7560

Szczegóły
Tytuł 7560
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

7560 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 7560 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

7560 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

KAROL MAY SZATAN I JUDASZ KL�SKA SZATANA SPӣDZIELNIA WYDAWNICZA �ORIENT� R.D.Z. W WARSZAWIE, WARSZAWA 1925 POD ZIEMI� Konie nasze ugina�y si� pod ci�arem, poniewa� przezornie zaopatrzyli�my si� w �ywno�� i pauz�, we wszystko, co by�o niezb�dne m trzy, cztery dni. Mi�dzy rzeczami, kt�re � jak nale�a�o przypuszcza� � mog�y nam si� przyda�, zabrali�my r�wnie� paczk� �wiec i p�k d�ugich woskowych pochodni. Znale�li�my spory ich zapas na wozie. (Poniewa� u�ywa si� ich do pracy podziemnej, przeto Melton naby� je od kupca w Ures). .Ponadto by�y tam jeszcze trzy beczu�ki z oliw� paln�. Wskazywa�o to, jak zreszt� wiele innych okoliczno�ci, �e Melton szczeg�owo przygotowa� sw�j biznes, zanim jeszcze dobi� targu z hacjenderem, i Oczywi�cie, zanim rozsta�em si� z Winnetou, wtajemniczy�em go w swoje plany, aby m�g� mnie �atwo odszuka�, gdybym nie wr�ci� po czterech dniach. Przede wszystkim wi�c powiedzia�em Apaczowi, �e zamierzam zbada� jaskini� Playera i podziemnry korytarz, odkryty przez Herkulesa. Poniewa� poprzedniego dnia zboczyli�my z w�a�ciwego kierunku, wi�c musieli�my � ja i Mimbrenio � wr�ci� na ostatni odcinek drogi. Z zadowoleniem stwierdzi�em brak �lad�w po koniach i wozach. Je�eli nawet gdzieniegdzie da�y: si� zauwa�y� odciski, to mo�na by�o przypuszcza�, �e dzie�, kt�ry obecnie wschodzi�, zadrze je doszcz�tnie. Teraz by�em przekonany, �e ewentualni wywiadowcy Meltona nie znajd� �lad�w naszego obozowiska. Po blisko czterogodzinnej je�dzie na po�udnie skierowali�my si� na wsch�d i wkr�tce dotarli�my do zapowiedzianej przez Playera granicy ro�linno�ci. St�d zaczyna�a si� pustynia. Zatrzymali�my wierzchowce, aby je nakarmi�, po czym ruszyli�my w dalsz� drog�. Jechali�my przez prawdziw� pustyni�. Ziemia uk�ada�a si� w d�ugie, niskie fale, oddzielone od siebie p�ytkimi wg��bieniami. Dooko�a by�y ska�y, kamienie lub piasek. Ani �d�b�a trawki. Nagi kamie� ssa� promienie rozognionego s�o�ca, dop�ki si� nie nasyci�. �ar dr��co wibrowa� na wysoko�ci czterech czy pi�ciu st�p nad, ziemi�. Trudno by�o oddycha�. Pot parowa� z ca�ego cia�a. P�dzili�my bez wytchnienia; aby przyby� do Almaden przed zapadni�ciem zmroku. Nie rozmawiali�my ze sob�. Mimbrenio nie o�mieli� si� do mnie przem�wi�, a jednostajno�� drogi nie sk�ania�a do rozmowy. Jechali�my w milczeniu, dop�ki sobie nie u�wiadomi�em, �e Almaden le�y na p�noc od nas. Skr�cili�my przeto w tym kierunku, badaj�c grunt w poszukiwaniu tropu. Kiedy s�o�ce zni�a�o si� ku zachodowi, wy�oni�a si� przed nami w oddali niska, jednak�e ostro od horyzontu odcinaj�ca si� ska�a, olbrzymiej�ca w miar�, jak si� do niej zbli�ali�my. ��To na pewno Almaden � rzek�em. � Teraz nale�y podwoi� czujno��. ��Czy m�j wielki brat Old Shatterhand zsi�dzie z konia? � zapyta� nie�mia�o Mimbrenio. Je�d�ca o wiele �atwiej spostrzec ni� piechura. Wprawdzie sam zrezygnowa�bym z jazdy w siodle, ale cieszy�a mnie jego uwaga, poniewa� dowodzi�a roztropno�ci. Zsiedli�my z koni i prowadz�c je za uzdy, poszli�my naprz�d. Kroczyli�my po p�askim gruncie, kt�ry niby pier�cie� okala� Almaden. Doszli�my do brzegu wg��bienia, po�rodku kt�rego ono wyrasta�o. M�wi�c �ci�lej, stali�my na brzegu wysch�ego jeziora ze skalist� wysp�, kt�ra dzi� nosi�a nazw� Almaden. Wskutek jednostajno�ci okolicy mimo woli zboczy�em z kierunku; do Almaden dotarli�my nie z po�udniowej, lecz z po�udniowo�zachodniej strony. By�o to niebezpieczne. Przypuszcza�em bowiem, �e Indianie wypatruj� nas od strony zachodniej, ale za to pozwoli�o mi od razu ujrze� ska��, o kt�rej opowiada� Player i Herkules, a kt�r� musia�bym w innym wypadku dopiero odszukiwa�. Ogromny blok skalny, stercz�cy z dna wysch�ego jeziora, u g�ry by� p�aski i tworzy� niemal prawid�owy sze�cian, o �cianach biegn�cych prawie dok�adnie w czterech kierunkach .wiatr�w. Poniewa� stan�li�my przy po�udniowo�zachodniej kraw�dzi, widzieli�my przeto stron� po�udniow� i zachodni�. Pierwsza wznosi�a si� prosto, mia�a wszak�e g��bokie rysy na powierzchni, po�rodku za� tunel, kt�ry jak �atwo by�o zauwa�y�, bieg� pod g�r�. Potwierdza�o to s�owa Playera, �e p�askowzg�rze jest dost�pne z po�udniowej i p�nocnej strony. Mogliby�my tam dotrze� po dziesi�ciu lub pi�tnastu minutach marszu, nie odwa�y�em si� jednak, aczkolwiek nie wida� by�o dooko�a �ywej duszy. Na g�rze na pewno czuwali ludzie i mogliby nas szybko spostrzec. Przede wszystkim nalega�o wybada�, gdzie s� Indianie. Naturalnie, sam si� tego podj��em, ch�opca pozostawiwszy przy koniach. Skrada�em si� na zach�d wzd�u� brzegu by�ego jeziora. Musia�em bardzo uwa�a�, gdy� nic mnie nie kry�o i gdybym kogo� spostrzeg�, w tej samej chwili by�bym tak�e dostrze�ony. Uszed�szy spory szmat drogi, zauwa�y�em na p�nocno�zachodniej stronie ma�� rzadkie chmurki, kt�re powoli wznosi�y si�, rozprzestrzenia�y i nikn�y. By� to niezawodnie dym, niedu�y dym z india�skiego ogniska, roznieconego na sk�pym podk�adzie drzewa. Szed�em jeszcze normalnie przez par� chwil, a nast�pnie zacz��em biec jak zwierz� czworono�ne. Wkr�tce zobaczy�em pi�� czy sze�� namiot�w, ko�o kt�rych krz�tali si� ludzie. Gdybym chcia� jeszcze bli�ej podej��, musia�bym si� czo�ga� na brzuchu. Od namiot�w dzieli�a mnie odleg�o�� tak ma�a, �e z �atwo�ci� rozpozna�em zdobi�ce je malowid�a. Le��c obserwowa�em obozowisko. Ka�dy Indianin maluje na namiocie, przynajmniej na letnim, swoje imi� lub obraz, przedstawiaj�cy szczeg�lne zdarzenie z �ycia. Na jednym wi�c wi� si� olbrzymi na czerwono wymalowany w��. Na drugim widnia� ko�, na innym nied�wied�. Mi�dzy namiotami kr�cili si� Indianie lub te� siedzieli na ziemi, pal�c fajki. Dwie w��cznie opiera�y si� o .namiot z w�om. By� to zapewni� namiot wodza. Wiedzia�em ju�, gdzie obozuj� Jumowie. Chcia�em si� wycofa�, kiedy troje os�b, dw�ch m�czyzn i kobieta, wysz�o z owego namiotu. Kobiet� pozna�em od razu: by�a to Judyta. Jednym z m�czyzn by� Melton, drugim Indianin, niew�tpliwie