9397
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 9397 |
Rozszerzenie: |
9397 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 9397 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 9397 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
9397 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Arkady Fiedler
Wyspa Robinsona
Ilustrowa� Stanis�aw Rozwadowski
Wydawnictwo Pozna�skie Pozna�
Od autora
Jednym z najstarszych miast w Ameryce jest Cumana, po�o�ona u wybrze�y Wenezueli, mniej wi�cej trzysta kilometr�w na zach�d od uj�cia wielkiej rzeki Orinoko. Miasto, za�o�one przez Hiszpan�w w 1520 roku u wylotu g��bokiej zatoki, chronionej od p�nocno�wschodnich pasat�w d�ugim p�wyspem, by�o od samego zarania o�ywionym centrum handlowym i kulturalnym oraz o�rodkiem ekspansji konkwistadorskiej. Sz�y st�d wyprawy gro�nych konkwistador�w w g��b kraju, a� hen, po rzek� Orinoko, by ujarzmia� plemiona india�skie i odbiera� im ziemi�, i r�wnie� szli st�d misjonarze, by ujarzmia� lub, jak kto woli, ratowa� dusze Indian i zak�ada� bogate misje.
W Cumanie istnieje oczywi�cie wiele ko�cio��w i klasztor�w, kt�re w swych murach gromadzi�y zbiory kronik, dokument�w, traktat�w. Do dnia dzisiejszego zachowa� si� niejeden cenny r�kopis, rzucaj�cy �wiat�o na dzieje ludzi i kraju i na wypadki minionych dni.
O kilkadziesi�t kilometr�w na p�noc od Cumany wy�ania si� z Morza Karaibskiego rozleg�a wyspa Margarita, odkryta przez Kolumba, s�ynna z po�ow�w pere� i buntu ostatniego szale�czego konkwistadora, okrutnego Aguirre. Mi�dzy Margarita a sta�ym l�dem le�y inna wyspa, znacznie mniejsza, Isla Cocha, bezludna przez d�ugie wieki, na kt�rej pierwsi mieszka�cy osiedlili si� dopiero w po�owic XVIII wieku, i to tylko na kr�tki czas.
Z owego okresu znajduje si� w jednej z bibliotek kuma�skich sprawozdanie franciszkanina, kt�ry przebywaj�c na wyspie Cocha opisa�, jak mieszka�cy jej odkryli w jaskini wielk� ��d�, schowan� tam niezawodnie przed kilkudziesi�ciu laty. Na tej �odzi widnia� zagadkowy napis, wyryty w drzewie: JOHN BOBER POLONUS, a pod nim rok: 1726. Franciszkanin stara� si� ods�oni� tajemnic� odkrytej �odzi i dziwnego napisu, ale daremnie, pomimo �e spraw� �odzi kojarzy� � s�usznie zreszt� � z g�o�n� swego czasu wypraw� kilkunastu Hiszpan�w z Margarity, kt�rzy w pogoni za zbieg�ymi niewolnikami w tym�e roku 1726 wyruszyli na morze i przepadli bez wie�ci razem ze statkiem. Tyle raport franciszkanina. Inne �wczesne dokumenty, znajduj�ce si� w ksi�gozbiorach kuma�skich, podaj� o jakim� niezwyk�ym bia�ym cz�owieku, kt�ry kr�tko po roku 1726 pojawi� si� w�r�d niezale�nych Indian, Arawak�w, �yj�cych w lasach na po�udnie od uj�cia rzeki Orinoko, i uzyska� u nich przemo�ne wp�ywy. Jako s�ynny w�dz Juan � imi� odpowiadaj�ce angielskiemu John � umia� skupi� wiele okolicznych szczep�w pod swym przewodnictwem. Posiadaj�c pewn� ilo�� broni palnej, skutecznie broni� przez wiele lat ich niezawis�o�ci przed zakusami hiszpa�skich naje�d�c�w. Dopiero po jego �mierci zdo�ano z�ama� op�r Indian i ujarzmi� ich.
Na podstawie ocalonych zapisk�w dokonanych na temat owego niezwyk�ego w istocie cz�owieka, Jana Bobera, warto mo�e pokusi� si� o odtworzenie jego ciekawych przyg�d, jakich dozna� na bezludnej wyspie Morza Karaibskiego. Pos�uchajmy, co on sam m�g�by nam opowiedzie�.
I. W�r�d pirat�w
1. U uj�cia James River
� Wios�owa� potrafisz, prawda? � zapyta� �ciszonym g�osem marynarz William, m�j przyjaciel.
� Potrafi� � odszepn��em.
� No, to jazda!
Namacawszy w ciemno�ci kraw�d� szalupy, skoczy�em na jej pok�ad i t�umok z ca�ym moim dobytkiem postawi�em przy nogach. Chwyci�em za wios�a. William t�gim rozmachem odepchn�� ��d� od brzegu i zaj�� miejsce przy sterze. Czuj�c pod sob� wod�, westchn��em z ulg�: by�em jak �cigany zwierz wymykaj�cy si� pogoni.
Zaledwie�my wyp�yn�li kilka s��ni na rzek�, porwa� nas bystry nurt, by� bowiem odp�yw morza i pr�d ze spot�gowan� wartko�ci� toczy� si� w d�, ku uj�ciu James River.
Min�a w�a�nie p�noc Drobnym deszczem nasi�kni�ta pomroka pokrywa�a rzek� i przybrze�ne spichrze Jamestown. Nie by�o �adnego odg�osu pr�cz st�umionego plusku wiose� i bulgotania wody za burt� �odzi. Zi�b styczniowej nocy wirginijskiej przenika� do ko�ci.
Nagle Williama zacz�� dusi� kaszel. Marynarz daremnie go t�umi�. By� rozgrzany kilkoma szklanicami grogu, kt�rymi go uraczy�em w portowym szynku, wi�c teraz na zimnym powietrzu d�awi�o go okrutnie. Mi�dzy jednym wybuchem a drugim przeklina� swe gard�o na czym �wiat stoi i zatyka� po�� kubraka, ale to niewiele pomaga�o. Obawiali�my si�, �e ha�as �ci�gnie na nasze karki stra�nik�w rzecznych i udaremni ucieczk�. Na szcz�cie towarzysz przesta� kaszle� w sam czas.
Przed nami na brzegu pojawi�o si� �wiate�ko: wartownia celna. Przesta�em wios�owa�. Pr�d i bez tego unosi� nas we w�a�ciwym kierunku, ku uj�ciu rzeki, gdzie na kotwicy sta� okr�t, cel naszej nocnej wycieczki.
K�dy� od brzegu rozleg�y si� nawo�ywania, ale nie tyczy�y nas. Nie zauwa�eni przep�yn�li�my mimo wartowni, a gdy za skr�tem rzeki znikn�y jej �wiat�a, mo�na by�o odetchn�� swobodniej. Za nami pozostawa�o niebezpiecze�stwo, przed nami by� zbawczy okr�t.
P�niej William, m�j towarzysz, chrz�kn�� i przerywaj�c milczenie stwierdzi�:
� Well, to�my najgorsze przebyli... Jeszcze dwie godziny wios�owania...
Pochyli� si� nade mn� i z niezwyk�� u wilka morskiego troskliwo�ci�, jakiej nie spostrzeg�em u niego w ci�gu naszej dwudniowej przyja�ni, zapyta�:
� Johnny, brachu, a dusza nie wlaz�a ci w pi�ty?
� Dlaczeg� by mia�a mi wle��? � �achn��em si� ura�ony.
� Do pioruna, idziesz na kaperski statek. John! M�wi�em ci ju�, tam nie przelewki! B�dziemy wojowali i grabili! Jak Hiszpanie nas z�api�, powiesz�, jak amen, a mo�e przedtem porozkr�caj� nam �adnie cielska.
Przesta�em wios�owa�:
� Nie boj� si� wojowania! A ty, Willy, mi�y tryku, nie nap�dzaj mi stracha daremnie.
� G�upi�, John! Ja ci daremnie stracha nie nap�dzam... Nasz stary... co za �otr i szubienicznik! Takiej kanalii kapitana nie ma na ca�ym Morzu Karaibskim! �ycie na naszym pudle to piek�o, trudno wytrzyma�!
� A ty wytrzymujesz? Inni wytrzymuj�?
� Phi, my to co innego! My od dzieci�stwa przywykli do s�onej wody! Ty natomiast l�dowy szczur...
�ywo si� obruszy�em:
� Ej, Willy, nie ur�gaj mi od szczura... Dosy� jam nat�uk� si� w lasach Wirginii i niejeden raz zajrza� �mierci w �lepia. Wiesz przecie�, dlaczego uciekam!
� Wiem, wiem...
Ucieka�em przed zemst� wirginijskich obszarnik�w, angielskich lord�w.
