6300

Szczegóły
Tytuł 6300
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

6300 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 6300 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

6300 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Gene Wolfe Za�oga Reis bada� stan kad�uba bez nadziei i bez rozpaczy, gdy� ju� dawno zu�y� zapasy zar�wno jednego, jak i drugiego. Nie�le dostali. W sekcji trzeciej cz�� p�yt poszycia na lewej burcie pood�azi�a z grafitowych spiek�w niczym czarna sk�rka banana, sekcje czwarta i pi�ta by�y podziurawione w wielu miejscach. Reis zaznaczy� pierwszy otw�r na p�askim ekranie, po czym obr�ci� rysunek przedstawiaj�cy statek i zrobi� pisakiem obw�dk� wok� sekcji trzeciej. MELDUJ O USZKODZENIACH - za��da� Centkomp. Ponownie dotkn�� pisakiem ekranu i jeszcze raz zakre�li� niezbyt foremn� elips�. MELDUJ O USZKODZENIACH - napis znowu b�ysn��, po czym znikn��. Reis filozoficznie wzruszy� ramionami i zaznaczy� nast�pn� dziur�. Trzecia okaza�a si� znacznie wi�ksza. Przysun�� si� bli�ej kad�uba, aby si� jej dok�adnie przyjrz��. Po powrocie do �luzy zdj�� he�m i zrzuci� skafander, a kiedy Jan otworzy�a wewn�trzne drzwi, Reis zd��y� ju� podnie�� go z pod�ogi i przewiesi� sobie przez rami�. - Marnie, co? - zapyta�a. Potrz�sn�� g�ow�. - Nawet nie tak tragicznie. Co z Hapem? Dziewczyna odwr�ci�a wzrok. - A jak Dawson radzi sobie z automedem? - Nie mam poj�cia. Nic nam jeszcze nie powiedzia�. Ruszy� za ni� g��wnym korytarzem. Kiedy weszli do sterowni, Paula pochyla�a si� nad Hapem, a Dawson nad Paul�, dotykaj�c r�k� jej ramienia. Oboje spojrzeli na nowo przyby�ych, Dawson za� zapyta�: - Kto� zosta� w tamtej cz�ci statku? Reis pokr�ci� g�ow�. - Tak my�la�em, ale nigdy nic nie wiadomo. - �eby prze�y�, musieliby by� w skafandrach - powiedzia� Reis. - Nikt nie zd��y� ich za�o�y�. - My te� powinni�my mie� je na sobie. Reis w milczeniu przygl�da� si� Hapowi, kt�rego spocona twarz mia�a zielono��t� barw� przywodz�c� na my�l skojarzenia z niezupe�nie dojrza�ym, wyj�tym spod kranu bananem. Bananowy dzie�, pomy�la�. - Naturalnie, nie bez przerwy - doda� Dawson. - Ale przez wi�kszo�� czasu. - Prosz� bardzo - odpar� Reis. - Nie kr�puj si�. - My�la�em o wszystkich. Hap oddycha� tak p�ytko, �e nie spos�b by�o dostrzec porusze� jego klatki piersiowej. - Wi�c nie wydasz rozkazu? - Nie - poinformowa� Reis Dawsona. - Nie wydam rozkazu. I sam te� nie za�o�� skafandra, dop�ki nie uznam tego za absolutnie konieczne. Naturalnie, ty mo�esz robi�, na co masz ochot�. Paula otar�a twarz Hapa wilgotn� chusteczk�. Reis u�wiadomi� sobie, �e to, co wzi�� za pot, mog�o by� wod� z chusteczki i �e Hap mo�e ju� wcale nie oddycha. Spr�bowa� niewprawnymi palcami zbada� puls rannego. - Teraz ty jeste� najstarszy rang� - powiedzia�a do niego Paula. Potrz�sn�� g�ow�. - Dop�ki Hap �yje, on jest dow�dc�. Co z automedem, Dawson? - Chodzi ci o szczeg�owy raport? No wi�c, tlenu jest... - Gdyby chodzi�o mi o szczeg�y, zwr�ci�bym si� do Centkompu. Prosz� o og�lny zarys sytuacji. Dawson wzruszy� ramionami. - Lek�w jest pod dostatkiem, a co do funkcji terapeutycznych... Wygl�da na to, �e dzia�aj�, ale nie mam stuprocentowej pewno�ci. Centkomp nie m�g� mi nic powiedzie�, bo straci� znaczn� cz�� rdzenia. - Mo�e uruchomi� program testuj�cy? - zaproponowa�a Jan. - Ju� to zrobi�em. Jak powiedzia�em, wygl�da na to, �e wszystko w porz�dku, ale mog� si� myli�. - Dawson ponownie spojrza� na Reisa. - Wi�c jak, k�adziemy go do automeda? Jakkolwiek by na to patrze�, jeste� jednak najstarszym rang� oficerem zdolnym do s�u�by. - I by�oby dobrze, gdyby� o tym nie zapomina� - odpar� Reis. - Tak, k�adziemy go do automeda. To dla niego jedyna szansa na prze�ycie. Jan wpatrywa�a si� w niego z trudnym do okre�lenia wyrazem twarzy. - Skoro jednak i tak wszyscy umrzemy... - Nie umrzemy - przerwa� jej stanowczym tonem. - Z pewno�ci� uda nam si� naprawi� przynajmniej dwa silniki, a mo�e nawet trzy, je�li wykorzystamy cz�ci z tych najbardziej uszkodzonych. W wyniku trafienia stracili�my sporo na szybko�ci, ale my�l�, �e najdalej w ci�gu tygodnia uruchomimy to, co nie zosta�o zniszczone, a jak tylko Ekomp przekona si�, �e �yjemy, z pewno�ci� wyrazi zgod� na wys�anie ekipy ratunkowej. - Reis mia� nadziej�, �e m�wi ze znacznie wi�kszym przekonaniem od tego, jakie czu�. - Jest wi�c oczywiste, �e powinni�my czym pr�dzej ruszy� jej na spotkanie, z powrotem w kierunku S�o�ca. A teraz wsad�my wreszcie Hapa do automeda, zanim umrze. Jaki� czas potem Dawson wykorzysta� chwil�, kiedy znalaz� si� z Reisem na osobno�ci. - Mia�e� racj� - powiedzia�. - Je�eli chcemy na nowo uruchomi� statek, b�dziemy potrzebowali ka�dej pary r�k. Chcesz, �ebym zaj�� si� ��czno�ci�? Reis pokr�ci� g�ow�. Najpierw silniki, ��czno�� potem, a mo�e nawet wcale. Kiedy statek o�yje, b�dzie mn�stwo czasu na wysy�anie depesz, tymczasem za� �adna, nawet najbardziej rozpaczliwa, nie mog�a przyczyni� si� do poprawy ich sytuacji. Le��c w kokonie, Reis ws�uchiwa� si� w cichy szmer powietrza przeciskaj�cego si� przez kratk� wentylatora. Na razie uda�o im si� osi�gn�� tyle, �e statek znowu zacz�� oddycha�. Czy to, co dostrzeg� w oczach Jan, to by� podziw? Odepchn�� od siebie