3805

Szczegóły
Tytuł 3805
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3805 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3805 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3805 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

ALFRED HITCHCOCK SZALE�CZA AFERA NOWE PRZYGODY TRZECH DETEKTYW�W (Prze�o�y�a: IWONA LIBUCHA) ROZDZIA� 1 SZUMY NA TA�MIE Bob Andrews przeciska� si� przez t�um k��bi�cy si� na pchlim targu w Rocky Beach. By�o ciep�e, �rodowe po�udnie, ostatni dzie� szkolnego roku, i Bob a� skr�ca� si� z niecierpliwo�ci, �eby nareszcie co� zrobi�! Dooko�a s�ycha� by�o ostre d�wi�ki rocka - ch�opcy z zespo�u Hula �ups dawali z siebie wszystko i jak zwykle nikt nie m�g� usta� w miejscu. Nie ma si� co dziwi�, �e �upsy maj� zapewniony udzia� w finale rockowego konkursu Jimmy�ego Cokkera! Ich dzisiejszy wyst�p by� jakby pr�b� przed wielkim koncertem w przysz�� sobot�, i to w dodatku p�atn�. Bob przerzuci� z r�ki do r�ki kartonowe pud�o i zrobi� kilka tanecznych krok�w. By� przej�ty jak nigdy. To przecie� agencja Rock-Plus, kt�rej za�o�ycielem i w�a�cicielem jest Sax Sendler, reprezentuje Hula �ups�w, a on, Bob, jest praw� r�k� Saxa! Teraz w�a�nie gna� na spotkanie z szefem. Z zadowolon� min� lawirowa� mi�dzy dziesi�tkami stoisk, na kt�rych mo�na by�o kupi� wszystko - od m�otk�w, poprzez zabawki, a� po bi�uteri�. Pi�kne dziewczyny szczerzy�y z�by do niego, a on rozdawa� u�miechy na prawo i lewo, nic sobie nie robi�c z wra�enia, jakie wywiera. - To z�by - us�ysza� nagle za sob�. - Coo? - Uz�bienie... Nie ma �adnych w�tpliwo�ci, brachu, masz zab�jczy u�miech. Pete Crenshaw, kt�ry w�a�nie dogoni� przyjaciela, pokiwa� g�ow�. Biegn�c z ty�u, mia� �wietn� pozycj� obserwacyjn� i dok�adnie widzia�, jak sama obecno�� Boba dzia�a na dziewczyny. Nie chodzi�o tylko o wygl�d, chocia� Bob - wysoki, opalony blondyn o niebieskich oczach, ubrany w podkoszulek i nieskazitelne, jasne d�insy - �mia�o m�g�by liczy� na zwyci�stwo w wyborach �Mister California�, gdyby tylko zechcia� wzi�� udzia� w tego typu imprezie. Chodzi�o o co� zupe�nie innego. Najpot�niejsz� broni� Boba by� czar, kt�ry promieniowa� z niego jak ciep�o z rozgrzanego pieca. - Co za u�miech! Fantastyczny! - ci�gn�� Pete. - W sam raz na reklamy pasty do z�b�w. Wygl�da�by� �wietnie na wielkich plakatach. Pete mia� na sobie podkoszulek z emblematem L. A. Lakers, swojej ulubionej dru�yny koszykarskiej, i zakurzone d�insy, z walkmanem przypi�tym do paska. Bardzo wysoki, �wietnie zbudowany, z pasj� uprawia� wszelkie sporty. By� w takiej formie, �e kilkuminutowa pogo� z parkingu za Bobem nie pozostawi�a na nim �ladu - nawet si� nie zasapa�. I jemu dopisywa� humor. Jako� uda�o si� mu prze�y� ko�cowy test z geometrii, uzna� wi�c, �e zas�u�y� na wakacje. - Albo przestaniesz m�wi� o moich z�bach - zagrozi� Bob - albo powiem Kelly, �e ogl�dasz si� za innymi. Kelly Madigan, dziewczyna Pete�a, owin�a go sobie dooko�a ma�ego palca. Tak przynajmniej utrzymywa� Jupiter Jones, trzeci z tr�jki przyjaci�. - I tak ci nie uwierzy - parskn�� Pete i odgarn�� z czo�a ciemnorude w�osy. - Wie, �e nie mam �adnych szans, je�li ty jeste� w pobli�u. Bob za�mia� si� i ruszy� z Pete�em w kierunku estrady. Mia� spotka� si� tam z Saxem, �eby odebra� ulotki reklamuj�ce udzia� �ups�w w wielkim sobotnim finale. Obieca� przy okazji pozna� Pete�a z cz�onkami zespo�u, pod warunkiem �e Pete odwiezie go do domu. - Tylko nie zapomnij, �e mamy potem zajrze� do twojego volkswagena - przypomnia� Pete. - A co konkretnie jest z nim nie tak? - Ja mam to wiedzie�? - obruszy� si� Bob. - Bardzo ci� przepraszam - roze�mia� si� Pete. Wprawdzie Bob radzi� sobie z dziewczynami jak nikt inny, ale z drugiej strony - nikt inny nie wykazywa� r�wnej mu t�poty w zagadnieniach motoryzacyjnych. - Czy�by� mia� zamiar otworzy� tu w�asne stoisko? - Pete wskaza� wype�nione pud�o, kt�re Bob wci�� trzyma� pod pach�. - Co tam masz? - Cenne rzeczy osobiste. - Wygl�da na to, �e wyczy�ci�e� swoj� szkoln� szafk�. - Szko�a si� sko�czy�a. Dzisiaj. Nikt ci� o tym nie poinformowa�? - Poinformowa�. Wyrzuci�em wszystko do kosza. Wydaje mi si�, �e ty te� powiniene� to zrobi� - powiedzia� Pete, zagl�daj�c do pud�a. Wewn�trz by�y podarte notatki, stare pi�ra i zu�yte gumki, jakie� papiery, zgnieciona czapka i praca semestralna z biologii, zatytu�owana �Cykl �ycia muszki owoc�wki�. Ca�o�� wie�czy� pusty plecak. - Wszystko mo�e si� kiedy� przyda�... - zacz�� powa�nie Bob i przerwa� gwa�townie. - Popatrz! - wykrzykn��. Nad stoiskiem, kt�re w�a�nie mijali, widnia� nagryzmolony napr�dce napis: Okazja! Tanie kasety! 2 dolary za jedn�, 5 dolar�w za trzy! - Daj spok�j! - skwitowa� Bob j�k Pete�a i w jednej chwili znalaz� si� przy stole, na kt�rym le�a�y setki r�nokolorowych kaset. - A Sax? Przecie� si� z nim um�wi�e� - Pete nie mia� zamiaru ust�pi�. - Pal sze�� Saxa, ostatecznie to tw�j szef. Ale samoch�d? Mieli�my go naprawi�. Nie wspomn� ju� o tym, �e Jupe na nas czeka. - Mamy mn�stwo czasu - Bob przegl�da� w�a�nie kaset� za kaset�. - Jupe i tak bawi si� jak�� maszyn�, kt�r� w�a�nie wynalaz� w sk�adzie wuja Tytusa. Nawet nie zauwa�y, jak si� sp�nimy. Wuj Tytus i ciotka Matylda - opiekunowie Jupitera - byli w�a�cicielami sk�adu z�omu, kt�ry przekszta�ci� si� samoistnie w sk�ad wszelkich staroci. W�a�nie tam Jupe, Pete i Bob - w�wczas zaledwie trzynastoletni za�o�yli swoj� agencj� Trzej Detektywi. Dzi�, po czterech latach, byli znani w ca�ym Rocky Beach jako najm�odsi i najskuteczniej dzia�aj�cy prywatni detektywi. - W czym� pom�c? - us�ysza� nagle Bob. Podni�s� g�ow�. Wpatrywa�a si� w niego para bardzo czarnych oczu. Potem zauwa�y� w�ski nos i kwadratow� szcz�k�. Wszystkie te cechy z�o�y�y si� w zdecydowanie azjatyck� twarz nale��c� do niedu�ego cz�owieka, kt�ry b�bni� palcami o blat sto�u. Dziwne by�o to, �e nie wybija� bynajmniej