7381
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 7381 |
Rozszerzenie: |
7381 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 7381 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 7381 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
7381 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Margaret Weis, Tracy Hickman
Dragonlance: Smoki chaosu
Prze�o�y�a Ewa Hiero
Tytu� orygina�u The Dragons of Chaos
Wersja angielska 1997
Wersja polska 2002
OCZY CHAOSU
Sue Weinlein Cook
Ostatni olbrzym ci�ko uderzy� o wypalon� s�o�cem ziemi�. Le�a� nieruchomo obok
cia� swoich towarzyszy. Po chwili odurzona istota bezsilnie pr�bowa�a oddali�
si� od miejsca
masakry.
B��kitna smoczyca wyci�gn�a pazury; jeszcze raz zamierza�a uderzy� na swoj�
ofiar�, jednak zawaha�a si�. Zmru�y�a oczy; by�a zm�czona t� zabaw�.
Oddycha�a g��boko, delektuj�c si� ostrym, p�omiennym oddechem w ka�dej chwili
gotowym do eksplozji.
Smoczyca patrzy�a, jak olbrzym bezskutecznie stara� si� wyswobodzi� spod stosu
przygniataj�cych go cia�. Wci�gn�a powietrze i jak najd�u�ej trzyma�a je w
p�ucach. Ogie� z
paszczy b��kitnego potwora gwa�townie pchn�� �a�osnego olbrzyma, wyrzucaj�c go w
g�r� na
wysoko�� pi�tnastu st�p. Wyl�dowa� na szcz�tkach nie wyko�czonego, drewnianego
mieszkania. Upad� na ziemi�, jego cia�o dr�a�o w spazmatycznych drgawkach, a
poczernia�a
twarz wyra�a�a przera�enie, gdy przed oczami zamigota�y mu iskry. Ni� gryz�cego
zapachu
dymu unosi�a si� z suchego drzewa i w mgnieniu oka ca�� konstrukcj� poch�on�y
trzeszcz�ce
p�omienie.
Olbrzym nie podni�s� si� wi�cej.
Rogaty nos smoczycy wzni�s� si� ku chmurom i rykn�a dono�nie. Uwielbia�a
brzmienie swojego g�osu. Uwielbia�a, kiedy odbija� si� echem w opustosza�ej,
ogarni�tej
kryzysem ziemi. Zrobi�a kilka krok�w do przodu i zanurzy�a pazury w stercie cia�
olbrzym�w, kt�re by�y ju� tylko gromad� padliny. Zrobi�a jeszcze kilka krok�w,
po czym
napi�a mi�nie ko�czyn i poderwa�a si� do lotu.
Macha�a skrzyd�ami coraz gwa�towniej, a� si�gn�a chmur na p�noletnim niebie.
Clamor uwielbia�a pr�dko��. Rozkoszowa�a si� jej d�wi�kiem. Szybko�� i odg�os
lotu
nasyca�y j� rozkosz�. Nap�dzana nag�ym przyp�ywem energii i podekscytowana fal�
zimnego, otulaj�cego jej b��kitn� sk�r� powietrza Khalkist, lecia�a coraz
szybciej. Poleciwszy
je�d�cowi, aby trzyma� si� mocno, smoczyca zacz�a si� stopniowo spada�. Skuli�a
d�ugi
pysk, zwin�a silne skrzyd�a i uderzy�a o ziemi�. Jak elfia strza�a w�lizgn�a
si� do osmalonej
wioski olbrzym�w.
- Jak ci si� podoba�o, Jerne?
Zachwycaj�c si� swoim dzie�em, Clamor nie zauwa�y�a nawet, �e je�dziec nie
odpowiedzia�.
Oszacowawszy zniszczenie, kt�rego by�a sprawc�, zadowolona smoczyca wyda�a z
siebie przera�liwy gard�owy j�k, pr�buj�c z ca�ych si� upodobni� sw�j �miech do
�miechu
partnera, Rycerza Ciemno�ci. Porusza�a g�ow� w ty� i prz�d, chcia�a obj��
wzrokiem
zgliszcza dom�w zburzonych i dogasaj�cych po po�arze. Patrzy�a na surowe
kamienie
pozosta�e po wysadzonych w powietrze mieszkaniach. Zapach zw�glonych cia� unosi�
si�
dooko�a, dra�ni�c jej nozdrza. Spojrza�a na szcz�tki, dopalaj�cego si� cia�a
olbrzyma.
Nie�atwo by�o je zidentyfikowa�. Wi�cej cia� by�o rozrzuconych w centrum wioski.
Tamte
zw�oki nie zosta�y uszkodzone. Obok nich spoczywa�y kosze i narz�dzia;
najwyra�niej
wypad�y z r�k w�a�cicieli, zanim ci zemdleli. R�wnie� �winie i jaszczurki
hodowane przez
mieszka�c�w na po�ywienie, le�a�y nieprzytomne w klatkach.
- Pami�tasz te wspania�e chwile, kiedy byli�my tutaj razem po raz ostatni,
Jerne? -
zapyta�a ch�odno Clamor. - Czy to nie miesi�c temu razem z reszt� skrzydlatych
rycerzy
zr�wnali�my t� krain� z ziemi�, werbuj�c wcze�niej wszystkich zdolnych do walki
do
szereg�w Pani Ciemno�ci? Od tamtej pory du�o si� wydarzy�o. Nasza inwazja...
Zamy�lona smoczyca jeszcze raz okr��y�a wiosk�. Rozpi�a skrzyd�a, aby nabra�
powietrza. O�ywiona tryumfem ostatnich tygodni lata, najgor�tszego w pami�ci
smok�w,
lecia�a wzd�u� wybrze�a. Armie Rycerzy Takhisis uformowa�y przera�aj�cy oddzia�
i wraz z
sojuszniczymi smokami zr�wnali z ziemi� ca�y kontynent, dokonuj�c podboju,
jakiego nie
znano w ca�ej Wspania�ej Erze Ansalon.
- Pami�tasz, pa�stwa upada�y jak suche patyki �amane pod naszymi stopami.
Pokazali�my �wiatu prawdziwy honor i strach. Wszyscy bili pok�ony Jej Ciemnej
Wysoko�ci...
Clamor si� zawaha�a. Nie chcia�a przywo�ywa� ostatniego rozdzia�u opowie�ci
tamtego donios�ego lata. Krew pulsowa�a jej w g�owie. Nad�a wype�nione gor�cym
powietrzem skrzyd�a i ponownie si� wznios�a. Kiedy osi�gn�a odpowiedni�
wysoko��,
jeszcze raz wykr�ci�a szyj� i po raz ostatni rzuci�a okiem na swoje dzie�o. Co�,
co wygl�da�o
jak grupa olbrzym�w powracaj�cych z polowania, w�a�nie wkroczy�o do wioski.
Clamor u�miechn�a si� z wy�szo�ci�. Wyobrazi�a sobie ich zdziwienie, kiedy
zobacz� zgliszcza dom�w.
Zakazuje si� rycerzowi anga�owania w b�j z bezbronnym przeciwnikiem. To tylko
dogasaj�ce ruiny.
Jeden z w�ochatych potwor�w spojrza� w g�r� i wskaza� na Clamor. Pozosta�e
olbrzymy skuli�y si� ze strachu. Stoj�cy w�r�d ruin zamar�ego �wiata wygl�dali
jak ma�e,
bezbronne istoty.
- Biedne stworzenia! - zakpi�a g�o�no smoczyca, po czym znikn�a w bieli chmur.
Biedna Clamor!
Smoczyca zadr�a�a, kiedy nagle poczu�a b�l w prawej ko�czynie, kt�ra teraz
pociemnia�a i bezw�adnie zwisa�a. Kapa�a z niej zielona posoka. Clamor
przeklina�a
olbrzyma, kt�rego pozostawi�a daleko za sob�, wiedz�c, �e przerwa w Blode
pogorszy�a jej
ran�. Szarpi�cy b�l przywo�a� wspomnienie bitwy, w kt�rej zosta�a zraniona.
Czu�a, �e jej
serce bije coraz szybciej i pomimo zimnego po�udniowego wiatru sk�ra staje si�
gor�ca. Tak
bardzo chcia�a wyrzuci� te wspomnienia z pami�ci. Mia�a wra�enie, �e wszystko
wydarzy�o
si� wczoraj... nie, to by�o wczoraj.
Clamor by�a niebywale dumna. Wraz z Jerne dost�pili zaszczytu zast�pczego lotu
do
dzielnego rycerza Steel Brightblade, kt�ry by� astride Flare. Ich skrzyd�o
oddzieli�o si� od
ruin Wysokiej Wie�y Clerist, aby na w�asn� r�k� dotrze� do kszta�tuj�cej si�
szczeliny
Oceanu Turbidus. Lecieli dalej i dalej, a� Clamor si� upewni�a, �e w ka�dym
momencie mog�
wydosta� si� na drug� stron� �wiata. Wreszcie pojawili si� w Abyss, gdzie
smoczyca
dostrzeg�a swojego wroga.
