3419
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 3419 |
Rozszerzenie: |
3419 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 3419 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 3419 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
3419 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
ALFRED HITCHCOCK
TAJEMNICA GADAJ�CEJ CZASZKI
PRZYGODY TRZECH DETEKTYW�W
(Prze�o�y�a: DOROTA KRA�NIEWSKA)
S�owo wst�pne Alfreda Hitchcocka
Witajcie, mi�o�nicy tajemniczych opowie�ci! Przed Wami kolejna intryguj�ca zagadka, z kt�r� zmierz� si� Trzej Detektywi. Ich dewiza brzmi: "Badamy wszystko". Nie wiem jednak, czy nie zmieniliby jej, gdyby wiedzieli, co ich czeka przy rozwi�zywaniu dziwnej tajemnicy gadaj�cej czaszki. Sprawa ta pe�na jest zaskakuj�cych niespodzianek i niebezpiecze�stw. Jedna zagadka prowadzi do nast�pnej. Na razie nie powiem ju� nic wi�cej. Obieca�em, �e nie wyjawi� zbyt wiele, i zamierzam dotrzyma� tej obietnicy. Mo�e dodam jeszcze tylko, i� Trzej Detektywi to Jupiter Jones, Pete Crenshaw i Bob Andrews. Mieszkaj� oni w Rocky Beach, ma�ym mie�cie w Kalifornii, le��cym nad oceanem niedaleko Hollywoodu. Kwater� G��wn� Ch�opc�w jest przyczepa kempingowa, stoj�ca na terenie sk�adu z�omu nale��cego do ciotki i wuja Jupitera, Matyldy i Tytusa Jones�w.
Ch�opcy tworz� zgrany zesp�. Jupiter ma b�yskotliwy umys� i �wietnie dedukuje. Pete mo�e nie dor�wnuje mu intelektualnie, lecz jest za to �wietnym sportowcem. Bob jest skrupulatny i dociekliwy. Razem uda�o im si� ju� rozwik�a� kilka naprawd� dziwnych zagadek.
Na tym jednak zako�cz�, poniewa� wiem, i� nie mo�ecie si� ju� doczeka� ko�ca tego wst�pu i rozpocz�cia w�a�ciwej opowie�ci.
Alfred Hitchcock
Rozdzia� 1
Jupiter kupuje kufer
Wszystko zacz�o si� od tego, �e Jupiter Jones zaj�� si� czytaniem gazety.
Trzej Detektywi - Jupiter, Pete Crenshaw i Bob Andrews - siedzieli w swojej bazie w sk�adzie z�omu Jones�w. Bob robi� jakie� notatki z ostatniej sprawy. Pete delektowa� si� porannym kalifornijskim s�o�cem, a Jupiter czyta� gazet�.
Wtem uni�s� g�ow� i zapyta�:
- Czy kt�ry� z was by� kiedy� na aukcji?
Bob odpar�, �e nie. Pete pokr�ci� przecz�co g�ow�.
- Ja te� nie by�em - powiedzia� Jupiter. - W gazecie jest og�oszenie o porannej aukcji w Domu Aukcyjnym Davisa w Hollywoodzie. Wystawiony b�dzie bezpa�ski baga� z r�nych hoteli. Przeczyta�em tu, �e maj� kufry i walizki z nieznan� zawarto�ci�, pozostawione przez go�ci hotelowych, kt�rzy zapomnieli je zabra� lub nie mieli pieni�dzy na zap�acenie rachunku. My�l�, �e wyprawa na tak� aukcj� mo�e by� interesuj�ca.
- Czy�by? - zapyta� Pete. - Nie jestem zainteresowany walizk� pe�n� czyich� znoszonych ubra�.
- Ani ja - powiedzia� Bob. - Chod�my pop�ywa�.
- Powinni�my szuka� nowych wra�e� - powiedzia� Jupiter. - Ka�de nowe do�wiadczenie wzbogaca nas jako detektyw�w. Dowiem si�, czy wujek Tytus pozwoli Hansowi zawie�� nas do Hollywoodu pikapem.
Hans, jeden z dw�ch braci rodem z Bawarii, kt�rzy pracowali w sk�adnicy z�omu, by� akurat wolny. I tak, godzin� p�niej, ch�opcy znale�li si� w wielkim, zat�oczonym pomieszczeniu. Przygl�dali si� niskiemu grubasowi, kt�ry z podwy�szenia prowadzi� aukcj�, wyzbywaj�c si� walizek i kufr�w najszybciej, jak m�g�. Akurat postawi� przed sob� walizk� wygl�daj�c� na ca�kiem now� i poprowadzi� licytacj�.
- Po raz pierwszy! Po raz pierwszy! - krzycza�. - Po raz drugi! Po raz drugi!... Sprzedana! Kupiona za dwana�cie dolar�w i pi��dziesi�t cent�w przez pana w czerwonym krawacie.
Licytator uderzy� m�otkiem na znak, �e transakcja zosta�a zawarta. Nast�pnie odwr�ci� si� i si�gn�� po kolejny baga�.
- A teraz numer 98! - zawo�a� �piewnie. - Niezwykle ciekawy przedmiot, panie i panowie. Ciekawy i niespotykany. Ch�opcy, podnie�cie go tak, �eby wszyscy widzieli.
Dw�ch osi�k�w ustawi�o na podwy�szeniu ma�y, staromodny kufer. Pete zacz�� si� kr�ci� niespokojnie. Dzie� by� upalny i w pomieszczeniu zrobi�o si� duszno. Licytacja baga�y o nieznanej zawarto�ci zdawa�a si� coraz bardziej wci�ga� niekt�rych z jej uczestnik�w. Pete jednak nie znajdowa� w tym nic ciekawego.
- Jupe, chod�my st�d! - mrukn�� do przyjaciela.
- Jeszcze chwileczk� - odszepn�� Jupiter. - To wygl�da ca�kiem interesuj�co. Chyba si� zg�osz�.
- Po to? - Pete wytrzeszczy� oczy na kuferek. - Ca�kiem oszala�e�.
- Mimo wszystko, chyba spr�buj�. Je�li jest wart cokolwiek, podzielimy si� r�wno.
- Wart cokolwiek? Jest pewnie pe�en �ach�w, kt�re wysz�y z mody w 1890 - stwierdzi� Bob.
Kuferek rzeczywi�cie wygl�da� na stary. Zrobiony by� z drewna, oblamowany sk�r� i ozdobiony sk�rzanymi rzemieniami. P�okr�g�e wieko wydawa�o si� zamkni�te na siedem spust�w.
- Panie i panowie! - krzykn�� licytator. - Prosz� zwr�ci� uwag� na to cacko. Wierzcie mi, takich kufr�w nie robi si� ju� w naszych czasach!
T�um odpowiedzia� st�umionym �miechem. Z ca�� pewno�ci� takich kufr�w ju� si� nie robi�o. Ten m�g� mie� oko�o pi��dziesi�ciu lat, lekko licz�c.
- To pewnie kufer jakiego� starego aktora - szepn�� Jupiter do swych przyjaci�. - Aktorzy graj�cy w trupach objazdowych wozili swoje kostiumy w takich kufrach.
- Akurat najbardziej nam teraz potrzeba sterty starych kostium�w - odburkn�� Pete. - Daj spok�j, Jupe...
Tymczasem licytator kontynuowa� swoje zachwalanie.
- Sp�jrzcie tylko, panie i panowie, przyjrzyjcie mi si�! - krzycza�.
- Zaiste nienowa to rzecz. Potraktujcie go jako antyk, jako drog� pami�tk� z czas�w naszych dziadk�w. A co te� skrywa on w swoim wn�trzu?
Zastuka� w kufer. Rozleg� si� g�uchy odg�os.
- Kt� mo�e wiedzie�, co si� w nim kryje? Mo�e by� tam wszystko. Kto wie, moi pa�stwo, mo�e s� tam klejnoty rodowe ostatnich car�w Rosji? Nic mog� tego zagwarantowa�, ale nie mog� te� tego ca�kiem wykluczy�. A wi�c od czego zaczynamy licytacj�? Prosz� o zg�oszenia! Prosz� o zg�oszenia!
T�um milcza�. Najwyra�niej nikt nie mia� ochoty na stary kufer. Licytator by� poirytowany.
- No �mia�o, kochani! - prosi�. - Czekam na ofert�! Zaczynajmy licytacj�! Ten wspania�y, antyczny kufer, ta drogocenna pami�tka dawno minionych dni, ten ...
W�a�nie zaczyna� si� rozkr�ca�, kiedy Jupiter wyst�pi� do przodu.
- Jeden dolar! - zawo�a� nieco piskliwym z przej�cia g�osem.
- Jeden dolar! - przerwa� sam sobie licytator. - Jeden dolar od stoj�cego w pierwszym rz�dzie m�odego cz�owieka o inteligentnym wygl�dzie. I wiecie pa�stwo, co teraz zrobi�? Wynagrodz� mu t� inteligencj� i sprzedam kufer za jednego dolara! Sprzedany!
