7385
Szczegóły |
Tytuł |
7385 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
7385 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 7385 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
7385 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Agatha Christie
Noc w bibliotece
Prze�o�y�a Edyta Sici�ska-Ga�uszkowa
Tytu� orygina�u: The Body in the Library
Copyright 1941,1942
Wydanie polskie: 1993
Rozdzia� pierwszy
Pani Bantry mia�a sen. Jej groszki pachn�ce uzyska�y pierwsz� nagrod� na
wystawie
kwiat�w. Pastor w sutannie i stul� rozdziela� nagrody w ko�ciele. Obok
przechadza�a si�
jego �ona, ubrana tylko w kostium k�pielowy. Ale, jak to we �nie bywa, fakt ten
bynajm-
niej nie wzbudzi� zgorszenia, co mia�oby niew�tpliwie miejsce w
rzeczywisto�ci...
Pani Bantry rozkoszowa�a si� przewa�nie porannymi snami, przerwanymi przynie-
sieniem �niadania. Gdzie� w pod�wiadomo�ci s�ysza�a przy tym znane szmery budz�-
cego si� domu. Szcz�k k�ek od firanek na schodach, gdzie pokoj�wka podnosi�a
story.
Kroki drugiej pokoj�wki, krz�taj�cej si� ze szczotk� i �opatk� po korytarzu. A w
oddali
g�uchy d�wi�k ci�kiej zasuwy, otwieranej przy drzwiach wej�ciowych.
Nowy dzie�. Ale ona postanowi�a u�y� jak najwi�cej na owej wystawie kwiat�w,
gdy�
ju� zdawa�a sobie spraw�, �e to tylko sen...
Z ni�szego pi�tra dochodzi� teraz ha�as otwieranych okiennic w bawialni. Pani
Ban-
try s�ysza�a go i zarazem nie s�ysza�a. Te znane szmery potrwaj� jeszcze z dobre
p� go-
dziny, dyskretne, przyt�umione i bynajmniej nie ra��ce, gdy� ucho przywyk�o do
nich.
W ko�cu rozlegnie si� szybki, lekki krok na korytarzu szelest nakrochmalonej
sukni,
cichy brz�k fili�anek � potem dyskretne pukanie � wejdzie Mary i podniesie
story.
Pani Bantry zmarszczy�a czo�o. W jej p�sen wdar�o si� co� niezwyk�ego, czyje�
kroki
na korytarzu, o wiele za szybkie, o wiele za wczesne. Pod�wiadomie nas�uchiwa�a
brz�-
ku fili�anek � ale fili�anki nie zabrz�cza�y.
Pukanie. Wracaj�c z trudem do rzeczywisto�ci, pani Bantry zawo�a�a machinalnie:
�Prosz�". Drzwi otworzy�y si� � zaraz zadzwoni� k�ka przy firankach i w pokoju
zro-
bi si� jasno.
Ale k�ka nie zadzwoni�y. W zielonym p�mroku rozleg� si� zdyszany, histeryczny
g�os Mary:
� Och, prosz� pani, prosz� pani, w bibliotece le�y trup!
Potem Mary wybuchn�a histerycznym �kaniem i wypad�a z pokoju.
II
Pani Bantry usiad�a na ��ku.
Albo sen jej przybra� bardzo dziwny obr�t, albo te�... albo te� naprawd� wpad�a
Mary i powiedzia�a, �e (to niewiarygodne, niemo�liwe!) jaki� trup le�y w
bibliotece.
� To niemo�liwe � uzna�a pani Bantry � musia�o mi si� przy�ni�.
Ale m�wi�c to do siebie, zdawa�a sobie coraz ja�niej spraw�, �e nic jej si� nie
przy-
�ni�o. �e Mary, jej rozs�dna, opanowana Mary, naprawd� wypowiedzia�a te
niewiary-
godne s�owa.
Pani Bantry zastanowi�a si� chwil�. Potem szturchn�a �okciem �pi�cego ma��onka.
� Arturze! Arturze! Zbud� si�!
Pu�kownik Bantry st�kn��, zamamrota� co� i obr�ci� si� na drugi bok.
� Zbud� si�, Arturze! Czy s�ysza�e�, co Mary powiedzia�a?
� Prawdopodobnie � zabrzmia� niewyra�ny be�kot. � Masz zupe�n� racj�, Dolly.
� I pu�kownik spa� dalej. Pani Bantry potrz�sn�a nim.
� S�uchaj�e! Musisz s�ucha�! Mary wesz�a i powiedzia�a, �e trup le�y w
bibliotece.
� �e � co?
� Trup w bibliotece!
� Kto tak powiedzia�?
� Mary.
Pu�kownik Bantry pr�bowa� oprzytomnie� i ogarn�� sytuacj�. Orzek�:
� Brednie, moja kochana. Przy�ni�o ci si�.
� Nie, nie przy�ni�o mi si�. Najpierw te� my�la�am, �e to sen. Ale to prawda.
Na-
prawd� wesz�a i tak powiedzia�a..
� Ale to przecie� niemo�liwe � zapewni� pu�kownik Bantry.
� W�a�nie, to niemo�liwe � przytakn�a jego �ona niepewnym g�osem. Po czym
ci�gn�a dalej: � Ale wobec tego, dlaczego Mary tak powiedzia�a?
� Nie mog�a tego powiedzie�.
� Ale powiedzia�a.
� Zdawa�o ci si�.
� Wcale mi si� nie zdawa�o.
Pu�kownik Bantry rozbudzi� si� wreszcie na dobre i postanowi� opanowa� sytuacj�.
Perswadowa� swej �onie �agodnie:
� �ni�o ci si� Dolly. To z tego romansu kryminalnego, kt�ry czyta�a�: Tajemnica
z�a-
manej zapa�ki. Pami�tasz? Lord Edgbaston znajduje trupa, �liczn� blondynk�, na
dywa-
nie przed kominkiem w bibliotece. W powie�ciach trupy zawsze le�� w
bibliotekach.
W rzeczywisto�ci jeszcze nie spotka�em si� z czym� podobnym.
� Mo�e spotkasz si� teraz. W ka�dym razie musisz wsta�, Arturze, i zbada� to.
� Ale� doprawdy, Dolly, to musia� by� sen. Sny s� czasem nieprawdopodobnie
�ywe. Nawet po przebudzeniu wierzy si� jeszcze, �e to wszystko prawda.
� Ale z ca�� pewno�ci� �ni�o mi si� co� innego: wystawa kwiat�w i pani pastorowa
w kostiumie k�pielowym, czy co� takiego.
Z nag�ym wybuchem energii pani Bantry wyskoczy�a z ��ka i podnios�a story.
Blask
pi�knego jesiennego dnia zala� pok�j.
� Nie �ni�am � o�wiadczy�a stanowczo. � Arturze, wsta� w tej chwili, zejd� i do-
wiedz si�.
� ��dasz ode mnie, �ebym zszed� i zapyta�, czy nie le�y przypadkiem jaki� trup
w bibliotece? Mam si� o�mieszy�?
� Wcale nie potrzebujesz si� pyta�. Je�li jest trup � mo�liwe oczywi�cie, �e
Mary
nagle zwariowa�a i widzi rzeczy, kt�re w og�le nie istniej� � wi�c je�li
rzeczywi�cie jest
jaki� trup, powiedz� ci o tym zaraz. Obejdzie si� bez pyta�.
Z gniewnym pomrukiem pu�kownik Bantry otuli� si� szlafrokiem i wyszed�. Poszed�
przez korytarz schodami w d�. Tam zasta� zbit� garstk� dr��cej s�u�by.
Niekt�rzy p�a-
kali. Kamerdyner wyst�pi�.
� Dobrze, �e pan przyszed�, sir. Zarz�dzi�em, �eby nic nie robi�, dop�ki pan nie
przyjdzie. Czy zadzwoni� zaraz po policj�?
� Po policj�? A dlaczego?
Kamerdyner spojrza� z wym�wk� na wysok� m�od� niewiast�, kt�ra oparta o rami�
kucharki zanosi�a si� histerycznym szlochem.
� My�la�em, �e Mary zawiadomi�a ju� pana. Tak przynajmniej twierdzi�a.
Mary wybuchn�a:
� Jestem tak roztrz�siona, �e nie wiem, co powiedzia�am, a czego nie. Ci�gle j�
wi-
dz� przed sob�... kolana mi dr��... i w g�owie mi si� m�ci! Jak j� znalaz�am...
och, och,
och! � Osun�a si� znowu na rami� kucharki, kt�ra pr�bowa�a j� uspokoi�.
� Mary jest naturalnie troch� zdenerwowana. Ona zrobi�a to straszne odkrycie
� obja�nia� kamerdyner. � Sz�a jak co rano do biblioteki, aby podnie�� story
i... i...
niemal potkn�a si� o trupa.
� Czy chcecie przez to powiedzie�, �e trup le�y w bibliotece? W moj ej
bibliotece?
Kamerdyner odkaszln��.
