8437
Szczegóły |
Tytuł |
8437 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
8437 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 8437 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
8437 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
TOMASZ OLSZAKOWSKI
Pan Samochodzik i� Br�zowy notes
OFICYNA WYDAWNICZA WARMIA
WST�P
By� 7 czerwca 1909 roku. Albert Einstein w�drowa� niespiesznie po marmurowych
schodach. Sala na pi�trze by�a nabita lud�mi. Fraki i garnitury, �nie�nobia�e,
krochmalone
gorsy, czarne cylindry... Na obchody 350-lecia uniwersytetu w Genewie zjechali
uczeni z
ca�ej Europy. By�a nawet delegacja profesor�w z Akademii Nauk w Sankt-
Petersburgu. Fizyk
obrzuci� ich d�ugim spojrzeniem i u�miechn�� si� w duchu. Pomys�, aby profesor�w
zmusza�
do noszenia specjalnych uniwersyteckich mundur�w, m�g� narodzi� si� wy��cznie w
carskiej
Rosji... On sam ubrany we flanelow� koszul� wygl�da� na hydraulika...
Z m�wnicy rozlega� si� g�os siwow�osego naukowca. M�wi� po �acinie z silnym
angielskim akcentem, na skutek czego nikt go nie rozumia�. Za ka�dym razem, gdy
Anglik
robi� przerw� na zaczerpni�cie oddechu, publiczno�� zgromadzona w auli
nagradza�a go
gromkimi brawami. Einstein prze�lizgn�� si� wzd�u� �ciany do du�ego sto�u. Po
wyst�pieniu
by� przewidziany pocz�stunek, na razie patery z owocami, p�miski kanapek i
butelki z
winem nakryto dodatkowym obrusem. Albert rozejrza� si� czujnie woko�o. Na
m�wnic�
wst�pi� kolejny orator, tym razem z Berlina. Przemawia� po niemiecku, prawie
wszyscy
uczestnicy byli w stanie go zrozumie�. A zatem... Korzystaj�c z faktu, �e nikt
na niego nie
patrzy, przysz�y noblista wsun�� d�o� pod obrus. Palce dotkn�y porcelany.
Kanapki.
Wydoby� cztery, skry� si� za kolumn� i spo�y� je pospiesznie. Kawior i szynka...
mo�e s� i z
serem? D�o� ponownie zanurzy�a si� pod przykrycie.
- M�ody cz�owieku, prosz� wyci�gn�� i dla mnie - glos tu� nad uchem by� ciep�y i
mi�y, ale mimo to genialny fizyk na chwil� zamar�.
- Uch, ale mnie pani przestraszy�a - odpowiedzia� po francusku, wyci�gaj�c
kolejn�
porcj�. Teraz dopiero m�g� si� obejrze�.
Stoj�ca za nim kobieta by�a ubrana w prost� sukni� z szarego lnu. Ciemne w�osy
upi�a w ma�y kok. Jej szare oczy zlustrowa�y go jednym przeci�g�ym spojrzeniem.
Z
za�enowaniem wr�czy� jej cztery spo�r�d sze�ciu z�owionych kromek chleba.
Nagrodzi�a go lekkim u�miechem
- Je�li si� nie myl�, pan Albert Einstein?
Przez u�amek sekundy zmaga� si� z niepos�usznym j�zykiem.
- Pani Maria Sku.oo...
- Sk�odowska-Curie - podpowiedzia�a. - G��biej powinno sta� wino.
Jeszcze raz zapu�ci� d�o� pod obrus i po chwili namaca� szyjk� butelki. Wyj�� i
pokaza� jej triumfalnie.
- Niech�e pan to schowa za pazuch� - tupn�a nog� zniecierpliwiona - i chod�my
st�d...
Zeszli po monumentalnych schodach i znale�li si� w parku.
- Ju� nie mog�am wytrzyma� w tej duchocie - westchn�a.
Dzie� faktycznie by� ciep�y, a w �le wentylowanym gmachu temperatura by�a
zbli�ona do panuj�cej we wn�trzu pieca. Zeszli alejk� nad jezioro. Przy nabrze�u
ko�ysa�o si�
kilka ��dek. Od wody ci�gn�o przyjemnie ch�odem. Maria pierwsza wskoczy�a
zr�cznie do
wn�trza. Albert do��czy� do niej.
- Mamy wios�a - wskaza�a mu le��ce na dnie pagaje.
- Ale... - skierowa� wzrok na solidny �a�cuch, kt�rym ��dka by�a przyczepiona do
stalowego pier�cienia wmurowanego pomi�dzy granitowe bloki. Noblistka spokojnie
wyci�gn�a z koka jedn� szpil� i wetkn�a j� w k��dk�. Co� chrupn�o i �a�cuch
pu�ci�.
- Odbijamy - zarz�dzi�a.
Spokojnie pracowa� wios�ami. Niebawem wyp�yn�li na lazurow� to� Jeziora
Genewskiego. Miasto zosta�o daleko. S�o�ce przygrzewa�o, ale i tak by�o tu
ch�odniej ni� w
zat�oczonym gmachu uniwersytetu.
- Czyta�em wszystkie pani prace - Albert wpatrywa� si� w swoj� towarzyszk� z
uwielbieniem.
Sk�odowska zr�cznie wybi�a korek z butelki.
- Nie mamy kieliszk�w - mrukn�a, - ale tu chyba nikt nas nie zobaczy... -
poci�gn�a
solidny �yk wina �z gwinta�.
Poszed� w jej �lady. Sprawiedliwie podzielili si� sze�cioma wzi�tymi z barku
kanapkami.
- Nad czym pracujesz? - jako� naturalnie przesz�a na �ty�.
Einstein speszy� si�.
- Mam par� pomys��w... - zacz��.
- Te dotychczas opublikowane wygl�daj� zupe�nie ciekawie - zauwa�y�a mi�dzy
jednym a drugim �ykiem.
- Czyta�a pani moje artyku�y? - zdziwi� si� i ucieszy� zarazem.
- Owszem - kiwn�a g�ow�. - Nawet wydaje mi si�, �e rozumiem, o co w tym chodzi.
My�l�, �e daleko zajdziesz... Kto wie, mo�e nawet dalej ni� ja - zamy�li�a si�.
- Szczeg�lna
teoria wzgl�dno�ci to chyba tylko pocz�tek? - przeszy�a go �widruj�cym
spojrzeniem.
- Zastanawiam si� nad og�ln� teori� - przyzna�.
- Je�li co� wykombinujesz, mo�esz podes�a� - poda�a mu bilet wizytowy. - Z
przyjemno�ci� rzuc� okiem.
Zerwa�a si� lekka bryza. Na jeziorze powsta�y kr�tkie fale. Einstein zr�cznie
obr�ci�
��dk� dziobem do wiatru.
- Nie wiedzia�am, �e jeste� tak dobrym �eglarzem - pochwali�a.
- Ja te� tego nie wiedzia�em - wyzna�. - Pierwszy raz w �yciu mam wios�a w
r�ce...
Jej twarz okrasi� lekki u�miech.
- A co si� stanie, je�li ��d� si� wywr�ci? Nie umiem p�ywa�.
- Ja te� nie... - westchn��.
Machni�ciem r�ki rozkaza�a, aby skierowa� si� do brzegu. Dwadzie�cia minut
p�niej
dobili do granitowego nabrze�a. Pierwsze uderzenie burzy zmarszczy�o
powierzchni� jeziora.
Nieliczni �eglarze pospiesznie uciekali do brzegu. Sk�odowska wyrzuci�a
opr�nion� butelk�
do kosza na �mieci. Sta�a na kamiennej p�ycie patrz�c na zbli�aj�c� si�
nawa�nic�. Porywisty
wiatr targa� w�osy Alberta.
- W ostatniej chwili - mrukn��.
Kiwn�a g�ow�. S� takie chwile, gdy los ludzko�ci zale�y od decyzji jednego
cz�owieka. Nie zdawali sobie sprawy, �e przez chwil� zale�a� od jednego ruchu
d�oni�...
ROZDZIA� PIERWSZY
ODROBINA MATEMATYKI � NA DYWANIKU � PROBLEMY ZDROWOTNE �
NOWY WICEMINISTER � CIEKAWE ZLECENIE
Piotrek, m�j kumpel z liceum, wybra� sobie do�� niecodzienny kierunek studi�w.
Zosta� matematykiem. Po studiach prowadzi� przez jaki� czas biuro rachunkowe,
ale gdy
recesja i pomys�y kolejnych ministr�w doprowadzi�y do upadku tysi�cy ma�ych
firm, i on
musia� zawiesi� dzia�alno��. Wcze�niej zrobi� doktorat, wi�c bez trudu zdo�a�
zaczepi� si� w
szkole. Tam pozna� urocz� polonistk�...
