7385

Szczegóły
Tytuł 7385
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

7385 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 7385 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

7385 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Agatha Christie Noc w bibliotece Prze�o�y�a Edyta Sici�ska-Ga�uszkowa Tytu� orygina�u: The Body in the Library Copyright 1941,1942 Wydanie polskie: 1993 Rozdzia� pierwszy Pani Bantry mia�a sen. Jej groszki pachn�ce uzyska�y pierwsz� nagrod� na wystawie kwiat�w. Pastor w sutannie i stul� rozdziela� nagrody w ko�ciele. Obok przechadza�a si� jego �ona, ubrana tylko w kostium k�pielowy. Ale, jak to we �nie bywa, fakt ten bynajm- niej nie wzbudzi� zgorszenia, co mia�oby niew�tpliwie miejsce w rzeczywisto�ci... Pani Bantry rozkoszowa�a si� przewa�nie porannymi snami, przerwanymi przynie- sieniem �niadania. Gdzie� w pod�wiadomo�ci s�ysza�a przy tym znane szmery budz�- cego si� domu. Szcz�k k�ek od firanek na schodach, gdzie pokoj�wka podnosi�a story. Kroki drugiej pokoj�wki, krz�taj�cej si� ze szczotk� i �opatk� po korytarzu. A w oddali g�uchy d�wi�k ci�kiej zasuwy, otwieranej przy drzwiach wej�ciowych. Nowy dzie�. Ale ona postanowi�a u�y� jak najwi�cej na owej wystawie kwiat�w, gdy� ju� zdawa�a sobie spraw�, �e to tylko sen... Z ni�szego pi�tra dochodzi� teraz ha�as otwieranych okiennic w bawialni. Pani Ban- try s�ysza�a go i zarazem nie s�ysza�a. Te znane szmery potrwaj� jeszcze z dobre p� go- dziny, dyskretne, przyt�umione i bynajmniej nie ra��ce, gdy� ucho przywyk�o do nich. W ko�cu rozlegnie si� szybki, lekki krok na korytarzu szelest nakrochmalonej sukni, cichy brz�k fili�anek � potem dyskretne pukanie � wejdzie Mary i podniesie story. Pani Bantry zmarszczy�a czo�o. W jej p�sen wdar�o si� co� niezwyk�ego, czyje� kroki na korytarzu, o wiele za szybkie, o wiele za wczesne. Pod�wiadomie nas�uchiwa�a brz�- ku fili�anek � ale fili�anki nie zabrz�cza�y. Pukanie. Wracaj�c z trudem do rzeczywisto�ci, pani Bantry zawo�a�a machinalnie: �Prosz�". Drzwi otworzy�y si� � zaraz zadzwoni� k�ka przy firankach i w pokoju zro- bi si� jasno. Ale k�ka nie zadzwoni�y. W zielonym p�mroku rozleg� si� zdyszany, histeryczny g�os Mary: � Och, prosz� pani, prosz� pani, w bibliotece le�y trup! Potem Mary wybuchn�a histerycznym �kaniem i wypad�a z pokoju. II Pani Bantry usiad�a na ��ku. Albo sen jej przybra� bardzo dziwny obr�t, albo te�... albo te� naprawd� wpad�a Mary i powiedzia�a, �e (to niewiarygodne, niemo�liwe!) jaki� trup le�y w bibliotece. � To niemo�liwe � uzna�a pani Bantry � musia�o mi si� przy�ni�. Ale m�wi�c to do siebie, zdawa�a sobie coraz ja�niej spraw�, �e nic jej si� nie przy- �ni�o. �e Mary, jej rozs�dna, opanowana Mary, naprawd� wypowiedzia�a te niewiary- godne s�owa. Pani Bantry zastanowi�a si� chwil�. Potem szturchn�a �okciem �pi�cego ma��onka. � Arturze! Arturze! Zbud� si�! Pu�kownik Bantry st�kn��, zamamrota� co� i obr�ci� si� na drugi bok. � Zbud� si�, Arturze! Czy s�ysza�e�, co Mary powiedzia�a? � Prawdopodobnie � zabrzmia� niewyra�ny be�kot. � Masz zupe�n� racj�, Dolly. � I pu�kownik spa� dalej. Pani Bantry potrz�sn�a nim. � S�uchaj�e! Musisz s�ucha�! Mary wesz�a i powiedzia�a, �e trup le�y w bibliotece. � �e � co? � Trup w bibliotece! � Kto tak powiedzia�? � Mary. Pu�kownik Bantry pr�bowa� oprzytomnie� i ogarn�� sytuacj�. Orzek�: � Brednie, moja kochana. Przy�ni�o ci si�. � Nie, nie przy�ni�o mi si�. Najpierw te� my�la�am, �e to sen. Ale to prawda. Na- prawd� wesz�a i tak powiedzia�a.. � Ale to przecie� niemo�liwe � zapewni� pu�kownik Bantry. � W�a�nie, to niemo�liwe � przytakn�a jego �ona niepewnym g�osem. Po czym ci�gn�a dalej: � Ale wobec tego, dlaczego Mary tak powiedzia�a? � Nie mog�a tego powiedzie�. � Ale powiedzia�a. � Zdawa�o ci si�. � Wcale mi si� nie zdawa�o. Pu�kownik Bantry rozbudzi� si� wreszcie na dobre i postanowi� opanowa� sytuacj�. Perswadowa� swej �onie �agodnie: � �ni�o ci si� Dolly. To z tego romansu kryminalnego, kt�ry czyta�a�: Tajemnica z�a- manej zapa�ki. Pami�tasz? Lord Edgbaston znajduje trupa, �liczn� blondynk�, na dywa- nie przed kominkiem w bibliotece. W powie�ciach trupy zawsze le�� w bibliotekach. W rzeczywisto�ci jeszcze nie spotka�em si� z czym� podobnym. � Mo�e spotkasz si� teraz. W ka�dym razie musisz wsta�, Arturze, i zbada� to. � Ale� doprawdy, Dolly, to musia� by� sen. Sny s� czasem nieprawdopodobnie �ywe. Nawet po przebudzeniu wierzy si� jeszcze, �e to wszystko prawda. � Ale z ca�� pewno�ci� �ni�o mi si� co� innego: wystawa kwiat�w i pani pastorowa w kostiumie k�pielowym, czy co� takiego. Z nag�ym wybuchem energii pani Bantry wyskoczy�a z ��ka i podnios�a story. Blask pi�knego jesiennego dnia zala� pok�j. � Nie �ni�am � o�wiadczy�a stanowczo. � Arturze, wsta� w tej chwili, zejd� i do- wiedz si�. � ��dasz ode mnie, �ebym zszed� i zapyta�, czy nie le�y przypadkiem jaki� trup w bibliotece? Mam si� o�mieszy�? � Wcale nie potrzebujesz si� pyta�. Je�li jest trup � mo�liwe oczywi�cie, �e Mary nagle zwariowa�a i widzi rzeczy, kt�re w og�le nie istniej� � wi�c je�li rzeczywi�cie jest jaki� trup, powiedz� ci o tym zaraz. Obejdzie si� bez pyta�. Z gniewnym pomrukiem pu�kownik Bantry otuli� si� szlafrokiem i wyszed�. Poszed� przez korytarz schodami w d�. Tam zasta� zbit� garstk� dr��cej s�u�by. Niekt�rzy p�a- kali. Kamerdyner wyst�pi�. � Dobrze, �e pan przyszed�, sir. Zarz�dzi�em, �eby nic nie robi�, dop�ki pan nie przyjdzie. Czy zadzwoni� zaraz po policj�? � Po policj�? A dlaczego? Kamerdyner spojrza� z wym�wk� na wysok� m�od� niewiast�, kt�ra oparta o rami� kucharki zanosi�a si� histerycznym szlochem. � My�la�em, �e Mary zawiadomi�a ju� pana. Tak przynajmniej twierdzi�a. Mary wybuchn�a: � Jestem tak roztrz�siona, �e nie wiem, co powiedzia�am, a czego nie. Ci�gle j� wi- dz� przed sob�... kolana mi dr��... i w g�owie mi si� m�ci! Jak j� znalaz�am... och, och, och! � Osun�a si� znowu na rami� kucharki, kt�ra pr�bowa�a j� uspokoi�. � Mary jest naturalnie troch� zdenerwowana. Ona zrobi�a to straszne odkrycie � obja�nia� kamerdyner. � Sz�a jak co rano do biblioteki, aby podnie�� story i... i... niemal potkn�a si� o