13595
Szczegóły |
Tytuł |
13595 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
13595 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 13595 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
13595 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
PRZYGODA NAD AMAZONKA
Dla Jonathana
WILLARD PRICE
PRZYGODA NAD AMAZONK�
Prze�o�y�a MA�GORZATA SAMBORSKA
Wydawnictwo �Nasza Ksi�garnia"
Opracowanie typograficzne ok�adki Zenon Porada
Ilustracja na ok�adce Pat Marriott
Tytu� wydania angielskiego
Amazon Adventure
Random House, London 1993
Copyright � Willard Price 1951
First published in Great Britain by Jonathan Cape 1951
� Copyright for the Polish edition
by Wydawnictwo �Nasza Ksi�garnia", Warszawa 1994
Tajemniczy telegram
Hal siedzia� na �bie wypchanego krokodyla w holu hotelu Quito, czy�ci� bro� i s�ucha� wynurze� w�a�ciciela hotelu - Don Pedra.
- Tak, zobaczycie najwi�ksz� rzek� �wiata ...najwi�ksz� niezbadan� d�ungl� na Ziemi... najwi�ksze zasoby surowc�w naturalnych na tej planecie. Pewnego dnia Amazonka wy�ywi �wiat.
- Czy naprawd� p�ywaj� w niej krokodyle tak wielkie jak ten? - spyta� Hal, bardziej zainteresowany polowaniem ni� karmieniem �wiata.
- Wi�ksze. Przyjechali�cie w odpowiednie miejsce, je�li chcecie �apa� zwierz�ta dla ogrod�w zoologicznych. S�ysza�em, �e tutaj w Amazonii jest wi�cej gatunk�w dzikich zwierz�t ni� na wszystkich kontynentach �wiata razem wzi�tych. Ale wy pewnie lepiej o tym wiecie ode mnie - zwr�ci� si� do ojca Hala.
Wszyscy zwracali si� do Johna Hunta, je�li chcieli dowiedzie� si� czego� o dzikich zwierz�tach. Bada� i �owi� je od dwudziestu lat. Kiedy lwica Mollie zdech�a w ogrodzie zoologicznym w ?????i?, dyrektor zadzwoni� do Hunta, aby z�owi� nast�pn�, gdy b�dzie w Afryce. Kiedy boa dusiciel w cyrku Ringling pope�ni� drobn� pomy�k� i po�kn�� cenn� ma�p�, zadepeszowano do
5
prywatnego ogrodu zoologicznego Hunta na Long Island z pytaniem, czy - je�li nie ma takiej ma�py w swoich zbiorach - m�g�by z�apa� nast�pny okaz w czasie wyprawy na Borneo? A gdy rzadka antylopa o nazwie bongo, warta prawie tysi�c funt�w, rozchorowa�a si� na kolk� w londy�skim zoo, do Johna Hunta dotar� telegram:
BONGO KOLKA CO PODA�
A on, oczywi�cie, wiedzia�.
By�a to pi�ta wyprawa Hunta do Ameryki Po�udniowej, ale pierwsza dla jego syn�w - Hala i Rogera. Nie byli jednak zupe�nymi nowicjuszami, je�li chodzi o polowanie na dzikie zwierz�ta. Hal �owi� lwy g�rskie w Kolorado i Meksyku, a tak�e, wraz z m�odszym bratem, opiekowa� si� zwierz�tami w ma�ym zoo ojca na Long Island, gdzie okazy przywiezione z wypraw czeka�y na sprzeda� do ogrod�w zoologicznych, cyrk�w lub muze�w.
- Nikt nie wie, ile jest zwierz�t w dorzeczu Amazonki, poniewa� nie zbadano jeszcze rozleg�ej cz�ci tego obszaru - odpar� pow�ci�gliwie John Hunt. - Mamy zamiar zbada� nowe miejsca. Je�li wszystko dobrze p�jdzie, rzek� Pastaz�.
- Pastaza! - zawo�a� Don Pedro. - Przecie� ona jest znana tylko do Andoas. Kto wyruszy� dalej, nigdy nie wr�ci�. Dw�ch pr�bowa�o w zesz�ym roku. S�uch o nich zagin��. Mieszkaj�cy tam Indianie to �owcy g��w. Sp�jrzcie tylko. To w�a�nie z wami zrobi�.
Wskaza� dziwny przedmiot le��cy na gzymsie
6
kominka. By�a to ludzka g�owa, zmniejszona do wielko�ci pomara�czy.
Roger podszed� bli�ej, �eby si� lepiej przyjrze�, ale nie mia� odwagi jej dotkn��.
- To musi by� g�owa niemowl�cia.
- Nie, to g�owa m�czyzny - stwierdzi� jego ojciec. - Indianie Jivaro znaj� spos�b na zmniejszanie g��w. Zobaczysz, jak to robi�, gdy do nich dotrzemy.
Roger spojrza� z pow�tpiewaniem.
- A co z nami?
- Nie s�dz�, �eby grozi�o nam jakie� niebezpiecze�stwo. Post�puj� tak z g�owami wrog�w albo krewnych - a my nie jeste�my ani jednym, ani drugim.
W�a�ciciel hotelu pokr�ci� g�ow�.
- Nie ufa�bym im za �adne skarby �wiata - mrukn��.
- Co by da�y muzea za taki eksponat! - zawo�a� Hal. - Mo�e by j� pan nam sprzeda�?
Hotelarz rozejrza� si� nerwowo. Hunt szybko och�odzi� entuzjazm syna.
- Tutejsza policja wpakowa�aby ci� do wi�zienia za tak� propozycj� - powiedzia�. - Obecnie obowi�zuje prawo zabraniaj�ce kupowania czy sprzeda�y g��w. Mo�esz dosta� imitacj� z koziej lub ko�skiej sk�ry. Ale na prawdziw� g�ow� musisz zaczeka�, a� odwiedzimy Jivaros�w.
- Ale po co w og�le tam jedziemy? - zapyta� zaniepokojony Roger. - My�la�em, �e p�yniemy w d� Amazonki.
- Rzeka Pastaza jest jednym z g��wnych do-
7
p�yw�w Amazonki. Wiecie przecie�, �e Amazonk� tworzy wiele ma�ych rzek powstaj�cych ze �nieg�w topniej�cych w Andach. Pastaza to jedna z nich. I jest bardzo interesuj�ca, poniewa� jej bieg nie zosta� w ca�o�ci zaznaczony na mapach.
- I poniewa� p�ynie przez kraj �owc�w g��w
- doda� Hal rozbawiony niepokojem brata. - Nie chcieliby�my go omin��!
Roger nic nie odpowiedzia�. Powoli zaszed� Hala od ty�u, chwyci� krokodyla za ogon i, nag�ym ruchem poderwawszy go do g�ry, sprawi�, �e brat wyl�dowa� na pod�odze.
- Poczekaj, a� ci� dopadn� w kraju Jivaro
- zawo�a�. - Pomog� im dosta� twoj� g�ow�. Zobaczysz, ka�� j� usma�y� i zamarynowa�. K�opot w tym, �e �adne muzeum nie chcia�oby takiego brzydactwa.
Nie m�g� m�wi� dalej, gdy� Hal z�apa� go i usi�owa� wcisn�� w paszcz� krokodyla.
W�a�ciciel hotelu przezornie usun�� meble stoj�ce w pobli�u walcz�cych ch�opc�w. Z niech�ci� przygl�da� si� ich ha�a�liwym zapasom.
John Hunt patrzy� z dum� na swych syn�w. Trudno pragn�� lepszych towarzyszy podr�y przez d�ungl�. Hal sko�czy� szko�� i wybiera� si� do college'u. By� ju� tak wysoki i silny jak jego ojciec. Roger nie biega� zbyt dobrze, ale za to mia� szybki refleks, by� wysportowany i odwa�ny, chocia� przyzna� si� do naturalnego l�ku przed spotkaniem z �owcami g��w. By� cztery lata m�odszy od brata i natychmiast skorzysta� z okazji sp�dzenia szkolnych wakacji na polowaniu na
8
zwierz�ta. Ojciec obieca� im, �e je�li sprawdz� si� na tej wyprawie, ich nagrod� b�dzie podr� na po�udnie Pacyfiku.
Recepcjonista poda� Johnowi Huntowi telegram. Hunt rozerwa� kopert� i rozwin�� kartk�. Ch�opcy rozlu�nili u�cisk i spojrzeli na ojca.
John Hunt przeczyta� telegram. Potem zrobi� to jeszcze raz. Jakby nie wierz�c w�asnym oczom przeczyta� tekst po raz trzeci. Opalona twarz podr�nika nie poblad�a, ale st�a�a z napi�cia, a palce zacisn�y si� na papierze. Ch�opcy czekali z niecierpliwo�ci�.
- I co, tato? Powiedz nam! Co ci tam napisali? Hunt roze�mia� si�.
