7382

Szczegóły
Tytuł 7382
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

7382 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 7382 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

7382 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Dave Wolverton LOT FENIKSA Dolina Cieni U wej�cia do jaskini, zwracaj�c �lepe oczy w kierunku zachodz�cego s�o�ca, sta�y ponadtrzymetrowe pos�gi staro�ytnych Med-Jai. Kamienne postacie trzyma�y w poprzek piersi zakrzywione sztylety Gdy Alex z Arde-them Bayem i dwoma innymi ch�opcami podjecha� bli�ej, dostrzeg� na ich czo�ach i r�kach tatua�e namalowane barwnikiem indygo. Takie same, jakie mia� Ardeth Bay Ardeth Bay zatrzyma� wielb��da i czeka�. Alex otar� pot z czo�a i zastanawia� si�, czy nie poci�gn�� �yka wody z manierki. Zapada� wiecz�r i ska�y oddawa�y ciep�o, kt�re wch�on�y za dnia. O tej porze roku egipskie s�o�ce pra�y�o bezlito�nie. Skwarny grudzie� torowa� drog� upalnemu styczniowi - w Egipcie by�a w�a�nie pe�nia lata. Karawany Beduin�w ucieka�y z rozleg�ej Sahary, szukaj�c schronienia w wioskach nad Nilem lub w nadmorskich miastach Libii. Ardeth Bay spojrza� przez rami� na trzech ch�opc�w: Aleksa, Ismaela i Barab�. - Udajemy si� do naj�wi�tszego miejsca Med-Jai - rzek� z powag�. - To, co tam zobaczycie i czego si� dowiecie, musi pozosta� tajemnic�. Wy trzej od dawna pragniecie zosta� Med-Jai. Mo�e tak si� stanie, a mo�e wasze pragnienie si� nie spe�ni. Cokolwiek si� wydarzy, pami�tajcie: nie wolno nikomu m�wi� o tym, co zobaczyli�cie. - Dochowam tajemnicy - obieca� Alex. Ismael r�wnie� przyrzek� dochowa� sekretu, ale Bara-ba, kt�rego ojciec by� jednym z wodz�w Med-Jai, tylko mrukn�� co� pod nosem. Ardeth Bay odwr�ci� si� w stron� jaskini i zawo�a�: - �yjesz jeszcze? -Witaj, Ardecie Bayu, panie Med-Jai! - odpowiedzia�a staruszka. Jej g�os by� s�aby i dr��cy niczym paj�czyna. Kiedy d�wi�k wydoby� si� z jaskini, Alex poczu� na twarzy nag�y podmuch. - Wprowad� uczni�w. Ardeth Bay machn�� r�k�, ka��c trzem ch�opcom zsi��� z wierzchowc�w. - Hop! - zawo�a� Alex, poklepuj�c po g�owie Smrod-ka, swojego wielb��da, dop�ki zwierz� nie przykl�k�o. Zeskoczy� na kamienist� �cie�k�, jak dwaj pozostali ch�opcy, i zajrza� do jaskini. Wewn�trz panowa� nieprzenikniony mrok. Nagle b�ysn�o �wiat�o i rozleg� si� g�o�ny trzask, jakby wypali�a stara strzelba. Przez sekund� jaskinia by�a o�wietlona i Alex dostrzeg� w�r�d szarych kamieni b�yski z�ota. A po chwili przestraszony odskoczy� od wej�cia. �ciany groty wy�o�one by�y czaszkami. Puste oczodo�y l�ni�y, a z�by b�yszcza�y jak gdyby czaszki ob��ka�czo �mia�y si� z w�asnej �mierci. Czerepy zwi�zane zapraw� uk�ada�y si� niczym ceg�y w murze. Rozb�ys�o wi�cej �wiat�a i po�rodku jaskini strzeli� ogie�. To staruszka u�y�a ogniowego proszku, by zbudzi� p�omienie do �ycia. Odziana w czarne szaty, kl�cza�a nad ogniem i rozgarnia�a lask� w�gle. Wygl�da�a jak czarownica. Alex pomy�la�, �e nigdy nie widzia� tak starej kobiety. W�osy mia�a srebrne, a jej policzki pokrywa�y spiralne tatua�e. Alex dostrzeg� staroegipskie artefakty starannie u�o�one na pod�odze za jej plecami. Dalej sta� wysoki na sze�� metr�w z�oty pos�g Horusa, m�czyzny z g�ow� soko�a. W k�cie le�a� niezwyk�y �uk z br�zu, tak gruby, �e Alex zastanawia� si�, czy nie jest to przypadkiem mityczny �uk Odyseusza. Na wyst�pie skalnym wisia� przepi�kny z�oty naszyjnik i b�yszcz�cy w blasku ognia amulet w kszta�cie skarabeusza, wy�o�ony lapis lazuli i rodolitem. W pobli�u na cokole sta� srebrny puchar wysadzany granatami, tak wspania�y, �e Alex uzna�, i� m�g�by by� �wi�tym Graalem. Ch�opak podejrzewa�, �e wszystkie te przedmioty zosta�y zabrane z grobowc�w, poniewa� by�y zbyt niebezpieczne dla ludzi. Dostrzeg� na nich magiczne inskrypcje. - Przyprowadzi�em trzech ch�opc�w na pr�b� - oznajmi� Ardeth Bay - Ty jeste�... - staruszka zwr�ci�a si� do ch�opca, kt�ry sta� po lewej stronie Aleksa - Ismael ben Jusaf. Zna�am twojego ojca. Alex domy�li� si�, �e uprzedzono j� o ich przybyciu. - To by� dobry cz�owiek - ci�gn�a - i s�u�y� dzielnie Med-Jai do samej �mierci, oby Allach da� spok�j jego duszy Pragniesz p�j�� wjego �lady? -Jestem w odpowiednim wieku - odpar� Ismael. - A co b�dzie z twoj� matk� i siostrami? Kto si� nimi zaopiekuje, kiedy ty b�dziesz w�drowa� po pustyni? - Moja matka kupuje ziarna kawy z g�r i sprzedaje je na targu. Interes idzie nie�le. Da�a mi swoje b�ogos�awie�stwo. - A ty, Barabo? - zapyta�a staruszka. - My�lisz, �e jeste� gotowy? - Przodkowie mojego ojca byli Med-Jai, kiedy budowano pierwsze piramidy- Baraba odrzek� z dum�. - Pragn� by� jednym z nich. - Tylko wtedy, gdy oka�esz si� tego godny - zaznaczy�a kobieta, jak gdyby rozczarowana jego butnym tonem. - Ty za�, Aleksie 0'Connellu - podj�a - ty urodzi�e� si� w dalekim kraju... Dotychczas patrzy�a w ogie�, ale teraz podnios�a g�ow�. Jej oczy pokrywa�a katarakta. By�a �lepa, lecz Alex mia� wra�enie, �e wpatruje si� w niego uwa�nie. - Moja mama jest p�krwi Egipcjank� - powiedzia� obronnym tonem. - Jest archeologiem i to od niej nauczy�em si� szanowa� ziemi�, grobowce i ruiny. Poza tym kocham t� ziemi� tak, jakbym si� tutaj urodzi�. Pragn� zosta� Med-Jai. - A twoi rodzice wyrazili zgod�? - Oni... oni nie wiedz�, �e tu jestem - przyzna� si� Alex. -Jeszcze przez tydzie� b�d� na sp�nionym miesi�cu miodowym. - Zostawili go pod moj� opiek� - spokojnie wyja�ni� Ardeth Bay. -Jego ojciec wie, �e ucz� go, jak prze�y� na pustyni. Oboje przyzwalaj� na to. - Rozumiem... - Staruszka z zadum� pochyli�a g�ow�, po czym ponownie spojrza�a na Aleksa. - Skoro jeste� pod opiek� Ardetha Baya, mo�esz kontynuowa� szkolenie. S�ysza�am o tobie dobre rzeczy. Powiadaj�, �e masz serce Med-Jai. Je�li to prawda, b�dziesz pierwszym od wielu pokole� obcym, kt�ry wst�pi w nasze szeregi. Alex zarumieni� si� z zak�opotania i zadowolenia. Spojrza� na Ismaela i Barab�. Ismael u�miecha� si�, jakby sam otrzyma� pochwa��, ale Baraba �ypn�� na niego gniewnie. Staruszka si�gn�a do ognia i wzi�a w palce p�on�c� g�owni�. - Od czas�w pierwszych faraon�w - zagai�a - Med--Jai strzeg� tej ziemi. Na pocz�tku pilnowali grobowc�w, by ocali� skarby