4796
Szczegóły |
Tytuł |
4796 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
4796 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 4796 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
4796 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Janusz Cyran
Wyl�garnia
Niewelt patrzy� mru��c oczy na drgaj�ce od gor�ca powietrze
nad szos�. Ziewn��.
- Zn�w jeste� niewyspany? - powiedzia�a Kamila. Spojrza�
na ni�. W jej oczach ukrytych za s�onecznymi okularami o
dziwnym kszta�cie nie dostrzeg� nagany. Kamila nigdy o nic
nie mia�a pretensji, przyjmowa�a go dok�adnie takim, jakim
by�, z pogodn� oboj�tno�ci�, nie wymagaj�c niczego i niczego
si� nie spodziewaj�c. By� jej za to niesko�czenie wdzi�czny
i czu� si� w jej obecno�ci odpr�ony i spokojny.
- Jasne, �e si� nie wyspa�em. Wiesz, jak nie cierpi�
poniedzia�k�w.
Kamila u�miechn�a si�. Prowadzi�a samoch�d pewnie i
ostro�nie; patrzy� z przyjemno�ci� na jej twarz, kt�ra tak
rzadko ujawnia�a emocje. Mia�a kr�tko ostrzy�one w�osy, a
jej ubranie pachnia�o dobrym proszkiem do prania, co
przypomnia�o mu o nie zmienianej od tygodnia koszuli. Na
p�eczce z przodu le�a�o kolorowe czasopismo. Niewelt
przejrza� je. By� to magazyn dla dziewczyn. Pr�cz reporta�u
z o�rodka opieki nad narkomanami mo�na by�o tam przeczyta�,
jak piel�gnowa� pup�, by wygl�da�a atrakcyjnie, jakie kolory
d�ins�w b�d� najmodniejsze tej jesieni i co zrobi�, by
wygra� konkurs pi�kno�ci. Niewelt zatrzyma� si� na chwil�
nad artyku�em o marzeniach erotycznych nastolatk�w.
Kamila zerkn�a w jego stron�.
- Znalaz�e� co� ciekawego?
- O tak! Wiesz, o czym marz� skrycie dziewczyny?
Za�mia�a si�.
- Kupujesz co� takiego? Zadziwiasz mnie.
- Nie, nie kupi�am tego czasopisma. Zostawi�a je
dziewczyna, kt�r� wczoraj podwozi�am.
Od�o�y� czasopismo na p�k� i przeci�gn�� si�.
- Przypuszczam, �e wiesz ju� wszystko na temat tych
zak�ad�w?
- A ja przypuszczam, �e nawet nie zajrza�e� do
dokument�w, kt�re dostali�my?
Wzruszy� ramionami.
- Co� tam czyta�em. Zak�ady w Zorau nale�� do Siemensa.
Produkcja sieci neuronowych oraz oprogramowania. Zak�ady
zatrudniaj� dwadzie�cia pi�� os�b. W ostatnich dw�ch
miesi�cach mia�y tam miejsce trzy �miertelne wypadki. No i
teraz ta katastrofa. Dwie osoby zosta�y ci�ko ranne. Co�
zupe�nie niezwyk�ego jak na tego typu fabryk�.
- Wiesz, jak zgin�li ci trzej pracownicy?
- Nie, nie doczyta�em.
- Pierwszy zosta� rozjechany przez zak�adow�
kolejk�. W jego krwi stwierdzono znaczn� zawarto��
alkoholu. Drugi w niewyja�nionych okoliczno�ciach zatrzasn��
si� w hermetycznej komorze, kt�ra wype�niana jest w cyklu
produkcyjnym wodorem i udusi� si�. Trzeci uleg� �miertelnemu
pora�eniu pr�dem elektrycznym. Dyrektor zak�ad�w, Robert
Ingram, skar�y� si� zwierzchnikom na rozlu�nienie
dyscypliny i nieprzestrzeganie podstawowych zasad
bezpiecze�stwa przez cz�� pracownik�w. Twierdzi, �e to, co
si� zdarzy�o w zesz�ym tygodniu, potwierdza jego opini�.
- Do diab�a, jakim cudem brak dyscypliny m�g� spowodowa�
zawalenie si� dw�ch wielkich hal?
