9376

Szczegóły
Tytuł 9376
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

9376 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 9376 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

9376 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Lucyna Peciak Neurony Zbrodni Nigdzie nie ma ziemskiego nieba, jego. i b��kit nie zosta� powt�rzony. I nigdzie nie ma ziemskiego Oceanu. Dlatego my, kt�rych niespokojna ��dza wiedzy gna po pustyniach Kosmosu, my, kt�rzy w twardej, nieust�pliwej walce zdobywamy gwiazdy i planety, nade wszystko cenimy i kochamy Ziemi�, dla kt�rej Ocean jest tym, czym krew dla organizmu - wod� �ycia. (�ukasz Wawrzyniec Penciak - Pie�� �ycia) I. Przegrywam z dyrektorem Planchetem. - Hej, Riko, dobrze spa�e�? Delfin kiwn�� melonem i zawachlowa� p�etw� ogonow�, potem zbli�y� si� do kraw�dzi basenu i podstawi� grzbiet pod moje d�onie w oczekiwaniu na pieszczotliwe podrapywania. Mro�ona ryba by�a na drugim planie. - Ej, stary! - pogrozi�em pupilowi - nie mam czasu na karesy, �ap ryb�! Riczku, nie rozrzewniaj si�, po zaj�ciach wpadn�... - Tsziiit... tsziiit - za�wista� m�j pupil. - Tsziiit - odpowiedzia�em. �Tsziiit� wyrzucone z sycz�cym po�wistem znaczy�o, �e kochamy si� na �mier� i �ycie, na igraszki i na robot� serio. Tej wymiany okrzyk�w nikt nie rozumia�, to by�a nasza naj�arliwiej strze�ona tajemnica. - Riko, zaczynasz? Delfin wykona� konkursowe salto i zacz�� sw�j najpi�kniejszy balet. Wiedzia� jak mnie przytrzyma�, ale nale�a�o nie da� si� zawojowa� i umkn��. - Tsziiit, Riko, cze�� �obuzie! Nie ogl�daj�c si� za siebie wybieg�em. To by�o przest�pstwo, kt�rego Riko nie daruje. Trudno, delfin nie mo�e pozostawa� na pierwszym planie. Ostatnio by�em pokonywany przez CONNAISSANCE - na dziesi�� zagadnie� postawionych przez maszyn� dziesi�� moich rozwi�za� uzyska�o ocen� negatywn�. Moja kompromitacja tkwi w skarbcu egzaminacyjnym komputera i czeka na bilans przegl�du. Le�a�em na dwie �opatki i to w�a�nie z powodu Rika. Uczy�em przyjaciela pos�ugiwania si� Morse�em i �wiczenia tak nas poch�on�y, �e przegapi�em kilka nudnych lekcji historii. A maszyna nie zna lito�ci. Posz�a w temacie naprz�d i st�d cie� na mojej opinii. Mo�e dzi� uda si� nadrobi� zaleg�y materia�? Westchn��em... Podobno w wieku XX w szko�ach uczyli profesorowie, a nie maszyny. To by�a frajda! Cz�owiek z cz�owiekiem zawsze si� dogada... Tak rozmy�laj�c zbli�a�em si� do gmachu Mi�dzynarodowej Szko�y Akwanaut�w, kt�rej by�em �wybitnym� s�uchaczem, czego dowodem moja CONNAISSANCE. Wpad�em do rozjarzonego halki. Kontrolne lampy wo�a�y do pracowni, wi�kszo�� napis�w gorza�a wezwaniem �rozpoczynamy�. Tylko wydzia� �Historia� pozostawa� ciemny - mia�em jeszcze czas. Otworzy�em drzwi i... zastyg�em w bezruchu: Obok organizatora dydaktycznego Jurija Jacenki sta� dyrektor szko�y! Nie chcia�o mi si� wierzy� - sam Juliusz Planchet zaszczyci� obecno�ci� przysz�ych specjalist�w g��binowych! Przycumowa�em bezszmerowo do stolika Piotra, zwanego �Tropicielem� (specjalizowa� si� w sensacjach oceanograficznych). Zrobi� mi �askawie miejsce. - Pomian, mam rewe...la...cyjk�... - wyszepta�. - Zn�w co� wytropi�e�? - Uhm, s�dny dzie� idzie. Maj� nam g�owy do lod�wek pozamyka�, a twoja b�dzie pierwsza... Chyba nikt nie zaprzeczy, �e Piotr �Tropiciel� zas�u�y� na celnego prztyczka w kark. - Ty wampirze, zrani�e� mnie i moj� godno��... - kwikn�� Piotr, ale na szcz�cie jego g�osik rozp�yn�� si� zg�uszony basem naszego Dyrektora. - Droga m�odzie�y... �Droga m�odzie�� nie wygl�da�a na zbyt zainteresowan�. Nic dziwnego, nie wszyscy potrafi� od wczesnego rana wypl�ta� si� z sennego ot�pienia. Wobec tego faktu g�os dyrektora zdawa� si� nie dotyczy� nikogo i akwanauci zatopili si� w mroku niekonkretnych majacze�. Ba, ale dziewcz�ta, oceanonautki zawsze przoduj�ce we wszystkim i teraz tak�e zdradliwie trze�we przymilnie wlepia�y swoje �lepka prosto w Dyrekto-oczy. - ...przestarza�e batyskafy o niskim standardzie technicznym... - ci�gn�� po przyd�ugim wst�pie Planchet - zostan� wycofane, wstrzymujemy tak�e zjazdy g��binowe a� do odwo�ania... To absurd! - zdenerwowa�em si�. W naszej grupie te rejsy w Ocean by�y podstawowe, likwidacja ich niweczy�a nadziej� na zaliczenie do�wiadcze� potrzebnych w pracach dyplomowych pierwszego stopnia, kt�re kwalifikowa�y kandydat�w do Wy�szej Szko�y Akwanaut�w w Porcie. A ja o tej szkole zawsze marzy�em... G�os dyrektora dudni� w sali niczym bary�ki �ledzi tocz�ce si� po pochylni, a nikt jako� nie reagowa� na wyd�u�aj�c� si� list� skre�lanych batyskaf�w. Chcia�em si� przeciwstawi�, jednak te� siedzia�em jak sparali�owany. Nagle pad�o: - ...Batyskaf �P75�... Jakby kto� wbi� mi szpilk�... Co? �POLONIA 75� skre�lona? M�j b��kitny, m�j wspania�y statek? - Koledzy, milczycie? - wymamrota�em bezg�o�nie. Tak, grupa milcza�a. Ci z przodu odwr�cili si� do mnie, czekali w napi�ciu - �Polonia� mia�a prowadzi� zjazd w g��biny. Odczu�em wymawiane s�owa jak uderzenia przez grzbiet: �up, �up, �up! M�odzie� przyczai�a si� bez oddechu. Wiedzia�em, �e wybuchnie - potrzebny by� m�j jeden gest - dlaczego wi�c tego gestu nie wykona�em? Zdr�twia�em, zamar�a we mnie zdolno�� reakcji, pomno�y�a si� przez dr�twot� wszystkich ch�opak�w i dziewczyn. Dyrektor chrypia� i mlaska�, a� na koniec spiesznie wytoczy� si� za drzwi. Po jego wyj�ciu w sali zapanowa� nieopisany ha�as. Jurij Jacenko dotkn�� przycisku �Praca� w Dyspozytorze Metodycznym sprz�onym z maszynami nauczania i wrzaw� przyciszy� nag�y strumie� wytryskuj�cych perforowanych ta�m, zamigota�y czytniki... To by� spos�b na opanowanie tumultu. Moja CONNAISSANCE d�awi�a si� nie wychwytan� ta�m�. Nie poszed�em ku niej, mo�e Piotr zahamuje jej bezowocny bieg? Wyskoczy�em z sali. Jurij Jacenko nie powstrzyma� mnie. Do gabinetu dyrektora wpad�em z grzmotem otwieranych gwa�townie drzwi. - Panie Dyrektorze! Panie Dyrektorze! Tyle statk�w na zmarnowanie? To