Ma�e, dwupokojowe mieszkanko w bloku stoj�cym na obrze�ach Nowego Miasta.
Siedzieli�my przy mocnej herbacie. Agata - �ona mojego przyjaciela - czyta�a
wyj�tkowo
ciekawe �kwiatki� z wypracowali swoich uczni�w. Pok�adali�my si� ze �miechu.
Mi�y
wiecz�r, kiedy nie trzeba �ciga� z�oczy�c�w ani siedzie� do p�na nad
archiwaliami...
- Niestety, poprzedni nauczyciel rozpu�ci� ich jak dziadowskie bicze - mrukn�a
Agata. - Zanim ich czego� naucz�, minie jeszcze kilka miesi�cy.
- Szkoda, �e matematycy nie maj� takich fajnych rzeczy do sprawdzania -
westchn��em. - Co najwy�ej drobne b��dy w obliczeniach.
- I tu si�, Pawle, mylisz - wtr�ci� si� Piotrek. - Ja te� mam co� naprawd�
ciekawego...
Trafi�em na to przypadkiem. Znasz warto�� liczby �pi�?
- Zdaje si� 3,141592, dalej nie pami�tam, ale w obliczeniach zada�
matematycznych
w liceum u�ywali�my i tak zaokr�glaj�c do 3,14... - b�ysn��em na wp�
zapomnianymi
wiadomo�ciami.
U�miechn�� si�.
- Widzisz, t�umaczy�em to moim uczniom z gimnazjum. A potem da�em im prac�
domow� - policzy� to samemu. Wzi�� linijk�, szklank� lub butelk�, owin�� naoko�o
nitk�,
zmierzy� obw�d i �rednic�, podzieli� jedno przez drugie na kalkulatorze.
- W zasadzie proste - mrukn��em.
- W�a�nie - wyci�gn�� wykres zrobiony na komputerze. - Proste niemal jak drut.
Nawet bior�c pod uwag� niedoskona�o�� narz�dzi pomiarowych, wyniki powinny wyj��
w
miar� dok�adne. Trzy pierwsze miejsca po przecinku powinny si� zgadza�. U bardzo
sumiennych i skrupulatnych uczni�w nawet pi�� pierwszych. Tymczasem zrobi� mi
si�
ba�agan totalny. Wiesz, moi uczniowie mieszkaj� g��wnie na Star�wce oraz Nowym
Mie�cie,
cz�� w tych blokach mi�dzy ulicami Andersa i Bonifratersk�. Ci z blok�w mieli
wyniki w
miar� dobre. Zazwyczaj wychodzi�o im co� w rodzaju 3,12, czasem 3,13... Kilku
mia�o nawet
prawid�owe do trzeciego miejsca - potem dopiero pojawia�y si� b��dy...
- Niech zgadn�, ci z Nowego Miasta mieli gorsze? To znaczy bardziej odbiegaj�ce
od
normy?
- Dok�adnie tak. Im bli�ej szko�y mieszkali, tym wi�kszy b��d! Ci ze Star�wki
mieli
3,11, 3,10... Ale to jeszcze nie wszystko. Wyobra� sobie, kilku mieszkaj�cych na
Nowym
Mie�cie mia�o jeszcze dziwniejsze. 3,09 a jeden z Freta pobi� ich wszystkich,
wysz�o mu
3,088... Ciut mnie to zaskoczy�o. Wi�c zleci�em wykonanie do�wiadczenia
wszystkim
uczniom, kt�rzy ucz�szczaj� do tej budy, i poprosi�em koleg�, �eby zrobi�
por�wnawcze
do�wiadczenie w swojej szkole na Ursynowie.
- Jakie efekty? - ca�a sprawa zacz�a mnie nudzi�, ale starannie to ukrywa�em.
- Za�amuj�ce. Na osiemset bachor�w z mojej szko�y tylko trzysta uzyska�o
prawid�owe wyniki. Mam tu na my�li dok�adno�� zachowan� do czwartego miejsca po
przecinku. Ca�a reszta mia�a b��dy. U mojego przyjaciela za�, na czterystu
uczni�w dobre
mia�o trzystu dwudziestu...
- Faktycznie ciekawe. Mo�e mierzyli wok� jakich� niewymiarowych przedmiot�w? -
zasugerowa�em. - To Stare Miasto, pe�no tu pami�tkowych kubk�w, szlifowanych
kryszta�owych wazonik�w, kamionkowych kufli...
- Te� tak my�la�em. Wi�c zrobi�em do�wiadczenie, niestety pechowo w obecno�ci
ca�ej klasy. I te� nie uzyska�em prawid�owego wyniku... O�mieszy�em si� tylko.
- Mo�e temperatura powoduje rozszerzanie si� szkl� szklanek i butelek? Przecie�
wystarczy jeden procent r�nicy, by przy tak dok�adnych wyliczeniach wkrad�y si�
b��dy.
Czego u�ywa�e� do mierzenia obwodu? Nitek?
- Nie, miedzianego drucika.
- M�g� si� rozgrza� pod wp�ywem ciep�a r�k i rozci�gn��. Albo po prostu
rozci�gn��
przy nawijaniu. Dzieciaki u�ywa�y sznurk�w, one te� mog� si� kurczy� i
rozci�ga�,
zw�aszcza je�li zawieraj� nylon... - filozofowa�em.
- Tylko czemu tym z okolic Andersa wychodzi�o prawid�owo? - zapyta�.
- Mo�e nici z innego sklepu? Albo bardziej sucho w mieszkaniach? Inne
temperatury
na skutek stosowania centralnego ogrzewania? S� tysi�ce czynnik�w mog�cych
zak��ca�
do�wiadczenia...
- Mo�e i masz racj� - powiedzia� w zadumie. - A jednak to dziwne. Posiedzieli�my
jeszcze wspominaj�c dawne, dobre, szkolne czasy, a potem po�egna�em si� i
poszed�em do
domu. W nawale roboty zapomnia�em do�� szybko o ca�ej sprawie. Zw�aszcza, �e
nigdy
specjalnie nie pasjonowa�a mnie matematyka...
***
Pi�tkowy wiecz�r. Za oknem jesienny wiatr szarpa� drzewa. Ursynowskie blokowisko
mok�o w rz�sistym deszczu. Napi�cie ca�ego tygodnia spad�o ze mnie... Wreszcie
b�dzie
mo�na odpocz��. Telefon zadzwoni� nieoczekiwanie. Unios�em s�uchawk�. G�os
szefa.
- Witaj, Pawle. Pos�uchaj, bo to wa�ne. Szykuje si� co� niedobrego. Mam
przeciek, �e
w poniedzia�ek rano minister wezwie nas na dywanik. W ministerstwie trwa pogrom
poprzedniej ekipy. Boj� si�, �e i do nas si� dobior�.
Zacisn��em pi�ci.
- Chyba nas nie rusz� - mrukn��em. - Jeste�my jedyn� agend�, kt�rej praca
przynosi
konkretne i wymierne efekty...
- Mo�e i tak. Ale na wszelki wypadek musimy si� dobrze przygotowa�. Sporz�d�
raporty i zestawienie statystyczne. Trzeba wyszczeg�lni� wszystko, co
znale�li�my w
ostatnich latach. I szacunkow� warto�� materialn� odzyskanych zabytk�w - doda�
po chwili.
Zamurowa�o mnie. Pan Tomasz przelicza sztuk� na pieni�dze?! C�, je�li mia�o nam
to pom�c... P� godziny p�niej zadzwoni�em do znajomego lekarza i um�wi�em si�
na
wizyt�.
***
Poniedzia�kowy ranek w ministerstwie... Faktycznie zostali�my wezwani na
dywanik.
A zatem �r�d�a informacji Pana Samochodzika nie myli�y si�. Pokonali�my trzy
pary drzwi
przegradzaj�cych korytarz, zaopatrzonych w zamki na karty mikrochipowe.
- Zabarykadowa� si� jak w fortecy - wycedzi�em. - Mn�stwo pieni�dzy posz�o
niepotrzebnie na te zamki...
- Faktycznie - mrukn�� szef. - Ju� by za to przez miesi�c utrzyma� muzeum gdzie�
na
prowincji...
- Albo i d�u�ej, jeden taki kosztuje ze trzy tysi�ce, a i drzwi nie dosta� za
darmo...
Weszli�my do rozleg�ego sekretariatu. Za biurkami siedzia�y trzy panie. Jedna
patrzy�a
kaw�, druga malowa�a sobie paznokcie. Trzecia gada�a z kim� przez telefon.
- Przerost zatrudnienia - zauwa�y�em p�g�osem. - Poprzedniemu wystarczy�a jedna
sekretarka, ten musi mie� ju� trzy.
Pan Samochodzik kiwn�� g�ow�.