mieszkaniec namiotu. Rozmawiali przez chwil�, po czym Indianin wr�ci� do siebie, Melton za� z Judyt� poszed� dalej. Dokonawszy rozpoznania, mog�em wr�ci� do obozowiska. Z pocz�tku czo�ga�em si� na brzuchu, potem, pobieg�em na czworakach, wreszcie na nogach? S�o�ce skry�o si� za widnokr�giem i zapad� zmierzch. Szcz�liwie dotar�em do koni. Musieli�my wykorzysta� kr�tki czas, kiedy jest ciemno na tyle, aby nie by� widocznymi, a do�� jeszcze jasno, aby bez wielkiego trudu odkry� wej�cie do jaskini. Kiedy nadesz�a taka chwila, zjechali�my w d�, na dno wysch�ego jeziora. Dotar�szy do ska�y, zacz�li�my usuwa� kamienie. Wkr�tce ujrzeli�my przed sob� dziur�, kt�ra coraz bardziej si� rozszerza�a. (Kiedy by�a ju� do�� poka�na, zapali�em woskow� pochodni� i zlaz�em w d� do jaskini. To obszerne wydr��enie dok�adnie odpowiada�o opisowi Playera. Mia�o wysoko�� dw�ch ludzi i z �atwo�ci� mog�o pomie�ci� stoi. W ma�ej bocznej jaskini zebra�a si� bardzo zimna woda. Zbadanie dna od�o�y�em na p�niej, gdy� przedtem musia�em wprowadzi� konie. Trzeba wi�c by�o powi�kszy� wej�cie. Robota oczywi�cie niezbyt przyjemna, lecz .uporali�my si� z ni� szybko i przeprowadzili�my bez trudu wierzchowce. Kiedy napoili�my je i nakarmili�my, mog�em zbada� dno jaskini, a raczej obejrze� je, poniewa� patrzenie w przepa�� nie jest �adnym badaniem. By�a to prawdziwa otch�a�. Gdy rzuci�em kamuszek, us�ysza�em dopiero po d�u�szej chwili s�aby odg�os, uderzenia o dno. Player nie m�g� okre�li� ani szeroko�ci ani g��boko�ci, poniewa� nie mia� �wiat�a. Natomiast moja pochodnia �wieci�a tak jasno, �e stoj�c na jednym brzegu, widzia�em wyra�nie przeciwleg�y. Ciemno�� oszuka�a Playera, ja za� wiedzia�em, �e przepa�� nie jest szersza nad dziesi��, jedena�cie �okci. Tymczasem m�ody Mimbrenio ukl�k� i bada� grunt. D�uba� palcem, p�niej zacz�� skroba� no�em. ��. Czy Old Shatterhand zechce zobaczy�, �e tu znajduje si� do�ek? � rzek�, kling� wyskrobawszy ziemi�. ��Utworzy�a go woda kapi�ca ze sklepienia � odpowiedzia�em. ��W tym wypadku wydr��enie by�oby okr�g�e. Tak jednak nie jest. ��Zobaczymy. Nachyli�em si� i pomog�em mu grzeba�. Istotnie. Czworok�tny, na �okie� g��boki do�ek. ��Poszukajmy, czy nie ma gdzie� drugiego � rzek�em. Wkr�tce odkryli�my trzy inne. Usun�li�my ziemi�, kt�ra je pokrywa�a. � Mimbrenio spojrza� na mnie pytaj�co. O�mieli�em go przeto: ��Je�li m�j m�ody brat chce co& powiedzie� o tych wg��bieniach, to prosz�, niech m�wi. ��Nie mam nic do powiedzenia � odpar�. � Dr��y si� w ziemi do�ki po to, aby w nich co� schowa�. Co jednak mog�o tkwi� w tych oto wg��bieniach? Old Shatterhand wie zapewne. ��Nietrudno si� domy�li�, ale j�zyk mego brata nie ma na to nazwy. Czy wiesz, czym jest ko�ek lub klamra? ��Nie wiem. ��Drzewo lub �elazo, kt�re wbite w ziemi� przytrzymuje najwi�ksze ci�ary. W danym wypadku ci�arem by� most nad przepa�ci�. Bez w�tpienia na drugim jej brzegu pozosta�y takie same cztery do�ki. ��Ale gdzie si� podzia� most? ��Nie ma go ju�. Zapewne ci, kt�rzy z niego ostatnio korzystali, str�cili go w przepa��. Zale�a�o im na tym, aby nikt nie m�g� przedosta� si� na drug� stron�. W tym celu zatkano te� do�ki. Ale oczy mego m�odego brata s� ostre i przenikliwe. ��Nie oczy, lecz stopy wyczu�y, �e ziemia w tym miejscu jest bardziej mi�kka ni� gdzie indziej. Gdyby most sta� jak dawniej, mogliby�my przej�� na drug� stron�. ��Przejdziemy i tak. Dostaniemy si� do tunelu, kt�ry wylot ma na p�askowzg�rzu, lecz my�l�, �e posiada r�wnie� inne zamaskowane wej�cie. Trzeba je odszuka�. ��Kiedy? Dzi� wiecz�r? ��Nie, jutro. Wej�cie jest zatkane i po omacku nie potrafi� go znale��, �wiat�a za� zapala� nie mo�na. Poradzimy sobie przy �wietle dziennym. Tymczasem posilimy si�, a potem wyjd� na zwiady. ��Czy Old Shatterhand zabierze mnie ze sob�? ��Nie. Z przyjemno�ci� zabra�bym ci�, lecz musisz zosta� przy koniach. ��Tu s� bezpieczne. Jumowie ich nie znajd�. ��Istotnie, ale konie nie s� obeznane z miejscem. Mog� si� sp�oszy�. Ch�opiec musia� zosta�. Po spo�yciu owocowej wieczerzy ruszy�em na zwiady. Niewiele spodziewa�em si� odkry� w takich ciemno�ciach. Dobrn��em do p�nocnego kra�ca ska�y i usiad�em na kamieniach, czekaj�c, a� gwiazdy rozb�ysn� ja�niej. Siedzia�em mo�e godzin�. Dooko�a panowa�o g�uche milczenie. Gwiazdy, dotychczas blade, roziskrzy�y si� pe�nym blaskiem. Zamierza�em ju� powsta� i p�j�� naprz�d, gdy w pobli�u us�ysza�em czyje� kroki. Przypuszczaj�c, �e nadchodz�cy przejdzie ko�o mnie, schroni�em si� za g�azem. Po chwili istotnie ujrza�em Indianina, kt�ry przystan�� nie opodal mego ukrycia i uwa�nym wzrokiem powi�d� doko�a. Nie widz�c nikogo westchn��, zbli�y� si� jeszcze bardziej i usiad� na kamieniu, w odleg�o�ci paru krok�w ode mnie. To by�o fatalne, fatalne w najwy�szym stopniu. Kamienie by�y tak rozstawione, �e nie mog�em wycofa� si� bez szmeru. Nie pozostawa�o mi nic innego, jak uzbroi� si� w cierpliwo�� i czeka� na jego odej�cie. ��Uff! � zawo�a� po d�ugiej pauzie Indianin st�umionym g�osem. Podni�s� si� z kamienia i pod��y� kilka krok�w naprz�d. Kto� nadchodzi�. Rozpozna�em Judyt�. Ukryty za kamieniem, pods�ucha�em niezwykle ciekaw� rozmow�, Indianin nazywa� siebie Przebieg�ym W�em. By� wi�c mieszka�cem namiotu, kt�ry widzia�em, i dow�dc� trzystu Jum�w, kt�rzy tu obozowali. W�ada� angielskim i hiszpa�skim w spos�b jak na Jum� niezwyk�y, ona za� nie posiada�a ani w dwudziestej cz�ci jego wiedzy; nie umia�a te� s�owa po india�sku. Mimo to porozumiewali si� doskonale. Wzi�� j� za r�k� i rzek�: ��Przebieg�y W�� ju� s�dzi�, �e Bia�y Kwiat nie przyjdzie. Dlaczego kaza�a� mi czeka�? Musia� swoje pytanie kilkakrotnie w rozmaitej formie powt�rzy�, zanim zrozumia�a i odrzek�a: ��Melton mnie zatrzymywa�. Teraz on nie zrozumia�. Powt�rzy�a s�owa i zobrazowa�a my�l znakami. ��Co teraz robi? � zapyta� Przebieg�y W��. ���pi � wyja�ni�a raczej pantomimicznie ni� s�ownie. ��Czy Melton s�dzi, �e Bia�y Kwiat r�wnie� �pi? ��Tak. ��W takim razie jest g�upcem, s�usznie oszukanym, poniewa� sam pragnie oszukiwa�. Bia�y Kwiat nie powinna mu wierzy�. Ok�amuje j�, nie dotrzyma danego przyrzeczenia. Ka�demu zdaniu towarzyszy�y liczne gesty