niemo�liwe! I te najlepsze? Mo�e zostawi� chocia� te... - Kt�re? �Poloni� oczywi�cie, co? - No tak! I �Poloni�, panie Dyrektorze - m�wi�em gor�co. - Od moich pr�b zale�� wyniki do�wiadcze� ca�ej naszej grupy. - Pomian, nie pro�. Powiedzia�em �koniec� i tak b�dzie. - Panie Dyrektorze, m�j ojciec da� mi w opiek� ten statek i ja... ja musz� �Poloni� ocali�! - wyrzuci�em to zdanie jak bomb� prosto w twarz dyrektora. - Jeste� niezdyscyplinowany, Pomian... - powiedzia� cicho dyrektor. - Panie Dyrektorze, instruktor s�u�bowy wysoko oceni� �Poloni�, zaawansowanie eksperyment�w tak�e... - Kapitan Frydrych? - spyta� dyrektor. - Tak jest. - Hm, to w�a�nie on wyda� rozporz�dzenie kasacji i podpisa� je na podstawie analizy wyj�ciowego materia�u komputera �Ostateczno�� 21�. - Kapitan Frydrych!!!? - Czu�em si� zdradzony, bez �adnego oparcia... - Tak. - �Polonii� nie oddam. To historyczny statek i ja... - unios�em si� gniewem na bezduszno�� dyrektora, ale on przerwa� lakonicznie: - Zapominasz si�, Pomian. - Przepraszam! - Wracaj do pracowni. Ani ty, ani ja niczego nie zmienimy. - Ja zmieni� - rzuci�em, chocia� wiedzia�em, �e to tylko przegrana. Twarz dyrektora sinia�a na tle �cian, moja oblek�a si� purpur�. - Wyjd� - powiedzia� spokojnie. Wyskoczy�em roztrz�siony - tu� za drzwiami sta� Benni, W�och - rekordzista w zjazdach g��binowych, o ca�e niebo ode mnie zdolniejszy. Spec fantastyczny, wprost geniusz-mechanik - w jego r�kach najgorszy wrak chodzi� jak grzeczny kotek. Taki ch�op patrzy� teraz na moj� kl�sk�. Wymin�� go nie mog�em, bo jak na ur�gowisko przyczepi� si�. - Pomian, dasz za wygran�? - zapyta� z kpin�. Musia�em mie� g�upi� min�, bo roze�mia� si� i gwizdn�� cichutko, potem powt�rzy�: - Oddasz �Poloni�? - Sk�d wiesz? - zdziwi�em si�. Pewnie pods�uchiwa�e�? - to do ciebie podobne... - Bez insynuacji, Pomian. Wygl�dasz na kapitulanta, a o kasacji by�o wiadomo ju� wczoraj - mrukn��. Zastanowi�o mnie, czy Benni �y� w takiej przyja�ni z kapitanem Frydrychem? Wszystko mo�liwe, kapitan lubi� otacza� si� prymusami... Tylko niekt�rych zdradza� - my�la�em rozgoryczony. - Nie mog�e� uprzedzi�? - powiedzia�em z wyrzutem. - Nie spotka�em ciebie, to jak? - A w internacie? Byli�my w pracowni filmowej, nie pami�tasz? Taki� kumpel, niech ci� krokodyl po�knie - m�wi�em z�y. - Nie ciskaj si�, nic straconego. Zale�y tylko od ciebie... - wyszepta�. - Ode mnie? Na�ar�e� si� chyba skorup z ostrygi! M�dry si� znalaz�! Ode mnie... - kipia�em z�o�ci�. Benni nie podj�� zaczepki i spokojnie spyta�: - No jak, oddasz? - A mog� nie odda�? - Ja bym tak zrobi�... - Dobrze mle� ozorem, ale jak wykona�? Tu b�d� m�dry - mrukn��em z niech�ci�. - M�wi�em, jest spos�b... Spojrza�em na Benniego. Czasem lubi� z cz�owieka robi� wariata. - To nie cykaj, ale gadaj do rzeczy. Nachyli� si� ku mnie, jego czarne oczy wydawa�y si� �arzy�, tryska�y wprost iskrami, �mia�y si�. Czarny diabe� - pomy�la�em - natrz�sa si� z mojej biedy. Dam mu w z�by, to si� odczepi... - Por-wa� - wyskandowa� szeptem. - Fantasta! - parskn��em. - Rzecz realna, zale�y tylko dla kogo - napuszcza�. - Niby dla kogo, co? - Dla odwa�nych. - O! Znasz takich? - Widz�, �e si� pomyli�em - zwekslowa� - to cze��, nie by�o rozmowy, cze��! - wycofywa� si�. Mo�e gra�, �eby mnie poirytowa� i urobi� na mi�kko? - Dure� jeste�, Benni. Sk�d wiesz, �e nie jestem odwa�ny? - M�g�by� by�, ale... to niebezpieczne. Jak ci� nakryj�, to... - Czekaj, je�eli nie nabierasz, to gadaj, co i jak. Decyduj� si�. - Serio? - jakby si� rozpromieni�. - Serio, nawet zaraz. - To po m�sku. S�usznie, za godzin�, czy dwie by�oby za p�no. - Spowa�nia�. - Dzia�ajmy przez zaskoczenie... - Tylko... - zawaha�em si� - ... matce wypada, wiesz, tak jako�... Nie b�dzie wiedzia�a, zadzwoni do internatu... - �adnych porozumie�, zaskoczenie to jedyny szansa. Chcesz, idziemy. Nie, to nie... - Zgoda, chod�my. Do hangar�w Mi�dzynarodowej Szko�y Akwanaut�w by�o z dziesi�� minut drogi. Batyskafy sta�y w bocznej Zatoce Oceanu. Nios�a mnie rado��, niemal bieg�em. - Id� zwyczajnie - mrukn�� Benni. Zwolni�em... Benni zatrzyma� si� przed mijan� wystaw�: - Wst�pi�, trzeba ci� zaopatrzy� na drog�. Za szyb� prezentowa�y si� artyku�y dla statk�w g��binowych, szczeg�lnie zestawy spo�ywcze i farmakologiczne. Morowy ch�op, ten Benni - os�dzi�em. Wszystko przewidzi. Z takim nie spos�b zgin��. Poczu�em si� troch� nieswojo, w kieszeni znalaz�em kilka drobnych monet, a za to nie kupi�bym nawet pestek. Benni wybieg� z torb�, w jakiej akwanauci zabierali specyfiki na statek. By�o tego sporo, wypchana torba zwisa�a z ramienia Benniego jak napompowany balon. Ruszyli�my �wawiej. Skwar po�udnia wyp�oszy� ludzi z ulic, nikogo znajomego nie spotkali�my a� do hangaru. Zna�em tutaj ka�de wej�cie, ale Benni poprowadzi� na ty�y. Moje zdziwienie skwitowa� wzruszeniem ramion: - Chcesz paradowa� przez molo i k�ania� si� stra�nikom? Trzeba czapki niewidki, jasne, czy nie? - Stra�nicy chodz� naoko�o, wi�c twoja droga pr�dzej mo�e wzbudzi� podejrzenie. W oczach Benniego zata�czy�y niecierpliwe b�yski: - Pomian, zatr�b, niech wszyscy zobacz�, jak wykradasz sw�j batyskaf, wo�aj, prosz�! - Przepraszam - b�kn��em. - Benniemu mo�esz zaufa�, Benni ma g�ow� - przypiecz�towa�. Weszli�my. �Polonia 75� ko�ysa�a si� po�r�d zakotwiczonych stateczk�w. Na szmelc - pomy�la�em gniewnie o dyrektorskim wyroku i postanowi�em, �e ocal� moj� srebrzyst�. Duma rozsadza�a mi piersi, ju� widzia�em siebie w Mi�dzynarodowej Kolonii g��binowej �TA-MA� maskuj�cego batyskaf w wiadomej kryj�wce. Nawet kosztem utraty dobrej opinii warto by�o zaryzykowa� ocalenie �Polonii�. �Polonia� to przecie� symbol mojej dalekiej ojczyzny, ale czy taki dyrektor Planchet umia�by to zrozumie�? - Ukryj si� za s�upem. Skocz� sprawdzi�, czy mechanicy nie gmerali we wn�trzu. Oni lubi� d�uba� w statkach przeznaczonych na z�om - wyszepta� Benni. A� si� wzdrygn��em. �azili bez naszego pozwolenia? W