Zatrzymali si� na parkingu przed pi�trowym budynkiem
administracyjnym zak�ad�w. Dyrektor Ingram by� ju�
uprzedzony.
- Pa�stwo jeste�cie z Inspekcji Przemys�owej?
Pewny siebie, �ysiej�cy, inteligencja przeci�tna, brzydka
brodawka na lewym policzku, oty�y i oci�a�y - oczy Niewelta
rejestrowa�y posta� dyrektora ze znudzeniem i niech�ci�.
- Tak - powiedzia�a Kamila.
- Niech pa�stwo usi�d� na chwil�. Poprosimy g��wnego
in�yniera i kierownika laboratorium selekcji.
Dyrektor nacisn�� klawisz na biurku i wezwa� dw�ch
pracownik�w.
- Rozumiem, �e ci dwaj faceci s� tu poza panem
najwa�niejsi? - powiedzia� Niewelt.
Dyrektor u�miechn�� si� do niego. By� troch� zaskoczony
tonem Niewelta.
- Mo�na tak powiedzie� - Ingram my�la� przez chwil� o
czym� przykrym. - Mieli�my ju� tu policj�, prokuratora i
ludzi z Urz�du Ochrony Pracy. Nie doszukali si� �adnych
niedoci�gni�� z naszej strony.
- Dawno jest pan tu dyrektorem? - zapyta� Niewelt.
Ingram spochmurnia�.
- Od trzech lat.
Nieciekawy typ - pomy�la� Niewelt. Czu�, jak wycieka z
niego energia i ogarnia go znu�enie. Tacy ludzie jak Ingram
powodowali, �e z ca�� moc� odczuwa� bydl�c� stron�
cz�owieka. Patrzy� na zestaw odruch�w warunkowych Ingrama,
widzia� jego myszkuj�ce oczy i nie s�ysza� tego, co tamten
m�wi�. Na szcz�cie Kamila odpowiada�a zdawkowo na pytania
dyrektora.
Do gabinetu wesz�o dw�ch m�czyzn.
- G��wny in�ynier, Stanis�aw Ryglewicz. Kierownik
laboratorium Ryszard Wizner.
Ryglewicz - niski, korpulentny weso�ek, natura otwarta i
bezproblemowa. Wzrok Niewelta zatrzyma� si� na Wiznerze.
- My�l�, �e powinni�my zobaczy� hale, kt�re uleg�y
zniszczeniu - powiedzia�a Kamila.
- S� ju� w�a�ciwie ca�kowicie wyremontowane - zagrucha�
Ryglewicz. - Za tydzie� wznawiamy produkcj�. Trwa jeszcze
naprawa linii monta�owej i testy konstrukcji, ale nie ma ju�
�adnych widocznych �lad�w zniszcze�.
- Mimo to prosimy, by oprowadzili nas panowie po obu
halach.
Niewelt patrzy� z zaciekawieniem na Wiznera. By�
szczup�y, mia� wystaj�ce ko�ci policzkowe i smutne
spojrzenie. Kiedy ich oczy spotka�y si�, Niewelt poczu�, jak
powraca jego ciekawo��. Patrzy� w g��b ciemnej studni, na
kt�rej dnie po�yskiwa�o co� niepokoj�cego. U�miechn�� si� z
zadowoleniem.
- Tak, bardzo prosimy, by oprowadzili nas panowie po tych
halach - powiedzia� Niewelt i zachichota�. Wszyscy pr�cz
Kamili poczuli si� nieswojo. Kamila by�a przyzwyczajona do
tego, �e Niewelt wybucha� denerwuj�cym chichotem w najmniej
odpowiednich momentach.
W hali s�ycha� by�o burczenie automat�w, kt�re
przykucn�y przy ta�mie monta�owej. Ich metalowe kad�uby
trwa�y pochylone nieruchomo nad elementami maszyn. Co jaki�
czas kt�ry� z automat�w przechodzi� w inne miejsce.
- Jak mog�o doj�� do tego, �e zawali�y si� wsporniki
hali? - zapyta�a Kamila.
- Nie wykryli�my �adnych wad konstrukcyjnych ani
materia�owych - powiedzia� Ryglewicz. - W czasie wypadku
liczniki zarejestrowa�y znaczne zwi�kszenie poboru mocy.