Przed blisko trzydziestu laty ojciec m�j, pionier w poszukiwaniu nowej ziemi, wyw�drowa� z rodzin� na zachodnie rubie�e Wirginii i tam, wpo�r�d g�uchej puszczy u st�p G�r Allegha�skich, postawi� sobie chat�. Karczuj�c las, stale pod gro�b� napa�ci Indian, zmagaj�c si� z dzikim zwierzem i wrog� przyrod�, prze�ywa� mozolne lata, a� na koniec przezwyci�y� trudy i zacz�� zbiera� zas�u�one swej pracy owoce. Z biegiem czasu insi przybywali jego �ladem i zak�adali w pobli�u swe sadyby. Szcz�liwa dolina ros�a w dostatek i zaczyna�a t�tni� �yciem gromadnym. Wtedy � a by�o to akurat przed rokiem � grom uderzy� z ca�kiem nieoczekiwanej strony. Zjawili si� agenci lorda Dunbury, a�eby odebra� nam ziemi�. Opierali si� na jakim� kr�lewskim dekrecie sprzed kilkudziesi�ciu lat, rzekomo nadaj�cym te obszary rodzinie Dunbury. Na to jawne bezprawie wnie�li�my skarg� do w�adz kolonii w Jamestown, ale rz�dy sprawowali wielmo�e i panowie, poplecznicy lorda Dunbury, i sprawiedliwo�ci nam nie oddano. Kiedy siepacze chciwego lorda najechali dolin�, by wyrzuca� osadnik�w, zebra�o si� nas kilkudziesi�ciu kresowc�w i stawi�o zbrojny op�r. By�em jednym z przyw�dc�w.
Panowie w obawie, a�eby bunt nie rozszerzy� si� w kraju, jak p� wieku temu za czas�w Bacona, natychmiast rzucili przeciw nam przewa�aj�ce si�y, Szybko nas rozgromili, t�pi�c z niebywa�em okrucie�stwem. Nie oszcz�dzali stryczka. �agiew zduszono w samym pocz�tku. Na moj� g�ow� wyznaczono nagrod�. �cigany zajadle, mia�em drog� otwart� tylko w kierunku stolicy, Jamestown. Tam te� zbiegiem i ukry�em si� w karczmie nad brzegiem rzeki.
Uczynni ludzie mi pomogli, sprowadzili marynarza Williama z okr�tu kaperskiego, stoj�cego u uj�cia James River. Okr�t zawsze potrzebowa� marynarzy, a William mnie polubi� i ch�tnie zgodzi� si� przemyci� na pok�ad. Tak oto d�d�ystej nocy styczniowej znale�li�my si� na ��dce, d���c cichaczem w d� rzeki.
Up�yn�o wi�cej ni� dwie godziny, gdy g�os Williama wyrwa� mnie z zadumy:
� Co� tam majaczy przed nami!...
By� to nasz okr�t. Okrzykiem dali�my zna� o przybyciu. Z g�ry zrzucono nam linowy trap, po kt�rym wdrapali�my si� na pok�ad. William zaprowadzi� mnie do marynarskiego kubryku i kaza� si� przespa�. O �wicie zbudzi� mnie i przedstawi� bosmanowi. Bosman, do kud�atej bestii raczej podobny ni� do ludzkiej istoty, obrzuci� mnie ponurym spojrzeniem, dok�adnie obmaca� mi mi�nie na ca�ym ciele, po czym splun�� z pogard� do rzeki i mamrocz�c, kaza� mi i�� za sob�.
� Jak ci? � zapyta� mnie przez rami�. Nie rozumia�em, o co mu chodzi.
� Jak ci na imi�, �cierwo?! � hukn��.
� Jan � odpowiedzia�em z polska, gdy� tak mnie nazywano w rodzinie i w�r�d le�nych s�siad�w.
� Jak? � skrzywi� si� bosman.
� John � odrzek�em poprawnie, angielskim imieniem.
� No, to zaraz m�w po ludzku! � warkn��. Zaprowadzi� mnie do kajuty kapitana i wepchn�� do �rodka.
Kapitan, oty�y jegomo�� o wypuk�ych, przenikliwych �lepiach, siedzia� przy stole, na kt�rym zastawiono �niadanie, lecz nie jad�. Przed nim sta�o dw�ch m�odych Indian, jego niewolnik�w, jak si� p�niej dowiedzia�em. Starszego z nich, oko�o dwudziestoletniego m�odzie�ca, kapitan z ca�� pasj� smaga� biczem po g�owie. Gdy�my weszli, usta�, ale r�ki nie spuszcza� i tylko spojrza� na nas spode �ba.
� Nowy �marynarz" John � zawo�a� bosman z ironi� w g�osie.
Kapitan gniewnie kiwn�� g�ow� i kaza� nam wynosi� si� do wszystkich diab��w. Bosman szarpn�wszy wyci�gn�� mnie szorstko na pok�ad i drzwi kajuty zamkn�� szybko za sob�.
� Mia�e� szcz�cie, draniu! � zgrzytn��. � Stary by� �askawy...
Cisn�o mi si� na usta pytanie, na czym polega�o moje szcz�cie i �askawo�� kapitana i co znaczy�a ta scena zn�cania si� nad Indianinem w kajucie � ale opryskliwy bosman nie dopu�ci� mnie do s�owa; wetkn�� mi do r�k wiadro i szczotk� ze �cierk� i kaza� szorowa� pok�ad.
Takem to zacz�� s�u�b� na kaperskim okr�cie � rad nade wszystko, �em za sob� pozostawi� ziemi� ameryka�sk� i uszed� pogoni.
2. Okr�t piracki
Okr�t nosi� miano �Dobrej Nadziei" i by� trzymasztow� brygantyn�. Sta� na kotwicy jeszcze przez kilka dni. L�ka�em si�, �e w�adze wirginijskie wyw�sz� moj� obecno�� na pok�adzie, ale William, do�wiadczony wyga, uspokoi� mnie.
� Skoro� tu wlaz� � powiedzia� � to� niby umar�y za �ycia... Przepad�e� dla nich...
Jako� nikt mnie nie szuka�, a wkr�tce podnie�li�my kotwic� i wyruszyli na morze.
Rygor na okr�cie panowa� straszliwy; za najl�ejsze przewinienia stosowano kary. By�a tam zbieranina zabijak�w, ale wszyscy bali si� kapitana jak diab�a. Jako �wie�o upieczonego marynarza, zap�dzano mnie do najgorszej roboty. Nie mia�em wytchnienia od �witu a� do p�nej nieraz nocy. Gdyby nie przyjazna d�o� i ludzkie s�owo Williama, nie wiem, jak przetrwa�bym ten pierwszy, ci�ki okres mego p�ywania. William mia� szczere, acz szorstkie serce i lubo o przesz�o dwadzie�cia lat starszy, darzy� mnie prawdziw� przyja�ni�.
Codziennie, na chwil� przed p�j�ciem na spoczynek snuli�my mi�e gaw�dy.
Gdy roznios�o si� na okr�cie, �e w ci�gu �wier�wiecza mego �ycia przebywa�em w lasach i by�em tam zawo�anyn my�liwym, marynarze nieco z�agodnieli wobec mnie i ju� tak nie poszturchiwali. Bosman przydzieli� mnie do armaty Williama i kaza� wy�wiczy� na t�giego dzia�owego. Tych armat by�o wiele na pok�adzie.
� To jaka� p�ywaj�ca forteca czy co? � wyrazi�em przyjacielowi swe zdumienie.
� Do diab�a, a co� ty my�la�? �e p�yniemy na bal?
W g��bi okr�tu by�y rozleg�e luki przypominaj�ce wi�zienne lochy, tym bardziej �e pe�no w nich le�a�o �a�cuch�w.
� Do czego tyle �a�cuch�w? � spyta�em kiedy� Williama.
� Do wi�zania ludzi, kt�rych z�apiemy � odrzek� prosto z mostu.
� Ludzi z�apiemy? Czy kpisz sobie?
� Ani mi si� �ni!
� Jakich to ludzi?
� Jakichkolwiek: Murzyn�w, Indian, Metys�w, Du�czyk�w, Francuz�w, Holendr�w, Portugal�w, Hiszpan�w � wszystkich, co nam si� nawin� pod �apy, tylko nie Anglik�w.
� A co z tymi je�cami zrobimy?
� Co? Murzyn�w i tych innych kolorowych sprzedamy jako niewolnik�w do naszych plantacji, a od schwytanych Europejczyk�w pobierzemy t�usty okup za ich zwolnienie.
� To� to rozb�j!
� Co ty powiadasz?
Skorom dok�adnie pozna� cel naszej wyprawy, �uski zacz�y spada� mi z oczu: dosta�em si� nie na zwyk�y okr�t kaperski, lecz na statek piracki.