ka�dym batyskafie zostawa�y materia�y do�wiadczalne ze �mudnych, pracoch�onnych �wicze�. Dr�a�em o ich los i nie wierzy�em, by to by�a prawda. Benni d�ugo nie wraca�. Przybieg� cokolwiek zdyszany: - Wszystko gra, dopiero jutro zacznie si� tutaj uganianka, przylec� uczniowie, robotnicy, no, ale ty b�dziesz ju� w Kolonii �TA-MA�. - Oby - u�miechn��em si� na sam� my�l. - Wszystko gra - powt�rzy� - teraz twoja g�owa, �eby szcz�liwie dobi�. Wiesz, co i jak, nie nale�ysz do gorszych ode mnie. - Zaczynajmy, Benni, p�ki cisza w zatoce. - Dobra jest, tylko... - Benni nachyli� si� i z naciskiem wyszepta�: - tylko pami�taj: ja nic nie wiem i nie mam z tym nic wsp�lnego, rozumiesz? Nikomu, nigdy! - Nikomu, nigdy! - potwierdzi�em - arrivederci, Benni! - Arrivederci! A omijaj, Pomian, �ATOGENERY�! Mia� racj�, je�eli nie umkn� spod ich opieki, m�j buntowniczy zryw mo�e si� bardzo szybko zako�czy�. �Atogenery� by�y to boje z generatorami atomowymi, kt�re wyznacza�y drog� do Kolonii �TA-MA�, okre�la�y kurs g��binowych statk�w i czuwa�y nad bezpiecze�stwem rejs�w. Ich sygna�y ostrzegawcze szumia�y w hydrofonach jak poszeptywanie dobrej matki. Teraz nie by�y mi potrzebne - do �TA-MA� musia�em wp�yn�� nie zauwa�ony. - Omin�, Ben - przyrzek�em. - Masz w worku �koktajl� - �Markiz�, wystarczy na par� kilometr�w krycia - za�mia� si� Benni. - Ciao, bambino! - Ciao! Nie obrazi�em si� za �bambino�, ucieszy�em si�, �e Benni pami�ta� o mieszance ochronnej, maj�cej os�ania� batyskaf przed �wzrokiem� boi. Ostatnim spojrzeniem rzuconym przez okna hangaru dostrzeg�em jak zawsze najwy�szy punkt portowej panoramy - gigantyczny maszt stacji �F1600� pracuj�cej na ultrad�wi�kach i wysy�aj�cej w g��b oceanu swoje sygna�y. Zwykle przyja�nie �egna�em si� z tym widokiem, dzi� odwr�ci�em oczy... II. �-P-A-Z nie odpowiada Zag��bia�em si� z wielk� ostro�no�ci�. Wiedzia�em, �e nie najtrudniej b�dzie p�yn�� w Zatoce, kt�ra grozi�a �Polonii� ugrz�ni�ciem w z�omowiskach wrak�w pokrytych warstw� glon�w (tu wszystkie trudno�ci umia�em pokona�). Najgorsze mia�o si� zacz�� dopiero na g��bokich wodach w pasie dzia�ania �Atogener�w�. Je�li w normalnym rejsie stanowi�y one dogodny trakt, teraz by�y pu�apk� dla zbiega, a ja nie mog�em przecie� w ni� wpa��... Postanowi�em nie ryzykowa� i okry� batyskaf przes�on� �Markizy�. Raz jeden mia�em z tym zabezpieczeniem do czynienia i s�dzi�em, �e nie b�dzie specjalnych k�opot�w, ale sta�o si� inaczej - kokonowa materia wyp�yn�a z naboju zbyt wcze�nie, nie omota�a statku, strzeli�a w wod�. Kokon niczym kameleon przybra� barw� wody i podryfowa� z pr�dem. Drugiego naboju nie mia�em, zosta�em wi�c bezbronny wobec w�cibskich penetrator�w. Jakie by�o wyj�cie? Chyba tylko przyspieszenie jazdy i skierowanie statku w bok od boi. Tak te� zrobi�em. Mimo wzmo�onej uwagi nie przechytrzy�em szperaczy, p�yn�c na skraju ich zasi�gu us�ysza�em szmery hydroforni. To by�y sygna�y Stacji. Oblecia� mnie strach. Odruchowo nacisn��em klawisz �EK� - naprz�d i rozpocz��em ucieczk�. Nie mog�o by� inaczej, zaryzykowa�em zjazd i musia�em wygra� t� batali�. Batyskaf dzia�a� idealnie. Jeszcze dr��y�em stref� pelagialu, lecz nied�ugo mia�em si� wbi� w czer�, gdzie nie si�gaj� promienie s�o�ca. P�niej ju� Kolonia �TA-MA� i blask sztucznych s�o�c. Dodawa�em sobie odwagi, m�wi�em g�o�no, rozmawia�em z �Poloni��, szepta�em, my�la�em: Zwyci�ymy, �Polonio�, chciano roztrzaska� twoje serce, rzuci� w krematorium hutniczego pieca, ale obroni� ci�. Niejeden raz zje�d�a�em do �TA-MA�, trafi� bez boi, przyrz�dy mnie naprowadz�. Musz� tylko zachowa� zimn� krew - szczeg�lnie w Kolonii - wylawirowa� prawid�owo do zau�ka, by nikt nie znalaz� statku. Nie rozumia�em, tylko, czemu zjazd wydawa� mi si� taki d�ugi... Chyba ju� zaraz. Uwaga! Szybko�� opadania nadmiernie wzros�a, zagapi�em si�, r�bn� w beton!? Ch�opie, wy��cz dop�yw pr�du do elektromagnesu, uwolnij cz�� balastu. Dobrze. Ma si� ten refleks. Kuleczki �rutu migaj� jak srebrna wst�ga. Teraz wyczu� umiar, z�apa� w�a�ciwy ci�ar, �eby niezbyt hamowa� i niezbyt opada�. Dobrze, w�a�nie tak. L�dowanie na pasie zas�onowym Z9. Wygrywam! Ech, �Polonio�, ciebie na z�om? Nie jeste� gorsza od supernowoczesnego �B216�, chocia� to cude�ko. Problemy nawigacji rozwi�zuje automatyczny sternik z m�zgiem elektronowym, superurz�dzenia, wygoda, komfort, bajka. Zgoda, tak jest, ale ty, mi�a staruszko, masz serce, kapujesz? Osiadaj, osiadaj, milutka, najwy�szy czas, dlaczego marudzisz? Hm, co� nie tak, powinni�my dawno siedzie� na betonie. Chwileczk�, �Polonio�, co si� dzieje? Nic nie wida�, mo�e wlaz�a� w mu�? Sk�d mu� w Kolonii �TA-MA�? Nie ma betonowego pasa, nie widz� latarni.- w iluminatorze k��bowisko atramentowej czerni. Kropn��em nawigacyjny b��d? Spokojnie, spokojnie... Podstawowa, elementarna nawigacja i b��d? Dlaczego? Jednak tam za szyb� nie ma �wiate� �TA-MA�. My�le�, my�le�, intensywnie my�le�. Brr, ch��d wciska si� za koszul�. Instruktor twierdzi, �e najlepiej uspokaja ciep�o. Wi�c musz� w��czy� system ogrzewania. Czy jest herbata w termosie? Brawo dla Benniego, jest! Benni to mistrz zaopatrzenia. Herbata, co za rozkosz! Ma�y �yk i ju� mi lepiej. Herbata to jeszcze l�d, szko�a, ch�opaki, internat i dom. Czy�bym si� roztkliwia�? Niemo�liwe... Przypu��my, �e osiad�em poza Koloni� �TA-MA�. Nim kurzawka mu�u nie opadnie, nic nie mog� zrobi�, co najwy�ej pukn�� si� w �epetyn� i stworzy� plan dalszego dzia�ania. Dotychczas szcz�cie mnie nie omija�o, a teraz, kiedy najbardziej zale�y mi na powodzeniu - figa! A podobno niejaki �ukasz Pomian umie wybrn�� z ka�dej sytuacji. Nazwa�bym autora tych s��w �barani� g�ow��, gdyby nie to, �e powiedzia� je m�j ojciec, Boles�aw Pomian - profesor honorowy wielu uniwersytet�w �wiata, doktor, chemik i oceanolog. Wierz�c mu, wzywam ciebie, �ukaszu, do r�wnowagi, przed tob� zadanie, musisz je wykona�. A mo�e tch�rzysz? Jeste� pospolity glon, abecad�a