7534
Szczegóły |
Tytuł |
7534 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
7534 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 7534 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
7534 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Historia Prawdziwa o Petrku W�a�cie, palatynie, kt�rego zwano Duninem - J�zef Ignacy Kraszewski.
Cykl Powie�ci Historycznych Obejmuj�cych Dzieje Polski.
Opowiadanie historyczne z XII wieku.
Skanowa�, opracowa� i b��dy poprawi� Roman Walisiak.
Redaguje Komitet pod przewodnictwem Profesora Doktora WINCENTEGO DANKA oraz pod przewodnictwem honorowym Profesora Doktora JULIANA KRZY�ANOWSKIEGO.
Cz�� si�dma.
Ludowa Sp�dzielnia Wydawnicza, Warszawa 1968.
Stanis�awowi Duninowi - z lat lepszych towarzyszowi mi�emu, przesy�a Autor.
Florencja, 17 marca 1878.
Tom pierwszy.
Rozdzia� 1.
Zmierzch by� dnia jesiennego, a takiej jak ta jesieni ludzie najstarsi nie pami�tali.
Przysz�a ona jakoby bo�e b�ogos�awie�stwo, aby biedne ludziska z pola, co gdzie jeszcze na nim by�o, pochwycili do brog�w i stog�w, a ozime p�lka obsia� mogli w czas i do weselisk, zawsze por� jesienn� obchodzonych, przy pe�nych stodo�ach, przysposobili si� bez troski.
Dziesi�tnicy duchowni ju� byli wsz�dzie powytykali, co gdzie ko�cio�om nale�a�o, i zdali na wierne r�ce wybranym do przechowania kmieciom, dop�ki by si� to nie sprzeda�o.
Poczyna�y si� po lasach �owy gor�ce, a� si� puszcze rozlega�y, bo o wojnie jako� pod ten czas s�ycha� nie by�o.
I lud bo�y oddycha�.
Tote� jad�cy polem, lasem podr�ny, na zaraniu, wieczorami, cho� ptactwa �wiergoc�cego i przy�piewuj�cego nie pos�ysza�, bo to by�o umilk�o jedno, a drugie za morza poodlatywa�o, ludzkie �piewy weso�o chwyta� uchem i serce mu si� od nich radowa�o.
Oko�o chat na rucianych ogr�dkach �piewa�y dziewki; oko�o staw�w, wyci�gaj�c z wody len i konopie, �piewa�y niewiasty; ko�o stad na wypasach zawodzili pastuszkowie, a k�dy ko�ci� sta� wieczorem otwarty, i z niego s�ycha� by�o nucon� chwa�� bo��.
U go�ci�ca do Wroc�awia wiod�cego, w g�stym lesie na skraju sta�a gospoda, bo to szlak by�, kt�rym do miasta na targowice du�o ludzi ci�gn�o, nie tylko ze Szl�ska i z Polski, ale i z kupi� z obcych ziem, kt�r� pod owe czasy mieniano na inn� albo j� i za kruszec sprzedawano.
Zbiega�y si� we Wroc�awiu drogi ze wschodu i zachodu, jechali t�dy kupcy od Rusi z greckimi wyroby i ruskim towarem, przyje�d�ali Niemce od Sas�w i od Frank�w, czasem Szwaby, ba i dalsi.
Ale onego dnia w gospodzie jako� pusto by�o i Miku�, gospodarz, �ona jego, Samicha, a czelad� ich nic do czynienia nie mieli.
Budowa by�a drewniana, du�a jak szopa, z przedsieniami na s�upach doko�a j� obiegaj�cymi, aby si� gdzie lud czasu s�o�ca gorej�cego i niepogody mia� schroni�, nie dusz�c w izbie, cho� izba te� by�a przestronna, w �awy doko�a przybrana, w po�rodku ognisko z kamieni czysto maj�ca wy�o�one.
Ponad nim dziura w wy�kach i dachu klap� zamykana; przez komin z chrustu pleciony, glin� wylepiony, dym si� nad dach dobywa�.
Naok� ogniska, w kt�rym si� teraz ledwie w�gli ostatki tli�y, le�a�y k�ody i kamienie, aby czasu zimy ludzie bli�ej ciep�a przysi��� si� mogli.
By� z jednej strony i st� du�y, a na nim jeszcze pr�ne kubki drewniane i gliniany dzban sta� od piwa, a w rogu obyczajem powszednim chleba bu�ka i n� przy niej, na r�czniku.
Cicho by�o w gospodzie, jak to gdy si� ludziom na sen i spoczynek zbiera, tylko w szopie, obok do izby przytykaj�cej, �cian� z dyl�w od niej przedzielonej, becza�y owce gospodarskie czarne i bure, prycha�y krowy i koni para r�eniem si� do wieczornej paszy odzywa�a.
Co si� najad�o wprz�d i napi�o, przed spoczynkiem, po swojemu mrucz�c, Pana Boga chwali�o.
Miku�, stary cz�ek, przygarbiony, w grubej, szarej bieli�nie jednej i chodakach sk�rzanych, sznurami do n�g poprzytwierdzanych, na �awie siedzia� u okna odsuni�tego i czego� post�kiwa�, powzdychiwa�, zadumywa� si�, obur�cz g�ow� pod�ysia�� podpar�szy i brod� rozczochran�, kr�tk� zadar�szy do g�ry.
Z r�kami na piersiach za�o�onymi, dalej nieco, siedzia�a oty�a, stara Samicha, �ona jego, k�dziel jeszcze trzymaj�c pod sob�, a wrzeciono ju� w ni� zatkn�wszy, bo jej w k�cie zmierzch�o i r�ce od snucia nici dr�a�y.
Z czeladzi dwoje przed gospod� le�a�o brzuchami na ziemi, g�owy na r�kach opar�szy, traw� skubi�c z pr�nowania i gryz�c j� bez my�li a pomrukuj�c lada co.
To si� tam kt�ry roz�mia�, kt�ry zdrzema�, to jeden drugiego r�k� si�gn��, a po dru�bie da� ku�aka.
Nie by�o bo co robi�.
W izbie na �awie niskiej jeden jedyny drzema� sobie stary dziad z g�l� na plecach, siwow�osy, spoczywaj�c te�, ale z na�ogu, gdy si� przebudza�, co� sobie pod�piewywa� i sen mu z ust powoli pie�� zdejmowa�.
I s�ycha� by�o zamiast niej chrapanie, a potem przy�piewk� znowu i sen wt�ry.
Zna� tu starowina znanym by�, bo na niego nikt nie patrza� i nie by�o mu pilno ani do snu, ani do pie�ni, ani w drog�.
S� bo takie chwile na cz�owieka, �e mu si� nie chce niczego, nawet �ycia.
Ciemnia�o ju� i kury wszystkie spod gospody posz�y spa� na poddasze, mieszcz�c si� na grz�dach.
W�r�d tego milczenia, gdy i las nawet, zdrzemn�wszy si�, nie szumia�, hen, z dala co� zat�tnia�o.
Miku� zaraz g�ow� podni�s� i ucha nastawi�.
Samicha si� jakby przebudzi�a i k�dziel postawiwszy, wsta�a przeci�gaj�c si�, dziad te� przetar�szy oczy co� g�o�niej p�aczliwym g�osem zanuci�.
Czelad�, co na darni le�a�a, podnios�a si� nas�uchuj�c, wstawa� czy nie, gdy z krzak�w dwa du�e, pi�kne psy �owcze si� wyrwa�y i nosami po ziemi tropi�c, pocz�y biega�, dopiero� ludzi postrzeg�szy, naszczekiwa�, i stan�y.
Za nimi z g�szczy, w kt�rej zaszele�cia�o i zachrz�szcza�o, jak by zwierz si� z niej dobywa� du�y, wysun�� si� je�dziec i stan��.
Trudno go by�o pozna�, co za jeden by�, bo odzie� na sobie mia� niepoczesn�, ale pod nim ko� kr�py, gruby, mocny, za�ywny szed�, jakby pa�ski.
Na nim rz�d prosty, sk�rzany wdziany by� i siedzenie niewykwintne.
Cz�ek na plecach �uk i ko�czan mia� prosty, a u nogi przytwierdzone toporek i oszczep.
Wydobywszy si� na go�ciniec, pocz�� si� tu i �wdzie rozpatrywa� mocno, w prz�d, w ty�, niby si� dziwuj�c, �e tu sta�, niby nie wierz�c oczom w�asnym.
- Sam tu!
- zawo�a� ku czeladzi.
- Co to za pa�stwo?
Jaka to droga?
Kogo wy tu s�uchacie?
Czyj las?
H�?
Pos�yszawszy pytanie, nim si� parobcy zebrali odpowiedzie� na nie, sam Miku� wyszed� z pok�onem, przypatruj�c si� pytaj�cemu.
Cz�ek by� zasi� m�ody, ogorza�y, bujnego wzrostu, silny, pi�knej twarzy, z pa�ska wygl�daj�cy, cho� odzie� pana nie wydawa�a.