Po wyj�ciu na pe�ne morze wzi�li�my kurs po�udniowy na Ma�e Antyle i p�nocne wybrze�e Ameryki Po�udniowej. Myszkuj�c mi�dzy wyspami,
zamierzali�my napada� na pomniejsze osiedla i rabowa�, ile si� da. Zaczajeni w kryj�wkach morskich na przep�ywaj�ce statki, spodziewali�my si� bogatego �upu korsarskiego, maj�c szczeg�lnie na oku transporty niewolnik�w z Afryki.
Taki to by� zacny okr�t, na kt�ry mnie los zap�dzi�. B�d�c ju� raz na jego pok�adzie, nie mia�em mo�no�ci wycofania si�. Furtka za mn� si� zatrzasn�a. Wpad�szy mi�dzy wrony � jak m�wi przys�owie � nale�a�o kraka� jak i one.
Gdym czyni� wym�wki Williamowi, �e zawczasu mnie nie przestrzeg�, w jego niebieskich oczach odbija� si� ca�y ogrom zdziwienia.
� Hej, Johnny, do pioruna, czego ty ode mnie chcesz? � m�wi� z wyrzutem w g�osie. � Przecie�em nie ukrywa�, �e to okr�t kaperski i �e b�dziemy wojowali i grabili. Czy ukrywa�em?
� Nie, ale...
� Ale nie to najwa�niejsze... Czy nie �y�e� w tych lasach na zachodzie i nie wyprawia�e� tam ci�kich burd? Czy nie buntowa�e� si� przeciw w�adzom kolonii i nie by�e� zabijak�? By�e�, by�e�, Johnny! Dlatego chcieli ciebie powiesi� i tak za tob� szczuli! By�e� zuchwa�y i odwa�ny, ch�opcze. By�e� taki?
� By�em, tylko...
� A je�li� by� zuchwa�y i odwa�ny tam, w twoich lasach b�dziesz tak samo odwa�ny na morzu. Serce ci tu nie zwi�dnie.
Chcia�em z ca�� dobitno�ci� wy�o�y� mu r�nic� miedz podniesieniem broni w s�usznej sprawie w lasach Wirginii a u�yciem tej broni dla cel�w rabunkowych i pirackich na morzu, alem powstrzyma� si� widz�c jego m�tne, prawie dobroduszne spojrzenie: nie przekona�bym go tak �atwo o r�nicy moralnych pobudek. Przyjaciel sam nie mia� czystego sumienia, bo stara� si� skierowa� rozmow� na inny temat Pocz�stowa� mnie kubkiem rumu i zapyta�, dlaczego mnie w lasach nazywali Jan, a nie John, co brzmia�oby naturalniej.
� Bom matk� mia� Polk�, a ojciec, lubo Anglik, by� pochodzenia polskiego � odpar�em.
� Polacy to tam niedaleko Turk�w i Wiednia! � pochwali� si� William sw� znajomo�ci� geografii i historii.
� Daleko i niedaleko � machn��em r�k�, �miej�c si�. Prosi�, �ebym mu opowiedzia� co� nieco� o swej rodzinie.
Powiedzia�em, com wiedzia�: Trzy angielskie statki, kt�re w roku 1607 pierwsze zawin�y do wirginijskiej zatoki Chesapeake, przywioz�y na ziemi� ameryka�sk� nie tylko samych darmozjad�w, awanturnik�w i pieczeniarzy, jak o tym wiadomo z kronik historycznych. By�o mi�dzy nimi kilku rzemie�lnik�w�smolarzy, Polak�w, wzi�tych w s�u�b� przez kompani� wirginijsk�, a�eby stworzyli w kolonii przemys� smolarski. Mi�dzy nimi znajdowa� si� m�j pradziadek, Jan Bober.
Rzemie�lnicy ci skrz�tnie zabrali si� do pracy i niebawem wytwarzali dla kolonii smo��, dziegie�, pota� i w�giel drzewny. Sprawowali si� tak dzielnie, �e w nast�pnych latach kompania sprowadza�a jeszcze wi�cej smolarzy z Polski, przoduj�cych owymi czasy w swej dziedzinie na ca�ym �wiecie.
Z tego okresu zachowa�o si� w naszej rodzinie wspomnienie niezwyk�ego wypadku. Mianowicie, w jakie� dziesi�� czy ile� tam lat po utworzeniu kolonii angielscy osadnicy wywalczyli sobie pewne, nik�e co prawda, swobody polityczne, polegaj�ce na tym, �e mieli prawo wybierania spo�r�d siebie pos��w na sejmik kolonialny, zbieraj�cy si� w stolicy, Jamestown. Gdy polskich smolarzy, jako cudzoziemc�w nie chciano dopu�ci� do wybor�w, oburzeni, porzucili jak jeden m�� swe stanowiska i przestali pracowa�. Byli tak potrzebni kolonii, a z drugiej strony tak nieugi�ci w obronie swych praw obywatelskich, �e w�adze w ko�cu uleg�y i przyzna�y im takie same uprawnienia, jakie posiadali wszyscy koloni�ci angielscy.
� To, wida�, setne juchy byli ci smolarze! � burkn�� William z uznaniem.
W tym czasie m�j pradziadek Jan o�eni� si� z Angielk�, przyby�� z Anglii do kolonii, co dwa lata p�niej po�rednio przyczyni�o si� do ocalenia mu �ycia. Mianowicie, kiedy �ona jego spodziewa�a si� dziecka, pradziadek zabra� j� z las�w do Jamestown, by mia�a tam wszelkie wygody podczas po�ogu. Akurat w tym czasie Indianie wirginijscy wzniecili wielkie powstanie, wyrzynaj�c w pie� wszystkich niemal kolonist�w w le�nych osiedlach, w tym tak�e wi�kszo�� Polak�w.
Tylko samo Jamestown, w czas ostrze�one, zdo�a�o si� obroni� i uchroni�o swych mieszka�c�w.
O urodzonym wtedy dziadku Marcinie niewiele mog� powiedzie�; tylko to, �e �y� w lasach jako osadnik, o�eni� si� r�wnie� z Angielk� i mia� kilkoro dzieci, z kt�rych Tomasz urodzony w 1656 roku, by� moim ojcem. Gdy ojciec dochodzi� do lat dwudziestu, niespokojni Indianie znad rzeki Sus�uehanna stawali si� gro�b� dla bia�ych osadnik�w. Wtedy niejaki Bacon, kresowy pionier wirginijski, zwo�a� przeciw nim oddzia�y ochotnik�w, kt�re wyt�pi�y Indian do nogi. Jako jeden z pierwszych ochotnik�w zaci�gn�� si� m�j ojciec. Bacon cieszy� si� tak� chwa��, �e z ca�ej Wirginii �ci�gali do jego oddzia��w stronnicy.
W owe czasy srogie rz�dy w Wirginii sprawowali wielcy panowie i bogacze, do kt�rych nale�a�a ca�a niemal ziemia i wszelkie inne dobra. Na ich czele sta� przys�any z Anglii gubernator kolonii, lord Berkeley, tyran i ciemi�zca ludu. Widz�c, �e doko�a Bacona skupia�y si� coraz wi�ksze masy niezadowolonych, lord Berkeley uderzy� swym wojskiem na ty�y kresowych oddzia��w, podczas gdy rozprawia�y si� wci�� jeszcze z Indianami. Lecz pot�ga ruchu ochotnik�w by�a niezwalczona. Oddzia�y Bacona zwr�ci�y si� teraz przeciw wojskom gubernatora i przeciw w�a�cicielom maj�tk�w. Rozsro�y�a si� krwawa wojna domowa, w kt�rej zwyci�skie oddzia�y ochotnicze bi�y wroga w ka�dym spotkaniu, a� przypar�y go do samego wybrze�a.
Wtedy Bacon poni�s� �mier�. By� to cios zab�jczy dla ruchu powsta�c�w. Berkeley wykorzysta� bez�ad i pop�och w ich szeregach i podni�s�szy od nowa g�ow�, zacz�� ich gromi�. Za�amali si�, ponie�li kl�sk�. Zwyci�zcy szaleli ogniem i szubienic�. Rozjuszeni, bezlitosnym butem zdeptali zal��ek niepodleg�o�ci Wirginii. By� to rok 1677.
Ojca mego, skazanego ju� na powieszenie, ocali�a okoliczno��, �e dziadek jego przyby� do kraju jako cudzoziemiec. Wi�c ojciec, uznany za cudzoziemca, zosta� tylko wydalony z Ameryki. Pojecha� do Polski, nie znaj�c wonczas ani jednego s�owa polskiego.
Po kilku latach o�eni� si� z wykszta�con� niewiasty z rodziny rzemie�lniczej w Krakowie. Cho� szcz�liwy w Polsce, t�skni� jednak za �yciem w lasach wirginijskich. Skoro tylko zawia�y w Ameryce �agodniejsze wiatry polityczne i og�oszono og�ln� amnesti�, wr�ci� wraz z rodzin� pod G�ry Allegha�skie. Tu w ostatnim roku XVII wieku przyszed�em na �wiat. Pomimo �e matka moja by�a Polk�, niewielem zachowa� s��w polskich, za to nauczy�em si� od matki czyta� i pisa� po angielsku.