Wydaje si�, �e powodem zniszczenia hal by�y silne drgania
mechaniczne, kt�re wywo�a�y rezonans ca�ej konstrukcji.
- Tak� przyczyn� podaj� wszystkie raporty - powiedzia�a
Kamila do Niewelta.
- Czy w poprzednich wypadkach, wtedy, kiedy gin�li
ludzie, pob�r mocy tak�e r�s�? - Niewelt zada� to pytanie
bez specjalnego zapa�u.
- Tak. Jednak wzrost by� kilkadziesi�t razy mniejszy ni�
ostatnim razem.
Obejrzeli jeszcze drug� hal�, kt�ra wygl�da�a
identycznie, a potem rozmawiali przez godzin� w gabinecie
dyrektora, przegl�dali wykresy i zdj�cia. Niewelt szybko
poczu� si� zm�czony. Kiedy wracali do Katowic, zdrzemn��
si�. Przy�ni�a mu si� matka. By� ma�ym ch�opcem i patrzy�,
jak jego suczka rodzi ma�e pieski.
- Wiesz, mamo, widzia�em, sk�d one wychodz�! -
zawo�a� z entuzjazmem. Matka nie powiedzia�a nic,
spojrza�a tylko na niego z t� sam� wrog� dezaprobat� jak
wtedy, kiedy u�y� s�owa "sutki", a ona powiedzia�a surowo:
"Nie u�ywaj takich wyraz�w". Tak w�a�nie powiedzia�a - nie
"brzydkich", ale "takich". "Dlaczego?". By� zdziwiony i
zmieszany. "Dlatego, �e to grzech" - powiedzia�a �ciszonym
g�osem. Poczu� si� zawstydzony.
- Jeste�my na miejscu - Kamila obudzi�a go. By�a tak samo
�wie�a jak rano.
- Ci�gle ci� podziwiam, Kamilo - powiedzia� szczerze i
ziewn��.
Wizner by� niespokojny i kiedy jego �ona razem z dw�jk�
dzieci wysz�a na miasto, zamkn�� si� w swoim pokoju i
ukl�kn�� przed krzy�em wisz�cym na �cianie nad ��kiem.
Przymkn�� oczy i z�o�y� r�ce do modlitwy. Przez d�ugi czas
nie nadchodzi�y �adne s�owa, widzia� tylko obrazy, kt�re
budzi�y w nim niepok�j i l�k, widzia� szydercz�, wyj�tkowo
niezno�n� twarz cz�owieka z Inspekcji Przemys�owej (czy aby
na pewno ta para, kt�ra ich dzisiaj odwiedzi�a, by�a z
Inspekcji Przemys�owej? Mia� co do tego powa�ne
w�tpliwo�ci). Wreszcie niezdarnie, rani�c swoj� w�asn�
wra�liwo��, zacz�� sk�ada� zdania.
"Panie, nie znam Twoich zamys��w, ale staram Ci si�
s�u�y� tak, jak najlepiej potrafi�. Wiem tylko, �e grzech,
jakkolwiek d�ugo b�dzie si� panoszy�, wreszcie zostanie
przez Ciebie ukarany. �wiat jest pe�en grzechu, aby Ty
przyjdziesz i uka�esz wszystkim �wiat�o prawdy. Czy wybra�e�
mnie, niegodnego i pe�nego z�ych my�li, abym otworzy� Ci
bram�? O�wie� mnie, uka� mi w�a�ciw� chwil�. Czy ju�
nadesz�a? Czy ju� pora, abym uwolni� Twojego anio�a? Prosz�
Ci�, Panie, o�wie� m�j s�aby umys�".
Potem w jego umy�le zapad�a cisza. Zn�w nie by�o s��w.
Nie by�o te� �adnych zrozumia�ych obraz�w. Kolorowe,
pulsuj�ce plamy, rozwijaj�ce si�, spiralne wzory. Wielkie,
czerwone, wschodz�ce s�o�ce.
Samoch�d Niewelta zepsu� si� i tego dnia musia� pojecha�
z katowickiego urz�du do Zorau poci�giem. By� pi�kny,
s�oneczny dzie� i Niewelt czu� si� wspaniale. Gwizda� jak��
weso�� melodi�.