nawigacji nie znasz. Pope�ni� b��d w takiej sytuacji, to krymina�. Gdyby wiedzia� o tym Benni... Czer�, taka wstr�tna czer�. Chcia�bym zobaczy� w iluminatorze cho�by �lad czystej wody... Tego mi trzeba, bo w jej obrazie umiem odczyta� ka�de po�o�enie statku. Za szyb� g�ste, smoliste piek�o, je�eli zab��dzi�em... Szelf, na kt�rego najni�szej g��boko�ci le�y Kolonia �TA-MA�, ko�czy si� urwiskiem. Osiad�em wi�c poza szelfem, bo za bardzo zboczy�em przy bojach. Ale przyrz�dy przecie� wskazywa�y... Mo�e co� nie gra? Nie. To nale�y wykluczy�, Benni jest bardzo skrupulatny. Skoro powiedzia�, �e wszystko gra, to uwierzy�em. Mo�e powinienem by� sprawdzi�, ale za ma�o by�o czasu. Wi�c co? Co teraz robi�? Jedno jest najwa�niejsze: poza �TA-MA� nigdzie nie da si� �Polonii� ukry�, w otwartym Oceanie �atwo o kraks�. Wyrzuci� balast i w g�r�? Stan�� przed dyrektorem? Wyobrazi�em sobie z przera�eniem tak� scen�: stara zas�u�ona �Polonia� wynurza si� z zatoki. Sensacja! Bohater �ukasz Pomian jak �limak wy�azi z kabiny. Ch�opaki i dziewczyny krzycz� �wiwat�, dla nich to okazja. Naskakuj�, zarzucaj� pytaniami. - Ty, Pomian, wlaz�e� w stref� bakterii dennych? - Nie da�e� sobie rady ze zwyk�ym mu�em? Poruszy�e� dno? - Taki prymus, patrzcie! - Ciska� si�, a spata�aszy� rejs! Bardzo realne zako�czenie historii, zbyt realne. Zapadn� bez batyskafu na te kilkaset metr�w w g��b, przycinki wepchn� mnie do wody i nawet Riko odwr�ci si� do mnie ogonem... Co robi�? Mu� nie opada, wierci si� i kr�ci, zupe�na ciemno��, zupe�ne milczenie. S�uchaj, ch�opie, masz dobre zaprowiantowanie, �wietny skafander, spory zapas �Tlebentalu�. Nawet tydzie� wytrzymasz w batyskafie lub w wodzie, bo skafander jest ocieplany. Zr�b plan, posied� spokojnie, odpocznij... Jeste� zdany na siebie, wi�c b�d� ci potrzebne si�y i jasny m�zg. Musisz si� przede wszystkim po��czy� z Antkiem z �TA-MA�. Um�wili�my si�, �e gdyby kt�ry� z nas by� w k�opocie, to ma wywo�a� ��-P-A-Z�... Wr�ci�em do pulpitu sterowniczego. Je�eli odleg�o�� od �TA-MA� nie przekracza zasi�gu hydrotelefonu, uzyskam po��czenie. Zacz��em wywo�ywa�: ��-P-A-Z�... ��-P-A-Z�... ��-P-A-Z�... Nie by�o odpowiedzi. �le, �le, �le... Mo�e statek odgradza od �TA-MA� r�nica temperatur wody? Przecie� mog�em rzeczywi�cie zej�� z szelfu... Spojrza�em na termograf - tak, by�em w styku dwu warstw, wody ciep�ej i ch�odnej, krzywa na ekranie urz�dzenia pokazywa�a to wyra�nie. Fale d�wi�kowe za�ama�y si� o barier�, odbi�y i rozproszy�y. Co b�dzie, je�li nie uzyskam po��czenia? W kabinie by�o prawie ciemno, �wiat�a przygas�y ju� od d�u�szej chwili, z trudem odczyta�em wskazania echosondy. Musia�em jednak omyli� si�, bo g��boko�� przekracza�a tysi�c pi��set, a �TA-MA� le�a�a przecie� na g��boko�ci dwustu metr�w. Jest r�nica. Nie zd��y�em doj�� do �adnych wniosk�w, kiedy zasycza� telefon. To Stacja na l�dzie? Chyba tak. Teraz zacznie si� stawianie warunk�w, wyci�ganie Polonii, a Planchet... Czego si� spodziewa�e�, ty w gor�cej wodzie k�pany nawigatorze? �e znikniesz w Oceanie niby ��d� za zas�on� �ruchomego dna�? - wymy�la�em sobie w g��bi duszy. To Benni mnie napu�ci� - lepiej by�o opa�� noc� i p�yn�� pod os�on� �awicy raczk�w, czy ryb, bo wtedy hydrofony i najczulsze boje nie z�apa�yby �Polonii�. Co by by�o, to by�oby, ale teraz ja sam mog�em sygna� popchn�� w taki kana�, �e odebra� go Port zamiast Kolonii �TA-MA�. Ocean jest kapry�ny - kana�y d�wi�kowe maj� sw�j �sufit� w wy�szej temperaturze, a �pod�og� w innym ci�nieniu, sytuacja si� zgadza. Moje wo�anie trafi�o po prostu do innego adresata. W hydrofonie narasta�y trzaski - zdawa�o si�, �e ca�y legion �odzi podwodnych szoruje pobliskie dno. Telefon sycza� bez przerwy. Nie odbiera�em wezwania - ba�em si� zdekonspirowa�, ale czy robi�em dobrze wobec niepewnej sytuacji? Zablokowa�em wizj� i przycisn��em klawisz odbioru. - Halo - powiedzia�em. - Musz� odpowiada�? Nie b�d� m�wi� bez portowego has�a. - Co takiego? Dosy� �art�w? Wcale nie �artuj�, prosz� has�o. Co? Dobra szopka, wlaz�em w akwen prywatny? Pouczaj�ce, nie wiedzia�em o istnieniu prywatnych akwen�w w Oceanie. Kapitalne! Wy��czono si�... W hydrofonie trwa�y nadal brz�ki i trzaski, jakby delfiny rozgada�y si� mi�dzy sob�. Mo�e to Riko? Zrobi�em g�upstwo, nale�a�o wtajemniczy� delfina, m�g� mnie ubezpiecza�. Jedno mnie cieszy to, �e wywin��em si� Stacji. Pierwsza klasa. A ten nieznany tropiciel ma�o mnie obchodzi. Nawet jak dop�ynie, to pogadamy i wska�e mi drog� do Kolonii. Teren prywatny Oceanu? - kiepski �art. Albo... Czeka mnie superprzygoda. Szansa jedna na sto przytrafi�a si� w�a�nie mnie, co potwierdza regu��, �e przeznaczeniem Pomian�w jest bujne �ycie. Legenda przenoszona w rodzinie g�osi, �e jeden z przodk�w ws�awi� si� w wojnie XX wieku. Nagle odczu�em lekkie drganie dzwonu. Czu�em, �e p�yn�, trwa�o to kilkana�cie sekund - nie, trwa�o d�u�ej. Ci�gle posuwa�em si�, ale - co dziwne - ju� nie w d�. a poziomo. �Polonia� wyrwa�a si� z uwi�zi. Wyszed�em z obszaru kurzawki, zapali�em reflektory - iluminator rozgorza�, sta� si� ekranem - ryba z t�czow� wst�g� na grzbiecie pacn�a �bem o szk�o, strojna w pomara�czowe pasy meduza rozp�aszczy�a si� jak parasol. By�em g��biej, ni� my�la�em... Odmienne barwy zwierz�t, migotanie, wirowanie, nieustanny ruch - ani �ladu mu�u. Echosonda wskazywa�a dwa kilometry do powierzchni. Nic dziwnego, �e l�dowanie by�o op�nione. Zatrz�s�em si� ponownie z zimna, w��czy�em drug� faz� ogrzewania - ciep�o ogarn�o zdr�twia�e stopy, senno�� przy�mi�a my�li. Umiem spa� w ka�dej pozycji. Opar�em si� o pulpit i chyba przymkn��em oczy. Zdawa�o mi si�, �e widz�, jak �apy monstrualnego manipulatora elektrohydraulicznego d�wign�y �Poloni�, przestawi�y na betonowy pas, na monitorze telewizora poruszy� si� nieznany wycinek terenu. Raptem, nie do wiary, przy iluminatorze ujrza�em rozp�aszczony �eb delfina. - Riko! - wrzasn��em. Lecz czy to by�o przywidzenie, czy