trupa. � Czy chcecie przez to powiedzie�, �e trup le�y w bibliotece? W moj ej bibliotece? Kamerdyner odkaszln��. � Mo�e pan sam zajrzy, sir... III � Halohalohalo! Tu posterunek policji. Tak, kto m�wi? Komisarz policji Palk jedn� r�k� zapina� mundur, drug� trzyma� s�uchawk�. � Tak, tak. Gossington Hali. Tak? O, dzie� dobry, sir. � Ton Pa�ka zmieni� si� o kil- ka odcieni. By� ju� mniej oficjalny, mniej niecierpliwy. Komisarz Palk pozna� szczodre- go protektora policyjnych �wi�t sportowych, prze�o�onego dystryktu. � Tak, sir? Czym mog� panu s�u�y�? Przepraszam pana, nie zrozumia�em... trup, pan m�wi? Tak? Tak, prosz� bardzo � tak, sir. M�oda kobieta, nie znana panu, powiada pan? Tak, rozumiem. Tak, mo�e pan polega� na mnie. Komisarz Palk po�o�y� s�uchawk�, gwizdn�� przeci�gle i nakr�ci� numer swojego prze�o�onego. Pani Palk wsun�a g�ow� przez drzwi kuchenne. R�wnocze�nie zawia�o smakowitym zapachem sma�onego boczku. � Co si� sta�o? � Najnieprawdopodobniejsza rzecz, jak� kiedykolwiek s�ysza�em � odpar� m��. � We dworze znaleziono trupa m�odej kobiety. W bibliotece pu�kownika Bantry ego. � Zamordowana? � Uduszona, jak m�wi� pu�kownik. � Kto to taki? � Pu�kownik powiada, �e w �yciu jej nie widzia�. � Sk�d si� wobec tego wzi�a w jego bibliotece? Komisarz Palk spojrzeniem pe�nym wyrzutu nakaza� jej milczenie, po czym tonem s�u�bowym pocz�� m�wi� do telefonu: � Inspektor Slack? Tutaj komisarz policji Palk. W tej chwili z�o�ono meldunek, �e dzisiaj rano o godzinie si�dmej pi�tna�cie znaleziono trupa m�odej kobiety... IV U panny Marple zadzwoni� telefon. W�a�nie si� ubiera�a. Telefon rozgniewa� j�. Nie- zwyk�a to pora na telefon. Jej prosty staropanie�ski �ywot by� tak spokojny i uregulo- wany, �e nieprzewidziany telefon stanowi� �r�d�o najdzikszych domys��w. � M�j ty Bo�e � mrukn�a, patrz�c ze zdumieniem na ci�gle dzwoni�cy aparat. � Kt� to mo�e by�? Mi�dzy godzin� dziewi�t� a dziewi�t� trzydzie�ci odbywa�y si� zwykle s�siedzkie pogwarki przez telefon. Umawiano si� na spotkania, omawiano zaproszenia i tym po- dobne. Rze�nik wiedzia�, �e ma zatelefonowa� tu� przed dziewi�t�, je�eli co� nie w po- rz�dku z dostaw� mi�sa. W ci�gu dnia bywa�y jeszcze r�ne telefony, ale uchodzi�o za nietakt telefonowa� jeszcze po godzinie wp� do dziesi�tej wieczorem. Prawda, �e sio- strzeniec panny Marple, literat i ekscentryk, znany by� z tego, i� dzwoni� o najniemo�- liwszych porach dnia i nocy. Kiedy� o�mieli� si� nawet zatelefonowa� do panny Marple dziesi�� minut przed p�noc�. Ale cho� Ryszard West mia� mn�stwo dziwacznych przy- zwyczaje�, wczesne wstawanie nie nale�a�o do nich. Ani jego, ani kogokolwiek ze znajo- mych nie mo�na by�o pos�dzi� o to, by telefonowali przed godzin� �sm� rano. Dok�ad- nie m�wi�c, by�a za kwadrans �sma. Godzina za wczesna nawet na telegram. Poczt� otwierano dopiero o �smej. Panna Marple zadecydowa�a: � To musi by� omy�ka. � Po czym podesz�a do niecierpliwi�cego si� aparatu, zdj�- �a s�uchawk� i powiedzia�a: � Tak? � Czy to ty, Jane? Panna Marple zdziwi�a si� bardzo. � Tak, tu Jane. Jak�e wcze�nie wsta�a�, Dolly. W s�uchawce rozleg� si� dysz�cy i zdenerwowany g�os pani Bantry. � Sta�o si� co� strasznego. � Ach, moja droga... � W�a�nie znale�li�my trupa w bibliotece. W pierwszej chwili panna Marple pomy�la�a, �e jej przyjaci�ka zwariowa�a. � Co znale�li�cie? � Tak, wiem. To nie do uwierzenia, prawda? My�la�am, �e takie rzeczy zdarzaj� si� tylko w ksi��kach. Godzinami musia�am namawia� Artura, zanim w og�le zdecydowa� si� zej�� i sprawdzi� t� wiadomo��. Panna Marple stara�a si� opanowa�. Zapyta�a bez tchu: � Ale co to za trup? � Blondynka. � Co takiego? � Blondynka. �liczna blondynka, te� jak z powie�ci. Le�y po prostu w bibliotece i nie �yje. Musisz zaraz przyj��. � Chcesz, �ebym do ciebie przysz�a? � Tak, posy�am samoch�d po ciebie. Panna Marple waha�a si�. � Naturalnie, moja droga, je�li uwa�asz, �e mog� ci� w jaki� spos�b pocieszy�... � O, mnie nie potrzeba pociechy. Ale ty si� �wietnie znasz na trupach. � Och, nie. Doprawdy nie. Moje drobne sukcesy by�y przecie� tylko teoretyczne. � Ale je�li chodzi o morderstwa, jeste� niezawodna. Bo ta blondynka zosta�a za- mordowana, rozumiesz, uduszona. Skoro ju� zdarzy si� we w�asnym domu wypadek morderstwa, nale�y, moim zdaniem, mie� z tego te� jak�� przyjemno�� � rozumiesz, co chc� przez to powiedzie�. Dlatego chcia�abym, �eby� przysz�a i pomog�a mi znale�� sprawc� i ods�oni� tajemnic�, i w og�le zorientowa� si� w tym wszystkim. Przecie� to naprawd� ciekawe! � No, oczywi�cie, moja droga, je�li mog� ci by� w czymkolwiek pomocna... � �wietnie! Artur jest troch� niezadowolony. Mam wra�enie, �e uwa�a, i� ten wypa- dek w og�le nie powinien mnie zaciekawia�. Oczywi�cie wiem, �e to wszystko jest bar- dzo smutne. Ale koniec ko�c�w nie znam tej dziewczyny � a gdy j� zobaczysz, zrozu- miesz, dlaczego m�wi�, �e ona w og�le nie wygl�da realnie. Troch� zaaferowana panna Marple wysiad�a z samochodu pa�stwa Bantry. Pu�kow- nik Bantry zszed� ze schod�w z lekko zdziwion� min�. � Panna Marple? Ach... bardzo si� ciesz�, �e pani� widz�... � �ona pana dzwoni�a po mnie � obja�ni�a panna Marple. � �wietnie, �wietnie. Potrzeba jej kogo�, kto by si� ni� zaj��. Inaczej za�amie si�. Chwilowo jeszcze nadrabia min�, ale pani przecie� wie, jak to bywa... W tym momencie zjawi�a si� pani Bantry, wo�aj�c: � Id��e do jadalni i zjedz �niadanie, Arturze! Boczek wystygnie. � My�la�em, �e to inspektor przyjecha�. � Przyjedzie na czas. Ale koniecznie musisz przedtem sko�czy� �niadanie. Przyda ci si�. � Tobie te�. Chod�, Dolly, i zjedz co�... � Tak, zaraz. Id� teraz, Arturze! Zap�dza�a pu�kownika do jadalni jak krn�brn� kur�. � No wi�c! � powiedzia�a pani Bantry z triumfem � chod�. Po�piesznie zaprowadzi�a przyjaci�k� d�ugim korytarzem do wschodniego skrzyd�a domu. Przed drzwiami biblioteki czuwa� Palk. Pr�bowa� okaza� troch� autorytetu. � Przepraszam pani�, ale nikomu nie wolno wej��, taki rozkaz inspektora. � Bzdury, Palk � orzek�a pani Bantry. � Przecie� pan zna doskonale pann� Mar- ple. Palk przyzna�, �e istotnie zna pann� Marple. � To bardzo wa�ne, �eby ona zobaczy�a trupa. Niech�e si� pan