Jak zawsze sprawi� to przypadek. By� tak poch�oni�ty
swoimi my�lami, �e przez dobre kilka minut nie zauwa�y�
dziewczyny siedz�cej przy oknie po drugiej stronie
przedzia�u.
Mia�a na sobie kwieciste, obcis�e spodnie z dominuj�cym
kolorem ciemnowi�niowym i jednolicie ciemnozielon� bluzk� z
do�� grubego, mi�kkiego materia�u. Mia�a pomalowane na
niebiesko powieki i drobne, wysokie usta. Patrzy� przez
chwil� na jej �adne stopy obute w czarne buciki na
szpilkach, potem poszuka� piersi ukrytych w fa�dach lu�nej
bluzki. Wyczu�a, �e patrzy na ni� i rzuci�a mu niech�tne
spojrzenie. Niewelt oderwa� od niej wzrok. Przesta� gwizda�.
Melodia przemieni�a si� i przenios�a do wn�trza jego g�owy.
Czu� mrowienie na ca�ej powierzchni sk�ry, muzyka wzmaga�a
si� i unosi�a go w g�r�. "Och", pomy�la�. "Och".
Zerkn�� na dziewczyn�. Jej oczy by�y wyzywaj�ce,
troch� bezczelne, takie, jakie lubi�. Na wysuwanym stoliczku
le�a�o przed ni� kolorowe czasopismo kobiece. Zn�w spojrza�a
z dezaprobat�. Niewelt usi�owa� opanowa� wzmagaj�c�
si� w g�owie muzyk�, kt�ra zag�usza�a wszystkie my�li.
Usi�owa� te� u�wiadomi� sobie, co to za muzyka. By� pewien,
�e bardzo dobrze j� zna. Wyj�� z teczki pi�ro i notes.
Zastanawia� si� przez chwil�, patrz�c na przesuwaj�cy si� za
oknem letni krajobraz. Mia� dostatecznie du�o czasu.
Wreszcie napisa�: "Tylko b�l, jaki odczuwam patrz�c na Pani�
- bo tak Pani jest odleg�a i nieznajoma - usprawiedliwia
moj� zuchwa�o��". Przyjrza� si� krytycznie zdaniu na kartce.
Nikt teraz tak nie pisa� i nie m�wi�; by�o to pretensjonalne
i w�a�ciwie w z�ym smaku (muzyka by�a coraz g�o�niejsza).
Jednak�e ca�kowicie prawdziwe. �mieszne i znakomite. Nie by�
pewny, czy dziewczyna zrozumie dobrze znaczenie s�owa
"zuchwa�o��", wi�c na nast�pnej stronie notesu przepisa�
zdanie zamieniaj�c "zuchwa�o��" na "bezczelno��", chocia� to
s�owo nie podoba�o mu si�; by�o chyba zbyt wulgarne. Wyrwa�
kartk� z notesu, wsta� i stawiaj�c kroki w rytmie pulsuj�cej
muzyki podszed� do dziewczyny i po�o�y� karteczk� na le��cym
na stoliczku magazynie. Zd��y� przeczyta� kilka tytu��w na
pierwszej stronie czasopisma i nape�ni�o go to obrzydzeniem.
Nie patrzy� na dziewczyn�, p�ki nie wr�ci� na swoje miejsce.
Dziewczyna nie zastanawiaj�c si� d�ugo podnios�a
karteczk� i przeczyta�a j�. Spojrza�a na niego. W jej lekko
bezczelnych oczach (tak, w�a�nie bezczelnych!) by�o
zdziwienie. Niewelt pochyli� si� zn�w nad notesem. "Czy
s�yszy Pani t� muzyk�? Czas, kt�ry tak nagle sta� si�
lito�ciwy? Bo muzyka jest czasem, kt�ry sta� si� �askawy i
lito�ciwy". Zn�w podszed� do dziewczyny, ale tym razem nie
wr�ci� na swoje miejsce. Po�o�y� drug� karteczk� obok
pierwszej i usiad� naprzeciwko. Dziewczyna siedzia�a bez
ruchu patrz�c na niego podejrzliwie. Niewelt wzi��
karteczk�, musn�� jej brzegiem d�o� dziewczyny spoczywaj�c�
na udzie i po�o�y� karteczk� na siedzeniu ze skaju.
- Czy jest pan niemow�? - zapyta�a dziewczyna.
