7132

Szczegóły
Tytuł 7132
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

7132 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 7132 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

7132 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Richard PICCiottO Daniel Paisner Ostatni z �ywych Opowie�� stra�aka, kt�ry prze�y� pod gruzami World Trade Center Gdy obowi�zek wezwie mnie Tam wsz�dzie, gdzie si� pali, Ty mi, o Panie, si�� daj, Bym �ycie ludzkie ocali�. Pozw�l, niech dziecko p�ki czas Z p�omieni ca�o wynios�, Przera�onego starca daj Ustrzec przed strasznym losem. Daj, Panie, czujno��, abym m�g� Najs�abszy s�ysze� krzyk, Daj sprawno�� i przytomno��, bym Ugasi� po�ar w mig. Swe powo�anie pe�ni� chc� I wszystko z siebie da�: S�siad�w, bli�nich w biedzie strzec I o ich mienie dba�. A je�li taka wola Twa, Bym �ycie da� w ofierze, Ty bliskich mych w opiece miej. O to Ci� prosz� szczerze. Modlitwa stra�aka (autor nieznany, t�um. Jolanta Kozak) . Kiedy zaczyna�em prac� na pocz�tku lat siedemdziesi�tych, panowa� zwyczaj, �e ilekro� jaki� stra�ak zgin�� podczas pracy, wewn�trzny system alarmowy wydzwania� cztery razy z rz�du po pi�� dzwonk�w. S�ysz�c te dzwonki, ka�dy z nas - gdziekolwiek by� i cokolwiek robi� - zatrzymywa� si� i czeka� w milczeniu, a� �a�obny sygna� wybrzmi do ko�ca. Pi�� dzwonk�w cztery razy z rz�du. Za ka�dym razem d�wi�k dzwonka wydawa� mi si� bardziej gorzki i s�odki zarazem, bo ka�dy dzwonek ni�s� wspomnienie wszystkich stra�ak�w, kt�rzy zgin�li wcze�niej, i stra�aka, kt�ry zgin�� tego dnia. Ostatnio przestawili�my si� na inne �rodki komunikacji i dzwonek wyszed� z u�ycia, ale �a�obny sygna� pozosta�. "Cztery pi�tki" zawsze b�d� oznacza� dla stra�ak�w, �e stracili brata. Nic nie zast�pi nam tego dzwonka. Nigdy nie zapomn�, jak smutny d�wi�k tych pi�ciu dzwonk�w powtarzanych czterokrotnie rozbrzmia� dwana�cie razy po legendarnym ju� po�arze supermarketu Waldbaum w 1978 roku, kiedy to stracili�my dwunastu ludzi i wszystkie jednostki w mie�cie ucich�y, a my odliczali�my te dwie�cie czter dzie�ci dzwonk�w. I nigdy nie zapomn� dzwonk�w, kt�rych nie us�yszeli�my jedenastego wrze�nia 2001 roku, gdy nasz kraj by� pogr��ony w chaosie, nasze miasto otrzyma�o straszliwy cios, a trzystu czterdziestu trzech naszych braci le�a�o martwych w ruinach zespo�u budynk�w World Trade Center. Nie by�o w�wczas czasu, �eby oddzwoni� �a�obny sygna�, i zbyt ma�o nas zosta�o, by�my mogli go s�ucha�. "Nikt nie ma wi�kszej mi�o�ci od tej, gdy kto� �ycie swoje oddaje . za przyjaci� swoich" - to s�owa przywo�ywane na pogrzebach stra�ak�w i podczas uroczysto�ci ku ich pami�ci. Echo tych s��w zawsze rozbrzmiewa d�wi�kiem �a�obnego dzwonka w korytarzach jednostek Stra�y Po�arnej Nowego Jorku. Ta ksi��ka po�wi�cona jest: stra�akom, kt�rzy oddali �ycie tego tragicznego dnia. Wymie�my nazwiska wszystkich trzystu czterdziestu trzech wed�ug batalion�w, rejon�w operacyjnych i zast�p�w, zgodnie z oficjaln� list� przechowywan� przez Stra� Po�arn� miasta Nowy Jork (New York City Fire Department). Niech ich dusze wzbij� si� w g�r�, niech ich dziedzictwo pozostanie z nami, niech ta lista zast�pi dzwonki, kt�re nigdy nie rozbrzmia�y ku ich czci. Nazwisko Anaya Jr Farrelly Riches Schoales Tegtmeier Beyer Atlas Pansini Allen Barry Kelly Kopytko Larsen Oelschlager Imi� Calixto Joseph James Thomas Paul Paul Gregg Paul Richard Arthur Thomas Scott Scott Douglas Miejsce stacjonowania ENG004 ENG004 ENG004 ENG004 ENG004 ENG006 ENG010 ENG010 LAD015 LAD015 LAD015 LAD015 LAD015 LAD015 Do cel�w operacyjnych Stra�y Po�arnej, Nowy Jork podzielony zosta� na 9 obszar�w, zwanych rejonami operacyjnymi ga�niczymi oraz l rejon operacyjny ratowniczy (obszar ca�ego miasta). W ka�dym rejonie operacyjnym funkcjonuje oko�o 5 batalion�w. W sk�ad ka�dego batalionu wchodzi 6-10 zast�p�w (pod poj�ciem zast�p nale�y rozumie� w�z po�arniczy wraz z pi�cioosobow� za�og� oraz dow�dca - najcz�ciej w stopniu porucznika). W nowojorskiej Stra�y Po�arnej wyr�nia si� 4 rodzaje zast�p�w: ga�nicze, ratownicze, zast�py wyposa�one w drabiny mechaniczne oraz zast�py do zada� specjalnych. Typow� obsad� jednostki ratowniczo-ga�niczej stanowi� dwie sekcje (najcz�ciej s� to sekcje: ga�nicza oraz drabina mechaniczna). Cz�sto jednak w jednostkach ratowniczo-ga�niczych stacjonuje tylko jedna sekcja ga�nicza (przypis konsultanta). 11 wrze�nia 2001, 9:59 To dochodzi�o jakby znik�d. By�o nas ze dwudziestu pi�ciu, trzydziestu ludzi przy szybach wind na trzydziestym pi�tym pi�trze p�nocnej wie�y World Trade Center. G��wnie stra�ak�w, mniej lub bardziej zm�czonych. Nie kt�rzy byli zlani potem. Niekt�rzy zdj�li kurtki ubra� ochronnych lub mieli je przewi�zane w pasie. Wielu ci�ko dysza�o. Inni rwali si�, �eby i��. Wszyscy potrzebowali�my chwili, �eby z�apa� od dech i zorientowa� si� w sytuacji. Tkwili�my w tym piekle od godziny, jedni troch� d�u�ej, inni kr�cej i wci�� daleko nam by�o do tego, �eby cokolwiek zrobi�. Oczywi�cie nie mieli�my poj�cia, co w�a�ciwie zosta�o nam do zrobienia, ale dotychczas nie zrobili�my dos�ownie nic. I wtedy rozleg� si� ten ha�as. Ca�y budynek zacz�� si� trz���, a my zamarli�my w kompletnym bezruchu. Cokolwiek by�o do zrobienia, musia�o na razie poczeka�. Albo i nie musia�o, ale i tak nie o to teraz chodzi�o. Chodzi�o o to, �e wszyscy bez wyj�tku stali�my bez ruchu. Wbili�my oczy w sufit, jakby�my mogli zobaczy�, sk�d nadlatuje rakieta, jakby�my mogli przebi� strop wzrokiem i znale�� odpowied�. Nikt si� nie odezwa�. Nie by�o do�� czasu na to, �eby wypowiedzie� my�li, cho� by� czas na to, �eby my�le�. Ja przynajmniej mia�em czas na my�lenie, mia�em go a� nadto, �eby przemy�le� najbardziej czarne scenariusze dalszego rozwoju wydarze� i jeszcze troch� innych. Ca�y budynek dygota� jak podczas trz�sienia ziemi, rzuca�o nim jak wagonikiem oszala�ej kolejki w weso�ym miasteczku. To dr�enie nape�nia�o l�kiem. Przera�a�a mnie jego potworna si�a. Przenika�o mnie ca�ego na wskro�. Nie mog�em w �aden spos�b wyobrazi� sobie, co mo�e by� �r�d�em tego ha�asu. To by�o tak, jakby prosto na mnie gna� tysi�c rozp�dzonych poci�g�w. Albo stado zwierz�t. Albo kamienna lawina. Nie spos�b tego wyrazi� s�owami, lecz cokolwiek to by�o, z