� Mo�e pan sam zajrzy, sir...
III
� Halohalohalo! Tu posterunek policji. Tak, kto m�wi?
Komisarz policji Palk jedn� r�k� zapina� mundur, drug� trzyma� s�uchawk�.
� Tak, tak. Gossington Hali. Tak? O, dzie� dobry, sir. � Ton Pa�ka zmieni� si� o
kil-
ka odcieni. By� ju� mniej oficjalny, mniej niecierpliwy. Komisarz Palk pozna�
szczodre-
go protektora policyjnych �wi�t sportowych, prze�o�onego dystryktu.
� Tak, sir? Czym mog� panu s�u�y�? Przepraszam pana, nie zrozumia�em... trup,
pan m�wi? Tak? Tak, prosz� bardzo � tak, sir. M�oda kobieta, nie znana panu,
powiada
pan? Tak, rozumiem. Tak, mo�e pan polega� na mnie.
Komisarz Palk po�o�y� s�uchawk�, gwizdn�� przeci�gle i nakr�ci� numer swojego
prze�o�onego.
Pani Palk wsun�a g�ow� przez drzwi kuchenne. R�wnocze�nie zawia�o smakowitym
zapachem sma�onego boczku.
� Co si� sta�o?
� Najnieprawdopodobniejsza rzecz, jak� kiedykolwiek s�ysza�em � odpar� m��.
� We dworze znaleziono trupa m�odej kobiety. W bibliotece pu�kownika Bantry ego.
� Zamordowana?
� Uduszona, jak m�wi� pu�kownik.
� Kto to taki?
� Pu�kownik powiada, �e w �yciu jej nie widzia�.
� Sk�d si� wobec tego wzi�a w jego bibliotece?
Komisarz Palk spojrzeniem pe�nym wyrzutu nakaza� jej milczenie, po czym tonem
s�u�bowym pocz�� m�wi� do telefonu:
� Inspektor Slack? Tutaj komisarz policji Palk. W tej chwili z�o�ono meldunek,
�e
dzisiaj rano o godzinie si�dmej pi�tna�cie znaleziono trupa m�odej kobiety...
IV
U panny Marple zadzwoni� telefon. W�a�nie si� ubiera�a. Telefon rozgniewa� j�.
Nie-
zwyk�a to pora na telefon. Jej prosty staropanie�ski �ywot by� tak spokojny i
uregulo-
wany, �e nieprzewidziany telefon stanowi� �r�d�o najdzikszych domys��w.
� M�j ty Bo�e � mrukn�a, patrz�c ze zdumieniem na ci�gle dzwoni�cy aparat.
� Kt� to mo�e by�?
Mi�dzy godzin� dziewi�t� a dziewi�t� trzydzie�ci odbywa�y si� zwykle s�siedzkie
pogwarki przez telefon. Umawiano si� na spotkania, omawiano zaproszenia i tym
po-
dobne. Rze�nik wiedzia�, �e ma zatelefonowa� tu� przed dziewi�t�, je�eli co� nie
w po-
rz�dku z dostaw� mi�sa. W ci�gu dnia bywa�y jeszcze r�ne telefony, ale
uchodzi�o za
nietakt telefonowa� jeszcze po godzinie wp� do dziesi�tej wieczorem. Prawda, �e
sio-
strzeniec panny Marple, literat i ekscentryk, znany by� z tego, i� dzwoni� o
najniemo�-
liwszych porach dnia i nocy. Kiedy� o�mieli� si� nawet zatelefonowa� do panny
Marple
dziesi�� minut przed p�noc�. Ale cho� Ryszard West mia� mn�stwo dziwacznych
przy-
zwyczaje�, wczesne wstawanie nie nale�a�o do nich. Ani jego, ani kogokolwiek ze
znajo-
mych nie mo�na by�o pos�dzi� o to, by telefonowali przed godzin� �sm� rano.
Dok�ad-
nie m�wi�c, by�a za kwadrans �sma.
Godzina za wczesna nawet na telegram. Poczt� otwierano dopiero o �smej.
Panna Marple zadecydowa�a:
� To musi by� omy�ka. � Po czym podesz�a do niecierpliwi�cego si� aparatu, zdj�-
�a s�uchawk� i powiedzia�a: � Tak?
� Czy to ty, Jane?
Panna Marple zdziwi�a si� bardzo.
� Tak, tu Jane. Jak�e wcze�nie wsta�a�, Dolly.
W s�uchawce rozleg� si� dysz�cy i zdenerwowany g�os pani Bantry.
� Sta�o si� co� strasznego.
� Ach, moja droga...
� W�a�nie znale�li�my trupa w bibliotece.
W pierwszej chwili panna Marple pomy�la�a, �e jej przyjaci�ka zwariowa�a.
� Co znale�li�cie?
� Tak, wiem. To nie do uwierzenia, prawda? My�la�am, �e takie rzeczy zdarzaj�
si�
tylko w ksi��kach. Godzinami musia�am namawia� Artura, zanim w og�le zdecydowa�
si� zej�� i sprawdzi� t� wiadomo��.
Panna Marple stara�a si� opanowa�. Zapyta�a bez tchu:
� Ale co to za trup?
� Blondynka.
� Co takiego?
� Blondynka. �liczna blondynka, te� jak z powie�ci. Le�y po prostu w bibliotece
i nie �yje. Musisz zaraz przyj��.
� Chcesz, �ebym do ciebie przysz�a?
� Tak, posy�am samoch�d po ciebie.
Panna Marple waha�a si�.
� Naturalnie, moja droga, je�li uwa�asz, �e mog� ci� w jaki� spos�b pocieszy�...
� O, mnie nie potrzeba pociechy. Ale ty si� �wietnie znasz na trupach.
� Och, nie. Doprawdy nie. Moje drobne sukcesy by�y przecie� tylko teoretyczne.
� Ale je�li chodzi o morderstwa, jeste� niezawodna. Bo ta blondynka zosta�a za-
mordowana, rozumiesz, uduszona. Skoro ju� zdarzy si� we w�asnym domu wypadek
morderstwa, nale�y, moim zdaniem, mie� z tego te� jak�� przyjemno�� � rozumiesz,
co chc� przez to powiedzie�. Dlatego chcia�abym, �eby� przysz�a i pomog�a mi
znale��
sprawc� i ods�oni� tajemnic�, i w og�le zorientowa� si� w tym wszystkim.
Przecie� to
naprawd� ciekawe!
� No, oczywi�cie, moja droga, je�li mog� ci by� w czymkolwiek pomocna...
� �wietnie! Artur jest troch� niezadowolony. Mam wra�enie, �e uwa�a, i� ten
wypa-
dek w og�le nie powinien mnie zaciekawia�. Oczywi�cie wiem, �e to wszystko jest
bar-
dzo smutne. Ale koniec ko�c�w nie znam tej dziewczyny � a gdy j� zobaczysz,
zrozu-
miesz, dlaczego m�wi�, �e ona w og�le nie wygl�da realnie.
Troch� zaaferowana panna Marple wysiad�a z samochodu pa�stwa Bantry. Pu�kow-
nik Bantry zszed� ze schod�w z lekko zdziwion� min�.
� Panna Marple? Ach... bardzo si� ciesz�, �e pani� widz�...
� �ona pana dzwoni�a po mnie � obja�ni�a panna Marple.
� �wietnie, �wietnie. Potrzeba jej kogo�, kto by si� ni� zaj��. Inaczej za�amie
si�.
Chwilowo jeszcze nadrabia min�, ale pani przecie� wie, jak to bywa...
W tym momencie zjawi�a si� pani Bantry, wo�aj�c:
� Id��e do jadalni i zjedz �niadanie, Arturze! Boczek wystygnie.
� My�la�em, �e to inspektor przyjecha�.
� Przyjedzie na czas. Ale koniecznie musisz przedtem sko�czy� �niadanie. Przyda
ci si�.
� Tobie te�. Chod�, Dolly, i zjedz co�...
� Tak, zaraz. Id� teraz, Arturze!
Zap�dza�a pu�kownika do jadalni jak krn�brn� kur�.
� No wi�c! � powiedzia�a pani Bantry z triumfem � chod�.
Po�piesznie zaprowadzi�a przyjaci�k� d�ugim korytarzem do wschodniego skrzyd�a
domu. Przed drzwiami biblioteki czuwa� Palk. Pr�bowa� okaza� troch� autorytetu.
� Przepraszam pani�, ale nikomu nie wolno wej��, taki rozkaz inspektora.
� Bzdury, Palk � orzek�a pani Bantry. � Przecie� pan zna doskonale pann� Mar-
ple.
Palk przyzna�, �e istotnie zna pann� Marple.
� To bardzo wa�ne, �eby ona zobaczy�a trupa. Niech�e si� pan nie upiera.
Ostatecz-
nie biblioteka nale�y do mnie, prawda? � krzykn�a pani Bantry.
