Dave Wolverton LOT FENIKSA Dolina Cieni U wejścia do jaskini, zwracając ślepe oczy w kierunku zachodzącego słońca, stały ponadtrzymetrowe posągi starożytnych Med-Jai. Kamienne postacie trzymały w poprzek piersi zakrzywione sztylety Gdy Alex z Arde-them Bayem i dwoma innymi chłopcami podjechał bliżej, dostrzegł na ich czołach i rękach tatuaże namalowane barwnikiem indygo. Takie same, jakie miał Ardeth Bay Ardeth Bay zatrzymał wielbłąda i czekał. Alex otarł pot z czoła i zastanawiał się, czy nie pociągnąć łyka wody z manierki. Zapadał wieczór i skały oddawały ciepło, które wchłonęły za dnia. O tej porze roku egipskie słońce prażyło bezlitośnie. Skwarny grudzień torował drogę upalnemu styczniowi - w Egipcie była właśnie pełnia lata. Karawany Beduinów uciekały z rozległej Sahary, szukając schronienia w wioskach nad Nilem lub w nadmorskich miastach Libii. Ardeth Bay spojrzał przez ramię na trzech chłopców: Aleksa, Ismaela i Barabę. - Udajemy się do najświętszego miejsca Med-Jai - rzekł z powagą. - To, co tam zobaczycie i czego się dowiecie, musi pozostać tajemnicą. Wy trzej od dawna pragniecie zostać Med-Jai. Może tak się stanie, a może wasze pragnienie się nie spełni. Cokolwiek się wydarzy, pamiętajcie: nie wolno nikomu mówić o tym, co zobaczyliście. - Dochowam tajemnicy - obiecał Alex. Ismael również przyrzekł dochować sekretu, ale Bara-ba, którego ojciec był jednym z wodzów Med-Jai, tylko mruknął coś pod nosem. Ardeth Bay odwrócił się w stronę jaskini i zawołał: - Żyjesz jeszcze? -Witaj, Ardecie Bayu, panie Med-Jai! - odpowiedziała staruszka. Jej głos był słaby i drżący niczym pajęczyna. Kiedy dźwięk wydobył się z jaskini, Alex poczuł na twarzy nagły podmuch. - Wprowadź uczniów. Ardeth Bay machnął ręką, każąc trzem chłopcom zsiąść z wierzchowców. - Hop! - zawołał Alex, poklepując po głowie Smrod-ka, swojego wielbłąda, dopóki zwierzę nie przyklękło. Zeskoczył na kamienistą ścieżkę, jak dwaj pozostali chłopcy, i zajrzał do jaskini. Wewnątrz panował nieprzenikniony mrok. Nagle błysnęło światło i rozległ się głośny trzask, jakby wypaliła stara strzelba. Przez sekundę jaskinia była oświetlona i Alex dostrzegł wśród szarych kamieni błyski złota. A po chwili przestraszony odskoczył od wejścia. Ściany groty wyłożone były czaszkami. Puste oczodoły lśniły, a zęby błyszczały jak gdyby czaszki obłąkańczo śmiały się z własnej śmierci. Czerepy związane zaprawą układały się niczym cegły w murze. Rozbłysło więcej światła i pośrodku jaskini strzelił ogień. To staruszka użyła ogniowego proszku, by zbudzić płomienie do życia. Odziana w czarne szaty, klęczała nad ogniem i rozgarniała laską węgle. Wyglądała jak czarownica. Alex pomyślał, że nigdy nie widział tak starej kobiety. Włosy miała srebrne, a jej policzki pokrywały spiralne tatuaże. Alex dostrzegł staroegipskie artefakty starannie ułożone na podłodze za jej plecami. Dalej stał wysoki na sześć metrów złoty posąg Horusa, mężczyzny z głową sokoła. W kącie leżał niezwykły łuk z brązu, tak gruby, że Alex zastanawiał się, czy nie jest to przypadkiem mityczny łuk Odyseusza. Na występie skalnym wisiał przepiękny złoty naszyjnik i błyszczący w blasku ognia amulet w kształcie skarabeusza, wyłożony lapis lazuli i rodolitem. W pobliżu na cokole stał srebrny puchar wysadzany granatami, tak wspaniały, że Alex uznał, iż mógłby być świętym Graalem. Chłopak podejrzewał, że wszystkie te przedmioty zostały zabrane z grobowców, ponieważ były zbyt niebezpieczne dla ludzi. Dostrzegł na nich magiczne inskrypcje. - Przyprowadziłem trzech chłopców na próbę - oznajmił Ardeth Bay - Ty jesteś... - staruszka zwróciła się do chłopca, który stał po lewej stronie Aleksa - Ismael ben Jusaf. Znałam twojego ojca. Alex domyślił się, że uprzedzono ją o ich przybyciu. - To był dobry człowiek - ciągnęła - i służył dzielnie Med-Jai do samej śmierci, oby Allach dał spokój jego duszy Pragniesz pójść wjego ślady? -Jestem w odpowiednim wieku - odparł Ismael. - A co będzie z twoją matką i siostrami? Kto się nimi zaopiekuje, kiedy ty będziesz wędrował po pustyni? - Moja matka kupuje ziarna kawy z gór i sprzedaje je na targu. Interes idzie nieźle. Dała mi swoje błogosławieństwo. - A ty, Barabo? - zapytała staruszka. - Myślisz, że jesteś gotowy? - Przodkowie mojego ojca byli Med-Jai, kiedy budowano pierwsze piramidy- Baraba odrzekł z dumą. - Pragnę być jednym z nich. - Tylko wtedy, gdy okażesz się tego godny - zaznaczyła kobieta, jak gdyby rozczarowana jego butnym tonem. - Ty zaś, Aleksie 0'Connellu - podjęła - ty urodziłeś się w dalekim kraju... Dotychczas patrzyła w ogień, ale teraz podniosła głowę. Jej oczy pokrywała katarakta. Była ślepa, lecz Alex miał wrażenie, że wpatruje się w niego uważnie. - Moja mama jest półkrwi Egipcjanką - powiedział obronnym tonem. - Jest archeologiem i to od niej nauczyłem się szanować ziemię, grobowce i ruiny. Poza tym kocham tę ziemię tak, jakbym się tutaj urodził. Pragnę zostać Med-Jai. - A twoi rodzice wyrazili zgodę? - Oni... oni nie wiedzą, że tu jestem - przyznał się Alex. -Jeszcze przez tydzień będą na spóźnionym miesiącu miodowym. - Zostawili go pod moją opieką - spokojnie wyjaśnił Ardeth Bay. -Jego ojciec wie, że uczę go, jak przeżyć na pustyni. Oboje przyzwalają na to. - Rozumiem... - Staruszka z zadumą pochyliła głowę, po czym ponownie spojrzała na Aleksa. - Skoro jesteś pod opieką Ardetha Baya, możesz kontynuować szkolenie. Słyszałam o tobie dobre rzeczy. Powiadają, że masz serce Med-Jai. Jeśli to prawda, będziesz pierwszym od wielu pokoleń obcym, który wstąpi w nasze szeregi. Alex zarumienił się z zakłopotania i zadowolenia. Spojrzał na Ismaela i Barabę. Ismael uśmiechał się, jakby sam otrzymał pochwałę, ale Baraba łypnął na niego gniewnie. Staruszka sięgnęła do ognia i wzięła w palce płonącą głownię. - Od czasów pierwszych faraonów - zagaiła - Med--Jai strzegą tej ziemi. Na początku pilnowali grobowców, by ocalić skarby faraonów. Ale Egipt jest stary. Magia tej ziemi jest silna, a pustynia pełna skarbów i tajemnic. Mówiąc to, unosiła i opuszczała rękę. Alex przyglądał się jej zafascynowany, czekając, kiedy rzuci żagiew. Nie zrobiła tego jednak. - Bogactwa te przyciągają głupich i chciwych; tych, którzy mają nadzieję na grabież i szybkie zyski i nie baczą na zło, które mogą uwolnić. -Wskazała czaszki szczerzące się ze ścian jaskini, dając do zrozumienia, co spotkało tych, którzy byli na tyle nierozsądni, by pokusić się o plądrowanie grobów. - Być Med- Jai to zaszczyt, ale z zaszczytem tym wiążą się obowiązki. Żaden z was jeszcze nie rozumie, na co się decyduje. Med-Jai są ogniem na pustyni. Nasz płomień jaśnieje od pięciu tysięcy lat. Każdy, kto chce zostać Med-Jai, powinien dać z siebie wszystko. Musi nie tylko trzymać ogień, ale też sam musi stać się płomieniem. Rozumiecie? Alex przytaknął niechętnie. -Jestem gotowy zostać Med-Jai - powiedział Ismael. Podszedł do ognia i wyjął rozżarzony węgielek. Trzymał go przez chwilę, krzywiąc się z bólu. Alex patrzył na to przerażony. Wiedział, że ból jest straszliwy. Bał się, że on też będzie musiał trzymać w ręku płonący węgiel. Pot wystąpił na czoło Ismaela i Alex poczuł swąd przypiekanego ciała. W końcu Ismael jęknął i cisnął węgielek do ognia. Staruszka ze smutkiem potrząsnęła głową. - On jeszcze nie jest gotowy - powiedziała do Arde-tha Baya. Ardeth Bay skinął głową, dając znak, by chłopiec odszedł. Strach i współczucie ścisnęły brzuch Aleksa. Polubił Ismaela, który miał szeroki zaraźliwy uśmiech i był sympatyczny. Alex zasmucił się, widząc, że kolega został odtrącony przez Med-Jai, jeszcze zanim miał okazję do nich dołączyć. Ismael przez chwilę stał jak rażony gromem, a potem chwiejnie ruszył w stronę wyjścia z jaskini. Alex odprowadzając go wzrokiem, dostrzegł dwóch wysokich strażników wyłaniających się z cienia tuż przy wyjściu. Ponieważ byli ubrani na czarno, nie zauważył ich, kiedy wchodzili do groty, choć mijał ich w odległości kilku centymetrów. Strażnicy wyprowadzili Ismaela. Kobieta spojrzała na Aleksa, ale on nie odważył się wziąć rozżarzonego węgielka. Baraba też nie. Staruszka uśmiechnęła się. 10 - Wiedza o własnych ograniczeniach jest wstępem do mądrości. Niedbale rzuciła żagiew w ognisko. - W przyszłości, jeśli zostaniecie Med-Jai, będziecie musieli przejść próbę ognia. Ale teraz czeka was ważniejszy sprawdzian. Poprosiłam Ardetha Baya, żeby was przyprowadził, ponieważ trzeba zapobiec katastrofie. Jak wiecie, dni są bardzo gorące, od dawna nie było takich upałów. Ten skwar budzi starożytną groźbę. - Mumię? - zapytał Alex. Już w przeszłości walczył z mumiami i upiorami; teraz zastanawiał się, co może być na pustyni groźniejsze od Króla Skorpiona... - Nie mumię - odpowiedziała stara kobieta. - Nie, to coś innego, coś z legend. Dawno temu, w zamierzchłych wiekach, żyły na tych ziemiach wielkie stwory - na wpół ptaki, na wpół węże. W owych czasach w sercu Sahary istniało wiele jezior, a na ich brzegach żyły stada bawołów, hipopotamów i żurawi. Wężoptaki zimą polowały na jeziorach, latem zaś leciały w góry, by tam złożyć jaja. Słyszeliście o tych stworzeniach? - Czy chodzi o latające węże, które widzieli ludzie Mojżesza, gdy wędrowali przez pustynię? - zapytał nieśmiało Alex. - Tak! - krzyknęła staruszka. - Słyszałeś o nich! Tutaj w Egipcie zwano je feniksami. Grecy, mieszkający na północ stąd, nazywali je draktferionami, a Germanie, dla których byłyjedynie legendą, zmienili nazwę na smoki. - Chyba nie chcesz powiedzieć, że na pustyni naprawdę żyją smoki - Alex mruknął z niedowierzaniem. 11 - Nie, już nie. Tradycja Med-Jai mówi, że kiedy trzy tysiące lat temu jeziora Sahary wyschły, feniksy zaczęły przymierać głodem. Wtedy pojawiły się między ludźmi -porywały bydło i dzieci. Całe wioski musiały się ukrywać. Mężczyźni staczali z nimi bitwy i wystawiali na przynętę zatrute sztuki bydła. W ciągu zaledwie kilku lat feniksy zostały prawie całkowicie wytępione. Wyobraźnia Aleksa pracowała na najwyższych obrotach. -Jak duże były te smoki? - Podobno rozpostarte skrzydła miały prawie dziesięć metrów, a ich ciała osiągały połowę tej długości. Według naszej tradycji nawet tysiące lat temu występowały niezwykle rzadko. Od stuleci nikt ich nie widział. Ale... -ciągnęła staruszka, wskazując palcem na południowy wschód - w pobliskich górach feniksy miały gniazdu. Szponami wykopywały w ziemi głębokie jamy i w nich ukrywały jaja. Jaja dojrzewały w spokoju przez dziesiątki lat. Potem matka wracała i ogrzewała je płomieniami z własnego dzioba, dopóki nie wykluły się młode. Feniksy odeszły, lecz w górach pozostało parę jaj. Wiatry hulające wśród wzgórz odwiewają piasek i czasami odsłaniają jajo. Mniej więcej co sto lat, po czterdziestu kolejnych dniach wyjątkowego upału, istnieje ryzyko, że jajo ogrzeje się na tyle, by stanąć w płomieniach i pęknąć. A wtedy wykluje się feniks. Przez długi czas milczała, jakby chciała się upewnić, czy wszyscy rozumieją powagę sytuacji. Jednak Alex nie dawał wiary jej słowom. Widział co prawda mumie powstające z grobów, a nawet trzymał w dłoni cudowny amulet 12 Ozyrysa i czuł jego twórczą moc, jednak ta opowieść wydawała mu się nieprawdopodobna. Równie dobrze mogłoby chodzić o jajo dinozaura, z którego może wykluć się młode. - Dwa dni temu dotarły do nas wieści - podjęła staruszka - że karawana arabskich kupców znalazła jajo. Ci ludzie nie mają najmniejszego pojęcia, co im wpadło w ręce ani jak bardzo jest to niebezpieczne. Dzisiejszej nocy rozbiją obóz niedaleko stąd. Karawana zmierza na północ zachodnim brzegiem Nilu. Wy, chłopcy, musicie ją odnaleźć. Wśliznięcie się do obozu i wykradniecie jajo. Czasu jest niewiele. Feniks może wykluć się w ciągu trzech dni. Ruszajcie. I obyście wrócili jako zwycięzcy - zakończyła. Alex zerknął na Barabę. Starszy chłopiec odwzajemnił spojrzenie, wysoko podnosząc brodę. Wjego oczach czaiło się wyzwanie. Przyjaciele Kiedy chłopcy wyszli z jaskini, zachodzące słońce wciąż jeszcze płonęło na niebie. Pasma krwawej czerwieni oświetlały horyzont i miało się wrażenie, że cały nieboskłon stanie w płomieniach. Długie cienie kładły się za skalistymi wzgórzami. Był straszny upał. Wysoko na firmamencie świeciła jasna gwiazda. Alex rozejrzał się w poszukiwaniu Ismaela, ale jego wielbłąd już znikł. - Odszedł tak szybko - powiedział smutno. Ardeth Bay chrząknął. - Eskorta wyprowadziła go z doliny. Nie myśl o nim więcej. - Co mamy zrobić, gdy zdobędziemy jajo? - zapytał Alex. Ardeth Bay uśmiechnął się tajemniczo. -Jesteś pewien, że je zdobędziecie? 