6215
Szczegóły |
Tytuł |
6215 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
6215 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 6215 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
6215 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Boles�aw Prus
Ple�� �wiata
Zdarzy�o mi si� by� w Pu�awach z pewnym botanikiem. Siadali�my przy Sybilli na �awce, pod olbrzymim kamieniem poros�ym mchami czy ple�ni�, kt�re od kilku
lat bada� m�j uczony towarzysz.
Zapyta�em: co ciekawego znajduje w przygl�daniu si� nieregularnym plamom szarym, popielatym, zielonym, ��tym lub rudym?
Popatrzy� na mnie z nieufno�ci�, lecz przekonawszy si�, �e ma przed sob� profana, pocz�� obja�nia�:
- Te plamy, kt�re pan widzisz, nie s� wcale martwym brudem, lecz - zbiorem istot �yj�cych. Niewidzialne dla go�ego oka, rodz� si� one, wykonywaj� ruchy,
kt�rych nie mo�emy dostrzec, zawieraj� zwi�zki ma��e�skie, wydaj� potomstwo i wreszcie gin�.
Co godniejsza uwagi, tworz� one jakby spo�ecze�stwa, kt�re tu widzisz w postaci r�nobarwnych plam - uprawiaj� pod sob� grunta dla nast�pnych pokole� -
rozrastaj� si�, kolonizuj� nie zaj�te miejscowo�ci, nawet tocz� mi�dzy sob� walki.
Ta popielata plama, du�a jak d�o�, by�a przed dwoma laty nie wi�ksza od czterogroszniaka. To malutkie siwe pi�tno przed rokiem nie istnia�o i pochodzi od
tej wielkiej plamy, kt�ra zajmuje szczyt kamienia.
Te znowu dwie: ��ta i ruda, walcz� ze sob�. Niegdy� ��ta by�a bardzo rozleg��, lecz powoli s�siadka wypar�a j� i zaj�a jej miejsce. A spojrzyj na zielon�
- jak siwa s�siadka zapuszcza w ni� zagony, ile na zielonym tle wida� szarych pask�w, punkt�w, k�p?...
- To co� jak mi�dzy lud�mi - wtr�ci�em.
- No nie - odpar� botanik. - Spo�ecze�stwom tym brakuje j�zyka, sztuk, nauk, �wiadomo�ci, uczu�; s�owem - brakuje im dusz i serc, kt�re my, ludzie, posiadamy.
Wszystko si� tu dzieje na o�lep, mechanicznie, bez sympatyj i antypatyj.
W kilka lat p�niej znalaz�em si�. obok tego samego kamienia w nocy i przy �wietle ksi�ycia przypatrywa�em si� zmianom, jakie zasz�y w formach i rozmiarach
r�nych ple�ni.
Wtem kto� mnie tr�ci�. By� to m�j botanik. Prosi�em go, a�eby usiad�; ale on stan�� przede mn� w ten spos�b, �e zas�oni� ksi�yc, i co� szepn�� bezd�wi�cznym
g�osem.
Sybilla, �awka i kamie� znik�y. Uczu�em doko�a siebie md�� jasno�� i niezmiern� pustk�. Gdym za� odwr�ci� g�ow� na bok, ujrza�em niby szkolny globus b�yszcz�cy
s�abym �wiat�em, tak wielki jak �w kamie�, obok kt�rego byli�my przed chwil�.
Globus z wolna obraca� si� ukazuj�c coraz to nowe okolice. Oto l�d azjatycki z ma�ym p�wyspom Europ�; oto Afryka, obie Ameryki...
Wpatrzywszy si� lepiej, dostrzeg�em na zamieszka�ych l�dach takie same plamy, szare, siwe, zielone, ��te i rude, jak na kamieniu. Sk�ada�y si� one z mn�stwa
nik�ych punkcik�w, na poz�r nieruchomych, w istocie ruszaj�cych si� bardzo leniwie: pojedynczy punkt posuwa� si� co najwy�ej o dwuminutowy �uk w ci�gu
godziny, i to nie w linii prostej, lecz jakby wahaj�c si� oko�o w�a�ciwego sobie �rodka ruchu.
Punkty ��czy�y si�, rozdziela�y, gin�y, wyst�powa�y na powierzchni� globu; lecz wszystkie te zjawiska nie zas�ugiwa�y na szczeg�ln� uwag�. Powa�ny charakter
mia�y dopiero ruchy ca�ych plam, kt�re zmniejsza�y si� lub ros�y, ukazywa�y si� na nowych miejscach, przesi�ka�y si� nawzajem lub wypiera�y z zajmowanych
stanowisk.
Glob tymczasem wci�� kr��y� i zdawa�o mi si�, �e wykona� setki tysi�cy obrot�w.
- Czy to ma by� historia ludzko�ci? - spyta�em stoj�cego przy mnie botanika.
Skin�� g�ow� na znak potwierdzenia.
- Dobrze - ale gdzie s� sztuki, wiedza?...
U�miechn�� si� smutnie.
- Gdzie �wiadomo��, mi�o��, nienawi��, pragnienia?...
- Cha! cha! cha!... - �mia� si� cicho.
- S�owem - gdzie tu s� ludzkie dusze i serca?...
- Cha! cha! cha!
Zachowanie si� jego oburzy�o mnie.
- Kto ty jeste�?... - zapyta�em.
W tej chwili znalaz�em si� na powr�t w ogrodzie obok kamienia, kt�rego niekszta�tne plamy k�pa�y si� w blaskach ksi�yca.
Towarzysz m�j znik�, alem go ju� pozna� po szyderstwie i melancholii.