I hukn�� m�otkiem z ca�ych si�. T�um zachichota�. Nie by�o wi�cej ch�tnych na kufer i licytator nie zamierza� marnowa� czasu na zach�canie do dalszych ofert. Tak oto, nieco oszo�omiony, Jupiter Jones sta� si� w�a�cicielem antycznego kuferka o nieznanej zawarto�ci, zamkni�tego na siedem spust�w.
Nagle gdzie� z ty�u powsta�o zamieszanie. Jaka� kobieta przepycha�a si� przez t�um. By�a to ma�a, siwa staruszka w staromodnym kapeluszu i okularach w z�otej oprawce.
- Chwileczk�! - krzycza�a. - Ja chc� licytowa�. Dziesi�� dolar�w! Daj� dziesi�� dolar�w za ten kuferek!
Ludzie przygl�dali si� jej, zdumieni, �e kto� dawa� a� dziesi�� dolar�w za taki stary rupie�.
- Dwadzie�cia dolar�w! - wo�a�a staruszka, machaj�c r�k�. - Daj� dwadzie�cia dolar�w!
- Przykro mi, prosz� pani - odpowiedzia� licytator. - Ten przedmiot zosta� ju� sprzedany. Nie odwo�ujemy zawartych transakcji. Zabierzcie to, panowie, zabierzcie. To nie koniec licytacji.
Dwaj robotnicy znie�li kufer z podwy�szenia i postawili ko�o Trzech Detektyw�w.
- Prosz� bardzo - powiedzia� jeden z robotnik�w. Pete i Jupiter podeszli do kufra.
- Wygl�da na to, �e stali�my si� w�a�cicielami tego starego grata - mrukn�� Pete, chwytaj�c sk�rzany uchwyt z jednego boku. - I co teraz z nim zrobimy?
- Zabierzemy do sk�adu z�omu i otworzymy - odpar� Jupiter, chwytaj�c za uchwyt z drugiej strony.
- Chwileczk�, panowie - odezwa� si� drugi robotnik. - Najpierw trzeba zap�aci�. Nie mo�na zapomina� o takim drobnym szczeg�le.
- Ach, tak, oczywi�cie - powiedzia� Jupiter. Opu�ci� kufer i si�gn�� do kieszeni po sk�rzany portfel. Wyj�� z niego dolarowy banknot i poda� go m�czy�nie. Ten nabazgra� co� na skrawku papieru i wr�czy� Jupiterowi ze s�owami;
- Oto pokwitowanie. Teraz kuferek nale�y do pana. Je�li w �rodku s� klejnoty, te� s� pa�skie. Cha, cha!
�miej�c si�, pozwoli� ch�opcom zabra� ich w�asno��. Bob szed� przodem, toruj�c drog� w t�umie, a Jupiter i Pete nie�li kuferek na drugi koniec sali. W�a�nie uda�o im si� pokona� ostatni rz�d ludzi, kiedy dopad�a ich siwa staruszka, kt�ra sp�ni�a si� na licytacj�.
- Ch�opcy - powiedzia�a. - Odkupi� od was ten kuferek za dwadzie�cia pi�� dolar�w. Zbieram stare kufry i chcia�abym go mie� w swojej kolekcji.
- O rany! Dwadzie�cia pi�� dolar�w! - wykrzykn�� Pete.
- Bierz je, Jupe! - powiedzia� Bob.
- To dla was prawdziwa okazja. Ten kuferek nie jest wart ani centa wi�cej, nawet dla kolekcjonera - namawia�a staruszka. - Prosz�, oto dwadzie�cia pi�� dolar�w.
Wyj�a pieni�dze z wielkiego portfela i wcisn�a je Jupiterowi. Ku zdziwieniu Boba i Pete'a, Jupiter pokr�ci� odmownie g�ow�.
- Bardzo mi przykro, prosz� pani - powiedzia�. - Wcale nie zamierzamy sprzedawa� kuferka. Chcemy sprawdzi�, co jest w �rodku.
- Na pewno nic warto�ciowego - stwierdzi�a staruszka coraz bardziej zdenerwowana. - Prosz�, masz tu trzydzie�ci dolar�w.
- Nie, dzi�kuj� - powiedzia� Jupiter, kr�c�c g�ow�. - Naprawd� nie zamierzam go sprzedawa�.
Kobieta westchn�a. Nagle, kiedy w�a�nie mia�a si� odezwa�, co� j� sp�oszy�o. Odwr�ci�a si� i szybko znikn�a w t�umie. Najwyra�niej przerazi�o j� pojawienie si� m�odego cz�owieka z aparatem fotograficznym.
- Cze��, ch�opcy - odezwa� si� m�ody cz�owiek. - Nazywam si� Fred Brown. Jestem reporterem z "Wiadomo�ci Hollywoodu" i szukam materia�u na reporta�. Chcia�bym zrobi� wam zdj�cie z tym kuferkiem. To jedyna niezwyk�a rzecz na tej aukcji. Unie�cie go, dobrze? O, tak. A ty - zwr�ci� si� do Boba - sta� za nim, tak �eby ci� by�o wida� na zdj�ciu.
Bob i Pete byli niezdecydowani, ale Jupiter szybko ustawi� si� zgodnie z �yczeniem reportera. Stoj�c za kuferkiem, Bob dostrzeg� na wieku wyblak�y, bia�y napis "Guliwer Wielki". M�ody m�czyzna ustawi� aparat. B�ysn�� flesz i zdj�cie zosta�o zrobione.
- Dzi�ki - powiedzia� reporter. - Czy mogliby�cie poda� mi swoje nazwiska i powiedzie�, dlaczego nie przyj�li�cie trzydziestu dolar�w za t� skrzynk�? Jak na m�j gust, to ca�kiem niez�y interes.
- Jeste�my po prostu ciekawi - odpar� Jupiter - co zawiera ten stary teatralny kuferek. Kupili�my go dla zabawy, a nie po to, by zbija� na nim fortun�.
- A wi�c nie wierzycie, �e w �rodku s� klejnoty rosyjskich car�w? - zachichota� Fred Brown.
- Eee tam - burkn�� Pete. - Pewnie s� tam stare kostiumy teatralne.
- By� mo�e - zgodzi� si� m�ody cz�owiek. - Ten napis "Guliwer Wielki" brzmi bardzo teatralnie. A skoro ju� jeste�my przy nazwiskach, to nie dos�ysza�em waszych.
- Bo ich nie podali�my - odpar� Jupiter. - Ale prosz�, oto nasza wizyt�wka. My-y... hmm... no wi�c, my-y prowadzimy dochodzenia.
Wr�czy� reporterowi jedn� z wizyt�wek Trzech Detektyw�w, kt�re zawsze nosili przy sobie.
TRZEJ DETEKTYWI
Badamy wszystko
???
Pierwszy Detektyw . . . . . . . . Jupiter Jones
Drugi Detektyw . . . . . . . . . Pete Crenshaw
Dokumentacja i analizy . . . . . Bob Andrews
- Ach, tak? - reporter uni�s� brwi. - Jeste�cie detektywami? A co maj� oznacza� te znaki zapytania?
- To nasz symbol - wyja�ni� Jupiter. - Oznaczaj� nierozwi�zane sprawy, zagadki bez odpowiedzi, wszelkiego rodzaju tajemnice. Dlatego stanowi� nasz znak firmowy. Badamy wszystko.
- A teraz badacie stary kufer teatralny - powiedzia� z u�miechem m�ody cz�owiek i schowa� wizyt�wk� do kieszeni. Bardzo wam dzi�kuj�. Mo�e zobaczycie swoje zdj�cie w wieczornym wydaniu. Je�li, oczywi�cie, ta historia spodoba si� redaktorowi.
Uni�s� r�k� w po�egnalnym ge�cie i odwr�ci� si�. Jupiter ponownie d�wign�� kufer.
- No dalej, Pete, musimy wynie�� go na zewn�trz. Nie mo�emy kaza� Hansowi tyle na nas czeka�.
Bob torowa� drog�, a Jupiter z Pete'em taszczyli kufer w stron� wyj�cia. Pete nadal by� niezadowolony.
- Po co poda�e� temu facetowi nasze nazwiska? - zapyta�.
- Reklama - odpar� Jupiter. - Ka�dy interes wymaga reklamy. ostatnio niewiele mieli�my ciekawych zg�osze� o tajemnicach z prawdziwego zdarzenia. Trzeba si� troch� rozejrze� za robot�, bo inaczej za�niedziejemy.
Wyszli na zewn�trz przez wielkie drzwi i skr�cili w boczn� uliczk�, gdzie sta� zaparkowany pikap. Za�adowali kufer do ty�u, a sami usiedli w szoferce obok Hansa.
- Wracamy do domu, Hans - powiedzia� Jupiter. - Dokonali�my zakupu i teraz musimy go dok�adnie obejrze�.
- Tak jest, Jupe - przytakn�� Hans, w��czaj�c motor. - M�wisz �e kupili�cie co�?
- Stary kufer - odpar� Pete. - Ciekawe tylko, jak go otworzymy, Pierwszy Detektywie?
- W sk�adzie pe�no jest kluczy - odrzek� Jupiter. - Przy odrobinie szcz�cia mo�e dopasujemy kt�ry� z nich.