14 -Jaje zdobędę - powiedział z przekonaniem Bara-ba. - Inshallah - rzekł Ardeth Bay, co znaczyło „Jak Bóg pozwoli". -Alejeśli zdobędzieciejajo feniksa, musicie zrobić to, co uznacie za słuszne, moi młodzi przyjaciele. Pamiętajcie, Med-Jai są strażnikami pustyni, a wy ruszacie na misję Med-Jai. Przysięgliśmy chronić życie. Alex się zamyślił. Wyobraził sobie, jak rozłupuje jajo, zabijając małego gada- ptaka. Ale gdyby naprawdę miał smocze jajo, tak rzadkie i cudowne, czy mógłby je zniszczyć? Taki pomysł napawał go wstrętem. Zdobycie jajajest tylko częścią próby, uświadomił sobie. Znacznie trudniejsze będzie podjęcie właściwej decyzji. Alex dosiadł Smrodka i kazał mu wstać. Baraba poszedł za jego przykładem. Ardeth Bay został przed jaskinią. Jechali w dół zbocza między ocienionymi skałami. - Widziałeś uśmiech Ardetha Baya? - Alex zapytał Barabę. - Chyba nie wierzy, że zdobędziemy jajo. - Być może wie, że zadanie jest trudniejsze, niż może się wydawać - odparł Baraba. -A wiesz, coja myślę? Myślę, że ta próba została zain-scenizowana. Nie wierzę w smocze jajo. Założę się, że ci kupcy w rzeczywistości są Med-Jai, którzy będą próbowali ukryć przed nami jajo. - Być może - burknął Baraba, trzepnął wielbłąda po zadzie i ruszył kłusem. Nie jest zbyt przyjacielski, pomyślał Alex, poganiając Smrodka. 15 W pół godziny przebyli wzgórza i wyjechali na kamienistą pustynię. Olbrzymie głazy garbiły się niczym ogry Wieczorne powietrze było gorące i duszne. Nagle Alex usłyszał dochodzący z oddali ryk wielbłąda. Smrodek ryknął w odpowiedzi. - Alex! Alex 0'Connell! - zawołał ktoś. Alex rozpoznał głos. Należał do jego dobrego kumpla, Matta Harril-la. -Zaczekaj! - Matt? - zdumiał się chłopak. Po chwili Matt wyłonił się zza stosu głazów. Za nim, na drugim wielbłądzie, jechała druga postać. Była to Ra-chel Stroeker. - Do licha, co wy tu robicie? - zapytał Alex, gdy się zbliżyli. - Wysychamy na wióry - odparł Matt. Blady chłopiec podjechał do Aleksa i uśmiechając się szeroko, zrzucił kaptur. - Nie masz przypadkiem trochę zbędnej wody? Tak mi zaschło w ustach, że nie mam czym splunąć. -Jechaliście za mną przez pustynię? - zapytał Alex. -Wyjechaliśmy z Kairu cztery dni temu! - Podążaliśmy szlakiem wielbłądów. Nie było to trudne, dopóki nie dotarliśmy do wzgórz. - Musieliśmy jechać za tobą - dodała Rachel z lekkim niemieckim akcentem, zatrzymując wielbłąda. -Przed wyjazdem zachowywałeś się bardzo podejrzanie. Skradałeś się i w nocy, nie mówiąc nikomu słowa, okul-baczyłeś wielbłąda. Domyśliliśmy się, że szykuje się niezła zabawa. - Ale... - Aleksowi zabrakło słów. - Co na to wasi rodzice? 16 - Mój tata pojechał w interesach do Konga - oznajmiła Rachel. - Nie będzie go przez parę tygodni. Ojciec Rachel służył w niemieckim wojsku, skąd został zwolniony z powodu żydowskiego pochodzenia. Obecnie pracował dla francuskiej Legii Cudzoziemskiej jako szpieg. Pojawiał się niespodziewanie w ambasadzie w Kairze i znów znikał, by wypełniać jakieś tajemnicze misje. - A mój tata wyjechał do Londynu, by dopracować szczegóły „jakiegoś nowego traktatu" - wyjaśnił Matt. -Miał zamiar zatrudnić opiekunkę i bardzo się ucieszył, gdy mu powiedziałem, że twoi rodzice zaprosili mnie do was. Ojciec Matta był ambasadorem Anglii w Egipcie. Często tonął w stosach dokumentów i rzadko miał czas na rozmowy z synem, nie mówiąc o otaczaniu go właściwą rodzicielską opieką. - Rozumiem - mruknął Alex. - A teraz powiedz, co tu się święci - przynagliła go Rachel. - Nic im nie mów! - zawołał Baraba po arabsku. Wjechał na wielbłądzie między wierzchowce Aleksa i Matta i obrzucił przybyszów twardym spojrzeniem. - Wszystko w porządku - uspokoił go Alex. - To przyjaciele. - Nie moi - burknął Baraba. - Med-Jai może przyjaźnić się tylko z Med-Jai. - Z takim charakterem - odezwała się Rachel - nawet bogaczowi nie udałoby się kupić przyjaciela. Oczy Baraby rozbłysły z gniewu. Chłopak warknął groźnie, smagnął wielbłąda witką i pogalopował w ciemność. 2-Lot feniksa 17 Rachel westchnęła, zła, że obraziła Barabę. - Chodźcie - powiedział Alex, ruszając za Barabą. -W drodze opowiem wara, co się wydarzyło. W czasie nocnej jazdy Alex opowiedział Mattowi i Rachel tyle, ile mógł, zachowując dla siebie to, co widział w jaskini. Matt zareagował entuzjastycznie. -Jeśli dopisze nam szczęście, na śniadanie zjemy jaja feniksa. I zaczął podśpiewywać starą obozową piosenkę o ża-bieTwiddly i kaczorze Twaddly. Baraba jechał na czele, sztywno wyprostowany w siodle i zagniewany. Niebawem od Sahary zaczął wiać silny wiatr, wzbijający chmury piasku i unoszący je tak wysoko w niebo, że przysłoniły gwiazdy. Wśród obłoków pyłu zamigotała błyskawica, ale deszcz nie spadł. Ziarna piasku uderzały o głazy i z szumem spadały na ziemię. Baraba poganiał wielbłąda, lawirując między skałami w migotliwym świetle błyskawic. Wysoko po niebie przetoczył się grzmot, płosząc wielbłądy, aż trudno było nimi kierować. Matt umilkł, za to Rachel zaczęła nucić cicho po niemiecku. Alex nie rozumiał słów, ale melodia przywodziła na myśl dom i rodziny zasiadające wokół kominka, by w mroźny zimowy wieczór popijać gorącą czekoladę. Alex zmrużył oczy i naciągnął głębiej kaptur burnusa, by osłonić się przed piaskiem. Zastanawiał się, czy nie mogliby rozbić na noc obozu. Baraba wysforował się daleko do przodu. Był dzieckiem pustyni, urodzonym na tej ziemi, i wydawało się, że 18 potrafi odnaleźć szlak nawet tam, gdzie Alex nic nie widzi. Czasami wyprzedzał ich tak bardzo, że Alex bał się, iż się pogubią. Nie chcąc do tego dopuścić, stale popędzał wielbłąda, co również było niebezpieczne. Gdyby zwierzę się potknęło, mogłoby złamać nogę albo przygnieść jeźdźca. Niebezpieczeństwo było potrójne, gdyż Matt i Rachel byli nowicjuszami wjeździe na wielbłądach, a przecież też musieli jechać galopem. Wreszcie szlak, którym zmierzali, zakończył się wśród skalnego rumowiska. Alex zobaczył Barabę kilkaset metrów dalej, na szczycie niewysokiego wzgórza. Obrał złą drogę. - Zaczekaj - zawołał, ale Baraba przyspieszył i zniknął za grzbietem pagórka. - On nas chyba nie lubi - powiedziała Rachel. - Aha - mruknął Matt. - Nie zaproszę go na urodziny! Alex cmoknął na Smrodka i zawrócił. Pogalopował, wypatrując innego szlaku. Wielbłąd trafił kopytem na kamień i potknął się, z trudem zachowując równowagę. Alex zeskoczył na ziemię i obejrzał kopyto. Na szczęście nie pękło. Dosiadł wielbłąda i teraz jechał ostrożniej. Po jakimś czasie znowu zobaczył Barabę. - Odbiło ci? - krzyknął. - Zwolnij! Ktoś może się zranić! Baraba zatrzymał się i czekał, aż Alex, Matt i Rachel podjadą bliżej. Wtedy warknął: - Wracaj, Aleksie O'Connellu. I zabierz swoich nic niewartych przyjaciół. Spowalniasz mnie. Masz nadzieję, 19 że zostaniesz Med-Jai, ale nie urodziłeś się do życia na pustyni. Nie jesteś jednym z nas. Prędzej wąż zostanie słonecznym ptakiem niż ty Med-Jai. W głosie Baraby pobrzmiewało nie tylko wyzwanie. Jego słowa przepełniała pogarda. - Dlaczego uważasz, że nie zostanę Med-Jai? - zapytał Alex. - Bo jest tylko jedno jajo feniksa i tylko ten, kto zaniesie je staruszce, zostanie Med-Jai. I to będę ja - zawołał Baraba dziko, uderzając ręką w pierś. - Ja zostanę Med-Jai! Smagnął witką biednego wielbłąda po zadzie i ruszył dalej w tumany pyłu szalejące po pustynnej równinie. Alex przez chwilę siedział w siodle jak ogłuszony. Baraba przemienił misję w wyścig. - Nie przejmuj się - powiedziała Rachel. - Pomożemy ci znaleźć to jajo feniksa. Jednak Aleksa ogarnęła czarna rozpacz. Matt i Rachel byli bliskimi przyjaciółmi i nie mógł ich tutaj zostawić. Ale Baraba miał rację. Oni go spowalniali. Czuł się tak, jakby wlókł przez pustynię kotwicę. Wiatr przybrał na sile i uderzył go w plecy. Piasek za-syczał między skałami i nagle Barabę przysłoniła chmura pyłu. Zniknął, jakby roztopił się w gęstej mgle. Odjechał w noc. Przepadł. 2cijo feniksa Alex, Rachel i Matt pędzili przez noc. Wiatr dmuchał, niosąc ziarenka piasku. Jechali w iście egipskich ciemnościach. O północy wzeszedł księżyc - spłaszczona żółtawa perła na horyzoncie, wskazująca drogę do Nilu. Przez całą noc Alex starał się przebić wzrokiem mrok. Miał nadzieję, że dopędzi Barabę, że Smrodek nie potknie się na ostrych skałach, że jego przyjaciele wytrzymają szybkie tempo. Wytężał wszystkie zmysły, ale w końcu dopadło go zmęczenie. Matt dwa razy przysnął na grzbiecie wielbłąda i dwa razy z głuchym łoskotem spadł na skaliste podłoże. Zęby odpędzić senność, zaczął śpiewać piosenkę o „pannach bizonów-nach". Nucił ją na okrągło i za każdym razem coraz bardziej płaczliwie błagał jałówki, by tańczyły w świetle księżyca. Alex nigdy nie widział amerykańskiego bawołu i wątpił, by i Matt miał okazję oglądać takie zwierzę. Słyszał, że 21 bizony są zupełnie niepodobne do żyjących w Afryce bawołów wodnych, że mają długą sierść i reputację śmierdzieli. Zastanawiał się, czy ktokolwiek chciałby tańczyć z bawolicą. Jego tata pochodził z Ameryki, dlatego zanotował sobie w pamięci, żeby przy następnej okazji zapytać go o tę piosenkę. Krótko przed świtem dotarli do Nilu, srebrnej nitki wijącej się w ciemnościach. Podjechali do brzegu i napoili wielbłądy. - Karawana, o której wspomniała staruszka, nie może być daleko - powiedziała Rachel, gdy przyklękła, żeby napełnić bukłak. - Wystarczy jechać wzdłuż rzeki, dopóki jej nie spotkamy. - Ale w którą stronę? - zapytał Matt. - Na północ czy na południe? Alex spojrzał w górę i w dół rzeki, wypatrując namiotów czy ognisk. Nie dostrzegł ani jednego, ani drugiego i nie miał najmniejszego pojęcia, w którą stronę ruszyć. - Może na południe? - podsunął Matt. - Nie - sprzeciwiła się Rachel. - Jest za gorąco, by jechać w głąb pustyni. Większość Beduinów stamtąd ucieka. Mówię wam, na północ. Będą podążać w dół rzeki, do Kairu. Alex nie wiedział, co począć. Rachel zapewne miała rację, ale on nie chciał stawiać wszystkiego na jedną kartę. - Może się rozdzielimy? - zaproponowała dziewczyna, jakby odgadując jego myśli. - Sprawdzę kawałek drogi na południe i jeśli nie dostrzegę śladów karawany, pojadę za wami. - Niech Matt jedzie z tobą - powiedział Alex. 22 Nie podobała mu się myśl, że Rachel będzie samotnie podróżowała po pustyni, choć wiedział, że dziewczyna potrafi o siebie zadbać. Gdy ją poznał, zajmowała się okradaniem ciężarówek z zaopatrzeniem, należących do bandy bezwzględnych nazistów rabujących groby. Rachel była twarda jak skała. - Ale jeśli ty znajdziesz karawanę kupców - dowodziła Rachel - Matt może ci się przydać do pomocy. Będzie stał na czatach, gdy pójdziesz po jajo feniksa. A poza tym może wrócić i ostrzec mnie, gdybyś wpadł w tarapaty. - Nie będę się z tobą kłócił - ustąpił Alex, spoglądając wzdłuż rzeki na północ. - Chciałbym tylko wiedzieć, w którą stronę skręcił Baraba. -Wyobrażał sobie, jak młody adept Med-Jai galopuje na swoim wielbłądzie. Może właśnie w tej chwili wyślizgiwał się z namiotu jakiegoś kupca, tuląc do piersi jajo feniksa? Rachel nie traciła czasu. Wspięła się na siodło. - Będę jechała na południe przez cztery godziny. Jeśli w tym czasie nie znajdę karawany, wrócę i odszukam was. - Powodzenia - szepnął Alex i razem z Mattem ruszył w dół rzeki. Wiatr ucichł, a księżyc świecił niemal wprost nad ich głowami. Alex wyczuwał zbliżający się świt. Jeszcze nie widział słońca, ale gwiazdy były coraz bledsze. Jechali brzegiem rzeki. Matt znów zaczął podśpiewywać, by odegnać sen. Alex pomyślał, że chyba pęknie, jeśli jeszcze raz przyjdzie mu wysłuchać błagania krowy, by wyszła i zatańczyła w świetle księżyca. - Cicho - powiedział. - Koniec śpiewania. Jesteśmy na polowaniu. 23 Na horyzoncie niebo zaczęło się rozjaśniać. Alex był na wpół przytomny ze zmęczenia, a poza tym po całonocnej jeździe bolało go siedzenie. Jechali na północ, podążając szlakiem wytyczonym przez skały i niskie urwiska po lewej stronie oraz palmy i rzekę po prawej. Za każdym razem, kiedy skręcali, Alex zatrzymywał się i patrzył w dół Nilu, wypatrując śladów obozu. Nie musieli długo szukać. Po przejechaniu czterech kilometrów zbliżyli się do skalistego cypla. Alex pogrążał się w marzeniach o miękkim łóżku, gdy coś przyciągnęło jego uwagę. - Czy to dym? - wyszeptał Matt. Alex natychmiast oprzytomniał i wciągnął nosem powietrze. Wśród zapachów piasku, skał, rzeki i palm poznał znajomą woń: ciężki odór wielbłądziego nawozu płonącego w ognisku Beduinów Zatrzymał się i zaprowadził Smrodka za kamienisty kopiec, a potem wspiął się na sam czubek. Matt pospieszył za nim. Przed sobą ujrzeli karawanę. Namioty w poświacie księżyca majaczyły jak duchy, trzy ogniska błyszczały niczym gwiazdy. Grupa kupców rozbiła obóz u stóp pagórka na piaszczystej plaży. Wielbłądy klęczące nad rzeką wyglądały jak głazy. - Sporo ich - szepnął Matt. - Wypatrzyłem dwóch strażników. Alex też zauważył strażników przed wielkim namiotem. Obaj stali z głowami zwieszonymi ze zmęczenia, wspierając ręce na lufach długich strzelb. 