6155
Szczegóły |
Tytuł |
6155 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
6155 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 6155 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
6155 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
W�adys�aw Stanis�aw Reymont
W por�bie
- Wawrzon! a wsta� ino, to nachla�e� si� i b�dziesz si� wylegiwa� kiej dziedzic, a ja sobie rady da� nie mog�.
Rafa� przecie� zaraz maj� przyjecha�, ino
go patrze�, no!
Zacz�a energicznie potrz�sa� m�em le��cym w k�cie izby na kupie s�omy powyrzucanej z ��ek.
- Kobito, m�wi� ci, ody�d� - mrukn�� Wawrzon gniewnie i odwr�ci� si� twarz� do �ciany.
- Trza wszystko powynosi� przed dom, to przecie� p�niej b�dzie lepiej pakowa� na w�z. Zbo�e jeszcze nie
zesute do worka, kartofle trzeba znie�� ze stod�ki,
laboga! tyle roboty, a mnie ju� kulasy odpadaj�, a tu ch�op, coby pomaga�, to se �pi. Wawrzon - zawo�a�a, ze
z�o�ci� przyskakuj�c do niego - jak nie wstaniesz,
to ci� tak zdziel�, �e obaczysz!
- Kobito, m�wi� po dobremu: ody�d� - odrzek� mi�kko, po�o�y� si� na brzuchu, g�ow� wsadzi� w s�om� i tak
le�a� nieruchomie, nie zwa�aj�c na krzyki i lamentowania
�ony.
- O bidna ja sirota, bidna! To tyle dobroci u�y�am za ch�opem, tyle, �e teraz trza si� wynosi� na kumome, kiej
dziadaki jakie, w taki czas, co i psa wygna�
szkoda! Gospodarska c�rka p�jdzie do ludzi, na wyrobek, kiej jaki �achmytek abo obie�y�wiat! - narzeka�a
Wawrzonowa, zdejmuj�c obrazy ze �cian, okrywa�a
je zapaskami i wynosi�a przed dom pod okap. Przystawa�a przed progiem. i patrzy�a na l�ni�c�, rozmokni�t�
drog� biegn�c� wskro� �wie�ej por�by, rozci�gaj�cej
si� szeroko dooko�a cha�upy, zarzuconej kupami ga��zi i stosami po�cinanego drzewa. Wygl�da�a, czy nie jedzie
Rafa�, kt�ry mia� przewie�� ich ruchomo�ci
do wsi, ale nic nie by�o wida� na drodze pr�cz mgie� sinych, wisz�cych nisko, i wielkich ka�u� wody. Drobny,
przenikaj�cy zimnem deszcz pada� bezustannie.
Westchn�a ci�ko, utar�a nos z ha�asem, �a�o�l�wym wzrokiem powiod�a po cha�upie, z kt�rej si� musieli
wyprowadzi�, i posz�a na drug� stron� domu do krowy,
stoj�cej na �rodku, bo ju� ���b i drabina by�y wyniesione przed dom, gdzie ju� sta�a ��ta w kwiaty p�sowe
serwantka oszklona, z wymalowanymi na niebiesko
p�kami i krzese�ka drewniane, �awki, stolik, na kt�rym sta�a pasyjka czarna, opleciona w r�aniec - wiaderka,
worki z kartoflami, p�ki siana, przewi�zane
trokiem, ��ka dwa, p�ki i masa r�nych rupieci zwalonych bez�adnie na kup�. Wielka, w czarne �aty maciora
le�a�a na ziemi, uwi�zana za nog� do m�odego
d�bka, rosn�cego wprost okna; st�ka�a ci�ko, bo j� ssa�y i t�uk�y �bami prosi�ta r�owe.
- Siwula! o siwula! - szepta�a Wawrzonowa g�aszcz�c pieszczotliwie krow� po obwi�ni�tym gardle. Siwula
wyci�gn�a �eb i szerokim, ostrym j�zykiem liza�a
j� po obna�onych do ramion r�kach. Wawrzonowej �zy za�mi�y oczy, oderwa�a si� od krowy i posz�a do sieni.
- Kucusie, ku cu, ku cu! - zacz�a zwo�ywa� kury siedz�ce rz�dem na p�ocie. Sypn�a im gar�� ziarna na
przyn�t�, a potem �apa�a, zwi�zywa�a im skrzyd�a
i uk�ada�a w wielkiej kobia�ce. Znowu wyjrza�a na �wiat. �cie�k�, od wsi dalekiej, kt�r� wida� by�o zaledwie
przez mg�y i zadeszczony �wiat, za por�b�
sz�a dziewczyna jaka�.
