14973

Szczegóły
Tytuł 14973
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

14973 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 14973 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

14973 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

PAOL LEJIINSON TELEFON KOMÓRKOWY JAK ZMIENIŁ ŚWIAT NAJBARDZIEJ MOBILNY ZE ŚRODKÓW KOMUNIKACJI PAUL LEVINSON TELEFON KOMÓRKOWY JAK ZMIENIŁ ŚWIAT NAJBARDZIEJ MOBILNY ZE ŚBODKÓW KOMONIKACJI przełożyła HANNA JANKOWSKA ze wstępem TOMASZA GOBANA-KLASA Warszawskie Wydawnictwo Literackie MUZA SA Tytuł oryginału: Cellphone. The Story of the World's Most Mobile Medium and How It Has Transformed Everything! Projekt serii: Maciej Sadowski Projekt okładki: Mariusz Filipowicz Redakcja: Ryszarda Krzeska Redakcja techniczna: Sławomir Ćwikliński Korekta: Elżbieta Jaroszuk Wydawnictwo MUZA dziękuje Autorowi książki za udostępnienie i zgodę na wykorzystanie ilustracji. The Publishers would like to express their gratitude to the Author for providing and his kind consent to use all the illustrations. © Paul Levinson, 2004. All rights reserved © for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2006 © for the Połish translation by Hanna Jankowska Neilowi Postmanowi (1931-2003), który nauczył mnie, jak uczyć ISBN 83-7319-824-5 Warszawskie Wydawnictwo Literackie MUZA SA Warszawa 2006 Wstęp do wydania polskiego Komórka w naszej chacie Polacy pokochali telefony komórkowe. Korzysta z nich już ponad 22 min rodaków. „Są dwie grupy użyt- kowników komórek: 28% stanowią ci, którzy mają te- lefon stacjonarny, 24% zaś to tacy, którzy posiadają tylko telefon komórkowy" - stwierdza Reineke Reit- sma, szef działu badań porównawczych Forrester Re- search. Liczba aktywnych kart SIM (wskaźnik telefo- nii komórkowej) wyniosła pod koniec 2005 roku blisko 30 milionów, a linii telefonicznych - mniej niż 14 milionów. Obecnie jest zatem ponad dwa razy wię- cej komórek niż aparatów stacjonarnych. Nic w tej proporcji - dwa do jednego - nie powinno dziwić. Mi- mo że obecnie nie czeka się kilka lat na założenie linii telefonicznej, to jednak telefon komórkowy jest szyb- ciej dostępny na wsi i w małym mieście niż tradycyjny aparat. Nadal istnieją osady, gdzie łączność przewodo- wa jest w ogóle niedostępna. Dlatego w przysłowiowej kurnej chacie ciągle nie ma bieżącej wody i toalety, ale prawdopodobnie jest telefon komórkowy, w skró- cie: komórka. W wielu innych krajach przyjęły się bardziej trafne nazwy telefonu komórkowego, np. we Francji le por- table, przenośny, albo le G, skrót od GSM. W kraju Nokii Finowie przyjęli termin kanny, który odnosi się do przedłużenia ręki. Niemcy nazywają go handy, po- ręcznik; Hiszpanie al mubil. Po arabsku jest nazywa- ny el mobile. W Japonii to keitai denwa, telefon prze- nośny, a najczęściej tylko kei-tai. Pięknie określają ten telefon Rosjanie - mobilczik. Polacy, wzorem Amerykanów, odnoszą nazwę do swojskiej komórki. Niewielu użytkowników wie, że jest to nazwa techniczna - pochodna od graficznego przed- stawiania układu radiowych stacji bazowych tego sy- stemu telefonii. Przypomina on plaster miodu, którego elementy nazywa się po angielsku właśnie komórkami. Wszystko jedno jak go nazwiemy, podobnie wyglą- dający aparat zobaczymy w rękach ludzi we wszyst- kich krajach na wszystkich kontynentach. Mało które urządzenie - może z wyjątkiem telewizora - tak szyb- ko podbiło świat. Pozornie przeczy temu jego dłu- ga, bo trzydziestoletnia historia - wynalazek pochodzi z 1976 roku i jest dziełem amerykańskiego inżyniera Martina Coopera z Motoroli. Znacznie późniejsze wpro- wadzenie systemu cyfrowego GSM (i pokrewnych) zmniejszyło rozmiary komórki (poprzednio wielkości i o ciężarze cegły), obniżyło koszty, zwiększyło zasięg i dostępność. Mały, wygodny, przenośny aparacik - wy- posażony w ekran jak telewizor - stał się przedmio- tem powszechnego i codziennego użytku. Jednak jego popularność nie jest związana wyłącz- nie z większą dostępnością tej formy telefonii. Ko- mórka to dużo więcej niż tylko - mówiąc żargonem biurokratycznym - mobilna usługa głosowa. Autor niniejszej książki, Paul Levinson, zaczyna swoje roz- ważania od nazwy hebrajskiej, stosowanej w Izraelu - pele-fon, czyli „cudowny telefon" („cud-telefon"). Is- totnie, komórka to nie tylko przenośny telefon, choć już samo to wystarczyłoby do nazwania jej technolo- 8 gicznym cudeńkiem. To aparacik który - jak trafnie wskazuje podtytuł książki - zmienia (w naszym życiu) wszystko. Paul Levinson, uczeń i współpracownik proroka me- diów, Marshalla McLuhana, jest znany w Polsce dzięki książce Miękkie ostrze. Naturalna historia i przyszłość rewolucji informacyjnej, wydanej przez wydawnictwo MUZA w serii Spectrum. W tej napisanej w 1997 roku historii rozwoju mediów znalazły się tylko trzy wzmian- ki o telefonie komórkowym, urządzeniu, które rewo- lucjonizuje świat mediów tak, jak w latach osiemdzie- siątych uczynił to komputer, a w dziewięćdziesiątych Internet. Jako były prezes Amerykańskiego Stowarzy- szenia Pisarzy Science Fiction Levinson powinien le- piej znać moc nowych mediów. Nie należy go jednak obwiniać o krótkowzroczność, sam przecież formułuje zasadę nieprzewidywalności zastosowań techniki. Los autorów książek o telefonii komórkowej także nie jest do pozazdroszczenia. Ledwie postawią końcową krop- kę, a już pojawiają się nowe formy i kierunki rozwoju oraz wykorzystania łączności komórkowej. Przykładów nie brakuje również w naszym kraju. Niezliczone są przypadki szybkiego wzywania służb ratownicznych, lekarzy czy policji z miejsc oddalonych od telefonu stacjonarnego. Szczególnie potrzebne oka- zały się komórki osobom uwięzionym w gruzach zawa- lonej w styczniu 2006 roku hali wystawowej w Kato- wicach. Aparat komórkowy, jakby to dzisiaj powiedział Ary- stoteles, nie jest urządzeniem do jednego, ale