24 Alex przyjrzał się dokładnie wzgórzom nad rzeką. - Ani śladu Baraby. - Pewnie pojechał na południe - odparł równie cicho Matt. Zeszli z stosu kamieni. - Co teraz? - zapytał Matt, gdy znaleźli się na dole. - Wśliznę się do obozu. Ty zabierz wielbłądy i jedź jakiś kilometr z powrotem w górę rzeki. Tam na mnie zaczekaj. - Dlaczego nie mogę zostać tutaj? -Jeśli nasze wielbłądy poczują wielbłądy z obozu, zaczną ryczeć. Musisz zabrać je daleko stąd. Poza tym, jeśli mnie złapią, będziesz mógł jechać po pomoc. Matt otworzył szeroko oczy. Myśl o pojmaniu przyjaciela zdecydowanie nie przypadła mu do gustu. - Zabierz wielbłądy w górę rzeki i czekaj na mnie przez godzinę - dodał Alex. - Jeśli w tym czasie nie wrócę, będziesz wiedział, że zostałem złapany. - Dobrze - szepnął Matt. - Powodzenia, przyjacielu. Podali sobie ręce, potem Matt złapał wodze obu wielbłądów i poprowadził je z powrotem drogą, którą przyjechali. Alex uważnie zlustrował obóz. Strażnicy stali tyłem do rzeki i gdy patrzył, ani razu nie okrążyli strzeżonego namiotu, który stał na samym brzegu rzeki. Zbocze wzgórza nad obozem było nagie i gdyby chciał zakraść się od tej strony, nie zapewniłoby mu żadnej ochrony. Postanowił spróbować od strony rzeki. Poczołgał się na brzeg i wsunął się do wody. Była ciepła, przypominała 25 0 dziennym upale. Dno było kamieniste. Alex zadrżał, gdy przypomniał sobie, co się wydarzyło ostatnim razem, gdy zanurzył nogę w Nilu: gdyby nie odnalazł zaklętego amuletu Ozyrysa, zjadłyby go krokodyle. Dobrze, że tu nie ma krokodyli ani hipopotamów, pomyślał. A może są? Czy jestem wystarczająco daleko w górze rzeki? Popłynął z prądem, wystawiając na powierzchnię tylko czubek głowy. Z zadowoleniem pił wodę, bo przez noc nieczęsto gasił pragnienie. Nadsłuchiwał, czy nie dobiegną go parsknięcia hipopotamów albo plusk krokodylich ogonów. Coś trąciło go w nogę. Serce załomotało mu w piersiach, ale nic się nie stało. To na pewno ryba, pomyślał. Dopłynął do brzegu niedaleko strzeżonego namiotu 1 niemal szorując brzuchem po ziemi, jak salamandra wypełzł z rzeki. Jeden z wielbłądów zauważył go i parsknął trwożliwie. Alex skamieniał. Strażnik obszedł namiot. Trzymał strzelbę gotową do strzału i wpatrywał się w ciemność, lustrując brzeg rzeki. Alex przestał oddychać, a serce łomotało mu coraz bardziej. Wielbłąd stęknął głośno. Chłopiec zapragnął zapaść się pod ziemię. Nie wiedząc, co począć, parsknął jak hipopotam. Raz... drugi. Potem majtnął nogą. Rozległ się plusk, jakby hipopotam potrząsał głową, by pozbyć się wody z uszu. Strażnik wytrzeszczył oczy. Niewiele jest zwierząt groźniejszych od rozzłoszczonego hipopotama. Alex wiedział, 26 że w Afryce hipopotamy zabiły więcej ludzi niż lwy i słonie razem wzięte. Strażnik spiesznie wrócił przed wejście namiotu. Alex przebiegł po piaszczystym brzegu i przypadł do tylnej ściany namiotu. Nie było tutaj żadnego otworu, więc wyciągnął nóż, starożytny srebrny sztylet Med- Jai, który dał mu Ardeth Bay. Wbił w płótno szpic ostry niczym brzytwa i prawie bezszelestnie rozciął tkaninę. Przez cały czas wytężał słuch, żeby sprawdzić, czy nie został zauważony. Słyszał tylko cichutki szmer rozcinanego płótna i szum krwi pulsującej w uszach. Po chwili rozcięcie było wystarczająco duże, by mógł się przedostać do namiotu. Wśliznął się do środka i zastygł bez ruchu. Blask ognia prześwitywał przez płótno i rozświetlał wnętrze na tyle, by mógł się rozejrzeć. Bele jedwabiu z krajów Orientu leżały obok stosu wełnianych dywanów z Iraku. Wśród stert towarów spało ponad dziesięciu mężczyzn. Jeden pochrapywał, ale pozostali leżeli cicho, jakby tylko udawali, że śpią, czekając na nieproszonych gości. Alex zauważył, że ich dłonie spoczywają na rękojeściach szabel. To nie poprawiło mu samopoczucia. Przyglądał się śpiącym w strachu, że w mroku błysną otwarte oczy. Oddychał urywanie, serce nadal tłukło się w piersiach jak oszalałe. Med-Jai widzą i są niewidzialni, przypomniał sobie. Jesteśmy duchami pustyni. Jesteśmy wietrznym wirem, który przemyka niezauważony. Z każdą chwilą narastało w nim przekonanie, że ci wojownicy muszą być Med-Jai. Nigdy dotąd nie widział 27 ludzi śpiących z szablami. W każdej chwili mogli poderwać się, złapać go i wyrzucić z namiotu. Gdyby tak się stało, straciłby szansę na wstąpienie w szeregi Med-Jai. Okryłby się hańbą jak Ismael ben Jusaf Jednakże po jakimś czasie zyskał pewność, że wszyscy śpią kamiennym snem. Blisko wejścia namiotu leżał stary, gruby Beduin. Nie miał broni. W objęciach trzymał jakiś przedmiot owinięty czarnym muślinem. Jajo feniksa! Alex ruszył w jego stronę, starając się nie robić hałasu. Musiał przejść nad chrapiącym mężczyzną. Powoli podniósł nogę, boleśnie świadomy, że ma mokre spodnie. Usłyszał, jak na twarz śpiącego spadła kropelka. Chrapanie ucichło i mężczyzna chrząknął. - Deszcz - mruknął przez sen. - Zabierzcie kozy, zanim się potopią. Alex znieruchomiał z nogą nad głową śpiącego. Mężczyzna sięgnął po miecz, poklepał go, przewrócił się na drugi bok i znów zapadł w sen. Alex cicho przeszedł nad nim i zbliżył się do grubego kupca. Przykucnął ostrożnie i złapałjajo feniksa. Było ciężkie jak szkło ołowiowe. Podniósł je i rozejrzał się za czymś okrągłym, mniej więcej tak samo dużym, co mógłby wsunąć w ramiona śpiącego. Nie znalazł jednak niczego takiego. Trzymał jajo może przez pół sekundy, gotów je odwinąć, gdy nagle usłyszał krzyki na alarm. Zamarł. Baraba! - pomyślał. Strażnicy go dostrzegli! Zaczęła się gra! 28 W tej samej chwili coś świsnęło tuż przy jego uchu, a w ścianie namiotu powstała dziura. Ktoś rzucił nożem! W obozie wybuchło zamieszanie. Wokół rozbrzmiewały okrzyki wojenne. To wcale nie jest gra. Ktoś naprawdę próbuje nas zabić! Jeden z kupców zawył z bólu i zerwał się na nogi. Jego ramię było czerwone od krwi. - Rabusie! - krzyknął, wyrywając nóż. Ten, który leżał pod nogami Aleksa, nagle usiadł i wrzasnął: - Stój, złodzieju! Złapał go za rękę i wytrącił mu jajo, które ciężko upadło na ziemię i poturlało się tak, że już nie mógł go dosięgnąć. Alex zrobił jedyną rzecz, która wpadła mu do głowy: dał nurka między dwa wielkie stosy dywanów. Wokół niego mężczyźni krzyczeli i wyciągali szable z pochew. Gruby kupiec zawołał: - Złodziej! Bandyta! Łapać go! -1 poderwał się na nogi. Wyrwał sztylet zza pasa, wbił ciemne oczy w Aleksa. Nagle krzyknął z bólu, gdy rzucony przez kogoś nóż ugrzązł mu w plecach. Osunął się na kolana i upadł twarzą na ziemię. Mężczyźni zrywali się z posłań i rzucali do wyjścia, ale padali pod nożami napastników jak rzeźne bydło. Nie mogli się bronić, nie mogli użyć swoich długich szabel, bo złoczyńcy atakowali z daleka. Jeden z kupców wrzasnął przeraźliwie i ciął szablą płótno z tyłu namiotu. Wyskoczył na zewnątrz i przebiegł dwa kroki, gdy trafił go rzucony sztylet. 29 Nie było drogi ucieczki. Bandyci okrążyli obóz i mordowali kupców. Alex poczuł, jak sterta dywanów zadrżała, gdy trafił w nią nóż. Nie miał dokąd uciec. Musiał się ukryć. Ale gdzie? Wyciągnął sztylet, rozciął podłogę namiotu i szybko wśliznął się pod spód. Wokół słyszał krzyki rannych ludzi. Obejrzał się i zobaczył, że wszyscy leżą na ziemi. Noże pocięły płótno namiotu na strzępy. Pod namiotem był piasek. Alex zaczął rozgarniać go jak pustynna ryjówka, kopiąc płytki dołek. Był przerażony. Przelatujące przez namiot noże świstały nad jego głową. Bał się, że któryś wbije mu się w plecy. Na szczęście chroniły go stosy dywanów. Jęki rannych kupców cichły jeden po drugim. Alex wiedział, że gdy tylko zapadnie cisza, zbójcy wpadną do namiotu. Musiał się ukryć. Kopał, dopóki nie natrafił na skałę, a wtedy zaczął rozpychać piasek, tworząc rów pod podłogą namiotu. Był w połowie drogi, gdy krzyki rannych ucichły. Cisza była przejmująca -jak przed burzą. Alex przestał kopać. Ułożył się w płytkim rowie twarzą do góry. Złapał parę dywanów i naciągnął je na siebie. Po chwili usłyszał wrzaski. To rabusie wtargnęli do namiotu. Stos dywanów zakołysał się niebezpiecznie. Alex leżał w ciemności, gdy bandyci dzikimi okrzykami oznajmiali swoje zwycięstwo. Wśród złodziei Przeszukajcie namiot. Zaglądajcie wszędzie - warknął jeden ze złoczyńców. - Diament musi być gdzieś tutaj! Diament? - zdumiał się Alex. Szukają diamentów? Słyszał tupot stóp, gdy rabusie przeszukiwali namiot. Miał nadzieję, że go nie znajdą. Ktoś stanął na dywanie, wbijając obcasy w kostkę Alek-sa. Chłopak zacisnął zęby, żeby nie krzyknąć z bólu. Rabuś stęknął, odrzucając na bok ciało martwego kupca. Dywan się przesunął i Alex mógł zerknąć przez powstałą szparę. Bandyta trzymał w ręku płonącą szczapę z obozowego ogniska. Miał czerwony turban i jastrzębi nos, a w miejscu prawego oka okropną bliznę. Ubrany był w czarne szaty, na jego palcach błyszczały srebrne pierścienie. Inni myszkowali po namiocie. Także ubrani na czarno - wyglądali jak kruki, gdy przetrząsali kieszenie pomordowanych i przewracali bele jedwabiu. 31 - Samarinie, znalazłem! - zawołał jeden. Wszyscy zamarli. Bandyci sapnęli ze zdumienia, a potem w namiocie zapadła cisza. Po dłuższej chwili ktoś szepnął: -Allachjest miłosierny! Ten, który stał na kostce Aleksa, wreszcie ruszył się z miejsca. - Oddaj mi diament! - zażądał. Alex domyślił się, że jednooki to Samarin, herszt bandy. Rabusie poczęli szeptać między sobą: - Nigdy nie widziałem takiego cuda! - Przechodzi wszelkie pojęcie! - To król wszystkich diamentów! Alex wyciągnął rękę i drżącymi palcami odchylił róg dywanu, żeby zobaczyć, co się dzieje. Samarin w lewej ręce trzymał pochodnię, a w prawej kamień wielkości piłki futbolowej. Kamień był poczerniały, jakby osmalony przez ogień, ale światło pochodni odbijało się jasno od paru rys na jego powierzchni. - To diament, prawda? - zapytał jeden z rabusiów. - Tak - Samarin odparł z uniesieniem. - Z pewnością. Nieoszlifowany więc nie błyszczy, jak trzeba, ale to na pewno diament. -W środku ma skazę - zauważył zbój. -Jest mętny. - A jednak - wtrącił inny - znaczna część jest czysta. Nawet gdy każemy go pociąć na sto kawałków wielkości męskiego kciuka, wszyscy staniemy się bogaci nad wszelkie wyobrażenie! - Ruszać się - rozkazał Samarin. -Wynosimy się stąd! Jeden ze zbójników rozejrzał się po namiocie z rozpaczą w oczach. 32 - A co z resztą łupu? Samarin rzucił w kąt pochodnię. Płótno zajęło się w jednej chwili. - Pójdzie z dymem! - zawołał ze śmiechem. Wyszedł z namiotu i większa część bandy podążyła za nim. Jednak paru opryszków zostało. Rzucili się do przeszukiwania ciał. Ściągali pierścienie z palców zabitych, szukali zwitków pieniędzy w kieszeniach, zabierali buty i co lepsze odzienie. Płomienie lizały ściany namiotu, sięgając dachu. Wnętrze wypełniło się duszącym dymem. Rabusie zaczęli kaszleć, bo brakowało im powietrza. Alex jeszcze miał czym oddychać, ale dym drapał go w gardle, oczy łzawiły, a temperatura szybko wzrastała. Wiedział, że bandyci będą plądrowali namiot, dopóki żar ich nie przegoni. I co wtedy? - zastanawiał się. Namiot płonął jak ognisko. Jeśli spróbuje wymknąć się tyłem, zaraz po wyjściu rabusiów, może zostać zauważony. Jeśli zostanie w środku, to albo się udusi, albo upiecze jak indyk. Piekły go oczy. Mrużył je i walczył z odruchem ich pocierania. Rabusie kasłali już bez przerwy i Alex spodziewał się, że lada chwila któryś z nich zemdleje. Zacisnął powieki i zrozumiał, że skoro on już nie może patrzeć, to dym oślepia również bandytów. Odrzucił dywan i zaczął się czołgać na tył namiotu. Nawet nie próbował szukać wcześniej zrobionego rozcięcia. Wyciągnął sztylet i ciął desperacko. W tej samej chwili zachodnia część namiotu runęła i ktoś zawył przeciągle. 3 - Lot feniksa 33 - Sharif, Rabam - zawołał jeden z bandytów. -Wyłazimy stąd! Alex przepchnął się przez dziurę i przypadł do ziemi jak krab, rozglądając się z przerażeniem. Płuca miał pełne dymu, walczył z kaszlem. Wziął głęboki oddech i pobiegł w stronę Nilu. - Ludzie! - krzyknął Samarin po drugiej stronie obozu. - Rozejdźcie się i przeszukajcie teren! Upewnijcie się, czy nikt nie został przy życiu! Mam nadzieję, że Matt nie dał się złapać, pomyślał Alex. Dobiegł do trawiastej skarpy, zsunął się ku wodzie. Hamował rękami, żeby nie ześliznąć się zbyt szybko i nie spowodować zbyt głośnego plusku. Poczuł wodę pod nogami, zanurzył się. Płynął w dół rzeki, dopóki nie znalazł kępy długiej trawy zwisającej z brzegu. Schował się za nią, powstrzymując się od kaszlu. Czerwona łuna pełgała po Nilu. Alex bał się, że zaraz będzie musiał opuścić kryjówkę. Dym wyglądał na wodzie niczym gęsta mgła. Usłyszał na brzegu tętent końskich kopyt i zamarł. Płuca paliły go żywym ogniem. Bał się, że straci przytomność. Kurczowo trzymał się trawy. Wreszcie zbójcy wznieśli ostatni triumfalny okrzyk i odjechali. Przez długie minuty Alex leżał oszołomiony, nie dowierzając własnemu szczęściu. W pewnej chwili usłyszał kaszel, a zaraz po tym jakiś człowiek stoczył się z brzegu i wpadł do wody niecałe trzy metry od niego. Był to jeden z kupców. Paliło się na nim ubranie, a wokół unosiła się para. Na jego plecach widniała czerwona 34 plama. Płynął twarzą w dół i był tak słaby że w każdej chwili mógł utonąć. Alex złapał rannego i podniósł mu głowę, żeby mógł oddychać. Powoli wyciągnął go na brzeg i padł obok niego, dysząc ciężko. Kupiec jęknął z bólu i zaczął coś mówić, ale zaraz zemdlał. Alex rozejrzał się w nadziei, że jeszcze ktoś przeżył. Nie dostrzegł jednak nikogo. Namioty nadal płonęły. Konie i wielbłądy z kupieckiej karawany zniknęły prawdopodobnie skradzione. Kupiec zakaszlał i otworzył oczy. - Wszystko w porządku? - zapytał chłopak. - Gdzie... gdzie ja jestem? -wykrztusił ranny i znów zemdlał. Alex drgnął, słysząc człapanie wielbłądzich kopyt. Spojrzał w stronę, z której napływał dźwięk. Zobaczył Barabę. Młody uczeń Med-Jai przyglądał się płonącym namiotom i leżącym wokół nich ciałom martwych mężczyzn. Podjechał do Aleksa i spojrzał na niego wyniośle. - Rabusie? - Tak - odparł Alex. - Ukradli jajo feniksa? Alex nie był pewien, co odpowiedzieć. Czy był to ciemny nieoszlifowany diament, czy rzeczywiście jajo? Być może jajo, które wyglądało jak diament. -Tak. - Odzyskanie go nie będzie łatwe. Ranny mężczyzna zacharczał i Alex spojrzał na niego. 