Palk nie upiera� si� d�u�ej. Respektowanie �ycz&� ludzi nale��cych do
arystokracji
wesz�o mu w krew. Inspektor nie musia� si� o tym dowiedzie�.
� Ale nie wolno niczego rusza� ani zmienia� � ostrzeg� panie.
� No, naturalnie � odpar�a pani Bantry zniecierpliwiona. � Jakby�my o tym nie
wiedzia�y! Mo�e pan zreszt� wej�� z nami i pilnowa� nas, je�li pan chce.
Urz�dnik skorzysta� z zaproszenia. I bez tego to samo by uczyni�.
Pani Bantry z dum� zaprowadzi�a przyjaci�k� przed wielki staro�wiecki kominek.
Z dramatycznym wzburzeniem oznajmi�a:
� Tu!
Panna Marple zrozumia�a natychmiast, co pani Bantry chcia�a powiedzie�, m�wi�c,
�e dziewczyna nie wygl�da realnie. Biblioteka by�a typowa dla w�a�cicieli. By�
to du�y
pok�j, troch� nieporz�dny i zniszczony. Sta�y w nim olbrzymie mi�kkie fotele. Na
stole
wala�y si� fajki, ksi��ki i gazety. Dwa dobre stare portrety rodzinne wisia�y na
�cianach,
poza tym kilka kiepskich akwarel i par� niby to �miesznych scen my�liwskich. W
rogu
sta� du�y flakon z margerytkami. Ca�y pok�j by� mroczny, ciep�y i przytulny.
�wiadczy�
o d�ugoletnim u�ywaniu go, swym wygl�dem za� opowiada� o przyzwyczajeniach w�a-
�cicieli i ich starej tradycji.
Ale na nied�wiedziej sk�rze przed kominkiem le�a�o teraz co� nowego � co� bru-
talnego i dramatycznego: jasna posta� dziewczyny. Nienaturalnie jasne w�osy
okala-
�y kunsztownymi loczkami jej twarz. Szczup�e cia�o ubrane by�o w sukni�
wieczorow�,
wydekoltowan� na plecach. Suknia by�a bia�a z b�yszcz�cej crepe satin, haftowana
pajet-
kami. Twarz dziewczyny by�a silnie wymalowana. Puder na sinej sk�rze sprawia�
grote-
skowe wra�enie. Tusz do rz�s le�a� grub� warstw� na policzkach, purpura ust
wygl�da-
�a jak rana. Paznokcie u r�k by�y wymalowane ciemnokrwistym lakierem, tak samo
pa-
znokcie u n�g, wygl�daj�ce z tandetnych srebrnych sanda�k�w. W og�le ca�a ta
b�ysz-
cz�ca tandeta stanowi�a ostry kontrast z solidn�, staro�wieck� zaciszno�ci�
biblioteki
pu�kownika Bantry ego. Pani Bantry szepn�a:
� Rozumiesz, co mam na my�li: to po prostu nierealne!
Stara panna odpowiedzia�a skinieniem g�owy. D�ugo przygl�da�a si� w zamy�leniu
zamordowanej dziewczynie.
W ko�cu powiedzia�a cicho:
� Ona jest bardzo m�oda.
� Tak, mnie si� te� tak zdaje. � Pani Bantry zdawa�a si� zdumiona tym rewelacyj-
nym odkryciem.
Panna Marple schyli�a si�. Nie dotkn�a dziewczyny. Patrzy�a na palce wczepione
w sukni� nad piersi�, jakby w ostatecznej, rozpaczliwej walce o nabranie tchu.
Na �wirze parkowym zachrz�ci�y ko�a samochodu. Palk oznajmi� wzburzonym g�o-
sem:
� To pewno inspektor...
Zgodnie z jego g��boko zakorzenionym prze�wiadczeniem, �e arystokracja nig-
dy cz�owieka nie zawiedzie, pani Bantry pobieg�a natychmiast do drzwi. Za ni�
panna
Marple. Pani Bantry orzek�a:
� Wszystko w porz�dku, Palk.
Palk odetchn�� z ulg�.
VI
Pu�kownik Bantry popi� szybko �ykiem kawy ostatni k�s grzanki z marmolad� i wy-
bieg� do holu. Odetchn��, kiedy ujrza� wysiadaj�cego z samochodu pu�kownika Mel-
chetta, szefa policji hrabstwa, w towarzystwie inspektora Slacka. Melchett by�
przyjacie-
lem Bantry ego. Starszy pan nie przejmowa� si� Slackiem. Slack by� cz�owiekiem
bardzo
energicznym. Swoje niedba�e zachowanie lubi� podkre�la� brakiem szacunku
wzgl�dem
ka�dego, kto mu si� wydawa� ma�o wa�ny.
� Dzie� dobry, Bantry � odezwa� si� szef policji. � Uwa�a�em, �e b�dzie lepiej,
je-
�li sam przyjad�. Jaka� niezwyk�a sprawa, co?
� To... to po prostu... � pu�kownikowi Bantry emu brakowa�o s��w. � To po pro-
stunie do wiary, nieprawdopodobne!
� Pan nie ma poj�cia, kto to jest?
� Najmniejszego. Nigdy jej nie widzia�em.
� A kamerdyner? � zapyta� inspektor Slack.
� Lorrimer tak�e nic nie wie.
� Ach, tak... � mrukn�� inspektor Slack.
� W jadalni czeka �niadanie. Pozwoli pan?
� Nie, dzi�kuj�. Najpierw zajmijmy si� spraw�. Lada chwila zjawi si� Haydock �
o,
ju� jest!
Znowu zajecha�o auto. Wysiad� z niego wysoki, barczysty doktor Haydock, lekarz
policyjny. Z drugiego auta policyjnego wysiad�o dw�ch cywil�w z aparatem
fotogra-
ficznym.
� Wszystko gotowe? � zapyta� szef policji. � Dobrze. Chod�my. Do biblioteki,
prawda?
Pu�kownik Bantry j�kn��:
� To nieprawdopodobne! Wie pan, gdy moja �ona powiedzia�a mi dzi� rano, �e po-
koj�wka wesz�a i oznajmi�a, i� w bibliotece le�y trup, nie chcia�em po prostu
uwierzy�!
� Oczywi�cie, rozumiem doskonale. Mam nadziej�, �e pani otrz�sn�a si� ju� z te-
go przykrego wra�enia?
� Trzyma si� wspaniale � po prostu wspaniale. Stara panna Marple dotrzymuje jej
towarzystwa. Panna Marple ze wsi. Pan j� chyba zna?
� Panna Marple? � Szef policji zdziwi� si�. � Po co pa�ska �ona j� wezwa�a?
� C�, w takich wypadkach kobieta lubi mie� przy sobie przyjaci�k�, prawda?
10
Pu�kownik Melchett u�miechn�� si� pod nosem.
� Moim zdaniem �ona pana pr�buje swych si� jako detektyw. Panna Marple jest
miejscowym Sherlockiem Holmesem. Ju� nam raz pokaza�a, co potrafi, prawda,
Slack?
Slack odpar�:
� To by�o co innego.
� Jak to co innego?
� W�wczas chodzi�o o spraw� lokaln�. Ta stara panna wie wszystko, co si� dzieje
we
wsi, to prawda. Ale obecna sprawa nie wchodzi w orbit� jej wiadomo�ci.
� Pan sam jeszcze niewiele wie o tej nowej sprawie � zauwa�y� Melchett oschle.
� Niech pan tylko poczeka. Zg��bi� j� nied�ugo.
VII
Pani Bantry i panna Marple jad�y �niadanie w jadalni,
Pocz�stowawszy go�cia, pani Bantry zapyta�a z naciskiem:
� No i c�, Jane?
Panna Marple spojrza�a na ni� z lekkim zdziwieniem.
Pani Bantry rzek�a z nadziej� w g�osie:
� Czy nie przypominasz sobie niczego?
Panna Marple by�a bowiem znana z tego, �e przy okazji wszystkich wielkich i wa�-
nych problem�w umia�a zawsze przytoczy� analogiczny wypadek z codziennego �ycia
wiejskiego, co nieraz wy�wietla�o b�yskawicznie taki problem lub nawet go
rozwi�zy-
wa�o.
Teraz o�wiadczy�a zamy�lona:
� Nie, nie mog� powiedzie�. Przynajmniej nie w tej chwili. Ta historia
przypomnia-
�a mi troch� najm�odsz� c�rk� pani Chetty, Eddie, ale chyba tylko dlatego, �e
tamta
biedna dziewczyna te� obgryza�a paznokcie i mia�a z lekka wystaj�ce z�by. Nic
poza
tym. No i � ci�gn�a panna Marple, usi�uj�c wydoby� dalsze analogie � Eddie te�
lu-
bi�a tak zwan� tandetn� elegancj�.
� My�lisz o tej sukni?
� Tak. Jedwab wyszywany �wiecide�kami, kiepski gatunek.
� Rozumiem. Z takiego wstr�tnego, ma�ego magazynu, gdzie wszystko kosztuje
gwine�. � Nie trac�c nadziei, pani Bantry pyta�a dalej: � A co wyros�o z ma�ej
Eddie?
