3703

Szczegóły
Tytuł 3703
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3703 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3703 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3703 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

JOE ALEX PIEK�O JEST WE MNIE MACIEJ SLOMCZY�SKI Gdziekolwiek zwr�c� lot, tam czeka� b�dzie Gniew niesko�czony, niesko�czona rozpacz! Gdziekolwiek zwr�c� lot, tam wsz�dzie piek�o. Piek�o jest we mnie. a na dnie otch�ani G��bsza, ziej�ca czelu�� si� otwar�a, Przy kt�rej piek�o dr�cz�ce jest niebem. Zmi�uj si� wreszcie! Czy� nie ma ju� miejsca Dla mej pokuty i dla wybaczenia? Nie ma, zosta�o jedynie poddanie I l�k przed ha�b�, kt�ra mnie okryje W�r�d duch�w w dole... John Milton, Raj utracony, ksi�ga III. Kt� m�g� przypuszcza�, �e �w lot tak si� zako�czy? Mia�a to by� podr� dla przyjemno�ci, dwa tygodnie wypoczynku okraszonego skromn�, ale mile �echc�c� pr�no�� uroczysto�ci�. Tak przynajmniej twierdzi� wydawca, na kt�rego r�ce przes�ano zaproszenie. Utrzymane by�o ono w niezwykle uprzejmym, niemal serdecznym tonie i sta�o w nim, czarno na bia�ym, �e Klub Po�udniowoafryka�skich Mi�o�nik�w Powie�ci Kryminalnej b�dzie zaszczycony, je�li pan Joe Alex zechce przyby� do Johannesburga, aby przyj�� doroczn� nagrod� Klubu i podzieli� si� z jego cz�onkami swymi do�wiadczeniami pisarskimi, a tak�e - je�li zechce, oczywi�cie - opowiedzie� o swoich planach na przysz�o��. Prezydium Klubu b�dzie szcz�liwe mog�c pokry� koszty przelotu i pobytu pana Alexa w Johannesburgu, gdzie ni�ej podpisani do�o�� wszelkich stara�, aby zapozna� go�cia z miastem i jego pi�knymi okolicami. Tak, zapewne pr�no�� odegra�a pewn� rol� w przyj�ciu tego zaproszenia, lecz nie tylko. Dzia�o si� to w latach pi��dziesi�tych, gdy bardzo m�ody Joe Alex, wci�� jeszcze nie dowierzaj�cy swej nag�ej popularno�ci, got�w by� spe�ni� niejedno �yczenie wydawcy tak szybko i sprawnie wypuszczaj�cego na �wiat�o dzienne jego kolejne ksi��ki. Wszystko to dzia�o si� w przededniu rewolucji, jak� spowodowa�o wprowadzenie silnika odrzutowego w lotnictwie pasa�erskim, i lot z Londynu do Po�udniowej Afryki trwa� przesz�o dob�. Lecz min�� szybko, r�wnie szybko, jak dwa tygodnie, kt�re po nim nast�pi�y. I oto Joe znalaz� si� ponownie w porcie lotniczym Jan Smuts, got�w do odlotu. By� zm�czony. Przyj�cie po�egnalne ci�gn�o si� a� do zmroku i trwa�oby zapewne jeszcze, gdyby nie to, �e godzina odlotu zbli�a�a si� nieuchronnie i go�� musia� opu�ci� zebranie. Ale teraz by�o ju� po wszystkim. Joe wszed� do wielkiej oszklonej poczekalni, wskaza� tragarzowi najbli�szy stolik i opad� na fotel. Tragarz postawi� obie jego walizki obok fotela, zerkn�� na banknot trzymany przez Alexa, wyj�� mu go delikatnie z r�ki, b�ysn�� nieprawdopodobnie bia�ymi z�bami, kontrastuj�cymi z jego czarn� twarz�, zasalutowa� i odszed� m�wi�c, �e powr�ci, kiedy zapowiedz� samolot do Londynu. Joe zerkn�� na zegarek, westchn�� i wyci�gn�� z bocznej kiesze� marynarki lokaln� gazet�, kt�r� kupi� przy wej�ciu. Przez d�u�sz� chwil� przesuwa� wzrokiem po szpaltach, lecz pomimo rozpaczliwych wysi�k�w nie znalaz� ani jednej wiadomo�ci, kt�ra mog�a go zainteresowa� cho�by w najmniejszym stopniu. Przymkn�� oczy i westchn�� ponownie. Fala zm�czenia powraca�a, bardziej natr�tna ni� przed chwil�. Gdzie� daleko, za rozleg��, cicho podzwaniaj�c� tafl� olbrzymiej szyby, zajmuj�cej prawie ca�� �cian� poczekalni, nier�wno grzmia�y zapuszczone silniki wielkiego samolotu pasa�erskiego. Noc rozci�gn�a si� ju� nad lotniskiem, za szyb� migota�y kolorowe �wiate�ka, a z lewej strony wpada� wielki blask zapalonych reflektor�w na wie�y kontrolnej. - Za wiele by�o tego wina... - mrukn�� Alex cicho. Wydawa�o mu si�, �e przyt�umiona wibracja silnik�w wprawia w dygotanie wszystkie kom�rki znu�onego m�zgu. A m�zg ten by� ju� dostatecznie udr�czony dwoma tygodniami nie przemijaj�cego upa�u, setkami zdawkowych rozm�w z nieznajomymi lud�mi, a nade wszystko mowami w czasie dzisiejszego po�egnalnego bankietu. Na szcz�cie port lotniczy le�a� dostatecznie daleko od miasta i uda�o mu si� pozby� wszystkich, kt�rzy chcieli go odprowadzi�, niemal wszystkich, gdy� Prezes Klubu Po�udniowoafryka�skich Mi�o�nik�w Powie�ci Kryminalnej odwi�z� go wprost z przyj�cia na lotnisko. Prezes by� producentem regionalnych pami�tek, sprzedawanych przez rozrzucon� po ca�ym kraju g�st� sie� sklep�w. W drzwiach portu lotniczego zd��y� jeszcze wsun�� Alexowi pi�knie zapakowane pude�eczko i znikn��, przepraszaj�c, �e nie b�dzie towarzyszy� go�ciowi do chwili odlotu. Wypi� nieco zbyt wiele i chcia� powr�ci� do miasta, zanim ruch samochodowy zmniejszy si�. Prawo w Po�udniowej Afryce by�o niestety nieub�agane dla niezupe�nie trze�wych kierowc�w. Wi�c niech drogi mister Alex zechce mu wybaczy�... Joe oczywi�cie zechcia� wybaczy� i u�cisn�� wylewnie jego r�k�, dzi�kuj�c za go�cin�, a kiedy prezes Klubu znikn�� wreszcie, wsun�� paczuszk� do kieszeni i ruszy� ku poczekalni. Teraz si�gn�� po pude�eczko, rozwin�� papier i otworzy� je. Wewn�trz by�a papiero�nica obci�gni�ta szar�, chropowat� sk�r� s�onia, a na niej wyt�oczony z�otymi literami napis: "JOE ALEXOWI - KPAMPK". Przez chwil� patrzy� ze zdumieniem, nie mog�c poj��, kim jest �w Kpampk, i staraj�c si� przypomnie� sobie nazwisko prezesa. Nagle sp�yn�o na� objawienie. By�y to pierwsze litery nazwy Klubu. Obr�ci� papiero�nic� w palcach, pomy�la� z �alem o owym s�oniu i wsun�� j� do kieszeni. Podesz�a kelnerka, zam�wi� kaw� i coca-col� i z nadziej� zacz�� ws�uchiwa� si� w s�owa, kt�re sp�yn�y �agodnie z megafonu wypowiadane mi�kkim, kobiecym g�osem. Ale g�os zapowiedzia� samolot do Cape Town. Minuty mija�y. Kawa nie wr�ci�a umys�owi �wie�o�ci, a lodowata coca nie przynios�a cia�u ulgi. Nadal by�o gor�co, chocia� klimatyzowane wn�trze poczekalni wydawa�o si� o wiele ch�odniejsze ni� �wiat na zewn�trz. Spojrza� na zegarek. Do odlotu brakowa�o jeszcze czterdziestu minut, ale kontrola paszportowa i celna w Unii Po�udniowoafryka�skiej by�a do�� dok�adna. Do tego doj�� musia� jeszcze czas potrzebny do zwa�enia i przetransportowania baga�u podr�nych do samolotu. Megafon przem�wi� ponownie. Jeszcze jedna grupka pasa�er�w unios�a si� z miejsc. Poczekalnia pustosza�a. By� mo�e samolot do Londynu by� ostatnim