11432
Szczegóły |
Tytuł |
11432 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
11432 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 11432 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
11432 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Robin Wayne Bailey
MIECZE PRZECIW KRAINIE CIEMNO�CI
Prze�o�y�a Ewa Ligi�za
Podzi�kowania
Dla Fritza Leibera, kt�rego dzie�a podziwiam z ca�ego serca.
Mam nadziej�, �e godnie kontynuuj� jego dzie�o.
Dla Richarda Curtisa i Pat�cka Neilsona Haydena
z wyrazami g��bokiej wdzi�czno�ci
za umo�liwienie mi wyprawy tam,
gdzie ju� pow�drowa� gigant.
Oraz, jak zawsze, dla Diany.
1
Sen Kocurci
G��boko pod ziemi�, pod n�jruchliwszymi ulicami wie-
lekro� opiewanego miasta Lankhmar, w mrocznym zak�t-
ku tajemnej �wi�tyni Nienawi�ci, zgrzany czarnoksi�nik
Malygris otar� pot z czo�a, opar� smuk�e d�onie o st�, przy
kt�rym pracowa�, i roze�mia� si�.
Triumfalny, niegodziwy odg�os jego rado�ci odbija� si�
echem w�r�d poczernia�ych kamiennych �cian w�skiej pro-
stok�tnej komnaty i licznych przysadzistych kolumn, pod-
trzymuj�cych klaustrofobicznie niski sufit, a� w ko�cu po-
mkn�� w g�r� starannie zamaskowanymi szybami wentyla-
cyjnymi, kana�ami i kratkami �ciekowymi, by wpa�� w uszy
licznej procesji, maszeruj�cej przez Dzielnic� Uciech tej
pierwszej nocy Letniego Przesilenia. Jednak�e jedyny cz�o-
wiek, kt�ry zarejestrowa� ha�as, potrz�sn�� g�ow� i uzna�,
�e ten d�wi�k to sprawka wiatru, a nast�pnie skupi� uwag�
na pi�knej dziwce, op�aconej na ten wiecz�r.
��te �wiat�o pada�o z dw�ch stopionych do po�owy �wiec,
migocz�c na ustawionych na stole retortach i alembikach.
Na skraju pokiereszowanej drewnianej powierzchni le�a�
stos zakurzonych ksi�g. Woko�o rozrzucono niedbale wy-
pe�nione proszkami fiolki, zlewki z p�ynami o dziwacznych
kolorach i miseczki wonnych zi� oraz metalowe instrumen-
ty, niekt�re b�yszcz�ce, inne osmalone p�omieniami.
Malygris oczy�ci� st� dwoma ruchami ramion w obszer-
nych r�kawach. Pozostawi� jedynie �wiece i jeden alembik.
Szk�o rozprys�o si�, uderzaj�c o pod�og�, a ksi��ki frun�y
niczym przera�one, niezdolne do lotu ptaki.
M�czyzna odsun�� kaptur, ukazuj�c wygolon� g�ow�.
Pochyli� si� ni�ej. B�yszcz�ce ciemne oczy wpatrywa�y si�
w krwistoczerwony opar, kt�ry powoli wirowa� w p�katym
naczyniu. Gdy mag tak si� we� wpatrywa�, z mgie�ki wy-
�oni�a si� smuga. Pod��y�a w g�r� zw�aj�cej si� szyjki,
pchn�a uparty korek, cofn�a si� i ponownie dotkn�a go
sonduj�co.
Malygris przesuwa� czubkiem nienaturalnie d�ugiego
palca wok� wystaj�cego czubka korka. Ju� si� nie �mia�.
Jego twarz zmieni�a si� w mask� zazdro�ci i gniewu.
- Wreszcie ci� dopad�em, Sadasterze, m�j wrogu - wy-
szepta� sycz�cym g�osem, bardziej pasuj�cym do w�a ni�
do cz�owieka. - Z�odzieju, ukrad�e� mi moj� jedyn� praw-
dziw� mi�o��. Wielokrotnie atakowa�em ci�, lecz zawsze
udawa�o ci si� uciec przed zemst�. To ju� si� nigdy wi�-
cej nie powt�rzy.
Malygris podni�s� a�embik z czerwonym oparem i za-
cz�� pie�ci� go w d�oniach. Potar� ch�odnym szk�em mi�k-
k� sk�r� na szyi, westchn�wszy z niemal�e erotyczn� przy-
jemno�ci�, a potem przycisn�� naczynie do piersi. Zamkn��
pozbawione brwi oczy i poczu�, jak serce bije o delikatne
szk�o prob�wki.
Mg�a zacz�a bardzo subtelnie pulsowa�, dostosowuj�c
si� do tego rytmu.
Malygris wyci�gn�� r�k�, w kt�rej �ciska� owoc niegodzi-
wych bada�. Jedwabny r�kaw ze�lizn�� si� wzd�u� ko�ci-
stego, bezw�osego ramienia. Maga ogarn�� cie� w�tpliwo�ci.
Wtem, wstrzymuj�c oddech, cisn�� alembikiem o pod�og�.
Szk�o wybuch�o, lecz nie rozleg� si� �aden d�wi�k. Przez
chwil� czerwony opar pe�za� nad migocz�cymi okruchami,
a potem zacz�� unosi� si�, ko�ysz�c z wdzi�kiem niczym
wst��ka na wietrze.
Znienacka �wiece buchn�y ja�niej z w�ciek�o�ci�, plu-
j�c gor�cym woskiem na st� i na poznaczone niebieskimi
�y�kami r�ce Malygrisa. Czarodziej krzykn�� ostro z zasko-
czenia i b�lu. Niespodziewanie p�omienie same przygas�y,
pozostawiaj�c Malygrisa w egipskich ciemno�ciach.
Smuga snu�a si� coraz wy�ej, ponad sufit �wi�tyni Nie-
nawi�ci, przenikaj�c warstwy ziemi i granitowy chodnik
ulicy Obchod�w. Niemal�e kompletnie ju� pijani uczestni-
cy �wi�ta Letniego Przesilenia nie zauwa�yli jej, gdy pi�a
si� coraz wy�ej w mroku nocy, niesiona podmuchem wia-
tru nad nic nie podejrzewaj�cym Lankhmarem. Stawa�a si�
coraz bardziej rozrzedzona, a� w ko�cu znik�a, zd��aj�c ku
posiad�o�ci na ulicy Zakonnic w Dzielnicy Rzecznej.
Domostwo maga Sadastera by�o sol� w oku miejskich
dostojnik�w. Gaje pomara�czy i cytryn w obr�bie wysokich
mur�w rozsiewa�y upojne wonie. Tutaj, bez wzgl�du na por�
roku, rozkwita�y wszystkie znane w �wiecie Nehwonu nie-
szkodliwe kwiaty. Fontanna z najczystszego bia�ego kamie-
nia szemra�a przyjemnie i uspokajaj�co, a dzwonki wietrz-
ne brz�cza�y melodyjnie.
W sypialni tego pe�nego cud�w domu le�a� w�a�ciciel
- Sadaster, ze sw� pi�kn� �on� L�urian, kt�ra, pogr��ona
we �nie, po�o�y�a g�ow� na jego ramieniu. Okrywa�o ich je-
dynie prze�cierad�o z cienkiego czerwonego jedwabiu. Ksi�-
�yc Letniego Przesilenia stan�� w zenicie, lecz blask jasnej
gwiazdy, Shadah, wisz�cej nad horyzontem, wlewa� si� przez
okno. W tym �wietle m�czyzna podziwia� s�odk� twarz Lau-
rian. Jego serce przepe�ni�a mi�o��. W k�cikach jej oczu i ust
widnia�y ju� pierwsze oznaki up�ywaj�cego czasu. W blasku
gwiazdy mag dopatrzy� si� pojedynczego siwego w�osa. Mimo
to ponad �ycie kocha� te oczy, usta i mi�kkie w�osy.
Mg�a, kt�ra ju� nie mia�a postaci wst�gi, s�czy�a si�
w d�, ku domostwu, niedostrze�ona przez magiczne stra-
�e i tarcze. Zawis�a i rozpocz�a oczekiwanie.
Sadaster porusza� si� �agodnie, by nie zbudzi� �ony. Po-
ca�owa� jej w�osy. Wszelkie �lady siwizny znik�y z ukocha-
nych przez niego pukli. Czubkiem ma�ego palca musn�� ze-
wn�trzne k�ciki oczu i usta, �cieraj�c oznaki czasu.
Nawet dokonuj�c tak prostej magii, szlocha� cicho, po-
niewa� wiedzia�, �e jego zakl�cia mog�y jedynie ukry� efekty
starzenia. Kiedy� Laurian, najwi�ksze b�ogos�awie�stwo jego
�ycia, odejdzie do Krainy Ciemno�ci, tak samo jak wszyscy
�miertelnicy, pozostawiwszy go, obdarzonego d�ugowiecz-
no�ci� maga, w otch�aniach samotno�ci.
Sadaster osuszy� �zy, mocniej przytuli� �on� i odepchn��
od siebie te my�li. Shadah hipnotycznie migota�a we fra-
mudze okna niczym rzadki klejnot. Nocny wiatr wygrywa�
�agodn� ko�ysank�. Sadaster, wdychaj�c wonie unosz�ce
si� nad ogrodem, w ko�cu wpad� w obj�cia snu.