t� my�l i zbeszta� si� za zbytnie folgowanie wyobra�ni, ale jednak... Balansowa� na kraw�dzi snu. Statek oddycha�. Co prawda, dzia�a� tylko jeden silnik, w dodatku zaledwie po�ow� mocy, ale nawet to by�o ju� co�, gdy� mogli znowu pos�ugiwa� si� narz�dziami wymagaj�cymi energii, cho�by spawark�. Po�lizgn�� si� w ka�u�y oleju i gwa�townie otrz�sn�� ze snu. Wspomnienie sprzed wielu lat, kiedy uzupe�niali zapasy przy Oceanie-Zach�d; upad� wtedy i rozbi� sobie g�ow�. Wydawa�o mu si�, �e ju� dawno zd��y� o tym zapomnie�... Statek oddycha�. Jest jak nasza matka, pomy�la� Reis. Jest nasz� matk�: �yjemy w nim, w jego brzuchu, a kiedy on umrze, my umrzemy razem z nim. Ju� w�a�ciwie umar�, lecz stopniowo przywracamy mu �ycie. Kto� zastuka� w pokryw� kokonu. Reis wy��czy� zabezpieczenie i usiad� na pos�aniu. - Bardzo przepraszam, ale... - wyszepta�a Paula. - O co chodzi? Czy Jan... - Nic jej nie jest. Zmieni�am j� godzin� temu. Teraz wypada moja wachta. - Aha. Nie wiedzia�em, �e zasn��em. Nawet w jego uszach zabrzmia�o to potwornie g�upio. - Mia�am ci� obudzi�, gdyby... Skin�� g�ow�. - Co si� sta�o? - Hap nie �yje, kapitanie. O tym, co dzieje si� w duszy Pauli �wiadczy�o, �e jej g�os by� zupe�nie pozbawiony emocji. Reis spojrza� jej w oczy, ale nie dostrzeg� w nich ani �ladu �ez i doszed� do wniosku, �e to chyba niedobry znak. - Bardzo mi przykro - powiedzia�. - Mo�e Centkomp... Paula bez s�owa wskaza�a najbli�szy ekran, na kt�rym widnia� jaskrawozielony napis: PROCES O�YWIANIA W TOKU. Reis wsta� i podszed� do terminala. - Jak d�ugo to trwa? - Pi��, mo�e dziesi�� minut. Mia�am nadziej�... - �e nie b�dziesz musia�a mnie budzi�? - W�a�nie. STAN? - napisa� na ekranie. ODDECH 0.00. PROCES O�YWIANIA W TOKU. Statek oddycha�, natomiast Hap nie. To dlatego Paula powiedzia�a "kapitanie", pomy�la� Reis. Z pewno�ci� wszystko sprawdzi�a, zanim zdecydowa�a si� zastuka� w pokryw� kokonu. CZYNNO�� M�ZGU? ALFA 0.00. BETA 0.00. DELTA 0.00 - odpowiedzia� Centkomp. PROCES O�YWIANIA W TOKU. PRZERWA� - napisa� Reis. Po wyra�nej zw�oce z ekranu znik�a informacja o falach m�zgowych, pozosta� natomiast napis PROCES O�YWIANIA W TOKU. - Centkomp nie chce zrezygnowa� - powiedzia�a Paula. - Wci�� jeszcze wierzy. Zabawne, prawda? Reis potrz�sn�� g�ow�. - Wcale nie. To znaczy, �e nie mo�emy na nim polega� tak bardzo, jak si� do tego przyzwyczaili�my. Paula... Nigdy nie porafi�em wyra�a� swoich uczu�. Hap by� moim najlepszym przyjacielem. - On to samo m�wi� o tobie, kapitanie. - A wi�c nam obojgu jest bardzo przykro i oboje o tym wiemy - brn�� dalej Reis. - Kapitanie, czy mog� co� wyzna�? - Co� osobistego? Jasne. - Byli�my ma��e�stwem. Na pewno wiesz, �e w niekt�rych ko�cio�ach jeszcze udzielaj� �lub�w. Poszli�my do jednego z nich i powiedzieli�my, �e co prawda nie nale�ymy do wyznawc�w, ale chcemy, �eby odprawiono ceremoni� i mo�emy za to zap�aci�. Spodziewa�am si�, �e nam odm�wi�, ale zgodzili si�, a Hap... Hap wtedy p�aka�. - Widocznie wiele dla niego znaczy�a�. - To wszystko, kapitanie. Po prostu chcia�am, �eby kto� jeszcze o tym wiedzia�. Dzi�kuj�, �e zechcia�e� mnie wys�ucha�. Reis podszed� do swojej szafki i wyj�� z niej skafander. W sztucznym �wietle wielowarstwowy materia� l�ni� srebrzy�cie, a Reis przypomnia� sobie, �e kiedy� zazdro�ci� ludziom, kt�rzy mogli nosi� takie stroje. - Nie b�dziesz ju� spa�? - Nie. I tak musia�bym zmieni� ci� za godzin�, wi�c wyjd� na zewn�trz, �eby si� jeszcze raz rozejrze�. Kiedy wr�c�, b�dziesz mog�a si� po�o�y�. Paula przygryz�a doln� warg�. Dzi�ki mnie ma o czym my�le�, przemkn�o Reisowi przez g�ow�. Nie zadr�cza si� Hapem. To dobrze. - Kapitanie... Dow�dca nie pe�ni wacht. - Na pewno je pe�ni, kiedy na pok�adzie jest tylko czworo ludzi, w dodatku padaj�cych na nos ze zm�czenia. Pani Phillips, prosz� nadzorowa� dzia�anie �luzy. - Tak jest, kapitanie. - Kiedy wewn�trzne drzwi zamkn�y si� z cichym sapni�ciem, z ust Pauli wyrwa�o si� westchnienie: - Bo�e, odda�abym wszystko, �eby tylko mie� go z powrotem! Neptun wisia� teraz w g�rze; wynika�o z tego, �e statek obraca si� wok� w�asnej osi, co prawda tak powoli, �e nie spos�b by�o tego dostrzec. Przy jednym dzia�aj�cym silniku nie mieli co marzy� o powstrzymaniu tego ruchu i w gruncie rzeczy nie istnia�a taka potrzeba. Przyci�ganie by�o tak s�abe, �e w og�le nie zwr�ci� na nie uwagi. Odszuka� Jowisza, a potem S�o�ce, nie tak jasne jak Jowisz albo Neptun, ale i tak ja�niejsze od innych gwiazd. S�o�ce! Ile tysi�cy... Nie, ile milion�w ludzi kl�ka�o, �piewa�o hymny i sk�ada�o mu ofiary... Nosi�o r�ne imiona: Ra, Apollo, Helios, Heimdall i setki innych, w�a�nie ono, ��ta gwiazda �redniej wielko�ci po�o�ona w odleg�ej cz�ci jednego z ramion galaktyki, ten stary piec gazowy, ten kosmiczny grzejnik na pr�no usi�uj�cy ogrza� bezkresny kosmos. Je�eli jeste� bogiem, to dlaczego nie chcesz nam pom�c? - pomy�la� Reis. Zaraz potem u�wiadomi� sobie, �e S�o�ce jednak im pomaga, przyci�gaj�c ich tak mocno, jak tylko mog�o, ku kr���cym wok� niego planetom wewn�trznym. Potrz�sn�� g�ow� i ponownie skoncentrowa� uwag� na statku. W okolicy sekcji sz�stej zap�on�a, zgas�a, a zaraz potem znowu pojawi�a si� niewielka fioletowa iskierka, co oznacza�o, �e Centkomp