wyja�niaj�ce. Poniewa� przedstawienie prawdziwego przebiegu rozmowy by�oby uci��liwe zar�wno dla mnie, jak i dla czytelnika, wi�c opisz� j� tak, jak gdyby oboje porozumiewali si� g�adko. ��Czy wiesz, co mi Melton przyrzek�? ��Wyobra�am sobie. Czy nie powiedzia� ci, �e otrzymasz wielkie skarby? ��Tak. Melton s�dzi, �e na tej skale zarobi milion. W�wczas zostan� jego �on�, b�d� mia�a brylanty, per�y i wszelkiego rodzaju kosztowno�ci, zamek w Sonorze i pa�ac w San Francisco. ��Nie dostaniesz ani klejnot�w, ani z�ota, ani pa�acu. Melton du�o zarobi, ale nic z tego nie b�dzie posiada�. ��Jak to? ��To jest nasz sekret. Ale gdyby nawet sta�o si� tak, jak on pragnie, ty by� nic z tego nie mia�a. Jeste� jedynym kwiatem na tym ustroniu, dlatego my�li o tobie. Kiedy zobaczy inne, ciebie porzuci. ��Niech si� tylko o�mieli! Zemszcz� si� i wyjawi� wszystkie jego wyst�pki. ��Nie b�dziesz mog�a. Tu mo�na �atwo zdepta� kwiat, kt�ry wyblak�, a sta� si� niebezpieczny. Wierz mi, �adna z twoich nadziei przy nim si� nie spe�ni. ��M�wisz tak, poniewa� chcesz mnie posi���. Daj mi dow�d. ��Przebieg�y W�� mo�e ci dowie��. Powiedz, dlaczego pozwoli�a� zes�a� ojca do podziemi? ��Poniewa� mia� zosta� nadzorc� i zarobi� sporo pieni�dzy. ��Ojciec tw�j jest zwi�zany jak inni, musi pracowa� jak inni i nie otrzymuje lepszego pokarmu ni� inni. Wiem, �e obiecano go wypuszcza� od czasu do czasu z szybu, aby m�g� si� z tob� widzie� i odetchn�� �wie�ym powietrzem, lecz przyrzeczenie to nie b�dzie spe�nione. ��Zmusz� Meltona, aby dotrzyma� s�owa! ��Nie wierz! Nad takim m�czyzn� tysi�c najpi�kniejszych kobiet �wiata nie mog�oby uzyska� �adnej w�adzy. Za��daj spotkania z ojcem, a przekonasz si�, czy pozwoli na nie. ��W takim jazie porzuc� go! ��Spr�buj � za�mia� si� czerwonosk�ry � uwi�zi ci� we wn�trzu ska�y, gdzie twoj� pi�kno�� i zdrowie po�re trucizna rt�ci. To k�amca, powtarzam. Moje serce natomiast szczerze my�li o tobie. Dam ci s�owo na to, co on k�amliwie przyrzeka. Gdybym chcia�, by�bym o wiele, o wiele bogatszy od Meltona. ��Bogaty Indianin?! � roze�mia�a si� Judyta. ��W�tpisz? My jeste�my prawymi posiadaczami kraju, kt�rego gwa�tem pozbawiaj� nas biali. Przy naszym trybie �ycia, co nam po z�ocie, srebrze, skarbach! Wiemy jednak, gdzie si� z�oto znajduje w olbrzymich ilo�ciach, a nie powiemy tego bia�ym. Lecz gdyby Bia�y Kwiat chcia�a zosta� moj� squaw, da�bym jej tyle z�ota i srebra, ile zapragn�aby; da�bym to wszystko, co Melton przyrzek� ob�udnie. ��Czy naprawd�? Du�o z�ota, klejnot�w, pa�ac, zamek, pi�kne szaty i wiele s�u�by?! ��Wszystko, wszystko, czego zapragniesz! M�g�bym ci� uczyni� moj� squaw wbrew twojej woli, gdy� my, Indianie, porywamy dziewcz�ta, kt�rych inaczej nie mo�emy dosta�. Lecz ty zosta� moj� squaw dobrowolnie. Nie u�yj� przemocy. Poczekam, a� sama oddasz mi serce. Czy nie uczynisz tego ju� teraz? Powsta�, skrzy�owa� r�ce na piersiach i ogl�da� j� badawczo. Milcza�a. Ch�tnie przysta�aby na mi�ostk� z pi�knym, m�odym wodzem, nie k�opoc�c si� o nast�pstwa. Lecz on ��da, aby zosta�a jego, �on�. Czy�by rzeczywi�cie Melton chcia� j� oszuka�? Czy naprawd� Indianin m�g�by si� wzbogaci�, gdyby zechcia�? Indianin sta� przed Judyt�, wbijaj�c w ni� ostre spojrzenia, jak gdyby usi�owa� wyczyta� najskrytsze jej my�li. Po d�u�szym milczeniu wreszcie rzek�: ��Wiem, o czym my�li Bia�y Kwiat. Kocha bogactwo, przyjemno�ci miejskiego �ycia w�r�d bladych twarzy. Czerwonosk�ry posiada tylko namiot, konia i bro�. Mieszka w lasach i sawannach i nie rozumie si� na sztukach i rozkoszach bia�ych ludzi. Jak�e by� wi�c mog�a zosta� squaw Indianina? Czy� nie o tym my�la�a�? ��Tak. ��Wierz mi, b�dzie inaczej, gdy zechcesz. Powiedz tylko tak, a natychmiast p�jd� spe�ni� twoje �yczenia. Moja r�ka nie dotknie twojej, zanim nie przynios� tyle z�ota, ile zapragniesz. To na ni� podzia�a�o ��M�g�by� naprawd�?! � zawo�a�a. � M�g�by� przynie�� mi tyle z�ota? ��Mog�. ��A Melton, czy rzeczywi�cie mnie oszukuje? ��Wybadaj go, za��daj widzenia si� z ojcem. Ale nie m�w nic o naszej rozmowie. ��Dobrze. Wypr�buj� go. Je�li nie uczyni zado�� memu ��daniu, porzuc� go i p�jd� do ciebie. ��Nie pozwoli. Zmusi ci�, aby� pozosta�a w jego namiocie. ��Co zatem czyni�? ��Czeka�, tylko czeka�, a� zg�osz� si� po ciebie. Melton jest w naszej w�adzy. Zastrzel� go, je�li wbrew twojej woli zechce ci� dotkn��. Dop�ki si� nie zdecydujesz, przychod� tu co wiecz�r o tej samej porze. Je�eli nie przyjdziesz, b�d� wiedzia�, �e co� ci zagra�a, i p�jd� do niego, aby ci� zabra�. ��Czy dotrzymasz s�owa? ��Przebieg�y W�� jest chytry, ciebie jednak�e nie oszuka. Mo�esz na mnie polega�. Howgh! Odszed�, nie u�cisn�wszy nawet jej r�ki Ona za�, kiedy si� oddali� o trzy czy cztery kroki, skoczy�a, pobieg�a za nim i zarzuci�a mu r�ce dooko�a szyi. Us�ysza�em szmer poca�unku. Naraz cofn�a si� i usiad�a na kamieniu. Czy by� to odruch wyrachowania? nag�ego wzruszenia? czy mo�e podzi�kowania z g�ry za z�oto, kt�re jej przyrzek�? By� mo�e wszystko razem. Indianin sta� przez chwil� oszo�omiony, po czym zbli�y� si� do niej powoli i rzek�: ��Bia�y Kwiat da�a mi dobrowolnie to, o co teraz nie o�mieli�bym si� prosi�. Niech wie, �e odt�d nikt inny nie powinien jej poca�owa�. Z samego rana wypr�bujesz Meltona. Jutro wieczorem tu powr�c�. Biada Meltonowi, je�eli Bia�emu Kwiatu uczyni co� z�ego. W podzi�ce za poca�unek powiem ci co� wi�cej. Ot� z bladych twarzy, kt�re przyprowadzili�my, jeden zgin��. By� to wysoki, silny m�czyzna. Znasz go, ��Znam. ��Tak, znasz go lepiej ni� innych. ��Sk�d wiesz? ��Powiedzia�o mi spojrzenie, kt�rym ci� obrzuca�. Czy kochasz go? ��Nie. Przyjecha� tutaj za mn�. ��Nie zmartwi ci� wi�c wiadomo�� o jego �mierci? ��Nie �yje? Sk�d wiesz7 ��Wellerowie �cigali go i zabili. Dziobi� go ju� s�py. Trwa�a chwil� w milczeniu. Wreszcie zawo�a�a: ��Bardzo dobrze, �e si� tak sta�o. By� mi obmierz�y, pozby�am si� go nareszcie! ��Tak, nie wr�ci ju�. Do jutra. Howgh! Oddali� si� szybko. Zamy�li�a si�. Potem poruszy�a ko�cami palc�w, jak zazwyczaj przy odp�dzaniu z�ych my�li. Po cichu zacz�a nuci� melodi�, wreszcie wsta�a i posz�a. Jak�e �atwo mog�em pozna� drog� na p�askowzg�rze. Trzeba