Mg�a nie czeka�a ani chwili d�u�ej. Wpe�z�a do pokoju,
przenikaj�c przez �ciany i dach, pod�og� i okno. Niewidzial-
ne smugi skrada�y si� w stron� ��ka, potem zacz�y czo�-
ga� si� po jedwabnej po�cieli, by w ko�cu dotkn�� nozdrzy
u�pionego maga i wkr�ci� si� w jego cia�o.
Sadaster nie obudzi� si�, tylko kaszln�� cicho przez sen.
Szary Kocur obudzi� si� z niespokojnego snu. Usiad� po-
woli na cienkim kocu, kt�ry s�u�y� mu za pos�anie. Ognisko,
rozpalone, by utrzyma� z dala g�rskie lamparty, wypali�o
si�, pozostawiaj�c jedynie jarz�cy si� czerwony �ar. W�r�d
w�gli migota�o tylko kilka malutkich p�omyczk�w.
Naprzeciw niego przy ognisku le�a� Fafhrd, jego towa-
rzysz. Rozci�gn�� si� pod przyma�ym jak na jego gigantycz-
ne cia�o kocem, spod kt�rego wystawa�y go�e nogi. U�pio-
na twarz Fafhrda przybra�a dziwnie zatroskany wyraz. Nie
obudziwszy si�, zacisn�� gigantyczn� d�o� na sk�rzanej po-
chwie ogromnego miecza, zwanego Graywandem, i przy-
tuli� j� do boku.
Kocur wsta� powoli, nie zdo�awszy otrz�sn�� si� z niepo-
koj�cego snu. W twarz dmuchn�� mu zimny, wilgotny wiatr
i wpad� przez rozsznurowany dekolt pod zmi�t� szar� tu-
nik�. M�czyzna odchyli� g�ow�, by popatrze� na gwiazdy.
Na p�nocy spokojnie �wieci�a konstelacja siedmiu gwiazd
zwana Puklerzem. Tu� nad ni� widnia�a jasna Shadah.
Kocur poskroba� si� po g�owie.
Jego uwag� przyci�gn�� cichy j�k. Fafhrd usiad� nagle,
przeci�gn�� d�oni� przez spl�tane, czerwonoz�ote loki i wzdry-
gn�� si�. Niezbyt przytomnie spojrza� na Kocura.
- M�j ma�y przyjacielu - zagrzmia� Fafhrd. - Ot�
mia�em najdziwniejszy ze sn�w.
Kocur jeszcze mocniej zmarszczy� brwi.
- Ja te� - odpar�, pochylaj�c si� nad legowiskiem, by wyci�-
gn�� pas z broni�. Odczepi� od niego smuk�y miecz i sztylet.
- �ni�em o zazdrosnym magu... - zacz�� opowiada�
Fafhrd. Wtem, jakby dopiero obudzony, dostrzeg�, co robi
Kocur. Oprzytomnia� nagle. �ciszy� g�os do ledwo s�yszal-
nego szeptu i zacisn�� d�o� na r�koje�ci wielkiego miecza.
- Czy�bym sta� si� zaspanym, g�uchawym niezdar�? Czy
zbli�a si� jakie� niebezpiecze�stwo? - Nagle otworzy� sze-
rzej oczy. - Mia�em wart�!
- Zasn��e� - odpar� �ciszonym g�osem Kocur. - P�-
niej pona�miewam si� z ciebie bezlito�nie, teraz jednak nie
wyczuwam bezpo�redniego zagro�enia. - Obr�ci� si� ty�em
do przyjaciela, zapinaj�c wok� talii pas z broni�. - Jed-
nak�e tw�j sen to nie byle b�ahostka. Czy pojawili si� w nim
dwaj magowie i kobieta?
Fafhrd jeszcze szerzej otworzy� oczy. Wsta� ostro�nie
i stan�� obok ogniska. Przy�mione �wiat�o omy�o jego po-
t�n� sylwetk�. Mieszkaniec P�nocy mia� niemal siedem
st�p i g�rowa� znacznie wzrostem nad towarzyszem.
- O tak - odpowiedzia�. - Jeden z nich zgin�� okrop-
n� �mierci�.
Kocur wzruszy� ramionami.
- Obudzi�em si�, zanim to nast�pi�o - odpar�. - Lecz
je�li ten tw�j czarodziej zgin�� w Lankhmarze w czasie Mie-
si�ca Letniego Przesilenia, to mia�em ten sam sen.
- Tak, w Lankhmarze, niech b�dzie przekl�te imi� tego
niegodziwego miasta - rzek� Fafhrd ze skrzywion� min�.
- Trwa�y uroczysto�ci, ale Sadaster nie zmar�, dop�ki nie
nasta�a wigilia Miesi�ca Mrozu. - Zmarszczy� brwi, gdy
nagle co� mu wpad�o do g�owy. - A co to za sztuczki? - po-
wiedzia� nieco obrailiwym tonem. - Czy�by�my mieli za-
cz�� si� dzieli� snami, jak to robimy z �upem?
Kocur ponownie pochyli� si� nad pos�aniem i wyci�gn��
p�aszcz, kt�ry po zwini�ciu s�u�y� mu za poduszk�. Ubra-
nie zosta�o wykonane z tego samego szorstkiego szarego je-
dwabiu co tunika. M�czyzna zarzuci� p�aszcz na ramiona
i zwi�za� go pod szyj�.
- Fafhrdzie, wci�� si� nie obudzi�e� - powiedzia�. - U�yj
tych swoich zielonych oczu niewini�tka do czego� jeszcze
opr�cz n�cenia �licznych panienek i �on arystokrat�w.
Fafhrd zmiesza� si�. Nagle rozejrza� si� po ich niewiel-
kim obozowisku.
- Nasz �up! - krzykn�� z przera�eniem, zapominaj�c
�ciszy� g�os. - Znik�. Klejnoty lorda Hristo, owoc naszej
ci�kiej pracy!
Kocur uni�s� brew i u�miechn�� si�.
- O tak, strasznie si� narobili�my - mrukn��. - Sp�-
dzi�e� ca�� noc, zabawiaj�c �on� lorda, a� w ko�cu zemdla-
�a... - Fafhrd wzruszy� ramionami, onie�mielony po�ajan-
kami towarzysza. - A ja krad�em ka�de cacko, kt�re zna-
laz�em w tym domu.
Fafhrd ponownie wzruszy� ramionami.
- Kto� musia� odwr�ci� jej uwag� - odpar�.
- Mog�e� odwr�ci� uwag� kilku spo�r�d s�u�by albo
stra�y, je�li ju� podj��e� si� tego zadania.
- Do�� dobrze odwr�ci�em uwag� jej m�a, gdy niespo-
dziewanie wr�ci� i odkry�, �e trzymasz �ap� na wszystkich
gwiazdach firmamentu zwanego przeze� skarbczykiem.
Przelotny u�miech przemkn�� przez usta Kocura, gdy
przypomnia� sobie b�yszcz�ce bogactwo w kufrach lorda
Hristo i mi�y ci�ar tobo�k�w na ramionach, w kt�rych ci-
chutko przetransportowa� skarby.
- I jak rado�nie wywiedli�my jego po�cig w g�ry - ci�g-
n�� Fafhrd - a po pi�tach deptali nam jego �o�nierze. Cho-
lernie m�dre z twojej strony, cz�owieczku, �e wysypa�e� za-
warto�� jednej z toreb za naszymi plecami. �o�nierze Hristo
niemal�e pospadali z siode�, �eby pozbiera� z drogi �wie-
cide�ka. - Obszed� ognisko i klepn�� Kocura po plecach,
gratuluj�c mu pomys�u. - Lecz gdzie jest - powiedz mi
i nie drocz si� ze mn� wi�cej - pozosta�a cz�� skarbu?
- Przypuszczam, �e tam, gdzie nasze konie - odpowie-
dzia� Kocur. - Wci�� w G�rach Starszych.
Fafhrd wpatrywa� si� gniewnie w towarzysza, a potem
odwr�ci� si�, by spojrze� tam, gdzie przyjaciel utkwi� wzrok.
Pospiesznie ponownie przetar� oczy, by zetrze� z nich reszt-
ki snu. Znalaz� buty i zacz�� je wzuwa�.
- G�ry! - wykrzykn��. - One te� znik�y!
Kocur potrz�sn�� g�ow� i ponownie wpatrzy� si� w roz-
gwie�d�one niebo, dostrzegaj�c znajome konstelacje i pozy-
cje gwiazd.
- Podejrzewam, �e g�ry znajduj� si� tam, gdzie by�y
zawsze - stwierdzi� z denerwuj�cym spokojem. - To my
oddalili�my si� od g�r. W jaki� spos�b przemierzyli�my we
�nie ca�y �wiat, a ten sen bez w�tpienia zosta� na nas ze-
s�any, gdy trzyma�e� wart�.
- Sen... - zacz�� Fafhrd, wstaj�c i przechadzaj�c si�
wok�.
