6779
Szczegóły |
Tytuł |
6779 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
6779 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 6779 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
6779 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
EDWARD BALCERZAN
POBYT
Tower Press 2000
Copyright by Tower Press, Gda�sk 2000
�wiat wt�acza si� w nas,
cokolwiek chcemy wydoby�.
Witold Wirpsza
I
KRWISTY
Atak furii nie powinien by� ju� nast�pi� powt�rnie.
Pozostawa�em pod wra�eniem krwistego bydlaka, jakim by� w swej istocie Mawka. Podda�em
go bezwzgl�dnej rewizji, z a w a r � w sobie, tak pomy�la�em, t� przekl�t� szabl�, kt�rej
obieca� by� nie bra�. Naturalnie, mo�na nie wierzy�, �e kto� tego wzrostu co Mawka mo�e
nie tylko swobodnie chodzi�, ale nawet je�dzi� na rowerze i ta�czy�, nie rozstaj�c si� z ukryt�
w spodniach autentyczn� u�a�sk� szabl�. Przyciska� j� pasem do biodra, a r�koje�� zas�ania�
marynark�.
� Teraz b�dziesz we mnie ordynarnie wmawia�, �e nie warto bra� szabli � warkn��. � Powiesz,
�e op�aca si� sztylet?
Jak go mog�em zby� kiepskim �artem? Na z�y dowcip mieli�my przecie� sw�j gest czy te�
�mig�, ilekro� porozumiewali�my si� na migi: praw� r�k� na wysoko�ci policzka wykonywa�o
si� ruch kr�cenia korbki, podczas gdy lewa d�o�, zachowuj�c kszta�t szcz�ki, oddala�a
si� z wolna od podbr�dka. Gest oznacza� �wysuwanie brody�, czyli spalony dowcip albo �lutkowy
kawa��; mia� przywodzi� na my�l twarz Lutka Hej�esza, ch�opca ko�cistego, bez poczucia
humoru. � Po co sztylet? � zapyta�em. � Kogo by�my tak chcieli r�n��?
Sfa�dowa� czo�o. Pomy�la�em, �e z nim trzeba post�powa� umiej�tnie jak z kryszta�kiem
detektorowym, trzeba d�ugo odczytywa� t� twarz w szarym cieniu, by wymaca� jak drucikiem
czu�y punkt w za�amaniu kt�rej� bruzdy.
� My�lisz, �e co? Ma�o chuligan�w? � powiedzia� Mawka.
Znalaz�em spos�b. Pochyli�em si� nad biurkiem i chwyci�em wargami koniec gumowego
w�a, kt�ry wystawa� ze sterty ksi��ek. W��, wmontowany tu przed paroma miesi�cami,
prowadzi� zawi�� drog�: pod maszyn� do szycia, za rega�ami do butli na kaflowym piecu. W
butli sta�o wino porzeczkowe. Pi�em, a Mawka sta� za moimi plecami, prawdopodobnie �ledzi�
falowanie wina. Szydzi� ze mnie, przygotowywa� pokazowe picie.
� W pierwszej turze do ilu? � zapyta�em, zanim sko�czy� z winem. � Do stu? � nie mia�
czasu na przemy�lenie kontrataku, ju� robi�em przysiady. Oddycha� otwartymi ustami, zlizywa�
z palc�w wino, liczy� moje kucni�cia. A sta� bardzo blisko. Szabla w spodniach deformowa�a
kszta�t jego lewej nogi. � Teraz ty, do stu pi��dziesi�ciu � powiedzia�em. By�em pewien,
�e nie zdejmie marynarki. Mawka nawet na boisku, gdy gra� w szczypiorniaka, biega� w
swym pomi�tym granatowym garniturze. Ale musia� wydosta� szabl�. Wynios�em j� do
kuchni. Poprosi�em go, by tymczasem liczy� sam swoje przysiady. Zapewni�em go, �e wierz�
w jego uczciwo�� i honor. Mawka lubi� terminy zaczerpni�te z etyki. Prowokowa� rozmowy
na ten temat, odnosi�em wra�enie, �e szczeg�lnie �apczywie wychwytuje z moich wypowiedzi
s�dy szlachetne i najmniej sprawdzalne. Dzi� rano, gdy zrywali�my agrest na dzia�ce, potem
jedli�my og�rki z brudn� sol�, mia�em sposobno��, by si� o tym przekona�. Mawka, w si�gaj�cych
do kolan spodenkach, sta� na dachu budki. Takie spodnie nazywa�o si� w tym czasie,
w kt�rym Mawk� pozna�em, �dynam�wami�. Mawka stercza� na dachu, widzia�em go z krzaka
agrestu, mi�dzy dojrza�ymi owocami � okruchami t�uczonej ceg�y w soplach lodu. Naraz
6
Mawka zeskoczy�. Na s�siedniej dzia�ce kto� zakrzycza�, szczeka� pies. � Ocharka�em go�ciowi
psa � powiedzia� Mawka. � S�siad pomstowa� na nas kr�tko. Ostatecznie wygodniej
mu by�o nie zadziera� z nami, z�odziejowi. Mia� na sumieniu wiadro �szklanej� czere�ni i
m�g� si� domy�la�, �e wytropili�my �lad jego nocnej kradzie�y. Zatem Mawka mia� prawo do
odwetu. Ale w cichym skupieniu wys�ucha� mojej pochwa�y zemsty �adnej, kulturalnej. Za�o�y�
r�ce na kark, rozwar� oczy i wierci� pi�t� dziur� w kretowisku...
Dzi� powt�rzy�em po raz drugi manewr z lekcj� o honorze.
Pami�tam, w liceum, po otwarciu naszej wystawy, kiedy Mawka oprowadza� plastyk�wamator�w
z Pa�acu M�odzie�y i zepsu� g�o�no powietrze, replikuj�c w ten spos�b czyj�� zjadliw�
uwag�, notabene na temat mojej akwarelki, powiedzia�em: � Nie mo�esz smrodzi� jak
bydl�, o ile chcesz by� cz�owiekiem sztuki � a Mawka powt�rzy�: � Tak, sztuki, Henryk.
Rozszyfrowa�em Mawk� w kwietniu, wpad� mi w�wczas w r�ce jego zeszyt, zapisany
moimi wypowiedziami, obok rejestru wydarze�, do�wiadczonych przez Mawk� �po raz
pierwszy w �yciu�. (Pierwsze w �yciu golenie, przy kt�rym zaci�� si� brzytw�, odnotowa�
czerwonym atramentem.)
Teraz, gdy wynosi�em szabl�, zaklinaj�c go na honor, by uczciwie sam liczy� przysiady, nie
przerwa� kucania. Zapyta�, gdzie po�o�y�em szabl�. Powiedzia�em, �e w rupieciarni. By� w�ciek�y.
A nie przerwa� przysiad�w. Zastanawia�em si� nad kolejnym jego posuni�ciem: jak zagra. Do
mordobicia, uspokoi�em si�, nie dojdzie. Ten krwisty szlagon ma wyczucie �adu, a b�jka nie nadaje
si� do tego, co stanowimy z nim razem, ona by�aby wtr�tem obcym. Pr�dzej si� ukorzy i
wy�ebrze szabl�, bardziej ze wzgl�d�w estetycznych ni� innych. �Honor�, antybiotyk, powinien
dzia�a� w nim do p�nocy, wi�c Mawka nie wykradnie raz straconej szabli. Zatem co?
� Sto pi��dziesi�t! � zawo�a�em. Wyko�czy mnie w ten spos�b, �e nie przerwie kucania,
sam zrobi dwie�cie, a ja si� wyko�cz� przy trzystu. Sta� go na to. Tak, stawon�g, bydl�, kuca�
dalej. Opuszcza� r�ce i przy ka�dym przysiadzie puka� paznokciem w pod�og�. Zm�czenie
czu�o si� w nabrzmiewaniu �y� na skroni, ale nie w jego ruchach. Obrazi�em si�:
� Ci�gniesz do dwustu, a ja mam kipn�� przy trzystu?
Czeka�em na ten dwusetny przysiad. Mawka trzasn�� w kolanie, przy dwusetnym zachwia�
si�, zbyt gwa�townie poderwa� g�ow�, przedrepta� dwa kroki w stron� ��ka, a jednak wyszarpn��
si� w g�r�. Naliczy�em jeszcze czterdzie�ci przysiad�w.
� Wcale nie o to chodzi � powiedzia�em � �e zgrywasz bohatera. Powiedz jednak: do ilu?
Mo�e warto ustali�?
� Ja tak mog� do usranej �mierci. B�d� przysiada� i przysiada�, i przysiada�, a� mnie szlag
raz trafi. I cze��.
Zobaczy�em go z postrz�pion� siatk� �y� na skroni, wyobrazi�em sobie, �e wci�� kuca, ale w
przed�miertnych drgawkach. Przypomnia�em, na co go sta�: nie tak dawno temu usun�� dwa
przednie, najzupe�niej zdrowe z�by, t�umacz�c, i� ma s�aby organizm i nie b�dzie �ywi� �sob��
ko�ci, bez kt�rych mo�e si� obej��! Zatrzyma�em go obur�cz w p�przysiadzie. Opad� na pod�og�,
�eby chwil� odsapn��, potem szarpn�� si� do g�ry. Przycisn��em go za szyj� do krzes�a.