by�o tylko i�� za ni�, lecz znaj�c dobrze zwyczaje czerwonosk�rych, wiedzia�em, �e Indianin jest w pobli�u. Zrezygnowa�em z niebezpiecznej pokusy i wr�ci�em do jaskini, zadowolony z rezultat�w tej kr�tkiej wyprawy nocnej. Zbada� drog� mog�em p�niej, na dzi� by�o mi to niepotrzebne. To, co pods�ucha�em, przynosi�o mi wi�cej korzy�ci. Dzi�ki temu mogli�my pod��y� wprost do celu, a nie czeka� na posi�ki Mimbreni�w, maj�cych pokona� Jum�w. Im d�u�ej my�la�em, tym mo�liwszy wydawa� mi si� fakt, do niedawna jeszcze absurdalny, mianowicie, ze sam, bez Winnetou, bez czyjejkolwiek pomocy, m�g�bym osi�gn�� sw�j cel, i to nie zdejmuj�c strzelby z ramienia. O �wicie wzi�li�my si� do pracy. Przys�oni�em kamieniami wej�cie do jaskini i zeszli�my no d�, aby wspi�� si� na ska�� z innej strony. Widzieli�my st�d obozowisko Indian. Nie by�o w nim jeszcze �ladu �ycia. Mimo to porusza�em si� bardzo ostro�nie. Znalaz�szy zakr�ty, wypatrzone przez Herkulesa, zatrzymali�my si� przy w�a�ciwym. Pozna�em go natychmiast, poniewa� otw�r by� �le zamaskowany. Miejsce to nie by�o widoczne z obozu Indian. Dlatego zachowywali�my si� swobodnie, zrezygnowawszy z ostro�no�ci. Po usuni�ciu kamieni powsta� bardzo obszerny otw�r. Zeszli�my w d� po g�azach, kt�re Herkules u�o�y� w schody. By�y obciosane, co zdradza�o nieindia�skie pochodzenie tunelu, prowadz�cego na ukos do podziemi. Najpierw spenetrowa�em praw� stron� tunelu, naturalnie korzystaj�c ze �wiat�a pochodni. Po kilku zaledwie krokach dotarli�my do przepa�ci, dziel�cej nas od jaskini. Konie us�ysza�y nasze � g�osy i podesz�y a� do kraw�dzi. Sp�dziwszy noc w jaskini, przesta�y si� l�ka�. Okrzykami pragn��em odp�dzi� je od przepa�ci. Kiedy zawo�a�em na mojego Hatatitla: �Iteszkosz!� (Po�� si�!) � rozkaz spe�ni� natychmiast. Ko� Apacza po�o�y� si� obok niego. By�em wi�c pewien, �e przed moim powrotem nie rusz� si� z miejsca. Znale�li�my na brzegu cztery do�ki, odpowiadaj�ce dok�adnie wczorajszym. A wi�c istotnie wisia� tu niegdy� most. Wr�cili�my, aby uda� si� w g��b tunelu. Wysoko�� jego by�a wy�sza od przeci�tnego wzrostu cz�owieka, a szeroko�� mia�a oko�o trzech st�p. Na �cianach widnia�y �lady d�uta i �widra. Oporniejsze kamienie rozwalono dynamitem, a wi�c tunel by� zbudowany przez bia�ych. Szli�my coraz dalej, nie napotykaj�c na przeszkody. Powietrze, wbrew oczekiwaniu, by�o wcale zno�ne. Ta okoliczno�� zwr�ci�a moj� uwag� na p�omie� pochodni, kt�ry z lekka si� pochyla� w kierunku korytarza. A wi�c istnia�a tu cyrkulacja powietrza. �wie�y powiew szed� od zewn�trz w g��b tunelu. Czy�by tunel ��czy� si� z szybem? Bardzo mo�liwe. Uszli�my przesz�o trzysta krok�w, gdy. Mimbrenio wskaza� na jaki� wmurowany kamie�. ��Napis � rzek� � lecz nie india�ski. O�wietli�em wskazane miejsce i z �atwo�ci� odczyta�em: Alonso Vatrgas of. en min. y comp. A.D. MDCXI. Uzupe�niaj�c skr�ty: Alonso Vargas, oficial en minas y companneros, Anno Domini MDCXI, co znaczy Alonso Vargas, g�rnik, oraz towarzysze w roku pa�skim 1611. A wi�c dwie�cie pi��dziesi�t lat min�o od czasu, gdy dzielny g�rnik hiszpa�ski wydr��y� te podziemia. Zanotowa�em napis, poniewa� nie s�dzi�em dotychczas, aby Hiszpanie ju� w�wczas przenikn�li do tak odleg�ych okolic Meksyku, zwanego przez nich Now� Hiszpani�. Szli�my coraz dalej, a� do ko�ca tunelu. Stanowi� go mur kamienny. Aczkolwiek nie dostrzeg�em w nim �adnego otworu, p�omie� pochodni by� stale pochylony. Okaza�o si�, �e mur tworzy� rodzaj rzeszota. Tam, gdzie zbiega�y si� kanty g�az�w, nie by�a cementu, wskutek czego powsta�y liczne, a niewidoczne otworki. Na jednym z g�az�w znalaz�em napis: E. L. 1821. E. L. by�y to zapewne czyje� inicja�y, cyfra oznajmia�a, �e tunel zosta� zamurowany w roku 1821. By� mo�e w tym samym roku zdj�to most nad przepa�ci� i zamaskowano wej�cie do jaskini, ale w jakim celu? Otworki w murze pozostawiono, aby powietrze mog�o swobodnie kr��y� i aby p�niejszego przybysza nie zadusi�y nagromadzone gazy truj�ce. Co mieli�my czyni�? Przez jaki�, czas nas�uchiwali�my. Za murem ani szmeru. Odwa�y�em si� zapuka�. �adnej odpowiedzi. A jednak serce moje skaka�o z rado�ci. Wiedzia�em bowiem, �e za tym murem znajd� swoich ziomk�w. Je�li tak mia�o by� istotnie, jak�e �atwo m�g�bym ich uwolni�. Trzeba by�o tylko przedosta� si� przez mur. Trzeba by�o wydr��y� otw�r odpowiedniej miary. Ale czym? Nie mieli�my innych narz�dzi pr�cz no�y. W ci�gu ca�ego dnia pracy zdo�aliby�my usun�� tylko jeden g�az. Jednak�e wzi��em si� ochoczo do roboty. Mimbrenio dzielnie mi pomaga�. Pracowali�my dop�ki pochodnie p�on�y, a potem jeszcze po omacku. Zm�czeni wr�cili�my do jaskini, gdzie konie wci�� jeszcze le�a�y na tym samym miejscu. Teraz mog�y si� podnie�� i posili�. A my, skoro tylko za�egnali�my g��d, wr�cili�my do podziemi, bior�c ze sob� kilka pochodni i wi�ksz� ilo�� �wiec oraz nieodzowne narz�dzia, mi�dzy innymi �omy. Po ci�kiej pracy oko�o godziny si�dmej wieczorem wreszcie usun�li�my pierwszy g�az. Spojrza�em przez otw�r: ciemno�� g��boka i cisza. Z drugim g�azem uporali�my si� o wiele �atwiej, bo po dw�ch godzinach pracy. O godzinie dziesi�tej usun�li�my trzeci. O p�nocy le�a�o u naszych st�p ju� siedem wyrwanych kamieni. O pierwszej poi p�nocy mogli�my si� przeczo�ga� przez do�� szeroki otw�r, co te� natychmiast uczynili�my, zachowuj�c najwy�sz�] ostro�no��, gasz�c nawet pochodnie. Stwierdziwszy, �e nic nam nie grozi, zapalili�my �wiec�. Spostrzeg�em, �e mur z tej strony tak by� pomalowany, i� nie r�ni� si� od otaczaj�cych go ska�. Znale�li�my si� w szerokim i do�� wysokim korytarzu, kt�ry wspiera� si� na naturalnych blokach skalnych. Lewa cz�� korytarza ko�czy�a si� po kilku krokach. Skierowa�em si� wi�c w prawo. Wzd�u� mur�w le�a�o wiele przer�nych narz�dzi. Przeci�g by� tu silniejszy. Wkr�tce weszli�my do sze�ciennej komory. Po�rodku ujrza�em wielk� skrzyni�. Do czterech jej bok�w przymocowane by�y sznury skr�cone z rzemieni; przywi�zane u g�ry do �a�cucha. Nad skrzyni� widnia� otw�r nieco wi�kszy ni� podstaw� skrzyni. By� to na pewno szyb, skrzynia za� wind�. Le�a�y jeszcze inne najrozmaitsze przedmioty, na kt�re chwilowo nie zwr�ci�em uwagi, gdy� zaintrygowa�o