- O tak, ten sen - zgodzi� si� Kocur, mrucz�c z nie-
pokojem, gdy do g�owy ponownie zakrad�y mu si� obrazy.
_. Fafhrdzie, jaki� b�g albo czarodziej pojma� nas i prze-
ni�s� tu. - Pogrzeba� czubkiem uszytego z mysich sk�rek
buta w skraju spopielonych resztek dogasaj�cego ogniska.
- Mi�o z ich strony, �e przenie�li nam te� i �r�d�o ciep�a
- powiedzia� ironicznie.
- Szkoda, �e nie mogli przenie�� te� moich klejnot�w.
- Fafhrd wyd�� usta. Szybko zmieni� temat. - Chyba wiem,
gdzie jeste�my, Kocurze - og�osi�, przechadzaj�c si� i w�-
sz�c przesadnie. - Powietrze ma znajomy zapach.
- Chyba masz na my�li smr�d - poprawi� go Kocur,
marszcz�c si�, gdy sam poci�gn�� nosem. W nocnym powie-
trzu unosi�a si� wo� zgni�ych ro�lin. Tak jak towarzysz, on
te� ju� odgad�, gdzie si� znale�li, lecz podczas gdy Fafhrd
bez w�tpienia opar� sw�j os�d na barbarzy�skich zmys�ach,
on zastosowa� wiedz� o pozycjach gwiazd i konstelacji. By�
bardzo dumny z tego, �e si� na tym zna�.
Fafhrd �ciska� w r�kach Graywanda. Obna�y� fragment
ostrza, a potem ze szcz�kiem schowa� miecz z powrotem
do pochwy. Ten gest by� dla jego rodak�w z P�nocy wyra-
zem obrazy i przekle�stwem.
- To Wielkie S�one Bagna - powiedzia�. Otworzy� usta,
zdziwiony i w�ciek�y, a potem obr�ci� si� twarz� na zach�d.
- Zn�w jeste�my w Lankhmarze, cho� przysi�gli�my, �e
nigdy tu nie wr�cimy.
Kocur zagryz� wargi, zamy�lony. Nocny wietrzyk przecze-
sa� jego ciemne w�osy, delikatnie muskaj�c je niczym ko-
biece palce. M�czyzna przypomnia� sobie delikatne, �licz-
ne dziewcz�tko imieniem Ivrian o faluj�cych blond w�o-
sach i roze�mianych oczach, swoj� pierwsz� prawdziw� mi-
�o��. Przypomnia� te� sobie, jak pewnego wieczoru wr�ci�
do domu i odkry�, �e kto� j� zamordowa�, a jej zw�oki nad-
gryz�y ju� szczury. Tak samo by�o z le��c� obok kobiet�,
Vlan�, kt�ra by�a pierwsz� ukochan� Fafhrda.
Ch�� pomszczenia Ivrian i Vlany scementowa�a przyja��
Kocura z wielkim mieszka�cem P�nocy, a gdy ju� zem�ci-
li si�, smutek wyp�dzi� ich pogardzanego miasta. Tak jak
Fafhrd, wcale nie chcia� tam wraca�.
Dotkn�� ramienia towarzysza.
- Obr�� si�, Fafhrdzie - rzek�. - Droga biegnie w dwu
kierunkach i nic nie broni nam drugi raz zwr�ci� si� ple-
cami do Lankhmaru.
Ale gdy Kocur ponownie si� odwr�ci�, co� przyku�o jego
uwag�. Na ich drodze stan�a stara, pokryta strzech� chatka
na d�ugich, szczud�owatych nogach. Pod�wietla�o j� przy-
�mione �wiat�o obozowego ogniska. Krucha s�oma, kt�r�
by� pokryty dach, zmierzwi�a si� jak w�osy na g�owie dzi-
kusa, a czarne, zas�oni�te kocem drzwi zdawa�y si� ziewa�
niczym bezz�bne usta.
Kocur przetar� oczy. Czy�by tak go poch�on�o obserwo-
wanie gwiazd albo noc by�a tak ciemna, �e nie zauwa�y� jej
wcze�niej? Czu�, jak je�� mu si� w�osy na karku. Wyci�gn��
miecz, Skalpel, z uszytej z mysich sk�rek pochwy. Smuk�e
ostrze b�ysn�o czerwono w rzucanym przez �ar �wietle.
- Albo tego samego wieczoru postrada�em i �up, i zdro-
we zmys�y - powiedzia� mi�kko - albo tej chatki przed
chwil� tu nie by�o.
Ze �rodka chatki dobieg� ich st�umiony kaszel. Ledwo
widoczna d�o�, bardziej przypominaj�ca w p�mroku ko��
ni� �ywe cia�o, odsun�a zas�on� przy wej�ciu. Pojawi�a si�
zakapturzona, odziana w czer� posta�, kt�ra przypomina�a
przesuwaj�cy si� powoli cie�. Zesz�a po rozklekotanej dra-
binie na ziemi�, przystaj�c po ka�dym, najwyra�niej wy-
magaj�cym wysi�ku, kroku. Gdy ju� stan�a na ziemi, do-
pad� j� kr�tki atak kaszlu. Potem zgarbiona posta� zacz�-
�a cz�apa� w ich kierunku.
Kiedy znalaz�a, si� przy ognisku, podnios�a wzrok. W g��bi
kaptura nic nie by�o wida�. Gdy posta� si� przedstawia�a,
doby� si� stamt�d jedynie skrzecz�cy g�os.
.- Jestem Sheelba.
Kocur uni�s� czubek miecza.
- A to jest Skalpel. - Kiedy dotkn�� drug� r�k� r�-
koje�ci sztyletu, doda�: -A to Koci Pazur. Podejd� bli�ej,
a poznam ci� z nimi.
Fafhrd podni�s� swoj� ogromn� bro� do poziomu mie-
cza Kocura.
- Na mil� wyczuj� kobiet� albo maga - powiedzia�, krzy-
wi�c si� - a tw�j zapach nie przypomina upojnej woni nek-
taru orchidei.
Znienacka zerwa� si� wiatr, kt�ry dmuchn�� w �ar ogni-
ska, porywaj�c w powietrze gor�ce iskry i jarz�cy si� po-
pi�. Wok� Kocura i Fafhrda szybko uformowa� si� wiru-
j�cy k��b. Wsz�dzie unosi�y si� rozpalone cz�steczki, przy-
pominaj�c rozw�cieczony r�j owad�w.
Znienacka wicher ucich�, a w�gielki ponownie usadowi�y
si� na swoim miejscu, nie czyni�c nikomu krzywdy. Ogni-
sko zn�w �arzy�o si� niegro�nie.
Posta� zn�w zakaszla�a.
- A teraz, skoro ju� wszyscy pokazali�my, jacy jeste-
�my m�scy - powiedzia�o cicho - porozmawiajmy o snach
i o tym, dlaczego ponownie znale�li�cie si� w Lankhmarze.
Kocur nie wyczu� �adnego zagro�enia, wi�c opu�ci� bro�.
Stw�r najwyra�niej chcia� porozmawia�, a nie walczy�. W je-
go zgarbionej, kruchej sylwetce i niekontrolowanym kasz-
lu by�o co� niemal�e �a�osnego.
- Mniemam - powiedzia� w ko�cu - �e to ty jeste� �r�-
d�em i powodem obydwu tych zdarze�.
Sheelba pokiwa� g�ow�.
- Zes�a�em sen, by was zaj�� i odci�gn�� uwag�, pod-
czas gdy przenosi�em wasze u�pione cia�a ponad ogromny-
mi po�aciami ziemi. To prawdziwa historia, lecz jest w niej
du�o wi�cej rzeczy, o kt�rych musicie si� dowiedzie�.
- Malygris zabi� Sadastera- powiedzia� Fafhrd. Miesz-
kaniec P�nocy ukucn��, opar�szy si� na swym mieczu,
i wpatrywa� si� ponad �arem w Sheelb�. Mia� b�yszcz�ce
oczy, a jego twarz ja�nia�a dziwnie w przy�mionym, rubi-
nowym �wietle.
Opatulona posta� Sheelby dygota�a, lecz Kocur nie umia�
powiedzie�, czy z w�ciek�o�ci, strachu, czy te� w wyniku
choroby.
- Ach, wpad� w sid�a subtelnego, mistrzowskiego zakl�-
cia - odpar� Sheelba z niech�tnym podziwem. - Powinno
by� niemo�liwe do sporz�dzenia przy miernych umiej�tno�-
ciach Malygrisa, lecz zazdro�� i nienawi�� sprawi�y, �e czar-
noksi�nik przeszed� sam siebie. Sadaster znalaz� si� na
kraw�dzi �mierci, zanim zorientowa� si�, co mu grozi.
- Zobaczy�em, �e Sadaster umiera - rzek� Fafhrd, przy-
pominaj�c sobie ze smutkiem t� cz�� snu. - Prze�era�a
go na wylot jaka� ohydna choroba. W ko�cu sta� si� �ywym
szkieletem, a potem zmar�.
W g�osie Sheelby zabrzmia�a gorzka nuta.