A oto � �eby zako�czy� opowie�� tych rodzinnych przypadk�w � oto w dwudziestym sz�stym roku mego �ycia wypad�o mi broni� z or�em w r�ku ojcowskiej doliny i ulegaj�c przemocy tyranii, ratowa� si� ucieczk� na morze.
� Niech ci� kul� bij�, co za rogaty r�d! � cmokn�� William z zadowoleniem. � Same bunty i bunty! Pradziadek buntownik, ojciec buntownik i syn buntownik. Jeste� jak stworzony na nasz okr�t kaperski.
, � �eby uprawia� korsarstwo i zb�jnictwo?
� Nie. �eby chwa�� zdoby�, a kieszenie przy tym napcha�.
� Dzi�kuj� za tak� chwa��...
Przebywaj�c w g��bokich lasach, �ycie wiod�em tam nad wyraz bujne i ruchliwe, pe�ne przyg�d wszelakich. Atoli je�liby mnie kto zapyta�, jakie wzruszenia w owym okresie wrazi�y si� najg��biej w moj� dusz�, odpowiedzia�bym, �e nie by�y to prze�ycia my�liwskie � lubom pierwszego nied�wiedzia ubi�, maj�c lat dwana�cie � ani krwawe przej�cia tej ostatniej ruchawki, ale byty to wra�enia innej, nieoczekiwanej zgo�a natury: ksi��ka, przeczytanie jednej ksi��ki. Przed dwoma laty wpad�a mi do r�ki, a gdym zacz�� j� czyta�, czu�em si� jak gdyby oszo�omiony i dech mi zapiera�o. Dop�kim czyta�, nie spos�b mi by�o oderwa� si� od niej. Ju� sam tytu� tej ksi��ki wskazywa�, jaka by�a porywaj�ca tre��:
�YCIE
i zadziwiaj�ce przypadki
ROBINSONA KRUZOE
MARYNARZA Z YORKU
kt�ry prze�y� sam jeden dwadzie�cia i osiem lat na
BEZLUDNEJ WYSPIE
u brzeg�w Ameryki
BLISKO UJ�CIA WIELKIEJ RZEKI ORINOKO
gdzie dosta� si� po rozbiciu okr�tu przy czym pr�cz niego
ZGINʣA CA�A ZA�OGA
z dodaniem jak zosta� nieoczekiwanie uwolniony
przez pirat�w napisane przez niego samego
PRINTED lor. W. Taylor at. the Slup in Pater�NOSTER
LONDYN
MDCCXIX
Ksi��ka, wydana w Londynie w 1719 roku, spisana by�a przez Daniela Defoe. Oto mi ksi��ka! Oto wra�enia! Nic mn� tak dotychczas nie wstrz�sn�o, jak czytanie przyg�d rozbitka na bezludnej wyspie. A gdym doczyta� j� do ko�ca, zacz��em od pocz�tku drugi i trzeci raz, ucz�c si� ust�p�w ca�ych na pami��. Czasem wydawa�o mi si�, �e to ja sam zabrn��em na t� tropikaln� wysp�, hodowa�em kozy i ratowa�em Pi�taszka od ludo�erc�w.
Uciekaj�c przed siepaczami pan�w, zabra�em ze sob� bardzo ma�o rzeczy, alem o ksi��ce nie zapomnia�. Mia�a towarzyszy� mi na wygnaniu. Na statku opowiada�em o niej Williamowi, a przyjaciel m�j tak si� do niej zapali�, �em w chwilach wolnych od zaj�� musia� mu j� czyta�, on bowiem czyta� nie umia�.
� Czy znasz mo�e t� wysp� Robinsona? � zapyta�em go kiedy�.
William podrapa� si� po g�owie bezwiednym ruchem niepewno�ci.
� Wysp takich u wybrze�a Ameryki Po�udniowej jest chmara. Ca�e szerokie uj�cie rzeki Orinoko sk�ada si� z setek wysp, ale tam wzg�rz nie ma, jak na wyspie Robinsona.
Jest w pobli�u l�du inna wyspa, g�rzysta, zw� j� Trinidad, ale to pewnie zbyt wielki szmat ziemi...
��A Ma�e Antyle, kt�re wkr�tce ujrzymy?
� Tam wysp r�wnie� niema�o i rozmaito�� ogromna. S� du�e i ma�e, g�rzyste i zalesione, zaludnione i bezludne. Ale wyspa Robinsona wszak�e by�a niedaleko l�du ameryka�skiego, Ma�e Antyle za� ci�gn� si� �a�cuchem od po�udnia ku p�nocy, z dala od sta�ego l�du.
Przejmowali�my si� ka�dym s�owem zawartym w ksi��ce Robinsona, wi�c troch� nas martwi�o, �e nie poda� nazwy ani dok�adniejszego po�o�enia swej wyspy.
� Czekaj, Johnny! � zawo�a� William, o�ywiony now� my�l�. � Co� mi wpad�o do g�owy: Tobago! W �a�cuchu Ma�ych Antyli jest to ostatnia wyspa, najbardziej na po�udnie wysuni�ta. Tobago! Stamt�d wida� w pogodne dni ska�y Trynidadu, wyspy, ale przecie� przyczepionej blisko l�du ameryka�skiego. Wi�c mo�e Tobago jest wysp� Robinsona? Jest g�rzyste, pokryte wewn�trz puszcz�, wszystko niby si� zgadza...
� A czy �yj� tam ludzie?
� A jak�e, s� tam pono� jacy� koloni�ci angielscy, ale dawniej wyspa by�a nie zaludniona, tak mi m�wiono...
� Wszystko si� zgadza, to wi�c tam, na Tobago, z pewno�ci� �y� Robinson?
� O Johnny, czy ja wiem? Mo�e tak, mo�e nie... R�ne takie snuli�my domys�y, ale w�a�ciwie trudno by�o powiedzie� na pewno, gdzie w tym roju wysp i wysepek by�o miejsce rozbicia si� statku Robinsona.
Tymczasem z mili na mil� wzmaga�a si� czujno�� na naszym statku, wp�ywali�my bowiem na wody wysp francuskich i mo�na by�o natkn�� si� na po��dany �up. Wiadomo by�o, �e w pobli�u Guadelupy krzy�owa�y si� trasy r�nych statk�w, nie tylko francuskich, ale i du�skich, i holenderskich.
Kt�rego� dnia ujrzeli�my wy�aniaj�ce si� spoza widnokr�gu �agle, ale okaza�o si�, �e to ca�a flotylla dobrze uzbrojona, i trzeba nam by�o zmyka� czym pr�dzej, by nie nawarzy� sobie piwa. Kapitan, zniech�cony zawodem, postanowi� tedy p�j�� dalej na po�udnie, na szlaki statk�w hiszpa�skich, gdzie pono� zdobycz bywa�a �atwiejsza, a gdy szcz�cie dopisywa�o � i cenniejsza.
� Nie ma to jak Hiszpanie � wo�a� nasz bosman w rzadkich chwilach lepszego humoru. � Przyjemnie im podrzyna� gard�a, a srebra u nich � ca�e g�ry!
Zgrzyta�em z�bami, �em dosta� si� lekkomy�lnie w tak podl� kompani�, ale nie by�o innej rady, jak oboj�tn� min� pokrywa� swe wzburzenie. Na domiar zyskiwa�em pochwa�� pirat�w moj� zr�czno�ci�, gdy� w obchodzeniu si� z armat� i w celowaniu czyni�em niezwyk�e podobno post�py.
W pobli�u Guadelupy przep�ywali�my ko�o innej wyspy, znacznie mniejszej, cho� r�wnie g�rzystej i pokrytej puszcz�.
� Czy�by to Martynika? � zapyta�em Williama.
� Nie, brachu, Martynika le�y troszk� dalej na po�udnie, a to jest Dominika. My, Anglicy, od dawna ostrzymy sobie na ni� apetyt, ale niejeden �eb rozbije si� jeszcze o skalisty brzeg tej wyspy, zanim k�sek przypadnie nam.
� Czy zbyt trudny dost�p?
� Dost�p jak dost�p. Na wyspie siedz� wszawi Indianie i tak diabelnie si� broni�, �e nijak do nich podej��.
� Hej, Williamie! � zawo�a�em zdziwiony. � Czy si� czasem nie mylisz? Ja my�la�em, �e na wszystkich wyspach Ma�ych Antyli ju� dawno ich wyt�piono do nogi...