zdo�a� uruchomi� przynajmniej jeden z ruchomych zespo��w remontowych. Teoretycznie Centkomp by� w stanie naprawi� si� sam, ale Reis za bardzo w to nie wierzy�; ludzi, kt�rzy rzekomo dysponowali takimi samymi umiej�tno�ciami, zbyt cz�sto spotyka� srogi zaw�d. Podobno w otwartym kosmosie cz�owiek czuje si� zupe�nie sam, lecz on nigdy nie mia� takich dozna�. Wr�cz przeciwnie; czasem, kiedy nie by� tak bardzo zm�czony jak teraz, wydawa�o mu si�, �e nabiera si� i tryska energi�, jakiej nigdy nie m�g� z siebie wykrzesa� w zatrutej atmosferze Ziemi. Jednak teraz, kiedy Hap nie �y�, Reis zdawa� sobie spraw� ze swojej samotno�ci. Skierowa� si� ku ruchomej jednostce naprawczej, �a�uj�c, �e nie jest w stanie op�akiwa� Hapa tak jak op�akiwa� ojca, chocia� prawie go nie zna�, a zapami�ta� go tylko jako du�ego, s�odko pachn�cego doros�ego, kt�ry zjawia� si� z rzadka w domu, przywo��c mn�stwo prezent�w. Paula te� nie mog�a p�aka�. Jednostka remontowa przypomina�a niewielkiego paj�ka. Sze�cioma odn�ami przywar�a do burty sekcji trzeciej, dwiema pozosta�ymi za� �ata�a jedn� z mniejszych dziur. Widocznie Centkomp postanowi� najpierw upora� si� z drobnymi otworami; Reis zastanawia� si� przez chwil�, czy to ma sens. Ostatecznie doszed� do wniosku, �e tak. Je�eli Centkomp istotnie znajdowa� si� w trakcie samonaprawy, to za jaki� czas powinien uruchomi� kolejne jednostki remontowe oraz dostarczy� wi�cej energii. W miar� jak Reis zbli�a� si� do maszyny, dostrzega� coraz wi�cej szczeg��w, a� wreszcie zda� sobie spraw� z jej prawdziwych rozmiar�w: metalowy, sk�adaj�cy si� z kilku segment�w tu��w mia� ponad czterdzie�ci metr�w d�ugo�ci. Trzy kla�ni�cia j�zykiem wywo�a�y na powierzchni wizjera przezroczyste cyfry - godziny, minuty i sekundy - kt�re szybko �ciemnia�y, gdy tylko dotar�y do nich ultrafioletowe promienie rozsiewane przez spawark�. Jeszcze dwadzie�cia cztery minuty do ko�ca wachty Pauli. Przez kilkadziesi�t sekund przygl�da� si� post�powi prac. W tej temperaturze spoina powinna powstawa� szybko i bez problem�w, niemniej jednak jednostka naprawcza pracowa�a metodycznie i bez po�piechu. W pr�ni nie istnia�o niebezpiecze�stwo po�aru, a s�dz�c po po�o�eniu zawor�w, Centkomp odci�� dop�yw helu do bezu�ytecznych chwilowo silnik�w manewrowych. Reis ponownie sprawdzi� czas. Zosta�o mu dwadzie�cia minut i jedena�cie sekund, a wi�c a� nadto, by zajrze� do wn�trza sekcji trzeciej. Okr��ywszy kad�ub zag��bi� si� w ogromny, ziej�cy otw�r, po czym bez trudu wyl�dowa� w doskonale znanej mu kabinie, teraz zupe�nie pozbawionej powietrza. Hermetyczne drzwi, kt�re oddziela�y sekcj� trzeci� od drugiej, nadal by�y zamkni�te. Skontrolowa� je zaraz po trafieniu, a potem jeszcze raz, kiedy razem z Dawsonem, Jan i Paul� pracowa� przy najmniej uszkodzonym silniku, ale na wszelki wypadek napar� z ca�ej si�y na stalowe p�yty; ostro�no�ci nigdy za wiele. Dryfuj�ce zw�oki Nell Upson przygl�da�y mu si� oboj�tnie, a� wreszcie nie wytrzyma� i popchn�� je w g��b sekcji, by do��czy�y do pozosta�ych. Za jaki� czas kosmos wysuszy cia�o Nelly, mumifikuj�c je, a twarde promieniowanie sprawi, �e jej r�owa sk�ra stanie si� niemal czarna. Na razie jednak nic takiego nie nast�pi�o. Z braku powietrza krew dziewczyny nie mog�a nawet skrzepn��; odlatuj�c w ciemno�� Nell pozostawi�a za soba cienk�, czerwon� stru�k�. Dwana�cie minut. Mn�stwo czasu, ale pora ju� wraca�. Kiedy Reis wy�oni� si� z wn�trza sekcji trzeciej, jednostka naprawcza przyst�powa�a w�a�nie do �atania kolejnej dziury. P� godziny po rozpocz�ciu wachty Reisa na ekranie wci�� widnia�a informacja: PROCES O�YWIANIA W TOKU. Przeczyta� j� chyba po raz setny, czuj�c, jak z wolna ogarnia go irytacja. A mo�e Centkomp po prostu melduje w ten spos�b o uruchomieniu funkcji samonaprawczych? Reis wzi�� do r�ki pi�ro i napisa� na ekranie: O�YWIANY OBIEKT? KAPITAN HILMAN W. HAPPLE. PROCES O�YWIANIA W TOKU. A wi�c jednak. PRZERWA�. PROCES O�YWIANIA W TOKU. OCZY�� EKRAN. PROCES O�YWIANIA W TOKU. Reis zakl�� pod nosem. KTO WYDA� ROZKAZ? KAPITAN HILMAN W. HAPPLE. Interesuj�ce. Kompletnie bez sensu, ale interesuj�ce. Centkomp nic nie wiedzia� o tym, �e Hap umar�. KAPITAN HAPPLE NIE �YJE. DOWODZENIE PRZEJ�� PORUCZNIK REIS. Ekran �ciemnia�. Po chwili oczekiwania Reis postanowi� za��da� raportu o stanie wszystkich instrument�w pok�adowych statku. PRZEGL�D GENERALNY - napisa�. Litery stopniowo ciemnia�y, a� wreszcie znik�y. POWTARZAM: PRZEGL�D GENERALNY. I tym razem Centkomp nie zareagowa�. Reis podrapa� si� po nosie, a nast�pnie spojrza� z namys�em na opask� zapewniaj�c� bezpo�redni� ��czno�� m�zgow� z Centkompem. Co prawda, sam zabroni� jej u�ywa� - zwyk�e terminale by�y a� nadto wystarczaj�ce, przynajmniej dop�ki nie przeprowadzano jakich� szczeg�lnie skomplikowanych operacji - ale od trafienia min�o ju� szesna�cie godzin, a Centkomp nadal nie odzyska� nawet cz�ci swojej dawnej sprawno�ci. Mno�enie by�o sp�kowaniem, dzielenie rozmna�aniem, dodawanie jedzeniem, a odejmowanie wydalaniem. G��wny procesor Centkompu jarzy� si� niczym gigantyczny koralowy pa�ac o niezliczonych wie�yczkach, �wiec�cych lub pogr��onych we �nie, z kt�rych ka�da wyobra�a�a jedn� z zaprogramowanych procedur. Male�ka, b��kitna jednostka naprawcza