4819

Szczegóły
Tytuł 4819
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

4819 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 4819 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

4819 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

STEPHEN DEDMAN przemys� turystyczny Nosi�a trykoty, ciemne okulary i marynark� rozpi�t� od g�ry do do�u, i sz�a takim krokiem, jakby ca�e miasto do niej nale�a�o. Zreszt� mo�e nale�a�o; wszystko inne na Ziemi by�o na sprzeda�, wi�c czemu nie Manhattanland? Poza tym by�a cz�owiekiem, przynajmniej z pochodzenia; Zhir m�g�by wybra� dla siebie takie drobne cia�o, ale nie chodzi�by w taki spos�b i z pewno�ci� nie wszed�by w �lepy zau�ek. Najwyra�niej mia�a te nogi od trzynastego roku �ycia. Ciekawi�o mnie, ile s� warte. Siedmiu bandzior�w wesz�o za ni� w zau�ek, zanim zd��y�em przej�� na drug� stron� ulicy. Po kilku sekundach us�ysza�em pierwszy krzyk, a potem trzask czego� p�kaj�cego. Kiedy dotar�em dostatecznie blisko, �eby obejrze� przedstawienie, kobieta mia�a na marynarce rozci�cie od no�a, a pierwszy bandzior kl�cza� na czworakach, z zakrwawionymi ustami, w�sami i brod�. �atwo odgad�em, co si� sta�o: okaza� si� troch� szybszy, ni� si� spodziewa�a, ale zdo�a�a chwyci� go za nadgarstek, rozbroi� i rzuci� twarz� o mur, zanim wyrz�dzi� jej powa�n� krzywd�. Inni ju� si� wycofywali, kiedy odwin�a si� i kopn�a pierwszego w �ebra; przetoczy� si� i umkn�� z zasi�gu cios�w, zostawiwszy na pami�tk� sw�j n� do ci�cia dywan�w. Gildia nie p�aci im za zgrywanie bohater�w. Gwizdn��em przeszywaj�co, a bandyci odwr�cili si� i zagapili na mnie; chwil� p�niej wtopili si� w ciemno�� tak dok�adnie, �e nawet ja nie mog�em ich zobaczy�. Ostro�nie ruszy�em alejk� i uk�oni�em si� w bezpiecznej odleg�o�ci trzech metr�w od kobiety. - Kto ty jeste�, kurwa? - warkn�a. - Edgar Allan Poe, do us�ug szanownej pani... - Nie pierdol. - ...ale mo�e pani nazywa� mnie Eddy. Patrzy�a na mnie przez chwil�. Chyba lepiej widzia�a w ciemno�ci ode mnie; prawdopodobnie podczerwie�. Gwiezdny nap�d Zhir�w zabija wszystko wi�ksze od pojedynczej kom�rki; ka�dy, kto chce odbywa� mi�dzyplanetarne podr�e, musi wgra� swoj� ta�m� m�zgow� do cia�a androida. To by� najwyra�niej model bojowy. - Nie powiniene� mie� kruka czy czego� na ramieniu? Co ty tu robisz? - Mieszkam tutaj - odpowiedzia�em. - Stanowi� jedn� z atrakcji; miasto p�aci mi za spacerowanie po ulicach, pozowanie turystom do hologram�w, pokazywanie drogi, takie rzeczy. A pani? Za�mia�a si�. - Nie jestem z miasta. Nowa Genewa. I nie potrzebuj� pomocy. - Rzeczywi�cie, chyba nie. - Wi�c czemu si� wtr�ci�e�? - Wiedzia�em, �e maj� przewag� liczebn�. - Zerkn��em wymownie na rozci�cie w jej marynarce. - Wielu turyst�w nie docenia ryzyka. Dok�d pani teraz idzie? Podnios�a n� i schowa�a do kieszeni. - Gliniarzem te� jeste�? Parskn��em �miechem. - R�nie mnie nazywano, ale tak nigdy. Pomy�la�em tylko, �e mo�e przyda si� pani