- Tylko poprzednia zna�a si� na rzeczy, a te zatrudni� po znajomo�ci. Wywali�
dwie i
muzeum dzia�a ju� przez ca�y kwarta� - odpar�.
Baby spojrza�y na nas z nienawi�ci�. Drzwi gabinetu ministra otworzy�y si�
go�cinnie.
Wkroczyli�my do �wi�tyni w�adzy. Nasz nowy zwierzchnik siedzia� za pot�nym
biedermeierowskim biurkiem. W�adczym gestem wskaza� nam dwa krzes�a w stylu
Ludwika
XIV. Gruby perski dywan na pod�odze t�umi� kroki. Gospodarz od�o�y� telefon
kom�rkowy.
- Panowie - powiedzia� - w ci�gu ostatnich dw�ch tygodni dokona�em, z pomoc�
bieg�ych rewident�w, analizy wydatk�w ministerstwa. Jak si� panowie zapewne
orientuj�, w
bie��cym roku z bud�etu centralnego otrzymali�my tylko osiemdziesi�t procent
�rodk�w w
stosunku do roku ubieg�ego.
- Lepiej po polsku b�dzie brzmia�o: obci�to nam dwadzie�cia procent bud�etu -
zauwa�y� �agodnie szef.
Minister obrzuci� go mia�d��cym spojrzeniem.
- Dlatego te� postanowili�my ograniczy�, a je�li si� da, ca�kowicie wyeliminowa�
zb�dne koszta.
Poczu�em na karku jakby dotkni�cie g�bki zanurzonej w bardzo zimnej wodzie.
- Tak wi�c - ci�gn�� - przeanalizowa�em wydatki zwi�zane z istnieniem waszej
kom�rki... I musz� powiedzie�, �e jest w waszym bud�ecie kilka niepokoj�cych
punkt�w. Na
przyk�ad - wyci�gn�� ze stosu jaki� dokument - limit rozm�w telefonicznych
przekroczyli
panowie o cztery procent. Wydatki na oprogramowanie o siedemna�cie procent...
- Nie mo�emy przecie� u�ywa� pirackiego oprogramowania! - zaprotestowa�em.
- A ju� najpowa�niejszy m�j zarzut dotyczy samochodu.
- Jakiego samochodu? - nie zrozumia� szef.
- Pan, panie Tomaszu - minister skrzywi� si� paskudnie - od przesz�o pi�ciu lat
regularnie dokonuje defraudacji pieni�dzy ministerstwa.
- Ja? - zdumia� si� szef.
- Prosz�. Ubezpieczenie jeepa kosztuje prawie dwana�cie tysi�cy z�otych. Na
benzyn�
posz�o w ubieg�ym roku przesz�o trzy tysi�ce. Remonty poch�on�y cztery tysi�ce.
Te
pieni�dze b�dzie pan �askaw zwr�ci�.
Szef wygl�da� jakby mia� zaraz zemdle�.
- To samoch�d s�u�bowy - oburzy� si�. - Ministerstwo zawsze zapewnia�o mi
fundusze
na jego utrzymanie...
- Tere fere - przerwa� mu impertynencko minister. - Prosz�, mam tu wszystko
czarno
na bia�ym. Po zniszczeniu pa�skiego wehiku�u otrzyma� pan w prezencie od Polonii
ameryka�skiej nowego jeepa grand cherokee. Z wydzia�u komunikacji dosta�em kopi�
dokument�w. Wynika z nich, �e samoch�d jest zarejestrowany na pana.
- Zawsze tak by�o - wyja�ni� Pan Samochodzik. - U�ywa�em go jednak wy��cznie do
cel�w s�u�bowych. Prywatnie poruszam si� trabantem. Przyznano mi s�u�bowego
lanosa, ale
nie korzystam z niego. Zreszt� mieszkam tak blisko, �e zazwyczaj chodz� do pracy
piechot�...
- Pan jest aferzyst�! - sykn�� minister.
Zatka�o nas. Pan Samochodzik poczerwienia� z oburzenia.
- Wydatki na wasz� kom�rk� w ubieg�ym roku zamkn�y si� astronomiczn� sum�
przesz�o czterdziestu tysi�cy z�otych - ci�gn�� niezra�ony urz�das. - Dlatego
te� podj��em
decyzj� o ca�kowitej wymianie personelu. Wypowiedzenie dostaniecie jutro. Nowi
ludzie,
kt�rzy zajm� wasze stanowiska...
- Innymi s�owy zamierza pan wywali� nas z pracy, by na to miejsce zatrudni�
swoich
protegowanych - spojrza�em na niego z pogard�. - Zdaje pan sobie spraw� z tego,
ile czasu
up�ynie, zanim uzyskaj� cho�by minimalne rozeznanie w charakterze naszych zada�?
- Poradz� sobie. Zreszt� to ju� nie wasz problem.
Pan Samochodzik sprawia� wra�enie, jakby mia� si� zaraz przewr�ci�.
- Do�� - przerwa�em ostro ministrowi. - Zgodnie z kodeksem pracy nie ma pan
prawa
zwolni� ludzi b�d�cych na zwolnieniu lekarskim. Obaj jeste�my chorzy - rzuci�em
na biurko
dwie kartki.
A potem z godno�ci� opu�cili�my gabinet.
- Co� ty mu da�? - zdumia� si� szef.
- Za�wiadczenia, �e jeste�my alkoholikami i zostali�my skierowani na odwyk. Mamy
te� miesi�czny urlop zdrowotny z tym zwi�zany.
Zastyg� w p� kroku i spojrza� na mnie zdumiony.
- Sk�d� ty to wytrzasn��?!
-Od znajomego lekarza. Dwaj moi kumple z liceum poszli na medycyn�. Jeden jest
w�a�nie specjalista od uzale�nie�...
- A ten drugi? - spojrza� na mnie z b�yskiem w oku.
- Niestety, nie m�g�by nam pom�c. Jest ginekologiem - u�miechn��em si�. - Przez
trzy miesi�ce nie mog� nas ruszy�, potem zwolnienie si� przed�u�y... Mamy spok�j
na jakie�
p� roku.
- Czasami a� si� ciebie boj�... Ano nic. Spr�buj� spraw� odkr�ci� - wyj�� z
kieszeni
wizytownik i odszuka� kartk� z prywatnym numerem telefonu prezydenta.
***
Tydzie� p�niej minister nie by� ju� ministrem. Nie jestem do ko�ca pewien, czy
pom�g� nam telefon szefa, ale na pewno nie zaszkodzi�...
Jakie� by�o nasze zdumienie, gdy w kolejny poniedzia�kowy ranek otrzymali�my
nast�pne wezwanie. Tym razem w sekretariacie siedzia�a tylko jedna starsza
kobieta,
do�wiadczona i kompetentna. W gabinecie z poprzedniego wystroju zosta�o tylko
biurko,
krzes�a zast�piono zwyk�ymi sk�adanymi, dywan wr�ci� do magazynu. Za biurkiem
siedzia�
wiceminister. By� mniej wi�cej w moim wieku. Jego twarz sprawia�a nieprzyjemne
wra�enie,
by�a poci�g�a, przednie siekacze mia� znacznie wi�ksze ni� u normalnego
cz�owieka, co
nadawa�o mu wygl�d szczura. Dziwnie osadzone oczy o �widruj�cym spojrzeniu te�
nie
dodawa�y m�czy�nie uroku.
Gdy wkroczyli�my do gabinetu, powsta� z szacunkiem i u�cisn�� nam d�onie.
Zam�wi�
trzy kawy.
- Panowie - zacz�� bez wst�p�w - czyta�em wasz raport w sprawie odnalezienia
maszyny in�yniera Rychnowskiego. Zw�aszcza �ywo przej��em si� uwag� na jego
ko�cu...
Sugeruj� panowie, �e m�odzi ludzie nie znaj� dorobku naszych uczonych i
pionier�w
techniki. Postanowi�em to nieco zmieni�. Przes�ali�my pewne sugestie komisji
opracowuj�cej
programy nauczania, niestety podlegaj� Ministerstwu Edukacji Narodowej i nie
mo�emy im
rozkazywa�...
Spojrzeli�my po sobie zdumieni.
- To bardzo dobra wiadomo�� - powiedzia�em.
- To nie wszystko. Zdecydowali�my si� przybli�y� troch� naszym dzieciom, a i
doros�ym warto przypomnie�, o innych dokonaniach. Rychnowski, Szczepanik to
zdolni
wynalazcy. Ale przecie� to nie wszystko. Mieli�my przed stu laty naprawd�
powa�ne
osi�gni�cia... Domy�laj� si� panowie, co mam na my�li?
- Maria Sk�odowska-Curie dosta�a dwie Nagrody Nobla... - zauwa�y�em.