- Kto� pr�buje sobie z nas za�artowa� - stwierdzi� i poda� synom telegram, kt�rego tre�� by�a nast�puj�ca:
JOHN HUNT HOTEL QUITO QUITO
EKWADOR AMAZONIA NIE DLA CIEBIE
LEPIEJ TRZYMAJ SI� Z DALEKA
JE�LI CHCESZ ZACHOWA� ZDROWIE
PILNUJ LEPIEJ DOMU
Telegram wys�ano z Nowego Jorku. Bez podpisu.
Stukot but�w
- Kto to m�g� wys�a�? - zastanawia� si� g�o�no
Hal.
- Mo�e kt�ry� z koleg�w z Klubu Podr�nik�w pr�buje nam zrobi� kawa�? - powiedzia� Hunt, ale jego synowie z �atwo�ci� dostrzegli, �e sam nie bardzo w to wierzy. - My�lisz, �e w domu co� nie tak?
- Ale� sk�d. Gdyby by�y jakie� problemy, wasza matka przys�a�aby telegram.
Hal zmarszczy� czo�o, jak zawsze, gdy czu� si� zdezorientowany.
- Chyba stoimy przed prawdziw� zagadk� - stwierdzi�. - Kto m�g�by mie� co� do nas? Kto chcia�by nas powstrzyma� przed wypraw� do Amazonii?
- Nie wiem - odpar� ojciec. - Ale s�dz�, �e nie trzeba przywi�zywa� zbyt wielkiej wagi do anonimowego telegramu. Je�li cz�owiek, kt�ry go wys�a�, nie ma do�� odwagi, by si� podpisa�, prawdopodobnie nie b�dzie te� na tyle odwa�ny, by nam szkodzi�.
- A mo�e mogliby�my go jako� wy�ledzi�? Przecie� jak si� wysy�a telegram, trzeba poda� na poczcie swoje nazwisko i adres?
io
- Tak, ale je�li nadawca nie chcia�, by poznano jego to�samo��, nie poda� swego prawdziwego nazwiska czy adresu.
Roger nic nie m�wi�, ale oczy robi�y mu si� coraz wi�ksze, gdy� czul si� niewyra�nie w tej dziwnej sytuacji. Ojciec zauwa�y� podniecenie ch�opca i powiedzia�:
- Prawdopodobnie to robota jakiego� nieszkodliwego wariata. Chyba powinni�my o wszystkim zapomnie�. Jutro musimy wsta� bardzo wcze�nie, wi�c lepiej chod�my ju� spa�. Wyruszamy o �wicie - je�li ten szalony Irlandczyk b�dzie mia� gotowy samolot.
- Mo�e wpadn� teraz do niego?- zaproponowa� Hal.
- Dobry pomys�. Ja te� p�jd� - wtr�ci� Roger.
- Nie - sprzeciwi� si� ojciec - ty p�jdziesz si� wyspa�.
Hal wyszed� na Pla�a Independencia. Gra�a tam orkiestra. Muzyka odbija�a si� echem od wielkiego frontonu katedry i pa�acu arcybiskupa. Pla�a by�a pe�na ludzi - dobrze ubranych obywateli hiszpa�skiej krwi i Indian w p�askich kapeluszach i ponczach przypominaj�cych koce.
Hal pomy�la�, �e Quito jest pi�knym i tajemniczym miastem. Le�a�o w g��bokiej niecce otoczonej g�rami, a ich przykryte �niegiem szczyty l�ni�y w �wietle ksi�yca. Nic dziwnego, �e mieszka�cy Quito kochali je. �Z Quito do raju" - mawiali.
Gdy Hal musia� zwolni� kroku, bo dosta� zadyszki, poniewa� miasto le�a�o na wysoko�ci
ii
9-500 st�p, uzna�, �e stolica Ekwadoru jest rzeczywi�cie blisko nieba. To jedno z najwy�ej po�o�onych miast na �wiecie, ale powietrze nie jest tam przenikliwie zimne, gdy� niedaleko przebiega r�wnik. Jednak tego wieczora by�o na tyle ch�odno, �e Halowi trudno by�o w to uwierzy�. Zapi�� p�aszcz, gdy dotar� z jasno o�wietlonego placu do ciemnych, w�skich uliczek starego
miasta.
Musia� i�� bardzo ostro�nie, gdy� bruk by� nier�wny. Stare domy zbudowane by�y z ceg�y suszonej na s�o�cu. Ich czerwone dachy pokryte plamami zielonego mchu prawie styka�y si� nad g�ow� Hala. Uliczka przypomina�a tunel.
Po chwili min�y go beszelestnie jakie� opatulone bosonogie postaci.
Hal u�wiadomi� sobie nagle, �e jedna para st�p pod��aj�cych za nim jest obuta. Gdy skr�ci� w prawo z Venezuela w Sucre i nadal s�ysza� za sob� kroki, nieco si� zaniepokoi�. Potem skr�ci� w lewo w Pichincha. Ten kto� wci�� pod��a� za nim. Dla zabawy Hal obszed� budynek dooko�a, a prze�ladowca zrobi� to samo. To przesta�o ju� by� zabawne. Hal przy�pieszy� kroku.
Ostro�nie i jak najciszej pobieg� do przodu. Znacznie wyprzedzi� natr�ta i ukry� si� w g��bokim cieniu przy drzwiach domu Terry'ego 0'Neilla. Wyci�gn�� z kieszeni latark� i czeka�. Po chwili nadszed� uparty nieznajomy. Jego kroki by�y teraz troch� niepewne. Zatrzymywa� si� przy wszystkich drzwiach i doszed� w ko�cu do kryj�wki Hala.
12
Hal zapali� latark� i skierowa� �wiat�o prosto w twarz m�czyzny.
Nie pochodzi� z Ekwadoru. By� na to za wysoki i zbyt t�gi. Latynosi s� ni�si i drobniejsi, a Indianie te� s� niscy, cho� muskularni. Ten cz�owiek m�g� uchodzi� za boksera wagi ci�kiej lub gangstera. Jego skrzywiona w ostrym �wietle twarz wydawa�a si� niezwykle okrutna i gro�na. Oczy �wieci�y mu si� jak u zaskoczonego tygrysa. Chyba �aden �owca g��w nie wygl�da� r�wnie bezlito�nie.
Hal z trudem powstrzyma� si� od walenia w drzwi domu przyjaciela. Opanowa� si� i powiedzia�:
- Szed�e� za mn�. M�czyzna zamruga� oczami.
- Co� ty, zwariowa�? Wyszed�em sobie na spacer.
- Zabawne, �e wybra�e� t� sam� drog� co ja.
- Dlaczego tak s�dzisz?
- Pozna�em ci� po butach.
- Po butach? Oszala�e�? Mn�stwo ludzi w Qui-to nosi buty.
- Tak, ale twoje wydaj� charakterystyczny odg�os, a szed�e� za mn� ca�y czas, nawet dooko�a domu.
Nieznajomy poruszy� si� gro�nie, ale Hal sta� na podwy�szeniu i przyj�� tak� postaw�, aby trudno by�o go zaatakowa�. Awantura przyci�gn�aby ca�� okolic�.
Na twarzy m�czyzny pojawi� si� g�upkowaty u�miech.
13
- Masz racj�, ch�opie. Szed�em za tob�. Ale nie planowa�em nic z�ego. Zobaczy�em, �e� Jankes i pewnie gadasz po mojemu, a ja tylko chcia�em spyta� o drog� do ko�cio�a Santo Domingo. A bo dzi� niedziela, pomy�la�em sobie, �e zm�wi� modlitw� i zapal� �wieczk� - powiedzia� i wzni�s� przekrwione oczy do nieba.
- Prosto t� ulic� do rogu Flores - wskaza� Hal.
- Wielkie dzi�ki - powiedzia� nieznajomy w miar� grzecznie, ale gdy wychodzi� z kr�gu �wiat�a, w jego oczach pojawi� si� b�ysk nienawi�ci, kt�ry sprawi�, �e ciarki przebieg�y Halowi po plecach. - Zobaczymy si� jeszcze! - dorzuci�.
- Byle nie za szybko - odpowiedzia� szczerze Hal i odwr�ci� si�, by zapuka� w drzwi Terry'ego.
W jasnym, przytulnym saloniku Terry'ego 0'Neilla Hal opowiedzia�, co mu si� w�a�nie przydarzy�o na ulicy, a tak�e o telegramie.
Terry nie nale�a� do ludzi, kt�rzy przejmuj� si� byle czym. By� lekkomy�lnym m�odym pilotem i uwielbia� przygody. Pogratulowa� Halowi, �e znalaz� sobie jak�� rozrywk�.
- Wygl�da na to, �e nie b�dziecie si� nudzili
- stwierdzi�. - Jak s�dzisz, czy mo�e by� jaki� zwi�zek mi�dzy telegramem a tym facetem? Macie w Nowym Jorku jakiego� wroga, kt�ry m�g�by kogo� tu wys�a�?
