8346

Szczegóły
Tytuł 8346
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

8346 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 8346 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

8346 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Okno Nikt prawie nie przychodzi� do mnie; mieszkam sam, od lat w tym samym brudnym i brzydkim domu przy jednej z bocznych ulic naszego miasta. Do okna mego pokoju nie zagl�da nigdy ksi�yc, nigdy te� nie widz� st�d nieba i gwiazd; mog� ogl�da� tylko kawa�ek podw�rka i przeciwleg�� �cian� drugiego domu � bardzo wysok�, po cz�ci obro�ni�t� dzikim winem. S� tam dwa okna. W jednym � jak z czasem wywnioskowa�em � mieszka tapicer, w drugim jakie� m�ode ma��e�stwo z dzieckiem; od czasu do czasu widywa�em jasny �ebek tego dziecka, nie wiem nawet po dzi�, czy by� to ch�opiec, czy dziewczynka; potem dowiedzia�em si�, �e dziecko umar�o. I straci�em ochot� do ogl�dania przeciwleg�ej �ciany; kiedy zrozumia�em, �e nigdy ju� nie zobacz� tego dziecka, zauwa�y�em, jak doprawdy ohydna jest ta �ciana. Bardzo rzadko odwiedza� mnie pewien urz�dnik z pierwszego pi�tra; ja sam mieszka�em na parterze. By� to jeden z tych poczciwych �wintuch�w, w kt�rych ustach nawet przekle�stwa diab��w brzmi� zgo�a niewinnie i trac� barw�, a kt�rzy bij� nas co chwila w kolano i mru��c oko, pytaj�: "No, jak�e? Podoba�o si� panu? Prawda, �e to znakomite?" Z pocz�tku nie znosi�em tego cz�owieka i jego jurnych opowiadanek. Wydawa� mi si� obmierz�y i g�upi ponad wszystko; z pewn� nawet przyjemno�ci� my�la�em, �e z jego dowcip�w �miano si� ju� chyba za czas�w Franciszka J�zefa. Lecz potem przesta� mnie dra�ni�, a nawet sta� mi si� potrzebny, rozumia�em bowiem, �e ten cz�owiek, mieszkaj�cy na pierwszym pi�trze, jest takim samym biednym i samotnym cz�owiekiem jak na parterze ja. Zapragn��em zrobi� mu jak�� przyjemno��: z nie byle jakim trudem wyuczy�em si� kilku dowcip�w i gdy przyszed� do mnie � powt�rzy�em mu. Pami�tam, �e milcza� i nie powiedzia� ju� nic tego wieczora. I przesta� mnie odwiedza�. Doprawdy, nie wiem dlaczego. Przed moim oknem ros�o drzewo akacji. By�o bardzo stare i usch�o: pami�tam, �e ostatniej wiosny kwit�a ju� tylko jedna ga���. Wtedy to po raz pierwszy ujrza�em tego ch�opca: siedzia�em w pobli�u okna i zobaczy�em w pewnej chwili, �e ruda g�owa usi�uje zajrze� do mego pokoju. Z pocz�tku przestraszy�em si�, lecz zaraz potem rozumia�em, i� jest to g��wka dziecka, i postanowi�em czeka�. Patrzy�em wstrzymuj�c dech; biedaczek, chcia� zajrze� nieco dalej, lecz nie m�g� si� wspi��. My�la�em: "Pom�c mu? Zapyta�, czego chce?" Lecz po chwili przestraszy�em si�: przysz�o mi do g�owy, �e mog�oby to zniech�ci� go i sp�oszy�. Nast�pnego popo�udnia zn�w zauwa�y�em, �e w�a�ciciel rudej g�owy pragnie wspi�� si� i zajrze� do mego pokoju. Widocznie by� jednak bardzo ma�y i nie m�g� wykona� tego, co pragn��. Wtedy ja sam zdecydowa�em si� wyjrze� i zobaczy�em go; tak, by� to rzeczywi�cie niedu�y, bardzo �mieszny rudzielec. Za to przy boku mia� pot�ny pa�asz; a� mnie to, pami�tam, zdziwi�o, �e taki malutki ch�opiec ma taki du�y pa�asz. Odwa�y�em si� i zawo�a�em: �Hej, ma�y! Odwr�ci� si�, lecz pobieg� dalej. Pomy�la�em ze smutkiem, �e sp�oszy�em go i na pewno ju� nie b�dzie chcia� tu zajrze�. Lecz nie; wieczorem zn�w ujrza�em jego rud� g��wk�, nawet nieco wy�ej. I wtedy zrozumia�em, co go przyci�ga: obraz na mojej �cianie. By� to n�dzny bohomaz, przedstawiaj�cy bitw� morsk�: okr�ty ze strzaskanymi �aglami, spienione fale, rozbitk�w i tak dalej. Ma�y patrzy� na ten obraz z podw�rka i widzia� tylko troch�, a wi�c czubki maszt�w i prawdziwego koloru niebo, kt�remu tak nie po�a�owa� farb �w nieznany mi malarz. Zdecydowa�em si� dopom�c ch�opczykowi i kiedy przyszed� wieczorem, wychyli�em znienacka g�ow� i krzykn��em: �Chcesz zobaczy� m�j obraz, prawda? Patrzy� na mnie chwil�, potem prze�kn�� �lin� i rzek� m�nie: �Tak. Poda�em mu r�k�. Usiad� na parapecie ze zr�czno�ci� ma�pki: pami�tam jeszcze kr�tki b�ysk zachwytu w jego oczach. Lecz po chwili spostrzeg�em, �e nie patrzy ju� wcale na obraz: rozgl�da� si� bacznie po moim pokoju. Widzia�em, jak ga�nie zachwyt na jego twarzy. Zobaczy�em, �e posmutnia�: by� teraz powa�ny i skupiony, jakby w ci�gu tych chwil, kiedy siedzia� na parapecie, przyby�o mu wiele lat i troski. Bardzo d�ugo milcza� opu�ciwszy rud� g��wk�. Potem rzek�: �Wsz�dzie jest tak samo. �Tak! � rzek�em. � Wsz�dzie jest tak samo. �Nigdzie nie ma inaczej? � zapyta�. �Nie � odpar�em. �A gdyby tak bardzo daleko st�d? Te� tak samo? �Tak. Tam te� s� takie pokoje. Na ca�ym �wiecie s� takie pokoje. �wiat to jest w�a�nie kilka takich pokoi. �To ja jeszcze zobacz� � rzek�. Zeskoczy� i uciek�. Nast�pnego dnia wr�ci�em p�niej do domu. Pierwsze, co zobaczy�em wszed�szy do pokoju, to le��cy pod oknem jaki� przedmiot. Podnios�em go; by� to �w pa�asz, kt�ry budzi� moje zdumienie. Lecz sam ch�opczyk nie zajrza� do mnie ju� nigdy. 1955 Marek H�asko � opowiadania - Okno Strona 1