Niewiele rzeczy by�o w stanie zastraszy� b��kitn� smoczyc�, ale widok olbrzyma
zwanego Chaosem przerazi� j�. Ogromna, poka�na figura zarycza�a jak wybuchaj�cy
wulkan.
Potw�r drwi� z tych, kt�rzy przybyli, aby stan�� z nim do walki. Ju� odra�aj�ce
brzydot�
oblicze olbrzyma wystarcza�o, aby smok zawaha� si� przed atakiem, a kiedy si�
we�mie pod
uwag� jego rozmiary, nawet czerwony smok m�g�by stch�rzy�. Clamer pomy�la�a, �e
naj
gorsze s� oczy. Pozbawione powiek otwory w twarzy potwora wch�ania�y w sw�
nico��
wszystko, co pojawi�o si� przed nimi. Clamor czu�a, �e przera�aj�ce czarne
�renice mog�
poch�on�� jej dusz�.
Miejsce dooko�a Smoka zaj�y ogniste smoki - okrutni s�udzy Chaosa. Istoty
b�d�ce
�yw� magm� zion�y na przeciwnik�w parz�cym, �mierdz�cym siarczanym oddechem. W
tym samym czasie z obsydianowych �usek i ognistych skrzyde� sypa�y si� iskry,
kt�re mia�y
oparzy� b��kitn� smoczyc� i jej je�d�ca.
Steel wyda� rozkaz ataku na obrzydliwe potwory, wojownik�w daemon. Clamor i
Steel stanowili zgrany zesp�, do�wiadczony wieloletnimi treningami i
niezliczon� ilo�ci�
najazd�w w czasie letniej inwazji. Z zaciek�o�ci� uderzyli na wroga. Wt�rowali
im pozostali
niebiescy i srebrni, towarzysze bitwy z Rycerzami Solamnii. Smoczyca wiedzia�a,
�e by�a to
walka o wszystkie dzieci Krynnu.
W uci��liwym upale Abyss bitwa rozp�ta�a si� na dobre i wycie smok�w miesza�o
si�
ze �miertelnymi westchnieniami tych, kt�rzy gin�li. Nast�pi�o to, kiedy Clamor i
jej rycerz
zd��yli ju� pokona� kilku przera�aj�cych wojownik�w daemon.
Jerne uni�s� pob�ogos�awiony przez Jej Naj wy�sz� Ciemno�� miecz, kt�ry otrzyma�
w dniu, kiedy sta� si� jej rycerzem, po czym da� zna� Clamor, aby przybli�y�a
si� troch� do
wroga. Clamor, chocia� wyczerpana zmaganiami w tej nie ko�cz�cej si� bitwie,
odwa�nie
wyrazi�a zgod�. Wojownik daemon wyszczerzy� z�by w dzikim u�miechu, kiedy jego
ognisty
smok przybli�a� p�omienne skrzyd�a ku Clamor.
St�j!, pomy�la�a z przera�eniem b��kitna. �Jerne nie siedzi prawid�owo w
siodle!�
Pr�bowa�a zmniejszy� dystans, ale by�o ju� za p�no. Z ostatnim uderzeniem o jej
pachwin�
Jerne osun�� si� do ty�u, po czym wydaj�c bojowy okrzyk i wymachuj�c zaciekle
mieczem,
rzuci� si� w samob�jczym ataku na przeciwnika daemon. Pozbawiona r�wnowagi
Clamor
zmaga�a si� ze swoim cia�em, aby wr�ci� do poziomu. Przera�ona patrzy�a, jak
Jerne
przewraca wojownika daemon i spada razem z nim na ziemi�.
- Jerne! Nie! - Jej rozpaczliwy krzyk zamieni� si� w j�k b�lu, kiedy pozbawiony
je�d�ca ognisty smok zaatakowa�, parz�c jej praw� ko�czyn�. Rozw�cieczona Clamor
obr�ci�a si� w powietrzu, a utkwiwszy wzrok w oczach ognistego smoka,
wystrzeli�a ognisty
piorun, o�wietlaj�c bagno bez�adu. Za uderzeniem posypa�y si� widoczne na
zewn�trz �uski
obsydianu, kt�re pchn�y ognistego smoka prosto na lance atakuj�cego Rycerza
Solamnii i
jego srebrnego wierzchowca.
Pozbawiona si� i okaleczona Clamor zwolni�a, aby uchroni� si� przed gwa�townym
uderzeniem o ziemi�. B�l os�abia� jej ostro�� widzenia. Jak przez mg�� widzia�a
zw�oki
wojownika daemon, a na nich cia�o ukochanego Jerne. Clamor spojrza�a w g�r�.
�ledzi�a
zmagaj�cych si� z Chaosem Flare i Steel, patrzy�a, jak przebili go sztyletem,
wys�czaj�c
jedn� kropl� krwi, kt�ra spad�a na ziemi� niedaleko Clamor. Zaj�ta �ledzeniem.
cios�w Flare,
ledwie dostrzeg�a niewielk� srebrnow�os� istot�, kt�ra dwoma kawa�kami
b�yszcz�cego
kamienia grzeba�a zawzi�cie w miejscu, gdzie przed chwil� spad�a kropla krwi. Po
chwili,
bliska p�aczu, odbieg�a.
Z trudem powstrzymuj�c pulsuj�cy b�l oparzonej ko�czyny, okaleczona Clamor
spr�bowa�a si� podnie��. Potykaj�c si�, zrobi�a kilka krok�w do przodu, po
drodze nadeptuj�c
rann� stop� skrawek ziemi zabarwiony na czerwono fluidem �ycia Chaosa.
B��kitna smoczyca nagle opu�ci�a pole bitwy, gdy krew Ojca Wszystkiego i Nico�ci
z��czy�a si� z jej w�asn�. Mimo �e pami�ta�a s�owa Jerne, m�wi�cego, �e od
rezultatu bitwy
zale�y przetrwanie Krynnu, nie potrafi�a stawi� oporu g�osowi, kt�ry rozkazywa�
jej wznie��
si� wysoko poza granice Abyss. Pozbawionej rozs�dku Clamor zdawa�o si�, �e widzi
wlepione w ni� przera�aj�ce pustk� otwory - oczy Chaosa. Zanim bitwa zosta�a
daleko za ni�,
Clamor us�ysza�a dono�ne rechotanie tytana.
Dzieci Chaosa!
Clamor potrz�sn�a g�ow�, pr�bowa�a pozby� si� wspomnie�, kt�re nie dawa�y jej
spokoju.
� Jerne, jak mog�e� mnie opu�ci�? - wyszepta�a.
� Nie pami�tasz?
� Nie chc� tego pami�ta�! - smoczyca wrzasn�a w chmurach.
Jakby w odpowiedzi na to powr�ci� b�l w lewej ko�czynie. Clamor sykn�a, czuj�c
jak b�l powoli przechodzi wzd�u� jej ko�czyny, obejmuj�c ca�e podbrzusze.
Wiedzia�a, �e
przed mroczn� prawd� nie ma ucieczki. �On mnie po�era�, my�la�a przera�ona, �ta
rana jest
samym Chaosem, kt�ry odbiera mi �ycie! Jerne, co mam robi�? Jedyne, co mo�e mi
pom�c,
to...�
Nag�a my�l wyciszy�a skumulowany w niej strach. W jednej chwili zrozumia�a, jak
mo�e zaspokoi� p�yn�c� w niej nienasycon� krew Chaosa. On chce �ycia, wi�c mu je
dam,
ale nie moje w�asne.
Zadowolona ze swego pomys�u rado�nie cisn�a piorunem. Ogie� roz�wietli� niebo,
zabarwiaj�c chmury na czerwono. Serce wali�o jej jak m�otem. Zacisn�a mocno
skrzyd�a i
wynurzy�a si� z chmur. Obserwowa�a znajduj�c� si� poni�ej, soczy�cie zielon�
krain�.
- W twoje imi�, Sir Jerne Stormcrown, podbij� ca�� ziemi�! - o�wiadczy�a
b��kitna
smoczyca, zwracaj�c si� do nieobecnego je�d�ca. - Wszystko to dla twojej chwa�y,
aby
pokaza� �wiatu najdzielniejszego z rycerzy!
honorhonorhonorhonorhonor
Clamor lecia�a na skraju lasu, szukaj�c �lad�w cywilizacji. Nie by�a w
po�udniowych
stronach Ansalon od wielu lat, od kiedy elfy przywr�ci�y Zmor�, kt�ra po Wojnie
Lanc
przekl�a Las Silvanesti. Smoczyca wdycha�a zapach �wie�ych rozros�ych drzew.
Tylko elfy
by�y zdolne do uprawiania ziemi w czasie takiej suszy, pomy�la�a z b�lem,
t�skni�c za
ch�odem na wyspie, gdzie mieszkali i trenowali z Jerne przez wiele lat.
W jej oczach pojawi� si� b�ysk na widok polany w�r�d drzew. Gdy si� zbli�y�a,
przed
jej oczami pojawi� si� obraz nietkni�tej od lat wojenn� po�og� osady. Podobni do
poprzednich, pomy�la�a, mrucz�c z zadowolenia. Wyobrazi�a sobie, jak bardzo
by�yby
w�ciek�e mieszkaj�ce tu elfy, gdyby wiedzia�y, kim s� w por�wnaniu z olbrzymami
pod
jakimkolwiek wzgl�dem.