faraon�w. Ale Egipt jest stary. Magia tej ziemi jest silna, a pustynia pe�na skarb�w i tajemnic. M�wi�c to, unosi�a i opuszcza�a r�k�. Alex przygl�da� si� jej zafascynowany, czekaj�c, kiedy rzuci �agiew. Nie zrobi�a tego jednak. - Bogactwa te przyci�gaj� g�upich i chciwych; tych, kt�rzy maj� nadziej� na grabie� i szybkie zyski i nie bacz� na z�o, kt�re mog� uwolni�. -Wskaza�a czaszki szczerz�ce si� ze �cian jaskini, daj�c do zrozumienia, co spotka�o tych, kt�rzy byli na tyle nierozs�dni, by pokusi� si� o pl�drowanie grob�w. - By� Med- Jai to zaszczyt, ale z zaszczytem tym wi��� si� obowi�zki. �aden z was jeszcze nie rozumie, na co si� decyduje. Med-Jai s� ogniem na pustyni. Nasz p�omie� ja�nieje od pi�ciu tysi�cy lat. Ka�dy, kto chce zosta� Med-Jai, powinien da� z siebie wszystko. Musi nie tylko trzyma� ogie�, ale te� sam musi sta� si� p�omieniem. Rozumiecie? Alex przytakn�� niech�tnie. -Jestem gotowy zosta� Med-Jai - powiedzia� Ismael. Podszed� do ognia i wyj�� roz�arzony w�gielek. Trzyma� go przez chwil�, krzywi�c si� z b�lu. Alex patrzy� na to przera�ony. Wiedzia�, �e b�l jest straszliwy. Ba� si�, �e on te� b�dzie musia� trzyma� w r�ku p�on�cy w�giel. Pot wyst�pi� na czo�o Ismaela i Alex poczu� sw�d przypiekanego cia�a. W ko�cu Ismael j�kn�� i cisn�� w�gielek do ognia. Staruszka ze smutkiem potrz�sn�a g�ow�. - On jeszcze nie jest gotowy - powiedzia�a do Arde-tha Baya. Ardeth Bay skin�� g�ow�, daj�c znak, by ch�opiec odszed�. Strach i wsp�czucie �cisn�y brzuch Aleksa. Polubi� Ismaela, kt�ry mia� szeroki zara�liwy u�miech i by� sympatyczny. Alex zasmuci� si�, widz�c, �e kolega zosta� odtr�cony przez Med-Jai, jeszcze zanim mia� okazj� do nich do��czy�. Ismael przez chwil� sta� jak ra�ony gromem, a potem chwiejnie ruszy� w stron� wyj�cia z jaskini. Alex odprowadzaj�c go wzrokiem, dostrzeg� dw�ch wysokich stra�nik�w wy�aniaj�cych si� z cienia tu� przy wyj�ciu. Poniewa� byli ubrani na czarno, nie zauwa�y� ich, kiedy wchodzili do groty, cho� mija� ich w odleg�o�ci kilku centymetr�w. Stra�nicy wyprowadzili Ismaela. Kobieta spojrza�a na Aleksa, ale on nie odwa�y� si� wzi�� roz�arzonego w�gielka. Baraba te� nie. Staruszka u�miechn�a si�. 10 - Wiedza o w�asnych ograniczeniach jest wst�pem do m�dro�ci. Niedbale rzuci�a �agiew w ognisko. - W przysz�o�ci, je�li zostaniecie Med-Jai, b�dziecie musieli przej�� pr�b� ognia. Ale teraz czeka was wa�niejszy sprawdzian. Poprosi�am Ardetha Baya, �eby was przyprowadzi�, poniewa� trzeba zapobiec katastrofie. Jak wiecie, dni s� bardzo gor�ce, od dawna nie by�o takich upa��w. Ten skwar budzi staro�ytn� gro�b�. - Mumi�? - zapyta� Alex. Ju� w przesz�o�ci walczy� z mumiami i upiorami; teraz zastanawia� si�, co mo�e by� na pustyni gro�niejsze od Kr�la Skorpiona... - Nie mumi� - odpowiedzia�a stara kobieta. - Nie, to co� innego, co� z legend. Dawno temu, w zamierzch�ych wiekach, �y�y na tych ziemiach wielkie stwory - na wp� ptaki, na wp� w�e. W owych czasach w sercu Sahary istnia�o wiele jezior, a na ich brzegach �y�y stada bawo��w, hipopotam�w i �urawi. W�optaki zim� polowa�y na jeziorach, latem za� lecia�y w g�ry, by tam z�o�y� jaja. S�yszeli�cie o tych stworzeniach? - Czy chodzi o lataj�ce w�e, kt�re widzieli ludzie Moj�esza, gdy w�drowali przez pustyni�? - zapyta� nie�mia�o Alex. - Tak! - krzykn�a staruszka. - S�ysza�e� o nich! Tutaj w Egipcie zwano je feniksami. Grecy, mieszkaj�cy na p�noc st�d, nazywali je draktferionami, a Germanie, dla kt�rych by�yjedynie legend�, zmienili nazw� na smoki. - Chyba nie chcesz powiedzie�, �e na pustyni naprawd� �yj� smoki - Alex mrukn�� z niedowierzaniem. 11 - Nie, ju� nie. Tradycja Med-Jai m�wi, �e kiedy trzy tysi�ce lat temu jeziora Sahary wysch�y, feniksy zacz�y przymiera� g�odem. Wtedy pojawi�y si� mi�dzy lud�mi -porywa�y byd�o i dzieci. Ca�e wioski musia�y si� ukrywa�. M�czy�ni staczali z nimi bitwy i wystawiali na przyn�t� zatrute sztuki byd�a. W ci�gu zaledwie kilku lat feniksy zosta�y prawie ca�kowicie wyt�pione. Wyobra�nia Aleksa pracowa�a na najwy�szych obrotach. -Jak du�e by�y te smoki? - Podobno rozpostarte skrzyd�a mia�y prawie dziesi�� metr�w, a ich cia�a osi�ga�y po�ow� tej d�ugo�ci. Wed�ug naszej tradycji nawet tysi�ce lat temu wyst�powa�y niezwykle rzadko. Od stuleci nikt ich nie widzia�. Ale... -ci�gn�a staruszka, wskazuj�c palcem na po�udniowy wsch�d - w pobliskich g�rach feniksy mia�y gniazdu. Szponami wykopywa�y w ziemi g��bokie jamy i w nich ukrywa�y jaja. Jaja dojrzewa�y w spokoju przez dziesi�tki lat. Potem matka wraca�a i ogrzewa�a je p�omieniami z w�asnego dzioba, dop�ki nie wyklu�y si� m�ode. Feniksy odesz�y, lecz w g�rach pozosta�o par� jaj. Wiatry hulaj�ce w�r�d wzg�rz odwiewaj� piasek i czasami ods�aniaj� jajo. Mniej wi�cej co sto lat, po czterdziestu kolejnych dniach wyj�tkowego upa�u, istnieje ryzyko, �e jajo ogrzeje si� na tyle, by stan�� w p�omieniach i p�kn��. A wtedy wykluje si� feniks. Przez d�ugi czas milcza�a, jakby chcia�a si� upewni�, czy wszyscy rozumiej� powag� sytuacji. Jednak Alex nie dawa� wiary jej s�owom. Widzia� co prawda mumie powstaj�ce z grob�w, a nawet trzyma� w d�oni cudowny amulet 12 Ozyrysa i czu� jego tw�rcz� moc, jednak ta opowie�� wydawa�a mu si� nieprawdopodobna. R�wnie dobrze mog�oby chodzi� o jajo dinozaura, z kt�rego mo�e wyklu� si� m�ode. - Dwa dni temu dotar�y do nas wie�ci - podj�a staruszka - �e karawana arabskich kupc�w znalaz�a jajo. Ci ludzie nie maj� najmniejszego poj�cia, co im wpad�o w r�ce ani jak bardzo jest to niebezpieczne. Dzisiejszej nocy rozbij� ob�z niedaleko st�d. Karawana zmierza na p�noc zachodnim brzegiem Nilu. Wy, ch�opcy, musicie j� odnale��. W�lizni�cie si� do obozu i wykradniecie jajo. Czasu jest niewiele. Feniks mo�e wyklu� si� w ci�gu trzech dni. Ruszajcie. I oby�cie wr�cili jako zwyci�zcy - zako�czy�a. Alex zerkn�� na Barab�. Starszy ch�opiec odwzajemni� spojrzenie, wysoko podnosz�c brod�. Wjego oczach czai�o si� wyzwanie. Przyjaciele Kiedy ch�opcy wyszli z jaskini, zachodz�ce s�o�ce wci�� jeszcze p�on�o na niebie. Pasma krwawej czerwieni o�wietla�y horyzont i mia�o si� wra�enie, �e ca�y niebosk�on stanie w p�omieniach. D�ugie cienie k�ad�y si� za skalistymi wzg�rzami. By� straszny upa�. Wysoko na firmamencie �wieci�a jasna gwiazda. Alex rozejrza� si� w poszukiwaniu Ismaela, ale jego wielb��d ju� znik�. - Odszed� tak szybko - powiedzia� smutno. Ardeth Bay chrz�kn��. - Eskorta wyprowadzi�a go z doliny. Nie my�l o nim wi�cej. - Co mamy zrobi�, gdy zdob�dziemy jajo? - zapyta� Alex. Ardeth Bay u�miechn�� si� tajemniczo. -Jeste� pewien, �e je zdob�dziecie? 