� Nie r�b ze mnie idioty � zdenerwowa�em si� � bo za chwil� po prostu rzuc� tob� w rega�.
Wi�c przesta�.
Czy to znaczy, �e ja m�g�bym go uderzy�? Nie. Ale w wyobra�eniu Mawki � chyba tak.
Pami�tam, po maturze nad Rusa�k� rysowali�my kwiaty, on le�a� na brzuchu tu� nad lustrem
wody. Gdy zbli�y�em si� do niego, aby por�wna� rysunki, stwierdzi�em, �e to, co narysowa�,
jest zadziwiaj�co podobne do mojego. Schyli�em si� nad nim i wrzasn��em: � Aa, zrzynasz!...
� Dzieli� nas tylko jego skierowany na mnie wzrok, lecz spojrzenie mia� tak zwarte, tak masywne,
�e wyda�o mi si�, i� stan��em przed kuloodpornym szk�em, za kt�rym dr�y ze strachu
Mawka. Dopiero gdy usiad�em obok i wsun��em p�dzel w wod� pe�n� s�o�ca, zapyta�, czy
chcia�em go uderzy�. Zdenerwowa� si�: � Nie jestem pewien, czy nie napi�bym si� wina, tak
si� ciebie ba�em � powiedzia�.
7
Teraz sapa� w zakurzone krzes�o. � Zdaje si�, �e wysiad�o mi �ci�gno � mrukn��, chcia�
rozczuli� mnie, ale ja wci�� trzyma�em go za szyj�.
� S�uchaj � powiedzia�em � zaraz dam ci spok�j. Zostawi� ci� w spokoju, a ty wstaniesz.
Wstaniesz, b�dziesz m�g� posiedzie�, chodzi�. Ale nie wolno ci kuca�. Co do tego umawiamy
si� raz na zawsze.
� Tak, Henryk. Umawiamy si�.
Gdy wychodzi�em, s�ucha� Griega z p�yt. Wyszed�em, �eby kupi� kilka groch�wek i zup
ogonowych w proszku. W bramie spotka�em Feliksa. Zakupy trwa�y d�ugo, biega�em z pi��setk�
do kiosku i do drogerii, zn�w do kiosku po karty pocztowe, kt�re postanowili�my wysy�a�
do rodzic�w z r�nych miejsc postoju. Wracaj�c zn�w natkn��em si� na Feliksa. �Syn
Freuda� cwa�owa� na o�lep, a m�g� ka�dej chwili zjecha� plecami w d� � na schodach by�o
pe�no zgni�ych czere�ni, kt�re rozsypa� Mawka. Praw� r�k� �syn Freuda� mia� zawini�t�
r�cznikiem i uj�t� w sztywn� ok�adk�. � By�e� u niego, Feliks? � zawo�a�em. Nie pami�tam,
czy odpowiedzia�. Mawka od razu przyzna� si�: � Spieprzy�em go�ciowi r�k�. � Potem wyszed�
do kuchni i wr�ci� ze spienionym kwasem chlebowym nalanym do kubka, kt�ry ukrad�
w barze mlecznym. � Pij � powiedzia�. � Byk nasiusia�, dobre.
Pokaza�em �wysuwanie brody� � po raz sz�sty m�wi� o tym byku, wci�� go to bawi�o.
Zobaczy�em, �e pod ko�dr� ukry� szabl�; wystarczy�a nik�a fa�da, abym j� rozpozna�. � C� to
dok�adnie znaczy? � zapyta�em, odrywaj�c wargi od kubka � �e spieprzy�e� Feliksowi r�k�? �
Ju� nic nie znaczy. Usztywni�em mu i da�em �wie�y r�cznik. Raz tylko prany. � Wlaz� pod
��ko, wyci�gn�� miednic�, w kt�rej ko�ysa�a si� woda, ruda od krwi i jodyny. O co im posz�o?
� Go�� chcia� wm�wi�, �e trenowa� floret. Wmawia� i wmawia�. A poniewa� mam dwie
szable, z tym, �e jedn� trzymam w biurku, o czym ci nie m�wi�em, bo nie lubisz, kiedy m�wi�
o szablach, wi�c dosun��em mu i cze�� � powiedzia� Mawka. � Wychodzimy � powiedzia�em.
� No � powiedzia� Mawka.
R�ce ni�s� wyprostowane, odstaj�ce od bok�w, strzela� palcami, policzek mia� wyd�ty,
pomrukiwa�. Chyba czeka�, a� przypomn� mu, �e mamy jeszcze jedn� rzecz do za�atwienia,
�e musimy p�j�� na koncert. Najpierw d�ugo prosi�em, �eby kiedy� zabra� mnie ze sob�, a
przynajmniej powiedzia� mi, w kt�rej knajpie grywaj� jego kompozycje. Poda� w ko�cu nazw�
knajpy, ale wym�g� przyrzeczenie, �e nie p�jd� nigdy sam, �e razem i koniecznie w dniu
wyjazdu odwiedzimy �Artystyczn��. Dzi� jest w�a�nie dzie� wyjazdu. Udajemy, �e nie pami�tamy
o koncercie. Mawka stan�� w oknie klatki schodowej, co� wyplu�.
� Cztery sekundy pod wiatr.
Przyzna�em mu racj�, chocia� nie dos�ysza�em zderzenia plwociny z dnem podw�rza.
Gdzie� w g�rze skrzypn�y drzwi. Mawka uda�, �e nie s�yszy ha�asu biegn�cych schodami
dzieci, dopiero gdy mija� go ch�opczyk w bia�ych kolan�wkach, trzepn�� go w czupryn� i
ch�opczyk od razu zap�aka�, jakby pod��czono do niego pr�d. � M�wisz, �e si� nie przewr�ci?
� zapyta� Mawka, usiad� na por�czy, wypi�� ty�ek i zepsu� powietrze. � Nie spud�owa�em, co
m�wisz? � Na dole biegn�cy zawadzi� o �cian�, na pewno si� po�lizn�� na czere�ni, zacz��
g�o�no rozpacza� � �mama, mama, mama� i �Jezusik, jeny, jeny, jeny�. Na dole sta� pan Po�ubin.
Nie lubili�my go, nie wiem czemu. � A �wieca zn�w si�, kolego Maurycy, tli�a � zagrodzi�
nam drog� Po�ubin, przepuszczaj�c chlipi�cego ch�opca w bia�ych kolan�wkach;
szczeniak zawis� za plecami Po�ubina � na mosi�nej klamce oszklonych drzwi. � Drugi raz
lepiej jednak zwa�a� i sprawdzi�, co jest zgaszone, a co nie jest. Wy�cie, kolego, zamkli w
piwnicy pal�c� si� �wiec�.
Mawka pr�bowa� przecisn�� si� wzd�u� �ciany, ale Po�ubin czuwa�: � Mo�e nie wiecie, a
ja pr�bowa�em zdmuchn��.
� Zdmuchn�� pan? � o�ywi� si� Mawka, ale Po�ubin by� z�y: � Szpara za w�ska, co sobie
my�licie � powiedzia�.
� No. Nie�le � kiwn�� g�ow� Mawka.
8
Po�ubin post�pi� do przodu: � Jak jest?
� Pierwszorz�dnie.
�obuz wisz�cy na klamce pokaza� Mawce j�zyk. Tego by�o za wiele. � Poszed� wont, dra�,
st�d! � wrzasn�� Mawka w oczy Po�ubina i pu�ci� si� w pogo� za ch�opcem.
� Ju�em my�la�, �e kolega Maurycy na mnie tak � westchn�� Po�ubin � a on jednak tak na
dziecko in�ynierostwa Siudzi�skich. � Wyprostowa� spinacz biurowy i uderzy� nim trzykrotnie
w brodawk� serdecznego palca. � Ot � u�miechn�� si� szarpni�ciem g�rnej wargi � czego
dzi� w szko�ach ucz�.
A� do �Colosseum� Mawka szed� po kraw�dzi chodnika; dawno ju� min�li�my rzeczon�
knajp�. Nie przypomnia�em mu o koncercie, pokaza�em pi��: � Parzyste, Aleja Wojska �
powiedzia�em. � Nie, suniemy przez park. � Wyrzuci�em dwa palce, Mawka ca�� d�o�. Nie
dogania�em go do gmachu radia, dop�ki sam nie stan��. � Go��, rozumiesz, zapar� si� w sobie
� powiedzia�em.
� No � powiedzia� Mawka.
� Biegnie, jak ko�, �cigaj� go dziewcz�ta na rowerach. Traktorzy�ci.
� No � powiedzia� Mawka.
� Jeden wychodzi ze sklepu, daje mu marynark�, go�� nic. Biegnie dalej. Namawiaj� go,
prosz�, za choler�, nic.