do wie- lu (a właściwie do bardzo wielu) użytków. Łączność głosowa to jedynie podstawowy, ale nie zawsze naj- ważniejszy z nich. Weźmy jako przykład wbudowaną w telefon lampkę aparatu fotograficznego: oświetlała ona drogę ucieczki z zawalonej strefy, a przy okazji 9 właściciel aparatu nagrał dramatyczne sceny uwięzie- nia. Telefon komórkowy staje się także - w wersji UMTS - mobilną telewizją. Niezwykłą, zdumiewającą nawet dla inżynierów, którzy ją stworzyli, jest łączność tekstowa, czyli SMS. 0 ile telefon komórkowy to jakby własna zminiatury- zowana budka telefoniczna (z numerem odbioru), to SMS to prywatny telegraf. I choć wydawało się, że tele- graf to już tzw. martwe medium, zastąpione przez te- lefon i e-mail, to dzięki SMS przeżywa drugą młodość. Stał się nie tylko elementem łączności dwustronnej, lecz także narzędziem przesyłania opinii do mediów (np. do radia), brania udziału w konkursach, progra- mach telewizyjnych (przełomem był tu Big Brother). Ilość wysyłanych i odbieranych esemesów w wielu krajach, m.in. w Polsce, przekracza ilość rozmów! W okresie świąt Bożego Narodzenia w 2005 roku Pola- cy wysłali ponad 388 milionów SMS-ów z życzeniami! MMS-ów, czyli wiadomości multimedialnych, wysła- liśmy ponad 2 miliony. To ponad dwukrotnie więcej niż w poprzednie święta. Popularność wiadomości tekstowych nie wynika je- dynie z niskich kosztów, esemesy są formą łączności asynchronicznej, pozwalają na przekaz jednokierun- kowy, dają chwilę namysłu przed wysłaniem odpowie- dzi, mogą docierać do wielu rozmówców jednocześnie. Stały się więc narzędziem nowej formy organizacji społecznej, którą Howard Rheingold określa jako „sprytny tłum". Jego powstawanie i działanie mogli- śmy obserwować w czasie żałoby po Janie Pawle II, gdy poprzez łańcuszkowo rozsyłane esemesy młodzi ludzie (tzw. pokolenie JP II) zwoływali się na msze 1 nocne czuwania. Specyficznie polskim zjawiskiem jest wykorzysta- nie SMS-ów do przekazywania drobnych datków na 10 cele charytatywne. W Stanach Zjednoczonych od lat popularnością cieszy się przesyłanie czeków (w Polsce praktyka niemal nieznana). Stąd esemes na specjalny numer jest wygodną formą dobroczynności. Spopula- ryzowała ją Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy, a w czasie tragedii w Katowicach wykorzystywała Caritas. Ale jest i ciemna strona SMS-ów. Często służą do nękania innych ludzi, wysyłania głupich dowcipów czy fałszywych alarmów. Niestety pod tym względem znajdujemy się w czołówce światowej. Użytkownicy jednak zapominają, że nawet telefony na kartę nie są całkowicie anonimowe, można pośrednio zidentyfiko- wać ich właściciela. A co jeszcze łatwiejsze, coraz do- kładniej wskazać jego miejsce pobytu. Stała łączność komórki ze stacją bazową pozwala ustalić jej lokali- zację i przemieszczanie się użytkownika, nawet gdy aparat jest wyłączony. Przechowywanie w pamięci telefonu otrzymanych esemesów może być podstawą oskarżeń. Skłóceni małżonkowie przychodzą na rozprawę z komórkami i wyświetlają sędziemu dowody domniemanej czy fak- tycznej zdrady. W co trzeciej sprawie rozwodowej Polaków wykorzystywane są zapisy SMS-ów! Coraz powszechniejsze staje się nagrywanie przez uczniów faktycznych czy rzekomych aktów agresji ze strony nauczyciela. W pierwszym odruchu są one uznawa- ne za bezsporne dowody, dopiero po pewnym czasie ujawnia się prosta zasada, że fakt wyrwany z kontek- stu to jeszcze nie prawda. Komórka utrwala dźwięk i obraz w danej sytuacji, która ma przecież swój po- czątek i swoją dynamikę. Nowoczesne aparaty oferują użytkownikom coraz więcej usług, w tym także i te, które określamy mia- nem bajerów, czasami tak niezwykle przydatnych. 11 Dlatego na zakończenie oddajmy głos młodemu po- koleniu, które nazywam pokoleniem SMS (medial- nym i mobilnym): Dawniej myślałam, że potrafię żyć bez telefonu komórko- wego. Do dziś nic się nie zmieniło, nadal wiem, że życie bez tego gadżetu jest możliwe, a nawet całkiem normalne. Pro- blem w tym, czy ja chcę zrezygnować z tego urządzenia, czy mogłabym aż tak się poświęcić. Jeszcze kilka lat temu nie nazwałabym tego poświęceniem, ale teraz wiem, że brako- wałoby mi SMS-ów, możliwości rozmawiania kiedy chcę i z kim chcę. Telefon to moja osobista rzecz, na pewno bar- dzo ważna. Oprócz tego, że w znacznym stopniu ułatwia mi życie (mogę szybko się czegoś dowiedzieć, kogoś poinfor- mować w ważnej sprawie lub po prostu zadzwonić, gdy chcę zwyczajnie usłyszeć czyjś głos) sprawia, że czuję się w pewien sposób bezpiecznie („Gdyby tylko coś się działo, dzwoń!" - sami wielokrotnie udzielamy takich rad bli- skim). Widzę, że telefon stał się nieodłącznym elementem naszego życia - nie tylko mojego. Poza tym każde modyfi- kacje tych urządzeń sprawiają, że wcale nie chcemy się od nich uwolnić, a wręcz przeciwnie - coraz bardziej się do nich przywiązujemy. Edyta Miśta, studentka UJ, III rok Nic ująć, choć można - odnotowując na przykład kiepską ortografię młodego pokolenia - dodać: „Ma- jąc komórkę, nie zapominaj o szarych komórkach". Tomasz Goban-Klas [email protected] wieś Konary, zima 2006 Przedmowa Impuls nie do odparcia Ta średnich rozmiarów książka opowiada o niewiel- kim aparacie, którego pojawienie się miało ogrom- ne konsekwencje. To, że małe urządzenia odgrywają wielką rolę w komunikowaniu się, nie powinno nas dziwić - nasz mózg waży w końcu około kilograma. Telefon komórkowy nie odznacza się równą mu inte- ligencją, ale w coraz większym stopniu ułatwia nam komunikowanie się na wszelkie sposoby, jakich tyl- ko nasz mózg zapragnie, wszędzie tam, gdzie akurat znajdują się nasze mózgi i ciała. Nazwa jest trafna. W Anglii i wielu innych krajach używa się określenia mobile phone - dosłownie „tele- fon ruchomy" - ale cellphone - „telefon komórkowy" - brzmi lepiej. Nie tylko przenosi się on z miejsca na miejsce, jak żywe komórki, lecz także, tak jak one, daje początek nowym wspólnotom, możliwościom i relacjom, gdziekolwiek zawita. Telefon komórkowy jest więc nie tylko ruchomy, ale i twórczy. Angielskie słowo celi ma wszakże i drugie znaczenie, które odzwierciedla jeszcze inny aspekt jego oddziaływania. Celi to również „cela". Telefon ten nie tylko otwiera nam nowe możliwości, ale i sprawia, że zawsze można się z nami połączyć. Tym samym więzi nas w celi nieustannej dostępności. 