- Oto pi�kno i groza dzie�a Malygrisa - odpar�. - Za-
czyna si� od niegro�nego pokas�ywania. Sadaster nie m�g�
si� broni�, poniewa� nie wiedzia�, �e co� go atakuje, dop�-
ki zakl�cie nie zaw�adn�o nim w pe�ni. - G�os Sheelby za-
mar�. Czarodziej zawaha� si� i dopiero po zebraniu si� ci�-
gn�� dalej: - Gdyby to si� tylko na tym sko�czy�o. W ko�cu
zemsta to zrozumia�a rzecz.
Kocur podejrzliwie spojrza� na stoj�c� przed nim
posta�.
- Mroczna sztuka Malygrisa dotkn�a r�wnie� i ciebie
- powiedzia� ostro�nie.
Na te s�owa Fafhrd wsta� powoli, prezentuj�c swoj�, ma-
j�c� siedem st�p wysoko�ci, posta�.
- Zdaje si�, o nieznajomy, �e to nie choroba wysysa
z ciebie si�y - stwierdzi� - lecz niegodziwa magia Lankh-
maru?
Sheelba uni�s� wysch�� pi�� i pogrozi� ni� niebu.
- Malygris by� genialny - sykn�� - ale bardzo nieostro�-
ny. Nie zdawa� sobie do ko�ca sprawy z tego, co stworzy�.
Zakl�cie obdarzone jest w�asnym bezmy�lnym �yciem. Wisi
w eterze jak tajemniczy drapie�ca, czyhaj�c, tak jak cze-
ka�o na Sadastera.
- Na co czeka? - spyta� nerwowo Fafhrd.
W g��bi czarnego, pustego kaptura da�o si� s�ysze� ner-
wowe prze�kni�cie �liny.
- Zakl�cie zosta�o stworzone, by zabija� mag�w - za-
cz�� w ko�cu m�wi� Sheelba. - Ale Malygris, niech pie-
k�o poch�onie jego dusz�, nie wpl�t� w nie �adnego ograni-
czenia. A teraz czar uderza celowo w ka�dego czarodzieja,
ka�dego maga, przyci�gni�ty najprostszym kuglarstwem.
Wspaniali czarodzieje, wied�my zielarki, m�ode dziewcz�-
ta z mi�osnymi napojami, ludzie z talizmanami i amuleta-
mi - wszyscy s� zagro�eni. Ba, wielu ludzi, przechadzaj�-
cych si� teraz po ulicach Lankhmaru, jest ju� przekl�tych,
cho� wcale o tym nie wiedz�.
Ponownie zerwa� si� wiatr. Spojrzenie Kocura pomkn�-
�o ku w�glom dogasaj�cego ogniska, lecz najwyra�niej by�
to naturalny wiatr, nie wzniecony przez Sheelb�. Ani w�-
gielki, ani popi� nie wyczynia�y �adnych sztuczek. Po pro-
stu le�a�y na miejscu.
- Czy istnieje koptrzakl�cie? - spyta� Szary Kocur.
- Czy nie ma mo�liwo�ci, by odwr�ci� bieg rzeczy?
Sheelba pochyli� si� nad ogniskiem. D�ugie palce wy�o-
wi�y w�gielek i wrzuci�y go w g��b kaptura, jakby by� sma-
kowitym k�skiem - frykasem, kt�rym nale�a�o si� delek-
towa�. Sheelba prze�kn��, a potem bekn��.
- Po wykonaniu ogromu pracy i przeprowadzeniu drobi�-
zgowych bada� - odpar� mag z ponur� satysfakcj� - od-
kry�em kontrzakl�cie. Jednak�e... -przerwa�, a kaptur
opad� mu nieznacznie w ty�, a� Kocur poczu� moc spojrze-
nia niewidocznych oczu, kt�re spocz�o bezpo�rednio na
nim, wwiercaj�c si� w niego spo�r�d mrocznych fa�d�w ma-
teria�u. - Jest pewien sk�adnik, kt�ry musz� mie�, a wy
musicie go dla mnie ukra��.
Fafhrd zje�y� si�.
- Ukra��? - zapyta�. - Ukra��! Pan nas z kim� pomy-
li�! - Zerkn�� z ura�on� min� na swojego odzianego w sza-
re szaty towarzysza. - My nie kradniemy! My wyzwalamy.
Zw�dzamy. Porywamy, a nawet podbieramy, ale na pewno
nie kradniemy!
Kocur zignorowa� komentarz Fafhrda. Przyjrza� si� uwa�-
niej dziwnej postaci po przeciwnej stronie ogniska.
- Rozpacz otula ci� jak niewygodny p�aszcz - stwier-
dzi�. - Nawet ja nagle poczu�em, jak mnie dotyka.
G�os Sheelby przypomina� syk w�a.
- Nawet tutaj, na Wielkich Mokrad�ach, z dala od mur�w
miasta, si�ga jego potworna kl�twa. - Czarny, pusty kap-
tur zwr�ci� si� ku niebu. Z jego g��bi dobieg�o przeci�g�e
westchnienie. - Zgin� marnie, chyba �e przyniesiecie mi
to, czego potrzebuj�.
Fafhrd wypi�� pier� i spojrza� na niego pogardliwie.
- My? - spyta� opryskliwie. - Masz nas za ch�opc�w
na posy�ki?
- Mam was za dw�ch najlepszych z�odziei i awanturni-
k�w, kt�rzy kiedykolwiek przekroczyli bramy Lankhmaru
- odpar� czarodziej. Uni�s� suchy palec, dusz�c w zarod-
ku ich zdumienie. - O, tak. Chocia� mieszkam na bagni-
skach, to nic, co si� dzieje w Mie�cie Czarnej Togi, nie
umyka mojej uwadze. Zw� mnie Sheelba o Bezokiej Twa-
rzy, ale wsz�dzie mam oczy i uszy. Znam wasz� reputacj�,
tak samo jak wasze umiej�tno�ci i wyczyny.
Pogardliwa mina Fafhrda ust�pi�a miejsca pe�nemu
dumy u�miechowi.
- Naprawd�? - spyta� milszym tonem.
Szary Kocur zmarszczy� brwi. Jego towarzysza mo�na
by�o �atwo zjedna� sobie pochlebstwami, lecz w nim samym
narasta�y podejrzenia. Nie�wiadomie zacisn�� praw� d�o�
na r�koje�ci Skalpela, cho� zastanawia� si�, czy mo�na zra-
ni� istot�, kt�ra mia�a tyle si�y, by przenie�� przez p� Neh-
wonu dw�ch doros�ych m�czyzn.
- Czym mieliby�my si� wed�ug ciebie zaj��? - spyta�.
- I zdrad� nam, czy w og�le mamy jaki� wyb�r?
Sheelba wyci�gn�� r�k� nad �arem, kt�ry trzasn�� i b�y-
sn�� nowym p�omieniem. Wtem w g�r� ze �wistem wystrze-
li�a niemal�e na wysoko�� Fafhrda kolumna ognia.
Kocur odskoczy�, jedn� r�k� wyszarpuj�c miecz, a dru-
g� os�aniaj�c twarz przed �arem.
Ognista kolumna dr�a�a niekontrolowanie. O�wietli�a
krajobraz wok� i zabarwi�a niebo na czerwono. Z obydwu
stron s�upa wystrzeli�y ko�czyny, kt�re z kolei wypu�ci�y
ogniste palce. Roz�arzone r�ce porusza�y si� wzd�u� s�upa
ognia, kszta�tuj�c go, jakby by� garncarsk� glin�. Tam, gdzie
dotkn�y p�omieni, �ar barwi� si� srebrno i t�a�.
Kocur widzia� ju� we �nie t� posta� i twarz. Z ognia wy-
�oni� si� czarownik zwany Malygrisem. W ci�gu kilku chwil
w miejscu ogniska stan�� przed nimi b�yszcz�cy srebrny
pos�g. Wzd�u� jego bok�w przebieg� nik�y p�omie� i zgas�.
- On �yje! - krzykn�� zaniepokojony Fafhrd, unosz�c
miecz w obronnym ge�cie. Pos�g poruszy� g�ow�, by si� im
przyjrze�.
- To dlatego, �e Malygris o�ywa czasem w moich my-
�lach - wyja�ni� Sheelba. - Nie b�j si�, obcokrajowcze. To
tylko iluzja. Prawdziwy Malygris ukrywa si� gdzie� w Lan-
khmarze.
- Ukrywa si�? - spyta� Kocur.
Pusty kaptur Sheelby przytakn��. S�owa maga ocieka-
�y pogard�:
- Niezdarny g�upiec zbyt p�no zda� sobie spraw� z te-
go, co zrobi�, ale nie dysponowa� tak� wiedz� ani umiej�t-
no�ciami, by odczyni� sw�j czar. M�wi�c szczerze, nawet
mnie rok zaj�o odkrycie kontrzakl�cia, a przewy�szam go
znacznie zdolno�ciami... -przerwa� nagle. Zdawa�o si�,
�e zakrztusi� si� ostatnim s�owem, a� w ko�cu dopad� go
atak kaszlu. Okryta p�aszczem posta� trz�s�a si� z wysi�ku.
W ko�cu Sheelba ze �wistem zaczerpn�� powietrza.
Mimo wcze�niejszych zastrze�e� Kocur zerwa� si�, by
mu w miar� mo�liwo�ci pom�c, ale Sheelba uni�s� odmow-
nie d�o�.