� No � podj�� Mawka. � Dogania go grubas, spocony, w pumpach, z dwudziestolecia,
chce, �eby si� tamten z nim na r�k� pomocowa�. Zwierza si�, �e ju� nie mo�e. Ca�e �ycie marzy�.
Tamten nic. Wo�aj� stra� po�arn�. Aktorzy... � Literaci � wtr�cam. � Z autografami �
m�wi Mawka. � Z obrazkami... � No � powiedzia� Mawka. � Facet z t�p� min�, solidny pracownik,
taki, co zg�asza si� do robienia gazetek �ciennych... � Do konferansjerki... � Przepisuje
kawa�y z �Karuzeli�, ludzie si� nie �miej�, wtedy recytuje fraszki, coraz bardziej �wi�skie...
No � uci��em � a tu samoloooty... (Wizja nadlatuj�cych triumfalnie samolot�w ko�czy�a
z regu�y nasze fantazjowanie, analogicznie do typowych sekwencji finalnych popularnych
w�wczas film�w �wojennych�.) Tak dotarli�my do parku. Mawka po�o�y� si� na trawniku,
kt�ry stacza� si� strom�, szerok� pochylni� a� do Rusa�ki.
� Pokocimy si� � zaproponowa� Mawka.
� �Pokoczusia, powalusia, te�esykowoho mjaska najiwszys�� � powiedzia�em. Mawka by�
z�y, �e wylecia�o mu z pami�ci polskie �turla� si�. Nie lubi� lekcji poprawno�ci j�zykowej.
St�d tylko do po�owy zbocza mo�na poturla� si� przyjemnie, potem czuje si� ju� tylko bicie
traw po oczach i przedsmak wymiot�w. Oprzytomnia�em, wbity szyj� w mokry chwast. Kto�
gra� w pobli�u na organkach. Przybieg� do mnie pudel z g�upim pyskiem. Mawka le�a� nieco
dalej, pod kasztanem. Rzuci�em tam such� ga��zk�, pies pobieg� za ni� i stan�� nad Mawk�.
Uderzy� go �ap�, ale Mawka nie otworzy� oczu i powiedzia�: � Po�� si�, Henryk. Co� niesamowitego,
patrz, pod�wietlone s�o�cem li�cie! Szczeg�lnie, gdy masz zawr�t g�owy.
Pudel cofn�� si� gwa�townie, zazgrzyta� �apami o �wir.
� Impresjoni�ci mieli du�o racji � westchn�� Mawka. Pies pe�zn�cy na brzuchu kichn��. �
Henryk � ostrzeg� Mawka psa. � Je�eli musisz rzyga�, to nie na mnie, zgoda?
Pudel czmychn��, a ja postanowi�em, �e nie wygram nigdy tego zaj�cia przeciw Mawce,
nigdy mu nie powiem: �a pami�tasz, jak ciekawie rozmawia�e� z psem o malarstwie?�. Usiad�em
przy nim, kaza� mi le�e� pod kasztanem i zapami�ta� kolory prze�wietlonych li�ci.
��
Knajpa ta mia�a dla nas � w swoim wn�trzu z barem na wprost wej�cia, w ruchach konsument�w
� co� z nastroju jad�odajni dworcowej, mo�e nerwowy rozgardiasz, typowy dla
miejsc zbiorowego �ywienia, a w kinkietach, w ich jasnym popielu co� ze speluny portowej, i
jeszcze co� ze schludnej sto��wki domu wczas�w pracowniczych: co� w bieli obrus�w. Arty-
9
�ci: pianistka wy�o�ona br�zowym pudrem, z �trwa���, blondyna, obok skrzypek i wiolonczelista,
ten drugi stary, wiekowy, rasowy, a wszyscy troje do�� tu niepotrzebni, ustawieni na
ma�ej estradce. Jeszcze silniej wadzi� w knajpie Mawka. Jego obecno�� by�a tu ju� zupe�nym
nieporozumieniem. Chodzi� cztery razy od stolika, przy kt�rym siedzia�em w zapachu bigosu,
do estradki z pianinem, gdzie ceglast� twarz kobiety por�wnywa�em do doniczki z uk�adn�
fryzur� blond-zielska, porusza� si� nie tyle krokami, co kolejno�ci� p�kni�� przestrzeni. To
znaczy: nie strzela� palcami, a szed� tak, jakby nimi strzela�, tak u�omnie.
Skrzypek co� zapisa� na kolanie, kiwn�� g�ow�, spojrza� na mnie, zagrali. Mawka usiad� na
kraw�dzi krzes�a. Nogi rzuci� na siwy dywan, a r�ce � jako� r�wnie pokracznie � powtarza�y
uk�ad n�g, zaczepione przegubami o uda. � Wzi�o tamtych � odezwa� si� Mawka, pokazuj�c
kciukiem ma��e�stwo w g��bi sali.
� Do nich dotar�o � sk�ama�em.
Przy tamtym stoliku milczeli, m�� wydmuchiwa� dym wysoko pod sufit, ale tego dymu w
p�mroku prawie si� nie widzia�o, mo�na wi�c by�o s�dzi�, �e spogl�da na lamp�, paj�czyn�,
�e widzi tam co� interesuj�cego. Par� os�b da�o si� na to nabra�. Pewien sier�ant nie odrywa�
wzroku od sufitu, u�miecha� si� tajemniczo. �ona s�czy�a oran�ad�, widzia�em, �e p�acze.
Mia�em lepsze oczy ni� Mawka i stanowczo wi�cej czasu, aby zaobserwowa�, �e ma��e�stwo
w g��bi sali jest ma��e�stwem sk��conym, w ka�dym razie tu, w tej knajpie, sk��ca si� z narastaj�cym
rozdra�nieniem. Skoro milcz�, to skupieni w swym wewn�trznym rozd�wi�ku, a nie
wzruszeni kompozycj� Mawki. Zale�a�o nam na wytropieniu twarzy. Przej�tej, �adnej, opanowanej
muzyk�. Ach, nie byli�my sprawiedliwi w tym obrzydzeniu do ust mlaskaj�cych
flakami, spo�ywaj�cych �eberka. Kt� nie ma prawa zajada� �eberek w sosie koperkowym, w
porze obiadowej? A jednak �eruj�ce szcz�ki, wargi wysysaj�ce szpik, to �ucie, �arcie, upokarza�o
nas.
� Porozmawiajmy szczerze � powiedzia�em,
Mawka brz�cza� w szklance �y�k�, kt�r� gni�t� kawa�ek cukru ubabrany w fusach. Brakowa�o
mu z�b�w od pewnego czasu i musia�em mu rozgryza� cukier, bo wrzuca� p� kostki. �
Od twojego rozgryzania rozbola�a mnie szcz�ka � powiedzia�. Zapyta�em, czemu ma z�y humor.
Czy grali �le? Ach, nie, przeci�tnie grali, ale jest smutny, bo kto tego s�ucha�? Pierwszy
utw�r, kt�ry jest publicznie wykonany i � zupe�na oboj�tno�� ludzi. Powiedzia�em, �e dotkni�ty
czuje si� Rachmaninow, nie Mawka, bowiem 70% kompozycji zajmuje Rachmaninow,
a drobne ozdobniki, owszem, s� od Mawki. Czy mu �al tych ozdobnik�w?
Wybieg� do ust�pu. Nie u�y�em chyba s�owa �plagiat�? Pomy�la�em, �e je�eli przetnie sobie
gwo�dziem �y�y, zapami�tam go jako szczeniaka, histeryka, z kt�rym nie tylko przyja��,
ale znajomo�� by�a strat� czasu. Swoj� drog� post�pi�em po �wi�sku. Mawka mia� samodzielne
kompozycje, dzi�ki jego melodiom moje wiersze zna�a ca�a szko�a, �piewa� je ch�r
szkolny.
Zap�aci�em za bigos i postanowi�em sprawdzi�, czy si� uda Mawk� odratowa�. Zderzy�em
si� z nim w kotarach. � Zap�aci�e�? � szepn��. � No to gazu.
Niebawem z ust�pu wyszed� m�� (sk��cony z �on�), kt�ry mia� mokry kark i w�osy. Obw�chiwa�
d�o� z ponurym wstr�tem. Zacz�� o czym� opowiada� �onie. Pokaza� palcem sufit;
domy�li�em si�, �e opowiada, jak naraz nad jego kabin� na suficie � pojawi�a si� plama. Z tej
plamy kapa�o. �ona pow�cha�a jego d�o�. Z grymasu warg wywnioskowa�em, �e powiedzia�a
�umyj�, albo �tfuj�. M�� jej kaza� pow�cha� g�ow�. �ona powt�rzy�a grymas �tfuj�. On m�wi�,
us�ysza�em to, �przecieka rura�.
Nie rozumia�em, czemu Mawka to zrobi�. Podejrzewa�em wprawdzie, �e b�dzie, musia�
zrobi� co� w tym stylu, co� doskonale wulgarnego. Ale wiedzia�em na pewno, j a k on to
zrobi�. Mawka �la�� znakomicie. By� mistrzem w �laniu na odleg�o�� w szkole. On �dolewa��
do sufitu. (Papieros�w w szkole nie pali�.)