14 -Jaje zdob�d� - powiedzia� z przekonaniem Bara-ba. - Inshallah - rzek� Ardeth Bay, co znaczy�o �Jak B�g pozwoli". -Aleje�li zdob�dzieciejajo feniksa, musicie zrobi� to, co uznacie za s�uszne, moi m�odzi przyjaciele. Pami�tajcie, Med-Jai s� stra�nikami pustyni, a wy ruszacie na misj� Med-Jai. Przysi�gli�my chroni� �ycie. Alex si� zamy�li�. Wyobrazi� sobie, jak roz�upuje jajo, zabijaj�c ma�ego gada- ptaka. Ale gdyby naprawd� mia� smocze jajo, tak rzadkie i cudowne, czy m�g�by je zniszczy�? Taki pomys� napawa� go wstr�tem. Zdobycie jajajest tylko cz�ci� pr�by, u�wiadomi� sobie. Znacznie trudniejsze b�dzie podj�cie w�a�ciwej decyzji. Alex dosiad� Smrodka i kaza� mu wsta�. Baraba poszed� za jego przyk�adem. Ardeth Bay zosta� przed jaskini�. Jechali w d� zbocza mi�dzy ocienionymi ska�ami. - Widzia�e� u�miech Ardetha Baya? - Alex zapyta� Barab�. - Chyba nie wierzy, �e zdob�dziemy jajo. - By� mo�e wie, �e zadanie jest trudniejsze, ni� mo�e si� wydawa� - odpar� Baraba. -A wiesz, coja my�l�? My�l�, �e ta pr�ba zosta�a zain-scenizowana. Nie wierz� w smocze jajo. Za�o�� si�, �e ci kupcy w rzeczywisto�ci s� Med-Jai, kt�rzy b�d� pr�bowali ukry� przed nami jajo. - By� mo�e - burkn�� Baraba, trzepn�� wielb��da po zadzie i ruszy� k�usem. Nie jest zbyt przyjacielski, pomy�la� Alex, poganiaj�c Smrodka. 15 W p� godziny przebyli wzg�rza i wyjechali na kamienist� pustyni�. Olbrzymie g�azy garbi�y si� niczym ogry Wieczorne powietrze by�o gor�ce i duszne. Nagle Alex us�ysza� dochodz�cy z oddali ryk wielb��da. Smrodek rykn�� w odpowiedzi. - Alex! Alex 0'Connell! - zawo�a� kto�. Alex rozpozna� g�os. Nale�a� do jego dobrego kumpla, Matta Harril-la. -Zaczekaj! - Matt? - zdumia� si� ch�opak. Po chwili Matt wy�oni� si� zza stosu g�az�w. Za nim, na drugim wielb��dzie, jecha�a druga posta�. By�a to Ra-chel Stroeker. - Do licha, co wy tu robicie? - zapyta� Alex, gdy si� zbli�yli. - Wysychamy na wi�ry - odpar� Matt. Blady ch�opiec podjecha� do Aleksa i u�miechaj�c si� szeroko, zrzuci� kaptur. - Nie masz przypadkiem troch� zb�dnej wody? Tak mi zasch�o w ustach, �e nie mam czym splun��. -Jechali�cie za mn� przez pustyni�? - zapyta� Alex. -Wyjechali�my z Kairu cztery dni temu! - Pod��ali�my szlakiem wielb��d�w. Nie by�o to trudne, dop�ki nie dotarli�my do wzg�rz. - Musieli�my jecha� za tob� - doda�a Rachel z lekkim niemieckim akcentem, zatrzymuj�c wielb��da. -Przed wyjazdem zachowywa�e� si� bardzo podejrzanie. Skrada�e� si� i w nocy, nie m�wi�c nikomu s�owa, okul-baczy�e� wielb��da. Domy�lili�my si�, �e szykuje si� niez�a zabawa. - Ale... - Aleksowi zabrak�o s��w. - Co na to wasi rodzice? 16 - M�j tata pojecha� w interesach do Konga - oznajmi�a Rachel. - Nie b�dzie go przez par� tygodni. Ojciec Rachel s�u�y� w niemieckim wojsku, sk�d zosta� zwolniony z powodu �ydowskiego pochodzenia. Obecnie pracowa� dla francuskiej Legii Cudzoziemskiej jako szpieg. Pojawia� si� niespodziewanie w ambasadzie w Kairze i zn�w znika�, by wype�nia� jakie� tajemnicze misje. - A m�j tata wyjecha� do Londynu, by dopracowa� szczeg�y �jakiego� nowego traktatu" - wyja�ni� Matt. -Mia� zamiar zatrudni� opiekunk� i bardzo si� ucieszy�, gdy mu powiedzia�em, �e twoi rodzice zaprosili mnie do was. Ojciec Matta by� ambasadorem Anglii w Egipcie. Cz�sto ton�� w stosach dokument�w i rzadko mia� czas na rozmowy z synem, nie m�wi�c o otaczaniu go w�a�ciw� rodzicielsk� opiek�. - Rozumiem - mrukn�� Alex. - A teraz powiedz, co tu si� �wi�ci - przynagli�a go Rachel. - Nic im nie m�w! - zawo�a� Baraba po arabsku. Wjecha� na wielb��dzie mi�dzy wierzchowce Aleksa i Matta i obrzuci� przybysz�w twardym spojrzeniem. - Wszystko w porz�dku - uspokoi� go Alex. - To przyjaciele. - Nie moi - burkn�� Baraba. - Med-Jai mo�e przyja�ni� si� tylko z Med-Jai. - Z takim charakterem - odezwa�a si� Rachel - nawet bogaczowi nie uda�oby si� kupi� przyjaciela. Oczy Baraby rozb�ys�y z gniewu. Ch�opak warkn�� gro�nie, smagn�� wielb��da witk� i pogalopowa� w ciemno��. 2-Lot feniksa 17 Rachel westchn�a, z�a, �e obrazi�a Barab�. - Chod�cie - powiedzia� Alex, ruszaj�c za Barab�. -W drodze opowiem wara, co si� wydarzy�o. W czasie nocnej jazdy Alex opowiedzia� Mattowi i Rachel tyle, ile m�g�, zachowuj�c dla siebie to, co widzia� w jaskini. Matt zareagowa� entuzjastycznie. -Je�li dopisze nam szcz�cie, na �niadanie zjemy jaja feniksa. I zacz�� pod�piewywa� star� obozow� piosenk� o �a-bieTwiddly i kaczorze Twaddly. Baraba jecha� na czele, sztywno wyprostowany w siodle i zagniewany. Niebawem od Sahary zacz�� wia� silny wiatr, wzbijaj�cy chmury piasku i unosz�cy je tak wysoko w niebo, �e przys�oni�y gwiazdy. W�r�d ob�ok�w py�u zamigota�a b�yskawica, ale deszcz nie spad�. Ziarna piasku uderza�y o g�azy i z szumem spada�y na ziemi�. Baraba pogania� wielb��da, lawiruj�c mi�dzy ska�ami w migotliwym �wietle b�yskawic. Wysoko po niebie przetoczy� si� grzmot, p�osz�c wielb��dy, a� trudno by�o nimi kierowa�. Matt umilk�, za to Rachel zacz�a nuci� cicho po niemiecku. Alex nie rozumia� s��w, ale melodia przywodzi�a na my�l dom i rodziny zasiadaj�ce wok� kominka, by w mro�ny zimowy wiecz�r popija� gor�c� czekolad�. Alex zmru�y� oczy i naci�gn�� g��biej kaptur burnusa, by os�oni� si� przed piaskiem. Zastanawia� si�, czy nie mogliby rozbi� na noc obozu. Baraba wysforowa� si� daleko do przodu. By� dzieckiem pustyni, urodzonym na tej ziemi, i wydawa�o si�, �e 18 potrafi odnale�� szlak nawet tam, gdzie Alex nic nie widzi. Czasami wyprzedza� ich tak bardzo, �e Alex ba� si�, i� si� pogubi�. Nie chc�c do tego dopu�ci�, stale pop�dza� wielb��da, co r�wnie� by�o niebezpieczne. Gdyby zwierz� si� potkn�o, mog�oby z�ama� nog� albo przygnie�� je�d�ca. Niebezpiecze�stwo by�o potr�jne, gdy� Matt i Rachel byli nowicjuszami wje�dzie