� Well, wyt�piono na wielu wyspach, ale nie wsz�dzie. Tu Dominika. Je�li za dwa, trzy dni szcz�liwie ominiemy Martynik�, ujrzymy wysp� Santa Lucia. Na niej r�wnie� trzymaj� si� Karaibowie, jakby za ich dawnych dobrych czas�w. Nast�pna na po�udniu wyspa, Saint Vincent � to samo. I tam grasuj� Indianie, a bia�y, kt�ry dosta�by si� na ich brzeg, mo�e po�egna� si� ze �wiatem. Niejeden raz tam l�dowali�my zbrojn� gromad�, by na�apa� niewolnik�w na nasze plantacje, ale � bestie � bronili si� tak dziko, �e szybko odchodzi�a nam ochota. Kiedy� przyjdzie i na to plugastwo kolej...
Srog� zawsze �ywi�em ku Indianom zawzi�to��, bom jako kresowiec wirginijski wiele nas�ucha� si� skarg na nich, a ojciec m�j za m�odu sam z nimi wojowa� w szeregach Bacona � jednak trudno mi by�o teraz podziela� nienawi�� Williama do tych wyspiarzy. Na swych wyspach siedzieli cicho jak mysz pod miot��, nikomu nic z�ego nie robi�c. Czy dziwi� si� im, �e zaci�ty stawiali op�r, nie chc�c i�� do niewoli, straszniejszej zapewne ni� �mier�? A mo�e te dzikusy odczuwa�y wszelkie jarzmo r�wnie bole�nie jak ja, ka�dy z nas?
� Czy to s� ludo�ercy, ci na tych wyspach? � spyta�em przyjaciela.
� Wiadomo.
� Sk�d wiadomo? � stara�em si� dociec szczeg��w.
� Ka�de dziecko to wie.
Widocznie nie mia�em zbyt przekonanej miny i William chcia� wzi�� mi to za z�e, ale zaraz si� roze�mia�. Po chwili rzek�:
� Je�li to ciebie naprawd� interesuje, to zapytaj si� Arnaka, tego wi�kszego z owych dw�ch niewolnik�w naszego starego. Chocia� pochodzi z po�udnia, gdzie� znad uj�cia Orinoko, a nic z tych wysp tutaj, przecie� on tak samo Karaib jak ci wyspiarze.
� Ale jak si� z nim dogada�?
� Bardzo �atwo. On umie po angielsku... Tylko uwa�aj na kapitana! Jak ci� stary przydybie, �e wdajesz si� z jego niewolnikiem, �eb ci chyba urwie. I jeszcze jedno: �piesz si�, Johnny, dop�ki Indianie przy �yciu, bo nied�ugo stary zam�czy ich na �mier�.
� W�ciec si� mo�na, jak on zn�ca si� nad ch�opcami! � wyrwa�o mi si�, � Czemu to robi?
� Czemu? Nie rozumiesz, g�upcze? To jego jedyna przyjemno��. Tak� posiada ju� ten szatan pod�� natur�, �e zawsze musi mie� jak�� ofiar� i doprowadzi� j� powoli do �mierci � Przedtem mia� m�odego Murzyna. Pastwi� si� nad nim tak
d�ugo, a� Negr zdech� jak pies. Teraz wybra� sobie tych dw�ch Indian. Jakem William, mog� ci g�ow� da�, �e z tego rejsu �ywi nie wr�c�.
� To straszne!
� G�upi�, Johnny. Mylisz si�!
� Nie rozumiem ciebie! ,
� To dobrze, �e stary ma Indian do katowania, bo przynajmniej nam, marynarzom, daje spok�j.
William w gruncie rzeczy nie mia� z�ego serca, ale wykolejone �ycie na pirackim statku pomiesza�o mu wszelkie poj�cia dobrego i z�ego. Polubi�em starego marynarza i postanowi�em w duchu, �e zaraz po powrocie do Ameryki P�nocnej �ci�gn� go ze statku, zaprowadz� w lasy Pensylwanii i tam wykieruj� go na uczciwego cz�owieka i towarzysza. W Pensylwanii lordowie wirginijscy nie mieli wielkiej w�adzy.
3. Kapitan i dw�ch Indian
Kurs wi�d� nas prosto na po�udnie. By� luty. Podchodzenie pod s�o�ce odczuwali�my wyra�nie w zmianie powietrza. Zimne wiatry pozostawa�y daleko za nami, z ka�dym dniem s�o�ce coraz mocniej przygrzewa�o, a gdy nieraz podkradali�my si� pod brzegi wysp na odleg�o�� nie wi�ksz� ni� p� mili, wietrzyk dm�cy od l�du ni�s� nam silne zapachy kwiat�w i nieznanych korzeni.
Na wyspach by�a ju� wiosna w pe�ni. Pomimo ci�kiej s�u�by na okr�cie, z radosnym wzruszeniem wita�em to inne ni� u nas niebo; po raz pierwszy przecie� w �yciu zapuszcza�em si� w strony podzwrotnikowe.
Szereg wysp min�li�my bez wypadku, trzymaj�c si� z daleka od Barbados, na kt�rym ju� od blisko stu lat siedzieli Anglicy. Potem wzi�li�my kurs na po�udniowy zach�d, by op�yn�� wysp� Grenad�. Zbli�ali�my si� do trakt�w wodnych, nawiedzanych przez statki hiszpa�skie. Odt�d marynarz na �bocianie" ze szczeg�ln� uwag� wyt�a� wzrok na wszystkie strony. Lecz daremnie wyt�a�. Nic nie wchodzi�o nam w drog�. Morze od widnokr�gu do widnokr�gu rozci�ga�o si� puste, jak gdyby nigdy nie widzia�o tu cz�owieka.
Kapitan, rozsierdzony niepowodzeniem, miota� przekle�stwa na wszystkich i na wszystko. Chodzi� uzbrojony po z�by, niby w obawie buntu, ale na nas warcza� tylko z daleka, za to tym okrutniej wylewa� sw� pasj� na dw�ch m�odych Indianach. Czeg� oni nie wycierpieli! Gdy pewnego razu starszy z nich, wyrostek dwudziestoletni, uczyni� rozpaczliwy ruch, jakby w samoobronie, kapitan doby� pistoletu, by go zastrzeli�. Ale rozmy�li� si�. Kaza� suto nakarmi� ch�opca przesolonym mi�sem bez kropli wody do picia i nast�pnie przywi�za� do przedniego masztu. Biedaczysko, wystawiony na niepogody i �ar s�o�ca, mia� tu pozosta� a� do �mierci z g�odu i pragnienia. Kapitan zapowiedzia�, �e zastrzeli jak psa ka�dego, kto stara�by si� pom�c ch�opakowi.
Dzia�o si� to po po�udniu owego dnia, kiedy daleko, na zachodnim widnokr�gu, zamajaczy�y szczyty Grenady. Patrzyli�my na okrucie�stwo kapitana bezsilni, skuleni jak psy, zal�knieni. Ch�opak sta� pod masztem przez ca�� noc, przez ca�y nast�pny dzie� pra�y� si� w s�o�cu. Mia� silny charakter. Milcza�. Ani s�owem nie zdradzi� si�, �e cierpi.
Pod koniec dnia zacz��em buntowa� si�. Odezwa�a si� we mnie krewko�� wirginijskiego kresowca. To, �e kapitan �mia� zn�ca� si� tak otwarcie i bezwstydnie pod naszym bokiem, odczuwa�em, jak gdyby mnie samego to spotyka�o. W oczach kapitana, wida�, byli�my mot�ochem, z kt�rym nie potrzebowa� si� liczy�.
Z nastaniem nocy powzi��em zamiar udzielenia ch�opcu pomocy. Noc by�a chmurzysta, czarna jak smo�a, ciep�e porywy wiatru �wiszcza�y w olinowaniu. Mo�e zanosi�o si� na deszcz, ale nie by�o wiadomo, czy spadnie, od wielu ju� dni nie pada�o.
Nad ranem by�a kolej na moj� wacht�, wi�c przedtem, kr�tko po p�nocy, zaczo�ga�em si� do przedniego masztu.
Sz�o �atwiej ni�elim przypuszcza�; nikt mnie nie spostrzeg�. Nios�em spory kubek pe�en wody do picia i nieco zwil�onych suchar�w.
Nikogo nie by�o w pobli�u. Indianin, maj�c r�ce skr�powane i przymocowane do masztu, drzema� na stoj�co. Przytkn��em mu kubek do ust. Wi�zie� drgn�� wystraszony. Pi� chciwie i zdawa�o mi si�, �e s�ysz�, jak woda bulgoc�c sz�a mu �ykami do �o��dka. Potem wtyka�em mu do ust drobne kawa�ki zwil�onych suchar�w. Nie m�wili�my do siebie ani s�owa i w�tpi�, czy mnie pozna�. Chcia�em da� mu jeszcze wody do pop�ukania, alem nie zd��y�.