Miku�, kt�ry pochwyci� pytanie, pocz��, przybli�aj�c si� ku je�d�cowi, odpowiada� powoli, cho� wi�cej patrza�, ni� m�wi�.
- Czy� to Wasza Mi�o�� tak z dala, �e o nas nie wiecie?
- A z dala i du�om puszczami pob��dzi�, dni ju� trzy si� po nich rozbijaj�c.
Odbi�em si� od swoich, oman jaki� czy co po bezdro�ach mnie wodzi�.
- Ziemia to pana Petrka W�odkowego - rzek� Miku� - co�cie pewnie o nim s�yszeli, bo o nim na wsze strony szeroko g�o�no.
Pan mocny jest, a teraz gospoda i ziemia s�ucha do klasztoru, kt�remu jest nadana, do czarnych mnich�w.
Karczma ich, i szynk ich, i ja te� siedz� z ich r�ki od ksi�dza opata.
Do Wroc�awia st�d niewielki kawa� drogi.
Splun�� jakby z gniewu podr�ny, s�uchaj�c, a potem si� zaraz prze�egna�.
- A to diabe� chyba mnie k�dy� tak daleko zaci�gn��!
Gdzie u licha!
Pod Wroc�aw!
I rusza� ramiony, a potrz�sa� sob�.
Wtem na go�ci�cu z dala turkota� zacz�o.
Miku� zamilk�, wygl�daj�c ku lasowi i ku polom na przemiany.
Od strony Wroc�awia w�z si� toczy� i hucza�o, gdy szed� po twardym.
Siedzia� na nim cz�ek jeden powo��c si�, drugi, wyrostek przyczepiony by� u dr��ka.
Dwa konie ci�gn�y wozisko, a trzy za nim bieg�y, wszystkie jakby pom�czone bardzo, g�owy zwiesza�y i wlok�y si�, ten podkuliwaj�c, drugi ledwie ci�gn�c nogi.
Gospodarz na wozie, na gar�ci s�omy siedz�cy, w czapce du�ej, z opo�cz� narzucon� na ramiona, �redniego wieku, twarzy zas�pionej, za pasem siekier� mia�, przez plecy torb� sk�rzan�.
- A wiu, a wiu!
- pop�dza� konie, a� pod gospod� podjechawszy, stan��.
Odwr�ci� si� do Miku�y.
- Witaj, ojcze Tymochu!
- odezwa� si� gospodarz, zwracaj�c ku niemu.
- B�g zap�a�, jestem �yw, jak widzicie, a i to szcz�cie - odpar� Tymoch.
- Z przewodem mnie gnali, gnali, �e i we mnie, i w koniach ledwie ju� tchu sta�o.
To m�wi�c i nie spojrzawszy nawet na je�d�ca, kt�ry sta� i s�ucha�, z wozu zlaz� przyby�y, konie jego pocz�y traw� skuba�, on im z wozu, spod s�omy gar�� siana zarzuci�, aby mia�y czym z�by przetrze�, a sam do izby poci�gn��.
Stoj�cy jeszcze na koniu podr�ny, rozmy�liwszy si�, podjecha� te� pod szop� i ze szkapy zsiad�, na czelad� hucz�c, aby mu j� wzi�to do ��obu.
A tu� i psy do� przybieg�y, z kt�rymi razem do izby krokiem �mia�ym wszed�, jak ten, co si� wsz�dzie panem czuje.
- Gospodarzu mi�y - ozwa� si� g�osem m�odym i mocnym, kt�ry pi�knie brzmia� - jam g�odny i ko� m�j tak�e.
o obu rad�cie, jako mo�ecie.
Psom by si� te� co� zda�o.
- Piwo i mi�d na rozkazanie - rzek� Miku� - jak lepsze nie mog� by�; chleb jest te�, s�l, s�onina i ser, a baba i polewk� ciep�� zwarzy, kiedy ka�ecie.
- Niech warzy, co chce!
G��d nie patrzy, co daj� - rzek�, na �awie zasiadaj�c za sto�em, m�ody pan.
Tymoch popatrza� jako� nieufnie, podejrzliwie, z trwog� prawie na m�wi�cego, jakby go dopiero teraz dojrza�, przy dziadzie nie opodal na �awie, st�kn�wszy, usiad� i piwa zawo�a�.
- W gardle zasch�o, Miku�!
Nim konie tchn�, ja si� napij�.
- A wy to sk�d?
- spyta� go jezdny zza sto�a.
Nie zaraz mu odpowiedzia� Tymoch.
- Mil par� st�d siedz�, wolny kmie� jestem, z przewodu powracam.
- Westchn��.
- A kogo�cie to przewodzili?
- zapyta� je�dziec.
- H�?
Czy to teraz na podwody nasze przewod�w brak?
- pocz�� Tymoch, bo mu si� ju� g�ba rozwi�zywa�a.
- Mi�o�ciwy panie, i my, i konie ledwie dyszemy.
Albo u nas ksi�dz�w ma�o?
A kt�ry z nich jedzie czy swoj� ziemi�, czy cudz�, ju�ci mu wsz�dzie przew�d da� trzeba, a nie, to po �bie i konie z szopy bez cz�eka zabior�, co ich potem nie ujrzysz.
Nie pytaj� oni, czy i nam, kmieciom, chudoba wyzdycha.
P�dzi staro�ci�ski w�odarz czy dla W�adys�awa, czy dla Bolka ", czy cho�by i dla wojewody jakiego, a podoba si� Jego Mi�o�ci ksi�dzu biskupowi kt�remu jecha�, to i ich ludzie p�dz� do przewodu, i staro�ci�scy, i dla �upan�w, i dla pa�skich urz�dnik�w, a cho�by i dla psiarzy ksi���cych.
Westchn�� znowu i g�owa mu zwis�a.
M�ody popatrza� na� milcz�co, podawa� mu w�a�nie Miku� gospodarz mi�d, a Tymochowi piwo.
- Tak �e to ono z wieku bywa�o - odezwa� si� m�ody zza sto�u.
Tymoch si� na to strz�s�.
- Ojcowie inaczej pami�tali - szepn��, od ust kubek odrywaj�c - dawniej si� r�no trafia�o, z laty gorsze nasta�o.
Pan�w si� moc namno�y�a wielka i �upan�w, i urz�dnik�w, i duchownych, i ksi�dz�w tych i owych.
Kmieciowi coraz ci�ej.
- Zaw�dy ludzie narzekali - odpar� m�ody podpijaj�c i przegryzaj�c.
- Dziadom bo lepiej by�o - wtr�ci� Tymoch - dop�ki do nas nie przyszed� wszelki obyczaj niemiecki.
Ano...
Machn�� r�k� i usta mu si� zwar�y.
- M�wcie, jako chcecie, m�wcie - odezwa� si� m�ody - jam ci nie Niemiec, ale swojak.
- To, swojak, wiedzie� musicie, jak nam kmieciom teraz jest - m�wi� Tymoch.
- P�aciemy poradlne, dajemy podworowe, narzaz, dajem przew�d, idziemy do grobel, haci i most�w, do p�ot�w i do tyn�w, do zw�zki; dajemy osyp, mi�d, kury, wo�y, a gdy przyjdzie pogo�, pogo�ce.
Kto tam zliczy!
Czy� mo�e by� gorzej?
Zn�w zamilk�, a tchn�wszy, jak sam do siebie, ci�gn��: - Bierze ksi�dz dziesi�cin� dodatku.
Jak zostanie na przedn�wku chleb dla nas z o�ciami, a dla koni strzecha, Pana Boga chwal, bo na stacji stogi nasze pa�skie konie zjad�y, a czelad� p�oty popali�a.
Miku�, kt�ry stoj�c, przys�uchiwa� si�, u�miechn�� spod w�sa.
- Co� bo wam dzi� przew�d zala� sad�a za sk�r� - rzek� pomrukuj�c.
- Ono to wszystko prawda, a ja bym si� z wami jeszcze pomienia� na moj� bied� i w targu zarobi�.
Ludzi macie dosy�, czeladzi, parobk�w, koni, stadniny, trzody i p�l, i barci, g�odu nie zaznacie.
- Jak ono p�jdzie dalej tak - ci�gn�� Tymoch - kmiecie zejd� na zagrodnik�w.
Im wi�cej pan�w, tym na nas ci�ej.
Bywa� bo jeden pan, jeden kr�l, jednego�my s�uchali; teraz ju� czterech czy pi�ciu, pan�w biskup�w drugie tyle, co jak kr�lowie panuj�.
Niech si� to rozrodzi, b�dzie po jednemu na kmiecia.
Coraz ko�o nas cie�niej - doda� - a do s�du i po sprawiedliwo�� albo ja wiem, dok�d i�� z datkiem i �a�ob�?
Za jedno do �upana, za drugie do ksi�cia, za trzecie do biskupa - ka�demu s�dowi trzeba p�aci�, a �aden sprawiedliwo�ci da� nie mocen.
Gdy si� tak gwarzy�o, Miku� wychylony przez kmiecia kubek piwa nala� na nowo.