rytmu kolejnej, jeszcze bardziej szalonej piosenki �ups�w. Nie. Facet by� wyra�nie zdenerwowany. - Dzi�kuj�. Sam co� sobie znajd�. Niez�y wyb�r tu macie. - Za trzy p�acisz tylko pi�� baks�w - sprzedawca m�wi� z lekkim obcym akcentem. Nie bardzo stara� si� zdoby� nowego klienta. Przez ca�y czas wpatrywa� si� w t�um, jakby kogo� szuka�. - Pospiesz si�! - za��da� Pete. - Ja naprawd� chc� si� spotka� z Hula �upsami. - Ju� si� robi. Bob zdecydowa� si� na stare przeboje zespo�u Kszyk w Krzakach, reggae grane przez jak�� grup� z Karaib�w i rap w wykonaniu Eksplozji Mocy Pana Watta. Sprzedawca chwyci� podane mu pi�� dolar�w i wcisn�� je do kieszeni. - Nareszcie! Drzyjcie, gwiazdy rocka, bo nadchodz� ja! - wykrzykiwa� rozentuzjazmowany Pete. Bob porwa� z ziemi swoje pud�o i ruszy� za przyjacielem. - Wiesz - tu� pod scen� Pete odwr�ci� si� gwa�townie - oni s� naprawd� super! - A nie m�wi�em? Sax jest pewien, �e wygraj� konkurs Jimmy�ego Cokkera. A wiesz, jaka jest g��wna nagroda? Dziesi�� tysi�cy dolar�w plus sze�ciotygodniowa trasa koncertowa plus kontrakt z wytw�rni� p�ytow�. Taki kontrakt mo�e zrobi� z nich gwiazdy! - Kiedy to si� rozstrzygnie? - Za trzy dni, w najbli�sz� sobot� w Los Angeles. Estrada znajdowa�a si� na niewielkim wzniesieniu w samym �rodku targu. Dooko�a ci�gn�y si� setki stoisk, stragan�w i zwyk�ych stolik�w. Ludzie byli wsz�dzie. Ta�czyli, �miali si�, jedli wat� cukrow� albo pra�on� kukurydz�, kupowali i sprzedawali - wszystko w rytmie narzuconym przez muzyk� �ups�w. Bob i Pete obeszli scen�, �eby dosta� si� na zaplecze i znale�� Saxa. Za kulisami by�o troch� spokojniej. Da�o si� nawet rozmawia�. Pete wepchn�� podkoszulek w spodnie. �Nie - pomy�la� - przedtem by�o lepiej�. Wyci�gn�� go z powrotem. - Jest m�j cz�owiek! - rozleg� si� g�os Saxa Sendlera. Po chwili on sam wychyn�� zza �ciany wzmacniaczy. Sax mia� czterdzie�ci kilka lat. Ubrany by� jak zwykle w czarne spodnie, powyci�gany sportowy pulower i wysokie sznurowane buty. D�ugie w�osy, poprzetykane tu i tam siwizn�, zwi�za� z ty�u w ma�y kucyk. Oficjalnie Bob pracowa� w Rock-Plus jako goniec, ale opr�cz tego by� doradc� szefa, jego ekspertem od m�odzie�owych gust�w, a nawet organizatorem koncertowych tras niekt�rych zespo��w. �adna praca nie sprawia�a mu dot�d takiej frajdy. - Co tam masz? - Sax z zainteresowaniem popatrzy� na pud�o Boba. Ciekawo�� �wiata we wszystkich przejawach cechowa�a Saxa zawsze - w dawnych czasach, kiedy by� hippisem, i teraz, kiedy zosta� znanym impresariem. - Szkolne �mieci - odpowiedzia� za koleg� Pete. - I kilka kaset, kt�re od zawsze chcia�em mie�. Kupi�em je tutaj prawie za darmo - Bob pokaza� Saxowi sw�j �up. - Ju� nied�ugo b�dziemy kupowa� nagrania �ups�w - mrukn�� Sax, przegl�daj�c kasety. Nagle Bob zajrza� Saxowi przez rami�. - No nie! - krzykn��. - Co si� dzieje? - podskoczy� Pete. - B��d. Na ok�adce jest Krzyk w Krzakach. - No i co? - Pete nie rozumia�, o co chodzi. - Jest �rz� zamiast �sz�. Powinno by� Kszyk w Krzakach. - Czy�by wielkich wytw�rni nie by�o sta� na specjalist�w, kt�rzy sprawdzaj� pisowni� tytu��w? - zdziwi� si� Pete. - Rzecz w tym - wyja�ni� Sax - �e legalne wytw�rnie nigdy by nie wypu�ci�y na rynek ok�adki z b��dem. Przyjrzeli si� dok�adnie kasetom. Co� by�o z nimi nie tak. Litery rozmywa�y si� na brzegach, kolory ok�adek nie by�y dobrze spasowane, niekt�re teksty wygl�da�y, jakby kto� wystuka� je na starej maszynie do pisania, a potem powieli�. Rysunek na wk�adce Kszyku w Krzakach wyda� si� im dzie�em nieudolnego amatora, odbitym na kolorowej kserokopiarce. - Trzeba je przes�ucha� - Pete z ponur� min� odpi�� walkmana. Pos�ucha� chwil� i poda� s�uchawki dalej. Nie by�o w�tpliwo�ci - od szum�w na pierwszej kasecie bola�y z�by, druga nagrana by�a zbyt wolno, a j�k, kt�ry si� z niej wydobywa�, wcale nie przypomina� muzyki, na trzeciej nie dawa�o si� rozr�ni� s��w. - Rozb�j w bia�y dzie�! - z trudem wydusi� z siebie Bob. ROZDZIA� 2 PIERWSZE STARCIE - Piraci! - wykrzykn�� Bob. - Ca�kiem mo�liwe - kiwn�� g�ow� Sax. - Takie miejsca zawsze przyci�gaj� podejrzany element. Pete wytrzeszczy� oczy. - Mo�ecie mi wyja�ni�, o czym m�wicie? - zapyta�. - Kupi�em pirackie kasety. Przegrane z p�yt albo ta�m i sprzedawane jako oryginalne. Zerowa jako�� nagrania. Nic mnie bardziej nie wkurza. - Co masz zamiar z tym zrobi�? - zapyta� Sax. Bob popatrzy� na Saxa, potem na Pete�a i wysun�� doln� szcz�k�. - Id� - powiedzia�. - Musz� mi odda� fors�. - Czekaj. Przecie� obieca�e� przedstawi� mnie �upsom - marudzi� Pete. - B�dziemy z powrotem, zanim sko�cz� ten kawa�ek! Tylko si� ruszajcie! I Bob z pud�em pod pach� pogna� w�skim przej�ciem mi�dzy straganami. Mrucza� co� w�ciekle pod nosem, ale Pete i Sax, biegn�c z ty�u, nie rozr�niali s��w. - Ciekaw jestem, jak to zrobi - Sax, kt�ry kocha� takie sytuacje, by� zachwycony. - To tu! - Patrzcie! - zawo�a� Pete. - Teraz jest tam dw�ch facet�w! Rzeczywi�cie. Drugi m�czyzna, wy�szy i t�szy, te� mia� azjatyckie rysy. Wyra�na blizna, ci�gn�ca si� od oka a� do szcz�ki, nadawa�a jego twarzy gro�ny i z�owrogi wyraz. �A mo�e to nie z powodu blizny - pomy�la� Bob. - Mo�e facet naprawd� jest z�y?