na wielb��dach, a przecie� te� musieli jecha� galopem. Wreszcie szlak, kt�rym zmierzali, zako�czy� si� w�r�d skalnego rumowiska. Alex zobaczy� Barab� kilkaset metr�w dalej, na szczycie niewysokiego wzg�rza. Obra� z�� drog�. - Zaczekaj - zawo�a�, ale Baraba przyspieszy� i znikn�� za grzbietem pag�rka. - On nas chyba nie lubi - powiedzia�a Rachel. - Aha - mrukn�� Matt. - Nie zaprosz� go na urodziny! Alex cmokn�� na Smrodka i zawr�ci�. Pogalopowa�, wypatruj�c innego szlaku. Wielb��d trafi� kopytem na kamie� i potkn�� si�, z trudem zachowuj�c r�wnowag�. Alex zeskoczy� na ziemi� i obejrza� kopyto. Na szcz�cie nie p�k�o. Dosiad� wielb��da i teraz jecha� ostro�niej. Po jakim� czasie znowu zobaczy� Barab�. - Odbi�o ci? - krzykn��. - Zwolnij! Kto� mo�e si� zrani�! Baraba zatrzyma� si� i czeka�, a� Alex, Matt i Rachel podjad� bli�ej. Wtedy warkn��: - Wracaj, Aleksie O'Connellu. I zabierz swoich nic niewartych przyjaci�. Spowalniasz mnie. Masz nadziej�, 19 �e zostaniesz Med-Jai, ale nie urodzi�e� si� do �ycia na pustyni. Nie jeste� jednym z nas. Pr�dzej w�� zostanie s�onecznym ptakiem ni� ty Med-Jai. W g�osie Baraby pobrzmiewa�o nie tylko wyzwanie. Jego s�owa przepe�nia�a pogarda. - Dlaczego uwa�asz, �e nie zostan� Med-Jai? - zapyta� Alex. - Bo jest tylko jedno jajo feniksa i tylko ten, kto zaniesie je staruszce, zostanie Med-Jai. I to b�d� ja - zawo�a� Baraba dziko, uderzaj�c r�k� w pier�. - Ja zostan� Med-Jai! Smagn�� witk� biednego wielb��da po zadzie i ruszy� dalej w tumany py�u szalej�ce po pustynnej r�wninie. Alex przez chwil� siedzia� w siodle jak og�uszony. Baraba przemieni� misj� w wy�cig. - Nie przejmuj si� - powiedzia�a Rachel. - Pomo�emy ci znale�� to jajo feniksa. Jednak Aleksa ogarn�a czarna rozpacz. Matt i Rachel byli bliskimi przyjaci�mi i nie m�g� ich tutaj zostawi�. Ale Baraba mia� racj�. Oni go spowalniali. Czu� si� tak, jakby wl�k� przez pustyni� kotwic�. Wiatr przybra� na sile i uderzy� go w plecy. Piasek za-sycza� mi�dzy ska�ami i nagle Barab� przys�oni�a chmura py�u. Znikn��, jakby roztopi� si� w g�stej mgle. Odjecha� w noc. Przepad�. 2cijo feniksa Alex, Rachel i Matt p�dzili przez noc. Wiatr dmucha�, nios�c ziarenka piasku. Jechali w i�cie egipskich ciemno�ciach. O p�nocy wzeszed� ksi�yc - sp�aszczona ��tawa per�a na horyzoncie, wskazuj�ca drog� do Nilu. Przez ca�� noc Alex stara� si� przebi� wzrokiem mrok. Mia� nadziej�, �e dop�dzi Barab�, �e Smrodek nie potknie si� na ostrych ska�ach, �e jego przyjaciele wytrzymaj� szybkie tempo. Wyt�a� wszystkie zmys�y, ale w ko�cu dopad�o go zm�czenie. Matt dwa razy przysn�� na grzbiecie wielb��da i dwa razy z g�uchym �oskotem spad� na skaliste pod�o�e. Z�by odp�dzi� senno��, zacz�� �piewa� piosenk� o �pannach bizon�w-nach". Nuci� j� na okr�g�o i za ka�dym razem coraz bardziej p�aczliwie b�aga� ja��wki, by ta�czy�y w �wietle ksi�yca. Alex nigdy nie widzia� ameryka�skiego bawo�u i w�tpi�, by i Matt mia� okazj� ogl�da� takie zwierz�. S�ysza�, �e 21 bizony s� zupe�nie niepodobne do �yj�cych w Afryce bawo��w wodnych, �e maj� d�ug� sier�� i reputacj� �mierdzieli. Zastanawia� si�, czy ktokolwiek chcia�by ta�czy� z bawolic�. Jego tata pochodzi� z Ameryki, dlatego zanotowa� sobie w pami�ci, �eby przy nast�pnej okazji zapyta� go o t� piosenk�. Kr�tko przed �witem dotarli do Nilu, srebrnej nitki wij�cej si� w ciemno�ciach. Podjechali do brzegu i napoili wielb��dy. - Karawana, o kt�rej wspomnia�a staruszka, nie mo�e by� daleko - powiedzia�a Rachel, gdy przykl�k�a, �eby nape�ni� buk�ak. - Wystarczy jecha� wzd�u� rzeki, dop�ki jej nie spotkamy. - Ale w kt�r� stron�? - zapyta� Matt. - Na p�noc czy na po�udnie? Alex spojrza� w g�r� i w d� rzeki, wypatruj�c namiot�w czy ognisk. Nie dostrzeg� ani jednego, ani drugiego i nie mia� najmniejszego poj�cia, w kt�r� stron� ruszy�. - Mo�e na po�udnie? - podsun�� Matt. - Nie - sprzeciwi�a si� Rachel. - Jest za gor�co, by jecha� w g��b pustyni. Wi�kszo�� Beduin�w stamt�d ucieka. M�wi� wam, na p�noc. B�d� pod��a� w d� rzeki, do Kairu. Alex nie wiedzia�, co pocz��. Rachel zapewne mia�a racj�, ale on nie chcia� stawia� wszystkiego na jedn� kart�. - Mo�e si� rozdzielimy? - zaproponowa�a dziewczyna, jakby odgaduj�c jego my�li. - Sprawdz� kawa�ek drogi na po�udnie i je�li nie dostrzeg� �lad�w karawany, pojad� za wami. - Niech Matt jedzie z tob� - powiedzia� Alex. 22 Nie podoba�a mu si� my�l, �e Rachel b�dzie samotnie podr�owa�a po pustyni, cho� wiedzia�, �e dziewczyna potrafi o siebie zadba�. Gdy j� pozna�, zajmowa�a si� okradaniem ci�ar�wek z zaopatrzeniem, nale��cych do bandy bezwzgl�dnych nazist�w rabuj�cych groby. Rachel by�a twarda jak ska�a. - Ale je�li ty znajdziesz karawan� kupc�w - dowodzi�a Rachel - Matt mo�e ci si� przyda� do pomocy. B�dzie sta� na czatach, gdy p�jdziesz po jajo feniksa. A poza tym mo�e wr�ci� i ostrzec mnie, gdyby� wpad� w tarapaty. - Nie b�d� si� z tob� k��ci� - ust�pi� Alex, spogl�daj�c wzd�u� rzeki na p�noc. - Chcia�bym tylko wiedzie�, w kt�r� stron� skr�ci� Baraba. -Wyobra�a� sobie, jak m�ody adept Med-Jai galopuje na swoim wielb��dzie. Mo�e w�a�nie w tej chwili wy�lizgiwa� si� z namiotu jakiego� kupca, tul�c do piersi jajo feniksa? Rachel nie traci�a czasu. Wspi�a si� na siod�o. - B�d� jecha�a na po�udnie przez cztery godziny. Je�li w tym czasie nie znajd� karawany, wr�c� i odszukam was. - Powodzenia - szepn�� Alex i razem z Mattem ruszy� w d� rzeki. Wiatr ucich�, a ksi�yc �wieci� niemal wprost nad ich g�owami. Alex wyczuwa� zbli�aj�cy si� �wit. Jeszcze nie widzia� s�o�ca, ale gwiazdy by�y coraz bledsze. Jechali brzegiem rzeki. Matt zn�w zacz�� pod�piewywa�, by odegna� sen. Alex pomy�la�, �e chyba p�knie, je�li jeszcze raz przyjdzie mu wys�ucha� b�agania krowy, by wysz�a i zata�czy�a w �wietle ksi�yca. - Cicho - powiedzia�. - Koniec �piewania. Jeste�my na polowaniu. 