nie upiera. Ostatecz- nie biblioteka nale�y do mnie, prawda? � krzykn�a pani Bantry. Palk nie upiera� si� d�u�ej. Respektowanie �ycz&� ludzi nale��cych do arystokracji wesz�o mu w krew. Inspektor nie musia� si� o tym dowiedzie�. � Ale nie wolno niczego rusza� ani zmienia� � ostrzeg� panie. � No, naturalnie � odpar�a pani Bantry zniecierpliwiona. � Jakby�my o tym nie wiedzia�y! Mo�e pan zreszt� wej�� z nami i pilnowa� nas, je�li pan chce. Urz�dnik skorzysta� z zaproszenia. I bez tego to samo by uczyni�. Pani Bantry z dum� zaprowadzi�a przyjaci�k� przed wielki staro�wiecki kominek. Z dramatycznym wzburzeniem oznajmi�a: � Tu! Panna Marple zrozumia�a natychmiast, co pani Bantry chcia�a powiedzie�, m�wi�c, �e dziewczyna nie wygl�da realnie. Biblioteka by�a typowa dla w�a�cicieli. By� to du�y pok�j, troch� nieporz�dny i zniszczony. Sta�y w nim olbrzymie mi�kkie fotele. Na stole wala�y si� fajki, ksi��ki i gazety. Dwa dobre stare portrety rodzinne wisia�y na �cianach, poza tym kilka kiepskich akwarel i par� niby to �miesznych scen my�liwskich. W rogu sta� du�y flakon z margerytkami. Ca�y pok�j by� mroczny, ciep�y i przytulny. �wiadczy� o d�ugoletnim u�ywaniu go, swym wygl�dem za� opowiada� o przyzwyczajeniach w�a- �cicieli i ich starej tradycji. Ale na nied�wiedziej sk�rze przed kominkiem le�a�o teraz co� nowego � co� bru- talnego i dramatycznego: jasna posta� dziewczyny. Nienaturalnie jasne w�osy okala- �y kunsztownymi loczkami jej twarz. Szczup�e cia�o ubrane by�o w sukni� wieczorow�, wydekoltowan� na plecach. Suknia by�a bia�a z b�yszcz�cej crepe satin, haftowana pajet- kami. Twarz dziewczyny by�a silnie wymalowana. Puder na sinej sk�rze sprawia� grote- skowe wra�enie. Tusz do rz�s le�a� grub� warstw� na policzkach, purpura ust wygl�da- �a jak rana. Paznokcie u r�k by�y wymalowane ciemnokrwistym lakierem, tak samo pa- znokcie u n�g, wygl�daj�ce z tandetnych srebrnych sanda�k�w. W og�le ca�a ta b�ysz- cz�ca tandeta stanowi�a ostry kontrast z solidn�, staro�wieck� zaciszno�ci� biblioteki pu�kownika Bantry ego. Pani Bantry szepn�a: � Rozumiesz, co mam na my�li: to po prostu nierealne! Stara panna odpowiedzia�a skinieniem g�owy. D�ugo przygl�da�a si� w zamy�leniu zamordowanej dziewczynie. W ko�cu powiedzia�a cicho: � Ona jest bardzo m�oda. � Tak, mnie si� te� tak zdaje. � Pani Bantry zdawa�a si� zdumiona tym rewelacyj- nym odkryciem. Panna Marple schyli�a si�. Nie dotkn�a dziewczyny. Patrzy�a na palce wczepione w sukni� nad piersi�, jakby w ostatecznej, rozpaczliwej walce o nabranie tchu. Na �wirze parkowym zachrz�ci�y ko�a samochodu. Palk oznajmi� wzburzonym g�o- sem: � To pewno inspektor... Zgodnie z jego g��boko zakorzenionym prze�wiadczeniem, �e arystokracja nig- dy cz�owieka nie zawiedzie, pani Bantry pobieg�a natychmiast do drzwi. Za ni� panna Marple. Pani Bantry orzek�a: � Wszystko w porz�dku, Palk. Palk odetchn�� z ulg�. VI Pu�kownik Bantry popi� szybko �ykiem kawy ostatni k�s grzanki z marmolad� i wy- bieg� do holu. Odetchn��, kiedy ujrza� wysiadaj�cego z samochodu pu�kownika Mel- chetta, szefa policji hrabstwa, w towarzystwie inspektora Slacka. Melchett by� przyjacie- lem Bantry ego. Starszy pan nie przejmowa� si� Slackiem. Slack by� cz�owiekiem bardzo energicznym. Swoje niedba�e zachowanie lubi� podkre�la� brakiem szacunku wzgl�dem ka�dego, kto mu si� wydawa� ma�o wa�ny. � Dzie� dobry, Bantry � odezwa� si� szef policji. � Uwa�a�em, �e b�dzie lepiej, je- �li sam przyjad�. Jaka� niezwyk�a sprawa, co? � To... to po prostu... � pu�kownikowi Bantry emu brakowa�o s��w. � To po pro- stunie do wiary, nieprawdopodobne! � Pan nie ma poj�cia, kto to jest? � Najmniejszego. Nigdy jej nie widzia�em. � A kamerdyner? � zapyta� inspektor Slack. � Lorrimer tak�e nic nie wie. � Ach, tak... � mrukn�� inspektor Slack. � W jadalni czeka �niadanie. Pozwoli pan? � Nie, dzi�kuj�. Najpierw zajmijmy si� spraw�. Lada chwila zjawi si� Haydock � o, ju� jest! Znowu zajecha�o auto. Wysiad� z niego wysoki, barczysty doktor Haydock, lekarz policyjny. Z drugiego auta policyjnego wysiad�o dw�ch cywil�w z aparatem fotogra- ficznym. � Wszystko gotowe? � zapyta� szef policji. � Dobrze. Chod�my. Do biblioteki, prawda? Pu�kownik Bantry j�kn��: � To nieprawdopodobne! Wie pan, gdy moja �ona powiedzia�a mi dzi� rano, �e po- koj�wka wesz�a i oznajmi�a, i� w bibliotece le�y trup, nie chcia�em po prostu uwierzy�! � Oczywi�cie, rozumiem doskonale. Mam nadziej�, �e pani otrz�sn�a si� ju� z te- go przykrego wra�enia? � Trzyma si� wspaniale � po prostu wspaniale. Stara panna Marple dotrzymuje jej towarzystwa. Panna Marple ze wsi. Pan j� chyba zna? � Panna Marple? � Szef policji zdziwi� si�. � Po co pa�ska �ona j� wezwa�a? � C�, w takich wypadkach kobieta lubi mie� przy sobie przyjaci�k�, prawda? 10 Pu�kownik Melchett u�miechn�� si� pod nosem. � Moim zdaniem �ona pana pr�buje swych si� jako detektyw. Panna Marple jest miejscowym Sherlockiem Holmesem. Ju� nam raz pokaza�a, co potrafi, prawda, Slack? Slack odpar�: � To by�o co innego. � Jak to co innego? � W�wczas chodzi�o o spraw� lokaln�. Ta stara panna wie wszystko, co si� dzieje we wsi, to prawda. Ale obecna sprawa nie wchodzi w orbit� jej wiadomo�ci. � Pan sam jeszcze niewiele wie o tej nowej sprawie � zauwa�y� Melchett oschle. � Niech pan tylko poczeka. Zg��bi� j� nied�ugo. VII Pani Bantry i panna Marple jad�y �niadanie w jadalni, Pocz�stowawszy go�cia, pani Bantry zapyta�a z naciskiem: � No i c�, Jane? Panna Marple spojrza�a na ni� z lekkim zdziwieniem. Pani Bantry rzek�a z nadziej� w g�osie: � Czy nie przypominasz sobie niczego? Panna Marple by�a bowiem znana z tego, �e przy okazji wszystkich wielkich i wa�- nych problem�w umia�a zawsze przytoczy� analogiczny wypadek z codziennego �ycia wiejskiego, co nieraz wy�wietla�o b�yskawicznie taki problem lub nawet go rozwi�zy- wa�o. Teraz o�wiadczy�a zamy�lona: � Nie, nie mog� powiedzie�. Przynajmniej nie w tej chwili. Ta historia przypomnia- �a mi troch� najm�odsz� c�rk� pani Chetty, Eddie, ale chyba tylko dlatego, �e tamta biedna dziewczyna te� obgryza�a paznokcie i mia�a z lekka wystaj�ce z�by. Nic poza tym. No i � ci�gn�a panna Marple, usi�uj�c