ka�d� chwil� gna�o coraz szybciej, nabiera�o p�du, by�o coraz bli�ej i bli�ej, a ja tkwi�em na drodze, kt�r� p�dzi�o, i nie mog�em z niej zej��. Zadziwiaj�ce, o czym cz�owiek my�li, kiedy nie ma czasu na my�lenie. Ja my�la�em o �onie i dzieciach, ale tylko przelotnie. To nie by�o tak, jak si� czasem m�wi, �e cz�owiekowi staje przed oczami ca�e jego �ycie. My�la�em o pracy, o tym, jak niewiele brakowa�o, �ebym zosta� zast�pc� dow�dcy rejonu operacyjnego. My�la�em o bajglach, kt�re zostawi�em na stole w kuchni w jednostce. My�la�em o tym, jak to stra�acy zawsze m�wi�; do siebie nawzajem: "Do zobaczenia przy tym wielkim" albo "Spotkamy si� wszyscy przy tym wielkim". Nie wiem, sk�d si� to powiedzenie wzi�o, i nie pami�tam, kiedy us�ysza�em je po raz pierwszy, ale to by� jeden z naszych skr�t�w; znaczy�: Niewa�ne, jaki wielki jest ten po�ar, trafi si� nam inny, jeszcze wi�kszy. Damy sobie rad� z tym i z tamtym tak�e sobie poradzimy. Zawsze po wtarza�em te s�owa, gdy mieli�my do czynienia z gro�nym po�arem, i zawsze s�ysza�em je w odpowiedzi. Teraz my�la�em, �e ju� nigdy wi�cej ich nie wypowiem ani nie us�ysz�, bo nigdy ju� nie trafi si� nam po�ar r�wnie wielki jak ten. To by� ten wielki po�ar, o kt�rym zawsze m�wili�my, i gdybym nie wiedzia� tego ju� wcze�niej - zanim nadesz�a chwila grozy, od kt�rej krew krzep�a w �y�ach - ten straszliwy huk w pe�ni by mi to u�wiadomi�. Stara�em si� jako� ogarn�� sytuacj�, bo s�dzi�em, �e je�eli zrozumiem, co si� dzieje, zdo�am si� na to jako� przygotowa�. My�li pojawia�y si� w moim m�zgu jedna po drugiej i zarazem wszystkie naraz jak b�yskawice - ka�da w pe�ni ukszta�towana, jakby na to wszystko by�o do�� czasu, chocia� w gruncie rzeczy nie by�o czasu na nic. W zamieszaniu i przera�eniu przysz�o mi nagle do g�owy, �e mo�e w szybie nad nami urwa�a si� kt�ra� z wind i teraz spada z hukiem. Odnosi�em wra�enie, �e co� si� b�yskawicznie zbli�a, i takie wyja�nienie mia�o sens. R�wnie oczywiste by�o, �e spadaj�ca winda w �adnym razie nie narobi�aby takiego straszliwego, wszechogarniaj�cego huku i �oskotu. To tak�e przysz�o mi do g�owy, ale nic innego nie mia�o sensu. Kiedy cz�owiek znajduje si� w tak nieprawdopodobnych okoliczno�ciach, chwyta si� pierwszej my�li, jaka mu si� nasunie. Spadaj�ce windy, wpadaj�ce na siebie i obrywaj�ce jedna drug� na zasadzie domina, nape�niaj�ce szyby wok� nas groz� nie do wyobra�enia. Windy lub co� innego. Ale co? Co mog�o spowodowa� ten og�uszaj�cy i przera�aj�cy ha�as? �oskot, kt�ry mia� poch�on�� mnie i dwa tuziny moich braci ze Stra�y Po�arnej Nowego Jorku, tkwi�cych na trzydziestym pi�tym pi�trze p�on�cej jak pochodnia p�nocnej wie�y World Trade Center w godzin� po uderzeniu uprowadzonego boeinga 7677 C� innego mog�o lecie� na nas z g�ry z tak szale�cz� szybko�ci�? Wszystko to wydarzy�o si� w jednej chwili, cho� ta chwila trwa�a niesamowicie d�ugo - do�� d�ugo, �eby�my wszyscy zd� �yli rozpatrzy� najczarniejsze scenariusze, odrzuci� te, kt�re nie mia�y realnych podstaw, i pogodzi� si� z tymi, kt�re wydawa�y si� prawdopodobne. To by� szale�czy wy�cig zmierzaj�cy do tego, by wyobrazi� sobie niewyobra�alne, pomy�le� to, czego po my�le� si� nie da. Naprawd� nie mia�em poj�cia, co si� dzieje. Nic nie przychodzi�o mi do g�owy i jednocze�nie przychodzi�o mi do g�owy wszystko naraz. Sta�em tam, w tym korytarzu bez okien, przy szybach wind na trzydziestym pi�tym pi�trze p�nocnego budynku WTC, obok moich braci stra�ak�w, wpatruj�c si� w sufit i czekaj�c na to, co mia�o spa�� i nas zmia�d�y�. Cokolwiek to by�o. Ranek Z tego ranka zapami�ta�em to samo, co wszyscy pami�tamy: czysty widnokr�g, mocne s�o�ce, widzialno�� po horyzont. Teraz, kiedy o tym my�l�, widz�, �e zabi�a nas w�a�nie ta pi�kna pogoda, bo gdyby dzie� by� szary, mglisty, pochmurny, te sukinsyny za nic nie trafi�yby w cel. A przynajmniej nie tego dnia. Tak samo by�o na ca�ym wschodnim wybrze�u: s�aby wiatr, b��kitne niebo i ani jednej chmurki. Boston, Nowy Jork, Waszyngton DC... wszystko widoczne jak na poczt�wce. Jakie by�o pieprzone prawdopodobie�stwo, �e si� to wydarzy? Jedenasty wrze�nia 2001 zacz�� si� w naszym domu w Chester w stanie Nowy Jork oko�o pi��dziesi�ciu kilometr�w na p�noc od mostu Tappan Zee wcze�nie rano. W Chester �yje si� jak u Pana Boga za piecem. Tu mieszkaj� ludzie pracy - stra�acy, gliniarze i inni urz�dnicy administracji publicznej, kt�rych nie sta� na to, by �y� w mie�cie, kt�remu s�u��. Czeka�a mnie kr�tka zmiana, od dziewi�tej do osiemnastej, co zdarza mi si� kilka razy do roku. Na og� mam s�u�b� od osiemnastej do osiemnastej nast�pnego dnia. Kilka razy w miesi�cu jestem na s�u�bie od dziewi�tej do dziewi�tej nast�pnego dnia; od czasu do czasu mam nocn� zmian� - pi�tna�cie godzin, od osiemnastej do dziewi�tej nast�pnego dnia. Kr�tka zmia na zdarza si� niecz�sto, zw�aszcza kiedy ju� zostaniesz dow�dc� batalionu, jak ja zosta�em przed dziewi�ciu laty. Chocia� musz� przyzna�, �e cz�owiek zawsze si� cieszy, kiedy widzi w kalendarzu, �e b�dzie mia� s�u�b� od dziewi�tej do osiemnastej, bo to znaczy, �e dogoni reszt� �wiata. Jakby pracowa� od dziewi�tej do siedemnastej, no prawie. Zapomina cho� na jeden dzie�, �e w por�wnaniu z innymi jego �ycie zawodowe stoi na g�owie. Z domu w Chester mam do pracy w jednostce przy ulicy Setnej Zachodniej ponad sto kilometr�w, od drzwi do drzwi. Przejazd t� tras� to dla mnie czysta rutyna. Kiedy mam zmian� od dziewi�tej, zwykle przyje�d�am do pracy oko�o si�dmej trzydzie�ci, co znaczy, �e wyje�d�am z domu ko�o sz�stej. Taki jest zwyczaj. Wi�kszo�� koleg�w stara si� robi� tak samo, bo �wierzbi ich, �eby czym pr�dzej zacz�� s�u�b�. Ko�cz� wtedy zmian� faceci, kt�rzy pracuj� od dwudziestu czterech godzin i ch�tnie by ju� wyskoczyli do domu, wi�c to wszystko trzyma si� kupy. I tak wychodzi na to, �e sp�dza si� w pracy te dziewi��, pi�tna�cie czy dwadzie�cia cztery godziny - po prostu zaczyna si� troch� wcze�niej, ni� przewiduje harmonogram. Zawsze tak by�o, jak daleko si�gam pami�ci�, a pracuj� w tym- fachu ju� dwadzie�cia osiem- lat. Zawsze staramv si� wcze� nie zacz�� i wielu z nas chce si� jak najszybciej urwa� do domu. Przede wszystkim jest co�, co cz�owieka gna do jednostki; przyci�ga nas atmosfera