� Obaj piraci pospiesznie pakowali kasety do pude�, kt�re wrzucali do stoj�cej obok furgonetki. By�o to bardzo dziwne, gdy� nikt inny nawet nie my�la� o zwijaniu interesu. Kiedy Bob, Pete i Sax dotarli do stoiska, wi�kszo�� ta�m znajdowa�a si� ju� w samochodzie. - Przyszed�em odda� te kasety - odezwa� si� uprzejmie Bob, wyci�gaj�c r�k� z ta�mami. - Prosz� o zwrot pieni�dzy. To s� zwyk�e podr�by. Kosztowa�y mnie pi�� dolar�w. M�czy�ni nawet na nich nie spojrzeli. Bardzo im si� spieszy�o. Mniejszy z niewiarygodn� wprost szybko�ci� uk�ada� kasety w kartonach, a ten z blizn� biegiem odnosi� je do samochodu. Rozmawiali cicho, w nierozpoznawalnym dla Boba j�zyku, i przez ca�y czas obserwowali otaczaj�cy ich t�um. - Panowie - zacz�� znowu Bob, tym razem g�o�niej, i zacisn�� r�ce na swoim pudle. - Ten ca�y interes �mierdzi z daleka. Chc� swoje pi�� dolar�w, i to zaraz. �adnej reakcji. Jakby Boba tam nie by�o. - B�d�my rozs�dni - wtr�ci� Sax tonem powa�nego cz�owieka interesu. - Wszyscy tutaj wiemy, �e to pirackie nagrania. Ch�opak chce swoj� fors�. Wy nie chcecie, �eby zjawi�a si� tu policja. Nie utrudniajcie sobie �ycia i oddajcie szmal. Wtedy facet z blizn� znieruchomia� na moment. Podni�s� g�ow� i nieprzyjemnym g�osem wyrzuci� z siebie kilka s��w w niezrozumia�ym j�zyku. Potem spojrza� na Boba nienawistnym wzrokiem i wyrwa� mu z r�ki kasety. - Ej, ty! - Bob zachwia� si�, pr�buj�c je odzyska� i r�wnocze�nie nie wypu�ci� z r�ki swoich szkolnych skarb�w. Ale by�o za p�no. Kasety znikn�y w paczce, do kt�rej ma�y �adowa� pozosta�o�ci ze stoiska. Tego Pete nie m�g� ju� znie��. Czu�, jak wszystkie mi�nie na szyi napinaj� mu si� z w�ciek�o�ci. Szybkim ruchem z�apa� obu m�czyzn za r�ce i przytrzyma� je w g�rze. - M�j... kolega... chce... swoje... pieni�dze - wycedzi� przez zaci�ni�te z�by. - I to zaraz! Co� dziwnego sta�o si� z tamtymi dwoma. Ich twarze przybra�y zadziwiaj�cy szarozielony odcie�. Wydawa�o si�, �e obaj zaraz upadn�. Pete by� tak zaskoczony ich reakcj�, �e zwolni� na chwil� uchwyt. Ta jedna chwila wystarczy�a, �eby wyrwali si� z u�cisku. Potem z�apali resztk� kaset i pognali do furgonetki. Pete wykona� skok nad sto�em i pobieg� za nimi. Bob i Sax, kt�rzy musieli okr��y� stoisko, zostali troch� z ty�u. Nagle gdzie� w t�umie rozleg� si� wrzask. Towarzyszy� mu odg�os szybkich krok�w. Wciskaj�c dwa ostatnie pud�a do baga�nika, piraci odwr�cili si� ze strachem. Ma�y szybko zatrzasn�� tylne drzwi, a ten z blizn� rzuci� si� do kierownicy. Dwaj nowi ludzie, kt�rzy pojawili si� w pobli�u, r�wnie� nie wygl�dali na sympatycznych. Najwyra�niej i oni kierowali si� do samochodu. �ladem Pete�a przeskoczyli stolik. Jeden z nich, blondyn o zimnej, bezczelnej twarzy i wielkich stopach, z ca�ych si� odepchn�� Boba i Saxa, kt�rzy weszli mu w drog�. Drugi mia� azjatyckie rysy, zdecydowan� na wszystko min� i czarne, b�yszcz�ce z w�ciek�o�ci oczy. W jednej chwili blondyn wyci�gn�� ma�ego z samochodu i zdzieli� go w szcz�k� z tak� si��, �e tamten upad� na ziemi�. Blondyn nawet na niego nie spojrza�, tylko zaatakowa� szoferk�. Z�apa� za szyj� faceta z blizn� i wywl�k� go z auta. Rozpocz�a si� ostra bijatyka. Tymczasem mniejszy pirat pr�bowa� si� podnie��. Kiedy wreszcie stan��, zataczaj�c si� na boki, zarobi� nast�pny cios. Azjatycki towarzysz blondyna wykrzykiwa� co� w tym samym nieznanym j�zyku. Ma�y nie odpowiada�. Zrobi� unik i pr�bowa� uciec. Pete, Bob i Sax popatrzyli po sobie. - Co tu jest grane? - spyta� Sax. - Poj�cia nie mam - wzruszy� ramionami Pete. - Bardzo to dziwne - rzuci� Bob. - Gdyby tutaj by� Jupe, powiedzia�by, �e to sprawa dla Trzech Detektyw�w. U ich st�p s�ycha� by�o szarpanin�, g�uche echo cios�w i w�ciek�e przekle�stwa. Si�y by�y r�wne - dw�ch na dw�ch. Pete chcia� komu� pom�c, ale za nic nie m�g� si� zorientowa�, kt�rzy z nich s� �ci dobrzy�. - Sax... - zacz��. - Mowy nie ma - przerwa� mu Sax, zaplataj�c r�ce na piersi. - Nawet nie wiadomo, co si� tutaj dzieje. T�um ciekawskich g�stnia� z ka�d� chwil�. Piraci byli na przegranych pozycjach. Nagle facet z blizn� powzi�� desperack� pr�b� ucieczki. Ogl�daj�c si� przez rami�, skoczy� w kierunku samochodu. Blondyn, nie marnuj�c ani sekundy, rzuci� si� za nim. Bob zorientowa� si�, �e stoi dok�adnie na ich drodze, i cofn�� si� o krok. Niestety, by�o za p�no. Poczu�, �e kto� na niego wpada. Przewr�ci� si� i uderzy� g�ow� w jaki� twardy przedmiot. Wypu�ci� z r�k pud�o. Przed oczami pojawi�y mu si� czerwono-niebieskie kr�gi. W g�owie czu� niezno�ny b�l. ROZDZIA� 3 JAK WE MGLE - Bob! Bob! S�yszysz nas? Bob z trudem uni�s� g�ow�. Obok niego kl�czeli Pete i Sax, a dalej... kto� pr�bowa� ukra�� jego pud�o... Wygl�da� na mniejszego z pirat�w. Co najdziwniejsze - unosi� si� nad ziemi�... i on, i pud�o p�yn�li sobie spokojnie w powietrzu. Co si� dzieje? Chyba nie zwariowa�? Pr�bowa� wsta�, ale nie da� rady. Ka�da z jego n�g musia�a wa�y� ton�, a gdy do tego doda� kolejn� ton� na r�ce, trudno si� dziwi�. Zrezygnowany zamkn�� oczy. - Bob! �Dlaczego ten Pete tak krzyczy?� - Dobrze si� czujesz? - Sax przynajmniej m�wi� ciszej. Bob le�a� p�asko rozci�gni�ty. O w�os od swojej g�owy mia� metalowe pud�o na narz�dzia - na s�siednim straganie sprzedawali bowiem sprz�t do majsterkowania. - Auuu - j�kn��, znowu pr�buj�c wsta�. Pete przygwo�dzi� go do ziemi. - Nawet si� nie wa� - us�ysza� g�os Saxa. - Poczekaj, a� si� lepiej poczujesz. - Czy oni wci�� si� bij�? - Bob powoli otworzy� oczy. Potem namaca� guz w tyle g�owy. Bola�o! �e te� akurat musia� trafi� w co� twardego. - Sam zobacz - podpowiedzia� Sax. Bob powoli przekr�ci� g�ow�. - A jednak widz� - westchn�� z ulg�. Znikn�y kolorowe kr�gi przed oczami. I nikt nie unosi� si� ju� w powietrzu. Przed nim sta� zbity t�um i przygl�da� si� walce. Do Boba dochodzi�y odg�osy uderze� i st�umione j�ki. Nagle facet z blizn� wyszarpn�� z samochodu wielki klucz francuski. Zamachn�� si� i trafi� blondyna wprost w �o��dek. Blondyn zachwia� si� i krzykn�� z b�lu. Nie czekaj�c ani chwili, bliznowaty do�o�y� mu w szcz�k� i pogna� do szoferki. Zawarcza� silnik. Mniejszy pirat zrozumia�, �e ma ostatni� szans�. Kopn�� znienacka swojego azjatyckiego prze�ladowc�, wyrwa� mu si� i wskoczy� na siedzenie obok kierowcy. W tej samej chwili furgonetka ruszy�a, wzniecaj�c tumany czarnego kurzu. Azjata desperackim skokiem rzuci� si� na samoch�d, pr�buj�c dosi�gn�� klamki. By�o jednak za p�no. R�ka obsun�a mu si� po drzwiach, a on straci� r�wnowag� i upad� na kolana. I on, i blondyn patrzyli w�ciekli na ci�ar�wk�, kt�ra tymczasem wyjecha�a na woln� przestrze� i