wydoby� dalsze analogie � Eddie te� lu- bi�a tak zwan� tandetn� elegancj�. � My�lisz o tej sukni? � Tak. Jedwab wyszywany �wiecide�kami, kiepski gatunek. � Rozumiem. Z takiego wstr�tnego, ma�ego magazynu, gdzie wszystko kosztuje gwine�. � Nie trac�c nadziei, pani Bantry pyta�a dalej: � A co wyros�o z ma�ej Eddie? � Dosta�a w�a�nie drug� posad� i zdaje si�, �e nie�le jej si� powodzi. Pani Bantry by�a troch� rozczarowana. Ta analogia nie zdawa�a si� dawa� wielkich szans na wyja�nienie tajemnicy. � Nie umiem sobie wyobrazi� � zastanawia�a si� � co ona robi�a w bibliotece Ar- 11 tura. Palk powiada, �e wy�amano okno. Mo�e wesz�a z w�amywaczem i pok��cili si�, a potem... Ale to na pewno nonsens, prawda? � Nie by�a ubrana na w�amanie � zauwa�y�a panna Marple w zamy�leniu. � Nie, ubrana do ta�ca, na bal. Ale nie by�o �adnego balu u nas, ani te� w okolicy. � N-n-nie? � mrukn�a panna Marple pow�tpiewaj�co. Pani Bantry drgn�a. � Ty co� masz na my�li, Jane! � Ach, zastanawia�am si� w�a�nie... � Nad czym? � Bazyli Blake. � Nie! � krzykn�a pani Bantry porywczo, dodaj�c, poniek�d jako wyt�umaczenie: � Znam przecie� jego matk�! Kobiety spojrza�y na siebie. Panna Marple westchn�a, potrz�saj�c g�ow�. � Doskonale rozumiem twoje uczucia. � Selina Blake jest najbardziej urocz� kobiet�, jak� sobie mo�na wyobrazi�. Jej ob- w�dki z barwinku s� zachwycaj�ce. ��kn� zawsze z zazdro�ci, gdy je widz�. I Selina tak ch�tnie daje sadzonki. Panna Marple pomin�a rozwa�anie przyjaci�ki. � B�d� co b�d�, pami�tasz, �e by�o bardzo du�o gadania. � Ach, wiem, wiem. I Artur po prostu w�cieka si�, gdy tylko wspomnie� Bazylego Blake'a. Bazyli by� naprawd� bardzo bezczelny wobec Artura i od tej pory Artur nie chce 0 nim s�ysze�. Bazyli ma taki g�upi, lekcewa��cy spos�b m�wienia � jak wi�kszo�� dzi- siejszych m�odzik�w: kpi z ludzi, kt�rzy szanuj� swoj� szko��, Imperium i w og�le co- kolwiek. No i oczywi�cie � jak on si� ubiera! S�yszy si� cz�sto, �e oboj�tnie, jak si� cz�owiek na wsi ubiera. Co za g�upstwo! W�a�nie na wsi ludzie wszystko obserwuj�. Przerwa�a na chwile, po czym rozmarzy�y j� wspomnienia: � Jaki on by� rozkoszny w wanience � jako niemowl�. � W ostatniej gazecie niedzielnej by�o urocze zdj�cie mordercy Cheviota jako nie- mowl�cia � wtr�ci�a panna Marple. � Och, Jane, chyba nie przypuszczasz, �eby on... � Nie, nie, moja droga. Absolutnie nie przypuszczam. Znaczy�oby to, �e wyci�gamy zbyt pochopne wnioski. Pr�buj� jedynie jako� wyt�umaczy� obecno�� tej m�odej oso- by w naszej okolicy. St. Mary Mead jest ca�kowicie nieodpowiednim miejscem dla niej. 1 przysz�o mi po prostu na my�l, �e jedynym mo�liwym wyt�umaczeniem jej przybycia w te strony m�g�by by� Bazyli Blake. On wydaje przyj�cia. Przyje�d�aj� do niego ludzie z Londynu i z wytw�rni filmowych. Przypominasz sobie ostatni dzie� lipca? Wrzask i �piewy, okropny ha�as i wszyscy, obawiam si�, byli pijani. I ten ba�agan, te rozbite kie- 12 liszki, to wszystko straszne. Na drugi dzie�, jak mi opowiada�a starsza pani Blake, jaka� m�oda osoba le�a�a w wannie i spa�a, b�d�c � �e tak powiem � zupe�nie go�a! Pani Bantry zauwa�y�a pob�a�liwie: � To prawdopodobnie ludzie z filmu. � Bardzo prawdopodobne. A potem � s�ysza�a� chyba o tym � przywozi� na ostat- nie weekendy tak� m�od� dziewczyn�, platynow� blondynk�. � Chyba nie my�lisz, �e to ona?! � C�, zastanawiam si� w�a�nie. Oczywi�cie... nie widzia�am jej nigdy z bliska... tylko przy wsiadaniu i wysiadaniu z samochodu... i raz w ogrodzie, gdy si� opala�a i by�a tylko w szortach i staniku. Twarzy jej nigdy dok�adnie nie widzia�am. A wszyst- kie te dziewcz�ta maj� tak� sam� szmink� i w�osy, i paznokcie, tote� jedna podobna do drugiej. � Tak. Ale jednak to m o g��by by� ona. To w ka�dym razie pomys�, Jane. Rozdzia� drugi By� to pomys� roztrz�sany w tym samym czasie r�wnie� przez pu�kownika Melchet- ta i pu�kownika Bantryego. Po ogl�dzinach zw�ok i zleceniu ka�demu z podw�adnych odpowiedniego dzia�u �ledztwa szef policji uda� si� z pu�kownikiem Bantrym do innego skrzyd�a domu. Pu�kownik Melchett wygl�da� na pasjonata i lubi� skuba� swoje kr�tkie rude w�sy. Czyni� to r�wnie� teraz, rzucaj�c niespokojne spojrzenia na gospodarza. W ko�cu wy- buchn��: � Niech pan pos�ucha, musz� wypowiedzie�, co mi le�y na sercu. Czy to istotnie prawda, �e pan tej dziewczyny nigdy nie widzia�? Zdawa�o si�, �e Bantry odpowie wybuchem, ale szef policji uspokoi� go. � Dobrze, dobrze, drogi panie. Ale musimy trze�wo spojrze� na t� spraw�. Oczy- wi�cie, �e to mo�e by� bardzo niemi�a afera dla pana. Cz�owiek �onaty � kt�ry kocha �on�, i tak dalej, i tak dalej. Ale � mi�dzy nami m�wi�c � je�li j ednak mia� pan co- kolwiek wsp�lnego z t� dziewczyn�, niech mi pan to lepiej powie od razu. Ca�kiem na- turalne, �e pan wola�by to zatuszowa� � ja bym pewno tak samo post�pi�. Ale to nie pomo�e. Chodzi o morderstwo. A wi�c wszystko, co ma jakikolwiek zwi�zek z dziew- czyn�, musi wyj�� na jaw. Do diab�a, nie s�dz� oczywi�cie, �e to pan zadusi� to biedac- two � nigdy by pan czego� takiego nie zrobi�. O tym ja wiem najlepiej. Ale ostatecznie, przysz�a do pa�skiego domu. Przypu��my, �e wtargn�a tu i czeka�a na pana. Jaki� drab wszed� za ni� i zamordowa� j�... To przecie� mo�liwe, prawda? Pan mnie rozumie? � Do diab�a, Melchett, m�wi� panu, �e tej dziewczyny na oczy nie widzia�em! Nie nale�� do tego rodzaju m�czyzn. � Wobec tego wszystko w porz�dku. Nie robi�bym panu wyrzutu z tego powodu. �wiatowiec! � Ale skoro pan m�wi, �e sprawa tak si� przedstawia... Pytanie: co ona tu robi�a? Nie pochodzi st�d. To pewne. 