kole�e�stwa, wsp�lne wyg�upy, wsp�lny cel, poczucie braterstwa... my�l�, �e dla ka�dego z nas to jest co� innego. Je�li o mnie chodzi, po prostu ci�gnie mnie do ch�opak�w i do roboty. Albo raczej powinienem powiedzie� do rob�t - podkre�lam tu liczb� mnog�, bo chodzi mi o r�ne po�ary, jakie gasili�my przez te wszystkie lata. Kocham m�wi� o tych robotach, du�ych czy ma�ych, nadzwyczajnych czy rutynowych. Zawsze gdy ominie mnie jaki� po�ar, wypytuj� ch�opak�w, jak by�o. Z kolei ilekro� sam gasz�, czuj� potrzeb�, �eby o tym opowiada�. Oczywi�cie jako dow�dca batalionu musz� wys�ucha� relacji o ka�dym zadaniu po to, �eby odb�bni� papierkow� robot� i trzyma� r�k� na pulsie, ale to si�ga g��biej. Ja naprawd� musz� tego s�ucha�. Po prostu uwielbiam, kiedy ch�opaki opowiadaj� z najdrobniejszymi szczeg�ami o swojej robocie, i uwielbiam sam opowiada� o wszystkim, co si� wydarzy�o na naszej zmianie. To jest esencja naszego �ycia. Dobrej historii mog� wys�ucha� nawet i milion razy, a kiedy sam mam do opowiedzenia dobr� histori�, jeszcze wi�cej razy mog� j� opowiada�. Tak jest z wieloma spo�r�d nas. To nasza robota. To my. I dlatego to robimy. No wi�c w ten wtorkowy ranek zbiera�em si�, �eby wyj�� wcze� nie z domu, podobnie jak moja �ona Debbie, kt�ra sz�a do pracy na dzienn� zmian� - jest piel�gniark� w szpitalu po�o�niczym St. Lucas w Newburgh, w stanie Nowy Jork - i m�j syn Stephen, kt�ry chodzi do prywatnej szko�y katolickiej w New Jersey. Moja c�rka Lisa jest studentk� ostatniego roku na Pace University na Dolnym Manhattanie, tylko ona z ca�ej rodziny jeszcze spa�a. Wszyscy wychodzimy z domu o sz�stej, kwadrans po sz�stej, co znaczy, �e nie ma mowy o wsp�lnym �niadaniu. Co najwy�ej porwany w przelocie p�czek. Nie ma tak�e mowy o tym, �eby spokojnie pogada�. G��wna sprawa to wypchn�� Stephena na czas do szko�y. On si� zawsze i wsz�dzie sp�nia o dziesi�� minut, o kwadrans, i dlatego go z �on� odwozimy. To zabawne, �e dwoje ludzi z tej samej rodziny, z tymi samymi genami, mo�e si� tak kompletnie od siebie r�ni� - ja p�dz�, �eby by� jak najwcze�niej w pracy, Stephena trzeba popycha�, �eby si� nie sp�ni�. A pomi�dzy nami Debbie, dogl�daj�ca i mnie, i syna. Tego ranka porwa�em kubek z kaw� i zrobi�em swoje - wyp�dzi�em Stephena z ��ka, zagna�em pod prysznic i zmusi�em, �eby si� przygotowa� do wyj�cia. Ja i Stephen nie jeste�my wobec siebie przesadnie wylewni. Po prostu kiwamy g�owami i mruczymy "cze��", szykuj�c si� do drogi. Dwa mijaj�ce si� statki, tak mo�na by okre�li� nasze poranne spotkania i wyj�cia z domu. Z Debbie jest inaczej, zwykle si� ca�ujemy albo przytulamy na chwil�, a kiedy si� nie ca�ujemy, to przynajmniej wo�amy co� do siebie po drodze do drzwi. Co� mi�ego. Debbie powiada, �e kiedy wyje�d�am do pracy, nigdy nie mo�e si� ca�kiem uwolni� od my�li o niebezpiecze�stwie, jakie mo�e mnie czeka� w robocie, cho� si� stara. Podobnie jak �ony wi�kszo�ci stra�ak�w, woli wyobra�a� sobie, �e dnie up�ywaj� mi na grze w ping-ponga albo na szykowaniu z ch�opakami �arcia w kuchni. Mamy tak� niepisan� umow�, �e ja nie m�wi� o tym, jak niewiele brakowa�o do nieszcz�cia podczas tego czy owego po�aru, jak cholern� mieli�my robot�, niczego w tym rodzaju. Debbie powiada, �e kiedy przyje�d�am w nocy do domu i uk�adam si� obok niej pod ko�dr�, moje cia�o pachnie dymem, a nawet ogniem (nic nie pomaga, �e bior� prysznic), ale nie rozmawiamy o tym. Nigdy o tym nie rozmawiamy. Tak samo jest z wi�kszo�ci� ch�opak�w, kt�rych znam. Nie rozmawiaj� z �onami o tych sprawach. Zawsze istnieje niewypowiedziany, nie sformu�o wany jasno strach, �e m�g�bym nie wr�ci� do domu, ale tkwi on tak g��boko, �e jest niemal niezauwa�alny. Jest i go nie ma, m�wi Debbie. Poniewa� oboje o tym wiemy, staramy si� przez chwil� naprawd� by� blisko ze sob�, nim si� rozstaniemy. Ale nawet o tym nie zawsze pami�tamy, nawet to tkwi gdzie� tak g��boko, �e czasem tego nie zauwa�amy. Naprawd� staramy si� pami�ta� o tym, �eby by� przez chwil� razem, ale niekiedy o tym zapominamy, a czasem staje nam na przeszkodzie brak czasu. Nie dawa�o mi potem spokoju to, �e nie pami�ta�em, czy mieli�my okazj�, �eby si� u�ciska�, poca�owa� albo powiedzie� sobie nawzajem co� mi�ego. Czy by� to jeden z tych rank�w, kiedy po prostu potraktowali�my si� nawzajem tak, jakby nasze istnienie by�o czym� absolutnie pewnym, i zajmowali�my si� swoimi sprawami, czy te� by� to jeden z tych rank�w, kiedy zwolnili�my na chwil�, �eby da� sobie nawzajem troch� ciep�a. Z tysi�c razy pr�bowa�em sobie to przypomnie� i wci�� nie mog�em do niczego doj��. Pami�ta�em, jak pop�dzali�my na zmian� Stephena, kt�ry jak zwykle si� guzdra�, a potem ju� by�em w drodze. Najpierw do piekarni. Jedna z niepisanych zasad Stra�y Po�arnej jest taka, �e faceci pracuj�cy na dzienn� zmian� przywo�� ze sob� �niadanie. To si� rozumie samo przez si�. Dow�dca batalionu, kapitan, porucznik, stra�ak... stopie� nie ma znaczenia. Ka�da zmiana w ka�dej jednostce w Nowym Jorku, ca�e oddzia�y przynosz� ze sob� ciasto, bajgle, muffiny i bu�eczki. Ka�dy przynosi, co chce, ale wszyscy musz� co� przynie��, wi�c nim wjecha�em na New York State Thruway, przystan��em przed samo obs�ugow� piekarni� w Rockland, �eby kupi� torb� bajgli. Wybra�em ze dwa tuziny r�nych bu�eczek i co najmniej jedn� cynamonow� z rodzynkami dla ni�ej podpisanego. Nie zastanawia�em si� nad tym, co bior�, po prostu wrzuca�em bu�eczki, dop�ki torba nie by�a pe�na. Wszystko inne mamy w kuchni w jednostce: mas�o, serek �mietankowy, kaw�, mleko. Zawsze w dniu wyp�aty zrzucamy si� po dwadzie�cia dolar�w od �ebka na zaopatrzenie kuchni. Najwi�cej pieni�dzy idzie na kaw�, pijemy j� litrami jak wod�, ale te dwadzie�cia dolar�w idzie tak�e na jedzenie, przyprawy, papier toaletowy (wprawdzie dostajemy w Stra�y Po�arnej papier toaletowy, ale bardziej przypomina on papier �cierny, w ka�dym kawa�ku wida� trociny! ). Miasto nie p�aci za nasze utrzymanie, wszystko kupujemy za swoje -pocz�wszy od �niadania. Nim si� obejrza�em, moja poobt�ukiwana niebieska honda accord z 1991 roku dowioz�a mnie na miejsce. Zwykle je�d�� do pracy, gdy wszyscy jad� w przeciwnym kierunku, ale nawet je�li trafi� na korek, zawsze pozostaj� mi do wyboru r�ne warianty objazd�w