- Musicie wyci�gn�� Malygrisa z dziury, w kt�rej si�
schowa� - rzek� Sheelba znacznie s�abszym g�osem. - Nie
tylko mojemu �yciu zagra�a niebezpiecze�stwo. Je�li mi
odm�wicie, zginie te� wiele innych istot. Ka�dy, kto stosu-
je magi�, lub kt�rego ona dotyka - nawet je�li s� to naj-
prostsze zakl�cia - jest w niebezpiecze�stwie. - Wskaza�
dr��cym palcem b�yszcz�c� podobizn� Malygrisa. - Nikt nie
jest odporny, �aden m�czyzna, kobieta czy dziecko. Dys-
ponuj� zakl�ciem, kt�re mo�e powstrzyma� to szale�stwo.
Mara wszystkie potrzebne sk�adniki, pr�cz jednego.
- Powr�t do miasta Lankhmar - mrukn�� Fafhrd. Za-
cisn�� usta w w�sk� lini�. Wida� by�o, �e tak jak Kocur,
uwa�a to za z�y pomys�. - Lecz je�li zrobimy to dla ciebie,
to wiedz, �e jeste�my najemnikami, a nie ch�opcami na po-
sy�ki. Jakie proponujesz wynagrodzenie?
- Jak zwykle cz�owiek interesu - mrukn�� Kocur. - Jak
zwykle najwa�niejszy jest zysk.
Sheelba zignorowa� Fafhrda i zwr�ci� si� do Kocura.
- Rozumiesz prawa, Szary? - szepn��, niemal�e doty-
kaj�c w�t�ym palcem nosa Kocura. - Widzisz, jaki macie
wyb�r.
Kocur wyci�gn�� r�k� z szybko�ci� b�yskawicy. Chwy-
ci� ten palec, spodziewaj�c si�, �e trza�nie jak ga��zka,
kt�r� przecie� przypomina�. Ale zamiast tego palec odgi��
si� w stron� nadgarstka, jakby nie mia� wcale ko�ci. Je�li
Sheelba poczu� jaki� b�l, wcale si� z tym nie przej��.
- Oj! - krzykn�� Kocur, rozlu�niaj�c bezskuteczny
u�cisk. Odskoczy� w ty�.
Posta� Malygrisa obserwowa�a wszystko w ciszy srebr-
nymi oczami.
- O co chodzi, Kocurze? - spyta� Fafhrd, przysuwaj�c
si� do przyjaciela. Przenosi� nieufne spojrzenie od srebrne-
go pos�gu do maga w br�zowej szacie. - Masz lepsze wy-
czucie, je�li chodzi o czary, a wyraz twojej twarzy...
- M�wi nam o wyborach - krzykn�� gniewnie Kocur
- ale wcale nie daje nam mo�liwo�ci wyboru!
- Oczywi�cie, �e macie wyb�r - odpowiedzia� Sheel-
ba lodowatym g�osem. - Mo�ecie w tej chwili odej��. Mo�e
za par� miesi�cy zdo�acie dotrze� do G�r Starszych, sk�d
was �ci�gn��em. Mogliby�cie nawet odnale�� sw�j skarb
tam, gdzie go zostawili�cie. - Pos�g Malygrisa zerkn��
na Fafhrda, u�miechn�� si� szeroko, a nast�pnie usi�o-
wa� utrzyma� powag� na twarzy. W g�osie Sheelby poja-
wi�y si� nieprzyjemne nuty. - Mo�e nawet b�dziecie �yli
d�ugo i szcz�liwie.
- Mo�e i tak - odwarkn�� Kocur. - Ale bardziej praw-
dopodobne jest, �e wykaszlemy z siebie flaki, tak jak ty, b�-
dziemy gni�, a� wreszcie umrzemy! - Z trzaskiem wsun��
Skalpel z powrotem do pochwy z mysiej sk�ry. - Od��
miecz, Fafhrdzie - rzek�. - Nie o�mielimy si� go rozpru�,
cho� bardzo bym tego pragn��!
- A mo�e popodgryzamy go odrobin� z tej i z tamtej stro-
ny? - spyta� olbrzym, wci�� z mieczem w d�oni. Najwyra�-
niej nie zdawa� sobie sprawy z ich po�o�enia.
Kocur mu wszystko wyja�ni�.
- Przeniesienie nas z G�r Starszych do Lankhmaru wy-
maga�o pot�nego zakl�cia- stwierdzi�. - Czarodziej prze-
transportowa� stamt�d nasze cia�a w magicznym eterze. Ist-
nieje ogromne prawdopodobie�stwo, �e przekl�ty czar Ma-
lygrisa dotkn�� i nas.
Fafhrd wpatrywa� si� w Kocura. Wyd�� w zamy�leniu
usta, rozwa�aj�c wnioski p�yn�ce z przem�wienia towa-
rzysza.
- A wi�c - powiedzia� w ko�cu Kocur, prze�kn�� �lin�
i zwr�ci� si� do Sheelby o Bezokiej Twarzy - jaki to sk�ad-
nik musimy koniecznie zdoby�?
Wykr�cony palec czarodzieja odzyska� pierwotny kszta�t.
Mag z�o�y� d�onie, jakby dzi�kuj�c za ich rozs�dek. Gdy
tylko wykona� ten gest, smuk�y miecz Kocura wyfrun��
z pochwy bez �adnego udzia�u w�a�ciciela, pomkn�� w po-
wietrzu i wbi� si� w serce srebrnego pos�gu.
Gdy si� wysun��, na czubku ostrza b�yszcza� ma�y ogie-
nek, kt�ry zaraz zgas�. Pozosta� po nim niewielki �lad.
- Oto ostateczny i najwa�niejszy sk�adnik - wyszep-
ta� Sheelba. - Przynie�cie mi jedn� kropl� krwi Malygrisa
utoczon� z jego serca.
- Dlaczego to nigdy nie mo�e by� po prostu szklan-
ka cukru albo funt soli? - mrukn�� Fafhrd, ponownie
marszcz�c brwi.
- A wi�c, Fafhrdzie, wcale nie jeste�my ch�opcami na
posy�ki. - Kocur splun�� na ziemi�, chwyci� miecz w powie-
trzu i z powrotem wsun�� go do pochwy. Tym razem trzy-
ma� na nim r�k�, by zn�w si� nie uni�s�. - Pomagamy.
Olbrzym spojrza� w kierunku miasta Lankhmar. Kocur
poszed� za jego przyk�adem. Wci�� znajdowali si� zbyt da-
leko i panowa�a noc, tak wi�c nie dostrzegli jego niebosi�-
nych mur�w, lecz wspomnienia znienawidzonego miejsca
wskazywa�y im drog� jak latarnia morska.
- Musz� przyzna�, Kocurze - powiedzia� powoli Fafhrd
__�e je�li to, co m�wi Sheelba, jest prawd�, to nikt bar-
dziej od Malygrisa nie zas�uguje na �mier�.
- A wi�c, przyjacielu, zr�bmy to jak najpr�dzej - zgo-
dzi� si� Kocur. - Odnajd�my Malygrisa, skradnijmy krew
z jego serca i ponownie zostawmy to pod�e miasto, za ple-
cami.
- Skradnijmy? - zacz�� Fafhrd. - Skradnijmy?
Kocur nie mia� nastroju, by spiera� si� z przyjacielem.
Odwr�ci� si� do Sheelby, lecz posta� bez oblicza znik�a, tak
samo jak srebrny pos�g Malygrisa. Hen, na bagniskach,
ledwo widoczna w �wietle gwiazd chatka Sheelby kroczy�a
w g��b mokrade� na szczud�owatych nogach.
2
Stonce i cienie
Kocur, mrucz�c pod nosem przekle�stwa, patrzy�, jak
chatka Sheelby oddala si� coraz bardziej. Dziwaczne, szczu-
d�owate nogi kroczy�y zamaszy�cie, lecz z wdzi�kiem, i po
chwili chatka znik�a w mroku.
- Wio, cha�upko - powiedzia� zdumiony Fafhrd, wsa-
dzaj�c do pochwy wielki miecz. - To chyba oznacza, �e jed-
nak ruszamy do Lankhmaru.
Kocur warkn��, obna�ywszy z�by. D�wi�k wydoby� si�
z g��bi gard�a. M�czyzna schyli� si� bez s�owa i zasypa�
�ar ogniska gar�ciami mokrej ziemi. Wzi�� koc, ale rzuci�
go z powrotem na ziemi� z obrzydzeniem, poniewa� zupe�-
nie przem�k� od wilgotnej gleby.
Fafhrd tylko spojrza� na swoje legowisko, poskroba� si�
w kr�tk� czerwon� brod� i wzruszy� ramionami.
Zupe�nie jakby co� uzgodnili w milczeniu, odwr�cili si�
i ruszyli w przeciwnym kierunku ni� Sheelba. Drog� o�wie-
tla�y im ksi�yc i ja�niejsze gwiazdy. Mijali nieliczne drze-
wa i krzewy. Wielkie S�one Bagna by�y jedynie morzem
trawy. W niekt�rych miejscach trawa si�ga�a im do ra-
mion, a w innych ledwo wyziera�a nad g�bczast� ziemi�.