- W�a�nie - kiwn�� g�ow�. - Tymczasem niestety w Polsce jest jak gdyby
zapomniana.
Pomy�la�em o zorganizowaniu ekspozycji po�wi�conej jej postaci. Biblioteka
Narodowa w
Warszawie u�yczy nam sali... Wystawimy zdj�cia, dyplomy, medale, pami�tki po
naszej
uczonej. Zrekonstruuje si� te� kilka aparat�w z epoki.
- Spore koszta - unios�em brwi.
- Za�atwi�em na ten cel dofinansowanie z funduszy unijnych. Pieni�dze nie graj�
roli.
Wa�ne jest, aby zaj�li si� tym ludzie naprawd� kompetentni i w�a�nie panowie
przyszli mi na
my�l. Nie chcia�bym oczywi�cie odrywa� pan�w od bie��cych zada�, ale chwilowo
chyba nie
prowadzicie �adnej sprawy?
Pan Samochodzik pokr�ci� g�ow�.
- Nasze, nazwijmy to, moce przerobowe s� do pa�skiej dyspozycji - powiedzia�. -
Ile
mamy czasu?
- Zgromadzenie eksponat�w powinno zaj�� wam jakie� dwa tygodnie - wyja�ni�. - I
jeszcze jakie� dwa na prace koncepcyjne, ustawianie gablotek i rozk�adanie w
nich
zawarto�ci... - zamy�li� si� na chwil�. - W Polsce nie mamy niestety dziennik�w
z zapiskami
s�awnej uczonej, dlatego te� jeden z pan�w pojedzie do Francji; wystawi�
oczywi�cie
oficjalne pismo. Mo�e uda si� co� po�yczy�. Pono� gdzie� w Polsce znajdowa� si�
jeden
notatnik z wzorami fizycznymi oprawiony w br�zow� sk�r�... Gdyby uda�o si� go
odnale��...
Mo�e by� w naszych zbiorach.
- Oczywi�cie - kiwn��em g�ow�.
Po�egnali�my si� i wyszli�my.
- Wydawa�oby si�, �e to mi�y i kompetentny cz�owiek - powiedzia� w zadumie szef,
gdy kroczyli�my korytarzem - ale jest w nim co� takiego... - pstrykn�� palcami.
- S�ysza�em, �e odszed� z jakich� s�u�b specjalnych i trafi� do naszego
ministerstwa -
doda�em. - Ciekawe zadanie.
Spojrza� na mnie lekko zaskoczony.
- Ciekawe? - zdziwi� si�. - W zasadzie czysta rutyna...
- Nie - pokr�ci�em g�ow�. - Gdyby to mia�a by� czysta rutyna, nie skierowa�by do
tej
pracy nas. Pami�ta pan, jak dyrektor Marczak wys�a� pana do niesamowitego dworu?
Te�
akcja rutynowa - zorganizowa� muzeum. A tymczasem okaza�o si�, �e faktyczne
zadanie by�o
zupe�nie inne, o czym sam pan nie wiedzia�...
- S�dzisz wi�c?
- Podejrzewam, �e gromadzenie pami�tek i organizacja wystawy to tylko
przykrywka.
A faktycznym celem...
- ...jest odnalezienie notatnika, o kt�rym wspomnia� ot tak, mimochodem!
- By� mo�e mam paranoj�, ale...
Milcza� d�ug� chwil� rozwa�aj�c wszystkie za i przeciw.
- S�dz�, �e masz racj� - powiedzia� wreszcie. - Tylko pytanie, po co komu zeszyt
sprzed stu lat?
- Dowiemy si�, je�li uda si� go znale�� - wzruszy�em ramionami.
- A zatem poszukajmy.
***
Na �wiecie s� tysi�ce kolekcjoner�w gromadz�cych autografy s�awnych ludzi.
Oczywi�cie zbieracze ci dziel� si� na kilka r�nych kategorii. Najni�ej w
hierarchii s�
licealistki, kt�re z notesikami lataj� na koncerty, by zdobywa� wpisy swoich
idoli, na drugim
biegunie powa�ni milionerzy, potrafi�cy wy�o�y� p� miliona dolar�w za list
Lincolna czy
Goethego. Czy kogo� z tej grupy mog�y zainteresowa� pisma s�ynnej polskiej
uczonej? Nie
mog�em tego wykluczy�.
R�kopisy sprzedaje si� na aukcjach. Handluj� nimi te� najpowa�niejsze
antykwariaty.
Nabywcami, obok bogatych biznesmen�w, bywaj� wielkie zachodnie biblioteki,
fundacje,
muzea... R�ne s� ich p�niejsze losy. Zdarza si�, �e przepadaj� bez �ladu,
czasem jednak
prywatni w�a�ciciele przekazuj� swoje zbiory w depozyt plac�wkom naukowym...
Z archiwum przywioz�em sobie na w�zku dwie�cie osiemdziesi�t sze�� katalog�w
aukcyjnych i zag��bi�em si� w lekturze. Gdy przyst�powa�em do pracy, by�a
dziesi�ta. Gdy
ko�czy�em, dochodzi�a pierwsza w nocy. Natrafi�em na �lady jedenastu list�w
Sk�odowskiej
sprzedanych w ci�gu ostatnich dwudziestu lat. Krok kolejny. Odszuka�em w
Internecie adresy
wszystkich siedmiu dom�w aukcyjnych, przez kt�re te dokumenty przesz�y. Do
ka�dego
napisa�em uprzejmy list po angielsku z zapytaniem, czy m�g�bym uzyska� jakie�
namiary na
nabywc�w, i czy dysponuj� kserokopiami lub mikrofilmami, bo chcia�bym skopiowa�
te
dokumenty. Rozes�a�em meile w �wiat i zapad�szy w fotel zdrzemn��em si�. Nie
by�o sensu
wraca� do domu.
ROZDZIA� DRUGI
LOT DO SZWECJI � ZAMACH NA AUTOSTRADZIE � AUKCJA R�KOPIS�W �
SPOTYKAM MICHAI�A � DYPLOMATA - KOLEKCJONER
Obudzi�em si� o �smej rano. Wszystko mnie bola�o. Pstrykn��em mysz� wy��czaj�c
wygaszacz ekranu. Na moje listy przysz�a tylko jedna odpowied�. Ze Szwecji.
Spojrza�em w
panice na zegarek, a potem wywo�a�em rozk�ad lot�w samolot�w. Wezwa�em taks�wk�
i
dopiero potem zadzwoni�em do szefa.
- Co si� sta�o? - zapyta�
- W Sztokholmie na aukcji idzie dzi� pod m�otek list Sk�odowskiej do Alberta
Einsteina! - wypali�em.
- �eby�my wiedzieli dzie� wcze�niej...
- Zd���. Aukcja jest o czternastej, a o dziesi�tej mam samolot.
- �wietnie. Ja o szesnastej lec� do Pary�a. Trzymam kciuki. Zgadamy si� po
powrocie.
Roz��czy�em si� i pobieg�em na d�. Taks�wka sta�a ju� przed bram� ministerstwa.
***
Mro�ny wiatr owia� mi twarz, gdy wychodzi�em z budynku portu lotniczego.
Rozejrza�em si� w poszukiwaniu stacji metra, ale nie wypatrzy�em jej nigdzie. Za
daleko.
Lotnisko Arlanda jest oddalone o 45 km od Sztokholmu. Spojrza�em na zegarek. Za
ma�o
czasu, by jecha� autobusem lub poci�giem. Zdecydowa�em si� na taks�wk�. Bior�c
pod
uwag� upiorne ceny tutejszej komunikacji miejskiej, dodatkowe kilkadziesi�t
koron nie
stanowi�o powa�nego wydatku. Post�j mia�em tuz przed nosem.
Wsiad�em do pojazdu.
- Poprosz� do domu aukcyjnego na Stora Nygatan - zadysponowa�em, starannie
dobieraj�c nieliczne znane mi szwedzkie s�owa.
Kierowca u�miechn�� si� lekko.
-Ta ulica jest deptakiem - powiedzia� po angielsku. - Nie damy rady na ni�
wjecha�,
ale zawioz� pana jak najbli�ej.
Rozsiad�em si� wygodnie na tylnym siedzeniu.
�Ciekawe, czy b�dzie wielu ch�tnych na ten list?�- pomy�la�em. �Cena wywo�awcza,
dwie�cie koron, czyli osiemdziesi�t z�otych, by�a chyba najni�sza w ca�ym
katalogu... Kogo w
dalekiej Szwecji mo�e zainteresowa� list podpisany nazwiskiem Maria Sk�odowska?
Tu, na
P�nocy, a tak�e na Zachodzie nasza rodaczka powszechnie wyst�puje w
encyklopediach jako
Maria Curie, Francuzka...�
- Podoba si� panu Sztokholm? - zapyta� kierowca.