B��kitna smoczyca okr��y�a wiosk� i opad�a na ni�. Powietrze za�wiszcza�o
dooko�a
jej cia�a.
- Dla ciebie, Jerne! - rykn�a, posy�aj�c b�yskawic� na zgromadzone wok�
sadzawki
w centrum osady elfy, Silvanesti. Wybuch po�o�y� p� tuzina elf�w, niekt�rych
okaleczy�,
wielu z nich wpad�o do wody. Reszta zaskoczona rozpierzch�a si� z przera�aj�cym
piskiem.
Clamor bieg�a za grupk� delikatnych bia�ych stworze�, kt�re skry�y si� w
nieodleg�ej,
zbawiennej dla nich iglicy. Schronienie formowa�y ciasno poro�ni�te drzewa. Bali
si�,
smoczyca czu�a ich strach w powietrzu.
Clamor zbli�y�a si� do ich sanktuarium. Utkwiwszy w nich wzrok, prowokowa�a, aby
si� odwr�cili i stawili jej czo�o. Zaskoczona smoczyca patrzy�a mocnym wzrokiem
i
zastanawia�a si�, co b�dzie dalej. Powoli cienkie, srebrne kosmyki wyrzyna�y si�
z cia� elf�w
i stercza�y w powietrzu.
Niesamowite, pomy�la�a, widz�c srebrne w��kienka. Bezlito�nie przybli�a�a si� do
nich. Wilko�aki zbr�zowia�y. Nieust�pliwy wzrok Clamor coraz mocniej ssa�
subteln� energi�
�ycia elf�w. Srebrzysty blask prawie j� o�lepi�. Czu�a, jak wzbiera w niej
w�ciek�o��, kt�ra
przyprawia�a j� o szale�stwo. Przera�ona spojrza�a na twarz jednego z
umieraj�cych
Silvanestyjczyk�w. Wyobrazi�a sobie, �e takie samo przera�enie mia�a w oczach,
kiedy po raz
pierwszy zobaczy�a Chaosa... Nagle przesta�o to mie� jakiekolwiek znaczenie.
Elfy jak
miniaturki opad�y nieruchomo na ziemi�.
Clamor szybko oczy�ci�a reszt� wioski. Jednym dmuchni�ciem wysadza�a w
powietrze mieszkania elf�w, po�eraj�c ich dusze, aby nasyci� krew Chaosa.
Widzia�a, �e
kilku Silvanestyjczykom uda�o si� uciec do lasu. Czuj�c si� dziwnie odm�odzona,
odlecia�a
do centrum osady i zadowolona po�o�y�a si� nad brzegiem stawu.
Nagle w g�adkim lustrze wody zobaczy�a swoje odbicie. Odsun�a si�. Jednak po
chwili nachylaj�c si� mocniej, spr�bowa�a jeszcze raz zajrze� w zwierciad�o
wody.
Patrzy�a na siebie z obrzydzeniem. Jej sk�ra wygl�da�a na chor�. Czarny pas
bieg� z
przodu cia�a, przez ca�e piersi a� do st�p. Odbarwione p�aty pokrywa�y wstr�tne
krosty i
zrakowacia�e czyraki. Oparzona ko�czyna zasch�a i wygl�da�a jak zniekszta�cony
kikut.
Clamor ledwie przypomina�a smoka.
Najgorsze by�y jednak oczy. Wpatruj�c si� w nie, czu�a, jak strach zaciska jej
gard�o.
Te oczy przypomina�y jej w�asne w jeszcze mniejszym stopniu ni� reszta
odra�aj�cego cia�a.
Otwory bez powiek nie mia�y w sobie ani inteligencji, ani komizmu, ani oddania
dla je�d�ca,
cech, kt�re zdoby�a, b�d�c partnerk� Jerne. Oczy te nie nale�a�y do niej.
Wype�nia�a je
nieprzebrana ciemno��. Nico��.
Jaki ojciec, taka c�rka.
Clamor zawy�a i gwa�townie wznios�a si�. Niewa�ne, jak bardzo trzepota�a
skrzyd�ami, nie mog�a uciec od gromkiego �miechu pulsuj�cego w jej uszach.
Po godzinie karko�omnego lotu, w trakcie kt�rego ca�� uwag� skupia�a na
pompowaniu powierza, smoczyca oczy�ci�a g�ow� z k��bi�cych si� my�li i zdo�a�a
wyklarowa� pewn� ide�. Silvanestyjczycy, pomy�la�a i ju� po chwili lecia�a
prosto w
kierunku promienistej stolicy odzyskanej przez elfy. Na my�l o tysi�cach �ywych
istot
zab�ys�y jej oczy. Kiedy poch�onie tak wielu, z pewno�ci� zadowoli to ��dnego
krwi Chaosa.
Szalone tempo nie polepszy�o samopoczucia i tak os�abionej ju� Clamor. Lot na
z�amanie karku nadwer�y� jej skrzyd�a. Bola�o j� ca�e cia�o. Nigdy nie zdo�a
dolecie� do
stolicy w takim tempie.
- Kr�ciutka przerwa - poinformowa�a nieobecnego je�d�ca, chwiej�c si� lekko i
pr�buj�c si� wyprostowa�. - Kr�tka drzemka nie zaszkodzi. Po niej, �wietlisty
skarbie,
wynios� ci� na wy�yny!
Smoczyca jeszcze kilka razy okr��y�a okolic�, po czym zni�y�a lot, szukaj�c
stosownego miejsca na spoczynek. Lubi�a otwart� przestrze�. Niestety, nie
znalaz�a takiego
miejsca i rozdra�niona skierowa�a si� ku ma�ej polance niedaleko potoku, gdzie
zamierza�a
odpocz��.
- Ostro�nie, Jerne - powiedzia�a zaskoczona wstrz�sem, jaki wywo�a�o jej
l�dowanie.
Wycie�czona, rozci�gn�a si� wygodnie na poros�ym mchem gruncie. - Nie
chcia�abym,
�eby� zgin��. - Wyczerpana, zamkn�a oczy i po raz pierwszy po walce z Chaosem
odp�yn�a
w g��boki sen.
nie chcia�abym, �eby� zgin�� zgin�� zgin�� zgin�� zgin��
Clamor ponownie by�a w Abyss. Jeszcze raz walczy�a z Ojcem Wszystkiego i
Nico�ci.
Znowu czu�a siarczany oddech smoka, s�ysza�a zawodzenia ludzi i smok�w.
Us�ysza�a, �e
rycerz nalega, aby zbli�y�a si� do szczerz�cego z�by wojownika daemon, kt�ry w
rozkroku
siedzia� na ognistym smoku. Widzia�a, jak ulega pro�bie Jerne. Spojrza�a na
p�omienne
skrzyd�a wroga. By�o bardzo jasno. Gdzie... Nie!
Aby unikn�� uderzenia w�ciekle trzepocz�cych, ognistych skrzyde�, na p�
o�lepiona
Clamor poderwa�a si� gwa�townie do g�ry. Dok�adnie w tym samym czasie
przygotowany do
ataku Jerne bezskutecznie miota� si�, usi�uj�c utrzyma� r�wnowag�.
� Clamor! - krzycza� rycerz, spadaj�c z siod�a. Obr�ci� si� w powietrzu i w ten
spos�b wyl�dowa� na zaskoczonym wojowniku daemon. Po chwili obaj spadali na
tward�
ziemi�.
� Jerne, nie!
Clamor drgn�a, wyrywaj�c si� ze snu. Zm�czona, z trudem �apa�a oddech.
� Chcia�am, aby� zosta� bohaterem! - Och, gdyby potok s��w by� w stanie
zatrzyma�
bolesne wspomnienia.
� Chcia�am rozg�osi� ca�emu �wiatu, jak �mia�ego, chocia� samob�jczego,
dokona�e�
ataku.
� Wiesz przecie�, �e nie by�o to samob�jstwo.
� B�dziesz najs�awniejszym z rycerzy! Twoje imi� b�d� wypowiada� z szacunkiem!
Ale najpierw musz� si� uda� do Silvanesti... - okaleczona smoczyca pr�bowa�a si�
podnie��.
Jej twarz wykrzywi�a si�, kiedy d�wign�a pokryt� krostami sk�r�.
� Zapomnia�a�, co znaczy honor, Clamor.
� Robi� to dla ciebie, Jerne!
� Czy�by?
� Nie rozumiesz, on mnie po�era!
Niespodziewany ha�as dobiegaj�cy ze skraju polany rozproszy� my�li Clamor.
Gotowa
do ataku gromada elf�w... - i olbrzym�w? - wynurzy�a si� z poszycia lasu.
Smoczyca przez
moment si� waha�a. Elfy napi�y strza�y, kilkunastu olbrzym�w przedziera�o si�
do przodu.
Grupa ros�a. Co sprawi�o, �e tak �miertelni wrogowie stali si� sojusznikami? -
zastanawia�a
si� Clamor.