mnie dwoje drzwi z nieociosanego drzewa, zamkni�tych na ci�kie zasuwy. Jedne na wprost korytarza, drugie z prawej strony, prawdopodobnie prowadzi�y do tej cz�ci kopalni, gdzie odbywa�y si� roboty. Przede wszystkim skierowa�em si� ku stronie prawej. Odsun�li�my obydwie zasuwy. Mimbrenio trzyma� pochodni�. W chwili gdy otworzy�em drzwi, wpad�a na mnie jaka� posta� kobieca, wbi�a wszystkie paznokcie w moj� szyj� i wrzasn�a: � Pod�y �otrze! Znowu przyszed�e�! Pu�cisz mnie albo ci� zadusz�! Powitanie niezbyt przyjazne. Nie obruszy�em si� jednak, poniewa� na pewno by�o skierowane pod innym adresem. Oderwa�em od szyi r�ce w�ciek�ej istoty, w kt�rej ze zdumieniem pozna�em Judyt�, i trzymaj�c je z dala od mojej twarzy, odpowiedzia�em: ��Przepraszam pani�, zechce pani zwr�ci� uwag� na pomy�k�. Nie przyszed�em tu po to, aby gin�� z delikatnej r�czki. Mimbrenio o�wietli� moj� twarz. Judyta pozna�a mnie i krzykn�a: ��Ach, to pan? Dzi�ki Bogu! Nie pozostawi mnie senior w tym lochu?! ��Nie. Uwolni� pani�. Lecz kto pani� uwi�zi�? ��Melton, ten potw�r, ten szatan Wcielony! ��Ale w jaki spos�b seniorit� tutaj sprowadzi�? Wszak nie�atwo pani ulega przemocy. ��Oszuka� mnie. Posz�am za nim dobrowolnie. Zjechali�my w d� w skrzyni. ��Powiedzia� zapewne, �e zobaczy si� pani z ojcem? ��Tak, powiedzia� mi to. Mia�am sprowadzi� ojca na g�r�. Czy wie senior, �e ojciec jest uwi�ziony w podziemiu? ��Wiem. W og�le wiem nieco wi�cej, ni� si� pani spodziewa. Wiem na przyk�ad, �e m�ody w�dz Jum�w, Przebieg�y W��, wczoraj rozmawia� z pewn� dam�, kt�ra go tak zachwyci�a, i� obieca� jej z�oto, klejnoty, zamek, pa�ac, pi�kne ubiory i wiele s�u�by. Nie zarumieni�a si� nawet. Odpowiedzia�a zupe�nie swobodnie: ��Pan z nim rozmawia�? ��Nie. ��Czy Przebieg�y W�� by� ju� u Meltona? ��Nie wiem. Nale�y s�dzi�, �e p�jdzie do niego, je�li jeszcze nie poszed�. ��Czekam na niego. Kiedy senior i pozna�am, s�dzi�am, �e on pana przys�a� po mnie. Wcze�niej jednak wzi�am pana za tego �otra Meltona. ��A jednak trzyma�a pani z Meltonem. ��Tak, poniewa� wiele mi obiecywa�. ��Z�ote, klejnoty, pa�ac i zamek� Czy istotnie wierzy�a mu pani? To, �e zwabi� pani rodak�w, aby ci�ko na niego pracowali, musia�o chyba seniorit� pozbawi� zaufania do tego cz�owieka. Jak w�a�ciwie wyobra�a�a sobie pani ich los? ��Wcale nie �le a dobrze. Mieli pracowa� przy wydobyciu pewnej ilo�ci rt�ci, co nie trwa wszak d�ugo. Melton wzbogaci�by si� ogromnie, pu�ci�by na wolno�� robotnik�w, wynagradzaj�c ich tak sowicie, i� zapewni�by im przysz�o�� bez pracy. ��I pani w to uwierzy�a? ��Tak. ��Hm. Los ich wygl�da�by nieco inaczej. Wskutek panuj�cych w podziemiach mrok�w, wskutek z�ego po�ywienia i rt�ciowych opar�w, po dw�ch, trzech latach �aden z robotnik�w nie pozosta�by przy �yciu. ��Po dw�ch czy trzech latach? Praca mia�a trwa� zaledwie kilka miesi�cy. ��W takim kr�tkim czasie nie mo�na si� wzbogaci� tak dalece, alby tylu ludziom zapewni� przysz�o�� bez troski. Czy pani istotnie zamierza�a zosta� �on� Meltona? ��Dlaczego� by nie? ��A teraz chce pani po�lubi� Przebieg�ego W�a? ��Tak, aby ukara� Meltona! ��A dawny narzeczony, kt�ry by� pani tak wierny? ��C� on mnie obchodzi? Zreszt� nie �yje. ��Tak. Po�ar�y go s�py. Seniorita posiada tyle w�a�nie sumienia, co Melton. Mam wielk� ochot� zamkn�� pani� ponownie i pozostawi� j� w�asnemu losowi. Dotychczas sta�a mi�dzy mn� a drzwiami. Teraz zerwa�a si� z miejsca i krzytn�a: ��Tego pan nie mo�e zrobi�! Nikt nie zdo�a mnie zamkn�� ,w tym lochu. ��Nie uczyni� tego. B�dzie pani wolna. ��By�abym wolna, nawet gdyby mnie pan tutaj pozostawi�, gdy� w�dz na pewno przyjdzie mnie wyzwoli�. ��Nie b�dzie m�g�. ��Kto mu przeszkodzi? ��Melton. ��W�dz ma go w swojej mocy.. ��Przebieg�y W�� m�wi� to wczoraj, ale teraz bardzo mo�liwe, i� Melton ma nad nim przewag�. Je�li tak si� sta�o, to z pani winy. ��Jak to? ��Wyja�ni� pani, je�li si� przedtem dowiem, o czym rozmawia�a� z Meltoniem. Przebieg�y! W�� radzi� wystawi� Meltona na pr�b�. Jak�e to pani zrobi�a? ��Za��da�am widzenia si� z ojcem. Odpowiedzia�, �e musz� jeszcze poczeka�, poniewa� obecno�� ojca w sztolni jest nieodzowna. Nie zadowoli�am si� t� odpowiedzi�, trwa�am przy swoim ��daniu i zagrozi�am mu, �e go porzuc�. ��C� Melton na to? ��Roze�mia� si� i powiedzia�, �e wszak nie odejd� bez ojca. W�wczas zagrozi�am mu zemst� wodza. ��Ach, w�a�nie pomy�la�em to sobie. ��C� to szkodzi? Niech wie, �e nawet pozbawiona ojca nie pozosta�am bez opieki i obrony. ��Zaraz seniorita zrozumie, �e post�pi�a niezbyt sprytnie. S�dz�, i� nie tylko powo�a�a si� pani na Indianina jako na swojego obro�c�; ale �e jeszcze co� ponadto wygada�a? ��Dlaczego nie mia�am odpowiada�, skoro pyta�? ��Powiedzia�a mu pani zapewne, �e Przebieg�y W�� przyrzek� senioricie to samo szcz�cie i ten sam dobrobyt, co Melton? ��Tak. ��I �e zabije Meltona, je�li odwa�y si� zrobi� pani co� z�ego? ��To szczeg�lnie musia�am zaakcentowa�. ��Niech pani dzi�kuje Bogu, �e ja si� tutaj zjawi�em, albowiem Przebieg�y W�� nie zdo�a wydoby� pani z tego szybu. ��Ale� on na pewno przyjdzie! ��Nie zrobi tego, bo nie mo�e. Dzi�ki pani Melton zosta� doskonale poinformowany o swoim rywalu i wie, czego si� ma po nim spodziewa�. ��To nic nie szkodzi. Wiem, �e Melton zale�ny jest od Indian i nie mo�e nara�a� si� ich wodzowi ��Ja za� wiem, �e wcale si� go nie l�ka. Los pani .jest tego najlepszym dowodem. Mimo pogr�ek seniority uwi�zi� pani� w kopalni. To chyba dow�d przekonywaj�cy, i� Melton nie obawia si� Indianina. ��Wkr�tce dowie si� o swojej pomy�ce. Powiedzia�am miu, �e Przebieg�y W�� b�dzie na mnie czeka� i zg�osi si� po mnie, je�li nie przyjd�. ��Ach, to ju� najwi�kszy b��d, jatki mog�a pani pope�ni�. Melton jest uprzedzony i uzbroi si� odpowiednio na przyj�cie wodza. S�dz�, �e � pani obro�ca sam potrzebuje teraz obrony. ��My�li pan, i� Melton si� odwa�y? Ca�e plemi� Jum�w pom�ci�oby �mier� swojego wodza. ��Myli si� pani. Melton, kt�rego pani sama nazwa�a szatanem wcielonym; nie jest tak g�upi, aby wyjawi� to, co zamierza, lub czego mo�e ju� dokona�. �atwo potrafi usun�� .wodza w taki spos�b, �e nikt si� o tym nie dowie. Mo�e by� pani