13 W niniejszej książce analizuję rewolucję, jaka się dokonała za sprawą telefonu komórkowego. Oma- wiam jej wpływ na nasze życie, na miłość i wojnę, pra- cę i rozrywkę oraz wszystko, co się zawiera między nimi. Zaczynam od omówienia niektórych tych zja- wisk. Rozdział 2 jest poświęcony przenośnym mediom, które nam od dawna towarzyszą - książce, aparatowi fotograficznemu, radiu tranzystorowemu. Każde z nich wyprowadza nas z domu, studia czy biura w świat ze- wnętrzny. Telefon komórkowy jest jednak czymś wy- jątkowym, nie tylko bowiem dostarcza nam informa- cji, ale i umożliwia rozmowę wszędzie, gdzie się nam podoba. Za środek przekazu kształtujący naszą epokę uzna- je się przeważnie Internet. Istotnie, jest to medium nad mediami, dostarcza bowiem prosto na ekran na- szego komputera książki, zdjęcia, audycje radiowe, e-maile, gazety, czasopisma i mnóstwo innych form komunikacji. Ma to jednak swoją cenę: za dostęp do cyberprzestrzeni płaci się przywiązaniem do krzesła przy biurku w jakimś pomieszczeniu. Rozdział 3 opo- wiada o tym, jak telefon komórkowy uwalnia nas z do- mów i biur, umożliwiając powrót do wielkiego, praw- dziwego świata poza ich ścianami. Zanim jeszcze Internet zaczął łączyć tak wiele roz- maitych mediów, ogniskiem czy też ośrodkiem komu- nikacji byl dom, gdzie nie tylko rozmawiało się z rodzi- ną, ale i miało do dyspozycji telefon, radio, telewizję, książki, gazety i czasopisma. Za sprawą telefonu ko- mórkowego, który w ruchu udostępnia nam Internet i wszystkie jego media, a także umożliwia rozmowy telefoniczne, każdy z nas staje się przenośnym ognis- kiem domowym. Powstaje w ten sposób telepatyczne, wszechkomunikujące się społeczeństwo, którym zaj- miemy się w rozdziale 4. 14 Pojawienie się telefonu komórkowego miało nie tyl- ko dobroczynne skutki. Niektóre z negatywnych kon- sekwencji społecznych omówimy w rozdziałach 5-7. Możliwość dzwonienia do każdego, kiedy tylko ze- chcemy, i przyjmowania telefonów od osób, z którymi mamy ochotę rozmawiać, to jedno - z drugiej strony i do nas mogą o każdej porze i w każdym miejscu dzwonić ludzie, z którymi rozmawiać nie chcemy albo przynajmniej nie życzymy sobie tego w danym mo- mencie. Głównym problemem epoki telefonów ko- mórkowych może stać się zapewnienie sobie niedo- stępności bez obrażania potencjalnych rozmówców. Rozmowa przez komórkę w niektórych miejscach publicznych może irytować mimowolnych słuchaczy. Czy mają prawo się denerwować? Rozdział 6 analizuje przyczyny tej irytacji, omawia, gdzie najczęściej do niej dochodzi oraz co można i należy w związku z tym zrobić - o ile w ogóle da się cokolwiek zdziałać. Do ludzi, na których życie telefon komórkowy wy- warł największy wpływ, należą rodzice i dzieci, mę- żowie i żony. W rozdziale 7 snuję rozważania o tym, jak telefon stał się w odniesieniu do życia rodzinnego mieczem obosiecznym. Dzieci uwielbiają komórkę, ponieważ dzięki niej mogą dzwonić do przyjaciół spo- za domu i poza zasięgiem rodzicielskich uszu. Z dru- giej strony, umożliwia ona rodzicom kontaktowanie się z dziećmi o dowolnej porze i w dowolnym miejs- cu. Być może utrudnia zdradę, ale ułatwia nękanie. Zwykły telefon i Internet sprawiły, że praca skoloni- zowała dom. Teraz za sprawą telefonu komórkowego biuro zespoliło się z domem. W rozdziale 8 powracam do innych niż głosowe za- stosowań telefonu komórkowego. W niektórych stro- nach świata częściej służy on do przesyłania komuni- katów tekstowych niż do rozmów. Ma to sens - tekst 15 bywa precyzyjniejszy od mowy, odznacza się poza tym złotą zaletą, jaką jest milczenie. Łączenie się z Internetem w celu uzyskiwania informacji nie stoi w sprzeczności z potrzebą odcięcia się od niepożąda- nych kontaktów. Internet, w odróżnieniu od człowie- ka, z którym rozmawiamy przez telefon, nie zadzwo- ni do nas w nieodpowiedniej porze. Niewykluczone, że za jakiś czas Internet zostanie uznany za jedną z usług świadczonych za pośrednictwem telefonu ko- mórkowego. Nie byłbym zaskoczony, gdyby za kilka lat od napisania tej książki czytelnicy zapoznawali się z nią na ekranie komórki. Rozdział 9 ukazuje, jak telefon komórkowy znosi w skali świata cyfrowe podziały społeczne. Wymaga tylko niezbyt drogich stacji przekaźnikowych albo sa- telitów krążących już nad Ziemią, co oznacza, że do wspólnoty posługującej się tym telefonem można włą- czyć ubogie narody z całego globu. Z tego zaś wyni- ka, że komórka w kieszeni podróżnika będzie działać w coraz to nowych miejscach. Za sprawą Internetu globalna wioska Marshalla McLuhana stała się inter- aktywna. Dzięki telefonowi komórkowemu jej miesz- kańcy mogą wstać z miejsc i poruszać się po świecie. Kiedy kończyłem tę książkę, w 2003 roku, wybuchła wojna z Irakiem. W rozdziale 10 omawiam rolę, jaką odegrał telefon w relacjonowaniu wojennych wyda- rzeń oraz w prowadzeniu wojny. Dziennikarz przy- dzielony do wojska, wyposażony w komórkę oraz łą- cze teletransmisyjne, kontynuuje i rewolucjonizuje tradycję środków przekazu z pola walki, którą w cza- sie wojny secesyjnej zapoczątkował fotograf Mathew Brady. Wykorzystywanie telefonu komórkowego do lokalizowania dowódców wroga i ich likwidacji to udo- skonalona wersja zaprzęgnięcia mediów w służbę ma- chiny wojennej - zaczęło się to również podczas wojny 16 secesyjnej, kiedy za pomocą telegrafu kierowano ru- chami wojsk. Pod koniec książki zastanawiam się nad ewentual- nym