8173
Szczegóły |
Tytuł |
8173 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
8173 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 8173 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
8173 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
STEPHEN KING
NOCNY LATAWIEC
( The Night Flier )
prze�o�y� Micha� Wroczy�ski
1
Mimo posiadanej licencji pilota tak naprawd� Dees nie od razu zainteresowa� si�
morderstwami na lotnisku w Maryland - dopiero po trzecim i czwartym z rz�du.
Wtedy
poczu� ow� specyficzn� wo� stanowi�c� mieszanin� zapachu krwi i wydartych
wn�trzno�ci,
kt�rej oczekiwali czytelnicy Inside View. Dla reportera popularnego pisma
ilustrowanego
specjalizuj�cego si� w sensacji po�cig za takim tematem w po��czeniu z dobr�
brukow�
histori� kryminaln� staje si� czym� wi�cej ni� gr�; staje si� pogoni� za �wi�tym
Graalem.
Na Deesa czeka�a dobra i z�a wiadomo��. Dobra m�wi�a, �e to on pierwszy wpad� na
trop
ca�ej historii, wyprzedzaj�c reszt� zgrai; wci�� wi�c by� nie do ugryzienia,
ci�gle by�
najwa�niejszym, ci�gle najsilniejszym knurem w chlewie. Z�a wiadomo�� natomiast
m�wi�a,
�e r�e jednak nale�a�y do Morrisona... w ka�dym razie do teraz. Morrison,
niedawno
mianowany naczelny redaktor, zerwa� je, mimo �e Dees, weteran dziennikarstwa,
zapewnia�
go, i� poza dymem i echami nic tam nie ma. Dees z�yma� si� w duchu - tak
naprawd�, to by�
w�ciek�y - �e to Morrison pierwszy zw�szy� zapach krwi, i w przyp�ywie
bezrozumnej
w�ciek�o�ci mia� ochot� naczelnego oszcza�. I wiedzia�, jak to zrobi�.
- M�wisz, �e Duffrey w Maryland, tak?
Morrison skin�� g�ow�.
- I prasa jeszcze nic nie wyniucha�a? - zapyta� Dees i z zadowoleniem
stwierdzi�, �e
Morrison si� zje�y�.
- Je�li pytasz, czy kto� zasugerowa� ju� seryjnego zab�jc�, to odpowied� brzmi
�nie" -
odpar� sztywno.
Ale szybko do tego dojd� - pomy�la� Dees.
- Ale szybko do tego dojd� - powiedzia� Morrison. - Je�li zdarzy si� jeszcze
jedno...
- Poka� mi kartotek� - odezwa� si� Dees, wskazuj�c teczk� w kolorze sk�ry,
le��c� na
osobliwie pustym biurku Morrisona.
Ale �ysiej�cy redaktor naczelny opar� na niej d�o� i Dees zrozumia� dwie rzeczy:
Morrison
poda mu teczk�, ale Dees b�dzie musia� najpierw zap�aci� za pocz�tkowe
niedowierzanie...
i swoj� wynios�� postaw� ja-tutaj-jestem-weteranem. C�, mo�e tak i powinno by�.
Mo�e
i najsilniejszy knur w chlewie potrzebuje czasami, �eby kto� poci�gn�� go za
zakr�cony ogon.
Mo�e powinien od�wie�y� sobie pami�� o tym, gdzie jest jego miejsce w ca�ym
porz�dku
rzeczy.
- My�la�em, �e wybierasz si� do Muzeum Historii Naturalnej, �eby pogada� z tym
go�ciem
od pingwin�w - odpar� Morrison. K�ciki ust wygi�y mu si� w diabolicznym
u�miechu.
- Wiesz, z tym, kt�ry twierdzi, �e s� m�drzejsze od ludzi i delfin�w.
Dees wskaza� palcem jedyn� rzecz, kt�ra, poza teczk� oraz fotografi� niezbyt
�adnej �ony
Morrisona i tr�jki jego niezbyt �adnych dzieci, sta�a na biurku: du�y koszyk z
drutu opatrzony
tabliczk� z napisem CHLEB CODZIENNY. W tej chwili w koszyku znajdowa� si�
jedynie
cienki plik r�kopis�w, sze�� albo osiem stron spi�tych charakterystycznym,
magnesowym
spinaczem Deesa oraz koperta w napisem: KLISZE; NIE ZGINA�.
Morrison zdj�� d�o� z teczki (got�w w ka�dej chwili po�o�y� j� tam z powrotem,
gdyby
tylko Dees wyci�gn�� r�k�), otworzy� kopert� i wytrz�sn�� z niej dwa arkusze z
czarno-
bia�ymi fotografiami nie wi�kszymi ni� znaczek pocztowy. Ka�de zdj�cie
przedstawia�o d�ugi
szereg pingwin�w wytrzeszczaj�cych �lepia na widza. By�o w nich niew�tpliwie co�
niesamowitego - Mertonowi Morrisonowi kojarzy�y si� z zombi George'a Romero
przebranymi w smokingi. Redaktor naczelny skin�� g�ow� i z powrotem wsun��
fotografie do
koperty. Dees z zasady nie lubi� redaktor�w, ale musia� przyzna�, �e ten,
kt�rego mia� teraz
przed sob�, przynajmniej nie jest g�uchy na sugestie innych, je�li tylko
uzasadnia�a to
sytuacja. To rzadka cecha i Dees podejrzewa�, �e w starszym wieku mo�e
przysporzy�
Morrisonowi wielu problem�w zdrowotnych. A mo�e ju� zacz�y si� takie k�opoty.
Oto
siedzia� przed nim m�czyzna, kt�ry z pewno�ci� nie uko�czy� jeszcze trzydziestu
pi�ciu lat,
a ju� by� w siedemdziesi�ciu pi�ciu procentach �ysy.
- Niez�e - stwierdzi� Morrison. - Kto je robi�?
- Ja - odrzek� Dees. - Zawsze robi� fotki do swoich tekst�w. Czy nigdy nie
zwracasz uwagi
na autor�w zdj��?
- Nie, zazwyczaj nie - powiedzia� Morrison i popatrzy� na tytu�, jakim Dees
opatrzy� artyku�
o pingwinach.
Libby Grannit z obr�bki literackiej z pewno�ci� wymy�li�aby celniejszy i
bardziej
przemawiaj�cy do wyobra�ni nag��wek - w ko�cu na tym polega�a jej praca i za to
jej
redakcja p�aci�a - ale i Dees mia� niez�e wyczucie przy wymy�laniu tytu��w.
Zawsze trafia� na
w�a�ciw� ulic�, je�li nawet nie pod w�a�ciwy adres i numer mieszkania.
OBCA
INTELIGENCJA NA BIEGUNIE PӣNOCNYM. Tak brzmia� tytu� jego artyku�u.
Pingwiny, naturalnie, wcale nie by�y obcymi, a ponadto Morrison dobrze wiedzia�,
�e tak
naprawd� ptaki te �yj� na biegunie po�udniowym. Ale to ju� nie mia�o wi�kszego
znaczenia.
Czytelnicy Inside View mieli bzika na punkcie zar�wno Obcych jak i Inteligencji
(zapewne
dlatego, �e wi�kszo�� z nich czu�a si� jak ci pierwsi, a tej drugiej im
brakowa�o) i tylko to si�
liczy�o.
- Tytu� pozostawia to i owo do �yczenia - zacz�� Morrison - ale...
- ...ale to ju� sprawa Libby - doko�czy� za niego Dees. - A wi�c...
- A wi�c? - szybko zapyta� Morrison.
Szeroko rozwartymi, niebieskimi oczyma, w kt�rych malowa�a si� sama niewinno��,
popatrzy� na Deesa zza okular�w w z�oconej oprawie. Zn�w po�o�y� d�o� na teczce,
u�miechn�� si� i czeka�.
- A wi�c co chcia�e� powiedzie�? �e nie mam racji?
Morrison u�miechn�� si� odrobin� szerzej.
- Tylko tyle, �e mo�esz nie mie� racji. Tak mi si� wydaje... wiesz, jak� jestem
kizi�-mizi�.
- No dobrze, opowiedz mi o wszystkim - odpar� Dees, ale odpr�y� si�.
Czu� si� lekko upokorzony; �ciska�o go w do�ku, a nie cierpia� tego uczucia.
Morrison, z praw� r�k� wci�� spoczywaj�c� na teczce, spogl�da� na niego uwa�nie.
- No c�, mo�e si� myli�em.
- To wielkodusznie z twojej strony, �e si� do tego przyznajesz - odrzek�
Morrison i wr�czy�
mu teczk�.