35 - Gdzie twoi przyjaciele? - zapytał Baraba. - Rachel pojechała wzdłuż rzeki na południe, a Matt czeka w ukryciu z wielbłądami, jak mu kazałem. - I co... - zaczął Baraba, przyglądając się płonącym namiotom - nadal myślisz, że to gra Med-Jai? Nadal myślisz, że to próba? - Nie. To się dzieje naprawdę. Ranny kupiec oddychał ciężko. Alex oderwał pas materiału z poszarpanej koszuli i otarł mu twarz. Baraba popatrzył z pogardą na rannego. - Zostaw go. Ani ty, ani ja nic tu nie poradzimy. On już jest w rękach Boga. - Med-Jai są strażnikami pustyni - powiedział Alex. -Przysięgliśmy chronić życie. Baraba zaśmiał się szyderczo. - Ten człowiek jest już martwy, podczas gdy feniks z każdą godziną jest coraz bliższy wylęgu. Ja ochronię życie i zostanę Med-Jai. Baraba smagnął wielbłąda i ruszył na południe w ślad za rabusiami. Pieśń dla umierającego Człapanie kopyt wielbłąda Baraby jeszcze niosło się nad rzeką, gdy Alex zauważył, że ranny drży Zbliżał się wschód słońca. Na horyzoncie jaśniała różowa wstęga, a pasma niskiej mgły przywierały do brzegów rzeki. Alex zastanawiał się, czy nie wciągnąć handlarza wyżej na brzeg, ale obawiał się, że otworzą mu się rany. Postanowił zrobić mu posłanie. Płomienie w dużym namiocie przygasały, więc podszedł do sterty dywanów. Były nadpalone na brzegach, ale ogień nie dotarł do środka. Wyciągnął parę względnie całych kobierców i zaniósł je do rannego. Z jednego zrobił poduszkę, a drugim okrył mężczyznę, żeby osłonić go przed palącymi promieniami słońca. Nagle za plecami usłyszał kroki. Obejrzał się. Matt Harrill dreptał lękliwie brzegiem rzeki. Jego szeroko otwarte oczy przesuwały się po spalonych namiotach i ciałach 37 martwych ludzi. Towarzyszył mu Ismael ben Jusaf, młodzieniec, który został odrzucony przez Med-Jai. - Co się stało? - zapytał Matt. - Usłyszeliśmy krzyki, więc schowaliśmy się wśród skał. Około trzydziestu ludzi jechało na południe. - Bandyci - odparł Alex i popatrzył na Ismaela. - Co ty tu robisz? - Śledziłem cię - odparł Ismael. - Ostatnio często ci się to zdarza. - Alex zerknął znacząco na Matta i panowie zwrócił się do Ismaela: - Staruszka powiedziała, że nie jesteś gotów zostać Med- Jai. - Zgadza się - odparł Ismael. - Ale gdy odjeżdżałem, przypomniałem sobie, co kiedyś rzekł mi ojciec. Powiedział: „Kiedy stwierdzisz, że nie jesteś przygotowany na wyzwania rzucane przez życie, przygotuj się szybko". Uznałem, że dziś jest na to najlepsza pora. Znalazłem Matta, który powiedział mi wszystko o jaju feniksa. Parę minut później usłyszeliśmy krzyki. Ismael podszedł do rannego. Kupiec oddychał z trudem, na jego czole lśniły krople potu, a nad raną zaczynały brzęczeć muchy. -Jak mógłbym pomóc? - Nie wiem - odparł Alex. - Jesteś pewien, że tego chcesz? Baraba popędził za jajem feniksa. Może powinieneś ruszyć za nim? - On jest głupi - stwierdził Ismael. - Prawdziwi Med--Jai pracują wspólnie dla dobra wszystkich. Nie walczą dla zaszczytów. Przynajmniej tak mówił mój ojciec. - Cieszę się, że tak uważasz - powiedział Alex. - Twój ojciec musiał być dobrym człowiekiem. 38 Ismael uśmiechnął się szeroko i przykląkł przy rannym. Podciągnął mu koszulę, obejrzał sczerniała ranę. Kupiec był blady jak kreda i z każdą chwilą coraz trudniej mu było oddychać. Kaszlnął i z ust trysnęły mu kropelki krwi. Ismael popatrzył na Aleksa z troską w oczach. - Myślę, że nasz przyjaciel długo nie pociągnie - wyszeptał. - Nóż musiał przebić płuco, które teraz wypełnia się krwią. - Możemy coś zrobić? - zapytał drżącym głosem Matt. - Tak. - Ismael ukląkł, złapał mężczyznę za rękę i zaczął cicho śpiewać modlitwę z Koranu. Ranny uchylił powieki i z wdzięcznością spojrzał na chłopaka, mocniej ściskając jego rękę. Nie odezwał się, choć raz spróbował z nim zaśpiewać. Siedzieli tak razem przez dwie godziny. W tym czasie kupiec stracił przytomność. Ismael rozejrzał się po splądrowanym obozie i jego oczy przepełnił smutek. - Zastanawiam się, ilu z nich zostawiło w domu synów i córki. - Trudno powiedzieć - mruknął Matt. - Powinniśmy powiadomić ich rodziny - oświadczył Ismael. Ponieważ on czuwał przy umierającym, Alex i Matt zajęli się przeglądaniem portfeli, inskrypcji na nożach i innych rzeczy, które pomogłyby zidentyfikować handlarzy. Aleksa opadł nagły niepokój. Bandyci pojechali na południe, tak jak Rachel. Powiedziała, że będzie jechała 39 przez parę godzin, a potem zawróci. Zapewne i ona, i bandyci jechali szlakiem nad rzeką, więc istniała obawa, że się spotkają. Alex miał nadzieję, że dziewczyna zobaczy ich pierwsza - i że będzie miała dość rozsądku, by się ukryć. Alex i Matt zidentyfikowali kupców. Karawaną kierował niejaki Muhammad Kazaar, a większość mężczyzn była jego synami lub bratankami. Alex i Matt okryli ciała i zabrali drobiazgi, które pomogły im poznać tożsamość zabitych. Zanieśli je do Ismaela, który nadal siedział przy umierającym. - Znam to nazwisko - powiedział. - Muhammad Kazaar handlował kobiercami i cieszył się opinią uczciwego człowieka. Będzie go brakowało żonie i dzieciom. Ismael ścisnął rękę umierającego. Zdawało się, że spogląda w odległą przeszłość. - Miałem zaledwie dziewięć lat, gdy zmarł mój ojciec. Jak ten tutaj, na pustyni, w bitwie. Nie wiem, czy był przy nim ktoś, kto przyniósł mu pociechę. - Twój ojciec był Med-Jai? - zapytał Alex. - Tak, był władcą Med-Jai. Nigdy nie widziałem jego zwłok, ale podobno zginął, walcząc z wojownikami Króla Skorpiona. Alex wlepił w niego oczy. Sam brał udział w tej bitwie. Dobrze pamiętał, kiedy Med-Jai ruszyli do walki z wojskiem Anubisa. Wielu poległo, ale nie znał żadnego z nich osobiście. - Przykro mi - powiedział. - Musiał być mężnym człowiekiem. - Oczywiście - oparł Ismael. - Był Med-Jai. 40 Wkrótce kupiec przestał oddychać. Odszedł tak spokojnie, że przez dłuższą chwilę Alex niczego nie zauważył. Dopiero Ismael powiedział, że ranny wyzionął ducha. Dochodziło południe. Chłopcy ruszyli w ślad za bandytami. Zdawało się, ze pustynia stoi w ogniu. Słońce migotało na czerwonych skałach, a horyzont błyszczał srebrem niczym skraj miecza. Skwar zdawał się żyć - wysysał wilgoć z ust i oczu Aleksa. Trop wiódł wzdłuż rzeki, dzięki czemu nie brakowało im wody, ale Matt raz się poskarżył: - Usta mam suche jak czerstwy suchar, choć wlewam wodę do gardła, aż brzuch mi pęcznieje jak worek buraków. Miał rację. Alex często pił wodę z ciepłej rzeki, ale nie mógł ugasić pragnienia. Jednak nie myślał o sobie. Zamartwiał się o Rachel. Gdy po dwóch godzinach jazdy nie zobaczyli jej, zaczęła w nim narastać panika. Obliczył, że jeśli jechała cztery godziny, a potem zawróciła, już powinni ją spotkać. Ale choć uważnie omiatał wzrokiem horyzont, nie dostrzegł samotnego jeźdźca na wielbłądzie. Jechali już w ślad za złoczyńcami prawie cztery godziny, gdy Matt zawołał: - Co to? Wskazał ręką coś białego w oddali. Gdy podjechali, Alex zeskoczył z wielbłąda i podniósł zawiniątko. Była to chusteczka owinięta wokół niedużego kamienia. Widniał na niej monogram: czerwone litery R.S. 41 - To Rachel - oznajmił Matt. - Przychodzi mi na myśl tylko jeden powód, dla którego wasza przyjaciółka mogła to zostawić - powiedział Ismael. - Została uprowadzona. Forteca zbójców Mimo narastającego upału, chłopcy nie oszczędzali wielbłądów, ale bandyci wyprzedzali ich o wiele godzin. Miało to swoje dobre strony, bo gdyby nadmiernie zbliżyli się do karawany, finał mógłby okazać się tragiczny Alex przynaglał Smrodka z ponurą determinacją. - Myślicie, że ją zabiją, jak kupców? - zapytał Matt, na głos wyrażając obawy nękające ich wszystkich. Alex wytężał wzrok i rozglądał się niespokojnie. Bał się, że w każdej chwili może zobaczyć ciało Rachel leżące przy szlaku. - Myślę, że gdyby chcieli ją zabić, zrobiliby to od razu - powiedział Ismael. -Jest Europejką - dodał Alex. -Jej siodło i strój jeździecki świadczą, że pochodzi z zamożnej rodziny. Może liczą, że dostaną za nią okup? - Miał nadzieję, że to prawda. 43 Miał nadzieję, że zbójcy mają dobry powód, by zachować ją przy życiu. - Albo może zamierzają zrobić z niej obozową niewolnicę - podsunął Ismael. - Nawet bandyci muszą jeść, a ludzie takiego pokroju zwykle są zbyt leniwi, żeby własnoręcznie przyrządzać strawę. Alex bez słowa przynaglił wielbłąda. Karawana rabusiów miała znaczną przewagę i nie zdołali dopędzić jej przed nocą. Posilili się i zdrzemnęli, a po wschodzie księżyca jechali jeszcze przez dwie godziny. Znaleźli miejsce, w którym zbójcy zatrzymali się, żeby napoić wielbłądy. Ślady wskazywały, że skręcili na zachód, na pustynię. - Tutaj poili zwierzęta przed nocą - powiedział Ismael. - Potem pojechali w tamte wzgórza, żeby rozbić obóz. - W takim razie na co czekamy? - zapytał cicho Matt. - Nie spiesz się tak, przyjacielu. Ci bandyci są przebiegli. Z pewnością rozstawili straże, żeby nikt nie zaskoczył ich tak, jak oni zaskoczyli kupców. I skręcili ku wzgórzom dlatego, żeby obozować wśród skał. Jeśli pojedziemy za nimi... Alex zrozumiał. Bandyci, sami niewidoczni, wypatrzą ich z daleka. Zaczekają, aż podjadą bliżej, i wtedy zaatakują. - No to co zrobimy? - zapytał Matt. - Zawrócimy jakiś kilometr w dół rzeki i prześpimy resztę nocy - odparł Alex. - Rankiem zbóje przyjadą po wodę i ruszą dalej, a my pociągniemy za nimi. - Ale... jak myślisz, dokąd zmierzają? Alex zastanowił się. - Nawet złoczyńcy muszą mieć jakieś miejsce, które nazywają domem. 44 Ukryli się więc i kolejno pełnili wartę przez resztę nocy. Alex czuwał jako ostatni. Tuż po wschodzie słońca zobaczył chmurę pyłu wzbijaną przez karawanę zbliżającą się do rzeki. Zbudził Ismaela i Matta, żeby przygotowali się do drogi. Nie chcieli zostać zauważeni, więc zaczekali, aż bandyci znikną za horyzontem. Ruszyli w drogę, kierując się odciśniętymi w piasku śladami kopyt. Bandyci skręcili w stronę gór, gdzie piasek stopniowo ustępował skałom. Podążanie ich tropem stało się trudniejsze. Alex wypatrywał wielbłądzich odchodów, ponieważ to była jedyna wskazówka. W czasie jazdy miał czas na rozmyślania. Zamartwiał się o Rachel. W ciągu paru ostatnich miesięcy bardzo się zaprzyjaźnili. Razem walczyli z nazistami przy grobie Króla Skorpiona, razem pomogli Antoniuszowi i Kleopatrze po-żeglować do nieba. Myśl, że mógłby ją stracić, była nie do zniesienia, dlatego zaczął się zastanawiać nad jajem feniksa. Czy kamień, który oglądał, naprawdę był diamentem? Mało prawdopodobne. Z drugiej strony w życiu nie widział podobnego jaja. Może jednak naprawdę to była próba, myślał. Może kamień jest okruchem przyczernionego szkła albo ciemnego kwarcu, który Med-Jai dali kupcom, każąc im go pilnować? Może zbójcy usłyszeli o kamieniu i przyszło im do głowy, że jest to diament czystej wody? Postanowili go zdobyć i w taki oto sposób próba doprowadziła do straszliwej rzezi. Zar lał się z nieba. Alex miał wrażenie, że kamienie pod kopytami wielbłąda zaraz staną w płomieniach. Zajął się rozważaniem innej możliwości. 