8373

Szczegóły
Tytuł 8373
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

8373 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 8373 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

8373 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

WOJCIECH KUCZOK Gn�j (antybiografia) Copyright � by Wydawnictwo W.A.B., 2003 Wydanie I Warszawa 2003 Wszystkie postacie i wydarzenia pojawiaj�ce si� na kartach tej ksi��ki s� fikcyjne, a ich ewentualne podobie�stwo do fakt�w lub os�b istniej�cych w rzeczywisto�ci jest przypadkowe. Przedtem Ten dom mia� dwa pi�tra. Ojciec starego K. wybudowa� go dla swojej rodziny; mia� nadziej�, �e rodzina si� szybko zacznie powi�ksza�: synowie podrosn�, c�rk� si� wyda za zi��, trzeba b�dzie im wszystkim udost�pni� mieszkania, suterena mo�e by� dla s�u�by (s�u�b� �koniecznie koniecznie" chcia�a mie� matka starego K.). Ale nie przewidzieli nadej�cia wojny; wiedzieli co prawda, jak wszyscy, �e wojna gdzie� tam si� zawsze wa��sa, ale mieli nadziej�, jak wszyscy, �e do nich mo�e nie zajdzie tak pr�dko; c�, postanowi�a przyj�� w�a�nie wtedy, kiedy �ycie u�o�y�o im si� wygodnie, jakby do sjesty. Przysz�a wojna i pos�anie zdar�a, wymi�a, trzeba by�o �cieli� od nowa. Tyle �e po wojnie ju� nie by�o ich sta� na s�u�b�, co gorsza, nie by�o ich sta� na dom o dotychczasowych rozmiarach, sprzedali wi�c parter. Ach, to tylko parter, kiedy� si� odkupi m�wili. W ko�cu c�rk� wydamy, p�jdzie za m�em - m�wili, szybko jednak wyda�o si�, �e nie tak �atwo b�dzie c�rk� wyda�, �e jeszcze troch� trzeba b�dzie na ni� powydawa�, bo raczej by�a do r�a�ca ni� do ta�ca, a i na syn�w, nieskorych do �eniaczki, w og�le do niczego nieskorych, nieskoordynowanych, d�ugo dojrzewaj�cych, jak to si� m�wi. I tak jako� na parterze zamieszkali s�siedzi, nieszczeg�lnie s�siedzcy, nietowarzyscy, co akurat matce starego K. u�atwi�o spraw�, bo sprzedaj�c �w parter, powzi�a decyzj�: - Do tych ludzi to ja si� nie odezw�, cho�by nie wiadomo kto to by�. Za to, �e musia�a sprzeda�, za to, �e dom jej w�asny rodzinny nagle sta� si� domem podzielonym, p�kni�tym. I tak przez lata udawa�a, �e nic si� nie zmieni�o, �e parter jest tylko chwilowo poza u�ytkiem; i tak przez lata wszyscy K. nauczyli si� omija�, ignorowa� �tych z do�u". Ojciec starego K. powtarza�: - Dobrze chocia�, �e to jacy� porz�dni ludzie, mogli�my gorzej trafi�, przecie� si� nie awanturuj�. C�, kiedy �ci z do�u" po kilku latach wyprowadzili si�, sprzedali parter (�jak �miano, bez naszej wiedzy, bez konsultacji!", oburza�a si� matka starego K.), i pojawili si� nowi �ci z do�u", niezbyt szlachetnego pochodzenia. Mo�na by nawet rzec (gdyby mo�na by�o rzec, bo nie by�o mo�na), �e �ci nowi z do�u" byli pochodzenia zupe�nie nieszlachetnego, pospolitego, a �ci�lej m�wi�c (cho� tego nie wolno by�o na g�os u�ci�la�, to podlega�o zmowie milczenia i ponurej dezaprobacie), �ci nowi z do�u" przeprowadzili si� do tego domu wprost z ulicy Cmentarnej. Cmentarna podczas okupacji zwana by�a ulic� Kamienn�, Steinstrasse, zosta�o jej z tych czas�w ohydnie brzmi�ce zdrobnienie �Sztajnka", ohyd� brzmienia w tym domu podkre�lano ohyd� jej mieszka�c�w; ulic� Cmentarn� zamieszkiwali wy��cznie byli, obecni lub przyszli grabarze i ich rodziny, w mniemaniu rodzic�w starego K. Sztajnka by�a ulic� alkoholik�w, n�dzarzy i przest�pc�w, kopuluj�cych tym owocniej, rozmna�aj�cych si� tym zacieklej, im wi�ksz� bied� przysz�o im klepa�, im wi�cej w nich wst�powa�o beznadziei. Matka starego K. nawet nie spogl�da�a na drzwi �tych z do�u", zabrania�a tego r�wnie� swoim dzieciom, ale trudno im by�o powstrzyma� si�, nie spostrzec nowej wizyt�wki, nie zauwa�y�, �e �ci z do�u" nosz� takie zabawne nazwisko, Spodniakowie, he he, Spodniaki, to prawie jak kalesony po �l�sku, ojciec starego K. te� zauwa�y� ze zdziwieniem, �e w nazwisku s�siad�w nie ma pochylonego �a", a� si� prosi�o, �eby to �a" pochyli� u ludzi, kt�rzy przeprowadzili si� 10 z odwiecznie �l�skiej, proletariackiej dzielnicy, a� si� prosi�o, �eby to �a" sproletaryzowa�. Pa�stwo Spodniakowie nie mogli d�ugo si� uchowa� w grabarskim �rodowisku. Pan Spodniak jako element nap�ywowy nie m�g� znie�� tych wszystkich nieprzyjemno�ci, gwarantowanych przez rdzennych mieszka�c�w dawnej Steinstrasse; jako gorol z perspektywami by� nami�tnie nienawidzony przez wszystkich s�siad�w, jego perspektywy za� rysowa�y si� wskutek zatrudnienia w kopalni, kt�re sobie b�ogos�awi� i kt�remu pozostawa� wierny noc w noc, bo dziennych zmian mu nie proponowano. Jako gorol musia� przeto zadowoli� si� dobrze p�atnymi szychtami w nocy, dzi�ki czemu mieszka�com Cmentarnej trudno by�o aktywnie wyznawa� nienawi�� do pana Spodniaka, skoro w dzie� odsypia� szychty, skoro nie pojawia� si� o normalnych porach na ulicy, skoro nie przychodzi� do szynku po robocie. Za to pani Spodniakow� zas�ugiwa�a na pot�pienie podw�jnie: po pierwsze za to, �e zachowa�a cnot� dla gorola, cho� latami z grabarskim wdzi�kiem na t� cnot� nastawano, cho� wraca�a do domu pobita, w potarganej sukience. Wydrapa�a, wyszarpa�a za w�osy, wyplu�a im w oczy t� swoj� cnot�; sukienk� matka zaszywa�a, a siniaki stanowi�y przynajmniej kilkudniow� barier� ochronn�, bo ju� si� nawet i seniorom rod�w grabarskich serca wzburza�y. Ostatecznie jednak chachary ze Sztajnki znienawidzi�y pani� Spodniakow� za to, �e o�mieli�a si� wyj�� za gorola, i co gorsza, gorola g�rnika, kt�rego ukrywa�a jak cnot� w panie�stwie, kt�rego we dnie nie widywano, kt�rego nawet nie mo�na by�o napa�� zm�czonego po szychcie, kt�remu nawet nie mo�na by�o z�b�w wybi�, bo komu by si� chcia�o w tym celu wstawa� o �wicie. Pan Spodniak, nawet kiedy ju� nieco si� na kopalni oswoi�, odgoroli�, bo w duszy nie mia� jadu, nawet kiedy ju� zaproponowano mu zmian� dzienn� przez p� miesi�ca, z w�asnej woli wybiera� nocki, po to, �eby wcze�niej zarobi�, wcze�niej od�o�y�, wcze�niej m�c wyprowadzi� si� poza ulic� Cmentarn�. P�ki co, pan Spodniak wraca� o �wicie do domu, nie budz�c �ony, wchodzi� do �azienki, zdejmowa� z siebie ubranie, nalewa� wody gor�cej, czekaj�c, a� si� napu�ci, zagl�da� do kuchni, gdzie na stole le�a�a kartka z