8173

Szczegóły
Tytuł 8173
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

8173 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 8173 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

8173 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

STEPHEN KING NOCNY LATAWIEC ( The Night Flier ) prze�o�y� Micha� Wroczy�ski 1 Mimo posiadanej licencji pilota tak naprawd� Dees nie od razu zainteresowa� si� morderstwami na lotnisku w Maryland - dopiero po trzecim i czwartym z rz�du. Wtedy poczu� ow� specyficzn� wo� stanowi�c� mieszanin� zapachu krwi i wydartych wn�trzno�ci, kt�rej oczekiwali czytelnicy Inside View. Dla reportera popularnego pisma ilustrowanego specjalizuj�cego si� w sensacji po�cig za takim tematem w po��czeniu z dobr� brukow� histori� kryminaln� staje si� czym� wi�cej ni� gr�; staje si� pogoni� za �wi�tym Graalem. Na Deesa czeka�a dobra i z�a wiadomo��. Dobra m�wi�a, �e to on pierwszy wpad� na trop ca�ej historii, wyprzedzaj�c reszt� zgrai; wci�� wi�c by� nie do ugryzienia, ci�gle by� najwa�niejszym, ci�gle najsilniejszym knurem w chlewie. Z�a wiadomo�� natomiast m�wi�a, �e r�e jednak nale�a�y do Morrisona... w ka�dym razie do teraz. Morrison, niedawno mianowany naczelny redaktor, zerwa� je, mimo �e Dees, weteran dziennikarstwa, zapewnia� go, i� poza dymem i echami nic tam nie ma. Dees z�yma� si� w duchu - tak naprawd�, to by� w�ciek�y - �e to Morrison pierwszy zw�szy� zapach krwi, i w przyp�ywie bezrozumnej w�ciek�o�ci mia� ochot� naczelnego oszcza�. I wiedzia�, jak to zrobi�. - M�wisz, �e Duffrey w Maryland, tak? Morrison skin�� g�ow�. - I prasa jeszcze nic nie wyniucha�a? - zapyta� Dees i z zadowoleniem stwierdzi�, �e Morrison si� zje�y�. - Je�li pytasz, czy kto� zasugerowa� ju� seryjnego zab�jc�, to odpowied� brzmi �nie" - odpar� sztywno. Ale szybko do tego dojd� - pomy�la� Dees. - Ale szybko do tego dojd� - powiedzia� Morrison. - Je�li zdarzy si� jeszcze jedno... - Poka� mi kartotek� - odezwa� si� Dees, wskazuj�c teczk� w kolorze sk�ry, le��c� na osobliwie pustym biurku Morrisona. Ale �ysiej�cy redaktor naczelny opar� na niej d�o� i Dees zrozumia� dwie rzeczy: Morrison poda mu teczk�, ale Dees b�dzie musia� najpierw zap�aci� za pocz�tkowe niedowierzanie... i swoj� wynios�� postaw� ja-tutaj-jestem-weteranem. C�, mo�e tak i powinno by�. Mo�e i najsilniejszy knur w chlewie potrzebuje czasami, �eby kto� poci�gn�� go za zakr�cony ogon. Mo�e powinien od�wie�y� sobie pami�� o tym, gdzie jest jego miejsce w ca�ym porz�dku rzeczy. - My�la�em, �e wybierasz si� do Muzeum Historii Naturalnej, �eby pogada� z tym go�ciem od pingwin�w - odpar� Morrison. K�ciki ust wygi�y mu si� w diabolicznym u�miechu. - Wiesz, z tym, kt�ry twierdzi, �e s� m�drzejsze od ludzi i delfin�w. Dees wskaza� palcem jedyn� rzecz, kt�ra, poza teczk� oraz fotografi� niezbyt �adnej �ony Morrisona i tr�jki jego niezbyt �adnych dzieci, sta�a na biurku: du�y koszyk z drutu opatrzony tabliczk� z napisem CHLEB CODZIENNY. W tej chwili w koszyku znajdowa� si� jedynie cienki plik r�kopis�w, sze�� albo osiem stron spi�tych charakterystycznym, magnesowym spinaczem Deesa oraz koperta w napisem: KLISZE; NIE ZGINA�. Morrison zdj�� d�o� z teczki (got�w w ka�dej chwili po�o�y� j� tam z powrotem, gdyby tylko Dees wyci�gn�� r�k�), otworzy� kopert� i wytrz�sn�� z niej dwa arkusze z czarno- bia�ymi fotografiami nie wi�kszymi ni� znaczek pocztowy. Ka�de zdj�cie przedstawia�o d�ugi szereg pingwin�w wytrzeszczaj�cych �lepia na widza. By�o w nich niew�tpliwie co� niesamowitego - Mertonowi Morrisonowi kojarzy�y si� z zombi George'a Romero przebranymi w smokingi. Redaktor naczelny skin�� g�ow� i z powrotem wsun�� fotografie do koperty. Dees z zasady nie lubi� redaktor�w, ale musia� przyzna�, �e ten, kt�rego mia� teraz przed sob�, przynajmniej nie jest g�uchy na sugestie innych, je�li tylko uzasadnia�a to sytuacja. To rzadka cecha i Dees podejrzewa�, �e w starszym wieku mo�e przysporzy� Morrisonowi wielu problem�w zdrowotnych. A mo�e ju� zacz�y si� takie k�opoty. Oto siedzia� przed nim m�czyzna, kt�ry z pewno�ci� nie uko�czy� jeszcze trzydziestu pi�ciu lat, a ju� by� w siedemdziesi�ciu pi�ciu procentach �ysy. - Niez�e - stwierdzi� Morrison. - Kto je robi�? - Ja - odrzek� Dees. - Zawsze robi� fotki do swoich tekst�w. Czy nigdy nie zwracasz uwagi na autor�w zdj��? - Nie, zazwyczaj nie - powiedzia� Morrison i popatrzy� na tytu�, jakim Dees opatrzy� artyku� o pingwinach. Libby Grannit z obr�bki literackiej z pewno�ci� wymy�li�aby celniejszy i bardziej przemawiaj�cy do wyobra�ni nag��wek - w ko�cu na tym polega�a jej praca i za to jej redakcja p�aci�a - ale i Dees mia� niez�e wyczucie przy wymy�laniu tytu��w. Zawsze trafia� na w�a�ciw� ulic�, je�li nawet nie pod w�a�ciwy adres i numer mieszkania. OBCA INTELIGENCJA NA BIEGUNIE PӣNOCNYM. Tak brzmia� tytu� jego artyku�u. Pingwiny, naturalnie, wcale nie by�y obcymi, a ponadto Morrison dobrze wiedzia�, �e tak naprawd� ptaki te �yj� na biegunie po�udniowym. Ale to ju� nie mia�o wi�kszego znaczenia. Czytelnicy Inside View mieli bzika na punkcie zar�wno Obcych jak i Inteligencji (zapewne dlatego, �e wi�kszo�� z nich czu�a si� jak ci pierwsi, a tej drugiej im brakowa�o) i tylko to si� liczy�o. - Tytu� pozostawia to i owo do �yczenia - zacz�� Morrison - ale... - ...ale to ju� sprawa Libby - doko�czy� za niego Dees. - A wi�c... - A wi�c? - szybko zapyta� Morrison. Szeroko rozwartymi, niebieskimi oczyma, w kt�rych malowa�a si� sama niewinno��, popatrzy� na Deesa zza okular�w w z�oconej oprawie. Zn�w po�o�y� d�o� na teczce, u�miechn�� si� i czeka�. - A wi�c co chcia�e� powiedzie�? �e nie mam racji? Morrison u�miechn�� si� odrobin� szerzej. - Tylko tyle, �e mo�esz nie mie� racji. Tak mi si� wydaje... wiesz, jak� jestem kizi�-mizi�. - No dobrze, opowiedz mi o wszystkim - odpar� Dees, ale odpr�y� si�. Czu� si� lekko upokorzony; �ciska�o go w do�ku, a nie cierpia� tego uczucia. Morrison, z praw� r�k� wci�� spoczywaj�c� na teczce, spogl�da� na niego uwa�nie. - No c�, mo�e si� myli�em. - To wielkodusznie z twojej strony, �e