delfin skoczy� ku g�rze wentylowa� p�uca, za szyb� niczego nie dostrzeg�em. Igraszki zmys��w? A mo�e halucynacje podobne do narkozy azotowej? Powinienem przygotowa� si� do ewentualnego opuszczenia batyskafu na wypadek powrotu Rika. Wyj��em z worka skafander i pastylki �TLEBENTALU�, opar�em g�ow� na szybie iluminatora w obawie, by delfin nie musia� nawo�ywa�, gdybym usn��. Wpatrzony w szyb� i w drgaj�c� za ni� wod� stwierdzi�em, �e batyskaf sta� na betonie. Im d�u�ej patrzy�em, nabiera�em tym wi�kszej pewno�ci, �e si� nie myl�. Zrozumia�em, �e jestem w �TA-MA�. Przez sekund� �a�owa�em mo�liwo�ci przygody, mo�liwo�ci prze�ycia czego� innego ni� zawsze, czego� nowego. Tylko echosonda kpi�co wskazywa�a swoj� niewiarygodn� g��boko��. Czy telefon i zapowied� eskorty to te� majak? Nagle us�ysza�em szuranie. To nie by� d�wi�k hydrofonu. Co� dzia�o si� za moimi plecami. Obejrza�em si� w stron� �luzy - halucynacja? Wyci�ga�a si� stamt�d d�o� w r�kawicy, potem pojawi� si� ca�y cz�owiek. Spojrza�em na niego - jaki skafander! Super! Ale twarzy nie by�o wida�. M�g� to by� kapitan Frydrych - on zna� r�ne maszyny, nie by�o dla niego niezbadanej konstrukcji - ale skafander? Nie, takiego cuda nie posiada�y sekcje g��binowe Mi�dzynarodowej Szko�y Akwanaut�w... Zaintrygowany naj�ciem, nie zrozumia�em, czego chce przybysz, Czy wskazywa� na skafander przygotowany do wk�adania? Kaza� ubiera� si�? Dlaczego nie, zw�aszcza �e m�g� przyp�yn�� delfin. Ubra�em si� z alarmow� szybko�ci�. - Bierz - ur�kawiczona �apa podawa�a mi pastylk� TLEBENTALU. TLEBENTAL nasyca� organizm tlenem, wi�za� jego wielkie ilo�ci, by odda� go potem tkankom. Nie by�y potrzebne, jak w XX wieku, butle tlenowo-helowe lub mieszanka z argonem. TLEBENTAL r�wnowa�y� ci�nienie wewn�trz organizmu� z ci�nieniem �rodowiska wodnego bez wzgl�du na g��boko��, zapobiega� chorobie kesonowej, dawa� zupe�n� swobod� �ycia w wodzie. Po�kn��em pastylk� - przybysz ci�gle milcza�. Poprawi�em p�etwo-buty. Jednak Riko nie zd��y� wr�ci� - sytuacja rozwija�a si� b�yskawicznie. A mo�e Riko to sen? Cz�owiek ponagla�. Podda�em si� jego rozkazom, moja ciekawo�� sta�a si� silniejsza od przezorno�ci i obaw. W�az zamkn�� si� za nami, �Polonia� uton�a w ciemno�ci. Droga, kt�r� ruszyli�my, prowadzi�a w d�. Tabletka TLEBENTALU dawa�a dobre samopoczucie niczym sok z trawy Glaukosa, oddycha�em jak ryba i jak ryba nabiera�em szybko�ci. - Mocny jeste�, synku Pomiana - us�ysza�em w mikrofonie skafandra. - Pan go zna? - Kto nie zna doktora Pomiana? Chyba tylko szczury l�dowe. Wszyscy ludzie g��bin �ykaj� pastylki dzi�ki wynalazcy TLEBENTALU. Tym hymnem o moim ojcu nieznajomy zdoby� mnie. Sta� si� kim�, do kogo nie czu�em nieufno�ci. P�yn�li�my szybko - czy Riko, je�eli to on by� przy �Polonii�, potrafi t� g��boko�� osi�gn��? Czy poda mu kto� pastylki? Ci�gle schodzili�my ni�ej. Naraz ogarn�o nas mleczne �wiat�o �dnia�. Dostrzeg�em srebrzyste daszki nad srebrzystymi ulami ustawionymi w zakola. Czym by� materia�, z kt�rego je wykonano? Pirometaloplastem? Ci�nienie nie odkszta�ca�o dach�w, domki sta�y r�wniutkie, zgrabne, bajkowe. Oblewa� je delikatny blask. Przy d�u�szym wpatrywaniu si� zrozumia�em, �e ca�� koloni� otula przezroczysty klosz. To klosz by� najmocniejszy, on stanowi� ochron� osiedla. Urzeczony odmienno�ci� techniki w por�wnaniu z Koloni� �TA-MA� zapomnia�em o nieszczeg�lnej sytuacji, o obawach, by�em przede wszystkim ciekawy. Przewodnik-porywacz zostawi� mnie w�asnym domys�om, wykona� �czarodziejskie ruchy�, po kt�rych odchyli�y si� w�azy. Byli�my pod kloszem... III. Zaczyna si� jednak przygoda Przyjemne ciep�o przywo�ywa�o na my�l dom w Porcie, internat i wszystko, co tak beztrosko porzuci�em, by ocali� �Poloni�. Mimo �e �Polonia� by�a najwa�niejsza, tamtych spraw nie da�o si� zapomnie�. Pyta�em siebie, czy zd��� wr�ci� na l�d jeszcze dzi�, lub - w najgorszym razie - jutro? Skomplikowana sytuacja nie obiecywa�a tego. A na l�dzie mi�dzynarodowy Port rozbrzmiewa� r�noj�zycznymi g�osami, powszechn� rado�ci� i entuzjazmem delegat�w z r�nych kra�c�w globu zje�d�aj�cych na Kongres Zjednoczonych Republik Ziemskich. Kongres, kt�ry mia� ustanowi� prawomocne w�adze Republik i uchwali� Konstytucj� ca�ego �wiata. M�odzie� Mi�dzynarodowej Szko�y Akwanaut�w b�dzie pe�ni� s�u�by ochotnicze w Porcie zwi�zane z ruchem turyst�w i delegat�w. Ja na przyk�ad nale�a�em do komitetu obs�ugi najwa�niejszego odcinka ko�o gmachu Trybuna�u Z.R.Z. Decyduj�c si� na skok w Ocean nie my�la�em o tym, wr�cz zapomnia�em. Teraz, im bardziej interesowa�o mnie niezwyk�e otoczenie, tym bardziej czu�em, �e ani dzi�, ani nawet jutro nie stawi� si� na wyznaczonym odcinku w Porcie. Ogarnia� mnie gniew na tych, kt�rzy przeszkodzili mi w planach, zadawa�em sobie pytanie, dlaczego mnie - m�odego obywatela Ziemi - zatrzymuje kto� nieznany nie pytaj�c, czy mam ochot�. Nie wzywa�em ich pomocy, nie prosi�em o ni�. Liczy�em jedynie, �e wska�� mi, jak odnale�� Koloni� �TA-MA�. - Dok�d mnie prowadzisz? - spyta�em ostro porywacza. Przewodnik obejrza� si�: - Do Kwatery Go�ci. Przybysz�w z Ziemi przyjmujemy serdecznie, taki mamy zwyczaj... - Z Ziemi? A wy jeste�cie st�d? - O nic nie pytaj. - Nie do was p�yn��em - wykrztusi�em. - Wy�cie mnie porwali - doko�czy�em niepewnie. Przecie� nie mia�em �adnego dowodu. Oni mnie raczej wyratowali. Przewodnik nic nie odpowiedzia�. Znale�li�my si� w okr�g�ym pomieszczeniu - niby w pustej, metalowej kadzi - i cz�owiek zatrzyma� si�. Czy to Kwatera Go�ci? Jak tu mieszka�? To cela wi�zienna... Przewodnik zrozumia� moj� w�tpliwo��. Wyci�gn�� r�k� naciskaj�c ukryte guziki. Wyskoczy�y natychmiast potrzebne mebelki i piecyk elektryczny. W �cianie zal�ni� szeroki iluminator, za szyb� Ocean pokazywa� mi swoje pi�kno, ustawicznie zmieniaj�c obrazy. - Rozgo�� si� jak w domu, przy�l� ci towarzystwo - us�ysza�em. Przewodnik momentalnie znik� w �cianie. Nie mog�em zrozumie�, jak