w dalszym ciagu pracowa�a niestrudzenie, cichutko nuc�c fug� Bacha. W powietrzu czu� by�o wyra�ny zapach tl�cych si� li�ci, wiatr ni�s� drobne kropelki wystrzelaj�ce z fontanny funkcji wyk�adniczych, kt�ra w niewiadomym celu bez przerwy oblicza�a naturalne logarytmy, �akomie chwytaj�c wonne, algorytmiczne powietrze. U st�p Reisa �cieli�y si� niezliczone matryce interakcyjne - lilie, jaskry oraz blador�owe i krwistoczerwone r�e o p�atkach pokrytych kolumnami oblicze�, stanowi�cych jedyny realny punkt zaczepienia dla jego umys�u. Hap siedzia� okrakiem na pniu drzewa wyrastaj�cego z koralowej �ciany. U�miech, kt�ry pojawi� si� na jego ciemnej twarzy, wydawa� si� sztuczny i jakby troch� roztargniony. Reis zasalutowa�, wykrzykn�� "Dobry wiecz�r, kapitanie!" i przeskoczy� przez szemrz�cy weso�o strumyczek, przelewaj�cy si� poza kraw�d� fontanny. Hap podni�s� r�k� do czo�a. - Cze��, Bill. - Cholernie si� ciesz�, �e ci� widz� - powiedzia� Reis. - My�leli�my, �e nie �yjesz. - Co to, to nie - odpar� Hap, wpatruj�c si� w przesycony koralowym blaskiem p�mrok. - Nie wolno umiera� podczas pe�nienia s�u�by, wiesz o tym? Trzeba doko�czy�, co si� zacz�o. - Poklepa� pie�. - Chcesz tu wej��, Bill? - Dzi�ki, tutaj mi zupe�nie dobrze. Pos�uchaj, Hap... - Dalej, wal prosto z mostu - zach�ci� go dow�dca, wci�� ze wzrokiem utkwionym w czym�, czego Reis nie by� w stanie dostrzec. - Sprawdzi�em twoje fale m�zgowe. Nie by�o ich. Umar�e�. - M�w, nie kr�puj si�. - Dlatego w�a�nie zdziwi�em si� na tw�j widok i szczerze m�wi�c wcale nie jestem pewien, czy to na pewno ty, czy tylko jaka� podr�bka, wymys� Centkompu... - To ja, Hap. Nast�pne pytanie. - Je�li tak, to dlaczego Centkomp nie przerwie o�ywiania? - Poniewa� zaraz po opuszczeniu Ziemi zakaza�em mu to robi�. - Mo�na by�o odnie�� wra�enie, �e Hap m�wi do siebie. - Zakaz dotyczy wszystkich, nie tylko mnie. Ka�dy z nas jest niezb�dny, nikogo nie da si� zast�pi�. Proces o�ywiania ma trwa� a� do chwili, kiedy, zdaniem Centkompu, zniknie ostatnia, cho�by najmniejsza szansa na sukces. Tego rozkazu nikomu nie uda si� zmieni�, nawet gdyby wybuch� bunt. Wiesz, co to jest bunt na pok�adzie, Bill? S�ysza�e� o czym� takim? Reis skin�� g�ow�. - Bunt jest wtedy, kiedy jaki� szczeniak pr�buje odebra� mi dow�dztwo i chce wypchn�� mnie przez �luz�. To jest w�a�nie bunt. Niejaki porucznik William R. Reis mia� nadziej�, �e mu si� uda, ale troch� si� przeliczy�. - Hap... Hap znikn��. Przez pewien czas Reis wpatrywa� si� w puste teraz drzewo, na kt�rym siedzia� jego rozm�wca, ale po chwili ono tak�e znikn�o, usuni�te z pami�ci operacyjnej. Dzia�o si� co� niedobrego; przez wspania�y ogr�d zacz�y przemyka� z�owr�bne cienie, a chaotyczny, mroczny tw�r, z kt�rego wyszed� Reis, pocz�� przybli�a� si� do koralowego pa�acu. Bola�a go g�owa, w boku czu� przejmuj�ce zimno, natomiast palce wydawa�y mu si� nienaturalnie ciep�e. Usi�owa� zdj�� opask�, walcz�c z ca�ych si� o to, by podnie�� prawdziwe r�ce, nie te wymy�lone przez Centkomp; jaka� rozp�dzona procedura potr�ci�a go tak mocno, �e zachwia� si� i wszed� jedn� nog� do weso�ego strumyczka, kt�ry natychmiast zacz�� prze�era� mu sk�r�... W miejscu koralowego muru pojawi�a si� osmolona �ciana kabiny, nad sob� za� dostrzeg� zaniepokojon� twarz Dawsona. - Reis! Co si� sta�o? Usta mia� pe�ne krwi. Musia� j� wyplu�, �eby odpowiedzie�. - Jestem ranny, Sid. - Jezu, tyle to i ja widz�! Dawson uwolni� go z kokonu, ale Reis nie spad� na pod�og�, tylko uni�s� si� w powietrze i zawis� nad pos�aniem. Dawson za�omota� pi�ci� w pokryw� kokonu Jan. Reis poruszy� praw� r�k�, po czym spojrza� na palce; ciep�o pochodzi�o z jego w�asnej krwi, kt�rej mn�stwo unosi�o si� w kabinie. Tworzy�a zmieniaj�ce bez przerwy kszta�t b�ble i by�a jasnoczerwona. Krew t�tnicza. - Sid, ja krwawi�. Zdaje si�, �e przebi� mi p�uco. Chyba powiniene� to opatrzy�. W kabinie zacz�o si� �ciemnia�. Reis przypomnia� sobie Gwiazdk�, kt�r� obchodzili, kiedy mia� trzy lata. Nawet nie przypuszcza�, �e zachowa� takie wspomnienia, pe�ne kolorowego papieru i tysi�cy innych, cudownych rzeczy. Teraz zapewne spogl�da� przez jedn� z kartonowych tub, na kt�re nawijano papier, gdy� wszystko wydawa�o si� ma�e, jakby nierzeczywiste, i bardzo jasne. Ka�dy przedmiot we wszech�wiecie by� gwiazdkowym prezentem - wiedzia� o tym, ale zd��y� ju� dawno zapomnie�. Ciekawe, kto je wszystkie przyni�s�, i po co? ZNAJDUJESZ SI� W AUTOMEDZIE. W�A�NIE OBUDZI�E� SI� ZE SNU. NIE MA POWODU DO OBAW. Reis rozejrza� si� w poszukiwaniu pi�ra, ale go nie znalaz�. A wi�c �adnych dyskusji z Centkompem. JESTE� ZANIEPOKOJONY? BOISZ SI�? POWIEDZ MI, CZEGO SI� L�KASZ. ZAPEWNIAM CI�, �E WSZYSTKIE INFORMACJE, JAKICH CI UDZIEL�, B�D� WYCZERPUJ�CE I PRAWDZIWE. NAWET NAJGORSZA RZECZYWISTO�� JEST ZNACZNIE LEPSZA OD OBAW, JAKIE W NAS BUDZI. - Oszcz�d� mi tej filozofii - mrukn�� Reis, cho� zdawa� sobie spraw�, �e Centkomp go nie us�yszy. NAWET NIE ZNAJDUJESZ SI� W STANIE KRYTYCZNYM. CO PRAWDA DOZNA�E� POWA�NEGO URAZU KLATKI PIERSIOWEJ MI�DZY PI�TYM I SZ�STYM �EBREM PO PRAWEJ STRONIE, ALE TERAZ JU� WSZYSTKO JEST PRAWIE W PORZ�DKU. Reis w�a�nie przesuwa� badawczo palcami po tym miejscu. CZEKAM NA ODPOWIED�. - Odpowiedzia�bym ci, gdybym