- Ty.
Podczas gdy w dalszych rozwa�aniach zastanawia�a si�, w jaki spos�b stworzenia
te
zdo�a�y j� dogoni� - przecie� nigdy nie by�a nierozwa�na i nie pozostawia�a
�adnych �lad�w -
uderzy�y w ni� pierwsze salwy strza�. Smoczyca zawy�a z b�lu i niedowierzania.
Os�abiony
up�ywem zrakowacia�ej krwi organizm nie mia� si�y, aby si� broni�. Kruche �uski
nie by�y w
stanie odeprze� jedenastu strza�. Wpatrywa�a si� w nadchodz�ce olbrzymy, kolejne
ofiary
oddaj�ce �yciow� energi� bestii �yj�cej w Clamor.
- Kiedy si� to sko�czy, b��kitna smoczyco?
Clamor potrz�sn�a g�ow�, pr�buj�c odp�dzi� wiruj�cy w jej g�owie znajomy g�os,
kt�ry przeszkadza� jej si� skoncentrowa�.
- Najpierw oni, potem Silvanestyjczycy, kto b�dzie nast�pny? Ca�y Ansalon b�dzie
twoim �erowiskiem?
Smoczyca przerwa�a, mru��c oczy. Mia�a dosy� zmagania si� ze �mierci�.
� Chc� �y�! - krzykn�a.
� Nie t�dy droga. Aby ocali� siebie, musisz stan�� do walki z Chaosem, a nie
karmi�
go.
Kiedy olbrzymy si� zbli�y�y, Clamor siedzia�a ze wzrokiem utkwionym w
nieodleg�ym potoku. Przed jej oczami na powierzchni spokojnie p�yn�cej wody
rysowa�a si�
znajoma twarz cz�owieka z kr�tko przystrzy�onymi rudymi w�osami i zielonymi
oczami.
Jerne u�miecha� si� do niej, a kiedy us�ysza�a jego �miech, wiedzia�a, �e jej
wybaczy. Nie
odczuwa�a ju� drugiej serii strza� ani trzeciej, uderzaj�cych w jej piersi,
g�ow� i ko�czyny.
Znikn�o wszystko poza Jerne.
- Teraz ju� wszystko b�dzie dobrze - powiedzia� Jerne, kiwaj�c do niej g�ow�.
Odg�os tryumfuj�cych napastnik�w dobiega� do niej jak dalekie my�li, a� wreszcie
sta� si� bezsensownym be�kotem i b��kitna smoczyca po�pieszy�a na spotkanie ze
swoim
rycerzem.
WZNIOS�E SZALE�STWO
Mark Anthony
Przyby�em do Redstone w poszukiwaniu mocy. Przynajmniej to sobie wmawia�em.
Jednak my�l�, �e tak naprawd� przyby�em, aby szuka� �mierci. Takie ju� jest
prawo �ycia,
cz�owiek nigdy nie znajduje tego, czego szuka, albo inaczej, nigdy nie szuka
tego, co
znajduje. R�wnie� wtedy, na przekl�tym urwisku Redstone nie znalaz�em ani mocy,
ani
�mierci. Dopiero teraz widz�, �e mo�na to wyja�ni� tylko w jeden spos�b. Bardzo
dobrze,
opowiem wam swoj� histori�. Pocz�tek b�dzie dziwny, ale wszystko zacz�o si� nie
na
pocz�tku, lecz na ko�cu.
Krynn umar�.
Ogie�, grzmot, ciemno��... i nagle, z niewiadomego powodu, krwawopurpurowe
�witanie, po raz pierwszy od okrutnych dni Drugiego Kataklizmu. Ci, co prze�yli,
b��dzili
w�r�d osnutych dymem ruin, kt�re by�y kiedy� ich domem, miastem, ich �yciem.
Szukali
odpowiedzi. Kto?! Kto spowodowa� to zniszczenie w �wiecie? Ale pytanie nie mia�o
sensu.
Spogl�daj�c przez zas�on� kurzu i krwi, �mia�em si� z nich. Odpowied� by�a
prosta, poniewa�
nie by�o jej wcale. Kto spowodowa� Drugi Kataklizm? My wszyscy i nikt z nas.
Zreszt�, to
nie mia�o znaczenia. Wszystko teraz wygl�da�o inaczej. Tylko to si� liczy�o.
�wiat umar� nie
po raz pierwszy.
Zanim nast�pi� Drugi Kataklizm, zaci�gn��em si� do pot�nych si� zbrojnych.
Podobnie jak inni, nie ja ich wybra�em, lecz oni mnie. Ofiarowali mi
schronienie, sens �ycia,
miecz i jad�o, aby zaspokoi� g��d. Czu�em, �e jestem bezpieczny i na dobrej
drodze, drodze,
kt�ra otwiera przede mn� wspania�� przysz�o��. Wygl�dali na silnych, nieugi�tych
i
szlachetnych... pod koniec Wojny Chaosu zostali zdruzgotani jak szk�o. By�em
wolny. Stare
prawa i zasady razem z pergaminem, na kt�rym by�y zapisane, obr�ci�y si� w
popi�. Nowe
przepisy nie by�y jeszcze ustalone. Wiedzia�em, �e ci, kt�rzy podejm� si� tego
zadania,
wznios� si� na wy�yny obumar�ego �wiata. Chcia�em zosta� jednym z nich, dlatego
wyruszy�em w podr� do Redstone. By�em prawie na miejscu, kiedy zobaczy�em go po
raz
pierwszy. Ognisty wiatr w�a�nie zmieni� kierunek, rozdzieraj�c k��biaste chmury
kurzu. Stos
poszarpanych ska� koloru wyschni�tej krwi wyr�s� przed moimi oczami. Pi��
tysi�cy st�p od
ja�owej r�wniny. Redstone. Wyschni�tym j�zykiem obliza�em spierzchni�te usta. -
Niech
mnie kto� zabierze, do Abyss - powiedzia�em, maj�c nadziej�, �e ju� tam jestem
lub za chwil�
si� tam znajd�. Unios�em g�ow�, aby lepiej widzie� g�r�. Niestety, jej szczyt
rozp�ywa� si� we
mgle i blad� na tle zaczerwienionego i okopconego od tysi�cy po�ar�w nieba.
Zachwia�em
si�. Chyba nawet upad�em na kolana. Jak chc� tego dokona�? Jak �mia�em o tym
my�le�?
Zaszed�em jednak za daleko. Nie zamierza�em zawraca�, nie teraz. Fale s�abo�ci
zostawi�em za sob�, wzi��em g��boki oddech i ruszy�em wzd�u� pop�kanej,
przylegaj�cej do
rozbebeszonej podstawy g�ry r�wniny.
Opowie�� o tej g�rze po raz pierwszy us�ysza�em w ober�y niedaleko Kalaman. By�o
to w okropnym pubie, gdzie wieprz ry� w odpadkach rzucanych na pod�og�, a
znajdowa� tam
wi�cej �eru ni� ci, kt�rzy p�acili s�one miedziaki. Jeden z podr�nych - nazywa�
siebie
kupcem, ale ja my�l�, �e by� z�odziejem i morderc� - za cen� kubka kwa�nego
grza�ca
opowiedzia� mi o wielkiej skale. M�wi�, �e pod wp�ywem wstrz�s�w wywo�anych
Drugim
Kataklizmem wytr�ci�a si� ona z wn�trza Chaosu Krynnu. Sylwetk�, kt�r� dojrza�a
przelotnie
w �wietle ksi�yca, wybra�a na sw�j kszta�t: niedo�cigniony, skierowany w stron�
nieba
tr�jro�nik. Pij�c grza�ca, zastanawia�em si� nad tym. Innym razem us�ysza�em
opowie�� od
grupy pielgrzym�w bezowocnie poszukuj�cych pie�ni bog�w. By�o to w wiosce
odleg�ej o
stop� od Khalkist, w obozie wygna�c�w, kt�rzy udawali, �e traktuj� mnie jak
rodaka, a tak
naprawd� wyrwaliby mi gard�o podczas snu, gdybym pierwszy nie zrobi� im
niespodzianki. I
znowu s�ysza�em p�niej t� histori� w innej ruderze, w innej wiosce, w innej
mie�cinie. Raz
us�yszanej historii nie bra�bym serio. Dwa razy - wci�� mia�bym w�tpliwo�ci, ale
us�yszawszy j� razy kilkana�cie, musia�em uwierzy�. I tak oto znalaz�em si� tam.
S�o�ce rozgrzewa�o mi zbroj�, pot sp�ywa� z brwi do oczu, podra�niaj�c je.
Tysi�ce
razy podczas podr�y mia�em pokus�, aby zrzuci� stal, kt�ra obleka�a moje cia�o.
Cisn�� j� w
jaki� obrzydliwy d� albo zepchn�� z urwiska, uwolni� si� od jej gor�ca i
smrodu. Niestety,
moja �cie�ka wiod�a przez niebezpieczn� krain�. Zatrzyma�em wi�c i zbroj� i
napier�nik.