pewna, i� gadatliwo�ci� narazi�a swego obro�c� na najwi�ksze niebezpiecze�stwo, ��Je�eli tak jest w rzeczywisto�ci, to s�dz�, �e pan go wybawi! Melton natychmiast chwyci si� najgorszych �rodk�w. ��Czy wie pani, gdzie s� jej ziomkowie? Melton chyba pani opowiada�. ��M�wili�my cz�sto o nich, lecz bardzo pobie�nie. ��Ale ci ludzie musz� je�� i pi�. Kto im dostarcza wikt? ��Melton m�wi�, �e wody jest dosy� w podziemiach. Prowiant�w za� dostarczaj� im dwaj Indianie. ��Czym ich �ywi�? ��Wy��cznie plackami z kukurydzy, kt�re wypieka�am wraz z kobietami india�skimi. ��Poniewa� robotnicy znajduj� si� tu nie z w�asnej woli, wi�c zapewne poczyniono odpowiednie zarz�dzenia, aby przeszkodzi� ich ucieczce. Czy nie wie pani jakie? ��Zakuto im nogi i r�ce w okowy. ��Jak�e mog� ci biedacy pracowa�? ��Chwilowo jeszcze nie pracuj�. Czekaj� na przybycie kilku bia�ych nadzorc�w i instruktor�w. ��Jak s� rozmieszczeni: ka�dy z osobna czy te� razem? ��O ile wiem, razem. ��Dwaj Indianie, kt�rzy zaopatruj� ich w �ywno��, s� przecie� wystawieni na niebezpiecze�stwo? ��Nie, poniewa� oddzielaj� ich mocne drzwi. Mam nadziej�, �e pan potrafi je otworzy�? ��Z ca�� pewno�ci�. ��I wypu�ci pan uwi�zionych? ��Oczywi�cie. ��Co si� stanie z Meltonem? Pozwoli mu senior uciec? ��Pozwol� mu zawisn�� na szubienicy. ��Powiem panu, jak senior ma si� do tego zabra�. Nie powinien pan si� do niego zbli�y� poza mieszkaniem, gdy� niechybnie seniora zastrzeli. ��Nie przypuszczam. ��O, jednak Melton nie wychodzi z domu bez dw�ch rewolwer�w, kt�re odk�ada jedynie w mieszkaniu. Niech pan go zaskoczy, w domu. ��Zastosuj� si� do .tych wskaz�wek, aczkolwiek nie l�kam si� owych rewolwer�w. ��Czy zna pan jego mieszkanie? ��Nie. Wiem tylko, �e le�y na poziomie szybu. S�dz�, �e pani mog�aby mnie poinformowa�. ��Owszem, znam je dok�adnie, Zosta�o zbudowane przez niejakiego Euzebiusza Lopeza. ��Euzebiusz Lopez? Poprzednio natkn��em si� na litery E. L, zapewne to s� jego inicja�y. Mieszkanie jest jednocze�nie kryj�wk�, nie mo�e przeto by� obszerne. ��Jest do�� du�e. Dawniej na g�rze w skale by�a rynna, kt�r� Lopez zamurowa�. W ten spos�b powsta� kryty korytarz, kt�ry zaczyna si� w szybie i prowadzi do mieszkania. Rynna by�a bardzo szeroka i Lopez przedzieli� j� murami. Utworzy�o si� kilka pokoj�w. �ciana zewn�trzna wygl�da jak ska��, wskutek czego z do�u nie mo�na pozna�, �e na g�rze mog� mieszka� ludzie. Oknami s� wydr��enia, niewidoczne na pierwszy rzut oka. ��Na jak� trzeba zej�� g��boko��, aby si� dosta� do korytarza? ��Mo�e dwadzie�cia stopni po drabinie. ��Widz� jednak skrzyni� wisz�c� na �a�cuchu. S�dz�, �e na g�rze jest ko�owr�t, kt�ry wci�ga j� do g�ry. ��Owszem, jest. ��W takim razie drabina zbyteczna. ��Drabina prowadzi tylko do korytarza. Z korytarza za� w d� idzie winda. ��. Dobrze. A mieszkanie? ��Sk�ada si� z czterech pokoj�w. Dwa na ko�cu korytarzu, dwa inne po obu jego stronach. ��W kt�rym znajd� Meltona? ��Z prawej strony mieszkaj� stare Indianki, z lewej ja (mieszka�am, na wprost za� prawa para drzwi prowadzi do Weller�w, lewa do Meltona. ��Jakie zamki s� w Klrzwiadh? ��Nie ma �adnych. Drzwi nie s� z drzewa. To jedynie maty, zwisaj�ce z g�ry. ��Kto wci�ga wind� do g�ry? ��Indianie, kt�rzy czuwaj� na g�rze. S� to� Uwaga. Zwr�ci�a si� w kierunku szybu. Stamt�d brz�cza� �a�cuch skrzyni. Widzieli�my, jak podnosi�a si� powoli do g�ry. ��Tam nie �pi� jeszcze � rzek�em. ��Po co wci�gaj� skrzyni�? Czy�by chcia� kto� zjecha�? ��Teraz przekona si� pan, �e nie mia� racji, gdy� z pewno�ci� jedzie w�dz india�ski. ��S�dzi pani zbyt pochopnie. Je�li kto� zjedzie, to na pewno b�dzie to Melton albo stary Weller. ��Wellera dzisiaj tu nie ma. ��Gdzie jest? ��Pojecha� z wieloma Indianami odszuka� pana, w razie pa�skiego przybycia zawiadomi� o tym Meltona. Zapewne nie spostrzeg� seniora, gdy� by�by ju� wr�ci�. ��A wi�c nie jego mamy si� tu�aj spodziewa�. B�dzie to Melton. ��Najlepsza sposobno��, aby go z�apa�! ��To jeszcze zale�y od wielu okoliczno�ci. Trzeba by� przezornym. Weller m�g� ju� wr�ci�, mo�e by� przy Meltonie. Musimy czeka� na dalszy rozw�j wypadk�w. Dlatego pani� prosz�, aby� si� pozwoli�a z powrotem zamkn��. ��Zamkn��? � zapyta�a przera�ona. � Nie, ma to nie pozwol�. Jestem ogromnie zadowolona, �e si� wydosta�am. ��Daj� pani s�owo, �e j� na pewno wypuszcz�. Chc� tylko zobaczy�, kto tu przyjdzie i w jakim celu, powinien przeto zasta� wszystko po dawnemu. Opiera�a si�, lecz w ko�cu uleg�a. Zamkn��em drzwi na zasuwy i ukry�em si� wraz z Mimbreniem za wielkim stosem drewna, nagromadzonego tam, gdzie zaczyna�a si� rozkopana cz�� korytarza. Pogasili�my �wiat�o i czekali�my przyczajeni. W tej chwili dobieg� nas ha�as opuszczanej skrzyni. Wzmaga� si� z minuty na minut�. Z g�ry pada� odblask; skrzynia uderzy�a o grunt. Sta� w niej Melton z latark� przypi�t� do pasa.; Wysiad� z windy i wyci�gn�� przedmiot, w kt�rym mimo oddalenia pozna�em skr�powanego cz�owieka. Tu, na dole, akustyka by�a doskona�a. Dlatego s�ysza�em ka�de s�owo Meltona. Wo�a� szyderczo: ��T�skni�e� do swego Bia�ego Kwiatu?! Dlatego sprowadzi�em ci�, aby� m�g� j� ujrze�. Uwa�aj! Doszed� do drzwi, kt�re wi�zi�y Judyt�, otworzy� je i zawo�a�: ��Zechce pani �askawie wyj�� do nas. Oczekuje pani� radosna niespodzianka. Judyta wysz�a. Doprowadzi� j� do �o��cego na ziemi Indianina i zapyta�: ��Zna go pani? Mam nadziej�, �e pani przypomina sobie Przebieg�ego W�a? ��Przebieg�y W��! � krzykn�a zaskoczona. � Sp�ta� go pan?! ��Tak. Widzi pani, jaki bohater z ukochanego! Przyszed�, aby poci�gn�� mnie do odpowiedzialno�ci i aby pani� uwolni�, i oto sam zosta� str�cony w podziemia. Nigdy ju� nie ujrzy �wiat�a dziennego. Za wiele mi pani o nim naopowiada�a, abym mu mia� darowa� �ycie! ��Nie s�d�, �e ujdzie ci to bezkarnie. Jumowie pomszcz� swego wodza. ��Ani my�l�. Nie wiedz�, �e ja jestem sprawc� jego znikni�cia. Pani r�ce! Wyci�gn�a r�ce, m�wi�c: ��Zwi�� mnie. Nie chc� z panem walczy�, poniewa� brzydz� si� pa�skiego dotkni�cia � Lecz kara ci� nie minie! ��Chce pani zosta� prorokini�, Judyto? To nieop�acalny interes; dzisiejsza ludzko�� cierpi na brak wiary. Zwi�za� jej r�ce na plecach i popchn�� do ciemnego