� Dosta�a w�a�nie drug� posad� i zdaje si�, �e nie�le jej si� powodzi.
Pani Bantry by�a troch� rozczarowana. Ta analogia nie zdawa�a si� dawa� wielkich
szans na wyja�nienie tajemnicy.
� Nie umiem sobie wyobrazi� � zastanawia�a si� � co ona robi�a w bibliotece Ar-
11
tura. Palk powiada, �e wy�amano okno. Mo�e wesz�a z w�amywaczem i pok��cili si�,
a potem... Ale to na pewno nonsens, prawda?
� Nie by�a ubrana na w�amanie � zauwa�y�a panna Marple w zamy�leniu.
� Nie, ubrana do ta�ca, na bal. Ale nie by�o �adnego balu u nas, ani te� w
okolicy.
� N-n-nie? � mrukn�a panna Marple pow�tpiewaj�co.
Pani Bantry drgn�a.
� Ty co� masz na my�li, Jane!
� Ach, zastanawia�am si� w�a�nie...
� Nad czym?
� Bazyli Blake.
� Nie! � krzykn�a pani Bantry porywczo, dodaj�c, poniek�d jako wyt�umaczenie:
� Znam przecie� jego matk�!
Kobiety spojrza�y na siebie.
Panna Marple westchn�a, potrz�saj�c g�ow�.
� Doskonale rozumiem twoje uczucia.
� Selina Blake jest najbardziej urocz� kobiet�, jak� sobie mo�na wyobrazi�. Jej
ob-
w�dki z barwinku s� zachwycaj�ce. ��kn� zawsze z zazdro�ci, gdy je widz�. I
Selina tak
ch�tnie daje sadzonki.
Panna Marple pomin�a rozwa�anie przyjaci�ki.
� B�d� co b�d�, pami�tasz, �e by�o bardzo du�o gadania.
� Ach, wiem, wiem. I Artur po prostu w�cieka si�, gdy tylko wspomnie� Bazylego
Blake'a. Bazyli by� naprawd� bardzo bezczelny wobec Artura i od tej pory Artur
nie chce
0 nim s�ysze�. Bazyli ma taki g�upi, lekcewa��cy spos�b m�wienia � jak wi�kszo��
dzi-
siejszych m�odzik�w: kpi z ludzi, kt�rzy szanuj� swoj� szko��, Imperium i w
og�le co-
kolwiek. No i oczywi�cie � jak on si� ubiera! S�yszy si� cz�sto, �e oboj�tnie,
jak si�
cz�owiek na wsi ubiera. Co za g�upstwo! W�a�nie na wsi ludzie wszystko
obserwuj�.
Przerwa�a na chwile, po czym rozmarzy�y j� wspomnienia:
� Jaki on by� rozkoszny w wanience � jako niemowl�.
� W ostatniej gazecie niedzielnej by�o urocze zdj�cie mordercy Cheviota jako
nie-
mowl�cia � wtr�ci�a panna Marple.
� Och, Jane, chyba nie przypuszczasz, �eby on...
� Nie, nie, moja droga. Absolutnie nie przypuszczam. Znaczy�oby to, �e wyci�gamy
zbyt pochopne wnioski. Pr�buj� jedynie jako� wyt�umaczy� obecno�� tej m�odej
oso-
by w naszej okolicy. St. Mary Mead jest ca�kowicie nieodpowiednim miejscem dla
niej.
1 przysz�o mi po prostu na my�l, �e jedynym mo�liwym wyt�umaczeniem jej
przybycia
w te strony m�g�by by� Bazyli Blake. On wydaje przyj�cia. Przyje�d�aj� do niego
ludzie
z Londynu i z wytw�rni filmowych. Przypominasz sobie ostatni dzie� lipca? Wrzask
i �piewy, okropny ha�as i wszyscy, obawiam si�, byli pijani. I ten ba�agan, te
rozbite kie-
12
liszki, to wszystko straszne. Na drugi dzie�, jak mi opowiada�a starsza pani
Blake, jaka�
m�oda osoba le�a�a w wannie i spa�a, b�d�c � �e tak powiem � zupe�nie go�a!
Pani Bantry zauwa�y�a pob�a�liwie:
� To prawdopodobnie ludzie z filmu.
� Bardzo prawdopodobne. A potem � s�ysza�a� chyba o tym � przywozi� na ostat-
nie weekendy tak� m�od� dziewczyn�, platynow� blondynk�.
� Chyba nie my�lisz, �e to ona?!
� C�, zastanawiam si� w�a�nie. Oczywi�cie... nie widzia�am jej nigdy z
bliska...
tylko przy wsiadaniu i wysiadaniu z samochodu... i raz w ogrodzie, gdy si�
opala�a
i by�a tylko w szortach i staniku. Twarzy jej nigdy dok�adnie nie widzia�am. A
wszyst-
kie te dziewcz�ta maj� tak� sam� szmink� i w�osy, i paznokcie, tote� jedna
podobna do
drugiej.
� Tak. Ale jednak to m o g��by by� ona. To w ka�dym razie pomys�, Jane.
Rozdzia� drugi
By� to pomys� roztrz�sany w tym samym czasie r�wnie� przez pu�kownika Melchet-
ta i pu�kownika Bantryego.
Po ogl�dzinach zw�ok i zleceniu ka�demu z podw�adnych odpowiedniego dzia�u
�ledztwa szef policji uda� si� z pu�kownikiem Bantrym do innego skrzyd�a domu.
Pu�kownik Melchett wygl�da� na pasjonata i lubi� skuba� swoje kr�tkie rude w�sy.
Czyni� to r�wnie� teraz, rzucaj�c niespokojne spojrzenia na gospodarza. W ko�cu
wy-
buchn��:
� Niech pan pos�ucha, musz� wypowiedzie�, co mi le�y na sercu. Czy to istotnie
prawda, �e pan tej dziewczyny nigdy nie widzia�?
Zdawa�o si�, �e Bantry odpowie wybuchem, ale szef policji uspokoi� go.
� Dobrze, dobrze, drogi panie. Ale musimy trze�wo spojrze� na t� spraw�. Oczy-
wi�cie, �e to mo�e by� bardzo niemi�a afera dla pana. Cz�owiek �onaty � kt�ry
kocha
�on�, i tak dalej, i tak dalej. Ale � mi�dzy nami m�wi�c � je�li j ednak mia�
pan co-
kolwiek wsp�lnego z t� dziewczyn�, niech mi pan to lepiej powie od razu. Ca�kiem
na-
turalne, �e pan wola�by to zatuszowa� � ja bym pewno tak samo post�pi�. Ale to
nie
pomo�e. Chodzi o morderstwo. A wi�c wszystko, co ma jakikolwiek zwi�zek z dziew-
czyn�, musi wyj�� na jaw. Do diab�a, nie s�dz� oczywi�cie, �e to pan zadusi� to
biedac-
two � nigdy by pan czego� takiego nie zrobi�. O tym ja wiem najlepiej. Ale
ostatecznie,
przysz�a do pa�skiego domu. Przypu��my, �e wtargn�a tu i czeka�a na pana. Jaki�
drab
wszed� za ni� i zamordowa� j�... To przecie� mo�liwe, prawda? Pan mnie rozumie?
� Do diab�a, Melchett, m�wi� panu, �e tej dziewczyny na oczy nie widzia�em! Nie
nale�� do tego rodzaju m�czyzn.
� Wobec tego wszystko w porz�dku. Nie robi�bym panu wyrzutu z tego powodu.
�wiatowiec! � Ale skoro pan m�wi, �e sprawa tak si� przedstawia... Pytanie: co
ona tu
robi�a? Nie pochodzi st�d. To pewne.
14
� To wszystko razem wygl�da jak koszmarny sen � stwierdzi� gospodarz z gnie-
wem.
� Chodzi teraz o jedno: co ona robi�a w pa�skiej bibliotece?
� Sk�d�e ja mam to wiedzie�? Ja jej nie zaprosi�em!
� Z pewno�ci� nie, ale ona mimo to przysz�a. Odnosi si� wra�enie, �e chcia�a z
pa-
nem m�wi�. Czy nie otrzyma� pan ostatnimi czasy jakich� dziwnych list�w czy
czego�
takiego?
� Nie.
Melchett bada� ostro�nie dalej:
� Co pan robi� wczoraj wiecz�r?
� By�em na posiedzeniu konserwatyst�w. O godzinie dziewi�tej, w Much Benham.
� I kiedy pan wr�ci� do domu?
� Zaraz po dziesi�tej wyjecha�em z Much Benham. W drodze powrotnej mia�em
ma�y defekt, zmiana gumy. Kwadrans przed dwunast� by�em w domu.
� Do biblioteki pan ju� nie zajrza�?
� Nie.
� Szkoda.
� By�em zm�czony. Poszed�em prosto na g�r� i po�o�y�em si� spa�.
� Czy w domu czeka� kto� na powr�t pana?