- A mo�e b�dziemy musieli wy�ama� zamek - stwierdzi� Bob.
- Nie - Jupiter potrz�sn�� g�ow�. - Mogliby�my uszkodzi� kuferek.
Reszta drogi up�yn�a w milczeniu. Kiedy dotarli do sk�adu z�omu Jones�w w Rocky Beach. Pete i Jupiter podali kufer Hansowi, a ten postawi� go na boku, ko�o przyczepy, z kt�rej wysz�a pani Jones.
- Na lito�� bosk�, co wy�cie kupili? - zapyta�a. - Ale� ten kufer jest tak stary, jakby przyby� tu na "Mayfiower".
- Niezupe�nie, ciociu Matyldo - odrzek� Jupiter. - Ale rzeczywi�cie jest stary. Dali�my za niego dolara.
- No, przynajmniej nie zmarnowali�cie du�o pieni�dzy - stwierdzi�a ciotka. - Przypuszczam, �e teraz potrzebne s� wam klucze, �eby go otworzy�. Ca�y p�k wisi na gwo�dziu nad biurkiem.
Bob pobieg� po klucze. Jupe zacz�� dopasowywa� te, kt�re zdawa�y si� mie� odpowiedni rozmiar. Po p�godzinie da� za wygran�. �aden z kluczy nie pasowa�.
- I co teraz? - spyta� Pete.
- Wywa�amy? - zaproponowa� Bob.
- Jeszcze nie - odpar� Jupiter. - Zdaje si�, �e wuj Tytus ma jeszcze schowane jakie� klucze. Musimy poczeka�, a� wr�ci, i wtedy go o nie poprosimy.
Ciotka Jupitera zn�w pojawi�a si� w drzwiach przyczepy, kt�ra s�u�y�a jej za biuro.
- No, ch�opcy - zawo�a�a weso�o - nie mo�na tak marnowa� czasu. Pora wzi�� si� do pracy. Zjecie co� i do roboty. Stary kufer mo�e poczeka�.
Ch�opcy, oci�gaj�c si�, poszli na obiad do �adnego pi�trowego domu obok sk�adnicy z�omu. Mieszka� w nim Jupiter wraz z ciotk� Matyld� i wujem Tytusem. Po jedzeniu zaj�li si� naprawianiem zepsutych urz�dze� zwo�onych do sk�adnicy. Tytus Jones sprzedawa� je p�niej i cz�� zysku przeznacza� na kieszonkowe dla ch�opc�w. Pracowali pilnie a� do p�nego popo�udnia, kiedy Tytus Jones, Konrad i jeszcze jeden pomocnik przywie�li ci�ar�wk� kolejny transport z�omu.
Tytus Jones, niski m�czyzna o pot�nym nosie i wielkich, czarnych w�sach, zeskoczy� na ziemi� lekko jak m�odzieniaszek i obj�� �on� na przywitanie. Nast�pnie pomacha� gazet�.
- Ch�opcy, chod�cie tutaj! - zawo�a�. - Jeste�cie w gazecie.
Wszyscy trzej podeszli zaciekawieni do wuja Tytusa i ciotki Matyldy. Tytus Jones otworzy� pismo na pierwszej stronie dodatku. Rzeczywi�cie by�o tam ich zdj�cie. Jupiter i Pete trzymali kufer, a Bob sta� za nim. By�o to zupe�nie dobre zdj�cie. Nawet napis "Guliwer Wielki" wyszed� wyra�nie. Artyku� zatytu�owany by� "M�ODZI DETEKTYWI ROZWI�ZUJ� TAJEMNIC� KUFRA". Autor w �artobliwym tonie opowiada�, jak Jupiter kupi� kufer i odm�wi� sprzedania go z zyskiem. Sugerowa�, �e ch�opcy spodziewali si� znale�� w nim co� tajemniczego i drogocennego. To ostatnie doda� ju� od siebie, aby ubarwi� opowie��.
Reporter poda� ich nazwiska i napisa�, �e baz� operacyjn� tr�jki jest sk�ad z�omu Jones�w w Rocky Beach.
- To si� nazywa reklama - stwierdzi� Pete. - Ale to stwierdzenie, �e spodziewamy si� znale�� w kufrze co� drogocennego, brzmi troch� niepowa�nie.
- To dlatego, �e licytator wspomina� o klejnotach rosyjskich car�w - powiedzia� Jupiter. - Musimy wyci�� ten artyku� i wklei� do naszego zeszytu z wycinkami.
- Zrobisz to p�niej - powiedzia�a stanowczo pani Jones. - Teraz pora na kolacj�. Ustaw gdzie� kufer i umyj r�ce. Bob, Pete, zjecie dzi� z nami?
Bob i Pete jadali u Jones�w r�wnie cz�sto, jak u siebie. Tym razem uznali jednak, �e powinni wr�ci� do domu i odjechali na rowerach. Jupiter przysun�� stary kufer do przyczepy-biura tak, by nikomu nie zawadza�, i poszed� na kolacj�. Pan Jones zamkn�� na klucz wielkie �elazne wrota sk�adu z�omu. By�y pi�kne, bogato zdobione, uratowane z po�aru jakiej� posiad�o�ci.
Przez reszt� wieczoru nie wydarzy�o si� nic szczeg�lnego. Kiedy Jupiter mia� w�a�nie i�� spa� do swojego pokoju, rozleg�o si� ciche pukanie do drzwi. Byli to Hans i Konrad, mieszkaj�cy w domku na zapleczu.
- Chcieli�my tylko powiedzie�, panie Jones - odezwa� si� cicho Hans - �e zauwa�yli�my Jakie� �wiat�a w sk�adzie z�omu i zajrzeli�my przez p�ot. Kto� tam chyba myszkuje. Mo�e by�my poszli razem to sprawdzi�?
- Rany boskie, z�odzieje! - j�kn�a pani Jones.
- Zobaczymy co si� dzieje, droga Matyldo - powiedzia� pan Jones.
Z Hansem i Konradem damy rad� wszystkim w�amywaczom. Podejdziemy cicho i zaskoczymy ich.
Pan Jones razem ze swoimi krzepkimi pomocnikami ruszy� cicho w kierunku bramy z�omowiska. Jupiter pod��y� za nimi. Nikt mu tego nie proponowa�, ale te� nikt nie zabroni�.
Przez szpary mi�dzy sztachetami dojrzeli migotanie �wiat�a latarki. Poruszali si� bezszelestnie. Nagle... katastrofa! Hans potkn�� si� i z ha�asem zwali� na ziemi�, wydaj�c okrzyk zdziwienia.
Nocni go�cie us�yszeli go. Rozleg� si� tupot i dwie ciemne postaci wybieg�y frontow� bram�, wskoczy�y do zaparkowanego nie opodal samochodu i z rykiem silnika odjecha�y.
Pan Jones, Konrad i Jupiter pu�cili si� biegiem. Brama wej�ciowa sta�a i dworem. Zamek wy�amano. Po z�odziejach ani �ladu. Nagle Jupiter, tkni�ty z�ym przeczuciem, pobieg� tam, gdzie zostawi� kufer.
Tajemniczy kufer znikn��!
Rozdzia� 2
Niezwyk�y go��
Bob Andrews wjecha� na rowerze do sk�adu z�omu Jones�w przez g��wn� bram�. By� jasny, s�oneczny poranek p�nego lata. Zapowiada� si� ciep�y dzie�. Pete i Jupiter pracowali ju�. Pete rozk�ada� na cz�ci zardzewia�� kosiark� do trawy, a Jupiter pokrywa� grub� warstw� bia�ej emalii �elazne krzes�a ogrodowe, z kt�rych wcze�niej usun�� rdz�.
Z przygn�bionymi minami przygl�dali si�, jak Bob ustawia� rower i szed� w ich kierunku.
- Cze��, Bob - odezwa� si� Jupiter. - We� szczotk� i bierz si� do roboty. Jeszcze sporo krzese� zosta�o do oczyszczenia.
- Czy uda�o wam si� otworzy� kufer? - wykrzykn�� Bob. - Co by�o w �rodku?
- Kufer? - Pete za�mia� si� tubalnie. - O jakim kufrze m�wisz, Bob?
- Przecie� wiecie o jakim - odpar� Bob zaskoczony. - O kufrze, kt�ry Jupiter kupi� wczoraj na aukcji. Moja mama uwa�a, �e nasze zdj�cie w gazecie wysz�o ca�kiem nie�le. Te� jest ciekawa, co zawiera kufer.
- Zdaje si�, �e wszyscy s� ciekawi, co zawiera ten kufer - powiedzia� Jupiter, nabieraj�c farb�. - Zbyt ciekawi. Trzeba by�o go sprzeda� i jeszcze by�my na tym zarobili.
- O czym ty m�wisz? - zapyta� Bob.
- On m�wi, �e nie ma ju� �adnego kufra - odpar� Pete. - Zosta� ukradziony.
- Ukradziony! - Bob szeroko otworzy� oczy. - Kto go ukrad�?