ulepszeniem telefonu komórkowego. Jeszcze przed jego rozpowszechnieniem telefon był najbar- dziej doskonalonym narzędziem w historii mediów - uzupełnionym o automatyczną sekretarkę, funkcję rozmowy oczekującej, identyfikację numeru itd. Jak wszystkie wynalazki, i te ulepszenia miały swoje dob- re i złe strony. Stworzyły nowe problemy (identyfika- cja numeru nie pozwala dzwoniącemu zaskoczyć od- biorcy), nawet jeśli rozwiązały stare (identyfikacja numeru utrudnia składanie nieprzyzwoitych propozy- cji). Proponuję dla telefonu komórkowego dwa ulep- szenia -jedno z korzyścią dla dzwoniącego, drugie dla odbierającego. W książce tej niewiele uwagi poświęca się obowią- zującymi^ niektórych stanach USA przepisom, które zakazują rozmawiania przez komórkę trzymaną w rę- ku podczas prowadzenia samochodu. Nie zajmuję się też pogłoskami o tym, że telefon komórkowy może po- wodować raka mózgu. Medycyna tego nie potwierdza. Jeżeli chodzi o przepisy prawne, nie ma wątpliwości, że rozmowa przez telefon rozprasza uwagę kierowcy. To jednak od społeczeństwa i prawa, a nie od telefonu zależy, czy najlepszym sposobem uporania się z tym problemem będzie wydawanie przepisów (i czy da się wymusić ich przestrzeganie), czy też edukacja i zmia- na obyczajów. Ogólnie rzecz biorąc, uważam, że lep- szym sposobem regulowania zachowań jednostki i spo- łeczeństwa jest ewolucja obyczajów, a nie mnożenie przepisów. Dotyczy to zarówno telefonu komórkowe- go, jak i większości innych spraw. 17 Niniejsza książka zajmuje się więc historycznym kontekstem, społecznym oddziaływaniem oraz przy- szłymi możliwościami urządzenia, które pozwala nam podczas spaceru w słońcu na rozmowę z kimś, kto chodzi w deszczu na innym kontynencie. Choć zawsze możemy komórkę wyłączyć, dzwonkowi telefonu ni- gdy nie było można się oprzeć, wkrótce zaś nie oprze- my się przemianom, jakich telefon komórkowy doko- nuje w naszym życiu i kulturze. Słów kilka o formie tej książki. Dbając o to, by była krótka i treściwa, odszedłem od akademickiego zwy- czaju opatrywania jej przypisami. Odnośniki w tek- ście też starałem się ograniczyć do minimum. Od cza- su do czasu czytelnik spostrzeże ujfte w nawiasy uwagi, które uznałem za na tyle związane z tematem lub interesujące, że nie chciałem ich pomijać. Proszę je potraktować jako podteksty czy też, w żargonie te- lefonii komórkowej, SMS-y, przemycane przeze mnie w trakcie rozmowy. Dla tych, którzy czerpią radość z zagłębiania się w zakamarki bibliografii, dołączyłem na końcu książki wybraną literaturę z obszernymi komentarzami. Moż- na ją czytać, zarówno przeskakując do niej z części książki, gdzie dane źródła są cytowane, jak i uznając za samodzielne, alternatywne pod pewnymi względa- mi opracowanie na temat, pozwalające przyjrzeć się bliżej telefonowi komórkowemu. Skoro już mowa o przyglądaniu się telefonowi - w rozdziale 1 i 7 zamieściłem reprodukcje kartek pocztowych z początku XX wieku, ilustrujących spo- łeczną percepcję tego urządzenia w owym czasie. Po- chodzą one z moich prywatnych zbiorów. 18 Miałem ogromne szczęście, że w różnych fazach te- go projektu pracowały przy nim trzy utalentowane re- daktorki: Kristi Long, z którą po raz pierwszy omówi- łem pomysł książki o telefonie komórkowym, Roee Raz, która po przeczytaniu wstępnego jej szkicu po- dzieliła się ze mną cennymi uwagami, i Farideh Koohi- -Kamali, która, wraz ze swoją asystentką Melissą No- sal, doglądała książki aż do jej sfinalizowania. Jak zawsze, miałem najlepszych w świecie „pierw- szych czytelników", którzy tym razem okazali się w do- datku absolutnymi mistrzami w przedmiocie, o któ- rym książka traktuje. Dziękuję mojej żonie Tinie i dzieciom, Simonowi i Molly, za mądre i wnikliwe rady. Dziękuję również Tinie za skrupulatność okaza- ną przy redagowaniu i korekcie książki. Paul Levinson Nowy Jork, grudzień 2003 w , Cud-telefon' W Izraelu, gdzie ponad 75 proc. mieszkańców ma telefon komórkowy, urządzenie to określa się potocz- nie pele-phone - „cud-telefon". Jest to również na- zwa jednej z największych izraelskich sieci telefonii komórkowej oraz coś więcej niż zręczna gra słów. Możliwość rozmowy z każdym, wszędzie i o dowolnej porze może istotnie zakrawać na cud. Albo tak przy- najmniej było dziesięć lat temu. Dziś komórka jest już tak wszechobecna, że jej cudowne właściwości spowszedniały, stając się elementem życia codzien- nego. Telefon komórkowy może jednak zadecydować o życiu lub śmierci. Jedenastego września 2001 roku tylko trzy z czterech samolotów porwanych przez ter- rorystów rozbiły się o budynki. Czwarty spadł w Pen- sylwanii, ale zginęli tylko ludzie znajdujący się na jego pokładzie. Terroryści, którzy wsiedli do samolo- tu United Airlines lot 93, nie uwzględnili możliwości telefonu komórkowego. Pasażerowie, powiadomieni przez bliskich o atakach na World Trade Center, zdo- łali podjąć akcję. Od tamtej pory telefon komórkowy, niczym cud z niebios, nieraz ratował komuś życie. Dwudziestego 21 szóstego maja 2003 roku - w Stanach Zjednoczonych świętowano wtedy Dzień Pamięci - na Long Island spadł niewielki samolot. Pilot wezwał pomoc przez komórkę. Nie potrafił określić, gdzie się znajduje. Straż Przybrzeżna kazała mu wystrzelić rakietę świetlną, dzięki której udało się go odnaleźć. Niekie- dy do ocalenia jest blisko, ale dramat polega na tym, że pomoc nie nadchodzi w porę. Czterech nastolat- ków, których łódka w 2002 roku zatonęła u wybrzeża City Island w Nowym Jorku, dzwoniło z komórki pod numer ratunkowy 911. Niestety, operator nie podjął skutecznej akcji. Nawet komórka nie zawsze wyelimi- nuje tragiczne skutki ludzkiego błędu. Telefon Alexandra Bella, odkąd się ponad sto lat te- mu pojawił, postrzegany był jako cudowne urządze- nie. Na pocztówkach z pierwszych lat XX stulecia wi- dzimy małe dziewczynki, rozmawiające przez telefon ze zmarłymi mamami