Dees chwyci� j� zach�annie, usiad� na stoj�cym przy oknie krze�le i zacz��
przegl�da� jej
zawarto��. To, co tym razem wyczyta� - by�y to tylko lu�ne doniesienia agencji
informacyjnej
oraz wycinki z wychodz�cych w ma�ym miasteczku tygodnik�w - wstrz�sn�o nim do
g��bi.
Nie zwr�ci�em na to poprzednio uwagi - stwierdzi� w duchu i doda�: - Dlaczego?
Nie wiedzia�... ale zdawa� sobie spraw� z tego, �e je�li jeszcze raz przeoczy
tak� histori�,
b�dzie musia� gruntownie zrewidowa� sw�j pogl�d, �e jest najsilniejszym knurem w
redakcyjnym chlewie. Wiedzia� te� jeszcze co�: je�li role jego i Morrisona
odwr�c� si� (a w
ci�gu ostatnich dw�ch lat dwukrotnie odm�wiono mu fotela redaktora naczelnego
Inside
View), to Morrison, zanim Dees wr�czy mu jak�kolwiek kartotek�, b�dzie musia�
pe�za�
przed nim na brzuchu jak gadzina.
Chrzani� to - pomy�la�. - Powinienem natychmiast da� mu kopa w dup� i wywali� na
ulic�.
Przemkn�a mu przez g�ow� my�l, �e si� wypali�. Jak�e cz�sto ludzie w tej bran�y
wypalali
si� kompletnie. Przez ca�e lata mo�na sobie pisa� o lataj�cych talerzach
porywaj�cych ca�e
brazylijskie wioski (zazwyczaj ilustrowa�o si� takie artyku�y rozmazanym
zdj�ciem rz�du
po��czonych szeregowo �ar�wek), o psach potrafi�cych rachowa� i wywalonych z
pracy
ojcach, r�bi�cych siekier� w�asne dzieci niczym drewno na podpa�k�. I nagle,
kt�rego� dnia,
przychodzi za�amanie. Jak w przypadku Dottie Walsh, kt�ra pewnego wieczoru
wr�ci�a do
domu, wesz�a do wanny, a g�ow� owin�a sobie plastikow� torb�.
Nie b�d� g�upi - upomnia� si� w duchu. Ale niepok�j nie chcia� go opu�ci�.
Trafi� na temat,
wspania�y temat, wielki jak �ycie i dwukrotnie bardziej od �ycia odra�aj�cy.
Jak, do licha,
m�g� co� takiego przegapi�?
Popatrzy� na Morrisona, kt�ry ze splecionymi na brzuchu r�kami buja� si� na
krze�le i
bacznie go obserwowa�.
- Tak? - zapyta� Morrison.
- C�, to mo�e by� wielki numer. Ale to nie wszystko. Podejrzewam, �e to mo�e
by�
prawda.
- Nie obchodzi mnie, czy jest to prawda, czy nie - odpar� Morrison. - Wa�ne,
�eby gazeta
si� sprzedawa�a. A dzi�ki opublikowaniu tej historii mo�e sprzedawa� si� jak sto
diab��w,
prawda, Richardzie?
- Zgadza si�. - Dees wsta� i w�o�y� teczk� pod pach�. Chc� ruszy� tropem tego
go�cia i
prze�ledzi� jego tras�, zaczynaj�c od miejsca, kt�re ju� znamy, od Maine.
- Richardzie?
Dees odwr�ci� si� w progu. Zobaczy�, �e Morrison ponownie ogl�da klisze i
u�miecha si�
pod nosem.
- Co my�lisz o tym, �eby�my zamie�cili najlepsze z tych zdj�� obok fotografii
Danny'ego
DeVito z filmu o Batmanie?
- Ja na to jak na lato - odpar� Dees i wyszed�.
Nieoczekiwanie odesz�y go wszelkie w�tpliwo�ci, przesta�y dr�czy� natr�tne
pytania. Zn�w
poczu� znajomy zapach krwi, silny i w jaki� gorzki spos�b poci�gaj�cy. W jednej
chwili
zapragn�� zg��bi� wszystko do samego ko�ca. Koniec przyszed� tydzie� p�niej,
ale nie w
Maine, nie w Maryland, ale znacznie bardziej na po�udnie, w Karolinie P�nocnej.
2
By�o lato, bawe�na wyro�ni�ta i �ycie powinno by� proste. Ale w ten d�ugi dzie�,
kt�ry ju�
chyli� si� ku wieczorowi, Richardowi Deesowi nic nie przychodzi�o �atwo.
G��wnym problemem - jak dot�d - by�a niemo�no�� dotarcia na niewielkie lotnisko
Wilmington, kt�re obs�ugiwa�o zaledwie jeden transportowiec, kilka samolot�w
wahad�owych oraz mas� prywatnych maszyn. W okolicy szala�a straszna burza i Dees
kr��y�
w odleg�o�ci stu pi��dziesi�ciu kilometr�w od celu. Wznosz�c si� gwa�townie i
opadaj�c w
niespokojnym powietrzu, kl�� pod nosem na widok zachodz�cego s�o�ca. Zezwolenie
na
l�dowanie dosta� dopiero za kwadrans �sma. Do zmierzchu brakowa�o nieca�e
czterdzie�ci
minut. Nie wiedzia�, czy Nocny Latawiec post�pi wedle swej utartej procedury,
ale je�li tak,
to niebawem go spotka.
A Latawiec tu by�. O tym Dees wiedzia� na pewno. Znalaz� w�a�ciwe miejsce i
w�a�ciw�
cessn� skymaster. Osobnik, kt�rego �ciga�, m�g� r�wnie dobrze wybra� Virginia
Beach,
Charlotte, Birmingham albo jakie� miejsce po�o�one bardziej na po�udnie. Ale nie
wybra�.
Dees nie wiedzia�, gdzie tamten ukrywa� si� po opuszczeniu Duffrey w Maryland,
zanim
przyby� tutaj, ale niewiele go ta kwestia obchodzi�a. Wystarcza�o, �e intuicja
go nie zawiod�a
- typ, kt�rego �ciga�, ci�gle operowa� w powietrzu. Wi�ksz� cz�� ubieg�ego
tygodnia Dees
sp�dzi� przy telefonie, wydzwaniaj�c na wszystkie znajduj�ce si� na po�udnie od
Duffrey
lotniska, kt�re wydawa�y si� odpowiednie dla modus operandi Latawca. Wci�� i
wci��
naciska� w wynajmowanym w motelu Days Inn pokoju guziki w telefonie tak d�ugo,
a� zacz��
pali� go palec, a ludzie po drugiej stronie drutu zaczynali wyra�a� irytacj� z
powodu tak
natr�tnego molestowania. Ale w ko�cu, jak to cz�sto w �yciu bywa, jego up�r
przyni�s�
owoce.
Przez ca�� ubieg�� noc na lotniskach, kt�re zdecydowa� si� obserwowa�, l�dowa�y
prywatne
samoloty, a najwi�cej w�r�d nich by�o modeli Cessna Skymaster 337. Nic dziwnego,
skoro
ten typ maszyn stanowi� samolotowy odpowiednik toyoty. Ale cessna 337, kt�ra
zesz�ej nocy
wyl�dowa�a na lotnisku w Wilmington, by�a t� maszyn�, jakiej szuka�. Co do tego
nie by�o
w�tpliwo�ci. Mia� wreszcie tego typka.
Mia� go w gar�ci.
- N 471 B, wektor ILS, pas trzydziesty czwarty - rozleg� si� lakoniczny g�os w
s�uchawkach. -
Kierunek sto sze��dziesi�t. Zejd� ni�ej i pozosta� na tysi�cu.
- Kierunek sto sze��dziesi�t. Schodz� z dw�ch na tysi�c.
- I uwa�aj. Na dole panuje okropna pogoda.
- Roger - odpar� Dees, my�l�c, �e Wsiowy Jasiek, kt�ry do kontroli ruchu trafi�
z jakiego�
wioskowego browaru, to zwyk�y dupek, skoro gada o pogodzie.
Dees wiedzia�, �e na dole panuj� paskudne warunki. Widzia� przecie� b�yskawice
niczym
gigantyczne fajerwerki, a ostatnie czterdzie�ci minut sp�dzi� kr���c nad okolic�
i czuj�c si�
bardziej jak w mikserze ni� jak w dwusilnikowym beechcrafcie.
Wy��czy� autopilota, kt�ry ju� stanowczo zbyt d�ugo prowadzi� go nad rolnicz�
Karolin�
P�nocn� w sw�j bezmy�lny spos�b widzisz-to, nie-widzisz-tego. Mocno chwyci�
dr��ki
ster�w. Na dole nie by�o �adnych plantacji na tyle wysokiej bawe�ny, �eby m�g�
j� dostrzec.
Tylko puste pola po uprawach tytoniu zaro�ni�te obecnie bylinami i �ubinem.