wypisan� przez pani� Spodniakow� list� strat dziennych, a to, �e �ciepli hercka, a� kwiotki spadli, �okno i doniczka nowo �odlicz", a to, �e drzwi trzeba odmalowa�, bo �podrapali, pierony, no�ami abo cym", nieodmiennie za� pod t� wyliczank� pani Spodniakow� zapytywa�a: 12 �We� ino za� tam dobrze polic, wiela nom to brakuje do wykludzynio, bo jo tego d�ugo nie strzymia", bra� t� kartk� ze sob� do �azienki, ju� w wannie czyta�, liczy�, rachowa�, zasypia�. Pani Spodniakowa codziennie wi�c budzi�a m�a, wypuszczaj�c wod� z wanny, pomaga�a mu przenie�� si� w po�ciel jeszcze po niej ciep��, zaci�ga�a zas�ony i wychodzi�a z pokoju. W ko�cu pan Spodniak uzbiera� tyle, �e mogli sprzeda� mieszkanie przy Cmentarnej i po okazyjnej cenie kupi� nowe, na parterze tego domu, c� za traf... A kiedy ju� si� to dokona�o, kiedy pan Spodniak dost�pi� celu swego �ycia, zapewniaj�c sobie i ma��once byt wolny od koszmaru tubylc�w ze Sztajnki, z rado�ci zap�odni� pani� Spodniakowa, po czym w spokoju ducha odda� si� na�ogowi alkoholizmu. O mieszkaj�cych na parterze w tym domu si� nie m�wi�o, wszyscy K. �yli w niezmiennym przekonaniu, �e posiadaj� ca�y dom na w�asno��, mieszkanie na dole traktowali jak pustostan, s�siad�w mijali, nie zatrzymuj�c na nich wzroku nawet na chwil�. Matka starego K. wpaja�a swoim dzieciom, �e: - Takie czasy, �e arystokracja musi si� gnie�� drzwi w drzwi z mot�ochem, ale to wszystko si� zmieni. B�g wie kiedy - dorzuca� z�o�liwie ojciec starego K. O tak, B�g wie, kim my jeste�my, on nam to wszystko wynagrodzi - ko�czy�a matka starego K. Traktowali pa�stwa Spodniak�w jak powietrze, uk�ad pi�ter uznaj�c za czyteln� metafor� hierarchii spo�ecznej. - Z do�em zadawa� si� nie b�dziecie, chyba �e po moim trupie - powtarza�a matka starego K. Tymczasem pana Spodniaka dr�czy�a bezsenno��, powzi�� wi�c decyzj� o powrocie do nocnych zmian. Z wyj�tkiem dni �wi�tecznych, domostwem cieszy� si� przez kilka popo�udniowych godzin, od obiadu do kolacji przesiaduj�c w swoim k�ciku w kuchni i w milczeniu kontempluj�c post�py swojego syna w osi�ganiu dwuno�no�ci; przesiadywa� z butelk� w�dki, bez kt�rej ju� nie m�g� dziwi� si� �wiatu, bez kt�rej nie m�g� poj�� tej przewrotno�ci losu, mod�y o mniej dokuczliwych s�siad�w spe�niaj�cego z tak� nawi�zk�. Rodzina K. nie zdawa�a sobie nawet sprawy ze szcz�cia, jakie wci�� jej sprzyja�o, bo pan Spodniak z racji swego �agodnego charakteru by� tak zwanym alkoholikiem ksobnym. Cho� wypija� konsekwentnie p� litra w�dki dziennie, czyni� to w samotno�ci, w zaciszu ogniska domowego, 14 na �on� g�osu nie podnosz�c, bo i nie dawa�a mu ku temu powodu, wiedzia�a, �e nie przestanie pi� wcze�niej, ni� to sobie postanowi� (nie chcia�a wiedzie�, �e sobie postanowi�, �e nie przestanie). Z latami g�os jego by� coraz s�abszy, oczy coraz bardziej wy�upiaste, coraz mniej rozumiej�ce, ale niezmiennie pozbawione agresji, pe�ne afirmacji �wiata, kt�ry da� mu ten nieznany by� mo�e wcze�niejszym pokoleniom Spodniak�w komfort w�asnego miejsca, miejsca w kuchni, przy butelce, miejsca, z kt�rego wida� by�o codzienn� krz�tanin� �ony i zabawy syna. Kiedy za� syn wyr�s� z kuchni, a pan Spodniak nie musia� ju� je�dzi� do kopalni, skorzystawszy z �ask wczesnej w tym fachu emerytury, przestawi� krzes�o w stron� okna, zwi�kszy� dzienn� dawk� do p�torej butelki i patrzy� na drzewo. Bo z tego akurat okna widok ku �wiatu przes�ania� wynios�y d�b, posadzony przez ojca starego K., budowniczego tego domu (ojciec starego K. twierdzi�, �e �przy ka�dym domu musi rosn�� r�wie�ne mu drzewo, �eby pami�ta� o tym, �e si� dom starzeje"). Pan Spodniak ka�dego dnia spogl�da� wi�c ze swojego k�cika na d�b, obserwowa� nerwowe wr�ble na ga��ziach, ospa�e go��bie, patrzy�, s�ucha�. Panu Spodniakowi wydawa�o si�, �e w tym mie�cie nawet go��bie kibicuj� jego ulubionej dru�ynie, kiedy zwi�kszy� dzienn� dawk� alkoholu o jedno piwo, bo �ona po latach przed�u�onego macierzy�stwa wr�ci�a za lad� w spo�ywczym (��odstow ju�, chopie, ta gorzo�a, byda ci piwo przynosi�"). Kiedy wi�c zwi�kszy� t� dawk�, us�ysza� wyra�nie, �e go��bie skanduj� �niebie-scy, niebie-scy", ale by�o to nie w smak bezczelnym gawronom, panoszy�y si�, przep�dza�y go��bie, wr�ble, nawet sikorki, panu Spodniakowi szczeg�lnie by�o �al sikorek zim�, kiedy zdawa�y si� takie bezbronne. Zim� pan Spodniak postanowi� zwi�kszy� dawk� do p� litra w�dki i litra piwa dziennie, a kiedy tego dokona�, kt�rego� dnia uzna�, �e pora wyj�� i przep�dzi� wszystkie gawrony z miasta, niech wracaj�, sk�d przylecia�y; tego dnia pan Spodniak poczu� si� ju� ostatecznie zadomowiony w mie�cie, dawno zapomnia�, �e kiedy� by� gorolem, poszed� przep�dza� gawrony i nie wr�ci� na noc. Pani Spodniakowa mimo trzaskaj�cego mrozu pobieg�a do kopalni sprawdzi�, czy mu si� co� nie pomyli�o, czy nie st�skni� si� za prac�; pani Spodniakowa wypytywa�a, szuka�a, �apa�a si� za g�ow�, ��on poszo� bez mycki w taki zi�b", syn pa�stwa Spodniak�w tak�e wzi�� udzia� w poszukiwaniach, sensacyjne znikni�cie jego ojca pobudzi�o koleg�w z podw�rka, mimo �nie�ycy mieli ubaw, 16 biegali po zaspach i wo�ali, i nic, i nic. Rano pani Spodniakowa, wracaj�c z poszukiwa�, natkn�a si� na m�a w parku, sikorki wyjada�y z jego zesztywnia�ej r�ki s�onin�. Pani Spodniakowa musia�a op�akiwa� m�a g�o�no i d�ugo, matka starego K. bowiem pierwszy i ostatni raz w �yciu zdecydowa�a si� wtedy prze�ama� barier� s�siedzkiego milczenia, zesz�a po schodach i uderzaj�c lask� w drzwi, wo�a�a: - B�dzie mi tu cicho!!! P�ki nie ucich�o. Ojciec starego K. zwyk� powtarza�, �e umrze, kiedy jego d�b si�gnie dachu; m�wi�, �e do tego czasu minie wiele lat i chcia�by, �eby jego dzieci mia�y ju� swoje dzieci i po jego �mierci �ci�y drzewo, z drewna zrobi�y trumn� i w niej go pochowa�y. Niestety, d�b przer�s� dom po trzydziestu latach, ale ani stary K., ani jego rodze�stwo nie my�la�o o ma��e�stwie, ich matka za� stanowczo popada�a w demencj�. Przep�dza�a wszystkie kole�anki swoich syn�w, polewaj�c je z okna wod�; a c�rki pilnowa�a tak bacznie, �e nie by�o kogo polewa�. Pani Spodniakowej, kt�ra po wyprowadzce doros�ego syna prowadzi�a wysoce melancholijny �ywot samotnej rencistki, podk�ada�a na wycieraczk� psie g�wna; wyci�ga�a z szafy prze�arte przez mole suknie i futra sprzed wojny, wk�ada�a wyp�owia�e kapelusze i spacerowa�a po mie�cie, wsparta na laseczce; ka�dego dnia dar�a si� wniebog�osy, zag�uszaj�c r�wnolegle odtwarzane z patefonu arie operowe. Nieustannie powtarza�a swoim synom, �e powinni pami�ta� o pochodzeniu, nie mog� sobie pozwoli� na mezalians, musz� szuka� odpowiedniego dla siebie towarzystwa. 