- Nie wiemy - powiedzia� Jupiter i opisa� Bobowi wydarzenia poprzedniej nocy. - Dwaj m�czy�ni uciekli samochodem, a kufer znikn�� - zako�czy� Jupiter. - To oni musieli go ukra��.
- O rany! Ciekawe, do czego by� im potrzebny! - wykrzykn�� Bob.
- Jak my�licie, co w nim by�o?
- Mo�e byli po prostu ciekawi - g�o�no zastanawia� si� Pete. - Przeczytali artyku� i chcieli si� przekona�, czy m�wi� prawd�.
- Nie s�dz� - Jupiter potrz�sn�� g�ow�. - Nikt nie kradnie kufra wartego dolara tylko po to, �eby zaspokoi� ciekawo��. Nie warto by�oby a� tak ryzykowa�. Musieli mie� cynk, �e w �rodku jest co� cennego. Coraz bardziej �a�uj�, �e nie przyjrzeli�my si� bli�ej temu kuferkowi. Szkoda, �e go stracili�my.
Rozmow� ch�opc�w przerwa�o pojawienie si� luksusowego, niebieskiego samochodu. Wysiad� z niego wysoki, chudy m�czyzna z dziwnie zakrzywionymi brwiami. Podszed� do ch�opc�w.
- Dzie� dobry - powiedzia�. Spojrza� na Jupitera. - To ty jeste� Jupiter Jones?
- Tak, prosz� pana - odpowiedzia� Jupiter. - Czym mog� panu s�u�y�? Ciotki i wuja nie ma chwilowo, ale ja mog� panu sprzeda� to, co pana interesuje.
- Interesuje mnie tylko jedna rzecz - odpar� wysoki nieznajomy. - Wczoraj, jak dowiedzia�em si� z gazety, kupi�e� stary kufer. Na aukcji. Za wielk� kwot� jednego dolara. Zgadza si�?
- Tak, prosz� pana - potwierdzi� Jupiter, przygl�daj�c si� m�czy�nie. Zar�wno jego wygl�d, jak i spos�b m�wienia by�y nieco dziwne. Wszystko si� zgadza.
- To �wietnie - powiedzia� m�czyzna. - Nie tra�my wi�c czasu na czcze rozmowy. Chc� odkupi� od ciebie ten kufer. Mam nadziej�, �e jeszcze go nie sprzeda�e�?
- Nie, prosz� pana. Nie sprzedali�my go - przyzna� Jupiter. - Ale...
- A wi�c wszystko w porz�dku - powiedzia� nieznajomy i pomacha� d�oni�, w kt�rej trzyma� plik zielonych banknot�w rozpostartych jak wachlarz. - Sp�jrz - powiedzia�. - Sto dolar�w. Dziesi�� banknot�w dziesi�ciodolarowych. Daj� ci je w zamian za kufer. - Widz�c wahanie Jupitera, doda�: - To z pewno�ci� wystarczaj�ca cena. Chyba nie spodziewasz si� dosta� wi�cej za staromodny kufer pe�en rupieci?
- Nie, prosz� pana - zacz�� Jupiter. - Ale...
- Nie chc� s�ysze� �adnego ale! - powiedzia� ostro m�czyzna. - oferuj� ci uczciw� cen�. Chc� kupi� ten kufer z powod�w uczuciowych. Gazeta poda�a, �e nale�a� do Guliwera Wielkiego. Zgadza si�?
- No, tak - odpar� Jupiter, podczas gdy Bob i Pete przys�uchiwali si� rozmowie z zaciekawieniem - tak by�o na nim napisane. Ale...
- Znowu jakie� ale! - krzykn�� m�czyzna. - Nie przyjmuj� �adnych ale! - jak powiedzia� Szekspir. Tak si� sk�ada, �e Guliwer Wielki by� kiedy� moim przyjacielem. Nie widzia�em go od kilku lat. Obawiam si�, �e me ma go ju� mi�dzy nami. Odszed�. A m�wi�c wprost, umar�. Chcia�bym zachowa� ten kufer na pami�tk� dawnych czas�w. Prosz�, to moja wizyt�wka.
Strzeli� palcami. Pieni�dze, kt�re trzyma� w d�oni, zamieni�y si� w ma�� bia�� karteczk�. Poda� j� Jupiterowi. By�y na niej s�owa: "Maksymilian Mistyczny", a poni�ej -. "Klub Czarnoksi�nik�w" i jaki� adres w Hollywoodzie.
- Pan jest magikiem! - wykrzykn�� Jupiter.
Maksymilian Mistyczny pok�oni� si� lekko.
- Kiedy� nawet bardzo s�awnym - odpar�. - Wyst�powa�em przed wszystkimi koronowanymi g�owami Europy. Teraz ju� jestem na emeryturze i po�wi�cam czas spisywaniu historii czarnej magii. Z rzadka tylko daj� jaki� ma�y popis moich umiej�tno�ci przed gronem przyjaci�. Ale wracajmy do rzeczy.
Ponownie strzeli� palcami i zn�w w jego d�oni pojawi�y si� banknoty.
- Doko�czmy nasz� transakcj� - powiedzia�. - Mam pieni�dze. Pragn� mie� ten kufer. Ty prowadzisz interes kupno-sprzeda�. Wszystko jest jasne i proste. Ty sprzedajesz, ja kupuj�. Dlaczego si� wahasz?
- Dlatego, �e nie mog� sprzeda� panu tego kufra! - wybuchn�� Jupiter. - Od pocz�tku pr�buj� to panu powiedzie�.
- Nie mo�esz? - Dziwnie wygi�te brwi magika zesz�y si� jeszcze bli�ej. Twarz przybra�a prawdziwie z�owieszczy wyraz. - Oczywi�cie, �e mo�esz. Nie przeci�gaj struny, ch�opcze. Wci�� umiem pos�ugiwa� si� czarami. A je�li, powiedzmy... - wyci�gn�� g�ow� do Jupitera, a jego oczy rzuca�y z�owrogie b�yski - powiedzmy strzel� palcami, a ty znikniesz? Puff! O, tak. Po prostu si� rozp�yniesz i nie wr�cisz nigdy wi�cej. Wtedy po�a�ujesz, �e mnie rozgniewa�e�.
Maksymilian Mistyczny m�wi� tak gro�nie, �e Bob i Pete g�o�no prze�kn�li �lin�. Nawet Jupiter mia� niepewn� min�.
- Nie mog� sprzeda� panu tego kufra - wykrztusi� - poniewa� go nie mam. Zesz�ej nocy zosta� ukradziony.
- Ukradziony! Czy m�wisz prawd�, ch�opcze?
- Tak, prosz� pana. - I Jupiter ju� po raz trzeci tego poranka zrelacjonowa� wydarzenia ubieg�ej nocy. Maksymilian s�ucha� z uwag�. Na koniec westchn��.
- Jaka szkoda! - powiedzia�. - Powinienem by� tu przyjecha� natychmiast po przeczytaniu gazety. Czy zauwa�yli�cie co� szczeg�lnego u tych z�odziei?
- Uciekli, zanim zd��yli�my si� do nich zbli�y� - odpar� Jupiter.
- To niedobrze, bardzo niedobrze - mrukn�� magik. - I pomy�le� tylko, �e kufer Guliwera Wielkiego pojawi� si� tak niespodziewanie, by zaraz na nowo znikn��. Ciekawe, do czego by� im potrzebny.
- A mo�e faktycznie zawiera co� cennego - podsun�� Bob.
- Nonsens! - powiedzia� Maksymilian. - Guliwer Wielki nigdy nie posiada� niczego cennego, biedaczek. Niczego opr�cz swojej magii. By� mo�e w kufrze s� jakie� jego stare sztuczki, ale one maj� warto�� tylko dla innego maga, takiego jak ja. Czy wam m�wi�em, �e Guliwer Wielki by� magikiem? Zreszt�, na pewno ju� si� sami domy�lili�cie. Tak naprawd� nie by� wcale wielki, cho� sam tak si� nazwa�. By� ma�y i pulchny. Mia� okr�g�� twarz i czarne w�osy. Czasami ubiera� si� w d�ugie, orientalne stroje, by wygl�da� jak czarnoksi�nik z Dalekiego Wschodu. Zna� pewn� sztuk� i mia�em nadziej�, �e by� mo�e... ale teraz to ju� bez znaczenia. Kufra nie ma.
Przez chwil� milcza� zamy�lony. Nagle wzruszy� ramionami i pieni�dze z jego d�oni znikn�y.
- Ca�a wyprawa na nic - stwierdzi�. - Ale istnieje jeszcze mo�liwo��, �e odzyskacie kufer. A je�li tak si� stanie, to pami�tajcie, Maksymilian Mistyczny potrzebuje go!
Utkwi� w Jupiterze przenikliwe spojrzenie.
- Czy zrozumia�e�, m�ody cz�owieku? Potrzebuj� tego kufra. Dobrze za niego zap�ac�, je�li si� znajdzie. Skontaktujesz si� ze mn� w "Klubie Czarnoksi�nik�w". Zgoda?
- Nie wiem, jakim cudem mieliby�my odzyska� ten kufer - powiedzia� Pete.