Dees, obser-
wowany przez kontrol� ruchu lotniczego na wie�y, z rado�ci� r�cznie skierowa�
samolot do
Wilmington i na ILS obni�a� lot, zbli�aj�c si� do lotniska.
Si�gn�� po komunikator. Zamierza� wywo�a� Wsiowego Jasia i zapyta� go, czy tam,
na
parterze, nie wydarzy�o si� co� dziwacznego - czytelnicy Inside View uwielbiali
takie ciemne,
burzowe noce - ale po chwili zastanowienia odwiesi� mikrofon. Do zapadni�cia
zmroku
zosta�a jeszcze chwila - w drodze z krajowego lotniska w Waszyngtonie
zweryfikowa�
miejscowy czas obowi�zuj�cy w Wilmington. Nie - pomy�la�. - Jeszcze na jaki�
czas
zachowam wszystkie pytania dla siebie.
W to, �e Nocny Latawiec jest prawdziwym wampirem, Dees wierzy� r�wnie mocno jak
we
wr�k� Tooth Fairy, kt�ra, gdy by� dzieckiem, w zamian za wypadni�te mleczaki
zostawia�a
mu pod poduszk� dwudziestopi�ciocentowe monety. Ale je�li facet my�li, �e jest
wampirem -
a Dees by� �wi�cie przekonany, �e tak w�a�nie jest - to powinien starannie
wcieli� si� w od-
grywan� przez siebie rol�.
Ostatecznie �ycie stanowi replik� sztuki.
Hrabia Dracula z licencj� pilota.
Musisz, ch�opie, sam przed sob� przyzna� - my�la� Dees - �e to du�o lepsze ni�
pingwiny-
zab�jcy planuj�ce zniszczenie rasy ludzkiej.
Kiedy zni�aj�c lot wpad� w warstw� cumulus�w, beechem zacz�o rzuca�. Dees
zakl��,
zacisn�� mocniej d�onie na sterach i wyr�wna� lot maszyny, wyra�nie
niezadowolonej z
warunk�w pogodowych, w jakich kazano jej lecie�.
Nie tylko ty, kotku - skonstatowa�.
Kiedy wylecieli z chmury, dostrzeg� wyra�nie �wiat�a Wilmington i Wrightsville
Beach.
Tak, prosz� �askawego pana, grubasom, kt�rzy robi� zakupy w 7-ELEVEN, spodoba
si� ta
historyjka - pomy�la�, kiedy po lewej stronie niebo przeci�a b�yskawica. -
Kupi� niezliczon�
liczb� egzemplarzy naszego pisma, kiedy wylegn� wieczorem po ciasteczka Twinkies
i piwo.
Ale ta historia to co� znacznie, znacznie wi�cej i Dees doskonale zdawa� sobie z
tego
spraw�.
Ten artyku� b�dzie... no c�, nie ma co kry�... b�dzie po prostu cholernie
dobry.
Ten artyku� b�dzie prawdziwy.
Cz�owieku, w swoim czasie takie s�owo nigdy nie przesz�oby ci przez gard�o -
zauwa�y�. -
Mo�e ju� si� wypali�e�?
A jednak w g�owie ca�y czas, niczym najcudowniejsza baletnica, ta�czy� mu
olbrzymi
nag��wek w czasopi�mie: DZIENNIKARZ Z INSIDE VIEW CHWYTA SZALONEGO NOC-
NEGO LATAWCA. PIERWSZORZ�DNA HISTORIA O TYM, JAK SCHWYTANY
ZOSTA� WYPIJAJ�CY KREW SWYCH OFIAR NOCNY LATAWIEC. �MUSIA�EM J�
PIƔ - O�WIADCZA ZAB�JCZY DRACULA.
Nie jest to mo�e aria operowa na najwy�szych rejestrach - zgadza� si� w my�lach
Dees - ale
brzmi doskonale: Brzmi jak s�owicze trele.
Ostatecznie si�gn�� po mikrofon i nacisn�� guzik. Wiedzia�, �e jego uwielbiaj�cy
krew kole�
ci�gle jest na dole, ale on odzyska spok�j dopiero wtedy, gdy si� o tym upewni.
- Wilmington, tu N 471B. Czy ci�gle tam jeszcze macie skymastera 337 z Maryland?
- Wygl�da na to, �e tak, stary byku - rozleg� si� po�r�d trzask�w g�os
radiooperatora. - Ale
nie mog� teraz z tob� gaw�dzi�. Ruch w powietrzu jak wszyscy diabli.
- Czy ma czerwone dysze? - upiera� si� Dees.
Przez chwil� my�la�, �e nie otrzyma odpowiedzi.
- Czerwone dysze, roger. A teraz spieprzaj z eteru, N 471B, je�li nie chcesz,
�eby zwali�a ci
si� na �eb Federalna Komisja Telekomunikacyjna. Musz� dzi� jeszcze usma�y� du�o
ryb, a
mam ma�o patelni.
- Dzi�ki, Wilmington - powiedzia� Dees najbardziej uk�adnym tonem.
Wysun�� �rodkowy palec w mi�dzynarodowym ge�cie i wyszczerzy� z�by, nie
zauwa�aj�c
nawet kolejnego wstrz�su maszyny, kt�ra zn�w wlecia�a w chmur�. Skymaster,
czerwone
dysze... Dees by� got�w za�o�y� si� o ca�� przysz�oroczn� pensj�, �e gdyby ten
idiota w wie�y
kontrolnej nie by� tak zaj�ty, i sprawdzi� numer wymalowany na ogonie tamtej
maszyny,
okaza�oby si�, �e to N 101BL.
Chryste Panie! Jeden tydzie�, jeden kr�tki tydzie�. Tyle mi to zaj�o. Znalaz�em
Nocnego
Latawca, nie zapad�a jeszcze noc, i, co wydawa�o si� niewiarygodne, na scen� nie
wkroczy�a
jeszcze policja. Gdyby pojawili si� tam gliniarze, zainteresowani cessn�, Wsiowy
Jasio na
pewno by mnie o tym poinformowa� niezale�nie od tego, jaki ba�agan panowa�by w
powietrzu i bez wzgl�du na pogod�. Istniej� na �wiecie rzeczy zbyt wa�ne, �eby o
nich nie
poplotkowa�.
Musz� mie� twoje zdj�cie, skurwysynu - pomy�la� Dees. Widzia� ju� zbli�aj�ce si�
bia�e
�wiat�a lotniska. - Napisz� o tobie, ale najpierw musz� mie� fotk�. Tylko jedn�,
ale musz�
mie�.
Tak, to zdj�cie uwiarygodni wszystko. �adnych niewyra�nych fotografii; �adnych
wyobra�e� artysty-fotografika; prawdziwe, realistyczne, czarno-bia�e zdj�cie.
Ignoruj�c ostrzegawczy brz�czyk, skierowa� samolot ostro w d�. Mia� blad�,
spi�t� twarz.
Rozchyli� usta, pokazuj�c w drapie�nym u�miechu drobne, bia�e z�by.
W m�tnym �wietle zmierzchu wymieszanym z po�wiat� rzucan� przez tablic�
rozdzielcz�
Richard Dees sam wygl�da� jak wampir.
3
Inside View brakowa�o wielu rzeczy - na przyk�ad wysokiego poziomu literackiego
czy te�
tak ma�o istotnych przymiot�w jak �cis�o�� czy etyka - ale jedno by�o
niezaprzeczalne: Inside
View nastawia�o si� wy��cznie na sensacj� i horror. Z Mertona Morrisona by�
kawa� zdrowego
dupka (cho� nie a� takiego, za jakiego bra� go Dees, kiedy po raz pierwszy
ujrza� go z t�
idiotyczn�, pieprzon� fajk�), ale Dees musia� odda� mu sprawiedliwo��: Morrison
nigdy nie
zapomina�, �e o sukcesie Inside View stanowi� g��wnie ca�e wiadra krwi i gar�cie
�wie�o
wydartych bebech�w.
Och, pojawia�y si� na �amach pisma r�wnie� zdj�cia mi�ych, wdzi�cznych
dzieciak�w,
horoskopy, testy psychologiczne, diety-cud zawieraj�ce tak nieoczekiwane
sk�adniki jak
piwo, czekolada i chipsy. Ale Morrison wyczuwa� gigantyczne zmiany w otaczaj�cym
go
�wiecie i nigdy nie kwestionowa� kierunku, w jakim powinno i�� pismo. Dees
podejrzewa�, �e
to w�a�nie przede wszystkim sprawia�o, i� Morrison tak d�ugo utrzymuje si� w
bran�y mimo
swojej fajki i tweedowych marynarek z Londy�skiego Bractwa Dupk�w. Morrison
zdawa�
sobie spraw�, �e dzieci-kwiaty z lat sze��dziesi�tych wyros�y na kanibali lat
dziewi��dziesi�tych. Polityka, rodzina, �j�zyk uczu� to mog�o pasowa�
intelektualnym,
wy�szym klasom. Ale przeci�tni, stanowi�cy ogromn� wi�kszo�� ludzie najbardziej
interesowali si� masowymi morderstwami, skandalami z �ycia gwiazd czy te� tym, w
jaki
spos�b Magic Johnson zarazi� si� AIDS.