w niebie. Na jednej z tych kartek, zatytułowanej „Proszę po- łączyć mnie z niebem" (opublikowanej przez Bamford & Co., „za uprzejmym pozwoleniem Chas. K. Harrisa") widnieje następujący wierszyk: Proszę połączyć mnie z niebem, tam jest moja mamusia, wraz z aniołami stąpa po złocistych schodach. Na pewno będzie rada usłyszeć mój głosik. Chcę powiedzieć, że bez niej jest nam bardzo smutno. Inna, pod prawie identycznym tytułem (też opub- likowana przez Bamforda „za uprzejmym pozwole- niem" Harrisa), zawiera dalszy ciąg tej historii: Kiedy prośbę usłyszała panienka z centrali, serce jej zadrżało, łzy się pokazały. Przemówiła głosem mamy, 22 by dziecko ukoić: „Przez telefon cię całuję, kochanie ty moje". Tak ceniony pan Harris - autor słów znanej piosen- ki After the Bali (Po balu) - napisał też utwór Hello Central, Give Me Heaven (Halo, centrala? Proszę z niebem). Zob. ryc. 1 i 2. Firma Bell Telephone szybko dostrzegła wielkie możliwości telefonu i około 1910 roku wydała serię pocztówek reklamujących tę nowinkę - jeśli nie jako przekaziciela cudów, to przynajmniej urządzenie ra- tujące życie. Na jednej z tych kartek, zatytułowanej „Lekarz szybko przybędzie dzięki telefonowi Bella", pielęgniarka przez telefon wzywa lekarza do domu, gdzie zdarzyło się nieszczęście. Inna - „Telefon Bella strzeże domu nocą i dniem" - przedstawia dwie kobie- ty przy telefonie w ciemnym domu, do którego zakra- da się włamywacz. Wstawiony obrazek pokazuje, że dzwonią na policję. Na jeszcze innej - „Telefon Bella umożliwia natychmiastowy alarm" - kobieta uwięzio- na w pełnym dymu pokoju chwyta za słuchawkę; wóz straży pożarnej na jaskrawoczerwonych kołach, za- przężony w trzy białe konie, pędzi ulicą jak wicher. Zob. ryc. 3, 4 i 5. Przed wprowadzeniem telefonu w nagłych wypad- kach wykorzystywano telegraf. W domach i mieszka- niach montowano na ścianach „skrzynki sygnali- zacyjne" z okrągłymi tarczami, na których widniały numery (prekursorki tarcz telefonicznych). Za ich po- mocą można było nadać sygnał do lokalnego oddziału ADT - American District Telegraph. Po wykręceniu jedynki ADT wysyłał do danego domu straż pożarną, wykręcenie dwójki oznaczało zaproszenie dla policji, po wykręceniu trójki zjawiał się kurier, któremu wrę- czano tekst telegramu, nadawanego później alfabetem 23 Morse'a z biura telegraficznego. Takie zabezpieczenia były oczywiście nieporównanie lepsze niż żadne i na swój sposób dokonywały cudów, ale brakowało im wo- kalnej subtelności, precyzji i interaktywności rozmo- wy telefonicznej, podczas której można dokładnie opi- sać objawy choroby, lekarz zaś po drugiej stronie linii może zadać pytania. Inne kartki z serii wydanej przez Bell Telephone zwracają uwagę już nie na sprawy życia i śmierci, ale na elastyczność i zasięg telefonu, przesądzające o nie- odzowności tego urządzenia: „Sięgnij po telefon Bel- la, kiedy służba zawodzi", „Dzięki telefonowi Bella po- dróżnik jest w kontakcie z domem", „Do sklepów poprzez telefon Bella", „Wygodne zakupy przez tele- fon Bella" (matka z malutkim dzieckiem dzwoni do sklepu spożywczego) itd. Nie wszyscy jednak błogosławili telefon. Możli- wość kontaktu ze światem oznaczała, że i świat mo- że skontaktować się z tobą. Zburzony został święty spokój wiktoriańskiego domu, wdarły się doń obce głosy. W Anglii telefon przyjmował się o wiele dłu- żej niż w Ameryce, między innymi z powodu obaw przed naruszeniem prywatności. Nawet większość Amerykanów nie miała telefonów w domach aż do lat pięćdziesiątych XX wieku. Jedna z zalet budki telefonicznej polegała na tym, że można było się od niej oddalić. Publiczny, płatny telefon nie zakłócał kolacji ani intymnych chwil. Żadna z reklam tele- fonu nie przedstawia sytuacji, w której natrętny dzwonek rozlega się w momencie, gdy rodzina zasia- da do wspólnego posiłku albo para uprawia miłość w łóżku. Dzisiaj za sprawą telefonu komórkowego możemy zostać dopadnięci nie tylko w pracy lub w domu, ale wszędzie, gdzie akurat siedzimy, chodzimy czy pod- 24 różujemy. Miecz obosieczny zwiększył zasięg rażenia. Cudowne urządzenie ma swoją drugą stronę. Coś za coś Każdy ze środków komunikacji oznacza jakiś kom- promis. Słowo pisane, jak zauważył Zygmunt Freud, przekazuje głos nieobecnego. Ale ten głos nie odpo- wiada od razu na zadane pytania, co stwierdził Sok- rates ponad dwa tysiące lat wcześniej. Dziś wymianę słów zawartych w e-mailach (i komunikatach wymie- nianych w czasie rzeczywistym) można istotnie uznać za pewien rodzaj rozmowy. Słowa te są jednak mniej trwałe niż zapisane na papierze, poza tym istnieje większe prawdopodobieństwo, że zostaną podpatrzo- ne przez wścibskie oczy. Czy w przypadku e-maila ko- rzyści równoważą straty lub je przewyższają? Tak, w przeciwnym razie poczta elektroniczna by się nie przyjęła. Możliwość natychmiastowej wymiany kore- spondencji z kimś w dowolnej części świata to nie- wątpliwe ulepszenie w dziedzinie komunikacji. Nie oznacza jednak, że poczta elektroniczna nie ma swo- ich wad. Jeśli będziemy o nich pamiętać, może uda się je zredukować, a tym samym zwiększyć czyste ko- rzyści. Telefon komórkowy przyniósł nie tylko usprawnie- nie procesu komunikacji, oznacza również postęp w porównaniu z komunikowaniem się przez Internet, które, przynajmniej do niedawna, wymagało, by użyt- kownik siedział przy biurku przed monitorem. Pomi- mo rewolucyjnych konsekwencji, Internet jest bo- wiem szalenie konwencjonalny pod względem tego, co teoretycy mediów nazywają „warunkami korzysta- nia z usługi". Podobnie jak tradycyjna telewizja oraz 25 telefon, wymaga przywiązania użytkownika do jedne- go miejsca. Nakłada nawet jeszcze surowsze wymaga- nia niż pozostałe media - ze słuchawką telefoniczną można wszak chodzić po pokoju, a telewizja pozwala na krótkie wypady do lodówki podczas przerw na re- klamy. Jeśli nie liczyć sytuacji, kiedy