- Niemniej, mo�e tak si� sta� - nalega� Maksymilian. - A je�li tak b�dzie, to ja mam do niego pierwsze�stwo. Umowa stoi, ch�opcy?
- Je�li kufer si� odnajdzie, to nie sprzedamy go nikomu bez porozumienia z panem, panie Maksymilianie. To wszystko, co mog� obieca�. Ale jak ju� powiedzia� Pete, nie wiem, jakim cudem mieliby�my odzyska� ten kufer. Z�odzieje s� ju� pewnie daleko st�d.
- Pewnie tak - zgodzi� si� magik przygn�biony. - No c�, poczekamy i zobaczymy, co si� wydarzy. Tylko nie zgub mojej wizyt�wki.
W�o�y� r�k� do kieszeni i zdziwiony wyj�� z niej jajko.
- Sk�d si� to, u licha, wzi�o w mojej kieszeni? Hej, ch�opcze, �ap!
Rzuci� jajkiem w Pete'a. Ten podni�s� r�k�, aby je schwyta�, ale rozp�yn�o si� w powietrzu, zanim do niego dolecia�o.
- Hmm - mrukn�� magik - to musia�o by� jajo ptaka dodo. Jak zapewne wiecie, to gatunek wymar�y. Tak, tak, pora na mnie. Nie zapomnijcie do mnie zadzwoni�.
Ruszy� do samochodu. Trzej Detektywi w ka�dej chwili spodziewali si� kolejnej sztuczki, ale ich dziwny go�� po prostu wyjecha� przez bram� i skr�ci� w g��wn� ulic�.
- O rany! - odezwa� si� Pete. - To si� nazywa klient!
- Rzeczywi�cie bardzo mu zale�a�o na tym kufrze - doda� Jupiter. - Ciekawe, czy tylko z tego powodu, �e on i Guliwer Wielki byli magami? Czy te� mo�e kufer zawiera co� specjalnego, co Maksymilian chcia� mie� tylko dla siebie?
Kiedy zastanawiali si� nad tym, przez bram� wjecha� drugi samoch�d. W pierwszej chwili my�leli, �e wraca Maksymilian. By� to jednak mniejszy, zagraniczny samoch�d typu sedan. Zatrzyma� si� i wysiad� z niego m�ody m�czyzna. Poznali reportera, kt�ry zrobi� im zdj�cie na aukcji.
- Cze�� - powiedzia� - pami�tacie mnie? Fred Brown...
- Tak, prosz� pana - odpowiedzia� Jupiter. - Co mo�emy dla pana zrobi�?
- Przyjecha�em, �eby zobaczy�, czy otworzyli�cie ju� kufer - odpar� reporter. - My�l�, �e by�by to znowu materia� na pierwsz� stron�. Zdaje si�, �e w tym kufrze jest co� wyj�tkowego. S�dz�, �e jest w nim m�wi�ca czaszka!
Rozdzia� 3
Tajemnica za tajemnic�
- M�wi�ca czaszka? - krzykn�li ch�opcy jednocze�nie.
Fred Brown skin�� g�ow�.
- Zgadza si�. Prawdziwa m�wi�ca czaszka. Czy znale�li�cie j�?
Jupiter zmuszony by� wyzna�, �e niczego nie znale�li, poniewa� kufer zosta� ukradziony. Ponownie opowiedzia� ca�� histori�. Reporter zmarszczy� brwi.
- No, prosz�! - wykrzykn��. - I ju� mam materia� na pierwsz� stron�! Ciekawe, kim s� z�odzieje? Pewnie dowiedzieli si� o kufrze z mojego artyku�u.
- Mnie te� si� tak wydaje, panie Brown - zgodzi� si� Jupiter. - I by� mo�e kto� jeszcze wiedzia� o tej czaszce i chcia� j� zdoby�. Czy ta czaszka naprawd� wydaje z siebie ludzki g�os?
- M�wcie do mnie Fred - powiedzia� reporter. - Nie mog� potwierdzi�, czy ta czaszka m�wi, czy nie. Podobno ma takie w�a�ciwo�ci. Widzicie, zastanowi� mnie napis na kufrze - "Guliwer Wielki". By�em pewien, �e ju� gdzie� zetkn��em si� z tym nazwiskiem. Sprawdzi�em wi�c w kostnicy... wiecie, co to jest kostnica w gazecie?
Kiwn�li potakuj�co g�owami. Ojciec Boba pracowa� w gazecie, wi�c wiedzieli, �e kostnica prasowa to pomieszczenie, w kt�rym trzyma si� stare numery, wycinki, zdj�cia. Wszystko posegregowane tak, by mo�na by�o korzysta� z tych informacji. W rzeczywisto�ci jest to archiwum fakt�w o ludziach i wydarzeniach.
- A wi�c - kontynuowa� Fred Brown - postanowi�em poszuka� czego� o Guliwerze Wielkim. Jak si� domy�lacie, znalaz�em o nim kilka wzmianek. Magikiem, zdaje si�, wielkim nie by�, lecz zas�yn�� z pewnej niezwyk�ej sztuczki. Posiada� gadaj�c� czaszk�. Rok temu Guliwer znikn��. Ulotni� si� jak przedmioty z jego magicznych sztuczek. Nikt nie wie, czy umar�, czy nie. Zostawi� jednak sw�j kufer w hotelu, a ty wczoraj kupi�e� go na aukcji. Pomy�la�em, �e pewnie schowa� w kufrze magiczne przyrz�dy, ��cznie z czaszk�, i �e mo�e by� z tego ca�kiem niez�y materia�.
- Powiedzia�e�, �e znikn��? - odezwa� si� Bob.
- Ca�a ta sprawa wygl�da mi do�� tajemniczo - Jupiter zmarszczy� lekko brwi. - Znikaj�cy magik, znikaj�cy kufer i czaszka, kt�ra podobno m�wi. Doprawdy, bardzo to wszystko tajemnicze.
- Zaraz, zaraz! - zaprotestowa� Pete. - Nie podoba mi si� twoja mina, Jupe. Czuj�, �e chodzi ci po g�owie rozpocz�cie dochodzenia. A ja nie chc� mie� do czynienia z �adnymi gadaj�cymi czaszkami. Przede wszystkim nie wierz� w ich istnienie i wola�bym si� nie przekonywa�, �e jest inaczej.
- Nie mo�emy prowadzi� dochodzenia, poniewa� kufer znikn�� - odpowiedzia� mu Jupiter. - Ale ch�tnie dowiedzia�bym si� czego� wi�cej o Guliwerze Wielkim, Fred.
- Nie ma sprawy - odpar� reporter. Usiad� na jednym z jeszcze nie pomalowanych, �elaznych krzese� Jupitera. - W og�lnym zarysie wygl�da to tak: Guliwer by� ma�o znanym magikiem, ale mia� t� czaszk�, kt�ra podobno m�wi�a. Le�a�a sama na szklanym stole, bez �adnych innych przyrz�d�w, i odpowiada�a na pytania.
- Brzuchom�wstwo? - zapyta� Jupiter. - To sam Guliwer odpowiada� bez poruszania ustami?
- By� mo�e. Ale czaszka m�wi�a nawet wtedy, gdy Guliwer siedzia� w odleg�ym k�cie pokoju, albo kiedy w og�le go w nim nie by�o. Nawet inni magowie nie mogli poj��, jak to si� dzia�o. W ko�cu mia� nawet z tego powodu k�opoty z policj�.
- Jak do tego dosz�o? - zapyta� Bob.
- No c�, Guliwerowi nie wiod�o si� zbyt dobrze jako magikowi, zaj�� si� wi�c przepowiadaniem przysz�o�ci, co jest nielegalne. Nie nazywa� tego wr�eniem. Nazywa� siebie doradc�. Ubiera� si� jednak w orientalne stroje i przyjmowa� w pokoju pe�nym mistycznych symboli. Za odpowiedni� op�at� ludzie przes�dni mogli tam przyj�� i zadawa� czaszce pytania. Nada� jej nawet imi� - Sokrates, po m�drcu staro�ytnej Grecji.
- I czaszka odpowiada�a na pytania? - zapyta� Bob.
- Tak m�wiono. Podobno radzi�a ludziom w ich problemach. Lecz Guliwer posun�� si� za daleko. Sokrates zacz�� doradza� posuni�cia na gie�dzie i tym podobne. Niekt�rzy ponie�li du�e straty i zawiadomili policj�. Guliwera oskar�ono o nielegalne wr�biarstwo i osadzono w wi�zieniu.
Przesiedzia� w nim prawie rok. Kiedy wyszed�, porzuci� magi� i wr�enie i znalaz� sobie posad� urz�dnika. A� tu pewnego dnia... puff! Po prostu znikn��. Rozesz�y si� pog�oski, �e jakie� czarne typy o niego pyta�y... ale nikt nie wie dlaczego. Mo�e bandytom zale�a�o na nim i na Sokratesie, i znikaj�c chcia� przed nimi uciec.