- Nie mamy wrog�w - stwierdzi� Hal. - Konkurent�w - owszem. W�a�ciwie jednego du�ego konkurenta - przerwa� nagle i zmarszczy� czo�o.
- Zastanawiam si�... - powiedzia�. - Terry, podsun��e� mi pewn� my�l.
U
� To dobrze. Nadal chcecie lecie� jutro rano?
- Oczywi�cie. A co z samolotem? Zreperowa�e� hamulce?
- No, niezupe�nie - odpar� Terry z w�a�ciw� sobie beztrosk�. - Ale pewnie b�d� w porz�dku.
�Szcz�liwa gwiazda musi mocno �wieci� nad �yciem Terry'go" - pomy�la� Hal.
- Dobrze - powiedzia�. - B�dziemy na lotnisku o �wicie - i wsta�, by wyj��.
- Potrzebujesz eskorty do hotelu?
- Dam sobie rad� - roze�mia� si� Hal.
Nie poszed� jednak t� sam� drog�, jak� przyszed�. Wybra� tras� okr�n�, szed� �rodkiem ulicy, wyt�aj�c wzrok i s�uch. Wr�ci� do hotelu bez przeszk�d. Zasta� ojca i Rogera pogr��onych we �nie. Po�o�y� si�, chocia� by� pewien, �e nie za�nie przez ca�� noc. Ale by� to bardzo burzliwy dzie�. W rozrzedzonym powietrzu g�rskiego Quito trzeba du�o odpoczywa�. Po pi�ciu minutach Hal ju� spa�.
Lot o �wicie
- Wszyscy na pok�ad Zielonego Piek�a! - zawo�a� Terry, przy�pieszaj�c obroty silnika swego kapry�nego czteroosobowego samolotu typu Bonanza.
Huntowie wsiedli za nim. Sprz�t i bro� schowali do luku baga�owego. Bonanza ruszy�a powoli podskakuj�c na trawiastym pasie i stopniowo nabieraj�c szybko�ci.
Kiedy samolot sun�� z pr�dko�ci� siedemdziesi�ciu pi�ciu mil na godzin�, powiew bocznego wiatru uderzy� w jego bok i pchn�� maszyn� prosto na samoch�d stra�acki.
Terry m�g�by skr�ci� w jedn� czy drug� stron�, gdyby mia� dobre hamulce. Niestety, nie mia�. Bez hamulc�w nie m�g� te� si� zatrzyma�. Na lotnisku rozleg�o si� wycie syren alarmowych. Stra�acy wyskoczyli w panice z samochodu. Szalony Irlandczyk zachowa� zimn� krew i wybra� jedyne w�a�ciwe, cho� desperackie rozwi�zanie. Otworzy� przepustnic� gazu do ko�ca. Samolot z rykiem ruszy� pe�nym gazem na w�z stra�acki. Czy wzniesie si� na tyle wysoko, by omin�� ogromnego, czerwonego potwora, kt�ry stan�� mu
na drodze?
Ko�o dziobowe zacz�o si� unosi�. Dwa pozos-
16
ta�e ko�a odbi�y si� kilkakrotnie od ziemi, a wreszcie oderwa�y si� od niej. Samolot by� w powietrzu. Omin�� w�z o kilka cali.
Tylko ludzie, kt�rzy niewiele wiedz� o lataniu, nie u�wiadamiaj� sobie zwi�zanych z nim niebezpiecze�stw. Hal i jego ojciec pilotowali samoloty, ale Roger nie mia� o tym poj�cia.
Podni�s� g�ow� znad mapy, a zobaczywszy poblad�e twarze ojca i brata, zapyta� ze spokojem:
- Czy co� nie tak?
Hal ch�tnie obdar�by go �ywcem ze sk�ry. To samo zrobi�by z lekkomy�lnym pilotem. Szcz�cie wprost kocha tego faceta!
Samolot wznosi� si� troch� opornie. Nie by�a to wina dzielnej ma�ej Bonanzy, lecz wysoko�ci.
- Jak� masz pr�dko�� wznoszenia? - spyta� Hal.
- Oko�o dziewi�ciu tysi�cy st�p na minut� na poziomie morza - odpar� Terry. - A wy�ej oko�o pi�ciuset st�p na minut�.
- A jaki jest pu�ap praktyczny? - Hal spogl�da� z niepokojem na wyrastaj�c� przed nimi lodow� �cian� g�r, nad kt�r� musieli przelecie�, zanim b�d� mogli obni�y� lot.
- Ta balia - powiedzia� Terry z dum� - wzniesie si� na siedemna�cie tysi�cy st�p.
- Nigdy nie przeniesie nas przez te g�ry - powiedzia� Hal patrz�c na map�. Ekwador je�y� si� trzydziestoma pot�nymi wulkanami. Dooko�a Quito zaciska� si� pier�cie� olbrzym�w. Hal wyjrza� przez okno. Ujrza� Cotopaxi, najwy�szy aktywny wulkan �wiata, w�ynaj�cy si� w niebo na
17
wysoko�� ponad dziewi�tnastu tysi�cy st�p. Caya-mbe i Antisana wznosi�y si� prawie na t� sam�
wysoko��.
- Prze�li�niemy si� przez t� prze��cz - zapewni� Terry.
- Ale dlaczego teraz lecisz na p�noc?
- Pomy�la�em sobie, �e chcieliby�cie rzuci� okiem na r�wnik. O, tam jest. Widzicie ten pomnik? Postawi�a go w 1936 francuska misja miernicza, by zaznaczy� dok�adnie miejsce przebiegu r�wnika. Chcieli precyzyjnie ustali� wymiary naszej starej planety. I ju� jeste�my na p�nocnej p�kuli. - Pochyli� samolot i przelecia� nad pomnikiem. W jednej chwili znale�li si� nad p�nocn� p�kul�, a po minucie wr�cili zn�w nad po�udniow�.
Roger chucha� na zmarzni�te r�ce.
- Troch� mro�ny ten r�wnik - stwierdzi�.
- Czy ta droga pod nami to autostrada pan-ameryka�ska? - spyta� John Hunt.
- Tak - przytakn�� Terry.
Pod nimi rozci�ga�a si� w�a�nie uko�czona, wspania�a szosa ��cz�ca Alask� z Patagoni�.
- Pojad� t�dy kiedy� - obiecywa� sobie Roger.
- Sporo ludzi je�dzi teraz t� drog� - powiedzia� Terry. - Wczoraj spotka�em Szkota, kt�ry mia� ranczo owiec w pobli�u Przyl�dka Horn. Przejecha� ca�� drog� do Chicago i w�a�nie wraca�.
- A co z tymi przerwami w drodze?
- S� trzy przerwy w Ameryce �rodkowej. Ale mo�esz samochodem wjecha� na poci�g lub statek i je omin��.
18
- Najd�u�sza droga �wiata - powiedzia� John Hunt spogl�daj�c w d� na magiczn� wst�g�. - Po��czy obie Ameryki.
- Ale nie ma to jak samoloty - powiedzia� Terry dotykaj�c delikatnie przyrz�d�w.
Irlandczyk mia� ten samolot od pi�ciu lat. Sp�aca� go z pieni�dzy zarobionych na przewozie pasa�er�w. Lata� z Quito do po�o�onego na wybrze�u Guaya�uil. Przelatywa� te� nad Andami do stanowisk w d�ungli, gdzie zbierano kauczuk i kor� chinowca do produkcji chininy.
Hal pomy�la�, �e Terry do tej pory nigdy nie mia� wypadku, a gdy p�dzili ku przera�aj�cej �cianie lodu i �niegu, mia� nadziej�, �e nie z�amie tej tradycji.
W tej chwili �ciana g�r jakby si� rozp�yn�a i ujrzeli prze��cz. I to jak�! Po obu jej stronach rozci�ga�y si� wielkie przepa�cie. Czy samolot zdo�a wznie�� si� wy�ej i unikn�� niebezpiecze�stwa? Hal zerkn�� na wysoko�ciomierz. Wskazywa� prawie siedemna�cie tysi�cy st�p. Oznacza�o to, �e prawie osi�gn�li maksymalny pu�ap wysoko�ci.
Nagle wskaz�wka wysoko�ciomierza zacz�a opada�.
- Hej! To nie wystarczy! - wykrzykn�� Terry pr�buj�c podnie�� opadaj�cy dzi�b maszyny.
Wyrwali si� z niebezpiecznego ci�gu odwrotnego, ale ledwie sze��set st�p dzieli�o ich od skalistego dna prze��czy. Terry pr�bowa� wznie�� samolot, ale na pr�no. Ma�y samolot musia� wykona� tyle skr�t�w i przechy��w, aby unikn�� ska�, �e nie starczy�o mu ju� energii na nabieranie
19
wysoko�ci. Nie mo�na by�o nic zrobi�, musieli lecie� zgodnie z wszystkimi zakr�tami i za�amaniami kanionu. Mogli tylko �ywi� nadziej�, �e nie wpadn� w nast�pny ci�g odwrotny. Bez przerwy pojawia�y si� przed nimi esowate zakr�ty i ostre wyst�py skalne. Nikt ju� nie patrzy� na map�. Roger dostawa� zeza, gdy co i rusz przed oknami wyrasta�y ostre ska�y i w ostatniej chwili udawa�o si� je wymin��.