przewodnik. Znam miasto r�wnie dobrze jak ka�dy, m�ty, �mietank� i wszystko po�rodku, cokolwiek pani sobie �yczy. Mog� to pani pokaza�. Popatrzy�a na mnie tak, jakby rozwa�a�a propozycj�, ale potem wzruszy�a ramionami. - Nie, dzi�ki. Mam map�, a moi dziadkowie dawniej tutaj mieszkali. - Niekt�rych rzeczy nie ma na mapie. - To dobra mapa. - Rzeczy si� zmieniaj� - ostrzeg�em j�. - Niekt�re musz� ukrywa� si� przed Zhirami. A do niekt�rych nie wejdzie pani bez przewodnika, kogo�, kogo znaj� i komu ufaj�... - Nie, dzi�ki - powt�rzy�a. Wzruszy�em ramionami, odsun��em si� na bok, a potem ruszy�em za ni� po Czterdziestej Drugiej Ulicy w dyskretnej - mia�em nadziej� - odleg�o�ci, ale chyba �le oceni�em dystans; po pi��dziesi�ciu metrach kobieta odwr�ci�a si� na pi�cie i stan�a przede mn�. - Czego ty chcesz?! Mog�em jej powiedzie�, �e lubi� niskie kobiety, ale nie chcia�em skona� w rynsztoku. - Id� do metra. - Czy to nie jest troch� anachroniczne? Wzruszy�em ramionami. - Nie bardziej od pani. Poza tym historia ju� nikogo nie obchodzi - zreszt� Manhattanland to park tematyczny, nie muzeum - a ja w�a�ciwie sko�czy�em prac�. Jedzie pani do Central Parku? - Dlaczego tak my�lisz? - Gdzie indziej mo�na p�j��, je�li pani szuka bandyt�w do pobicia? - To nielegalne czy jak? Znowu parskn��em �miechem. - Nie tutaj. Pani jest turystk�; dla pani nic nie jest nielegalne. Tylko kosztowne. - Ile by mnie kosztowa�o, gdybym ci� zabi�a? Wyszczerzy�em z�by. - Nie jestem tani; jak m�wi�em, stanowi� jedn� z atrakcji. I nie jestem �atwy, chyba �e pani ma bro�. Nawet nie mrugn�a; oczywi�cie, �e mia�a bro�. Dobrze. - Oczywi�cie Zhirowie mogliby inaczej potraktowa� kwesti� legalno�ci, gdyby wiedzieli, co pani tutaj robi�a... Zignorowa�a zaczepk�. - I tam s� bandyci? W Central Parku? - Je�li pani wie, gdzie szuka�; Central Park jest ca�kiem spory, ale z przewodnikiem... - Podobno sko�czy�e� prac�. - Za to pobieram prowizj�. Odwr�ci�a si� do mnie plecami i przyspieszy�a kroku; chocia� taka niska, porusza�a si� szybko i chyba nie m�g�bym jej dogoni�, gdyby nie przystan�a, �eby obejrze� no�e w oknie wystawowym. - Czego chcesz? - rzuci�a ze znu�eniem. - My�l�, �e w ko�cu pani oberwie. - Co to ciebie obchodzi? - Dostaj� te� prowizj� od szpitala i ambulansu. Wyci�gn�a r�k�, chwyci�a mnie za klapy p�aszcza i unios�a p� metra nad ziemi�. - Wychodzi taniej, ni� pozwoli� im, �eby obrabowali pani cia�o - doda�em spokojnie. - Jest du�y popyt na takie organy jak pani. - A je�li ty te� oberwiesz? - Jestem miejscowy, mam immunitet. Co� jak Wergiliusz w "Piekle". Postawi�a mnie na ziemi i pokr�ci�a g�ow�. - Chyba nie odczepi� si� od ciebie. U�miechn��em si�. - Dobrze pani zgad�a. Rozejrza�a si�. Na Times Square nie by�o nikogo opr�cz prostytutek, naci�gaczy i gapi�w. - A gdybym po prostu zat�uk�a jednego z tych alfons�w? - Za ma�o odosobnione miejsce na morderstwo, a przekonanie miasta, �e to by�a samoobrona, pewnie kosztowa�oby pani� par� funt�w