Szli przez las ostrych �d�be�, a potem przez rozleg�e pust-
kowia.
Fafhrd wy�oni� si� z jednej z takich puszcz, zatrzyma�
si� i podni�s� rami� na wysoko�� piersi Kocura. M�czy-
zna, kt�ry patrzy� pod nogi, chrz�kn��, jakby zderzy� si�
z drzewem. Ju� mia� rzuci� jak�� kwa�n� uwag�, lecz po-
wstrzyma� si� i zamiast tego wlepi� wzrok w rozci�gaj�c�
si� przed nimi przestrze�.
W oddali nad podmok�� r�wnin� roi�y si� tysi�ce ma-
lutkich z�otych �wiate�ek, mrugaj�c rytmicznie. Nurkowa-
�y, mkn�y i ta�czy�y, kr���c nieustannie. Nigdy nie odda-
la�y si� zbytnio od p�katego, kopulastego ula, zbudowane-
go z bagnistego b�ota.
- �arosy - szepn�� z niepokojem Fafhrd.
Kocur kiwn�� g�ow�. Razem s�uchali niskiego brz�ku, po-
wodowanego przez skrzyd�a owad�w. Wysoka trawa t�umi-
�a d�wi�k i dlatego dopiero na skraju polany zwr�cili uwag�
na t� straszn� muzyk�.
Owady nie stanowi�y zagro�enia, je�li si� ich nie niepo-
koi�o, tyle �e uk�szenie zaledwie jednej �arosy powodowa�o
�mier�. Z drugiej strony nie trzeba by�o obawia� si� poje-
dynczego owada, gdy� rozjuszone �arosy atakowa�y ca�ym
rojem - a poniewa� natura obdarzy�a je temperamentem,
niewiele trzeba by�o, by je rozw�cieczy�.
Dwaj przyjaciele w�lizn�li si� bezszelestnie z powrotem
w wysok� traw�, decyduj�c si� obej�� szerokim �ukiem ��k�
i jej lataj�cych mieszka�c�w. Mieli oczy szeroko otwarte, by
nie przeoczy� pojedynczych owadzich zwiadowc�w.
Grunt stawa� si� coraz bardziej podmok�y. W odciskach
st�p zbiera�a si� woda. Wkr�tce ukaza�y si� niewielkie ka�u�e
i w�skie strumyczki. Cz�ciowo skrywa�y je ciemno�ci i g�-
sta trawa. Kocur zakl��, gdy wdepn�� po kostk� w b�oto.
- Gdyby nie letnie przesilenie - Fafhrd pr�bowa� ukry�
rozbawienie, gdy towarzysz strz�sa� b�oto ze stopy - brn�-
liby�my w tej brei po szyj�.
Zorza zacz�a powoli barwi� niebo na wschodzie, a ksi�-
�yc wci�� wisia� nisko na zachodzie. Po chwili �wit zabar-
wi� mokrad�a rozmigotanymi �wiat�ocieniami. Zerwa� si�
wiatr, ko�ysz�c traw� i marszcz�c srebrn� tafl� wody. Tu
i tam dr�a�y b�yszcz�ce paj�czyny, rozci�gni�te mi�dzy wy-
sokimi szerokolistnymi pa�kami, a wiatr mrucza� w ich kle-
j�cych pasmach. Ptaki z wdzi�kiem zatacza�y kr�gi nad ich
g�owami, a niewidoczne stworzenia, kt�rych istnienie zdra-
dza� jedynie plusk, ucieka�y w po�piechu lub odp�ywa�y
przed ogromnymi, wyd�u�onymi cieniami nadchodz�cych
ludzkich postaci.
Kocur westchn�� z ulg�, kiedy grunt zacz�� si� nieznacz-
nie wznosi�. Kilka chwil p�niej stan�� na szczycie grobli
dziel�cej mokrad�a, po kt�rej bieg�a wij�ca si� droga. Po
obu jej stronach rozci�ga�y si� wilgotne, trawiaste po�acie,
ale ziemia pod jego stopami by�a twardo ubita przez ko�-
skie kopyta, ko�a woz�w i stopy podr�uj�cych t�dy przez
stulecia.
- Droga Grobelna - powiedzia� Kocur. Wskaza� na za-
ch�d. Zacz�� wpatrywa� si� w tamtym kierunku i dostrzeg�
czubki najwy�szych wie� i iglic Lankhmaru. - Stoimy na
arterii wiod�cej do serca Nehwonu.
Fafhrd podni�s� kij - a w�a�ciwie wysch�� �odyg�
- i usiad� na skraju drogi, by oskroba� nim buty z czar-
nego b�ota. Jego twarz zachmurzy�a si�..
- Lankhmar jest sercem Nehwonu?
Kocur kiwn�� g�ow�.
- Na ca�ym �wiecie nie ma wi�kszego miasta.
- Z pewno�ci� nie ma takiego, kt�rym gardzi�bym bar-
dziej - odpali� Fafhrd. - Odbyt jest tak samo potrzebny
cia�u jak serce, a wi�c je�li mamy stosowa� metafory, niech
Lankhmar b�dzie samym �rodkiem dupy Nehwonu.
- Musisz mie� strasznie pod�y nastr�j, skoro zacz��e�
m�wi� o dupach - odrzek� Kocur.
Fafhrd by� nadal zachmurzony.
- Dupy s� obrzydliwe, ale Lankhmar jeszcze bardziej.
Kocur u�miechn�� si� tajemniczo.
- Niekt�rzy zw� to miasto szlachetnym.
- Ich opinie s� zatem nieszlachetne - odpowiedzia�
dwornie barbarzy�ca. Wsta� i odrzuci� kijek.
Id�c Grobeln� Drog� nie rozmawiali zbyt wiele, zacho-
wuj�c my�li dla siebie. Kocur czu�, jak z ka�dym krokiem
ogarnia go coraz wi�ksze przygn�bienie. Po przygarbionych
ramionach i ponurym wyrazie twarzy Fafhrda poznawa�, �e
przyjaciel czuje to samo.
Wkr�tce pozostawili za plecami mokrad�a, a przed nimi
wyros�y nagie mury miasta Lankhmar. Poranne s�o�ce,
kt�re niebawem mia�o si�gn�� zenitu, pra�y�o nieprzyjemnie
lewy policzek Kocura. M�czyzna naci�gn�� kaptur lekkie-
go szarego p�aszcza, by odgrodzi� si� od pal�cych p�omie-
ni, chocia� mo�e to szczero�� zmusi�a go w ko�cu do przy-
znania si� przed samym sob�, �e po prostu chcia� ukry�
przez Fafhrdem nieszcz�liwy wyraz twarzy.
Droga Grobelna prowadzi�a prosto do Bramy B�otnej.
Przy jej wej�ciu jednak nie t�oczyli si� kupcy w spicza-
stych namiotach, tak jak przy trzech po�udniowych bra-
mach miasta. Nikt si� tu nie kr�ci�. Droga Grobelna bie-
g�a na wsch�d, si�gaj�c w ko�cu G�r G�odowych, a dalej
przez Wielk� Tam� ku Podmok�ej Krainie. Wiosn� i jesie-
ni� drog� t� wybiera�o jedynie kilka karawan i paru awan-
turniczych kupc�w, gdy� wi�kszo�� ludzi interesu poda-
�a�a znacznie bardziej lukratywnymi szlakami na P�nocy
wzd�u� wybrze�a Morza �rodkowego.
W cieniu masywnej bramy sta�y dwie pary wartownik�w.
M�czy�ni dyszeli, poc�c si� w zbrojach i czerwonych p�asz-
czach. Oparli w��cznie o mury, a he�my po�o�yli obok w py-
le drogi. Na oblanych potem obliczach malowa�o si� znu-
dzenie i zm�czenie. Widz�c zbli�aj�cego si� Fafhrda i Ko-
cura, ca�a czw�rka wymieni�a spojrzenia, jakby w my�lach
ci�gn�li zapa�ki. W ko�cu jeden z nich podni�s� w��czni�,
w�o�y� he�m i pocz�apa� w ich kierunku.
- W imieniu bezz�bnego, dekadenckiego i kurdupla-
stego zoofila, kt�ry, ku wieczystemu wstydowi Lankhma-
ru, zwie si� jego suzerenem - sta�!
Fafhrd jedn� r�k� z�apa� rami� Kocura, a drug� przyci-
sn�� do serca w ge�cie udawanego zaskoczenia.
- Kapitanie, to najpi�kniejsza przemowa, jak� us�ysza-
�em dzisiejszego dnia! - powiedzia�, u�miechaj�c si� sze-
roko.
Stra�nik, na pewno nie w randze kapitana, lecz zwyk�e-
go kaprala, kt�ry najprawdopodobniej od lat nie awanso-
wa�, zadar� g�ow�, wpatruj�c si� w maj�cego siedem st�p
barbarzy�c�. Je�li olbrzym zrobi� na nim jakie� wra�enie,
doskonale to ukry�.
- I mog� si� za�o�y�, �e najszczersza - odpowiedzia�.