� Nie. Zabieram zawsze klucz od bramy. Lorrimer chodzi spa� o jedenastej, chyba
�e mu dam inne zlecenie.
� Kto zamyka bibliotek�?
� Lorrimer. O tej porze roku przewa�nie o wp� do �smej.
� A czy nie wchodzi do niej czasem wieczorem?
� Nie, gdy mnie nie ma w domu, nigdy. Tack� z whisky i szklank� przygotowywa�
dla mnie w holu.
� Aha! A �ona pana?
� Nie wiem. Gdy wr�ci�em, by�a ju� w ��ku i spa�a. Wczoraj wieczorem siedzia�a
mo�e w bibliotece albo w salonie. Zapomnia�em spyta�.
� Dobrze, dobrze. Wkr�tce dowiemy si� tych wszystkich szczeg��w. Naturalnie
niewykluczone, �e kto� ze s�u�by jest w to zamieszany?
Pu�kownik Bantry potrz�sn�� g�ow�.
� Nie przypuszczam. To wszystko bardzo porz�dni ludzie. S� ju� od wielu lat
u nas.
Melchett zgodzi� si� z tym.
� Tak, to ma�o prawdopodobne, �eby kto� z nich by� wpl�tany w t� spraw�. Wygl�da
raczej, �e ta dziewczyna przyjecha�a z miasta � mo�e z jakim� ch�opcem. Ale
dlaczego
w�ama�a si� w�a�nie do pa�skiego domu?
15
Bantry przerwa� mu.
� Londyn. To wygl�da prawdopodobniej. Tu u nas nie ma nikogo, kto by... a przy-
najmniej...
� No, co pan ma na my�li?
� Do licha � wybuchn�� Bantry. � Bazyli Blake.
� Kto to taki?
� Ten m�okos z przemys�u filmowego. Zdemoralizowany typ. Moja �ona broni go
zawsze, poniewa� jego matka jest jej kole�ank� szkoln�. Ale to wykolejony
nicpo�. Na-
le�a�oby mu da� porz�dnie w sk�r�. Kupi� will� przy Lansham Road � wie pan,
takie
nowoczesne paskudztwo. Tam urz�dza przyj�cia dla rozwrzeszczanej, rozbrykanej
ho-
�oty. A na weekendy przywozi sobie dziewcz�ta.
� Dziewcz�ta?
� Tak, w zesz�ym tygodniu przywi�z� sobie znowu tak�... tak� platynow� blondyn-
k�...
Pu�kownik otworzy� usta.
� Platynow� blondynk�, hm, hm � powt�rzy� Melchett w zamy�leniu.
� Tak. Ale pan chyba nie przypuszcza...
Szef policji odpar� kr�tko:
� Zawsze istnieje mo�liwo��. W ka�dym razie mo�e to by� wyt�umaczenie, sk�d si�
tego rodzaju dziewczyna wzi�a w St. Mary Mead. S�dz�, �e trzeba by pojecha� i
zamie-
ni� par� s��w z tym m�okosem. Braid, Blake czy jak pan powiedzia�?
� Blake, Bazyli Blake.
� Nie orientuje si� pan, czy zastaniemy go w domu?
� Zaraz, zaraz. Co to dzisiaj � sobota? Zwykle przyje�d�a w sobot� rano.
Melchett mrukn�� z zaci�to�ci�:
� Ano zobaczymy, czy go zastaniemy.
II
W willi Bazylego Blake'a uwzgl�dniono wszystkie najnowocze�niejsze wynalazki.
Dziwnie kontrastowa�y one ze stylem Tudor�w, w kt�rym pierwotnie zbudowano dom.
Poczta i budowniczy znali will� pod nazw� �Chatsworth". Bazyli i jego
przyjaciele na-
zywali j� �kochan� bud�", a mieszka�cy wsi St. Mary Mead po prostu �nowym domem
pana Bookera".
Willa by�a oddalona o jakie� �wier� mili od wsi i nale�a�a do ma�ego nowego
osie-
dla, stworzonego przez przedsi�biorc�, pana Bookera. Przed oknami domu rozci�ga�
si�
jeszcze ca�kowicie wiejski pejza�. Przy tym samym go�ci�cu o mil� dalej le�a�
Gossing-
16
ton Hali.
Wielkie zaciekawienie wzbudzi�a w St. Mary Mead wie��, �e jaka� gwiazda filmowa
zakupi�a �nowy dom pana Bookera". Z zainteresowaniem oczekiwano pierwszego poja-
wienia si� legendarnej osobisto�ci we wsi. Je�li chodzi o wygl�d zewn�trzny,
Bazyli Bla-
ke spe�ni� te oczekiwania w stu procentach. Ale powoli prawda wysz�a na wierzch.
Ba-
zyli Blake nie by� gwiazd� filmow� � nie by� nawet aktorem filmowym. By� jednym
z najm�odszych spo�r�d pi�tnastu innych urz�dnik�w, odpowiedzialnych za
dekoracje
w wytw�rni Lenwille. M�ode dziewcz�ta we wsi przesta�y si� nim interesowa�, a
kry-
tyczne stare panny, rz�dz�ce ��mietank�", gorszy�y si� jego trybem �ycia. Tylko
w�a-
�ciciel gospody �Pod Niebieskim Nied�wiedziem" by� nadal zachwycony Bazylim i
je-
go przyjaci�mi. Albowiem od chwili przybycia Bazylego w te strony dochody
gospo-
dy wzros�y znacznie.
Samoch�d policyjny stan�� przed bram� o dziwacznie powykr�canej kracie, �wiad-
cz�cej o szczeg�lnym gu�cie pana Bookera. Pu�kownik Melchett rzuci� niech�tne
spoj-
rzenie na rze�bione drewniane ozdoby willi �Chatsworth" po czym energicznie
zapu-
ka� ko�atk�.
O wiele szybciej ni� si� spodziewa�, otwarto drzwi. Ukaza� si� w nich m�ody
cz�o-
wiek o g�adkich, przyd�ugich, czarnych w�osach, ubrany w pomara�czowe spodnie i
ja-
skrawoniebiesk� koszul�.
� Czego pan sobie �yczy7. � zapyta� zuchwale.
� Czy pan Bazyli Blake?
� No oczywi�cie, a kim�e mia�bym by�?
� Chcia�bym zamieni� z panem par� s��w.
� Kim pan jest?
� Pu�kownik Melchett, szef policji hrabstwa.
Pan Blake wykrzykn�� bezczelnie:
� Co pan m�wi! A to bardzo ciekawe!
Wchodz�c za nim do domu, Melchett zrozumia� uprzedzenie Bantryego do tego
m�odzie�ca. Melchetta te� �wierzbia�y d�onie.
Wreszcie opanowa� si� i powiedzia�, pr�buj�c by� uprzejmym:
� Wcze�nie pan wstaje, panie Blake.
� Bynajmniej. W og�le jeszcze si� nie po�o�y�em.
� Doprawdy?
� Ale nie s�dz�, by pan przyszed� tu, aby si� dowiedzie�, o kt�rej godzinie
k�ad� si�
albo wstaj�. By�aby to strata pa�skiego czasu i pieni�dzy hrabstwa. O czym
chcia� pan
ze mn� m�wi�?
Pu�kownik Melchett odchrz�kn��.
� Jak s�ysza�em, mia� pan w ostatni weekend go�cia � m�od� osob�, blondynk�.
17
Bazyli Blake wpatrzy� si� os�upia�ym wzrokiem w szefa policji, po czym odrzuci�
g�o-
w� w ty� i rykn�� �miechem.
� To te stare plotkary ze wsi pana nas�a�y? Z powodu mojej moralno�ci? Do
diab�a,
moja moralno�� policji nie obchodzi. O tym pan wie tak samo jak ja!
� Pa�ska moralno�� mnie nic nie obchodzi, jak pan trafnie zauwa�y� � odpar� Mel-
chett ozi�ble. � Przychodz� do pana, poniewa� znaleziono zw�oki m�odej blondynki
o z lekka � jakby to powiedzie� � ekscentrycznym wygl�dzie.
� O! � Blake otworzy� szeroko oczy. � Gdzie?
� W bibliotece, w Gossington Hali.
� W Gossington? U starego Bantryego? No, no, to rzeczywi�cie! Trzeba przyzna�!
Stary Bantry! Co za �wintuch!
Pu�kownik Melchett zaczerwieni� si� z gniewu. Z ca�� stanowczo�ci� usi�owa�
prze-
szkodzi� nowemu wybuchowi weso�o�ci Bazylego.
� Niech pan �askawie poskromi sw�j j�zyk. Przyszed�em si� pana zapyta�, czy pan
m�g�by pom�c wyja�ni� t� spraw�.
� Przyszed� pan si� zapyta�, czy mi przypadkiem nie zgin�a blondynka? Prawda?
Czemu mia�bym... halo, halo!... co jest...?