18 Matka starego K., nim wysz�a za m��, prowadzi�a cokolwiek ponury �ywot jednej z pi�ciu c�rek palacza kot�owego, kt�ry to, owdowiawszy, aby utrzyma� liczn� rodzin�, pracowa� po osiemna�cie godzin na dob� w pi�ciu r�nych miejscach, wraca� wi�c do domu tylko na niedzielne obiady. Mia� tak twarde d�onie, �e kiedy przytula� swoje dzieci, zostawia� im siniaki. Kocha� swoje c�rki bezgranicznie, ka�dej z osobna dedykowa� inny kocio�, ka�dy ruch �opat� by� konkretn� ofiar�, matce starego K. przypad�o akurat szpitalne krematorium, to z my�l� o niej wrzuca� �opat� do ognia stare opatrunki, zakrwawione zawini�tka, amputowane ko�czyny, kt�rych nikt nie chcia� przechowa� na pami�tk�. Kiedy tylko jednej z dziewcz�t uros�y piersi i biodra, ojciec zaprasza� na niedzielny obiad kt�rego� z syn�w znajomych palaczy i z zadowoleniem przypatrywa� si� grze spojrze� i rumie�c�w, po czym z ulg� b�ogos�awi� pierwszy spacer we dwoje, a ten zwykle niewiele czasu dzieli�o od ostatecznego b�ogos�awie�stwa. Ojciec postrada� gdzie� rachub� lat swoich pociech, zbyt wiele skupienia poch�ania�o mu sumowanie przepracowanych godzin i przeliczanie ich na pieni�dze, kt�rych i tak zwykle nie starcza�o; ow�, tylko pobie�nie szacuj�c atrybuty kobieco�ci, orzeka� u c�rek wiek sposobny ku �eniaczce. Matka starego K. wi�za�a wi�c rw�ce si� do �ycia i pieszczot piersi�tka, sukienk� wk�ada�a wci�� t� sam�, niezgrabn�, aby tylko op�ni� dzie� s�dny, lecz kiedy przysz�a na ni� kolej, ojciec, zaniepokojony przed�u�aj�cym si� procesem dojrzewania swojej c�ry, zdoby� si�, uprzednio Boga prosz�c o przebaczenie, na ma�e �ledztwo, przez dziurk� od klucza w �azience ujrza� marnotrawi�ce si�, skrz�tnie ukrywane kszta�ty i zapowiedzia�, �e nast�pnej niedzieli: - Przidzie na �obiod syn �od Helmuta, mojego kamrata z roboty. I jeszcze: - Rychtuj, dzio�cha, dobry ros�. Matka starego K., maj�c do namys�u sze�� dni wolnych od ojcowskiej opieki, zdj�a z okien w izbie zas�ony, uszy�a sukienk�, po czym wysz�a w noc sobotni� na zabaw� z silnym postanowieniem. Nie interesowali jej ch�opcy odwa�ni, prosz�cy do ta�ca, podrywaj�cy, zach�caj�cy, jej uwaga kierowa�a si� ku krzes�om pod �cianami, na kt�rych wiercili si� skr�powani nie�mia�o�ci� m�odzi melancholicy, g�odnym wzrokiem wodz�cy 20 po faluj�cych na parkiecie sukniach, po migawkowo ods�anianych w pl�sach i obrotach n��tach, po dekoltach uchylaj�cych w sk�onie tajemnice p�okr�g�ych cieni; m�odzie�cy ci, udr�czeni na�ogiem onanizmu, wychylali kolejne kufle dla kura�u i koordynacji zmys��w, c�, kiedy wci�� nie mogli oderwa� si� od swych siedzisk i poprosi� kt�rej� z panien, cho�by najbrzydszej na pocz�tek, do ta�ca. Gin�li wi�c kolejno w �nie pijackim albo oddawali si� rozmowom w obr�bie w�asnej p�ci, usi�uj�c wsp�lnie ul�y� kompleksom. Matka starego K. wypatrzy�a w ko�cu m�odzie�ca, kt�ry mimo niez�omnej pozycji podsciennej nie si�ga� do kieliszka ani te� do rozmowy; m�odzie�ca, kt�ry w absolutnej samotno�ci spoziera� trze�wym, wyrazistym wzrokiem na pl�saj�ce pary, a te� i na akurat nieporwane w tan pannice; wzrokiem, kt�ry b�aga� o lito��, bo cho� ch�opak mia� proporcje szlachetne, cierpia� na t� przypad�o��, i� by� absolutnie niezauwa�alny, nale�a� do tych, kt�rych si� potr�ca na ulicy i nie zwraca uwagi nawet wtedy, kiedy si� za nami ogl�daj� i wrzeszcz�, �e mo�na by chocia� przeprosi�. M�odzieniec mia� wypisan� na twarzy kronik� kl�sk mi�osnych, co nadawa�o jej wyraz desperacji; wydawa�o si� wr�cz, �e lada moment zdob�dzie si� na gwa�towny akt natychmiastowych o�wiadczyn wobec niewiasty uznanej za najmniej wymagaj�c� i ugrz�nie w tragicznym ma��e�stwie do ko�ca swych dni (bo �e by� z tych, co to si� nie rozwodz�, te� si� wiedzia�o po pierwszym wejrzeniu). Ow� matka starego K. uprzedzi�a nieopatrzny ruch m�odzie�ca i osobi�cie prosz�c go do ta�ca, sama znalaz�a sobie m�a. 22 Ojciec starego K. marzy� o d�bowej trumnie, bo mia� w pami�ci swojego dziadka Alfonsa. Najstarsi cz�onkowie rodziny byli w wieku p�nych dzieci Alfonsa, nikt tak naprawd� nie zna� jego metryki; wszystkie dzieci, ich dzieci i dzieci ich dzieci uwielbia�y siada� mu na kolanach, szarpa� za siwe k�aki i pyta�: - Starzik, pszajesz mi? A dziadek Alfons niezmiennie potwierdza�, �e pszaje, i nigdy nie pomyli� �adnego z imion, cho� wiele ju� si� powtarza�o. Dziadek Alfons by� prza�ny mimo domniemanej osiemdziesi�tki na karku, postaw� mia� wyprostowan�, r�k� ci�k� i - cho� wielu jego potomk�w wola�oby, �eby wreszcie zdziwacza�, �eby mo�na by�o przesta� liczy� si� z jego osob� - podczas ka�dej z rodzinnych uroczysto�ci to on skupia� na sobie najwi�cej uwagi; wszystkie synowe szepta�y na ucho swym m�om: - Ojciec to si� trzyma, a ty, stary flaku? Doprowadza�y ich tym do sza�u, ale �aden nie �mia� spojrze� na niego krzywym okiem, dziadek Alfons jednym spojrzeniem potrafi� rozbroi� kobiet�, dziecko, ale te� r�wnie �atwo umia� przygwo�dzi� kt�rego� ze swych potomk�w do krzes�a, tak �e si� bano nawet powierci�, ul�y� ko�cistym po�ladkom, obola�ym od twardego siedzenia, bano si�, bo on m�g�by popatrze� karc�co, wzgardliwie i dorzuci�: - Co to za jakie� wynokwianie przy stole, jo sie pytom, czy kto� sam mo glizdy w rzyci? Ojciec starego K. by� jednym z najukocha�szych potomk�w dziadka Alfonsa, mia� go za olbrzyma, co to wojn� by wygra� w pojedynk�, gdyby jej do�y�, tak zawsze powtarza� staremu K. i jego rodze�stwu. - Szkoda, �e dziadek Alfons wojny nie do�y�, ju� by on na pewno wymy�li� co� takiego, �e nas by nawet nie lizn�a ta wojna, och, kto wie, czy w og�le by wybuch�a, gdyby dziadek �y�, a ju� na pewno sko�czy�aby si� w�a�ciwie jeszcze przed wybuchem. Ojciec starego K., kiedy