23 Na horyzoncie niebo zacz�o si� rozja�nia�. Alex by� na wp� przytomny ze zm�czenia, a poza tym po ca�onocnej je�dzie bola�o go siedzenie. Jechali na p�noc, pod��aj�c szlakiem wytyczonym przez ska�y i niskie urwiska po lewej stronie oraz palmy i rzek� po prawej. Za ka�dym razem, kiedy skr�cali, Alex zatrzymywa� si� i patrzy� w d� Nilu, wypatruj�c �lad�w obozu. Nie musieli d�ugo szuka�. Po przejechaniu czterech kilometr�w zbli�yli si� do skalistego cypla. Alex pogr��a� si� w marzeniach o mi�kkim ��ku, gdy co� przyci�gn�o jego uwag�. - Czy to dym? - wyszepta� Matt. Alex natychmiast oprzytomnia� i wci�gn�� nosem powietrze. W�r�d zapach�w piasku, ska�, rzeki i palm pozna� znajom� wo�: ci�ki od�r wielb��dziego nawozu p�on�cego w ognisku Beduin�w Zatrzyma� si� i zaprowadzi� Smrodka za kamienisty kopiec, a potem wspi�� si� na sam czubek. Matt pospieszy� za nim. Przed sob� ujrzeli karawan�. Namioty w po�wiacie ksi�yca majaczy�y jak duchy, trzy ogniska b�yszcza�y niczym gwiazdy. Grupa kupc�w rozbi�a ob�z u st�p pag�rka na piaszczystej pla�y. Wielb��dy kl�cz�ce nad rzek� wygl�da�y jak g�azy. - Sporo ich - szepn�� Matt. - Wypatrzy�em dw�ch stra�nik�w. Alex te� zauwa�y� stra�nik�w przed wielkim namiotem. Obaj stali z g�owami zwieszonymi ze zm�czenia, wspieraj�c r�ce na lufach d�ugich strzelb. 24 Alex przyjrza� si� dok�adnie wzg�rzom nad rzek�. - Ani �ladu Baraby. - Pewnie pojecha� na po�udnie - odpar� r�wnie cicho Matt. Zeszli z stosu kamieni. - Co teraz? - zapyta� Matt, gdy znale�li si� na dole. - W�lizn� si� do obozu. Ty zabierz wielb��dy i jed� jaki� kilometr z powrotem w g�r� rzeki. Tam na mnie zaczekaj. - Dlaczego nie mog� zosta� tutaj? -Je�li nasze wielb��dy poczuj� wielb��dy z obozu, zaczn� rycze�. Musisz zabra� je daleko st�d. Poza tym, je�li mnie z�api�, b�dziesz m�g� jecha� po pomoc. Matt otworzy� szeroko oczy. My�l o pojmaniu przyjaciela zdecydowanie nie przypad�a mu do gustu. - Zabierz wielb��dy w g�r� rzeki i czekaj na mnie przez godzin� - doda� Alex. - Je�li w tym czasie nie wr�c�, b�dziesz wiedzia�, �e zosta�em z�apany. - Dobrze - szepn�� Matt. - Powodzenia, przyjacielu. Podali sobie r�ce, potem Matt z�apa� wodze obu wielb��d�w i poprowadzi� je z powrotem drog�, kt�r� przyjechali. Alex uwa�nie zlustrowa� ob�z. Stra�nicy stali ty�em do rzeki i gdy patrzy�, ani razu nie okr��yli strze�onego namiotu, kt�ry sta� na samym brzegu rzeki. Zbocze wzg�rza nad obozem by�o nagie i gdyby chcia� zakra�� si� od tej strony, nie zapewni�oby mu �adnej ochrony. Postanowi� spr�bowa� od strony rzeki. Poczo�ga� si� na brzeg i wsun�� si� do wody. By�a ciep�a, przypomina�a 25 0 dziennym upale. Dno by�o kamieniste. Alex zadr�a�, gdy przypomnia� sobie, co si� wydarzy�o ostatnim razem, gdy zanurzy� nog� w Nilu: gdyby nie odnalaz� zakl�tego amuletu Ozyrysa, zjad�yby go krokodyle. Dobrze, �e tu nie ma krokodyli ani hipopotam�w, pomy�la�. A mo�e s�? Czy jestem wystarczaj�co daleko w g�rze rzeki? Pop�yn�� z pr�dem, wystawiaj�c na powierzchni� tylko czubek g�owy. Z zadowoleniem pi� wod�, bo przez noc niecz�sto gasi� pragnienie. Nads�uchiwa�, czy nie dobiegn� go parskni�cia hipopotam�w albo plusk krokodylich ogon�w. Co� tr�ci�o go w nog�. Serce za�omota�o mu w piersiach, ale nic si� nie sta�o. To na pewno ryba, pomy�la�. Dop�yn�� do brzegu niedaleko strze�onego namiotu 1 niemal szoruj�c brzuchem po ziemi, jak salamandra wype�z� z rzeki. Jeden z wielb��d�w zauwa�y� go i parskn�� trwo�liwie. Alex skamienia�. Stra�nik obszed� namiot. Trzyma� strzelb� gotow� do strza�u i wpatrywa� si� w ciemno��, lustruj�c brzeg rzeki. Alex przesta� oddycha�, a serce �omota�o mu coraz bardziej. Wielb��d st�kn�� g�o�no. Ch�opiec zapragn�� zapa�� si� pod ziemi�. Nie wiedz�c, co pocz��, parskn�� jak hipopotam. Raz... drugi. Potem majtn�� nog�. Rozleg� si� plusk, jakby hipopotam potrz�sa� g�ow�, by pozby� si� wody z uszu. Stra�nik wytrzeszczy� oczy. Niewiele jest zwierz�t gro�niejszych od rozz�oszczonego hipopotama. Alex wiedzia�, 26 �e w Afryce hipopotamy zabi�y wi�cej ludzi ni� lwy i s�onie razem wzi�te. Stra�nik spiesznie wr�ci� przed wej�cie namiotu. Alex przebieg� po piaszczystym brzegu i przypad� do tylnej �ciany namiotu. Nie by�o tutaj �adnego otworu, wi�c wyci�gn�� n�, staro�ytny srebrny sztylet Med- Jai, kt�ry da� mu Ardeth Bay. Wbi� w p��tno szpic ostry niczym brzytwa i prawie bezszelestnie rozci�� tkanin�. Przez ca�y czas wyt�a� s�uch, �eby sprawdzi�, czy nie zosta� zauwa�ony. S�ysza� tylko cichutki szmer rozcinanego p��tna i szum krwi pulsuj�cej w uszach. Po chwili rozci�cie by�o wystarczaj�co du�e, by m�g� si� przedosta� do namiotu. W�lizn�� si� do �rodka i zastyg� bez ruchu. Blask ognia prze�witywa� przez p��tno i roz�wietla� wn�trze na tyle, by m�g� si� rozejrze�. Bele jedwabiu z kraj�w Orientu le�a�y obok stosu we�nianych dywan�w z Iraku. W�r�d stert towar�w spa�o ponad dziesi�ciu m�czyzn. Jeden pochrapywa�, ale pozostali le�eli cicho, jakby tylko udawali, �e �pi�, czekaj�c na nieproszonych go�ci. Alex zauwa�y�, �e ich d�onie spoczywaj� na r�koje�ciach szabel. To nie poprawi�o mu samopoczucia. Przygl�da� si� �pi�cym w strachu, �e w mroku b�ysn� otwarte oczy. Oddycha� urywanie, serce nadal t�uk�o si� w piersiach jak oszala�e. Med-Jai widz� i s� niewidzialni, przypomnia� sobie. Jeste�my duchami pustyni. Jeste�my wietrznym wirem, kt�ry przemyka niezauwa�ony. Z ka�d� chwil� narasta�o w nim przekonanie, �e ci wojownicy musz� by� Med-Jai. Nigdy dot�d nie widzia� 27 ludzi �pi�cych z szablami. W ka�dej chwili mogli poderwa� si�, z�apa� go i wyrzuci� z namiotu. Gdyby tak si� sta�o, straci�by szans� na wst�pienie w szeregi Med-Jai. Okry�by si� ha�b� jak Ismael ben Jusaf Jednak�e po jakim� czasie zyska� pewno��, �e wszyscy �pi� kamiennym snem. Blisko wej�cia namiotu le�a� stary, gruby Beduin. Nie mia� broni. W obj�ciach trzyma� jaki� przedmiot owini�ty czarnym mu�linem. Jajo feniksa! Alex ruszy� w jego stron�, staraj�c si� nie robi� ha�asu. Musia� przej�� nad chrapi�cym m�czyzn�. Powoli podni�s� nog�, bole�nie �wiadomy, �e ma mokre spodnie. Us�ysza�, jak na twarz �pi�cego spad�a kropelka. Chrapanie ucich�o i m�czyzna chrz�kn��. - Deszcz - mrukn�� przez sen. - Zabierzcie kozy, zanim si� potopi�. Alex znieruchomia� z nog� nad g�ow� �pi�cego. M�czyzna si�gn�� po miecz, poklepa� go, przewr�ci� si� na drugi bok i zn�w zapad� w sen. Alex cicho przeszed� nad nim i zbli�y� si� do grubego kupca. Przykucn�� ostro�nie i z�apa�jajo feniksa. By�o ci�kie jak szk�o o�owiowe. Podni�s� je i