- Ale kufra ze sob� nie zabra� - powiedzia� Jupiter, przygryzaj�c doln� warg�, co zawsze wskazywa�o na intensywn� prac� jego zwoj�w m�zgowych. - To by oznacza�o, �e albo co� mu si� sta�o, albo musia� ucieka� bez chwili zw�oki.
- S�uszne rozumowanie - przyzna� Fred. - By� mo�e mia� wypadek i nigdy nie odzyska� �wiadomo�ci.
- Za�o�� si�, �e z tego samego powodu Maksymilian szuka� kufra - odezwa� si� Pete. - Chcia� pozna� tajemnic� czaszki, by wykorzysta� j� do w�asnych wyst�p�w. Mo�e rzeczywi�cie by� przyjacielem Guliwera, ale uwa�a�, �e skoro Guliwer znikn��, to mo�na przej�� jego magiczne sztuczki.
- Maksymilian? - zapyta� Fred Brown.
Jupiter opowiedzia� o wcze�niejszej wizycie wysokiego, chudego maga.
- Skoro chcia� kupi� kufer, to z pewno�ci� nie mia� nic wsp�lnego z jego kradzie�� - stwierdzi� Fred. - Ciekawe, czy z�odzieje liczyli na to, �e Sokrates b�dzie dla nich pracowa�. No, ale to ju� jest bez znaczenia. Mia�em nadziej�, �e znajd� tu dobry materia� na artyku� i zrobi� wam zdj�cie razem z czaszk�. Jupiter m�g�by si� przebra� w str�j Guliwera. Ale to ju� niemo�liwe. No, czas na mnie. Mi�o by�o was znowu zobaczy�.
Fred Brown odjecha�. Jupiter siedzia� ze smutn� min�.
- To mog�a by� wspania�a tajemnica do zbadania - powiedzia�. - �a�uj�, �e kufer znikn��.
- A ja nie - odpar� Pete. - Je�li o mnie chodzi, to wol� si� trzyma� z daleka od kufr�w z gadaj�cymi czaszkami. Nie chc� mie� z nimi nic wsp�lnego. A w og�le to jak czaszka mo�e m�wi�?
- To w�a�nie cz�� tajemnicy - u�miechn�� si� Jupiter. - Ale teraz nie ma ju� sensu zastanawia� si� nad tym, poniewa�... O! Wraca wuj Tytus.
Na plac wjecha�a wielka ci�ar�wka wype�niona z�omem. Wyskoczy� z niej wuj Jupitera i podszed� do ch�opc�w.
- Ci�ko pracujecie, co? - mrukn�� i pu�ci� do nich oko. - Dobrze, �e nie ma tu ciotki Matyldy. Zaraz by wam znalaz�a co� do roboty. Wygl�dacie na zamy�lonych. O czym tak dumacie?
- Rozmy�lamy o kufrze, kt�ry znikn�� zesz�ej nocy - odpowiedzia� Jupiter. - W�a�nie dowiedzieli�my si� o nim czego� ciekawego.
- Ach, o tym kufrze - zachichota� wuj Tytus. - Wi�c nie odnalaz� si�?
- Nie, sk�d - odpar� Jupiter. - Nie s�dz�, �eby�my go jeszcze kiedy� zobaczyli.
- Nie by�bym tego taki pewien - powiedzia� wuj Tytus. - Czy� nie jest to kufer magika? Mo�e uda�oby nam si� sprowadzi� go z powrotem przy pomocy czarnej magii?
Ch�opcy spojrzeli na wuja Tytusa z uwag�.
- Co masz na my�li, wuju? - zapyta� Jupiter. - Jakie czary mog�yby go tu sprowadzi�?
- Mo�e takie - powiedzia� wuj Tytus z tajemnicz� min�. Strzeli� palcami trzy razy, obr�ci� si� dooko�a z zamkni�tymi oczami i zanuci�: - Abrakadabra, kufer zagubiony. Abrakadabra kufer znaleziony. A wi�c czary rzucone. Je�li nie zadzia�aj�, mo�e sprowadzimy kufer przy pomocy logiki.
- Logiki? - powt�rzy� Jupiter zdumiony. Jego wuj by� weso�ym cz�owiekiem lubi�cym �artowa�. Wygl�da�o na to, �e teraz stroi sobie z nich �arty. Ale do ko�ca Jupe nie by� o tym przekonany.
- Jupiterze, lubisz zagadki i tajemnice - powiedzia� Tytus Jones. - Lubisz je rozwi�zywa� przy pomocy logicznego rozumowania. Zastan�w si� wi�c nad wydarzeniami ubieg�ej nocy. Opowiedz mi o nich.
- No, wi�c... - zacz�� Jupiter, wci�� g��wkuj�c, do czego w�a�ciwie wuj zmierza - poszli�my wszyscy w stron� z�omowiska. Wybieg�o z niego dw�ch m�czyzn, kt�rzy wskoczyli do samochodu i odjechali. Kufer znikn��.
- A wi�c to oni go ukradli, czy tak? - spyta� wuj.
- To musieli by� oni - odpar� Jupiter. - W�amali si� tutaj... chwileczk�! - krzykn�� ch�opiec. Jego puco�owata twarz lekko por�owia�a z emocji. - Kiedy nadeszli�my, oni wci�� przeszukiwali z�omowisko, nie mog�c najwyra�niej znale�� kufra. Potem uciekli do samochodu i odjechali. Ale kiedy biegli, nie mieli przy sobie kufra. Jak wi�c mogli go ukra��? Gdyby mieli kufer w samochodzie, nie kr�ciliby si� tutaj. A poniewa� nie wynie�li go, to nie oni byli z�odziejami. Wniosek jest tylko jeden. Kufer ukradziono, zanim ci dwaj przyjechali do sk�adu z�omu!
Pan Jones zachichota�.
- Jupiterze - powiedzia� - jeste� bystrym ch�opcem. Ale czasem dobrze robi przekonanie si�, �e nie jeste�my tacy m�drzy, za jakich si� mamy. Mo�e nie wzi�li�my pod uwag� jeszcze jednego wniosku. Mo�e kufer wcale nie zosta� ukradziony. Mo�e ci dwaj po prostu go nie znale�li.
- Ale ja przecie� postawi�em go ko�o biura - powiedzia� Jupiter. - Na samym widoku. Powinienem by� zamkn�� go w przyczepie, ale nie s�dzi�em, �e ma jak�kolwiek warto��.
- Poszed�e� si� umy� przed kolacj�, a ja z Hansem zacz��em zamyka� wszystko przed noc� - powiedzia� Tytus Jones. - Pomy�la�em sobie "Przecie� to kufer magika. Aleby si� Jupiter zdziwi�, gdyby tak kufer znikn�� jak za dotkni�ciem czarodziejskiej r�d�ki! Mia�by okazj� prze�wiczy� swoje detektywistyczne umiej�tno�ci w poszukiwaniu go". I zrobi�em ci ma�y kawa�, Jupiterze. Schowa�em kufer. A kiedy nakryli�my tych niedosz�ych z�odziei, postanowi�em zostawi� kufer w ukryciu a� do rana na wypadek, gdyby z�odzieje chcieli spr�bowa� jeszcze raz. Zamierza�em ci o tym powiedzie�. Potem postanowi�em sprawdzi�, czy sam do tego dojdziesz. Chcia�em troch� pobudzi� do pracy twoje szare kom�rki.
- Schowa� go pan? - krzykn�� Bob. - Gdzie, panie Jones?
- Gdzie? - powt�rzy� za nim jak echo Pete.
- A gdzie mo�na schowa� kufer tak, by nikt go nie zauwa�y�? - spyta� pan Jones.
Jupiter zacz�� si� rozgl�da� uwa�nie po otoczeniu. Przygl�da� si� stosom drewna, starych maszyn i innych przedmiot�w wype�niaj�cych sk�ad. Kufer m�g� by� schowany praktycznie wsz�dzie. Jednak wzrok Jupitera zatrzyma� si� na jakim� przedmiocie opartym o �cian�. W tym miejscu do muru dobudowano szeroki dach, pod kt�rym trzymano co cenniejsze przedmioty. Stanowi� dobr� os�on� przed deszczem, rzadko, co prawda, padaj�cym w Po�udniowej Kalifornii.
W jednym miejscu sta�o tu rz�dem z p� tuzina starych kufr�w z ci�kimi okuciami. Wszystkie w dobrym stanie i wszystkie pot�ne.
- Idealna kryj�wka dla ma�ego kufra to du�y kufer! - wykrzykn�� Jupiter. - Czy te� na to wpad�e�, wuju?
- Mo�esz sprawdzi� - zaproponowa� wuj Tytus.
Jupiter ruszy� w tamt� stron�. Ale Pete wyprzedzi� go i z rozmachem otworzy� pierwszy kufer. By� pusty. Jupiter otworzy� nast�pny. Ten te� by� pusty, podobnie jak trzeci i czwarty.
Kiedy doszli do pi�tego, przy��czy� si� do nich Bob. Otworzyli pi�te wieko i znieruchomieli.
W �rodku wielkiego kufra sta� tajemniczy "Guliwer Wielki".
Rozdzia� 4
Pojawia si� Sokrates
- Zobaczmy, czy kt�ry� z kluczy wuja Tytusa otworzy kufer - powiedzia� Jupiter.