- Napijcie si� - rzek� podaj�c mu - l�ej na sercu, a ja�niej w oczach b�dzie.
Wi�c gdy pi� Tymoch, a m�ody podr�ny na dalsze �ale ucha nastawia�, dziad, co dot�d niemy siedzia� w rogu �awy, pocz�� co� pomrukiwa�.
Niby �piewa�, niby m�wi�, niby drugim, niby sobie.
Zrazu go i zrozumie� by�o trudno, a� jakby z dali k�dy� przychodz�c, to mruczenie zbli�a� si� i w mow� coraz wyra�niejsz� zmienia� zacz�o.
- Bywa�o inaczej - jak ono bywa�o, wiedz� tylko groby, mogi�y �piewaj�, gdy wiatr po nich dmucha.
A kt� wiatru s�ucha?
�ywych, co patrzali, na �wiecie nie sta�o.
Bywa�o, bywa�o!
I ziemia rodzi�a, i pa�li si� ludzie, i krew si� nie la�a, a pana nie znali i panami byli, bywa�o!
A kiedy to by�o?
Kiedy s�onk�w dwoje na niebie �wieci�o, a cztery miesi�ce oko�o nich chodzi�o.
Hej, hej!
I pocz�� si� �mia� sam do siebie, sam z siebie.
- Ojcze Tymochu - mrucza� dalej - jako �wiat by� �wiatem, wilcy krowy dusili, a �upany kmieci�w cisn�li.
Na co Pan B�g z�by da�?
- Hej, ty dudo dudarzu - przerwa� Tymoch gniewnie - ale onego czasu na dziesi�� kr�w by� jeden wilk, na stu kmieci �upan jeden, teraz na jedn� krow� dziesi�� wilk�w, na jednego kmiecia stu �upan�w!
Jak posia�o milczeniem.
- Z Wroc�awia jedziecie?
- zapyta� m�ody.
- Bo do Wroc�awia przew�d m�j by� - rzek� kmie� - do dwora pana Petrkowego jakie� ksi���tko jecha�o.
Ledwiem z nim u wr�t pod Sob�tk� stan��, konie wyprz�g�, nie czeka�em B�g zap�a� i w nogi do domu.
Nu�by drugi nazad przewodu potrzebuj�cy pochwyci�!
- Nadaremna to trwoga - rzek� Miku� - bo� pan nasz Petrek, bo�y s�uga, dla kmiecia i wszelkiego cz�owieka lito�ciw wielce.
Pr�dzej by was pokarmi� kaza�, ni� dalej gna�.
Dziad potwierdzi�.
- To� pan!
- rzek�.
- Nie minie cz�eka bez ja�mu�ny, a i pani Petrkowa dobra jest, i syn Swi�toch si� wda� w rodzice, zmi�owanie maj� nad ubogim narodem.
- Co bo wy ich tak chwalicie bez miary - wyrwa� si� kmie� - jakby to go ludzie z dawien dawna nie znali!
- Ja tego chwal�, na czyim w�zku jad� - rzek� Miku� skrobi�c si� po g�owie - to� to karczma jego by�a i jam jego by�, ma�o co jak j� zda� na Czarnych.
Gdybym go i nie s�ucha�, powiem, jak si� godzi, bo dobry pan.
- Ano, dobry teraz, pewnie, gdy si� spas� - rzek� uparty kmie�.
- I wilk, gdy nie g�odny, krowie si� ogonem k�ania.
Mia�bym ja to, co on, tak�e bym dobrym by�.
Z�oto u niego korcami mierzy�.
- Czemu nie - odpar� Miku� - a ziemi ma, co jej w rok nie objedzie, las�w tyle, co ich nie przepoluje w pi�cioro lat, wszelkiego dobra u niego jak u ksi�cia, a pani krasna i dzieci pi�kne.
Tymoch g�ow� potrz�sa� i �mia� si�.
- Jam cz�ek niedzisiejszy - odpar� - pami�tam ja kr�la i stare dzieje, a owo, co ten Petrek dokazywa�, za co �on� i skarby pobra� i �aski si� pa�skiej dokupi�, �e go kr�l nieboszczyk potem za brata i swata mia�.
Miku� brod� dar� i marszczy� si�.
- Nie gadajcie, nie mielcie, a kto to tego nie wie!
- Owszem, m�wcie, ja cho� wiem, to niespe�na - odpar� m�ody.
- Cho� si� co s�ysza�o, wywietrza�o, rado by si� przypomnia�o.
Tymoch z niech�ci� ukradkiem wskaza� na dziada.
- Ten niechaj wam gada gadki - odezwa� si� - dziadowska to rzecz do torby zbiera� po drodze chleb, a do drugiej ludzkie plotki.
Obie�y �wiat, wszystko wie i ka�d� rzecz powiedzie� umie.
Wyj�� m�ody z sakwy srebrniczka ma�ego i dziadowi go rzuci�.
- Praw, dziadzie - odezwa� si� - nim zwarzy je�� gospodyni, gadaj, bym nie spa�.
Miku�, jakby mu si� s�uchanego s�ucha� nie chcia�o, poszed� do komory ciemnej, a ci, co zostali, umilkli, ku dziadowi si� obracaj�c.
Dziad splun�� i pocz��: - Hej, sta� raz d�b nade drog�, a szli ludzie podle niego.
"Pi�kny d�b, dobry d�b" rzek� jeden, gdy sobie pod nim zasn��, opar�szy si� on, i cie� nad g�ow� od ga��zi mia�.
A drugi, co przyszed�, gdy si� pod nim do snu u�o�y�, pad� mu z d�bu �o��d� dojrza�y z wysoka na oko i zrani� �renic�.
Ten przeklina� d�b jako zb�ja, aby go pierwsza siekiera nie min�a, pierwsza burza wywali�a, pierwszy piorun spali�.
Ptactwo, co si� w jego li�ciach gnie�dzi�o, b�ogos�awi�o, wiewi�rka, co w dziupli siedzia�a, s�awi�a, a orl�ta, kt�rych ojca ubito, gdy na ga��zi siedzia�, kl�y i blu�ni�y na�.
Nasz pan jest jako ten d�b wielki; jedni go chwal�, drudzy kln�, ka�dy sercu swojemu dogadza, a d�b sobie stoi, jako sta�.
Dawne to dzieje, za kr�la Krzywousta si� dzia�o; cho� mnie tam nie by�o mo�e, mo�em ja tam i by�, cho� przez sen.
Dzi� ja �ebrak i pr�chno, za m�odum wojaczy� i za pany tarcze wozi�, oczy mia�, uszy mia�.
Petrek u kr�la by� i z kr�lem na sp� wojowa�.
Gdzie trzeba by�o piorunem bi�, ptakiem lecie�, w�em pod�azi�, nikogo s�ano, ino Petrka.
On wszystko umia�, a co kr�l rzek�, rozst�p si�, ziemio, zrobi�, jak przykazano.
Brata� si� kr�l w�wczas i z ruskim kniaziem, zbrata� tak, a� si� poswarzyli, kto lepszy.
Wo�odar pocz�� tr�bi�, a na nas swoj� dzicz prowadzi� i pali� lasy i sio�a, i je�c�w bra� a gna�.
Zdradzi� pana naszego; kr�l rozsierdzi� si� srodze.
Z�apa� go, wiatru w polu, nie by�o mo�na.
"Da�bym - rzek� - co by ze mnie �ywno kto chcia�, bylem zdrajc� w r�ku mia�".
Petrek s�ucha� i �mia� si�.
"Co mi dasz, kr�lu panie?
- zapyta�.
- Zwi�zanego ci na tw�j dw�r dostawi�".
Nie wierzy� kr�l.
"Dam ci jego samego - rzek� powstawszy - we�miesz okup, jaki zechcesz, ja sobie nie chc� jednej grzywny, tylko bym go w r�kach mia�".
A by�o tak, �e Petrek na Rusi niejeden ju� raz go�ci�, gdy kr�l si� jeszcze z kniaziem Wo�odarem brata�, i za pos�a by� u�ywany, i Wo�odarowi do chrztu dziecko ni�s�, a kumem si� mu zwa�.
A kto kr�lowi panu krzyw i zdrajca, komu kumem taki by� mo�e?
Tymoch g�ow� potrz�s�, ramieniem ruszy�, dziad m�wi� dalej: - Wo�odarowych woj�w tysi�ce by�o.
A pan Petrek si� na� wybra� w sze��dziesi�t koni.
Kr�l patrz�c rzek�: "�al mi ci�, na zgub� jedziesz".
"No to zgin� dla Mi�o�ci Waszej" odpar� Petrek i jecha�.
Jecha� wprost na zamek kniazia.
a nie w kop� koni, bo ludzi w lesie zostawi�, jak mu potrzeba by�o, tylko samotrze�, i przybywszy na zamek, bi� czo�em Wo�odarowi.