Przed dom zajecha� ze zgrzytem hamulc�w samoch�d. Wyskoczy�a ze� m�oda ko-
bieta w lekkiej czarno-bia�ej pi�amie. Mia�a purpurowe wargi, czernione rz�sy i
platy-
nowe w�osy. Podbieg�a do drzwi, rozwar�a je i krzykn�a ze z�o�ci�:
� Czemu mi uciek�e�, ty potworze?
Bazyli Blake wsta�.
� Aha, wi�c jeste�. Chcia�bym wiedzie�, czemu nie mia�bym odej��. M�wi�em ci
przecie�, �eby� posz�a ze mn�, ale nie chcia�a�.
� Do diab�a! Ja mam i�� tylko dlatego, �e ty rozkazuj es z? Bawi�am si�!
� Tak, z tym brudasem! Wiesz przecie�, co to za jeden.
� By�e� zazdrosny, to wszystko!
� Tylko bez megalomanii! Nienawidz� dziewcz�t, kt�re nie potrafi� si� opanowa�
przy piciu i pozwalaj� si� g�aska� pierwszym lepszym �apom!
� K�amiesz! Ty sam porz�dnie pi�e� � i zadawa�e� si� z t� czarn� hiszpa�sk� cza-
rownic�.
� Skoro zabieram ci� ze sob� na przyj�cia, oczekuj� od ciebie, �eby� wiedzia�a,
jak
si� masz zachowa�.
� A ja nie pozwol� sob� dyrygowa�, zapami�taj to sobie! Powiedzia�e�, �e
p�jdzie-
my na przyj�cie, a potem przyjedziemy tu. Nie my�l� odchodzi� wcze�niej, ni� mi
przyj-
dzie ochota.
� Dobrze � i dlatego sobie poszed�em. Mia�em ochot� przyjecha� tutaj i
przyjecha-
�em. Ani mi w g�owie sta� i czeka� na wariatk�.
18
� Jeste� czaruj�co uprzejmy!
� Mimo to wcale ch�tnie przygna�a� za mn�!
� Chcia�am ci tylko powiedzie�, co o tobie my�l�!
� Je�li my�lisz, �e mo�esz mnie wodzi� za nos, to si� grubo mylisz!
� A je�li ty my�lisz, �e mo�esz mi rozkazywa�, to si� te� bardzo mylisz!
Wpatrywali si� w siebie bez tchu.
T� chwil� wykorzysta� pu�kownik Melchett. Chrz�kn�� g�o�no.
Bazyli Blake odwr�ci� si�.
� Halo! Ca�kiem zapomnia�em, �e pan tu jest. Pora, �eby znikn��, co? Pa�stwo po-
zwol�... Dinah Lee � pu�kownik Blimp z policji. A teraz, pu�kowniku, skoro pan
si�
przekona�, �e moja blondynka jest �ywa, ca�a i zdrowa, mo�e zabierze si� pan
znowu do
roboty i zajmie si� raczej �wi�stwami starego Bantry ego ni� mn�. Do widzenia!
� Radz� panu poskromi� nieco j�zyk, bo �atwo mo�e pan mie� jakie� przykro�ci,
m�ody cz�owieku!
Pu�kownik Melchett oddali� si� zaczerwieniony i w�ciek�y.
Rozdzia� trzeci
Na posterunku policji w Much Benham pu�kownik Melchett odbiera� raporty swo-
ich podw�adnych.
� Wszystko wydaje si� zatem ca�kiem jasne � reasumowa� inspektor Slack. � Pani
Bantry siedzia�a po kolacji w bibliotece. Tu� przed dziesi�t� posz�a spa�.
Opuszcza-
j�c pok�j, zgasi�a �wiat�o. Po niej nikt ju� nie wszed� do biblioteki. S�u�ba
posz�a spa�
o wp� do jedenastej. Lorrimer o trzy po jedenastej zani�s� jeszcze do holu
whisky.
Nikt nie s�ysza� nic niezwyk�ego, z wyj�tkiem trzeciej pokoj�wki, a ta znowu
s�ysza�a
za du�o! J�ki, krwio�ercze okrzyki i niesamowite kroki, i nie wiedzie� co
jeszcze. Druga
pokoj�wka, sypiaj�ca w tym samym pokoju, zezna�a, �e dziewczyna spa�a ca�� noc
jak
suse�. W�a�nie ta kategoria ludzi, kt�ra sobie r�ne r�no�ci zmy�la i wmawia,
sprawia
nam najwi�ksze trudno�ci.
� Co z wy�amanym oknem?
� Robota amatorska, powiada Simmons. Zwyk�e d�uto � obesz�o si� przy tym bez
ha�asu. W domu by�o zreszt� kiedy� d�uto, ale nie mo�na go znale��. To rzecz bez
zna-
czenia, cz�sto si� tak dzieje z narz�dziami.
� Czy s�dzi pan, �e kto� ze s�u�by mo�e co� wiedzie�?
Slack odpowiedzia� z niezadowoleniem:
� Nie, sir, nie s�dz�. Oni wszyscy s� najwidoczniej bardzo przera�eni.
Pocz�tkowo
Lorrimer wydawa� mi si� troch� podejrzany � taki pow�ci�gliwy, pan rozumie � ale
zdaje mi si�, �e nic si� za tym nie kryje.
Melchett przytakn��. Pow�ci�gliwo�ci Lorrimera nie przypisywa� najmniejszego
znaczenia. Nazbyt energiczny inspektor Slack cz�sto wywo�ywa� tak�
pow�ci�gliwo��
u os�b przes�uchiwanych.
Drzwi otwar�y si� i wszed� doktor Haydock.
� Wst�pi�em na chwil�, aby podzieli� si� z panem kilkoma wa�nymi szczeg�ami.
20
� �wietnie. No i co?
� Nic szczeg�lnego. Tylko to, czego si� i tak mo�na domy�li�. �mier� nast�pi�a
wskutek uduszenia. Zarzucono jej na szyj� jedwabny pasek jej sukni, krzy�uj�c go
na
karku. Bardzo proste i �atwe. Nie potrzeba do tego wielkiego wysi�ku �
oczywi�cie, je�li
dziewczyna by�a zaskoczona. �lad�w jakiej� walki w ka�dym razie nie wida�.
� A kiedy nast�pi�a �mier�?
� No, powiedzmy, mi�dzy godzin� dziesi�t� a p�noc�.
� Dok�adniejszej godziny nie mo�e pan poda�?
Haydock potrz�sn�� g�ow�, u�miechaj�c si� drwi�co.
� Nie chc� nara�a� mojej opinii fachowca. Nie wcze�niej jak o dziesi�tej i nie
p�-
niej jak o p�nocy.
� A tak wed�ug pa�skiego osobistego wyczucia � o kt�rej?
� Trudno powiedzie�. W kominku pali� si� ogie�... w pokoju by�o ciep�o...
wszyst-
ko to mog�o wp�yn�� na op�nienie zesztywnienia zw�ok.
� Czy mo�e pan jeszcze co� powiedzie� o tej dziewczynie?
� Niewiele. By�a m�oda: siedemna�cie lub osiemna�cie lat, jak s�dz�. Pod
niekt�ry-
mi wzgl�dami jeszcze bardzo nierozwini�ta, ale mia�a dobrze wyrobione mi�nie.
Bar-
dzo zdrowe dziecko. Zreszt� virgo intacta.
Doktor skin�� g�ow� i wyszed�.
Melchett zwr�ci� si� znowu do inspektora:
� A wi�c ca�kiem pewne, �e nigdy nie by�a w Gossington?
� S�u�ba potwierdzi�a to jednomy�lnie. S� tego najzupe�niej pewni. Pami�taliby,
gdyby j� kiedykolwiek widzieli, cho�by nawet w s�siedztwie.
� Przypuszczam. Taki typ musia�by w naszej okolicy wzbudzi� nie lada sensacj�.
Niech sobie pan przypomni blondynk� Bazylego Blake'a.
� Szkoda, �e to nie ona � mrukn�� Slack � posun�liby�my si� ju� troch� naprz�d.
� Mam wra�enie, �e ona przyjecha�a z Londynu. Tu na miejscu nie znajdziemy chy-
ba �adnego punktu zaczepienia. W tym wypadku nale�a�oby powiadomi� Scotland
Yard. To ich sprawa, nie nasza.
� Musia�a mie� jednak jaki� pow�d, �eby tu przyj�� � zauwa�y� Slack. W zamy�le-
niu doda�: � Wydaje mi si�, �e pu�kownik i pani Bantry powinni jednak co� o tym
wie-
dzie�. .. Oczywi�cie, wiem, �e to pana przyjaciele, sir...
Melchett obrzuci� go zimnym spojrzeniem. Odpowiedzia� sztywno:
� Mo�e pan by� przekonany, �e rozwa�y�em wszystkie mo�liwo�ci. Ka�d� mo�li-
wo��. � Ci�gn�� dalej: � Przejrza� pan chyba spis os�b zaginionych?
Slack przytakn��. Wyj�� jaki� papier.