Dees nie w�tpi�, �e wci�� istniej� odbiorcy towaru �wszystko jest mi�e, g�adkie
i
przyjemne�, ale w miar� jak pokolenie Woodstock odkrywa�o siwizn� we w�osach, a
wok�
ust wyd�tych pogardliwie w pe�nym dra�liwo�ci grymasie pojawi�y si� g��bokie
bruzdy,
zacz�� wzrasta� popyt na �wszystko jest g�wnem z wyj�tkiem moczu i wydartych
flak�w�.
Merton Morrison - kt�rego Dees traktowa� ju� jak obdarzonego intuicj� geniusza -
w tydzie�
po tym, jak wraz z fajk� zainstalowa� si� w swoim pokoju w redakcji, wystosowa�
memoran-
dum do personelu etatowego oraz do wszystkich wsp�pracownik�w i korespondent�w
czasopisma. W tym memorandum zaleca�, �eby w drodze do pracy wdychali wo� r�.
Ale z
chwil�, kiedy ju� dotr� na miejsce, zacz�li w�szy� za zapachem krwi i wydartych
trzewi.
Dees, kt�rego natura obdarzy�a instynktem do wyczuwania zapachu krwi i
wn�trzno�ci, by� w
si�dmym niebie. To dzi�ki swemu nosowi przylecia� tu, do Wilmington. Tam, na
dole, na
p�ycie lotniska czai�a si� bestia zakl�ta w ludzkie cia�o, cz�owiek, kt�ry
uwa�a� si� za
wampira. Dees musia� wszystko z niego wyci�gn��, wycisn�� go jak g�bk�.
�wiadomo�� ta
pali�a mu umys� niczym drogocenna moneta trzymana w kieszeni pali jej
w�a�ciciela.
Niebawem wyci�gnie t� monet� i j� wyda. Kiedy ju� to uczyni, w ka�dym kiosku, w
ka�dej
ksi�garni w Ameryce nazwisko wampira pojawi si� wydrukowane
sze��dziesi�ciopunktow�
czcionk�.
Uwa�ajcie, poszukiwacze sensacji i kobiety - my�la� Dees. Jeszcze o tym nie
wiecie, ale
wasze drogi skrzy�uj� si� z drogami naprawd� niebezpiecznego cz�owieka. Poznacie
jego
prawdziwe imi� i nazwisko, ale szybko o tym zapomnicie. I dobrze. Zapami�tacie
natomiast
moje imi� i nazwisko; imi� i nazwisko, kt�re do��czy do Kuby Rozpruwacza,
Rze�nika z
Cleveland i Czarnej Dalii. Pami�tajcie, �e Nocny Latawiec niebawem pojawi si�
przy kasie,
w kt�rej zap�acicie za nasze pismo. Wy�mienita historia, wy�mienity wywiad...
ale
najbardziej pragn� wy�mienitego zdj�cia.
Ponownie sprawdzi� czas i nieco si� rozlu�ni� (o ile w og�le m�g� si�
rozlu�ni�).
Do ca�kowitego zachodu s�o�ca brakowa�o jeszcze prawie p� godziny, a on za
nieca�y
kwadrans mia� posadzi� swoj� maszyn� obok bia�ego skymastera z czerwonymi
dyszami
(i wymalowanym na ogonie r�wnie� czerwon� farb� numerem N 101BL).
Czy Latawiec pojecha� do miasta, czy te� wynaj�� pok�j w jakim� przydro�nym
motelu?
Dees s�dzi�, �e nie. Jednym z powod�w, dla kt�rych skymastery 337 sta�y si� tak
popularne,
poza stosunkowo nisk� cen� oczywi�cie, by�y ich przegrody baga�owe mieszcz�ce
si� pod
kabin� pasa�ersk�. Wprawdzie nie by�y wi�ksze od baga�nika volkswagena beetle,
ale
mie�ci�y si� w nich trzy wielkie walizy lub pi�� mniejszych... i z ca��
pewno�ci� zmie�ci�by
si� tam cz�owiek, kt�ry nie ma postury zawodowego koszykarza. Nocny Latawiec
zatem:
a) zapewne w pozycji p�odowej z kolanami podci�gni�tymi do brody �pi w
przegrodzie
baga�owej cessny; b) jest na tyle szalony, by uwa�a� si� za prawdziwego wampira;
c) i jedno,
i drugie.
Na opcj� c) Dees postawi�by wszystkie pieni�dze.
Kiedy altimetr pokaza�, �e samolocik zszed� z tysi�ca trzystu metr�w na tysi�c,
Dees
pomy�la�: Nie, m�j serdeczny przyjacielu, �aden hotel, �aden motel, prawda?
Kiedy grasz
rol� wampira, przypominasz Franka Sinatr� - robisz to po swojemu. Wiesz, co
my�l�? Je�li
otworz� luk baga�owy twego samolotu, natychmiast spadnie na mnie deszcz
cmentarnej
ziemi (a je�li nawet nie, mo�esz si� za�o�y� o swoje g�rne siekacze, �e tak si�
rozpocznie
moja relacja w czasopi�mie), nast�pnie zobacz� nog� odzian� w spodnie od
smokingu, a po
chwili drug�. B�dziesz przecie� w smokingu, prawda? Ch�opie drogi, b�dziesz
ubrany
niezwykle elegancko, ubrany, �eby zabija�, a ja mam ju� aparat fotograficzny
nastawiony na
samowyzwalacz i kiedy tylko ujrz�, �e klapy twego smokingu rozwiewa wiatr...
Tutaj jego my�li urwa�y si�, poniewa� ujrza� w dole przed sob� zbli�aj�ce si�,
migaj�ce
bia�e �wiat�a pasa na l�dowisku.
4
�Chc� ruszy� tropem tego go�cia i prze�ledzi� jego tras�, zaczynaj�c od miejsca,
kt�re ju�
znamy, od Maine� - o�wiadczy� Mertonowi Morrisonowi.
W nieca�e cztery godziny p�niej by� ju� na Okr�gowym Lotnisku w Cumberland i
rozmawia� z mechanikiem, Ezr� Hannonem. Pan Hannon sprawia� takie wra�enie,
jakby
przed chwil� wype�z� w�a�nie z butelki z ginem, i na dobr� spraw� Dees nie
powinien
dopuszcza� go w pobli�e swego samolotu. Potraktowa� jednak mechanika z pe�n�
kurtuazj� i
wzgl�dami. Ezra Hannon stanowi� w �a�cuchu pierwsze ogniwo, kt�re w mniemaniu
Deesa
mog�o okaza� si� niebywale istotne.
Okr�gowe Lotnisko w Cumberland - bardzo zacna nazwa dla pola zagospodarowanego
kompozycj� dw�ch p�cylindrycznych barak�w z blachy falistej typu Quonset i
dw�ch
krzy�uj�cych si� pas�w startowych, z kt�rych tylko jeden by� pokryty asfaltem.
Poniewa�
Dees nigdy jeszcze nie l�dowa� na pasie gruntowym, za��da� pasa asfaltowego.
Posadziwszy
na ziemi swego beecha 55 (zastawi� si� za niego po uszy w lombardzie),
postanowi�, �e przy
starcie wypr�buje pas ziemny. Kiedy ju� to uczyni�, z zadowoleniem stwierdzi�,
�e okaza� si�
on g�adki i twardy jak cycek studentki z koedukacyjnego akademika. Na l�dowisku
znajdowa�
si� naturalnie r�kaw do pomiaru kierunku wiatru i by� oczywi�cie po�atany jak
stare gacie taty
Deesa. Lotniska takie jak to w Cumberland zawsze maj� r�kawy wskazuj�ce kierunek
wiatru.
Obok dwup�atowca, kt�ry zawsze stoi w pobli�u samotnego hangaru, stanowi� one
o w�tpliwym uroku takich miejsc.
Pole startowe w Cumberland jest najbardziej zat�oczonym l�dowiskiem w Maine.
Trudno to
wywnioskowa� z samego wygl�du tego pokrytego gnojem pola... jak r�wnie� z
wygl�du
samego Ezry, G��wnego Mechanika-Gorzelnika - nasz�a Deesa refleksja. Kiedy
Hannon
wyszczerzy� w u�miechu swoich sze�� z�b�w, wygl�da� jak odprysk z filmowej
wersji
Deliverance Jamesa Dickeya.