- Owszem, to bardzo sympatyczne miasto - odpar�em. - By�em tu dot�d tylko
dwukrotnie i za ka�dym razem w przelocie, ale kiedy� na pewno znajd� czas, �eby
dok�adnie
je zwiedzi�...
- Polecam nasze muzea. Mamy ich a� osiemdziesi�t. Zreszt� aukcja odbywa� si�
b�dzie tu� ko�o muzeum poczty... Je�li chce pan bezp�atny folderek...
Wzi��em i podzi�kowa�em. Mo�e i faktycznie warto wykorzysta� s�u�bowy wyjazd i
odwiedzi� cho� kilka muze�w? Podpatrzy� rozwi�zania; mo�e co� da si� wykorzysta�
do
mojej wystawy? Samolot powrotny mam dopiero jutro rano, aukcja potrwa mo�e ze
dwie
godziny, o szesnastej b�d� wolny... Wpadn� sobie na wysp� Djurgarden, obejrz�
s�ynny
skansen, pierwsze na �wiecie muzeum na wolnym powietrzu, za�o�one przesz�o sto
lat temu...
A przecie� obok znajduje si� muzeum statku Vasa, gigantyczny pawilon, wewn�trz
kt�rego
stoi wrak okr�tu wydobyty przed laty z dna zatoki...
- Sztokholm ma najni�szy wska�nik przest�pczo�ci spo�r�d stolic europejskich -
pochwali� si� kierowca.
Czerwony ford jad�cy za nami gwa�townie przyspieszy�. Min�� nas z piskiem opon.
Tylne drzwiczki uchyli�y si�. Nie zd��y�em nic zrobi�. Upiorny huk serii z
ka�asznikowa,
grzechot pocisk�w tn�cych blach�, pot�ne szarpni�cie, �omot, zgrzyt dartego
metalu, i
ciemno��.
***
Ockn��em si� le��c na plecach. Zakaszla�em, otworzy�em oczy. Szare szwedzkie
niebo. Zatroskany kierowca kl�cz�cy obok mnie.
- Nic panu nie jest?
Poruszy�em si�. �adna ko�� mnie nie bola�a. Czu�em si� dobrze, tylko lekkie
�mienie
w skroniach przypomina�o o wstrz�sie. Taks�wkarz wyszed� z wypadku lekko
poszkodowany. Na twarzy mia� kilka zadrapa�, prawdopodobnie wywo�anych przez
od�amki
szk�a z przedniej szyby.
- M�wi� pan co� o niskiej przest�pczo�ci - spojrza�em na niego z wyrzutem.
- W �yciu mi si� co� takiego nie przytrafi�o - ze zdumieniem pokr�ci� g�ow�
Powoli wsta�em i otrzepa�em si� z b�ota. Znajdowali�my si� na trawniku ko�o
autostrady. Samoch�d, przekrzywiony na bok, sta� tu� obok.
- Wyci�gn��em pana, ba�em si�, �e mo�e wybuchn�� - wyja�ni� kierowca. - Policja
ju�
jedzie. Dobrze si� pan czuje? Wezwa� karetk�?
W d�oni trzyma� telefon kom�rkowy. Odkaszln��em.
- Chyba wszystko w porz�dku - powiedzia�em, ci�gle jeszcze nieco oszo�omiony
zaj�ciem.
Tu� obok nas zatrzyma� si� z piskiem opon radiow�z marki volvo, p�ci�ar�wka z
ekip� policyjnych technik�w oraz furgonetka pomocy drogowej. Odwie�li nas na
komend�.
Przes�uchiwa� mnie wysoki, pos�pny blondyn. Zadawa� sensowne, konkretne pytania,
dobrze
w�adaj�c angielskim. Czy mam jakich� wrog�w w Szwecji? Jaki jest cel mojego
pobytu?
Udziela�em odpowiedzi, patrz�c z niepokojem na zegarek. Aukcja w�a�nie si�
zacz�a. �M�j�
r�kopis by� prawie na ko�cu listy. Mo�e zd���?
Po dw�ch godzinach przes�ucha�, widz�c, �e si� spiesz�, pu�cili mnie. Podpisa�em
wielostronicowy protok� w�asnych zezna�, dowiedzia�em si�, �e mam stawi� si�
nast�pnego
dnia na dodatkowe przes�uchanie i wreszcie by�em wolny. Sprawdzi�em na planie,
gdzie
jestem i pop�dzi�em w�skimi uliczkami. Most, budynek parlamentu, deptak... Ulica
Stora
Nygatan. Muzeum poczty i wreszcie sala aukcyjna. Wpad�em do �rodka jak
rozjuszony byk.
Licytacja w�a�nie si� sko�czy�a. T�um kupc�w i pe�nomocnik�w t�oczy� si� w
kolejce
odbieraj�c manuskrypty oraz starodruki i reguluj�c nale�no�ci.
Licytuj�cy chowa� ozdobny m�otek do walizeczki.
- Numer sze��dziesi�t osiem? - wydysza�em.
- Sprzedany - odpowiedzia� uprzejmie. - Za dwadzie�cia cztery tysi�ce koron.
Usiad�em zgn�biony na pustym krze�le. Przepad�o. Nagle jak obuchem uderzy�a mnie
podana suma. Dwadzie�cia cztery tysi�ce!? Przy cenie wywo�awczej wynosz�cej
dwie�cie
koron? Ponad stukrotne przebicie? Zerwa�em si� gwa�townie, potkn��em o r�g
dywanu i
wywali�em jak d�ugi prosto pod nogi jakiego� cz�owieka, kt�ry w�a�nie szed� ku
wyj�ciu
nios�c stos starych, oprawionych w sk�r� ksi�g. Siedemnastowieczne okucia rog�w
zagra�y
bolesny werbel na moich plecach, a sekund� p�niej dodatkowo przygni�t� mnie
pechowy
klient.
Pozbierali�my si� szybko.
- Przepraszam najmocniej - wyduka�em po szwedzku i zacz��em zbiera� rozrzucone
woluminy. Unios�em g�ow� i zaniem�wi�em z wra�enia.
- Oj, panie Daniec, jako pracownik Ministerstwa Kultury i Sztuki powinien pan
okazywa� wi�kszy szacunek dla cennych starodruk�w - us�ysza�em kpi�cy glos.
Michai� Derekowicz Tomatow.
- Zgi�, przepadnij si�o nieczysta - mrukn��em.
- Ja te� si� ciesz�, �e ci� widz� - jego twarz rozci�gn�a si� w u�miechu. - C�
ci�
sprowadza?
Podnie�li�my reszt� ksi��ek. W trakcie zbierania opowiedzia�em moj� histori�.
- Do licha - pokr�ci� g�ow�. - W co� ty si� wpl�ta�?
- Wpl�ta�em si�? - wyrazi�em zdziwienie.
- Pawle, kto� pakuje seri� z ka�acha w taks�wk� tylko po to, �eby� nie dotar� o
czasie
na licytacj�, a tu trzej nikomu nieznani osobnicy podbijaj� cen� jakiego�
�wistka papieru z
kilkunastu do kilku tysi�cy euro...
- S�dzisz, �e?...
Spojrza�em na niego uwa�nie. Do tej pory uwa�a�em, �e strzelanina na
autostradzie
by�a dzie�em przypadku.
- Na szcz�cie nie chcieli ci� chyba zabi� - westchn��. Nadal milcza�em.
- To si� nie trzyma kupy! - wybuchn��em wreszcie. - Przecie� i tak nie da�bym
takiej
sumy za list naszej uczonej. Po prostu nie mam na to funduszy...
- Ale ci, kt�rzy postanowili ci� wyeliminowa�, nie wiedzieli o tym - mrukn��. -
Faktycznie, nie trzyma si� to kupy. Chcesz list Sk�odowskiej? Za�atwi� ci w
kilka miesi�cy z
dziesi��, po kilkaset euro za sztuk�. Trafiaj� si� na aukcjach rzadko, bo i
zainteresowanie t�
postaci� jest znikome...
- Ale jak wida�, kto� si� bardzo zainteresowa�...
Zabrali�my ksi��ki i poszli�my do samochodu. Rosjanin u�o�y� je na tylnym
siedzeniu.
- Pojedziemy do mnie - zadecydowa�. - Co� przek�simy i pogadamy na spokojnie.
P� godzinki p�niej siedzieli�my w salonie jego willi. Przytulne wn�trze,
obrazy na
�cianach, skrzy�owane rosyjskie szable oficerskie...
- Zobaczmy opis katalogowy - Michai� wyci�gn�� folder wydrukowany przez
organizator�w. - Kt�ry numer, m�wi�e�?
- Sze��dziesi�ty �smy - przypomnia�em.