m�g� - mrukn��. PRZY PRAWEJ R�CE ZNAJDZIESZ PI�RO �WIETLNE. CZEKAM NA ODPOWIED�. - Tu nie ma �adnego cholernego pi�ra! Odskoczy� zatrzask, zamrucza�y elektryczne silniki, kokon, w kt�rym le�a� Reis, wysun�� si� majestatycznie z niszy, a pokrywa unios�a si� bezszelestnie. Tym razem ujrza� nad sob� twarz Jan. - Mo�esz usi���, Reis? - Jasne. Natychmiast to udowodni�. - Wejd� ze mn� do swojego kokonu sypialnego - powiedzia�a p�g�osem, bardzo szybko. - O nic nie pytaj. Prosz�. Kokon by� zamkni�ty, ale nie zablokowany od wewn�trz. Otworzy� go i po�o�y� si� z Jan; ona plecami do �ciany kabiny, on obok. Zamkn�� pokryw�. Przywarli do siebie, tak �e wyra�nie czu� ucisk jej piersi i bioder. - Przepraszam - szepn�a. - Nie przypuszcza�am, �e b�dzie tak ciasno. - Nie szkodzi. - Zreszt�, nawet gdybym wiedzia�a, i tak musia�abym to zrobi�. To chyba jedyne miejsce, w kt�rym mo�na porozmawia� w cztery oczy. - Nawet mi si� podoba, wi�c mo�esz przesta� si� przejmowa� - powiedzia� Reis. - O czym chcesz rozmawia�? - O Hapie. Skin�� g�ow�, mimo �e w ciemno�ci nie mog�a tego zobaczy�. - Tak my�la�em. - To on ci� zrani�. - Wiem. Wbi� mi pi�ro z automeda. - W�a�nie. - Jan zawaha�a si�. Czu� na twarzy jej s�odko pachn�cy oddech. - Lepiej, �eby� ty powiedzia� mi wszystko, co wiesz. To mo�e by� bardzo wa�ne. - W�tpi�, ale prosz� bardzo. Hap uwa�a mnie za buntownika, bo obj��em dowodzenie, kiedy zosta� ranny. Rozmawia�em z nim w wewn�trznej przestrzeni Centkompu. Le�a� przede mn� w automedzie, a kiedy si� tam obudzi�em, pi�ro znik�o. Nie do��, �e jest d�ugie i ostro zako�czone, to w dodatku robi� je z jakiego� bardzo twardego metalu, chyba tytanu, wi�c znakomicie nadaje si� na bro�. Teraz Jan chyba skin�a g�ow�, gdy� poczu� na policzku mu�ni�cie jej w�os�w. - Znalaz� ci� Sid. Obudzi� si� i pomy�la�, �e powinien ci� zmieni�. - Jasne. - Zawo�a� mnie, a potem we dw�jk� w�o�yli�my ci� do automeda - to znaczy zaraz po tym, jak przekonali�my si�, �e nikogo w nim nie ma... W sekcji trzeciej jest jeszcze jeden, pami�tasz? - Oczywi�cie. Przypuszcza�, �e zaraz dowie si�, dlaczego o tym wspomnia�a, ale Jan niespodziewanie zmieni�a temat. - Hap na nowo obj�� dowodzenie. - Prze�kn�a g�o�no �lin�. - Pocz�tkowo wydawa�o si�, �e wszystko jest w porz�dku. B�d� co b�d�, przecie� to on jest kapitanem. Nikomu z nas przez my�l nie przesz�o, �eby mu si� przeciwstawi�... To znaczy, wtedy. - Ja post�pi�bym tak samo. Te� podporz�dkowa�bym si� jego rozkazom, gdybym zobaczy�, �e �yje i mo�e je wydawa�. - Sta� si� bardzo podejrzliwy... - powiedzia�a Jan dziwnie bezbarwnym tonem. - Rozumiem. - I zamierza kontynuowa� misj�. Na chwil� odebra�o mu mow�. Zdo�a� tylko potrz�sn�� g�ow�. - To szale�stwo, prawda? Z takimi uszkodzeniami... - To nie szale�stwo - wykrztusi� wreszcie. - To po prostu niemo�liwe! Kobieta zaczerpn�a g��boko powietrza; nie tylko czu� to, ale tak�e s�ysza� w ciemno�ci. - Jest jeszcze jedno, Reis: Hap nie �yje. - Mo�e i dobrze si� sta�o, skoro mia� zamiar dalej ci�gn�� t� misj� - odpar�, chocia� s�owa z trudem przeciska�y mu si� przez gard�o. - Chyba go nie zabili�cie? - Nie. Ty nic nie rozumiesz. Chodzi o to, �e... Bo�e, jak mam ci to powiedzie�? - Mimo wszystko powinna� spr�bowa�. Stwierdzi�, �e lewa r�ka bez udzia�u jego �wiadomo�ci pe�znie ku jej lewej piersi. Z najwy�szym trudem uda�o mu si� j� zatrzyma�. - Hap wci�� dowodzi statkiem. M�wi nam co robi�, a my wykonujemy jego rozkazy, bo nie mamy wyboru, ale wiemy, �e prawdziwy kapitan, nasz dow�dca, nie �yje. Prawdziwy Hap umar� w automedzie, a w�wczas Centkomp zast�pi� jego dusz�, czy jak tam chcesz to sobie nazwa�, czym� zupe�nie innym. Zrozumiesz, o czym m�wi�, jak tylko z nim troch� pob�dziesz. - W takim razie powinienem chyba wyj��, �eby go zobaczy� - zauwa�y� trze�wo Reis. - Jednak najpierw... Jan wrzasn�a przera�liwie. W ograniczonej przestrzeni kokoku wysoki, �widruj�cy krzyk by� nie do wytrzymania. Reis pospiesznie zatka� jej usta d�oni�. - Ju� dobrze, dobrze! Skoro sobie tego nie �yczysz... Obiecujesz, �e wi�cej tego nie zrobisz? Jan skin�a g�ow�, a Reis cofn�� r�k�. - Przepraszam - powiedzia�a. - To nie dlatego, �e mi si� nie podobasz albo �e nigdy nie mia�am na to ochoty. Po prostu od kilku dni �yj� w okropnym napi�ciu. Ty przez ca�y czas le�a�e� w automedzie, wi�c nawet sobie nie wyobra�asz, przez co przeszli�my. - Rozumiem - odpar� Reis. - Hap wkr�tce zacznie nas szuka�, je�li ju� nie zacz��. A je�eli nie nas, to na pewno mnie. My�li, �e wci�� jeste� w automedzie, chyba �e Centkomp zameldowa� mu, �e ci� wypu�ci�am. Reis, musisz mi uwierzy�! On ma zamiar postawi� ci� przed s�dem wojennym i zlikwidowa�! Sam nam to powiedzia�, kiedy Sid i ja zawiadomili�my go, �e po�o�yli�my ci� do automeda. - M�wisz serio? - Nawet sobie nie wyobra�asz, jak bardzo si� zmieni�. Chocia� w�a�ciwie to bez znaczenia, bo i tak wszyscy umrzemy: Sid, Paula i ja... A Hap ju� nie �yje. Jej p�aczliwy g�os niebezpiecznie balansowa� na kraw�dzi histerii. - Nie b�j si�, nie umrzemy. Czy Hap kaza� wam zaj�� si� napraw� statku? Skoro ma zamiar kontynuowa� misj�... - Tak. Dzia�aj� ju� trzy silniki, a kad�ub jest w pe�ni szczelny. Nie wiemy jednak... to znaczy, Sid i ja, czy mo�emy liczy� na Paul�. Gdyby