Lotnisko, usytuowane na obrze�ach miasteczka Falmouth, utrzymywa�o si� g��wnie z
op�at
za przyjmowanie bogatych turyst�w, kt�rzy masowo pojawiali si� w tych okolicach
podczas
letnich wakacji. Claire Bowie, pierwsza ofiara Nocnego Latawca, pe�ni� na
lotnisku
Cumberland funkcj� nocnego kontrolera lot�w i posiada� dwadzie�cia pi�� procent
udzia��w
w zyskach. Pozosta�y personel stanowili dwaj mechanicy oraz drugi kontroler
naziemny
(kontrolerzy naziemni sprzedawali r�wnie� chipsy, papierosy i wod� sodow�.
P�niej Dees
dowiedzia� si�, �e zamordowany przyrz�dza� znakomite cheeseburgery).
Mechanicy i kontrolerzy obs�ugiwali te� dystrybutory paliwa oraz pe�nili funkcj�
dozorc�w.
By�o na porz�dku dziennym, �e kontroler lot�w po wyszorowaniu pod�ogi w ubikacji
gna� na
z�amanie karku do wie�y kontrolnej, �eby wyznaczy� jeden z dw�ch pas�w i
udzieli�
zezwolenia na l�dowanie. W okresie letniego szczytu nocni kontrolerzy mieli taki
nawa�
pracy, �e mogli sypia� jedynie sze�� godzin na dob�, mi�dzy p�noc� a sz�st�
rano.
Claire Bowie zosta� zamordowany miesi�c przed wizyt� Deesa i na obraz sytuacji,
jaki
reporter sobie stworzy�, sk�ada�y si� informacje, kt�re wyczyta� w cienkiej
kartotece
Morrisona, oraz niezwykle barwna, opowiedziana ze swad� przez Ezr�, G��wnego
Mechanika-Gorzelnika, historia. Ale nawet gdy wprowadzi� ju� konieczne poprawki
do
swych pierwotnych wiadomo�ci, Dees nie straci� przekonania, �e na tym g�wnianym,
niewielkim lotnisku na pocz�tku czerwca wydarzy�o si� co� bardzo dziwnego.
Dziewi�tego czerwca, tu� przed �witem, zg�osi�a si� drog� radiow� cessna 337,
numer
N 101BL, z pro�b� o zezwolenie na l�dowanie. Claire Bowie, kt�ry na nocnych
zmianach pra-
cowa� tu od roku tysi�c dziewi��set pi��dziesi�tego czwartego, kiedy to piloci
musieli
czasami rezygnowa� chwilowo z l�dowania (w tamtych czasach nazywa�o si� to
�wzniesieniem�), poniewa� na pojedynczy pas potrafi�y przypl�ta� si� krowy,
pro�b� o
zezwolenie na l�dowanie zarejestrowa� o godzinie czwartej trzydzie�ci dwie nad
ranem.
Zgodnie z wykazem przyj�� samolot osiad� na pasie lotniska o czwartej
czterdzie�ci dziewi��.
Bowie zanotowa� w ksi�dze imi� i nazwisko pilota, Dwight Renfield, a port
macierzysty
samolotu N 101BL jako Bangor w stanie Maine. Podane czasy niew�tpliwie by�y
prawdziwe,
reszta natomiast okaza�a si� czyst� bzdur� (Dees sprawdzi�, �e w Bangor nikt nie
s�ysza� o
maszynie z numerem N 101BL), ale gdyby nawet Bowie zacz�� co� podejrzewa�, nie
mia�oby
to najmniejszego znaczenia. Na Okr�gowym Lotnisku w Cumberland panowa�a lu�na
atmosfera, a op�ata za l�dowanie jest op�at� za l�dowanie.
Imi� i nazwisko podane przez pilota okaza�y si� ponurym �artem. Dwight
pochodzi�o od
imienia aktora Dwighta Frye'a, kt�ry po�r�d wielu r�l, jakie zagra�, wyst�pi�
te� w
charakterze szale�ca Renfielda, kt�rego idolem by� najs�ynniejszy wampir wszech
czas�w.
Z drugiej strony trudno na otwartej cz�stotliwo�ci radiowej prosi� o zezwolenie
na l�dowanie,
przedstawiaj�c si� jako hrabia Dracula. Dees uzna�, �e wzbudzi�oby to
podejrzenia nawet na
tak ma�ym i sennym lotnisku jak Cumberland.
By� mo�e, ale nie by� tego tak do ko�ca pewien. Ostatecznie op�ata za l�dowanie
jest op�at�
za l�dowanie. �Dwight Renfield� zap�aci� ��dan� kwot�, a ponadto kaza� dola�
benzyny do
pe�na. Nast�pnego dnia w kasie by�y jeszcze pieni�dze, kt�rymi zap�aci�, oraz
kopia
wystawionego przez Bowiego rachunku.
Dees wiedzia�, �e prywatne samoloty na male�kich, lokalnych lotniskach w latach
pi��dziesi�tych i sze��dziesi�tych traktowano z du�� nonszalancj�, ale
zdumiewa�a go
beztroska, z jak� na Cumberland przyj�to Nocnego Latawca. Ostatecznie lata
pi��dziesi�te
i sze��dziesi�te dawno ju� min�y. Nasta�a era paranoi narkotycznej, a wi�kszo��
g�wna,
kt�remu ka�dy powinien powiedzie� �nie", pojawia�a si� w�a�nie w niewielkich
przystaniach
na niewielkich statkach oraz na ma�ych lotniskach w ma�ych samolotach... takich
jak cessna
skymaster �Dwighta Renfielda�. Jasne, op�ata za l�dowanie jest op�at� za
l�dowanie, ale Dees
uwa�a�, �e Bowie powinien jednak poinformowa� Bangor o zagini�ciu planu lotu
cho�by po
to, �eby uratowa� w�asny ty�ek. Nie uczyni� tego. Dees w pierwszej chwili
pomy�la� o
�ap�wce, jego przesi�kni�ty ginem rozm�wca jednak o�wiadczy�, �e nie by�o pod
s�o�cem
uczciwszego cz�owieka ni� Claire Bowie. Opini� t� potwierdzili dwaj policjanci z
Falmouth,
z kt�rymi Dees r�wnie� odby� rozmow�.
Wyt�umaczeniem tego jest najprawdopodobniej niedbalstwo, ale to w ko�cu nie ma
znaczenia. Czytelnik�w Inside View nie interesowa�y tak ezoteryczne szczeg�y
jak to, w jaki
spos�b i dlaczego mog�o si� co� podobnego wydarzy�. Czytelnik�w Inside View
ciekawi�o,
co si� sta�o i jak to d�ugo trwa�o, oraz czy osoba, kt�rej to si� przytrafi�o,
mia�a czas krzycze�.
No i naturalnie zdj�cia. Domagali si� zdj��. Wielkich, wyra�nych, czarno-bia�ych
fotografii,
kt�re bij� prosto mi�dzy oczy.
Ezra G��wny Mechanik-Gorzelnik popatrzy� na Deesa ze zdumieniem, kiedy ten
zapyta�,
dok�d, jego zdaniem, uda� si� �Renfield� po wyl�dowaniu.
- Nie wiem - odpar�. - Chyba do motelu. Musia� z�apa� taks�wk�.
- W pracy pojawi� si� pan... m�wi� pan, �e o kt�rej godzinie? O si�dmej rano?
Chodzi mi o
dziewi�tego czerwca.
- Ha! Tu� przed tym, jak Claire poszed� do domu.
- A cessna skymaster sta�a pusta i unieruchomiona, tak?
- Jasne. Sta�a dok�adnie tam, gdzie teraz stoi pa�ski samolot. - Ezra wyci�gn��
r�k� i Dees
nieco si� cofn��.
Od mechanika bi� zapach bardzo starego roqueforta zamarynowanego w ginie
Gilbeya.
- A mo�e Claire wspomina�, �e zam�wi� pilotowi taks�wk�, �eby go zawioz�a? Bo w
pobli�u nie ma �adnych moteli, prawda?
- Nie ma - przyzna� Ezra. - Najbli�szy, Sea Breeze, znajduje si� trzy i p�
kilometra st�d.
Mo�e nawet dalej... - Podrapa� si� po nie golonej od dawna szczecinie na
brodzie. - Ale nie
pami�tam, �eby Claire m�wi� co� o taks�wce.
Dees postanowi� popyta� o to w okolicznych przedsi�biorstwach taks�wkowych. Na
razie
za�o�y�, �e poszukiwany przez niego facet, jak wi�kszo�� normalnych ludzi,
sp�dzi� tamt� noc
w ��ku.
- A mo�e wynaj�� samoch�d? - zasugerowa�.