startuj�cym tego wieczora? Joe ziewn��, zas�aniaj�c usta trzyman� w r�ce gazet�. - Uwaga! - powiedzia� megafon. - Start samolotu do Nairobi-Addis Abeby-Kairu-Zurychu i Londynu b�dzie op�niony, za co pragniemy przeprosi� wszystkich udaj�cych si� w tym kierunku. Gdy maszyna b�dzie gotowa do startu, pasa�erowie zostan� natychmiast powiadomieni. - G�os by� beznami�tny, uprzejmy i spokojny. Alex, kt�ry uni�s� si� nieco, s�ysz�c pierwsze s�owa komunikatu, opad� z wolna na fotel i rozejrza� si� leniwie. Przy najbli�szym stoliku, na wprost okna, siedzia�a zwr�cona do niego profilem m�oda, czarnow�osa i bardzo �adna kobieta, ubrana w prze�liczny lekki kostium podr�ny, kt�ry Alexowi nie spodoba� si� ju� na pierwszy rzut oka, tak jak nie spodoba� mu si� modny, male�ki czerwony kapelusik nasuni�ty, nieco na bakier, na ma�� kszta�tn� g��wk�. Kapelusik ten by� odrobin� zbyt czerwony, a kostium nieco zbyt obcis�y, jak gdyby w�a�cicielce jego zale�a�o przede wszystkim na niezw�ocznym ukazaniu ka�demu, kto zechce spojrze�, tego, czego dok�adne okre�lenie wymaga zwykle odrobiny wyobra�ni. Joe pomy�la� w duchu, �e nigdy jeszcze nie widzia� dziewczyny, kt�ra wydawa�aby si� niemal naga, b�d�c tak dok�adnie zakryta. Przy fotelu siedz�cej, kt�ra pi�knymi d�ugimi palcami opalonej d�oni przewraca�a leniwie kartki kolorowego ilustrowanego magazynu, sta�a niewielka elegancka walizka z czerwonej sk�ry, a Joe, cho� przyzna� w duchu, �e przygl�da si� nieznajomej zbyt d�ugo, pomy�la�, �e czerwona walizka tak�e nie mo�e uchodzi� za przedmiot odwracaj�cy uwag� od swej w�a�cicielki. Obok walizki spoczywa� pot�ny jak sarkofag, okuty kufer-szafa, kt�rego przew�z samolotem musia� kosztowa� co najmniej tyle, ile przew�z pasa�era. Na kufrze le�a�a parasolka, cienka i l�ni�ca jak szpada. Przygl�daj�c si� czerwonym pantofelkom Alex zastanawia� si� przez chwil�, jaki mo�e by� zaw�d tej dziewczyny. By�o w niej co�, co ju� na pierwszy rzut oka m�wi�o, �e jest osob� samodzieln�. Ale do tego niepotrzebny by� zaw�d, wystarczy�o mie� do�� pieni�dzy. Mimo to uzna�, �e najprawdopodobniej jest pocz�tkuj�c� gwiazdeczk� filmow� albo �piewaczk� wyst�puj�c� w music-hallu. Dziewczyny te by�y w nieustannym ruchu, gdy� sam rodzaj ich pracy zak�ada� ograniczon� ilo�� wyst�p�w w jednym miejscu. Raz jeszcze przesun�� z przyjemno�ci� spojrzeniem po d�ugich, smuk�ych nogach, zerkn�� niech�tnie na czerwon� walizk� i przeni�s� wzrok ku nast�pnemu stolikowi. Siedz�cy przy nim dwaj m�czy�ni byli niemal r�wnie interesuj�cy jak m�oda dama w czerwonym kapeluszu, co prawda �adnego z nich, przy najlepszych nawet ch�ciach, nie mo�na by�o pos�dzi� o nadmiar agresywnej urody, ale zdumiewaj�ce dysproporcje fizyczne pomi�dzy nimi przedstawia�y widok godny zaciekawienia ka�dego przygodnego obserwatora. Zwr�cony twarz� do Joe'go drzema� z g�ow� odchylon� do tylu i ci�ko wspart� o tyln� por�cz fotela, wygodnie rozwalony ogorza�y m�ody cz�owiek o barach Herkulesa i czole kretyna. Musia� by� ogromnego wzrostu, gdy� jego wyci�gni�te nogi zdawa�y si� si�ga� prawie do nast�pnego stolika. Kr�tkie jasne w�osy, ostrzy�one naje�a, podkre�la�y geometryczn� nieomal kulisto�� zaskakuj�co ma�ej g�owy osadzonej na pot�nej, muskularnej szyi, wynurzaj�cej si� z ko�nierzyka rozpi�tej koszuli. Siedz�cy po jego lewej r�ce cz�owieczek by� ruchliwy jak jaszczurka, a jego bystre oczy, osadzone pod wypuk�ym czo�em, nad kt�rym prze�wieca�a �ysina si�gaj�ca szczytu g�owy, porusza�y si� czujnie, omiataj�c poczekalni�, jak gdyby ich posiadacz nie wiedzia� dok�adnie, co spodziewa si� zobaczy�, ale by� zdecydowany nie przepu�ci� niczego, co mog�oby mie� jakiekolwiek znaczenie. Od czasu do czasu oczy te zwraca�y si� ku �pi�cemu olbrzymowi. W pewnej chwili ma�y cz�owieczek si�gn�� do kieszeni marynarki, wyci�gn�� szybkim ruchem wielk� barwn� chustk� i pochyliwszy si�, wytar� z niesko�czon� delikatno�ci� pot z czo�a drzemi�cego wielkoluda, kt�ry nie drgn�� nawet, jak gdyby by� przyzwyczajony do tego rodzaju opieki i przyjmowa� j� jako co� najnaturalniejszego w �wiecie. Joe u�miechn�� si� mimowolnie. Jaki� atleta, zapa�nik albo, co by�o bardziej prawdopodobne, bokser. I jego trener oczywi�cie. Przygl�da� si� jeszcze przez chwil� dw�m ogromnym d�oniom opartym bezw�adnie na por�czach fotela. I pomy�le�, �e s� tacy, kt�rzy bez zmru�enia oka wytrzymuj� uderzenia tak pot�nych pi�ci, oddaj�c cios za cios. Przeni�s� spojrzenie na lewo, ku bardziej odleg�emu stolikowi, gdzie siedzia� samotnie spokojny, spokojnie ubrany pan w nieokre�lonym wieku, mog�cy mie� r�wnie dobrze pi��dziesi�t, jak trzydzie�ci pi�� lat. Anglik - pomy�la� Joe. Nie m�g� si� myli�. Najprawdopodobniej ma uko�czony uniwersytet... Oxford albo Cambridge... nienaganne buciki... nienaganne �ycie, �adnych �art�w z losem, umie odr�ni� dobro od z�a, mo�e jest nawet dyrektorem szko�y dla ch�opc�w?... Ale r�wnie dobrze m�g� by� w�a�cicielem solidnego antykwariatu albo uczonym... Wzrok Alexa prze�lizn�� si� po nim oboj�tnie, rejestruj�c jedynie ciekawy szczeg� tej postaci: niezwykle silnie powi�kszaj�ce okulary w czarnej rogowej oprawie. Cz�owiek z wolna odwr�ci� g�ow� i spojrzenia ich zetkn�y si� na kr�ciutk� chwil�. Alex dostrzeg� ogromne, powi�kszone do zdumiewaj�cych rozmiar�w wypuk�o�ci� szkie�, jasnoniebieskie, niemal bezbarwne oczy. P�niej oczy te spojrza�y na stolik, na kt�rym le�a� niewielki okr�g�y, czarny neseser, podobny do pud�a na kapelusze u�ywanego przez elegantki na pocz�tku naszego wieku. Prawa d�o� siedz�cego unios�a si� i odruchowo odsun�a neseser od kraw�dzi stolika. Odwracaj�c wzrok Joe pomy�la� z rozbawieniem, �e w pudle tym mog�aby si� swobodnie pomie�ci� odci�ta g�owa ludzka. Czy cz�owiek o takim wygl�dzie m�g�by by� morderc�? Ale� tak, oczywi�cie! �wiat nie zna� powierzchowno�ci, kt�ra wyklucza�aby zbrodni�. Pi�kne, delikatne, kruche dziewcz�ta, poczciwe staruszki, jowialni ober�y�ci, duchowni o z�o�onych d�oniach i opuszczonych skromnie oczach. Nie by�o charakteru, zawodu, usposobienia ani powo�ania, kt�re wyklucza�yby mo�liwo�� zakie�kowania tej najczarniejszej z my�li: zmuszenia innej istoty ludzkiej, aby opu�ci�a przed czasem ten najsympatyczniejszy ze �wiat�w. Poczekalnia by�a ju� niemal pusta. W wielkiej, cichej przestrzeni nikn�y nieliczne niewyra�ne sylwetki