bocznymi drogami. Je�d�� ju� t� tras� tak d�ugo, �e znam j� jak drog� z w�asnej sypialni do �azienki - dowodzi tego dwie �cie pi��dziesi�t tysi�cy kilometr�w na liczniku! - wi�c nigdy nie mia�em problemu, �eby zd��y� na czas. Znam wszystkie k�opotliwe miejsca i dziury po drodze. Tego ranka mia�em dobry czas i nawet przy du�ym ruchu, jaki panuje na drogach dojazdowych do miasta, zaparkowa�em przed jednostk� za dwadzie�cia �sma. Znalaz�em dobre miejsce przy kraw�niku - miejsce szefa komisariatu z 24 obwodu, kt�ry mie�ci si� w tym samym budynku (zawsze mamy sobie za punkt honoru zajmowa� ich miejsca parkingowe) - upewni�em si�, czy schowa�em wszystko, co jest cokolwiek warte, w czarnych workach na �mieci, kt�re trzymam w wozie w�a�nie w tym celu, zabra�em torb� z bajglami i wszed�em do jednostki. W ci�gu ostatniej nocy niewiele si� wydarzy�o, kilka wezwa� do drobnych spraw - to wszystko, ale czeka�o troch� papierkowej roboty, raporty do wype�nienia. Na m�j widok szczeg�lnie ucieszy� si� dow�dca zmiany, kt�rego mia�em zmieni�. Bob Holzmeier. Bob by� na s�u�bie od dziewi�tej poprzedniego dnia, wi�c na m�j widok natychmiast zacz�� kombinowa�, kt�ry poci�g Long Island Railroad zd��y jeszcze z�apa� na Penn Station. Bob nie nale�y do facet�w, kt�rzy tylko patrz� na zegar w oczekiwaniu na koniec swojej zmiany, ale chcia� ju� jecha� do domu i trudno mu si� dziwi�. Rozk�ad jazdy mia� tak wyryty w pami�ci, �e nie musia� nigdy sprawdza�, o kt�rej ma poci�g. Noc by�a spokojna, w�a�ciwie nie mia�em co wpisywa� do raportu. Raz czy dwa razy do roku zdarza si� nocna zmiana bez �adnych wezwa�, ale zwykle jest jaki� wyjazd. Czasem po nic, ale zawsze to wyjazd. Nie ni� czego� takiego jak typowa noc; kiedy spraw dzisz wezwania w ca�ym batalionie, okazuje si�, �e w�a�ciwie zawsze by�o co� powa�nego. Jako dow�dca 11 batalionu nadzorowa�em, wraz z trzema zast�pcami - Johnem Hughesem, Dennisem Collopym i Bobem Holzmeierem - siedem zast�p�w: zast�p ga�niczy nr 37 i za�og� wozu drabiny nr 40 przy ulicy Sto Dwudziestej Pi�tej w Harlemie; zast�p ga�niczy nr 47 przy Sto Trzynastej w Morningside Heights; zast�p ga�niczy nr 74 przy Osiemdziesi�tej Trzeciej w Upper West Side; za�og� wozu drabiny nr 25 przy Siedemdziesi�tej Si�dmej w Upper West Side; zast�p ga�niczy nr 76 i za�og� wozu drabiny nr 22 przy Setnej w Upper West Side, gdzie pe�ni�em s�u�b�. Je�eli nawet naszym dw�m kompaniom nie trafi�o si� nic powa�nego, zawsze by�y jakie� wi�ksze roboty w batalionie. Zostawi�em torb� z bajglami w kuchni, porwa�em swoj� cynamonow� bu�eczk� z rodzynkami i podskoczy�em do biura, �eby om�wi� to i owo z Bobem Holzmeierem. Podobnie wygl�da zmiana s�u�by w ca�ej nowojorskiej Stra�y Po�arnej. To jest jak przy zabawie w berka, a raczej jak w sztafecie - przekazujesz pa�eczk� nast�pcy- wprowadzaj�c go w to, co si� dzia�o pod jego nieobecno��. W czasie gdy nast�puje zmiana, w kuchni siedzi zwykle ze trzech czy czterech ch�opak�w, kt�rzy maj� ochot� troch� pogada�, poopowiada� o tym, co si� dzia�o, bo nie spiesz� si� do domu. Tak bywa zw�aszcza na porannej zmianie. Dzieci tych facet�w wysz�y ju� do szko�y, a je�eli ich �ony pracuj�, o tej porze na og� ich tak�e ju� nie ma w domu, wi�c im si� nie spieszy. Masz wtedy tych kilku ch�opak�w, a oni nie wychodz�, �eby nie przegapi� czego� ciekawego, chocia� cz�sto nie ma nic wi�cej do roboty, jak kr�ci� m�ynka palcami, popija� kaw� bu�eczk� czy muffina i gada� o tym, co si� wydarzy�o podczas ostatniej du�ej roboty, jakby to by� si�dmy mecz jesiennych mistrzostw zawodowej ligi baseballa, Czasem zreszt� gadamy o meczach. Dla wi�kszo�ci stra�ak�w jednostka jest jak dom i je�li prawdziwy dom jest akurat pusty, to nie ma miejsca, w kt�rym by�oby nam lepiej. I zawsze jest o czym pogada�. I po wiem wam szczerze, �e nie znam stra�aka, kt�ry wola�by siedzie� gdziekolwiek indziej ni� w jednostce, gwarz�c z bra�mi. Wspominaj�c ostatni� robot�. Wygl�daj�c nast�pnej. Gadaj�c i s�uchaj�c cudzego gadania. No wi�c tak wygl�da�a scena tego przera�aj�co pi�knego ranka. Robota jak zwykle, cho� zaraz wszystko mia� trafi� szlag. Kiedy m�wi�em Bobowi, �eby si� zbiera�, wci�� jeszcze by�em ubrany po cywilnemu, ale wiedzia�em, �e w razie czego zd��� wci�gn�� na wierzch ubranie ochronne. Wiadomo, �e nie powinno si� tego robi�, to wbrew regulaminowi, ale ju� to robi�em. Dwie minuty i b�d� got�w. S� tacy dow�dcy, kt�rzy nie odpuszcz� dow�dcy zmiany, dop�ki nie si�d� za biurkiem w krawacie zaci�ni�tym na szyi, jakby pozowali do zdj�cia w gazecie. Regulamin powiada, �e na s�u�bie mamy by� zawsze w s�u�bowych mundurach: granatowe spodnie, bia�a koszula z pagonami - srebrne d�bowe li�cie dla dow�dcy batalionu, z�ote dla jego zast�pcy. Jak w wojsku, srebro stoi wy�ej od z�ota, ale kiedy nie mog� znale�� swoich srebrnych li�ci, nosz� z�ote - o ile je znajd�. A c� to ma, u diab�a, za znaczenie? Mundur nie ma wp�ywu na to, jak si� sprawiam w pracy, jak gasz� po�ar, jak si� troszcz� o moich ch�opak�w. Kiedy trzeba wzi�� si� do roboty, jestem got�w; wszystko jedno co mam na sobie. Ko�o �smej zszed�em na d� do kuchni, pogada� z ch�opakami, zje�� kolejn� bu�eczk�, napi� si� kawy. W pewnym sensie dzie� si� ju� formalnie zacz��, kiedy przej��em s�u�b� po Bobie,- ale tak naprawd� jeszcze si� rozkr�ci�. Jeszcze nie zacz�li�my sprawdza� ekwipunku ani wymienia� akumulator�w w radiotelefonach i reszcie sprz�tu, na co poranna zmiana powinna czeka� dok�adnie do dziewi�tej. Mimo to w ca�ej jednostce panowa� ju� nastr�j pewnego rozlu�nienia, jakie towarzyszy zmianie s�u�by. Wci�� nap�ywali nowi ch�opcy, pogaduj�c o tym i owym. Zasadniczo rzecz bior�c, czekali�my na dziewi�t�, maj�c nadziej�, �e nic nam wcze� niej nie wypadnie. A je�eli ma wypa�� - niech wypada. Damy sobie rad�. Kwadrans po �smej by�em z powrotem w gabinecie, szykuj�c si� do s�u�by. Gabinet dow�dcy to nic wielkiego: dwa biurka, dwa krzes�a, dwa komputery - jeden szefa zmiany, drugi jego zast�pcy. (Moim zast�pc� na tej zmianie mia� by� Gary Sheridan, kt�ry zmienia� si� na tym stanowisku z Dougiem Robinsonem, Super Daveem Shaughnessym i Bobbym Pyneem). Fotografie rodzinne i inne osobiste drobiazgi trzymamy w szafkach - ja mam zdj�cia Stephena i Lisy w moim he�mie