10
��
Pada� z brz�kiem, tyle mia� w kieszeni drobnych monet, ca�y w �wietle, jakby przydepta�
mia� cie�, jakby cie� by� kocem, ale �wiat�o te� gwa�townie opada�o, cie� wysuwa� si� spod
niego, laz� na wykop. Reszta nocy gdzie� si� rozpe�z�a. Wci�� pami�tam nas zerwanych ze
snu, Mawk�, jak le�a� na brzuchu na tym czmychaj�cym kocu cienia i brz�cza� od zimna pieni�dzmi.
Przedtem pami�tam strzelanin�. Wyrywanie sobie z r�k tej samej d�tki, pl�tanin� w
r�kawach koszuli (jedwabnymi koszulami owijali�my twarze przed komarami), �owienie ton�cego
plecaka. Nie jest rzecz� mo�liw�, aby to wszystko pomie�ci� czas ga�ni�cia jednej
rakiety. Musia�o by� tych rakiet wi�cej.
� Wiecie ludzie?... � mrucza� Mawka. Wygl�da� obrzydliwie.
Spa� nieca�� godzin�. Z mojej winy: zrobi�em mu awantur�, chodzi�em po brzegu, bliski
p�aczu, marz�em i nie mog�em ule�e� na mokrej trawie pod prochowcem. Uspokaja� mnie
�agodnie, jak wariata. Demonstrowa�, jak si� trzeba po�o�y� pod pniem, jak skuli�, jak os�oni�
plecy przed wiatrem.
� Umyj twarz � powiedzia�em. � Oczy masz w klajstrze.
Od leszczyny r�s� krzyk �hura�, Mawka przetar� pi�ci� zielone powieki. Biwakowali�my
nad strumieniem, kt�ry cwa�owa� pe�en traw i zielska, sam strumie� to by�o p�dz�ce dno, wodorosty,
mu�, �wir, a woda zdawa�a si� tylko potem mkn�cego potwora. Wodorosty powiewa�y,
pulchne, grube. W �wirze trafia�y si� jakie� krety�skie przedmioty, raz imbryk. � Co za
blaszana g�ba � powiedzia� Mawka. � Tu masz nos, tu masz oczy � pokazywa�. Rozrabiali�my
w tej g�bie akwarele.
� Co robi�? � zapyta� Mawka. Poradzi�em mu, �eby si� wyk�pa�. Wlaz� do wody. P�yn�� w
tym strumieniu pod pr�d � znaczy�o nie rusza� si� z miejsca. Mawka p�yn�� pod pr�d. Kompania,
a mo�e tylko pluton piechoty przebiega� obok. �o�nierze kl�li, wype�niali las dymem,
kt�ry z kolei wype�nia� p�uca. Rzucali petardy, wiatr przyni�s� nam dwa spadochroniki od
rakiet. Nikt nas nie zauwa�y�. A przewidzieli�my inaczej. � Mawka m�g� zwr�ci� uwag� dow�dcy,
kt�ry � zmylony bia�ym �kalesonem� � m�g� wrzasn�� �Wy co, szeregowy?�. Mawka
mia� odpowiedzie� �A czy �le?�. Po d�u�szym wyczekiwaniu zmienili�my plan; Mawka postanowi�
powiedzie�: �Od niedzieli p�yn� i p�yn�, a ko�o mnie wci�� ten sam wodorost�.
Rozebra�em si�, �eby zast�pi� go w tym strumieniu, m�g� tam dosta� zapalenia p�uc. W
p�askich ruchach ��abki� robi� wra�enie ch�odnego pikla, jego nogi w tym odcieniu wody
mia�y po�ysk p�at�w og�rkowych. � Ruszamy � powiedzia� Mawka � i pies tr�ca�. Jest taka
wie� pod Stargardem. No. Oni teraz tam s�, uprawiaj� zreszt� ry�. Nic, tylko ry�. � Kto? �
zapyta�em. � No. Bia�ogwardzi�ci. Bo wiesz, �e m�j stryj by� jesau�em carskim? Teraz oni si�
osiedlili za Stargardem. � I uprawiaj� ry�? � No � odpowiedzia� Mawka.
Niebawem dane mi by�o sprawdzi�, �e ten ca�y pomys� wycieczki rowerowej (pomys�
Mawki), to, �e sypiamy w mokrych trawach, wycinamy inicja�y w korze drzew, nadwer�amy
mi�nie, ogl�damy s�o�ce, gotujemy zupy z chemikaliami (biwakuj�c nad fabrycznym �ciekiem),
szkicujemy pejza�yki z bajorkami, podkradamy sp�dzielcz� marchew, fantazjujemy
na temat osady bia�ogwardzist�w uprawiaj�cych ry�, to wszystko, wszystko po to, aby Mawka
m�g� rozm�wi� si� z Matematyczk�.
Mia�a zdumiewaj�cych rodzic�w. Ilekro� kto� powiada, �e ma na wsi rodzic�w, wyobra�am
ich sobie mniej wi�cej tak, jak wygl�daj� ci tutaj. � Oj, co� dr�two � westchn�� ku mnie
Mawka. Rozwodzi�em si� w�a�nie na temat przypi�tej nad kalendarzem reprodukcji Demona
Wr�bla. O Matematyczce wiedzia�em, �e ma zawiedzione ambicje malarskie. Ilekro� z ni�
rozmawia�em, zaczyna�em m�wi� o malarstwie, ale dzi� niewiele j� ten temat interesuje. �
Malowali�cie po drodze? � zapyta�a. � O zachodzie s�o�ca � odrzek� Mawka, zacz�� przypomina�,
jak stali�my urzeczeni prawd� baroku, barokowych chmur, jak m�wili�my, �e gdyby
namalowa� je tak, jak w tej chwili wygl�daj�, �ludzie by nie wierzyli�. � Co robi�am o zacho-
11
dzie s�o�ca? � Matematyczk� powt�rzy�a to pytanie dwa razy, ale tylko dla nabrania tchu. �
Wiem, wiem, wiem, o zachodzie?... Robi�am co� niem�drego? � (�Po co si� zgrywa?� � pomy�la�em
� �I kim jest ten facet w ciemnych okularach?�) � brakowa�o jej rozp�du, szele�ci�a
s�owa, nie wydzielaj�c �adnego nawet przydechem, jakby wargami przebiega�a po czym�
spr�ystym � ...podpisywa�am akt �lubu? Ano tak, tak. No tak, tak.
Charakterystyczni staruszkowie nam�wili nas na spacer nad jezioro. Matematyczka chy�o,
ruchami kozicy wdreptywa�a na pokr�tn� drog�, prowadzi�a nas gr� bia�ych tenis�wek, rozbieganych
jak pi�eczki ping-pongowe.
(Nie wiem, czy by�a lubiana. Jej lekcje, pozbawione tak zwanego celu wychowawczego,
przynosi�y du�� ulg� po chemii, po kazaniach Chemika. Ani razu nie �wyspowiada�a si�
przed klas�, nie zdradzi�a nam swego ��yciowego do�wiadczenia�. Mia�a t� w�a�nie przewag�
nad starszymi nauczycielami. Opanowana. Bezwzgl�dna w stawianiu ocen. Nikt si� w niej nie
zakocha�. Tylko Mawka.)
Wyszli�my na dzik� pla��, jej ulubione miejsce, tu czyta�a Pasj� �ycia i Trzy barwy czasu.
Pla�a albo raczej wyrwa w trzcinach � kawa�ek mokrej �achy nabrzmia�y szerokim korzeniem
spi�owanego drzewa. Mawka zrzuci� spodnie i pop�yn��. Ilekro� dot�d rozmawia�em z ni�,
opanowywa� mnie l�k, prze�wiadczenie, �e wchodz� na teren zdradliwy, gdzie wystarczy
s�owo, a b�dzie poj�te na opak, �e zawadzi o jej kt�ry� kompleks. Pr�bowa�em teraz o Van
Goghu, o granicy �ycia i �mierci, por�wna�em t� intensywno�� �ycia ro�lin Van Gogha z
o�ywieniem chorego na gru�lic� przed agoni� i naraz przestraszy�em si�: a co, je�eli ona ma
gru�lic�? albo kto� z jej bliskich?
Tymczasem Mawka wci�� p�ywa�. Gdzie� daleko, bo usta� plusk wody, zawo�a�em: �
Mawkaaa!... � Niepotrzebnie, zlegalizowa�em w ten spos�b niepok�j. Odt�d Matematyczka
patrzy�a tylko przed siebie, rzucaj�c do wody k�pki trawy. Gdzie� do�� blisko szasta� si�
szczupak. � Zreszt� on doskonale p�ywa � powiedzia�em. Rozkrwawi�a na �ydce komara.