si� do tego przyznajesz - odrzek� Morrison i wr�czy� mu teczk�. Dees chwyci� j� zach�annie, usiad� na stoj�cym przy oknie krze�le i zacz�� przegl�da� jej zawarto��. To, co tym razem wyczyta� - by�y to tylko lu�ne doniesienia agencji informacyjnej oraz wycinki z wychodz�cych w ma�ym miasteczku tygodnik�w - wstrz�sn�o nim do g��bi. Nie zwr�ci�em na to poprzednio uwagi - stwierdzi� w duchu i doda�: - Dlaczego? Nie wiedzia�... ale zdawa� sobie spraw� z tego, �e je�li jeszcze raz przeoczy tak� histori�, b�dzie musia� gruntownie zrewidowa� sw�j pogl�d, �e jest najsilniejszym knurem w redakcyjnym chlewie. Wiedzia� te� jeszcze co�: je�li role jego i Morrisona odwr�c� si� (a w ci�gu ostatnich dw�ch lat dwukrotnie odm�wiono mu fotela redaktora naczelnego Inside View), to Morrison, zanim Dees wr�czy mu jak�kolwiek kartotek�, b�dzie musia� pe�za� przed nim na brzuchu jak gadzina. Chrzani� to - pomy�la�. - Powinienem natychmiast da� mu kopa w dup� i wywali� na ulic�. Przemkn�a mu przez g�ow� my�l, �e si� wypali�. Jak�e cz�sto ludzie w tej bran�y wypalali si� kompletnie. Przez ca�e lata mo�na sobie pisa� o lataj�cych talerzach porywaj�cych ca�e brazylijskie wioski (zazwyczaj ilustrowa�o si� takie artyku�y rozmazanym zdj�ciem rz�du po��czonych szeregowo �ar�wek), o psach potrafi�cych rachowa� i wywalonych z pracy ojcach, r�bi�cych siekier� w�asne dzieci niczym drewno na podpa�k�. I nagle, kt�rego� dnia, przychodzi za�amanie. Jak w przypadku Dottie Walsh, kt�ra pewnego wieczoru wr�ci�a do domu, wesz�a do wanny, a g�ow� owin�a sobie plastikow� torb�. Nie b�d� g�upi - upomnia� si� w duchu. Ale niepok�j nie chcia� go opu�ci�. Trafi� na temat, wspania�y temat, wielki jak �ycie i dwukrotnie bardziej od �ycia odra�aj�cy. Jak, do licha, m�g� co� takiego przegapi�? Popatrzy� na Morrisona, kt�ry ze splecionymi na brzuchu r�kami buja� si� na krze�le i bacznie go obserwowa�. - Tak? - zapyta� Morrison. - C�, to mo�e by� wielki numer. Ale to nie wszystko. Podejrzewam, �e to mo�e by� prawda. - Nie obchodzi mnie, czy jest to prawda, czy nie - odpar� Morrison. - Wa�ne, �eby gazeta si� sprzedawa�a. A dzi�ki opublikowaniu tej historii mo�e sprzedawa� si� jak sto diab��w, prawda, Richardzie? - Zgadza si�. - Dees wsta� i w�o�y� teczk� pod pach�. Chc� ruszy� tropem tego go�cia i prze�ledzi� jego tras�, zaczynaj�c od miejsca, kt�re ju� znamy, od Maine. - Richardzie? Dees odwr�ci� si� w progu. Zobaczy�, �e Morrison ponownie ogl�da klisze i u�miecha si� pod nosem. - Co my�lisz o tym, �eby�my zamie�cili najlepsze z tych zdj�� obok fotografii Danny'ego DeVito z filmu o Batmanie? - Ja na to jak na lato - odpar� Dees i wyszed�. Nieoczekiwanie odesz�y go wszelkie w�tpliwo�ci, przesta�y dr�czy� natr�tne pytania. Zn�w poczu� znajomy zapach krwi, silny i w jaki� gorzki spos�b poci�gaj�cy. W jednej chwili zapragn�� zg��bi� wszystko do samego ko�ca. Koniec przyszed� tydzie� p�niej, ale nie w Maine, nie w Maryland, ale znacznie bardziej na po�udnie, w Karolinie P�nocnej. 2 By�o lato, bawe�na wyro�ni�ta i �ycie powinno by� proste. Ale w ten d�ugi dzie�, kt�ry ju� chyli� si� ku wieczorowi, Richardowi Deesowi nic nie przychodzi�o �atwo. G��wnym problemem - jak dot�d - by�a niemo�no�� dotarcia na niewielkie lotnisko Wilmington, kt�re obs�ugiwa�o zaledwie jeden transportowiec, kilka samolot�w wahad�owych oraz mas� prywatnych maszyn. W okolicy szala�a straszna burza i Dees kr��y� w odleg�o�ci stu pi��dziesi�ciu kilometr�w od celu. Wznosz�c si� gwa�townie i opadaj�c w niespokojnym powietrzu, kl�� pod nosem na widok zachodz�cego s�o�ca. Zezwolenie na l�dowanie dosta� dopiero za kwadrans �sma. Do zmierzchu brakowa�o nieca�e czterdzie�ci minut. Nie wiedzia�, czy Nocny Latawiec post�pi wedle swej utartej procedury, ale je�li tak, to niebawem go spotka. A Latawiec tu by�. O tym Dees wiedzia� na pewno. Znalaz� w�a�ciwe miejsce i w�a�ciw� cessn� skymaster. Osobnik, kt�rego �ciga�, m�g� r�wnie dobrze wybra� Virginia Beach, Charlotte, Birmingham albo jakie� miejsce po�o�one bardziej na po�udnie. Ale nie wybra�. Dees nie wiedzia�, gdzie tamten ukrywa� si� po opuszczeniu Duffrey w Maryland, zanim przyby� tutaj, ale niewiele go ta kwestia obchodzi�a. Wystarcza�o, �e intuicja go nie zawiod�a - typ, kt�rego �ciga�, ci�gle operowa� w powietrzu. Wi�ksz� cz�� ubieg�ego tygodnia Dees sp�dzi� przy telefonie, wydzwaniaj�c na wszystkie znajduj�ce si� na po�udnie od Duffrey lotniska, kt�re wydawa�y si� odpowiednie dla modus operandi Latawca. Wci�� i wci�� naciska� w wynajmowanym w motelu Days Inn pokoju guziki w telefonie tak d�ugo, a� zacz�� pali� go palec, a ludzie po drugiej stronie drutu zaczynali wyra�a� irytacj� z powodu tak natr�tnego molestowania. Ale w ko�cu, jak to cz�sto w �yciu bywa, jego up�r przyni�s� owoce. Przez ca�� ubieg�� noc na lotniskach, kt�re zdecydowa� si� obserwowa�, l�dowa�y prywatne samoloty, a najwi�cej w�r�d nich by�o modeli Cessna Skymaster 337. Nic dziwnego, skoro ten typ maszyn stanowi� samolotowy odpowiednik toyoty. Ale cessna 337, kt�ra zesz�ej nocy wyl�dowa�a na lotnisku w Wilmington, by�a t� maszyn�, jakiej szuka�. Co do tego nie by�o w�tpliwo�ci. Mia� wreszcie tego typka. Mia� go w gar�ci. - N 471 B, wektor ILS, pas trzydziesty czwarty - rozleg� si� lakoniczny g�os w s�uchawkach. - Kierunek sto sze��dziesi�t. Zejd� ni�ej i pozosta� na tysi�cu. - Kierunek sto sze��dziesi�t. Schodz� z dw�ch na tysi�c. - I uwa�aj. Na dole panuje okropna pogoda. - Roger - odpar� Dees, my�l�c, �e Wsiowy Jasiek, kt�ry do kontroli ruchu trafi� z jakiego� wioskowego browaru, to zwyk�y dupek, skoro gada o pogodzie. Dees wiedzia�, �e na dole panuj� paskudne warunki. Widzia� przecie� b�yskawice niczym gigantyczne fajerwerki, a ostatnie czterdzie�ci minut sp�dzi� kr���c nad okolic� i czuj�c si� bardziej jak w mikserze ni� jak w dwusilnikowym beechcrafcie. Wy��czy� autopilota, kt�ry ju� stanowczo zbyt d�ugo prowadzi� go nad rolnicz� Karolin� P�nocn� w sw�j bezmy�lny spos�b widzisz-to, nie-widzisz-tego. Mocno chwyci� dr��ki ster�w. Na dole nie by�o �adnych plantacji na tyle wysokiej bawe�ny, �eby