- Marysia! a �piesz no si�! - krzykn�a wygra�aj�c biegn�cej r�k�.
Marysia boso, w zapasce na g�owie, �e tylko by�o wida� kawa�ek zesinia�ej od zimna twarzy, przybieg�a i spod
fartucha wyj�a flaszk� z w�dk�, trzy rz�dki
bu�ek i kawa� czerwonej kie�basy.
- Gdzie� siedzia�a tak d�ugo? po cha�upach si� wtoczy�a�, co?
- A ju�ci, d�ugo, a ju�ci! po cha�upach! Taki stuk drogi, �e zgoni�am si� �dej pies, a matula m�wi�, �e d�ugo!
Trza by�o samy i�� abo niechby ociec poszli
- odpowiada�a �a�o�liwie dziewczyna tr�c nog� o nog� i chuchaj�c w posinia�e r�ce.
- Hale! b�dziesz mi si� tu odszczekiwa�, ty ko�tunie jeden - grzmotn�a j� pi�ci� w plecy.
Marysia przykucn�a przed kominem, w kt�rym tli�y si� resztki ognia, i zacz�a p�aka� rozgrzewaj�c sobie r�ce
nad w�glami, a Wawrzonowa wynosi�a reszt�
sprz�t�w, patrzy�a na drog� wci�� pust�, trzaska�a drzwiami, to znowu kopn�a ze z�o�ci� starego, podobnego do
wilka, burego psa, kt�ry obw�chiwa� wszystkie
k�ty i ze spuszczonym ogonem, osowia�y �azi� po izbie nie mog�c znale�� sobie miejsca.
Cisza zapanowa�a w izbie, tylko w szybki b�bni� deszcz i z por�by dochodzi�y s�abe odg�osy siekier r�bi�cych
drzewo. M�tny szaro��ty zmrok zalewa� izb�
ogo�ocon� ze sprz�t�w, zlewa� si� z czarnym, okopconym sufitem; poszarza�y jeszcze bardziej odrapane z
wapna �ciany.
Porozlewana woda tworzy�a na glinianym toku, po�o�onym w miejsce pod�ogi, �liskie, grz�skie b�oto, w kt�rym
dwie kaczki bobrowa�y dziobami, szukaj�c po�ywienia.
Przez wybite szybki ma�ego w szczycie okna wpada� wiatr razem z deszczem, szele�ci�, zamiata� s�om�
porozrzucan� i trz�s� zwiesaj�cymi si� od sufitu pasami
czerwonego papieru, wystrzy�onego w k�ka i z�bki, jakie ubiera�y belki.
Wawrzonowa posz�a na ma�e podw�rko, puste i za�miecone gnij�cymi li��mi wisien rosn�cych przy ogrodzeniu,
kt�re lecia�y jak krwawe p�atki na wielk� gnoj�wk�
i na dranicowy dach pogi�ty rozwalaj�cego si� chlewka. Posz�a za stod�k�, stoj�c� nieco dalej, w �rodku
ma�ego pola, rozkopanego po kartoflach i pe�nego
suchych ��cin i zgni�ych kartofli. Wyrwa�a jaki� zielony jeszcze chwast dla krowy, obejrza�a si� smutnie i
powr�ci�a obcieraj�c sobie ustawicznie oczy
z �ez, kt�rych nic powstrzyma� nie mog�o. To stawa�a w progu, chwyta�a si� za g�ow� i og�upia�ym, m�tnym
wzrokiem ton�a w szarej przestrzeni.
- Laboga! Laboga! - j�cza�a cicho i �a�o�liwie i znowu si� gor�czkowo bra�a do wynoszenia i szykowania
n�dznych sprz�t�w. Serce si� jej t�uk�o w wielkim
niepokoju i b�lu rozstania z t� cha�up�, w kt�rej tyle lat mieszkali, i tak j� ten b�l �ciska� chwilami jakim�
kurczem, �e a� przysiada�a na progu i pozwala�a
swobodnie p�yn�� �zom, i tylko cicho i g��boko j�cza�a.
Wawrzon wci�� le�a�, przewraca� si� z boku na bok, przetar� pi�ci� zaczerwienione oczy i tak wzdycha�, a�
Burek przysuwa� si� do niego, skomla� cicho,
drapa� go �ap� po ko�uchu i kr�ci� ogonem; widz�c, �e gospodarz nie zwraca uwagi, szed� do komina, siada� ko�o
Marysi i drzema� patrz�c si� sennie w dogasaj�ce
w�gielki.