Ch�opcy wr�cili do pracowni Jupitera, kt�r� oddziela�a od reszty sk�adu sterta r�nych u�ywanych przedmiot�w. Szybko przenie�li tam kufer, by m�c pracowa� nad nim bez �wiadk�w.
Po sk�adzie kr�ci�o si� par� os�b. Ciotka Matylda by�a w pobli�u, by je obs�u�y�. Wuj Tytus powiedzia� Jupiterowi, �eby razem z Bobem i Pete'em zrobili sobie przerw� w pracy, a� do chwili, kiedy wr�ci z now� dostaw� z�omu.
Jupiter zaj�� si� zamkiem, z�y na siebie za to, �e nie przysz�o mu do g�owy, i� kufer przez ca�y czas znajdowa� si� na z�omowisku. Nie powinien w przysz�o�ci wyci�ga� wniosk�w tak pochopnie jak zesz�ej nocy. A ju� rano najp�niej nale�a�o zda� sobie spraw� z sytuacji. Ca�kowicie da� si� zwie�� pozorom.
- Pope�ni�em b��d ubieg�ej nocy. Nie przeanalizowa�em fakt�w do�� dok�adnie - odezwa� si�. - To wi�cej uczy ni� odniesienie sukcesu ju� za pierwszym razem. Wuj Tytus da� mi dobr� nauczk�.
Bob i Pete przytakn�li z u�miechem.
- A co teraz zrobimy z Maksymilianem? - zapyta� Bob. - Obiecali�my, �e go zawiadomimy, gdyby kufer si� odnalaz�.
- Obiecali�my go zawiadomi�, zanim sprzedamy kufer komu� innemu - powiedzia� Jupiter. - A przecie� nie zamierzamy go nikomu sprzedawa�, przynajmniej na razie.
- Ja jestem za sprzedaniem - odezwa� si� Pete. - W ko�cu Maksymilian zaoferowa� zupe�nie niez�� sumk�.
Lecz my�l o posiadaniu gadaj�cej czaszki ca�kiem zaw�adn�a wyobra�ni� Jupitera.
- Nad sprzeda�� mo�emy zastanowi� si� p�niej - powiedzia�. - Teraz chc� si� dowiedzie�, czy Sokrates rzeczywi�cie potrafi m�wi�.
- Tego si� w�a�nie obawia�em - j�kn�� Pete.
Jupiter przymierza� do zamka klucz za kluczem. Wreszcie, za kt�rym� razem stary zamek pu�ci�. Jupiter odpi�� dwa sk�rzane rzemienie przytrzymuj�ce wieko i otworzy� kufer.
Wszyscy zajrzeli do �rodka. Na wierzchu le�a� d�ugi zw�j czerwonego jedwabiu. Przykrywa� on najwy�sz� szuflad� kufra, w kt�rej le�a�o wiele ma�ych przedmiot�w pozawijanych w r�nokolorowe jedwabne szmatki. By�a tam sk�adana klatka dla ptak�w, ma�a kryszta�owa kula na podstawce, jakie� czerwone kuleczki, kilka talii kart i metalowe kubki powk�adane ciasno jeden w drugi. I ani �ladu czaszki czy te� zawini�tka o podobnym kszta�cie.
- To jeden z magicznych trik�w Guliwera - stwierdzi� Jupiter. - Je�li ten kufer zawiera co� cennego, to pewnie znajdziemy to na samym dnie.
Razem z Pete'em podnie�li wierzchni� szuflad� i od�o�yli j� na bok. Wygl�da�o na to, �e reszta kufra wype�niona jest ubraniami. Nie by�y to jednak zwyk�e ubrania. Przejrzeli je sztuka po sztuce i okaza�o si�, �e jest tam kilka jedwabnych marynarek, d�uga, z�ota szata, turban i inne wschodnie ubiory.
Bob pierwszy dostrzeg� obiekt ich poszukiwa�.
- Patrzcie! Jest! - krzykn��. - Tam z boku, pod purpurowym materia�em. Co� okr�g�ego. Za�o�� si�, �e to czaszka.
- Chyba masz racj�, rekordzisto - przyzna� Jupiter i podni�s� okr�g�y przedmiot.
Bob rozwin�� purpurowy materia�. W r�kach Jupitera ukaza�a si� czaszka, bia�a i b�yszcz�ca. Wydawa�o si�, �e patrzy na niego swoimi pustymi oczodo�ami. Nie budzi�a w nich strachu. W pewnym sensie sprawia�a nawet przyjazne wra�enie. Przypomina�a ch�opcom szkielet, stoj�cy w gabinecie biologicznym w szkole, kt�ry wszyscy nazywali panem Ko�cistym. Ju� dawno oswoili si� z widokiem pana Ko�cistego i teraz przygl�dali si� czaszce ze spokojem.
- To chyba rzeczywi�cie Sokrates - stwierdzi� Bob.
- Sp�jrzcie, tam pod spodem co� jest - zauwa�y� Jupiter. Odda� Sokratesa Bobowi i pochyli� si� nad kufrem. Wyj�� z niego kr��ek gruby na dwa cale o �rednicy oko�o sze�ciu cali, zrobiony z ko�ci s�oniowej. Na jego brzegu wyci�te by�y jakie� znaki.
- To mi wygl�da na podstawk� do Sokratesa - mrukn�� Jupiter. - Ma nawet wg��bienia idealnie do niego dopasowane.
Umie�ci� kr��ek z ko�ci s�oniowej na stoliku, a Bob po�o�y� na nim czaszk�. Sokrates spocz�� na podstawce i jakby si� u�miechn�� do wpatrzonych w niego ch�opc�w.
- Rzeczywi�cie wygl�da tak, jakby zaraz mia� przem�wi� - stwierdzi� Pete. - Ale je�li to zrobi, ja poszukam sobie innej pracy.
- Prawdopodobnie tylko Guliwer umia� sprawi�, by przem�wi� - powiedzia� Jupiter. - Wydaje mi si�, �e w jego wn�trzu jest jaki� mechanizm.
Uni�s� czaszk� i zajrza� do niej od spodu.
- Nic nie ma. Gdyby wmontowano co� w �rodku, na pewno zosta�by jaki� �lad. A tu nic, kompletnie nic. Bardzo dziwne.
Od�o�y� Sokratesa z powrotem na podstawk�.
- Sokratesie, je�li rzeczywi�cie potrafisz m�wi�, odezwij si� - rozkaza�.
Odpowiedzi� by�a cisza.
- Hmm, chyba nie jest w nastroju do rozm�w - stwierdzi� Jupiter. - Sprawd�my, co jeszcze jest w kufrze.
Nagle rozleg� si� za nimi dziwny d�wi�k, jakby st�umione kichni�cie.
Odwr�cili si� raptownie. Za nimi nie by�o nikogo. To znaczy, opr�cz czaszki.
Sokrates kichn��!
Rozdzia� 5
Dziwna rozmowa w ciemno�ciach
Ch�opcy spojrzeli po sobie szeroko otwartymi oczami.
- On kichn��! - odezwa� si� Pete. - To prawie tak, jakby przem�wi�. Je�li czaszka potrafi kicha�, to prawdopodobnie umie te� wyrecytowa� Or�dzie Gettysburskie!* [przyp.: S�awne przes�anie prezydenta Abrahama Lincolna, wyg�oszone 19 listopada 1863 roku, dedykowane wszystkim Amerykanom, zar�wno tym z P�nocy, jak i z Po�udnia, kt�rzy polegli w bitwie pod Gettysburgiem, bitwie rozstrzygaj�cej losy wojny secesyjnej.]
- Hmmm - zachmurzy� si� Jupiter. - Jeste� pewien, Bob, �e to nie ty kichn��e�?
- To �aden z nas - powiedzia� Bob. - Wyra�nie s�ysza�em kichni�cie za nami.
- Dziwne - mrukn�� Jupiter. - M�g�bym jeszcze zrozumie�, gdyby czaszka wydawa�a d�wi�ki za spraw� jakiej� sztuczki Guliwera. Ale przecie� Guliwera tu nie ma. By� mo�e nie ma go nawet mi�dzy �ywymi. Nie pojmuj�, jakim cudem czaszka mog�a sama kichn��...
Wzi�� czaszk� w d�onie i obejrza� j� dok�adnie ze wszystkich stron. Lecz absolutnie nic nie wskazywa�o na to, �eby znajdowa�o si� w niej jakie� urz�dzenie.
- �adnych drucik�w ani innych �lad�w - powiedzia� Jupiter. - Bardzo to tajemnicze.
- Wiele bym da�, �eby to jeszcze raz us�ysze�! - wykrzykn�� Pete.
- Ale dlaczego czaszka mia�aby kicha�? - zapyta� Bob. - Przecie� nie ma ku temu �adnego powodu.
- Nie wiem dlaczego - powiedzia� Jupiter. - Ale to dla nas bardzo ciekawe zadanie. Za�o�� si�, �e w�a�nie tego typu zagadk� da�by nam do rozwi�zania pan Alfred Hitchcock.