14 � To wszystko razem wygl�da jak koszmarny sen � stwierdzi� gospodarz z gnie- wem. � Chodzi teraz o jedno: co ona robi�a w pa�skiej bibliotece? � Sk�d�e ja mam to wiedzie�? Ja jej nie zaprosi�em! � Z pewno�ci� nie, ale ona mimo to przysz�a. Odnosi si� wra�enie, �e chcia�a z pa- nem m�wi�. Czy nie otrzyma� pan ostatnimi czasy jakich� dziwnych list�w czy czego� takiego? � Nie. Melchett bada� ostro�nie dalej: � Co pan robi� wczoraj wiecz�r? � By�em na posiedzeniu konserwatyst�w. O godzinie dziewi�tej, w Much Benham. � I kiedy pan wr�ci� do domu? � Zaraz po dziesi�tej wyjecha�em z Much Benham. W drodze powrotnej mia�em ma�y defekt, zmiana gumy. Kwadrans przed dwunast� by�em w domu. � Do biblioteki pan ju� nie zajrza�? � Nie. � Szkoda. � By�em zm�czony. Poszed�em prosto na g�r� i po�o�y�em si� spa�. � Czy w domu czeka� kto� na powr�t pana? � Nie. Zabieram zawsze klucz od bramy. Lorrimer chodzi spa� o jedenastej, chyba �e mu dam inne zlecenie. � Kto zamyka bibliotek�? � Lorrimer. O tej porze roku przewa�nie o wp� do �smej. � A czy nie wchodzi do niej czasem wieczorem? � Nie, gdy mnie nie ma w domu, nigdy. Tack� z whisky i szklank� przygotowywa� dla mnie w holu. � Aha! A �ona pana? � Nie wiem. Gdy wr�ci�em, by�a ju� w ��ku i spa�a. Wczoraj wieczorem siedzia�a mo�e w bibliotece albo w salonie. Zapomnia�em spyta�. � Dobrze, dobrze. Wkr�tce dowiemy si� tych wszystkich szczeg��w. Naturalnie niewykluczone, �e kto� ze s�u�by jest w to zamieszany? Pu�kownik Bantry potrz�sn�� g�ow�. � Nie przypuszczam. To wszystko bardzo porz�dni ludzie. S� ju� od wielu lat u nas. Melchett zgodzi� si� z tym. � Tak, to ma�o prawdopodobne, �eby kto� z nich by� wpl�tany w t� spraw�. Wygl�da raczej, �e ta dziewczyna przyjecha�a z miasta � mo�e z jakim� ch�opcem. Ale dlaczego w�ama�a si� w�a�nie do pa�skiego domu? 15 Bantry przerwa� mu. � Londyn. To wygl�da prawdopodobniej. Tu u nas nie ma nikogo, kto by... a przy- najmniej... � No, co pan ma na my�li? � Do licha � wybuchn�� Bantry. � Bazyli Blake. � Kto to taki? � Ten m�okos z przemys�u filmowego. Zdemoralizowany typ. Moja �ona broni go zawsze, poniewa� jego matka jest jej kole�ank� szkoln�. Ale to wykolejony nicpo�. Na- le�a�oby mu da� porz�dnie w sk�r�. Kupi� will� przy Lansham Road � wie pan, takie nowoczesne paskudztwo. Tam urz�dza przyj�cia dla rozwrzeszczanej, rozbrykanej ho- �oty. A na weekendy przywozi sobie dziewcz�ta. � Dziewcz�ta? � Tak, w zesz�ym tygodniu przywi�z� sobie znowu tak�... tak� platynow� blondyn- k�... Pu�kownik otworzy� usta. � Platynow� blondynk�, hm, hm � powt�rzy� Melchett w zamy�leniu. � Tak. Ale pan chyba nie przypuszcza... Szef policji odpar� kr�tko: � Zawsze istnieje mo�liwo��. W ka�dym razie mo�e to by� wyt�umaczenie, sk�d si� tego rodzaju dziewczyna wzi�a w St. Mary Mead. S�dz�, �e trzeba by pojecha� i zamie- ni� par� s��w z tym m�okosem. Braid, Blake czy jak pan powiedzia�? � Blake, Bazyli Blake. � Nie orientuje si� pan, czy zastaniemy go w domu? � Zaraz, zaraz. Co to dzisiaj � sobota? Zwykle przyje�d�a w sobot� rano. Melchett mrukn�� z zaci�to�ci�: � Ano zobaczymy, czy go zastaniemy. II W willi Bazylego Blake'a uwzgl�dniono wszystkie najnowocze�niejsze wynalazki. Dziwnie kontrastowa�y one ze stylem Tudor�w, w kt�rym pierwotnie zbudowano dom. Poczta i budowniczy znali will� pod nazw� �Chatsworth". Bazyli i jego przyjaciele na- zywali j� �kochan� bud�", a mieszka�cy wsi St. Mary Mead po prostu �nowym domem pana Bookera". Willa by�a oddalona o jakie� �wier� mili od wsi i nale�a�a do ma�ego nowego osie- dla, stworzonego przez przedsi�biorc�, pana Bookera. Przed oknami domu rozci�ga� si� jeszcze ca�kowicie wiejski pejza�. Przy tym samym go�ci�cu o mil� dalej le�a� Gossing- 16 ton Hali. Wielkie zaciekawienie wzbudzi�a w St. Mary Mead wie��, �e jaka� gwiazda filmowa zakupi�a �nowy dom pana Bookera". Z zainteresowaniem oczekiwano pierwszego poja- wienia si� legendarnej osobisto�ci we wsi. Je�li chodzi o wygl�d zewn�trzny, Bazyli Bla- ke spe�ni� te oczekiwania w stu procentach. Ale powoli prawda wysz�a na wierzch. Ba- zyli Blake nie by� gwiazd� filmow� � nie by� nawet aktorem filmowym. By� jednym z najm�odszych spo�r�d pi�tnastu innych urz�dnik�w, odpowiedzialnych za dekoracje w wytw�rni Lenwille. M�ode dziewcz�ta we wsi przesta�y si� nim interesowa�, a kry- tyczne stare panny, rz�dz�ce ��mietank�", gorszy�y si� jego trybem �ycia. Tylko w�a- �ciciel gospody �Pod Niebieskim Nied�wiedziem" by� nadal zachwycony Bazylim i je- go przyjaci�mi. Albowiem od chwili przybycia Bazylego w te strony dochody gospo- dy wzros�y znacznie. Samoch�d policyjny stan�� przed bram� o dziwacznie powykr�canej kracie, �wiad- cz�cej o szczeg�lnym gu�cie pana Bookera. Pu�kownik Melchett rzuci� niech�tne spoj- rzenie na rze�bione drewniane ozdoby willi �Chatsworth" po czym energicznie zapu- ka� ko�atk�. O wiele szybciej ni� si� spodziewa�, otwarto drzwi. Ukaza� si� w nich m�ody cz�o- wiek o g�adkich, przyd�ugich, czarnych w�osach, ubrany w pomara�czowe spodnie i ja- skrawoniebiesk� koszul�. � Czego pan sobie �yczy7. � zapyta� zuchwale. � Czy pan Bazyli Blake? � No oczywi�cie, a kim�e mia�bym by�? � Chcia�bym zamieni� z panem par� s��w. � Kim pan jest? � Pu�kownik Melchett, szef policji hrabstwa. Pan Blake wykrzykn�� bezczelnie: � Co pan m�wi! A to bardzo ciekawe! Wchodz�c za nim do domu, Melchett zrozumia� uprzedzenie Bantryego do tego m�odzie�ca. Melchetta te� �wierzbia�y d�onie. Wreszcie opanowa� si� i powiedzia�, pr�buj�c by� uprzejmym: � Wcze�nie pan wstaje, panie Blake. � Bynajmniej. W og�le jeszcze si� nie po�o�y�em. � Doprawdy? � Ale nie s�dz�, by pan przyszed� tu, aby si� dowiedzie�, o kt�rej godzinie k�ad� si� albo wstaj�. By�aby to strata pa�skiego czasu i pieni�dzy hrabstwa. O czym chcia� pan ze mn� m�wi�? Pu�kownik Melchett odchrz�kn��. � Jak s�ysza�em, mia� pan w ostatni weekend go�cia � m�od� osob�, blondynk�. 