"Nie. Jestem nie�mia�y" - zn�w napisa� to na karteczce.
- Akurat! W�a�nie widz�, jaki pan nie�mia�y! - dziewczyna
za�mia�a si� kpi�co. Ton jej g�osu �wiadczy�, �e jest bardzo
pewna siebie.
U�miechn�� si�. Muzyka w jego g�owie nie ustawa�a.
Za�o�y� nog� na nog� i z u�miechem, z przechylon� g�ow�,
przypatrywa� si� dziewczynie. Czeka� teraz na jej ruch.
Przypomnia� sobie ten ciemny pok�j pe�ny papierosowego dymu.
By� ma�ym ch�opcem i siedzia� razem z Felicj� pod sto�em
nakrytym cerat�. Milczeli oboje i patrzyli sobie w oczy.
Oczy Felicji b�yszcza�y, tak samo jak teraz oczy tej
dziewczyny. Felicja mia�a zwi�zane z ty�u r�ce.
- Dlaczego pan na mnie tak patrzy? - powiedzia�a
dziewczyna. Niewelt potrz�sn�� tylko przecz�co g�ow�.
Przymkn�� oczy. Patrzy� teraz z fascynacj� na ksi�dza w
czarnej sutannie stoj�cego na ambonie. "M�odzie� jest coraz
wy�sza i g�upsza!"
Szamota� si� z w�ciek�o�ci� przygnieciony ci�arem
Zbyszka, czuj�c na twarzy jego odra�aj�cy oddech.
By�o gor�co, przetar� czo�o chustk�.
- Dlaczego pan na mnie tak patrzy?
"Przypomina mi Pani o czym�. Nie potrafi� si� temu
oprze�. Dok�d Pani jedzie?"
Przez chwil� zastanawia�a si�.
- Wysiadam w Ples.
"Zatem muzyka wkr�tce ucichnie i �wiat�o zn�w przyga�nie.
Je�li zjawi si� Pani w sobot� o czternastej na stacji
kolejowej w Ples, to us�ysz� muzyk� jeszcze raz. Bardzo tego
pragn�".
Dziewczyna milcza�a. By�a lekko zarumieniona. Wysiad�a na
stacji w Ples i szybko posz�a w swoj� stron�, a kiedy poci�g
ruszy�, muzyka w g�owie Niewelta ucich�a. Nie zabra�a �adnej
z karteczek. Le�a�y na p�eczce i siedzeniu. Zebra� je
starannie, z�o�y� i schowa� do kieszeni. Dopiero potem
zacz�y dr�e� mu r�ce. Zacisn�� d�onie w pi�ci i uderza�
ty�em g�owy o �cian� wagonu. Przesta� dopiero wtedy, kiedy
wszed� konduktor. Ze spokojem poda� mu bilet. Na dworcu w
Zorau podar� karteczki i wyrzuci� do kosza na �mieci.
Niewelt wszed� do pracowni Wiznera gwi�d��c pod nosem.
By� w �wietnym humorze.
- Lubi pan pracowa� popo�udniami? - zapyta� Wiznera,
kt�ry patrzy� na niego z os�upieniem. Siedzia� przy konsoli
operatorskiej. Na stoliku obok le�a�a maska wizyjna. Na
du�ym ekranie przed konsol� odbywa� si� w�a�nie powolny
proces powstawania z�o�onej, tr�jwymiarowej struktury.
- Czasami pracuj� w nadgodzinach - powiedzia� Wizner.
- Ja te� uwa�am, �e praca jest najwa�niejsza - za�mia�
si� Niewelt. - Dowiedzia�em si�, �e b�dzie pan dzisiaj
pracowa� po po�udniu i przyjecha�em, by porozmawia� z panem.
- O czym? - Wizner nie wygl�da� na zachwyconego.
- O pa�skiej pracy, oczywi�cie. Musz� powiedzie�, �e
dot�d nie zrozumia�em dobrze, co tutaj wyprawiacie -
rozejrza� si� po pracowni i zobaczy� w k�cie krzes�o.
Przyni�s� je i postawi� obok stolika naprzeciw fotela
Wiznera.
- Prosz� pyta�. Co chcia�by pan wiedzie�?