cia�a. Miasto zatrzymuje po�ow�, rodzina dostaje reszt�... przekupienie tych wszystkich �wiadk�w kosztowa�oby jeszcze wi�cej. - A w metrze? - Przepraszam, ale nie. Jak pani chce odgrywa� Bernie Goetza, trzeba zrobi� rezerwacj�. Zmierzy�a mnie wzrokiem, pewnie zastanawiaj�c si�, czy m�wi� powa�nie, i powoli zesz�a po zabazgranych graffiti schodach do metra. Zatrzyma�a si� przed bramk�, spojrza�a na swoj� kredkart� i rozejrza�a si� bezradnie. Odkaszln��em cicho, a kiedy odwr�ci�a si� wyci�gaj�c bro�, rzuci�em jej �eton do metra. Z�apa�a go dwoma palcami. - Tam na dole od lat nie ma kasjer�w - oznajmi�em. - Mog� pani powiedzie�, gdzie si� kupuje �etony... Popatrzy�a na mnie ze z�o�ci�, a potem wzruszy�a ramionami. - Okay, postawi�e� na swoim. Ile wynosi prowizja? Wagon by� pusty opr�cz Anio�a Str�a o kamiennej twarzy i �ebraczki wykaszliwuj�cej sobie p�uca. Wi�kszo�� graffiti g�osi�a: ZHIRY WYNOCHA! - Czy pani dziadkowie zostali obrabowani? - zapyta�em. Milcza�a prawie przez minut�, potem kiwn�a g�ow�. - Ale Zhirowie zabrali ich do Nowej Genewy, gdzie �yli d�ugo i szcz�liwie? - Nie. Moja babka i ojciec wst�pili do Konwencji; dziadka zad�gano na �mier� niedaleko st�d dla kilku dolar�w. - Kiedy to by�o? - 1990. Siedemdziesi�t pi�� lat temu... Gwa�townie podwy�szy�em domy�ln� granic� jej wieku. Oczywi�cie androidy si� nie starzej�. - I przyjecha�a tu pani, �eby ich pom�ci�? Nie raczy�a udzieli� odpowiedzi, ale to by�o oczywiste. Zhirowie mog� nie wierzy� w zemst� lub wendet�, my jednak r�nimy si� od Zhir�w bardziej, ni� przypuszczaj�. Po pierwsze, dzieci Zhir�w stanowi� prawie dok�adne odbicie rodzic�w, zar�wno fizycznie, jak psychicznie, poniewa� Zhirowie przekazuj� wi�kszo�� swoich wspomnie� razem z pozosta�ym materia�em genetycznym i chyba nie rozumiej�, �e my tego nie robimy. Babka tej kobiety widocznie okaza�a si� dostatecznie cnotliwa wed�ug zhirskich kryteri�w, �eby przej�� psychoskan i wydosta� si� z Ziemi, co jednak nie znaczy�o, �e kobieta siedz�ca obok mnie jest �wi�t�. Popatrzy�a na �ebraczk�. - Czy powietrze tutaj jest takie z�e? - Przecie� nie musi pani oddycha�, prawda? Owszem, jest takie z�e; nadal u�ywamy tych samych technologii co przed przybyciem Zhir�w. - Dlaczego? - Nikt na Ziemi nie robi ju� �adnych wynalazk�w. Po co? Zhirowie wynale�li wszystko przed tysi�cami lat, wi�c znacznie szybciej i troch� taniej jest kupi� to od nich, nawet je�li dyktuj� wy�rubowane ceny, kiedy maj� do czynienia z takimi zbocze�cami jak my. - Nie jest tak �le. - Akurat, cholera. Nie dadz� nam niczego, �eby�my mogli odlecie� z planety albo u�y� tego jako broni przeciwko nim. Nie sprzedadz� nam paralizator�w, nawet dla glin, bo �atwiej zrobi� androida odpornego na kule ni� na paralizator. Ich technologia energetyczna jest poza wszelkim... - Konwersja jest niebezpieczna. - Ci�gle spalamy w�giel, rop� i radioaktywne pierwiastki, kt�re prawie nam si� sko�czy�y; nie uwierzy pani, ile energii poch�ania