przyspieszy�a. Nie mieli �adnych szans. Blondyn z furi� kopn�� stolik, potem z�apa� swojego towarzysza i warkn�� mu co� do ucha. Tamten skurczy� si� ca�y i pokr�ci� g�ow�. Blondyn wrzasn�� co� znowu, odepchn�� go brutalnie i skoczy� w t�um. Bob, Pete i Sax patrzyli na jedynego uczestnika, kt�ry pozosta� na placu boju. Zanim znikn�� zauwa�yli, �e ma szar� ze strachu twarz. - Mog� si� po�egna� ze swoj� pi�tk� - pokiwa� g�ow� Bob. - O co w tym wszystkim chodzi�o? - zastanawia� si� Pete. - Pami�tasz? Kiedy kupowa�em kasety, sprzedawca ci�gle si� rozgl�da�. Jakby wypatrywa� czego� w t�umie. Czego� albo kogo� - przypomnia� sobie Bob. - My�lisz, �e spodziewa� si� tych dw�ch? - Kto wie. Mo�e ten z blizn� pojawi� si� p�niej, dlatego �e sprawdza�, czy nikt im nie zagra�a. - To ma sens - zgodzi� si� Pete. Bob znowu zacz�� wstawa�. Natychmiast poczu� pulsowanie w tyle g�owy. Sax i Pete wzi�li go pod pachy. - Spokojnie, Rambo - za�mia� si� Pete. - Jedna afera mi wystarczy - powiedzia� Bob. - Mam dzi� randk� z Jan�. Pete przewr�ci� oczami, ale tak naprawd� poczu� ulg�, �e Bob wr�ci� do formy. - Nie zapomnij o swoich szkolnych �mieciach - m�wi�c to si�gn�� po pud�o i wr�czy� je koledze. Sax metodycznie otrzepywa� si� z kurzu. Mia� bowiem zasady: jego spodnie musia�y by� bardzo czarne zawsze, bez wzgl�du na okoliczno�ci. Za ich plecami t�um podzieli� si� na dwie rozentuzjazmowane grupy, kt�re relacjonowa�y sobie nawzajem co ciekawsze szczeg�y ca�ego zaj�cia. Najwyra�niej walka by�a dla nich wydarzeniem dnia. - A mo�e ci dwaj zacz�li si� bi�, bo piraci zrobili ich na szaro tak jak ciebie? - zastanawia� si� Pete. - Dobry pomys�. Sam marz� o tym, �eby ich dorwa� w swoje r�ce! - Byle nie teraz - ostudzi� zapa� Boba Sax. - Mamy jeszcze mn�stwo pracy. - Rany! - zdenerwowa� si� Pete. - Co z �upsami? Wszyscy trzej wr�cili pod scen�, gdzie zesp� szala� w najlepsze. Tutaj nic si� nie zmieni�o. Ha�as by� taki jak przedtem. Pchli targ zajmowa� tak wielk� powierzchni�, �e nikt nie zauwa�y� walki, kt�ra odby�a si� kilka alejek dalej. - A je�li blondyn i jego podr�czny karateka byli muzykami? - wpad� na nowy pomys� Sax. - Istnieje co� takiego jak prawo autorskie. Wiecie, nie mo�na kra�� cudzych prac, nie tylko piosenek, ale ksi��ek, film�w itd. No, na przyk�ad - �upsy pisz� sami swoje kawa�ki. Nale�y im si� troch� grosza, je�li kto� nagra ich piosenki. - O rany! Chcia�bym, �eby to si� sta�o! - powiedzia� Bob z zapa�em. - A by�oby jeszcze lepiej, gdyby to oni sami podpisali kontrakt nagraniowy. Teraz wcale im si� nie przelewa. - Mnie to m�wisz? - spojrza� na niego Sax. - Sam by�bym w�ciek�y, gdybym si� dowiedzia�, �e kto� sprzedaje ich pirackie nagrania. - Nie m�wcie mi, �e to si� cz�sto zdarza - zdziwi� si� Pete. - Niestety, tak - Sax mia� powa�n� min�. - Niedawno w Los Angeles skazano faceta za sprzeda� nielegalnie nagranych kaset. To nie by� �aden malutki interes. Prasa poda�a, �e jego dzia�alno�� kosztowa�a przemys� fonograficzny trzydzie�ci dwa miliony! Rozumiesz? Trzydzie�ci dwie ba�ki strat! Pete gwizdn�� ze zdumienia. - To kupa szmalu - powiedzia�. - Nie m�wi�c o tym, co stracili arty�ci - kompozytorzy, piosenkarze, muzycy. Przecie� nikt z nich nie dosta� ani grosza z tantiem - doda� Sax. - Je�li piracki interes rozwija si� na wielk� skal�, traci na tym mn�stwo ludzi. Powoli zbli�ali si� do sceny. Pulsuj�ce d�wi�ki rocka otacza�y ich zewsz�d. Nie mo�na by�o si� im oprze�. Ludzie, zbici w ciasny kr�g, podskakiwali, ta�czyli i �piewali razem z �upsami, kt�rzy w�a�nie ko�czyli sw�j numer. Dla bezpiecze�stwa Bob wsun�� swoje skarby pod deski sceny. - Nie da si� za�atwia� interes�w, kiedy �upsy kr�c� si� w pobli�u - o�wiadczy� Sax. - Poka�� wam ulotki, jak tylko zaczn� nast�pny kawa�ek. Nie pozna�e� dot�d �adnego z nich, prawda, Pete? - Nie - Pete mia� nadziej�, �e Sax nie zauwa�y� jego tremy. Nie peszy� si� nigdy w obecno�ci pi�karskich s�aw, ale arty�ci to zupe�nie co innego. - Za�o�� si�, �e wyskoczysz z but�w - za�mia� si� Sax. Nad nimi muzycy wydobyli z instrument�w zaskakuj�ce, wysokie brzmienia. Jeszcze tylko fina�owe wej�cie perkusji i - koniec. Zacz�a si� wielka owacja. Publiczno�� bi�a brawo i szale�czo gwizda�a, gdy �upsy po serii uk�on�w zbiegli ze sceny. Grzmot oklask�w zmusi� ich do powrotu. Pokazali si� jeszcze raz i jeszcze raz, �eby pomacha� fanom, a� w ko�cu pozwolono im zej�� z estrady. Byli tak rozentuzjazmowani jak ich s�uchacze. - Hej, hej! - wrzasn�� na widok Saxa wysoki, chudy m�odzieniec z szop� s�omiano��tych w�os�w i d�ug� brod�. - I co o tym powiesz, ch�opie? Ale dali�my czadu, co? M�wi�c to, z ca�ych si� klepa� Saxa po plecach woln� r�k�, w drugiej �ciska� pa�eczki. - Zawsze dajecie czadu. Tony - Sax nie zwraca� uwagi na wybijany na jego plecach rytm. - Takiego czadu jak nikt. To jest Tony, nasz perkusista - powiedzia� do Pete�a. - Facet, kt�ry swoimi pa�eczkami wyczynia prawdziwe cuda. S�uchajcie wszyscy. To jest Pete Crenshaw, przyjaciel Boba. Pete pochyli� si� nie�mia�o w czym� przypominaj�cym uk�on. W tym czasie Tony wybija� ju� jaki� skomplikowany rytm na brzegu sceny. Po�y jego bia�ej koszuli podskakiwa�y, ukazuj�c wytarte d�insy. - S�yszycie! - wo�a�. - Jak to si� wam podoba? Rytm na siedemna�cie �smych. - Niesamowite - powiedzia� Sax z szacunkiem w g�osie. - A to jest Maxi - wskaza� drobn� m�od� kobiet�. - Wokalistka - za�piewa�a Maxi. Maxi mia�a �liczn� buzi� w kszta�cie serca i d�ugie, czarne w�osy. Ubrana by�a w ekstrawaganck� czerwon� sukni� ze sk�ry, mocno wypchan� na ramionach, ale bez r�kaw�w. �Wygl�da, jakby sobie je odpru�a� - pomy�la� Pete, patrz�c jak Maxi obejmuje Saxa w pasie. Mia�a bardzo �adne r�ce. I silne, bo Sax a� j�kn��. - Wielka wokalistka - powiedzia�. - Tylko wielka? - Maxi parskn�a mu w nos i �cisn�a mocniej. - Najwi�ksza! Za�mia�a si� i zwolni�a uchwyt. - Zawsze tak uwa�a�em - ci�gn�� Sax. - Skala g�osu: trzy oktawy. Ta malutka osoba potrafi zrobi� cuda z najmarniejsz� piosenk�. Maxi u�miechn�a si� s�odziutko. Potem stan�a na palcach i poklepa�a Boba po policzku. Bob te� si� u�miechn��. Bardzo, ale to bardzo szeroko. �Nic dziwnego, �e lubi t� prac� - pomy�la� Pete. - Jest rozpieszczany przez pi�kne dziewczyny. I jeszcze mu za to p�ac�.