si� jako dziecko licytowa� na podw�rku z dzie�mi s�siad�w, czyj dziadek jest lepszy i dlaczego, ostatecznie zawsze ko�czy� na tym, �e dziadek Alfons to ca�e drzewa wyrywa na ognisko jedn� r�k�, a z ga��zi robi sobie wyka�aczki, i nikt nie protestowa�, bo o Alfonsie chodzi�y s�uchy nawet po domach s�siad�w. Chodzi�y s�uchy, �e jest tak stary, 24 bo �mier� si� go boi; nie mo�e go zaj�� od ty�u, bo Alfons ma oczy dooko�a g�owy, nie mo�e go dopa�� we �nie, bo Alfons �pi tylko w po�owie -kiedy �pi lewa strona, prawa czuwa, i odwrotnie. �mier� si� go ba�a do sp�ki ze staro�ci�, bo Alfonsa nigdy nie nadgryz� czerw choroby, cho� w jego ogrodzie zd��y�y poumiera� drzewa posadzone na cze�� jego narodzin. Alfons mieszka� w chatce na dalekich przedmie�ciach, nikt tam do niego nie zagl�da�, sam zawsze pojawia� si�, kiedy zechcia�, pewnie wstyd mu by�o go�ci� kogokolwiek w tym surowym domku z warsztatem stolarskim. Nikt wi�c nie wiedzia�, �e od dwudziestu lat dziadek Alfons sypia w trumnie d�bowej, kt�r� sam sobie wyrze�bi�, bo nie chcia� sprawia� k�opotu rodzinie, a i domy�la� si� pewnie, �e zanim si� ci jego krewni zorientuj�, zanim przyjad� sprawdzi�, czemu si� przesta� pokazywa�, pewnie zd��y wgni� w pod�og�. A tak, kiedy kostucha go we �nie dopadnie, to ju� w trumnie, no i b�dzie chyba na tyle grzeczna, �e da mu jeszcze ten ostatni oddech, �eby si� m�g� wesprze� na r�kach i zamkn�� wieko na wieki. Tylko �e �mier� dopiero sama zaproszona odwa�y�a si� przyj�� po Alfonsa, kiedy poszed� sprawdzi�, czy �tyn kinoaparat richtich ty�a wort, wiela �o nim godajom". Pojecha� do miasta na kronik� i zobaczy� papie�a, bo akurat by�y jakie� watyka�skie fragmenty wy�wietlane. A dziadek Alfons wielekro� powtarza�: -Jo by chcio� jesce ino zoboczy� papiy�a i mog� umrzy�... No to �mier� go z�apa�a za s�owo i przytrzyma�a, zbyt mocno, by m�g� zaprotestowa�, i poprowadzi�a go do ta�ca, w tango bia�e i zimne jak ko��. 26 Ojciec starego K. miewa� braci. �adnych si�str - dobrali si� z matk� starego K. niechc�cy ca�kiem symetrycznie. Ojciec starego K. miewa� braci, z r�nych przyczyn bowiem �mier� przerzedza�a ich szeregi, mimo usilnych zabieg�w obojga rodzic�w, by nad��y� w regenerowaniu populacji. Szkarlatyna, gar z wrz�tkiem, potem dwukrotnie Wehrmacht rekwirowa� m�odszych K. na wieczysty u�ytek kostuchy, tako� jedynie ojciec starego K. i jeden brat - zwany Lolkiem - przed�u�yli ga��� rodow� w Rzeczpospolitej Ludowej. Lolek pracowa� jako piel�gniarz w szpitalu psychiatrycznym; rodzina gdzie� wyczyta�a, �e w ten spos�b nabywa si� trzy procent wariactwa rocznie, i z roku na rok nieznacznie rozlu�nia�a kontakty z Lolkiem. Stary K. jako dziecko go uwielbia�, bo Lolek swoim zachowaniem najd�u�ej z wszystkich doros�ych dotrzymywa� obietnicy �wiata jako bezkresnego placu zabaw. Kiedy jeste�my dzie�mi, wszyscy doro�li w swoich infantylnych, sepleni�cych, ciumkaj�cych adoracjach daj� nam do zrozumienia, �e �wiat si� sk�ada wy��cznie z dzieci, my za� jeste�my tego� �wiata �bozie m�j-bozie jakie to �li�ne" p�pkiem. Ledwie zd��ymy wzi�� to oszustwo za dobr� monet�, nagle powa�niej�, przestaj� si� wyg�upia� i maj� do nas pretensje, �e sami przesta� nie chcemy. Kiedy�my zasmakowali pierwszego na�ladownictwa, ju� nas �ajaj� i daj� nowy przyk�ad, jak�e odmienny i nieatrakcyjny. W�r�d tych nieodwo�alnie zestarza�ych manekin�w naj�atwiej wi�c o autorytet temu, kto sw�j majestat wieku wa�y lekce, kto dotrzymuje nam pola pod sto�em na rodzinnej imprezie, kiedy patrzymy na obmawiaj�ce swych w�a�cicieli stopy, kto z nami w pi�k� kopie mimo b�ota i deszczu, kto umie przedrze�nia� siebie samego. Taki by� dla starego K. wujcio Lolcio, kt�ry zmar� po dwudziestu pi�ciu latach pracy w wariatkowie jako siedemdziesi�ciopi�cioprocentowy szajbus (wed�ug oblicze� rodziny K.). Jednak stary K. pod kuratel� swojej matki dor�s� nader szybko - i to Lolcio poczu� si� porzucony przez kompana zabaw, kt�ry przecie� przysi�ga� mu dozgonn� wierno�� w zamian za potajemne wprowadzenie na oddzia�. Stary K. zd��y� jako dziecko zobaczy� podopiecznych Lolka, ca�kiem zreszt� potulnych od barbituran�w, sennie wykonuj�cych prace ogrodowe na terenie szpitala, i nie m�g� si� nadziwi�, jak to mo�liwe, �eby prawdziwi wariaci byli tacy grzeczni. 29 Lolcio mu wyt�umaczy�, �e �oni tylko udaj�", a wtedy stary K. dopiero si� przerazi�, bo zrozumia�, �e skoro wariat mo�e tak dobrze udawa� grzecznego, to ka�dy mo�e by� wariatem, i zasia�a si� w nim na zawsze nieufno��: zaocznie podejrzeniem ogarnia� wszystkich, tak na wszelki wypadek, za najdrobniejsze odchylenie od normy, kt�r� sam wyznacza�. Po �mierci Lolcia rodzina ju� bezpiecznie mog�a si� stawi� na pogrzebie, spokojna o to, �e si� �adna nieodpowiedzialno�� nie przytrafi; wszyscy K. mogli wreszcie zachowa� pe�n� powag� w obecno�ci Lolcia, on sam nie m�g� im w tym ju� przeszkodzi�, poprzez �mier� sta� si� na powr�t cz�onkiem rodziny w pe�nym prawie, �mier� go udekorowa�a Orderem Zaci�ni�tych Ust, najmilej widzianym zaszczytem w tej rodzinie. A potem, kiedy porz�dkowano jego mieszkanie, stary K. znalaz� w kredensie wujka dzie�o jego �ycia. Lolek pisa� przez lata powie��, kt�rej narracja mia�a jak najwierniej odtwarza� psychik� szale�ca; stary K. znalaz� kolejne stosy papier�w, znacz�ce etapy pracy nad ksi��k� - Lolcio wci�� udoskonala� ten wariacki strumie� �wiadomo�ci na podstawie swoich zawodowych obserwacji, poprawia� i uwiarygodnia�, tym samym odzieraj�c z logiki, a kiedy ju� uzna� po �wier�wieczu, �e dzie�o jest gotowe, �e uda�o mu si� napisa� ksi��k�, w kt�rej z idealn� precyzj� imitowa� prac� chorego umys�u, wys�a� j� do wydawnictwa. Ze streszczenia, kt�re sobie Lolcio naszkicowa�, wynika�o, �e chcia� opowiedzie� histori� wojenn�. O m�czy�nie, kt�ry sobie ubrda�, �e bez jego wiedzy w piwnicy ukrywa si� �ydowska rodzina, bo w nim si� wyrzuty sumienia gryz�y ze strachem. Jego �ydowski przyjaciel kt�rego� dnia zapuka� do drzwi z �on� i c�rkami; sta� w tych drzwiach otwartych i nie musia� nawet nic m�wi�, bo jego wielkie oczy m�wi�y, bo wszystko m�wi�y jego wielkie oczy, bo w drzwiach sta� strach ubrany w brudny prochowiec, bo