W�a�nie przymierza�em si� do przebycia jednej ze �cie�ek pomi�dzy porozrzucanymi
u nasady g�azami, kiedy ujrza�em smoka.
Delikatna, ciemna linia wynurza�a si� zza du�ego g�azu coraz wyra�niej.
Zamar�em.
Zak�ada�em, �e bestia trzyma si� najwy�szych rejon�w, ale z powodu mg�y nie
mog�em
zobaczy� szczytu. Mo�liwe, �e zesz�a na d�, pograsowa� w�r�d gruz�w w
poszukiwaniu
�eru. Tak naprawd� mog�aby stratowa� mnie jako stosown� ofiar�, jeszcze zanim
otworzy�bym usta i powiedzia� jedno s�owo, co zamierza�em. Przynajmniej
zaoszcz�dzi�aby
mi wspinaczki. Wgramoli�em si� na g�az, kt�ry wynurza� si� zza mg�y.
Na dole w w�wozie nie widzia�em �adnego smoka.
Najpierw chcia�em prze�lizgn�� si� w�r�d ska�, aby pozosta� nie zauwa�onym, ale
zaniecha�em tego. Czy nie lepiej przekona� si�, kto za mn� pod��a? Ci�gle mia�em
w sobie t�
cz�stk� dawnego ja, kt�ry kiedy� �lubowa� honor, kt�ry przysi�ga�. S�owa te
brzmia�y pusto.
Wszystko by�o puste i g�uche w tym nowym �wiecie. Waha�em si� jeszcze chwil�, po
czym
wsta�em i stromym zboczem poszed�em w d�.
Nie widzia� mnie. Czy to z powodu ta�cz�cych dooko�a mnie proch�w diab��w, czy z
powodu drzemki, nie widzia� mnie do czasu, kiedy zbli�y�em si� na odleg�o��
dwunastu
krok�w od jego obozowiska. Od razu szarpn�� g�ow� do g�ry, zerwa� si� na nogi i
wyci�gn��
miecz. Trzymaj�c ostrze przed sob�, wymachiwa� nim na prawo i lewo, bada� teren.
Zmarszczy�em brwi. Sta�em tu� przed nim, czy�by mnie nie widzia�?
Dopiero po chwili dostrzeg�em brudn� od zaschni�tej krwi szmat� przys�aniaj�c�
jego
oczy.
Nie, nie widzia� mnie.
Posun��em si� do przodu, celowo szuraj�c butami o �wir. Wymierzy� miecz prosto
we
mnie. Pod przys�on� kurzu zobaczy�em r�� zdobi�c� jego zwietrza�� zbroj�.
� Przyjaciel czy wr�g? - krzykn��.
� Ani jedno, ani drugie - odpowiedzia�em.
Skrzywi� si� w odpowiedzi. By�bym odszed�, zostawiaj�c tego opuszczonego
rycerza,
ale pomi�dzy jego przedmiotami zauwa�y�em du�y, oprawiony wiklin� buk�ak z wod�.
Obr�ci�em suchym j�zykiem w ustach. To mo�e by� d�uga wspinaczka, a ja mia�em
bardzo
ma�o wody.
Wygl�da� jak kto�, kto podejmuje decyzj�. Po chwili opu�ci� miecz.
- Je�eli nie �yczysz mi z�ego, w tym przekl�tym miejscu potraktuj� ci� jak
przyjaciela.
Nie odpowiedzia�em. Nie obchodzi�o mnie, co my�li.
� Jestem Brinon - powiedzia� - Rycerz R�y.
� Ja nazywam si� Kal - odpar�em.
� Nie mog� zaprosi� ci� na uczt�, ale ci�gle mam troch� jedzenia. Ch�tnie si� z
tob�
podziel� - powiedzia�, pok�oniwszy si�.
Ruchem r�ki zach�ci�, abym usiad�. Zrobi�em to. Po omacku szuka� swoich
przedmiot�w. Obserwowa�em go, kiedy to robi�. Nie mogli�my stanowi� lepszego
kontrastu.
Nie tylko zbroje nas r�ni�y. Podczas kiedy ja zawsze uchodzi�em za
chuderlawego,
wysokiego bruneta, on by� niskim, mocno zbudowanym blondynem. Nawet okaleczony
mia�
przystojn�, szlachetn� twarz. Ja, przez �lady po ospie z okresu dzieci�stwa,
nigdy nie
grzeszy�em urod�.
W jego pakunku nie by�o nic pr�cz suchego prowiantu i kawa�ka suszonego mi�sa,
ale
i tym nie wzgardzi�em. Kiedy zjedli�my, zapyta�em go, czy m�g�bym sobie nape�ni�
butelk�
wod� z jego buk�aka. Powiedzia�, �e by�by zaszczycony.
Honor, czasami my�l�, �e s�owo to znaczy to samo, co �mier�. Niemal parskn��em
�miechem, poniewa� w buk�aku nie by�o du�o wody i swoj� butelk� mog�em wype�ni�
tylko
do po�owy.
� Teraz odejdziesz, prawda, Kal?
� Tak - odpowiedzia�em.
� Pochyli� g�ow�.
� Nie mog� ci� wini�. Ta sama przyczyna przywiod�a mnie tutaj. Stawi� czo�o
bestii
z Redstone, zabi� j�.
� Dlaczego? - zapyta�em, chocia� domy�la�em si� odpowiedzi.
Jego twarz rozja�ni�a si� na chwil� pod zakrwawion� szmat�.
- Kiedy dokonam tego czynu, Paladin i reszta bog�w dobra nie odm�wi� mi powrotu
na ziemi�.
Zatem by�... g�upcem. Szlachetnym g�upcem. Ten gatunek jest
najniebezpieczniejszy.
- Walka ze smokiem to �miertelne zadanie nawet dla kogo� z b�ogos�awionym
wzrokiem.
Brinon wzruszy� ramionami.
- Je�eli ma si� siln� wol�, zawsze mo�na znale�� spos�b. Przekona�em jednego
kupca,
aby zabra� mnie do swego wozu i przywi�z� tutaj. Zbudowa�em obozowisko.
Wcze�niej czy
p�niej bestia zobaczy dym i przyjdzie, aby sprawdzi�, co si� dzieje. Szkolono
mnie, abym
walczy� w ciemno�ci - powiedzia�, chwyciwszy r�koje�� miecza - teraz ciemno��
jest dooko�a
mnie ca�y czas, nie ma wi�c r�nicy. Tak czy inaczej, pokonam smoka.
Chrz�kn��em, s�ysz�c te s�owa. Straci� wzrok, ale nie arogancj�.
� Mo�esz dalej czeka� na smoka - rzek�em. - Ja mam zamiar wdrapa� si� na
Redstone i odnale�� go.
� B�dziesz pr�bowa� go zg�adzi�?
Dlaczego nie powiedzie� mu prawdy?
� Nie, chc� z nim zawrze� przymierze.
� Na Paladina, dlaczego mia�by� to robi�?
Wyrzek�em tylko jedno s�owo.
� Moc.
Brinon potrz�sn�� g�ow�.
- Kal, smok jest diabelskim stworzeniem. Nie pozwol�, aby� mu si� zaprzeda�.
Chcia� mnie dosi�gn��, ale zaczepi� si� butem i potkn��. Z�apa�em go, zanim
upad�.
Wspar� si� na moich ramionach, chc�c odzyska� r�wnowag�. Jego d�onie spocz�y na
gor�cej
stali. Usta rozwar�y si� ze zdziwienia.
- Ale� ty jeste� rycerzem! Dlaczego mi nie powiedzia�e�, bracie? Z jakiego
zakonu?
Nie odzywa�em si�. Po omacku dotyka� mojej zbroi. Nie odzywaj�c si�, przesuwa�
d�onie wzd�u� kraw�dzi kontur�w. Wyszczerzy�em z�by jak trupia czaszka zdobi�ca
m�j
puklerz. Tak, niech si� dowie, kim jestem.
W ko�cu odsun�� si� do ty�u.
- Teraz rozumiem, Rycerzu Takhisis. Ka�dy z nas ma swoj� misj�.
Jego s�owa nie by�y z�o�liwe, raczej pe�ne pogardy i lito�ci, co mnie
rozdra�ni�o.
- Dzi�kuj� za wod� - powiedzia�em.
Nie odpowiedzia�.
Po czym odszed�em, nie odwracaj�c si� do ty�u.
Zacz��em wspinaczk� po pionowym zboczu g�ry. Pe�en zapa�u, w szybkim tempie
pi��em si� na wy�yny.
Za pomoc� r�k i n�g gramoli�em si� na czworakach, pokonuj�c niebezpieczne ska�y.
Gor�ce powietrze osza�amiaj�c� fal� nap�ywa�o ze znajduj�cej si� pode mn�
r�wniny,
wypala�o mi p�uca. Nie zwraca�em na to uwagi. Ka�dy z nas ma swoj� misj� - tutaj
Brinon
mia� racj�. Tyle �e jego droga prowadzi ku �mierci, a moja - je�eli oka�e si�
prawdziwa i
je�eli b�d� mia� szcz�cie - mo�e zaprowadzi� do w�adzy. Z pewno�ci� znajd�
spos�b, aby
przypodoba� si� smokowi. Je�eli nic z tego, zawsze mog� zdobywa� dla niego
po�ywienie, co
i tak b�dzie mu si� bardziej op�aca�o ni� potraktowanie mniejakposi�ku. Maj�c
przy boku
takiego sprzymierze�ca, nie trzeba by�o komentowa�, jak daleko mog� zaj�� w
nowym
�wiecie.