Wreszcie przed samym wieczorem nadjecha� Rafa� dwiema chudymi szkapinami, zaprz�gni�tymi do
drabiniastego wozu.
- Niech b�dzie pochwalony! - rzek� wchodz�c z batem w r�ku do izby.
- Na wieki - powiedzia� Wawrzon podnosz�c si� z bar�ogu. - Witajcie kumie, a B�g warn zap�a�, �e�cie o nas nie
zahaczyli.
- I... ino plusk taki, �e �lipie ja�e zalewa, na drogach b�oto po s�kle i taki zi�b, �e gorzej pra�y kiej w mrozy.
- No, to trzeba pakowa�, aby przed noc� zd��y� do wsi.
- A boga�, �e nie inaczej - rzek� Rafa�, biczysko postawi� w k�cie, r�ce ugrza� nad blach� i wyj�wszy gar�ci� z
ognia w�gielek czerwony wsadzi� go do zgas�ej
fajki, przysiad� nieco na skrzynce, jeszcze nie wyniesionej, pod oknem i pyka� dymem na izb�.
Wawrzonowa postawi�a na oknie w�dk�, kie�bas� i bu�ki.
- Wawrzon! napij si� do Rafa�a.
- O!... po co si� macie szkodowa�! - wymawia� si� ch�op, a chciwie wci�ga� nozdrzami zapach czosnku, jaki si�
rozchodzi� od kie�basy, kt�r� Wawrzonowa rozdziela�a
kozikiem.
- W wasze r�ce, Rafale.
- Niech warn b�dzie na zdrowie.
Wypi�, splun�� w bok, obtar� r�kawem usta i nalewa�.
- Jagna, na�ci i ty, co tam, napij si� krzynk�.
Jagna odwr�ci�a si� nieco i wolno s�czy�a w�dk�, a ch�opi �amali czerstwe bu�ki i jedli przegryzaj�c kie�bas�.
- No, jeszcze po jednym, �eby nam si� dobrze jecha�o.
- Pijcie z Bogiem.
- Dziedzic sprzeda� las na siampa�skie, to my se cho� z tej uciechy wypijmy okowitki! A�eby ci, ciarachu
zapowietrzony, smo�y w piekle nie �a�owali! - szepn��
nienawistnie, spogl�daj�c przez okno ku sinym, zaledwie majacz�cym konturom dworu.
- Co prawda, to prawda, a dy� teraz to nawet biczysko albo i kozic� trza b�dzie kupie - westchn�� markotnie. -
Kiej by� las, to chocia� si� ta i cz�ek boja�
�dziebko, chocia�e�cie i wy pilnowali niezgorzy, ale zaw�dy czy chrustu, czy jaki grabik albo sosenk� na
porz�dek, albo �erdk� do p�otu, to si� ta u�cibn�o.
I grzybek jaki cz�owiek zjad�, i jagod�w dzieci uzbiera�y na barszcz, a kiej niekiej jakiego zaj�czka si� grzecznie
przetr�ci�o abo i drugiego ptaszka,
a teraz co! Z�e jest, widzi mi si�, �le.
- No, jeszcze po jednym, po ostatnim! Burek, masz i ty kie�basy, u�ywaj i ty, kiej tw�j gospodarz po dwudziestu
latach musi i�� w �wiat, na kumome, u�ywaj,
siroto! - Pies zawy� g�ucho, jakby zrozumia�, a Jagna wybuchn�a p�aczem, opar�a si� g�ow� o okap komina i
p�aka�a spazmatycznie. ?
- I... raz kozie �mier�, z czyjego waza, to zsiadaj i na p� morza - powiedzia� wolno Rafa�, wytrz�sn�� popi�,
fajk� schowa� za pazuch� i wyszed�.
Zacz�li si� zaraz pakowa� spiesznie, wynosili wszystko, co mieli, przest�puj�c progi cha�upy pustej z g��bokim
smutkiem, nie patrz�c na siebie, nie rozmawiaj�c.
Kiedy ju� wszystko by�o gotowe i Rafa� poprzewi�zywa� w�z powr�s�ami, aby si� nic nie stoczy�o na ziemi�,
Wawrzon wyprowadzi� krow� i za�o�y� jej nowy
postronek na rogi.
- Masz, Marysia, prowad�! - Dziewczyna otuli�a si� zapask� i posz�a ci�gn�c za postronek, bo krowa si� opiera�a
i zwracaj�c sw�j wielki �eb ku cha�upie,
rycza�a, jakby przeczuwaj�c, �e j� prowadz� na tu�aczk�.
- No, to jedziemy! - zawo�a� Rafa�.