45 A jeśli staruszka mówiła prawdę? Jeśli to naprawdę jest jajo feniksa i wykluje się z niego prawdziwy potwór? Ta myśl sprawiła, że chciał jeszcze bardziej przyspieszyć. Alex miał niewielkie pojęcie o smokach czy feniksach. Według legendy feniks w chwili śmierci stawał w płomieniach, a później odradzał się z własnych popiołów. Chłopak wiedział, że legendarne smoki ziały ogniem. Pamiętał, jak staruszka wspomniała o matkach, które ogrzewały ogniem jaja, żeby mogły wykluć się z nich młode, i o jaju stającym w płomieniach, gdy żar był zbyt wielki. Nie był pewien, co to wszystko oznacza. Legendy zwykle wszystko plątały. Może feniksy ziały ogniem na jaja, żeby spalić skorupy? Alex wiedział, że pewne gatunki sosen wyrastają tylko wtedy, gdy ogień spali łuski nasion. Może z jajami było podobnie. Choć feniksy wymarły dawno temu, może kiedyś ktoś widział jajo w płomieniach i doszedł do wniosku, że feniks odradza się z popiołów. Alex przez większą cześć podróży rozważał wszystkie możliwe scenariusze. Pod wieczór zbliżyli się do gór i jazda stawała się coraz trudniejsza. Czerwone skały wyrastały pod rozmaitymi kątami, a ogromne głazy wyglądały tak, jakby zostały rozrzucone przez kapryśnych olbrzymów. Szlak nagle doprowadził do rozpadlin tak wąskich, że wielbłądy z trudem się przez nie przeciskały. Miejscami te skalne korytarze nakryte były kamiennymi płytami, tworzącymi niskie dachy, pod którymi nie dawało się przejechać wierzchem. Te odcinki podróżnicy musieli pokonywać pieszo, prowadząc wielbłądy za sobą. 46 Trop bandytów prowadził skalnym labiryntem. W pewnej chwili Ismael szepnął: - Zbliżamy się do siedliska rozbójników - Skąd wiesz? - zapytał Matt. - Bo to jest Wadi in Hajar, Dolina Kamieni. Przewodnicy karawan mówią, że jest nie do przebycia i że często była siedzibą bandytów. Nikt przy zdrowych zmysłach nie próbuje się tu zapuszczać. Karawany omijają to miejsce z daleka. Alex rozejrzał się po okolicy. Słońce zachodziło. Błękitne cienie kładły się w zagłębieniach, macki nocy oplatały spękane kamienie. - Łatwo się tutaj zgubić - głośno myślał Alex - albo wpaść w zasadzkę. - Może więc lepiej się zatrzymać - zaproponował Ismael - i podjąć pościg po wschodzie księżyca? Zjechali ze szlaku i zjedli resztki prowiantu. Kiedy poświata księżyca zasrebrzyła się na wzgórzach, chłopcy wspięli się po głazach na najbliższe wzniesienie. Ze szczytu zobaczyli kryjówkę złoczyńców leżącą kilkaset metrów dalej. Alex otworzył szeroko oczy, zdjęty trwożnym podziwem. Zamiast spodziewanego skupiska prymitywnych namiotów, zobaczył fortecę z ciosanego kamienia, mającą z grubsza kształt sfinksa. Leżała w dolinie nad samą rzeką; długi budynek tworzył tułów, a głową była kanciasta wieża od strony północnej. Okna w wieży płonęły niczym złowrogie oczy. Na wieży stały armaty zwrócone ku Nilowi: dwie w górę i dwie w dół rzeki. Wokół nich przechadzało się dwóch wartowników. 47 Alex zdał sobie sprawę, że forteca, usytuowana w wąskiej dolinie, otoczona skalnymi grzbietami, ukryta jest przed łodziami żeglującymi w dół Nilu. - To istna warownia! - szepnął ze grozą Matt, gdy wyjrzał znad krawędzi skały. - Musi tu stać od tysięcy lat. Wiedziałeś o niej? - zwrócił się do Ismaela. Ten pokręcił głową. - Pewnie nikt o niej nie wie. Nigdy nie słyszałem, nawet wśród Med-Jai, by ktoś wspominał o fortecy ukrytej w Dolinie Kamieni. - Ma swoje lata - stwierdził Alex. - Pewnie wzniesiono ją w czasach faraonów, sądząc z rozmiaru tych wielkich kamieni. Przez dłuższą chwilę spoglądał na mury, wypatrując innych strażników. - Słuchajcie - szepnął Ismael. - Muzyka. Alex wstrzymał oddech. Usłyszał napływający z dali pisk piszczałek, takich jak te, na których grają na targach zaklinacze węży, bicie w bębny, klaskanie i radosne okrzyki. Zbójcy świętowali. Nie bez powodu, pomyślał. Przecież ukradli wielki diament. Popatrzył w dół. Szczyty wzgórz skąpane były w bladym blasku księżyca, ale ich podnóża tonęły w nieprzeniknionej ciemności. W tych gęstych cieniach nie mógł niczego dostrzec. Z pewnością wartownicy na wieży też nic nie widzieli. - Idziemy - szepnął - zanim księżyc wzniesie się wyżej. Brama Chłopcy pod osłoną skał zsunęli się w głębokie cienie zalegające na dnie doliny. Alex czekał, aż jego oczy przyzwyczają się do ciemności. - Czy w tych skałach są skorpiony? - zapytał Matt lękliwie. -Już nie - odparł Ismael. - Kobry je wytępiły. - Naprawdę? Ismael nie odpowiedział. Alex nie widział twarzy chłopaka, ale bez trudu wyobraził sobie szeroki uśmiech na jego twarzy. Ostrożnie ruszyli w kierunku fortecy. Mrok był tak gęsty, że właściwie szli po omacku. Alex stwierdził nawet, że kieruje się węchem. Ilekroć szlak się rozwidlał, wyczuwał właściwą odnogę. Konie i wielbłądy przemierzały tę trasę od tylu lat, że w powietrzu unosiła się lekka woń nawozu. 4 - Lot feniksa 49 Pół godziny później szlak doprowadził ich do wielkiej skały niedaleko fortecy Gdy ją okrążyli, zgiełk świętowania stał się głośniejszy Alex zadarł głowę. Byli blisko podstawy wieży. W murze widniały ciężkie drewniane wierzeje. Z okien na wieży sączyło się światło pochodni. Rozpraszało cienie i Alex bał się, że zostanie dostrzeżony. Jakby same okna były oczami. Nagle jedno oko mrugnęło. Alex skulił się za skałą. W jasnym prostokącie rysowała się ciemna sylwetka mężczyzny. Mężczyzna pociągnął łyk z butelki, potem wyrzucił ją przez okno. Butelka z brzękiem rozbiła się o skałę. Matt szepnął Aleksowi do ucha: -Widzisz wejście? - Nie takie, z którego chciałbym skorzystać. Drzwi od frontu są dobrze strzeżone, ale na tyłach muszą być stajnie. Założę się... Ismael złapał go za ramię. Alex popatrzył w górę. Strażnik szedł skrajem wieży, dwadzieścia metrów nad ziemią, patrząc w dół. Usłyszał brzęk szkła, uświadomił sobie Alex. To nieuczciwe. Nie chciał zostać złapany tylko dlatego, że przypadkiem w niewłaściwej chwili znalazł się w niewłaściwym miejscu. Po pięciu minutach ośmielił się wyjrzeć zza skały. Strażnik właśnie się odwracał. Alex złapał Matta za rękę i razem przekradli się pod mur fortecy. Alex na próbę pchnął drzwi. Tak jak podejrzewał, były zaryglowane od wewnątrz. Ruszyli wzdłuż ściany, szukając innego wejścia. 50 Szlak wydeptany przez zwierzęta prowadził na tyły fortecy. W miarę, jak się nim posuwali, smród wielbłądów był coraz bardziej intensywny Po drodze nie napotkali innej bramy Skręcili za róg niskiej budowli i Alex poczuł wilgoć w powietrzu. Niedaleko stąd musiał płynąć Nil. Zapach zwierząt był coraz mocniejszy. Alex ostrożnie wyjrzał zza węgła. Zgadza się, rzeka płynęła niemalże u stóp fortecy. Między dwoma głazami dostrzegł lśnienie wody. Przy brzegu przycumowana była łódka. Pomyślał, że prawdopodobnie służy do przywożenia prowiantu. Złoczyńcy korzystali z rzeki, ale ktoś, kto nie wiedział o istnieniu fortecy, obojętnie mijał skalne rumowisko, za którym się kryła. Alex rozglądał się czujnie, wypatrując strażników. Nie zobaczył żywego ducha. Dostrzegł za to masywne drewniane wrota. Odchodzący od nich szlak znaczony łajnem wskazywał drogę do wodopoju. Alex uważnie przyjrzał się wierzejom. - Zaryglowane od środka - szepnął. Spojrzał w dół. Konie i wielbłądy wracające znad rzeki przynosiły błoto na kopytach i przez lata dolna część wrót nasiąkała wodą. Deski miejscami przegniły. Alex opadł na kolana przy bramie. Zapach zwierzęcych odchodów uderzył go w twarz. Szczelina wydawała się za mała, by mogła się przez nią przecisnąć dorosła osoba, ale ktoś młodszy... Zerknął pod drzwi. Zobaczył wnętrze stajni. Na ścianie naprzeciwko wrót paliła się lampa naftowa. Konie i wielbłądy zajmowały osobne zagrody. W tej chwili nikt nie doglądał zwierząt. 51 Alex spróbował przecisnąć się pod przegniłymi deskami, ale miał zbyt szeroką klatkę piersiową. Po minucie starań zrezygnował. - Ja spróbuję - wyszeptał Matt. Był drobniejszy od Aleksa i Ismaela. Ukląkł i wsunął głowę pod bramę, ale dalej nie zdołał się wcisnąć. Wyprostował się, ściągnął burnus i ponowił próbę. Przesunął się kawałek do przodu, ale niebawem utknął. Alex i Ismael musieli wyciągać go za nogi. - Nic z tego - westchnął Ismael. - Musimy znaleźć inne wejście. Alex podejrzewał, że nie ma innego wejścia. - Ostatnia próba - oświadczył Matt. Zszedł nad rzekę, nabrał błota w ręce i rozsmarował je po nagiej piersi. Położył się pod bramą i wściekle zaparł o ziemię palcami stóp. Alex i Ismael zrozumieli, że postanowił dopiąć celu, nie bacząc na koszty, więc zaczęli pchać go z całej siły. Nagle Matt zniknął. Pięć sekund później masywne wierzeje zaskrzypiały złowieszczo, a ze środka buchnął smród stajni. - Witamy w Zbójeckiej Warowni - powiedział Matt tonem nadętego angielskiego lokaja. -Ali Baba czeka wraz ze swoimi czterdziestoma, a najpewniej osiemdziesięcio-ma rozbójnikami. Trzymajcie broń w pogotowiu i radujcie się na myśl o walce. Rachel Gdy Alex i Ismael wsunęli się do stajni, Matt zaniknął drzwi i zasunął rygiel. - Nie rygluj - szepnął Alex. - Być może będziemy musieli szybko stąd uciekać. Matt wysunął zasuwę. Alex ruszył pierwszy przez stajnię. Był niezwykle czujny. Szeroko otwierał oczy i wodził wzrokiem dokoła, prawie nie mrugając. Wytężał słuch, żeby wyłowić nawet najcichszy szmer, który mógł zapowiadać niebezpieczeństwo. Konie i wielbłądy nie zwracały na nich wcale uwagi. Były zmęczone po długiej podróży i większość spała na stojąco albo klęczała w słomie, przeżuwając spokojnie siano. Chłopcy dotarli w drugi koniec stajni. Alex zdmuchnął lampę. Niewielkie drzwi prowadziły do fortecy. Alex uchylił je ostrożnie i zajrzał przez szczelinę. Zobaczył duże, 53 ciemne pomieszczenie. Pod ścianami leżało coś, co przypominało kupki szmat. Z pomieszczenia odchodziły dwa korytarze: jeden biegł prosto, drugi skręcał w lewo. Z pierwszego dobiegała jazgotliwa muzyka i odgłosy zabawy. Z góry ciągnęło świeże powietrze. Po prawej stronie pomieszczenia Alex zauważył drabinę. Popatrzył w górę. W dużym kwadratowym otworze w suficie mrugały gwiazdy. Drabina prowadzi na dach, pomyślał. Nie spodobało mu się to. Po wyjściu ze stajni znajdą się w samym sercu fortecy zbójników. Z góry mogli zejść strażnicy, w każdej chwili ktoś mógł nadejść korytarzem. Zaczerpnął powietrza i wsunął się do mrocznego pomieszczenia. Niedaleko jego nogi szczęknął łańcuch. Alex odskoczył ze strachem, gdy pod ścianą coś się poruszyło. - Alex, to ty? - szepnął ktoś. Dopiero po chwili dotarło do niego, że to głos Rachel. Nagle po obu stronach zadzwoniły łańcuchy. To, co początkowo wziął za sterty łachmanów, okazało się być żywymi ludźmi. Było tutaj trzydziestu lub czterdziestu więźniów. Chłopiec siedzący obok Rachel zawołał: - Saiyid, ratuj nas! Błagam! - Po chwili głosy dobiegały z każdego kąta. Aleksowi ze strachu serce podeszło do gardła. Bał się, że zbójcy usłyszą hałas. - Cisza - polecił. - Proszę, bądźcie cicho! Nie uratuję nikogo, jeśli sam zostanę złapany. 54 Patrzył na ludzi przykutych do ścian. Na coś takiego nie był przygotowany. Wiedział, że Rachel dostała się do niewoli, ale przez myśl mu nie przeszło, że mogą tu być inni jeńcy. - C-co tu się dzieje? - wyjąkał. Matt i Ismael wysunęli się ze stajni. - To niewolnicy! - wyjaśniła Rachel. - Ludzie, którzy nas pojmali, są handlarzami niewolników: - Przecież już nie ma czegoś takiego jak niewolnictwo - powiedział Matt za plecami Aleksa. -Jest, i my tutaj już znamy smak niewoli - odparła Rachel. - Ona ma rację - szepnął Ismael. - Słyszałem pogłoski 0 nielegalnych targowiskach w Maroku, gdzie kupuje 1 sprzedaje się ludzi. W Afryce Południowej i w Indiach nie brakuje bogatych właścicieli kopalń, którzy dobrze zapłacą za silnych młodych robotników. Pracują tak ciężko, że przeżywają nie więcej niż parę lat w kopalniach złota i miedzi. Są to głównie Murzyni z Rwandy i Konga, pochwyceni i sprzedani przez wojujące plemiona. Ale Beduini rozproszeni na pograniczach Sahary także stanowią łatwy łup. Alex stał przez chwilę bez ruchu, wstrząśnięty tym, co usłyszał. - Klucze - przynagliła Rachel. - Musicie zdobyć klucze! - Potrząsnęła ręką i łańcuchy znowu zagrzechotały. Alex popatrzył na nie. W ciemności ledwo widział stare żelazne okowy, połączone łańcuchem z bolcami wbitymi w kamienne ściany. Podbiegł do Rachel i szarpnął łańcuchy, ale ogniwa były mocne. Trzeba by wielu uderzeń ciężkim młotem, żeby rozkuć kajdany, a przecież nawet cichy 55 podejrzany hałas mógł ściągnąć strażników. Rachel spojrzała na niego ze strachem i błaganiem w oczach. Złapała go za rękę. - Gdzie są klucze? - zapytał. - Maje dozorca. Jest w fortecy, świętuje wraz innymi. Parę osób zaczęło szlochać, jakiś chłopiec modlił się głośno. Alex czuł się bezsilny. Na otwartej przestrzeni niewolnicy też będą skuci, pomyślał. To ułatwi pilnowanie. Spojrzał na najbliższych niewolników. Spowijał ich mrok rozpraszany jedynie przez nikłe światło gwiazd. Wszyscy wyglądali na młodych, dziewczyny i chłopcy w wieku od jedenastu do osiemnastu lat. Westchnął ze zdziwienia, gdy poznał chłopaka siedzącego niedaleko Rachel. - Baraba? - zapytał. - Co ty tu robisz? Młody adept Med-Jai cofnął się w cień, łypiąc na niego gniewnie. - Cicho, głupcze - szepnął - bo inaczej ciebie też zakują w łańcuchy. Jakby wypowiedział jakąś egipską klątwę, z góry dobiegło chrobotanie. Alex zrozumiał, że hałas musiał przyciągnąć uwagę wartowników na dachu. Szybko schował się w głębszym cieniu pod ścianą, pociągając za sobą Mat-ta i Ismaela. Strażnik stanął przy czubku drabiny i zajrzał przez otwór. - Co tam się dzieje? - zapytał gderliwie. - Co to za hałasy? - Wody - wychrypiała Rachel. - Pić... Proszę... - Chcesz wody? - zapytał strażnik. 