drzemi�cych podr�nych. Kelnerka w pomara�czowym kitlu opasanym bia�ym fartuszkiem rozmawia�a p�g�osem z barmank� przy w�skiej l�ni�cej ladzie, za kt�r� wida� by�o p�ki z szeregami r�nokolorowych butelek. Wahad�owe oszklone drzwi obok baru otworzy�y si� i zajrza�o dwu czarnych tragarzy, a za nimi trzeci. Rozejrzeli si�, sprawdzaj�c najwyra�niej, czy w poczekalni pozostali jeszcze podr�ni z wi�kszym baga�em i wycofali si� na powr�t. Joe odwr�ci� g�ow�. Po prawej stronie, niemal pod �cian�, na kt�rej lekko pod�wietlone ogromne p�kule ukazywa�y znajome kszta�ty oblanych jasnob��kitn� wod� kontynent�w, siedzia�a kobieta mniej wi�cej pi��dziesi�cioletnia. By�a tak nieruchoma, �e Joe, kt�rego uwag� przyci�gn�y kolorowe �wietlne punkciki na wielkiej mapie, dostrzeg� j� dopiero w�wczas, gdy wzrok jego pow�drowa� ku Biegunowi Po�udniowemu, znajduj�cemu si� tu� nad jej g�ow�. By�a chyba Angielk�: schludna, ubrana w prosty szary, dobrze skrojony kostium podr�ny, zdawa�a si� by� jedn� z owych dam w nieokre�lonym wieku, kt�re mo�na zawsze napotka� na pok�adach transatlantyk�w i, ostatnio coraz cz�ciej, w kabinach mi�dzykontynentalnych samolot�w pasa�erskich. Damy te - wdowy, stare panny albo matki doros�ych dzieci, mieszkaj�cych na kra�cach �wiata - podr�uj� z odwag�, przedsi�biorczo�ci� i orientacj�, o kt�rej nie �ni�o si� ich matkom, daj�c widomy dow�d, �e kobieta jest stworzeniem, o kt�re nie nale�y przesadnie dba�, gdy� �wietnie potrafi sobie radzi� w �yciu, je�li si� jej na to pozwoli. Joe przypatrywa� si� jej przez chwil� dyskretnie, zastanawiaj�c si�, co widzi niezwyk�ego w tej tak bardzo zwyk�ej sylwetce. Co� by�o nie w porz�dku. Nagle zrozumia�. Jej bezruch! Siedzia�a zupe�nie nieruchomo, w postawie, w kt�rej zwyk�emu cz�owiekowi bardzo trudno wytrzyma� d�u�ej ni� przez chwil�. By�a wyprostowana, g�ow� mia�a uniesion� i spogl�da�a w przestrze�. Patrzy� czekaj�c i wierz�c, �e musi wreszcie zmieni� pozycj�, ale trwa�a tak nadal, jak gdyby nie by�a �yw� kobiet�, ale modelem podr�nej wykonanym z wosku i posadzonym tu przez kogo�, kto chcia� sobie za�artowa� z braku spostrzegawczo�ci czekaj�cych w poczekalni podr�nych. Wreszcie da� za wygran� i odwr�ci� g�ow�. To byli wszyscy. Raz jeszcze przesun�� po nich z wolna wzrokiem i nie znajduj�c w sobie �adnej ju�, najmniejszej nawet potrzeby dodatkowych obserwacji, westchn�� po raz nie wiadomo kt�ry i spojrza� na trzyman� nadal w r�ce gazet�. Przewr�ci� kilka stron i powr�ci� do tytu�owej . Nagle dostrzeg� u do�u kolumny znajom� twarz, a obok niej notatk� rozpoczynaj�c� si� od s��w: "Klub Po�udniowoafryka�skich Mi�o�nik�w Powie�ci Kryminalnej b�dzie dzi� podejmowa� po�egnalnym obiadem powracaj�cego do Anglii po dwutygodniowym pobycie w naszym kraju pana Joe Alexa, znanego autora ksi��ek kryminalnych, wsp�pracuj�cego r�wnocze�nie ze Scot�and Yardem na polu nieust�pliwej walki z przest�pcami, zapewne obdarzonymi nieco mniejsz� inwencj� ni� jego fikcyjni negatywni bohaterowie, lecz, za to o d�oniach splamionych prawdziw� krwi� niewinnych ofiar..." Joe przymkn�� oczy i zakl�� w duchu. W tej samej chwili megafon przem�wi�, tym razem stanowczym, m�skim g�osem: - Prosimy o uwag�! Samolot do �airobi-Addis Abeby-Kairu-Zurychu i Londynu, kt�ry mia� wystartowa� z naszego lotniska o godzinie dwudziestej drugiej czterdzie�ci pi��, odleci najprawdopodobniej z godzinnym op�nieniem, za kt�re jeszcze raz pragniemy przeprosi� oczekuj�cych pasa�er�w. Przyczyn� op�nienia jest gwa�towna burza i niezwykle silne, wiej�ce na du�ych wysoko�ciach wiatry na trasie lotu. Te zaburzenia atmosferyczne przesuwaj� si� do�� szybko w kierunku wschodnim i istnieje realna nadzieja, �e w ci�gu najbli�szych kilkunastu minut sytuacja zostanie wyja�niona ostatecznie i samolot b�dzie m�g� wystartowa�. Dzi�kuj�. Megafon ucich�. Joe przymkn�� zm�czone powieki. Nagle po�a�owa�, �e leci do Anglii samolotem. By� przecie� wolnym cz�owiekiem i m�g� pop�yn�� statkiem, cho� zabra�oby mu to wiele dni. Mo�e sta�by wreszcie teraz na pok�adzie, wpatruj�c si� w ledwie widoczne po�r�d mroku wybrze�a Afryki? .. . Wiatr ni�s�by od l�du wo� d�ungli zmieszan� z nieuchwytnym, a tak charakterystycznym zapachem podzwrotnikowego ciep�ego morza. Blask lamp pada�by z iluminator�w na ciemny pok�ad. Z g��bi statku dobiega�yby przyt�umione d�wi�ki orkiestry, nios�c si� po �agodnych, oleistych, o�wietlonych ksi�ycem falach... Wzruszy� ramionami. Nie mia� nigdy czasu na to, by u�ywa� innych �rodk�w komunikacji ni� najszybsze. W ko�cu godzinne op�nienie nic nie znaczy�o. Samolot nadrobi je z �atwo�ci� w czasie tak d�ugiego lotu. W tej samej chwili wielkie wahad�owe drzwi prowadz�ce z g��wnego hallu dworca drgn�y i ukaza� si� w nich t�gi, wysoki cz�owiek z parasolem w r�ce i p�aszczem przerzuconym przez rami�. Za nim, pchaj�c l�ni�cy, aluminiowy w�zek, wsun�� si� czarny tragarz w bia�ej bluzie. Na w�zku le�a�a du�a lotnicza walizka z p��tna. Joe przymkn�� oczy. Otoczenie przesta�o go w og�le interesowa�. Po chwili, tu� obok siebie, us�ysza� tubalny g�os: - Prosz� postawi� tutaj! Otworzy� oczy. Tragarz manewrowa� zr�cznie w�zkiem, wprowadzaj�c go mi�dzy stoliki, i zatrzyma� si� przy fotelu stoj�cym na wprost Alexa, gdzie t�gi podr�ny zd��y� ju� rzuci� p�aszcz i oprze� parasol. - Prosz� tu wr�ci�, kiedy og�osz� odlot samolotu do Londynu! - g�os podr�nego by� zdyszany, jak gdyby po du�ym niedawnym wysi�ku. - Dobrze, prosz� pana. Tragarz zdj�� walizk� z w�zka i pchaj�c go przed sob� skierowa� si� ku drzwiom, a oty�y cz�owiek, nie siadaj�c, ruszy� w kierunku baru. - Dobry wiecz�r, panno Rose! - powiedzia�, nadal nie zni�aj�c g�osu. - Podw�jn� whisky! Szkock�! Nic innego mnie nie uspokoi! Taks�wka mia�a defekt ju� za miastem. Prosz� sobie wyobrazi� co� podobnego! By�em niemal pewien, �e si� sp�ni�! Wpadam tu i p�dz� prosto do kontroli paszport�w, "Pr�dko, na mi�o�� bosk�! " wo�am do m�odego cz�owieka w mundurze, a on na to: "Dok�d si� pan tak spieszy? " "Samolot! " m�wi� mu na to, "Samolot do Londynu! Za chwil� odlot, sp�ni�em si�, bo mia�em defekt auta, ale jeszcze chyba zd���, je�eli przestanie mi pan zadawa� nonsensowne pytania! "A on na to: "Samolot jest op�niony. Wezw� pana przez megafon razem z innymi pasa�erami, kiedy przyjdzie czas. Niepotrzebnie si� pan