17 Bazyli Blake wpatrzy� si� os�upia�ym wzrokiem w szefa policji, po czym odrzuci� g�o- w� w ty� i rykn�� �miechem. � To te stare plotkary ze wsi pana nas�a�y? Z powodu mojej moralno�ci? Do diab�a, moja moralno�� policji nie obchodzi. O tym pan wie tak samo jak ja! � Pa�ska moralno�� mnie nic nie obchodzi, jak pan trafnie zauwa�y� � odpar� Mel- chett ozi�ble. � Przychodz� do pana, poniewa� znaleziono zw�oki m�odej blondynki o z lekka � jakby to powiedzie� � ekscentrycznym wygl�dzie. � O! � Blake otworzy� szeroko oczy. � Gdzie? � W bibliotece, w Gossington Hali. � W Gossington? U starego Bantryego? No, no, to rzeczywi�cie! Trzeba przyzna�! Stary Bantry! Co za �wintuch! Pu�kownik Melchett zaczerwieni� si� z gniewu. Z ca�� stanowczo�ci� usi�owa� prze- szkodzi� nowemu wybuchowi weso�o�ci Bazylego. � Niech pan �askawie poskromi sw�j j�zyk. Przyszed�em si� pana zapyta�, czy pan m�g�by pom�c wyja�ni� t� spraw�. � Przyszed� pan si� zapyta�, czy mi przypadkiem nie zgin�a blondynka? Prawda? Czemu mia�bym... halo, halo!... co jest...? Przed dom zajecha� ze zgrzytem hamulc�w samoch�d. Wyskoczy�a ze� m�oda ko- bieta w lekkiej czarno-bia�ej pi�amie. Mia�a purpurowe wargi, czernione rz�sy i platy- nowe w�osy. Podbieg�a do drzwi, rozwar�a je i krzykn�a ze z�o�ci�: � Czemu mi uciek�e�, ty potworze? Bazyli Blake wsta�. � Aha, wi�c jeste�. Chcia�bym wiedzie�, czemu nie mia�bym odej��. M�wi�em ci przecie�, �eby� posz�a ze mn�, ale nie chcia�a�. � Do diab�a! Ja mam i�� tylko dlatego, �e ty rozkazuj es z? Bawi�am si�! � Tak, z tym brudasem! Wiesz przecie�, co to za jeden. � By�e� zazdrosny, to wszystko! � Tylko bez megalomanii! Nienawidz� dziewcz�t, kt�re nie potrafi� si� opanowa� przy piciu i pozwalaj� si� g�aska� pierwszym lepszym �apom! � K�amiesz! Ty sam porz�dnie pi�e� � i zadawa�e� si� z t� czarn� hiszpa�sk� cza- rownic�. � Skoro zabieram ci� ze sob� na przyj�cia, oczekuj� od ciebie, �eby� wiedzia�a, jak si� masz zachowa�. � A ja nie pozwol� sob� dyrygowa�, zapami�taj to sobie! Powiedzia�e�, �e p�jdzie- my na przyj�cie, a potem przyjedziemy tu. Nie my�l� odchodzi� wcze�niej, ni� mi przyj- dzie ochota. � Dobrze � i dlatego sobie poszed�em. Mia�em ochot� przyjecha� tutaj i przyjecha- �em. Ani mi w g�owie sta� i czeka� na wariatk�. 18 � Jeste� czaruj�co uprzejmy! � Mimo to wcale ch�tnie przygna�a� za mn�! � Chcia�am ci tylko powiedzie�, co o tobie my�l�! � Je�li my�lisz, �e mo�esz mnie wodzi� za nos, to si� grubo mylisz! � A je�li ty my�lisz, �e mo�esz mi rozkazywa�, to si� te� bardzo mylisz! Wpatrywali si� w siebie bez tchu. T� chwil� wykorzysta� pu�kownik Melchett. Chrz�kn�� g�o�no. Bazyli Blake odwr�ci� si�. � Halo! Ca�kiem zapomnia�em, �e pan tu jest. Pora, �eby znikn��, co? Pa�stwo po- zwol�... Dinah Lee � pu�kownik Blimp z policji. A teraz, pu�kowniku, skoro pan si� przekona�, �e moja blondynka jest �ywa, ca�a i zdrowa, mo�e zabierze si� pan znowu do roboty i zajmie si� raczej �wi�stwami starego Bantry ego ni� mn�. Do widzenia! � Radz� panu poskromi� nieco j�zyk, bo �atwo mo�e pan mie� jakie� przykro�ci, m�ody cz�owieku! Pu�kownik Melchett oddali� si� zaczerwieniony i w�ciek�y. Rozdzia� trzeci Na posterunku policji w Much Benham pu�kownik Melchett odbiera� raporty swo- ich podw�adnych. � Wszystko wydaje si� zatem ca�kiem jasne � reasumowa� inspektor Slack. � Pani Bantry siedzia�a po kolacji w bibliotece. Tu� przed dziesi�t� posz�a spa�. Opuszcza- j�c pok�j, zgasi�a �wiat�o. Po niej nikt ju� nie wszed� do biblioteki. S�u�ba posz�a spa� o wp� do jedenastej. Lorrimer o trzy po jedenastej zani�s� jeszcze do holu whisky. Nikt nie s�ysza� nic niezwyk�ego, z wyj�tkiem trzeciej pokoj�wki, a ta znowu s�ysza�a za du�o! J�ki, krwio�ercze okrzyki i niesamowite kroki, i nie wiedzie� co jeszcze. Druga pokoj�wka, sypiaj�ca w tym samym pokoju, zezna�a, �e dziewczyna spa�a ca�� noc jak suse�. W�a�nie ta kategoria ludzi, kt�ra sobie r�ne r�no�ci zmy�la i wmawia, sprawia nam najwi�ksze trudno�ci. � Co z wy�amanym oknem? � Robota amatorska, powiada Simmons. Zwyk�e d�uto � obesz�o si� przy tym bez ha�asu. W domu by�o zreszt� kiedy� d�uto, ale nie mo�na go znale��. To rzecz bez zna- czenia, cz�sto si� tak dzieje z narz�dziami. � Czy s�dzi pan, �e kto� ze s�u�by mo�e co� wiedzie�? Slack odpowiedzia� z niezadowoleniem: � Nie, sir, nie s�dz�. Oni wszyscy s� najwidoczniej bardzo przera�eni. Pocz�tkowo Lorrimer wydawa� mi si� troch� podejrzany � taki pow�ci�gliwy, pan rozumie � ale zdaje mi si�, �e nic si� za tym nie kryje. Melchett przytakn��. Pow�ci�gliwo�ci Lorrimera nie przypisywa� najmniejszego znaczenia. Nazbyt energiczny inspektor Slack cz�sto wywo�ywa� tak� pow�ci�gliwo�� u os�b przes�uchiwanych. Drzwi otwar�y si� i wszed� doktor Haydock. � Wst�pi�em na chwil�, aby podzieli� si� z panem kilkoma wa�nymi szczeg�ami. 20 � �wietnie. No i co? � Nic szczeg�lnego. Tylko to, czego si� i tak mo�na domy�li�. �mier� nast�pi�a wskutek uduszenia. Zarzucono jej na szyj� jedwabny pasek jej sukni, krzy�uj�c go na karku. Bardzo proste i �atwe. Nie potrzeba do tego wielkiego wysi�ku � oczywi�cie, je�li dziewczyna by�a zaskoczona. �lad�w jakiej� walki w ka�dym razie nie wida�. � A kiedy nast�pi�a �mier�? � No, powiedzmy, mi�dzy godzin� dziesi�t� a p�noc�. � Dok�adniejszej godziny nie mo�e pan poda�? Haydock potrz�sn�� g�ow�, u�miechaj�c si� drwi�co. � Nie chc� nara�a� mojej opinii fachowca. Nie wcze�niej jak o dziesi�tej i nie p�- niej jak o p�nocy. � A tak wed�ug pa�skiego osobistego wyczucia � o kt�rej? � Trudno powiedzie�. W kominku pali� si� ogie�... w pokoju by�o ciep�o... wszyst- ko to mog�o wp�yn�� na op�nienie zesztywnienia zw�ok. � Czy mo�e pan jeszcze co� powiedzie� o tej dziewczynie? � Niewiele. By�a m�oda: siedemna�cie lub osiemna�cie lat, jak s�dz�. Pod niekt�ry- mi wzgl�dami jeszcze bardzo nierozwini�ta, ale mia�a dobrze wyrobione mi�nie. Bar- dzo zdrowe dziecko. Zreszt� virgo intacta. Doktor skin�� g�ow� i wyszed�. Melchett zwr�ci� si� znowu do inspektora: � A wi�c ca�kiem pewne, �e nigdy nie by�a w Gossington? � S�u�ba potwierdzi�a to jednomy�lnie. S� tego najzupe�niej pewni. Pami�taliby, gdyby j� kiedykolwiek widzieli, cho�by nawet w s�siedztwie. � Przypuszczam. Taki typ musia�by w naszej okolicy wzbudzi� nie lada sensacj�. Niech sobie pan przypomni blondynk� Bazylego Blake'a. � Szkoda, �e to nie ona � mrukn�� Slack � posun�liby�my si� ju� troch� naprz�d. � Mam wra�enie, �e ona przyjecha�a z Londynu. Tu na miejscu nie znajdziemy chy- ba �adnego punktu zaczepienia. W tym wypadku nale�a�oby powiadomi� Scotland Yard. To ich sprawa, nie nasza. � Musia�a mie� jednak jaki� pow�d, �eby tu przyj�� � zauwa�y� Slack. W zamy�le- niu doda�: � Wydaje mi si�, �e pu�kownik i pani Bantry powinni jednak co� o tym wie- dzie�. .. Oczywi�cie, wiem, �e to pana przyjaciele, sir... Melchett obrzuci� go zimnym spojrzeniem. Odpowiedzia� sztywno: � Mo�e pan by� przekonany, �e rozwa�y�em wszystkie mo�liwo�ci. Ka�d� mo�li- wo��. � Ci�gn�� dalej: � Przejrza� pan chyba spis