� Oto spis: pani Saunders. Jej zagini�cie zg�oszono przed tygodniem. Czarne
w�osy,
oczy niebieskie, lat trzydzie�ci sze��. To nie ona. A zreszt� wszyscy wiedz�, z
wyj�tkiem
21
jej m�a, �e uciek�a z ch�opakiem z Leeds; pani Bernard, lat sze��dziesi�t pi��;
Pamela
Reeves, lat szesna�cie, zagin�a wczoraj wiecz�r, bra�a udzia� w zebraniu
harcerek, ciem-
na szatynka, w�osy splecione w warkocze, pi�� st�p wzrostu...
Melchett wybuchn�� zdenerwowany:
� Niech�e mi pan nie czyta idiotycznych szczeg��w. Przecie� w naszym wypadku
nie chodzi o uczennic�. Moim zdaniem...
Zadzwoni� telefon.
� Halo... tak... tak. Szef policji w Much Benham. Co?... Chwileczk�, prosz�...
S�ucha�, robi�c notatki. Zmienionym g�osem ci�gn�� dalej:
� Ruby Keene, lat osiemna�cie, oczy niebieskie, nos sp�aszczony, prawdopodob-
nie ubrana w bia�� sukni� z pajetkami i srebrne sanda�ki. Jak? Tak, nie ulega
najmniej-
szej w�tpliwo�ci. Po�l� natychmiast Slacka. � Po�o�y� s�uchawk� i spojrza� na
inspek-
tora ze wzrastaj�cym zdenerwowaniem. � Teraz wiemy co�. Dzwoni� posterunek poli-
cji z Glenshire (Glenshire by�o s�siednim hrabstwem). Zagin�a dziewczyna, i to
z ho-
telu �Majestic", Danemouth.
� Danemouth, to ju� wygl�da prawdopodobniej.
Danemouth by�a to wielka, modna miejscowo�� k�pielowa nad morzem niedaleko
St. Mary Mead.
� Jakie� osiemna�cie mil st�d � m�wi� szef policji. � Dziewczyna by�a fordanser-
k� czy czym� podobnym w hotelu �Majestic". Wczoraj wiecz�r nie by�o jej na
wyst�pie
i dyrekcja by�a w�ciek�a z tego powodu. Kiedy do dzi� rana si� nie zjawi�a,
kt�ra� z kole-
�anek zg�osi�a na policji jej zagini�cie. A mo�e zg�osi� je kto� inny, tego
jeszcze nie wiem.
Wszystko na razie troch� niejasne. Najlepiej, �eby pan od razu pojecha� do
Danemouth.
Niech si� pan tam zg�osi u superintendenta Harpera i pracuje razem z nim.
II
Inspektor Slack rzuca� si� zawsze z rozkosz� w wir zaj��. Pogna� samochodem,
ofuk-
n�� ludzi, kt�rzy marzyli o tym, aby mu co� wa�nego donie��, ograniczy� ka�d�
rozmo-
w� do niezb�dnego minimum � oto �ywio� inspektora Slacka.
Dlatego te� w nieprawdopodobnie kr�tkim czasie sko�czy� rozmow� z wystraszo-
nym i zdenerwowanym zarz�dc� hotelowym, pozostawiaj�c biedakowi w�tpliw� pocie-
ch�, �e �najpierw sprawdzimy, czy to rzeczywi�cie ta dziewczyna, zanim poruszymy
ca��
spraw�", i powr�ci� do Much Benham w towarzystwie kuzynki Ruby Keene.
Przed wyjazdem z Danemouth zatelefonowa� do szefa policji, tak �e Melchett by�
uprzedzony o przybyciu inspektora, ale nie by� uprzedzony o lakonicznej formie
pre-
zentacji:
22
� To jest Josie, sir.
Pu�kownik Melchett patrzy� na inspektora z szeroko otwartymi ustami. Slack wi-
docznie zwariowa�.
M�oda kobieta wysiad�a z samochodu, ratuj�c sytuacj�.
� Josie jest moim pseudonimem artystycznym � o�wiadczy�a, b�yskaj�c pi�kny-
mi bia�ymi z�bami. � M�j partner nazywa si� Raymond, a ja Josie i naturalnie
wszyscy
w hotelu nazywaj� mnie Josie. Moje prawdziwe nazwisko brzmi J�zefina Turner.
Szef policji poprosi� pann� Tuner, �eby usiad�a. Musn�� j� przy tym szybkim,
wpraw-
nym spojrzeniem.
By�a to �adna m�oda kobieta � lat dwudziestu kilku. Sw�j przyjemny wygl�d za-
wdzi�cza�a raczej troskliwej piel�gnacji cery ni� istotnej pi�kno�ci. Sprawia�a
wra�e-
nie osoby pewnej siebie i weso�ej i zdawa�a si� posiada� du�o zdrowego rozs�dku.
Nie
by�a typem kobiety ol�niewaj�cej, ale by�a niezwykle poci�gaj�ca. Jej makija�
by� bar-
dzo dyskretny. Mia�a na sobie ciemny we�niany kostium. Cho� wygl�da�a na
wystraszo-
n� i zasmucon�, nie by�a specjalnie bole�nie dotkni�ta, jak stwierdzi� pu�kownik
Mel-
chett. Usiad�a i powiedzia�a:
� To zbyt straszne, aby by�o prawdziwe. Pan naprawd� my�li, �e to Ruby?
� Obawiam si�, �e w�a�nie pani� b�dziemy musieli o to zapyta�. B�dzie to nieste-
ty do�� przykre dla pani.
Panna Turner zapyta�a nie�mia�o:
� Czy... czy wygl�da... bardzo strasznie?
� Obawiam si�, �e to b�dzie pewien wstrz�s dla pani. � Pocz�stowa� j�
papierosem,
kt�ry przyj�a z wdzi�czno�ci�.
� Czy chcia�by pan, �ebym... �ebym j� od razu zobaczy�a?
� My�l�, �e tak by�oby najlepiej. Widzi pani, nie ma sensu wypytywa� pani�,
dop�-
ki nie mamy pewno�ci. Najlepiej mie� to za sob�, prawda?
� Dobrze.
Pojechali do kostnicy.
Kiedy Josie wr�ci�a z niej po kr�tkiej chwili, by�a do�� blada.
� To Ruby � orzek�a dr��cym g�osem. � Biedactwo! M�j Bo�e, w g�owie mi si�
kr�ci. Pewno nie mog�abym... � rozejrza�a si� t�sknym okiem � nie mog�abym do-
sta� troch� d�inu?
D�inu nie by�o, ale brandy by�a pod r�k� i po wypiciu jednego �yku panna Turner
si�
opanowa�a. O�wiadczy�a szczerze:
� To jednak robi wra�enie, prawda? Biedna ma�a Ruby! Co za �winie ci m�czy�ni!
� Wi�c my�li pani, �e to m�czyzna?
Josie zdziwiona podnios�a g�ow�.
� To nie by� m�czyzna? My�la�am... by�am pewna...
23
� Czy pani my�li o kim� okre�lonym?
Potrz�sn�a gwa�townie g�ow�.
� Nie. Nie mam najmniejszego poj�cia. Naturalnie, Ruby nie zwierza�aby mi si�,
gdyby...
� Gdyby co?
Josie zawaha�a si�.
� No... gdyby... gdyby chodzi�a z kim�.
Melchett skierowa� na ni� bystre spojrzenie. Milcza�, dop�ki nie znale�li si� z
powro-
tem w jego biurze. Wtedy zacz��:
� Niech pani pos�ucha, panno Turner. Chcia�bym us�ysze� od pani wszystko, co
pani wie.
� No, oczywi�cie. Od czego zacz��?
� Niech mi pani poda nazwisko tej dziewczyny, jej adres, stopie� pokrewie�stwa
z pani� i wszystko, co pani wiadomo o pannie Keene.
J�zefina Turner skin�a g�ow�. Melchett utwierdzi� si� w przekonaniu, �e nie
odczu-
wa specjalnego �alu. By�a przestraszona i zdenerwowana, ale nie zrozpaczona.
Bardzo
ch�tnie udziela�a informacji.
� Jej nazwisko brzmia�o Ruby Keene. To znaczy, jej pseudonim artystyczny. W rze-
czywisto�ci nazywa�a si� Rosy Legge. Jej matka by�a kuzynk� mojej matki. Znam
j�, od-
k�d jeste�my na �wiecie, ale niezbyt dobrze, pan mnie rozumie. Mam bardzo du�o
ku-
zynek. Kilka z nich pracuje w biurach, inne na scenie. Ruby kszta�ci�a si�, �e
tak po-
wiem, na tancerk�. Ju� zesz�ego roku mia�a kilka dobrych engagements. Nic
szczeg�lne-
go, ale b�d� co b�d� przyzwoite przedsi�biorstwa na prowincji. Potem by�a
fordanserk�
w �Palais de Danse" w Brixwell � South London. Mi�y, porz�dny lokal. Tam bardzo
do-
brze odnosz� si� do dziewcz�t. Ale nie zarabia si� du�o. � Przerwa�a na chwil�.