samo ogrzewanie �ciek�w, �eby aligatory nie wyzdycha�y, a powietrze jest za g�ste, �eby op�aca�o si� budowa� kolektory s�oneczne. Je�li Zhirowie nie chc� nam sprzeda� ca�kowitej konwersji - a prosz� mi wierzy�, �e kupiliby�my ka�dy ich niewypa� - na pewno maj� jakie� wiekowe przestarza�e techniki, kt�re by nam si� przyda�y. Rozwa�a�a to przez chwil�, potem wzruszy�a ramionami. - Niestety, na Ziemi niewiele zosta�o do przehandlowania... - Jakbym nie wiedzia�. Pozwolili�my im za du�o wzi��, kiedy si� zjawili, zanim si� zorientowali�my, �e g�wno dostaniemy w zamian. Pobrali do sklonowania kom�rki ze wszystkich naszych zwierz�t do swoich ogrod�w zoologicznych, ograbili nasze muzea ze wszystkiego, co wyda�o im si� cenne, i skopiowali rzeczy, kt�rych nie chcieli�my sprzeda� za ich cen�. Nie zosta�o nam prawie nic poza przemys�em turystycznym. - I pr�bujecie nas rabowa�. - A Zhirowie nas nie obrabowali? - Prychn�a. - Jasne, zabierzemy pani w�asno�� przy pierwszej okazji, ale nikt pani nie zmusza� do przyjazdu... - Dlaczego ci faceci weszli za mn� w zau�ek? - Wiedzieli, �e pani chce si� zabawi�... inaczej nie przyjecha�aby pani tutaj... ale nie mieli pewno�ci, o jak� zabaw� pani chodzi. Du�o turyst�w wci�� przyje�d�a tutaj w poszukiwaniu mocnych wra�e� z nadziej�, �e Zhirowie nie czytaj� ich m�zgota�m w drodze do domu... nie czytaj�, prawda? - Nie przypuszczam. - Nikt z pani znajomych nie by� wcze�niej na Ziemi? Nie pojecha� do Pornolandu, do Gang�wiata ani do Vegas, ani do �adnego miejsca, za kt�re grozi egzekucja, gdyby Zhirowie si� dowiedzieli? - Milcza�a. - Cholernie pani ryzykuje, je�eli... - Wszyscy moi znajomi, kt�rzy odwiedzili Ziemi�, wr�cili cali i zdrowi - powiedzia�a cicho. - Wiem, �e Zhirowie potrafi� czyta� m�zgota�my, ale my�l�, �e nigdy tego nie robi�. Mo�e uwa�aj� to za brak manier, a mo�e naprawd� wierz�, �e jeste�my do nich podobni, �e kto�, kogo przodkowie przeszli psychoskan, po prostu nie jest zdolny zrobi� niczego... no, niczego, co nie spodoba�oby si� Zhirom. - Mam nadziej�, �e pani si� nie myli. W ka�dym razie pewnie zgadli, �e pani chce walczy�, ale jak m�wi�em, wielu turyst�w przecenia swoje mo�liwo�ci, zw�aszcza kiedy polegaj� na paralizatorach. Kto� bardzo szybki zd��y za�atwi� dw�ch czy trzech bandzior�w, zanim inni go dopadn�; tamci zwyczajnie mieli pecha, �e pani potrafi walczy�. A paralizator kosztuje na czarnym rynku tyle, co porsche z bakiem pe�nym benzyny; warto troch� zaryzykowa�. Poza tym oni stanowi� kolejn� atrakcj�, na sw�j spos�b; czym by�by Manhattanland bez bandyt�w? Nawet nale�� do Gildii Statyst�w i nie patyczkuj� si� z niezrzeszonymi. Ale prosz� si� nie �udzi�: zabiliby pani� bez mrugni�cia okiem. To nasz przystanek. Peron o�wietla�a tylko jedna mrugaj�ca jarzeni�wka; wszystkie pozosta�e ukradziono albo przepali�y si� i nie zosta�y wymienione. Zauwa�y�em Joe Wariata stoj�cego w mroku - wraca� do domu z dziennego nabo�e�stwa w �wi�tyni Lennona - i pr�bowa�em przemkn�� si� obok niego, ale zauwa�y� dziewczyn� i odwr�ci� si� do mnie. - Alan! Witaj, kolaborancie, mi�e spotkanie! - zarechota�. - Ci�gle obrabiasz frajer�w? Czasami �al mi starego durnia; pr�buj� mu co� wyt�umaczy�, ale on nie potrafi utrzyma� g�by na k��dk� dostatecznie d�ugo, �eby mnie wys�ucha�. - Wszyscy musimy �y�, Joe. - Taak? A to czemu? - Pewnie, �eby wkurza� Zhir�w. Popatrzy� na nas i parskn�� �miechem. - Sprytne. Bardzo sprytne. Uwa�aj tylko, �eby� sam siebie nie przechytrzy�. Wzruszy�em ramionami i pop�dzi�em dziewczyn� w stron� wyj�cia. - Jeste� zdrajc� w�asnego gatunku, Alan - o�wiadczy� Joe niemal przyjaznym tonem. - Mam �on� i dzieci, Joe. A co tw�j ch�opak robi dla pieni�dzy? - Cholerny zdrajca! Splun�� mi pod nogi; na szcz�cie by� zbyt gorliwym (i sp�ukanym) lennonist�, �eby nosi� bro�, i zbyt wielkim tch�rzem, �eby zaatakowa� mnie go�ymi r�kami. - Nevermore - odpowiedzia�em cicho i szli�my dalej, ja i dziewczyna, a� znale�li�my si� na Park Avenue. - Czy tak masz naprawd� na imi�? - zapyta�a mi�kko. - Alan? - Tak. Kiwn�a g�ow�. - Jestem Lisa. - Cze��. - Naprawd� masz �on� i dzieci? - Aha. Najstarsza, Nikki, jest na Avalonie, a my pr�bujemy zaoszcz�dzi� tyle, �eby wys�a� innych z planety. Bardzo chcieliby�my do niej pojecha�, ale oczywi�cie nigdy nie pojedziemy... a ona nigdy tutaj nie wr�ci. Mam tylko nadziej�, �e nie wstydzi si� rodzic�w. - Co robi twoja �ona? - Simone? Uczy sztuk walki. Dawniej by�a tancerk�, kiedy by�a m�odsza. Pewnie by�cie si� polubi�y. W milczeniu przeszli�my na drug� stron� ulicy. - W jaki spos�b zosta�e� Edgarem Allanem Poe? - By�em za niski na King Konga i zbyt ow�osiony na Eda Kocha. - Pytam powa�nie. - Okay. Jestem do niego wystarczaj�co podobny, p�ynnie m�wi� po angielsku i francusku, czyta�em kilka jego opowiada�, jestem mniej wi�cej w odpowiednim wieku i nie mam uczulenia na koty. Poza tym moja rodzina od dawna robi w show- biznesie, jak rodzina Poego; m�j dziadek pracowa� w Disneylandzie, tym oryginalnym, jeszcze kiedy ludzie tam przychodzili, �eby popatrze� na androidy. - U�miechn��em si�, ale ona nie odpowiedzia�a mi u�miechem. Prawdopodobnie w Central Parku dzia�a�o kiedy� o�wietlenie, ale nie za mojego �ycia. Nie by�o tam tak niebezpiecznie, jak wygl�da�o, ale dostatecznie �le, �eby nawet bandyci chodzili w grupach. Lisa wesz�a tam bez wahania. - Tamten facet wygadywa� takie rzeczy... czy naprawd� wi�kszo�� nowojorczyk�w tak o nas my�li? - Wi�kszo�� Ziemian - odpar�em, kiwaj�c g�ow�. - Nienawidz� was jeszcze bardziej ni� Zhir�w... chocia� na waszym miejscu wi�kszo�� z nas zrobi�aby dok�adnie to samo, gdyby�my mieli szans�. Kto� nas �ledzi. - Tak wiem. Trzech. Jeste� chyba bardzo inteligentny; dlaczego zosta�e� na Ziemi? - No, kiedy by�em nastolatkiem, spa�em z ka�d�, kt�ra powiedzia�a "tak" w zrozumia�ym j�zyku. I powiedzia�em "tak" kilku innym. W wi�kszo�ci to by�y kobiety, ale nie tylko; jeden z nich jest teraz