- Zaraz, zaraz! - powiedzia� Wawrzon i wszed� po raz ostatni do izby, a za nim wsun�a si� Jagna; popatrzyli
smutnie, chodzili po k�tach, rozgrzebywali
s�om�, ogl�dali si� po �cianach, a wyj�� im si� jako� nie chcia�o, przeci�gali bezwiednie chwil� rozstania si� z
tymi �cianami.
- Wawrzon, jedziemy, bo ju� mroczeje - zawo�a� przez okno.
- Jagna, chod� ju�, chod�. Co tam, Pan Jezus nas nie opu�ci.
Wyprowadzi� �on� i zatrzasn�� drzwi za sob�.
- A to w imi� Ojca i Syna i Ducha �wi�tego jedziemy! ? rzek� ponuro, zacisn�� mocniej pas na ko�uchu, zaci��
z�by, i ruszyli. Jagna wiod�a na postronku
macior� i prawie rycza�a p�acz�c. Wawrzon szed� na ostatku, patrza� ponuro na stosy drzew poobdzieranych z
kory, niby na trupy nagie za�cielaj�ce pobojowisko,
na kupy ��kn�cych ju� ga��zi, na tysi�ce pie�k�w, co niby trzony kolumn zwalonych bieli�y si� tysi�cami po
obu stronach drogi, na g��bokie do�y pe�ne
wody i rdzawych igie� sosnowych, na �cie�ynki widoczne teraz, wij�ce si� we wszystkich kierunkach,
pozawalane drzewami. Zna� on to wszystko dobrze, zna�,
jak zna� ka�dy r�w, ka�d� suszk�, ka�de prawie grubsze drzewo, ka�dy ducht, co niby ulice przecina�y las w
kilku kierunkach. Dwadzie�cia lat by� gajowym
w tym lesie. Tutaj pasa� byd�o za m�odu, tutaj tylko �y�, zr�s� si� niejako z tymi drzewami, czu� nie�wiadomie
jakie� powinowactwo z tymi olbrzymami, co
teraz le�a�y martwe, bez koron, bez ga��zi, bez �ycia, niby smutne kad�uby, po kt�rych deptano. Nie zmog�y lasu
burze, nie zmog�y pioruny, kt�re nieraz
bi�y w niego, nie zmog�y mrozy, od kt�rych nieraz drzewa p�ka�y. Siekiera przysz�a i las pad� trupem. Co on
mia� tutaj robi�? U �yd�w za parobka do pilnowania
s�g�w s�u�y� nie chcia�, woli i�� w �wiat, szuka� s�u�by, ni�li. patrze�. Ogarnia� rozpalonym wzrokiem ca�y
obszar por�by, po kt�rej kr�ci�y si� gromadki
ludzi z pi�ami i siekierami, toczy�y si� wozy ju� na�adowane klocami i lecia� niewyra�ny, ton�cy w oddaleniu i
mgle gwar g�os�w, turkot woz�w, huk siekier
i r�enie koni.
Cz�apa� wolno po b�ocie, czasem w�z wspiera� ramieniem na wybojach, czasem nog� odgarn�� psa, gdy si�
przysun�� za blisko, i szed� coraz chmumiejszy. W
pieisiach tak go co� pali�o, jakby si� zach�ysn�� spirytusem. Ten trzask �upanych kloc�w i g�uchy huk siekier,
jaki goi dochodzi�, bi� jakby w niego i
odr�bywa� mu po kawale duBzy. Zacina� coraz silniej z�by, bo chcia�o mu si� rzuci� na ziemi� i krzycze� ze
wszystkich si�, z tej �a�o�ci bezmiernej, jaka
go przenika�a, ale szed� ci�gle. Deszcz pada� coraz g�stszy i jakby zimniejszy, mam�, ostatnie brzozy, niedoci�te
jeszcze nad rowem, zrzuca�y ��te, ostatnie
li�cie, kt�re lecia�y z wiatrem niby �zy i niby �zy ci�kie pada�y na drog� b�otnist�, na pie�ki, na ga��zie, na
niskie krzaki je�yn, na n�dzne leszczyny,
na kar�owate sosenki, kt�re trz�s�y si� jakby z zimna i szemra�y smutnie. Na kilku nagich, uschni�tych �wierkach
trzepota�o si� ca�e stado wron i kraka�o
�a�osn� pie��, �e nie ma ju� gdzie s�a� gniazd, �e nie ma si� ju� gdzie schroni�.