- Wygl�dacie mi na par� �otrzyk�w. Zapewne przybyli-
�cie, by okra�� nasze skarbce i zgwa�ci� nasze kobiety, nie-
prawda�?
Kocur odpar� sucho:
- Nie b�jcie si�. Wasze skarbce s� bezpieczne.
Kapral u�miechn�� si� z aprobat�, a potem zerkn�� przez
rami�, by upewni� si�, �e jego trzej towarzysze znajduj� si�
poza zasi�giem g�osu.
- Jeszcze nie widzieli�cie naszych kobiet - skrzywi�
I
si�, udaj�c, �e wzrusza ramionami. - Wierzcie mi, ju� z�oto
jest cieplejsze.
Fafhrd roze�mia� si� g�o�no.
- Nasz kapitan m�wi tak, jakby by� �onaty - stwierdzi�.
Kocur przybra� ponury wyraz twarzy.
- Czy to prawda, zacny kapitanie? - spyta�. - Czy a�
tak dotkn�� ci� okrutny los?
Kapral zgarbi� si�, zwiesi� g�ow� i pokiwa� ni�.
- Jest dok�adnie tak, jak to wydedukowali�cie - przy-
zna� smutno. - Ale� z niej j�dza, wydaje ka�d� monet�,
kt�r� zarobi�, i wp�dza mnie w d�ugi. - Jeszcze raz zerk-
n�� przez rami� na towarzyszy.
Kocur przyjrza� si� stra�nikowi z wi�kszym zrozumie-
niem.
- Ale� to musi by� smutne, znale�� si� w takiej sytuacji
- zgodzi� si�. - Wsp�czuj� ci z ca�ego serca. - Odchyli�
po�y lekkiego szarego p�aszcza i wywr�ci� puste kieszenie.
Kapral zmarszczy� brwi, zawiedziony. Obr�ci� si� wycze-
kuj�co ku Fafhrdowi, ale rudow�osy gigant wzruszy� prze-
praszaj�co ramionami, pokazuj�c puste d�onie.
- Niecz�sto pieni�dze zawieraj� d�u�sz� znajomo�� z ty-
mi r�koma - stwierdzi�.
Zmarszczka na czole stra�nika pog��bi�a si� jeszcze bar-
dziej.
- Ale z drugiej strony - powiedzia� Kocur tonem pe�-
nym otuchy - te r�ce maj� talent w znajdowaniu pieni�dzy.
- Nieznacznie obliza� wargi i poruszy� palcami. - Znasz
mo�e gospod�, kt�r� zw� Pod Srebrnym W�gorzem?
- Pod Srebrnym W�gorzem? - powt�rzy� kapral.
- W Mrocznym Zau�ku, mi�dzy ulic� Lich� a Wozak�w.
Ta knajpa nie cieszy si� dobr� opini�. Widz�, �e Lankhmar
nie jest wam obcy.
- Tego wieczoru zjawimy si� w tej pod�ej knajpie przed
godzin� wied�m - poinformowa� go Kocur. - Je�li b�dzie-
cie tamt�dy przechodzi�, b�dziemy szcz�liwi z moim przy-
jacielem, mog�c wam naby� samotrze� po kwarcie. A je�li
przyjdziecie sami, mo�ecie zgarn�� ich dzia�k�.
Kapral u�miechn�� si� i potar� d�oni� usta i brod�.
.- Co za wspania�a i hojna oferta - odpar�, ponownie
zerkaj�c do ty�u. - Je�li wszyscy podr�ni okazaliby tak
szlachetne zrozumienie jak wy, moja praca sprawia�aby mi
znacznie wi�cej rado�ci.
.- Nie wspominaj�c o korzy�ciach - doda� Fafhrd, kie-
ruj�c spojrzenie w b��kit nieba.
Stra�nik uda�, �e nic nie us�ysza�.
- A wi�c chod�cie - rzek�. - Za gor�co, �eby tak sta�.
- Wykona� przesadny gest praw� d�oni�. - Przygotuj-
cie si� na wej�cie do �mierdz�cej, zaszczurzonej, piekiel-
nej dziury... -przerwa�, by przybra� milszy wyraz twa-
rzy, a potem mrugn�� - ...czyli: witajcie w naszym uko-
chanym mie�cie.
Przeprowadzi� ich obok pozosta�ych trzech wartowni-
k�w, kt�rzy podejrzliwie przypatrywali si� dziwacznym po-
dr�nym. Przeszli przez otwart� drewnian� bram� pod wiel-
kim �ukiem. Po jej obu stronach wznosi�y si� puste wie�e
stra�nicze. Przed nimi ci�gn�a si� ulica Bog�w - szeroka
aleja wy�o�ona bia�ym marmurem. Na lewo i prawo bieg�a
ulica Kupiecka - kolejna szeroka arteria z licznymi skle-
pami i kramami handlarzy.
- Pod Srebrnym W�gorzem, przed godzin� wied�m - po-
wt�rzy� cicho kapral, ponownie zajmuj�c swoje miejsce.
- Jakie to buduj�ce - skomentowa� Fafhrd, obserwu-
j�c, jak m�czyzna odchodzi - uczciwie post�pi� z uczci-
wym stra�nikiem.
- Tak niewielu pozosta�o ju� na �wiecie prawych ludzi
- zgodzi� si� Kocur.
Skierowali si� ulic� Muru na po�udnie. Cienie wie�y-
czek i minaret�w Lankhmaru kre�li�y ciemne linie na py-
listej drodze. Masywny, przysadzisty mur po lewej wzno-
si� si�, kontrastuj�c z chwiej�cymi si�, drewnianymi cha-
�upami i starymi magazynami, niebezpiecznie zwisaj�cymi
nad podr�nymi z prawej.
Obok nich przetoczy� si� zaprz�ony w wo�u w�z, wy�a-
dowany chropowatymi beczkami. Powozi� nim wychudzo-
ny staruszek, kt�ry chyba ich nawet nie zauwa�y�. Oddy-
cha� ze �wistem, a gdy go mijali, zakaszla� w d�o�. Bia�ka
jego oczu mia�y kolor po��k�ego ze staro�ci pergaminu. Na
rzemyku na szyi nosi� ma�pi� �apk�, uwa�an� przez miesz-
ka�c�w po�udniowego miasta Tsilinilit za amulet przyno-
sz�cy szcz�cie, a przez ludzi z Ilthmartu za amulet gwa-
rantuj�cy jurno��.
Kocur zamy�li� si� ponuro, zdaj�c sobie spraw� z tego,
�e talizman nie zapewni� temu biednemu cz�owiekowi ani
powodzenia, ani potencji.
Zgodnie z propozycj� Fafhrda skr�cili na zach�d, w ulic�
Rzemie�lnik�w. Z ulg� powitali odg�osy pracy, tak odmien-
ne od ciszy panuj�cej na ulicy Muru. Kowale i metalurgo-
wie zajmowali si� zwyk�ymi czynno�ciami. M�oty dzwoni�y
o kowad�a, a gor�ca stal sycza�a w ch�odziwie. Ko�a garn-
carzy kr�ci�y si� weso�o. Zmieszane zapachy sk�ry i barw-
nik�w do tkanin tworzy�y odurzaj�c� kompozycj�. Wypla-
tacze koszy siedzieli w warsztatach albo kramach na dy-
wanach ze skrzy�owanymi nogami lub niskich sto�kach,
otoczeni stosami wyrob�w. Gn�c wiklin� w zrogowacia�ych
palcach, zerkali z pe�nym nadziei oczekiwaniem na prze-
chodz�c� par�, a potem z powrotem skupiali si� na pracy,
pewni, �e wojownikom do niczego nie przydadz� si� ich
produkty.
Na ulicy Taniej ruch uliczny wzm�g� si� nagle. Szlachci-
ce pod��ali wzd�u� szerokiej alei w palankinach z jedwab-
nymi zas�onkami, niesionych na ramionach s�u��cych.
Kupcy stali przed sklepami i stoiskami, warkliwie zach�-
caj�c ci�b� kupuj�cych. Staruszki pochyla�y si� nad wysta-
wionymi warzywami i owocami, marszczy�y nosy i narze-
ka�y na jako��, pr�buj�c stargowa� cen�. Kurcz�ta, kacz-
ki i g�si w drewnianych klatkach dar�y si� og�uszaj�co, gdy
przyszli nabywcy ogl�dali je uwa�nie i d�gali przez pr�ty.
T�uste, sp�tane pieski na smyczach, roz�o�one pod jednym
z namiot�w, skamla�y pozbawione nadziei, tocz�c wok� za-
�zawionymi oczami. Tak jak i ptactwo w klatkach, je r�w-
nie� przeznaczono na czyj� obiad.
Na rogu ulic Taniej i Rzemie�lnik�w rozlokowa�a si� para
m�odych, p�nagich kuglarzy. M�oda asystentka z l�ni�cy-
mi czarnymi w�osami, zwi�zanymi jaskraw� wst��k�, prze-
�lizgiwa�a si� w�r�d t�umu. Potrz�sa�a drewnian� misk�,
pr�buj�c �owi� monety. M�czy�ni przerzucali si� sztyleta-
mi. Wida�, �e byli mistrzami w swoim fachu. Gor�ce s�o�-
ce b�yszcza�o na spoconej sk�rze i fruwaj�cej stali, ale �on-
glerzy �miali si�, wykrzykiwali przytyki pod swoim adre-
sem i pr�bowali wzajemnie odwr�ci� uwag�, ryzykuj�c, �e
ten drugi chybi.