za plecami strachu sta�y jego konsekwencje, sta�a jego wielokrotno��. M�czyzna - bohater Lolcia - patrz�c w oczy strachu, pomy�la�, �e w tej w�a�nie chwili musi podj�� decyzj�, kt�ra zawa�y na ca�ym jego �yciu, ale nie by� przygotowany na podj�cie takiej decyzji w niedziel� po �niadaniu, jeszcze w kapciach, jeszcze z niedopit� kaw� i psem na spacer niewyprowadzonym, nie by� przygotowany na takie oczy, sta� wi�c i ba� si�; patrz�c na c�rki �yda, my�la� o swoich synach i o kawie, i o psie, i o mszy niedzielnej, i spacerze popo�udniowym, i zrozumia� nagle, �e cokolwiek zrobi, jakkolwiek si� teraz zachowa, 30 nigdy ju� nic nie b�dzie takie samo; czy zamknie drzwi przed nosem tego milcz�cego cz�owieka, czy te� wpu�ci go do domu, by ratowa� cudze istnienie i narazi� swoje -jego �ycie zmieni si� ju� na zawsze, jego oczy zmieni� si� ju� na zawsze i b�d� takie same jak te oczy �ydowskie. I sta� tak, chc�c zatrzyma� czas na jak najd�u�ej, sta� tak z niedopit� kaw� w r�ku, podzwani�j�c� z lekka o spodek, bo d�o� mu dr�a�a, im d�u�ej stali tak z �ydem twarz� w twarz, tym g�o�niej podzwania�a o spodek fili�anka i przypomina�a niezno�nie, �e to �ycie, nie fotografia, �e czas p�ynie. I bohater Lolcia spu�ci� wzrok, zamkn�� drzwi przed tamt� twarz�, przed tamtymi twarzami z ty�u, a potem zaryglowa� zamki, a potem, wchodz�c stopie� po stopniu na pi�terko, do mieszkania, z kt�rego uchylonych drzwi wyp�ywa�o nieub�aganie niedzielne ciep�o, przypomnia� sobie, �e kawa ju� niemal wystyg�a. W�a�nie wtedy, kiedy wypu�ci� z r�k fili�ank� ze spodkiem, kiedy ze stoickim spokojem, a nawet satysfakcj� patrzy� i s�ucha�, jak si� porcelana o marmur rozbija na drobiny, w�a�nie wtedy w drzwiach mieszkania stan�a �ona i zapyta�a, co si� sta�o, a on, bohater Lolcia, zrozumia�, �e nigdy jej, �e nigdy nikomu na to pytanie nie b�dzie m�g� odpowiedzie�. Odt�d strach konsekwentnie zacz�� odbiera� mu zmys�y, schodzi� do piwnicy po kilkadziesi�t razy w dzie� i noc, �eby sprawdzi�, czy si� nikt w piwnicy nie ukrywa, podejrzewa� �on�, a nawet dzieci, �e w tajemnicy przed nim chowaj� �yd�w, od tego strachu kaza� rodzinie spa� w ubraniu, w butach, �eby w ka�dej chwili byli gotowi do ucieczki, gdyby si� wyda�o, gdyby s�siedzi donie�li (�tyn pieron mo �yd�w"), gdyby pod dom zajecha�o gestapo; przekonywa� tak usilnie, �e przez dwa lata si� nie rozbierali do snu. W ko�cu zamkn�� ich w domu, przestali si� pokazywa�, wychodzi�, wszystkie okna i drzwi by�y zaryglowane z powodu jego urojenia, z powodu jego strachu, oni tam w �rodku prze�yli sw�j koszmar gorszy od wojny, zamkni�ci z tymi jego oczami. Wiedzieli, �e nie mog� go umie�ci� w zak�adzie, bo Niemcy pacyfikowali domy wariat�w (Lolcio o tym wiedzia� najlepiej, �e w szpitalu psychiatrycznym w czasie wojny mo�na si� znacznie szybciej nabawi� wysokoprocentowego szale�stwa), wi�c �eby mu ocali� �ycie, siedzieli tam w zamkni�ciu miesi�cami, jedli tylko zapasy. Taka pokr�tce mia�a by� historia wariata opowiedziana przez niego samego pi�rem Lolcia, w kt�rego papierach stary K. znalaz� r�wnie� oficjaln� odpowied� wydawnictwa. Odmow� wyt�umaczono ca�kowit� nieczytelno�ci� utworu, 32 a nawet pozwolono sobie wple�� sarkazm, �e chodzi raczej o nie-poczytalno��, �e to zupe�ny be�kot, prawd� m�wi�c, i nikt przy zdrowych zmys�ach nie przebrnie cho�by przez dwie strony. Stary K. nigdy si� nie dowiedzia�, czy Lolek potraktowa� to jako �yciow� kl�sk�, czy jako ostateczny dow�d na skuteczno�� swojej empatii. O swoich niedosz�ych stryjach-wujach stary K. wiedzia� tyle, �e �pogin�li pomarli"; my�la� o nich przy okazji rodzinnych spotka� cmentarnych we Wszystkich �wi�tych, my�la� z tym nie przyjemnym poczuciem niepokoju, z jakim dziecko patrzy na gr�b innego dziecka, o kt�rym na domiar z�ych przeczu� doro�li m�wi�: �Po patrz, a to by� tw�j wujek, umar� m�odszy, ni� ty teraz jeste�"; stary K. by� tym zas�pionym malcem, w kt�rego oczach pe�ga�y �wiate�ka zniczy szarpane wiatrem; stary K. by� tym ch�opcem, kt�remu nie pozwala�o si� zapali� znicza, bo wiatr wieje i trzeba umie� zas�oni� zapa�k�, od tego s� doro�li m�czy�ni, stary K. mia� �adnie z�o�y� r�czki i modli� si� za dusz� niedosz�ych wujk�w, kt�rzy �pogin�li pomarli" wcze�niej, ni� ich �ycia zd��y�y si� ubra� w jak�� opowie��; niedoszli wujkowie starego K. istnieli ju� tylko w zdawkowych opo wie�ciach o ich �mierci, nikt nie pami�ta�, jak �yli, bo si� nie zd��yli na�y�, pami�tano tylko, jak umarli, szkarlatyna, gar z wrz�tkiem i Wehrmacht, i jeden tylko, najstarszy z niedosz�ych, zapad� w pami�� �yciem, o jednym tylko zawsze opowiada� staremu K. jego ojciec podczas cmentarnych przemieszcze�, 35 przechadzek alejami, tylko �o tym wujku, co mia� by� malarzem", stary K. wys�uchiwa� opowie�ci, uprzednio dok�adaj�c swoj� �wieczk� do g�stwiny �wiec zapalonych pod krzy�em cmentarnym za dusze niepogrzebane, za dusze zaginione, za dusze niepo�egnane; to by�a �wieczka, do kt�rej ma�y stary K. mia� prawo, �wieczka za niedosz�ego wujka Gucia, kt�ry mia� by� malarzem. Gucio by� nieuleczalnym melancholikiem; gdyby nie �yczliwo�� i refleks najbli�szych, zamiast mierzy� si� z w�asnym talentem, sta�by si� zapewne na�ogowym samob�jc�. Szko�y poko�czy� od niechcenia, niejako mimochodem, z dyplomami i wyr�nieniami, kt�re najcz�ciej gubi�, odwiedzaj�c szynki na drodze do domu, jak przysta�o na m�odzie�ca n�kanego wylewami czarnej ��ci, pi� bowiem ju� w latach licealnych, du�o i smutno; kompania birbant�w zniech�ci�a si� do�� szybko do jego towarzystwa, bo zawsze po pijaku gada� o �mierci, Gucio oddawa� si� tedy swoim nastrojom ju� wy��cznie samotnie. W domu rodzinnym traktowano go z uznaniem dla jego zdolno�ci, ale te� ze �wiadomo�ci�, �e reprezentowa� rodziny w �adnej mierze nie powinien, �e lepiej da� mu zawczasu spok�j podczas �wi�t i uroczysto�ci, bo przy stole b�dzie siedzia� w nieprzejednanym milczeniu, dolewaj�c sobie czerwonego wina, p�ki butelka nie wyschnie, a wtedy wstanie od sto�u i p�jdzie bez po�egnania do swojej celi (tak nazywa� sw�j pokoik domowy) rozmy�la� o przemijaniu. Kiedy Gucio poinformowa� rodzin�, �e dosta� si� na Akademi� i wyje�d�a