Nagle drzwi od kajuty kapita�skiej otworzy�y si� i smuga �wiat�a rozdar�a ciemno�ci. Jak oparzony odskoczy�em w bok. Niestety, w pop�ochu z r�k wypad� mi kubek, z trzaskiem pad� na pok�ad i potoczy� si�. Nie by�o czasu za nim biec. Kapitan trzymaj�c wysoko latark�, szed� w moj� stron�. Musia� zauwa�y� co� podejrzanego, bo przyspieszaj�c kroku kl�� g�o�no i przywo�ywa� wacht�.
W pobli�u przedniego masztu le�a�y zwoje lin, wszelakie skrzynie i rupiecie. Da�em nura i w ciemnej dziurze ukry�em si� jak szczur. Po chwili dolecia�y mnie w�ciek�e okrzyki kapitana: widocznie odkry� kubek i domy�li� si�, co zasz�o. Kaza� marynarzom szuka� winowajcy, ale niewiele wsk�ra�, bo wszyscy nienawidzili okrutnika i opieszale wykonywali jego rozkazy. Pieni� si�, wrzeszcza� na ca�e gard�o, potem znik� w swej kajucie, hukn�wszy drzwiami.
Wpr�dce w�lizn��em si� nie postrze�ony do kubryku i leg�em na swym pos�aniu obok reszty za�ogi.
Grubo myli�em si� my�l�c, �e na tym koniec sprawy. Nast�pnego dnia kapitan zwo�a� na pok�ad ca�� za�og� i ��da�, by zg�osi� si� sprawca. R�wnocze�nie da� rozkaz �wiczenia batami obydw�ch marynarzy z wachty, w czasie kt�rej zdarzy� si� nocny wypadek. Spogl�daj�c na nas ze wstr�tem, wycedzi�, �e ka�e bi�, dop�ki marynarze nie wyzion� ducha.
Sta�em mi�dzy innymi na pok�adzie. Nie w�tpi�em, �e �otr wykona sw� gro�b� i ka�e ubi� dw�ch niewinnych ludzi.
Dzia�o si� to wszystko w pobli�u przedniego masztu, spod kt�rego ogarnia� nas mdlej�cym wzrokiem zwi�zany Indianin. Rozumia�, o co chodzi.
Wzdrygn�wszy si� wyst�pi�em kilka krok�w naprz�d i patrz�c kapitanowi �mia�o w oczy, o�wiadczy�em g�o�no, �e to ja by�em sprawc�.
� Tyyy? � wyrwa�o si� z jego gardzieli z�owieszczym sykiem.
Wielka jego g�owa, wytrzeszczone �lepia i drapie�nie otwarte usta wyda�y mi si� w tej chwili g�b� jakiego� potwora morskiego. Kapitan nieznacznie si� przybli�y�, �widruj�c mnie twardym wzrokiem. Znienacka wzni�s� praw� r�k� i zdzieli� mnie pi�ci� w twarz. Zamroczy�o mnie. Chcia�em skoczy� mu do gard�a, ale silne �apy marynarzy chwyci�y mnie jak w kleszcze. Kapitan doby� pistoletu. Poczu�em ostre uderzenie w skro� i natychmiast straci�em przytomno��.
Gdym przyszed� do siebie, le�a�em w kubryku na swym bar�ogu. W g�owie mi szumia�o i bola�o okrutnie, a w oczach mia�em mg��. By�o mi ch�odno. Kto� siedzia� obok mnie. Dopiero po d�u�szej chwili pozna�em, �e to William.
� No, skurczybyku, budzisz si� nareszcie � szepn�� nade mn� uradowanym g�osem. � Cholernie d�ugo to trwa�o.
� Czy on strzeli� do mnie? � zapyta�em.
� Nie. Uderzy� tylko kolb� pistoletu.
� Ach, tak.
Odlatywa�y mi my�li jak sp�oszone ptaki, ponownie zapad�em s�abo�� nieprzytomno��, lecz s�abo�� szybko min�a.
� Darowa� mi �ycie! � prychn��em z sarkazmem.
� Nie � odpar� William. � Stary my�la�, �e ciebie u�mierci�. Le�a�e� jak zabity. Gdy si� �ciemni�o, przenios�em ci� tutaj.
� Dzi�kuj� ci, Willy...
Potem zatrwo�y�a mnie my�l, co b�dzie dalej. Zaniepokojenia nie ukrywa�em przed Williamem. Zna�em m�ciwo�� kapitana. Lecz przyjaciel nie przejmowa� si� zbytnio.
� Le� cicho � m�wi� � jakby� ci�gle by� nieprzytomny i umieraj�cy... Na razie kapitan ma inne k�opoty!
Wznios�em ku Williamowi pytaj�ce spojrzenie, jakie to k�opoty.
� Czy nie s�yszysz, nie czujesz? � marynarz ruchem r�ki wskaza� na �ciany kubryku.
Teraz dopiero u�wiadomi�em sobie, �e od zewn�trz wdziera� si� do nas huk spienionych fal, bij�cych gwa�townie o burt� okr�tu. Ko�ysali�my si� na wszystkie strony. Lampa, wisz�ca u stropu, ta�czy�a na prawo i lewo; �ciany okropnie trzeszcza�y.
� Sztorm? � zapyta�em.
� I to jaki! � William �wisn�� przez z�by. � Piek�o! Od kilkunastu godzin stracili�my panowanie nad sterem. Cz�� maszt�w po�amana. Statek na �eb, na szyj� p�dzi w stron� l�du.
� Jakiego l�du? � nie mog�em nale�ycie po�apa� si� z b�lu g�owy.
� Jakiego? No, prosta rzecz, Ameryki Po�udniowej, Sztorm pcha nas na po�udniowy zach�d, mo�na kr��ka dosta�... Je�li nie ustanie wcze�nie, zagna nas na jakie ska�y albo w �apy Hiszpan�w, co jeszcze gorsze... Lepiej o tym nie my�le�, co nam zgotuj�...
William da� mi do picia co� smakuj�cego jak ros� z mi�sa. Pokrzepi�o mnie to znakomicie, r�wnocze�nie jednak opad�a mnie niezwalczona senno��. Chcia�em zapyta� si� przyjaciela o los Indianina przy maszcie, ale nie dosz�o ju� do tego: zapad�em w g��boki, mocny sen.
Odpoczynek poprawi� mi zdrowie niezgorzej. Po przebudzeniu si� g�ow� mia�em trze�wiejsz�, a b�l skroni odczuwa�em jeno wtedy, kiedym jej dotyka�. Cia�o me przenika� dojmuj�cy zi�b, pomimo �e le�a�em w ubraniu. Chcia�em wsta� z pos�ania, ale przypomnia�y mi si� przestrogi Williama.
Burza jednym ci�giem szala�a jak wprz�dy. Huk szed� z pok�adu og�uszaj�cy, jakby z dzia� bito. W czelu�ciach okr�tu trzeszcza�o tak okrutnie, �e patrza�em chwili, kiedy rozwali si� grat i woda zaleje mnie w kubryku.
W p�mroku zamajaczy� kto� zbli�aj�cy si�. By� to William.
� Jak si� czujesz? � spyta� �ciszonym g�osem,
� Lepiej. Tylko mi ch�odno...
� To dziwne. Jest parno i gor�co pomimo sztormu. Jedz i pij, b�dzie ci cieplej... �le z nami...
� Z kim?
� Z okr�tem.
Przyni�s� mi znowu po�ywienie. Nag�y przyp�yw podzi�ki nape�ni� me serce za niezwyk�� troskliwo��, jak� mnie otacza� ten obcy, b�d� co b�d�, cz�owiek.
� O Willy, Willy!... � szepn��em.
Ale on uczyni� ruch r�k�, jakby chcia� odgoni� od siebie wszelkie wzruszenia, i burkn��:
� Id� do diab�a!
� Nie wymigasz mi si�! � rzek�em stanowczo, podnosz�c si� na pos�aniu. � S�uchaj mnie! Tam w Pensylwanii czeka na nas puszcza. Wykarczujemy wsp�lnie las w urodzajnej dolinie. Naucz� ci� uprawy ziemi i polowania... Zobaczysz, jakie pi�kne to �ycie...
� Ach, �eby ci� jasne pioruny! Pi�kne, pi�kne! � przedrze�niaj�c parskn�� William z ironicznym u�miechem, kt�ry wi�cej wyczuwa�em w jego g�osie, ni�elim go widzia�. � Pi�knie! Ale pierwej trzeba do�y� tej twojej Pensylwanii, a z tym do�yciem krucho... S�yszysz, jak wali?
� S�ysz�.
� Na pok�adzie Sodoma i Gomora. Woda zerwa�a ju� g��wn� szalup� ratunkow�, pozosta�a nam tylko druga ��d�... Sztorm, jakiego nie pami�tam...
Niepogody i przechyle� okr�tu nie znosi�em tak dobrze jak William. Po spo�yciu pokarmu zbiera�o mi si� po trosze na md�o�ci, ale mimo to nie traci�em jasnego pogl�du na sprawy i na moje po�o�enie. Coraz uporczywiej wciska� mi
si� do g�owy rozpaczliwy pomys�. Na razie nie zdradzaj�c si� z nim przyjacielowi, chcia�em jednak nabra� pewno�ci, czy to, co zamierzam zrobi�, by�o s�uszne i konieczne.