zrobione w 1995 roku czy co� ko�o tego, co pewnie jest do�� typowe dla dzieci stra�aka - ale sam gabinet urz�dzono po sparta�sku, jest w nim tylko to, co niezb�dne. Wy��cznie standardowe wyposa�enie, rzeczy u�ywane kolejno przez czterech dow�dc�w zmiany pe�ni�cych s�u�b� w ka�dej jednostce - lub czasem przez pe�ni�cego s�u�b� w zast�pstwie innego dow�dcy. Bywa�em w gabinetach niemal wszystkich dow�dc�w w mie�cie i mog� powiedzie�, �e wsz�dzie jest tak samo, dzi�ki czemu zawsze wiemy, gdzie co jest i jak dzia�a. R�ni te gabinety jedynie widok z okna, chocia� czasem nawet nie da si� wyjrze� przez okno. Mia�em troch� papierkowej roboty, musia�em zatelefonowa� tu i tam, no i si� przebra�. Robi�em to wszystko po trochu, podczas gdy reszta moi ludzi meldowa�a si� na s�u�bie. W ten spos�b p�yn�� mi czas do formalnego obj�cia zmiany. Jaki� kwadrans przed dziewi�t� w "cholernym pudle", czyli w g�o�niku interkomu rozleg�o si� polecenie, �eby prze��czy� telewizj� na kana� si�dmy. �ci�le rzecz bior�c, us�yszeli�my tylko "kana� si�dmy", ale i tak wiedzieli�my, o co chodzi. Telewizory sta�y wsz�dzie w ca�ej jednostce: w gabinecie dow�dcy, w kuchni, w �wietlicy. Kiedy kt�ra� z lokalnych stacji nadawa�a co� wa�nego - relacj� z po�aru albo wywiad z kim� z go ny - has�o by�o proste: "kana� si�dmy" albo "kana� czwarty" czy kt�ry tam. Na zegarze wisz�cym na �cianie gabinetu by�a za dziesi�� dziewi�ta. W��czy�em telewizor na kana� si�dmy. Kilku ch�opak�w wesz�o do gabinetu, �eby zobaczy�, co si� dzieje. No i zobaczyli�my. Nasz pi�kny dzie� szlag trafi�. Nasz �wiat wywr�ci� si� do g�ry nogami. Nasze �ycie zmieni�o si� na zawsze. Widzia�em to samo co wszyscy. To si� sta�o nie dalej jak przed minut�. Dym wal�cy z p�nocnej wie�y World Trade Center. Pandemonium na dole. W g�osie spikera s�ysza�em niepewno�� i wahanie. W telewizji m�wiono, �e w wie�� wbi� si� samolot, ale nie m�wiono, jak wielki by� ten samolot, jakie by�y okoliczno�ci katastrofy, nie pokazywano sceny zderzenia. Tylko ten absurdalny obraz przera�aj�co b��kitnego nieba zasnutego dymem. W gabinecie by�o nas trzech czy czterech i nikt nie powiedzia� ani s�owa. Bardzo d�ugo po prostu stali�my i gapili�my si� z otwartymi ustami, nie wierz�c w�asnym oczom, nie pojmuj�c, co w�a�ciwie widzimy. Owszem, rozumieli�my, co widzimy i co to znaczy dla nas jako stra�ak�w, ale nie w pe�ni to pojmowali�my, je�eli rozumiecie, co mam na my�li. Wreszcie przerwa�em milczenie. "Niech to szlag" - wymamrota�em, to by�o wszystko. Niewiele, ale s�owa nie by�y po trzebne. Od pierwszej chwili wiedzia�em, �e to nie wypadek. Wiedzia�em to w trzewiach, wiedzia�em to w sercu i wiedzia�em to w g�owie. Zwykle ufam dw�m pierwszym, kiedy tylko na nich mog� polega�, ale je�li do tego dochodzi jeszcze g�owa, kieruj� si� g��wnie rozumem. I wszystko w mojej g�owie krzycza�o, �e to zamach terrorystyczny. Zawsze jeszcze by�a szansa, �e oka�e si� on dzie�em jakiego� samotnego szale�ca, ale wiedzia�em na temat lotnictwa dostatecznie du�o, by mie� pewno��, �e to nie wypadek. Wiedzia�em, �e w ca�ej historii Nowego Jorku tylko raz samolot wpad� na drapacz chmur - w 1945 roku B-25 wbi� si� w siedemdziesi�te �sme i siedemdziesi�te dziewi�te pi�tro Empire State Building. Wiedzia�em te�, �e to si� zdarzy�o w wyj�tkowo mglisty dzie�, w czasach gdy piloci nie mieli do dyspozycji instrument�w wsp�czesnej techniki lotniczej, pos�ugiwali si� najprostsz� metod� kierowania samolotem - wybierali jaki� punkt na horyzoncie, na kt�ry si� kierowali. Ale teraz takie wypadki ju� nie mog�y si� zdarzy�. Przestrze� powietrzna nad Nowym Jorkiem by�a zamkni�ta dla samolot�w. "Prawo drogi" nie dawa�o najmniejszej mo�liwo�ci, �eby dosz�o do zderzenia samolot�w, czy �eby jaki� samolot uderzy� w budynek. Od razu wi�c by�o dla mnie jasne, �e to nie jest wypadek. W tym momencie, kiedy wszystko si� dopiero zacz�o, nie mieli�my jeszcze poj�cia, jaki samolot uderzy� w wie��. Nikt nie wiedzia�, czy na pok�adzie nie by�o bomby. Wtedy wszystko sprowadza�o si� wy��cznie do smutnego surrealistycznego obrazu za snutego dymem b��kitnego nieba i do my�li o tym, ilu ludzi zginie w nast�pstwie katastrofy i jak straszne b�d� okoliczno�ci ich �mierci. A dla stra�aka wszystko to wygl�da�o jeszcze powa�niej ni� dla cywila. Us�ysza�em, jak jeden ze sprawozdawc�w w telewizji powiedzia�, �e ze wzgl�du na katastrof� otwarcie gie�dy op�ni si� o p� godziny, i pomy�la�em sobie: Co ci ludzie sobie my�l�, u diab�a? Co oni wygaduj�? Patrzymy na najwi�ksz� katastrof� w dziejach miasta, a oni jak gdyby nigdy nic m�wi� o interesach. Wystarczy� jeden rzut oka na to, co pokazywa�a telewizja, by wiedzie�, �e sytuacja jest beznadziejna, a je�eli nie beznadziejna, to cholernie ma�o jej do tego brakuje. Nie�atwo b�dzie przeprowadzi� ewakuacj� ludzi uwi�zionych ponad miejscem, gdzie uderzy� samolot. Owszem, to si� da zrobi�, ale operacja b�dzie piekielnie trudna i jest jeszcze zdecydowanie za wcze�nie, �eby my�le� o otwieraniu gie�dy i �yciu, jak gdyby nic si� nie sta�o. Jeszcze za wcze�nie. Te wszystkie my�li i z milion innych przebieg�o mi przez g�ow� w ci�gu paru sekund. Zaraz potem trzyma�em w r�ku s�uchawk� i dzwoni�em do dyspozytora. Wykr�caj�c numer 261 na naszej we wn�trznej linii telefonicznej, nie bardzo wiedzia�em, co robi�, wiedzia�em tylko, �e sceny pokazywane w telewizji oznaczaj� ofiary w ludziach i po�ar, kt�ry trzeba ugasi�. To by� czysty odruch i kiedy us�ysza�em g�os dyspozytora, my�la�em tylko o tym, jak ratowa� tych ludzi. Jak ich stamt�d wydoby�? Jak ugasi� po�ar na tak wysokim pi�trze? Co mamy teraz zrobi�? Pomy�la�em o artykule, kt�ry napisa�em kilka miesi�cy wcze�niej dla naszego wewn�trz nego pisma na temat nierutynowych po�ar�w w wysokich budynkach, i zda�em sobie spraw�, �e je�eli w Stra�y Po�arnej Nowego Jorku jest kto�, kto powinien si� tym zaj��, to tym kim� jestem w�a�nie ja. - Tu Picciotto, szef 11 batalionu - rzuci�em do s�uchawki. - By�em tam po pierwszym zamachu na World Trade Center w dziewi��dziesi�tym trzecim. Znam ten budynek. Je�li b�dziecie mnie potrzebowa�, dajcie zna�. Nie by�o to wiele, ale nale�a�o to zrobi�. Kiedy jeste� dow�dc� i w twoim rejonie jest po�ar, musisz i��. Jeste� "first due" (pierwszy, najbardziej