pobiera� nauki malarskie, rodzina odetchn�a z ulg�, ale i zaskoczeniem, wszyscy bowiem zd��yli pogodzi� si� z my�l� o jego nieuchronnym nowicjacie, ciotki, wujkowie powtarzali niezmiennie: - Taki wra�liwy to w dzisiejszych czasach albo zwariuje, albo p�jdzie do klasztoru. Wyjecha� wi�c Gucio do wielkiego �wiata, rodziny kosztami nie obci��aj�c w �adnej mierze, bo natychmiast zdoby� sobie estym� profesor�w i stosowne stypendium; z rzadka pisywa� wym�czone listy, w kt�rych czujne oko matki mi�dzy kurtuazyjnymi wersami, w dr��cej linii pisma, w bardziej, ni� zwykle pochylonych literach, dostrzega�o niezwykle intensywne napady melancholii, kt�rych Gucio musia� doznawa� i ratuj�c si� wtedy na wszelkie sposoby, zapewne chwyta� si� i tego, jakim by� list do rodziny. W istocie Gucio �adnej rado�ci w sztuce nie odnalaz�, bo mimo dostrze�onego i pilnowanego talentu, 36 nie przesta� by� samotny, a l�ki �miertelne nawiedza�y go od czasu po�wi�cenia si� sztuce coraz cz�ciej. �Po co to wszystko?" - pyta� Gucio, gruntuj�c p��tna, �Dla kogo to wszystko?" - zapytywa� si� w duchu, przygotowuj�c blejtramy, �Ku czemu to wszystko ma zmierza�?" - zadawa� sobie pytanie, wykonuj�c laserunek. Zbieranie najwy�szych not za kolejne obrazy budzi�o rosn�c� niech�� jego konkurent�w; z racji samotniczego usposobienia nie zauwa�y� nawet, �e od pewnego czasu nie tyle odmawia udzia�u w �imprezach integracyjnych", co nie jest na nie w og�le zapraszany. Profesorowie powtarzali: - Musi pan zawsze pami�ta� o pasji; bez pasji nie ma sztuki; sztuki nie ma bez ryzyka; trzeba w sobie wyostrza� zmys�y, piel�gnowa� nerw, sza�, dba� o to, �eby si� wznie�� ponad �ycie, gdzie� tam na granicy ob��du wy�apywa� to, co stanowi esencj�, to, co stanowi o dziele, a potem wraca� - balansowa� i wraca�; musi pan zawsze pami�ta�, �e w sztuce nie ma spokoju, jako artysta spokoju pan nie zazna nigdy, a wyrzec si� �wi�tej sztuki dla powszedniego spokoju jest zbrodni�. Ale dla Gucia nie by�o niczego bardziej �wi�tego ni� spok�j i nic go nie nu�y�o swoj� powszednio�ci� tak bardzo jak malarstwo; zbyt �atwo Gucio osi�gn�� mistrzostwo warsztatu, zbyt szybko, by m�c uzna� to za efekt w�asnej pracowito�ci - ale te� okaza�o si�, �e tam, gdzie warsztat trzeba zasili� pasj�, tam, gdzie trzeba si� odda� natchnieniu, Gucio napotyka� nieprzebyty mur, znajdowa� tylko l�k, zniech�cenie i melancholi�. Obdarzony sporym kredytem zaufania przez swych mecenas�w, narazi� jednak ich cierpliwo�� na szwank, bo ostatecznie i oni zrozumieli, �e Gucio mo�e i jest poj�tnym i zdolnym malarzem, ale te� panicznie boi si� by� artyst�. Kiedy poczu�, �e ten dot�d najtwardszy grunt, po kt�rym st�pa�, zaczyna mu mi�kn�� pod stopami; kiedy przeczu�, �e naczelne usprawiedliwienie w�asnego istnienia, jakiego dot�d u�ywa�, traci na wa�no�ci, Gucio wpad� w depresj�, zabra� wszystkie swoje p��tna, spakowa� si� i najbli�szym poci�giem wr�ci� do domu. Obrazy wyl�dowa�y w domowej piwniczce, a Gucio w obj�ciach nerwicy wysokiej klasy-najintensywniejsze fobie wzi�y si� pod r�ce i otoczy�y Gucia szczelnie, nie pozwalaj�c mu je��, spa�, wychodzi� z domu, do tego rozbuchana hipochondria kaza�a mu umiera� ka�dego dnia na inn� z chor�b. Matka za�amywa�a r�ce, ojciec kr�ci� m�ynki palcami, a m�odsi bracia nas�uchiwali przez dziurk� od klucza w drzwiach pokoju Gucia martwej ciszy, w kt�rej si� pogr��a�. 38 W ko�cu ojciec wpad� na pomys�, �eby Guciowi prac� znale��. - Przecie� ch�opak nieg�upi, papiery ma, marnowa� mu si� nie pozwol�! Jedyn� posad�, kt�r� dora�nie zdo�a� wynegocjowa� dla syna, by�a n�dznie op�acana namiastka pracy umys�owej: Gucio mia� czuwa� w bibliotece nad archiwum - obros�ymi kurzem skoroszytami, z kt�rych prawie nigdy nikt nie korzysta�; archiwum mie�ci�o si� w suterenie gmachu biblioteki, Gucio wi�c mia� mo�liwo�� utrwalenia �abiej perspektywy, z kt�rej przysz�o mu postrzega� �wiat. Ka�dego dnia po osiem godzin podpiera� g�ow� na d�oni i ogl�da� ludzkie nogi wydeptuj�ce trotuar; ludzie ko�czyli si� na kolanach, czasem tylko jakie� ma�oletnie dziecko zdo�a�o obrzuci� Gucia ponurym w�zkowym spojrzeniem. Gucio przyj�� swoje nowe przeznaczenie z autystyczn� oboj�tno�ci�, tako� wykonywa� obowi�zki, z wolna u�wiadamiaj�c sobie, �e oto niepostrze�enie odnalaz� wyt�skniony �wi�ty spok�j, �e oto na koszt pa�stwa mo�e oddawa� si� melancholii i nikt ju� nie ka�e mu szuka� w sobie pasji, nikt go nie prowokuje do szale�stwa, nie podjudza do ryzyka, �adnych ju� wyzwa�, �adnych powo�a�, wreszcie mo�e sobie po prostu by� nikim i po nic. A jednak Gucio wci�� czu�, �e czerw acedii nie przestanie pe�za� w jego �y�ach, p�ki nie znajdzie si� kto�, z kim b�dzie mo�na �ycie podzieli�, pospo�u op�aca� za �ycie haracz, sw�j spok�j wsp�lnie �wi�ci�, wsp�lnej pami�ci o �wi�ceniu dni powszednich si� oddawa�. J�� Gucio czerpa� korzy�� niespodzian� z podziemnego punktu obserwacyjnego, zw�aszcza gdy nadchodzi�y miesi�ce letnie i przechodzi�y nad nim nogi �e�skie; Gucio dokonywa� ca�ymi godzinami skrupulatnego przegl�du damskich d�br doczesnych, z racji mody �wczesnej skrz�tnie schowanych przed m�skim okiem pod sp�dnicami a� po �ydki, a cz�sto a� po kostki - tak, ale rzecz jasna przed okiem usytuowanym, by tak rzec, na przewidywalnym poziomie, okiem przechodnia, a nie podgl�dacza. Gucio obserwowa� i katalogowa� nogi przechodz�ce za oknem, za�o�y� sobie zeszycik, w kt�rym odnotowywa� te najzgrabniejsze, schludnie opo�czoszone i osp�dniczone, te, kt�re przechodz� nad nim regularnie o tej samej porze (co �wiadczy�o, �e w�a�cicielka n�g ma sta�� posad�), te, kt�re zawsze st�paj� samotnie, bez towarzystwa n�g m�skich, jak r�wnie� bez okoliczno�ci w�zkowych, a kiedy ju� drog� selekcji wyodr�bni� w kajeciku obserwatorskim nogi najw�a�ciwsze, postanowi�, �e si� z nimi niezw�ocznie o�eni, bez wzgl�du na to, kim jest kobieta - 40 na podstawie chodu, na podstawie postawy, na podstawie tego, co widzia� z sutereny, Gucio nabra� pewno�ci, �e chce, by te nogi go oplata�y ka�dej nocy ju� do ko�ca �ycia, nabra� pewno�ci, �e nie tylko �wi�tego, ale najzwyklejszego spokoju nie zazna, je�li nie posi�dzie tej w�a�nie kobiety, je�li