rozejrza� si� za czym� okr�g�ym, mniej wi�cej tak samo du�ym, co m�g�by wsun�� w ramiona �pi�cego. Nie znalaz� jednak niczego takiego. Trzyma� jajo mo�e przez p� sekundy, got�w je odwin��, gdy nagle us�ysza� krzyki na alarm. Zamar�. Baraba! - pomy�la�. Stra�nicy go dostrzegli! Zacz�a si� gra! 28 W tej samej chwili co� �wisn�o tu� przy jego uchu, a w �cianie namiotu powsta�a dziura. Kto� rzuci� no�em! W obozie wybuch�o zamieszanie. Wok� rozbrzmiewa�y okrzyki wojenne. To wcale nie jest gra. Kto� naprawd� pr�buje nas zabi�! Jeden z kupc�w zawy� z b�lu i zerwa� si� na nogi. Jego rami� by�o czerwone od krwi. - Rabusie! - krzykn��, wyrywaj�c n�. Ten, kt�ry le�a� pod nogami Aleksa, nagle usiad� i wrzasn��: - St�j, z�odzieju! Z�apa� go za r�k� i wytr�ci� mu jajo, kt�re ci�ko upad�o na ziemi� i poturla�o si� tak, �e ju� nie m�g� go dosi�gn��. Alex zrobi� jedyn� rzecz, kt�ra wpad�a mu do g�owy: da� nurka mi�dzy dwa wielkie stosy dywan�w. Wok� niego m�czy�ni krzyczeli i wyci�gali szable z pochew. Gruby kupiec zawo�a�: - Z�odziej! Bandyta! �apa� go! -1 poderwa� si� na nogi. Wyrwa� sztylet zza pasa, wbi� ciemne oczy w Aleksa. Nagle krzykn�� z b�lu, gdy rzucony przez kogo� n� ugrz�z� mu w plecach. Osun�� si� na kolana i upad� twarz� na ziemi�. M�czy�ni zrywali si� z pos�a� i rzucali do wyj�cia, ale padali pod no�ami napastnik�w jak rze�ne byd�o. Nie mogli si� broni�, nie mogli u�y� swoich d�ugich szabel, bo z�oczy�cy atakowali z daleka. Jeden z kupc�w wrzasn�� przera�liwie i ci�� szabl� p��tno z ty�u namiotu. Wyskoczy� na zewn�trz i przebieg� dwa kroki, gdy trafi� go rzucony sztylet. 29 Nie by�o drogi ucieczki. Bandyci okr��yli ob�z i mordowali kupc�w. Alex poczu�, jak sterta dywan�w zadr�a�a, gdy trafi� w ni� n�. Nie mia� dok�d uciec. Musia� si� ukry�. Ale gdzie? Wyci�gn�� sztylet, rozci�� pod�og� namiotu i szybko w�lizn�� si� pod sp�d. Wok� s�ysza� krzyki rannych ludzi. Obejrza� si� i zobaczy�, �e wszyscy le�� na ziemi. No�e poci�y p��tno namiotu na strz�py. Pod namiotem by� piasek. Alex zacz�� rozgarnia� go jak pustynna ryj�wka, kopi�c p�ytki do�ek. By� przera�ony. Przelatuj�ce przez namiot no�e �wista�y nad jego g�ow�. Ba� si�, �e kt�ry� wbije mu si� w plecy. Na szcz�cie chroni�y go stosy dywan�w. J�ki rannych kupc�w cich�y jeden po drugim. Alex wiedzia�, �e gdy tylko zapadnie cisza, zb�jcy wpadn� do namiotu. Musia� si� ukry�. Kopa�, dop�ki nie natrafi� na ska��, a wtedy zacz�� rozpycha� piasek, tworz�c r�w pod pod�og� namiotu. By� w po�owie drogi, gdy krzyki rannych ucich�y. Cisza by�a przejmuj�ca -jak przed burz�. Alex przesta� kopa�. U�o�y� si� w p�ytkim rowie twarz� do g�ry. Z�apa� par� dywan�w i naci�gn�� je na siebie. Po chwili us�ysza� wrzaski. To rabusie wtargn�li do namiotu. Stos dywan�w zako�ysa� si� niebezpiecznie. Alex le�a� w ciemno�ci, gdy bandyci dzikimi okrzykami oznajmiali swoje zwyci�stwo. W�r�d z�odziei Przeszukajcie namiot. Zagl�dajcie wsz�dzie - warkn�� jeden ze z�oczy�c�w. - Diament musi by� gdzie� tutaj! Diament? - zdumia� si� Alex. Szukaj� diament�w? S�ysza� tupot st�p, gdy rabusie przeszukiwali namiot. Mia� nadziej�, �e go nie znajd�. Kto� stan�� na dywanie, wbijaj�c obcasy w kostk� Alek-sa. Ch�opak zacisn�� z�by, �eby nie krzykn�� z b�lu. Rabu� st�kn��, odrzucaj�c na bok cia�o martwego kupca. Dywan si� przesun�� i Alex m�g� zerkn�� przez powsta�� szpar�. Bandyta trzyma� w r�ku p�on�c� szczap� z obozowego ogniska. Mia� czerwony turban i jastrz�bi nos, a w miejscu prawego oka okropn� blizn�. Ubrany by� w czarne szaty, na jego palcach b�yszcza�y srebrne pier�cienie. Inni myszkowali po namiocie. Tak�e ubrani na czarno - wygl�dali jak kruki, gdy przetrz�sali kieszenie pomordowanych i przewracali bele jedwabiu. 31 - Samarinie, znalaz�em! - zawo�a� jeden. Wszyscy zamarli. Bandyci sapn�li ze zdumienia, a potem w namiocie zapad�a cisza. Po d�u�szej chwili kto� szepn��: -Allachjest mi�osierny! Ten, kt�ry sta� na kostce Aleksa, wreszcie ruszy� si� z miejsca. - Oddaj mi diament! - za��da�. Alex domy�li� si�, �e jednooki to Samarin, herszt bandy. Rabusie pocz�li szepta� mi�dzy sob�: - Nigdy nie widzia�em takiego cuda! - Przechodzi wszelkie poj�cie! - To kr�l wszystkich diament�w! Alex wyci�gn�� r�k� i dr��cymi palcami odchyli� r�g dywanu, �eby zobaczy�, co si� dzieje. Samarin w lewej r�ce trzyma� pochodni�, a w prawej kamie� wielko�ci pi�ki futbolowej. Kamie� by� poczernia�y, jakby osmalony przez ogie�, ale �wiat�o pochodni odbija�o si� jasno od paru rys na jego powierzchni. - To diament, prawda? - zapyta� jeden z rabusi�w. - Tak - Samarin odpar� z uniesieniem. - Z pewno�ci�. Nieoszlifowany wi�c nie b�yszczy, jak trzeba, ale to na pewno diament. -W �rodku ma skaz� - zauwa�y� zb�j. -Jest m�tny. - A jednak - wtr�ci� inny - znaczna cz�� jest czysta. Nawet gdy ka�emy go poci�� na sto kawa�k�w wielko�ci m�skiego kciuka, wszyscy staniemy si� bogaci nad wszelkie wyobra�enie! - Rusza� si� - rozkaza� Samarin. -Wynosimy si� st�d! Jeden ze zb�jnik�w rozejrza� si� po namiocie z rozpacz� w oczach. 32 - A co z reszt� �upu? Samarin rzuci� w k�t pochodni�. P��tno zaj�o si� w jednej chwili. - P�jdzie z dymem! - zawo�a� ze �miechem. Wyszed� z namiotu i wi�ksza cz�� bandy pod��y�a za nim. Jednak paru opryszk�w zosta�o. Rzucili si� do przeszukiwania cia�. �ci�gali pier�cienie z palc�w zabitych, szukali zwitk�w pieni�dzy w kieszeniach, zabierali buty i co lepsze odzienie. P�omienie liza�y �ciany namiotu, si�gaj�c dachu. Wn�trze wype�ni�o si� dusz�cym dymem. Rabusie zacz�li kaszle�, bo brakowa�o im powietrza. Alex jeszcze mia� czym oddycha�, ale dym drapa� go w gardle, oczy �zawi�y, a temperatura szybko wzrasta�a. Wiedzia�, �e bandyci b�d� pl�drowali namiot, dop�ki �ar ich nie przegoni. I co wtedy? - zastanawia� si�. Namiot p�on�� jak ognisko. Je�li spr�buje wymkn�� si� ty�em, zaraz po wyj�ciu rabusi�w, mo�e zosta� zauwa�ony. Je�li zostanie w �rodku, to albo si� udusi, albo upiecze jak indyk. Piek�y go oczy. Mru�y� je i walczy� z odruchem ich pocierania. Rabusie kas�ali ju� bez przerwy i Alex spodziewa� si�, �e lada chwila kt�ry� z nich zemdleje. Zacisn�� powieki i zrozumia�, �e skoro on ju� nie mo�e patrze�, to dym