ch�opakiem Joego Wariata i to jest prawdziwy pow�d, �e Joe mnie nienawidzi. - Zhiry ��cz� si� w pary na ca�e �ycie i postrzegaj� ka�de inne zachowanie jako nienaturalne i z�e. - Gdybym zg�osi� si� na psychoskan, dosta�bym wyrok �mierci. - A twoja �ona...? Wzruszy�em ramionami. Zhirowie nienawidz� kazirodztwa pomi�dzy rodzicami a dzie�mi jeszcze bardziej ni� homoseksualizmu. Niestety, nie znaj� poj�cia gwa�tu, wi�c skazuj� dzieci razem z rodzicami. - No wi�c tak, w wi�kszo�ci was nienawidzimy, ale niekt�rzy z nas rozumiej�, �e r�wnie� zale�ymy od was. Jeste�cie nasz� jedyn� nadziej� na... Us�ysza�em szelest li�ci. Nagle jaki� idiota zeskoczy� z drzewa i wyl�dowa� kilka st�p przed Lis�. Kopn�a go pod brod�, kiedy pr�bowa� z�apa� r�wnowag�; rozci�gn�� si� jak d�ugi w b�ocie i tak zosta�. Dwaj inni doskoczyli do niej z lewej i prawej strony; z�apa�a pierwszego i rzuci�a nim w drugiego. Zanim si� pozbierali, poczu�em luf� broni g�aszcz�c� mnie po karku. Odchrz�kn��em. - Nevermore - wyrecytowa�em. Lufa cofn�a si� lekko, kiedy pojawi� si� kolejny bandzior - wysoki co najmniej na dwa metry i zbudowany jak ci�arowiec, ale powolniejszy od pozosta�ych. Strzelec zakl�� cicho. - Ona jest z tob�? - Nie - odpar�a Lisa i natar�a na olbrzyma. Strzelec westchn�� i pu�ci� seri� w jej g�ow�. Zrobi�em unik na wypadek rykoszetu. Impet przewr�ci� j� na ziemi�; upad�a i przetoczy�a si� wprawnie. Olbrzym podni�s� stop�, �eby j� stratowa�, a ona wykopa�a spod niego drug� nog�. Olbrzym run��; Lisa b�yskawicznie zerwa�a si� na nogi, a pistolet maszynowy znowu wystrzeli�. Niestety, strzelec spud�owa� i Lisa go dopad�a. Nie widzia�em, co si� sta�o, ale olbrzym widzia�; zwymiotowa� i chwiejnie wycofa� si� w krzaki. Dwaj pozostali bandyci po prostu znikn�li. W chwil� p�niej Lisa ponownie pojawi�a si� za moimi plecami. Wygl�da�a idealnie czysto; pewnie mia�a beztarciowe ubranie czy co� w tym rodzaju. Poda�a mi bro�, ale pokr�ci�em g�ow� i trzyma�em r�ce przy sobie. - Mo�esz j� sprzeda�, na pewno jest co� warta... - Nie, dzi�ki. Lepiej chod�my st�d. - Dlaczego? - Strza�y. Nikt ju� tutaj nie przyjdzie, najwy�ej gliny. Wzruszy�a ramionami, potem rzuci�a pistolet maszynowy w krzaki i ruszy�a z powrotem w stron� Park Avenue. Poszed�em za ni� uwa�aj�c, �eby na nikogo nie nadepn��. - Po co za mn� �azisz? - zapyta�a, rozgl�daj�c si� po ulicy za taks�wk�. - Za ma�o ci zap�aci�am? - Co pani teraz zrobi? - Co? - Je�li dalej chce pani walczy�, znam miejsce, gdzie urz�dzaj� walki co wiecz�r. Bro� do wyboru, przyjmuj� ka�dego... kto ostatni wyjdzie na w�asnych nogach, ten zgarnia pul�. Nadal sta�a ty�em do mnie, ale prawie s�ysza�em, jak my�la�a. - Albo, je�li pani jest zm�czona, mog� pani� zabra� na autentyczny film o zabijaniu, do klubu sado-maso albo na walki ps�w... Prychn�a. - Ja si� nie m�cz�. To miejsce... - Tak? Pojawi�a si� taks�wka i Lisa j� zatrzyma�a. - Gdzie to jest? - Pani tam nie wejdzie beze mnie. Taks�wka zahamowa�a