nie zap�odni jej i nie wychowa z ni� dziecka, i nie wyremontuje dla niej mieszkania, i nie pomo�e w tysi�cu obiad�w, i nie nas�ucha si� tego stukotu obcas�w zmierzaj�cych do ich domu i brz�ku klucza, i szelestu zdejmowanego p�aszcza, i nie us�yszy tysi�c razy z jej ust �kochanie, kochany, m�j ukochany Gustawie". Ow� Gucio wyczeka� stosownej chwili, wychyn�� ze swych podziemi, stan�� na drodze n�g przez si� wybranych, podni�s� wzrok, zobaczy� zdziwion� twarz dziewcz�c� i zakocha� si� bez pami�ci. Cho� Gucio kipia� nami�tno�ci�, uwiedzenie wybranki nie by�o zadaniem prostym, bo dziewcz� okaza�o si� nadspodziewanie m�ode, przez co nad wyraz p�ochliwe i obwarowane opiek� rodzicielsk�. Rodzice kszta�cili c�rk� w j�zykach, przeczuwaj�c, �e w niepewnych czasach nic si� nie zmienia tak cz�sto jak j�zyk urz�dowy. Zaakceptowali Gucia szybciej ni� c�rka, powiadali: �Oj, cera, dobrze� ty trafiy�a, gryfny karlus, dobro robota, nosz synek, ale po polsku umi; ty potrafisz szprecha� po szwabsku, �on potrafi m�wi�, a goda�, jak trzeba, �oba bydziecie umieli, jak znocie trzi rozmaite godki, to se poradzicie na tym �l�sku, choby sam bele kto prziszo� zamacha� pistoulom"), ale zdoby� j� konsekwencj�, uporem, mo�na by rzec, �e z czasem uciu�a� jej przychylno��, a potem uczucie. I posiad�, po�lubi�, zap�odni�. I zapad� w drzemk� ma��e�skiego stad�a, zapad� w mi�kki fotel, w ciep�e pantofle, w zapachy kuchenne, w remonciki domowe, w zbo�ne nami�tno�ci wieczorne, a potem obowi�zki ojcowskie, wreszcie uczestniczy� w rodzinnych uroczysto�ciach, wreszcie wyzby� si� l�k�w, wreszcie, nareszcie, tego... szcz�cie... pomalutku, dzie� po dniu... czego jeszcze trzeba cz�owiekowi... mo�e tylko (z czasem przysz�a i ta my�l), mo�e tylko tego, �eby sobie czasem odrobink� pomalowa�, teraz ju� przecie� m�g� Gucio to robi� bez presji, teraz m�g� odkurzy� swoje stare p��tna, przyjrze� si� im, pochwali� �onie i od czasu do czasu popracowa� nad jakim� nowym obrazkiem, ot tak, bez zobowi�za�, bez obietnic. Tyle �e �ona z nieufno�ci� przyj�a zwyczaj Gustawa (nigdy nie zdrabnia�a jego imienia, jej m�� wymaga� powagi, by� przecie� g�ow� rodziny, �Gucio" pasowa�oby co najwy�ej do rodzinnego p�g��wka): 42 - Gustawie, ty malujesz... - m�wi�a niby to �yczliwie, niby to zadowolona z tajemnych talent�w ma��onka, ale w gruncie rzeczy do�� zaniepokojona obrotem rzeczy. Ow� Gucio malowa� sobie z rzadka w domu, cho� �ona proszona do gabineciku celem oceny nowego dzie�a raczej sk�onna by�a utyskiwa� na to, �e �farba znowu nakapana na pod�odze, kto widzia� tak flejtuszy� w mieszkaniu", ni� rzetelnie si� wypowiedzie� o obrazie; patrzy�a na tw�rczo�� Gustawa beznami�tnie, kiwaj�c g�ow� z udawan� aprobat�, �eby m�a nie zasmuci�, ale te� coraz cz�ciej podejmuj�c pr�by monotonnych uwag krytycznych: - Ale czemu to takie smutne, takie jakie� mroczne te obrazy malujesz, nawet tego nie mo�na powiesi� u nas, bo si� dziecko przestraszy; ja wiem, to jest dobre, ale nie m�g�by� raz czego� �adnego namalowa�, cho�by m�j portret albo c�reczki naszej... Gucio nie m�g�; chcia�, ale nie m�g�, bo w g��bi duszy wci�� pobrzmiewa� mu marsz �a�obny, o kt�rym dowiadywa� si� w�a�nie poprzez swoj� sztuk�; w�a�nie teraz, kiedy pe�en by� afirmacji, nie potrafi� jej wyrazi� p�dzlem, jego p��tna wci�� pokrywa�y obrazy �mierci i cierpienia. Uzna� wi�c, �e czas sko�czy� z tym nawykiem, postanowi� sprzeda� raz na zawsze wszystko, co si� da, reszt� obraz�w rozda� znajomym i g��d manualny zaspokaja� majsterkowaniem. Ale kiedy przyszli kontrahenci, w�r�d kt�rych rozpozna� tak�e dawnych koleg�w ze studi�w, kiedy z podziwem ogl�dali jego obrazy i nie chc�c wprost wyrazi� swojego uznania, j�li si� spiera� o cen� na stanowczo zani�onym poziomie, �ona stan�a w obronie Gustawa: - Do�� mi tego targowania, to jest sztuka! Wi�cej ona warta ni� wy wszyscy razem i wasze portfeliki! Wynocha mi z domu! Gucio po tej interwencji poczu�, �e oto zdoby� ostatni ju� stopie� �yciowego komfortu, znajduj�c w osobie �ony wiernego i stanowczego alianta; poj��, �e z ni� nie zginie, �e teraz ju� niczym si� przejmowa� nie musi, teraz tylko mo�e patrze� z fotela, jak c�reczka si� uczy chodzi�, jak �ona si� krz�ta po domu, jak zgrabnie omiata wzrokiem pokoje, zauwa�aj�c najdrobniejsze nawet pomarszczenia dywanu, najmniejsze plamy na obrusach, nier�wno�ci fa�d firan, patrzy� z fotela i czu�, �e szcz�cie polega na tym w�a�nie, �eby si� w �yciu raz na zawsze poczu� bezpiecznie, �eby si� znale�� w punkcie, kt�ry ju� nie wymaga podj�cia �adnego ryzyka, �eby sobie znale�� schron przed �wiatem, a zw�aszcza przed sob� samym - a trzeba przyzna�, 44 �e �ona chroni�a Gustawa przed Guciem wyj�tkowo skutecznie. No i w�a�nie wtedy ta wojna: - To nas nie dotyczy, to si� przetoczy bokiem ten Wehrmacht: - Wiem, �e bior� �l�zak�w, ale przecie� g�wniarzy ten werbunek: - Das ist Milsverstandnis, ich habe ein Kind, ich habe gute Ausbildung! No czy on mnie nie rozumie? te koszary: Pisz� do ciebie, kochanie, z nadziej�, �e uda ci si� niebawem wyja�ni� to nieporozumienie, na razie stacjonujemy... te koszmary: - Dobra, chopcy, jak za� byda ryco� po nocy, to mie lekko szturchnijcie, ale mie nie du�cie, pierony, zyg�wkiem! ten wymarsz: - Przecie� te skurwysyny maj� nas za mi�so armatnie, swoich by tam nie pos�ali... ten okop: - Pod Twoj� obron� uciekamy si�, �wi�ta Bo�a Rodzicielko... ten szturm: (Mia�em malowa� biegiem biegiem mia�em mie� spok�j skokami skokami mia�em u�o�one �ycie schyli� si� schyli� Bo�e daruj mi jeszcze tym razem mi daruj oj wal� teraz dopiero wal� w nas byle do leja schowa� si� w leju nigdy nie trafi drugi raz w to samo miejsce...) i wreszcie ten lej: (...przeczeka� przeczeka� przeczeka� to tylko jak burza jak si� dobrze cz�owiek schowa piorun go nie trafi oj wal� mamo m�dl si� za mnie mamo tato m�dlcie si� teraz za mnie ojezus Maria nic nie s�ysz� przecie� ja chorowa�em przecie� si� leczy�em przecie� tacy jak ja im wojny nie wygraj� nic nie s�ysz� o Jezu krew mi leci z uszu przecie� normalnie z uszu nie leci co� mi si� sta�o nie czuj� nie s�ysz� nie chc� w tym mundurze nie chc� umiera� w niemieckim mundurze