o�lepia r�wnie� bandyt�w. Odrzuci� dywan i zacz�� si� czo�ga� na ty� namiotu. Nawet nie pr�bowa� szuka� wcze�niej zrobionego rozci�cia. Wyci�gn�� sztylet i ci�� desperacko. W tej samej chwili zachodnia cz�� namiotu run�a i kto� zawy� przeci�gle. 3 - Lot feniksa 33 - Sharif, Rabam - zawo�a� jeden z bandyt�w. -Wy�azimy st�d! Alex przepchn�� si� przez dziur� i przypad� do ziemi jak krab, rozgl�daj�c si� z przera�eniem. P�uca mia� pe�ne dymu, walczy� z kaszlem. Wzi�� g��boki oddech i pobieg� w stron� Nilu. - Ludzie! - krzykn�� Samarin po drugiej stronie obozu. - Rozejd�cie si� i przeszukajcie teren! Upewnijcie si�, czy nikt nie zosta� przy �yciu! Mam nadziej�, �e Matt nie da� si� z�apa�, pomy�la� Alex. Dobieg� do trawiastej skarpy, zsun�� si� ku wodzie. Hamowa� r�kami, �eby nie ze�lizn�� si� zbyt szybko i nie spowodowa� zbyt g�o�nego plusku. Poczu� wod� pod nogami, zanurzy� si�. P�yn�� w d� rzeki, dop�ki nie znalaz� k�py d�ugiej trawy zwisaj�cej z brzegu. Schowa� si� za ni�, powstrzymuj�c si� od kaszlu. Czerwona �una pe�ga�a po Nilu. Alex ba� si�, �e zaraz b�dzie musia� opu�ci� kryj�wk�. Dym wygl�da� na wodzie niczym g�sta mg�a. Us�ysza� na brzegu t�tent ko�skich kopyt i zamar�. P�uca pali�y go �ywym ogniem. Ba� si�, �e straci przytomno��. Kurczowo trzyma� si� trawy. Wreszcie zb�jcy wznie�li ostatni triumfalny okrzyk i odjechali. Przez d�ugie minuty Alex le�a� oszo�omiony, nie dowierzaj�c w�asnemu szcz�ciu. W pewnej chwili us�ysza� kaszel, a zaraz po tym jaki� cz�owiek stoczy� si� z brzegu i wpad� do wody nieca�e trzy metry od niego. By� to jeden z kupc�w. Pali�o si� na nim ubranie, a wok� unosi�a si� para. Na jego plecach widnia�a czerwona 34 plama. P�yn�� twarz� w d� i by� tak s�aby �e w ka�dej chwili m�g� uton��. Alex z�apa� rannego i podni�s� mu g�ow�, �eby m�g� oddycha�. Powoli wyci�gn�� go na brzeg i pad� obok niego, dysz�c ci�ko. Kupiec j�kn�� z b�lu i zacz�� co� m�wi�, ale zaraz zemdla�. Alex rozejrza� si� w nadziei, �e jeszcze kto� prze�y�. Nie dostrzeg� jednak nikogo. Namioty nadal p�on�y. Konie i wielb��dy z kupieckiej karawany znikn�y prawdopodobnie skradzione. Kupiec zakaszla� i otworzy� oczy. - Wszystko w porz�dku? - zapyta� ch�opak. - Gdzie... gdzie ja jestem? -wykrztusi� ranny i zn�w zemdla�. Alex drgn��, s�ysz�c cz�apanie wielb��dzich kopyt. Spojrza� w stron�, z kt�rej nap�ywa� d�wi�k. Zobaczy� Barab�. M�ody ucze� Med-Jai przygl�da� si� p�on�cym namiotom i le��cym wok� nich cia�om martwych m�czyzn. Podjecha� do Aleksa i spojrza� na niego wynio�le. - Rabusie? - Tak - odpar� Alex. - Ukradli jajo feniksa? Alex nie by� pewien, co odpowiedzie�. Czy by� to ciemny nieoszlifowany diament, czy rzeczywi�cie jajo? By� mo�e jajo, kt�re wygl�da�o jak diament. -Tak. - Odzyskanie go nie b�dzie �atwe. Ranny m�czyzna zacharcza� i Alex spojrza� na niego. 35 - Gdzie twoi przyjaciele? - zapyta� Baraba. - Rachel pojecha�a wzd�u� rzeki na po�udnie, a Matt czeka w ukryciu z wielb��dami, jak mu kaza�em. - I co... - zacz�� Baraba, przygl�daj�c si� p�on�cym namiotom - nadal my�lisz, �e to gra Med-Jai? Nadal my�lisz, �e to pr�ba? - Nie. To si� dzieje naprawd�. Ranny kupiec oddycha� ci�ko. Alex oderwa� pas materia�u z poszarpanej koszuli i otar� mu twarz. Baraba popatrzy� z pogard� na rannego. - Zostaw go. Ani ty, ani ja nic tu nie poradzimy. On ju� jest w r�kach Boga. - Med-Jai s� stra�nikami pustyni - powiedzia� Alex. -Przysi�gli�my chroni� �ycie. Baraba za�mia� si� szyderczo. - Ten cz�owiek jest ju� martwy, podczas gdy feniks z ka�d� godzin� jest coraz bli�szy wyl�gu. Ja ochroni� �ycie i zostan� Med-Jai. Baraba smagn�� wielb��da i ruszy� na po�udnie w �lad za rabusiami. Pie�� dla umieraj�cego Cz�apanie kopyt wielb��da Baraby jeszcze nios�o si� nad rzek�, gdy Alex zauwa�y�, �e ranny dr�y Zbli�a� si� wsch�d s�o�ca. Na horyzoncie ja�nia�a r�owa wst�ga, a pasma niskiej mg�y przywiera�y do brzeg�w rzeki. Alex zastanawia� si�, czy nie wci�gn�� handlarza wy�ej na brzeg, ale obawia� si�, �e otworz� mu si� rany. Postanowi� zrobi� mu pos�anie. P�omienie w du�ym namiocie przygasa�y, wi�c podszed� do sterty dywan�w. By�y nadpalone na brzegach, ale ogie� nie dotar� do �rodka. Wyci�gn�� par� wzgl�dnie ca�ych kobierc�w i zani�s� je do rannego. Z jednego zrobi� poduszk�, a drugim okry� m�czyzn�, �eby os�oni� go przed pal�cymi promieniami s�o�ca. Nagle za plecami us�ysza� kroki. Obejrza� si�. Matt Harrill drepta� l�kliwie brzegiem rzeki. Jego szeroko otwarte oczy przesuwa�y si� po spalonych namiotach i cia�ach 37 martwych ludzi. Towarzyszy� mu Ismael ben Jusaf, m�odzieniec, kt�ry zosta� odrzucony przez Med-Jai. - Co si� sta�o? - zapyta� Matt. - Us�yszeli�my krzyki, wi�c schowali�my si� w�r�d ska�. Oko�o trzydziestu ludzi jecha�o na po�udnie. - Bandyci - odpar� Alex i popatrzy� na Ismaela. - Co ty tu robisz? - �ledzi�em ci� - odpar� Ismael. - Ostatnio cz�sto ci si� to zdarza. - Alex zerkn�� znacz�co na Matta i panowie zwr�ci� si� do Ismaela: - Staruszka powiedzia�a, �e nie jeste� got�w zosta� Med- Jai. - Zgadza si� - odpar� Ismael. - Ale gdy odje�d�a�em, przypomnia�em sobie, co kiedy� rzek� mi ojciec. Powiedzia�: �Kiedy stwierdzisz, �e nie jeste� przygotowany na wyzwania rzucane przez �ycie, przygotuj si� szybko". Uzna�em, �e dzi� jest na to najlepsza pora. Znalaz�em Matta, kt�ry powiedzia� mi wszystko o jaju feniksa. Par� minut p�niej us�yszeli�my krzyki. Ismael podszed� do rannego. Kupiec oddycha� z trudem, na jego czole l�ni�y krople potu, a nad ran� zaczyna�y brz�cze� muchy. -Jak m�g�bym pom�c? - Nie wiem - odpar� Alex. - Jeste� pewien, �e tego chcesz? Baraba pop�dzi� za jajem feniksa. Mo�e powiniene� ruszy� za nim? - On jest g�upi - stwierdzi� Ismael. - Prawdziwi Med--Jai pracuj� wsp�lnie dla dobra wszystkich. Nie walcz� dla zaszczyt�w. Przynajmniej tak m�wi� m�j ojciec. - Ciesz� si�, �e tak uwa�asz - powiedzia� Alex. - Tw�j ojciec musia� by� dobrym cz�owiekiem. 