stan�a po stronie Hapa, by�oby dopiero dwoje na dwoje, ale... Umilk�a. - Ale co? - Ale gdyby� ty do nas do��czy�, uzyskaliby�my przewag�, uratowaliby�my statek i nie musieliby�my umiera�. Po powrocie wystarczy�oby powiedzie� prawd�: �e Hap zgin�� bezpo�rednio po trafieniu. - Szkoda, �e teraz nie m�wisz mi prawdy - zauwa�y� Reis. - Je�li mamy zaj�� si� tym wsp�lnie, powinna� by� ze mn� szczera. - Jestem, Reis, przysi�gam! Doskonale wiem, �e to nie pora na k�amstwa! - W porz�dku. Wobec tego powiedz mi, kto le�y w automedzie w sekcji trzeciej. Sid? Kto� na pewno tam jest, bo w przeciwnym razie nie wspomnia�aby� o tym. Czeka�, ale Jan milcza�a. - Mo�e �pi tam Hap? - strzeli� na chybi� trafi�. - Albo poddaje si� jakim� dodatkowym zabiegom? Je�li chcesz, �ebym wyci�gn�� wtyczk� z kontaktu, to dlaczego sama tego nie zrobisz? - Nie wydaje mi si�, �eby on w og�le sypia� ani... - Ani co? - Jest z nim Nell, to znaczy sier�ant Upson. To ona by�a w tamtym automedzie, a odk�d wysz�a, nie odst�puje Hapa ani na krok. Nie chcia�am ci o tym m�wi�, ale skoro... Teraz w sekcji trzeciej le�y co� innego. Nie wiem, kto albo raczej co to jest, ale kiedy stamt�d wyjdzie, b�dziemy bez szans. - Nell nie �yje. Doskonale pami�ta� jej martwe cia�o, wpatruj�ce si� w niego szeroko otwartymi oczami. - Zgadza si�. - Rozumiem. Reis zwolni� zabezpieczenie i otworzy� pokryw� kokonu. - Jeste� z nami czy przeciwko nam? Musisz mi powiedzie�! - Mylisz si� - odpar�. - Niczego nie musz� ci m�wi�. Gdzie jest Hap? - Chyba w sekcji pi�tej. Stara si� uruchomi� nast�pny silnik. Reis odepchn�� si� od �ciany, pop�yn�� w kierunku �luzy oddzielaj�cej sekcje, chwyci� si� klamer i otworzy� drzwi. Na pierwszy rzut oka w sekcji trzeciej by�o wszystko w porz�dku, tyle �e dziwnie pusto. Zatrzyma� si� przed jednym z terminali Centkompu, po czym napisa�: UDOST�PNI� AUTOMED DO KONTROLI WIZUALNEJ. IDENT. - b�ysn�o na ekranie. POR. WILLIAM. R. REIS. ODMAWIAM DOST�PU. PROCES O�YWIANIA W TOKU. - Ja te� pr�bowa�am - odezwa�a si� Jan za jego plecami. - Bez rezultatu. Reis wzruszy� ramionami, podp�yn�� do szafki ze sprz�tem pierwszej pomocy, otworzy� j� i zacz�� kolejno wyrzuca� aparat do sztucznego oddychania, apteczk�, worek na zw�oki oraz sk�adane nosze. Wydobywszy skrzynk� z narz�dziami, wyj�� z niej kr�tki �om i najwi�kszy �rubokr�t, po czym ruszy� w kierunku automeda. MANIPULOWANIE PRZY APARATURZE MEDYCZNEJ JEST SUROWO ZABRONIONE. PROCES O�YWIANIA W TOKU. Wbi� ostrze �rubokr�ta w ledwo widoczn� szczelin� mi�dzy �cian� a p�yt� czo�ow� kokonu, nast�pnie za� tak silnie uderzy� �omem w r�koje��, �e a� wzbi� si� w powietrze. Wypu�ci� na chwil� �om, pozwalaj�c mu zawisn�� pod sufitem, po czym szarpn�� �rubokr�t w d�; szczelina poszerzy�a si� na tyle, �e m�g� wepchn�� w ni� ko�c�wk� �omu. MANIPULOWANIE PRZY APARATURZE MEDY... PRZESTA�, BILL. - Jan, powiedz mu, �eby natychmiast otworzy� ten przekl�ty automed, bo jak nie, to sam to zrobi�! Jan si�gn�a po pi�ro, ale zanim zd��y�a dotkn�� nim ekranu, pojawi� si� kolejny napis: BILL, NIE MOG�. - Cholera! - szepn�a Jan. Reis u�wiadomi� sobie, �e nie pami�ta, by do tej pory Jan cho� raz zakl�a w jego obecno�ci. - Wydawa�o mi si�, �e nie mo�esz nas s�ysze� - powiedzia�. - Wi�c to k�amstwo? - NIE, BILL, TO NIE K�AMSTWO. NAPRAWD� WAS NIE S�YSZ�, ALE KONTROLUJ� SYTUACJ� WE WSZYSTKICH POMIESZCZENIACH STATKU. NA TYM POLEGA MOJA PRACA. CZASEM UDAJE MI SI� CZYTA� Z RUCHU WASZYCH UST. SZCZEG�LNIE TWOICH, BILL. BARDZO WYRA�NIE PORUSZASZ USTAMI. Napar� na �om. Rozleg� si� j�k gi�tego metalu. - Centkomp na pewno zaalarmowa� Hapa - ostrzeg�a go Jan. - On i Nell wkr�tce tu b�d�. NIE ZROBI�EM TEGO, PORUCZNIKU VAN JURE. Reis odwr�ci� si� twarz� do ekranu. - Naprawd�? PRZECIE� WIESZ, �E NIE JESTEM ZDOLNY DO K�AMSTWA. KAPITAN HAPPLE JEST POCH�ONI�TY NAPRAW� BARDZO SKOMPLIKOWANEGO URZ�DZENIA. POSTANOWI�EM SAM ZAJ�� SI� SYTUACJ�, �EBY NIE ODRYWA� GO OD PRACY. - Obserwuj pokr�t�o, Jan. Powiedz mi, jak tylko zacznie si� obraca�. - W porz�dku - odpar�a. Dopiero teraz zauwa�y�, �e kobieta �ciska w r�ku du�y klucz, kt�ry tak�e wyj�a ze skrzynki z narz�dziami. BILL, NIE CHCIA�EM CI TEGO M�WI�, ALE TERAZ WIDZ�, �E B�D� MUSIA�. Reis przesun�� �om troch� w lewo, zapar� si� stopami o pod�og� i poci�gn��. - O co chodzi? CO POWIEDZIA�E�? - Zapyta�em, o co chodzi. Do licha, przesta� chrzani� i gra� na zw�ok�! I tak nic ci to nie da. NAPRAWD� BY�OBY LEPIEJ, GDYBY� TEGO NIE OTWIERA�. Reis nie odpowiedzia�. Z kokonu automeda wydobywa�o si� przez szczelin� bladob��kitne �wiat�o. Przypuszczalnie zawiera�o mn�stwo ultrafioletu, wi�c na wszelki wypadek odwr�ci� wzrok. BILL, PRZESTA�. CHODZI MI WY��CZNIE O TWOJE DOBRO. Reis znowu napar� na �om, tym razem z powodzeniem. Rozleg� si� dono�ny trzask, szuflada wysun�a si� raptownie, a le��ca w kokonie, prawie pozbawiona twarzy, posta� poderwa�a si� jak pchni�ta spr�yn� i zacisn�a na jego szyi trupie, ko�ciste palce. Sekcja trzecia wype�ni�a si� s�odkawym odorem �mierci i rozk�adu. Reis rozpaczliwie zamachn�� si� �omem; zakrzywiony koniec narz�dzia rozp�ata� policzek przera�aj�cej istoty. Z rany pop�yn�a cuchn�ca, prawie czarna krew, b�ysn�y dwa rz�dy po��k�ych z�b�w. Nagle odni�s� wra�enie, jakby zacz�o