- Sieci neuronowe i wszelkiego rodzaju mikrouk�ady
elektroniczne nie s� waszym g��wnym produktem? Produkujecie
te� oprogramowanie?
- Tak. Wytwarzamy aktywne modu�y programowe.
- Hodowla informacji, tak to czasem nazywaj�?
Wizner skin�� g�ow�.
- Laboratorium selekcji dysponuje pi�cioma du�ymi
�rodowiskami sprz�towymi. Do tych �rodowisk wprowadza si�
zarodkowe procedury o interesuj�cych nas cechach. Na
wszystkie �rodowiska oddzia�uje czynnik losowy. Zmienia on
fragmenty kodu procedur zarodkowych - jest to odpowiednik
czynnik�w mutagennych w �rodowisku naturalnym. Procedury
zarodkowe oddzia�uj� ze �rodowiskiem, z innymi procedurami,
z produktami swego dzia�ania i czasami same z sob�. Odbywa
si� co� w rodzaju naturalnej selekcji, w wyniku kt�rej
powstaj� bardzo z�o�one struktury. Rozwijaj�ce si� w ten
spos�b programy wsp�zawodnicz� o wielko�� zajmowanego
�rodowiska i o jego zasoby.
- To jakby model ewolucji naturalnej?
- W�a�nie tak. Nie jest nic szczeg�lnego w tym, �e udaje
si� wygenerowa� takie dynamiczne, z�o�one struktury, kt�re
wydaj� si� zawiera� wi�cej informacji ni� procedury
zarodkowe. Zadziwiaj�ce jest to, �e uda�o si� stworzy�
narz�dzia �ledzenia owych struktur i �e daje si� wyodr�bni�
niekt�re ich cz�ci, kt�re s� u�yteczne i mog� by�
wykorzystane w r�nych dziedzinach. To jakby hodowla
prymitywnych organizm�w w retortach. Trzymaj�c si� tego
por�wnania mo�na powiedzie�, �e po jakim� czasie bada si�
pod mikroskopem, co tam w �rodku si� wyklu�o, i prawie
zawsze udaje si� znale�� jakie� kom�rki czy organy, kt�re
mo�na amputowa� i wszczepi� ju� dzia�aj�cym hybrydom. W ten
spos�b powstaj� bardzo z�o�one systemy. Mo�e pan teraz
zrozumie�, dlaczego w �argonie nazywamy �rodowiska
sprz�towe, w kt�rych przebiega ta sztuczna ewolucja -
wyl�garniami.
- Fascynuj�ce! - wykrzykn�� Niewelt. - Ale pewnie tak
stworzone struktury nie daj� si� w pe�ni kontrolowa�?
- To prawda. Zakres naszej kontroli nad funkcjonowaniem
ro�liny czy bakterii jest mniejszy ni� nad prost� maszyn�,
ale te� nie jeste�my w stanie sprawi�, by prosta maszyna,
taka, kt�rej dzia�anie ca�kowicie rozumiemy, by�a w stanie
odtwarza� funkcje tych pierwszych. A najwa�niejsze jest to,
�e przecie� bardzo rzadko potrzebna nam jest ca�kowita
kontrola nad dzia�aniem wykorzystywanych przez nas struktur.
Nie mo�na, ale i nie trzeba rozumie� ro�lin, by
m�c je z powodzeniem i po�ytkiem uprawia�.
- Pi�knie pan to powiedzia�! - Niewelt przez sekund�
waha� si�, czy Wizner dostrzeg� s�ab� nut� szyderstwa w jego
g�osie. - Ile os�b zajmuje si� tu wyl�garniami?
- Pi��. Jedna osoba dla ka�dego �rodowiska.
- To musi by� piekielnie trudna praca?
Wizner pokr�ci� przecz�co g�ow�.
- Praca jest w du�ym stopniu zautomatyzowana. �rodowisko
jest skanowane przez wyspecjalizowane programy �ledz�ce.
Niewelt zerkn�� w bok. Barwna struktura rozla�a si�
ju� na prawie ca�y ekran.
- Dlaczego �rodowiska nie s� po��czone? Przecie� przez
po��czenie ich zasob�w mo�na by uzyska� lepsze warunki
rozwoju tych zarodkowych struktur?