os�b zaginionych? Slack przytakn��. Wyj�� jaki� papier. � Oto spis: pani Saunders. Jej zagini�cie zg�oszono przed tygodniem. Czarne w�osy, oczy niebieskie, lat trzydzie�ci sze��. To nie ona. A zreszt� wszyscy wiedz�, z wyj�tkiem 21 jej m�a, �e uciek�a z ch�opakiem z Leeds; pani Bernard, lat sze��dziesi�t pi��; Pamela Reeves, lat szesna�cie, zagin�a wczoraj wiecz�r, bra�a udzia� w zebraniu harcerek, ciem- na szatynka, w�osy splecione w warkocze, pi�� st�p wzrostu... Melchett wybuchn�� zdenerwowany: � Niech�e mi pan nie czyta idiotycznych szczeg��w. Przecie� w naszym wypadku nie chodzi o uczennic�. Moim zdaniem... Zadzwoni� telefon. � Halo... tak... tak. Szef policji w Much Benham. Co?... Chwileczk�, prosz�... S�ucha�, robi�c notatki. Zmienionym g�osem ci�gn�� dalej: � Ruby Keene, lat osiemna�cie, oczy niebieskie, nos sp�aszczony, prawdopodob- nie ubrana w bia�� sukni� z pajetkami i srebrne sanda�ki. Jak? Tak, nie ulega najmniej- szej w�tpliwo�ci. Po�l� natychmiast Slacka. � Po�o�y� s�uchawk� i spojrza� na inspek- tora ze wzrastaj�cym zdenerwowaniem. � Teraz wiemy co�. Dzwoni� posterunek poli- cji z Glenshire (Glenshire by�o s�siednim hrabstwem). Zagin�a dziewczyna, i to z ho- telu �Majestic", Danemouth. � Danemouth, to ju� wygl�da prawdopodobniej. Danemouth by�a to wielka, modna miejscowo�� k�pielowa nad morzem niedaleko St. Mary Mead. � Jakie� osiemna�cie mil st�d � m�wi� szef policji. � Dziewczyna by�a fordanser- k� czy czym� podobnym w hotelu �Majestic". Wczoraj wiecz�r nie by�o jej na wyst�pie i dyrekcja by�a w�ciek�a z tego powodu. Kiedy do dzi� rana si� nie zjawi�a, kt�ra� z kole- �anek zg�osi�a na policji jej zagini�cie. A mo�e zg�osi� je kto� inny, tego jeszcze nie wiem. Wszystko na razie troch� niejasne. Najlepiej, �eby pan od razu pojecha� do Danemouth. Niech si� pan tam zg�osi u superintendenta Harpera i pracuje razem z nim. II Inspektor Slack rzuca� si� zawsze z rozkosz� w wir zaj��. Pogna� samochodem, ofuk- n�� ludzi, kt�rzy marzyli o tym, aby mu co� wa�nego donie��, ograniczy� ka�d� rozmo- w� do niezb�dnego minimum � oto �ywio� inspektora Slacka. Dlatego te� w nieprawdopodobnie kr�tkim czasie sko�czy� rozmow� z wystraszo- nym i zdenerwowanym zarz�dc� hotelowym, pozostawiaj�c biedakowi w�tpliw� pocie- ch�, �e �najpierw sprawdzimy, czy to rzeczywi�cie ta dziewczyna, zanim poruszymy ca�� spraw�", i powr�ci� do Much Benham w towarzystwie kuzynki Ruby Keene. Przed wyjazdem z Danemouth zatelefonowa� do szefa policji, tak �e Melchett by� uprzedzony o przybyciu inspektora, ale nie by� uprzedzony o lakonicznej formie pre- zentacji: 22 � To jest Josie, sir. Pu�kownik Melchett patrzy� na inspektora z szeroko otwartymi ustami. Slack wi- docznie zwariowa�. M�oda kobieta wysiad�a z samochodu, ratuj�c sytuacj�. � Josie jest moim pseudonimem artystycznym � o�wiadczy�a, b�yskaj�c pi�kny- mi bia�ymi z�bami. � M�j partner nazywa si� Raymond, a ja Josie i naturalnie wszyscy w hotelu nazywaj� mnie Josie. Moje prawdziwe nazwisko brzmi J�zefina Turner. Szef policji poprosi� pann� Tuner, �eby usiad�a. Musn�� j� przy tym szybkim, wpraw- nym spojrzeniem. By�a to �adna m�oda kobieta � lat dwudziestu kilku. Sw�j przyjemny wygl�d za- wdzi�cza�a raczej troskliwej piel�gnacji cery ni� istotnej pi�kno�ci. Sprawia�a wra�e- nie osoby pewnej siebie i weso�ej i zdawa�a si� posiada� du�o zdrowego rozs�dku. Nie by�a typem kobiety ol�niewaj�cej, ale by�a niezwykle poci�gaj�ca. Jej makija� by� bar- dzo dyskretny. Mia�a na sobie ciemny we�niany kostium. Cho� wygl�da�a na wystraszo- n� i zasmucon�, nie by�a specjalnie bole�nie dotkni�ta, jak stwierdzi� pu�kownik Mel- chett. Usiad�a i powiedzia�a: � To zbyt straszne, aby by�o prawdziwe. Pan naprawd� my�li, �e to Ruby? � Obawiam si�, �e w�a�nie pani� b�dziemy musieli o to zapyta�. B�dzie to nieste- ty do�� przykre dla pani. Panna Turner zapyta�a nie�mia�o: � Czy... czy wygl�da... bardzo strasznie? � Obawiam si�, �e to b�dzie pewien wstrz�s dla pani. � Pocz�stowa� j� papierosem, kt�ry przyj�a z wdzi�czno�ci�. � Czy chcia�by pan, �ebym... �ebym j� od razu zobaczy�a? � My�l�, �e tak by�oby najlepiej. Widzi pani, nie ma sensu wypytywa� pani�, dop�- ki nie mamy pewno�ci. Najlepiej mie� to za sob�, prawda? � Dobrze. Pojechali do kostnicy. Kiedy Josie wr�ci�a z niej po kr�tkiej chwili, by�a do�� blada. � To Ruby � orzek�a dr��cym g�osem. � Biedactwo! M�j Bo�e, w g�owie mi si� kr�ci. Pewno nie mog�abym... � rozejrza�a si� t�sknym okiem � nie mog�abym do- sta� troch� d�inu? D�inu nie by�o, ale brandy by�a pod r�k� i po wypiciu jednego �yku panna Turner si� opanowa�a. O�wiadczy�a szczerze: � To jednak robi wra�enie, prawda? Biedna ma�a Ruby! Co za �winie ci m�czy�ni! � Wi�c my�li pani, �e to m�czyzna? Josie zdziwiona podnios�a g�ow�. � To nie by� m�czyzna? My�la�am... by�am pewna... 23 � Czy pani my�li o kim� okre�lonym? Potrz�sn�a gwa�townie g�ow�. � Nie. Nie mam najmniejszego poj�cia. Naturalnie, Ruby nie zwierza�aby mi si�, gdyby... � Gdyby co? Josie zawaha�a si�. � No... gdyby... gdyby chodzi�a z kim�. Melchett skierowa� na ni� bystre spojrzenie. Milcza�, dop�ki nie znale�li si� z powro- tem w jego biurze. Wtedy zacz��: � Niech pani pos�ucha, panno Turner. Chcia�bym us�ysze� od pani wszystko, co pani wie. � No, oczywi�cie. Od czego zacz��? � Niech mi pani poda nazwisko tej dziewczyny, jej adres, stopie� pokrewie�stwa z pani� i wszystko, co pani wiadomo o pannie Keene. J�zefina Turner skin�a g�ow�. Melchett utwierdzi� si� w przekonaniu, �e nie odczu- wa specjalnego �alu. By�a przestraszona i zdenerwowana, ale nie zrozpaczona. Bardzo ch�tnie udziela�a informacji. � Jej nazwisko brzmia�o Ruby Keene. To znaczy, jej pseudonim artystyczny. W rze- czywisto�ci nazywa�a si� Rosy Legge. Jej matka by�a kuzynk� mojej matki. Znam j�, od- k�d jeste�my na �wiecie, ale niezbyt dobrze, pan mnie rozumie. Mam bardzo du�o ku- zynek. Kilka z nich pracuje w biurach, inne na scenie. Ruby kszta�ci�a si�, �e tak po- wiem, na tancerk�. Ju� zesz�ego roku mia�a kilka dobrych engagements. Nic szczeg�lne- go, ale b�d� co b�d� przyzwoite przedsi�biorstwa na prowincji. Potem by�a fordanserk� w �Palais de Danse" w