Gdyby gracz w polo prowadzi� konia tak jak Terry pilotowa� sw�j samolot, mia�by pow�d do dumy. Hal pomy�la� o Ben Hurze i wy�cigu rydwan�w. Terry wprawdzie nie przypomina� Ben Hura i zamiast sta� na trz�s�cym si� rydwanie, siedzia� spokojnie na siedzeniu pilota. Jednak w sposobie sterowania kapry�nym samolotem w�r�d nieruchomych �cian by� jaki� ponadczasowy heroizm. Rozp�ywa�y si� na jego komend�. Niemo�liwe stawa�o si� mo�liwe.
Wreszcie dno kanionu zacz�o si� oddala�. Okrutne �ciany odsun�y si�, pokonane. Bonanza nabra�a nagle pr�dko�ci i triumfalnie wyrwa�a si� w nowy �wiat.
Znikn�o ja�owe, piaszczyste wybrze�e Pacyfiku, kt�re prawie nie zna deszczu. Poni�ej rozci�ga�y si� i mieni�y zieleni� lasy, kt�rym nigdy nie brakowa�o wody. Meandry strumieni tworzy�y srebrzyste aleje w zieleni.
- Sp�jrzcie na t� r�ow� chmur� - zawo�a� Roger nie wierz�c w�asnym oczom.
Kolorowa chmura przesuwa�a si� nad lasem.
- Motyle - stwierdzi� Terry. - Zaledwie kilka
20
miliard�w. A tam inna chmura - papugi. Zobaczysz tu chmury we wszystkich kolorach t�czy. Poczekaj, a� poka�� si� kolibry i tukany. B�dziecie my�leli, �e patrzycie na obraz w technikolorze.
- Co to za strumie� pod nami?
- To Amazonka, m�j panie. Lub raczej Patate, kt�ra wp�ywa do Pastazy, kt�ra z kolei wp�ywa do Maranon, wp�ywaj�cej do Amazonki.
- I pomy�le� - powiedzia� John Hunt - �e w odleg�o�ci stu mil od Oceanu Spokojnego, woda odwraca sw�j bieg i wyrusza na wypraw� d�ugo�ci trzech tysi�cy mil do Atlantyku.
- Wyruszamy na tak� sam� wypraw� - powiedzia� Hal. Ta my�l by�a podniecaj�ca, cho� budzi�a te� pewien niepok�j. Wyruszali w nieznane. �aden inny obszar �wiata nie kry� w swoim sercu tylu sekret�w.
Po chwili ujrzeli w dole, jak Patate po��czy�a si� z Chambo, by utworzy� Pastaz� - rzek� Jivar�w - �owc�w g��w. Min�li ma�y posterunek przygraniczny o nazwie Topo, a potem Mer�, a Terry zacz�� przygotowywa� si� do l�dowania w d�ungli w wiosce zwanej Puyo.
Hal zacytowa� fragment z przewodnika: �Tutaj ko�czy si� znany �wiat, a zaczyna amazo�ska puszcza. Poza Puyo nie spos�b wyruszy� nawet konno..."
Mo�na by polecie� samolotem, ale wraca� on do Quito. Pozostawa�a jedynie ��d�. �adnemu podr�nikowi nie uda�o si� dotrze� do g�rnego biegu Pastazy, a na mapie Johna Hunta otrzymanej z Ameryka�skiego Towarzystwa Geograficznego
21
rzeka ta by�a nakre�lona przerywan� lini�, co oznacza�o, �e nie zosta�a zbadana.
Gdyby ekspedycja Hunt�w odnios�a sukces, przerywana linia zamieni�aby si� w ci�g��. Poza tym odkryto by faun� nowego regionu. W�a�nie to najbardziej interesowa�o trzech �owc�w dzikich
zwierz�t.
Po chwili ujrzeli w dole wodospad, most wisz�cy nad rzek� i polan�. Terry obni�y� lot i skierowa� samolot w tamt� stron�.
- Jaka jest twoja pr�dko�� przeci�gni�cia?
- spyta� Hal.
- Sze��dziesi�t pi��.
Lotnisko wydawa�o si� zbyt ma�e, by l�dowa� na nim z pr�dko�ci� wi�ksz� ni� mila na minut�. I to bez hamulc�w!
Na ko�ca pasa sta�o kilka krytych s�om� chat. Nagle samolot zanurkowa� i spad� na lotnisko. Niestety, przebi� przy tym s�omian� �cian� wielkiej chaty i zatrzyma� si� w�r�d jej zaskoczonych
mieszka�c�w.
Taki by� pocz�tek znajomo�ci Hunt�w z �owcami g��w. Na szcz�cie nikt z Indian nie ucierpia�, gdy� cztery nowe g�owy mog�yby pr�dko znale�� si� na p�ce...
�owcy g��w
Taki pocz�tek nie wr�y� nic dobrego. Obecni w chacie Indianie chwycili za dzidy i no�e. Inni biegli w stron� samolotu, a wszyscy byli uzbrojeni. S�ycha� by�o wo�anie kobiet, p�acz dzieci i gro�ne okrzyki wojownik�w.
W�wczas u�miechni�ty Irlandczyk wystawi� g�ow� przez drzwi i weso�o pozdrowi� starego cz�owieka, kt�ry okaza� si� by� wodzem. Pe�en gniewu gwar zmieni� si� w ha�a�liwe powitanie. Terry by� tu cz�stym go�ciem, gdy� w pobli�u znajdowa�a si� plac�wka zbieraczy kory chinowej.
Terry przedstawi� swoich przyjaci�. Indianie otoczyli ich t�umnie i powiedli go�ci do domu wodza. Hunt�w zaskoczy� niezwyk�y wygl�d wioski.
- Na szcz�cie uderzyli�my w chat� ze s�omy, a nie w tak� jak ta - stwierdzi� Hal.
Wi�kszo�� dom�w by�a zbudowana z solidnych bali. Dostrzegli rozci�gaj�ce si� za wsi� poletka kukurydzy, fasoli i bananowce. Wewn�trz dom�w wida� by�o krosna, na kt�rych tkano bawe�niane tkaniny. Na brzegu bystrej rzeki Pastazy sta�y cz�na zr�cznie wyd�ubane z pni.
- To bardzo m�drzy ludzie - powiedzia� Terry, gdy zauwa�y� zaskoczenie swoich towarzyszy.
23
-1 bardzo odwa�ni. Inkom nigdy nie uda�o si� ich sobie podporz�dkowa�. Hiszpanie rz�dzili mmi bardzo kr�tko - potem Indianie zbuntowali si�. Rz�d Ekwadoru te� woli ich zostawi� w spokoju.
- Sk�d maj� te koszule i szorty? - spyta� Hal.
- Szyj� je. Ale kiedy id� na wojn�, zdejmuj� ubrania i maluj� cia�a jaskrawymi farbami.
Nawet w koszulach i szortach niekt�rzy m�czy�ni sprawiali gro�ne wra�enie.
- Mogliby si� ostrzyc - zauwa�y� Roger. Indianie mieli czarne, d�ugie i proste w�osy, przybrane pi�rami tukana.
_ W ka�dym Jivaro tkwi� dwie osoby - stwierdzi� Terry - jedna cywilizowana, a druga dzika. I nigdy nie wiesz, z kt�r� b�dziesz mie� do czynienia. Dlatego s� tacy interesuj�cy.
W domu wodza wisia�y na �cianach dmuchawki, dzidy, �uki i strza�y, sk�ry wspania�ych jaguar�w i panter. .
- Nigdy nie widzia�em takich wielkich jajek _ stwierdzi� Roger, gdy podano im jakie� dziwne danie. - Musz� mie� kury olbrzymki.
_ Kury, kt�re z�o�y�y te jajka mia�y dziesi��
st�p d�ugo�ci i z�by jak brzytwy - odpowiedzia�
mu Terry. - Jesz jaja aligatora. Jak ci smakuj�?
Roger zrobi� kwa�n� min�.
_ Smakowa�y, dop�ki mi nie powiedzia�e�, co
_ A z czego jest ten stek? - spyta� Hal. _ Przecie� nie maj� tutaj byd�a.
_ Z ogona legwana. To taka ogromna jaszczurka, o d�ugo�ci pi�ciu, sze�ciu st�p. Jest ich
24
w tutejszych lasach mn�stwo. Pewnie b�dziecie chcieli z�apa� jedn� do waszej kolekcji. A ta piecze�, kt�ra smakuje jak ciel�cina, jest z mi�sa lwa g�rskiego. B�dziecie jedli znacznie dziwniejsze rzeczy, gdy pop�yniecie w d� Amazonki.