m�g� j� dostrzec. Tylko puste pola po uprawach tytoniu zaro�ni�te obecnie bylinami i �ubinem. Dees, obser- wowany przez kontrol� ruchu lotniczego na wie�y, z rado�ci� r�cznie skierowa� samolot do Wilmington i na ILS obni�a� lot, zbli�aj�c si� do lotniska. Si�gn�� po komunikator. Zamierza� wywo�a� Wsiowego Jasia i zapyta� go, czy tam, na parterze, nie wydarzy�o si� co� dziwacznego - czytelnicy Inside View uwielbiali takie ciemne, burzowe noce - ale po chwili zastanowienia odwiesi� mikrofon. Do zapadni�cia zmroku zosta�a jeszcze chwila - w drodze z krajowego lotniska w Waszyngtonie zweryfikowa� miejscowy czas obowi�zuj�cy w Wilmington. Nie - pomy�la�. - Jeszcze na jaki� czas zachowam wszystkie pytania dla siebie. W to, �e Nocny Latawiec jest prawdziwym wampirem, Dees wierzy� r�wnie mocno jak we wr�k� Tooth Fairy, kt�ra, gdy by� dzieckiem, w zamian za wypadni�te mleczaki zostawia�a mu pod poduszk� dwudziestopi�ciocentowe monety. Ale je�li facet my�li, �e jest wampirem - a Dees by� �wi�cie przekonany, �e tak w�a�nie jest - to powinien starannie wcieli� si� w od- grywan� przez siebie rol�. Ostatecznie �ycie stanowi replik� sztuki. Hrabia Dracula z licencj� pilota. Musisz, ch�opie, sam przed sob� przyzna� - my�la� Dees - �e to du�o lepsze ni� pingwiny- zab�jcy planuj�ce zniszczenie rasy ludzkiej. Kiedy zni�aj�c lot wpad� w warstw� cumulus�w, beechem zacz�o rzuca�. Dees zakl��, zacisn�� mocniej d�onie na sterach i wyr�wna� lot maszyny, wyra�nie niezadowolonej z warunk�w pogodowych, w jakich kazano jej lecie�. Nie tylko ty, kotku - skonstatowa�. Kiedy wylecieli z chmury, dostrzeg� wyra�nie �wiat�a Wilmington i Wrightsville Beach. Tak, prosz� �askawego pana, grubasom, kt�rzy robi� zakupy w 7-ELEVEN, spodoba si� ta historyjka - pomy�la�, kiedy po lewej stronie niebo przeci�a b�yskawica. - Kupi� niezliczon� liczb� egzemplarzy naszego pisma, kiedy wylegn� wieczorem po ciasteczka Twinkies i piwo. Ale ta historia to co� znacznie, znacznie wi�cej i Dees doskonale zdawa� sobie z tego spraw�. Ten artyku� b�dzie... no c�, nie ma co kry�... b�dzie po prostu cholernie dobry. Ten artyku� b�dzie prawdziwy. Cz�owieku, w swoim czasie takie s�owo nigdy nie przesz�oby ci przez gard�o - zauwa�y�. - Mo�e ju� si� wypali�e�? A jednak w g�owie ca�y czas, niczym najcudowniejsza baletnica, ta�czy� mu olbrzymi nag��wek w czasopi�mie: DZIENNIKARZ Z INSIDE VIEW CHWYTA SZALONEGO NOC- NEGO LATAWCA. PIERWSZORZ�DNA HISTORIA O TYM, JAK SCHWYTANY ZOSTA� WYPIJAJ�CY KREW SWYCH OFIAR NOCNY LATAWIEC. �MUSIA�EM J� PIƔ - O�WIADCZA ZAB�JCZY DRACULA. Nie jest to mo�e aria operowa na najwy�szych rejestrach - zgadza� si� w my�lach Dees - ale brzmi doskonale: Brzmi jak s�owicze trele. Ostatecznie si�gn�� po mikrofon i nacisn�� guzik. Wiedzia�, �e jego uwielbiaj�cy krew kole� ci�gle jest na dole, ale on odzyska spok�j dopiero wtedy, gdy si� o tym upewni. - Wilmington, tu N 471B. Czy ci�gle tam jeszcze macie skymastera 337 z Maryland? - Wygl�da na to, �e tak, stary byku - rozleg� si� po�r�d trzask�w g�os radiooperatora. - Ale nie mog� teraz z tob� gaw�dzi�. Ruch w powietrzu jak wszyscy diabli. - Czy ma czerwone dysze? - upiera� si� Dees. Przez chwil� my�la�, �e nie otrzyma odpowiedzi. - Czerwone dysze, roger. A teraz spieprzaj z eteru, N 471B, je�li nie chcesz, �eby zwali�a ci si� na �eb Federalna Komisja Telekomunikacyjna. Musz� dzi� jeszcze usma�y� du�o ryb, a mam ma�o patelni. - Dzi�ki, Wilmington - powiedzia� Dees najbardziej uk�adnym tonem. Wysun�� �rodkowy palec w mi�dzynarodowym ge�cie i wyszczerzy� z�by, nie zauwa�aj�c nawet kolejnego wstrz�su maszyny, kt�ra zn�w wlecia�a w chmur�. Skymaster, czerwone dysze... Dees by� got�w za�o�y� si� o ca�� przysz�oroczn� pensj�, �e gdyby ten idiota w wie�y kontrolnej nie by� tak zaj�ty, i sprawdzi� numer wymalowany na ogonie tamtej maszyny, okaza�oby si�, �e to N 101BL. Chryste Panie! Jeden tydzie�, jeden kr�tki tydzie�. Tyle mi to zaj�o. Znalaz�em Nocnego Latawca, nie zapad�a jeszcze noc, i, co wydawa�o si� niewiarygodne, na scen� nie wkroczy�a jeszcze policja. Gdyby pojawili si� tam gliniarze, zainteresowani cessn�, Wsiowy Jasio na pewno by mnie o tym poinformowa� niezale�nie od tego, jaki ba�agan panowa�by w powietrzu i bez wzgl�du na pogod�. Istniej� na �wiecie rzeczy zbyt wa�ne, �eby o nich nie poplotkowa�. Musz� mie� twoje zdj�cie, skurwysynu - pomy�la� Dees. Widzia� ju� zbli�aj�ce si� bia�e �wiat�a lotniska. - Napisz� o tobie, ale najpierw musz� mie� fotk�. Tylko jedn�, ale musz� mie�. Tak, to zdj�cie uwiarygodni wszystko. �adnych niewyra�nych fotografii; �adnych wyobra�e� artysty-fotografika; prawdziwe, realistyczne, czarno-bia�e zdj�cie. Ignoruj�c ostrzegawczy brz�czyk, skierowa� samolot ostro w d�. Mia� blad�, spi�t� twarz. Rozchyli� usta, pokazuj�c w drapie�nym u�miechu drobne, bia�e z�by. W m�tnym �wietle zmierzchu wymieszanym z po�wiat� rzucan� przez tablic� rozdzielcz� Richard Dees sam wygl�da� jak wampir. 3 Inside View brakowa�o wielu rzeczy - na przyk�ad wysokiego poziomu literackiego czy te� tak ma�o istotnych przymiot�w jak �cis�o�� czy etyka - ale jedno by�o niezaprzeczalne: Inside View nastawia�o si� wy��cznie na sensacj� i horror. Z Mertona Morrisona by� kawa� zdrowego dupka (cho� nie a� takiego, za jakiego bra� go Dees, kiedy po raz pierwszy ujrza� go z t� idiotyczn�, pieprzon� fajk�), ale Dees musia� odda� mu sprawiedliwo��: Morrison nigdy nie zapomina�, �e o sukcesie Inside View stanowi� g��wnie ca�e wiadra krwi i gar�cie �wie�o wydartych bebech�w. Och, pojawia�y si� na �amach pisma r�wnie� zdj�cia mi�ych, wdzi�cznych dzieciak�w, horoskopy, testy psychologiczne, diety-cud zawieraj�ce tak nieoczekiwane sk�adniki jak piwo, czekolada i chipsy. Ale Morrison wyczuwa� gigantyczne zmiany w otaczaj�cym go �wiecie i nigdy nie kwestionowa� kierunku, w jakim powinno i�� pismo. Dees podejrzewa�, �e to w�a�nie przede wszystkim sprawia�o, i� Morrison tak d�ugo utrzymuje si� w bran�y mimo swojej fajki i tweedowych marynarek z Londy�skiego Bractwa Dupk�w. Morrison zdawa� sobie spraw�, �e dzieci-kwiaty z lat