coś się długo ściąga lub wysyła, Internet przestaje ci świadczyć usługi z chwilą, gdy odchodzisz od komputera. Telefon komórkowy całkowicie przecina smycz łą- czącą użytkownika z pokojem. Podobnie jak aparat fotograficzny, długopis i radio tranzystorowe, pozwala wyjść z domu czy biura i znaleźć się w ziemi obiecanej szerokiego świata. Palmtop jest dzieckiem zarówno telefonu komórkowego, jak i komputera osobistego. Książka ta zmierza ku wnioskowi, że na dalszą metę Internet stanie się dodatkiem do komórki. Możliwość przemieszczania się plus łączność z całym światem - co zapewnia nam telefon komórkowy - mogą się okazać bardziej rewolucyjne niż cała informacja, jaką Internet dostarcza nam do pokoju. Mobilność, główna zaleta telefonu komórkowego, jest wszakże również źródłem kłopotów. Przepisy za- braniające rozmowy przez komórkę, którą kierowca trzyma w ręku, sygnalizują najgorszy z tych proble- mów. Kiedy jedzie się z dużą prędkością, kiedy trzeba skupić uwagę na drodze i obiema rękami trzymać kie- rownicę, zaleta telefonu komórkowego zmienia się w swoje przeciwieństwo. Może zabić ciebie i innych; lina ratunkowa, jaką bywa telefon, staje się strycz- kiem. W porównaniu z tą sytuacją bledną niedogodno- ści, jakie komórka może sprawić w innych sytuacjach - niepożądane telefony czy rozmowy irytujące po- stronnych świadków. Samo pojawienie się przepisów zakazujących kie- rowcom rozmowy przez komórkę podczas jazdy stano- 26 wi wielce istotną lekcję na temat kompromisów zwią- zanych z mediami. Nie musimy biernie, bezsilnie i w milczeniu tolerować wad i zagrożeń, jakie niosą ze sobą pożyteczne pod innymi względami środki komu- nikacji. Chcąc zredukować niektóre szkodliwe skut- ki, możemy zastosować nowszą technologię - media zaradcze, np. zestaw głośnomówiący dla telefonów komórkowych. Możemy tworzyć społeczne oczekiwa- nia regulujące zachowanie, które w razie potrzeby przybiorą postać przepisów prawnych. Żadne z tych rozwiązań nie jest idealne. Trudna lub podniecająca rozmowa też może zaabsorbować uwagę kierowcy, który korzysta z zestawu głośnomówiącego. Przepisy oczywiście bywają łamane. Jedno i drugie rozwiąza- nie stanowi jednak ochronną cytoplazmę, otaczającą przyszłość telefonu komórkowego i jądro, jakie stano- wi jego mobilność. Niezamierzone skutki oraz media zaradcze Sam telefon komórkowy jest środkiem zaradczym na jeden z niezamierzonych skutków Internetu, który wyeliminował znaczną część papierkowej roboty, ale przykuł nas do miejsca pracy. Telefon komórkowy ma jednak i swoje niezamierzone skutki. Można do nas dzwonić w czasie, kiedy sobie tego nie życzymy, a jeś- li komórka jest wyposażona w aparat fotograficzny, da się zrobić zdjęcia znajomym i nieznajomym w kom- promitujących sytuacjach. Ten konflikt czy też oscylowanie między zamierzo- nymi a niezamierzonymi skutkami oraz techniką za- radczą (i prawem) daje o sobie znać w całej historii ludzkości, a także w dziejach mediów. Weźmy choćby okno. Zostało wynalezione jako środek zaradczy na 27 dziury w ścianie, które z kolei powstały, by ulepszyć ściany, oddzielające nas od widoku. Przez dziurę moż- na było wyglądać na zewnątrz, ale wiało przez nią zim- nem i zacinał deszcz. Żeby temu zaradzić, wymyślono okno, dające nam dostęp do świata zewnętrznego (czy też jego widok) bez tych niewygód. Cudowne okno stworzyło jednak nowe problemy, będące w pewnym sensie przedsmakiem obecnych kłopotów z telefonem komórkowym. To samo okno, przez które wygodnie wyglądaliśmy na zewnątrz, dało ludziom z zewnątrz możliwość wygodnego zaglądania do naszego domu. Innymi słowy, stworzyło podglądacza. Wymyśliliśmy jednak nowy środek zaradczy - zasłony, rolety, żalu- zje, które nie tylko chronią naszą prywatność, ale i po- zwalają zerkać przez okno, nie będąc widzianym. Nie wynaleziono jeszcze podobnej, umożliwiającej odizo- lowanie się od niepożądanych rozmówców, żaluzji na telefon komórkowy. (Wyłączenie telefonu można po- równać do odejścia od okna; identyfikacja numeru i przypisanie różnych dzwonków do różnych telefonu- jących osób to dopiero początek, sam jednak dźwięk dzwonka zwiastującego połączenie, które chcemy ode- brać, potrafi być denerwujący). Odwieczny proces wy- najdywania środków zaradczych pozwala jednak przy- puszczać, że i dla telefonu komórkowego znajdzie się lepsza żaluzja. Thomas Edison, którego wynalazki naprawdę „epo- kę stanowią", jest podręcznikowym wręcz przykła- dem tworzenia niezamierzonych skutków i środków zaradczych. Na pomysł fonografu wpadł po raz pierw- szy w 1877 roku, rok po wynalezieniu telefonu przez Alexandra Grahama Bella. Uznał, że rejestrator dźwię- ku - „powtarzacz telefonu", jak się wyraził - byłby wspaniałym uzupełnieniem nowego urządzenia. Zapi- sywałby wszystko, co słychać w słuchawce telefonicz- 28 nej. Była to oczywiście idea środka zaradczego - auto- matycznej sekretarki - ale pojawiła się sto lat za wcześ- nie. Fonograf poszedł własną drogą, a jego kariera związała się z muzyką. Emile Berliner szybko do- strzegł (i usłyszał), a Edison zaraz też zdał sobie spra- wę, że nagrywanie koncertów muzycznych stanowi naturalne i przynoszące zyski zastosowanie jego wy- nalazku. Kiedy dziesięć lat później stworzył jeden z pierwszych filmów, uznał z początku, że ruchome obrazki - filmy - będą towarzyszyć nagraniom, tak że- by słuchacz mógł widzieć śpiewaka lub wykonawcę. I znów był na właściwej drodze, ale znowu sto lat za wcześnie. Jego ówczesna wizja filmu stała się dzisiej- szym muzycznym wideoklipem. Tymczasem za cza- sów Edisona i przez cały XX wiek, aż do chwili obecnej, film służył utrwalaniu długich opowieści, w których muzyka stanowiła akompaniament, a nie odwrotnie. Błąd Edisona, polegający na tym, że nie przewidział ogromnego sukcesu przemysłu fonograficznego i fil- mowego, jakiemu sam dał początek, nie świadczy o szczególnej krótkowzroczności. Wskazuje raczej na nieprzewidywalne zastosowania i konsekwencje wszyst- kich środków przekazu - nieprzewidywalne przynaj- mniej dla wielu ich wynalazców. Dostrzegł to już Sok- rates, który w Fajdrosie (275) przytacza słowa króla Egiptu, Tamuza: Jeden potrafi płodzić to, co do sztuki należy, a drugi potrafi ocenić, na co się to może przy- dać i w czym zaszkodzić tym, którzy się zechcą daną sztuką posługiwać"*. Tymczasem rejestracja dźwię- ku, mająca zaradzić ulotności rozmów telefonicznych, oraz film, dzięki któremu twarz śpiewaka mogła towa- rzyszyć nagraniu, doczekały się w końcu urzeczywist- nienia. Kto sprawił, że tak się stało? Ta sama suma ' W przekładzie Władysława Witwickiego. 