Pu�kownik Melchett skin�� g�ow� na znak, �e rozumie.
� Teraz musz� m�wi� o sobie. Od trzech lat jestem tancerk� i partnerk� do bryd�a
w hotelu �Majestic" w Danemouth. Jest to niez�a posada, dobrze p�atna i bardzo
przy-
jemna. Trzeba dba� o go�ci, gdy przyje�d�aj� � towarzyszy� im. Niekt�rzy
oczywi�cie
wol� by� sami, inni znowu czuj� si� osamotnieni i szukaj� towarzystwa. Pr�buj�
odpo-
wiadaj�cych sobie ludzi zebra� do bryd�a, zach�cam m�odych do ta�ca i tym
podobne.
Wymaga to naturalnie odrobiny taktu i do�wiadczenia.
Melchett skin�� znowu g�ow�. Odnosi� wra�enie, �e ta osoba na pewno dobrze wy-
pe�nia swoje obowi�zki. Ma taki przyjemny, uprzejmy spos�b bycia i jest
najwidoczniej
m�dra, nie b�d�c bynajmniej intelektualistk�.
Josie ci�gn�a dalej:
� Poza tym mamy co wiecz�r kilka wyst�p�w tanecznych z Raymondem. Raymond
Starr jest naszym fordanserem i trenerem tenisowym. Tego lata posz�am jak zwykle
na
24
pla��, po�lizn�am si� na skale i uszkodzi�am sobie porz�dnie kostk�.
Melchett zauwa�y�, �e utyka�a z lekka.
� Naturalnie, nie mog�am jaki� czas ta�czy� i to by�o bardzo przykre. Nie
chcia�am,
�eby hotel anga�owa� kogo� innego na moje miejsce. To zawsze niebezpieczne. �
Przez
moment jej dobroduszne niebieskie oczy nabra�y ostrego i twardego wyrazu � wyra-
zu kobiety, kt�ra walczy o sw�j byt. � �atwo by� zepchni�tym. Pomy�la�am wi�c o
Ru-
by i zaproponowa�am zarz�dcy hotelu, �eby j� sprowadzi�. By�abym dalej partnerk�
do
bryd�a i do towarzystwa, Ruby za� ta�czy�aby za mnie. W ten spos�b wszystko
zosta�o-
by w rodzinie, rozumie pan?
Melchett zrozumia�.
� Dyrektor zgodzi� si�. Zadepeszowa�am do Ruby i przyjecha�a. By�a to dla niej
du�a szansa. Hotel o wiele wy�szej klasy ni� wszystkie te lokale, w kt�rych
dotychczas
pracowa�a. To by�o mniej wi�cej przed miesi�cem.
Pu�kownik Melchett zapyta�:
� A czy mia�a powodzenie?
� Owszem � odpar�a Josie oboj�tnie. � Spisa�a si� ca�kiem dobrze. Nie ta�czy tak
dobrze jak ja, ale Raymond pomaga� jej. Poza tym by�a do�� �adna, smuk�a,
jasnow�o-
sa i dziecinna. Malowa�a si� troch� za du�o. Zawsze jej to wytyka�am. Ale pan
przecie�
wie, jakie s� te dziewcz�ta. Mia�a dopiero osiemna�cie lat, a w tym wieku
przesadza si�
we wszystkim. To niestosowne w hotelu tej klasy co �Majestic". Musia�am jej
stale pilno-
wa�, aby si� nie malowa�a zbyt jaskrawo.
� Czy lubiano j�?
� Owszem. Wie pan, Ruby nie by�a bardzo inteligentna. By�a troch� dziecinna.
Mia-
�a wi�ksze powodzenie u starszych pan�w ni� u m�odych.
� Czy mia�a przyjaciela?
Oczy dziewczyny zetkn�y si� porozumiewawczo ze wzrokiem szefa policji.
� Nie w tym znaczeniu, jak pan my�li. Ja w ka�dym razie nic o tym nie wiem.
Zreszt� nie zwierzy�aby mi si�.
Przez okamgnienie Melchett zapytywa� siebie, dlaczego nie. Josie bynajmniej nie
sprawia�a wra�enia srogiej westalki. Ale powiedzia� tylko:
� Prosz� mi teraz opowiedzie�, kiedy pani widzia�a kuzynk� po raz ostatni.
� Wczoraj wiecz�r. Ruby i Raymond mieli zawsze dwa wyst�py, jeden o wp� do je-
denastej, drugi o p�nocy. Sko�czyli pierwszy. Potem widzia�am, �e Ruby ta�czy z
jed-
nym z m�odych go�ci hotelowych. Gra�am w holu w bryd�a. Hol dzieli od sali
dansin-
gowej szklana �ciana. Wtedy po raz ostatni widzia�am Ruby. Tu� po p�nocy
przyszed�
do mnie strasznie zdenerwowany Raymond, pytaj�c, gdzie jest Ruby. Nie m�g� jej
nig-
dzie znale��, a ju� by�a pora zacz��. By�am w�ciek�a, powiadam panu! Takimi
g�upstwa-
mi psuj� sobie dziewcz�ta wszystko. Dyrekcja si� rozgniewa i od razu ma si�
zwolnie-
25
nie! Posz�am z Raymondem na g�r� do pokoju Ruby, ale nie by�o jej tam.
Zauwa�y�am,
�e si� przebra�a. Suknia, w kt�rej ta�czy�a � r�owa sukienka z ryszkami �
wisia�a na
krze�le. Zazwyczaj zostawa�a w tej samej sukni, chyba �e to by� wiecz�r jakich�
specjal-
nych wyst�p�w, na przyk�ad �roda.
Nie mia�am poj�cia, gdzie mog�a p�j��. Kazali�my orkiestrze jeszcze zagra�
fokstro-
ta � ci�gle ani �ladu Ruby. Wobec tego powiedzia�am Raymondowi, �e ja z nim
wyst�-
pi�. Wybrali�my numer niespecjalnie m�cz�cy dla mojej chorej nogi i skr�cili�my
go,
jak si� tylko da�o. Ale mimo to dokuczy� mi bardzo. Ca�a noga mi dzisiaj
spuch�a. A Ru-
by jak nie by�o, tak nie by�o. Siedzieli�my do drugiej, czekaj�c na ni�. By�am
naprawd�
bardzo z�a.
G�os jej dr�a� z lekka. Melchett wyczu� w nim szczere rozgoryczenie. Przez
chwil� si�
zdziwi�. Wobec fakt�w, kt�re mia�y miejsce, taka reakcja wyda�a mu si�
nieuzasadniona.
Mia� wra�enie, jakby Josie zataja�a co� umy�lnie. Zapyta�:
� A dzisiaj rano, kiedy okaza�o si�, �e Ruby Keene nie ma i �e jej ��ko by�o
nie-
tkni�te, posz�a pani na policj�?
Wiedzia� z raportu telefonicznego Slacka z Danemouth, �e tak nie by�o. Ale
chcia� si�
dowiedzie�, co J�zefina Turner odpowie na to.
Nie zawaha�a si�. Powiedzia�a:
� Nie, nie posz�am na policj�.
� A dlaczego nie, panno Turner?
Spojrza�a mu otwarcie w oczy.
� Pan te� nie zrobi�by tego na moim miejscu!
� My�li pani?
� Musia�am pami�ta� o mojej posadzie. Hotel nie cierpi skandalu. Zw�aszcza, gdy
jest we� wmieszana policja. Nie przypuszcza�am, �eby si� Ruby co� sta�o. Nie
przesz�o
mi przez g�ow�! My�la�am, �e strzeli�a g�upstwo z jakim� m�odym cz�owiekiem.
By�am
przekonana, �e wr�ci � i wtedy chcia�am jej powiedzie�, co o tym s�dz�! Te
osiemna-
stolatki s� takie g�upie!
Melchett udawa�, �e czyta notatki.
� Ach tak, widz�, �e niejaki pan Jefferson doni�s� o tym policji. Czy to kto� z
go�ci
hotelowych?
J�zefina Turner odpar�a kr�tko:
� Tak.
� Co sk�oni�o Jeffersona do tego?
Josie przejecha�a r�k� po klapie �akietu. Sta�a si� nagle pow�ci�gliwa.
Pu�kownik
Melchett odni�s� znowu wra�enie, �e co� przed nim tai. Odezwa�a si� ponuro:
� To kaleka. On... on si� bardzo �atwo denerwuje. My�l�, �e to w�a�nie dlatego,
i�
jest kalek�.
26
Melchett zmieni� temat.
� A kto to jest ten m�ody cz�owiek, z kt�rym kuzynka pani ostatnio ta�czy�a?
� Nazywa si� Bartlett. Mieszka u nas od jakich� dziesi�ciu dni.
� Czy ��czy� ich jaki� szczeg�lnie serdeczny stosunek?
� Nic specjalnego, mam wra�enie! W ka�dym razie nic, o c