- Masz racj� - powiedzia� John Hunt, kt�ry wiedzia� ze swoich poprzednich wypraw w d� rzeki, �e syn�w czekaj� nowe do�wiadczenia. Jad� z du�ym apetytem, lecz ch�opcy szybko si� nasycili. Byli jeszcze nie przyzwyczajeni do amazo�skiej kuchni. Zreszt� ponury widok rz�du g��w ustawionych na wysoko zawieszonej p�ce odbiera� im chyba ch�� do jedzenia. Jedna z g��w wisia�a nad drzwiami.
- Ta zajmuje chyba honorowe miejsce - stwierdzi� John Hunt.
Stary w�dz nie zrozumia� angielskich s��w, ale domy�li� si�, �e go�� m�wi o g�owie nad drzwiami. Zwr�ci� si� do Terry'ego, a on przet�umaczy�.
- W�dz m�wi, �e to g�owa jego dziadka. Przechowywanie g��w wcale nie jest tak barbarzy�skie, jak s�dzi wi�kszo�� ludzi. Egipcjanie te� przecie� mieli zwyczaj przechowywania zmumifikowanych cia� swoich kr�l�w. Przy�wieca�a im ta sama idea. W�dz m�wi, �e bardzo szanowa� swojego dziadka i chce mie� go zawsze przy sobie. Jest to spos�b okazywania przez Jivar�w szacunku.
- To zrozumia�e, je�li chodzi o przyjaci� i krewnych, ale dlaczego zachowuj� g�owy wrog�w? Z pewno�ci� nie po to, by okaza� tim szacunek - zaoponowa� Hal.
25
- W�a�nie �e tak - upiera� si� Terry. - Wierz�, �e je�li zachowaj� g�ow� silnego cz�owieka, przejm� jego si��. Nie trac� czasu na zmniejszanie g��w s�abeuszy - to d�uga, mozolna praca i uwa�aj�, �e nie warto si� dla nich trudzi�.
- Chyba �e robi� to na sprzeda�, jako ciekawostk� dla turyst�w - wtr�ci� John Hunt.
- Tak. Ale we w�asnej chacie przechowuj� jedynie g�owy najlepszych wojownik�w.
- Zatem powinni�my czu� si� zaszczyceni, gdyby postanowili wygarbowa� i zamarynowa� nasze g�owy - powiedzia� Roger.
- Nie martw si� - pocieszy� go Hal. - Na pewno nie wyda im si� przez pomy�k�, �e twoja mak�wka nale�y do kogo� m�drego i silnego.
- Czy�by? - �achn�� si� Roger. - Za�o�� si�, �e moj� g�ow� wezm� jako pierwsz�.
- Niech b�dzie, je�li tego chcesz - zgodzi� si�
Hal.
- Mo�e w�dz opowie nam, jak zmniejsza si� g�owy - zaproponowa� John Hunt. - To prawdziwa sztuka.
Terry przet�umaczy� pytanie, a w�dz skin�� z powag� g�ow� i zacz�� wyja�nienia.
- Wszystko musi odby� si� zgodnie z ceremonia�em - powiedzia� w�dz - w przeciwnym razie ginie moc bohatera. Czarownik odprawia obrz�dy zgodnie z rytua�em religijnym. Robi to, by uspokoi� ducha zmar�ego. Potem zszywamy wargi, aby duch nie m�g� uciec. Nast�pnie nacinamy ty� g�owy i wyjmujemy czaszk�. Nie mogliby�my przecie� zmniejszy� g�owy, gdyby w �rodku pozo-
26
sta�a czaszka. Zmniejszanie zaczyna si� od wype�niania g�owy gor�cym piaskiem. Kiedy wystygnie, zostaje wysypany i g�ow� ponownie wype�nia si� gor�cym piaskiem. Powtarza si� to przez trzy dni i noce, czasami nawet przez tydzie� - je�li chcemy, by g�owa by�a bardzo ma�a. To wszystko. Bardzo proste.
- Jest skromny - u�miechn�� si� John Hunt.
- Ale �adne inne plemi� na �wiecie nie potrafi zrobi� tego tak dobrze. A wiele pr�bowa�o.
- I jest to znacznie trudniejsze, ni� on m�wi
- doda� Terry. - Pomin�� proces garbowania g�owy w tajemniczym wywarze z zi� i korzeni, a tak�e gotowania jej oraz w�dzenia. Poza tym w czasie wsypywania i wysypywania gor�cego piasku twarz musi by� g�adzona p�askim kamieniem. Potem modeluj� j� tak jak rze�biarz ugniata glin� lub wosk. �eby zachowa� rysy twarzy, trzeba by� artyst�.
John Hunt przygl�da� si� g�owom na p�ce.
- Ameryka�skie Muzeum Historii Naturalnej chcia�oby mie� jedn� w swoich zbiorach antropologicznych. Spytaj go, czy mogliby�my jedn� z nich kupi�?
W pierwszej chwili w�dz pokr�ci� g�ow�. Ale Terry mia� dar przekonywania. Wyja�ni�, �e chodzi o muzeum. I to jedno z najwi�kszych na �wiecie. Codziennie przychodz� tam tysi�ce ludzi. Kiedy zobacz� tak� g�ow�, b�d� podziwiali umiej�tno�ci Jivar�w. Czy� nie jest to g�owa wielkiego bohatera, kt�rego chcia�by uczci�? Nie ma lepszego sposobu uczczenia bohate-
27
ra, jak umieszczenie jego g�owy w tym wielkim
muzeum.
W�dz spojrza� na swego dziadka. Nie, nie m�g�by rozsta� si� z nim. Zdj�� z p�ki inn�
g�ow�.
- To g�owa jednego z naszych najszlachetniejszych, najodwa�niejszych wojownik�w - m�drego i dobrego cz�owieka. On pojedzie do waszego
kraju.
- Jakie nosi� imi�? W�dz poda� imi�, kt�re brzmia�o troch� jak
"CharHe". Tak te� przez ca�� podr� Huntowie nazywali swego milcz�cego towarzysza.
Terry zacz�� dobija� targu. W�dz ustali� cen� na dwadzie�cia pi�� dolar�w. John Hunt zap�aci�
pi��dziesi�t.
- Po co p�aci� mu wi�cej, ni� chce? - spyta�
Terry.
- To zwyk�a uczciwo��. Zreszt� muzeum zap�aci kilka setek za taki okaz.
Tak Charlie rozpocz�� swe przygody.
- Czy teraz opowiesz mu o naszym projekcie wyruszenia w d� Pastazy?
Gdy Terry to zrobi�, w�dz gwa�townie zaprotestowa�. Irlandczyk spowa�nia�.
- Lepiej zrezygnujcie z tego pomys�u. Oni twierdzi, �e was zabij�. W�dz i jego ludzie sal przyja�ni. Ale nie mo�e odpowiada� za Indian] mieszkaj�cych w dole rzeki. S� bardzo dzicjn i nigdy nie zawarli pokoju z bia�ym cz�owiekiemj
Hunta nie�atwo by�o odwie�� od powzi�tego zamiaru. ^^^^H
28
- Nie maj� broni palnej - powiedzia�.
- Maj� dmuchawki z truj�cymi strza�kami, dzidy i strza�y z zatrutymi grotami. I wiedz�, jak ich u�ywa�.
- Tak, ale mam nadziej�, �e si� zaprzyja�nimy.
- Mog� was zabi�, nim zd��ycie si� zaprzyja�ni�.
- Musimy zaryzykowa�. Obieca�em Ameryka�skiemu Towarzystwu Geograficznemu, �e spr�buj� zbada� dolny bieg Pastazy. I istnieje szansa, �e wr�cimy z nowymi gatunkami zwierz�t. Spytaj wodza, czy mo�e nam da� ��d�.
W�dz zgodzi� si� niech�tnie. Nalega� jednak, by go�cie zanocowali w wiosce.
- Gdzie b�dziemy spali? - zapyta� Hal.
- Na tamtych drewnianych platformach.
- Wydaj� si� troch� twarde.
- B�dziesz zbyt zm�czony, by to zauwa�y�. Rogerowi nie zale�a�o za bardzo na zostaniu
w wiosce.
- Kolejne jaja aligatora do zjedzenia - zaj�cza�.
- Ch�opcy - odezwa� si� ojciec - chcieli�cie ruszy� na t� wypraw�. Je�li zmienili�cie zdanie, mo�ecie odlecie� z Terrym.
Jego s�owa odnios�y skutek. Sam pomys� zrezygnowania z wielkiej przygody sprawi�, �e pogodzili si� z twardymi platformami i jajami aligator�w.
Na kolacj� nie by�o zreszt� jaj aligator�w. Zamiast nich podano przepyszny plaster delikatnego, bia�ego mi�sa, kt�re w smaku przypomina�o troch� ryb�, a troch� kurczaka. Roger zjad�
29
z ogromnym apetytem i ani my�la� zapyta�, co je,J dop�ki nie sko�czy�.