- Nie - odpar� natychmiast Ezra. - Gdyby Claire zamawia� dla niego auto, na
pewno by co� o
tym wspomnia�. Dees skin�� g�ow� i postanowi� rozpyta� r�wnie� w pobliskich
wypo�yczalniach samochod�w. M�g� r�wnie� przepyta� reszt� personelu lotniska,
ale nie
s�dzi�, �eby to wnios�o co� do sprawy. Op�j, z kt�rym rozmawia�, wiedzia�
najwi�cej. Mia�
zwyczaj wypija� z Claire'em kaw�, kiedy ten opuszcza� prac�, to znaczy kiedy on
sam
pojawia� si� na s�u�bie. Poza Nocnym Latawcem by� ostatnim cz�owiekiem, kt�ry
widzia�
Claire'a Bowiego przy �yciu.
Ezra pos�a� mu chytre spojrzenie, podrapa� si� po szczecinie na podbr�dku i
jeszcze raz
popatrzy� na Deesa przekrwionymi oczyma.
- Claire nie wspomina� o �adnej taks�wce czy samochodzie, ale powiedzia� co�
innego.
- Tak?
- Tak. - Ezra rozpi�� wysmarowany t�uszczem kombinezon, wyci�gn�� paczk�
chesterfield�w, zapali� jednego i zani�s� si� suchym, starczym kaszlem. Przez
k��b dymu
popatrzy� przebiegle na Deesa. - Mo�e ma to jakie� znaczenie, a mo�e nie ma.
Claire
powiedzia� mi o tym, bo wydawa�o mu si� to troch� dziwaczne. I by�o dziwaczne, w
przeciwnym razie staremu Claire'owi nie chcia�oby si� otwiera� g�by.
- I c� takiego powiedzia�?
- Nie pami�tam dok�adnie - odrzek� Ezra. - Widzi pan, czasami kiedy co�
zapominam,
obrazek z Alexandrem Hamiltonem doskonale od�wie�a mi pami��.
- A obrazek z Abem Lincolnem? - zapyta� kr�tko Dees.
Po chwili zastanowienia - bardzo kr�ciutkiej chwili Hannon przyzna�, �e czasami
Lincoln
r�wnie� potrafi dokona� cudu i portret tego w�a�nie d�entelmena pow�drowa� z
portfela
Deesa do lekko sparali�owanej d�oni Ezry. Deesowi b�ysn�a my�l, �e portret
George'a
Washingtona r�wnie� sprawi�by cud, ale chcia� mie� pewno��, �e Ezra powie mu
wszystko,
co wie... poza tym te pieni�dze i tak p�jd� w koszty.
- No wi�c s�ucham.
- Claire powiedzia�, �e jegomo�� wygl�da� tak, jakby wybiera� si� na jakie�
cholernie
wytworne przyj�cie.
- Aha! To znaczy jak? - Dees pomy�la�, �e powinien by� jednak kombinowa� z
Washingtonem.
- Powiedzia�, �e ubrany by� jak spod ig�y. Smoking, jedwabny krawat, takie
rzeczy... - Ezra
urwa� na chwil�. - Claire twierdzi�, �e facet mia� nawet obszerny p�aszcz,
czarny jak dupa
�wistaka, z podszewk� czerwon� jak w�z stra�acki. Twierdzi�, �e p�aszcz, kiedy
wydyma� go
wiatr, wygl�da� jak skrzyd�a jakiego� cholernego nietoperza.
W umy�le Deesa rozjarzy�o si� nagle czerwonym neonowym �wiat�em jedno s�owo:
BINGO.
Nawet o tym nie wiesz, m�j zamarynowany w ginie przyjacielu - pomy�la� - ale by�
mo�e
wypowiedzia�e� s�owa, kt�re uczyni� ci� s�awnym.
- Ca�y czas wypytuje pan o Claire'a, a nie zapyta pan, czy ja nie widzia�em
czego�
dziwnego.
- A widzia� pan?
- Prawd� m�wi�c, tak.
- No i co pan takiego widzia�, przyjacielu?
Ezra podrapa� si� po szczeciniastej brodzie d�ugim, po��k�ym paznokciem, rzuci�
z ukosa
przekrwionymi oczyma znacz�ce spojrzenie na Deesa i g��boko zaci�gn�� si�
papierosem.
- Co, zn�w? - mrukn�� Dees, ale wyci�gn�� kolejnego Abe'a Lincolna, staraj�c si�
przy tym
nada� twarzy jak najbardziej przyjacielski wyraz.
Instynkt podpowiada� mu, �e od Pana Mechanika-Gorzelnika nie wyci�gn�� jeszcze
wszystkiego.
- To za ma�o - odezwa� si� z nagan� w g�osie Ezra. Takiego bogacza z miasta jak
pan sta�
na co� wi�cej ni� dziesi�� dolc�w.
Dees popatrzy� na zegarek, ci�ki rolex z diamentowymi cyferkami na tarczy.
- Cholera jasna! - westchn��. - Patrz pan, my tu gadu-gadu, a czas p�ynie. Sam
pan widzi, �e
zrobi�o si� p�no! A ja jeszcze nawet nie porozmawia�em z policjantami w
Falmouth!
Zanim jednak zd��y� wsta�, kolejny pi�ciodolarowy banknot znikn�� mu z d�oni i
wyl�dowa� obok swego kolegi w kieszeni kombinezonu Hannom.
- W porz�dku. Je�li ma mi pan co� jeszcze do powiedzenia, prosz� m�wi� -
o�wiadczy�
Dees. Ca�a jego przyjacielsko�� ulotni�a si� w jednej chwili. - Musz� odwiedzi�
kilka miejsc i
porozmawia� z paroma lud�mi.
Mechanik zamy�li� si�, podrapa� po brodzie i westchn��. Deesa dobieg� zapach
zastarza�ego
sera.
- Widzi pan stert� ziemi pod tamtym skymasterem? - zapyta� niech�tnie Ezra. - T�
pod
lukiem baga�owym?
- I co z tego?
- Ayuh. Pogrzeba�em w niej butem.
Dees czeka� i nic nie m�wi�.
- Paskudny fajans. Pe�no w nim robak�w.
Dees czeka�. Tak, zdoby� drogocenn� informacj�, ale nie by� do ko�ca przekonany,
czy Ezra
naprawd� powiedzia� mu wszystko, co wie.
- I larwy. Larwy. Takie, jakby co� tam zdech�o.
Dees zatrzyma� si� w motelu Sea Breeze, a nast�pnego dnia o �smej rano odlecia�
do
miasteczka Alderton w stanie Nowy Jork.
5
Dees nie pojmowa� zupe�nie osobnika, kt�rego �ciga�. Najbardziej zdumiewa�a go
powolno��, z jak� dzia�a� Latawiec. Zar�wno w Maine jak i w Maryland dos�ownie
oci�ga�
si� z mordowaniem. Dopiero w dwa tygodnie po tym, jak rozprawi� si� z Claire'em
Bowie,
pojawi� si� na jedn� noc w Alderton.
Pole lotnicze Lakeview w Alderton by�o jeszcze mniejsze od Okr�gowego Lotniska w
Cumberland - pojedynczy gruntowy pas i zwyk�y, niedawno odmalowany barak, w
kt�rym
mie�ci�y si� hangar, wie�a kontroli lot�w i radiostacja. Nie by�o �adnych
urz�dze� do
automatycznego sterowania przylatuj�cymi samolotami, sta�a za to pot�na antena
satelitarna
tak, �eby �aden z podr�uj�cych farmer�w, kt�rzy trafiali na to lotnisko, nie
straci� okazji
obejrzenia �Murphy Brown�, �Ko�a Fortuny� czy innego, niebywale atrakcyjnego
programu.
Deesowi podoba�a si� tam tylko jedna rzecz: gruntowy pas startowy na Lakeview
by�
r�wnie g�adziutki jak tamten w Maine.
Przywyk�em ju� do takich pas�w - pomy�la�, gdy jego beech dotkn�� zgrabnie
ko�ami ziemi
i zacz�� zwalnia�. �adnych wstrz�s�w, jak na po�atanym asfaltem betonie, �adnych
dziur, w
kt�rych mo�na sobie wykr�ci� kostk�... tak, te pasy stanowczo mi odpowiadaj� i
bardzo je
lubi� - skonkludowa� w my�lach.
W Alderton nikt nie pyta� go o portrety ani prezydent�w, ani ich przyjaci�.
Miasteczko -
licz�ce sobie nieca�e tysi�c mieszka�c�w - by�o wstrz��ni�te. Kilku
niepe�noetatowych
pracownik�w lotniska, kt�rzy wraz ze �wi�tej pami�ci Buckiem Kendallem
prowadzili prawie
za darmo deficytowe przedsi�wzi�cie, by�o r�wnie� poruszonych do g��bi. Dees na
dobr�
spraw� nie mia� nawet z kim porozmawia�; nie by�o �adnego �wiadka na miar� Ezry
Hannona. Hannon m�wi� wprawdzie m�tnie - pomy�la� z zadum� Dees - ale
przynajmniej
m�wi�.