� Okaza�o si�, �e nie tylko on obserwowa� Maxi. - Romanse nale�� do zamierzch�ej przesz�o�ci - obwie�ci� go�� z ogolon� na �yso g�ow�. - W erze nuklearnej wszelkie kontakty mi�dzyludzkie trwaj� zaledwie chwil�. - To Quill. Keyboard. Stworzy na nim ka�dy d�wi�k - od organ�w po krople deszczu. Cz�owiek-orkiestra. Quill sk�oni� si� powa�nie przed Pete�em. S�o�ce zal�ni�o na jego �ysinie i odbi�o si� od ma�ego z�otego kolczyka, kt�ry mia� w prawym uchu, jak wszyscy cz�onkowie zespo�u. By� ubrany w stary smoking i zwyk�e spodnie z wielkimi dziurami na kolanach. Zamiast paska u�ywa� bia�ego sznura do bielizny. Pete uzna�, �e przypomina stracha na wr�ble. - Tak w og�le, �ycie w dzisiejszych czasach pozbawione jest jakiegokolwiek znaczenia - kontynuowa� Quill. - jeste�my tylko marn� protoplazm� w mi�dzygalaktycznym syntezatorze. Pete nie wiedzia�, co odpowiedzie�. Nigdy w �yciu nie prowadzi� podobnej rozmowy. Nie m�g� si� doczeka�, �eby opowiedzie� wszystko Kelly. - Nie przejmuj si� Quillem - pocieszy�a go Maxi. - Jego nikt nie rozumie. Potem wyci�gn�a do przodu przystojnego ch�opaka w poplamionej tweedowej marynarce i obcis�ych bia�ych sztruksach, kt�re wetkn�� w kowbojskie buty. - A oto Marsh - powiedzia�a. Marsh mia� rozwichrzone br�zowe w�osy, wysokie czo�o i szare oczy pa�aj�ce niepokoj�cym blaskiem. - Gitarzysta i kompozytor - w g�osie Saxa zabrzmia�a nuta dumy. - Ten go�� pisze muzyk� dla �ups�w. Czy musz� m�wi� wi�cej? - Jestem pod wra�eniem - powiedzia� Pete szczerze. - I naprawd� wierz�, �e wygracie w sobot�. - Co wygracie w sobot�? - wpad� mu w s�owo Marsh. Zmarszczy� brwi, a jego oczy jakby przyblad�y. - Co jest w sobot�? - powt�rzy�. - Fina� konkursu Jimmy�ego Cokkera - rozbawiony nieco Sax zwr�ci� si� z wyja�nieniem do Pete�a. - Marsh miewa cz�sto k�opoty z codzienno�ci�. Ca�y czas przebywa w swoim �wiecie. S�yszy w g�owie tylko muzyk�. Mam racj�, bracie? - To taki nasz roztargniony profesor - wtr�ci�a Maxi. - Nie mog� - chrz�kn�� Marsh strasznie zak�opotany. - Czego nie mo�esz? - Nie mog� zagra� w sobot� wiecz�r. Bior� �lub. Taak. Zdecydowali�my si� wczoraj. W sobot� o �smej. Chyba. Trzeba odwo�a� wyst�p. ROZDZIA� 4 FA�SZYWY TROP Zapad�a grobowa cisza. - Co?! - z gard�a Maxi wydoby�o si� co�, co przypomina�o skrzek. - Wszystko diabli wzi�li! - j�kn�� Tony. O czym ten Marsh my�la�? Sam tylko udzia� w sobotnim konkursie zrobi z nich znany zesp�! A je�li wygraj�, czeka ich tournee, kontrakt z wytw�rni� p�ytow� i s�awa! Sax i Bob pr�bowali przekona� Marsha. Tony w�tpi� w jego zdrowie psychiczne. Quill wy�o�y� swoj� teori� na temat bezsensowno�ci instytucji ma��e�stwa. Maxi robi�a miny i tupa�a nogami. Na nic si� to nie zda�o. Marsh ani my�la� ust�pi�. To jest jego �ycie, a on nie ma zamiaru odwo�ywa� �lubu. Koniec dyskusji. Maxi nie wytrzyma�a. - Idiota! - wybuchn�a, ok�adaj�c go pi�ciami. - Egoistyczny b�azen! Potem wymierzy�a mu policzek i pobieg�a do schod�w. M�czy�ni byli tak zdumieni jej wybuchem, �e natychmiast przestali si� k��ci�. - Odchodz�! - rzuci�a jeszcze przez rami�. - Znajd�cie sobie kogo� innego. Niech ju� dzisiaj �piewa zamiast mnie. Wszyscy wstrzymali oddech. Pete zda� sobie spraw�, �e bez Maxi, tak jak bez Marsha, zesp� nie mo�e gra�. Nawet Marsh przej�� si� tym, co zasz�o. - Poczekaj! - krzykn�� Sax, rzucaj�c si� w pogo� za Maxi. Z�apa� j� za rami� i przytrzyma�. Wyrwa�a mu si� z furi� i odsun�a o krok. Stoj�c ze skrzy�owanymi na piersiach r�kami, patrzy�a na nich w�ciek�ym wzrokiem. Z tak� lepiej nie zaczyna�! - Jeste� solistk� - odezwa� si� surowo Sax. - Koncert nie jest jeszcze sko�czony. - Wielkie rzeczy! Powiedz to Marshowi. Bo on jakby nigdy nic zrywa sobotni wyst�p, a ty nawet nie starasz si�, �eby co� z tym zrobi�. - Maxi, poczekaj chwil� - Bob nachyli� si� do dziewczyny i szepn�� jej co� do ucha. Pokr�ci�a ze z�o�ci� g�ow�, ale potem kiwn�a ni� raz i drugi. W tym samym czasie Sax wr�ci� do Marsha. - Kto jest twoj� narzeczon�? - zapyta�. - Carmen Valencia. - Carmen Valencia! - krzykn�a Maxi. - Ona? Chcesz o�eni� si� z Carmen? - Nie ma sprawy - powiedzia� Sax. - Znam j�. Zadzwoni� do niej i prze�o�ymy dat� �lubu. - Dostanie histerii - ostrzeg� Marsh, chocia� wida� by�o ulg� na jego twarzy. - Przecie� wiecie, jaki ona ma temperament. - Temperament! - wrzasn�a Maxi z oburzeniem. - Przeceniasz j�, ch�opcze. Ona i temperament. Udaje! Fa�szuje jak w ka�dej piosence. Pete z trudem powstrzyma� �miech. Sax spojrza� na zegarek. - Koniec przerwy - powiedzia� rzeczowo. - Pora na nast�pny kawa�ek. Marsh, sprawca ca�ego zamieszania, westchn�� ci�ko. - Co gramy w tej cz�ci? - zapyta�, odgarniaj�c w�osy opadaj�ce mu na twarz. W drodze na scen� Tony przypomina� mu kolejno�� piosenek. Quill u�miechn�� si� do Saxa z wdzi�czno�ci� i usiad� za klawiatur�. - Pax vobiscum - powiedzia� po �acinie. - Pok�j niech b�dzie z wami - powt�rzy�. - Gor�cej tu ni� na meczu ligi koszyk�wki - pokr�ci� g�ow� Pete. - Zwykle jest spokojniej - mrukn�� Bob. - Przez ten �lub zrobi�a si� afera - dorzuci� Sax. - Ale za�atwimy szybko ca�� spraw�. - Wiecie... Nie rozumiem. Marsh m�wi� o tym tak... tak oboj�tnie - Pete by� zaszokowany - jakby si� wybiera� na pizz� czy co� podobnego... - Ca�y Marsh - wzruszy� ramionami Sax. - By� zar�czony ze dwana�cie razy, o ile mnie pami�� nie myli. Teraz pewnie te� nic z tego nie wyjdzie. - Co powiedzia�e� Maxi? - zapyta� Pete. - Zmi�k�a od razu. - To by�o proste. Marsh ju� dwa razy by� zar�czony z Maxi. Za ka�dym razem ona z nim zrywa�a. Co nie