zdj�� zdj�� zdj��... nie czuj�... moja krew... taka ciemna... mamo... m�dl si�... teraz ) Stary K. ka�dego roku dostawia� �wieczk� Gucia pod krzy�em cmentarnym, w to zbiorowisko p�omyk�w, takie przyjemnie ciep�e jak ognisko, i kiedy s�ysza� zza plec�w, �e ju� trzeba i�� w t� listopadow� �nie�n� m�awk�, modli� si� za Gucia do jego patrona, modli� si� za jego zaginion� dusz� do �wi�tego Spokoju i obiecywa�, 46 �e sobie wybierze takie imi� na bierzmowaniu, je�li tylko �wi�ty Spok�j b�dzie nad nim czuwa� baczniej ni� nad Guciem, najstarszym z niedosz�ych wujk�w. Ojciec starego K. ba� si�, �e i jego wojna rozdepcze. Ale liczy� na to, �e jak ka�da zawierucha, wojna niszczy chaotycznie, bez�adnie, zrywa dachy z dom�w, obok kt�rych pozostawia nietkni�te gospodarstwa, i mo�e w�a�nie jego oszcz�dzi. Ojciec starego K. z racji swego zawodu ba� si� wojny szczeg�lnie, bo rujnowa�a to, co stawia�; ojciec starego K. jako tak zwany budowniczy na d�ugo przed wojn� mia� koszmarne sny o gruzowiskach na miejscu stawianych przez siebie dom�w, to by�a jego nieuleczalna choroba, rak sn�w, ka�dej nocy wrzaski, pot, zrywania si� do pozycji siedz�cej z ko�ataniem serca; nawet �ona nie mog�a temu zaradzi�, z czasem wyprowadzi�a si� do pokoju dzieci, powo�uj�c si� na to, �e nie mo�e ju� znie�� tych przebudze� w �rodku nocy, chce si� wreszcie m�c wysypia� jak normalni ludzie. Ojciec starego K. nadzorowa� pracownik�w z pedanteri�, dokonywa� dziesi�tek dodatkowych pomiar�w w gotowych budynkach, odwiedza� domy ju� dawno zamieszkane i wypytywa� lokator�w, czy aby na pewno nie zauwa�yli jakich� p�kni��, rys, przecie� pod spodem s� kopalnie, 49 zdarzaj� si� t�pni�cia, lepiej zawsze sprawdzi�, czy si� nic nie ukruszy�o, czasem wystarczy ma�a, ledwie zauwa�alna szpara, szczelinka w tynku, i od niej si� zaczyna katastrofa; wypytywa� ludzi z pasj� nadopieku�czej matki, a� z czasem stali si� dla niego opryskliwi, przyzwyczajeni, �e przychodzi raz na jaki� czas jak domokr��ca, ju� przez uchylone drzwi, nie czekaj�c na pytanie, zapewniali go, �e nic nie p�k�o, nic si� nie odchyli�o od pionu, dzi�kujemy panu za trosk�, do widzenia. A kiedy wybuch�a wojna, czeka� tylko, a� jego sen si� zi�ci, czeka�, a� dom po domu zacznie pada�, wyrzuca� sobie haniebny brak wyobra�ni, bo przecie� mo�na by�o wzmacnia� stropy piwnic, przystosowa� je do funkcji schron�w przeciwlotniczych, jak to mo�liwe, �e architekci w kraju, kt�ry powsta� na gruzach ledwie zako�czonej wojny, nie projektowali piwnic jako schron�w, jak to mo�liwe, �e ludzie po ka�dej sko�czonej wojnie natychmiast staj� si� tak bezmy�lnie pewni, �e to by�a ju� absolutnie ostatnia, �e nat�ok prze�ytych okropno�ci nie pozwoli ju� nikomu wywo�a� kolejnej wojny, jak to mo�liwe, �e ludzie w swej naiwno�ci nie widz�, �e nat�ok okropno�ci wywo�uje jeszcze wi�kszy nat�ok okropno�ci, �e wojna toczy si� bez ustanku w zatrutych duszach i �e te zatrute dusze za cel �ycia maj� rozprzestrzenienie wojny na wszystkich, za cel maj� zatrucie wszystkich. Ojciec starego K. najbardziej sobie wyrzuca� to, �e nawet we w�asnym domu zapomnia� o schronie przeciwlotniczym, wiedzia�, �e w razie nalotu nie b�d� mieli dok�d uciec, �e zbiegnie z �on� i dzie�mi do piwnicy i b�d� siedzie� przy kupie ziemniak�w, i b�d� patrze� na dr��ce s�oiki z kompotami, i b�d� nas�uchiwa� wybuch�w, a on b�dzie ich musia� pociesza� i uspokaja�, k�ami�c, �e przygotowa� piwnic�, kt�ra wszystko przetrzyma, b�dzie musia� m�wi� dzieciom, �eby si� nie ba�y, bo bombardowanie to tylko taka burza, kt�r� wywo�ali ludzie, a prawdopodobie�stwo trafienia bomby w dom jest niewiele wi�ksze od trafienia pioruna, b�dzie to musia� m�wi� g�osem spokojnym i wiarygodnym, wbrew sobie, wbrew swoim wyrzutom sumienia i samooskar�eniom o brak architektonicznej wyobra�ni. Ale wojna nie rozdepta�a ani jednego domu w okolicy, wszyscy mieszka�cy miasta okazali si� szcz�liwymi mieszka�cami terytorium natychmiast uznanego za odwiecznie niemieckie, wszyscy mieszka�cy regionu przy odrobinie woli okazali si� szcz�liwymi odwiecznymi Niemcami, mogli si� oczywi�cie sprzeciwia� temu stanowi rzeczy, mogli si� dobrowolnie pakowa� w tarapaty, 50 ale mieli ten komfort obcy wielu mniej szcz�liwym regionom kraju, �e ich dom�w nie burzono bez pytania, �e nawet je�li stawali si� obywatelami drugiej albo trzeciej kategorii, nawet je�li stawali si� mi�sem armatnim, nikt nie zdejmowa� im dach�w znad g�owy za pomoc� bomb; sny ojca starego K. wci�� nie znajdowa�y swojej jawnej analogii. Jedynym budynkiem w mie�cie, kt�ry uleg� ca�kowitemu unicestwieniu, bo gruzowisko natychmiast oczyszczono - w tym z nag�a odwiecznie niemieckim mie�cie dbano o odwieczny niemiecki porz�dek i czysto�� -jedynym tedy budynkiem, kt�ry zr�wnano z ziemi� tak, �eby nawet resztki wspomnienia o nim nie wala�y si� po ziemi, budynkiem zniszczonym nie z powietrza, ale z ziemi, precyzyjnie zainstalowanymi �adunkami wybuchowymi, zniszczonym z zachowaniem odwiecznej niemieckiej precyzji i efektywno�ci, by�a synagoga. Ale ojciec starego K. nigdy nie �ni� o ruinach synagogi, nie �ni� o ruinach �wi�ty�, jego koszmary nie by�y tak monumentalne, powiada� zawsze, �e ko�cio��w tak naprawd� �al najmniej, bo B�g nigdy nie jest bezdomny, ludzie zawsze mog� mie� msze polowe, a �al i strach wi��� si� z utrat� dachu nad g�ow�; ojciec starego K. �ni� o ruinach dom�w i ba� si�, �e kiedy� w�r�d nich znajdzie i swoj� ruin�, nie �ni� o budynkach znikaj�cych, nie �ni�o mu si� nawet, �e budynki mog� po prostu znika�, podobnie jak ludzie, jak t�umy ludzi, koszmary ojca starego K. nie by�y a� tak monumentalne, by dotyczy� dw�ch i p� tysi�ca mieszka�c�w miasta, kt�rzy znikaj� r�wnie nagle jak ich �wi�tynia, nie �ni�o mu si� nawet o tym, �e mo�na miasto oczy�ci� (z odwieczn� niemieck� precyzj�) z dwu i p� tysi�ca �yd�w, kt�rych nie uznano za obywateli trzeciej ani nawet czwartej kategorii, kt�rych w og�le nie uznano za obywateli; do ojca starego K. to nie dociera�o nawet przez sen. Wojna nie rozdepta�a domu, kt�ry ojciec starego K. zbudowa� dla swojej rodziny, nie rozdepta�a te� jego osobi�cie we frontowym leju, jak braci, ojciec starego