W�dz wyja�ni�, �e zjedli w�a�nie mi�so du�ego boa. Dusiciele rozmno�y�y si� ostatnio w pobli�u wioski. Roger zzielenia�.
- To znaczy, �e oni jedz� w�e?
- A dlaczeg�by nie? - spyta� Terry. - Niedo-j
bre?
- Tak, ale nikt nie je w�y. Ojciec u�miechn�� si�.
- M�wi�c �nikt" masz chyba na my�li swoich s�siad�w z Long Island. Przekonasz si�, �e gdzie indziej ludzie maj� zupe�nie r�ne od naszych obyczaje. Je�li Francuzi mog� je�� �limaki, Chi�-j czycy ptasie gniazda, Japo�czycy wodorosty, plemiona g�rskie w Indiach koniki polne, a mieszka�cy Long Island o�lizg�e �ywe ostrygi, dlaczego' ludzie z Amazonii nie mieliby je�� po�ywienia, kt�rego dostarcza im natura?
- Wiem - odpar� Roger, zdecydowany wykaza� tyle� hartu ducha co jego ojciec. - Je�li ty mo�esz to je��, to i ja mog�. Prosz� o dok�adk� w�a.]
Na�o�y� sobie nast�pn� obfit� porcj� i m�nie j�]
zjad�.
- Smaczne! - powiedzia�, oblizuj�c wargij Chocia� wci�� mia� troch� niewyra�n� min�.
Tej nocy, gdy przewraca� si� na drewnianej] platformie s�u��cej za ��ko, �ni�o mu si�, �d zamieni� si� w boa dusiciela i by� po�ykany przez; cz�owieka-olbrzyma. Uderza� ogonem z wielk� si��, ale olbrzym pochwyci� go, a potem obliza� wargi i powiedzia�:
30
- W�e s� bardzo smaczne.
Po po�udniu Terry odlecia� z powrotem do Quito. Huntom przykro by�o si� z nim �egna�. Irlandczyk i jego samolot byli ostatnim ogniwem ��cz�cym ich z cywilizacj�. Hal obudzi� si� przed �witem i le�a� ws�uchuj�c si� w niesamowite wycie, wrzaski i pochrz�kiwanie dobiegaj�ce z otaczaj�cej ich d�ungli. Bez w�tpienia by�o to odpowiednie miejsce do �owienia zwierz�t. Cieszy� si�, �e spali w�r�d czterech �cian. Co b�dzie jutrzejszej nocy i co czeka ich w przysz�o�ci?
Hal nie my�la� o czyhaj�cych na nich niebezpiecze�stwach - nie raz obozowa� w g�uszy. My�lami wr�ci� do Quito i przypomnia� sobie twarz wydobyt� z mroku przez �wiat�o latarki. Ale po co si� martwi�? Zostawili t� twarz daleko w tyle. �cigaj�cy go cz�owiek z pewno�ci� nie m�g� wyruszy� za nimi w amazo�sk� d�ungl�. Chocia� kto wie...
Cie� kondora
O �wicie Hal by� ju� na brzegu rzeki, �adowa� ��d�. By�o to india�skie cz�no wydr��one w pniu drzewa. Hal uzna�, �e ma oko�o dwudziestu st�p d�ugo�ci, a jego szeroko�� nie przekracza dw�ch st�p. Miejsca starcza�o dla trzech, czterech os�b
i baga�u.
�rodek pnia wyd�ubano i wypalono z wielk� zr�czno�ci�. Kad�ub mia� grubo�� zaledwie jednego cala. Hal podziwia� mistrzostwo Indian. Zostawienie burty o odpowiedniej grubo�ci i nie przeci�cie jej w �adnym miejscu wymaga�o nie lada precyzji. �
��dka b�dzie �lizga� si� po wodzie jak deszcz po skrzyd�ach kaczki. Niestety z powodu braku kila b�dzie chybotliwa.
- Musimy by� bardzo ostro�ni - stwierdzi� Hal. Cz�no z �atwo�ci� mog�o wywr�ci� si� do g�ry
dnem.
Najpierw musieli zapakowa� baga� i tak roz�o�y� ci�ar, by zosta�a zachowana r�wnowaga. Trzeba by�o zostawi� miejsce dla wio�larzy. Rzeczy musia�y le�e� p�asko, by �atwiej by�o przeczo�-ga� si� lub przeskoczy�, je�li zajdzie konieczno�� zmiany miejsc. Strzelby trzeba by�o trzyma� pod r�k�, jednak bro� i inne ci�kie przedmioty
32
powinny by� tak zabezpieczone, by nie zaton�y w razie jakich� k�opot�w.
Hal zabra� si� do pracy. Zanim nadeszli pozostali, z zadowoleniem stwierdzi�, �e wszystko jest spakowane.
Ojciec zmierzy� cz�no krytycznym spojrzeniem.
- Nie zapomnia�e� Kanady - pochwali� syna. Przep�yn�li wtedy razem w kanoe wiele p�nocnych rzek. Za to Rogerowi brakowa�o do�wiadczenia. Mia�a to by� jego pierwsza wyprawa rzek�.
Hal i jego ojciec zawr�cili w stron� wioski, ale zanim do niej dotarli, zatrzyma� ich krzyk znad rzeki. Odwr�cili si� i ujrzeli, jak zapakowane przed chwil� cz�no p�ynie do g�ry dnem samym �rodkiem strumienia, a g�owa Rogera podskakuje obok. Nie martwili si� o Rogera. Umia� p�ywa�. Ale pr�d znosi� ��d� w d� rzeki. Za chwil� dotrze do bystrzyn, a za nimi s� wodospady.
Dobiegli do rzeki i rzucili si� wp�aw. Przy takim bystrym pr�dzie nie powinno by� tu krokodyli, dr�tw ani anakond. Do��czyli do Rogera, kt�ry m�nie pr�bowa� wepchn�� ��d� na brzeg. Po pewnym czasie uda�o im si� to zrobi�. Ociekaj�cy wod� Roger wyczo�ga� si� na piasek.
- Chcia�em tylko je wypr�bowa� - mrukn�� przygn�biony.
Hunt przygl�da� si� synowi z dezaprobat�, ale nie m�g� powstrzyma� u�miechu na widok jego smutnej miny.
- Na drugie imi� masz Psota - stwierdzi�.
33
- Nic nie wypad�o - powiedzia� Hal, gdy sprawdzi� baga�. Wi�kszo�� pakunk�w by�a prawie wodoszczelna, ale wszystko wyj�to na brzeg, by wysch�o w gor�cym s�o�cu. Zapakowali cz�no
jeszcze raz.
Roger przez d�u�sz� chwil� by� cichy i spokojny, ale gdy jego ubranie wysch�o, powr�ci� mu
humor.
- P�yniemy! - wykrzykn�� w godzin� p�niej, gdy odbijali od brzegu. W�dz i jego wojownicy stali nad rzek� i machali im na po�egnanie. Indianin o imieniu Napo mia� im towarzyszy� do granicy wrogiego kraju. Nie obiecywa� im wi�cej, lecz John Hunt mia� nadziej�, �e nam�wi go na wypraw� ku nieznanej cz�ci Pastazy, kt�r� zaznaczono na mapach przerywan� lini�.
Nic nie wskazywa�o na to, �e grozi im jakie� niebezpiecze�stwo. Wspaniale �wieci�o s�o�ce, na wierzcho�kach drzew k��ci�y si� ma�py, papugi i makaki tworzy�y wst�gi jaskrawych barw, a daleko na zachodzie nad zielon� d�ungl� wznosi�a si� o�nie�ona g�owa Chomborazo - g�ry o wysoko�ci dwudziestu tysi�cu st�p, kt�ra z jednej strony spogl�da�a w stron� Pacyfiku, a z drugiej na podr�nik�w pod��aj�cych do Atlantyku.
Gdy min�li zakr�t rzeki, znikn�a im z oczu wioska przyjaznych Jivar�w. Oba brzegi porasta�a g�sta d�ungla. Rzeka mia�a oko�o stu st�p szeroko�ci. Woda by�a l�ni�ca i g�adka, ale mkn�a, jakby ba�a si� sp�ni� na spotkanie. Cztery wios�a nie mia�y zbyt wiele do roboty, poza utrzymywaniem kierunku.
34
- Popatrzcie na ptaki - zawo�a� Hal. Roger spojrza� do g�ry.
- Nie, patrz w d�. G��boko w wodzie.
Na dnie p�ycizny wida� by�o czarne ma�e ptaki �migaj�ce w poszukiwaniu �eru. Nie by�o czasu im si� przygl�da�, bo cz�no p�yn�o dalej.
- To pluszcze - powiedzia� Hunt.
- Ale one lataj� pod wod�.
- Mo�na to i tak nazwa�. Uderzaj� skrzyd�ami, co im pomaga porusza� si� w wodzie. Poluj� na �limaki i wodne owady. Pod wod� mog� pozosta� oko�o dw�ch, trzech minut.