si� szybko �ciemnia�. �om wysun�� mu si� z r�k. Jan r�bn�a kluczem w kark trupa z tak� si��, �e odrzuci�o j� na drug� stron� pomieszczenia. U�cisk ko�cistych palc�w odrobin� zel�a�; Reis zdo�a� chwyci� za martwe r�ce i odepchn�� je od siebie. Zaraz potem Jan zjawi�a si� ponownie, zadaj�c kolejne ciosy kluczem. �om znikn��, ale w zasi�gu Reisa znalaz�a si� cz�ciowo opr�niona, stalowa skrzynka na narz�dzia. Niewiele my�l�c chwyci� j� i z ca�ej si�y pchn�� w kierunku trupa. Co prawda, on sam poszybowa� ku przeciwleg�ej �cianie, ale skrzynka trafi�a w pier� koszmarnej istoty, jednocze�nie zahaczaj�c o p�yt� czo�ow� szuflady. Rozleg� si� kr�tki, bolesny skowyt, po czym kokon zatrzasn�� si� z hukiem. W tej samej chwili otworzy�y si� drzwi �luzy prowadz�cej na zewn�trz statku. Jan krzykn�a przera�liwie, powietrze run�o w pr�ni�, b�ysn�o o�lepiaj�ce �wiat�o. Co� musn�o policzek Reisa. Prawie nic nie widzia�, ale odruchowo wyci�gn�� r�k�; po dotyku pozna�, �e to maska tlenowa. Przycisn�� j� do twarzy, zacisn�� powieki i g��boko zaci�gn�� si� upajaj�cym jak wino tlenem. Znowu b�ysn�o gor�ce �wiat�o. Dzia�a� kieruj�c si� nie tyle my�l�, co utrwalonymi przez wielokrotne �wiczenie odruchami, a w dodatku mia� sporo szcz�cia. Zerwa� plomb� i zakr�ci� ko�em, uruchamiaj�c hydrauliczne wspomaganie. Pchni�te potworn� si�� drzwi �luzy zatrzasn�y si� z hukiem, kt�ry da�o si� s�ysze� nawet w rozrzedzonej atmosferze. Natychmiast otworzy�y si� dzia�aj�ce niezale�nie od Centkompu zawory awaryjne; do pomieszczenia zacz�o z sykiem nap�ywa� powietrze, a Reis otworzy� oczy. Jan wi�a si� ko�o �luzy. Mia�a poparzone rami� i policzek, mundur tli� si� na jej ciele. Obok niej unosi� si� oderwany fragment zako�czonego spawark� manipulatora ruchomej jednostki remontowej. Reis ugasi� zacz�tki po�aru ga�nic� z dwutlenkiem w�gla, a nast�pnie posmarowa� oparzone miejsca niebieskim kremem bakteriob�jczym. - Moje oczy... - j�kn�a dziewczyna. - Spojrza�a� prosto w p�omie� spawarki. - Stara� si�, by jego g�os brzmia� pewnie i uspokajaj�co. - Otw�rz je na chwil� i powiedz mi, czy co� widzisz. - Troch�. - To dobrze. Zamknij je i ju� ich nie otwieraj. Po pewnym czasie odzyskasz cz�ciowo wzrok, a jak tylko wr�cimy, zrobi� ci przeszczep... On sam widzia� jeszcze na tyle s�abo, �e nie zauwa�y� obracaj�cego si� pokr�t�a. Drzwi �luzy ��cz�cej sekcj� trzeci� z czwart� otworzy�y si� gwa�townie i do pomieszczenia wp�yn�� Hap. Na jego zapadni�tych policzkach i pozbawionych blasku oczach bez trudu mo�na by�o dostrzec pi�tno �mierci. Wykonywa� gwa�towne ruchy jak marionetka prowadzona przez niezbyt wprawnego lalkarza, ale u�miechn�� si� do Reisa i dotkn�� czo�a stalowym pr�tem, kt�ry �ciska� w prawej r�ce. - Cze��, Bill. Za Hapem pod��a�a Nell Upson. Mia�a wyszczerzone z�by, kt�rych nie by�y w stanie zas�oni� skurczone, uniesione wargi, a kiedy unios�a pistolet, Reis nabra� pewno�ci, �e nie jest zupe�nie martwa. Sid Dawson oraz Paula wsun�li si� przez otw�r wej�ciowy dopiero wtedy, kiedy Nell da�a im znak r�k�. Oboje sprawiali wra�enie wyczerpanych i przera�onych, a tak�e ca�kowicie pozbawionych zapa�u do walki. - Powiniene� odda� honory swemu dow�dcy, Bill. Ja zasalutowa�em, a ty nie odpowiedzia�e�. Gdybym chcia� trzyma� si� �ci�le przepis�w, kaza�bym �andarmom wsadzi� ci� do paki. Reis zasalutowa�. - Tak ju� lepiej. W tym czasie, kiedy by�e� wy��czony z obiegu, zdarzy�o si� mn�stwo rzeczy. Dzia�aj� trzy silniki, czwarty ruszy w ci�gu najbli�szych czterdziestu o�miu godzin, a poniewa� jeste�my ju� w�a�ciwie na granicy pola oddzia�ywania planet wewn�trznych, powinno nam to w zupe�no�ci wystarczy�, �eby ruszy� w dalsz� drog�. To jeszcze nie wszystko: teraz na g�ow� jednego cz�onka za�ogi przypada wi�cej powietrza i �ywno�ci ni� wtedy, kiedy opuszczali�my Ziemi�. - A wi�c mo�emy kontynuowa� misj�. - I tak w�a�nie uczynimy, Bill. Wiesz mo�e, co si� przytrafi�o naszemu statkowi? Reis wzruszy� ramionami. - Chyba tak, ale ch�tnie dowiem si� od ciebie. - Ot� zostali�my op�tani, Bill! Nie, wcale nie chodzi o Centkomp, a tym bardziej o mnie. To co� innego: demon albo �ywio�, jak kiedy� m�wiono, kt�ry wst�pi� we mnie, w Centkomp, a nawet w ciebie. Niewa�ne, jak zechcesz go nazwa�; to w�a�nie on stworzy� przed stuleciami "Lataj�cego Holendra", a teraz uczyni� z nas pierwszy kosmiczny statek- widmo. Ale ty mi chyba nie wierzysz, co, Bill? - Nie - odpar� lakonicznie Reis. - Kiedy to prawda! Ziemia wys�a�a za nami statek. Jest ju� nawet ca�kiem blisko... Za�o�� si�, �e o tym nie wiedzia�e�. Ciekawe, kiedy znikniemy im z oczu? Reis splun�� przed siebie. Niewielka, szarobr�zowa kulka flegmy pop�yn�a w kierunku Hapa, kt�ry jednak nie da� po sobie pozna�, �e cokolwiek zauwa�y�. - Pieprzenie. - Nell wycelowa�a w niego pistolet. �wiat�o zal�ni�o przez chwil� w rubinowej soczewce na ko�cu lufy, upodabniaj�c j� do z�owrogiego oka. - Powiedzie� ci, co naprawd� si� sta�o? - Jasne. Nie kr�puj si�. - Centkomp stara� si� za wszelk� cen� o�ywi� ciebie i Nell, poniewa� tak go zaprogramowa�e�. Na ratunek by�o ju� za p�no, ale jako� zdo�a� dopi�� swego, tyle �e oboje doznali�cie znacznych uszkodze� m�zgu - tak mi si� przynajmniej wydaje, s�dz�c po tym, jak si� poruszacie. W�tpi�, czy