sze��dziesi�tych wyros�y na kanibali lat dziewi��dziesi�tych. Polityka, rodzina, �j�zyk uczu� to mog�o pasowa� intelektualnym, wy�szym klasom. Ale przeci�tni, stanowi�cy ogromn� wi�kszo�� ludzie najbardziej interesowali si� masowymi morderstwami, skandalami z �ycia gwiazd czy te� tym, w jaki spos�b Magic Johnson zarazi� si� AIDS. Dees nie w�tpi�, �e wci�� istniej� odbiorcy towaru �wszystko jest mi�e, g�adkie i przyjemne�, ale w miar� jak pokolenie Woodstock odkrywa�o siwizn� we w�osach, a wok� ust wyd�tych pogardliwie w pe�nym dra�liwo�ci grymasie pojawi�y si� g��bokie bruzdy, zacz�� wzrasta� popyt na �wszystko jest g�wnem z wyj�tkiem moczu i wydartych flak�w�. Merton Morrison - kt�rego Dees traktowa� ju� jak obdarzonego intuicj� geniusza - w tydzie� po tym, jak wraz z fajk� zainstalowa� si� w swoim pokoju w redakcji, wystosowa� memoran- dum do personelu etatowego oraz do wszystkich wsp�pracownik�w i korespondent�w czasopisma. W tym memorandum zaleca�, �eby w drodze do pracy wdychali wo� r�. Ale z chwil�, kiedy ju� dotr� na miejsce, zacz�li w�szy� za zapachem krwi i wydartych trzewi. Dees, kt�rego natura obdarzy�a instynktem do wyczuwania zapachu krwi i wn�trzno�ci, by� w si�dmym niebie. To dzi�ki swemu nosowi przylecia� tu, do Wilmington. Tam, na dole, na p�ycie lotniska czai�a si� bestia zakl�ta w ludzkie cia�o, cz�owiek, kt�ry uwa�a� si� za wampira. Dees musia� wszystko z niego wyci�gn��, wycisn�� go jak g�bk�. �wiadomo�� ta pali�a mu umys� niczym drogocenna moneta trzymana w kieszeni pali jej w�a�ciciela. Niebawem wyci�gnie t� monet� i j� wyda. Kiedy ju� to uczyni, w ka�dym kiosku, w ka�dej ksi�garni w Ameryce nazwisko wampira pojawi si� wydrukowane sze��dziesi�ciopunktow� czcionk�. Uwa�ajcie, poszukiwacze sensacji i kobiety - my�la� Dees. Jeszcze o tym nie wiecie, ale wasze drogi skrzy�uj� si� z drogami naprawd� niebezpiecznego cz�owieka. Poznacie jego prawdziwe imi� i nazwisko, ale szybko o tym zapomnicie. I dobrze. Zapami�tacie natomiast moje imi� i nazwisko; imi� i nazwisko, kt�re do��czy do Kuby Rozpruwacza, Rze�nika z Cleveland i Czarnej Dalii. Pami�tajcie, �e Nocny Latawiec niebawem pojawi si� przy kasie, w kt�rej zap�acicie za nasze pismo. Wy�mienita historia, wy�mienity wywiad... ale najbardziej pragn� wy�mienitego zdj�cia. Ponownie sprawdzi� czas i nieco si� rozlu�ni� (o ile w og�le m�g� si� rozlu�ni�). Do ca�kowitego zachodu s�o�ca brakowa�o jeszcze prawie p� godziny, a on za nieca�y kwadrans mia� posadzi� swoj� maszyn� obok bia�ego skymastera z czerwonymi dyszami (i wymalowanym na ogonie r�wnie� czerwon� farb� numerem N 101BL). Czy Latawiec pojecha� do miasta, czy te� wynaj�� pok�j w jakim� przydro�nym motelu? Dees s�dzi�, �e nie. Jednym z powod�w, dla kt�rych skymastery 337 sta�y si� tak popularne, poza stosunkowo nisk� cen� oczywi�cie, by�y ich przegrody baga�owe mieszcz�ce si� pod kabin� pasa�ersk�. Wprawdzie nie by�y wi�ksze od baga�nika volkswagena beetle, ale mie�ci�y si� w nich trzy wielkie walizy lub pi�� mniejszych... i z ca�� pewno�ci� zmie�ci�by si� tam cz�owiek, kt�ry nie ma postury zawodowego koszykarza. Nocny Latawiec zatem: a) zapewne w pozycji p�odowej z kolanami podci�gni�tymi do brody �pi w przegrodzie baga�owej cessny; b) jest na tyle szalony, by uwa�a� si� za prawdziwego wampira; c) i jedno, i drugie. Na opcj� c) Dees postawi�by wszystkie pieni�dze. Kiedy altimetr pokaza�, �e samolocik zszed� z tysi�ca trzystu metr�w na tysi�c, Dees pomy�la�: Nie, m�j serdeczny przyjacielu, �aden hotel, �aden motel, prawda? Kiedy grasz rol� wampira, przypominasz Franka Sinatr� - robisz to po swojemu. Wiesz, co my�l�? Je�li otworz� luk baga�owy twego samolotu, natychmiast spadnie na mnie deszcz cmentarnej ziemi (a je�li nawet nie, mo�esz si� za�o�y� o swoje g�rne siekacze, �e tak si� rozpocznie moja relacja w czasopi�mie), nast�pnie zobacz� nog� odzian� w spodnie od smokingu, a po chwili drug�. B�dziesz przecie� w smokingu, prawda? Ch�opie drogi, b�dziesz ubrany niezwykle elegancko, ubrany, �eby zabija�, a ja mam ju� aparat fotograficzny nastawiony na samowyzwalacz i kiedy tylko ujrz�, �e klapy twego smokingu rozwiewa wiatr... Tutaj jego my�li urwa�y si�, poniewa� ujrza� w dole przed sob� zbli�aj�ce si�, migaj�ce bia�e �wiat�a pasa na l�dowisku. 4 �Chc� ruszy� tropem tego go�cia i prze�ledzi� jego tras�, zaczynaj�c od miejsca, kt�re ju� znamy, od Maine� - o�wiadczy� Mertonowi Morrisonowi. W nieca�e cztery godziny p�niej by� ju� na Okr�gowym Lotnisku w Cumberland i rozmawia� z mechanikiem, Ezr� Hannonem. Pan Hannon sprawia� takie wra�enie, jakby przed chwil� wype�z� w�a�nie z butelki z ginem, i na dobr� spraw� Dees nie powinien dopuszcza� go w pobli�e swego samolotu. Potraktowa� jednak mechanika z pe�n� kurtuazj� i wzgl�dami. Ezra Hannon stanowi� w �a�cuchu pierwsze ogniwo, kt�re w mniemaniu Deesa mog�o okaza� si� niebywale istotne. Okr�gowe Lotnisko w Cumberland - bardzo zacna nazwa dla pola zagospodarowanego kompozycj� dw�ch p�cylindrycznych barak�w z blachy falistej typu Quonset i dw�ch krzy�uj�cych si� pas�w startowych, z kt�rych tylko jeden by� pokryty asfaltem. Poniewa� Dees nigdy jeszcze nie l�dowa� na pasie gruntowym, za��da� pasa asfaltowego. Posadziwszy na ziemi swego beecha 55 (zastawi� si� za niego po uszy w lombardzie), postanowi�, �e przy starcie wypr�buje pas ziemny. Kiedy ju� to uczyni�, z zadowoleniem stwierdzi�, �e okaza� si� on g�adki i twardy jak cycek studentki z koedukacyjnego akademika. Na l�dowisku znajdowa� si� naturalnie r�kaw do pomiaru kierunku wiatru i by� oczywi�cie po�atany jak stare gacie taty Deesa. Lotniska takie jak to w Cumberland zawsze maj� r�kawy wskazuj�ce kierunek wiatru. Obok dwup�atowca, kt�ry zawsze stoi w pobli�u samotnego hangaru, stanowi� one o w�tpliwym uroku takich miejsc. Pole startowe w Cumberland jest najbardziej zat�oczonym l�dowiskiem w Maine. Trudno to wywnioskowa� z samego wygl�du tego pokrytego gnojem pola... jak r�wnie� z wygl�du samego Ezry, G��wnego Mechanika-Gorzelnika - nasz�a Deesa refleksja. Kiedy Hannon wyszczerzy� w u�miechu swoich