- To musia� by� ch�op na schwa� - o�wiadczy� mu jeden z niepe�noetatowych
pracownik�w.
- Stary Buck wa�y� dobrych sto kilogram�w i by� �agodnym, spokojnym cz�owiekiem.
Je�li
jednak kto� go zirytowa�, mocno m�g� tego p�niej �a�owa�. �eby� pan widzia�,
jak boksowa�
przed dwoma laty w cyrku, kt�ry przyjecha� na karnawa� do Poughkeepsie.
Oczywi�cie, takie
walki s� prawnie zabronione, ale Buck nawala� z ratami za swojego pipera, wi�c
do�o�y�
tamtemu si�aczowi. Zwin�� ca�e dwie�cie dolar�w i od razu odni�s� je do kasy
po�yczkowej
na dwa dni przed tym, jak mieli odebra� mu samoch�d.
Pracownik potrz�sn�� g�ow�, sprawia� wra�enie tak przybitego, �e Dees mia�
ochot�
wyci�gn�� aparat fotograficzny. Czytelnicy Inside View z ca�� pewno�ci� ch�tnie
obejrzeliby
sobie t� poci�g�� pobru�d�on� twarz o �a�osnym wyrazie. Dees postanowi�
sprawdzi�, czy
Buck Kendall mia� psa. Czytelnicy Inside View z ch�ci� obejrz� fotografi� psa,
kt�ry nale�a�
do zamordowanego. Usadzi�by psa na werandzie domu, w kt�rym mieszka� Kendall, a
zdj�cie
opatrzy�by podpisem: BUFFY B�DZIE BARDZO D�UGO CZEKA�, albo jako� tak.
- To okropne - powiedzia� ze wsp�czuciem Dees.
Pracownik westchn�� i pokiwa� g�ow�.
- Facet musia� zaj�� go od ty�u. Nie mog� sobie tego inaczej wyobrazi�.
Dees nie wiedzia�, z kt�rej strony napastnik zaatakowa� Gerarda �Bucka"
Kendalla;
wiedzia� tylko, �e nie rozerwa� mu gard�a. Tym razem w szyi ofiary by�y dwa
otwory, otwory,
przez kt�re zapewne �Dwight Renfield� wyssa� krew. Z tym tylko, �e zgodnie z
o�wiadczeniem koronera, otwory znajdowa�y si� po przeciwnych stronach szyi;
jeden w �yle
szyjnej, a drugi w t�tnicy. Nie by�y to jednak lekkie �lady jak u Beli Lugosiego
czy w du�o
mocniejszych scenach z udzia�em Christophera Lee. Koroner w swoim raporcie
operowa�
miarami metrycznymi, ale Dees bez trudu prze�o�y� to na swoje, a Morrison mia�
pod r�k�
niezawodn� Libby Grannit, kt�ra obrobi ju� odpowiednio sk�pe informacje podane w
suchym
raporcie koronera. Zab�jca posiada� z�by takie, jak kt�ry� z ulubionych przez
czytelnik�w
Inside View Bigfeet�w, albo te� zrobi� dziury w szyi Kendalla w bardziej
prozaiczny spos�b -
za pomoc� m�otka i d�ugiego, grubego gwo�dzia.
ZAB�JCZY NOCNY LATAWIEC DZIURAWI SWE OFIARY I WYPIJA ICH KREW.
Obie ofiary s� m�czyznami zamordowanymi tego samego dnia cho� w r�nych
miejscach.
Nie�le.
Nocny Latawiec prosi� o zezwolenie na l�dowanie na Lakeview kr�tko po wp� do
jedenastej wieczorem dwudziestego trzeciego lipca. Kendall udzieli� zezwolenia i
zanotowa�
dobrze ju� znany Deesowi numer samolotu: N 101BL, imi� i nazwisko pilota �Dwight
Renfield�, a model maszyny jako �Cessna Skymaster 337�. Nic nie wspomnia� o
pomalowanych na czerwono dyszach ani tym bardziej o rozwianym na kszta�t
nietoperzych
skrzyde� czarnym jak dupa �wistaka p�aszczu z podszewk� czerwon� jak w�z
stra�acki. Ale
Dees by� pewien, �e tak dok�adnie by�o. Nocny Latawiec wyl�dowa� w Alderton
kr�tko po
wp� do jedenastej wieczorem, zabi� wysokiego, pot�nie zbudowanego Bucka
Kendalla,
wypi� mu krew i odlecia� swoj� cessn� jaki� czas przed tym, jak na lotnisku, o
pi�tej rano,
dwudziestego czwartego lipca, pojawi�a si� Jenny Kendall ze �wie�o usma�onymi
nale�nikami dla m�a i znalaz�a jego pozbawione krwi zw�oki.
Kiedy Dees sta� przed przypominaj�cym bardziej barak hangarem i wie�� kontroln�
zarazem i przetrawia� zebrane informacje, przysz�a mu do g�owy my�l, �e je�li
cz�owiek
oddaje krew, w zamian mo�e spodziewa� si� szklanki soku pomara�czowego i s��w
podzi�kowania. Kiedy natomiast j� bierze a konkretnie wysysa - to on, Dees, ma
zgrabny
tytu� na pierwsz� stron�. Wyla� resztk� pod�ej kawy na ziemi� i pomaszerowa� w
stron�
swego samolotu, got�w polecie� na po�udnie, do Maryland. Wtedy te� przysz�o mu
do g�owy,
�e Bogu, kiedy ko�czy� tworzenie majstersztyku, jakim mia�o by� jego tw�rcze
imperium,
musia�a zadr�e� r�ka.
6
Teraz, w dwie paskudne godziny po opuszczeniu krajowego lotniska w Waszyngtonie,
sprawy przybra�y du�o gorszy obr�t, i to zatrwa�aj�co nagle. �wiat�a na pasie
startowym
nieoczekiwanie pogas�y, ale Dees spostrzeg�, �e ciemno�� zapad�a nie tylko na
lotnisku -
po�ow� Wilmington i ca�e Wrightsville Beach r�wnie� spowi�y egipskie ciemno�ci.
System
ILS nieustannie dzia�a�, wi�c Dees chwyci� mikrofon i zawo�a�:
- Co si� sta�o? Wilmington, odezwij si�!
W odpowiedzi dobieg� go jedynie szum w g�o�niku i czyje� odleg�e, mamrocz�ce
g�osy,
jakby rozmawia�y ze sob� duchy. Odwiesi� mikrofon, ale nie trafi� w wide�ki i
urz�dzenie,
zawieszone na spr�ystym przewodzie, niczym jojo uderzy�o w pod�og�. Dees nie
zwr�ci� na
to uwagi. Jego wo�anie do mikrofonu by�o jedynie odruchem. Wiedzia�, co si�
sta�o; wiedzia�
to r�wnie dobrze jak to, �e s�o�ce za kilka sekund ca�kowicie skryje si� za
horyzontem.
Piorun uderzy� w podstacj� elektroenergetyczn� zlokalizowan� w pobli�u lotniska.
Ca�y
problem polega� na tym, jak d�ugo b�dzie nieczynna.
- Masz wolny pas - dobieg� go czyj� g�os.
Natychmiast (i rozs�dnie) odezwa� si� inny g�os, stwierdzaj�c, �e wszystko jest
do bani.
Dees generalnie wiedzia�, co ma robi� w takiej sytuacji; nauczono go tego
jeszcze w szk�ce
lotniczej. Logika i znajomo�� lotniczego fachu m�wi�y mu, �e powinien skierowa�
si� na inny
pas, a potem nawi�za� ��czno�� z kontrol� ruchu. L�dowanie w takim zamieszaniu
mog�o
tylko narobi� wi�kszego ba�aganu.
Z drugiej strony, je�li nie wyl�duje teraz - teraz i natychmiast - Nocny
Latawiec b�dzie mia�
okazj� mu umkn��. Mog�o to kosztowa� �ycie cz�owieka (lub wielu ludzi), ale tego
czynnika
w swoim r�wnaniu Dees raczej nie uwzgl�dnia�... dop�ki nie b�ysn�� mu w g�owie
pomys�
niczym jaskrawa �ar�wka. Oczyma wyobra�ni ujrza� ogromny tytu� w gazecie
wypisany
rozstrzelonymi literami:
BOHATERSKI REPORTER RATUJE (tu poda� liczb�, mo�liwie jak najwi�ksz�, ale tak�,
�eby uwierzyli w ni� naiwni) ISTNIE� LUDZKICH Z R�K SZALONEGO NOCNEGO
LATAWCA.