znaczy, �e pozwoli mu wzi�� �lub z jak�� inn�. Co to, to nie. Wi�c powiedzia�em jej, �e pomys� z ma��e�stwem wzi�� si� prawdopodobnie z nerw�w. Zjad�a go trema przed powa�nym wyst�pem i musia� si� jako� roz�adowa�, a tak naprawd� kocha wci�� tylko j�. Trzeba da� mu troch� czasu, �eby to sobie u�wiadomi�. - Nie my�la�e� przypadkiem, �eby zatrudni� si� w jakim� dziale porad mi�osnych? - za�mia� si� Pete. - Spadaj. Na scenie Marsh wzi�� pierwszy akord. Natychmiast do��czyli do niego pozostali i muzyka wybuch�a czystym, wibruj�cym d�wi�kiem. Kolejny superprzeb�j �ups�w. Pete zastanawia� si�, czy ka�dy rockman musi by� �wirem, �eby tak gra�. Doszed� do wniosku, �e nie ma to dla niego znaczenia. - A teraz do rzeczy - Sax uzna�, �e nadszed� czas na powa�n� rozmow� o interesach. - Musimy ustali� strategi� na sobot�. Chcia�bym, �eby na koncercie w Los Angeles pojawi�y si� setki fan�w �ups�w. T�umy oklaskuj�ce zesp� zawsze robi� wra�enie na s�dziach. Musisz je rozwiesi� - i wr�czy� Bobowi stos ��tych ulotek - w ca�ym mie�cie. I to zaraz. - Co powiesz, je�li zrobi� to jutro z samego rana? - zapyta� Bob. - Mam zepsuty samoch�d. - Naprawi� go jeszcze dzisiaj - obieca� Pete. - Mo�e by� - zgodzi� si� Sax. - Ale musisz zacz�� naprawd� wcze�nie. Potem spojrza� na scen�, gdzie �upsy grali i ta�czyli w idealnej synchronizacji z rytmem i z partnerami, i doda�: - Czasem im odbija, ale trzeba przyzna�, �e umiej� gra�. Z takim czadem powinni w sobot� zgarn�� pierwsz� nagrod�. Jupiter Jones siedzia� przy stole i przypatrywa� si� fragmentom starego szpulowego magnetofonu. Maszyna, wielko�ci sporego pojemnika na chleb, by�a poprzedniczk� dzisiejszych odtwarzaczy kasetowych. Wszystkie cz�ci le�a�y dok�adnie w takiej kolejno�ci, w jakiej Jupiter je wymontowa�. Po namy�le uzna�, �e sprz�t jest w porz�dku, wymaga jedynie oczyszczenia i regulacji. Za chwil� b�dzie mia� prawie profesjonalny, studyjny magnetofon. Wyobra�a� ju� sobie jako�� d�wi�ku! Z takim sprz�tem mo�na nagrywa� p�yty! - I co zamierzasz zrobi� z tym �mieciem? - zapyta� kiedy� Pete ze sceptyczn� min�. Jupiter zignorowa� ton Pete�a. Bob u�miechn�� si� tylko, kiedy Jupe odpowiedzia� ze zwyk�� pewno�ci� siebie: - Przysz�o mi do g�owy, �e powinni�my z wujem Tytusem go sprzeda� i nie�le na nim zarobi�. Wszyscy trzej byli w�a�nie w sk�adzie wuja Tytusa. Jupe siedzia� w ma�ej szopie, w kt�rej urz�dzi� warsztat. Na jej dachu umie�ci� anten� satelitarn�. Wewn�trz na p�kach le�a�y setki cz�ci i uk�ad�w elektronicznych. Szopa sta�a obok ich Kwatery G��wnej, czyli starej przyczepy kempingowej. Z drugiej strony przyczepy znajdowa� si� wypa�kany olejem kana�, w kt�rym Pete razem z dalekim kuzynem Jupitera - Tayem Casseyem (o ile Tay by� akurat w mie�cie) - reperowali samochody swoje, przyjaci�, a czasem nawet obcych klient�w. Teraz Pete �l�cza� tam nad starym volkswagenem garbusem nale��cym do Boba. - Rany, mam ochot� wysadzi� to pud�o w powietrze - warkn��, kiedy zobaczy� koleg�w spogl�daj�cych na niego z g�ry. Uj�� si� pod boki i z ponur� min� spogl�da� w silnik samochodu. Garbus nie zapali� poprzedniego dnia po po�udniu. Na szcz�cie Bob postawi� go tu� przed bram� sk�adu, wi�c bez k�opotu przepchali go do �rodka. - Czy dobrze s�ysz�? - zawo�a� Bob. - Supermechanik Crenshaw publicznie przyznaje si� do pora�ki? - Przesta�! - Pete nie mia� ochoty na �arty. - Tylko Tay umia�by co� z tym zrobi�. Jupe, nie wiesz, kiedy on wraca? - Nikt nic nie wie - odpowiedzia� Jupiter. - Zwykle daje zna�, zanim si� pojawi w domu. Tay mia� dwadzie�cia siedem lat. By� genialnym mechanikiem, ale jednocze�nie nie m�g� d�ugo usiedzie� w jednym miejscu. Sk�ad wuja Tytusa by� jego baz� wypadow�. Pojawia� si� zazwyczaj raz w miesi�cu na tydzie� lub co� ko�o tego. Poniewa� w�a�nie mija�y trzy tygodnie jego nieobecno�ci, ch�opcy mieli nadziej�, �e nied�ugo go zobacz�. - Chcesz powiedzie�, �e z moim samochodem koniec? Pytam nie tylko dlatego, �e musz� jutro rano rozwiesi� te wszystkie og�oszenia. - Bob mia� zmartwion� min�. - My�la�em, �e skocz� jeszcze raz na pchli targ i pow�sz� za tymi piratami. Do tej pory trafia mnie, kiedy pomy�l� o moich pi�ciu dolarach! Nie m�wi�c ju� o tym, �e wieczorem wybieram si� z Jan� do kina... - Lepiej sprawd�, czy ona ma samoch�d - powiedzia� Pete. - Rany! - zrezygnowany Bob powl�k� si� do przyczepy. Jupiter wr�ci� do warsztatu. - Zaw�r ssania w porz�dku - przemawia� Pete do silnika. - D�awik w porz�dku. Wszystkie zawory sprawdzone. Co si� z tob� dzieje, autko? - Jupe! - zawo�a� Bob, staj�c w drzwiach przyczepy ze s�uchawk� w r�ku. - Jana powiedzia�a, �e mo�emy wzi�� jej samoch�d, ale jest u niej kole�anka, kt�ra te� chce jecha�. Co ty na to? - Co to znaczy: �Co ja na to�? - odpowiedzia� Jupiter. - Przecie� kole�anka Jany nie potrzebuje mojej zgody, �eby p�j�� do kina. - Nie udawaj - Bob popatrzy� na niego z oczekiwaniem. Jupiter dobrze wiedzia�, o co chodzi. Ale pr�dzej zgodzi�by si� na spotkanie z uzbrojonym bandyt� w ciemnej alei ni� na kolejn�, upokarzaj�c� randk� w ciemno. Pete nie m�g� si� powstrzyma�. Wszed� do szopy, �eby us�ysze�, jak Jupiter wywinie si� tym razem. - Jestem zaj�ty - Jupe pochyli� si� nisko nad sto�em. - M�wi, �e jest bardzo zaj�ty - powt�rzy� Bob do telefonu. - Co? No dobrze - powiedzia� i odwr�ci� si� do Jupitera. - Chce z tob� m�wi�. Daj spok�j, Jupe. Wyluzuj si�. Jupe mrukn�� co� o tym, �eby Bob poszed� si� powiesi�. Potem od�o�y� �rubokr�t na miejsce. Powoli odsun�� si� od sto�u. Wreszcie wsta�. Jupiter mia� okr�g�� twarz, ciemne w�osy i - jak to sam okre�la� - by� szeroki w pasie. Poza tym cechowa�a go wybitna inteligencja, dzi�ki kt�rej radzi� sobie ze wszystkimi problemami, z wyj�tkiem dw�ch - nadwagi i nie�mia�o�ci wobec dziewczyn. Chrz�kn�� i z oporami si�gn�� po s�uchawk�. - S�ucham, tu Jupiter Jones - i w jednej chwili zaczerwieni� si� po uszy. - Mnie