� Willy � zagadn��em przyjaciela � czy ty dobrze znasz naszego starego?
� T� zaraz�? Jak w�asn� r�k�. Ju� trzy lata z nim p�ywam.
� To powiedz mi, co b�dzie, jak sztorm si� uciszy? Bo przecie� kiedy� nastanie zn�w pogoda, do diaska...
S�owa moje wprowadzi�y Williama w pewne zak�opotanie. Domy�la� si�, co mi zaprz�ta�o g�ow�. Oci�ga� si� z odpowiedzi�.
� No, gadaj � zach�ca�em go � nie b�d� tch�rzem, przyjacielu! Kapitan jest przekonany, �e mnie pos�a� na tamten �wiat. Co b�dzie, gdy zobaczy mnie �ywego?
Marynarz wzruszy� ramionami.
� Nie wiem, dalib�g, nie wiem, co wtedy nast�pi.
� Czy nie si�gnie po pistolet i nie wpakuje mi kuli w �eb, tym razem ju� na dobre?
Po chwili William potwierdzi�:
� U tego szubrawca wszystko mo�liwe. To m�ciwa bestia.
� Wi�c musz� si� broni�! Jasne, przyznasz mi to! � krzykn��em.
� Broni�, bardzo �adnie, ale jak si� chcesz broni�, nieboraku? � westchn�� zatroskany przyjaciel.
� Wiem, jak si� broni�! � warkn��em.
� Stary ma tu nieograniczon� w�adz�. Ka�dego z nas mo�e zat�uc na �mier� jak szczeniaka. Ma w�r�d za�ogi kilku siepaczy, gotowych dopu�ci� si� ka�dej zbrodni na jego skinienie. Gdzie ty, Johnny, przeciw niemu?
Le�a�em w kubryku tak, jak mnie nieprzytomnego przyd�wiga� tu William: w odzie�y. Namaca�em pas. Wisia� tam u lewego boku m�j my�liwski n�, wierny od lat towarzysz w�dr�wek po puszczy wirginijskiej. Doby�em go teraz z pochwy sk�rzanej i pokaza�em Williamowi, ale wtedy w�a�nie kilku marynarzy z za�ogi wesz�o do kubryku, wi�c n� szybko chowaj�c, wycedzi�em pe�en zawzi�to�ci do ucha przyjacielowi:
� Kapitan nie mo�e prze�y� tego sztormu!... Albo on zginie, albo mnie diabli wezm�!...
� Rozumiem. Chcesz go... � i William machn�� r�k�, jak gdyby wbija� w kogo� n�.
� Zgad�e�.
Przyjaciel, przej�ty, spojrza� na mnie z niepokojem. Potem mocno, serdecznie chwyci� mnie za r�k� i u�cisn��. Szepn��:
� Jeste� chwat, Johnny!... Nie masz innego wyj�cia!... Zabij go!... Pomog� ci!...
Pochyli� si� nad moj� g�ow� i ca�ym ci�arem pad� na mnie, bo w tej chwili pot�ny wa� wody run�� na okr�t i po�o�y� go prawie na bok. St�, przymocowany do pod�ogi, oderwa� si� i z hukiem uderzy� o �cian�. Rozleg� si� brz�k t�uczonych naczy� i plusk wdzieraj�cej si� gdzie� wody. My�leli�my, �e to koniec. Marynarze w pop�ochu wybiegli z kubryku na pok�ad, bo tam �atwiej by�o si� ratowa�. William pozosta� przy mnie. Okr�t le�a� bokiem przez niesko�czenie d�ugi � jak mi si� wydawa�o � czas. Potem zacz�� powoli podnosi� si� i powraca� do poprzedniego po�o�enia. Tym razem fala nie wci�gn�a nas w d�.
By� pocz�tek nocy. Wyszed�em na pok�ad. Wicher smaga� mnie jak biczem i mocno musia�em uchwyci� si� por�czy, by mnie nie zmi�t�. Na dworze szybko wraca�em do si�. W kr�tkich odst�pach czasu fale przewala�y si� przez pok�ad i porywa�y wszystko, co nie by�o rzetelnie uwi�zane.
Przyczai�em si� w pobli�u kajuty kapita�skiej, ale nikt nie wychyla� nosa w tak� pod�� pogod�. Wej�� do �rodka kajuty nie chcia�em. Wola�em rozprawi� si� z nim na pok�adzie i zaraz wyrzuci� go za burt� do morza.
Kr���c w pobli�u zaczo�ga�em si� do przedniego masztu. Indianin wci�� sta� tam przywi�zany. Szed�em na ca�ego, z nikim i z niczym ju� si� nie liczy�em. Gdym rozci�� ch�opakowi wi�zy, by� tak os�abiony, �e leg� pod masztem na pok�adzie. Dopiero po chwili zebra� si�y i odpe�z� w bok, znikaj�c mi z oczu.
4. Sztorm
Potworny, tropikalny sztorm! Huk morza i skowyt wichru by� og�uszaj�cy. William przywl�k� si� do mnie i razem czatowali�my. Chcia� do mnie przem�wi�, ale nie spos�b by�o porozumie� si�: s�owa wi�z�y w krtani.
Po paru godzinach daremnego czyhania zamierzali�my odej�� w bardziej zaciszny k�t, by co� postanowi� � ale nie dosz�o do tego. Nast�pi�a katastrofa. Okr�t wpad� na ska�� podwodn�. Wstrz�s nie by� tak straszny, za to zgrzyt rozdzieranego pod nami kad�uba i trzask �amanych belek prawie dor�wnywa�y huczeniu morza. Zreszt� niewielem ju� s�ysza�. Uderzy� na mnie spi�trzony wa� wody z tak� w�ciek�o�ci�, �em nie m�g� stawi� mu oporu. Oszo�omiony, pu�ci�em lin�, kt�rej dotychczas si� trzyma�em. Straszliwa fala porwa�a mnie na sw�j grzbiet, potem gwa�townie zwali�a w przepa�� wodn�. Lecia�em na �eb, na szyj�, g�ow� w d�. Straci�em na p� przytomno��, a gdy zacz�y przeciera� mi si� oczy, ton�cego okr�tu ju� nie widzia�em w ciemno�ciach.
Kiedy� nale�a�em do t�gich p�ywak�w, lecz na c� to si� teraz przyda�o wobec otaczaj�cego mnie szale�stwa? Nowa fala przela�a si� ponad moj� g�ow�, �ci�gaj�c mnie w g��b. Poczu�em b�l w piersi od zakrztuszenia si�, potem trac�c zmys�y, s�ysza�em tylko szum coraz s�abszy. Ale inna fala porwa�a mnie znowu w g�r� i wypchn�a na powierzchni� morza. Nie by�em tu d�ugo, przecie� starczy�o, by zaczerpn�� troszk� powietrza, zanim przykry�a mnie nast�pna g�ra wody.
Jak d�ugo to trwa�o, nie wiem. Co chwila przerywa� si� nik�y w�tek przytomno�ci. Targany na wszystkie strony, by�em n�dznym przedmiotem igraszki wszechw�adnego �ywio�u.
Igraszki mi�dzy dogasaj�cym p�omyczkiem �ycia a hucz�cym naporem �mierci.
Nie da�em si� �mierci. �ycie wygra�o. W pewnej chwili przeszy�o mnie jak gdyby uczucie bezwiednej rozkoszy. By�em p�przytomny, nic nie widzia�em, ale zdawa�o mi si�, �e r�ce moje pochwyci�y jaki� twardy przedmiot. W tym p�ynnym chaosie, gdzie niepohamowane si�y szarpa�y cz�owieka bezustannie w g�r� i w d� � nagle jaki� op�r, jakie� oparcie dla r�k i n�g.
R�wnocze�nie woda z szumem gdzie� odp�ywa�a wstecz i mog�em zn�w oddycha�. By�a to ska�a, kt�rej kurczowo si� trzyma�em. Chcia�em zerwa� si� i biec. Daremnie: nogi ugina�y si� pode mn�. Ledwom pe�za� na czworakach i brzuchu po ziemi. Po ziemi!
Po chwili od ty�u zwali�a si� nowa fala i znowu oderwa�a mnie od zbawczego gruntu, ale by�a to przyjazna fala. Ponios�a mnie dalej w g��b l�du i nieco wy�ej. Gdy opad�a, zacz��em po�piesznie czo�ga� si�, uciekaj�c przed nast�pnym uderzeniem wody. Podczas tego wysi�ku leg�em bez czucia.