56 Aleksowi serce załomotało w piersi. Strażnik zaraz zejdzie po drabinie... Przygotował się. Będzie musiał walnąć go w głowę albo uciszyć w jakiś inny sposób. Usłyszał plusk i parę kropel wody spadło mu na głowę. Strażnik zrzucił z dachu kubeł z wodą. - Macie swoją wodę! - zaśmiał się. - Pijcie do woli i śpijcie smacznie! I odszedł. Alex zawrzał z wściekłości. Wiedział, co musi zrobić. Wszystkie myśli o jaju feniksa wyleciały mu z głowy. Wróciły do niego słowa staruszki: „Pamiętaj: Med- Jai są strażnikami pustyni. Przysięgliśmy chronić życie". Musiał uwolnić Rachel i wszystkich pozostałych. Plan Szybko - powiedział Alex- musimy znaleźć te klucze! - Z każdą chwilą wzrastało ryzyko, że ktoś się na nich natknie. Ostrożnie ruszyli w drugi koniec pomieszczenia. Z każdym krokiem muzyka brzmiała głośniej: słyszeli przeraźliwy pisk piszczałek i łoskot bębnów. Alex poczuł silne korzenne zapachy. Dotarł do pierwszego korytarza, wiodącego w lewo, i wyjrzał zza rogu. W pomieszczeniu zalegały cienie. Pod ścianami stały wielkie gliniane dzbany, jakich Egipcjanie używają do przechowywania fasoli, orzeszków pistacjowych, daktyli i ziarna. Między dzbanami piętrzyły się skrzynki z winem, cenne bele jedwabiu, przepyszne kobierce, złote kubki, kość słoniowa z Konga - niektóre ciosy były rzeźbione, bo krajowcy łudzili się, że ozdoby zwiększą ich cenę. 58 - Bezpiecznie - szepnął Alex do Matta i Ismaela. - To tylko magazyn. Usłyszeli pisk szczura, który czmychnął za stos dywanów. - Nie jest bezpiecznie, skoro są tu szczury -jęknął Matt. - Wystarczy jedno małe ugryzienie, żeby człowiek umarł na zarazę. - Ćśśś... - szepnął Alex. - Czytałem o dziecku, które zasnęło, w Londynie -mówił Matt. - A kiedy się zbudziło, brakowało mu połowy twarzy, bo zżarł ją szczur... - Sza... - szepnął Ismael. - Próbowali mu pomóc, ale umarło z upływu krwi czy czegoś takiego. - Zamknij się! - warknął Alex, zaciskając koledze rękę na ustach. Ruszyli drugim korytarzem, przystając w cieniu i sprawdzając, czy droga jest wolna. Korytarz prowadził do wielkiej sali. W palenisku huczał ogień. W migotliwym blasku Alex zobaczył bandytów. Jedni grali na piszczałkach i bębnach, inni tańczyli z dwiema kobietami, podobnymi do siebie jak dwie krople wody. Komnata była urządzona z nieprawdopodobnym przepychem. Podłogę zaścielały bezcenne kobierce i lamparcie skóry, na ścianach wisiały draperie ze szkarłatnego jedwabiu. Niedaleko paleniska wylegiwał się lew przykuty łańcuchem do ściany. Pośrodku stał stół z resztkami uczty: para pieczonych gęsi, stos fig i pigw, kromki smażonego chleba, kiście winogron. Na ławach i podłodze walały się przewrócone złote 59 puchary. Mężczyźni drzemiący po kątach musieli być tyleż zmęczeni, co upojeni winem. Wokół stołu tańczył Samarin, wirując niczym derwisz w czarnym pustynnym stroju. Wznosił wysoko nad głowę czarny „diament", pokazując go swoim ludziom, i groźnie potrząsał zakrzywioną szablą. Alex rozejrzał się po sali, zastanawiając się, który z mężczyzn może mieć klucz. Pod ścianą naprzeciwko wejścia siedział jeden z największych ludzi, jakich w życiu widział -istny wielkolud. Był Nubijczykiem z południowego Egiptu, miał czarną skórę, krótkie, wełniste włosy, a w uszach ciężkie złote obręcze. Przyglądał się zabawie, leniwie polerując srebrną rękojeść szabli. Ten! - pomyślał Alex. U pasa olbrzyma wisiało kółko z kluczami. Alex cofnął się w cień, rozmyślając gorączkowo. - Wypatrzyłem klucznika, ale oprócz niego jest tam cała banda - szepnął do Matta i Ismaela. - Nie damy rady podwędzić kluczy. - Możemy zaczekać, aż wyjdzie - zaproponował Matt. - Kiedyś musi zajrzeć do więźniów. Wtedy przyłożymy mu w potylicę. - Ten facet jest tylko odrobinę niższy od Everestu -stwierdził Alex. - Nie jestem pewien, czy sięgniemy do jego głowy. - W takim razie może powinniśmy się schować i zaczekać, aż wszyscy zasną. Wtedy wśliźniemy się do komnaty i rąbniemy klucze. Alex rozważał ten pomysł, gdy Ismael powiedział: - Nie, to zbyt niebezpieczne. Jest ich zbyt wielu, poza tym czuwają straże. Musimy zrobić coś, co odwróci ich uwagę. 60 - O czym myślisz? - zapytał Alex. Ismael bez słowa zawrócił do ciemnego magazynu. Przyniósł stamtąd niewielką drewnianą skrzynkę. - Co tam masz? - zapytał Matt. Ismael przechylił skrzynkę. Alex zobaczył na boku wypisane po arabsku ostrzeżenie. - Amunicja? Ismael podał mu skrzynkę i szepnął: - Są tam jeszcze co najmniej trzy skrzynki kul i dwie beczułki prochu do armat! - Można by wysadzić całą fortecę. - Nie. Posłuchajcie, co zrobimy. Ustawimy skrzynkę na tyłach, od strony rzeki, a potem rozpalimy pod nią ogień. Kiedy kule zaczną wybuchać, bandyci pomyślą, że ktoś ich atakuje! Wszyscy rzucą się do obrony fortecy. W takim zamieszaniu zdobycie kluczy nie powinno być trudne. -Jak to sobie wyobrażasz? - zapytał Matt. - Gdzie się schowamy, gdy bandyci będą biegali dokoła? - W tłumie. - Ismael skinął głową w stronę pomieszczenia, w którym znajdowali się niewolnicy. Nie wszystkie osadzone w ścianach okowy były zajęte. Alex zrozumiał, że mieliby udawać niewolników. - No nie wiem - wymruczał. - Nie bardzo mi się to podoba. - Ale plan był śmiały i właśnie dlatego mógł się powieść. Z pewnością nikt nie będzie podejrzewał niewolników, a poza tym nie miał lepszego pomysłu. Dywersja Ismael pospieszył do magazynu, skąd zabrał beczułkę prochu. Alex targał skrzynkę z amunicją, a Matt chwycił zapałki. Wyszli przed stajnię. Ismael zgarnął na kupkę trochę słomy i na wierzchu ułożył naboje. Alex posypał stos prochem, a potem ruszył z beczułką w stronę stajni, usypując ścieżkę z prochu. Razem weszli do stajni i zaryglowali wrota. Beczułka była prawie pusta, prochu starczyło tylko na jakieś trzy metry w głąb stajni. Alex miał nadzieję, że płomień nie zgaśnie, gdy dotrze do szczeliny pod drzwiami. Matt zapalił zapałkę i przyłożył ją do prochu. Strzelił płomień, proch palił się z sykiem. Alex stał przez chwilę i patrzył na kłęby czarnego dymu, a potem dołączył do Matta i Ismaela, którzy pędzili z powrotem do lochu, żeby ukryć się wśród niewolników. W stajni zarżał przestraszony koń. 62 Alex przebiegł ze czterdzieści kroków i odwrócił się, żeby sprawdzić, czy prochowy lont nie zgaśnie pod drzwiami. Ogień mknął po ziemi, pożerając rozsypany proch. Dotarł do drzwi i rozbłysnął po drugiej strome. Alex zobaczył, że coś jest nie w porządku. Od prochu zajęło się siano przy drzwiach. Konie rżały nerwowo i wierzgały w zagrodach. Alex chciał zgasić ogień, ale nie miał na to czasu. Wiedział, że lada chwila zaczną wybuchać kule. Odwrócił się i co tchu popędził do fortecy. Matt i Ismael już kucali przy najbliższych wolnych okowach. Alex zajął miejsce obok Ismaela i wsunął ręce w otwarte kajdany. Powiódł wzrokiem po niewolnikach, którzy spoglądali na nich w ciemności. Widział grozę malującą się na ich twarzach. - Zachowujcie się naturalnie - szepnął ostrzegawczo. - Udawajcie, że śpicie! Usłyszał pierwszą eksplozję i krzyki strażników na dachu. Jeden z nich zaczął strzelać. Alex szczelnie owinął się burnusem, przysłonił twarz i udawał, że śpi. Niewolnicy zrobili to samo. Piekfo Na zewnątrz kule eksplodowały seriami, jak odpalane kolejno fajerwerki. - Atakują od strony rzeki! - krzyczeli strażnicy na dachu. Przerażone konie rżały i tłukły kopytami w ściany zagród. Bandyci przerwali zabawę i wybiegli na korytarz. Sa-marin prowadził. Minął w ciemności rząd niewolników, nie zwracając na nich uwagi, i zatrzymał się przy drzwiach do stajni. Uchylił je lekko. W korytarzu zawirował dym. - Podpalili stajnie! - zawołał i zakrył twarz. Wyciągnął pistolet z długą lufą, strzelił pięć razy i zniknął za drzwiami stajni. Uzbrojeni złoczyńcy przypadali do drzwi, stali przez chwilę, sprawdzając, czy ktoś na niego nie czyha, i ruszyli za przywódcą. Konie i wielbłądy kwiczały z przerażenia. Alex zobaczył, że ogień szybko rozlewa się po słomie i wspina na drewnianą konstrukcję stajni. 64 Dosłownie o parę kroków od stajni płynęło mnóstwo wody. Ugaszenie ognia nie powinno być trudne, ale zaraz za wrotami rozbrzmiewał huk wystrzałów, gdy wybuchały kolejne pociski. Samarin i jego ludzie nie ośmielili się wychylić nosów na zewnątrz. - Próbują nas wykurzyć! - krzyknął herszt bandy. -Na dach! Ostrzeliwać ich z dachu! Bandyci zaczęli wspinać się po chwiejącej się drabinie. Nad Aleksem rozległa się potężna eksplozja. Cała forteca za-kołysała się w posadach, gdy strażnicy dali ognia z armaty. Bandyci wpadli na dach i zaczęli strzelać na oślep. Samarin zabrał drugą grupę na tyły stajni, żeby ugasić pożar. Alex kulił się w kącie, starając się nie przyciągnąć niczyjej uwagi. Niebawem do lochu wpadł ogromny strażnik, ostatni z bandziorów. Stanął przy drabinie, szybkim mruganiem próbując pozbyć się łez, które zalewały mu oczy. W jednym ręku trzymał karabin, w drugim szablę. Gdy czekał na swoją kolej, by wspiąć się po drabinie, Alex podniósł się bezszelestnie i zakradł do niego od tyłu. Ostrym sztyletem Med-Jai przeciął skórzany pas, na którym wisiały klucze. Wielki zbój pomknął po drabinie, a Alex rzucił klucze Ismaelowi. - Uwolnij ich - szepnął. -Ja przyniosę jajo feniksa. Rzucił się do drzwi stajni i zaryglował je, zamykając w środku Samarina i większość jego ludzi. Za plecami słyszał szczęk kajdan, gdy Ismael uwalniał pierwszych więźniów. 5 - Lot feniksa 65 Dym wpadał do budynku, szczypiąc Aleksa w oczy, a żar pożaru sprawiał, że upalna noc stawała się nie do wytrzymania. W powietrzu unosił się popiół. Alex przetarł twarz i przypadając nisko do podłogi, wśliznął się do jaskini zbójców. Tancerki biegały po sali, zbierając z podłogi złote kubki i inne cenne drobiazgi. Chciały zgromadzić jak najwięcej łupów. Jedna wpychała do jedwabnej sakiewki jajo feniksa. Alex zaszedł ją od tyłu, złapał za ramię i wrzasnął: - Dawaj diament! Nie był przygotowany na jej reakcję. Dziewczyna rzuciła okiem przez ramię, zobaczyła w kłębach dymu nieznajomego chłopaka w ciemnym burnusie, z błyszczącym nożem w ręku... i zemdlała, padając na podłogę niczym połeć mięsa. Kamień wypadł z woreczka na gruby kobierzec, stur-lał się na podłogę i uderzył w kamienie palenisko. Odkru-szył się od niego spory kawałek. Druga tancerka rzuciła swoje łupy i uciekła, krzycząc przerażona: - Oszczędź mnie! Jestem za młoda, by umierać! Alex potrafił sobie wyobrazić, co pomyślała, kiedy zobaczyła go ze sztyletem w dłoni nad leżącą jakby bez życia siostrą. Podniósł kamień. Roztańczone płomienie przeglądały się w porysowanej powierzchni, hipnotyzując go. Przyjrzał mu się, mrużąc oczy łzawiące od dymu. Kamień był dokładnie taki, jak pamiętał: ciemny, jakby osmalony, z rysami na całej powierzchni. W blasku ognia po raz pierwszy mógł zajrzeć w jego głąb. Wyglądał jak diament z delikatnym błękitnym odcieniem. Takie diamenty nie były niczym rzadkim w środkowej Afryce. Ale ten kamień nie był jednolity. Alex dostrzegł w środku kontury zwierzęcia podobnego do jaszczurki. Gdyby nie powiedziano mu, że to jajo feniksa, nigdy nie rozpoznałby tego stworzenia. Wygląd idealnie pasował do opisu. Jest prawdziwe czy zrobili je Med-Jai? - zastanawiał się. Wyobraził sobie, jak Med-Jai zatapiają glinianą figurkę młodego smoka w rozgrzanym szkle. Jeszcze raz uważnie spojrzał przez przezroczystą skorupę i skoncentrował się na łebku stworzenia. Zobaczył wielkie żółtawe oko. Nagle oko mrugnęło, a potem cała głowa obróciła się, jakby szukała ognia. Zdrada Ach! - krzyknął Alex, przestraszony widokiem zamkniętego w skorupie stworzenia, które nagle zbudziło się do życia. Co mam z nim zrobić? - myślał gorączkowo, bo od samego początku podejrzewał, że jajo jest fałszywe. A teraz trzymał w rękach cudowne, legendarne stworzenie, będące być może ostatnim przedstawicielem swojego gatunku. Niebezpieczne stworzenie, przypomniał sobie. Powinienem je unicestwić? A może zakopać tam, gdzie nikt go nigdy nie znajdzie? Tak by postąpił Med-Jai. Z drugiej strony jako Med-Jai przysiągłem chronić życie. Czy przysięga rozciąga się na świat zwierzęcy? Nagle zdał sobie sprawę, że nie ma wyboru. Musi zanieść kamień do starej kobiety - niech ona zadecyduje, co 68 z nim zrobić. Tylko w ten sposób udowodni, że odzyskał jajo i dowiedzie, że jest godzien zostać Med-Jai. Usłyszał łomotanie w drzwi stajni. Bandyci odkryli, że są zamknięci w płonącym budynku. Alex zdążył wetknąć jajo feniksa pod ramię, gdy ktoś złapał go od tyłu. Łowca niewolników! - pomyślał. Przestraszony, upuścił sztylet. Stal zadźwięczała na podłodze. Silna ręka zacisnęła się na jego gardle. Alex nie mógł zawołać o pomoc. Trzymając jajo, próbował się uwolnić. -Jest tylko jedno jajo feniksa - warknął napastnik. -I będzie należało do mnie! Baraba? - zapytał się w myślach Alex. Nie mógł w to uwierzyć. Ryzykował życie, żeby go uwolnić, a ten zdrajca zamierzał ukraść jajo feniksa! Alex zawrzał gniewem. Wierzgnął nogą do tyłu, wbijając obcas w goleń napastnika. Baraba wrzasnął i pchnął Aleksa, próbując wrzucić go w palenisko. Alex zdołał zachować równowagę i przekręcić się, ale wpadł na drewniane krzesło i runął jak długi. Jajo feniksa wypadło mu z ręki. Alex poderwał się z podłogi i schwycił jajo. Baraba skoczył mu na plecy, mocno uderzając w kark. Zapadła ciemność. Alex osunął się na podłogę. Leżał przez jakiś czas, na wpół przytomny, z trudem oddychając. Sala napełniała się dymem. Błękitna mgiełka przysłaniała wnętrze. Alex przypomniał sobie, że stajnie stoją w płomieniach. Było tak gorąco, że pot lał mu się ciurkiem po twarzy. Paliły się jedwabne draperie na zachodniej ścianie. 