sze�� z�b�w, wygl�da� jak odprysk z filmowej wersji Deliverance Jamesa Dickeya. Lotnisko, usytuowane na obrze�ach miasteczka Falmouth, utrzymywa�o si� g��wnie z op�at za przyjmowanie bogatych turyst�w, kt�rzy masowo pojawiali si� w tych okolicach podczas letnich wakacji. Claire Bowie, pierwsza ofiara Nocnego Latawca, pe�ni� na lotnisku Cumberland funkcj� nocnego kontrolera lot�w i posiada� dwadzie�cia pi�� procent udzia��w w zyskach. Pozosta�y personel stanowili dwaj mechanicy oraz drugi kontroler naziemny (kontrolerzy naziemni sprzedawali r�wnie� chipsy, papierosy i wod� sodow�. P�niej Dees dowiedzia� si�, �e zamordowany przyrz�dza� znakomite cheeseburgery). Mechanicy i kontrolerzy obs�ugiwali te� dystrybutory paliwa oraz pe�nili funkcj� dozorc�w. By�o na porz�dku dziennym, �e kontroler lot�w po wyszorowaniu pod�ogi w ubikacji gna� na z�amanie karku do wie�y kontrolnej, �eby wyznaczy� jeden z dw�ch pas�w i udzieli� zezwolenia na l�dowanie. W okresie letniego szczytu nocni kontrolerzy mieli taki nawa� pracy, �e mogli sypia� jedynie sze�� godzin na dob�, mi�dzy p�noc� a sz�st� rano. Claire Bowie zosta� zamordowany miesi�c przed wizyt� Deesa i na obraz sytuacji, jaki reporter sobie stworzy�, sk�ada�y si� informacje, kt�re wyczyta� w cienkiej kartotece Morrisona, oraz niezwykle barwna, opowiedziana ze swad� przez Ezr�, G��wnego Mechanika-Gorzelnika, historia. Ale nawet gdy wprowadzi� ju� konieczne poprawki do swych pierwotnych wiadomo�ci, Dees nie straci� przekonania, �e na tym g�wnianym, niewielkim lotnisku na pocz�tku czerwca wydarzy�o si� co� bardzo dziwnego. Dziewi�tego czerwca, tu� przed �witem, zg�osi�a si� drog� radiow� cessna 337, numer N 101BL, z pro�b� o zezwolenie na l�dowanie. Claire Bowie, kt�ry na nocnych zmianach pra- cowa� tu od roku tysi�c dziewi��set pi��dziesi�tego czwartego, kiedy to piloci musieli czasami rezygnowa� chwilowo z l�dowania (w tamtych czasach nazywa�o si� to �wzniesieniem�), poniewa� na pojedynczy pas potrafi�y przypl�ta� si� krowy, pro�b� o zezwolenie na l�dowanie zarejestrowa� o godzinie czwartej trzydzie�ci dwie nad ranem. Zgodnie z wykazem przyj�� samolot osiad� na pasie lotniska o czwartej czterdzie�ci dziewi��. Bowie zanotowa� w ksi�dze imi� i nazwisko pilota, Dwight Renfield, a port macierzysty samolotu N 101BL jako Bangor w stanie Maine. Podane czasy niew�tpliwie by�y prawdziwe, reszta natomiast okaza�a si� czyst� bzdur� (Dees sprawdzi�, �e w Bangor nikt nie s�ysza� o maszynie z numerem N 101BL), ale gdyby nawet Bowie zacz�� co� podejrzewa�, nie mia�oby to najmniejszego znaczenia. Na Okr�gowym Lotnisku w Cumberland panowa�a lu�na atmosfera, a op�ata za l�dowanie jest op�at� za l�dowanie. Imi� i nazwisko podane przez pilota okaza�y si� ponurym �artem. Dwight pochodzi�o od imienia aktora Dwighta Frye'a, kt�ry po�r�d wielu r�l, jakie zagra�, wyst�pi� te� w charakterze szale�ca Renfielda, kt�rego idolem by� najs�ynniejszy wampir wszech czas�w. Z drugiej strony trudno na otwartej cz�stotliwo�ci radiowej prosi� o zezwolenie na l�dowanie, przedstawiaj�c si� jako hrabia Dracula. Dees uzna�, �e wzbudzi�oby to podejrzenia nawet na tak ma�ym i sennym lotnisku jak Cumberland. By� mo�e, ale nie by� tego tak do ko�ca pewien. Ostatecznie op�ata za l�dowanie jest op�at� za l�dowanie. �Dwight Renfield� zap�aci� ��dan� kwot�, a ponadto kaza� dola� benzyny do pe�na. Nast�pnego dnia w kasie by�y jeszcze pieni�dze, kt�rymi zap�aci�, oraz kopia wystawionego przez Bowiego rachunku. Dees wiedzia�, �e prywatne samoloty na male�kich, lokalnych lotniskach w latach pi��dziesi�tych i sze��dziesi�tych traktowano z du�� nonszalancj�, ale zdumiewa�a go beztroska, z jak� na Cumberland przyj�to Nocnego Latawca. Ostatecznie lata pi��dziesi�te i sze��dziesi�te dawno ju� min�y. Nasta�a era paranoi narkotycznej, a wi�kszo�� g�wna, kt�remu ka�dy powinien powiedzie� �nie", pojawia�a si� w�a�nie w niewielkich przystaniach na niewielkich statkach oraz na ma�ych lotniskach w ma�ych samolotach... takich jak cessna skymaster �Dwighta Renfielda�. Jasne, op�ata za l�dowanie jest op�at� za l�dowanie, ale Dees uwa�a�, �e Bowie powinien jednak poinformowa� Bangor o zagini�ciu planu lotu cho�by po to, �eby uratowa� w�asny ty�ek. Nie uczyni� tego. Dees w pierwszej chwili pomy�la� o �ap�wce, jego przesi�kni�ty ginem rozm�wca jednak o�wiadczy�, �e nie by�o pod s�o�cem uczciwszego cz�owieka ni� Claire Bowie. Opini� t� potwierdzili dwaj policjanci z Falmouth, z kt�rymi Dees r�wnie� odby� rozmow�. Wyt�umaczeniem tego jest najprawdopodobniej niedbalstwo, ale to w ko�cu nie ma znaczenia. Czytelnik�w Inside View nie interesowa�y tak ezoteryczne szczeg�y jak to, w jaki spos�b i dlaczego mog�o si� co� podobnego wydarzy�. Czytelnik�w Inside View ciekawi�o, co si� sta�o i jak to d�ugo trwa�o, oraz czy osoba, kt�rej to si� przytrafi�o, mia�a czas krzycze�. No i naturalnie zdj�cia. Domagali si� zdj��. Wielkich, wyra�nych, czarno-bia�ych fotografii, kt�re bij� prosto mi�dzy oczy. Ezra G��wny Mechanik-Gorzelnik popatrzy� na Deesa ze zdumieniem, kiedy ten zapyta�, dok�d, jego zdaniem, uda� si� �Renfield� po wyl�dowaniu. - Nie wiem - odpar�. - Chyba do motelu. Musia� z�apa� taks�wk�. - W pracy pojawi� si� pan... m�wi� pan, �e o kt�rej godzinie? O si�dmej rano? Chodzi mi o dziewi�tego czerwca. - Ha! Tu� przed tym, jak Claire poszed� do domu. - A cessna skymaster sta�a pusta i unieruchomiona, tak? - Jasne. Sta�a dok�adnie tam, gdzie teraz stoi pa�ski samolot. - Ezra wyci�gn�� r�k� i Dees nieco si� cofn��. Od mechanika bi� zapach bardzo starego roqueforta zamarynowanego w ginie Gilbeya. - A mo�e Claire wspomina�, �e zam�wi� pilotowi taks�wk�, �eby go zawioz�a? Bo w pobli�u nie ma �adnych moteli, prawda? - Nie ma - przyzna� Ezra. - Najbli�szy, Sea Breeze, znajduje si� trzy i p� kilometra st�d. Mo�e nawet dalej... - Podrapa� si� po nie golonej od dawna szczecinie na brodzie. - Ale nie pami�tam, �eby Claire m�wi� co� o taks�wce. Dees postanowi� popyta� o to w okolicznych przedsi�biorstwach taks�wkowych. Na razie za�o�y�, �e poszukiwany przez niego facet, jak