- List Marii Sk�odowskiej do Alberta Einsteina - odczyta�. - Dwie strony A4,
pismo
odr�czne w j�zyku francuskim. Cena wywo�awcza...
- Nic wi�cej?
- Niestety - zafrasowa� si�. - A mo�e...
Przeszed� do biblioteki. Ruszy�em za nim. Na jednej z p�ek sta�y katalogi
aukcyjne,
takie same jak przegl�dane przeze mnie w ministerstwie. Wyci�gn�� kilka z nich i
wertowa�
indeksy.
- Guzik - stwierdzi� po chwili.
- Czego szukasz?
- List�w Einsteina. By�em ciekaw, po ile �chodz��. Jest ich kilka, ale to
zamiast
wyja�ni�, tylko gmatwa moje przypuszczenia.
- Ile kosztuje list geniusza? - zaciekawi�em si�.
- Grosze. O, masz - podsun�� mi. - List do jednego z cz�onk�w Szwedzkiej
Akademii
Nauk, aukcja w Berlinie, cena wywo�awcza raptem pi��set euro...
- Sam bym kupi� za tyle - unios�em brwi.
Przeszed� si� po pomieszczeniu, a potem uruchomi� komputer.
- Pora wykorzysta� prywatne kana�y informacji - powiedzia�.
- Co zamierzasz zrobi�?
- No c�, bywam na tyle cz�sto na licytacjach, �e nawi�za�em przyjacielskie
stosunki
z kilkoma organizatorami i pracownikami. Postaram si� zatem co� wyw�szy�...
Wys�a� kilka meili.
Wr�cili�my do salonu.
- A zatem mamy zagadk� - zauwa�y�. - List wart kilkaset euro nagle idzie za
ci�kie
tysi�ce. A ci, kt�rzy chc� go kupi�, nie cofn� si� przed niczym...
- Przypuszczam, �e tak naprawd� istotny by� nie sam list, ale jego tre�� -
rzuci�em
przypuszczenie.
- Einstein by� znanym kobieciarzem - podsun�� Michai�.
- S�dzisz, �e to m�g� by� list mi�osny?
- Dlaczego nie? Tylko kogo dzi�, poza historykami, interesuj� podobne tematy?
�adna
gazeta nie zrobi interesu zamieszczaj�c taki artyku�. Einstein podrywa�
dziesi�tki kobiet,
rozwi�d� si� z �on� i o�eni� ze swoj� kuzynk�. Je�li nawet mi�dzy nim a
Sk�odowsk� co�
by�o, to nie ona pierwsza i nie ostatnia.
- Ale noblistka... A takich pewnie zbyt wielu nie zna�...
U�miechn�� si� lekko.
- Fakt.
- Mo�e jaki� ekscentryczny kolekcjoner albo bogaty historyk?
- Trzech kolekcjoner�w - powiedzia� Michai�. - W dodatku nie chc�cych ujawnia�
swoich nazwisk, bo dzia�ali przez podstawionych pe�nomocnik�w.
- To normalne. Ludzie boj� si� przyznawa� do posiadania cennych zbior�w.
- Owszem, ale widzisz, to troch� nie tak. Je�li licytuje si� dzie�a sztuki czy
antyki
warte ci�kie tysi�ce dolar�w, w�wczas faktycznie sprzedaj�cy i nabywcy staraj�
si�
zachowa� anonimowo��. Tymczasem takie drobiazgi kupuj� kolekcjonerzy-hobby�ci,
przychodz� na aukcje osobi�cie, traktuj� to jako rozrywk�, spotykaj� starych
kumpli,
zbieraczy, wymieniaj� plotki, czasem �cieraj� si� usi�uj�c przebi� przyjaciela,
ale zazwyczaj
nie daj� si� ponie�� emocjom. Cz�sto s� to bogaci emeryci, dla kt�rych jest to
wyrafinowana
forma sp�dzania czasu. Znam z widzenia ponad po�ow� obecnych na tej sali. Tylko
ci trzej mi
jako� nie pasowali...
Komputer zapika�. Michai� klikn�� mysz�, a potem cicho gwizdn�� przez z�by.
- Kupuj�cy zap�aci� kart� kredytow� wystawion� na nazwisko Oleg Bie�unow -
oznajmi�.
- Ca�� sum�? - zdumia�em si�. - Przecie� tam s� limity!
- Nie wtedy, gdy jest to platynowa karta - u�ci�li� Michai�. - P�ac�c tak�
mo�esz kupi�
sobie stacj� kosmiczn� na w�asno��... Na ca�ym �wiecie s� ich mo�e ze trzy
tysi�ce...
- Bie�unow - powt�rzy�em. - Trzeba b�dzie sprawdzi�, kto to. Mo�e co� si�
wygrzebie.
- Nie trzeba - m�j przyjaciel nadal wpatrywa� si� w ekran. - Kojarz� tego typka.
Nie
widzia�em go nigdy, ale nazwisko obi�o mi si� o uszy.
- Kto to jest?
- Attache kulturalny ambasady Federacji Rosyjskiej. Nie s�ysza�em, �eby zbiera�
akurat manuskrypty, bardziej go interesuj� chi�skie rze�by z ko�ci s�oniowej...
- To forsy ma jak lodu.
- Jak ka�dy dyplomata...
- Pracuje w ambasadzie w Sztokholmie?
- Nie, Pawle. W Warszawie.
ROZDZIA� TRZECI
GRUZI�SKI TOAST � W AMBASADZIE � POWR�T SZEFA � BADAMY LIST
SK�ODOWSKIEJ � W�TPLIWO�CI
Przyjemnie by�o siedzie� przed ciep�ym kominkiem. Michai� nala� mi do kieliszka
odrobin� gruzi�skiego wina Alazni. By�o dobre i bardzo s�abe. Gruzini takie
trunki nazywaj�
sokami, bo prawie wcale nie zawieraj� alkoholu. Podziwia�em nalepk�, gdy Michai�
wzni�s�
kieliszek.
- Jeden �yd to adwokat, dwaj �ydzi to mi�dzynarodowa firma, trzej to orkiestra
kameralna - powiedzia�. - Jeden Rosjanin to pijak, dwaj Rosjanie to rozr�ba,
trzej Rosjanie to
Armia Czerwona. Jeden Gruzin to Stalin, drugi Gruzin to Beria, a teraz wypijmy,
�eby nigdy
nie by�o tego trzeciego Gruzina...
U�miechn��em si� i stukn��em swoim kieliszkiem o jego. Fajny toast, postanowi�em
go zapami�ta�.
- Co wiesz o tym attache kulturalnym? - zapyta�em.
- W zasadzie tyle co nic. W archiwum ojca znalaz�em na niego teczk�, ale jest
prawie
pusta. Tata zosta� zastrzelony wiele lat temu... - na jego twarzy pojawi� si�
cie�.
Nie dr��y�em tematu.
- Je�li potrzebujesz pomocy w tej sprawie... - zacz��. - Co� mog� spr�bowa�...
- Ja w zasadzie w og�le nie wiem, czy to jest jaka� sprawa - westchn��em. -
Wiceminister rzuca mimochodem, �e powinni�my zdoby� notes. Kto� strzela do mojej
taks�wki, kto� kupuje na aukcji list za sum� parokrotnie przekraczaj�c� jego
warto��... To
mo�e co� znaczy�. Ale nie musi.
- Tak s�dzisz?
- Widzisz, w wi�kszo�ci spraw dochodzi�o najpierw do jakich� wypadk�w.
Zaskakuj�ce zdarzenia alarmowa�y Pana Samochodzika i mnie. Tu nie ma o co
walczy�.
Chyba �e ten list kryje w sobie jak�� tajemnic�...
- Trzeba to sprawdzi�...
- Owszem, tylko jak?
U�miechn�� si� �obuzersko.
- Oj, Pawle, Pawle... Najprostszymi metodami.
- W�ama� si� do ambasady?
Parskn�� �miechem.
- Id� po prostu do pana attache kulturalnego z pismem twojego wiceministra w
gar�ci i
zaproponuj, �eby ci wypo�yczy� list na twoj� wystaw�...
- A je�li si� nie zgodzi?
- A co ci szkodzi spr�bowa�? Je�li da list - to znaczy, �e przypadek. Jak nie da
- wtedy
b�dzie czas wyci�ga� wnioski. I stawia� hipotezy.
Spa� po�o�y�em si� wcze�nie. Przed odlotem musia�em jeszcze pojawi� si� w
komendzie, by z�o�y� dodatkowe zeznania.
***
Nast�pny dzie�... Wczesne popo�udnie. Prosto z lotniska pojecha�em do ambasady
Federacji Rosyjskiej.