to si� sta�o, bo dotychczas zna�em drzwi otwierane przez fotokom�rk�. Ale to by�y drzwi, a nie g�adka �ciana. Rozpocz��em w�dr�wk� po okr�glaku przyciskaj�c wszystkie napotykane guziki i klawisze. Otwiera�y si� skrytki i jakie� �cudaczne schowki, nie prowadz�ce do wyj�cia - by� mo�e natrafi�bym na w�a�ciwy kontakt, lecz na przeszkodzie stan�y boksy ze skafandrami. Najdziwaczniejsze skafandry �wiata. O istnieniu tak fantastycznych ubra� wodnych nie mia�em poj�cia; w �Akwa 21� ogl�da�em r�ne modele, ale te by�y niewiarygodnie skomplikowane, wielofunkcyjne, zdumiewaj�ce. Zakr�ci�o mi si� w g�owie z wra�enia. Tylko jeden model przypomnia�em sobie mgli�cie z plansz, to by� �S22�. Tak, �Akwa 21� m�wi�a, �e mia� on by� wiern� kopi� sk�ry delfina z jej w�asno�ciami termoregulacji, szybko�ci i dziesi�tkami innych, kt�rego prototyp prognozowano na wiek XXII. Nie mog�em si� oprze� ch�ci przymiarki. Zrzuci�em pospiesznie sw�j �archiwalny� kostium i naci�gn��em �S22�. W szybie iluminatora zobaczy�em cz�owieka - delfina, zjaw� z fantastycznej mikropowie�ci. W Szkole Akwanaut�w �wiczono organizmy uczni�w w przystosowaniu do �ycia wodnego - nale�a�em do tych, kt�rzy bez �rodk�w farmakologicznych mogli przebywa� pod wod� bardzo d�ugo. M�wiono, �e zbli�a�em si� do progu, jaki mo�e osi�gn�� wsp�czesny cz�owiek odbudowuj�cy pradawne cechy organizmu zwierz�cia wodnego. Po��czenie ich z dobrym skafandrem i �TLEBENTALEM� dawa�o szczytow� form�. W tym �cud� - skafandrze dzia�o si� ze mn� co� dziwnego. Ziemia przestawa�a si� liczy�, istnie�. Wyrzuca�em j� poza nawias, nie czu�em si� synem ludzi walcz�cych o zjednoczenie �wiata. Stawa�em si� osobnikiem st�d, z g��bin. W iluminatorze odbija�em si� ja przemieniony, moje oczy nabiera�y blasku zwierz�t bentalu. Jeszcze tla�a we mnie odrobina dawnej �wiadomo�ci, wi�c pr�bowa�em zerwa� skafander, ale ju� nie mog�em. Rwa�em na sobie niewiadomego przeznaczenia klamry i wypustki, nie umia�em otworzy� zamk�w. M�czy�em si�, b�d�c jeszcze sob� i jednocze�nie przeistaczaj�c si� w innego osobnika. Przera�enie odbiera�o mi �wiadomo��... Nie wiem, kiedy dojrza�em nad sob� twarze w opaskach-maseczkach. By�y z�ud�, omamem, czy rzeczywisto�ci�? Na pograniczu snu i jawy w zarysach g��w, w odkrytych cz�ciach twarzy majaczy�o co� znajomego. Ten fakt stawa� si� dokuczliwy, dr�czy�. Sk�d znam twarz k�dzierzawego m�czyzny, sk�d znam jasne w�osy dziewczyny? Przez m�zg przemyka�y skojarzenia za skojarzeniami. I naraz gest dziewczyny - odgarni�cie loku spadaj�cego na czo�o - nasun�� mi mgliste, za�mione przypomnienie niekonkretnej sytuacji: basen, delfiny i Riko, pa�eczka w d�oni, ten sam gest... Ju� wiem, widz� wyra�niej twarz... Sonia! A k�dzierzawy? Znam go, znam. Wszystko powinno wi�za� si� w logiczn� ca�o��. Sonia nale�a�a do za�ogi �M20�. Kto by� tam pilotem? Musz� wygrzeba� z pami�ci... K�dzierzawy rzuci� tonem, jakim mo�e m�wi� zwierzchnik do podw�adnego: - Rozpinaj! Sonia d�oni�, kt�r� przed sekund� odgarn�a w�osy, dotkn�a moich piersi. Ten g�os by� g�osem Leszka. To Leszek - pilot pok�adowy �M20�. Obraz za obrazem nap�ywa�: Zjazd g��binowy dwa lata temu. Zagin�� �M20�. Stacja nic nie wykry�a. Poszukiwania w Oceanie zawiod�y. W Mi�dzynarodowej Szkole Akwanaut�w zawieszono tabliczk� ku pami�ci �M20�. Zaraz, zaraz, a co sta�o si� z tabliczk�? Nie widzia�em jej na �cianie ostatnio... My�li p�yn�y leniwie, moje cia�o trwa�o w bezw�adzie, nieruchome... Im d�u�ej palce Soni wykonywa�y niezrozumia�e czynno�ci ze skafandrem, tym wolniej pracowa� m�j m�zg, jakby zamiera� razem z cia�em. Wreszcie przedar�o si� przez ten �limaczy ci�g jedno: Leszek i Sonia �yj�! P�niej drugie: Zostali porwani? Porwani... Nagle otrze�wia�em: I ja wpad�em w r�ce porywaczy! Tak! Soni� i Leszka ob�askawiono, teraz oni maj� ob�askawia� mnie. Taka jest prawda. - Wstawaj! - zn�w rozkazuj�cy g�os, g�os Leszka. - Trzeba zdj�� skafander. - Nie! Leszek z�apa� mnie za ramiona i postawi�. - Zdejmuj skafander! - Za chwil� b�dzie za p�no - przypomnia�a Sonia. Leszek gwa�townie zdziera� ze mnie �S22�. Zdawa�o si�, �e p�aty sk�ry odchodz� z p�atami materia�u, �e tryska krew. Upad�em. Podnosili mnie oboje. - U�ywanie skafandr�w �S22� wymaga przeszkolenia i przystosowania organizmu - Sonia poda�a mi jak�� pastylk�: - Prosz�, to pierwsza dawka po szoku skafandrowym. - Nie b�d� nic �yka� - zastrzeg�em. - Musisz. - Nic nie musz� - opiera�em si�. Sonia i Leszek nie podejmowali dalszej dyskusji, Leszek z�o�y� skafander i schowa� w boksie. Bez s�owa wyszli z pokoju, ale drzwiami otwieranymi normalnie, kluczem, a nie fotokom�rk�. Za kilka chwil wkroczy� tamt�dy cz�owiek w bia�ym fartuchu. Je�li to lekarz, got�w wmusi� we mnie ka�de �wi�stwo. Nie, cz�owiek toczy� przed sob� barek. Zapachnia�o sa�atk� ze szkar�atnic, ry�em z glonami i palczast� redymeni� do �ucia. By�y to moje ulubione potrawy, wi�c ch�tnie zabra�em si� do jedzenia. Apetyt mia�em niez�y, zapomnia�em na chwil� o k�opotach zajadaj�c zdrowo jak zwykle. Kiedy jad�em, cz�owiek w fartuchu przedstawi� si�: - Jestem Kamak. B�dziemy spotykali si� w czasie posi�k�w. - Dzi�kuj� za wy�mienity obiad - odk�oni�em si� nie wymieniaj�c nazwiska. Kamak przyj�� pochwa�� z zadowoleniem. - Przynios� wieczorem kolacj�, tak oko�o �smej. - Dzi�kuj�. Kiedy zosta�em sam, wr�ci�y niespokojne my�li: jak si� st�d wyrwa�? Mo�e Leszek i Sonia dadz� si� uprosi�... Ku memu zdumieniu spostrzeg�em za iluminatorem �Poloni�. Sta�a zwr�cona lukiem swego iluminatora w iluminator Kwatery Go�ci. Kto� w kabinie by�. To zn�w oni, Leszek i Sonia. Wsadzali �apy w ka�dy zakamarek. Zdenerwowa�em si�: zniszcz� moje do�wiadczenia, poprzewracaj� prob�wki... Zab�bni�em pi�ciami w szyb�, wrzasn��em: - Zostawcie! Nie reagowali. Jedynie delfini s�uch m�g� odebra� krzyk przez pot�n� grubo�� okna. Rozejrza�em si�. Mo�e zasygnalizowa� �wiat�em? Chwyci�em najbli�sz� lamp� i... zatrzyma�em si� jak wryty. W