z rz�eniem kilka metr�w dalej. Lisa spojrza�a na zegarek i kiwn�a g�ow�. - Okay. Dok�d jedziemy? Taksiarz wysadzi� nas przed Samob�jcz� Hal� McGuirka. Zaczeka�em, a� odjedzie, zanim zaprowadzi�em Lis� za r�g; nie chcia�em, �eby wszyscy poznali to miejsce. Na zewn�trz nie by�o �adnego szyldu, ale na �cianach klatki schodowej wisia�y staro�ytne fotografie i rozk�ad�wki cycatych gwiazd porno i striptizerek, pozosta�o�� z czas�w, kiedy mie�ci� si� tutaj nocny lokal. Bramkarz przy drzwiach przewy�sza� mnie tylko o p� g�owy, ale obwodem klatki piersiowej dor�wnywa� wielu napompowanym silikonem striptizerkom, a jego garnitur w pr��ki wygl�da� tak, jakby potrzebne mu by�y elektroniczne zamki. Wyci�gn�� r�k� wielko�ci r�kawicy baseballowej, odkaszln�� i zaintonowa� po w�osku: - Porzu�cie nadziej�, wy, kt�rzy wchodzicie obok mnie. - Ona jest ze mn�, Mike. - Nie z t� broni� - odpar�, przechodz�c na angielski. Wzruszy�em ramionami i odwr�ci�em si� do Lisy. - On chce pani paralizator. Zawaha�a si�. Bro� by�a warta fortun�, ale Lisa koniecznie chcia�a wej�� do �rodka; to si� rzuca�o w oczy. Podnios�a wzrok na Mike'a i u�miechn�a si�. - Mog� to odda� jemu? Nie cierpi�, kiedy mi ufaj�. Mike popatrzy� na mnie lekko zdziwiony, po czym wzruszy� ramionami. - No, chyba tak. - Okay. Si�gn�a do kieszeni i wyj�a paralizator, udaj�cy r�ow� plastykow� automatyczn� dwudziestk� pi�tk� z laserowym celownikiem; mia� nawet wybite logo Chanel. Schowa�em go do kieszeni, a Mike odsun�� si� na bok, otworzy� przed Lis� masywne drzwi i gestem zaprosi� j� do �rodka. Jak tylko mnie wyprzedzi�a, przy�o�y�em jej paralizator do g�owy i nacisn��em spust. Upad�a natychmiast, nawet nie zd��y�a si� zdziwi�. Trzyma�em promie� przy jej g�owie dostatecznie d�ugo, �eby ca�kowicie skasowa� pami�� - wystarczy nieca�a minuta - a potem Mike wzi�� j� na r�ce i wni�s� do �rodka. M�zgoskaner, kt�ry zbudowali�my, pewnie nie przypomina� modelu Zhir�w - zajmowa� ponad po�ow� pokoju, a wi�kszo�� cz�ci pochodzi�a z hurtowni elektronicznego z�omu - ale dzia�a�. I w przeciwie�stwie do Zhir�w nie niszczyli�my orygina��w; wgra�em swoj� ta�m� w androida ponad rok temu, a to b�dzie trzeci Simone. Jeden z nich na pewno dotar� ju� na Avalon do Nikki... chyba �e Lisa si� myli�a i Zhirowie jednak odczytuj� m�zgota�my, i niszcz� te, kt�re uznaj� za nieodpowiednie albo zepsute. A mo�e nasze ta�my po prostu nie prze�y�y nap�du gwiezdnego Zhir�w. Dop�ki Nikki nie wr�ci na Ziemi� albo nie wy�le nam wiadomo�ci, nie dowiemy si� prawdy, wi�c mo�emy tylko dalej pr�bowa�... Popatrzy�em na Lis�, potem schowa�em do kieszeni jej bro� i wyszed�em. Czasami �a�uj�, �e nie mog� im tego wyt�umaczy�. To nie jest zemsta za porzucenie nas tutaj, to tylko kwestia przetrwania. Oni stanowi� nasz� jedyn� nadziej�. I �aden nie jest niewinny; przywabiamy ich tutaj gwa�tem i morderstwem i zawsze dajemy im szans� odwrotu, nie jeste�my od nich gorsi... Na pewno? Prze�o�y�a Danuta G�rska