Ci�ki, kilkupi�trowy gmach, ozdobiony od frontu portykiem kolumnowym. Elewacja
szarobr�zowej barwy, niedu�e okna o szybach powleczonych warstw� antyrefleksyjn�
i
napylonych od �rodka srebrem. Z zewn�trz nie da si� zajrze�... Budynek
wzniesiony w czasie
zimnej wojny. Styl mia� nawi�zywa� do klasycyzmu, jednak dzi� wygl�da jak jego
karykatura. Pod pag�rkiem, na kt�rym stoi, i pod trawnikami woko�o z pewno�ci�
znajduj�
si� wielokondygnacyjne bunkry zastawione aparatur� pods�uchow�. Stoj�c przed nim
mo�na
by� pewnym, �e przez ukryte kamery �ledz� nas uwa�nie czujne oczy wartownik�w.
Posterunek na bramie przepu�ci� mnie bez najmniejszego problemu. Do ci�kich,
d�bowych drzwi nie zd��y�em zapuka�. Same uchyli�y si� przede mn� jak za
dotkni�ciem
czarodziejskiej r�d�ki. Niewielka recepcja.
- Czym mo�emy s�u�y�? - stra�nik pilnuj�cy ambasady zagadn�� mnie z pozoru
uprzejmie.
- Pawe� Daniec, Ministerstwo Kultury i Sztuki - przedstawi�em si� okazuj�c
dokument. - Chcia�bym, je�li to mo�liwe, spotka� si� z attache kulturalnym,
panem
Bie�unowem....
- Nie by� pan um�wiony - mrukn�� stra�nik patrz�c w komputer. - Ale nie szkodzi,
zaraz sprawdz�, czy pan Bie�unow mo�e was przyj��...
Uni�s� s�uchawk� telefonu. Rozmawia� przez chwil�. Wida� nie tak �atwo dosta�
si�
do attache kulturalnego. Ech, twierdza biurokracji... Bizantyjska cywilizacja...
- Zapraszamy - powiedzia� przyja�nie, ale jego oczy pozosta�y ch�odne jak l�d.
- Jak mam trafi�?
- Zaprowadzi pana.
Jak spod ziemi wyr�s� m�ody cz�owiek w garniturze. Ruszyli�my po monumentalnych
schodach, potem korytarzem. Wreszcie gabinet. Du�a mapa Rosji z zaznaczonymi
najwa�niejszymi zabytkami i muzeami, stosy folder�w, kolekcja proporczyk�w na
�cianie.
Attache kulturalny podni�s� si� z zza biurka.
- Oleg Bie�unow - przedstawi� si� �ciskaj�c moj� d�o�. - Czym mog� s�u�y�?
Gestem wskaza� mi wygodne krzes�o. Sekretarka zaraz przynios�a dla niego kaw�, a
dla mnie szklank� zielonej herbaty. By�a �wietna, ale o niezwyk�ym posmaku. Nie
mog�em go
zidentyfikowa�. Mo�e gruzi�ska?
- Zakupi� pan przedwczoraj na aukcji w Sztokholmie r�kopis Marii Sk�odowskiej-
Curie - przeszed�em do razu do rzeczy. - List do Alberta Einsteina.
Attache uprzejmym skini�ciem g�owy potwierdzi� moje informacje. Wyra�nie czeka�
na kolejne pytanie.
- Organizujemy w Warszawie czasow� ekspozycj� po�wi�con� naszej noblistce -
brn��em dalej. - Jestem cz�onkiem ministerialnego zespo�u gromadz�cego
eksponaty...
-Ach - u�miechn�� si� dygnitarz. - Rozumiem... Chcieliby go panowie do gablotki?
Spokojnie otworzy� szuflad� i wyj�� szar� teczk�. Wewn�trz, w plastykowej
obwolucie, spoczywa� po��k�y list, pokryty r�wnymi rz�dkami pisma.
- Wie pan, kolekcjonuj� r�kopisy s�awnych ludzi, a tu taka gratka: list
noblistki do
genialnego fizyka... Wypo�ycz� go wam oczywi�cie. Ile potrwa wystawa? P� roku?
- My�l� raczej, �e oko�o miesi�ca - wyja�ni�em. - D�u�sze eksponowanie zdj�� i
r�kopis�w jest niewskazane, promienie �wietlne mog�yby spowodowa� uszkodzenie...
- Stosujecie jakie� specjalne o�wietlenie?
- Oczywi�cie, odpowiednie, atestowane jarzeni�wki szwedzkiej firmy Ericksson. Do
tego szk�o, kt�re zatrzymuje cz�� �wiat�a s�onecznego i ca�kowicie eliminuje
ultrafiolet -
wyja�ni�em. - Pa�skiej w�asno�ci nic nie grozi.
- To b�dzie ozdoba mojej kolekcji - czule spojrza� na dokument. - Strasznie
drogo
kosztowa�, ale by�o warto. Poprosz� tylko o pokwitowanie. My biurokraci lubimy
powtarza�,
�e porz�dek musi by�.
Mia�em specjalny ministerialny formularz. Po chwili milcz�cy m�ody cz�owiek
odprowadzi� mnie do wyj�cia. Czu�em si� odrobin� niewyra�nie trzymaj�c w teczce
tak cenny
dokument i odetchn��em z ulg� dopiero, gdy spocz�� w sejfie ministerstwa.
�Jaki sympatyczny cz�owiek� - pomy�la�em o Bie�unowie. �Czyli jednak Michai� si�
myli� i zamach w Sztokholmie by� przypadkowy...�
***
Pan Samochodzik przyjecha� godzin� p�niej. Zm�czony nieco po podr�y z
triumfuj�c� min� postawi� na stole du�y, aluminiowy kontener transportowy,
opatrzony
piecz�ciami francuskiego muzeum.
- Widz�, �e zdoby� pan gar�� eksponat�w - ucieszy�em si�.
- I to jakich - u�miechn�� si� szeroko. - Wypo�yczyli je nam na rok. Sam zobacz.
Otworzy� dwa szyfrowe zameczki i zacz�� wyjmowa� zabezpieczone piank� tekturowe
pude�ka.
- Suknia Marii Sk�odowskiej, to dosta�em od jej prawnuczki... Dzienniki, zapiski
laboratoryjne, ulubione wieczne pi�ro Piotra Curie, zdj�cia z epoki
przedstawiaj�ce wn�trze
laboratorium, pierwsze detektory promieniowania... Ksero dyplomu, kt�ry dosta�a
z okazji
wr�czania Nagrody Nobla, kopia drugiego... Zdj�cie linii technologicznej, na
kt�rej
otrzymywano rad... Szk�o laboratoryjne z epoki... Palniki, prob�wki, wir�wka.
Wszystko z jej
laboratorium. Nalegali, �eby wspomnie� te� o c�rce Marii, Irenie Joliot-Curie,
ostatecznie te�
zdoby�a Nobla... Taki warunek postawili i zgodzi�em si�. Dwie gablotki mo�emy
jej
po�wi�ci�...
- Czyli wystaw� mamy odfajkowan�... W sumie oko�o stu pi��dziesi�ciu eksponat�w,
gablotki b�dzie ju� czym wype�ni� - cieszy�em si�, przegl�daj�c inwentarz
kontenerka.
-A ty co zdoby�e�? - szef rozsiad� si� wygodnie w fotelu.
- No c� - pokaza�em mu spis. - To s� materia�y i eksponaty, kt�re udost�pni nam
muzeum Marii Sk�odowskiej-Curie mieszcz�ce si� przy ulicy Zakroczymskiej, a to
zabytki,
kt�re wypo�ycz� nam z dawnego Instytutu Radowego. Jest tam teraz przychodnia
onkologiczna, ale w kilku salach maj� ekspozycj�...
- �wietnie! Ale po twojej minie widz�, �e masz jeszcze co�...
- List Marii Sk�odowskiej-Curie do Alberta Einsteina. Depozyt prywatny.
- Gdzie� ty to zdoby�?! Bo skoro depozyt, to znaczy, �e nie kupi�e� go na
aukcji?
- Po�yczy� mi attache kulturalny rosyjskiej ambasady... Szefie, co ja si� za tym
papierkiem nagania�em, ma�o seri� z ka�asznikowa nie oberwa�em...
U�miech znikn�� z jego twarzy.
- Opowiedz o tym - poleci�.
S�ucha� mojej relacji milcz�c.
- Dziwne to - powiedzia�. - Bardzo dziwne.
- Przypadek - zbagatelizowa�em.
Pokr�ci� przecz�co g�ow�. - Nie wydaje mi si�, Pawle.
- Szefie, m�wi pan zupe�nie jak Michai�. On te� s�dzi�, �e kto� zrobi� na mnie
zamach... A to przecie� niemo�liwe. Po pierwsze, znalaz�em te informacje
przypadkowo,
nast�pnego dnia pojecha�em do Sztokholmu. Wpad�em na lotnisko na godzin� przed
odlotem
i kupi�em bilet. Rozumiem, gdybym go wcze�niej rezerwowa�. Wtedy mo�na si�
w�ama� do
komputera, pods�ucha� rozmow�, dosta� przeciek od pracownika lotniska,
cokolwiek... Ale ja
tam pojecha�em zupe�nie na wariata...