"Kr�l, m�j pan, pozdrawia was, kniaziu Wo�odarze - m�wi� - chocia�e�cie wy mu wrogiem, pragnie pokoju z wami, �le mnie do was, aby�cie mir po staremu uczynili".
Knia� Wo�odar s�ucha� i zdumiewa� si�, ale �e kuma w nim zna�, odpar�: "Szcz�cie masz, �e� mi dziecko do chrztu trzyma�, nie godzi mi ci� ima� i kara�, a kaza�bym ci� na wiek do ciemnicy wrzuci�, aby� w niej gni�.
Jam wojny nie poczyna�, kr�l tw�j naje�d�a� ziemi� moj�, chc�c mnie zawojowa�.
Nie dam mu si�, jakom �yw; Ru� na� caluchn� �ci�gn� i Po�owc�w, i Ja�w�, i co gdzie jest wszelakiego woja z najdalszego kra�ca".
Na to mu, zsiad�szy z konia i do n�g si� pok�oniwszy, rzek� Petrek: "Ziemiami si� podzielicie i w zgodzie �y� b�dziecie, jak na pan�w chrze�cija�skich przysta�o.
Prosz� was o to tylko, aby�cie mi �askawego nie sk�pili ucha".
Wi�c udobrucha� si� nieco Wo�odar i szli razem na zamek, a kaza� mu tylko milcze�, aby o kr�lu Krzywog�bie m�wi� wi�cej nie �mia�, to mu ju� dobrym b�dzie.
Siedli tedy za st� i pili razem, i jedli, gadali o �owach i o ruskich sprawach, i o niewiastach, i o stratach, ale o kr�lu, o Krzywog�bie ni s�owa.
A gdy zapili si� tak p�no w noc, rzek� mu Wo�odar: "Id� i legnij spa�, bo kury piej�, a mi�d w m�zgu kr�ci".
Drugiego dnia zwo�a� swoich posadnik�w, bojar�w, dru�yn� knia� Wo�odar i zn�w posadzi� kuma za st� i poi� go.
M�wili o wszystkim, a gdy Petrek kr�la wspomnia� tylko, Wo�odar pi�ci� w st� uderzy�, a� stolnica p�k�a, i rzek�: "O nim mi nie m�wcie.
Zna� go nie chc�, Krzywomordy tego"!
Gdy ju� drugiego dnia szli spa�, rzek� Petrek: "Do domu powr�c� ze sromem, bo z niczym".
Zatrzyma� go knia� jeszcze, tylko mrukn��: "Nie gadaj, �e powr�cisz z niczym, gdy g�ow� ca�� przywieziesz na karku, ona taki co� warta".
Dnia trzeciego pili znowu sam na sam do wieczora, wieczorem im niewiasty s�u�y�y i �piewa�y.
A by�a przy Wo�odarowej �onie plemienna jej, Swiatope�k�wna Maria, pi�kna dziewka, kt�r� Petrek napatrzy�, gdy im mi�d nalewa�a.
I rzek� do kniazia Wo�odara: "Na �wiecie nad ni� pi�kniejszej nie by�o i nie b�dzie".
Na co Wo�odar mu odpowiedzia�, �miej�c si� a pocmokuj�c: "Bo nie ma nigdzie niewiast jak na Rusi i w Kijowie, a to knia�na jest i wied�ma kijowska.
I nie we�mie jej, chyba kr�l a mocarz, albo taki pan, co carskiej jej krwi godzien b�dzie, bo w niej Cezar�w krew p�ynie".
A Petrek g�ow� potwierdzi� i pili do nocy p�nej z sob�.
Gada� o kr�lu i tego dnia nie da� mu Wo�odar, bo si� zaraz do no�a bra�.
�egna� go Petrek: "Jad� jutro rano".
"Ja te� jutro na �owy - odpar� Wo�odar.
- Jed� ze mn� razem; gdy si� �owy sko�cz�, wracaj sobie do domu, do tego, co ci� pos�a�, i powiedz mu, �e jego ziemi� na kopytach roznios�, spal� i zniszcz�, bom mu wrogiem, a druhem nie chc� by� i nie b�d�".
Nazajutrz do dnia jechali na �owy razem.
Pu�cili si� za �osiem, Petrek wiedzia�, gdzie konie swe i ludzi w lesie zostawi�, i pokierowa� tak, aby Wo�odar na zasadzk� wjecha�.
Zm�wione to by�o, bo gdy razem pili, sam Petrek na �owy wyzywa�, cho� si� kniaziowi zda�o, i� on ich za��da�.
Tr�bk� ludziom zasadzonym da� zna�, a� gdy w g�szcze wjechali, oskoczyli ich zewsz�d Petrkowi.
Chcia� si� Wo�odar broni�, ale mu wnet p�ta na r�ce rzucili i na nogi, or� odj�li i przywi�zanego do konia gnali z sob�, nie ustaj�c, cho� pieni� i krwi� bucha�.
A Petrek m�wi� mu: "Wrogiem si� czyni�e� pana mojego, b�d��e jego niewolnikiem.
Co on z tob� postanowi, to b�dzie".
Tak gnaj�c z nim dzie� i noc przez lasy, uwi�z� go precz, a ludzie Wo�odarowi po kniejach tr�bili, szukaj�c go na pr�no; my�leli, �e nied�wied� rozszarpa� albo dzikie bestie noc� po�ar�y.
Wprost wi�z� wi�nia na zamek do kr�la Petrek, a gdy kr�l go zobaczy�, oczom wierzy� nie chcia� wo�aj�c: "Czarownik jeste�"!
"Jam s�uga tw�j - odpar� Petrek.
- S�owam dotrzyma�; trzymaj�e ty swoje, kr�lu a panie, bo mi si� to nale�y, szyjem stawi�".
A tak si� sta�o, �e Petrek okup ogromny wzi�� i wszystkie skarby Wo�odarowe za �ywot jego; kr�l za� z je�ca nie wzi�� wi�cej ni� jego przysi�g� na krzy� i ksi�g�, �e z nim wojowa� nie b�dzie.
Petrko za� doda�: "Skarb�w mi ma�o, skoro Marii Swiatope�k�wnej mie� nie b�d�, t� mi musisz da� albo ci �ycie wezm�".
I zbogaci� si� pa� Petrek skarbami, i �on� dosta�, jak� chcia�, a kr�l go swoim wojewod� wielkim uczyni� i gdy umiera�, da� mu nad synami opiek�.
Oto jak r�s� i ur�s� pan nasz...
- A dobrze� ur�s� - podchwyci� Tymoch - �e kuma, co mu zaufa�, zdradzi�, tego, z kt�rym chleb �ama�, jad� i pi�, w zasadzk� uwi�d� i pochwyci�, a wyda�?
Dobrze� to?
- Hej, hej!
- odpar� dziad - co wojna, to nie mir, nie zna ona kum�w ani braci.
Przecie� Petrek grzech sw�j zna� i zna, i za to ko�cio�y buduje.
Skarby wysypuje, pokut� odprawia.
A co uczyni� dla swojego pana, ocaliwszy ludzi tylu, kt�rzy przez wojn� gin�� mieli, to� nie grzech, ale zas�uga.
S�u�y� temu, komu przysi�ga�.
A wida�, �e mu tego za grzech Pan B�g nie poczyta�, bo jako rosn�� pocz�� za Krzywoustego, tak ro�nie i teraz, a co wysypie na ko�cio�y, to mu si� wnet powraca bo�� moc�; kto mu kamieniem rzuca, na tego si� on odbije.
Hej, hej!
Gdy dziad prawi�, noc by�a nadesz�a, Tymoch milcz�cy zabiera� si� ju� do wozu.
Z go�ci�ca wtem pocz�o si� wo�anie powtarzane: - Bywaj tu!
Bywaj!
Jest tam kto?
Wybieg� Miku�, o kamienie przy ognisku obraziwszy nog�, kulej�c.
Przed gospod� na koniu siedzia� zbrojny m�� stary, chudy, ko�cisty, czeladzi ko�o niego kilkoro si� kr�ci�o, a on wo�a� o �wiat�o i gospodarza i sierdzi� si�.
Wyniesiono zapalone �uczywo, wysun�� si� zza sto�a i m�ody podr�ny popatrze�, wygl�da�, kto �y�.
Przyby�y wzrostu olbrzymiego prawie, nieco wiekiem przygn�biony, ale krzepki, srebrnow�osy, bardzo rycersko patrzy�.
Zbroj� mia�
przy sobie i na sobie, miecz i mieczyk, a he�m wisia� tu� na koniu za rzemyki uczepiony.
Pyta� do Wroc�awia, a konie jego bucha�y par� i bokami robi�y.
Zsiad� wreszcie, aby tchn�y nieco.
Tymoch, korzystaj�c z tej chwili zam�tu, do wozu swojego si� przesun�� i wnet, konie pognawszy, na go�ci�cu zaturkota�.
Dziad, zobaczywszy rycerza, przychowa� si� do k�ta.
Wtem na drodze znowu zat�tnia�o i w�z d�ugi stan�� u drzwi.