69 Alex usłyszał, jak bandyci łomoczą w drzwi stajni, wołając: - Otwierać! Otwierać! Musimy uciekać! - pomyślał. Zanim wyważą drzwi. Podniósł głowę i zobaczył, że Baraba stoi nad nim. Starszy chłopak podniósł jajo feniksa i wpatrywał się w nie przez chwilę, po czym przeniósł spojrzenie na Aleksa. - Nigdy nie będziesz Med-Jai! - rzucił drwiąco. Alex spróbował wstać, ale Baraba przewrócił go jednym kopniakiem. - Myślisz, że jak będziesz miał jajo, to staniesz się Med--Jai? - zapytał Alex. - Nigdy nie będziesz Med-Jai. Masz serce zdrajcy. - Synu świni! - ryknął Baraba wściekle i zamierzył się, żeby kopnąć Aleksa w głowę. Ale tym razem Alex był przygotowany. Kiedy Baraba zrobił zamach, wyciągnął ręce i zdążył złapać go za nogę -jedną ręką za piętę, drugą za palce. Potem przekręcił i Baraba stracił równowagę. Baraba runął na wyłożoną kobiercem podłogę, upuszczając jajo. Alex poderwał się i złapał je. Baraba chwycił go za kostkę. Nagle Alex zobaczył, że do sali wpadają dziesiątki ludzi. - Alex - krzyknęła Rachel, walcząc z kaszlem - spływamy! Wszyscy rozkuci! Baraba popatrzył na uwolnionych niewolników i odeszła go ochota do walki. Wiedział, że nie odbierze jaja feniksa w obecności tylu ludzi, którzy staną murem za Alek-sem. 70 Od strony stajni dobiegły strzały karabinowe. To bandyci przestrzeliwali rygiel. W oczach Baraby zamigotał złośliwy błysk. - Wolę zginąć z tobą, Aleksie 0'Connellu - wysyczał - niż pozwolić ci zabrać jajo. Przez krótką chwilę Alex zastanawiał się nad znaczeniem tej pogróżki. - Pomocy! - krzyknął nagle Baraba. - Niewolnicy uciekają! Mają diament! Bandyci wrzasnęli wściekle i pchnęli drzwi. Alex usłyszał, jak solidne wierzeje rozsypują się pod naporem ich ciał. W niewoli Oswobodzeni niewolnicy hurmem wybiegli z sali, a Alex szamotał się z Barabą, pragnąc podążyć w ich ślady Jednak roślejszy chłopak trzymał go mocno za nogę. Parę sekund później do sali wpadło dwóch bandziorów Za nimi wlał się dym. Wszyscy kasłali i tarli załzawione oczy. Jednym z przybyłych był sam Samarin. Przyłożył sztych szabli do gardła Aleksa i ryknął: - Dawaj diament! Inni błyskawicznie okrążyli chłopaków. Wjednej chwili nad Aleksem i Barabą zawisł tuzin mieczy. Alex rozejrzał się, szukając ratunku, ale wszyscy niewolnicy uciekli. Pewnie już są przy głównej bramie, pomyślał z nadzieją, bo dobrze im życzył. Każda sekunda mojego wahania zwiększy ich szansę na zachowanie wolności. 72 Oczami wyobraźni widział, jak uciekinierzy kryją się wśród skał. Bandyci nigdy nie zdołają wyłapać ich wszystkich. Nagle serce załomotało mu ze strachu. Ale mnie wezmą do niewoli. Za ich wolność zapłacę swoją wolnością. A jednak ta myśl dodała mu otuchy. Serce przestało tłuc się jak oszalałe. Samarin oderwał oczy od Aleksa i wbił je w kogoś, kto stał z tyłu, poza zasięgiem wzroku chłopaka. - Rzuć broń! - rozkazał Ismael. Alex usłyszał szmer trzech szabel wyciąganych z pochew. Wykręcił szyję. Ismael, Matt, Rachel i dwaj niewolnicy wrócili. Ismael mierzył sztychem szabli w pierś Samarina. Ten spiorunował go wzrokiem. Dwaj jego ludzie przypadli do Baraby pociągnęli go w tył i przyłożyli miecze do jego gardła. - Co ty sobie wyobrażasz, głupcze? - herszt zapytał Ismaela. - Wynoś się w tej chwili, bo inaczej poderżnę gardło twojemu przyjacielowi! - I dla podkreślenia swoich słów, przekręcił ostrze pod brodą Aleksa. - Tylko spróbuj - parsknęła Rachel - a odrąbię ci ten wstrętny łeb, nim zdążysz mrugnąć. Ludzie Samarina popatrywali to na swojego przywódcę, to na Rachel, nie wiedząc, co począć. Na ścianie za ich plecami płonęły szkarłatne jedwabie. Niedługo całą salę ogarną płomienie. Pot ściekał Aleksowi po szyi, dym szczypał w oczy. -Jesteśmy więc w martwym punkcie - stwierdził Samarin. Uśmiechnął się, jakby bawiła go ta niepewność. Z namysłem pokiwał głową. - Coś wam powiem, moi 73 młodzi przyjaciele. Dobijemy targu: wy dacie mi diament, a ja puszczę was wolno. Rachel wbiła w niego płonące oczy. W sali kłębiło się coraz więcej dymu, który zmuszał ją do szybkiego mrugania. Zar bił od płonących jedwabi. Popiół opadał jak śnieg. - Ty odwróć się i wyjdź stąd - powiedziała Rachel -a ja puszczę cię wolno. - Co takiego? - żachnął się Samarin. - Mielibyśmy wrócić do stajni? To zbyt niebezpieczne. Tam rozpętało się piekło, wiesz o tym doskonale. Proszę, bądź rozsądna. Daj mi diament. Przysięgam na honor, że ty i twoi przyjaciele... Alex wiedział, że Samarin nie ma honoru, że rzuca słowa na wiatr. Musiał podjąć decyzję. Nie da hersztowi jaja feniksa ani nie spróbuje go zatrzymać, bo Samarin poderżnie mu gardło. Miał tylko jedno wyjście. Alex przysiągł chronić życie, wszelkie życie. Szepnął do jaja: - Bądź wolny, przyjacielu. Bądź wolny! - I rzucił jajo nad głową Samarina i jego zbójców w kierunku ściany płonących jedwabi. Bandyci patrzyli, jak jajo szybuje nad ich głowami. Samarin spojrzał wściekle na Aleksa i podniósł szablę, jakby chciał ściąć mu głowę. Walka Gdy Samarin robił zamach, Alex patrzył na stalową głownię. Wszystko rozgrywało się jakby w zwolnionym tempie, ale wiedział, że za sekundę szabla odrąbie mu głowę. Nagle w powietrzu błysnął sztylet i wbił się w ramię Samarina. Szabla upadła na podłogę. Samarin błyskawicznie złapał Aleksa za kołnierz, odwrócił się na pięcie i skoczył w tłum bandytów. Huknęły strzały, gdy jego ludzie otworzyli ogień. Kule świszczały w powietrzu. Alex wtulił głowę w ramiona, gdy Ismael wlókł go za sobą. Zobaczył, jak przewraca on ciężki drewniany stół i kryje się za nim wraz z pozostałymi niedoszłymi wybawcami. Drzazgi fruwały w powietrzu, gdy kule uderzały w grube deski blatu. Alex usłyszał, jak Ismael jęknął z bólu, ale nie widział go za barykadą. 75 Rachel, Matt i oswobodzeni niewolnicy nie mogli walczyć wręcz, więc rzucali czym popadło, głównie pucharami i butelkami. Dwóch bandytów oberwało po głowach. Tutaj nie mieli żadnej osłony, o czym doskonale wiedzieli. Samarin wraz z innym opryszkiem złapali Aleksa pod ręce i używając go jako żywej tarczy cofali się w kierunku lochu. Gdy wywlekali go z sali, Alex zobaczył Barabę leżącego na podłodze. Z rany w ramieniu płynęła mu krew. Bandyci go postrzelili. - Czekajcie! - krzyknęła Rachel do przyjaciół. - Mają Aleksa! Wstrzymać ogień! Alex rozglądał się gorączkowo, szukając wyjścia z sytuacji. Samarin i jego podkomendny trzymali go mocno. Nie mógł z nimi walczyć, nie mógł się wyrwać. Rachel rzucała w bandytów płonącymi węglami, podczas gdy Matt, Ismael i pozostali wycofywali się na korytarz, przygotowując się do ucieczki. Samarin, wlokąc Aleksa w stronę lochu, szepnął: - Będziesz pamiętał ten dzień do końca życia, harując w kopalni. Trzech rabusiów rzuciło się po jajo feniksa, ale zatrzymał ich żar bijący od płonącego jedwabiu. Świaffo Samarin zawołał do swoich ludzi: - Zakujcie chłopaka w kajdany. Będzie... Nagle w kącie, gdzie Alex rzucił jajo feniksa, rozbłysło światło, nie pozwalając przywódcy zbójców dokończyć zdania. Samarin krzyknął ze zdumienia i gwałtownie postąpił krok do przodu. Aleksa pchnął w tył, między swoich kamratów. Blask był coraz jaśniejszy. Alex w życiu nie widział podobnego światła. Migotało jak płomienie ogniska, ale nie wydzielało ciepła. Feniks wykluwa się z jaja! - pomyślał. Bardzo chciał to zobaczyć, bo wiedział, że niewielu ludziom dane było oglądać taki cud. Musiał jednak ratować własną skórę. Od dłuższej chwili bandyci nie zwracali na niego uwagi. Muszę się stąd wydostać! 77 Ludzie Samarina ruszyli do przodu, żeby przyjrzeć się dziwnemu zjawisku. Wyglądało to tak, jakby z nieba spadła najjaśniejsza gwiazda i skąpała salę w chłodnym blasku. Przez chwilę Alex kulił się między nimi, niemal zapomniany. Potem ostrożnie wyminął zaciekawionych złoczyńców i zaczął się rozglądać za kryjówką. Niepostrzeżenie wydostał się z sali na korytarz wiodący do lochu. Zbój stojący najbliżej jaja feniksa wyszeptał: - Diament pęka! W środku coś jest! - Anioł! - podsunął inny. Choć Alex zdążył skręcić za róg, jaskrawy blask niemal go oślepił. Jajo feniksa eksplodowało. Wirująca biała kula rosła, błyskawicznie wypełniając wielką komnatę. Jęzory ognia wdarły się na korytarz. Zar zbijał z nóg. Zbójcy zacharczeli, gdy zamiast powietrza wciągnęli do płuc płomienie. Ci najbliżsi jądra wybuchu zginęli prawie od razu. Ci, którzy stali dalej w korytarzu, zawyli z bólu, gdy żar uderzył w nich, zapalając ubrania, spopielając brody i brwi, parząc płuca. Korytarz wypełniła burza płomieni. Alex rzucił się na podłogę. Mocno zacisnął powieki i wstrzymywał oddech przez czas, który wydawał mu się wiecznością. Z każdym uderzeniem serca był pewien, że dłużej nie wytrzyma, wrzaśnie z bólu i wciągnie ogień do płuc. Ogień przetaczał się nad nim niczym oceaniczna fala, nabierając pędu i siły. Alex osłaniał głowę rękami i wtulał twarz w chłodne kamienie lochu. 78 Wreszcie żar zelżał. Alex leżał jeszcze przez chwilę, sapiąc urywanie. Parę sekund wcześniej w fortecy huczały strzały karabinowe, rozbrzmiewały rozkazy i krzyki. Teraz słychać było tylko odgłosy pogromu. Paru ludzi kasłało lub jęczało z bólu, a większość wrzeszczała, walcząc z ogniem. Alex ośmielił się otworzyć oczy. Bandyci tłoczyli się w korytarzu, próbując ugasić płonące albo tlące się turbany i ubrania. Dopiero wtedy zauważył, że dym wydobywa się także z jego szaty. Palił się prawy rękaw. Z popiołów Alex zdusił ogień. Usłyszał hałas. Był to krzyk, krzyk nie z tej ziemi. Nigdy nie potrafił opisać go, jak należy. Zaczął się jakby od trzasku płomieni, a zakończył sykiem. Był głośny. Fffrissss. Fffrissss. Fffrissss! Alex był pewien, że takiego dźwięku nikt nie słyszał od tysiąca lat, że takiego dźwięku najpewniej nikt już nigdy nie usłyszy: był to głos wyklutego z jaja smoka wzywającego matkę. Alex nie śmiał się ruszyć. Usłyszał jakby plusk, a potem łopot skrzydeł, gdy smocze pisklę dreptało po podłodze. Chwilę później stworzenie pojawiło się w drzwiach tuż obok niego. Miało trochę ponad pół metra wzrostu i nie więcej niż siedemdziesiąt pięć centymetrów długości, łącznie 80 z ogonem. Feniks wyglądał jakjaszczurka, ale niepodobna do żadnej znanej Aleksowi. Przypominał miniaturowego tyranozaura, tylko że szyję i ogon miał dłuższe, a głowę węższą i zaopatrzoną w dziób podobny do ptasiego. Jednak żaden ptak nie miał zębów. Stworzenie wskoczyło na krzesło i stało przez chwilę, składając i rozkładając skrzydła. Nadal było pokryte kawałkami płonącej skorupy. Cienkie języki płomieni wznosiły się, gdy wypróbowywał skrzydła. Spowijał go dym. Wreszcie pewnie załopotał skrzydłami, wzbił się w powietrze i poszybował do stajni. Alex wstał i patrzył, jak stworzenie przelatuje nad płonącymi zagrodami. Fragment dachu zawalił się; feniks wypatrzył otwór i zniknął. 6 - Lot feniksa Ucieczka Alex? - zawołała Rachel. - Alex? Jej głos przywołał go do rzeczywistości. Otaczał go dym, płomienie, wielki żar. Nagle uświadomił sobie, że w każdej chwili płonąca forteca może runąć mu na głowę. - Tutaj! - odkrzyknął. Rachel i Matt z szablami w dłoniach wrócili do wielkiej sali. Zajrzeli do korytarza prowadzącego do prowizorycznego lochu. Dla ochrony przed gorącem głowy i ramiona mieli owinięte w szmaty. Jedwabne obicia płonęły już na wszystkich ścianach komnaty. Rachel zawołała do Aleksa: - Chodź! Musimy stąd znikać! - Podbiegła i chwyciła go za rękę. Matt przyskoczył z drugiej strony. Alex szedł chwiejnym krokiem, przestępując nad ciałami powalonych zbójców. Rachel przynaglała go, ciągnąc 82 ku drzwiom, ale on zauważył rannego Barabę. Chłopak leżał na podłodze między dwoma martwymi rabusiami. Ubranie na nim się tliło, miał okropnie poparzoną twarz. Obok niego Alex dostrzegł swój sztylet Med-Jai. Podniósł broń i złapał Barabę za rękę, chcąc wywlec go z sali. Matt pospieszył mu z pomocą. Wreszcie wydostali się na długi korytarz, obwieszony płonącymi gobelinami. Biegli co sił w nogach, mijając wejścia do licznych pokoi, które musiały być kwaterami złoczyńców. Rachel otworzyła drzwi na końcu korytarza i znaleźli się na zewnątrz. Niedoszli niewolnicy podbiegli, by podtrzymać słaniającego się Aleksa. Pomogli mu położyć się na ziemi, gdzie przez długi czas kaszlał, nie mogąc złapać tchu. Chłodniejsze powietrze ocuciło Barabę i chłopak odwrócił się do Aleksa. Był poważnie poparzony i miał kulę w ramieniu. Ból wykrzywił mu twarz. - Uratowałeś mnie - powiedział. - Dlaczego? - Przysiągłem chronić życie - odparł Alex. Baraba smutno zwiesił głowę, jakby wreszcie zrozumiał. Kaszlnął i szepnął: - Myślę, że pewnego dnia zostaniesz Med-Jai, Aleksie 0'Connellu. Potem zaczął się krztusić i nie powiedział już więcej ani słowa. Rachel pomogła Aleksowi podnieść się na nogi. Po przejściu kilkuset metrów zobaczyli stojącego na skale Ismaela. Miał obwiązaną rękę, ale wydawało się, że zapomniał o ranie. Patrzył w dolinę. 