zobowi�zany), co w naszym j�zyku znaczy, �e masz zjawi� si� na miejscu pierwszy, nie czekaj�c na rozkaz. Istnieje tak�e jednostka "second due" (druga zobowi�zana), kt�ra mo�e jecha� na miejsce bez wyra�nego rozkazu, ale dalsze zespo�y musz� przestrzega� regulaminu. Gdyby ka�dy stra�ak jecha� do ka�dego po�aru wedle w�asnego uznania, stra�nice w ca�ym mie�cie �wieci�yby pustkami, wi�c musimy s�ucha� rozkaz�w dow�dztwa, a w tym wypadku dow�dztwo kaza�o nam pozosta� na miejscu. Jak na razie mog�em z tym �y�. Nie doprasza�em si� niczego, po prostu proponowa�em swoj� pomoc, zwracaj�c uwag� na do�wiadczenie, kt�re kto� z dow�dztwa m�g� uzna� za przydatne. Oczywi�cie byli tak�e inni, kt�rzy wiedzieli z grubsza to co ja, ale chcia�em zg�osi� si� jak najwcze�niej. Wtedy dwudziestego sz�stego lutego 1993 roku, jako dow�dca batalionu na Dolnym Manhattanie, by�em drugim dow�dc� na miejscu, kiedy wynaj�ty van ryder eksplodowa� w gara�ach na poziomie B-2 World Trade Center. W vanie znajdowa�a si� wa��ca ponad pi��set kilogram�w bomba z nitromocznika, a do tego butle ze spr�onym wodorem dla spot�gowania si�y wybuchu. Detonacja zniszczy�a siedem pi�ter, z czego sze�� pod ziemi�. Sze�cioro ludzi zgin�o, ponad tysi�c odnios�o rany, podj�ta w�wczas akcja ratunkowa by�a najwi�ksz� w dziejach nowojorskiej Stra�y Po�arnej. Uczestniczy�o w niej oko�o czterdziestu pi�ciu procent personelu znajduj�cego si� na s�u�bie; w tym osiemdziesi�t cztery zast�py ga�nicze, sze��dziesi�t innych zast�p�w, dwudziestu o�miu dow�dc�w batalion�w, dziewi�ciu zast�pc�w dow�dc�w rejon�w operacyjnych, pi�� zast�p�w ratowniczych, dwadzie�cia sze�� innych jednostek specjalnych. W sumie stawi�o si� tylu stra�ak�w, jakby to by� alarm szesnastego stopnia - armia ludzi i nie wyobra�alna wprost liczba sprz�tu. Nale�a�em wtedy do zespo�u kieruj�cego do akcji nieustannie nadje�d�aj�ce jednostki ratownicze i czu�em, �e to do�wiadczenie b�dzie u�yteczne, cokolwiek, u diab�a; dzia�o si� w tej chwili w p�nocnej wie�y. Na dodatek zna�em budynek. Zna�em klatki schodowe i wiedzia�em, jak b�dzie wygl�da�a pospieszna ewakuacja tysi�cy ludzi w�skimi korytarzami. Pod tym wzgl�dem by�em jak setki innych stra�ak�w, kt�rzy pracowali od 1993 roku, lecz dla mnie to by�a sprawa osobista. Wcze�niej nie zdawa�em sobie z tego sprawy, ale w tej strasznej chwili poczu�em si� zwi�zany z tymi wie�ami. To by�o bardzo dziwne. Od chwili otwarcia World Trade Center w 1970 roku otrzymali�my stamt�d mn�stwo wezwa�. Na og� by�y to niegro�ne po�ary lub fa�szywe alarmy, ale z zamachem w 1993 roku by�o inaczej. To by�o to samo co dzisiejszego ranka. By�em tam wtedy w tej ci�kiej chwili i czu�em, �e teraz tak�e musz� tam by�. Wiem, �e to wygl�da na jakie� szale�stwo, ale tak to czu�em, kiedy widzia�em p�on�c� wie�� na ekranie telewizora. Jak ju� powiedzia�em, dla mnie to by�a sprawa osobista. Od�o�y�em s�uchawk� i zszed�em na d� do kuchni, �eby obejrze� dalsze wiadomo�ci z reszt� ludzi. Przypominam, �e w�a�nie by�a godzina zmiany, wi�c wok� telewizora sta�y ch�opaki z obu zmian. Wszyscy rwali si� do roboty, tak samo jak ja. Pr�cz Boba Holzmeiera byli na miejscu wszyscy ch�opcy z nocnej zmiany, wi�c przed telewizorem panowa� niez�y �cisk. Wpatrywali�my si� w najwy�szym skupieniu w ekran telewizora, staraj�c si� ogarn�� my�lami to, co si� dzia�o, poj�� to, co widzieli�my, a co tak naprawd� by�o niepoj�te. Sami pomy�lcie: jak z�o�y� w sensown� ca�o�� obrazki, kt�re nie maj� �adnego sensu? Powoli zacz�li�my rozmawia�. Widzieli�my ogie�. Widzieli�my dym. Widzieli�my dziur� w budynku, tam gdzie uderzy� samolot. Wiedzieli�my, �e jest �le, naprawd� �le. Wiedzieli�my, �e ludzie powy�ej miejsca uderzenia zgin�, o ile dym ju� ich nie zadusi�. Nie by�o sposobu, �eby ich stamt�d wydoby�. Billy Reynolds z zast�pu ga�niczego nr 76 wspomnia�, �e zapewne zginie dzi� sporo stra�ak�w, i nikt nie zaprzeczy�. Po prostu zostawili�my jego s�owa bez komentarza. Nikt nic nie m�wi�, ka�dy by� zatopiony we w�asnych my�lach, ka�dy zastanawia� si�, kt�rzy z nas zgin�, je�eli akurat padnie na kogo� z nas. W tym momencie wszyscy my�leli�my, �e ludzie b�d� gin�� przede wszystkim od dymu. Nie wiedzieli�my jeszcze, �e w wie�� uderzy� samolot pe�en paliwa. Wszyscy wiedzieli�my, �e paliwo lotnicze osi�ga podczas spalania temperatur� ponad tysi�ca stopni Celsjusza i �e stal traci wytrzyma�o�� w ni�szej temperaturze, ale wtedy jeszcze nie my�leli�my o tym - a nawet je�li my�leli�my, to m�wili�my sobie, �e stalowy szkielet wie� World Trade Center jest pokryty materia�em ogniochronnym. Na pewno wiedzieli�my tylko to, co widzieli�my, a widzieli�my dym. Mn�stwo dymu. K��by czarnego dymu, kt�rego nie spos�b by�o opanowa�. I wiedzieli�my, �e dziewi��dziesi�t procent zgon�w podczas po�ar�w wysokich budynk�w jest spowodowanych uduszeniem przez dym, wi�c to by�a kwestia wy�cigu z czasem. Z tego, co widzieli�my w telewizji, wygl�da�o na to, �e nawet na dachu nie by�o powietrza, tak g�sty by� dym spowijaj�cy wierzcho�ek budynku. Patrzyli�my na to ze zgroz�, a kiedy zacz�li�my rozmawia�, sta�o si� jasne, �e wszyscy chcieli�my jak najszybciej si� tam znale��. Byli�my jak konie wy�cigowe rw�ce si� do biegu przed barierk� startow�, a raczej jak nieuje�d�one rumaki wyrywaj�ce si� na swobod�. Wszyscy czuli�my, �e nasze miejsce jest tam. Ka�dy mia� w�asne powody, ale wszystkie sprowadza�y si� do tego: to by�a robota dla nas; to by�o zadanie dla nas; po to tu byli�my. - Szefie Pitch - s�ysza�em - zabierz mnie tam. Zawsze skracano moje nazwisko do "Pitch", a kiedy byli�my na s�u�bie, ch�opaki wstawiali na dodatek "szefa", mieszaj�c formalne z nieformalnym. - Pieprzy� rozkazy - s�ysza�em tak�e. - Jad�. - I tak nas w ko�cu po�l�, wi�c mo�emy jecha� ju� teraz. I wtedy drugi samolot uderzy� w po�udniow� wie��. Wszyscy widzieli�my, jak nadlatywa�, i nie mogli�my uwierzy� w�asnym oczom. To by� tak nieprawdopodobny widok, �e zaj�o nam chwil�, by poj��, co si� dzieje. Komu, u diab�a, co� takiego mog�oby si� pomie�ci� w g�owie? Trwa�o to moment czy dwa, a jednak kiedy tak stali�my i patrzyli�my, wydawa�o nam si�, �e to trwa o wiele d�u�ej. Zn�w umilkli�my i kiedy wszyscy w tej kuchni jak jeden m�� za cz�li�my