denerwuje". My�la�em, �e ducha wyzion� z w�ciek�o�ci. Bieg�em do niego przez ca�� hal�, wlok�c za sob� walizk�, bo nie chcia�em traci� czasu na wzywanie tragarza. Zreszt� �aden z nich nie podejdzie z w�asnej inicjatywy! Dopiero kiedy odwr�ci�em si� i zacz��em ociera� pot z czo�a, znalaz� si� kt�ry� z w�zkiem. S� ju� za delikatni, �eby wzi�� walizk� do r�ki! A ten gogu� w mundurze powiada mi: "Niepotrzebnie si� pan spieszy�! " Jak gdybym m�g� z g�ry wiedzie�, �e ten przekl�ty samolot nie ma zamiaru odlecie� w oznaczonym czasie? ! - Pa�ska whisky, panie Knox! - powiedzia�a barmanka z u�miechem, podsuwaj�c mu szklaneczk�. - To naprawd� paskudna przygoda. Ca�e szcz�cie, �e teraz ju� nie musi si� pan spieszy�. Czy da� co� zimnego? Pepsi albo wod� sodow�? - Nie, nic. Dzi�kuj�, kochanie! Alex znowu przymkn�� oczy. Us�ysza� odleg�y brz�k monety padaj�cej na lad� i prawie r�wnocze�nie ciche "Dzi�kuj� bardzo! " barmanki, a p�niej nast�pi�a cisza, w kt�rej wyra�nie rozleg�y si� coraz bli�sze, powolne kroki cz�owieka posuwaj�cego si� w jego stron�. Uni�s� powieki. Oty�y pan szed� w kierunku swej walizy, nios�c ostro�nie whisky w wyci�gni�tej r�ce. Zbli�ywszy si�, postawi� p�yn na stoliku, opad� ci�ko na krzes�o, zn�w uj�� szklanka i uni�s�szy j� ku wargom, wypi� ca�� zawarto�� duszkiem, nie odrywaj�c szk�a od ust. P�niej odetchn�� g��boko i uni�s� oczy. A wtedy spojrzenia jego i Alexa spotka�y si�. - Nic tak dobrze nie robi w chwilach zdenerwowania! - powiedzia� grubas niemal przepraszaj�co i dotkn�� ko�cami palc�w kraw�dzi pustej szklanki, jak gdyby chc�c wyja�ni�, co ma na my�li. - Zapewne - powiedzia� Joe, �eby co� odpowiedzie�. By� przekonany, �e nieznajomy zajmie si� teraz swoimi sprawami, ale omyli� si�. Cho� grubas nie usiad� przy jego stoliku, jednak znajdowali si� naprzeciw siebie tak blisko, �e trudno by�o go nie dostrzec, je�li chcia� by� widzianym, a co gorsza s�yszanym. - C� za upa�! - powiedzia� z wyra�nym, godnym lepszej sprawy przej�ciem pan Knox, wyci�gaj�c z kieszeni wielk�, nieco ju� zmi�t� zielon� chustk�. Otar� ni� szyj� i twarz szybkim ruchem, jak gdyby by�a r�cznikiem, po kt�ry si�gn�� po wyj�ciu z k�pieli. Joe, kt�ry �ywi� ciche, wyniesione z domu przekonanie, �e m�czyzna powinien u�ywa� tylko bia�ych, niezbyt wielkich chustek, przygl�da� mu si� z pewn� niech�ci�. By�a to ju� druga, ogromna, kolorowa chustka, kt�r� dano mu zobaczy� w ci�gu ostatnich pi�ciu minut. Niech�� jego by�a spowodowana dodatkowo tym, �e oty�y pan sprawia� wra�enie cz�owieka zadowolonego z �ycia, a podw�jna whisky usun�a, jak mo�na by�o s�dzi�, jego chwilow� niech�� do funkcjonariuszy paszportowych i tragarzy. Palce trzymaj�ce chustk� by�y wypiel�gnowane, nieco zanadto wypiel�gnowane, co dla Alexa, maj�cego do�� zdecydowany pogl�d na temat m�czyzn o ostentacyjnie wymanicurowanych paznokciach, by�o r�wnoznaczne z zakwalifikowaniem grubasa do innego gatunku stworze� ludzkich ni� ten, do kt�rego on sam nale�a�. Lecz b�d�c cz�owiekiem sprawiedliwym, postanowi� natychmiast, �e nale�y st�umi� tego rodzaju, nawet nie zademonstrowane, bezsensowne odruchy niech�ci. Na szcz�cie zielona p�achta znikn�a w bocznej kieszeni marynarki. Joe, kt�ry przygl�da� si� panu Knoxowi spod przymru�onych powiek, dostrzeg�, �e wraz z parasolem i p�aszczem rzuci� on na fotel teczk�, kt�r� teraz uni�s� i po�o�y� przed sob� na stoliku. Mia�a ona wielki, l�ni�cy, fantazyjny monogram "RK" i nie by�a zanadto wypchana. Nad ni� zako�ysa�y si� dwie male�kie paczuszki zawieszone u �rodkowego guzika marynarki. Pan Knox zacz�� odwi�zywa� je z mozo�em i wreszcie po�o�y� obok teczki. By�y zawini�te w kolorowy papier. Zrobi� ju� wszystko, co mia� do zrobienia... - pomy�la� Joe. - Oby tylko nie zacz�� m�wi�. Niestety, wygl�da na takiego, kt�ry musi m�wi�, je�eli ma naprzeciw ofiar�, kt�r� zmusi do s�uchania. Kim on mo�e by� z zawodu? Rze�nikiem? Komiwoja�erem? - Nie notowana od lat fala upa��w... - powiedzia� Knox, powtarzaj�c zapewne nag��wek notatki kt�rej� z dzisiejszych gazet i zwracaj�c si� wprost ku niemu. Alex otworzy� szerzej oczy, kln�c w duchu innych pasa�er�w, kt�rzy siedzieli tak daleko, �e trudno by�oby nie wzi�� tych s��w do siebie. - Taka temperatura mo�e wyprawi� cz�owieka mojej tuszy do grobu, pr�dzej ni� kat i jego dziesi�ciu pomocnik�w. - Wydawa�o si�, �e podkre�lenie s��w stosownym gestem nale�y do niezwalczonych nawyk�w pana Knoxa, gdy� r�wnocze�nie rozlu�ni� krawat i przeci�gn�� d�oni� po szyi. - Rzeczywi�cie jest bardzo ciep�o... - mrukn�� Joe i szybko skierowa� spojrzenie na gazet�, ale by�o ju� za p�no. - W dodatku zupe�nie niepotrzebnie si� spieszy�em. Taks�wka, wie pan. Huk, opona usiad�a. Wyskoczy�em, mija�y nas inne auta, ale trudno by�oby zabra� si� z baga�em. Zreszt� ten cz�owiek upewnia� mnie, �e to potrwa minut�. Trwa�o pi�tna�cie minut! No, ale teraz wszystko jest ju� w porz�dku. Czy mamy du�e op�nienie, nie wie pan? Czy pan tak�e leci w kierunku Londynu? - Tak, chyba do�� powa�ne... - Joe skin�� g�ow� z pozornym roztargnieniem, nie odpowiadaj�c na ostatnie pytanie i staraj�c si� znale�� na stronicy gazety co�, co by�oby wiadomo�ci�., kt�rej oczekiwa� od dnia narodzin. Nie znalaz� niczego, ale zmarszczy� brwi i pochyli� si�, jak gdyby uderzony nag��, zdumiewaj�c� wie�ci�. - Oko�o godziny, zdaje si�, je�li dobrze us�ysza�em. - Uni�s� gazet� nieco wy�ej. - Wi�c jednak! - Pan Knox pokiwa� g�ow� z wyra�n� satysfakcj�, jak gdyby wszelkie uchybienia napotykane na tym lotnisku sprawia�y mu przyjemno��. Najwyra�niej nie chcia� przyj�� do wiadomo�ci, �e siedz�cy naprzeciw niego nieznajomy cz�owiek nie chce m�wi� z nim o pogodzie i op�nieniach samolot�w. Min� mia� przy tym tak dobroduszn�, �e Alex nagle poczu� si� bezsilny. Gdyby teraz uni�s� gazet� i odgrodzi� si� ni� od tego grubasa, by�by to akt niemal brutalny. - Ale to nic strasznego - pocieszy� go pan Knox. - Co miesi�c latam do Londynu i z powrotem. Zawsze na kt�rym� odcinku trasy dzieje si� co� nieprzewidzianego: huragany, mg�a, czekanie na inne maszyny, z kt�rych ludzie b�d� przesiadali si� do naszej. Ale w ko�cu nie pami�tam, �eby kt�ry� z nich przylecia� do Londynu z op�nieniem. S� bardzo punktualni. A zreszt�, nawet gdyby nie byli, samolot zawsze by�, jest i b�dzie sto razy lepszym �rodkiem komunikacji