szklanej ba�ce zamiast �ar�wki tkwi�y eufazje, pospolite stawonogi spokrewnione z krewetkami. To one dawa�y to b��kitno-bia�e �wiat�o. Rozczarowany odkryciem sprawdza�em po kolei zawarto�� kul - nie, te lampy nie nadawa�y si� do sygnalizacji. Moment zainteresowania lampami odwr�ci� moj� uwag� od iluminatora. Gdy spojrza�em ponownie, batyskafu nie by�o... Na miejscu �Polonii� unosi�a si� leniwie potworna ka�amarnica o ruchliwych ramionach z podw�jnymi rz�dami przyssawek. Ka�amarnice tresuje si� do walki. Je�li przyp�ynie Riko - zaatakuje go. �al mi si� zrobi�o przyjaciela. Pociesza�em si�, �e mo�e by� tylko majakiem, lecz takie stwierdzenie odbiera�o nadziej� ratunku... Posmutnia�em - bez Rika trudno b�dzie st�d uciec. Ale jest przecie� Sonia i Leszek, mo�na by si� z nimi dogada�... Pozostaje wzi�� si� w gar��. Uciec to nie najwa�niejsze, czego� si� z tej przygody warto nauczy�. Mog� przyczai� si� i pyta� o wszystko. Nim porywacze odkryj� karty, b�d� przygotowany do rozmowy. Powoli uspokaja�em si� - w samej Kwaterze Go�ci s� do rozwi�zania liczne zagadki. I tak rozpocz��em dzia�anie - rekonesans niezb�dny w sytuacji, w jakiej si� znalaz�em. Odkry�em teleskopowy okular wziernika, kt�ry m�g� mi u�atwi� obserwacj� otoczenia Kwatery. Spojrza�em ciekawie i zobaczy�em obraz korytarza - roi�o si� w nim od sylwetek w bia�ych uniformach, z maskami jak u Soni. Ludzie gestykulowali �ywo rozmawiaj�c i jakby czekaj�c na co� uroczystego. Przyszed� mi do g�owy kapitalny pomys�-: przebra� si� i wmiesza� w t�um. W efekcie mo�e si� czego� wreszcie dowiem? Ale jak zdoby� ubi�r? Rozpocz��em poszukiwania i wreszcie trafi�em na rozdzielnik - klawisz jedenasty otwiera� sejf ubraniowy. - Zwyci�stwo!- krzykn��em uszcz�liwiony. By� garnitur, bia�y, �wietny, jakby szyty na miar�. Pasowa�. Ubra�em si� szybko, os�oni�em oczy maseczk�. Nabra�em animuszu i odwagi. To si� nazywa epokowa chwila. Oto, nieprzyjaciele, strze�cie si�, Id� was zdekonspirowa�! Zaraz, czy kto� tu jest? Zza �ciany us�ysza�em st�panie. Zamkn��em szaf�, skoczy�em za le�ank� i g��boki fotel. �ciana ju� si� rozst�powa�a - o zgrozo! Moje spodnie zosta�y na pod�odze, b�dzie wpadka - jedna szansa na tysi�c, �e intruz ich nie dostrze�e. A jak to Leszek lub Sonia? Albo mo�e przewodnik-porywacz? Za p�no ju� na ratowanie sytuacji. Co ma by�, b�dzie... Wbieg� szczup�y ch�opak w maseczce, skierowa� si� prosto do klawiaturki i dotkn�� klawisza jedenastego. G�ow�. da�bym, �e przyszed� wpakowa� si� w galowy mundur. Medytowa� nad zawarto�ci� szafy zak�opotany brakiem tego, czego szuka�. Jego zaskoczenie by�o tak wyra�ne, �e z trudem powstrzyma�em �miech. Nieboraku, gdyby� obejrza� si�, zobaczy� moje spodnie... Na szcz�cie da� susa w �cian� i znik�. Rzuci�em si� do teleskopu - chcia�em przekona� si� dok�d facet pomaszeruje. Zobaczy�em go id�cego korytarzem w przeciwnym kierunku, ni� gromada umundurowanych. Przesta�em si� nim interesowa�, w polu widzenia dostrzeg�em Leszka i Soni�. Mieli �wietne humory. By�em w�ciek�y. Wiedz� o moim uwi�zieniu i palcem nie rusz�, �eby chocia� doda� mi otuchy. Nie istnia�em dla nich, byli teraz jednymi z bandy porywaczy. Za komfort odsprzedali koleg�, l�d, s�o�ce, Ziemi�. Mieli by� moim oparciem, a czu�em do nich niech��. Zdecydowa�em si� dzia�a� sam. Stan� mi�dzy nimi i dowiem si�, kim s� naprawd�. Przekroczy�em �cian� dok�adnie w tym miejscu, co tamten i zbli�y�em si� do narastaj�cego gwaru. Je�eli los b�dzie za mn� - a spodziewam si� - przyj�ty zostan� jako tamten. Szed�em stamt�d, sk�d on powinien nadej��, gdybym mu nie zabra� munduru. Korytarz rozszerza� si� w przestronny hali. Tam uciszy�o si�, zamaskowani ludzie przesuwali si� do sali, kt�r� m�g�bym por�wna� do hali Mi�dzynarodowych Wystaw w Porcie. W pewnym momencie z grupy bia�ych mundur�w wysun�� si� Leszek i zacz�� oprowadza� zaciekawionych uczestnik�w. Ws�ucha�em si� w to, co m�wi�... Jako przewodnik imponowa� wiedz�. Wmiesza�em si� mi�dzy ch�opc�w, trzymaj�c d�o� przy szcz�ce, udawa�em b�l z�ba, by nie da� si� tak �atwo rozpozna�. Leszek m�wi� w j�zyku esperanto. Przypomnia�em sobie lekcje w Szkole Akwanaut�w i dum�, rozpieraj�c� moje piersi, �e to w�a�nie m�j rodak Ludwik Zamenhof jest tw�rc� tego j�zyka, kt�ry stawa� si� popularnym j�zykiem �wiata. Leszek m�wi� biegle, z dobr� dykcj� i nie tylko m�odzie� ale i doro�li otoczyli go. Obserwowa�em s�uchaczy, wiele os�b by�o starych o twarzach zgrzybia�ych, ale bynajmniej nie wygl�dali niedo��nie. Przeciwnie - z ich ruch�w tryska�a dziarsko��, kt�r� mog�o da� tylko zdrowie i poczucie si�y. Dziwny to by� �wiat, intrygowa� i zaciekawia�. Musia�em sobie przypomina�, �e wch�on�� on Soni� i Leszka, a teraz czeka�, by wci�gn�� mnie. Lecz mimo zagro�enia �apa�em si� na tym, �e z sympati� patrzy�em na staruszk�w i ch�tnie pyta�bym o ich �ycie, o ca�y imponuj�cy tutejszy �wiat. T�umi�em jednak serdeczno��, czeka�em na sprawdzenie, czy warci s� moich wzrusze�. Rozmy�lania przerwa� Leszek: - Teraz obejrzymy nasze codzienne �ycie - powiedzia� - to ju� nie fantazja, nie marzenia, to ju� realna prawda: aktualny l�d, kosmos i woda. W�r�d modeli wskazywanych ramieniem Leszka rozpozna�em Biatron nadoceanicznego Portu. Prowadzono tam hodowl� ryb na skal� przemys�ow�. Dobrze zna�em wn�trze naturalnego Biatronu. Cz�� laboratoryjna, gdzie prowadzono eksperymenty, by�a niedost�pna dla obcych, nawet dla uczni�w praktykant�w Szko�y Akwanaut�w. Dzia�o si� tak dlatego, �e Biatrony bra�y udzia� w konkursie mi�dzynarodowym o bardzo wysok� nagrod� w zakresie hodowli. Z prasy wiedzia�em, �e nasz Biatron od dwu lat odpada� z konkursu - co� si� tam zawsze nie udawa�o. Przygl�daj�c si� modelowi dopiero teraz pozna�em elementy do�wiadcze� i wprost nie mog�em si� nadziwi�, jak bogate by�y te pr�by. Wyniki podano w tablicach, fotosach, wykresach. Te osi�gni�cia nigdy nie by�y publikowane w Porcie. Poza lini� czerwon� podkre�laj�c� efekty