lochu. Nie stawia�a oporu. Wrzuci� za ni� Indianina, zamkn�� drzwi, zaryglowa�, po czym przy�o�y� do nich ucho i nas�uchiwa�. Wreszcie wr�ci� do skrzyni i za pomoc� zwisaj�cego sznura da� zna� do g�ry, aby go wci�gni�to z powrotem. Skrzynia zacz�a si� podnosi�. �wiat�o znik�o, a wraz z nim ucich� odg�os obijania si� skrzyni o mur. M�j Mimbrenio nie szepn�� jeszcze ani s��wka, od chwili gdy przeczo�gali�my si� przez otw�r w murze. Teraz jednak by� do takiego stopnia zdumiony moim zachowaniem, �e zapyta�: ��Bia�y, kt�rego chcieli�my schwyta�, by� tutaj. Mogli�my �atwo i szybko go uj��. Dlaczego Old Shatterhand wypu�ci� go z r�k? ��Poniewa� i tak jestem pewny jego uj�cia. Kiedy p�niej zaskoczymy Meltona, ogarnie go dwakro� wi�ksze przera�enie. Zapali�em �wiat�o i otworzy�em drzwi, do kt�rych ca�ym cia�em przywar�a Judyta. Odetchn�a g��boko i rzek�a: ��Dzi�ki Bogu! Ju� l�ka�am si�, �e pan nie nadejdzie! ��Ja dotrzymuj� s�owa. Czy rozmawia�a pani z wodzem? ��Jeszcze nie. Z przera�enia zaniem�wi�am, S�ysza� pan, co m�wi� Melton? ��Wszystko. ��Jak�e �atwo m�g� pana odkry�. A w�wczas zn�w by�abym w jego mocy. ��Nie, w�wczas on by�by w mojej. Porozumiem si� z Przebieg�ym W�em. Chwali� Boga, �e Melton tylko tak si� z nim obszed�. Da� mi do r�ki atut, kt�rym go pokonam. Zbli�y�em si� do Indianina i przeci��em wi�zy. Podni�s� si� szybko i zwr�ci� do Judyty: ��Kim jest ta blada twarz? Znajduje si� w naszym szybie, a jednak do nas nie nale�y? ��M�j czerwony brat dowie si� zaraz, kim jestem � odpowiedzia�em zamiast dziewczyny. � Wyprowadz� Przebieg�ego W�a i bia�� kobiet� nie znan� wam drog�. W�wczas b�dzie m�g� m�j czerwony brat poj�� Bia�y Kwiat za squaw, wybudowa� jej pa�ac i zamek. Moja osoba, obecno�� i ka�de s�owo by�y dla niego zagadk�. Bawi� mnie wyraz zdumienia, widoczny na jego obliczu. ��M�j bia�y brat zna nie znan� mi drog� z szybu? � zapyta�. � Wie r�wnie�, �e kocham bia�� kobiet� i co jej przyrzek�em? Czy nie zechce mi powiedzie�, kim jest? ��Moje imi� w j�zyku Jum�w brzmi Tave�schala. ��Tave�schala! Old Shatterhand! � zawo�a�, cofaj�c si� o dwa kroki i patrz�c na mnie jak na upiora. � Old Shatterhand tu, pomi�dzy nami, w naszym szybie! Nie dowierza� w�asnym uszom. ��Je�li nie wierzysz, zapytaj bia�ej dziewczyny. ��Old Shatterhand, wr�g naszego plemienia! Po�r�d naszego obozu! W sercu Almaden! ��Mylisz si�, nie jestem wrogiem waszego plemienia, by�em zawsze przyjacielem wszystkich czerwonych braci. ��Lecz ty w�a�nie zabi�e� Ma�e Usta, syna naszego wodza! ��Zmusi� mnie do tego, poniewa� chcia� zabi� m�odego Mimbrenia, jego brata i siostr�. ��W�dz zaprzysi�g� ci zemst�! ��Wiem o tym, ale czy z tego powodu ty r�wnie� jeste� moim �miertelnym wrogiem? ��Musz� s�ucha� wodza. ���aden czerwony wojownik nie jest nikomu podleg�y, a tym bardziej ty. Wasz w�dz mo�e swoj� spraw� sam ze mn� za�atwi�, niepotrzebni mu pomocnicy. Oswobodzi�em ci�, dowodz�c tym czynem, �e nie jestem wrogiem Jum�w. Gdybym nim by�, zabi�bym wszystkich waszych wojownik�w, kt�rych spotka�em po drodze z hacjendy del Arroyo. By�o ich czterdziestu, �adnego nie zg�adzi�em, a tylko wzi��em do niewoli. ��Wszystkich do niewoli? � powt�rzy� zdumiony. � Gdzie si� znajduj�? ��Przy oddziale Mimbreni�w, z kt�rym przyby�em. ��Czy Mimbreniowie s� przy tobie? ��Nie. Pod dow�dztwem Winnetou, wielkiego Apacza, czekaj� na m�j powr�t w takim miejscu, kt�rego nie potraficie odszuka�. Sam te� oswobodz� wszystkie blade twarze, zamkni�te w podziemiach, sam jeden, gdy� nie potrzebuj� niczyjej pomocy. Nadmierne zdumienie nie pozwala�o mu m�wi�. Wi�c spokojnie kontynuowa�em: ��Nietrudno nam b�dzie zwyci�y� Jum�w, kt�rzy czuwaj� w Almaden, Nie �yczy�bym sobie jednak przelewu krwi. Niech Przebieg�y W�� powie, czy chce zosta� moim wrogiem � czy przyjacielem? Indianin wydawa� mi si� cz�owiekiem bardzo uczciwym. Dlatego obchodzi�em si� z nim ogl�dnie. Zastanawia� siei przez kilka minut, patrz�c na mniej uwa�nie, po czym rzek�: ��Kazano mi by� wrogiem Old Shatterhanda. Musz� by� pos�uszny rozkazowi. Ocali� jednak mnie i Bia�y; Kwiat, przeto pragn� ofiarowa� Old Shatterhandowi przyja��. Nie mog� uczyni� tego, czego serce po��da, ani tego, do czego sk�ania mnie rozkaz; nie b�d� przyjacielem Old Shatterhand ani jego wrogiem. Mo�e ze mn� zrobi� co tylko zechce. ��M�j brat m�wi bardzo rozs�dnie. Czy jednak zastosuje si� do roli, kt�r� mu wyznacz�? ��Tak. Nie unikn��bym �mierci; wi�c odbierz mi �ycie, a nie b�d� si� broni�. ��Odbior� ci nie �ycie, tylko wolno��, przynajmniej na jaki� czas. Czy b�dziesz si� uwa�a� za mojego je�ca? ��Tak. ��Czy musz� ci� zwi�za�, aby� nie umkn��? ��Czy zwi��esz mnie, czy nie, pozostan� przy tobie, dop�ki mi nie powiesz, �e jestem wolny. Lecz niczego wi�cej ode mnie nie ��daj. Nie udziel� ci ani pomocy, ani wskaz�wek. ��Dobrze wi�c, umowa stoi. Jeste� moim je�cem i s�uchasz moich rozkaz�w. Niepotrzebna mi twoja pomoc w; tym, co zamierzam zrobi�. Uwolni�em r�wnie� r�ce dziewczyny i uda�em si� na poszukiwanie robotnik�w. Droga, kt�ra zaprowadzi�a mnie do Judyty, by�a kr�tka. Rozpocz�to tu kopanie nowego tunelu; zaniechano go jednak. Robotnicy znajdowali si� zapewne za drugimi drzwiami. Kiedy, otworzy�em je, znale�li�my si� jak gdyby w komorze, z kt�rej prowadzi�y trzy korytarze w r�nych kierunkach. Czu� by�o siark�; oddycha�o si� z trudem. Dwa korytarze by�y otwarte. Natomiast wej�cie do trzeciego zamyka�y drzwi. Zobaczy�em tu r�wnie� zamkni�te okienko. Otworzy�em je, ale musia�em si� szybko cofn�� przed straszliwymi wyziewami, bij�cymi z wn�trza. Po otwarciu drzwi buchn�y na mnie g�ste wyziewy, niemo�liwe do opisania. W korytarzu mo�na by�o jedynie porusza� si� skurczywszy we dwoje. W takich to warunkach pracowali emigranci! Le�eli pokotem tu� za drzwiami m�czy�ni, kobiety, dzieci. Kiedy pad� na nich blask naszego �wiat�a, podnie�li si� wszyscy. Zabrzmia� zgie�k �a�cuch�w, do kt�rych by�y przymocowane okowy, skuwaj�ce im r�ce i nogi. Dzieci pocz�y p�aka� ze strachu, kobiety b�aga�y o chleb, m�czy�ni z�orzeczyli. Zaciskano i podnoszono pi�ci. By�a to chwila najwy�szego podniecenia. Lecz par� moich g�o�no wypowiedzianych s��w przemieni�o