Kontynuowa�em wspinaczk�.
Wtedy to si� wydarzy�o, nast�pi�o tak szybko, �e mog�em tylko patrze�, nie b�d�c
w
stanie robi� nic innego. Z�apa�em si� kraw�dzi g�azu, aby podci�gn�� si� do
g�ry. Ale by�o
ju� za p�no, straci�em r�wnowag�. G�az osun�� si� pod ci�arem mojego cia�a,
pochyli� na
bok i raptownie spad� ze ska�y. Obijaj�c si� o kamienie, g�az spada� w d�. Nie
by�o czasu,
�eby ucieka�. Ci�ki blok, poci�gaj�c za sob� le��cy za nim kamie�, upad� na
moj� lew�
nog�. Nagolenica mojej zbroi zosta�a zmia�d�ona jak arkusz papieru. Bardziej
s�ysza�em, ni�
czu�em trzask p�kaj�cej ko�ci.
Mrowienie wype�nia�o mi g�ow�. By�em ranny. Ty idioto, pozwoli�e� rozproszy�
swoj� uwag� g�upim rycerzem i teraz za to zap�acisz!
I zap�aci�em, intensywny b�l pojawi� si� szybko.
Niemal zemdla�em. Walczy�em, aby nie straci� rozumu, co prawie mi si� uda�o.
Wyci�gn��em szabl�, wsun��em j� pod kamie�, kt�ry mia�d�y� mi nog�. Nast�pnie
ca�ym
ci�arem napiera�em na r�koje��. Kamie� zazgrzyta� i przesun�� si�, a ja czu�em,
jak z�amane
ko�c�wki ko�ci pocieraj� jedna o drug�. Powstrzyma�em wymioty, po czym wr�ci�em
do
swojej d�wigni. G�az ods�oni� nog� na szeroko�� palca, p�niej dwa, wreszcie
trzy.
Zacisn��em z b�lu z�by i zacz��em wyci�ga� omdla�� nog�.
Wtedy z�ama�o si� ostrze mojej szabli i...
Upad�em do ty�u. G�az zachwia� si� i przewr�ci� z ha�asem, staczaj�c si�
urwiska. Nie
znalaz�szy niczego innego, z�apa�em si� rozko�ysanego kamienia. Kl��em na
wszystkich
bog�w ciemno�ci. Kamienie spada�y ze wszystkich stron. Nagle z grzmi�cym hukiem
du�y
kawa� ska�y osun�� si� w d�, nios�c ze sob� moje cia�o. Pewnie krzycza�em, ale
nie
pami�tam, bo odg�osy uderzaj�cych kamieni zag�uszy�y wszystko.
Zbudzi�em si� w �rodku nocy pod niebem usianym nie znanymi mi gwiazdami.
Przez moment by�em zdezorientowany. Przys�ania� mnie jaki� cie�. �wiat�o
samotnego ksi�yca - kt�ry srebrzy� si� w miejscu, gdzie kiedy� by�y dwa
ksi�yce -
o�wietla�o ozdobion� r� zbroj�. Mruga�em oczami, domy�laj�c si�, co zasz�o, i
pozwoli�em
silnym r�kom �agodnie po�o�y� mnie na ziemi�.
- Wiedzia�em, i� Paladin sprawi, �e wr�cisz - powiedzia� Brinon.
Za�mia�em si� z jego pr�nych s��w.
- Czy tw�j b�g zawsze �amie nogi, aby otrzyma� to, co chce? Wobec tego jest
raczej
zwyk�ym bandyt�.
Na twarzy Brinona nie by�o znaku z�o�ci.
� A twoja Kr�lowa Ciemno�ci, czy nie pos�uguje si� innymi dla swoich cel�w?
� Owszem, robi�a to, ale by�a zawsze szczera i nigdy nie kry�a za tym innych
zamiar�w. Ale �adne z nich nie ma teraz znaczenia. Bogowie przepadli.
� Powr�c�, wiem o tym.
Tylko si� za�mia�em. Nie by�em pewny, czy chc� ich powrotu.
Usiad�em z grymasem na twarzy i pr�bowa�em u�o�y� wydarzenia w ca�o��, aby
ustali�, co dok�adnie zasz�o. Musia� s�ysze� odg�os spadaj�cego g�azu oraz
wt�ruj�cy mu m�j
krzyk. P�niej w jaki� spos�b zaci�gn�� mnie do obozu. R�koma bada�em cia�o, on
za�
za�o�y� szyn� na moj� nog� i z�aman� szabl� wsun�� do pochwy. Dlaczego mnie nie
zabi�?
Zreszt�, to niewa�ne.
- Musz� i�� - powiedzia�em.
Pr�bowa�em wsta�. Szyna �agodzi�a b�l. Zrobi�em krok. Chwil� p�niej znowu
le�a�em na ziemi i �api�c si� za nog�, przeklina�em.
Brinon ukl�k� obok mnie.
� Nie mo�esz jeszcze chodzi�, Kal?
� Mog�, mog� - sk�ama�em. Ale nie obchodzi�o mnie to. Nienawidzi�em go w tym
momencie.
� To znak. - Jeszcze raz absolutna pewno�� siebie rozja�ni�a jego pozbawion�
oczu
twarz. - Ty widzisz drog�, Kal. Ja jestem silny, mog� pom�c ci pokona� ska�y.
Oddzielnie nie
zrobimy nic, ale razem dotrzemy na szczyt. Przyjrza�em mu si� spokojnie i
dok�adnie.
- A co zrobimy, kiedy ju� tam dotrzemy, Brinonie? Czy zapomnia�e�, �e mamy inne
intencje?
Potrz�sn�� g�ow�.
- Niech sam zdecyduje. Je�eli nie przystanie na twoje przymierze, zabij� go.
Przekonajmy si�.
To by�o szale�stwo, wiedzia�em o tym. Rycerz Solamnii m�g� przynie�� tylko
k�opoty. My�la�, �e nawr�ci mnie na swoj� drog� i w ten spos�b zrealizuje w�asn�
ide�.
Przekl�ta cnotliwa arogancja. Rzyga� mi si� chcia�o. W tym ob��kanym �wiecie
szale�stwo
by�o czasami jedynym wyj�ciem.
- Dobrze - powiedzia�em wreszcie. - Zobaczymy.
Zacz�li�my wspinaczk�.
S�o�ce wynurza�o si� zza horyzontu - feralne oko rzucaj�ce ogniste spojrzenie na
ziemi�. Chwilami, nie wiadomo sk�d, zrywa� si� p�omienny, szalony wiatr.
Piaszczysty
powiew gryz� nasze r�ce i twarze. Zerkn��em na Redstone, ale zamiast korony
szczytu, kt�rej
nie by�em w stanie rozpozna�, jak okiem si�gn�� widzia�em strome zbocza oblane
purpur�.
- Jeste� gotowy? - zapyta�em.
Brinon poprawi� szmat�, kt�ra zas�ania�a jego oczy, po czym skin�� g�ow�.
� Tak, jestem gotowy.
� Zatem ruszajmy. Dobrze by�oby dotrze� na szczyt przed zachodem s�o�ca.
B�dziemy z nim rozmawia� czy walczy�, lepiej robi� to za dnia ni� w ciemno�ci.
Podpar�em si� na r�kach i wsta�em. J�kn��em z b�lu i opar�em si� na zdrowej
nodze.
Brinon musia� mnie s�ysze�, bo wyszed� naprzeciw i odnalaz�szy moje rami�,
przyci�gn�� do swoich szerokich bark�w.
- Pomog� ci - o�wiadczy�.
Zawaha�em si�. Nie lubi� by� zale�ny od kogokolwiek i czegokolwiek. Brinon
kwapi�
si� do pomocy, jakby sprawia�o mu to przyjemno��, jakby cieszy� si�, �e jestem
s�abszy od
niego. Niezale�nie od tego, co czu�em, przyzna�em mu racj�. Nie by�o szans,
�ebym sam
wspi�� si� na szczyt. Zacisn��em z�by, po czym oplot�em ramieniem szyj� Brinona,
uwalniaj�c chor� nog� od ci�aru cia�a. - Teraz kolej na ciebie, musisz opisywa�
drog�.
Twarz pod brudnym banda�em by�a wci�� dumna i spokojna. Nie zdradza�a
rozgoryczenia z
powodu kalectwa ani gniewu, �e jak dziecko potrzebowa� kogo� do prowadzenia go.
Na
kraw�dzi zbocza ku�tyka�em obok Brinona, podpieraj�c si� zdrow� nog�.
Co za absurdalny widok musieli�my przedstawia�. Dw�ch okaleczonych rycerzy.