umieszczono fantastycznie kolorowy napis: �Jak niszczono wych�w w�gorzy� Kiedy os�upia�y czyta�em transparent, do stolika z Biatronem podszed� m�czyzna dobrze mi znany, m�czyzna bez maski, w bia�ym fartuchu. Trzeba nie lada opanowania, by odruchowo nie uk�oni� si� cz�owiekowi widywanemu w portowym laboratorium Biatronu. G��wny in�ynier i kierownik do�wiadczalnego sektora rybnego nie zna� ucznia kr�c�cego si� w pomieszczeniach. Za to ja zna�em go i pami�ta�em, jak z entuzjazmem m�wi� o pr�bach, a w czasie kl�ski konkursowej milcza�... Mia�em przed sob� fragment modelu laboratorium z atrapami poskr�canych w�gorzy, odczytywa�em kolejne stadia niszczenia drogocennego wychowu i zrozumia�em, dlaczego nasz Biatron odpada� w konkursie... In�ynier mia� dwa oblicza! Wstrz��ni�ty nie rusza�em si� z miejsca, chocia� zwiedzaj�cy przechodzili dalej. Jednak nale�a�o prze�ama� obrzydzenie, strach i i�� z nimi. Zrobi�em to. In�ynier zosta� przy makiecie Biatronu, Leszek poprowadzi� nas do Biblioteki Pami�ci Elektrom�zg�w. - Kto chce z was zada� pytanie maszynie? - m�wi� Leszek patrz�c i na mnie. Chcia�bym wiedzie� dlaczego zosta�em porwany, lecz tego pytania nie mog�em zada�. Sonia nie odzywa�a si� tak�e. W pewnym momencie stan�a obok i gdy pogr��ony w czarnych rozmy�laniach milcza�em, szepn�a: - Franz, jest lokator w Kwaterze Go�ci. Spotkajmy si� tam po akademii. - Oczywi�cie, ch�tnie - mrukn��em. Oto stawa�em przed ods�oni�t� kurtyn� w roli postaci, kt�rej nie zna�em. Kim jest �w Franz? Jaki znak szczeg�lny nosz�, �e si� pomyli�a? Mo�e cyfra na pagonie? Sonia ma nr �14�, a Franz - czyli ja - �111�. To mo�e si� zgadza�. - Z�by ci� bol�? - spyta�a Sonia. - Jak wida� na obrazku - mrukn��em niewyra�nie. Opu�cili�my sal� wystawow�, fala ludzi wp�yn�a w lustrzany korytarz - w�dr�wka nim nastr�cza�a wiele k�opotu. Gmatwa�y si� odbicia, t�um szed� g�r�, bokami i zwyczajnie po pod�odze. Krzy�owanie odbi� stwarza�o niepokoj�c� kr�tanin�, obawia�em si�, by nie wle�� na kogo�, bior�c go za odbicie. Dotarli�my wreszcie do sali z amfiteatrem i podium. Alabaster �cian, lampy o per�owym blasku - tyle uroku zamyka�o si� w delikatnym kolorycie, �e sta�em - zachwycony - jak w olbrzymiej muszli. Fascynowa� mnie uroczysty nastr�j i galowe mundury. Dziewcz�ta posz�y do bocznych krzese� - znalaz�em miejsce obok Soni. By�o to i dobrze i �le, ale lepiej, �e pod jej opiek�, ni� gdyby kto� obcy rozpozna� fa�szywy nr �111�. Licho wie, dlaczego do tej pory �w Franz nie zjawi� si�, nie zrobi� awantury? Raptem �wiat�a wygas�y, tylko obok sceny niby p�on�cy statek uwidoczni� si� komputer �HEUREZA�. Automatyczny informator wy�wietli� na ekranie tekst powitalny: �W pi��dziesi�t� rocznic� powstania Osiedla Verso witamy Najstarszego Za�o�yciela, Johana Mirind�. S�awa i cze�� Budowniczemu. �yj wiecznie w zdrowiu i szcz�ciu!� Dla znaj�cego esperanto s�owo �verco� znaczy �dzie�o�, s�owo �mirinda� - wspania�y, tylko imi� Johan nie budzi �adnych skojarze�. Mirinda wart s�awy i uznania, �Verco� mo�na nazwa� jego dzie�em pi�kniejszym nawet od Kolonii �TA-MA�, chocia� nad jej przestrzennym rozplanowaniem trudzi�o si� wielu wybitnych architekt�w. Przesta�em my�le� o �TA-MA�, Sonia bowiem szepn�a: - Franz, zapami�taj Mirind�. O ile wiem r�d, z kt�rego pochodzi, zapisa� si� w historii szczeg�lnie nikczemnie. - Nikczemnie... nikczemnie... - powt�rzy�em z �alem. Czy� mo�liwe by tw�rcy Osiedla �Verco� byli wszyscy jak in�ynier z Biatronu - �li? - Patrz, Franz, ju�! Rozsun�a si� kurtyna na podium, niesamowicie czerwono rozb�ys�y �wiat�a, scena jak wulkan trysn�a purpur�. Na podium pr�nym krokiem wesz�o kilku m�czyzn - zerwa�y si� oklaski, siedz�cy powstali. Zagra�a orkiestra i uciszy�o si�. W tym wieloznacznym milczeniu obecni stali jak zaczarowani. - Franz, tw�j ojciec patrzy - z naciskiem m�wi�a Sonia - wyprostuj si�, odsu� t� r�k� od twarzy. - Wol� stan�� za tob�, nie chc�, �eby mnie dostrzeg�. Tak b�dzie lepiej... Sonia zas�oni�a mnie. Melodia nios�a si� pot�nie, ludzie jakby zrywali si� do marszu, zdawa�o si�, �e dudni� r�wnomierne kroki. Patrzy�em na twarze - wyraz gotowo�ci skupi� si� na wargach ludzi. Szkoda, �e ich oczy by�y zakryte. Szli, chocia� stali. Dok�d szli? Dok�d mo�na i�� przy ko�cu naszego wieku? Jeden zna�em cel: zjednoczenie �wiata, na kt�re z�o�y�a si� praca pokole�. Sonia westchn�a g�o�no. - O, Franz, nie wiedzia�am, �e jest ich a� tylu, �e to b�dzie a� tak dynamiczne... Nie zareagowa�em. Orkiestra urwa�a melodi�. Mirinda uni�s� pi�ci w g�r� i zakrzycza� pot�nie, w�adczo: - Niech �yj� �ZWYCI�ZCY�! Niech �yj� ludzie wolni i szcz�liwi! Niech �yje m�odzie� osiedla Verco! T�um ruszy� ku scenie, dosta� si� do podium, pochwyci� starca, uni�s� w g�r�. - Dwie�cie lat, dwie�cie lat! - pokrzykiwano. Sonia zbiela�ymi wargami wyszepta�a: - Nie wiedzia�am, �e to a� tak, Franz. To nie �arty. Nasze przypuszczenia by�y niedojrza�e, sztubackie... Ha�as nie pozwala� nic rozumie�. Pada�y chaotyczne s�owa. - Ocean ukry� raka... zagra�a... zagra�a... - Co m�wisz? Przysun�a si� bli�ej. - Zwo�ajmy natychmiast zebranie. - Masz racj� - powiedzia�em w samo jej ucho, do mojej �wiadomo�ci dociera�o to, co nie zosta�o jeszcze powiedziane - groza. Krzyk Mirindy powi�ksza� j� i pot�gowa�. - ... my starzy liczymy na was odwa�ni, bojowi m�odzi kandydaci zwi�zku �ZWYCI�ZCY�. Liczymy na was, kiedy wybije godzina. Pami�tajcie, jeste�my pot�ni, a si�a rz�dzi �wiatem! Nagle ciemno�� spowi�a sal�, zn�w zal�ni�, ekran �HEUREZY�. Wielkie litery zab�ys�y niby iskry: �DZI� M�ODZIE� OSIEDLA VERCO Z�O�Y �LUBOWANIE NA WIERNO�� IDEI ZWI�ZKU �ZWYCI�ZCY�. POWTARZAJCIE S�OWA PRZYSI�GI�: �B�dziemy wiernie s�u�y� i wype�nia� rozkazy naszych w�adz. Nie cofniemy si� przed niczym, by ros�a wielko�� Zwi�zku �Zwyci�zcy� i kwit�o szcz�cie jego Cz�onk�w�. Rozleg�y si� mocno skandowane zdania. Gdy przebrzmia�y, ekran HEUREZY zblad�, kaskada lamp roz�wietli�a sal�.