niebezpieczn� nienawi�� w co� wr�cz odwrotnego. Skakano z rado�ci, obejmowano mnie, wielu p�aka�o ze szcz�cia. Sporo czasu up�yn�o, zanim uspokoili si� na tyle, �e mog�em si� od nich czego� dowiedzie�. W�dz przygl�da� si� temu z daleka. Kiedy nieco rozlu�ni�o si� doko�a mnie, podszed� i rzek�: ��Powiedzia�em, �e Old Shatterhand nie uzyska ode mnie �adnej pomocy. Jednak�e co� chcia�bym mu powiedzie�: Tam, w rysie muru, le�y klucz, kt�rym otwiera si� okowy. By� widocznie wzruszony widokiem nieszcz�liwych. Nie up�yn�o pi�� minut, a wszystkie kajdany by�y zdj�te i odrzucone. Teraz oswobodzeni chcieli wyj��, wyj�� na wolno��. Z trudno�ci� przywo�a�em ich do spokoju. Zgie�k m�g� �atwo dotrze� do Meltona i ostrzec go, wi�c spodziewaj�c si� napa�ci, zarz�dzi�em, aby zabrano, jako bro� wszystkie narz�dzia: m�oty i pi�y. Naraz uwaga t�umu skupi�a si� n czerwonosk�rym. Wiedzieli, kim jest i jak� rol� odgrywa� w przest�pstwach Meltona. Chcieli si� rzuci� na niego. Ledwo zdo�a�em go uchroni� przed linczem. Zapewni�em ich, �e jest moim zak�adnikiem i jako taki mo�e im si� bardzo przyda�. Poszli�my drog� prowadz�c� do jaskini. Poniewa� mogli�my i�� tylko g�siego, utworzy� si� wi�c d�ugi szereg. Po pewnym czasie dotarli�my do celu. By�a ju� godzina trzecia lub czwarty a wi�c czas najwy�szy na schwytanie Meltona. Chcia�em si� wprawdzie szczeg�owo rozm�wi� z emigrantami, ale musia�em od�o�y� to na p�niej, poniewa� przed �witem nale�a�o opu�� Almaden. Wybra�em dziesi�ciu na silniejszych m�czyzn, kt�rzy mieli mi towarzyszy�. Drog� na p�askowzg�rze ka�dy z dziesi�ciu emigrant�w zna� dobrze, poniewa� t�dy ich prowadzono. Dotarli�my tam bardzo pr�dko. Mo�na by�o nie l�ka� si� stra�y; gdyby nawet us�yszeli odg�os krok�w, z pewno�ci� przyj�li nas za swoich. Domek nad szybem opr�cz drzwi posiada� kilka otwor�w okiennych. St�d bi�o �wiat�o. �mia�o podeszli�my wprost do domu. Trzej Indianie wartownicy poderwali si� z miejsca, lecz natychmiast sp�tali�my ich w�asnymi pasami. Nast�pnie zostali wyniesieni i u�o�eni w takiej odleg�o�ci, �e z domu nie mo�na by�o ich dostrzec. Dziesi�ciu emigrant�w pozosta�o przy nich. Zarz�dzi�em to ze wzgl�du na Meltona, kt�ry nie powinien si� by� od razu zorientowa� w sytuacji. Mog�em go schwyta� sam. Dla pewno�ci jednak zabra�em ze sob� m�odego Mimbrenia, na kt�rym mog�em bardziej polega� ni� na dziesi�ciu bia�ych. W domku znale�li�my kilka ma�ych latarek. Zapali�em jedn� z nich i zawiesi�em na guziku od kamizelki, aby �atwo da�a zas�oni� si� p�aszczem. S�dzi�em, �e znajd� tu ko�owrotek od windy. Jednak nie widz�c go, skorzystali�my z drabiny. Zszed�em po niej, za mn� za� Mimbrenio. Otw�r by� tutaj o wiele szerszy ni� na dole. Wkr�tce znalaz�em si� w czworok�tnej bocznicy szybu. Opodal sta� ko�owr�t nad prowadz�c� do g��bi dziur� � Na trzech �cianach wisia�y wszystkie niezb�dne narz�dzia; w czwartej by� wybity obszerny otw�r � pocz�tek poszukiwanego korytarza. Nas�uchiwa�em; w g��bi panowa�a cisza. Przys�oni�em latark�, tylko czasem rzucaj�c smug� �wiat�a na drog�. Korytarz by� d�ugi, wydawa� by si� mog�o, �e nie ma ko�ca. Wreszcie ujrzeli�my z prawej i lewej strony drzwi. By�y zas�oni�te matami. Zdawa�o si�, �e wszyscy �pi�. Jednak�e, kiedy zbli�y�em si� jeszcze o kilka krok�w, us�ysza�em rozmow�. G�os dobiega� spoza lewych drzwi, a wi�c z pokoju Mehona. Podszed�em bli�ej i uchyli�em nieco mat�. Pali�a si� tu �wieca, pozwalaj�c dok�adnie obejrze� wn�trze. Pok�j by� du�y. W k�cie na lewo znajdowa�o si� pos�anie z ko�der. Po�rodku sta� z gruba ciosany st�, na nim le�a�y dwa rewolwery i n�, doko�a za� sta�y z ga��zi plecione krzes�a, a raczej sto�ki. Na �cianie z prawej strony wisia�y dwie strzelby, obok nich obszerna torba sk�rzana, z pewno�ci� zawieraj�ca naboje. Melton siedzia� pyzy stole i rozmawia� z Indiank�. Sta�a miedzy sto�em a drzwiami. W chwili gdy lustrowa�em pok�j, m�wi� Melton w �argonie india�sko�hiszpa�skim. ��Chyba wsp�czucie nakazuje ci wypytywa� si� o jej los? ��Wsp�czucie? � odpowiedzia�a skrzypi�cym g�osem. � Ciesz� si� w g��bi serca! Nie znosimy jej nie mniej ni� ona nas. Niew�tpliwie mowa by�a o Judycie. ��Wobec tego ucieszysz si� bardziej wiadomo�ci�, �e ona ju� nigdy nie wr�ci. Same jeste�cie sobie paniami. S�u�cie mi tylko wiernie, a sowicie was wynagrodz�. ��Jeste�my ci wierne, senior, poniewa� przyrzek�e� nam wiele pi�knych rzeczy, a nie w�tpimy, �e dotrzymasz obietnicy. Oby� m�g� tylko pokona� wrog�w, kt�rych si� spodziewasz. ��O, nie l�kam si� wcale. Szale�cy sami oddaj� si� w nasze r�ce. Zreszt�, nie dotr� tutaj. Ostrze�eni przez wywiadowc�w, wyjdziemy na ich spotkanie i wyt�pimy co do nogi. ��S�ysza�y�my, �e towarzyszy im wielki Winnetou i pewien dzielny bia�y wojownik. Tego nie znam, ale wiem, �e nie�atwo pokona� wielkiego Apacza. Jego przebieg�o�� przekracza granice wyobra�ni. By� mo�e, wywabi naszych ludzi z Almaden, aby je podst�pnie zaj��. ��To mu si� nie uda. Ale gdyby tutaj przyby�, wiadomo wam, co nale�y czyni�. N� le�y przy ko�owrocie. Lecz nawet gdyby nas pokona�, nie m�g�by zdoby� ska�y, kt�ra jest wspania��, niedost�pn� twierdz�. Wbrew naszej woli nikt tu nie wejdzie, szczeg�lnie za� Winnetou i bia�y, o kt�rym m�wi�a�. Nie chcia�em ju� d�u�ej s�ucha� jego pustych przechwa�ek, poniewa� czas nagli� do po�piechu. Odsun��em zas�on�, wszed�em do pokoju i rzek�em: ��Myli si� pan bardzo, mister Melton. Jak pan widzi, jeste�my ju� tutaj! W tej samej chwili schwyci�em ze sto�u rewolwery i � n� i stan��em mi�dzy nim a broni� wisz�c� na �cianie. Cofn�� si� przede mn� jak przed zjaw�. ��Old Shatterhand! Do stu diab��w! � zawo�a�. � A wi�c jest tutaj i Winnetou. Pr�dko! Pr�dko spe�nij swoj� powinno��, gdy� jest to bia�y, o kt�rym m�wi�a�! Okrzyk by� skierowany do Indianki Zerwa�a si� z miejsca, ale schwyci�em j� i rzuci�em na pos�anie. Nadbieg� Mimbrenio, aby j� przytrzyma�. Miota�a si�, nie mog�c wyrwa�, wi�c krzykn�a kilka india�skich s��w. Zrozumia�em tylko dwa: ala i akwa, pierwsze by�o imieniem kobiecym, drugie oznacza�o n�. Okrzyk by� chyba skierowany do drugiej starej Indianki, kt�ra si� znajdowa�a za drzwiami. Nie mog�em si� ni� zaj��, poniewa� musia�em