Do miski dziewczynki wpad�o tylko kilka monet. Kocur
zmarszczy� brwi. �a�owa�, �e nie ma cho� jednego miedzia-
ka, by nagrodzi� czym� ich niezwyk�e umiej�tno�ci.
- Sk�pa ta publika - skomentowa�. - Ciesz� si� przed-
stawieniem, a niczym si� nie odwdzi�czaj�.
Ruszyli na po�udnie, przepychaj�c si� przez zat�oczon�
ulic�. S�o�ce pali�o ich g�owy i karki. Fafhrd oblizywa� usta,
obracaj�c g�ow� w prawo i w lewo. Kocur podejrzewa�, �e
towarzysz my�li o karczmie i zimnym napitku.
Nagle olbrzym da� susa w luk� w ci�bie i poci�gn�� przy-
jaciela za prz�d szarej tuniki. W tej samej chwili g�owa Ko-
cura znalaz�a, si� na drodze ogromnego dywanu, niesionego
niepewnie przez tragarza na ramionach, a mi�dzy nogami za-
pl�ta� si� mu na wp� zag�odzony, szukaj�cy resztek ogar.
Fafhrd szarpn��, �ci�gaj�c swojego mniejszego towarzy-
sza tragarzowi z drogi, i ponownie postawi� go na nogi. Ogar
wystrzeli� z przera�liwym warkotem w przeciwnym kierun-
ku, wprost pod nogi nic nie widz�cego tragarza z dywanem.
M�czyzna wrzasn��, pies zaskowycza�, a przynajmniej dzie-
si�ciu przechodni�w zakl�o dono�nie. Gobelin rozwin�� si�
w powietrzu i b�ysn�� barwnie. Dywan i tragarz przez chwi-
l� wisieli nad ziemi�, a potem legli w pyle ulicy, a inni prze-
chodnie zacz�li si� o ich potyka�. Pies, ogarni�ty panik�,
przeskoczy� ponad plecami le��cych i wpad� mi�dzy skle-
pikarzy, rozrzucaj�c wok� torby i paczki.
Fafhrd przybra� niewinny wyraz twarzy i zagwizda� me-
lodyjnie, a nast�pnie odwr�ci� si� plecami do zamieszania.
Kocur popatrzy� na niego gniewnie i poszed� za nim. Wci��
jednak zerka� przez rami�. Szale�stwo zatacza�o coraz szer-
szy kr�g. Grupka ulicznik�w wykorzysta�a zamieszanie, by
ukra�� nieostro�nemu kramarzowi pomidory. M�czyzna
zauwa�y� kradzie� zbyt p�no, by jej zapobiec, wi�c tylko
rzuca� za nimi gar�ciami pomidor�w, niestety trafiaj�c nie-
winnych przechodni�w. Ci, wzburzeni, zdecydowali si� sta-
wi� mu czo�a.
Dwie staruszki walczy�y o g��wk� zakurzonej kapusty,
kt�r� upu�ci�a jedna z nich. Kocur przysi�g�by, �e w �y-
ciu nie s�ysza� takich s��w z ust kobiet w tak podesz�ym
wieku. Obserwowa�, jak obydwie chwyci�y nagle nieszcz�-
sne warzywo, a w powietrze wyfrun�y zielone li�cie. Sta-
ruszki przez chwil� patrzy�y na to oszo�omione, a potem
rzuci�y si� sobie do garde�.
W ci�gu kilku sekund rozp�ta�o si� piek�o. Kupiecki kram
rozpad� si� pod ci�arem tr�jki ok�adaj�cych si� pi�ciami
m�czyzn. Jedna z klatek z g�siami p�k�a. Ptactwo rozbie-
g�o si�, g�gaj�c histerycznie.
Kocur �wawo przebiera� nogami, �eby nad��y� za
Fafhrdem. Olbrzym wysforowa� si� nieco przed niego, po-
zostawiwszy za plecami chaos. Dopiero gdy Kocur si� z nim
zr�wna�, zauwa�y�, �e towarzysz przyciska do piersi nie-
wielk� lutni� z r�anego drzewa.
__Przepraszam bardzo - powiedzia� grzecznie Kocur- ale
zdaje si�, �e jaka� lutnia przyczepi�a si� panu do r�ki.
- Ojej, naprawd�? - zapyta� Fafhrd z zaciekawieniem.
__C�, zdaje si�, panie Kocurze, �e ma pan racj�. C� za
bystre oko.
Kocur odchrz�kn��.
- Ostatnim razem moje bystre oko widzia�o taki in-
strument na ko�ku w kupieckim namiocie za lad� kramu
z sa�at�.
Fafhrd nie odpowiedzia�. Przebieg� delikatnie palcami po
strunach lutni, nie wygrywaj�c �adnej melodii, a jedynie
wydobywaj�c kilka pojedynczych melodyjnych nut.
- Masz zwinne palce, przyjacielu - stwierdzi� Kocur, wie-
dz�c, �e Fafhrd zrozumie podw�jne znaczenie jego s��w.
Olbrzym u�miechn�� si� szeroko.
- Potrzebujemy jedzenia i dachu nad g�ow� - powie-
dzia� - nie wspominaj�c o monetach na �ap�wk� dla pew-
nego stra�nika, kt�remu zap�acimy dzi� wieczorem w go-
spodzie. Zdecydowa�em si� wy�piewa� nam kolacj�.
Kocur zerkn�� przez rami� i potar� brod�.
- Doskona�y pomys� - odpar� - ale najpierw oddal-
my si� od kupca z kapust� oraz tego ca�ego denerwuj�ce-
go i ha�a�liwego zamieszania.
Trzy kamienice dalej, gdy dotarli do publicznej fontanny
przy skrzy�owaniu Taniej i Winiarzy, Fafhrd przybra� odpo-
wiedni� postaw�, podni�s� lutni� i przygotowa� do pierwsze-
go akordu. Kocur szturchn�� przyjaciela pod �ebro, zanim
ten zd��y� zagra� cho� nut�.
- Miska, idioto - szepn��, obserwuj�c t�um wok� nich.
- �ebracza miska albo kubek. Jak s�dzisz, w co wsypi� '
nam monety?
Fafhrd opu�ci� lutni� i poskroba� si� po kr�tkiej rudej
brodzie. Na jego twarzy pojawi�o si� zak�opotanie. Wtem
zzu� prawy but i ustawi� go przed sob�. Ponownie podni�s�
lutni�, zagra� pierwszy akord i zacz�� �piewa�.
Och, te p�nocne dziewczyny
S� w smaku jak cytryny
I okropne �ony z nich.
Czarnoksi�skie poczwary
Maj� szpicruty i czary
Uk�adaj� nimi m��w swych.
Fafhrda szkolono za m�odu na barda w skutej lodem
krainie zwanej Zimne Pustkowia. Kocur nigdy nie s�ysza�
lepszego g�osu. Przys�uchuj�c si� pie�ni, obserwowa� d�o-
nie Fafhrda, dziwi�c si�, �e potrafi�y dzier�y� �mierciono-
�n� bro�, a jednocze�nie ta�czy� z delikatn�, fascynuj�c�
pewno�ci� po strunach lutni.
Melodyjna piosenka wygrywana przez Fafhrda spodoba-
�a si� przechodniom, kt�rzy podchodzili bli�ej i przystawa-
li, by si� jej przys�ucha�. Fafhrd, kt�ry mia� sk�onno�� do
przesady, wspi�� si� na murek okalaj�cy fontann�, by by�
lepiej widzianym. Zupe�nie nie zwraca� uwagi na to, �e wy-
gl�da nieco komicznie bez jednego buta.
Och, l�d jedz� na kolacj�,
By zachowa� szczup�� gracj� -
Bo lubi� by� przera�liwie chude, o tak.
Ale powiem wam, kumie,
Co "ozi�b�a", nikt nie zrozumie,
P�ki mej dziewczyny nie po�o�y na wznak!
Publiczno�� zachichota�a z aprobat�. Wzrost Fafhrda
i czerwonoz�ote w�osy zdradza�y jego pochodzenie i dzie-
dzictwo. S�uchacze zdawali si� jeszcze bardziej cieszy� z pio-
senki, bo kpi� z w�asnego ludu. Nad cholewk� pustego buta
przesun�o si� du�o d�oni. Kilka z nich upu�ci�o nawet mo-
nety. Pewien m�czyzna wrzuci� rumiane jab�ko.
Twarz Kocura zastyg�a w niemym przera�eniu. �aden
cz�owiek przy zdrowych zmys�ach nie zatopi�by z�b�w w jab�-
ku, kt�re spocz�o na dnie buta Fafhrda. Ca�e szcz�cie,
�e w mie�cie hula� silny, �wie�y wiatr, inaczej Fafhrd, z bo-
s� i wilgotn� stop�, nigdy nie utrzyma�by wok� siebie
publiki. Zamiast tego ludzie uciekliby, �api�c si� za nosy