Ud�aw si�, Wsiowy Jasiu - pomy�la� Dees i w dalszym ci�gu schodzi� do l�dowania
na pas
trzydziesty czwarty. �wiat�a na lotnisku nieoczekiwanie rozb�ys�y, jakby
aprobowa�y decyzj�,
kt�r� Dees przed chwil� podj��, lecz zaraz zn�w zgas�y, zostawiaj�c mu na
siatk�wkach
powidok barwy zgni�ego avocado. W tym samym momencie z radia dobieg� dziwaczny
szum,
a potem wrzask Wsiowego Jasia.
- N 471B, natychmiast skr�caj w lewo! Piedmont, natychmiast w prawo! Jezu
Chryste,
kolizja w powietrzu... chyba dojdzie do kolizji...
Instynkt samozachowawczy Deesa by� r�wnie silny jak jego wra�liwo�� na zapach
krwi.
Nie dostrzeg� nawet pulsuj�cych �wiate� l�dowania samolotu 727 nale��cego do
linii
lotniczych Piedmont. Zbyt poch�on�o go wykonanie gwa�townego, na tyle ciasnego
skr�tu w
lewo, na ile tylko pozwala�a mu zwrotno�� beecha - skr�tu ciasnego jak cipa
dziewicy, kt�rej
zalety Dees doceni jeszcze tylko wtedy, gdy wyjdzie ca�o z tej g�wnianej
sytuacji. Przez
chwil� widzia�/czu�, �e co� ogromnego zawis�o nad nim dos�ownie o centymetry, a
nast�pnie
beech 55 zacz�� si� trz���, jakby otaczaj�ce go powietrze sta�o si� szorstkie i
twarde niczym
sproszkowane szk�o. Z kieszeni na piersi wypad�y Deesowi papierosy i rozsypa�y
si� po ca�ej
kabinie. Ciemniej�ce nad Wilmington niebo szale�czo zawirowa�o. Reporter poczu�,
�e
�o��dek podchodzi mu do serca i zaczyna wypycha� je w stron� gard�a. W k�ciku
ust pojawi�
si� b�belek �liny. Mapy pofrun�y po kabinie jak ptaki. Z zewn�trz dobiega�
grzmot
odrzutowych silnik�w i ryk prutego powietrza. Jedno okno w czteroosobowej
kabinie
samolotu implodowa�o i do �rodka z astmatycznym �wistem wdar� si� pot�ny
podmuch
powietrza, kt�ry niczym tornado zacz�� miota� wszystkimi nie przymocowanymi
przedmiotami.
- N 471B, wr�� na poprzedni� wysoko��! - dar� si� Wsiowy Jasio.
Dees u�wiadomi� sobie, �e w�a�nie zapaskudzi� spodnie, za kt�re zap�aci�
dwie�cie dolar�w.
Po prostu zsika� si�, oddaj�c dobre p� litra gor�cego moczu. Ale pocieszy� si�
my�l�, �e stary
Wsiowy Jasio popu�ci� w spodnie wszystkie zjedzone tego dnia batoniki Mars. Tak
w ka�dym
razie zabrzmia� w radiu jego g�os.
Dees mia� przy sobie du�y szwajcarski scyzoryk. Wyci�gn�� go z prawej kieszeni
spodni i
trzymaj�c lew� r�k� dr��ki sterowe, naci�� przez koszul� lewe przedrami�, tu� na
�okciem.
Pojawi�a si� krew. Bez chwili wahania zaci�� si� p�ytko r�wnie� tu� pod lewym
okiem. Z�o�y�
n� i w�o�y� go do schowka na mapy umieszczonego w drzwiach po swojej stronie.
Zabior�
go p�niej - pomy�la�. - Je�li o tym zapomn�, mog� mie� powa�ne k�opoty. Ale
wiedzia�, �e
nie zapomni, bo tej nocy b�dzie mia� do czynienia z Nocnym Latawcem.
Zn�w zap�on�y �wiat�a na pasie startowym - mia� nadziej�, �e tym razem ju� na
dobre -
lecz ich lekkie pulsowanie wyra�nie wskazywa�o na to, �e s� zasilane z
generatora. Ponownie
skierowa� beecha na pas trzydziesty czwarty. Po lewym policzku do k�cika ust
sp�ywa�a mu
krew. Zliza� j� j�zykiem i splun�� r�owaw� �lin�. Nigdy nie zapominaj o
drobnych sztucz-
kach - napomnia� si� w my�lach. - Zaufaj instynktowi, a on ju� sam bezpiecznie
doprowadzi
ci� do domu.
Popatrzy� na zegarek. S�o�ce mia�o zaj�� za czterna�cie minut. Stanowczo za
szybko.
- Beech, wznie� si�! - krzykn�� Wsiowy Jasio. - Og�uch�e� czy co?
Dees, nie spuszczaj�c wzroku ze �wiate� pasa na l�dowisku, na �lepo si�gn�� po
poskr�cany
przew�d, na kt�rym zwisa� mikrofon. Przesuwaj�c palce po kablu, si�gn�� w ko�cu
do
samego urz�dzenia. Nacisn�� przycisk.
- Pos�uchaj, ty francowaty sukinsynu - wycedzi� przez zaci�ni�te z�by. - Ten 727
o ma�o nie
zrobi� ze mnie marmolady truskawkowej, poniewa� ten wasz g�wniany generator nie
zadzia�a� wtedy, kiedy nale�a�o, i nie dociera�y do mnie polecenia kontroli
lotu. Nie wiem, ile
os�b w tym samolocie pasa�erskim r�wnie� o ma�o nie zosta�o przerobionych na
tak� sam�
marmolad�, ale ty wiesz i wie za�oga samolotu. A to, �e jeszcze wszyscy �yj�, to
tylko dzi�ki
temu, �e kapitan 727 wykaza� tyle refleksu, �eby natychmiast wykona� skr�t w
prawo, a ja
by�em do�� bystry, �eby skr�ci� w stron� przeciwn�. Lecz m�j samolot zosta�
uszkodzony, a
ja jestem ranny. Wi�c je�li natychmiast nie dasz mi zezwolenia na l�dowanie,
wyl�duj�
gdziekolwiek. Z tym tylko, �e je�li b�d� musia� usi��� bez zezwolenia, za�atwi�
ci
przes�uchanie przed Komisj� Federalnego Biura Lotnictwa. Ale najpierw osobi�cie
przestawi�
ci dup� na miejsce g�owy i odwrotnie. Rozumiesz, palancie?
W radiu zapad�a d�uga cisza m�cona jedynie trzaskami i szumem w eterze. I nagle
rozleg�
si� cichy, niepewny g�osik, nic a nic nie przypominaj�cy poprzedniego pe�nego
wigoru tonu
Wsiowego Jasia:
- Ej, pos�uchaj! Pas numer trzydzie�ci cztery masz wolny.
Dees u�miechn�� si� pod nosem i skierowa� maszyn� w stron� l�dowiska.
Wcisn�� guzik mikrofonu i mrukn��:
- By�em troch� szorstki. Przepraszam. Ale to normalne, kiedy cz�owiekowi w
�lepia zajrzy
�mier�.
Ziemia nie odpowiedzia�a.
- Mam ci� w dupie - powiedzia� Dees i skierowa� samolot w d�, opieraj�c si�
trudnej do
przezwyci�enia ochocie zerkni�cia na zegarek.
7
Dees by� cz�owiekiem zahartowanym i cho� czu� z tego powodu dum�, przyznawa� sam
przed sob�, �e nie ma co zaprzecza�, i� odkrycie w Duffrey sprawi�o, �e na ca�ym
ciele
wyst�pi�a mu g�sia sk�rka. Cessna Nocnego Latawca ca�y dzie� - trzydziestego
pierwszego
lipca - pozostawa�a na skraju pasa startowego, ale stanowi�o to zaledwie
preludium do ca�ej
historii, kt�ra w�a�nie spowodowa�a, �e po plecach Deesa przechodzi�y ciarki.
Wiernych
czytelnik�w Inside View interesowa�a naturalnie wy��cznie krew; i tak powinno
by� - �wiat
bez ko�ca, amen, amen - ale Dees coraz bardziej zdawa� sobie spraw� z tego, �e
krew (a w
przypadku Raya i Ellen Sarch�w brak krwi) to jedynie pocz�tek ca�ej historii. Za
krwi�
bowiem istnia�y ca�e otch�anie, mroczne i obce.
Dees przyby� do Duffrey �smego sierpnia, w nieca�y tydzie� po Nocnym Latawcu.
Przez
ca�y czas nie dawa�o mu spokoju pytanie, gdzie jego stary, przypominaj�cy
nietoperza k