Niepotrzebnie na �ydce. Musia�em my�le� o niej, w takiej sytuacji my�le� g��wnie o niej, jak
to jest z tym jej m�em, dlaczego mamy spa� z nim razem w szopie, czy� � je�eli jest m�em
� nie ma prawa spa� z Matematyczk� w jednym ��ku? Je�eli wzi�li �lub cywilny i on nie
chce jej �tkn��, jako katolik jest wprawdzie w porz�dku, ale jako m�czyzna � upokorzony.
Tyle satysfakcji dla Mawki. Czy�by si� utopi�?
Opowiada�, �e przychodzi�a do niego z r�ami. R�e mia�y by� z ogr�dka pewnej dobrej
znajomej, ale Mawka wiedzia�, �e Matematyczka nie zna nikogo w Szczecinie z r�ami w
ogr�dku, �e kwiaty kupuje. Przed rozmow� o tym, co �jest najwa�niejsze�, na kt�r� nauczycielka
przysz�a punktualnie, w kostiumie z we�enki, Mawka zaprowadzi� j� na Diab�a wcielonego.
To by� zreszt� jeden z jego mniej celnych pomys��w. Po seansie, jak zazwyczaj, milczeli,
licytuj�c si�, kto pierwszy powie tradycyjne �no i jak?�, to pierwsze �no i jak� powiedzia�
Mawka. I pierwszy skomentowa� film � �Ca�y tragizm � powiedzia� � �e dzieli�a ich
r�nica wieku�. D�ugo stali na deszczu. � �No a z nami co?� � zapyta� Mawka. Nie ustalili
godziny spotkania. Mawka nawet nie pyta�, kt�rym poci�giem ona pojedzie do rodzic�w na
wie�.
Spacerowa�a teraz po brzegu. Wesz�a do wody po kostki. Grzeba�a stopami w mule. Sz�a
g��biej, a� do zderzenia sp�dnicy z powierzchni� wody. Prze�ladowa�y mnie plastyczne wizje
na temat jej i jej m�a.
� P�ynie � powiedzia�em.
� Bo�e, jak d�ugo tam by�.
Us�ysza�em wo�anie: � Henryk!...
� Tak? Jeste�my � odkrzykn�a Matematyczka. � Co ci jest? � krzykn��em, Mawka odpowiedzia�,
�e wysiad�a mu chyba r�ka.
� Dop�yniesz sam?
� Nie mam poj�cia.
12
� Zmierz grunt.
Stan��, woda si�ga�a mu do ust. Po chwili wygramoli� si� na piasek, przytaska� w palcach
n�g strz�pki glon�w. Udawa� absolutne wyczerpanie, szed� przede mn�, obejmuj�c bark Matematyczki.
Marz�o mu czo�o. Wracali�my do Szczecina. W ci�gu tych jedenastu godzin tylko dwa razy
schodzili�my z rower�w: przy studni dr�nika, �eby napi� si� wody, i w Stargardzie, �eby
napi� si� oran�ady. Mawka jecha� w bia�ej chustce zawi�zanej pod brod� � ba� si� ropy w
zatokach czo�owych. � Zdejm to � prosi�em � jest �wit, na drodze coraz wi�cej robotnik�w.
� Zdj�� i marzn��?
� Mawka, zrozum, �e ja si� wstydz�.
� Czego? Ty jedziesz normalnie.
� Nikt nie nosi chustek. Brzydko ci w niej. Patrz� na nas jak na wariat�w. Ale wiem, robisz
mi na z�o��.
� No. Go�� nie wytrzyma�. P�acze. Pisze do ministerstwa. Kupuje berety, kapelusze, czapki
uszanki, prosi. A tu samolo...
� Wiesz dlaczego? Wiesz dlaczego? Bo ten drugi, kt�ry jedzie w chustce, chce przestraszy�
ca�y �wiat, wyp�ywa na �rodek jeziora, znajduje mielizn�, sterczy tam p� godziny, a na
brzegu biegaj�, p�acz�. Go�� wraca jako bohater. Niech dr�y �wiat i nieszcz�sna, kt�ra wysz�a
za m��, bo jest kto�, kto mo�e p�ywa� i p�ywa� do usranej �mierci. A tu samoloty, co?
Mawka si� najpierw roze�mia�, ale w chwil� potem postanowi� si� obrazi�: � No i kto jest
z�o�nik? Ty � powiedzia�. Chustk� zdj�� dopiero przed przystankiem �semki. Wracali�my
zm�czeni podr� i sob�, bo gdyby nie to, Mawka inaczej by�by przyj�� propozycj�, �eby
rozpakowa� plecak na ulicy, podzieli� si� obrazami i rozjecha� � ka�dy w swoj� stron�. Porozwiesza�by
na parkanach, porozmieszcza� na chodniku obrazki, bielizn�, d�tki, a robi�by to
wolno, prowokuj�c naraz dyskusj� nad przewag� br�zu w mojej akwarelce, malowanej nad
fabrycznym �ciekiem, upar�by si�, by ustawi� j� na trawniku i poogl�da� z oddalenia, a potem
na tle szyby czyjego� okna... On to robi� cz�sto, takie demonstracje, kiedy� wozi� szkic Czeremcha
po mie�cie i zaprasza� do dyskusji konduktorki, listonoszy, milicjant�w...
Ko�o Bramy Portowej, w po�piechu, zas�aniaj�c worek rowerami, prze�o�y� cz�� swoich
rzeczy z mojego plecaka, wypili�my milczkiem reszt� wi�ni�wki z �obezu, powiedzieli�my
sobie �no to cze�� i rozstali�my si�.
KOMENTARZ DO �KRWISTEGO�
Ursyn by� pierwszym cz�owiekiem, kt�ry zmusi� mnie do przemy�lenia fakt�w, u�o�onych
w pami�ci ju� w osobny rozdzia�, po�wi�cony �mojemu� Mawce. Widocznie kt�rym� s�owem,
jak zbyt ostrym gestem, przeci��em lekkie granice gaw�dy. Zauwa�y� ten gest. Jest spostrzegawczy.
Zapami�ta� to s�owo, to miejsce, w kt�rym fakty rz�dzone s� ju� innym prawem,
nie prawem plotki, cho�by nawet do�� strasznej, ale daj�cej si� zamkn�� westchnieniem �no
tak� czy �m�j Bo�e�. Po raz pierwszy kto� okaza� niezadowolenie z mojego sposobu m�wienia
o ludziach. Ursyn macha� d�oni�, (ruch strz�sania termometru spi�ty z ruchem �apania
muchy), m�g� uderzy� w szklank�. M�wi� o nim, �e trzepni�ciem d�oni potrafi przekre�li�
cz�owieka. �e nie umie post�powa� z lud�mi. To insynuacje. Ludzie go fascynuj�. Uprawia
przecie� reporta�. Zawiera mn�stwo znajomo�ci, wycina adresy z �k�cik�w przyjaci� pism
m�odzie�owych, krajowych i obcych. Im d�u�ej m�wi�em o Mawce, tym natr�tniej czu�em, �e
� jak sam powiedzia� � �to nie to�. Co nie co? Nie rozumia�em go. By� mo�e moja technika
my�lenia o sobie i innych by�a zbyt prymitywna, bo ja wiem? � upraszczaj�ca temat. Powiedzia�em:
� Zaczekaj. Nie jestem fraszkopisem. Pozw�l mi komplikowa� odpowiedzi. � Ursyn
13
przycich�, ale nie tak, jakby oto zamierza� w skupieniu celebrowa� ze mn� my�l o sprawach
ostatecznych, tylko raczej przyczai� si�, by mnie zaskoczy�, kiedy zaczn� rozmy�la� inaczej,
ale zn�w g�upio. Zn�w �nie tak, nie t�dy�.
� Czy bawi�e� si� w dzieci�stwie w �wy�cig my�li�? � zapyta�em, by zyska� na czasie. �
Gra polega na u�wiadomieniu tego, �e si� my�li, �e si� my�li o tym, jak i co, i �e si� w�a�nie
my�li, na pr�bie oddzielania nurt�w my�li oraz na tym, �e takie oddzielenie nigdy si� nie mo�e
uda�. Pragniesz jasno�ci, precyzji, a stwarzasz w �rodku chaos, m�tlik, wrzask... � Wst�p
ten nie wywar� na Ursynie �adnego wra�enia. Mnie si� raczej podoba�. S�dzi�em, �e wysubtelniaj�c
j�zyk wypowiedzi, stwarzam szans� pog��bienia tego, co zapewne przedtem zbanalizowa�em.
Postanowi�em szuka� rehabilitacji w s�owach patetycznych, wieloznacznych.