38 Ismael u�miechn�� si� szeroko i przykl�k� przy rannym. Podci�gn�� mu koszul�, obejrza� sczernia�a ran�. Kupiec by� blady jak kreda i z ka�d� chwil� coraz trudniej mu by�o oddycha�. Kaszln�� i z ust trysn�y mu kropelki krwi. Ismael popatrzy� na Aleksa z trosk� w oczach. - My�l�, �e nasz przyjaciel d�ugo nie poci�gnie - wyszepta�. - N� musia� przebi� p�uco, kt�re teraz wype�nia si� krwi�. - Mo�emy co� zrobi�? - zapyta� dr��cym g�osem Matt. - Tak. - Ismael ukl�k�, z�apa� m�czyzn� za r�k� i zacz�� cicho �piewa� modlitw� z Koranu. Ranny uchyli� powieki i z wdzi�czno�ci� spojrza� na ch�opaka, mocniej �ciskaj�c jego r�k�. Nie odezwa� si�, cho� raz spr�bowa� z nim za�piewa�. Siedzieli tak razem przez dwie godziny. W tym czasie kupiec straci� przytomno��. Ismael rozejrza� si� po spl�drowanym obozie i jego oczy przepe�ni� smutek. - Zastanawiam si�, ilu z nich zostawi�o w domu syn�w i c�rki. - Trudno powiedzie� - mrukn�� Matt. - Powinni�my powiadomi� ich rodziny - o�wiadczy� Ismael. Poniewa� on czuwa� przy umieraj�cym, Alex i Matt zaj�li si� przegl�daniem portfeli, inskrypcji na no�ach i innych rzeczy, kt�re pomog�yby zidentyfikowa� handlarzy. Aleksa opad� nag�y niepok�j. Bandyci pojechali na po�udnie, tak jak Rachel. Powiedzia�a, �e b�dzie jecha�a 39 przez par� godzin, a potem zawr�ci. Zapewne i ona, i bandyci jechali szlakiem nad rzek�, wi�c istnia�a obawa, �e si� spotkaj�. Alex mia� nadziej�, �e dziewczyna zobaczy ich pierwsza - i �e b�dzie mia�a do�� rozs�dku, by si� ukry�. Alex i Matt zidentyfikowali kupc�w. Karawan� kierowa� niejaki Muhammad Kazaar, a wi�kszo�� m�czyzn by�a jego synami lub bratankami. Alex i Matt okryli cia�a i zabrali drobiazgi, kt�re pomog�y im pozna� to�samo�� zabitych. Zanie�li je do Ismaela, kt�ry nadal siedzia� przy umieraj�cym. - Znam to nazwisko - powiedzia�. - Muhammad Kazaar handlowa� kobiercami i cieszy� si� opini� uczciwego cz�owieka. B�dzie go brakowa�o �onie i dzieciom. Ismael �cisn�� r�k� umieraj�cego. Zdawa�o si�, �e spogl�da w odleg�� przesz�o��. - Mia�em zaledwie dziewi�� lat, gdy zmar� m�j ojciec. Jak ten tutaj, na pustyni, w bitwie. Nie wiem, czy by� przy nim kto�, kto przyni�s� mu pociech�. - Tw�j ojciec by� Med-Jai? - zapyta� Alex. - Tak, by� w�adc� Med-Jai. Nigdy nie widzia�em jego zw�ok, ale podobno zgin��, walcz�c z wojownikami Kr�la Skorpiona. Alex wlepi� w niego oczy. Sam bra� udzia� w tej bitwie. Dobrze pami�ta�, kiedy Med-Jai ruszyli do walki z wojskiem Anubisa. Wielu poleg�o, ale nie zna� �adnego z nich osobi�cie. - Przykro mi - powiedzia�. - Musia� by� m�nym cz�owiekiem. - Oczywi�cie - opar� Ismael. - By� Med-Jai. 40 Wkr�tce kupiec przesta� oddycha�. Odszed� tak spokojnie, �e przez d�u�sz� chwil� Alex niczego nie zauwa�y�. Dopiero Ismael powiedzia�, �e ranny wyzion�� ducha. Dochodzi�o po�udnie. Ch�opcy ruszyli w �lad za bandytami. Zdawa�o si�, ze pustynia stoi w ogniu. S�o�ce migota�o na czerwonych ska�ach, a horyzont b�yszcza� srebrem niczym skraj miecza. Skwar zdawa� si� �y� - wysysa� wilgo� z ust i oczu Aleksa. Trop wi�d� wzd�u� rzeki, dzi�ki czemu nie brakowa�o im wody, ale Matt raz si� poskar�y�: - Usta mam suche jak czerstwy suchar, cho� wlewam wod� do gard�a, a� brzuch mi p�cznieje jak worek burak�w. Mia� racj�. Alex cz�sto pi� wod� z ciep�ej rzeki, ale nie m�g� ugasi� pragnienia. Jednak nie my�la� o sobie. Zamartwia� si� o Rachel. Gdy po dw�ch godzinach jazdy nie zobaczyli jej, zacz�a w nim narasta� panika. Obliczy�, �e je�li jecha�a cztery godziny, a potem zawr�ci�a, ju� powinni j� spotka�. Ale cho� uwa�nie omiata� wzrokiem horyzont, nie dostrzeg� samotnego je�d�ca na wielb��dzie. Jechali ju� w �lad za z�oczy�cami prawie cztery godziny, gdy Matt zawo�a�: - Co to? Wskaza� r�k� co� bia�ego w oddali. Gdy podjechali, Alex zeskoczy� z wielb��da i podni�s� zawini�tko. By�a to chusteczka owini�ta wok� niedu�ego kamienia. Widnia� na niej monogram: czerwone litery R.S. 41 - To Rachel - oznajmi� Matt. - Przychodzi mi na my�l tylko jeden pow�d, dla kt�rego wasza przyjaci�ka mog�a to zostawi� - powiedzia� Ismael. - Zosta�a uprowadzona. Forteca zb�jc�w Mimo narastaj�cego upa�u, ch�opcy nie oszcz�dzali wielb��d�w, ale bandyci wyprzedzali ich o wiele godzin. Mia�o to swoje dobre strony, bo gdyby nadmiernie zbli�yli si� do karawany, fina� m�g�by okaza� si� tragiczny Alex przynagla� Smrodka z ponur� determinacj�. - My�licie, �e j� zabij�, jak kupc�w? - zapyta� Matt, na g�os wyra�aj�c obawy n�kaj�ce ich wszystkich. Alex wyt�a� wzrok i rozgl�da� si� niespokojnie. Ba� si�, �e w ka�dej chwili mo�e zobaczy� cia�o Rachel le��ce przy szlaku. - My�l�, �e gdyby chcieli j� zabi�, zrobiliby to od razu - powiedzia� Ismael. -Jest Europejk� - doda� Alex. -Jej siod�o i str�j je�dziecki �wiadcz�, �e pochodzi z zamo�nej rodziny. Mo�e licz�, �e dostan� za ni� okup? - Mia� nadziej�, �e to prawda. 43 Mia� nadziej�, �e zb�jcy maj� dobry pow�d, by zachowa� j� przy �yciu. - Albo mo�e zamierzaj� zrobi� z niej obozow� niewolnic� - podsun�� Ismael. - Nawet bandyci musz� je��, a ludzie takiego pokroju zwykle s� zbyt leniwi, �eby w�asnor�cznie przyrz�dza� straw�. Alex bez s�owa przynagli� wielb��da. Karawana rabusi�w mia�a znaczn� przewag� i nie zdo�ali dop�dzi� jej przed noc�. Posilili si� i zdrzemn�li, a po wschodzie ksi�yca jechali jeszcze przez dwie godziny. Znale�li miejsce, w kt�rym zb�jcy zatrzymali si�, �eby napoi� wielb��dy. �lady wskazywa�y, �e skr�cili na zach�d, na pustyni�. - Tutaj poili zwierz�ta przed noc� - powiedzia� Ismael. - Potem pojechali w tamte wzg�rza, �eby rozbi� ob�z. - W takim razie na co czekamy? - zapyta� cicho Matt. - Nie spiesz si� tak, przyjacielu. Ci bandyci s� przebiegli. Z pewno�ci� rozstawili stra�e, �eby nikt nie zaskoczy� ich tak, jak oni zaskoczyli kupc�w. I skr�cili ku wzg�rzom dlatego, �eby obozowa� w�r�d ska�. Je�li pojedziemy za nimi... Alex zrozumia�. Bandyci, sami niewidoczni, wypatrz� ich z daleka. Zaczekaj�, a� podjad� bli�ej, i wtedy zaatakuj�. - No to co zrobimy? - zapyta� Matt. - Zawr�cimy jaki� kilometr w d� rzeki i prze�pimy reszt� nocy - odpar� Alex. - Rankiem zb�je przyjad� po wod� i rusz� dalej, a my poci�gniemy za nimi. - Ale... jak my�lisz, dok�d zmierzaj�? Alex zastanowi� si�. - Nawet z�oczy�cy musz� mie� jakie� miejsce, kt�re nazywaj� domem. 44 Ukryli si� wi�c i kolejno pe�nili wart� przez reszt� nocy. Alex czuwa� jako ostatni. Tu� po wschodzie s�o�ca zobaczy� chmur� py�u wzbijan� przez karawan