ni� statek. - By� mo�e... - mrukn�� Joe. - W ka�dym razie szybszym. Przymkn�� oczy. Mia� ju� naprawd� dosy� tej poczekalni, tego grubasa i oczekiwania. Marzy� o tym, �eby wyci�gn�� si� wygodnie w fotelu i usn�� przy cichym wt�rze silnik�w. Z wysi�kiem uni�s� powieki i nie spogl�daj�c ju� przed siebie, pr�bowa� przestudiowa� stron� oblicze� gie�dowych, kt�re nie obchodzi�y go w og�le i kt�rych absolutnie nie rozumia�, wierz�c, �e skryje si� za kolumnami drobniute�kich cyfr przed obecno�ci� i ci�kim oddechem siedz�cego naprzeciw cz�owieka. Ale tamten ci�gn�� z nieuchronno�ci� przeznaczenia: - Tak, samolot jest szybki, to pewne! A w moim zawodzie szybko�� jest cz�sto r�wna powodzeniu. Min�y ju� owe cudowne lata, gdy �wiat kupowa� na pniu wszystko, co tylko wydobyli�my tutaj. Teraz grubas potr�ci� w rozmowie o sw�j zaw�d i by� mo�e nale�a�o go zapyta�, co w�a�ciwie wydobywaj� tutaj. Ale tym razem Joe mia� ju� naprawd� do��. Zas�oni� si� gazet� jak fechtmistrz kling� i znikn�� z pola widzenia atakuj�cego przeciwnika. Po chwili, przerzucaj�c strony, dostrzeg�, �e tamten da� za wygran� i wyjmuje z kieszeni t� sam� gazet�. Alex odetchn��. To przynajmniej gwarantowa�o spok�j do chwili odlotu. Nagle zauwa�y�, �e oczy tamtego szybko w�druj� ku jego twarzy, powracaj� do gazety i znowu patrz� na niego, jak gdyby por�wnuj�c. Zal�ni� w nich nag�y b�ysk zrozumienia. Bo�e! - pomy�la� Joe. - Moja fotografia! I nie omyli� si�. Pan Knox jeszcze raz zerkn�� ku gazecie, a p�niej u�miechn�� si� szeroko. - Co� podobnego! - powiedzia� rozk�adaj�c r�ce. - A ja potraktowa�em pana jak ka�dego innego towarzysza podr�y! Zupe�nie, jak gdyby by� pan kim�, powiedzmy, takim jak ja! A to zabawne! Wi�c to pan jest tym Joe Alexem od zagadek z mordercami! Nie nale�� do najuwa�niejszych czytelnik�w, bo zawsze mam w g�owie co innego i trudno mi skupi� uwag�, ale pana ksi��ki czytam uwa�nie i nigdy sam nie odkry�em, kto zabi�. Zawsze wydaje mi si�, �e to ten inny. No, kto by to powiedzia�! - Raz jeszcze rzuci� okiem na gazet�, a p�niej na twarz siedz�cego przed nim cz�owieka. - No tak! Nie mo�e by� omy�ki! I wraca pan przecie� do Londynu! Pisz� tu o tym! Joe, po przej�ciu fali paniki, u�miechn�� si� niespodziewanie dla samego siebie. - Tak, prosz� pana, to ja. Ale je�li m�g�bym prosi�... - Och, rozumiem doskonale. Ale przecie� nie przedstawi� mi si� pan. Sam pana pozna�em, kiedy tylko spojrza�em na t� fotografi�. Zreszt� nikomu nie powiem ani s�owa! Incognito, tak si� to nazywa, prawda? Nie chce pan, �eby kto� jeszcze pana rozpozna�? Oczywi�cie, w pana zawodzie to nie jest przyjemne: ludzie zadaj� takie mn�stwo kr�puj�cych pyta�. M�j Bo�e, jak to przyjemnie pozna� kogo�, kto zachowuje prawdziwe incognito! Uni�s� si� i przesiad� zdumiewaj�co lekko, jak na cz�owieka obdarzonego tak wielk� tusz�. Siedzia� teraz przy stoliku Alexa. Wyci�gn�� r�k�. - Pozwoli pan, �e si� przedstawi�. Nazywam si� Knox. Jestem przedstawicielem kopalni diament�w. Wie pan oczywi�cie, �e mamy tu kopalnie diament�w? No tak, niepotrzebnie pana pytam. To jasne, �e pan wie. Drogie kamienie zawsze pojawiaj� si� w pobli�u zbrodni, a raczej, chcia�em powiedzie�, �e zbrodnia cz�sto pojawia si� tam, gdzie s� drogie kamienie. Ale to chyba wszystko jedno, prawda? - No, niezupe�nie... - Alex u�miechn�� si�. - Co? Ach, tak, co ja m�wi�em? Ot� jestem przedstawicielem kopalni diament�w i co miesi�c, a czasem nawet co dwa tygodnie odbywam loty do Londynu i Amsterdamu, �eby zaoferowa� nasz towar domom jubilerskim. Wydobywanie diament�w jest jak loteria, nigdy nie wiadomo, co jutro przyniesie. St�d trudno o d�ugoletnie umowy. Oczywi�cie, dla najwspanialszych okaz�w naj�atwiej, zabezpieczy� zbyt, ale istnieje druga i trzecia sorta, kt�r� nie tak �atwo kupuj�, a je�li chc� kupi�, to dobra sprzeda� wymaga wytrawnego przedstawiciela. Cz�owiek ten musi wiedzie� wszystko o rynku i jego potrzebach i zna� wszystkich ewentualnych nabywc�w, kt�rzy z kolei maj� do niego zaufanie. Dlatego przedstawicielem nie zostaje si� od razu. Na to trzeba lat. Diamenty to nie fasola: nikt ich nie sprzeda ani nie kupi w worku! W�a�nie dlatego spotka�em pana dzisiaj. Jestem, jak by to powiedzie�, komiwoja�erem od drogich kamieni, i to lataj�cym komiwoja�erem, kt�ry ju� przeby�... Musz� to kiedy� zliczy�... ale zapewne przeby�em ju� przestrze�, kt�ra wystarczy�aby, �eby si� st�d dosta� na Ksi�yc! Gdybym lecia� w odpowiednim kierunku i bez przerwy, oczywi�cie! - Roze�mia� si�, ukazuj�c z�by tak pi�kne, r�wne i bia�e, �e Joe natychmiast zw�tpi� w ich autentyczno��. Kilka g��w odwr�ci�o si� ku nim od s�siednich stolik�w, a m�ody, �pi�cy w fotelu wielkolud poruszy� si� niespokojnie i ponownie znieruchomia�. Joe znowu poczu� znu�enie. By� ju� naprawd� �pi�cy. Wino, tasiemcowe mowy po�egnalne i gor�cy, ci�gn�cy si� w niesko�czono�� dzie� zrobi�y swoje. Chwilowe rozbawienie znikn�o. Za oknem, daleko, gdzie� na pasach runwayu, zagrzmia�y i przygas�y silniki wielkiego samolotu. W poczekalni by�o cicho. Przygl�daj�c si� t�ustej, l�ni�cej twarzy swego natr�tnego rozm�wcy, Alex nie wiedzia� jeszcze, �e przeznaczenie rozpocz�o nieuchronny marsz, a on sam zosta� ju� wpl�tany w zdarzenie najbardziej ponure i zdumiewaj�ce spo�r�d tych, z jakimi zetkn�� si� dot�d. Ale Joe Alex nie mia� daru czytania przysz�o�ci. Czuj�c, �e nie odczepi si� od pana Knoxa do chwili, gdy rozkaz z megafonu uniesie ich z krzese�, postanowi� wykorzysta�, cho�by pobie�nie, jego do�wiadczenia. M�g� mu si� mo�e kiedy� przyda� taki cz�owiek handluj�cy diamentami w imieniu wielkiego koncernu kopalnianego. - I je�dzi pan tak, zupe�nie sam, przewo��c z sob� te wszystkie kamienie do zaoferowania? - zapyta� udaj�c zaciekawienie, co niezupe�nie mu si� uda�o, gdy� ziewn�� i zaledwie zd��y� zas�oni� r�k� usta. Ale pan Knox nie zwr�ci� na to najmniejszej uwagi. Wzrok, kt�ry utkwi� w swym rozm�wcy, �wiadczy� wyra�nie, �e ka�de jego zachowanie got�w jest bez wahania uzna� za s�uszne i jedynie w�a�ciwe. W tej chwili by� zreszt� najwyra�niej przej�ty nie tylko osob� rozm�wcy, ale i tematem, kt�ry by� mu najbli�szy. - Ach, nie! - odpowiedzia� z lekkim u�miechem, jak gdyby chc�c da� do zrozumienia, �e pojmuje doskonale tak ogromn� nieznajomo�� spraw dost�pnych jedynie w�skiemu kr�gowi bran�owych specjalist�w. - Po