Przedstawia� ka�dy fakt nie jako fakt, lecz symbol, za kt�rym kryje si� niewyra�alny kosmos
egzystencji. By� sob�, pomy�la�em. Kim� naprawd� szczerym. Zazwyczaj szczero�� kojarzy�a
mi si� ze wspomnieniami trudnego dzieci�stwa. � Odk�d siebie pami�tam � m�wi�em � wierzy�em,
�e wszystko jest dla mnie. �e �wiat jest celowy. Dobrze nam si� nie powodzi�o, lecz
wierzy�em: nie powodzi si� nam dobrze �tak na niby�. Musz� przej�� Pot�n� Pr�b�. Gdzie�
jest Kto�, kto my�li tylko o mnie. Re�yseruje dla mnie trudn� sytuacj� i obserwuje, jak si� w
niej zachowam. A wi�c musz� by� ch�opcem na schwa�... (� Na co, na co? � wtr�ci� w tym
momencie Ursyn. � M�w dalej. Nie szkodzi.) � Nie mia�em swego Boga � powiedzia�em. � A
za to mia�em sobowt�ra. Wiesz, ja by�em Heniek, Henias, a m�j sobowt�r Perehenias. Henias,
na przyk�ad, by� grzeczny. Perehenias �obuz. A wiesz, sk�d to imi�? � zapyta�em i opanowany
tym dziwnym nastrojem, w kt�rym cz�owiek zamieniony w ckliwo��, w tajemniczo��, w magi�,
czuje si� nie �sob�� ju�, lecz uczestnikiem jakiego� Misterium, zerwa�em z ��ka prze�cierad�o,
zawo�a�em niemal �piewnie: � Wiesz, co znaczy �perehenia�?
� Czy przez samo �h�? � zapyta� Ursyn. � Wiem. Potrawa skandynawska z dziewi�ciu liter.
Kiedy� przez ni� przer�n��em krzy��wk� z kociakiem. Z tym, �e tego. Mo�esz m�wi�
dalej.
Czu�em, �e popadam w stan bardziej komiczny ni� powa�ny. Ale ju� nie mog�em z tego
wyj��. Narzuci�em prze�cierad�o na Ursyna. Kaza�em mu sple�� d�onie, unie��. Nie chcia�
wsta�, lecz go d�wign��em. Sapa�. Powiedzia�em, �e to sztuczne widmo, �perehenia�. R�ce
splecione s� jak starcza, zmarszczona twarzyczka. �e w ten spos�b u nas straszy�o si� dzieci.
Jaki� wujek czy znajomy stawa� w ciemnym k�cie, a wygl�da� jak duch. (� Jak wygl�da�? �
sapn�� Ursyn i odrzuci� prze�cierad�o. � Sk�d ty mog�e� wiedzie�, jak wygl�da duch?)
Chcia�o mi si� p�aka�. Moje Wielkie Misterium rozpada�o si� przy byle prymitywnym �arcie.
Gdyby� Ursyn stara� si� mnie niszczy� w spos�b wyrafinowany, zmy�lny! Nie. On od
niechcenia pokpiwa� sobie ze mnie. A wi�c gdy m�wi�em o Mawce i sobie lekko, niefrasobliwie:
by�o �le. Gdy zacz��em m�wi� serio, �zg��bia� problematyk�, udziwnia� siebie: by�o
�miesznie. Nigdy w �yciu nie szarpa�em si� w tak rozstawionych sid�ach. �le, gdy my�li si� o
�yciu formu�ami prozy satyrycznej. Cyklem scenek rodzajowych. �le, gdy my�li si� o �yciu
symbolami. Teatrzykiem misteryjnym sporz�dzonym z mglistych przeczu�. Sp�ycasz � �le.
Pog��biasz �le. Jak mo�liwe s� my�li o �yciu? W kt�rym miejscu szczero�� staje si� zabawna,
a symbole przewracaj� si� do g�ry dnem, ukazuj�c nadmuchan� pustk�?
Ursyn zmusza� mnie wci�� do m�wienia. Replikowa� teraz ka�de zdanie. Misteryjne dymy
rozwia�y si� same. Teraz Ursyn kierowa� spektaklem. On si� te� przede mn� zgrywa�, ale m�drzej.
Zainscenizowa� Moralitet. Oczywi�cie, zrozumia�em to dopiero p�niej. Odtwarza�em
sobie cz�sto w pami�ci t� scen�, ale nie tak, jakby mog�a wygl�da� sfilmowana, lecz tak, jak
j� rozumia�em. Ursyn przej�� na siebie rol� Recenzenta nie literatury, lecz literacko�ci moich
my�li i pogl�d�w. Ka�da jego replika by�a jedynie przyjacielskim ostrze�eniem. M�wi�em, �e
�m�j Mawka ma dusz� artysty�. Ursyn odpowiada� cokolwiek. Odpowiada� jednak tak, jakby
wywiesza� n a t y c h s � o w a c h tabliczk� z napisem BANA�. Powiedzia�em, �e si� boj�
zanikania czasu. Ursyn si�gn�� po napis MISTYFIKACJA. Wyzna�em mu, �e nigdy nie potra-
14
fi� zrozumie� cz�owieka, kt�ry w �yciu widzi tylko tani merkantylizm. Ursyn cisn�� w moj�
stron� NARCYZEM.
Wtedy mu powiedzia�em, �e jestem za m�ody, abym m�g� ju� w tej chwili mie� dystans
krytyczny do siebie i r�wie�nik�w. Na to Ursyn nie znalaz� tabliczki. Powiedzia�em, �e nale�y
szuka� w�asnej fabu�y, w�asnego mitu, �eby strz�pkom �ycia nada� jaki� sens. Ursyn
chcia� ju� wywiesi� nowy napis � LITERACKO�� � ale potem powiedzia�:
� Z tym, �e tego. Kto� ma prawo szuka� mitu w strz�pkach, niezale�nie od tego, �e czasami
mo�na sobie po�artowa�.
15
II
MOST
�wi�ski blondyn w be�owym nieprzemakalnym prochowcu, nie tyle be�owym, co � w tej
sali, na tle tych �cian � barwy �wiat�a dziennego rozbe�tanego z elektrycznym, Lech Tyszarski,
przesuwa si� mi�dzy �awami. Przypomina ruch papieru czerpanego na drewnianych listwach.
Powiedzia�em mu to. Powiedzia�em �mokry arkusz�. Zrozumia�. Ka�dy s�d zanurzony
w moje my�li tak g��boko, �e wystaje na zewn�trz sam wierzcho�ek, kt�rego kraw�dzie nie
mog� rysowa� obrazu ca�o�ci, Tyszarski rozumie. Mog� to zaraz sprawdzi�. Powiem, oboj�tnie
co, bez znaczenia, na przyk�ad: �trz�sawisko�. Lech przyzna mi racj�. Albo zacznie polemizowa�:
� �Z trz�sawiskiem przesadzasz� � powie. Albo �e jego r�wnie� ta my�l gn�bi od
d�u�szego czasu.
Ile� to razy ja i Gorzela�czyk pr�bowali�my go zdemaskowa�! Gl�dzi� przez trzy godziny
trzy po trzy, a potem w �eb go obuchem: � �Cokolwiek zrozumia�e�, nie jest do rozumienia,
nic nie znaczy�. � Zaczynali�my gl�dzi�, Tyszarski � rzecz jasna � rozumia�. Ch�tnie wtr�ca�:
� �M�w, m�w, ja doskonale rozumiem� � i tym swoim g��bokim basem, bo na basie pe�nym
kaszlu potakiwa�, a polemizowa� czystym barytonem, tym wnikaniem w nasz be�kot kojarzy�
oderwane zdania, zespala� je w nas samych, fabularyzowa�, �e nasze gl�dzenie trzy po trzy
by�o coraz bardziej powi�zane � p�ywaj�ce wysepki s��w kojarzy�y si� u spodu, wmarza�y w
siebie. Lech dorzuca� wtedy sw�j �niepok�j�, wszystko bowiem sprowadza�o si� u niego do
�niepokoju�. M�wi�: � �Przesadzacie z niepokojem�. � Przegrywali�my i ja, i Gorzela�czyk.
Za dzwoni�cymi szybami le�y woda w szparach na dziedzi�cu, popielata, matowa jak
p��tno. Szpicbr�dka z Towarzystwa, wida� go przez szyb�, poklepuje l�ni�c� opon� rozdygotanej
ci�ar�wki. Robotnicy przechylaj� kube� pe�en popio�u i �u�lu, ci�ar�wka chwyta go
odw�okiem, zgrzyta segmentami, przenosi do g�ry dnem. U spodu wiruj�ce, specjalne miot�y
ry�owe do zamiatania ulic. Zu�ywaj� si� po kilkunastu kilometrach.
A Tyszarski w�druje wzd�u� �cian pop�kanych w szkic do bitwy pod P�owcami, w ca�y zarys
fortyfikacji i podartych kolczug, wspina si� na palcach, wyjmuje z kieszeni blaszany grzebyk,
wy�uskuje nim pineski z napisu �DBAJ O CZYSTO�� MIASTA�. Chowa napis pod
prochowiec. To prezent dla Ciuchny, kt�ry gromadzi wywieszki.