pojmowa�, co si� dzieje, ponownie si�gn��em po s�uchawk�. I zn�w zrobi�em to bez jasnej my�li, co w�a�ciwie chc� zrobi�. Mo�e jakie� dziesi�� sekund po drugim uderzeniu wykr�ci�em ten sam numer - 261 - dyspozytora dla Manhattanu w Central Parku. Wiedzia�em, �e b�dzie tam dzwoni�o mn�stwo ludzi, ale chcia�em by� pierwszy. I wiedzia�em, �e b�d� do nich dzwoni� nie tylko stra�acy, ale tak�e ludzie wykr�caj�cy 911 z p�on�cych wie�owc�w, dzwoni�cy z kom�rek ludzie uwi�zieni na g�rnych pi�trach i - niezno�ne telefony! - ludzie, kt�rzy po prostu b�d� chcieli in formacji. Wiedzia�em, �e b�d� zasypani telefonami, ale nic mnie to nie obchodzi�o. By�em w tej chwili koniem wy�cigowym, tak samo jak moi ludzie. Oni chcieli si� tam znale�� i ja chcia�em si� tam znale��. I gdybym czeka� na rozkazy, nigdy by�my si� tam nie znale�li. - Tu Picciotto, dow�dca 11 batalionu - powiedzia�em, kiedy dyspozytor podni�s� s�uchawk�. - Drugi samolot uderzy� w drug� wie��. Kt�regokolwiek stopnia macie alarm, podw�jcie go. Jad� tam. Znam ten budynek i jad�. Oczywi�cie z pocz�tku my�la�em, �e ten facet ju� wie, co si� sta�o, ale niepewno�� w jego g�osie powiedzia�a mi, �e by� mo�e jeszcze nie wie. - Jed� - powiedzia� w ko�cu z przera�eniem, niedowierzaniem i rezygnacj�. Tak naprawd� nie pyta�em i nie czeka�em na odpowied�. Dosta�em zgod� na wyjazd, ale na ni� nie czeka�em. Gdyby dyspozytor powiedzia� mi, �ebym zosta� na miejscu, pewnie bym go nie us�ysza�. S� takie chwile, kiedy s�uch mnie zawodzi. Ale us�ysza�em "Jed�". W tej chwili o tym nie wiedzia�em, lecz moja c�rka Lisa wysz�a ze swego akademika na ulicy Fulton, �eby obserwowa� przebieg tych strasznych wydarze� na w�asne oczy ze wzgl�dnie bezpiecznego miejsca kilka przecznic dalej i kiedy patrzy�a z niedowierzaniem, jak drugi samolot wbija si� w po�udniow� wie��, pomy�la�a, �e jej ojciec prawdopodobnie jest na miejscu. Czu�a to w ko�ciach. Tak to jest z c�rk� stra�aka - widzi p�on�cy budynek i wie, �e tata gdzie� tam jest. W tym wypadku przeczucie jej specjalnie nie zwiod�o. Jeszcze nie by�o mnie na miejscu, ale by�em w drodze. 11 wrze�nia 2001, wci�� 9:59 To by�o jak z powie�ci Stephena Kinga. Stali�my tam jak skamieniali, czekaj�c na chwil�, gdy �oskot wreszcie nas dosi�gnie Tysi�c poci�g�w. Tysi�c galopuj�cych bestii. Tysi�c niepoj�tych l�k�w i jeszcze tysi�c wi�cej. Do diab�a, niechby to by�o i par� tysi�cy, i tak by�oby to za ma�o, �eby zrozumie�, sk�d bierze si� ten huk przekraczaj�cy wszelkie wyobra�enie. Wci�� nie widzieli�my, co si� dzieje, ale to by�o tu� nad nami i nie mieli�my �adnych w�tpliwo�ci, �e cokolwiek to jest, lada moment zostaniemy przez to zgnieceni, zmia�d�eni i unicestwieni. Gonitwa my�li w mojej g�owie usta�a na chwil� dostatecznie d�u g�, �ebym wyobrazi� sobie t� scen�: dwa tuziny zm�czonych, wystraszonych, ociekaj�cych potem i napompowanych adrenalin� stra�ak�w w korytarzach trzydziestego pi�tego pi�tra p�nocnej wie�y World Trade Center. Nieruchomych jak pos�gi, z oczami wbitymi w strop, oczekuj�cych niewiadomego kresu, kt�ry mia� spa�� na nasze g�owy wraz ze stropem. R�nie mo�na umrze�, a ja umr� w�a�nie tak, pomy�la�em. Modli�em si�, �eby to posz�o szybko. Nie my�la�em o tym, �e umr�, ale by�em pewny, �e b�dzie bola�o. Wi�c si� modli�em. Szybko. Tymczasem �oskot min�� jak gdyby nigdy nic. Nadchodzi� i nadchodzi�, potem by� tu� nad nami, by� w nas, wreszcie przebieg� przez nas i pogna� z �oskotem w d�. Budynek wci�� si� trz�s�, wszystko si� w nas trz�s�o, ale my dalej stali�my jak skamieniali, boj�c si� wykona� najmniejszy ruch, �eby nie zaburzy� kruchej r�wnowagi, w jakiej co� - cokolwiek si� wydarzy�o - pozostawi�o p�nocn� wie�� World Trade Center. I czekali�my, co b�dzie p�niej. D�ugo, bardzo d�ugo nikt nie odezwa� si� s�owem - kiedy m�wi� "bardzo d�ugo", musicie zrozumie�, �e wszystko jest wzgl�dne. Trwa�o to tylko dziesi�� sekund od pierwszego drgni�cia przez og�uszaj�cy �oskot do powoli cichn�cego gromu, ale wszystko dzia�o si� w zwolnionym tempie. To by�o niesamowite, nie wyobra�alne jak piek�o, niepodobne do niczego, czego do�wiadczy�em w �yciu. To w�a�nie by�o najdziwniejsze, najbardziej przera�aj�ce, �e nigdy nie zetkn��em si� z niczym, co da�oby si� por�wna� do tego nieprawdopodobnie g�o�nego ha�asu. Bo to by� tylko ha�as. Nieko�cz�cy si�, nieprzejednany, przera�aj�cy ha�as. W pr�ni. Nie mieli�my poj�cia, co si� dzieje. Na zewn�trz budynku, na ekranach telewizor�w na ca�ym �wiecie by�o jasno i wyra�nie wida�, co si� dzieje, ale my byli�my uwi�zieni w korytarzu bez okien sto metr�w nad ziemi�, sto metr�w poni�ej szalej�cego po�aru i niewyobra�alnego spustoszenia. A jednak - co kolwiek to by�o - nie tkn�o nas. Min�o nas i pogna�o w d� ku swemu niepoj�temu przeznaczeniu. Powoli, jakby na pr�b�, popatrzyli�my po sobie, Niekt�rzy szczypali si�, by si� upewni�, �e wci�� �yj�, ale nawet czuj�c uszczypni�cie, nie byli�my tego pewni. Niekt�rzy z nas dotykali �cian albo opierali si� o nie mocniej, jakby chcieli si� przekona�, �e budynek wci�� stoi, wci�� si� trzyma. Inni rozgl�dali si� dooko�a albo patrzyli przez rami�, �eby zobaczy� braci. Ale nikt nie powiedzia� ani s�owa. Nawet nasze radiotelefony milcza�y. Mieli�my nastawione r�ne kana�y - kana� dowodzenia lub kana� taktyczny - i prawdopodobie�stwo, �e oba b�d� milcza�y, by�o znikome. Zawsze mi�li�my k�opoty z radiotelefonami, zw�aszcza w wysokich budynkach, ale nigdy si� jeszcze nie zdarzy�o, �eby wszystkie przesta�y dzia�a� przez d�u�szy czas. By�o nas ze dwudziestu pi�ciu czy trzydziestu i wszystkie radiotelefony milcza�y jak zakl�te, Jakby�my si� znale�li na innej planecie albo przeszli w inny wymiar. Jakby nasz zapas energii si� wyczerpa�, nie byli�my w stanie ruszy� si�, odezwa� ani my�le� jasno. Nie wiem, jak by�o na innych pi�trach p�nocnej wie�y World Trade Center w tej strasznej chwili, nie wiem, czy gdziekolwiek w budynku znajdowa�a si� r�wnie liczna grupa ratownik�w, ale na trzydziestym pi�tym pi�trze, za minut� dziesi�ta, to ja pierwszy przerwa�em w ko�cu milczenie. Nie wiem, jak to si� sta�o, �e si� odezwa�em, ani co spodziewa�em si� us�ysze� w od powiedzi, ale by�em dow�dc�, i poniewa� wok� nie by�o nikogo, kto by�by mi r�wny rang�, wypada�o, �ebym