pierwsze, nie by�oby to przecie� bezpieczne, a raczej, powiedzmy sobie szczerze, by�oby to prowokowaniem opryszk�w z ca�ego �wiata, kt�rzy zapewne nie marz� o niczym innym, tylko o jak najwi�kszej ilo�ci samotnych ludzi, kr�c�cych si� z walizeczkami pe�nymi surowych diament�w i brylant�w po dworcach lotniczych i postojach taks�wek. Nikt z nas nie podj��by si� takiego ryzyka. Po drugie, jestem w stanie, nie maj�c kamieni przy sobie, okre�li� je jak najdok�adniej ewentualnemu nabywcy. Mi�dzy fachowcami nie jest to wcale takie trudne, wystarczy cz�sto kilka s��w. A zreszt� nie wolno bez wielkiego c�a protekcyjnego wywozi� kamieni wydobytych w naszym kraju: ani oszlifowanych, ani surowych. Mamy najwi�ksze kopalnie na �wiecie i nic dziwnego, �e rz�d nasz pilnuje swoich interes�w i tak�e pragnie mie� udzia� w zyskach. Oczywi�cie, mam przy sobie dok�adnie spisane dane o ci�arze, odcieniu, jako�ci i innych cechach oferowanych przez nas kamieni. W pewnych wypadkach dysponuj� tak�e odlewami gipsowymi i fotografiami. Nie dotyczy to oczywi�cie kamieni zupe�nie wyj�tkowych. Je�li znajdzie si� jaki� fenomenalny okaz, go�cie zje�d�aj� tu sami, nie czekaj�c, a� im si� go zaoferuje. Wtedy urz�dzamy aukcj� na miejscu. Ale je�li chodzi o zwyk�e wydobycie kopalni, to jest ono du�e i sta�e. Trzeba oferowa� je w hurcie firmom jubilerskim i handlarzom, kt�rzy wiedz�, co komu w danej chwili jest potrzebne, a cz�sto sami skupuj� powa�ne rezerwy kamieni, je�li przeczuwaj� hoss�. Wszystko tak�e zale�y od... Alex, kt�ry s�ucha� go z umiarkowanym zaciekawieniem, b��dz�c my�lami po twarzy oczekuj�cej w Londynie dziewczyny o imieniu Karolina, poznanej niedawno i pozostawionej tak niech�tnie, przez chwil� nie pojmowa� zmiany, jaka nast�pi�a nagle w zachowaniu pana Knoxa, kt�ry umilk� i znieruchomia�, wpatruj�c si� szeroko otwartymi oczyma w przestrze�. W oczach tych tyle by�o zdumienia i prawdziwego zaskoczenia, �e Joe mimowolnie odwr�ci� g�ow�, �eby odnale�� przyczyn� tej nag�ej zmiany. Ale w poczekalni by�o cicho i spokojnie. Barmanka i kelnerka nadal rozmawia�y przy barze. Kraniec sali, w kt�ry wpatrywa� si� pan Knox, by� niemal pusty. Siedzia�a tam jedynie owa nieruchoma dama w �rednim wieku, wyprostowana i nie zwracaj�ca najmniejszej uwagi na otoczenie. Alex got�w by� nawet przysi�c, �e nie zmieni�a pozycji od chwili, gdy ujrza� j� po raz pierwszy przed p� godzin�. Nadal patrzy�a w przestrze� kamiennym, nie widz�cym spojrzeniem. Knox jeszcze przez chwil� nie porusza� si�, wreszcie potrz�sn�� g�ow� i spr�bowa� si� u�miechn��. Ale pr�ba ta nie wypad�a najlepiej, mimo �e ukaza� zn�w pe�en garnitur swych niepor�wnanych z�b�w. - Co� podobnego - szepn��, jak gdyby zapominaj�c o siedz�cym przed nim cz�owieku. - Nie do wiary. - Dopiero teraz spojrza� na Alexa i u�miechn�� si� raz jeszcze z rozpaczliw� i nadmiern� swobod�. Najwyra�niej opanowa� si� ju�. - Bardzo tu duszno. - Zn�w u�miechn�� si� przepraszaj�co. - Ma�o spa�em w ci�gu ostatnich dwu dni... Moc pracy przed wyjazdem... I po prostu organizm odmawia pos�usze�stwa. Wszystko nagle zatrzymuje si� w cz�owieku i popada si� w sny na jawie... Dobrze, �e takie rzeczy nie zdarzaj� mi si� za kierownic� na zat�oczonej jezdni... ha, ha! - I zn�w �miech jego zabrzmia� nieszczerze, Joe przygl�da� mu si� z dyskretnym zaciekawieniem. Nadal nie m�g� poj��, co si� sta�o. Ale mo�e jego rozm�wca przypomnia� sobie o czym�, czego nie za�atwi�? W ko�cu m�g� by� rzeczywi�cie przem�czony. - O czym to ja m�wi�em? - Pan Knox przesun�� d�oni� po czole i rozpogodzi� si� ostatecznie. - Ach tak! O diamentach oczywi�cie. Wiedzia�em, �e to pana zaciekawi. M�wi�em o skupie rezerw w przewidywaniu zwy�ki... Zrozumia�e, �e w takim wypadku nie tylko nasi odbiorcy powinni by� przewiduj�cy, ale i my tak�e. Je�li ma nadej�� zwy�ka, trzeba szybko reagowa�, inaczej traci si� wiele. Ceny cz�sto podnosz� si� albo spadaj�, to znaczy tak�e ceny, kt�re my im proponujemy. Dlatego trzeba trzyma� r�k� na pulsie... Uni�s� pulchn� d�o� i zacisn�� j� na niewidzialnym t�tnie rynku sprzeda�y i skupu drogich kamieni. - Tak... na pulsie... - I zn�w, cho� najwyra�niej chcia� zwalczy� ten odruch, spojrzenie jego poszybowa�o ponad prawym ramieniem Alexa ku samotnej damie pod �cian�. Ale r�wnie szybko powr�ci�o. - A... a jak si� panu podoba� nasz kraj? Niekt�rym cudzoziemcom przypada on do serca natychmiast, innym nie. Czy jest pan u nas po raz pierwszy? Joe milcza� przez kr�tk� chwil�, zanim nie u�wiadomi� sobie, �e zadano mu pytanie. - Tak, jestem tu pierwszy raz - odpowiedzia� szybko. - Wydaje mi si�, �e to bardzo pi�kny kraj, ale jest tak rozleg�y i zr�nicowany, �e w ci�gu kilkunastu dni nie mog�em go oczywi�cie pozna�, nawet powierzchownie. By�em tylko w Johannesburgu i okolicy, a poza tym zajmowa�em si� tysi�cem spraw nie zwi�zanych z Po�udniow� Afryk�. Jak pan ju� wie z tej notatki, by�em tu go�ciem moich czytelnik�w, wi�c to raczej oni dyktowali, chc�c nie chc�c, przebieg mojej wizyty. Ale wydaje mi si�, �e krajobrazy tu s� niezwykle malownicze... - doda�, �eby zako�czy� jak najuprzejmiej. - Tak, to zupe�nie niezwyk�a sprawa! - powiedzia� gor�co pan Knox, kt�ry zdawa� si� ju� nie pami�ta� o swoim zachowaniu sprzed kilku minut. - We�my Johannesburg, cz�owiek czuje si� tu zupe�nie jak w ka�dym du�ym europejskim mie�cie, a wystarczy przejecha� kilkadziesi�t kilometr�w i nagle znajduje si� pan w Afryce takiej, o jakiej, b�d�c ch�opcem, czyta� pan w dawnych pe�nych przyg�d powie�ciach o Czarnym L�dzie! Dla mnie to najpi�kniejszy kraj na �wiecie i przysi�gam, �e nigdy nie m�g�bym st�d na sta�e wyjecha�... Urwa�, bo megafon odezwa� si� melodyjnym, spokojnym g�osem: - Pasa�er�w samolotu odlatuj�cego do Nairobi-Addis Abeby-Kairu-Zurychu i Londynu prosimy uprzejmie, aby udali si� do wyj�cia numer 3 dla dokonania odprawy celnej i paszportowej. Raz jeszcze przepraszamy za wynik�e z niesprzyjaj�cych warunk�w atmosferycznych op�nienie i �yczymy pa�stwu spokojnego i mi�ego lotu! Megafon umilk� i r�wnocze�nie w drzwiach prowadz�cych z g��wnego hallu dworca pojawi�a si� u�miechni�ta, wysoka, m�oda dziewczyna w mundurze stewardesy. By�a jasnow�osa, �adna i tak sympatyczna ju� na pierwszy rzut oka, �e Alex mimowolnie odda� jej u�miech, cho� wiedzia�, �e nie mog�a tego zauwa�y�. Za