wi�kszo�� normalnych ludzi, sp�dzi� tamt� noc w ��ku. - A mo�e wynaj�� samoch�d? - zasugerowa�. - Nie - odpar� natychmiast Ezra. - Gdyby Claire zamawia� dla niego auto, na pewno by co� o tym wspomnia�. Dees skin�� g�ow� i postanowi� rozpyta� r�wnie� w pobliskich wypo�yczalniach samochod�w. M�g� r�wnie� przepyta� reszt� personelu lotniska, ale nie s�dzi�, �eby to wnios�o co� do sprawy. Op�j, z kt�rym rozmawia�, wiedzia� najwi�cej. Mia� zwyczaj wypija� z Claire'em kaw�, kiedy ten opuszcza� prac�, to znaczy kiedy on sam pojawia� si� na s�u�bie. Poza Nocnym Latawcem by� ostatnim cz�owiekiem, kt�ry widzia� Claire'a Bowiego przy �yciu. Ezra pos�a� mu chytre spojrzenie, podrapa� si� po szczecinie na podbr�dku i jeszcze raz popatrzy� na Deesa przekrwionymi oczyma. - Claire nie wspomina� o �adnej taks�wce czy samochodzie, ale powiedzia� co� innego. - Tak? - Tak. - Ezra rozpi�� wysmarowany t�uszczem kombinezon, wyci�gn�� paczk� chesterfield�w, zapali� jednego i zani�s� si� suchym, starczym kaszlem. Przez k��b dymu popatrzy� przebiegle na Deesa. - Mo�e ma to jakie� znaczenie, a mo�e nie ma. Claire powiedzia� mi o tym, bo wydawa�o mu si� to troch� dziwaczne. I by�o dziwaczne, w przeciwnym razie staremu Claire'owi nie chcia�oby si� otwiera� g�by. - I c� takiego powiedzia�? - Nie pami�tam dok�adnie - odrzek� Ezra. - Widzi pan, czasami kiedy co� zapominam, obrazek z Alexandrem Hamiltonem doskonale od�wie�a mi pami��. - A obrazek z Abem Lincolnem? - zapyta� kr�tko Dees. Po chwili zastanowienia - bardzo kr�ciutkiej chwili Hannon przyzna�, �e czasami Lincoln r�wnie� potrafi dokona� cudu i portret tego w�a�nie d�entelmena pow�drowa� z portfela Deesa do lekko sparali�owanej d�oni Ezry. Deesowi b�ysn�a my�l, �e portret George'a Washingtona r�wnie� sprawi�by cud, ale chcia� mie� pewno��, �e Ezra powie mu wszystko, co wie... poza tym te pieni�dze i tak p�jd� w koszty. - No wi�c s�ucham. - Claire powiedzia�, �e jegomo�� wygl�da� tak, jakby wybiera� si� na jakie� cholernie wytworne przyj�cie. - Aha! To znaczy jak? - Dees pomy�la�, �e powinien by� jednak kombinowa� z Washingtonem. - Powiedzia�, �e ubrany by� jak spod ig�y. Smoking, jedwabny krawat, takie rzeczy... - Ezra urwa� na chwil�. - Claire twierdzi�, �e facet mia� nawet obszerny p�aszcz, czarny jak dupa �wistaka, z podszewk� czerwon� jak w�z stra�acki. Twierdzi�, �e p�aszcz, kiedy wydyma� go wiatr, wygl�da� jak skrzyd�a jakiego� cholernego nietoperza. W umy�le Deesa rozjarzy�o si� nagle czerwonym neonowym �wiat�em jedno s�owo: BINGO. Nawet o tym nie wiesz, m�j zamarynowany w ginie przyjacielu - pomy�la� - ale by� mo�e wypowiedzia�e� s�owa, kt�re uczyni� ci� s�awnym. - Ca�y czas wypytuje pan o Claire'a, a nie zapyta pan, czy ja nie widzia�em czego� dziwnego. - A widzia� pan? - Prawd� m�wi�c, tak. - No i co pan takiego widzia�, przyjacielu? Ezra podrapa� si� po szczeciniastej brodzie d�ugim, po��k�ym paznokciem, rzuci� z ukosa przekrwionymi oczyma znacz�ce spojrzenie na Deesa i g��boko zaci�gn�� si� papierosem. - Co, zn�w? - mrukn�� Dees, ale wyci�gn�� kolejnego Abe'a Lincolna, staraj�c si� przy tym nada� twarzy jak najbardziej przyjacielski wyraz. Instynkt podpowiada� mu, �e od Pana Mechanika-Gorzelnika nie wyci�gn�� jeszcze wszystkiego. - To za ma�o - odezwa� si� z nagan� w g�osie Ezra. Takiego bogacza z miasta jak pan sta� na co� wi�cej ni� dziesi�� dolc�w. Dees popatrzy� na zegarek, ci�ki rolex z diamentowymi cyferkami na tarczy. - Cholera jasna! - westchn��. - Patrz pan, my tu gadu-gadu, a czas p�ynie. Sam pan widzi, �e zrobi�o si� p�no! A ja jeszcze nawet nie porozmawia�em z policjantami w Falmouth! Zanim jednak zd��y� wsta�, kolejny pi�ciodolarowy banknot znikn�� mu z d�oni i wyl�dowa� obok swego kolegi w kieszeni kombinezonu Hannom. - W porz�dku. Je�li ma mi pan co� jeszcze do powiedzenia, prosz� m�wi� - o�wiadczy� Dees. Ca�a jego przyjacielsko�� ulotni�a si� w jednej chwili. - Musz� odwiedzi� kilka miejsc i porozmawia� z paroma lud�mi. Mechanik zamy�li� si�, podrapa� po brodzie i westchn��. Deesa dobieg� zapach zastarza�ego sera. - Widzi pan stert� ziemi pod tamtym skymasterem? - zapyta� niech�tnie Ezra. - T� pod lukiem baga�owym? - I co z tego? - Ayuh. Pogrzeba�em w niej butem. Dees czeka� i nic nie m�wi�. - Paskudny fajans. Pe�no w nim robak�w. Dees czeka�. Tak, zdoby� drogocenn� informacj�, ale nie by� do ko�ca przekonany, czy Ezra naprawd� powiedzia� mu wszystko, co wie. - I larwy. Larwy. Takie, jakby co� tam zdech�o. Dees zatrzyma� si� w motelu Sea Breeze, a nast�pnego dnia o �smej rano odlecia� do miasteczka Alderton w stanie Nowy Jork. 5 Dees nie pojmowa� zupe�nie osobnika, kt�rego �ciga�. Najbardziej zdumiewa�a go powolno��, z jak� dzia�a� Latawiec. Zar�wno w Maine jak i w Maryland dos�ownie oci�ga� si� z mordowaniem. Dopiero w dwa tygodnie po tym, jak rozprawi� si� z Claire'em Bowie, pojawi� si� na jedn� noc w Alderton. Pole lotnicze Lakeview w Alderton by�o jeszcze mniejsze od Okr�gowego Lotniska w Cumberland - pojedynczy gruntowy pas i zwyk�y, niedawno odmalowany barak, w kt�rym mie�ci�y si� hangar, wie�a kontroli lot�w i radiostacja. Nie by�o �adnych urz�dze� do automatycznego sterowania przylatuj�cymi samolotami, sta�a za to pot�na antena satelitarna tak, �eby �aden z podr�uj�cych farmer�w, kt�rzy trafiali na to lotnisko, nie straci� okazji obejrzenia �Murphy Brown�, �Ko�a Fortuny� czy innego, niebywale atrakcyjnego programu. Deesowi podoba�a si� tam tylko jedna rzecz: gruntowy pas startowy na Lakeview by� r�wnie g�adziutki jak tamten w Maine. Przywyk�em ju� do takich pas�w - pomy�la�, gdy jego beech dotkn�� zgrabnie ko�ami ziemi i zacz�� zwalnia�. �adnych wstrz�s�w, jak na po�atanym asfaltem betonie, �adnych dziur, w kt�rych mo�na sobie wykr�ci� kostk�... tak, te pasy stanowczo mi odpowiadaj� i bardzo je lubi� - skonkludowa� w my�lach. W Alderton nikt nie pyta� go o portrety ani prezydent�w, ani ich przyjaci�. Miasteczko - licz�ce sobie nieca�e tysi�c mieszka�c�w - by�o wstrz��ni�te. Kilku niepe�noetatowych pracownik�w lotniska, kt�rzy wraz ze �wi�tej pami�ci