odezwa� si� pierwszy. Nie pr�bowa�em obj�� dowodzenia. Powiedzia�em g�o�no to, co my�la�em. A my�la�em tyle: "Kurwa, co to by�o? ". Jazda Dow�dca jednostki ma tyle si�y, ile jego adiutant. Tego ranka by� ze mn� stary fachura Gary Sheridan. Powiem wam co�, przy takim wyje�dzie jak ten - sto trzydzie�ci przecznic od jednostki - cz�owiek chcia�by mie� takiego kierowc�, kt�ry potrafi rwa� jak szatan, �eby jak najpr�dzej znale�� si� na miejscu, i Gary z pewno�ci� by� takim w�a�nie kierowc�. Och, Gary to kierowca jak wszyscy diabli! Dow�dca i jego przyboczny maj� si� trzyma� razem - w jednostce i podczas akcji. Tak te� by�o z Garym i ze mn�. Zawsze pracowali�my razem. Czasem tylko jeden z nas wypada� ze wsp�lnego harmonogramu, pracuj�c z kim innym ze wzgl�du na osobiste zobowi�zania albo robi�c komu� przys�ug�. Skoro tylko sko�czy�em rozmow� z dyspozytorem, odnalaz�em Garyego i wyjechali�my. Oczywi�cie wszyscy chcieli jecha� z nami, ale na razie do centrum mia�em pojecha� tylko ja z Garym. - No nie, szefie - s�ysza�em od stra�ak�w w kuchni - we� mnie ze sob�. - Co powiesz, szefie Pitch? Znajdziesz miejsce na kilku ludzi wi�cej? - Hej, a co ze mn�? Ale ja jecha�em sam. Strasznie mnie bola�o, �e musz� im odmawia�, bo wiedzia�em, �e gdyby sytuacja by�a inna, robi�bym to samo, ale to by�a kwestia protoko�u. A tak�e kwestia praktyczna. Nie tyle si� rz�dzi�em, ile raczej wykonywa�em rozkazy, a nie by�o czasu na to, �eby doprasza� si� rozkaz�w bardziej �askawych. Nie mog�em po prostu zabra� jednego czy dw�ch ludzi i jecha� do centrum. Stra� Po�arna nie dzia�a w ten spos�b. Musimy dzia�a� jako zesp� i os�ania� si� nawzajem jako zesp�, a jak na razie nasz zesp� nie otrzyma� rozkazu wyjazdu. U diab�a, kto m�g� wiedzie�, co jeszcze przy niesie ten ranek? Nie mogli�my opu�ci� posterunku po prostu dlatego, �e chcieli�my si� znale�� w najbardziej piekielnym ogniu, jaki ktokolwiek z nas kiedykolwiek widzia�. I chocia� wiedzieli�my, �e wsz�dzie w obu budynkach s� nasi bracia, nie mogli�my zlekcewa�y� regulaminu, �eby poczu� przyp�yw adrenaliny, jaki daje ta robota. Co ciekawe, ataki nast�pi�y o takiej porze, �e w jednostkach by�o mn�stwo ch�opak�w z obu zmian, formalnie rzecz bior�c nie b�d�cych na s�u�bie, kt�rzy mogli jecha� z nami albo mogli jecha� na miejsce w�asnymi wozami, i tak si� zreszt� w ko�cu sta�o w ca�ym mie�cie, ale ja tego wtedy po prostu nie dostrzega�em. Szczerze - nie wzi��em tego pod uwag�. Pomy�la�em tylko tyle: mamy nasz rozkaz, ja i Gary, wi�c jazda! Ruszamy! Chcia�em dosta� si� do tych budynk�w jak najszybciej, a koordynacja wi�kszej akcji op�ni�aby m�j wyjazd. I ruszyli�my. Ja i Gary, w naszym czerwono-bia�ym chevy suburban, wyjechali�my z jednostki na ulicy Setnej, potem na Columbus Avenue i dalej prosto do �r�dmie�cia. Cz�owieku, my�la�em, ten facet potrafi prowadzi�! Wiedzia�em to z niezliczonych jazd po naszej dzielnicy, ale nigdy nie p�dzi� tak jak wtedy! Musieli�my gna� sto dwadzie�cia, chwilami sto trzydzie�ci kilometr�w na godzin�, rzadko kiedy strza�ka pr�dko�ciomierza wskazywa�a poni�ej osiemdziesi�ciu. Nawet na chwil� nie przystan�li�my. Jechali�my z w��czonymi �wiat�ami i na sygnale; mieli�my tak�e mikrofon w kabinie z g�o�nikiem na zewn�trz, na wypadek gdybym musia� wrzeszcze� na kogo�, kto wszed�by nam w drog�, ale prawie si� nie odzywa�em. Na ka�dym niemal skrzy�owaniu stali gliniarze, zw�aszcza w �rodkowym i dolnym Manhattanie. Robili dobr� robot�, reguluj�c ruch na przecznicach. W takich sytuacjach jak ta je dziesz ca�� drog� �rodkowym pasem, ale naprawd� dobrego kierowc� poznasz po tym, �e jedzie swego rodzaju slalomem. Na ka�dym skrzy�owaniu zbacza to w lewo, to w prawo, zale�nie od tego, z kt�rej strony mog� wyjecha� samochody z przecznicy. Aby zyska� metr czy p�tora na hamowanie, chwil� czy dwie na reakcj�, zje�d�a� z tej strony jezdni, z kt�rej mo�e wypa�� na skrzy�owanie samoch�d z przecznicy, na stron� przeciwn�. Kiedy jedziesz, spodziewaj�c si�, �e lada chwila kto� wpadnie na skrzy�owanie, nie ustannie zje�d�asz na drug� stron� jezdni. Wyobra�am sobie, �e to musia� by� dziwny widok, nasz w�z p�dz�cy zygzakiem po�rodku jezdni bez widocznego powodu, ale by�a w tym my�l i Gary Sheridan spisa� si� po mistrzowsku. Nie s�dz�, �eby kiedykolwiek wcze�niej jecha� w podobny spos�b przez ca�� d�ugo�� Manhattanu, ale musia� to przerobi� z milion razy w g�owie - co okaza�o si� znakomitym przygotowaniem. By� pewien problem z tego rodzaju jazd� - cholernie utrudnia�o to �ycie facetowi takiemu jak ja, pr�buj�cemu wdzia� po drodze ubranie ochronne. Buty. Spodnie. Te cholerne szelki doprowadzaj� do sza�u, kiedy siedzisz skulony na przednim siedzeniu p�dz�cego slalomem wozu i pr�bujesz wcisn�� nogi w nogawki, wal�c co chwila g�ow� o boczn� szyb�. Nie mog�em przesta� my�le�, co zastaniemy na miejscu i co mam zabra� ze sob� do budynku. Z kim b�d� rozmawia�, gdzie mnie po�l� i co ka�� robi�. My�lami ca�y by�em tam. Stara�em si� skupi�, ale nie mog�em zapanowa� nad rozbieganymi my�lami, a radio nam w tym nie pomaga�o. Wci�� s�yszeli�my doniesienia o nadlatuj�cym trzecim samolocie i my�la�em: Lepiej niech w dow�dztwie si� powietrznych si� pospiesz�. Rzeczywi�cie us�ysza�em warkot samolotu lec�cego nisko po prawej nad rzek� Hudson i zak�ada�em, �e doniesienia s� dok�adne. Ruch powietrzny zosta� ca�kowicie zawieszony, a jednak ten samolot lecia�, jakby robi� pieprzon� wycieczk� nad miastem. Albo by� nasz, albo ich. Zastanawia�em si�, jaki mo�e by� nast�pny cel ataku. Roi�y mi si� najgorsze scenariusze. Pomy�la�em, �e gdybym to ja by� terroryst�, uderzy�bym teraz w most Waszyngtona. Pomy�la�em: Chcecie, �eby w tym mie�cie naprawd� si� zakot�owa�o, uderzcie w tunele - w tunel Lincolna, Queens Midtown, Holland, Brooklyn Bartery - a spowodujecie kompletny chaos. Terroryzm strategiczny. Nie b�dzie dok�d ucieka�. Takie my�li przebiega�y przez moj� g�ow�, gdy jechali�my do �r�dmie�cia. To by�a wojna, a my byli�my na pierwszej linii frontu. Gdzie� g��boko w duszy czu�em si� tak, jakbym jecha� na �mier�, jakbym jecha�, �eby zrobi� to, co musz� Ulice biegn�ce wzd�u� kr�tszej osi Manhattanu - ze wschodu na zach�d - s� jednokierunkowe, na przemian na wsch�d i na zach�d zrobi�, co trzeba