Brixwell � South London. Mi�y, porz�dny lokal. Tam bardzo do- brze odnosz� si� do dziewcz�t. Ale nie zarabia si� du�o. � Przerwa�a na chwil�. Pu�kownik Melchett skin�� g�ow� na znak, �e rozumie. � Teraz musz� m�wi� o sobie. Od trzech lat jestem tancerk� i partnerk� do bryd�a w hotelu �Majestic" w Danemouth. Jest to niez�a posada, dobrze p�atna i bardzo przy- jemna. Trzeba dba� o go�ci, gdy przyje�d�aj� � towarzyszy� im. Niekt�rzy oczywi�cie wol� by� sami, inni znowu czuj� si� osamotnieni i szukaj� towarzystwa. Pr�buj� odpo- wiadaj�cych sobie ludzi zebra� do bryd�a, zach�cam m�odych do ta�ca i tym podobne. Wymaga to naturalnie odrobiny taktu i do�wiadczenia. Melchett skin�� znowu g�ow�. Odnosi� wra�enie, �e ta osoba na pewno dobrze wy- pe�nia swoje obowi�zki. Ma taki przyjemny, uprzejmy spos�b bycia i jest najwidoczniej m�dra, nie b�d�c bynajmniej intelektualistk�. Josie ci�gn�a dalej: � Poza tym mamy co wiecz�r kilka wyst�p�w tanecznych z Raymondem. Raymond Starr jest naszym fordanserem i trenerem tenisowym. Tego lata posz�am jak zwykle na 24 pla��, po�lizn�am si� na skale i uszkodzi�am sobie porz�dnie kostk�. Melchett zauwa�y�, �e utyka�a z lekka. � Naturalnie, nie mog�am jaki� czas ta�czy� i to by�o bardzo przykre. Nie chcia�am, �eby hotel anga�owa� kogo� innego na moje miejsce. To zawsze niebezpieczne. � Przez moment jej dobroduszne niebieskie oczy nabra�y ostrego i twardego wyrazu � wyra- zu kobiety, kt�ra walczy o sw�j byt. � �atwo by� zepchni�tym. Pomy�la�am wi�c o Ru- by i zaproponowa�am zarz�dcy hotelu, �eby j� sprowadzi�. By�abym dalej partnerk� do bryd�a i do towarzystwa, Ruby za� ta�czy�aby za mnie. W ten spos�b wszystko zosta�o- by w rodzinie, rozumie pan? Melchett zrozumia�. � Dyrektor zgodzi� si�. Zadepeszowa�am do Ruby i przyjecha�a. By�a to dla niej du�a szansa. Hotel o wiele wy�szej klasy ni� wszystkie te lokale, w kt�rych dotychczas pracowa�a. To by�o mniej wi�cej przed miesi�cem. Pu�kownik Melchett zapyta�: � A czy mia�a powodzenie? � Owszem � odpar�a Josie oboj�tnie. � Spisa�a si� ca�kiem dobrze. Nie ta�czy tak dobrze jak ja, ale Raymond pomaga� jej. Poza tym by�a do�� �adna, smuk�a, jasnow�o- sa i dziecinna. Malowa�a si� troch� za du�o. Zawsze jej to wytyka�am. Ale pan przecie� wie, jakie s� te dziewcz�ta. Mia�a dopiero osiemna�cie lat, a w tym wieku przesadza si� we wszystkim. To niestosowne w hotelu tej klasy co �Majestic". Musia�am jej stale pilno- wa�, aby si� nie malowa�a zbyt jaskrawo. � Czy lubiano j�? � Owszem. Wie pan, Ruby nie by�a bardzo inteligentna. By�a troch� dziecinna. Mia- �a wi�ksze powodzenie u starszych pan�w ni� u m�odych. � Czy mia�a przyjaciela? Oczy dziewczyny zetkn�y si� porozumiewawczo ze wzrokiem szefa policji. � Nie w tym znaczeniu, jak pan my�li. Ja w ka�dym razie nic o tym nie wiem. Zreszt� nie zwierzy�aby mi si�. Przez okamgnienie Melchett zapytywa� siebie, dlaczego nie. Josie bynajmniej nie sprawia�a wra�enia srogiej westalki. Ale powiedzia� tylko: � Prosz� mi teraz opowiedzie�, kiedy pani widzia�a kuzynk� po raz ostatni. � Wczoraj wiecz�r. Ruby i Raymond mieli zawsze dwa wyst�py, jeden o wp� do je- denastej, drugi o p�nocy. Sko�czyli pierwszy. Potem widzia�am, �e Ruby ta�czy z jed- nym z m�odych go�ci hotelowych. Gra�am w holu w bryd�a. Hol dzieli od sali dansin- gowej szklana �ciana. Wtedy po raz ostatni widzia�am Ruby. Tu� po p�nocy przyszed� do mnie strasznie zdenerwowany Raymond, pytaj�c, gdzie jest Ruby. Nie m�g� jej nig- dzie znale��, a ju� by�a pora zacz��. By�am w�ciek�a, powiadam panu! Takimi g�upstwa- mi psuj� sobie dziewcz�ta wszystko. Dyrekcja si� rozgniewa i od razu ma si� zwolnie- 25 nie! Posz�am z Raymondem na g�r� do pokoju Ruby, ale nie by�o jej tam. Zauwa�y�am, �e si� przebra�a. Suknia, w kt�rej ta�czy�a � r�owa sukienka z ryszkami � wisia�a na krze�le. Zazwyczaj zostawa�a w tej samej sukni, chyba �e to by� wiecz�r jakich� specjal- nych wyst�p�w, na przyk�ad �roda. Nie mia�am poj�cia, gdzie mog�a p�j��. Kazali�my orkiestrze jeszcze zagra� fokstro- ta � ci�gle ani �ladu Ruby. Wobec tego powiedzia�am Raymondowi, �e ja z nim wyst�- pi�. Wybrali�my numer niespecjalnie m�cz�cy dla mojej chorej nogi i skr�cili�my go, jak si� tylko da�o. Ale mimo to dokuczy� mi bardzo. Ca�a noga mi dzisiaj spuch�a. A Ru- by jak nie by�o, tak nie by�o. Siedzieli�my do drugiej, czekaj�c na ni�. By�am naprawd� bardzo z�a. G�os jej dr�a� z lekka. Melchett wyczu� w nim szczere rozgoryczenie. Przez chwil� si� zdziwi�. Wobec fakt�w, kt�re mia�y miejsce, taka reakcja wyda�a mu si� nieuzasadniona. Mia� wra�enie, jakby Josie zataja�a co� umy�lnie. Zapyta�: � A dzisiaj rano, kiedy okaza�o si�, �e Ruby Keene nie ma i �e jej ��ko by�o nie- tkni�te, posz�a pani na policj�? Wiedzia� z raportu telefonicznego Slacka z Danemouth, �e tak nie by�o. Ale chcia� si� dowiedzie�, co J�zefina Turner odpowie na to. Nie zawaha�a si�. Powiedzia�a: � Nie, nie posz�am na policj�. � A dlaczego nie, panno Turner? Spojrza�a mu otwarcie w oczy. � Pan te� nie zrobi�by tego na moim miejscu! � My�li pani? � Musia�am pami�ta� o mojej posadzie. Hotel nie cierpi skandalu. Zw�aszcza, gdy jest we� wmieszana policja. Nie przypuszcza�am, �eby si� Ruby co� sta�o. Nie przesz�o mi przez g�ow�! My�la�am, �e strzeli�a g�upstwo z jakim� m�odym cz�owiekiem. By�am przekonana, �e wr�ci � i wtedy chcia�am jej powiedzie�, co o tym s�dz�! Te osiemna- stolatki s� takie g�upie! Melchett udawa�, �e czyta notatki. � Ach tak, widz�, �e niejaki pan Jefferson doni�s� o tym policji. Czy to kto� z go�ci hotelowych? J�zefina Turner odpar�a kr�tko: � Tak. � Co sk�oni�o Jeffersona do tego? Josie przejecha�a r�k� po klapie �akietu. Sta�a si� nagle pow�ci�gliwa. Pu�kownik Melchett odni�s� znowu wra�enie, �e co� przed nim tai. Odezwa�a si� ponuro: � To kaleka. On... on si� bardzo �atwo denerwuje. My�l�, �e to w�a�nie dlatego, i� jest kalek�. 26 Melchett zmieni� temat. � A kto to jest ten m�ody cz�owiek, z kt�rym kuzynka pani ostatnio ta�czy�a? � Nazywa si� Bartlett. Mieszka u nas od jakich� dziesi�ciu dni. � Czy ��czy� ich jaki� szczeg�lnie serdeczny stosunek? � Nic specjalnego, mam wra�enie! W ka�dym razie nic, o c