Tyszarskiego pami�tam sprzed roku, te� z obskurnej �wietlicy, tyle �e wiejskiej, kt�rej sufit
powiewa� g�stymi spiralami karbowanej bibu�ki. Skrad� tam reklam� soli pastewnej. Przywieziono
nas na wie�, uczestnik�w Zlotu, mikrobusem w ramach akcji �M�oda Wie� Literacka�:
pediatr� z powiatu � autora wspomnie� okupacyjnych, kierownika szko�y � pisz�cego
wiersze, i mnie. Kto� odst�pi� mi zaproszenie na ten Zlot, kto� mniej wa�ny, bo zakwaterowali
mnie w domu studenckim na peryferiach. Sypia�em po cztery godziny, z obrad zwykle
nie mog�em trafi� do �domu�, wa��sa�em si� po pustkowiu mi�dzy �wirem i wannami z wapnem,
przep�dzano mnie z teren�w budowy, przewraca�em si� na go�oledzi, �cinaj�cej nocami
jezdnie � a przewracam si� cz�sto � zgubi�em bon na obiad, dociera�em do �domu� � wszyscy
spali, po ciemku �ci�ga�em ubranie, powolutku w kalesonach w�azi�em pod koc �mierdz�cy
czyimi� w�osami, zasypia�em, ale bez zmiany pozycji, �eby nie budzi� innych chrz�stem
16
spr�yn, wstawa�em obola�y, z czerwonym lotnym piaskiem w oczach, z j�zykiem jak suchy
korze�, chcia�em wyjecha�. Postanowi�em uciec. Decyzj� ucieczki przy�pieszy�a wiadomo��
o spotkaniu autorskim na wsi. To jest stracona noc, my�la�em. Nonsens, �ebym na wsi czyta�
t a k i e wiersze. Jestem tu przez przypadek. Dajcie mi rok, popracuj� z tymi lud�mi rok,
wtedy mog� im zrobi� wiecz�r poezji kogo chcecie, Eliota, my�la�em. Najpierw powioz� poci�giem,
potem b�dziemy czekali w kawiarni dworcowej na mikrobus z powiatu. Wyjd� na
spacerek i mnie zgubi�. Trzeba si� gdzie� zaszy�. W tym t�oku przy piwie. Twarz zas�oni�
kuflem i kanapk� z serem. Powinni zgubi�...
Tyszarski wytropi�. Je�eli tak mo�na powiedzie� � zaj�� si� mn�. W poci�gu by�em sam.
Nie samotny, nie osamotniony, tylko doskonale bezpieczny, ale odk�d Lech mnie wytropi�,
zaszed� z ty�u, z t�umu przy piwie i poprosi� o ogie�, wi�c nie mog�em ju� ucieka�, potem w
mikrobusie, gdy gwarzy� z pediatr�, nie spuszcza� ze mnie wzroku, opowiada� dowcipy i
sprawdza�, czy mnie ubawi�y, przywi�za�em si� do niego. Nie polubi�em go wcale, s�dzi�em,
�e obowi�zuje prosta grzeczno��: z kim�, kto si� mn� zaj��, musz� trzyma�. Wyznaczy�em
sobie nawet pole ko�a z Lechem w �rodku, kt�rego nie opuszcza�em, staraj�c si� nie by� zbyt
blisko ani za daleko. Jego spojrzenia, stwierdzi�em, by�y porozumiewawcze. Oto on i ja �
zdawa�y si� m�wi� � jeste�my ponad sytuacj� w tej �wietlicy z przewiewem bibu�ki, z ch�opakami
r�n�cymi w ping-ponga, do kt�rych przy��czy� si� ry�y pediatra, rozebra� do koszuli,
podwin�� r�kawy i skacze, a kierownik szko�y w cyklist�wce stoi pod plakatem �CHCEMY
SOLI� i wyci�ga maszynopisy z teczki, chocia� wieczorku nie b�dzie, bo ludzie nie przyszli,
tylko ch�opaki tu sobie trenuj� ping-pong, dobrze si� sta�o, Lech prozy nie pisze, wierszy nie
pisze, wi�c dobrze si� sta�o, du�a lipa, teatr nierzeczywisto�ci. Tak sobie wtedy my�la�em o
spojrzeniach Lecha. On rozmawia� z ch�opakami. Szkoda, �e tak wysz�o, m�wi�. Pewno ka�dy
z nich woli boksowa�. Ch�opaki odpowiadali mu grzecznie. Tak, czytali og�oszenie, �e ma
by� zebranie, ale nie pisa�o, �e z autorami. � Jak z autorami, toby wi�cej przysz�o? � zapyta�
Tyszarski i zdj�� ze �ciany plakat �CHCEMY SOLI�. Ch�opcy nie zapytali, po co mu ten plakat.
Jakby nie chrzciny u organisty, ludzie przyszliby i bez autor�w.
� U was ch�opaki lubi� boksowa�? � zapyta� Tyszarski.
� Czemu?
� A nic. No to szkoda. Przywioz�em autor�w, poczytaliby wam r�ne wiersze, niekt�re do
�michu, niekt�re do p�aczu.
� U organisty s� chrzciny, a tak toby przyszli � odpowiedzieli ch�opaki.
��
Szpicbr�dka z Towarzystwa � wci�� go wida� przez dzwoni�ce szk�o � zagl�da do kub�a,
jakby chcia� stwierdzi�: faktycznie, ci�ar�wka wch�on�a ca�y �u�el. Robotnicy nachylaj�
drugi kube�. Zn�w odw�ok ci�ar�wki. Ruch zgrzytliwych segment�w. Nowoczesny w�z do
oczyszczania miasta. Pokaz sprz�tu. Wychodzimy ze �wietlicy, ja i Lech. Niech nas zobaczy
ten Szpicbr�dka. Niech wie. Uczestniczymy w pokazie. Popieramy akcje o�wiatowe Towarzystwa.
W�z rusza z sykiem miote�, zeskrobuje nimi wod� na dziedzi�cu. Gromadka mokrych
dzieci pod��a za wozem. Szpicbr�dka z ty�u, chce zapali�, ogniki odskakuj� mu od
palc�w, nie chwytaj� wilgotnego papierosa.
� Dwoma zapa�kami, prezesie � m�wi Lech. � Jak marynarz na wachcie w czasie sztormu.
� Wi�c, koledzy, jeste�cie � rzeczowo stwierdza tamten.
Na tle bramy kobieta-wartownik rozkr�ca termos. Mi�dzy pr�tami tej bramy wida� dwie
popielate mniszki id�ce m�skim krokiem. Zaraz Lech podejdzie do kobiety-wartownika, pocz�stuje
j� �travelem�. To jego trening. Nie pomyli�em si�: idzie, nie pomyli�em si� ju� wtedy
na wsi, gdy znalaz�em formu�� na Lecha: w�amywacz. On dobiera si� do ludzkich �ask umiej�tnie,
a nie chce wyj�� z wprawy, wi�c zjedna� sobie wartownika-kobiet�, oty�� i granatow�,
17
bo on musi si� przyzwyczai� do tych gest�w pobratymczych z lud�mi, bacz�c na razie na
zysk minimalny. Dla �mojego uszanowa... szanowne... pa...� u szatniarzy wszystkich knajp
tego miasta, dla �ostatnio rzadko pan nas odwiedza� u portier�w dees�w. Tamci my�l�, �e
Tyszarski podaje im r�k�, widz� przecie� r�k� Lecha z paczk� papieros�w, a tymczasem to
proteza, jego spos�b na kalectwo wygl�du. Lech wygl�da antypatycznie. Robi wra�enie szui.
Ach, na dobr� spraw� nic mi nie wiadomo, �eby kiedy� post�pi� jak szuja, on t� swoj� �szuj�
ma w szerokiej chuliga�skiej g�bie, w p�askich z�bach i szyderczych ruchach warg. Powierzchowno��
faceta, z kt�rym lepiej uwa�a�. Ma t� �szuj� jak kwiat ma pi�kno, jak zagadkowo��
ptaki. Co� musi z ni� pocz��, czym� zniszczy� powierzchowno�� szui, jakim� gwo�dziem,
kt�ry � wbity w �elazko � niszczy ide� �elazka.
� Czy Szpicbr�dka � odci�gam Lecha na bok � czy on daje nam do zrozumienia, �e transakcja
zawarta?
To by by�a transakcja korzystna. Oni nam sal� na pr�by � my im podpisy na deklaracjach
cz�onkowskich. Uczestniczyliby�my w akcjach Towarzystwa.
� Rzeczywi�cie, nowoczesny sprz�t � zwracam si� do Szpicbr�dki, ale z tak wymuszon�
uciech�, �e Szpicbr�dka podsuwa mi d�o� i bez s�owa odchodzi.
� Wola�bym � m�wi Lech � �eby nikt nie rozwala� Klubu. Je�eli rozwali Klub, a ze Szpicbr�dk�
nie wyjdzie, zostaniemy bez budy � przygl�da si� sycz�cej ci�ar�wce, kt�ra zawraca.