Miku� ledwie mia� czas go�ciom si� pok�oni�, czelad� zwija�a si� �ywo.
Z d�ugiego wozu doby� si� w czarnej sukni duchowny.
Tych na�wczas wi�cej szanowano ni� rycerzy, wi�c Miku� przybieg� r�k� ca�owa� i kolana �ciska�, cho� rozm�wi� si� z nim nie umia�, bo on czarny mnich, jak si� okaza�o, Francuzem by� i nad kilka po�amanych s��w polskich wi�cej nie zna�.
Rycerz i mnich weszli do izby pospo�u, stary wprz�d pok�oni� si� ojcu i ma�o co do� zagadawszy, wnet na j�zyk jego trafi�, tak �e si� dobrze rozumieli i przylgn�li do siebie.
M�ody podr�ny sam pozosta� na uboczu.
Mnich oty�y, rumiany, weso�ej twarzy, wcale na surowego pokutnika nie wygl�da� ani nawet na zakonnika.
Sukni� d�ug� mia� podkasan�, postaw� a ruchy wi�cej �o�nierskie ni� klasztorne.
Zaledwie wszed�szy, ju� �miej�c si� do Miku�y wo�a� o mi�d, rycerzowi si� spowiadaj�c, �e bo z pragnienia mar�, a po drodze woda by�a w studniach obrzydliwa.
Dla nikogo te� gospodarz tak si� nie zwija�, jak dla opas�ego mnicha, i nie dziw, karczma bowiem do Czarnych nale�a�a i jak swym panom s�u�y� im musia�.
A z oczu mnichowi patrza�o, �e nie da�by sobie chybi�, bo cho� or�a �adnego nie nosi�, kij w r�ku trzyma� kuty pot�ny, kt�ry sta�by za oszczep w potrzebie, i r�k� mia� siln�, co tym kijem mog�a t�go obraca�, i lice takie, kt�rego si� musia� ul�kn��, kto w nie spojrza�, bo cho� niby weso�e i rumiane, gro�ne by�o zarazem i zuchwa�e.
Od progu ju� stary rycerz i czarny mnich, j�zyka od siebie wzi�wszy, przystali jeden do drugiego.
Stary by� jakby dla takiego mnicha na towarzysza stworzony.
Wojaka w nim pozna� by�o �atwo i z ramion silnych, z blizn mnogich i z twarzy pomarszczonej i zas�pionej, na kt�rej brwi nawis�e, k�piaste, naje�one, na p� zakrywa�y oczy po�yskuj�ce dziko.
Gdy mu si� usta blade �ci�y a zapad�y, bo z�b�w ju� by� postrada�, strach bra�, co z nich wyjdzie, gdy si� otworz�.
Odziany by� i zbrojny dostatnio a nie pysznie; r�ka, kt�r� ukazywa�, tak si� zdawa�a ogromn�, jakby d�by z korzeniem wyrywa� by�a nawyk�a.
Mnich czarny, gdyby nie oty�o��, si�� by mu sprosta�.
Wnet te� sw�j swojego pozna�, pocz�li co� g�o�no rozprawia� obc� mow� i ha�asowali.
M�ody podr�ny wci�� si� od nich na stronie trzyma�.
G�larz z k�ta, ciekawie pogl�daj�c, s�ucha�, z komory wyziera�a Samicha i para przebudzonych, p�nagich dzieci.
Ci tak si� zagwarzyli z sob�, �e ani zwa�ali, czy ich kto s�ucha, bo i nie obawiali si� snad�, by ich pro�ci ludzie rozumie� mogli.
Stary rycerz, gdy mi�d podano, mnicha z kubkiem do sto�u wi�d�, tu mu miejsce pierwsze zrobi�, sam te� na �awie przy nim zasiad� i dopiero teraz, wzrokiem powi�d�szy doko�a, szukaj�c snad� gospodarza, trafi� na m�odego podr�nego, kt�ry sta�, jako sobie pan, nic nie okazuj�c ani trwogi, ni poszanowania.
Popatrzy� na� stary i ostro go zagadn��: - A ty co� zacz?
- Podr�ny - rzek� m�ody dumnie.
- Kt� ci to?
- Wolny cz�ek jako i wy, i tego samego pono rzemios�a - odezwa� si� zapytany, - C�, rycerz?
Czyj?
- pyta� stary.
- A sw�j, dzi�ki Bogu - rzek� dumnie m�ody z p�u�miechem.
- Przecie� komu� s�u�ycie - m�wi� stary marszcz�c si�.
- Tak jako i wy.
A wy, komu?
- odpar� m�ody.
- Ja ksi�ciu W�adys�awowi, panu naszemu.
- No, i ja te� innego pana nie znam.
- A to� mi pyszny pan!
- �mia� si� stary.
- Czemu bym nie mia� by�?
- mrukn�� �w.
W czasie, gdy si� tak jako� ostro zagaja�a rozmowa g�osami poruszonymi, mnich na m�odego pogl�da� zuchwale, mierz�c go oczyma gro�nymi, wzrokiem niby staremu wt�ruj�c, gdy nie m�g� mow�.
M�ody i tych ocz�w wcale si� nie zdawa� obawia�.
- Nie dogada� bo si� z wami!
- zawo�a� stary, kubka si� imaj�c.
- To� was te� gada� ze mn� nikt nie si�uje - odrzek�, po izbie si� przechadzaj�c swobodnie, m�odszy.
Gdy si� tak porusza� zacz��, psy jego, kt�re w k�cie by�y leg�y, podnios�y si�, ku panu id�c.
Ten je g�aska�, a pochyla� si� do nich.
Rycerz wlepi� w nie ciekawe oczy, wida�, �e go zdziwi�y i ze ps�w te� o ich panu pocz�� inaczej s�dzi�.
Wi�c mrukn��: - Nie lada sobaki, bodaj k�dy� z dalekiego kraju, nie nasze.
M�ody pytania jakby nie s�ucha�.
Wtedy mnich, domy�liwszy si�, �e si� oni z sob� nie porozumiej�, odezwa� si� sw� mow� do starego rycerza: - Zapytajcie no gospodarza, ten wam powie, kto u niego go�ci, zna� go musi.
Skin�� rycerz na stoj�cego opodal Miku��, ten si� zbli�y�.
- Kto jest ten ze psy?
Sk�d?
- Obcy - odpar� Miku� - nie znam go.
Nie by�o wi�c rady, obrzuciwszy go znowu oczyma ciekawymi, mnich z rycerzem rozmow� dalej ci�gn�li.
- Niepocze�nie odziany - m�wi� stary p�g�osem - ale mo�e by� i nie prosty cz�ek, bo mi si� nawet nie pok�oni�.
Musi w okolicy mieszka�, cho� go tu nie znaj�, bo ze psy pewnie z �ow�w jedzie.
- Szkoda, �e j�zyka waszego ma�o znam - rzek� mnich swoj� mow� - doby�bym z niego zaraz, kto jest.
- Ojcze przewielebny - odpar�, �miej�c si�, z dala stoj�cy m�ody - je�eli o mow� chodzi, ja� wasz� rozumiem niczego, i t�, kt�r� dalej na po�udniu m�wi�, i t�, co ni� Szwaby szwargocz�.
Pos�yszawszy to oba, i mnich, i rycerz, g�o�no si� roz�mieli, a stary zaraz powsta� r�k� wyci�gaj�c.
- Siadajcie�, bracie, z nami!
- zawo�a�.
- Po mowie zna�, �e do nas nale�ycie.
Suknia mnie zwiod�a, staremu nie miejcie za z�e.
M�ody, wnet rozchmurzywszy twarz powoli, z poszanowaniem do sto�u przyst�pi�.
Naprz�d mnicha w r�k� poca�owa�, potem staremu si� pok�oni�, a� z boku na �awie, jak m�odemu przysta�o, zaj�� miejsce.
Rozdzia� 2.
Mnichowi tak jako� ra�no by�o, �e dla g�by towarzysz�w znalaz�, z kt�rymi si� m�g� rozm�wi�, �e mu si� ju� nazad do wozu na� oczekuj�cego nie chcia�o.
Mi�d popija�, coraz o st� kubkiem stukaj�c; �mia�a mu si� twarz szeroka, zwraca� si� na przemiany to ku staremu, to do m�odego, rozpar� wygodnie, plecy do �ciany przy�o�ywszy, i tak gwarzy�, jak by ju� w refektarzu swym spoczywa�.
- Do klasztoru mi niepilno - m�wi� - jest ci komu na chwa�� bo�� w ch�rze za�piewa�, a i do wszelakiej roboty braci dosy�.
Troch� si� na swobod� wyrwawszy, cz�eku ra�niej, zapomni cho�, �e t� czarn� sukni� nosi i g�ow� ma wygolon�.
- A dawno�cie tu u nas w tym kraju?
- zapyta� stary.
- Ju� bo lat kilka - m�wi� mnich - wyda�y mi si� wiekiem prawie.
Cho� z kraju Gal�w jestem rodem, �y�em wprz�dy na Monte Cassino w italskiej ziemi, gdzie dobre wino ro�nie.