Ile godzin tak przele�a�em � pi��, dziesi��, mo�e dzie� ca�y? Wraca�em do przytomno�ci powoli, jak gdyby stopniowo. Jeszcze na d�ugo, zanim zdo�a�em otworzy� oczy, doznawa�em niezwyk�ej przyjemno�ci: by�o mi ciep�o. Od kilku dni po raz pierwszy ciep�o. A morze tymczasem musia�o cofn�� si� o kilkadziesi�t krok�w, bo szum ba�wan�w bij�cych o brzeg s�ysza�em z bezpiecznej oddali. Od jak dawna nie brzmia�o mi w uszach tak �agodnie i mi�o jak teraz? Niebezpiecze�stwo min�o. �y�em.
Nagle poczu�em, �e mam usta pe�ne mu�u i �e le�� z g�ow� na wp� pogr��on� w piasku.
Ziemio, ziemio! Dobra ziemio! � by�a to pierwsza moja my�l i co� we mnie za�ka�o.
Z trudem i nie od razu podnosi�em si�. Jeszcze trudniej by�o mi otwiera� oczy, jak gdybym nie odmyka� powiek, ale rozwiera� ci�kie, zardzewia�e zasuwy.
II. Wyrzucony na bezludn� wysp�
5. Pierwsza noc na l�dzie
Wyplu�em piasek i przetar�em oczy. Odczuwa�em md�o�ci od na�ykanej wody morskiej i dopiero po zwr�ceniu zawarto�ci �o��dka zrobi�o mi si� lepiej.
Ciep�o, jakiego przedtem dozna�em, pochodzi�o od s�o�ca, Popo�udniowe s�o�ce przebi�o si� przez chmury i ogrzewa�o ziemi�. Zapewne to jego z�ote promienie powodowa�y, i� l�d, na kt�ry wyrzuci�o mnie morze, wyda� mi si� nad wyraz poci�gaj�cy. By�y to piaszczyste wydmy, utkane gdzieniegdzie niewielkimi ska�ami. Opodal, o kilkaset krok�w ode mnie, ros�y smuk�e palmy kokosowe, za wydmami za� rozci�ga�} si� suche, krzewiaste zaro�la. Drzewa, z rzadka stercz�ce tu i �wdzie ponad krzewami, by�y tym liczniejsze, im dalej od morza, i w g��bi l�du tworzy�y zwart� puszcz�. Z g�szczu kaktus�w, dochodz�cych niekiedy do kilkunastu st�p wysoko�ci, dolatywa�y mnie weso�e szczebioty i pogwizdy ptak�w. Mo�na by prawie s�dzi�, �e to radosne powitanie przybysza.
Wiatr d�� jeszcze silny, ale burza min�a, a morze znacznie przycich�o. Tylko bia�e grzywy pieni�y si� na falach, tam gdzie kilka godzin temu przewala�y si� gro�ne odm�ty. Podczas patrzenia w dal oceanu obudzi�a si� we mnie pami��.
William! William! � pomy�la�em z rozdartym sercem. � Gdzie�e�, przyjacielu?
Rozgl�da�em si� po wybrze�u; nikogo nie dostrzeg�em.
Zacz��em wo�a� i brn�� wzd�u� morza tak szybko, jak mi pozwala�y na to si�y. �adnej odpowiedzi. Wtedy zl�k�em si� w�asnego g�osu. A nu� �yli na tym l�dzie dzicy Indianie i zwabieni moim krzykiem gotowali si� do napa�ci? Mo�e zamieszkiwali tu Hiszpanie, wr�g r�wnie niebezpieczny jak Indianie? Umilk�em i lubom bieg� dalej, trzyma�em si� skraju zaro�li, rzucaj�c w ich g��b trwo�ne spojrzenia. G�szcz sta� si� teraz �r�d�em obaw, ju� nie by�o w nim poprzedniego wdzi�ku s�onecznego.
Williama ani nikogo innego z marynarzy nie odkry�em. W czasie tej w�dr�wki zamajaczy�o mi w dali co� ciemnego nad brzegiem morza. By�a to rozbita szalupa z �Dobrej Nadziei", kt�rej deski wala�y si� na piasku. Gor�czkowo przeszukiwa�em ca�e otoczenie, by znale�� jaki prowiant, umieszczany zazwyczaj na �odziach ratunkowych. Ale nie by�o ani �ywno�ci, ani innej po�ytecznej rzeczy.
O ��dko, szyderczo nazwana ratunkow�! Mo�e towarzysze uczepieni burty, liczyli na tw� ostatni� pomoc, a ty, rozbita jak ich w�asne �ycie, okrutnie zawiod�a� nadzieje ton�cych?!
Widok �a�osnych szcz�tk�w �odzi przywi�d� mnie do rzeczywisto�ci. U�wiadomi�em sobie, �e to, com prze�ywa� w ostatnich godzinach i w ostatnich dniach, nie by�o koszmarnym urojeniem, jak mi si� czasem wydawa�o. Zdruzgotany ster, z�amany dr�g, porozrzucane nad morzem deski uprzytamnia�y mi z bolesn� jaskrawo�ci� katastrof�. Zrozumia�em, �e za�oga �Dobrej Nadziei" pr�cz mnie marnie zgin�a. O, biedny Williamie!
Jeszcze przebieg�em spory kawa� wybrze�a, ale nigdzie nie spotka�em �ywej duszy ani nawet najmniejszego �ladu po marynarzach. Nie �udzi�em si�, �e kt�ry z nich uszed� �mierci � �wiadomo�� tego niemal zwali�a mnie z n�g. Sam jeden
na obcym wybrze�u, zamieszka�ym prawdopodobnie przez ludo�erc�w, nara�ony na nieznane niebezpiecze�stwa, by�em przecie� nie tylko bez bratniej duszy, lecz i bez broni, i bez jakichkolwiek �rodk�w do �ycia.
Alem niedaremnie mia� dwadzie�cia sze�� lat i by� zdrowy na duszy i ciele. Pomimo rozpaczy i os�abienia g��d zacz�� dokucza� mi wilczy. Co tu spo�y�? Jakie� ptaki odzywa�y si� w krzakach i by� to niew�tpliwie pokarm, wszak�e nieuchwytny. W krzewiaste zaro�la zapad�o stado do�� wielkich papug. Skrzecza�y wniebog�osy. Podszed�em do nich na kilka krok�w i rzuci�em kamieniem. Oczywi�cie chybi�em, a ptaki z krzykiem odlecia�y do lasu.
Bezwiednie wracaj�c w kierunku miejsca, gdzie fale wyrzuci�y mnie na l�d, kroczy�em brzegiem morza. Sztorm da� si� we znaki tak�e r�nym stworom morskim i na mej drodze pe�no le�a�o na piasku ma��owin. By�y r�nych gatunk�w i rozmiar�w, wielkie i ma�e. Gdyby ich spr�bowa�? Nigdym nie jad� jeszcze mi�czak�w. Kilka z nich, kt�re wyda�y mi si� nietruj�ce, rozbi�em kamieniem na kamieniu i zjad�em. By�y wcale smaczne i znakomicie mnie posili�y. P�ytka rzeczka, uchodz�ca nie opodal do morza, dostarczy�a mi �wie�ej wody do picia.
Ma��owiny setkami za�ciela�y piasek na wybrze�u i z ulg� pomy�la�em, �e starczy mi pokarmu na ca�e tygodnie. Nie musia�em zatem gin�� w tej dziczy z g�odu.
Schylaj�c si� po muszle poczu�em, �e zawadza mi jaki� pod�u�ny przedmiot zapl�tany w spodniach z lewego boku. Odzienie moje sk�ada�o si� tylko z koszuli, spodni�pludr�w, po�czoch i sk�rzanych trzewik�w, kt�re bardzo ucierpia�y na skutek przymusowej k�pieli. Podczas sztormu straci�em kamizelk� i kubrak. Si�gn�wszy teraz do spodni, wydoby�em na dzienne �wiat�o �w uwieraj�cy przedmiot. Opisa� moj� rado��!
� N�!
Rozpromienionym okiem ogarnia�em b�yszcz�c� stal, my�liwski n� wirginijski, skarb w moim po�o�eniu nieoceniony.
� Mam bro�! Mog� si� broni�! � powtarza�em pe�en zapa�u.
Wstrz��ni�ty ostatnimi prze�yciami, �acno jak wida� podlega�em wzruszeniom i sk�onno�ci do przesady. N� by� owszem, wa�nym sprzymierze�cem i ogromnie dodawa� mi otuchy, ale czy m�g� mnie nale�ycie obroni� od zasadzek, gro��cych mi na nieznanym l�dzie, i od niebezpiecze�stw, jakie gotowa�a mi niedocieczona przysz�o��?
Zachodz�ce s�o�ce dotyka�o ju� niebosk�onu i wypada�o pomy�le� o noclegu. Noc zapowiada�a si� ciep�a, ubranie moje dawno wysch�o na ciele, wi�c nie potrzebowa�em obawia� si� ch�odu. Natomiast my�l o drapie�ny