Ka�dy co� w Klubie knuje. Ka�dy ten Klub rozwala. Nasze spory wysypa�y si� z du�ego formatu,
nie ma tragizmu bytu, nie poci�ga nas ju� dziwno�� kultu jednostki, czo�gamy si� w
kolczastych zaporach podejrze�. Gorzela�czyk to t�umaczy �fatalizmem� miejsca naszych
zebra�. M�wi, �e �le dzia�a atmosfera pomieszczenia, �e samo ju� zagospodarowanie przestrzeni
w willi pana Ignasia � i wylicza � to, �e zamiast wieszaka sterczy w holu betonowy
nied�wied� wniesiony z ogr�dka i na �eb tego monstrum trzeba rzuca� p�aszcze (makabra), �e
siadamy na skrzynkach, a Jan Ciuchna, prezes Klubu M�odej Inteligencji, na fotelu dentystycznym
(po choler�?), to, po trzecie, �e po k�tach le�� misy cynowe (udziwnienie), �e tu
ka�dy � jak si� okazuje � sprz�t jest z a m i a s t w�a�ciwego sprz�tu, w siwaku barwne kredki
z a m i a s t kwiat�w, atrament w prob�wkach (niepraktyczne), komplet: niebieski, czerwony,
zielony; �e tu nam stworzono wielk� metaforyk�, wprowadzono w �wiat przekszta�ce� semantycznych,
co kiedy� wystarczy�o, aby Klub zaistnia�. Z a m i a s t tego, o co chodzi naprawd�.
� A co nas obchodzi naprawd�? � zapyta�em Gorzela�czyka, szelma odpowiedzia�: �
To jest w�a�nie przedmiot naszych spor�w.
� Chyba tego nied�wiedzia nie bierzesz powa�nie? � wtr�ca si� do moich my�li Lech. �
Daj spok�j z metaforyk�.
O czym my�la� od czasu, w kt�rym min�li�my bram� z karabinem granatowej kobiety,
kiedy zmartwi� si�, �e stracimy bud�? Dokonywa� nowego w�amania � do mnie. Odgadywa�
ruchome platformy w moim lekkim jak �wiat�o rusztowaniu my�li, wytropi� te miejsca, na
kt�rych buduj� si� cz�ci obraz�w. Jak prze�ledzi� w�dr�wk� moich my�li, odk�d powiedzia�
� �Zostaniemy bez budy�? Najpierw to �zostaniemy bez budy� wprowadzi� we mnie jak �eton.
�Bez budy� musia�o � jak podejrzewa� � uderzy� w �co znaczy bez budy�, ale wci�� nie
dotykaj�c linii wygl�d�w, kt�re by�y g��biej. Mo�e � odczeka� sekund� � pojawi�a si� w mej
wyobra�ni widmowa �buda w og�le�. Wyobra�enie czterech �cian. Platforma opad�a ni�ej, na
poziom �bez jakiej budy�, poruszy�a nowe has�o wywo�awcze �jak wygl�da ta buda, bez kt�rej�
� wyrzuci�a has�o �klub�. �Klub� zajmowa� ju� miejsce, na kt�rym wygl�dy sprz�g�y si�
w ca�� wizj�, sk�d spada�y na biegn�ce platformy jak �ywe kawa�ki: Igna�, prob�wki, skrzynki,
Gorzela�czyk, fotel, nied�wied�, misy cynowe, Ciuchna, nied�wied�, nied�wied�... Wiedzia�,
�e nienawidz� tej ogrodowej szmiry, �e na nied�wiedzia jestem uczulony. Wiedzia�, �e
w karuzeli obraz�w tworz�cych �klub� w�a�nie nied�wied� powt�rzy si� najcz�ciej. Dlatego
mnie �odgad��: � Daj spok�j z nied�wiedziem.
To dopiero po�owa triumfu Lecha. Zgad� pierwsz� moj� my�l z r�wnania z jedn� niewia-
18
dom�. To jest, na dobr� spraw�, robota dla kieszonkowca, takie �w�amanie�. Teraz b�d� pr�bowa�
mu uciec. Przesun�� d�wigni� w ten spos�b, aby zak��ci� prac� mechanizmu kojarzeniowego.
My�le� to, co si� z niczym aktualnym nie kojarzy, dajmy na to: (karuzela wychwytuje
widok�wki): konie w trawie, lokomotywa, oddzia� esesman�w (psiakrew, kojarzy si�, to
z jakiego� filmu!), p�on�cy �agiel, suma k�t�w w tr�jk�cie (nadal si� kojarzy), sztuczne oddychanie,
cyrkiel (ju� lepiej, ale powstaje schemat � sport i geometria), lokomotywa (ju� by�o!),
piraci (zn�w marynistyka, �agle, piraci...), hokeista na trawie (co ja z tym sportem?), tygrysy
(co? �eby potem nied�wied�?), cyrk (zn�w kojarz�!...), motywy brzydoty... O: motywy brzydoty.
Niech mnie �apie na motywach brzydoty. Ale nawet niewa�kie poj�cia s� wyobra�alne,
materializuj� si� i zu�ywaj� w czasie, �motywy brzydoty� nie b�d� wi�c my�lane w niesko�czono��,
chocia� powtarzam je, przepisuj� j�zykiem na z�bach, a my�l� za du�o, o wiele za
du�o, �ebym mia� z nim wygra� ten turniej.
� Pr�bujesz uciec? � wo�a z ty�u Lech.
A tak, przecie� biegn� jak ko�. (Konie ju� by�y...) Czy on zgad�, �e pr�buj� mu uciec my�lami,
czy nie zgad�? U�miecha si�, ale to nic nie znaczy, on nie powie, czy wygra�, to nade
mn� by�by triumf przedwczesny, jeszcze mnie nie �rozgryz��. Gdyby� wiedzia�... Gdyby�
zgad�, jak go sobie �streszczam� � bo kog� nie da si� stre�ci�, architektura nawet g�stych
secesyjnych charakter�w ma w sobie prosty schemat rur wodoci�gowych � �e streszczam go
tak: Lech Tyszarski chce zwalczy� dolegliwo�� �szui�, a sprosta� temu mo�e, budz�c zaufanie
u pewnych ludzi drobnym pocz�stunkiem, u innych przenikliwym widzeniem cz�owieka,
a to wymaga wysi�ku, wysi�ek za� sam ju� zmusza do wsp�czucia. M�g�bym mu teraz powiedzie�
� �Przesta� mnie wzrusza�, nie musisz ze mn� robi� ceregieli, jeste� sw�j ch�op,
bratnia dusza, z tob� mo�na kra�� konie (zn�w konie), wi�c nie zachowuj si� jak lichy sztukmistrz,
kt�ry podbija widowni� nie trickiem, lecz strachem, �e trick si� nie uda. Masz na mnie
dwa sposoby: je�eli nie zadziwisz sw� inteligencj�, to przynajmniej rozczulisz, �e tak bardzo
chcia�e� mnie zadziwi�. Przez to jednak nie wyleczysz swojej �szui�. Nie wiem, czy Lech � to
sw�j ch�op. Czy nie zrobi mi w przysz�o�ci �wi�stwa�.
Zapyta�em raz Gorzela�czyka, jak mu si� widzi Tyszarski.
Lech mu si� �widzia�� inaczej, ni� go pozna�em, nie na wsi, lecz w pierwszorz�dnym lokalu,
w �rodku jakich� kombinacji z dolarami, co� z tych filmowych wizji nocnego Pary�a, w
kt�rych b�yszcz�ce ko�nierze orkiestry, faszyzuj�ca m�odzie�, pistolety. Lech i jego przekl�ta
�szuja�, z tym, �e �szuja� osobno, po animizacji, oswojony lampart na kolanach Lecha.
Wszyscy wiedz�, �e chcia�by j� zabi�, tego lamparta, �e do niego strzela�. M�wi � �Przez to
�mierdz�ce bydl� zwichn��em karier�. M�wi � �Dawali mi za ni� czterdzie�ci tysi�cy frank�w,
ale jak�e j� sprzedam?� M�wi � �To po rodzicach pami�tka� � i m�wi � ��ar�oczna bestia,
ale przywi�zana do cz�owieka�.
��
Tak wkraczamy do szarego gmachu, obaj uzbrojeni, obaj czujemy si� w l�ni�cych pancerzach,
kt�re � wydaje si� nam w tej chwili � obudowa�y si� wok� naszych my�li, a� brz�cz�,
winny zwraca� uwag�. Idziemy w zbroi, w z�udzeniu, �e tylko to, co my�limy, jest realne.
Wchodzimy do sali obrad. To znaczy: wchodzi Lech, dosta� si� mi�dzy przesmyki z rz�d�w
krzese� a wstaj�cych z tych krzese� m�czyzn. Powstaj� pr�nie, strzelaj�cy zamkami teczek.
Zas�aniaj� mi Lecha, wype�niaj� korytarz sob� i szelestem rozcinanych paczek papieros�w w
celofanie, rozcinanych paznokciami... Coraz g�ciej od dymu. Przechadzam si� mi�dzy nimi z
opuszczon� przy�bic�, kt�ra odcina moj� Niezale�no�� i moje My�li. Nie przeczuwaj� nawet
pancerza, w kt�rym chodz�. Nie wiedz�, jak my�la�em interesuj�co. A przy spluwaczce �
ostatecznie sta�em przy niej pierwszy � zwiera si� grupka m�czyzn, odcina mi dost�p, cofam
si� z popielatym