Nie po dobrej woli si� w te wasze puszcze zab��ka�em, pos�ali mnie ojcowie pod obediencj�.
Jeszcze� lato jak lato, jesie� p� biedy, ale zima p� roku i dusz� ze cz�eka wymra�a!
Westchn�� ci�ko.
- Co za kraj!
Co za powietrze!
- doda�.
- Nied�wiedziom tu �y�, kt�rym Pan B�g da� futra kr�lewskie, nie nam go�ym ludziskom.
- Jam te� - przerwa� stary - tu�aj�c si� po �wiecie odwyk� by� od swej ziemi i nieba, marzn� te� i ja, ano niczym mr�z, gdyby ludzkie serca cieplejsze by�y.
- Westchn�� z kolei, oczy w ziemi� wlepiwszy.
-� Jak�e tu ludzie ciepli by� maj� - odezwa� si� jowialnie mnich - krew w nich zastyga od ch�odu.
Gdyby cho� jak bobaki zim� przesypia� mogli!
Zwr�ci� si� do m�odego.
- Wy�cie te� pewnie k�dy dalej bywali, gdy j�zykiem cudzym dobrze m�wicie?
- zapyta� stary.
- Troch�, troch� - pocz�� m�ody - wi�cej bym �wiatu jeszcze zobaczy� pragn��, ale to z pomoc� bo�� kiedy� si� uczyni.
Mnich tymczasem co� sobie p�g�osem pod�piewywa� po �acinie, nog� bujaj�c w powietrzu.
Kubek w d�oni trzyma� i mi�d posmoktywa�, patrza� na Samich�, kt�ra ogie� po�rodku izby roznieciwszy, warzy� co� poczyna�a.
- Wy�cie si� tu porodzili - pocz�� - wam tu zno�nie, ba i dobrze by� mo�e, dla nas gorsza wi�zienia ta ziemia.
Nie ma czym pocieszy� ni oka, ni duszy.
Morza nie ujrze�, szumu jego nie pos�ysze�, g�r niebotycznych nigdzie, r�wniny jak na d�oni, lasy a lasy i lasy, na nich szumi�, rzeki ospa�e p�yn�, jakby si� pom�czy�y, b�oto i piasek, piasek a b�oto!
Na drzewach n�dzne szyszki rosn�, wino, cho� go sad� i chuchaj, nie dojrzeje, kraj wasz nie dla ludzi!
- Wy by�cie si� na� skar�y� nie powinni - przerwa� stary - wam tu ma�o nie jak w raju.
Ziemi, p�l, wody, lasu, s�u�by do nich macie dostatkiem i do woli.
Kr�lowie, ksi���ta, my te� dajemy wam wszyscy, biskupi na r�kach nosz�, to� kr�lujecie u nas!
- A co by�cie te� wy bez nas pocz�li?!
- zawo�a� mnich, oczyma mrugaj�c.
- Gdyby nie W�osi, nie Francuzi, po trosze i Niemcy, Pana Boga by�cie nie znali, kt� by u was wiar� Chrystusow� krzewi�?
Waszych duchownych tyle tylko prawie macie, co po wsiach, po plebaniach siedz� i niezgorzej katechizm umiej� - niewiele co wi�cej.
Jak ksi��k� na wag� z�ota, tak i nauczycieli do niej na wag� z�ota kupowa� musicie, inaczej by�cie po wiek wiek�w w ciemno�ciach zostali.
- Ju�ci te� do tego powoli przychodzimy - odezwa� si� m�ody - �e swoich ksi�y i biskup�w mie� b�dziemy przecie.
- A co by biskupi wasi i ksi�a bez nas robili!
- odpar� Francuz.
- Wasi polscy biskupi niewiele znaj�, ksi�a jeszcze mniej, po cha�upach z dzie�mi i �onami siedz�, do stod� zbo�e �ci�gaj�, pociechy z nich niewiele.
Za�mia� si�.
Oba, przy nim siedz�cy pos�pnie, jako� zamilkli.
- � Nie m�wi� z�a na nikogo - dorzuci� mnich gadatliwy - a uchowaj Bo�e przeciw ksi�dza Janika z Brze�nicy, pasterza waszego...
To� zacny pan, zacny pan!
- Wszelako co by on poczyna� bez Roberta archidiakona?
h�?
Wi�c cho�by�cie wy nam, id�cym do was na szrony i lody, suknem i szkar�atem drogi wy�cielali, nie skar�cie si�.
Jest za co: �wiat�o niesiemy!
Zanuci� znowu co� po �acinie, nie z tego tonu co w ch�rze, ale weso�o i ra�no, jakby do gospody na go�ci�cu.
Trudno go by�o zrozumie�.
- Mi�y panie - odwr�ci� si�, popiwszy, do starego - ja mam imi� Maura, wiecie, kto jestem i z jakiego opactwa, bom od �wi�tego Wincentego, dajcie� wy si� mnie zna�.
- Ho, ho!
- za�mia� si� stary - gdybym ja wam opowiada� chcia�, com za jeden, s�ucha� by wam si� odechcia�o.
Wielem prze�y� osobliwych przyg�d i dziej�w.
Ale wy chyba jeden, ojcze Maurze, �ywota mojego nie znacie, drudzy o nim po ca�ej ziemi naszej wiedz� i rozpowiadaj�.
G�o�ny on si� sta� za Krzywoustego, kt�remu B�g daj niebo, �e mi sprawiedliwo�� wymierzy�.
Jam �egota Zaprzaniec!
To m�wi�c, spojrza� ku m�odemu, a ten dopiero ko�paka nachyliwszy, nisko mu si� pok�oni�.
Weso�y mnich popatrzy� na� i dotykaj�c r�ki poufale, odezwa� si�: - Srodzem ciekaw �ycia waszego.
Kiedym do klasztoru nie powr�ci�, dop�ki furty nie zamkn�li, co mi tam!
Posiedz� z wami!
Swobody za�yj�, miodu si� napij�.
M�wcie prosz�.
- Po setny chyba raz dla was swoj� histori� powt�rz� - odezwa� si� stary, popijaj�c troch�, jakby sobie usta chcia� zwil�y�.
- Wielem ju� ludzi t� gadk� karmi�, a� mi si� samemu obrzydliw� sta�a.
Nic to, mog� j� jeszcze raz gwoli ojcu powt�rzy�.
Pomilczawszy troch�, pog�aska� brod� stary i tak pocz��: - Jeszcze nieboszczyka kr�la Bolka ojciec dogorywa� w P�ocku, gdym ja, na�wczas m�odym b�d�c, nas�uchawszy si� du�o od obcych ksi�y o krajach r�nych, zawzi�� wielk� ochot� je zobaczy�.
�y� na�wczas ojciec stary i dwu braci moich, Naw�j i S�dziw�j.
Siedlili�my si� naszym rodem z prastarych czas�w wedle Krakowa, tam by�o gniazdo i ojcowizna Star��w.
Ziemie naok� mieli�my szerokie i stali�my mi�dzy ziemiany na czele.
Zapalono wici na wojn�, a zawo�ano: "Starz�!
" - tysi�ce ludu sz�o naszego z toporami po staremu.
Gdym si� u nieboszczyka starego ojca prosi�, aby mnie troch� pu�ci� w �wiat, ofukn�� si�, ani s�ucha� o tym nie chc�c.
By�o co robi� ko�o domu.
Mnie piek�o skosztowa� i z�a, i dobra, a popatrze�, jak si� to tam gdzie indziej dziewa�o.
Wi�c ojcu si� ju� nawet nie opowiedziawszy, pod pozorem �ow�w, na m�odym koniu siwym, kt�regom sobie sam uje�dzi�, zbroiczki nabrawszy troch�, pu�ci�em si� naprz�d na dw�r kr�lewski, niby s�u�by wojennej szukaj�c, �e mi si� w pokoju mier�i�o.
St�d gdy Niemcy jechali precz do siebie, kt�rzy byli z Magdeburga za jak�� spraw� pos�ani, z nimim si� jako jeden z nich wykrad�, naprz�d do onego Magdeburga.
Ale tu mi�dzy �o�nierstwem biskupim, panami i r�nym ludem �o�daczym nied�ugom wy�y�, niewielem te� zobaczy�.
Zaci�gn��em si� do cesarskich, Henrykowych, w�wczas kiedy ju� �w cesarz sam chwia� si� na swoim tronie, o czymem ja m�ody nie wiedzia�.
Majestat zda� si� wielki i rycerstwa ko�o niego, pi�knego, du�o si� jeszcze zwija�o - a ci mnie mi�dzy siebie przyj�li.
Henryka B�g pokara� snad� za to, �e na Ojca chrze�cija�stwa ca�ego si� porwa�, na rzymskiego biskupa i papie�a, a teraz na� te� w�a�ni synowie godzili, chc�c mu ber�o wydrze� z d�oni.
Mnie tam na�wczas m�odemu nie by�o w g�owie, kto panowa�, inom patrza�, kto by mnie zawi�d� daleko, abym coraz nowe ziemie ogl�da�.