Nagle nad wod� przemkn�� jaki� cie� podobny do czarnej chmury. Popatrzyli w g�r� i ujrzeli jeszcze wi�ksze dziwo ni� przed chwil�.
- To kondor! - zawo�a� Hunt. Rozpi�to�� skrzyde� ptaka dochodzi�a z pewno�ci� do dziesi�ciu st�p.
Napo przestraszy� si�.
- Bardzo �le - powiedzia� pos�uguj�c si� swoim niewielkim zasobem s��w angielskich zdobytym dzi�ki kontaktom z Amerykanami skupuj�cymi kor� chinow�. Wielokrotnie przesun�� d�o�mi nad g�ow�. Zabezpiecza� si� jakim� zakl�ciem.
- Indianie maj� bardzo wiele przes�d�w zwi�zanych z kondorem - powiedzia� Hunt. - Obawiam si�, i� on uwa�a to za z�y omen dla naszej wyprawy. Kondor kr��y wok� padliny albo tam, gdzie wietrzy �mier�.
- Nadlatuje z powrotem. Zobaczymy, kto b�dzie martwy - zawo�a� Roger i chwyci� za strzelb�.
35
- Oszcz�dzaj amunicj�. Ten ptak nie robi nam �adnej krzywdy i raczej nie nadaje si� do jedzenia. Poza tym nawet by� go nie zrani� t� pu-
kawk�.
- Jest niewiarygodnie wielki - mrukn�� Hal,
gdy ptak zatoczy� nast�pne ko�o.
- To najwi�kszy na �wiecie lataj�cy ptak - powiedzia� Hunt. - I chocia� jest bardzo ci�ki, lata najwy�ej z wszystkich ptak�w. Potrafi wytrzyma� bez jedzenia przez czterdzie�ci dni, ale kiedy ma szans� naje�� si� do syta, zjada ponad osiemna�cie funt�w za jednym posiedzeniem.
- Wiem - stwierdzi� Roger. - Porywaj� jagni�ta i dzieci.
- Niezupe�nie. Nie boj� si� atakowa� du�ych zwierz�t, nawet takich jak ko�, je�li wygl�daj� na s�abe czy chore. Ale nigdy nie odlatuj� z �upem. Maj� za s�abe pazury, by unie�� du�y ci�ar.
Kondor odlecia� zniech�cony, co wcale nie uspokoi�o Indianina.
- Niedobrze, niedobrze - upiera� si�, z zapa�em machaj�c wios�em w przeciwn� stron�. - My wraca�, wraca�.
Nie mogli zawr�ci�, gdy� cz�no porwa� bystry pr�d i dyskusja nad powrotem nie mia�a
sensu
[15 U.
Zza zakr�tu rzeki zacz�� dobiega� g�uchy ryk bystrzyn. Wok� cz�na tworzy�y si� gwa�towne wiry, jak gdyby laski dynamitu wybucha�y na dnie strumienia. Wzburzone fale zacz�y hu�ta�
��dk�.
Op�yn�li zakr�t i us�yszeli g�o�ny ryk roz-
36
w�cieczonych w�d. Po rzece pl�sa�y bia�e ni-by-postaci. To ostre ska�y wzbija�y w powietrze fontanny py�u wodnego. Na okr�g�ych ska�ach fale wybrzusza�y si� w wielkie garby.
Napo siedzia� na dziobie, a John Hunt na rufie. Indianin wskaza� nagle przesmyk mi�dzy dwiema wielkimi ska�ami. Wszystkie wios�a po��czy�y si� w wysi�ku, by cz�no mog�o przemkn�� jak strza�a przez w�sk� szczelin�. Przy tak wartkim nurcie odpowiednia szybko�� zapewnia sterowno��. ��d� musi p�yn�� szybciej od pr�du, je�li ma bez k�opot�w omin�� ska�y.
Mi�dzy ska�ami wybrzuszy� si� wa� spienionej wody. Cz�no skoczy�o na niego jak kowboj na konia. Chmura py�u wodnego wznieconego przez ska�y przemoczy�a wszystkich.
Nikt nie zwr�ci� na to uwagi. Wios�a �miga�y jak szalone. Rozko�ysane cz�no sun�o przed siebie coraz to zanurzaj�c si� w fale. Kolejka g�rska w weso�ym miasteczku by�a niczym w por�wnaniu z t� jazd�.
Roger zakrzykn�� g�o�no, a pozostali mu zawt�rowali. Takie prze�ycia odejmuj� lat i sprawiaj�, �e krew szybciej kr��y w �y�ach. Mijali szybko ska�y.
Nagle ��d� zanurzy�a si� g��boko i Napo znikn��. Wydawa�o si�, �e dzi�b jest skierowany prosto w d�. John Hunt i Hal zacz�li szybko wios�owa� wstecz, aby podnie�� dzi�b, wi�c Napo nic si� nie sta�o.
Cz�no wyczynia�o r�ne akrobacje. Nie mogli si� nadziwi�, �e ��dka wydr��ona z jednego pnia
37
mo�e by� tak zwinna. Prze�lizgiwa�a si� mi�dzy ska�ami jak w��.
Wreszcie ��d� wyprysn�a w d� w ostatnim zwyci�skim skoku i z rozp�du, przy nieruchomych wios�ach, wp�yn�a na g�adkie szerokie
rozlewisko.
Odpoczynek i przygl�danie si� dopiero co przebytym progom sprawi�y im przyjemno��.
- Na amazo�skich rzekach jest ca�e mn�stwo takich schod�w - powiedzia� Hunt. - Znacie pochodzenie s�owa Amazonia, jak s�dz�?
- Czy nie ma ono jakiego� zwi�zku z plemieniem kobiet-wojownik�w, kt�re napotkali pierwsi odkrywcy? - spyta� Hal.
- To jedna teoria. A wed�ug innej nazwa rzeki pochodzi od india�skiego s�owa amassona oznaczaj�cego �niszczyciela �odzi". I nie odnosi si� to tylko do bystrzyn. Na niekt�rych z dop�yw�w tu� pod powierzchni� wody p�yn� niebezpieczne pnie. A tam, gdzie Amazonka rozlewa si� szeroko jak morze, cz�sto zdarzaj� si� bardzo nieprzyjemne burze. A wtedy pojawia si� fala
powrotna.
- Co to jest? - spyta� Roger.
- Przesuwaj�ca si� �ciana wody powstaj�ca pod wp�ywem przyp�ywu. Mknie w g�r� rzeki od oceanu. Czasami ma dziesi��, dwana�cie st�p
wysoko�ci.
- Chcia�bym j� zobaczy� - stwierdzi� Roger.
Ojciec u�miechn�� si� ponuro.
- Zobaczysz. Ale mam nadziej�, �e b�dziemy p�yn�li w�wczas wi�ksz� �odzi�.
38
- Kiedy przesi�dziemy si� na ni�? Wtedy b�dzie mo�na zacz�� �owi� zwierz�ta.
- Jak tylko opu�cimy t� rzek�. Wi�ksz� ��dk� nie dotarliby�my w d� Pastazy. Ale nie musimy czeka� z �owieniem mniejszych zwierz�t, czasami s� one cenniejsze od tych du�ych.
Nag�y huk dochodz�cy z przodu ostrzeg� ich, �e �owy b�d� musieli od�o�y� na p�niej. Dudni�cy odg�os nie przypomina� poprzedniego, by� znacznie dono�niejszy. Nie widzieli, sk�d dobiega. W pewnym miejscu rzeka po prostu znika�a z pola widzenia i pogr��a�a si� w mgle.
- Wodospad! - krzykn�� Hal. - Zatrzymajmy si� i oce�my sytuacj�.
Z prawej strony znale�li niewielk� zatoczk�, w kt�rej woda tworzy�a wir. Podp�yn�li do brzegu, wyci�gn�li ��d� na piasek, a potem przedarli si� przez d�ungl� nad brzeg rzeki, sk�d mogli przyjrze� si� wodospadowi.
W jednym miejscu woda spada�a prostopadle w d�, wprost na grzbiety ostro zako�czonych ska�.
- Tam to nie chcemy p�yn�� - stwierdzi� John Hunt. - Ale widzicie t� rynn�? Nie mo�emy ni� sp�yn��, ale mogliby�my przeci�gn�� ��d� na linkach cumowniczych.
Plan okaza� si� r�wnie podniecaj�cy jak pokonywanie bystrzyn. Wios�uj�c podp�yn�li jak najbli�ej rynny, ale posuwali si� tu� przy brzegu, gdzie pr�d nie by� jeszcze zbyt silny. Wszyscy zastygli w oczekiwaniu. Napo zapomnia� chyba nawet o cieniu kondora.