Jupiter m�wi� o znanym re�yserze i autorze powie�ci sensacyjnych, kt�ry naprowadzi� ch�opc�w na kilka doprawdy zadziwiaj�cych spraw i kt�ry �ywo interesowa� si� ich poczynaniami.
- �adna historia! - krzykn�� Pete. - Wczorajszej nocy dw�ch facet�w pr�bowa�o ukra�� ten kufer. Dzi� otwieramy go i znajdujemy w nim kichaj�c� czaszk�. Nast�pn� rzecz� b�dzie...
Przerwa�o mu g�o�ne wo�anie ciotki Matyldy.
- Jupiter! Ch�opcy! Wiem, �e tam jeste�cie! Chod�cie tu do mnie! Praca na was czeka.
- Uhh - j�kn�� Bob. - Twoja ciotka nas wo�a.
- I to swoim nie znosz�cym sprzeciwu tonem - wtr�ci� Pete, kiedy rozleg�o si� ponowne nawo�ywanie ciotki Matyldy. - Lepiej tam chod�my.
- Tak, masz racj� - powiedzia� szybko Jupiter. W�o�y� Sokratesa z powrotem do kufra, kt�ry zamkn�� na klucz. Wszyscy trzej pobiegli truchtem tam, sk�d dochodzi� g�os. Pani Jones czeka�a na nich wsparta pod boki.
- A, jeste�! - powita�a Jupitera. - Najwy�sza pora. Tw�j wuj Tytus, Hans i Konrad wy�adowali ju� ca�y transport z ci�ar�wki i chcia�abym, ch�opcy, �eby�cie teraz posortowali wszystko i poroznosili na w�a�ciwe miejsca.
Ch�opcy popatrzyli na stos u�ywanych rzeczy, pi�trz�cy si� przed biurem, i ci�ko westchn�li. Staranne u�o�enie tego wszystkiego zajmie im sporo czasu. A pani Jones bardzo pilnowa�a porz�dku. Jonesowie zbierali, co prawda, z�om, lecz by� to sk�ad niezwyk�y i starannie utrzymany. Pani Jones nie tolerowa�a ba�aganu.
Ch�opcy wzi�li si� do pracy i przerwali j� dopiero, kiedy pani Jones przynios�a im obiad. Mieli w�a�nie ko�czy�, ale Tytus Jones przywi�z� ci�ar�wk� kolejn� dostaw� mebli i innych sprz�t�w, kt�re kupi� przy rozbi�rce jakiego� bloku mieszkalnego.
Byli wi�c zaj�ci przez ca�e popo�udnie. Jupiter nie m�g� si� ju� doczeka� powrotu do kufra i jego dziwnej zawarto�ci. W ko�cu Bob i Pete zacz�li zbiera� si� do domu. Pete um�wi� si� z Jupiterem, �e spotkaj� si� rano na zapleczu sk�adu. Bob mia� do��czy� do nich p�niej, poniewa� rano dorabia� sobie, pomagaj�c w miejscowej bibliotece.
Jupiter zjad� obfit� kolacj�, po kt�rej ogarn�a go taka senno��, �e nie by� ju� w stanie rozmy�la� nad tajemnic� kufra nale��cego do magika, kt�ry znikn��, i nad nale��c� do niego czaszk�, kt�ra podobno m�wi�a. Przysz�o mu jednak do g�owy, �e skoro z�odzieje pr�bowali raz, mog� spr�bowa� i drugi. Poszed� wi�c do sk�adu, wydosta� z kufra Sokratesa i ustawi� go na podp�rce z ko�ci s�oniowej. Wszystkie inne przedmioty w�o�y� z powrotem do kufra, kt�ry zamkn�� na kluczyk. Nast�pnie schowa� kufer za star� kopiark� i przykry� jakim� p��tnem. Pomy�la�, �e teraz kufer powinien by� bezpieczny. Z Sokratesem jednak wola� nie ryzykowa�. Zabra� czaszk� do domu.
Trzymaj�c j� w d�oniach, wkroczy� do jadalni. Na ten widok ciotka Matylda krzykn�a:
- Na wszystkie �wi�to�ci, Jupiterze! A c� ty za ohydztwo przynios�e�?
- To tylko Sokrates - odpowiedzia� Jupiter. - Podobno potrafi m�wi�.
- Potrafi m�wi�, hee? - Tytus Jones podni�s� g�ow� znad swojej gazety i zachichota�. - A c� on takiego m�wi, ch�opcze? Wygl�da ca�kiem inteligentnie.
- Jak dot�d, nic jeszcze nie powiedzia� - przyzna� Jupiter. - Ale mam nadziej�, �e to zrobi. Cho� tak naprawd� nie oczekuj� tego od niego.
- Do mnie niech si� lepiej nie odzywa, bo popami�ta! - powiedzia�a ciotka Matylda. - Te� mi pomys�! Zabierz to z moich oczu, Jupiterze. Nie chc� na to patrze�.
Jupiter zani�s� Sokratesa do swojego pokoju, u�o�y� na podstawce i postawi� na biurku. Potem zszed� na d� poogl�da� telewizj�.
K�ad�c si� do ��ka by� ju� pewien, �e Sokrates nie potrafi m�wi�. Ca�a tajemnica polega�a na tym, �e Guliwer Wielki, jego w�a�ciciel, by� bardzo zdolnym brzuchom�wc�.
Ju� prawie zasypia�, gdy nagle rozleg� si� cichy gwizd. Gwizd powt�rzy� si� i Jupiter mia� wra�enie, jakby w pokoju kto� jeszcze by�.
Nagle ca�kiem oprzytomnia� i siad� na ��ku.
- Kto to? To ty, wuju? - zapyta� i przez chwil� pomy�la�, �e to tylko kolejny �art Tytusa Jonesa.
- To ja - dobieg� z ciemno�ci od strony biurka �agodny, raczej wysoki g�os - Sokrates.
- Sokrates? - wykrztusi� Jupiter.
- Nadszed� czas... �ebym przem�wi�. Nie zapalaj... �wiat�a. S�uchaj... i nie l�kaj si�. Czy... zrozumia�e�?
Wydawa�o si�, �e m�wienie sprawia�o mu trudno��. Jupiter wyt�a� wzrok w kierunku, sk�d dochodzi� g�os, lecz niczego nie m�g� dojrze�.
- T-a-a-k - odpowiedzia� zd�awionym g�osem.
- To dobrze - rzek� g�os. - Musisz p�j��... jutro... na King Street pod numer 311. Has�o... Sokrates. Czy... zrozumia�e�?
- Tak - odpar� Jupiter �mielej. - Ale o co chodzi? Kto do mnie m�wi?
- To ja ... Sokrates.
Szept jakby rozp�yn�� si� w oddali. Jupiter wychyli� si� z ��ka i zapali� nocn� lampk�. Popatrzy� na Sokratesa. Czaszka zdawa�a si� u�miecha�, tak jak poprzednio, lecz nie dochodzi� z niej �aden g�os.
To niemo�liwe, �eby Sokrates m�wi� do niego! Ale... g�os dochodzi� z pokoju, a nie zza okna.
Na my�l o oknie Jupiter wyjrza� na zewn�trz. Na podw�rzu nie by�o �ywej duszy. Niezwykle poruszony wr�ci� do ��ka.
Zgodnie z poleceniem mia� si� jutro uda� na King Street 311. Mo�e nie powinien... ale wiedzia�, �e tam p�jdzie. Sprawa stawa�a si� coraz bardziej tajemnicza.
A tajemnicom Jupiter nie potrafi� si� oprze�.
Rozdzia� 6
Tajemnicza wiadomo��
- Na pewno nie chcesz, �ebym z tob� poszed�, Jupe? - zapyta� Pete.
Pete i Jupiter z przedniego siedzeniu pikapa, kt�rym Hans podwi�z� ich do Los Angeles, przygl�dali si� obskurnemu budynkowi na King Street 311. Nad gankiem wisia� wyblak�y napis "POKOJE DO WYNAJ�CIA", a pod nim mniejszy "Pokoi brak".
W s�siedztwie sta�y podobne n�dzne domy, par� sklepik�w. Wszystkie wymaga�y gruntownego remontu. Po ulicy kr�cili si� starzy ludzie. Wygl�da�o na to, �e mieszkaj� tu jedynie klepi�cy bied� staruszkowie.
- Na pewno nie chc�, Drugi Detektywie - odpowiedzia� Jupiter. - Poczekaj na mnie w samochodzie razem z Hansem. My�l�, �e nie grozi mi �adne niebezpiecze�stwo.
Pete g�o�no prze�kn�� �lin�.
- Twierdzisz, �e to czaszka kaza�a ci tu przyj��? - zapyta�. - Tak po prostu? Sta�a sobie na biurku i gada�a z tob� w ciemno�ciach?
- Tak w�a�nie by�o lub te� mia�em bardzo niezwyk�y sen - odpar� Jupiter. - Tylko �e ja nie spa�em, wi�c nie mog�em �ni�. Wejd� do �rodka sprawdzi�, o co tu chodzi. Je�li nie b�dzie mnie d�u�ej