83 Alex też spojrzał w tę samą stronę. Forteca stała w płomieniach. Ponad nią kłębił się dym, tworząc chmury podświetlone łuną pożogi. Wokół strzelały węgle, wzlatując w noc jak świetliki. Ale nie na to patrzył Ismael. Nad Nilem mrugało światełko, jak gdyby gwiazda rozpostarła skrzydła. Płynęło jednostajnie na południe, w górę rzeki, i przeglądało się w wodzie. Alex bez tchu patrzył na feniksa. - Jest piękny, przyjacielu - powiedział Ismael. - Nigdy nie przypuszczałem, że może istnieć coś tak pięknego. Dopiero gdy feniks zniknął za zakrętem rzeki, Alex zwrócił uwagę na swąd spalonej skóry. Ismael trzymał w ręku rozżarzony węgielek, nawet tego nie zauważając. On też, pomyślał Alex, pewnego dnia zostanie Med--Jai- Sąd med~3ai Med-Jai zjawili się krótko po wschodzie słońca. Ar-deth Bay odkrył, że obóz handlarzy został splądrowany, a jego mieszkańcy wybici. Zaniepokojony, rozesłał grupy ludzi na północ i na południe na poszukiwanie Aleksa. Oddział ratunkowy dostrzegł płonącą fortecę z odległości wielu kilometrów, ale Med-Jai przez znaczną część dnia błądzili w skalnym labiryncie Wadi in Hajar i dotarli do młodych poszukiwaczy przygód już po walce. Kilku Med-Jai opatrzyło im rany, inni zaś wrócili do fortecy, żeby wyłapać bandytów, którzy nie zdołali uciec. Wrócili długo po zachodzie słońca i powiedzieli, że paru łowców niewolników zdołało spłynąć łodzią w dół Nilu. Słuch po nich zaginął. Rachel i Matt wyszli z niebezpiecznej przygody bez szwanku. Ismael szybko wrócił do zdrowia i humor mu 85 dopisywał, gdy jechali z fortecy złoczyńców do Kairu. Tylko Baraba cierpiał ogromnie, garbił się w siodle, od czasu do czasu tracąc przytomność i mamrocząc coś niezrozumiale. Pił prawie bez przerwy, ale nie mógł przełknąć ani kęsa jedzenia. Ardeth Bay na głos wyraził swoje obawy: - Chyba nie przeżyje tej podróży. Mam tylko nadzieję, że przed śmiercią zobaczy swoją rodzinę. Baraba jednak dotarł do Kairu, choć Alex przypuszczał, że powrót do zdrowia zajmie mu parę tygodni, a nawet miesięcy. Drugiego wieczoru po powrocie do Kairu Alex, Matt i Rachel siedzieli i popijali schłodzone mleko kokosowe, kiedy przybył wysłannik z wezwaniem dla Aleksa na radę władców Med-Jai. Wszyscy wiedzieli, co to oznacza. - Powodzenia, Alex - rzekł cicho Matt. - Będziemy czekać na twój powrót - dodała Rachel. - Dzięki - odparł Alex. Przed wyjściem długo patrzył na swoich przyjaciół. Jego życie mogło odmienić się teraz na zawsze. Nie mógł wymyślić nic zabawnego, co mógłby im powiedzieć, więc szepnął tylko: - Niebawem wrócę. Kiedy po długiej podróży na wielbłądzie przybył na radę, ze zdziwieniem stwierdził, że Baraba i Ismael również zostali wezwani. Starszy z nich miał ponurą minę i kulił się, jakby był chory. Wydawało się, że za każdy ruch płaci wielkim bólem. 86 Dwunastu wodzów Med-Jai siedziało półkolem w grocie niewidomej kobiety po sześciu z każdej jej strony Niemal wszyscy byli w sędziwym wieku. Mieli białe brody i na znak swej godności na czarnych szatach nosili kaffiyeh. Alex doskonale wiedział, że ci ludzie będą osądzać jego czyny. Zadecydują, czy godzien jest wykonać następny krok, by zostać Med-Jai. Na środku jaskini migotało niewielkie ognisko. Alex miał wrażenie, że puste oczodoły ludzkich czaszek wmurowanych w ścianę wokół ognia patrzą na niego surowo, jak gdyby martwi również mieli prawo go sądzić. Ismael i Baraba przysunęli się do niego. - Teraz - podjęła staruszka, kierując w ogień białe nie-widzące oczy- posłuchamy waszej opowieści o jaju feniksa. Posłałam dwóch na pustynię, żeby je odzyskali, a wróciło pięcioro. Będziecie mówić po kolei, nie przerywając jeden drugiemu. Kaifom Med-Jai jednakże wolno będzie pytać o mniej jasne sprawy. Kiedy wysłuchamy wszystkiego, co macie do powiedzenia, zagłosujemy, czy jesteście gotowi do uczynienia kolejnych kroków na drodze, która wiedzie do zostania Med- Jai. Bez wyrażenia zgody panów Med-Jai nikomu nie wolno postąpić ani kroku dalej. Najpierw wysłuchamy Ismaela. Ismael chrząknął i nerwowo strzelił oczami po kątach jaskini. Zmusił się do uśmiechu i zaczął: - Gdy powiedziano mi, iż nie jestem gotów zostać Med-Jai, zrozumiałem, że muszę się przygotować i że chcę być gotów już, dlatego podążyłem za Barabą i Aleksem... Opowiedział, jak Alex próbował wykraść jajo feniksa kupcom i znalazł się w ich obozie akurat wtedy, gdy 87 zaatakowali bandyci. Opowiedział, jak Alex usiłował uratować rannego kupca i nie opuścił go aż do śmierci. Opowiedział, jak Alex tropił złoczyńców do fortecy i jak uwolnił niewolników i Barabę z pożaru. Z każdym słowem Ismaela Alex wyglądał na coraz większego bohatera. Zdał sobie sprawę, że przyjaciel próbuje przedstawić go w jak najlepszym świetle, by wpłynąć na osąd wodzów Med-Jai. Parę razy ten czy ów ze starców przerywał Ismaelowi celnym pytaniem. - Nie uważasz, że Alex postąpił nierozumnie, próbując wedrzeć się do tak dobrze strzeżonej fortecy? - Uważam, że postąpił dzielnie - odparł Ismael. - Być może kierowała nim desperacja, bo przecież spieszył na ratunek przyjaciołom. Ale nie podejmował niepotrzebnego ryzyka. Kiedy po paru godzinach Ismael skończył opowiadać, przyszła kolej na Barabę. Było jasne, że cierpi, więc nikt nie nękał go pytaniami. - Było tak, jak powiedział Ismael. Alex O'Connell zasługuje na uznanie za odzyskanie jaja feniksa i uratowanie niewolników. Ja byłem chciwy. Miałem nadzieję, że zagarnę jajo feniksa dla siebie i sam zostanę Med-Jai. Podążałem zbyt blisko za łowcami niewolników. Zauważyli mnie, zaskoczyli w nocy, gdy spałem, i wzięli mnie w niewolę. Wtedy... wtedy z rozpaczy odjęło mi rozum. Alex i Ismael uwolnili mnie z kajdanów, a ja nawet wtedy próbowałem ukraść jajo feniksa. Kiedy zobaczyłem, że maje Alex, ostrzegłem łowców niewolników, zamiast umożliwić mu ucieczkę. Nie jestem godzien zostać Med-Jai. 88 Baraba wstał z wysiłkiem i chciał wyjść z jaskini. Stara, ślepa kobieta rzekła ze smutkiem: - Prawda, Barabo, nigdy nie zostaniesz Med-Jai. Ale jest jeszcze dla ciebie nadzieja. Możesz zostać dobrym człowiekiem. - Dziękuję - powiedział Baraba, skłaniając się przed staruszką i radą. Przed wyjściem zwrócił się do Aleksa: -I tobie dziękuję, Aleksie 0'Connellu. Zawdzięczam ci życie. Zawsze możesz liczyć na moją pomoc. Jestem do twoich usług. Utykając, opuścił jaskinię. Alex opowiadał jako ostatni. Starał się uwydatnić udział Ismaela, ale nie próbował mijać się z prawdą. Kiedy doszedł do tego, jak rzucił w ogień jajo feniksa, jeden z sędziwych Med- Jai zapytał: - Dlaczego? Czemuś to uczynił? Posłano cię, byś zniszczył jajo. Nie zrobiłeś tego i teraz feniks będzie grasował na pustyni. Nie ulega wątpliwości, że ten... ten potwór przysporzy nam kłopotów. - Nie kazano mi zniszczyć jaja - tłumaczył Alex. -Powiedziano mi, że mam zrobić to, co uznam za słuszne. Med-Jai chronią życie. Dzielimy świat z lwami, krokodylami i hipopotamami. Z pewnością wystarczy miejsca dla jednego feniksa. - Ale nie pozwalamy lwom pożerać naszych dzieci -zauważył Med-Jai. - Aleksie, jesteś dzielnym i zmyślnym młodzieńcem, lecz uważam, że w tym wypadku dokonałeś złego wyboru. Musiałeś wiedzieć, że zniszczenie jaja leży w naszym interesie. Może... może zbłądziłeś w gorączce bitwy? 89 Alex czuł, jak krew odpływa mu z twarzy. Wiedział, że sąd panów Med-Jai musi być jednomyślny. Wiedział, że ten człowiek nie zgadza się z jego decyzją i uchyla mu furtkę. Musiał go przekonać, że nie ma racji. - Nie... nie zbłądziłem - powiedział. - Nawet gdybym miał rok do namysłu, pozwoliłbym wykluć się feniksowi. Tak bowiem kazało mi zrobić serce. Starzec westchnął ciężko i z poważną miną wbił oczy w ziemię. Ale Ardeth Bay i paru innych posłało Aleksowi krzepiące uśmiechy. - Możecie odejść - powiedziała staruszka do Aleksa i Ismaela. - Czekajcie przed jaskinią. Chłopcy wyszli na zewnątrz. Była noc i na niebie świeciło dziesięć tysięcy gwiazd. Zerwał się chłodny wiatr. Nareszcie, pomyślał Alex, upał zelżeje. Usłyszał głosy płynące z groty. Wodzowie zaczęli obrady. Wiedział, że stracił szansę na wstąpienie w szeregi Med-Jai. Właściwie myślał o tym z ulgą. Jego rodzice wrócą za parę dni, a on przywita ich w domu i będzie udawał, że pod ich nieobecność nie wydarzyło się nic ważnego. Czekał więc spokojnie, rozkoszując się chłodnym wiatrem. Minęło parę długich minut. Ardeth Bay wyszedł z jaskini i położył mu dłoń na ramieniu. - Przykro mi - powiedział. - Dziesięć głosów za, dwa przeciw. - Nic nie szkodzi - odparł Alex. - Rozumiem, dlaczego niektórzy nie zgadzają się z tym, co zrobiłem. Ardeth Bay poklepał go po plecach i dodał: 90 - Posłuchałeś głosu serca. To wszystko, co może zrobić Med-Jai. KaifFaiyidh słucha swego serca. To wszystko, co może zrobić. Tym razem nie przybliżysz się do celu, jednakże wszyscy zgadzamy się, że ty... że wy obaj... -Ardeth Bay spojrzał znacząco na chłopców - powinniście kontynuować szkolenie na Med-Jai. Pewnego dnia przejdziecie następną próbę. - Następną próbę? - zapytał Ismael. - Następne jajo feniksa? Ardeth Bay roześmiał się. - Mało prawdopodobne, żebyśmy znaleźli następne jajo feniksa. - Odetchnął głęboko i popatrzył na gwiazdy tłoczące się na pustyni nieba, jak gdyby mógł w nich odczytać przyszłość. U stóp wzgórza wielbłąd parsknął wesoło. -Ale próba się odbędzie, moi młodzi przyjaciele, tego jestem pewien. Życie stale poddaje nas próbom. Następna objawi się niebawem. O sfarożyfnym Egipcie Feniks Feniks jest mitycznym ptakiem związanym z kultem słońca i potęgą egipskiego boga słońca. Według legendy na świecie w określonym czasie mógł istnieć tylko jeden feniks; każdy żył ponad pięć tysięcy lat. Kiedy nadchodził czas jego śmierci, budował gniazdo, podpalał się i natychmiast odradzał z własnych popiołów. Dla Egipcjan ten cykl był symbolem ponownych narodzin i nieśmiertelności. Feniks jest zwykle przedstawiany jako ptak większy od orła, o czerwonozłocistym, płomienistym upierzeniu. Egipt i pustynie Ziemie na brzegach Nilu są najbardziej żyzne w Afryce, ale poza tym Egipt tworzą pustynie - Arabska, Zachodnia, na zachód od Nilu, i część Pustyni Libijskiej. Gdyby podzielić Egipt na dwanaście równych części, jedenaście z nich byłoby suchych i pozbawionych życia. 93 A jednak na pustyni istnieje życie korzystające z dobrodziejstwa oaz, gdzie z głębokich podziemnych warstw wypływa woda. Woda może utrzymywać się w oazach przez kilka dni, tygodni, miesięcy czy lat, umożliwiając życie roślinom, ludziom i zwierzętom. Na pustyniach temperatura w ciągu dnia przekracza niekiedy 50 stopni Celsjusza. Częstym zjawiskiem są gwałtowne burze piaskowe, a porywiste wirujące wiatry mogą w ciągu paru godzin przenieść setki ton piasku. Wielkie burze piaskowe nieomal zasypały Sfinksa. Na pustyniach mieszkają nomadowie - koczownicy przenoszący się z miejsca na miejsce w zależności od pór roku. Zajmują się głównie hodowlą wielbłądów oraz handlem korzeniami i minerałami. Niewolnictwo w starożytnym Egipcie Pierwsi egiptolodzy wierzyli, że w starożytnym Egipcie niewolnictwo było szeroko rozpowszechnione i że to niewolnicy wznieśli piramidy, które stoją do dziś. Obecnie naukowcy są przekonani, że piramidy budowali chłopi w czasie suchej pory roku, gdy nie było pracy w polu. Tylko niewielka część mieszkańców Egiptu była niewolnikami. Zwykle byli to cudzoziemcy pojmani w czasie bitew i najazdów albo biedacy, których nie było stać na spłatę długów. Egipscy kupcy W starożytnym Egipcie istniał doskonale rozwinięty handel. W Egipcie znaleziono wiele dzbanów pochodzących z innych krajów; egiptolodzy uważają, że zawierały one sprowadzane z daleka cenne oleje i korzenie. 94 Egipcjanie handlowali towarami i usługami, łącznie z siłą roboczą, ale nie używali pieniędzy do około 500 roku p.n.e., kiedy to ich cywilizacja istniała już tysiące lat. Głównym produktem eksportowym Egiptu było ziarno, sprzedawane z dużym zyskiem. Egipcjanie handlowali również cennymi metalami, takimi jak złoto i srebro, oraz papirusem (egipskim papierem) i cennymi olejami używanymi podczas obrzędów i do konserwowania żywności. Starożytni Egipcjanie używali świątyń jako prowizorycznych magazynów do przechowywania nadwyżek zboża i towarów. Starożytne malowidła na papirusie pokazują, jak statki pełne towarów przybywają do Teb. Inne malowidła przedstawiają kupców i rzemieślników handlujących na targu. Egipt dzisiaj Ludność i kultura Egiptu stanowią mieszaninę wpływów arabskich, afrykańskich i europejskich. Mieszkańcy kraju skupiają się głównie w delcie Nilu i wzdłuż żyznych brzegów rzeki. Dominującą religią jest islam, ale żyje tam wielu Koptów - egipskich chrześcijan. Większość Egipcjan mówi, pisze i czyta po arabsku, choć w użyciu jest również język koptyjski, będący spuścizną po starożytnych Egipcjanach.