Rudawe, podeptane trawy i paprocie wala�y si� w b�ocie i w ��tych trocinach, kt�re rozlewa�y si� wielkimi
plamami niby strugi krwi wytoczonej z lasu. Stado
kr�w szczypa�o na polance n�dzn� traw� i co chwila porykiwa�o g�ucho, a kilkoro dzieci siedzia�o przy ognisku
przez deszcz zalewanym; wydobywa� si� z niego
brudny, czarny dym i rozw��czy� postrz�pionymi pasmami po por�bie, niby z kadzielnicy, jak� okadzaj�
umar�ych.
Smutek i wielka melancholia, pe�na j�k�w drzew umieraj�cych, przepe�nia�a zamglony �wiat i przenika�a Wa
wrzonow� dusz� coraz g��bsz� �a�o�ci� i takim gniewem,
�e by�by gryz� te kamienie, o kt�re si� potyka�; zaciska� pi�ci, zgrzyta� z�bami, przymyka� oczy, aby nic nie
widzie�, i szed� coraz pr�dzej.
- Raz kozie, �mier�! - powtarza� twardo i ze z�o�ci� kopa� to pie�ki, to ga��zie, to zesch�e muchary, kt�re jak
kapelusze przekrzywia�y si� nad rowem przydro�nym.
Pod d�bem wielkim i roz�o�ystym, rosn�cym na skraju lasu, kt�ry sam jeden ocala�, bo mia� na sobie obrazek
Matki Boskiej, ukryty pod firankami z mu�linu,
Wawrzon usiad�, aby nieco odpocz��. D�b by� kilkusetletni, pokr�cony, podarty przez pioruny, pusty wewn�trz,
wyci�ga� dziwacznie pokr�cone ga��zie, pe�ne
guz�w i s�k�w, niby pot�ne pi�cie ku niebu, i szumia� suchymi li�ciami. By� to punkt, do kt�rego Wawrzon za
czas�w swojej s�u�by dochodzi� tylko, bo
zaraz zaczyna�y si� orne pola i st�d zawraca� z powrotem, a teraz... teraz przest�powa� te �wi�te lasu progi i nie
powr�ci wi�cej - idzie na tu�aczk�...
- A�eby�cie!... a�eby�cie... - i taki straszny b�l skr�ci� mu wn�trzno�ci, �e a� uj�� si� za brzuch i j�cza�.
- Wawrzon! a chod��e pr�dzej, Rafa� nie b�d� czekali i noc si� robi.
- Pudziesz ty, suko, bo ci� zakatrupi� - mrukn�� w�ciek�y.
- Hale! schla�a si� swynia gorza�czyskiem i b�dzie tu po drogach brewerie robi�!
- M�wi� ci, kobito, ody�d�, bo po�a�ujesz.
- A ju�ci, ostawie ci� tu, a doma b�d� graty znosi� do cha�upy.
- No, chod�, Wawrzon - doda�a czulej, pochylaj�c nad nim czerwon�, zap�akan� twarz i zacz�a go ci�gn�� za
r�kaw.
- M�wi� ci, psia�cirwo, id�, to id�, bo spior� kiej bydlaka.
Jagna szarpn�a go silniej, Wawrzon si� zerwa� z ziemi, jak�� ga��zi� uderzy� j� przez g�ow�, rzuci� o ziemi�,
kopn�� par� razy, z�apa� postronek od �wini,
kt�ra si� podczas tego szamotania wyrwa�a Jagnie z r�ki, i poszed� naprz�d wielkimi krokami. Wawrzonowa z
lamentem g�o�nym zwlek�a si� z ziemi i posz�a
za nim. Wkr�tce zgin�li w mgle i zmroku zapadaj�cym. Tylko wrony wielkim stadem kr��y�y nad d�bem i
krzycza�y �a�o�nie, a na drodze z por�by ukazywa�y
si� krowy brz�cz�c dzwonkami i jaki� g�os krzykliwy �piewa�.
Byd�o przesz�o i znikn�o w mgle i zmroku, z oddali �piew coraz s�abiej dochodzi�.
Ostatnie d�wi�ki uton�y w przestrzeni i sp�ywa�y z pluskiem deszczu. Pociemnia�o nagle, �wiat zala� szary,
wilgotny ton nocy listopadowej, �e wszystko
si� zla�o w jedn� brudn� mas� ociemnia�� i o�lep��. Stary d�b tylko szemra� sennie, str�ca� li�cie na pola i od
por�by, od suchych �wierk�w, od brz�z,
od ga��zi p�yn�� jaki� g��boki j�k, jaki� �piew rozpaczliwy brzmia� ponurymi rytmami:
Umar� las! umar�! umar�!