Buckiem Kendallem prowadzili prawie za darmo deficytowe przedsi�wzi�cie, by�o r�wnie� poruszonych do g��bi. Dees na dobr� spraw� nie mia� nawet z kim porozmawia�; nie by�o �adnego �wiadka na miar� Ezry Hannona. Hannon m�wi� wprawdzie m�tnie - pomy�la� z zadum� Dees - ale przynajmniej m�wi�. - To musia� by� ch�op na schwa� - o�wiadczy� mu jeden z niepe�noetatowych pracownik�w. - Stary Buck wa�y� dobrych sto kilogram�w i by� �agodnym, spokojnym cz�owiekiem. Je�li jednak kto� go zirytowa�, mocno m�g� tego p�niej �a�owa�. �eby� pan widzia�, jak boksowa� przed dwoma laty w cyrku, kt�ry przyjecha� na karnawa� do Poughkeepsie. Oczywi�cie, takie walki s� prawnie zabronione, ale Buck nawala� z ratami za swojego pipera, wi�c do�o�y� tamtemu si�aczowi. Zwin�� ca�e dwie�cie dolar�w i od razu odni�s� je do kasy po�yczkowej na dwa dni przed tym, jak mieli odebra� mu samoch�d. Pracownik potrz�sn�� g�ow�, sprawia� wra�enie tak przybitego, �e Dees mia� ochot� wyci�gn�� aparat fotograficzny. Czytelnicy Inside View z ca�� pewno�ci� ch�tnie obejrzeliby sobie t� poci�g�� pobru�d�on� twarz o �a�osnym wyrazie. Dees postanowi� sprawdzi�, czy Buck Kendall mia� psa. Czytelnicy Inside View z ch�ci� obejrz� fotografi� psa, kt�ry nale�a� do zamordowanego. Usadzi�by psa na werandzie domu, w kt�rym mieszka� Kendall, a zdj�cie opatrzy�by podpisem: BUFFY B�DZIE BARDZO D�UGO CZEKA�, albo jako� tak. - To okropne - powiedzia� ze wsp�czuciem Dees. Pracownik westchn�� i pokiwa� g�ow�. - Facet musia� zaj�� go od ty�u. Nie mog� sobie tego inaczej wyobrazi�. Dees nie wiedzia�, z kt�rej strony napastnik zaatakowa� Gerarda �Bucka" Kendalla; wiedzia� tylko, �e nie rozerwa� mu gard�a. Tym razem w szyi ofiary by�y dwa otwory, otwory, przez kt�re zapewne �Dwight Renfield� wyssa� krew. Z tym tylko, �e zgodnie z o�wiadczeniem koronera, otwory znajdowa�y si� po przeciwnych stronach szyi; jeden w �yle szyjnej, a drugi w t�tnicy. Nie by�y to jednak lekkie �lady jak u Beli Lugosiego czy w du�o mocniejszych scenach z udzia�em Christophera Lee. Koroner w swoim raporcie operowa� miarami metrycznymi, ale Dees bez trudu prze�o�y� to na swoje, a Morrison mia� pod r�k� niezawodn� Libby Grannit, kt�ra obrobi ju� odpowiednio sk�pe informacje podane w suchym raporcie koronera. Zab�jca posiada� z�by takie, jak kt�ry� z ulubionych przez czytelnik�w Inside View Bigfeet�w, albo te� zrobi� dziury w szyi Kendalla w bardziej prozaiczny spos�b - za pomoc� m�otka i d�ugiego, grubego gwo�dzia. ZAB�JCZY NOCNY LATAWIEC DZIURAWI SWE OFIARY I WYPIJA ICH KREW. Obie ofiary s� m�czyznami zamordowanymi tego samego dnia cho� w r�nych miejscach. Nie�le. Nocny Latawiec prosi� o zezwolenie na l�dowanie na Lakeview kr�tko po wp� do jedenastej wieczorem dwudziestego trzeciego lipca. Kendall udzieli� zezwolenia i zanotowa� dobrze ju� znany Deesowi numer samolotu: N 101BL, imi� i nazwisko pilota �Dwight Renfield�, a model maszyny jako �Cessna Skymaster 337�. Nic nie wspomnia� o pomalowanych na czerwono dyszach ani tym bardziej o rozwianym na kszta�t nietoperzych skrzyde� czarnym jak dupa �wistaka p�aszczu z podszewk� czerwon� jak w�z stra�acki. Ale Dees by� pewien, �e tak dok�adnie by�o. Nocny Latawiec wyl�dowa� w Alderton kr�tko po wp� do jedenastej wieczorem, zabi� wysokiego, pot�nie zbudowanego Bucka Kendalla, wypi� mu krew i odlecia� swoj� cessn� jaki� czas przed tym, jak na lotnisku, o pi�tej rano, dwudziestego czwartego lipca, pojawi�a si� Jenny Kendall ze �wie�o usma�onymi nale�nikami dla m�a i znalaz�a jego pozbawione krwi zw�oki. Kiedy Dees sta� przed przypominaj�cym bardziej barak hangarem i wie�� kontroln� zarazem i przetrawia� zebrane informacje, przysz�a mu do g�owy my�l, �e je�li cz�owiek oddaje krew, w zamian mo�e spodziewa� si� szklanki soku pomara�czowego i s��w podzi�kowania. Kiedy natomiast j� bierze a konkretnie wysysa - to on, Dees, ma zgrabny tytu� na pierwsz� stron�. Wyla� resztk� pod�ej kawy na ziemi� i pomaszerowa� w stron� swego samolotu, got�w polecie� na po�udnie, do Maryland. Wtedy te� przysz�o mu do g�owy, �e Bogu, kiedy ko�czy� tworzenie majstersztyku, jakim mia�o by� jego tw�rcze imperium, musia�a zadr�e� r�ka. 6 Teraz, w dwie paskudne godziny po opuszczeniu krajowego lotniska w Waszyngtonie, sprawy przybra�y du�o gorszy obr�t, i to zatrwa�aj�co nagle. �wiat�a na pasie startowym nieoczekiwanie pogas�y, ale Dees spostrzeg�, �e ciemno�� zapad�a nie tylko na lotnisku - po�ow� Wilmington i ca�e Wrightsville Beach r�wnie� spowi�y egipskie ciemno�ci. System ILS nieustannie dzia�a�, wi�c Dees chwyci� mikrofon i zawo�a�: - Co si� sta�o? Wilmington, odezwij si�! W odpowiedzi dobieg� go jedynie szum w g�o�niku i czyje� odleg�e, mamrocz�ce g�osy, jakby rozmawia�y ze sob� duchy. Odwiesi� mikrofon, ale nie trafi� w wide�ki i urz�dzenie, zawieszone na spr�ystym przewodzie, niczym jojo uderzy�o w pod�og�. Dees nie zwr�ci� na to uwagi. Jego wo�anie do mikrofonu by�o jedynie odruchem. Wiedzia�, co si� sta�o; wiedzia� to r�wnie dobrze jak to, �e s�o�ce za kilka sekund ca�kowicie skryje si� za horyzontem. Piorun uderzy� w podstacj� elektroenergetyczn� zlokalizowan� w pobli�u lotniska. Ca�y problem polega� na tym, jak d�ugo b�dzie nieczynna. - Masz wolny pas - dobieg� go czyj� g�os. Natychmiast (i rozs�dnie) odezwa� si� inny g�os, stwierdzaj�c, �e wszystko jest do bani. Dees generalnie wiedzia�, co ma robi� w takiej sytuacji; nauczono go tego jeszcze w szk�ce lotniczej. Logika i znajomo�� lotniczego fachu m�wi�y mu, �e powinien skierowa� si� na inny pas, a potem nawi�za� ��czno�� z kontrol� ruchu. L�dowanie w takim zamieszaniu mog�o tylko narobi� wi�kszego ba�aganu. Z drugiej strony, je�li nie wyl�duje teraz - teraz i natychmiast - Nocny Latawiec b�dzie mia� okazj� mu umkn��. Mog�o to kosztowa� �ycie cz�owieka (lub wielu ludzi), ale tego czynnika w swoim r�wnaniu Dees raczej nie uwzgl�dnia�... dop�ki nie b�ysn�� mu w g�owie pomys� niczym jaskrawa �ar�wka. Oczyma wyobra�ni ujrza� ogromny tytu� w gazecie wypisany rozstrzelonymi literami: BOHATERSKI REPORTER RATUJE (tu poda� liczb�, mo�liwie jak