Jeden blondyn, drugi brunet, jeden kaleka, drugi �lepy - dw�ch okaleczonych
rycerzy
zmagaj�cych si� z niezwykle stromym zboczem g�ry. W okolicy nie by�o nikogo,
wi�c nikt
poza gor�cym, nie zmru�onym okiem s�o�ca nie m�g� nas zobaczy�. Nic nie ros�o
ani nie
�y�o na zboczu przekl�tej g�ry. Tylko kamienie, piasek i wiatr.
Powolne t�po m�czy�o mnie. Ka�dy g�az, ka�dy stopie� w skale by� zmaganiem.
Najpierw m�wi�em Brinonowi, jak wygl�da droga. On, prowadzony moimi s�owami
kierowa�
ko�czyny w opisanym kierunku tak d�ugo, a� poczu� si� pewnie, aby utrzyma�
w�asne cia�o.
Potem pochyla� si� i podczas gdy ja zdrow� nog� podpiera�em si� i pcha�em cia�o
do przodu,
on mocnymi ramionami poci�ga� mnie za sob�. R�ce Brinona zawiod�y nas
kilkakrotnie.
B��dz�c, omija�y w�a�ciwy stopie�, a wtedy ze�lizgiwa� si� ze zbocza, obijaj�c
r�ce i twarz.
Za ka�dym razem, kiedy d�wiga� mnie, rani�em z�aman� ko�czyn� i b�l ostry jak
n�
przeszywa� moje cia�o.
Rozpalone zbroje by�y dodatkowym brzemieniem dla naszych cia�. Jednak nie
mogli�my ich jeszcze porzuca�. Mog�y nam si� przyda� na g�rze, poza tym chroni�y
nas
przed jeszcze gorszymi s�uczeniami i obiciami. Jeszcze przed po�udniem byli�my
zupe�nie
zmaltretowani, krwawi�cy i wyczerpani. Usiedli�my na szerokim stopniu
chropowatego
g�azu. Na dole rozci�ga�a si� r�wnina p�aska i br�zowa jak sk�ra na b�bnie.
Spogl�daj�c w
d�, mia�em zawroty g�owy. Podejrzewa�em, �e przeszli�my przynajmniej po�ow�,
chocia� z
powodu mg�y ci�gle nie widzia�em szczytu.
Zjedli�my co nieco, po czym z pakietu Brinona wyci�gn��em butelk�. Woda by�a
gor�ca, smakowa�a jak stare pomyje ze sklepu garbarza. Mimo to pili�my
zach�annie,
zmuszaj�c si�, aby nie po�kn�� wszystkiego jednym haustem. Ostro�nie zatka�em
butelk�,
przed nami by�a ci�gle d�uga droga.
Zapatrzeni, ja - w rozci�gaj�c� si� przed nami przepa��, a Brinon... nie wiem
gdzie,
odpoczywali�my jeszcze przez chwil�.
- Powiedz, czy to Wizja przywiod�a ci� tutaj? - zapyta� niespodziewanie
jasnow�osy
rycerz.
Chocia� wiedzia�em, �e nie widzi, pos�a�em mu ostre spojrzenie.
� Co ty wiesz o Wizji, Rycerzu Solamnii?
� Tylko tyle, �e ka�dy z Rycerzy Takhisis posiadaj�, i �e czasami prowadzi ich
ona
do mrocznego celu.
� Nie, nie ka�dy j� ma, ale ka�dy posiada�. Nie ma ju� Wizji. Znikn�a. - Moje
s�owa
by�y szorstkie, ale nie obchodzi�o mnie to. Nigdy nie zapomn� dnia, w kt�rym
postawiono
mnie przed Ariakanem, najwy�szym dow�dc� Armii Kr�lowej Ciemno�ci. Dnia, w
kt�rym
jego r�ce spocz�y na moim ramieniu. M�wiono, �e jego matka by�a bogini� morsk�,
wierzy�em w to. Ariakan wygl�da� dok�adnie tak, jak powinien wygl�da� b�g -
silny,
przystojny, o zniewalaj�cym wzroku i rozkazuj�cej barwie g�osu.
Jego ludzie zabrali mnie z jednej z ulic Palanthas. Ulic, kt�re by�y moim domem,
od
kiedy wojna zabra�a mi rodzin� i dom. Ariakan postawi� mnie przed wyborem:
wraca� na
ulic� - �eby �y� dalej ze z�odziejami i mordercami, aby kt�rego� dnia sta� si�
jednym z nich i
sko�czy� na szubienicy - albo zaci�gn�� si� w szeregi jego armii, sta� jednym z
jego rycerzy,
pozna� honor i chwa��. Pami�tam, �e jego s�owa rozz�o�ci�y mnie. Jakim prawem
m�g�
proponowa� mi tak� alternatyw�? Jakim prawem m�g� m�wi�, jak ma wygl�da� moje
�ycie?
Pomimo wszystko nie opar�em si� jego wzrokowi. Chwyci�em jego d�o�, a on
poca�owa�
mnie na powitanie, wtedy te� przyniesiono mi miecz. Ukl�k�em, on po�o�y� r�ce na
mojej
g�owie i odm�wi� modlitw� do Kr�lowej Ciemno�ci, Takhisis. Wtedy dozna�em Wizji
po raz
pierwszy. By�a jak sen, kt�ry pozosta� ze mn� na zawsze. By�a ze mn�, kiedy
zamkn��em
oczy, kiedy b��dzi�em w�r�d nocnych ciemno�ci i za dnia pojawia�a si� pomi�dzy
my�lami.
Prawdziwa tajemnica Wizji polega na tym, �e ka�dy rycerz mia� w�asn�, osobist�
Wizj�, kt�ra
ujawnia�a mu przeznaczenie i drog� do chwa�y lub �mierci.
Z jakiego� powodu Wizja opu�ci�a mnie. Kiedy zabito Ariakana i kiedy Takhisis
opu�ci� �wiat, Wizja odesz�a razem z nimi. Istnia�a dzi�ki nim, nie mog�a wi�c
trwa�, kiedy
oni znikn�li. Zosta�em z dziur� w g�owie, dziur�, kt�ra nie dawa�a mi spokoju.
Jak cz�owiek,
kt�ry gol�c si�, bada j�zykiem puste miejsca, gdzie kiedy� by�y z�by, tak dziura
w moim
sercu nie dawa�a mi spokoju. Wizja nape�nia�a mnie przera�eniem i zachwytem. Ale
pami�� o
niej znikn�a i wiedzia�em, �e nigdy jej nie odzyskam.
- Przykro mi - powiedzia� Brinon.
S�owa te rozw�cieczy�y mnie. Nie wiem, czy by�o mu przykro z mojego powodu, czy
z powodu tego, co powiedzia�. Nawet kiedy m�wi� z pokor�, tak jak teraz, mia�em
wra�enie,
�e daje mi do zrozumienia, i� jest lepszy ode mnie. Wiedzia�em, �e jestem
niesprawiedliwy,
skrucha w jego g�osie by�a prawdziwa.
- Nie ma powodu do smutku. Nie potrzebuj� Wizji. Zdob�d� klucze do s�awy, je�eli
wraz ze smokiem uformujemy lig�. Nic nie stanie nam na drodze, kiedy po��czymy
jego moc
i m�j rozum.
Brinon potrz�sn�� g�ow�.
� Wrogami byliby�my w innych okoliczno�ciach, mo�e pozostaniemy nimi na
zawsze. Tutaj jeste� moim towarzyszem i nie chc� ci� obra�a�. Mimo to wci��
twierdz�, �e
twoje intencje s� z�udne. Co masz do zaoferowania smokowi? Dlaczego uparcie
wierzysz, �e
uda ci si� go przekona�, aby zawar� z tob� przymierze?
� A dlaczego ty wierzysz, �e kiedy dokonasz kapu�cianego czynu, Paladin
po�piesznie wr�ci na ziemi�?
Zadr�a� w odpowiedzi na moje s�owa. Wiedzia�em, �e trafi�em w bolesny, ukryty
g��boko punkt. Dobrze. Nie mieli�my czasu do stracenia. Rzuci�em okiem na niebo,
s�o�ce
przesz�o zenit i zacz�o drog� w d�.
- Lepiej ruszajmy - powiedzia�em - je�eli naprawd� chcesz zabi� smoka.
Pom�g� mi wsta� i po raz kolejny rozpocz�li�my wspinaczk�.
Po do�wiadczeniu wczorajszego upadku powinienem by� by� bardziej ostro�ny.
Niestety, nasza ostro�no�� s�ab�a pod wp�ywem wyczerpania. Potkni�cie si�
kt�rego� z nas
by�o tylko kwesti� czasu.
Brinon by� pierwszy.
Stali�my na kraw�dzi smuk�ego zbocza, odleg�ego od ziemi o pi��set st�p. Mo�e
by�
za bardzo zm�czony, aby my�le�, mo�e zbyt pewny siebie, a mo�e jedno i drugie.