Z cesarskimim si� wi�c po niemieckich ziemiach t�uk� naprz�d, r�nego losu za�ywaj�c.
Jeden syn, co si� by� na cesarza Henryka porwa�, zmar� jako�, z pomsty bo�ej; wnet i drugi po nim, Henryk, tak�e si� podni�s� przeciw ojcu.
A mia� z sob� i papie�a rzymskiego, i Bawar�w, i innych wielu.
Jam z ojcem, cesarzem, i Niemcami jego szed�, gdy nad Regenem pod miastem Racisbon� spotkali�my si� z wojskiem synowskim.
W sierpniowy skwar zesz�y si� zast�py, a ju� syn mi�dzy naszymi wielu mia� swoich i cesarscy bi� si� nie chcieli, swoj� krew przelewaj�c.
A to� wszyscy pono wiecie, jak potem cesarza syn wi�zi� i zamorzy�, bo ze strapienia i zgryzoty zmar� Henryk stary.
Nawet cia�o jego potem z grobu papie� kaza� wyrzuci�.
Ze s�u�by ojca poszed�em do syna, cho� mi temu ojcob�jcy s�u�y� si� nie bardzo chcia�o.
Tegom jednak dopi�� z tym synem, czego z ojcem nie mog�em, bo�my z nim poci�gn�li na W�ochy.
By�em onych dni krwawych w Rzymie, gdy�my si� ledwie mot�ochowi zburzonemu obroniwszy, papie�a pojmali i zmusili go, aby czyni� po woli cesarskiej.
Sta�em przy tym, gdy go Paskal, biskup, rad nierad, ze �zy na oczach, koronowa� musia�, a �zy te jak groch na koron� cesarsk� z przekle�stwem pada�y.
- Ho, ho!
- za�mia� si�, przerywaj�c, ojciec Maur - wy�cie to i Rzym nasz widzieli.
A znacie�, jaka u nas o tym Rzymie ewangelia chodzi?
- m�wi� weso�y klecha.
- Pewno nie?
Ja j� na pami�� umiem.
Chcecie, to pos�uchajcie...
Stary Zaprzaniec przerwa� swe opowiadanie, z ukosa patrz�c na mnicha.
Ten powstawszy z �awy, min� uczyni� niby pobo�n�, w rzeczy szydersk�, i jakby w ko�ciele do czytania ewangelii si� zabiera�, g�osem grubym rozpocz��: - Onego czasu rzek� papie� do Rzymian...
Gdy przyjdzie syn cz�owieczy do tronu majestatu naszego, rzeczcie mu naprz�d: "Przyjacielu, czego przychodzisz?
" A je�eli trwa� b�dzie pukaj�c, a nic nie daj�c wam, wyrzu�cie go precz w ciemno�ci zewn�trzne.
I sta�o si�, �e przyby� jeden klecha...
Mnich z pobo�no�ci� niby wielk� zabiera� si� ci�gn�� dalej, gdy m�ody rycerz, na uboczu stoj�cy, poruszy� si� i odezwa� cicho: - Ojcze przewielebny, nie godzi si� nam s�ucha� rzeczy tych, kt�re na po�miewisko sprawy biskupa rzymskiego podaj�.
Popadliby�my w grzech znaczny.
Duchowni sobie �arty stroi� mog�, bo to tam ich sprawy, nam, �wieckim ludziom, nie przebaczy�by spowiednik.
Mnich si� zwr�ci� ku niemu z nieco szyderskim wejrzeniem.
- Chwali ci si� to - odpar� siadaj�c - �e boicie si� grzechu!
Ano, ewangelia moja by�a pi�kna i nie pos�yszycie jej ju�, bo wi�cej nie powiem.
Spojrza� ku staremu, od kt�rego si� mo�e czego innego spodziewa�, ale i ten brwi nachmurzy�, g�ow� zwiesi� i widocznie mu szyderstwo z rzeczy �wi�tych nie w smak by�o.
- A wy co na to?
- zapyta� go Maur.
- I jam nierad s�ucha� nic, co mi sumienie obci��y� mo�e - rzek� Zaprzaniec.
- Dobrze powiedzia� m�ody, sprawy to wasze, nam nic do nich.
Ojciec Maur �mia� si� pocz��.
- I wam si� to chwali - rzek� - na pr�b� bra�em, a wyszli�cie z niej dobrze.
Wam tego s�ucha� nie przysta�o, bo�cie �wieccy, dzieci i s�ugi nasze; mnie wolno, bom ja u siebie doma a tak dobry jako i ci, kt�rych na biskup�w �wi�c�.
Potar� szerok� d�oni� g�ow� - milczeli wszyscy.
Ojciec Maur widz�c, �e mu si� z jego �artem nie powiod�o, wnet zagai�: - Ano, m�wcie dalej, m�wcie, co�cie tam w tym Rzymie i gdzie dalej widzieli.
Ja, cho� sobie z Rzymu drwi�, ziemi� t� italsk� kocham mocno.
Nie ma �ycia, jeno tam, alem si� nad Tybr pr�no prosi�, pos�ali mnie na lody i �niegi.
Zaprzaniec, spocz�wszy, dalej m�wi�: - Byliby nam Normandowie z Kapui, bie��c na obron� papie�a, uszu i grzbietu natarli, gdyby si� pr�dzej po�pieszyli.
Przyszli za p�no, gdy Henryk ju� cesarsk� koron� wdzia� i co chcia�, to na papie�u utargowa�.
Powracali�my do Niemiec, gdy papie� za nami pogna� odwo�aniem tego, co mu si�� by�o wydarto, i nasi biskupowie cesarzowi z rozkazu jego opiera� si� zacz�li.
By�em ci i ja na weselu cesarskim, a potem znowu we W�oszech, gdy�my szli wojowa�, a papie� musia� uchodzi� z Rzymu przed nami.
I takem drugi raz w �yciu �w gr�d osobliwy ogl�da�.
D�ugo by to opowiada� by�o, co�my si� z cesarzem tym naw��czyli po �wiecie i nat�ukli, dop�ki pok�j z papie�em nie stan��.
Cesarz te� zmar� w�a�nie, gdym si� z nim na Frank�w wybiera�.
- Bo si� ich zl�k� - wtr�ci� Maur.
- U nas tego czasu ruszy�o si�, co �y�o, a byliby go i was w miazg� starli, pod chor�gwi� �wi�tego Dionizego.
Stary g�ow� potrz�sn��.
- Kto wie, co by tam by�o!
- rzek�.
- Mnie si� te� ju� by�o naprzykrzy�o owo szukanie guz�w po �wiecie i gdy Lotariusza Sasa obrali, jam si� do jego rycerstwa przy��czy�, przeciw franko�skiemu Konradowi.
Na nied�ugo.
Do domu si� bardzo t�skni�o; gdy si� Niemcy z sob� za �by bra� gotowali, jam samotrze� z pacho�kami dwoma i trocha tego, co si� po �wiecie uciu�a�o, do domu zawr�ci�.
S�awny� to powr�t by� - westchn�� stary - niechaj od takiego poczciwych r�ka boska broni.
�lem uczyni�, �em zamiast wprost na dw�r kr�la Krzywousta poci�gn�� do swoich, do braci, bo ojciec nie �y�, ale t�sknica si� w sercu odzywa�a do swoich i bod�a.
Rodzica mi �al by�o, �em go przy �yciu nie znalaz�, do braci tym spieszniej by�o -� wierzy�em w serca braterskie.
By�o to, jak oto teraz, jesieni�, gdym na tym samym koniu, kt�regom z domu wywi�d�, co mi si� w niejednej srogiej bitwie wys�u�y� i �ycie ocali�, kt�ry, jako i ja, rany mia� i blizny, przywl�k� si� pod T�czyn.
My�la�em sobie, da� si� im zawczasu pozna� czy nie?
Pr�bowa� postanowi�em, czy te� poznaj�.
Zatr�bi�em u wr�t.
Wyszed� od�wierny z zapytaniem: "Kto?
" Rzek�em mu: "Rycerz obcy, podr�ny o go�cin� prosi".
Pu�cili mnie.
Braci doma jako� zasta�em obu, z �ow�w powracaj�cych, z mnog� dru�yn�, a gdym si� oznajmi�, �e tej ziemi ojczycem jestem i u cesarzam s�ugiwa�, wzi�to mnie do sto�u poczestnie i ugaszczano.
Jam w nich braci poznawa� �atwo, cho� postarzeli wiele, oni mnie jako �ywo.
U wieczerzy tedy gdy�my siedzieli, rzekn� im, �em z cesarskimi po W�oszech si� w��cz�c, i widzia�, i zna� cz�eka, kt�ry si� mieni� z krakowskiej ziemi od T�czyna i zwa� si� �egota.