dziewczyn� wsun�li si� tragarze z w�zkami. Dziewczyna zasalutowa�a, przyk�adaj�c palce do swojej zgrabnej czapeczki, i powiedzia�a jasnym, d�wi�cznym g�osem: - Dobry wiecz�r, panie i panowie! Jestem gospodyni� na pok�adzie samolotu, kt�rym odlecicie pa�stwo w kierunku Londynu. Poniewa� op�nienie jest do�� znaczne i mamy jeszcze kilka minut czasu, chcia�am zapyta�, czy ju� teraz nie mog� by� komu� z pa�stwa w czym� pomocna? Na li�cie pasa�er�w nie mamy ma�ych dzieci, ale by� mo�e kto� z dzieckiem przyby� w ostatniej chwili? Rozejrza�a si� z tym samym mi�ym, wzbudzaj�cym zaufanie u�miechem. - A czy kto� z pa�stwa nie ma jakiego� specjalnego �yczenia, kt�re mogliby�my uwzgl�dni� ju� tu, na lotnisku? U�miecha�a si� dalej, przesuwaj�c oczyma po garstce pasa�er�w, kt�rzy z wolna podnosili si� z miejsc. Odpowied�, kt�r� otrzyma�a, by�a zaskakuj�ca i przysz�a tak niespodziewanie, �e Alex z trudem powstrzyma� si� od u�miechu. Ma�y �ysy cz�owieczek, kt�ry przed chwil� zacz�� budzi� �pi�cego w fotelu olbrzyma, wsta� szybko i wycelowa� w stewardes� palec, wyprostowany i t�po zako�czony jak lufa pistoletu. - Czy ma pani zanotowane, panienko, to, co poda�em w biurze podr�y? Pol�dwica na �niadanie, dwufuntowy surowy befsztyk, ale zupe�nie surowy, posiekany drobniutko i przyprawiony pieprzem i sol�, z dziesi�cioma jajkami, te� surowymi, wbitymi do �rodka i wymieszanymi dok�adnie z sze�cioma uncjami oliwy? Bez najmniejszego wahania dziewczyna odpowiedzia�a: - Tak, prosz� pana. Otrzyma�am kopi� specjalnego zam�wienia, kt�re pan z�o�y�. Zwr�ci�am na nie uwag�, oczywi�cie. Wszystko jest przygotowane. - A czy to b�dzie absolutnie �wie�e? Kiedy m�wi� absolutnie, mam na my�li absolutnie �wie�e! Inaczej mo�e by� tragedia. On jest naprawd� delikatny... - Palec zatoczy� ma�y �uk i zatrzyma� si� przed piersi� siedz�cego wci�� jeszcze olbrzyma, kt�ry roze�mia� si� dobrodusznie i pokiwa� g�ow�. - Ka�da, najmniejsza afera z �o��dkiem to dla nas tragedia! - doda� ma�y cz�owieczek. - Nawet drobiazg, jedno nie�wie�e ��tko, mo�e zrujnowa� kondycj� i wybi� nas z rytmu przygotowa�. Niech pani o tym pami�ta! - Jeste�my odpowiedzialni za apetyt i dobre samopoczucie naszych pasa�er�w w tym samym stopniu, w jakim chcemy odpowiada� za ich bezpiecze�stwo! - powiedzia�a stewardesa, nadal u�miechaj�c si�. - Na pok�adzie samolot�w naszej linii pasa�erowie musz� otrzymywa� posi�ki jedynie najwy�szej jako�ci! Sama przyrz�dz� wszystko, �ci�le wed�ug pana recepty. Prosz� mi zaufa�. - Tak si� tylko m�wi... - mrukn�� ma�y cz�owieczek. - Tak si� tylko m�wi. Nikomu nie wolno ufa�... - Ale opu�ci� wycelowany palec. Megafon chrz�kn�� cicho i powt�rzy�: - Podr�ni udaj�cy si� w kierunku Nairobi-Addis Abeby-Kairu-Zurychu i Londynu proszeni s� o udanie si� do wyj�cia numer 3 dla odbycia odprawy celnej i paszportowej. Dzi�kuj�. Joe wsta�, to samo uczyni� pan Knox. - Czy wie pan, kim jest ten du�y ch�opak pod opiek� tego ma�ego cz�owieczka?! - I nie czekaj�c odpowiedzi, doda� szybko. - To Fighter Jack! Teraz poznaj� go. Widzia�em dwie jego walki. Leci do Europy, bo za trzy tygodnie b�dzie walczy� w Londynie z drugim pretendentem, a ten z nich, kt�ry zwyci�y, zmierzy si� z samym mistrzem... jak mu tam?... tym przekl�tym Murzynem... Tu nie mo�e walczy�, bo u nas czarnych jeszcze nie rozpu�cili tak, jak gdzie indziej i bia�ym ch�opcom nie wolno bi� si� z nimi. I s�usznie zreszt�! Gdzie� ten czarny b�azen podzia� m�j parasol? Zdaje si�, �e wzi�� go razem z walizk�... Byli ju� niemal przy drzwiach. Joe obejrza� si� mimo woli. Je�eli co� naprawd� nie podoba�o mu si� podczas ostatnich dwu tygodni, to stosunek tych, sk�din�d sympatycznych ludzi do ich czarnych wsp�mieszka�c�w. - Zdaje si�, �e zostawi� pan co� na stoliku... - mrukn�� ruszaj�c przodem i odrywaj�c si� od pana Knoxa, kt�ry zawr�ci� ze s�owami: - Co? Gdzie? Lecz u�miechni�ta stewardesa zauwa�y�a jedn� z ma�ych paczuszek pozostawionych na stoliku i sz�a ju� w ich stron� m�odzie�czym, spr�ystym krokiem, postukuj�c r�wno obcasami l�ni�cych jak szk�o pantofelk�w. Alex tak�e zatrzyma� si�, aby przytrzyma� wahad�owe drzwi przed nadchodz�c� dam�, kt�ra straci�a ju� sw� niezwyk�� nieruchomo��, ale sz�a wyprostowana, nie spogl�daj�c w lewo ani w prawo. Jej spojrzenie nadal by�o skierowane w jaki� niewidzialny, nie istniej�cy punkt, znajduj�cy si� daleko przed ni�, jak gdyby otaczaj�cy �wiat w og�le nie istnia�. Musia�a jednak dostrzega� to, co si� dzieje naok�, gdy� mijaj�c przytrzymywane przez Alexa drzwi, rzuci�a kr�tko: - Dzi�kuj�! Joe sk�oni� si� w milczeniu. Mister Knoxa, kt�ry tak�e zatrzyma� si� i sta� z wyci�gni�t� r�k� czekaj�c na nadchodz�c� stewardes�, przechodz�ca dama nie obdarzy�a nawet cieniem uwagi i Joe pomy�la� przelotnie, �e je�li to jej widok wywo�a� tak wielkie poruszenie jego nowego znajomego, to musia�o by� ono zupe�nie jednostronne. Najwyra�niej nie zna�a go zupe�nie. Stewardesa nadesz�a trzymaj�c w jednej r�ce paczuszk� pozostawion� przez pana Knoxa, a w drugiej czerwon� damsk� parasolk�, kt�r� Alex zd��y� ju� wcze�niej zauwa�y�. - To, zdaje si�, nale�y do pana... - poda�a Knoxowi paczuszk�. - A kt�ra z pa� pozostawi�a t� parasolk�? - Wymawiaj�c ostatnie s�owa, zbli�y�a si� do m�odej kobiety id�cej obok w�zka, na kt�rym tragarz popycha� jej pot�ny kufer-szaf�. - Och, dzi�kuj� pani! Taka jestem roztrzepana! - M�oda kobieta w nazbyt obcis�ym kostiumie wzi�a parasolk� i przyjrza�a si� jej, jak gdyby obawiaj�c si�, �e kto� m�g� uszkodzi� ten bezcenny i tak dopasowany kolorystycznie do reszty jej stroju przedmiot. Tragarze podjechali do wagi, gdzie szybko wa�ono baga�, przyczepiaj�c do r�czek waliz kolorowe tekturki z nazwiskami pasa�er�w i lotniskiem przeznaczenia. Jeden w�zek po drugim wje�d�a� w drzwi oznaczone wielk� czarn� cyfr� "3", sk�d, po okazaniu paszport�w znudzonemu m�odemu cz�owiekowi w mundurze, poszli dalej szerokim korytarzem. Joe dope�ni� formalno�ci i ruszy� za panem Knoxem. Walizy czeka�y ju� uszeregowane na l�ni�cej, niklowej ladzie, za kt�r� sta�o czterech, najwyra�niej sennych, celnik�w. - Czy kto� z pa�stwa ma do zadeklarowania jakie� przedmioty podlegaj�ce op�acie celnej? - zapyta� jeden z funkcjonariuszy. Pytanie by�o swobodne, ale Joe, kt�ry lubi� przygl�da� si� male�kim wydarzeniom, dostrzeg� nieznaczn� zmian� w