Co�
spowodowa�o, �e zacz�� i�� po skalnym urwisku, zanim zd��y�em dostatecznie i
efektownie
nakierowa� jego r�ce na najbezpieczniejszy punkt zaczepienia. Szpara, kt�rej si�
chwyci�,
by�a zbyt p�ytka. Bez pomocy wzroku nie by� w stanie wsun�� d�oni wystarczaj�co
g��boko,
aby ud�wign�� ci�ar ca�ego cia�a. Brutalnie opad� na w�sk� kraw�d� g�ry. Pi�ta
mu si�
ze�lizgn�a i chocia� r�koma pr�bowa� odzyska� r�wnowag� i uczepi� si� czego�,
nie
natrafiwszy na nic, przewr�ci� si� do ty�u.
- Nie! - Nie pami�tam, czy krzykn��em cicho, czy g�o�no. Zreszt�, nie mia�o to
znaczenia. Tak bardzo, jak nie chcia�em si� do tego przyzna�, potrzebowa�em
Brinona.
Si�gn��em w jego kierunku, ignoruj�c b�l, kt�ry przeszywa� z�aman� nog�.
Wyci�gn��em si�
do granic ludzkich mo�liwo�ci, stawy trzeszcza�y. Moje palce prawie dotkn�y
gor�cej stali
puklerza Brinona, wtedy chwyci�em si� kraw�dzi ubitej stali. Z ca�ej si�y
odci�ga�em si� do
ty�u.
Rycerz Solamnii przewali� si� do przodu, na stopie�, na kt�rym sta� poprzednio,
za to
ja potkn��em si� i wykonuj�c obr�t, czu�em, jak noga wykr�ci�a mi si�
obrzydliwie i zawis�a
na boku. Nie mog�em usta� o w�asnych si�ach. Zatacza�em si� na brzegu przepa�ci.
Na darmo szuka�em czego�, aby si� uchwyci�. Nic, tylko g�adka ska�a. Spada�em.
Niespodziewanie jaka� d�o� w�lizgn�a si� w szpar� ska�y i z�apa�a mnie. Pod
wp�ywem
gwa�townie przerwanego lotu wstrz�s ogarn�� moje cia�o. Zawieszony na jednej
r�ce,
obraca�em si� w powietrzu. Pod zwisaj�cymi nogami, w odleg�o�ci pi�ciu tysi�cy
st�p,
znajdowa� si� ostry szczyt ska�y. B�l przeszywa� moje r�ce, d�onie dr�twia�y.
Nie mog�em tak
d�u�ej wisie�.
Jaki� cie� zamajaczy� nad moj� g�ow�.
- Brinon! - wrzeszcza�em, nie zwa�aj�c na dum�.
Szukaj�c mnie, m�ody rycerz szed� po omacku brzegiem przepa�ci. Spadaj�c,
skaleczy� si�, bo �wie�a krew sp�ywa�a po czole, nawil�aj�c zaschni�ty banda�
os�aniaj�cy
jego oczy.
- Na lewo! - krzykn��em. - Dalej!
Mi�nie wiotcza�y w agonii. Mokry od krwi u�cisk d�oni rozlu�ni� si�. Jeszcze
kilka
sekund, nie wi�cej. R�ce Brinona znajdowa�y si� centymetr od moich. Najpierw
oddali�y si�,
ale po chwili, jakby kierowane nie wyja�nionym instynktem, zawr�ci�y.
Kiedy moje d�onie w�a�nie wy�lizgiwa�y si� ze skalnej szpary, z�apa� mnie za
nadgarstek i z ca�ej si�y d�wign�� do g�ry, wyrzucaj�c na brzeg przepa�ci.
Le�eli�my tak przez chwil�, ci�ko oddychaj�c. Wreszcie, on zacz�� pierwszy.
� Wszystko w porz�dku, Kal?
Machn��em nadwer�on� r�k�.
� Prze�yj�.
Na jego twarzy malowa�a si� ulga. Z jakiego� powodu �agodzi�o to b�l w mojej
nodze.
Wci�� dr�a�em na my�l o upadku, kt�rego ledwie uda�o mi si� unikn��. Wzi��em �yk
wody, po czym Brinon zacisn�� szyn� na mojej nodze. Jak nigdy wcze�niej by�em
gotowy do
drogi.
Rozpocz�li�my zdobywanie szczytu. Przybra�o to form� �miertelnej zabawy.
Sukcesem by�o unikanie zwodniczych kamieni, pokonywanie osuwaj�cych si� zboczy
urwiska czy omijanie spadaj�cych g�az�w. Zwyci�stwo potwierdza�o, �e jeste�my
m�drzejsi
ni� masa przekl�tych kamieni. �miali�my si�, kiedy wreszcie, zupe�nie
zmaltretowani, ale
niepokonani, zdobyli�my szczyt.
Odg�os �miechu Brinona urwa� si�. Szczyt by� widoczny ze wszystkich stron,
byli�my
prawie na miejscu.
- My�la�em, �e ju� b�dzie po tobie - odezwa� si� Brinon. - Tam, na dole, kiedy
ocali�e�
mi �ycie.
Milcza�em przez chwil�, po czym ku w�asnemu zdziwieniu wyszczerzy�em szeroko
z�by.
- Nie pozb�dziesz si� mnie tak �atwo, Rycerzu Solamnii.
Chyba przyzwyczai�em si� do b�lu albo zapomnia�em o nim i bez j�ku wy�lizgn��em
r�k� spod ramienia Brinona. Chwyciwszy si� za r�ce ruszyli�my, aby pokona�
ostatni� parti�
m�cz�cej drogi.
W�a�nie osi�gn�li�my szczyt, kiedy s�o�ce ton�o w morzu czerwonych chmur.
Na pocz�tku nie widzia�em nic. Piasek wirowa� dooko�a nas. Po chwili wiatr
rozdar�
zas�on� kurzu i wtedy po raz pierwszy spojrza�em na smoka Redstone.
By� kolosalny. Widywa�em b��kitne g�rskie smoki - elita Rycerzy Takhisis bra�a
udzia� w bitwie podczas Wojny Chaosu; ju� wtedy budzi�y we mnie groz� i strach.
Ta
kreatura by�a pi�� razy wi�ksza od najwi�kszych z nich. Czerwony jak ska�y, od
kt�rych
wzi�� swoj� nazw�, le�a� rozparty wzd�u� ca�ego szczytu.
Wzd�u� kr�gos�upa bieg� z�bkowany grzbiet, jak rz�d zardzewia�ych no�y. Z�o�one
skrzyd�a przylega�y do chuderlawego, kanciastego cia�a.
Masywna g�owa spoczywa�a na stosie gruz�w, ogromne wole, kt�re mog�o zmie�ci�
ca�ego cz�owieka, by�o ods�oni�te.
Stali�my za g�azem, nie dalej ni� trzydzie�ci krok�w oc smoka. Uwolni�em si� od
u�cisku Brinona.
- Co to? - zapyta� rycerz.
Milcza�em.
Zrobi�em g��boki oddech i chwyci�em r�koje�� miecza.
� Przecie� widzisz go, czy nie tak? - pyta� dalej rycerz.
� Tak, widz� - wyszepta�em.
Strach zacisn�� mi gard�o. Dusi�em si�, z trudem prze�yka�em �lin�. My�l�, �e
jaka�
cz�� mnie nie wierzy�a, �e odnale�li�my besti�. Nie przemierzyli�my ca�ego
Abyss po to,
�eby teraz zawr�ci�. Poza tym sprawy ci�gle mog�y obr�ci� si� na moj� korzy��,
tak jak
planowa�em. W ka�dej chwili bestia mog�a te� odkry� nasz� obecno��, wtedy by�oby
po
wszystkim. Cofn��em si� o kilka krok�w.
D�o� Brinona b��dzi�a w powietrzu, natrafi�a na moje rami� i spocz�a na nim.
� Co chcesz zrobi�, Kal? - zapyta� ochryp�ym g�osem.
� Pozw�l mi i��.
� Tak naprawd� nie chcesz tego zrobi�, Kal! - ostrzega� mnie.
� Powiedzia�em, pozw�l mi i��. Musz� z nim porozmawia�.
� I co chcesz mu powiedzie�? - Jego d�o� zacisn�a si� mocniej na moim ramieniu.
-
Jakich s��w zamierzasz u�y�, aby nie oberwa� twoich ko�ci z mi�sa od razu, kiedy
ci�
zobaczy? Pomy�l o tym, zanim tam p�jdziesz, Rycerzu Takhisis.
Rozdziawi�em usta. D�ugo tak stali�my zastygli w milczeniu. Wiatr gwizda� nad
ska�ami. Dopiero po chwili Brinon powoli poruszy� g�ow�.
- Nie chcesz robi� z nim �adnego interesu, prawda? - wyszepta�. - Nie po to
tutaj
przyszed�e�. Masz nadziej�, �e ci� zabije.
Jak� mog�em da� mu odpowied�? To dziwne, nie pami�ta�em Wizji, ale pami�ta�em
twarze wszystkich tych, kt�rych zabi�em w imi� Kr�lowej Ciemno�ci. Pami�tam, jak
martwieli w obliczu terroru i �mierci, niedowierzali nawet wtedy, kiedy
wyci�ga�em
ociekaj�cy krwi� miecz z ich piersi.
Ost