najwi�ksz�, ale tak�, �eby uwierzyli w ni� naiwni) ISTNIE� LUDZKICH Z R�K SZALONEGO NOCNEGO LATAWCA. Ud�aw si�, Wsiowy Jasiu - pomy�la� Dees i w dalszym ci�gu schodzi� do l�dowania na pas trzydziesty czwarty. �wiat�a na lotnisku nieoczekiwanie rozb�ys�y, jakby aprobowa�y decyzj�, kt�r� Dees przed chwil� podj��, lecz zaraz zn�w zgas�y, zostawiaj�c mu na siatk�wkach powidok barwy zgni�ego avocado. W tym samym momencie z radia dobieg� dziwaczny szum, a potem wrzask Wsiowego Jasia. - N 471B, natychmiast skr�caj w lewo! Piedmont, natychmiast w prawo! Jezu Chryste, kolizja w powietrzu... chyba dojdzie do kolizji... Instynkt samozachowawczy Deesa by� r�wnie silny jak jego wra�liwo�� na zapach krwi. Nie dostrzeg� nawet pulsuj�cych �wiate� l�dowania samolotu 727 nale��cego do linii lotniczych Piedmont. Zbyt poch�on�o go wykonanie gwa�townego, na tyle ciasnego skr�tu w lewo, na ile tylko pozwala�a mu zwrotno�� beecha - skr�tu ciasnego jak cipa dziewicy, kt�rej zalety Dees doceni jeszcze tylko wtedy, gdy wyjdzie ca�o z tej g�wnianej sytuacji. Przez chwil� widzia�/czu�, �e co� ogromnego zawis�o nad nim dos�ownie o centymetry, a nast�pnie beech 55 zacz�� si� trz���, jakby otaczaj�ce go powietrze sta�o si� szorstkie i twarde niczym sproszkowane szk�o. Z kieszeni na piersi wypad�y Deesowi papierosy i rozsypa�y si� po ca�ej kabinie. Ciemniej�ce nad Wilmington niebo szale�czo zawirowa�o. Reporter poczu�, �e �o��dek podchodzi mu do serca i zaczyna wypycha� je w stron� gard�a. W k�ciku ust pojawi� si� b�belek �liny. Mapy pofrun�y po kabinie jak ptaki. Z zewn�trz dobiega� grzmot odrzutowych silnik�w i ryk prutego powietrza. Jedno okno w czteroosobowej kabinie samolotu implodowa�o i do �rodka z astmatycznym �wistem wdar� si� pot�ny podmuch powietrza, kt�ry niczym tornado zacz�� miota� wszystkimi nie przymocowanymi przedmiotami. - N 471B, wr�� na poprzedni� wysoko��! - dar� si� Wsiowy Jasio. Dees u�wiadomi� sobie, �e w�a�nie zapaskudzi� spodnie, za kt�re zap�aci� dwie�cie dolar�w. Po prostu zsika� si�, oddaj�c dobre p� litra gor�cego moczu. Ale pocieszy� si� my�l�, �e stary Wsiowy Jasio popu�ci� w spodnie wszystkie zjedzone tego dnia batoniki Mars. Tak w ka�dym razie zabrzmia� w radiu jego g�os. Dees mia� przy sobie du�y szwajcarski scyzoryk. Wyci�gn�� go z prawej kieszeni spodni i trzymaj�c lew� r�k� dr��ki sterowe, naci�� przez koszul� lewe przedrami�, tu� na �okciem. Pojawi�a si� krew. Bez chwili wahania zaci�� si� p�ytko r�wnie� tu� pod lewym okiem. Z�o�y� n� i w�o�y� go do schowka na mapy umieszczonego w drzwiach po swojej stronie. Zabior� go p�niej - pomy�la�. - Je�li o tym zapomn�, mog� mie� powa�ne k�opoty. Ale wiedzia�, �e nie zapomni, bo tej nocy b�dzie mia� do czynienia z Nocnym Latawcem. Zn�w zap�on�y �wiat�a na pasie startowym - mia� nadziej�, �e tym razem ju� na dobre - lecz ich lekkie pulsowanie wyra�nie wskazywa�o na to, �e s� zasilane z generatora. Ponownie skierowa� beecha na pas trzydziesty czwarty. Po lewym policzku do k�cika ust sp�ywa�a mu krew. Zliza� j� j�zykiem i splun�� r�owaw� �lin�. Nigdy nie zapominaj o drobnych sztucz- kach - napomnia� si� w my�lach. - Zaufaj instynktowi, a on ju� sam bezpiecznie doprowadzi ci� do domu. Popatrzy� na zegarek. S�o�ce mia�o zaj�� za czterna�cie minut. Stanowczo za szybko. - Beech, wznie� si�! - krzykn�� Wsiowy Jasio. - Og�uch�e� czy co? Dees, nie spuszczaj�c wzroku ze �wiate� pasa na l�dowisku, na �lepo si�gn�� po poskr�cany przew�d, na kt�rym zwisa� mikrofon. Przesuwaj�c palce po kablu, si�gn�� w ko�cu do samego urz�dzenia. Nacisn�� przycisk. - Pos�uchaj, ty francowaty sukinsynu - wycedzi� przez zaci�ni�te z�by. - Ten 727 o ma�o nie zrobi� ze mnie marmolady truskawkowej, poniewa� ten wasz g�wniany generator nie zadzia�a� wtedy, kiedy nale�a�o, i nie dociera�y do mnie polecenia kontroli lotu. Nie wiem, ile os�b w tym samolocie pasa�erskim r�wnie� o ma�o nie zosta�o przerobionych na tak� sam� marmolad�, ale ty wiesz i wie za�oga samolotu. A to, �e jeszcze wszyscy �yj�, to tylko dzi�ki temu, �e kapitan 727 wykaza� tyle refleksu, �eby natychmiast wykona� skr�t w prawo, a ja by�em do�� bystry, �eby skr�ci� w stron� przeciwn�. Lecz m�j samolot zosta� uszkodzony, a ja jestem ranny. Wi�c je�li natychmiast nie dasz mi zezwolenia na l�dowanie, wyl�duj� gdziekolwiek. Z tym tylko, �e je�li b�d� musia� usi��� bez zezwolenia, za�atwi� ci przes�uchanie przed Komisj� Federalnego Biura Lotnictwa. Ale najpierw osobi�cie przestawi� ci dup� na miejsce g�owy i odwrotnie. Rozumiesz, palancie? W radiu zapad�a d�uga cisza m�cona jedynie trzaskami i szumem w eterze. I nagle rozleg� si� cichy, niepewny g�osik, nic a nic nie przypominaj�cy poprzedniego pe�nego wigoru tonu Wsiowego Jasia: - Ej, pos�uchaj! Pas numer trzydzie�ci cztery masz wolny. Dees u�miechn�� si� pod nosem i skierowa� maszyn� w stron� l�dowiska. Wcisn�� guzik mikrofonu i mrukn��: - By�em troch� szorstki. Przepraszam. Ale to normalne, kiedy cz�owiekowi w �lepia zajrzy �mier�. Ziemia nie odpowiedzia�a. - Mam ci� w dupie - powiedzia� Dees i skierowa� samolot w d�, opieraj�c si� trudnej do przezwyci�enia ochocie zerkni�cia na zegarek. 7 Dees by� cz�owiekiem zahartowanym i cho� czu� z tego powodu dum�, przyznawa� sam przed sob�, �e nie ma co zaprzecza�, i� odkrycie w Duffrey sprawi�o, �e na ca�ym ciele wyst�pi�a mu g�sia sk�rka. Cessna Nocnego Latawca ca�y dzie� - trzydziestego pierwszego lipca - pozostawa�a na skraju pasa startowego, ale stanowi�o to zaledwie preludium do ca�ej historii, kt�ra w�a�nie spowodowa�a, �e po plecach Deesa przechodzi�y ciarki. Wiernych czytelnik�w Inside View interesowa�a naturalnie wy��cznie krew; i tak powinno by� - �wiat bez ko�ca, amen, amen - ale Dees coraz bardziej zdawa� sobie spraw� z tego, �e krew (a w przypadku Raya i Ellen Sarch�w brak krwi) to jedynie pocz�tek ca�ej historii. Za krwi� bowiem istnia�y ca�e otch�anie, mroczne i obce. Dees przyby� do Duffrey �smego sierpnia, w nieca�y tydzie� po Nocnym Latawcu. Przez ca�y czas nie dawa�o mu spokoju pytanie, gdzie jego stary, przypominaj�cy nietoperza k