te� mi�o ci� pozna�... - zamkn�� oczy i prze�kn�� �lin�. - Nie, nie jestem Skorpionem... Przykro mi, ale mam inne plany na dzisiejszy wiecz�r. Ju� nie da si� ich zmieni�. - Jupe! - zgodnie wrzasn�li Bob i Pete, s�ysz�c to bezczelne k�amstwo. - Dzi�kuj�, �e o mnie pomy�la�a� - zako�czy� rozmow� Jupe, ignoruj�c okrzyki koleg�w. Odda� Bobowi s�uchawk� i otar� pot z czo�a. - No to o si�dmej - rzuci� Bob do s�uchawki, patrz�c krzywo na Jupitera. - Te� nie mog� si� doczeka�. Cze��, Jana. - Ju� widzia�em ten film - obwie�ci� Jupiter. - Ksi��ka jest o wiele lepsza. I bior�c do r�ki �rubokr�t, doda�: - Nie m�wi�c o tym, �e mam nowy program od�ywiania. - Jupiter uzna�, �e s�owo �dieta� niesie za sob� negatywne skojarzenia. - Nazywa si� �kromka z mas�em�, bo na ka�dy posi�ek trzeba je�� chleb z mas�em. Je�li p�jd� do kina, zaczn� opycha� si� pra�on� kukurydz�, orzeszkami i batonami. Nie chc� zmarnowa� ca�ych dw�ch tygodni wyrzecze�. Poklepa� si� z nadziej� po brzuchu, kt�ry jednak stercza� tak samo jak zwykle. Bob i Pete spojrzeli na siebie z u�miechem. Je�li Jupe co� postanowi�, nie by�o na to si�y. - I jeszcze jedno. Musz� zastanowi� si� nad dzisiejszymi zdarzeniami na pchlim targu. A swoj� drog�, Bob, dlaczego wybuli�e� fors� na pirackie nagrania? - To by�a okazja! Trzy kasety za pi�tk�! - Czy zechcia�by� powt�rzy�, �e to by�a okazja? - Pete popatrzy� chytrze na Boba i wszyscy roze�miali si� g�o�no. - Chcia�e� dosta� co� za nic - parskn�� Jupe - a sko�czy�o si� na tym, �e nie dosta�e� nic za ca�e pi�� dolc�w. - Zejd� ze mnie, Jupe. Sam czatujesz na okazje. Oni mnie okantowali. I to jest �wi�stwo. Zbyt ci�ko pracuj� na chleb. - Jak my�licie, czy ci dwaj mogli by� oszukanymi klientami? - A kim innym? - szybko odpowiedzia� Pete. - Nie wiem - pokr�ci� g�ow� Jupiter. - Wydaje mi si� tylko, �e oszukany klient zawsze ��da zwrotu pieni�dzy. Czy oni m�wili co� o pieni�dzach? - Jeden co� krzycza�, ale w obcym j�zyku - odpowiedzia� Bob. - No to dalej nic nie wiemy. Czy kt�ry� z was zapami�ta� przynajmniej numer rejestracyjny furgonetki? Pete otworzy� usta. Obaj z Bobem popatrzyli na siebie ze wstydem. - Nie - przyznali. Jupiter pokiwa� ci�ko g�ow�. Zachowali si� jak amatorzy. - A mo�e jest co�, jaki� �lad, o kt�rym zapomnieli�cie? S�owo, rzecz... Niespodziewanie dla wszystkich; Pete skoczy� na r�wne nogi i pogna� do przyczepy. - Nie zadzwoni�em do Kellyl - krzykn�� przez rami�. - Pomy�li, �e o niej zapomnia�em. - Sp�jrz prawdzie w oczy. Naprawd� o niej zapomnia�e� - rzuci� za nim Jupiter z nieodpart� logik� i zabra� si� do czyszczenia �rub. Analizowa� wydarzenia sprzed paru godzin. Chodzi�o o co� wi�cej ni� pi�� dolar�w Boba. Szarpanina by�a wa�niejsza. Nie mia� ju� w�tpliwo�ci, �e pojawi�a si� nowa sprawa do rozwi�zania. Bob te� my�la� o nieudanej transakcji. By� rozczarowany swoim zachowaniem. I w�ciek�y na siebie. Zachowa� si� jak g�upkowaty chytrus. Nic dziwnego, �e zosta� wystawiony do wiatru. Wydawa�o mu si�, �e co� sobie przypomina. Zamazany obraz przep�yn�� przed oczami. Ale nie zdo�a� go zatrzyma�. Nagle klepn�� si� w czo�o. Ze te� wcze�niej nie przysz�o mu to do g�owy! Z�apa� za s�uchawk�, kaza� Pete�owi, kt�ry wci�� rozmawia� z Kelly, natychmiast si� roz��czy�, i zadzwoni� do biura numer�w. Poprosi� o telefon do administracji targowiska. W po�piechu zapisa� numer na d�oni i kr�ci� dalej. - Sz�sta alejka licz�c od estrady - podnieconym g�osem m�wi� do aparatu. - Tak, chodzi mi o stoisko z kasetami. Dzi�kuj� - znowu nabazgra� co� na r�ce. - Stoisko wynaj�� niejaki Prem Manurasarda, zamieszka�y w Rocky Beach, ulica San Martin 434 - oznajmi� Jupiterowi, kt�ry natychmiast si�gn�� po ksi��k� telefoniczn�. - Nie ma takiej osoby - powiedzia� po chwili. Zadzwonili znowu do biura numer�w. Nie by�o abonenta o tym nazwisku. - Sprawd�my adres - Bob nie zamierza� si� podda�. - Musimy i�� do komputera. Mam w nim rejestr telefon�w wed�ug ulic. Jupiter trzyma� komputer w przyczepie ze wzgl�du na klimatyzacj�. Ju� od drzwi s�ycha� by�o Pete�a. - Ale� - t�umaczy� si� - oczywi�cie, �e o tobie pami�tam. Ca�y czas. Wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Jupiter natychmiast w��czy� komputer. - Mam odpowied�, ale w�tpi�, czy ci si� spodoba - powiedzia� po chwili. - jest San Martin 432 i 436. Nie ma 434. - Co to znaczy? - Albo to pusta parcela, albo na ulicy jest tak ciasno, �e nie zmie�ci� im si� dom pod 434. - Fa�szywy adres - j�kn�� Bob. - Nasz jedyny trop! Jupiter z podejrzan� rado�ci� kiwn�� g�ow�. - To mnie nie powstrzyma - oznajmi� Bob kategorycznie - Mam zamiar z�apa� tych oszust�w bez wzgl�du na koszty. ROZDZIA� 5 TAJEMNICZE SZPULE Nast�pnego ranka ciep�e promienie s�o�ca obudzi�y Boba. W kompletnym pop�ochu usiad� na ��ku. Przecie� od �witu mia� rozlepia� ulotki o sobotnim wyst�pie �ups�w! Ca�kiem o tym zapomnia�! Randka z Jan� uda�a si� nadzwyczajnie i on, nieszcz�sny idiota, zapomnia� o ca�ym �wiecie! A� si� wzdrygn��, kiedy spojrza� na zegarek. By�a dziesi�ta! Na domiar z�ego wci�� nie mia� samochodu. Ubieraj�c si� pospiesznie, my�la� o jakim� sensownym rozwi�zaniu. - Warto spr�bowa� - mrukn�� do siebie i pogna� do holu, �eby zadzwoni�. W domu by�o cicho. Oboje rodzice dawno wyszli do pracy. Ojciec Boba by� reporterem i wcze�nie zaczyna� dzie�, mama po�redniczy�a w handlu nieruchomo�ciami i cz�sto za�atwia�a sprawy w mie�cie. Wystuka� numer i odchrz�kn��, przygotowuj�c si� do rozmowy. - Cze��, Sax. M�wi�em ci wczoraj o samochodzie, prawda? No wi�c Pete wci�� nie mo�e go naprawi�... i... chcia�em zapyta�... czy nie po�yczy�by� mi karawanu? - Wstrzyma� oddech, czekaj�c na odpowied�. - Bierz go, ch�opcze - Sax wyra�nie si� spieszy�. - Tylko chc� tu widzie� twoje zw�oki natychmiast! Musimy porozmawia�! - i rzuci� s�uchawk�. Bob odetchn�� z ulg�. Ale ma wspania�ego szefa! Teraz musi gna�. Najlepiej na rowerze! Ulotki wrzuci