Milcza� zastanawiaj�c si�.
- Poza tym robi� strzelanin� prawie w �rodku miasta, to ryzykowne, bo mo�na
wpa��... Rozumiem, gdybym z listem wraca� do domu... I jeszcze jedno, to papier
o
niewielkiej warto�ci, cenny mo�e dla kolekcjonera. Za��my na moment, �e jego
tre�� jest
naprawd� istotna. Wtedy faktycznie zrobiono by wszystko, abym nie dosta� go do
r�ki. Tyle
tylko, �e Bie�unow po prostu otworzy� szuflad� biurka i mi go da�...
Pan Tomasz poderwa� si� i przeszed� po pokoju.
- Pawle, jest gorzej, ni� my�la�em.
Spojrza�em na niego zdumiony.
- Rusz troch� g�ow� - spojrza� na mnie z nagan�. - Przecie� jeste� detektywem.
- Ruszam i nic nie jestem w stanie wymy�li� - odpar�em. - Nie widz� nic
podejrzanego...
Westchn�� cicho.
- To raz jeszcze przeanalizujmy wypadki. Jedziesz na lotnisko. Kto� ci� �ledzi.
Wsiadasz do samolotu. On tymczasem podchodzi do automatu telefonicznego i
alarmuje
wsp�lnik�w w Sztokholmie. Na przyk�ad Bie�unowa. M�wi, �e lecisz wzi�� udzia� w
aukcji.
Jest te� druga mo�liwo��: Bie�unow leci tym samym samolotem. Rozpoznaje ciebie.
Dzwoni
do ambasady. Ambasada wysy�a faceta z ka�asznikowem i zadaniem zatrzymania ci�.
Na
miejscu Bie�unow natyka si� na kogo� jeszcze, bior�cego udzia� w licytacji. Tego
nie
przewidzia�, ale targuje si� jak wariat dochodz�c do stokrotnego przebicia ceny
wywo�awczej.
W tym czasie ty jeste� przes�uchiwany przez policj�.
- Ale jest jeden szczeg�, kt�ry ca�kowicie niweczy pa�ski tok my�lenia -
powt�rzy�em z uporem. - Po co to wszystko, skoro dosta�em list od r�ki, gdy
tylko
poprosi�em?
- To mi si� w�a�nie najbardziej nie podoba - westchn�� szef. - Pomy�l, Pawle,
logicznie. Attache zdobywa cenny dokument, maj�cy by� ozdob� jego kolekcji. Jak
s�dzisz,
co z nim zrobi? Ano, zawiezie do swojej rezydencji i zamknie w sejfie. Pojawiasz
si� w
ambasadzie i prosisz o wypo�yczenie. On wysy�a kogo� zaufanego do rezydencji,
jego �ona
wyjmuje list z sejfu, pos�aniec wraca po p�godzinie i daje ci list... Bie�unow
przewidzia�, �e
wpadniesz do ambasady pogada� z nim na ten temat.
- Wie pan co? - zastanawia�em si�. - Faktycznie, nie zdziwi� si�, kiedy
zagadn��em go
o list. A przecie� powinien. Bo sk�d wiedzia�em, �e to on go kupi�? T�
informacj� dosta�em
od Michai�a, a on j� zdoby� tylko dzi�ki swoim znajomo�ciom.
- No i sam widzisz...
- Ale list...
- Dosta�e� go, bo widocznie nie by� ju� potrzebny - mrukn�� szef. - Przeczytali,
dowiedzieli si� co zawiera, wybebeszyli skrytk�, zdobyli br�zowy notes...
- Ale tam nie ma o tym ani s�owa!
- Mo�e s� jakie� aluzje? - zasugerowa�.
- Nie... Zreszt� zaraz przeczytamy.
Wydoby�em po��k�� kartk� z foliowej obwoluty. List napisany by� po niemiecku...
Warszawa 29 V 1932 r.
Drogi AIbercie!
Prace nad uruchomieniem Instytutu Radowego s� ju� w zasadzie zako�czone.
Najwi�ksz� trudno�� mieli�my ze zdobyciem odpowiednich urz�dze� do laboratorium,
jednak
i ten problem zosta� pomy�lnie rozwi�zany. Na razie staram si� zgromadzi�
wystarczaj�c�
ilo�� radu dla eksperyment�w i prowadzenia terapii. Cho� jeszcze wszystko nie
jest gotowe,
lista chorych, kt�rzy zapisali si� na leczenie, liczy ponad dwie�cie nazwisk.
Niestety,
ubezpieczalnia spo�eczna nie chce dofinansowa� naszego przedsi�wzi�cia.
Pozdrawiam, Maria.
- Do diab�a - zakl�� szef. - Co� to kr�tkie...
- Co pan chce przez to powiedzie�?
Wygrzeba� z kontenera tekturow� teczk�.
- Mam tu trzydzie�ci list�w Sk�odowskiej do r�nych os�b, zar�wno z rodziny, jak
i
przyjaci�... Zobacz, maj� po dwie, trzy, cztery strony... Lubi�a si�
rozpisywa�.
- Mo�e s�abo w�ada�a niemieckim - zauwa�y�em - st�d lakoniczno��...
- S� po polsku, niemiecku, francusku, nawet rosyjsku. Wszystkie d�ugie.
- Mo�e na przyk�ad dwa dni wcze�niej wys�a�a mu d�ugi, a to jakby suplement?
- To ma r�ce i nogi, ale wydaje mi si� �e co� jest nie tak.
- Ale przecie� nie mogli wyci�� kawa�ka... Wida� by�oby sklejenie papieru...
- Pojedziemy z tym do fachowc�w - zadecydowa�. - Ta sprawa strasznie �mierdzi...
Wyj�� z kieszeni telefon kom�rkowy i wys�a� SMS-a. Po chwili przysz�a odpowied�.
- Zbieramy si� - poderwa� si� z miejsca. - A, jeszcze pr�bka por�wnawcza - wzi��
jeden list z teczki.
ROZDZIA� CZWARTY
ANALIZA LABORATORYJNA � KTO Z NAMI KONKURUJE? � NOCNA
ROZMOWA Z BATUR� � NOWA KONCEPCJA � IDENTYFIKACJA
Ma�y antykwariat na Starym Mie�cie, o rzut kamieniem od Barbakanu. Bywa�em tu
kilka razy, nie wiedzia�em jednak, �e na zapleczu mie�ci si� niedu�e, �wietnie
wyposa�one
laboratorium. M�ody m�czyzna o niezbyt przytomnym spojrzeniu przedstawi� si�
jako
Zygmunt.
- Sprawdzi� autentyczno�� listu? - zdziwi� si�. - �aden problem... Zacznijmy od
samego pisma.
Po�o�y� oba listy na rzutniku i wy��czy� �wiat�o. Rzuci� je na �cian�. Litery
powi�kszone dziesi�tki razy mia�y po kilkana�cie centymetr�w wysoko�ci.
Spogl�da� to na
jeden, to na drugi.
- Widzicie, pismo ka�dego cz�owieka ma oko�o osiemdziesi�ciu cech
charakterystycznych - m�wi� - z czego, powiedzmy, trzydzie�ci pierwszorz�dnych,
a
pi��dziesi�t drugorz�dnych... Dobry fa�szerz podrabia dwadzie�cia. To zazwyczaj
wystarczy,
by na pierwszy rzut oka wydawa�y si� identyczne... Fa�szerz doskona�y podrabia
trzydzie�ci.
Wi�cej si� nie da...
- I jak wygl�da to pismo?
- Cech wsp�lnych jest oko�o sze��dziesi�ciu - powiedzia�.
- To znaczy...
- Brakuj�ce dwadzie�cia to cechy zmienne. To znaczy, je�li pisz�cy jest
zm�czony,
pod�o�y� sobie co� niewygodnego pod kartk�, trzyma w r�ce inny model wiecznego
pi�ra...
- Rozumiem - przerwa� szef. - Czyli to na pewno autentyczny list Sk�odowskiej.
- Niew�tpliwie zosta� napisany jej r�k�. Co do tego nie mam w�tpliwo�ci.
Zgadzaj� si�
nawet takie drobiazgi, jak odleg�o�� mi�dzy wierszami, odst�py mi�dzy
wyrazowe... Zapewne
u�ywa�a tej samej rygi...
- Czyli pa�ska teoria upada - zwr�ci�em si� do pana Tomasza
- Poczekaj pan - uspokoi� mnie antykwariusz. - Po�piech jest z�ym doradc�...
Obejrzymy to sobie