Spojrzeli po sobie, zdumieni troch�, i Naw�j si� pierwszy odezwa�: "By� ci to bodaj brat nasz, ale s�yszeli�my, �e tam k�dy� na obczy�nie g�ow� na�o�y�, bo warcho� by� zawsze z m�odych lat i ojcu �mierci niepos�uchem swym przy�pieszy�.
I dobrze uczyni� - doda� Naw�j - �e zgin��, bo tu nie mia� po co powraca�".
Na tom rzek�: "Azali zgin��, nie wiem, bom ci go �ywym ogl�da�, a o �mierci wcale nie s�ysza�".
Pocz�li tedy od tej chwili jako� koso na mnie spogl�da�, a �em si� tym i owym pytaniem wyda�, i� ziemi� i okolice znam dobrze, dziwowali si�, sk�dem o tych ludziach wiedzia� i o sprawach ich.
Na tom rzek�: "Nie ma si� czemu dziwowa�, bom tutejszy".
Na to ju� nic nie odpowiedzieli, tylkom widzia�, �e mnie na oku trzymali mocno, chwili nie spuszczaj�c ze mnie wzroku.
Gdy pora do snu przysz�a, komornikowi zawie�� kazali spa� do izby pod wie��, za kt�r� podzi�kowawszy im, rzek�em, �em od dawna obyczaj mia� tam sypia�, k�dy ko� m�j sta�, bo m�j siwy do mnie, a ja do niego jak do brata i druha nawyk�em.
To rzek�szy, do szopy szed�em na sienne pos�anie, na co, cho� si� pomieszali, nie odpowiedzieli nic.
Gdym si� ju� do snu, konia opatrzywszy, mia� uk�ada�, a by�a noc ksi�ycowa jasna, pos�ysza�em szelest i - patrz�, stoi we drzwiach szopy posta� jaka�, jakby widmo niewie�cie.
Domy�li�em si�, kto by�, bo przy wieczerzy, gdy niewiasty pos�ugiwa�y, nadzoruj�c� nad nimi star� Nani� pozna�em, kt�ra mi kiedy� mamk� by�a.
I widzia�em, �e ocz�w nie spuszcza�a ze mnie i g�osowi si� memu przys�uchiwa�a z k�ta, dziwnie r�ce �ami�c.
Nie s�dzi�em jednak, aby pozna� mnie mia�a.
Obaczywszy posta� w bieli, tkn�o mnie zaraz, �e nie kto inny, ona by�a.
Ta, obejrzawszy si� doko�a, ostro�nie po cichu przyst�pi�a do pos�ania mojego, po imieniu wo�a� pocz�wszy.
Nie zapieraj�c si� wi�c, wsta�em wita� j�, kt�ra si� od �ez i j�ku, ca�uj�c nogi i r�ce moje, wstrzyma� nie mog�a, a nierych�o si� ukoi�a z p�aczu srogiego, rado�ci i trwogi jakiej�.
Gdy si� nieco uspokoi�a, m�wi� dopiero zacz�a, �e po wyj�ciu moim bracia moi podejrzenie powzi�wszy, azalim nie by� �egota, d�ugo si� naradzali, co pocz�� mieli.
M�wili mi�dzy sob�: "Co poczniemy, je�eli on �egota jest?
Mamy� mu odda� cz�� jego ojcowizny, kt�r��my zaw�adali i mi�dzy siebie rozdzielili?
" S�dziw�j rzek� naprz�d: "Dop�kim �yw, tego, co trzymam, wydziera� nie dam sobie.
Cho�by �egota by�, jak on si� wywiedzie, �e bratem jest naszym?
Lat min�o ma�o nie trzydzie�ci, gdy opu�ci� ten kraj, ojciec go zna� nie chcia� i my nie b�dziemy.
" Po czym naradzali si� jeszcze i postanowili dla bezpiecze�stwa rzuci� mnie do ciemnicy i trzyma� w niej, a�bym si� albo siebie wyrzek�, lub marnie w niej sczezn��.
Mamka mnie zaklina�a, abym natychmiast noc� uchodzi� i szed� do kr�la z �a�ob�, kt�rej m�� stary wrotnym by�, i ten mi mia� bram� otworzy�.
Rzek�em na to niewie�cie, i� nie mo�e to by�, aby mieli na w�asn� krew rodzeni bracia nastawa�.
I cho� u n�g mych le��ca b�aga�a z p�aczem, leg�em na siano spa�, nie powzi�wszy strachu.
Jako� nazajutrz szed�em do komnat ich, jedli�my i pili znowu, tylkom widzia�, �e mnie oczyma �ledzili, coraz pilniej o brata swojego badaj�c.
A gdy si� ju� uczta mia�a ku ko�cowi, powsta�em z kubkiem w d�oni podanym i odezwa�em si�: "Pytali�cie mnie o brata waszego, a oto on, �egota, brat wasz, kt�ry staje przed wami.
Jam jest".
Struchleli zrazu - popatrzyli na si�.
S�dziw�j pierwszy och�on�� i odpar� z u�miechem: "Dobry� nasz brat, doznasz takiego przyj�cia, na jakie� zas�u�y�.
Od nieboszczyka �egoty nas�ucha�e� si� o nas i nauczy�, przychodzisz nam k�amem i samozwa�stwem ojcowizn� wydziera�".
Oba wnet na czelad� hukn�li: "Wi�za� i do ciemnicy rzuci� zdrajc�!
" Zaklina�em ich, aby tego nie czynili, a nie obci��ali sumienia krwi� bratersk�, ale si� oba z dru�yn� sw� rzucili na mnie nawa�em.
Jam te� miecza doby� i obrania� si� musia�.
Na mnie jednego ludzi by�o dwudziestu, obalili wi�c, z ty�u pochwyciwszy, na ziemi� i zwi�zanego, skr�powanego rzucili, jako chcieli, do lochu, drzwi zabiwszy, gdzie mnie g�odna �mier�, powr�z pewnie lub miecz czeka�.
�ask� bo�� stara mamka, jak skoro krzyk i wrzaw� pos�ysza�a, domy�liwszy si�, co si� sta�o, ze dworu natychmiast wybieg�a wprost do kr�la do Krakowa, gdzie w�a�nie bawi� pod�wczas pan, spoczywaj�c po wojnie.
Pad�a mu do n�g z j�kiem wielkim, wszystko wyznawaj�c i ratunku dla mnie, jakby dla w�asnego b�agaj�c dzieci�cia.
Jam, o niczym nie wiedz�c, na bar�ogu le�a�, nie maj�c nawet ani chleba, ani wody kropli, gdy na wiecz�r �omot, t�tent i wrzaw� pos�ysza�em wielk� w podw�rcach.
Anim wiedzia�, co by�o, �mierci si� spodziewaj�c i do niej gotuj�c, rozmy�laj�c w sobie, i� mnie ona od obcych omin�a, aby mi j� swoi zadali.
Tymczasem kr�l, poruszony p�aczem niewiasty, natychmiast konia poda� kazawszy, przyby� na zamek sam, aby sprawiedliwo�� wymierzy�.
Gdy im o panu zna� dano, Naw�j i S�dziw�j po�pieszyli naprzeciw, nic si� nie dorozumiewaj�c, z pok�onami, nogi ca�uj�c a do zamku zapraszaj�c na spoczynek.
Przyj�wszy to kr�l, nic im zrazu po sobie pozna� nie daj�c, szed� do izby, gdzie ju� st� mu zastawiono i gotowano uczt� wielk�.
Wtem, gdy do mis zasiedli, ozwie si� pan nagle, i� mu od cesarskiego dworu zna� dano, jakoby trzeci ich brat by� �ywy, a mia� do domu powraca�.
"Nie mo�e to by�, Mi�o�ciwy Panie - rzek� S�dziw�j �mia�o - bo wiemy to na pewno, i� zmar� ubity, gdy z cesarzem Henrykiem do Rzymu wchodzi� i w ulicach zamieszka by�a z papieskiem ludem, kt�rego W�och albo Normand dzid� przebi�".
"Musia� si� on z onej dzidy uleczy� - odezwa� si� kr�l - bo na pewno donosz�, i� �yw jest.
Je�liby za� k�amca jaki na siebie zbroj� jego wdzia� i imi� przyw�aszczy�, s�uszna, by go uj�� i kar�, na jak� zas�u�y� domierzy�".
Na to bracia zamilkli strwo�eni bardzo, nie chc�c przyzna� si� do tego, �e mnie ju� mieli i do ciemnicy wrzucili.
Kr�l tedy, poczekawszy ma�o i widz�c, �e milcz�, wsta�, mis� od siebie odsun�wszy, ko�pak na g�ow� na�o�ywszy i miecz pok�adaj�c przed sob�, zawo�a�: "Ju�em ja tu nie go��, ale s�dzia najwy�szy!
Niechaj tu stanie ten, kt�rego�cie do ciemnicy wrzuci� kazali!
" Ukl�li si� oba straszliwie i zmartwieli, cho� chcieli wyk�amywa� si�, nie mogli ju�.
S�dziw�j na kolana pad� przed kr�lem, mi�osierdzia b�agaj�c.
Kr�l wo�a�: "Tu mi