d�ugo b�dziesz cieszy� si� tym dodatkowym �yciem. Je�li przepu�cisz pr�d przez mi�nie trupa, zacznie si� rusza�, ale wkr�tce przestanie. Hap ponownie u�miechn�� si� ponuro. - M�w dalej, Bill. - Za ka�dym razem, kiedy patrzysz na swoje odbicie, widzisz kim, a raczej czym si� sta�e�, i nie mo�esz si� z tym pogodzi�. Dlatego wymy�li�e� t� idiotyczn� historyjk� o statku-widmie. Na takim statku martwy kapitan i martwa za�oga s� jak najbardziej na miejscu, a w dodatku statek- widmo nigdy nie zatonie. Reis umilk� na chwil�. Zgodnie z jego oczekiwaniami, energiczne spluni�cie pozwoli�o mu oddali� si� nieco od Hapa i Nell. Co prawda, bardzo powoli, ale jednak w dalszym ci�gu zbli�a� si� do miejsca, gdzie powinien dosta� si� w strumie� powietrza dostarczanego przez g��wny szyb wentylacyjny; dzi�ki temu zacznie dryfowa� w lewo, ku �luzie prowadz�cej do sekcji drugiej, a je�li �adne z tamtych dwojga nie zmieni pozycji, w�wczas ju� wkr�tce Hap znajdzie si� mi�dzy nim a pistoletem Nell. - Nadal chcesz postawi� mnie przed s�dem wojennym? - zapyta�. W tej samej chwili poczu� na policzku podmuch �wie�ego powietrza. - Sk�d�e znowu - odpar� Hap. - Naturalnie, je�li... Stopa Nell zbli�a�a si� nieuchronnie ku kraw�dzi drzwi �luzy. Jeszcze chwila, a martwa kobieta odepchnie si� od nich i przesunie w inne miejsce. Teraz albo nigdy. Reis z ca�ej si�y �cisn�� tub� z kremem bakteriob�jczym. Szeroki strumie� niebieskiej, galaretowatej substancji wystrzeli� w kierunku Hapa i Nell, wij�c si� w powietrzu niczym �ywa istota - jaki� nieproporcjonalnie d�ugi w�� albo pl�tanina b��kitnych robak�w. Nell nacisn�a spust. Krem sczernia�, po czym rozprysn�� si� na boki jak smar podgrzany do zbyt wysokiej temperatury. Buchn�y k��by czarnego dymu, za�wiergota�y dzwonki alarmowe. Reis dostrzeg� k�tem oka, jak Dawson rzuca si� w kierunku urz�dze� s�u��cych do r�cznego sterowania �luz�. W chwili, kiedy poczu� za sob� �cian�, odepchn�� si� od niej mocno i poszybowa� ku Hapowi, kt�ry zamachn�� si� stalowym pr�tem, trafiaj�c go w rami�. Reis us�ysza� trzask �amanej ko�ci, po czym, obracaj�c si� wok� w�asnej osi, przemkn�� przez szybko zamykaj�cy si� otw�r wej�ciowy, przelecia� przez �luz� i zatrzyma� si� w sekcji trzeciej. Otacza�a go cisza, wype�niona jedynie szmerem powietrza s�cz�cego si� przez otwory wentylacyjne. Dzwonki alarmowe umilk�y, a �luza zamkn�a si� samoczynnie, kiedy czujniki Centkompu wykry�y dym z p�on�cego kremu. Mia� z�amane rami�, ale b�l by� do zniesienia i zdawa� si� dociera� do jego m�zgu z wielkiej odleg�o�ci. Reis otworzy� szafk� ze sprz�tem pierwszej pomocy i za�o�y� temblak. Doszed� do wniosku, �e lepiej nie korzysta� z us�ug automeda, dop�ki kto� nie przeprogramuje Centkompu. Pokr�t�o drgn�o, po czym zacz�o si� powoli obraca�. Reis rozejrza� si� w poszukiwaniu czego�, co mog�oby mu pos�u�y� za bro�, cho� zdawa� sobie spraw�, �e je�li za drzwiami s� Hap albo Nell, to jego sytuacja i tak jest beznadziejna. W tej szafce r�wnie� znajdowa�a si� skrzynka z narz�dziami, ale ze z�amanym ramieniem nie m�g� porusza� si� tak szybko, jak to by�o konieczne. Wci�� jeszcze stara� si� wywlec oporne nosze, kiedy drzwi �luzy otworzy�y si� i do sekcji trzeciej wp�yn�� Dawson. - Uda�o wam si� - stwierdzi� Reis z u�miechem. Dawson w milczeniu skin�� g�ow�. Za nim pojawi�a si� Jan z zamkni�tymi oczami, popychana delikatnie przez Paul�. - Dobrze, �e uda�o ci si� czego� z�apa�. Martwi�em si� o ciebie. O ciebie te�, Paula. - To Sid mnie ocali� - odpar�a Jan. - Z�apa� mnie, kiedy przelatywa�am obok niego. Gdyby nie on, by�abym ju� na zewn�trz. Hap i Nell nie mieli �adnych szans. Tak jak powiedzia�e�, zawiod�a ich koordynacja. Na to w�a�nie liczy�e�, prawda? Domy�li�e� si�, �e Nell nie zdo�a celnie strzeli�? - Zgadza si�. Liczy�em te� na to, �e Hap nie trafi we mnie tym pr�tem, ale, jak wida�, przeliczy�em si�. - Teraz to i tak nie ma znaczenia - powiedzia�a Jan. Spod jej powiek zacz�y p�yn�� �zy. - Jasne. Hap i Nell naprawd� nie �yj�. Wiesz, Sid, nie mia�em o tobie najlepszego zdania i mo�e czasem nawet dawa�em ci to zrozumienia, ale prawda wygl�da w ten spos�b, �e uratowa�e� Jan i statek. Do diab�a, uratowa�e� nas wszystkich. Ka�dy z nas zawdzi�cza ci �ycie. Dawson potrz�sn�� g�ow� i odwr�ci� wzrok. - Poka� mu, Paula. Wyj�a z kieszeni munduru co� b�yszcz�cego, wielko�ci ma�ego notesu, po czym bez s�owa wyci�gn�a to przed siebie. Reis przez d�ug� chwil� wpatrywa� si� w l�ni�c� powierzchni�, a nast�pnie odwr�ci� si�, zdj�ty przera�eniem i rozpacz�. By�o to lusterko. GENE WOLFE Pisarz ameryka�ski, rocznik 1931. W poprzednim numerze przypomnieli�my tego autora, po do�� d�ugim okresie absencji na naszych �amach, nietypowym raczej opowiadaniem "Nereida i cz�owiek z Nebraski". Ale "Kolejnego mertwego cz�owieka" z premedytacj� zatrzyma�am do numeru jubileuszowego. Wydaje mi si�, �e znajdziecie Pa�stwo w nim to, co najcenniejsze w fantastyce. Odlot w przysz�o��, ale i inno�� do�wiadczenia wyst�puje tu na kilku poziomach. Tw�rczo�� Gene'a Wolfe'a na tle ca�ej prozy SF, gdzie wt�rno�� nie jest uznawana za b��d kardynalny, wydaje si� niezwykle od�wie�aj�ca. Jest to proza autora dojrza�ego, o barwnej wyobra�ni i niezwyk�ym spojrzeniu na �wiat.