zachowaniu celnik�w. Zauwa�y�, �e oczy ich w�druj� od niechcenia po twarzach pasa�er�w stoj�cych po przeciwnej stronie lady. Na pytanie zadane przez celnika odpowiedzia�o milczenie. Najwyra�niej nikt z odlatuj�cych nie wierzy�, aby w jego baga�u mog�o znajdowa� si� co�, co Unia Po�udniowoafryka�ska chcia�aby uzna� za godne ob�o�enia c�em. - Czy nikt z pa�stwa nie ma w baga�u lub przy sobie zakupionych lub otrzymanych w podarunku diament�w w stanie surowym, pochodz�cych z naszego kraju? Znowu milczenie. - ... lub brylant�w oszlifowanych o wadze powy�ej jednego karata? M�ody olbrzym mrukn�� co� pod nosem. - S�ucham? - celnik zwr�ci� si� ku niemu. - Och, nic - Fighter Jack machn�� d�oni�, kt�ra przypomina�a wielki bochen chleba. - Czy nie dosy�, �e musimy godzinami przesiadywa�, czekaj�c na waszym lotnisku, �eby teraz czeka� jeszcze d�u�ej, p�ki nie znudz� si� wam te g�upie pytania?! Kto nie ma brylant�w, nic wam nie powie, bo nie ma nic do powiedzenia, a kto je ma, te� nie rzuci ich wam na lad�, je�eli zdecydowa� si� zaryzykowa�. Celnik otworzy� usta, spojrza� gro�nie na stoj�cego przed nim cz�owieka, kt�remu, cho� sam nie by� u�omkiem, si�ga� g�ow� do ramienia, ale nic nie odpowiedzia�. Doda� tylko, nie spuszczaj�c z niego oczu: - Przypominam jedynie wszystkim, �e odkrycie drogich kamieni podczas kontroli celnej spowoduje ich konfiskat� i poci�gni�cie do odpowiedzialno�ci karnej osoby, kt�ra je chcia�a przewie��. Poniewa� i teraz nikt nie odpowiedzia�, zwr�ci� si� do stoj�cej naprzeciw niego, pierwszej w szeregu pasa�er�w, sztywnej, wyprostowanej damy, kt�ra sta�a nieruchomo, wpatrzona w �cian�, zdaj�c si� w og�le nie zwraca� uwagi na jego s�owa: - Czy to pani walizka? - Tak. Nadal nie zwr�ci�a g�owy ku niemu. - Czy ma pani w niej wy��cznie osobiste rzeczy? - Nie. Odpowied� najwyra�niej zaskoczy�a nie tylko jego, ale i innych celnik�w, kt�rzy tymczasem zbli�yli si� do lady, chc�c rozpocz�� odpraw� nast�pnych pasa�er�w. Alex poszed� oczyma za spojrzeniem nieruchomej kobiety. Wbite ono by�o w wisz�cy na �cianie barwny plakat, na kt�rym cz�owiek stoj�cy na ciele zabitego lwa i wsparty na d�ugiej strzelbie my�liwskiej proponowa� wszystkim sp�dzenie najbardziej uroczych i podniecaj�cych wakacji w Kenii, krainie dziewiczego buszu. - Co pani tam ma w takim razie? - Opr�cz rzeczy osobistych mam tak�e materia�y naukowe z kongresu, na kt�ry zosta�am tu zaproszona. - Naukowe? - W g�osie celnika zabrzmia�o wahanie. Alex zrozumia� je. On tak�e nigdy nie przypu�ci�by, �e owa dama jest uczonym, zaproszonym tu na mi�dzynarodowy kongres. By�o w niej co� niesamowitego, jak gdyby owa nieruchomo�� nie by�a znamieniem doprowadzonej do absurdu pow�ci�gliwo�ci, ale oznak� straszliwego napi�cia, utrzymywanego z najwy�szym wysi�kiem na wodzy i gro��cego w ka�dej chwili wybuchem. - Tak. Naukowe. - Nadal m�wi�a spokojnie i nadal patrzy�a na plakat. - Czy mo�na wiedzie�, jakie? - S� to notatki i sprawozdania ze �wiatowego Kongresu Unii Teozof�w Wyzwolonych, kt�ry odby� si� w tym tygodniu na terenie waszego miasta. - Teozof�w? - powiedzia� celnik niepewnie. - Tak, prosz� pani. - I szybko zrobi� kred� krzy�yk na jej walizce. - Rozumiem, prosz� pani. Dzi�kuj� bardzo. Stoj�cy obok wyprostowanej damy tragarz wzi�� walizk� i z�o�y� na sun�cej bezg�o�nie ta�mie transportera, kt�ry uni�s� j� ku ciemnemu otworowi w �cianie. Patrz�c za oddalaj�c� si� walizk� Joe pomy�la�, �e je�li celnik rozumie, jakiej nauki dama ta jest przedstawicielk�, rozumie znacznie wi�cej ni� on sam. Przez chwil� zastanawia� si� nad kwesti� wyzwolenia w teozofii i nad tym, co r�ni wyznawc�w tej ostatniej, od teozof�w nie wyzwolonych, je�li tacy w og�le istniej�? - A pani? - zapyta� celnik, najwyra�niej tak�e jeszcze pod wra�eniem dopiero co odbytego dialogu. Pytanie zwr�cone by�o do m�odej osoby w czerwonym kapelusiku, kt�ra sta�a opieraj�c si� jedn� r�k� o lad�, a drug� �ciskaj�c parasolk�, jak gdyby nie chcia�a jej ponownie utraci�. Celnik dotkn�� r�k� pi�trz�cego si� przed nim ogromnego kufra: - Czy i tu s� wy��cznie pani rzeczy osobiste? - Tak! - g�os mia�a niski i mi�y. - Moje kostiumy, przede wszystkim. - Jakie kostiumy? - S�u��ce mi do wyst�p�w na scenie. - Jest pani artystk�? - Jestem piosenkark� i tancerk�. Celnik u�miechn�� si� lekko i skin�� g�ow�. - To bardzo pi�kny zaw�d, prosz� pani. Czy mo�na rzuci� okiem na te kostiumy? Pom�g� jej otworzy� kufer i po pobie�nym sprawdzeniu jego zawarto�ci, kt�r� Alex i stoj�cy przed nim pan w rogowych okularach tak�e musieli, chc�c nie chc�c, obejrze�, zasalutowa�. - Dzi�kuj� pani bardzo. Klejnot�w nie wywozi pani �adnych z naszego kraju, prawda? - �adnych, poza tymi, kt�re tu przywioz�am. - Roze�mia�a si�. - Widocznie by�am tu za kr�tko. - Rozumiem, prosz� pani. - Celnik tak�e si� u�miechn��, ale zaraz spowa�nia�. - Dzi�kuj� bardzo. - Zrobi� krzy�yk na bocznej �ciance kufra, kt�ry po chwili pod��y� w �lad za niewidoczn� ju� walizk�. - Teraz pan, prawda? - uderzy� lekko palcem w nast�pn� walizk�, zwracaj�c si� przy tym do pana w rogowych okularach. - Tak, to moja w�asno��. Znajduj� si� tam tylko moje rzeczy osobiste i kilka ksi��ek. Akcent, kt�rym wym�wi� te s�owa, by� tak specyficzny i nienaganny, �e Joe mimowolnie u�miechn�� si� i powiedzia� w duchu: "Oxford". - A co pan ma w tym neseserze? - celnik wskaza� palcem okr�g�e, ciemne pud�o, kt�re pan w okularach trzyma� pieczo�owicie pod pach�, jak gdyby nie chc�c zawierzy� uchwytowi. - W opakowaniu tym znajduje si� pewna czaszka - powiedzia� spokojnie pan w okularach. - M�j wielki Bo�e... - mrukn�� stoj�cy za Alexem pan Knox. - Tylko tyle? M�wi, jakby wi�z� nowy kapelusz dla �ony! - A wi�c czaszka... - celnik skin�� g�ow�, jak gdyby odnajdywanie czaszek w baga�u podr�nych by�o zwyk�ym fragmentem jego codziennych, monotonnych zaj��. - Chcia�bym j� zobaczy�. Prosz� otworzy� to pud�o. - Prosz� bardzo. - Pan w okularach ostro�nie postawi� neseser na ladzie i z wolna odsun�� biegn�cy koli�cie b�yskawiczny zamek. Sk�rzany pokrowiec rozchyli� si�, ukazuj�c okr�g�e pude�ko z grubej tektury. Z jeszcze wi�ksz� ostro�no�ci� zosta�a zdj�ta pokrywa i oczom patrz�cych ukaza� si� k��b �nie�nobia�ej waty. Ko�cami palc�w w�a�ciciel nesesera rozchyli� wat� i stoj�cy tu� obok niego Joe dostrzeg� sz