do plecaka. Powinny si� zmie�ci�. Wyci�gn�� spod ��ka karton ze szkolnymi �mieciami i si�gn�� po plecak. Nagle zauwa�y� co� dziwnego. Mi�dzy jego rupieciami le�a�a br�zowa papierowa torba. Nie by�o jej tam przedtem. Zajrza� do �rodka i zobaczy� dwa p�askie pude�ka z napisem �Amplex. Ta�ma 1/4 cala�. W pierwszym by�a szpula z ta�m� magnetofonow� nawini�t� na grubo�� co najmniej dziesi�ciu cali. W drugiej - to samo. Szpule oznaczone by�y cyframi 1 i 2. Zdziwiony wpatrywa� si� w torb�. Sk�d wzi�a si� w jego rzeczach? I co zawieraj� ta�my? Nagle zad�wi�cza�y mu w uszach s�owa Saxa. Przecie� mia� si� natychmiast u niego zjawi�! Wcisn�� ulotki do plecaka i ze znalezionymi ta�mami pod pach� wskoczy� na rower. Pojecha� prosto do sk�adu staroci wuja Tytusa. Jupiter by� ju� w szopie. - Co to jest? - znieruchomia� z kromk� chleba z mas�em w powietrzu, kiedy Bob rzuci� mu na st� dwa bia�e pude�ka. - Jupe, sprawd� to, dobra? Musz� lecie�. Znalaz�em je w swoich szkolnych rzeczach. Strasznie si� spiesz�. To mo�e by� co� wa�nego. Nie mam teraz czasu... - Nic ju� nie m�w! - Jupiterowi zab�ys�y oczy. Wcisn�� do ust ca�y chleb, z�apa� pude�ka i dok�adnie si� im przyjrza�. Czu�, jak dreszcz podniecenia przelatuje mu po krzy�u. Uwielbia� takie chwile. Tymczasem Bob peda�owa� co si� do domu Saxa, odleg�ego zaledwie o mil�. Drzewa, przechodnie, zaparkowane samochody przelatywa�y obok niego w p�dzie. W pewnej chwili zauwa�y� k�tem oka ci�ar�wk� jad�c� po jego prawej stronie. Chocia� mia� g�ow� zaprz�tni�t� innymi sprawami, niebieski zwalisty dodge wyda� mu si� znajomy. Dopiero po kilku sekundach dotar�o do niego, sk�d go zna. Przecie� tak� furgonetk� uciekli wczoraj piraci. Z okna samochodu wygl�da�a twarz o znajomych, azjatyckich rysach. To ten facet sprzeda� mu lewe kasety. Co on tutaj robi? - Hej, ty - wrzasn�� Bob. - Oddawaj moje pi�� dolar�w! Azjata cofn�� si� gwa�townie. - Prem! - zawo�a� do kierowcy. Za kierownic� siedzia� obrzydliwy typ z blizn�. Bob us�ysza�, �e m�wi� co� szybko w obcym j�zyku. Tym razem nie da si� wykiwa�! Zapami�ta numer rejestracyjny! Ci�ar�wka jecha�a jednak zbyt blisko. Widzia� tylko jej niebieski bok. Nagle gwa�townie przyspieszy�a. Bob wyt�y� wzrok, czekaj�c a� poka�e si� tylna tablica. Zobaczy� tylne drzwi i... nic wi�cej. Tablica by�a pokryta grub� warstw� zaschni�tego b�ota. Potem kierowca gwa�townie skr�ci� i dodge znikn�� za rogiem. Przeklinaj�c sw�j zepsuty samoch�d, Bob popeda�owa� do Saxa. Nie mia� poj�cia, co my�le� o tym spotkaniu. Bob i Celesta siedzieli na sk�adanych p��ciennych krzes�ach w biurze Saxa. Dooko�a na �cianach wisia�y fotosy z autografami wszystkich artyst�w i zespo��w, kt�rych promowa�a agencja Rock-Plus. Sax z zatroskanym wyrazem twarzy chodzi� z k�ta w k�t jak zamkni�te w klatce zwierz� - od starego pianina do nowoczesnej wie�y i z powrotem. - Rzecz w tym, dzieciaki - m�wi� - �e musz� natychmiast jecha� do Omaha i zaopiekowa� si� mam�. Lekarze m�wi�, �e to nie jest bardzo powa�na operacja, ale uwa�am, �e musz� tam by�, �eby sprawdzi�, czy wszystko jest w porz�dku. Przerwa�, opar� si� ci�ko o biurko i pr�bowa� si� u�miechn��. - Teraz wy w dw�jk� musicie prowadzi� biuro. Wiem, �e sobie dacie rad�. - A co z wyst�pem Hula �ups�w? - zaniepokoi� si� Bob. - Wr�c� w sobot� rano. Pilnujcie, �eby si� nawzajem nie pozabijali. I nie brali z nikim �lubu. - Dobra - u�miechn�� si� Bob. - Opowiedzia�em Cele�cie o tym, co dzia�o si� wczoraj... Celesta, studentka college�u, pracowa�a na p� etatu jako sekretarka Saxa. By�a wysok�, postawn� blondynk� i prezentowa�a si� wspaniale. - Maxi i Marsh zawsze zachowuj� si� histerycznie - powiedzia�a. - Ciekawa jestem, czy kiedy� si� zejd�? - Nie my�l�, �eby �wiat by� got�w na tak� kombinacj� - oznajmi� Sax. - To piorunuj�ca mieszanka. �miali si� jeszcze, kiedy zad�wi�cza� dzwonek u drzwi. - Spodziewasz si� kogo�? - zapyta�a Celesta wstaj�c. - Nie. Mnie ju� zreszt� tu nie ma - Sax wyci�gn�� spod biurka zakurzon� sk�rzan� teczk� i wepchn�� do niej plik papier�w. - Musz� zostawi� troch� miejsca na bielizn� - mrukn�� do siebie. Bob wsta�. - Prawda, karawan - przypomnia� sobie Sax, rzucaj�c Bobowi kluczyki. - Kiedy sko�czysz robot�, oddaj kluczyki Cele�cie. Nie zamartwiaj si� �upsami. Ulotki s� w tej chwili najwa�niejsze. A oni wyczerpali ju� tygodniowy limit awantur. - Oby� mia� racj�. W�a�nie si� �egnali, kiedy w drzwiach stan�a Celesta. - Pan John Henry Butler do ciebie - powiedzia�a. - Ja tylko na sekund�, Sendler - us�yszeli nosowy g�os z pokoju obok. - Przykro mi, �e zabieram tw�j cenny czas, ale by�bym zachwycony, gdyby� zgodzi� si� po�wi�ci� mojej marnej osobie chwil�. Je�li pozwolisz, chcia�bym porozmawia� o tej sensacyjnej grupie, kt�r� si� zajmujesz. Jak oni si� nazywaj�? Jako� dziwnie. Hula �ups, prawda? Celesta nie odsun�a si� od drzwi nawet na krok. Nie mia�a zamiaru wpu�ci� Butlera, zanim nie us�yszy zgody szefa. - Ale sobie wybra� chwil� - mrukn�� Sax, przewracaj�c oczami. John Henry Butler by� jednym z najbardziej wp�ywowych krytyk�w muzyki pop w ca�ej po�udniowej Kalifornii. Jego recenzje ukazywa�y si� dwa razy w tygodniu w najwi�kszym dzienniku Los Angeles. Wszyscy wiedzieli, �e jednym zdaniem mo�e zrobi� gwiazd� z ca�kiem nieznanego artysty. Sax podj�� szybk� decyzj�. - Jack! - zawo�a� u�miechaj�c si� szeroko i wyszed� Butlerowi naprzeciw. - Bardzo mi mi�o, �e wpad�e�. Wejd�, prosz�. Zr�b nam kaw�, Celesto, dobrze? Bob usun�� si� z drogi, kiedy Sax wprowadzi� do pokoju niskiego, kulfoniastego cz�owieka oko�o pi��dziesi�tki, z ma�ymi, niebieskimi oczkami i przerzedzonymi, siwymi w�osami. Ca�y pok�j wype�ni� si� od razu zapachem drogiej wody kolo�skiej. - Oto m�j asystent, Bob Andrews. - Niezwykle mi mi�o. Czy mam przyjemno�� pozna� jednego z cz�onk�w zespo�u Hula �ups? - Butler z ciekawo�ci� mierzy� Boba od st�p do g��w. - To m�j asystent -