29 dokonywanych przez ludzi wyborów, dzięki którym losy fonografu i filmu potoczyły się inaczej, niż zakła- dali z początku ich wynalazcy. Demokratyczne, darwinowskie media To ludzie decydują o ewolucji mediów - o tym, które z nich przetrwają, które pójdą w zapomnienie, których los wisi na włosku, a które pomyślnie rozkwitną. Mówiąc o ludziach, nie mam na myśli ani kapitanów przemysłu, ani totalitarnych dyktatorów. Gdyby o przyszłości me- diów przesądzały tak potężne osoby, Western Union Telegraph Company Williama Ortona nie zostałaby wchłonięta przez nową firmę telefoniczną Bella po tym, jak w 1877 roku Orton zrezygnował z kupna wszystkich praw do telefonu za 100 tysięcy dolarów, po czym w 1881 roku odradził swojemu przyjacielowi Chaunceyowi De- pew nabycie na wieczne czasy jednej szóstej wszystkich akcji Bell Telephone za 10 tysięcy dolarów. Orton był przekonany, że telefon to „zabawka" bez żadnych „zasto- sowań komercyjnych". Gdyby zaś większy wpływ na przetrwanie mediów mieli dyktatorzy, a nie prezesi wielkich firm, to czy w Związku Radzieckim mógłby się aż w takim stopniu rozwinąć podziemny, samizdatowy drugi obieg wideokaset i kserowanych publikacji? (Wię- cej informacji o nieszczęsnym panu Depew znajdzie czytelnik w pracy S.H. Hogartha Three Great Mistakes, 1926. Depew odrzucił również w 1888 roku propozycję ubiegania się o urząd prezydenta z ramienia republika- nów, przekonany, że nie ma szans na zwycięstwo nad sprawującym urząd demokratą Groverem Clevelandem. Tymczasem republikanin Benjamin Harrison wygrał wybory i odsunął Clevelanda od władzy, choć znaczna część społeczeństwa wcale nie oddała nań głosów, po- 30 dobnie jak na Busha w 2000 roku. Książka Johna Brook- sa Telephone: The First Hundred Years, 1976, zawiera dobry przegląd ekonomicznych przepychanek towarzy- szących początkom telefonu. Autor pisze też o ewolucji społecznego postrzegania telefonu w epoce, którą mo- żemy dziś określić jako przedkomórkową. Zob. także moją publikację Samizdat Video Revisited, 1992, gdzie piszę więcej o tym, że totalitarni przywódcy nie są zdolni kierować ewolucją środków przekazu). Jeżeli ujmiemy rzecz w kategoriach darwinowskich, media konkurują między sobą o naszą uwagę - nasz czas, poparcie, naszą kieszeń. Za każdym razem, kie- dy decydujemy się iść do kina, zamiast pozostać w do- mu przed telewizorem, sięgnąć po książkę, zamiast oglądać film na wideo, porozmawiać przez telefon ko- mórkowy, zamiast wysłać e-maila, przyczyniamy się troszeczkę do wzlotu i upadku mediów. Wobec róż- nych ich gatunków odgrywamy rolę selekcjonującego otoczenia. Moglibyśmy stwierdzić, że media ewoluują nie za sprawą doboru naturalnego, ale selekcji będą- cej naszym dziełem - czy też naturalnych wyborów, jakich dokonują ludzie. Przetrwanie najlepiej dosto- sowanych spośród nich oznacza przetrwanie tych, któ- re najlepiej pasują do naszych potrzeb. Jak się okazu- je, zamiary wynalazców oraz decyzje przywódców politycznych i gospodarczych na dłuższą metę nie od- grywają w tym procesie istotniejszej roli. Milionerzy miewają, oczywiście, większą siłę od- działywania niż nędzarze. Ludzie bogaci i wpływowi mogą nie tylko częściej dokonywać selekcji mediów - kupują lub wybierają setki razy, a przeciętny Kowal- ski czyni to razy kilka - ale i powoływać do życia firmy wprowadzające media na rynek, dzięki czemu zwraca na nie uwagę większa liczba ludzi, którzy następnie dokonują selekcji. Każdy jednak, kto ma dostęp do 31 jakiegokolwiek środka przekazu - bez względu na to, czy będzie to ołówek i kartka papieru, czy samolot wykonujący napisy na niebie - każdy, kto decyduje, czy odpowiedzieć na komunikaty nadawane za po- średnictwem danego medium, czy też nie, przykłada rękę do procesu selekcji. A w dłuższej perspektywie większa liczba takich rąk decyduje o kierunku ewo- lucji mediów. Nie musi to wcale oznaczać, że sterujemy w prawid- łowym kierunku - że dokonywane przez nas wybory są korzystne z punktu widzenia naszych krótkofalowych czy długofalowych interesów. Prawo niezamierzonych skutków silnie tutaj oddziałuje. Kiedy w latach dzie- więćdziesiątych XX wieku telefony komórkowe po raz pierwszy pojawiły się na masowym rynku, podbiły ser- ca nastolatków - cóż za wspaniałe urządzenie do pod- trzymywania kontaktu z kolegami! Młodzi ludzie rych- ło się jednak przekonali, że ich rodzice też pokochali komórki, ponieważ utrudniały one dzieciom pozosta- wanie poza zasięgiem rodzinnej kontroli. W kwestii niezamierzonych skutków wszyscy jesteśmy dziećmi, i dotyczy to wszystkich mediów. Sukces każdego z mediów, a już zwłaszcza ogromny sukces telefonu komórkowego, oznacza, że pomyślnie przeszło ono „próbę człowieka". Zaspokaja jakąś ludz- ką potrzebę, czy będzie to płytka zachcianka, czy głę- boka tęsknota. W darwinowskim potoku szansę prze- życia ma ryba, która najszybciej pływa, najlepiej się maskuje, chwyta najlepszą zdobycz. W następnym za- kolu kamyki na dnie mogą mieć już inny kolor, przez co ochronne barwy ryby zaczną rzucać się w oczy - do tej pory niemal niewidzialna, stanie się kuszącym ce- lem. W procesie ewolucji, zarówno naturalnej, jak tech- nologicznej, nie ma żadnych pewników, żadnych gwa- rancji. 