39
Po chwili wysiedli z cz�na. Nurt by� bystry, ale woda si�ga�a im tylko do piersi. By� to �wietny spos�b na ucieczk� przed tropikalnym s�o�cem! Nie mieli na sobie ci�kich stroj�w my�liwskich u�ywanych w p�nocnym klimacie. Ca�y ich str�j sk�ada� si� z cienkiej koszuli, przewiewnych spodni i pary po�udniowoameryka�skich sanda��w zwanych alpargatas. Zamoczenie nie mog�o im zaszkodzi�, nie licz�c oczywi�cie tytoniu w fajce Johna Hunta. ^L
Baga� w ��dce te� by� dobrze zabezpieczony, nawet bro� zaj dowala si� w wodoodpornych pojemnikach. Amunicj� schowano do aluminiowego pud�a, podobnie jak aparat fotograficzny, filmy, lekarstwa i dokumenty.
Ale Charlie - g�owa Jivaro - by� tylko przywi�zany za w�osy do �awki. Przetrzyma� za �ycia s�o�ce i deszcz, wi�c m�g� to zrobi� i teraz.
Hal i Napo trzymali cum�. Lina ta, przywi�za- '' na do dziobu, by�a upleciona z lian. Oparli si� o ska�y i spuszczali lin� po kilka cali. ��d� powoli zsuwa�a si� rynn� ruf� do przodu.
Roger i jego ojciec trzymali za burty po obu stronach rufy. Ich zadanie polega�o na kierowaniu cz�na w d�, pomi�dzy ska�ami.
- Je�li woda zbije ci� z n�g, Roger, z�ap za
nadburcie...
��d� ze�lizgiwa�a si� w d� wraz ze strug� wody, kt�ra sp�ywa�a ze ska� jak okap dachu. Dno by�o bardzo nier�wne. Przez jaki� czas Roger chwia� si� na skale, gdzie woda si�ga�a mu do kostek, by po chwili wpa�� w d� a� po szyj�.
40
Kurczowo wczepi� si� w burt�. Pomaga� �odzi, a ona stanowi�a jego oparcie.
- Nie za szybko! - zawo�a� John Hunt do dw�jki luzuj�cej cum�. Ryk wody prawie go zag�usza�.
Ale by�o ju� za p�no. Przy�pieszaj�ca rufa pchn�a go. Straci� r�wnowag� i spad� prosto w spieniony wir.
To mog�o by� niebezpieczne. Wiruj�c tu� pod powierzchni� wody m�g� si� porani� o ska�y. M�g� nawet straci� przytomno�� i zosta� na dnie.
Pozosta�a tr�jka z niepokojem czeka�a, a� Hunt si� wynurzy. Kiedy ju� byli gotowi pozostawi� ��d� swemu losowi i rzuci� si� na pomoc, obok rufy pojawi�a si� jego g�owa. Hal roze�mia� si� z ulg�, gdy zobaczy�, �e fajka nadal tkwi w z�bach ojca. Na ociekaj�cej wod� twarzy malowa� si� wyraz zaskoczenia i oburzenia. Ojciec nie by� przyzwyczajony do takiego traktowania przez si�y natury.
Po chwili i jemu poprawi� si� humor, gdy wszyscy z powrotem znale�li si� w ��dce. P�yn�li szybko pod zwieszaj�cymi si� nad wod� ga��ziami drzew, ale by� to raczej bezpieczny odcinek rzeki. Gdy Hal pochyla� si� szukaj�c czego� na dnie �odzi, sucha ga��� wsun�a mu si� pod pasek i zanim zd��y� zawo�a�, zawis� w powietrzu. Pr�bowa� pochwyci� odp�ywaj�ce cz�no, ale uda�o mu si� z�apa� tylko worek z kartoflami.
Pozosta� w bardzo �a�osnym po�o�eniu - wisia� g�ow� w d�, �ciskaj�c z ponur� min� worek
4i
z kartoflami. Wtem ga��� z�ama�a si�, a Hal wraz z kartoflami spad� do wody.
Pozostali przybili do brzegu i weso�ymi kpinkami powitali Hala, kt�ry chwiejnym krokiem wyszed� z wody, wci�� d�wigaj�c sw�j ci�ar.
Na pla�y zjedli obiad. P�niej pokonali kolejne bystrzyny. Wreszcie p�nym popo�udniem bardzo zm�czona czw�rka przycumowa�a ��d� do brzegu. Wysokie drzewa mia�y im pos�u�y� noc� za dach nad g�ow�.
Twarz na szlaku
Wydawa�o im si�, �e to idealne miejsce na rozbicie obozu. Obok le�a�o urocze jezioro o szeroko�ci stu st�p. Ryby znaczy�y jego g�adk� powierzchni� k�kami i smu�kami. Tu� za jeziorem wznosi�a si� czarna �ciana d�ungli roz�wietlona na g�rze przez kwitn�ce ��to i purpurowo drzewa oblane blaskiem zachodz�cego s�o�ca. Leniwe bia�e czaple przelecia�y powoli nad g�owami podr�nik�w.
Postanowili zanocowa� pod wielkimi puchow-cami w pobli�u rzeki. Nie by�o tam podszycia, zaczyna�o si� po kilku jardach.
Kiedy sko�czy�a si� s�abo zalesiona przestrze� i wyros�a przed nimi d�ungla, John Hunt znalaz� w�sk� �cie�k�.
- Przypomina szlak - stwierdzi�. - Czy�by Indianie?
Napo spojrza� na �cie�k� z pow�tpiewaniem. Potem zbada� mi�kk� ziemi� i wskaza� na �lady. Nie by�y to �lady cz�owieka.
- Sp�jrzcie, ch�opcy - powiedzia� Hunt. -Oto pierwsze tropy zwierz�t, jakie widzicie w Amazonii. Te dziwne nak�ucia zrobi�y kopyta pekari.
- To, zdaje si�, odmiana dzik�w? - spyta� Hal.
43
- Czyta�em o nich. ��cz� si� w stada i nie boj� si� atakowa� ludzi.
- Masz racj�. Kiedy nadchodz�, najbezpieczniej wspi�� si� na drzewo. Zna�em pewnego podr�nika, kt�ry siedzia� na drzewie przez trzy dni i trzy noce. - Zbada� pozosta�e �lady. - Wydaje mi si�, �e zwierz�ta przychodz� tutaj noc� do wodopoju. A to s� �lady kapibary - wskaza� tropy ] dziwacznie �ci�tych uko�nie st�p. - To najwi�kszy gryzo� �wiata, wielki jak owca. Tu widzicie !
�lady jeleni.
- Tak - przyzna� Hal. - Rozpozna�bym je wsz�dzie, przypominaj� tropy jeleni w Kolorado, Kanadzie i lasach stanu Maine.
- A tu jest co�, czego nigdy przedtem nie
widzia�em.
�lady, kt�re wskazywa�, by�y g�adkie i okr�g�e, jakby zosta�y wyci�ni�te przez wielkie talerze.
- Tigrel - wykrzykn�� Napo. - To niedobre
miejsce.
- Tak, to jest tigre - potwierdzi� Hunt.
- Co to jest tijgrej? - dopytywa� si� Roger, powtarzaj�c nazw� tak, jak wymawiali j� Napo
i ojciec.
- W ca�ym Meksyku i Ameryce Po�udniowej nazywaj� to zwierz� tigre> chocia� tak naprawd� nie chodzi o tygrysa. Ma na futrze kropki, a nie pr�gi. Kiedy przekroczymy granic� z Brazyli�, gdzie m�wi si� po portugalsku, us�yszymy nazw� onca, kt�ra oznacza irbisa. A my nazywamy go jaguarem. Bez wzgl�du na to, jak� nosi nazw�, jest kr�lem d�ungli.
44
- Niedobrze - wyj�cza� Napo. - My wraca�.
- Znowu dosta� choroby �my-wraca�" _ stwierdzi� z niesmakiem Hal. - Co za okazja! Mog� zrobi� �wietne zdj�cia, gdy przyjd� do wodopoju!
- Okazja na danie z mi�ych podr�nik�w - dorzuci� z przek�sem Roger.
- Nie martw si� - pocieszy� go ojciec. - Ma�o prawdopodobne, by nas zaatakowa�y, je�li zostawimy je w spokoju. Poza tym b�dziemy dla nich za wysoko - w naszych hamakach.
Metoda rozbijania obozu w d�ungli by�a nowa dla Hala i Rogera. Przyzwyczaili si� do namiot�w i �piwor�w u�ywanych na p�nocy. Gdy kto� przemierza d�ungl�, nie mo�e by� zbyt obci��ony baga�em. Nocuje na �wie�ym powietrzu. Nie dla niego brezentowy dom, z dok�adnie zamkni�tymi brezentowymi drzwiami i moskitierami na wszystkich oknach. Gdy urz�dnik z Minneapolis wyrusza na kilkudniow� wycieczk� nad jeziora, gdzie najbardziej krwio�ercz� besti� jest komar, zabiera ze sob� wi�cej skomplikowanego sprz�tu do obozowania, ni� do�wiadczony podr�nik bierze na roczn� wypraw� przez d�ungl� amazo�sk�.
Po dziesi�ciu minutach ob�z by� got�w. Sk�ada� si� tylko z trzech hamak�w zawieszonych mi�dzy drzewami.
Hamak