32 "'LEASE, MISS. GIVE ME HEAVEN (2), [©?? w,ni Ryc. 1. Proszę połączyć mnie z niebem. IF YOU PLEASE, MISS, GIVE ME HEAVEN. When ihe girl received th>s inessage Corning o'er the telephone, How hec heart thrilled !n that moment. And the wires seemed to moan; I will answer, just to please hsr, Yes, dear heart, III soon come home; Kiss me, Mamma. ktss your darling, Through the telephone. Ryc. 2. Poproszę z niebem. Ryc. 3. Lekarz szybko przybędzie dzięki telefonowi Bella. Ryc. 4. Telefon Bella umożliwia natychmiastowy alarm. Ryc. 5. Telefon Bella strzeże domu nocą i dniem. Jednakże w przypadku telefonu komórkowego po- trzeba, jaką to urządzenie zaspokaja, nie zmieni się raczej przy następnym zakolu rzeki, ani nie nastąpi to szybko. Jest to przecież stara, jak sam rodzaj ludzki potrzeba jednoczesnego rozmawiania i chodzenia ko- munikowania się w ruchu. Określa ona nawet nasz gatunek - człowiek to przecież organizm wydający symbolicznie znaczące dźwięki za pomocą krtani i ję- zyka i poruszający się w pozycji wyprostowanej na tyl- nych nogach. W następnym rozdziale zaczniemy naszą opowieść o telefonie komórkowym, jego wpływie i przyszłości Na początek zajmiemy się mobilnością i jej historią w procesie porozumiewania się ludzi. Informacja w ruchu W dowolnym momencie dziejów ludzkości natknie- my się na zjawiska, które zapowiadają widok ludzi rozmawiających przez telefon podczas spaceru po uli- cy. Pierwowzorem tej sytuacji jest choćby rozmowa z osobą, obok której idziemy ulicą, ścieżką czy w ja- kimkolwiek innym miejscu. Jak wszystkie zwierzęta, jesteśmy gatunkiem będącym wciąż w ruchu. I tak jak wszystkie zwierzęta, a właściwie wszystkie formy życia, komunikujemy się ze sobą. W odróżnieniu jed- nak od innych znanych nam form życia mówimy, a poza tym bardzo pragniemy rozmawiać z ludźmi, których fizycznie obok nas nie ma. Kluczem jest mowa - abstrakcyjny, symboliczny ję- zyk. W przeciwieństwie do rysunku na ścianie jaskini czy do piktogramu, słowo mówione nie wygląda jak żadna określona rzecz. I dlatego może przedstawić, opisać czy zastąpić wszystko, co się nam podoba. W tym tkwi jego potęga. Nasi przodkowie, mogący po- wiedzieć przyjaciołom i rodzinie: „O kilka mil stąd jest głodny, zły i żądny krwi lew, który zmierza w na- szym kierunku", mieli wielką przewagę nad człowie- kowatymi krewnymi; oni mogli sygnalizować zagroże- nie tylko pomrukami, gestami i piskiem. Jesteśmy 34 potomkami hord, które mówiły. Odmiany nieumieją- cych mówić człowiekowatych bardziej się zapewne na dalszą metę przyczyniły do przetrwania lwów niż do własnego. Potrafiąc wypowiedzieć wszystko, co nam przycho- dzi do głowy, niezależnie od tego, czy mamy to przed oczami, czy też nie, możemy mówić nie tylko o lwach, ale i o ludziach będących gdzieś daleko. A stąd już tylko mały krok do tego, by nie tylko mówić o ludziach, o których myślimy, ale pomyśleć o rozmowie z tymi ludźmi, bez względu na odległość, jaka nas dzieli. Chęć rozmowy z ludźmi oddalonymi od nas jest czymś naturalnym. Chcielibyśmy poza tym móc pro- wadzić tę rozmowę z dowolnego miejsca, w którym się znajdujemy. Tak zrodziła się idea telefonu komórko- wego: możliwości rozmawiania podczas spaceru, nie- zależnie od tego, gdzie sami spacerujemy i gdzie prze- chadza się nasz rozmówca. Spacer czy też chód ma tu również podstawowe zna- czenie. Zdaniem antropologów umiejętność chodzenia odegrała w procesie naszego przekształcania się w ludzi równie istotną rolę, jak mowa. Być może nasi praprzod- kowie stanęli na nogach i zaczęli chodzić, zanim jeszcze potrafili mówić. Jesteśmy jedynymi dwunożnymi ssa- kami. Dzięki temu, że do chodzenia służą nam tylko dwie kończyny, pozostałe dwie - ręce - zostały uwolnio- ne do wykonywania różnych czynności i trzymania róż- nych rzeczy. Na przykład telefonu komórkowego. Kiedy wywędrowaliśmy z Afryki, a w trakcie tej wę- drówki rozmawialiśmy na jej temat, zaczął się nasz powolny, ale konsekwentny marsz ku telefonowi ko- mórkowemu. Inteligencja i zmysł wynalazczy, w połą- czeniu z potrzebą komunikowania się w dowolnym miejscu, doprowadziły w końcu do tego, że w naszych kieszeniach znalazły się przenośne telefony. 35 Przed nimi były i inne urządzenia służące komuni- kacji, które nosiliśmy w kieszeniach, rękach lub na ramionach. Żadne z nich nie miało jednak interak- tywnego charakteru. Żadne nie umożliwiało rozmowy z kimś, kto nie znajdował się tuż obok nas. A takie są dwie podstawowe cechy telefonu komórkowego. Urzą- dzenia, o których mowa, były jednak przenośne (to je- go inna podstawowa cecha) i dlatego można je uznać za nieinteraktywne poprzedniki komórki. Kiedy człowiek po raz pierwszy wpadł na pomysł, żeby zamiast na ścianie jaskini, skale czy pomniku napisać tekst na tablicy, którą można było przenieść z miejsca na miejsce, pojawiło się ruchome medium. O mądrości Mojżesza świadczy fakt, że Dziesięcioro Przykazań zniósł z góry na tablicach. Można je było nie tylko przetransportować przez pustynię, ale i prze- kazać ostatecznie całemu światu. Usprawnienie wszystkich aspektów procesu pisania przyspieszyło przepływ informacji. Dekalog spisano alfabetem fonetycznym, a nie piktograficznymi hie- roglifami - alfabetu łatwiej się było nauczyć (wystar- czyło przyswoić sobie ponad 20 symboli, nie zaś setki piktogramów), a jego litery potrafiły opisać zarówno wszechmocne, wszechobecne, niewidzialne bóstwo mo- noteistyczne, jak i szczekającego czworonoga. W ko- lejnych wiekach papirus, pergamin i papier ulżyły ciężarowi tablic. Łatwiej było wodzić piórem, pędzlem czy ołówkiem niż dłutem. Drogi rzymskiego impe- rium stały się arteriami, którymi przepływały pisane dokumenty. (W książce Miękkie ostrze. Naturalna his- tońa i przyszłość rewolucji informacyjnej, 1997, do- kładniej omawiam historię pisma