- To prawda. Istnieje jednak pr�g komplikacji
ewoluuj�cych struktur. Nawet ma swoj� nazw�, pr�g Stocka. Po
przekroczeniu okre�lonej wielko�ci zasob�w �rodowiska
rozwijaj�ce si� struktury zmieniaj� si� tak szybko i w tak
z�o�ony spos�b, �e znane nam metody �ledzenia okazuj� si�
nieprzydatne. Po prostu przestajemy zupe�nie rozumie�, co
dzieje si� w wyl�garni.
- Czy wie pan, z czym mi si� to wszystko kojarzy? Pewien
facet, John Horton Conway z Uniwersytetu Cambridge wymy�li�
gr� o nazwie "Game of Life". Czy s�ysza� pan o tym?
- Nie, niestety.
- To by�o dawno temu. Opis gry pojawi� si� w artykule
Martina Gardnera w "Scientific America" w pa�dzierniku 1970
roku. We�my pole podzielone na kwadraty jak szachownica.
Ka�dy kwadrat mo�e by� pod�wietlony - powiemy wtedy, �e �yje
w nim kom�rka. Gra odbywa si� w cyklach. Je�li w poprzednim
cyklu kwadrat by� zapalony, czyli kom�rka by�a �ywa, to
kom�rka przetrwa, je�li ma dw�ch lub trzech s�siad�w.
Inaczej zginie z samotno�ci lub przeludnienia. Je�li dany
kwadrat w poprzednim cyklu by� martwy, to zostanie
zasiedlony, je�li ma dok�adnie trzech s�siad�w. W przeciwnym
razie pozostanie martwy. Jak wida�, gra jest lokalna zar�wno w
czasie - bo tylko stan poprzedniego cyklu ma wp�yw na cykl
bie��cy, jak i w przestrzeni, bo tylko bezpo�redni s�siedzi
ka�dego kwadratu okre�laj�, czy jest on zapalony, czy te�
nie. Tworzono komputerowe symulacje tej gry. Okaza�o si�, �e
te proste regu�y prowadz� do generowania bardzo z�o�onych,
dynamicznych struktur, kt�re wzajemnie na siebie
oddzia�ywa�y i wykazywa�y pewn� stabilno��. R�ni badacze
"Game of Life" dopracowali si� intuicyjnego rozumienia
proces�w, kt�re rozwija�y si� na du�ych planszach pomi�dzy
tymi �wietlnymi tworami. Niekt�rzy z nich spekulowali na
temat tego, czy na dostatecznie wielkich planszach nie
mog�yby powsta� twory tak z�o�one, �e przypomina�yby my�l�ce
istoty. Istoty my�l�ce o sensie �ycia i o swoim tw�rcy.
- Tak, teraz co� sobie przypominam - powiedzia� Wizner.
Patrzy� na Niewelta z nieruchom� twarz�.
- Jak panu si� podoba ta historyjka? Co pan o tym my�li?
- Rozumiem, �e pyta pan, czy s�dz�, �e jest mo�liwe, �e
tu, w wyl�garni, mog�yby powsta� takie istoty?
Niewelt nie powiedzia� nic. Patrzy� na Wiznera z lekko
kpi�cym u�miechem.
- By� mo�e - powiedzia� wreszcie Wizner. - Nic o tym nie
wiemy. Nawet gdyby tak by�o, to nie byliby�my w stanie
niczego o nich si� dowiedzie�. Struktury, kt�re powstaj� w
wyl�garni, s� naprawd� bardzo skomplikowane. Umiemy �ledzi�
tylko ich najprostsze funkcje, a i to metodami daj�cymi
wy��cznie przybli�one poj�cie o tym, co naprawd� zachodzi.
Niewiele wiemy, a poza tym nie ma wiele punkt�w stycznych
naszego �wiata i �wiata wyl�garni. Takie �yj�ce w wyl�garni
istoty nie umia�yby "wyjrze�" na zewn�trz. �adne "zewn�trz"
dla nich by nie istnia�o. Nie, to nie do pomy�lenia.
- Nawet w czasie d�ugich, bezsennych nocy?
Wizner wzruszy� ramionami. Odwr�ci� wzrok od Niewelta i
zacz�� patrze� na kolorowy ekran. Wielka, o�miornicowata
struktura zacz�a p�ka� na dziesi�tki mniejszych.
Niewelt czeka� na Kamil� przy stoliku kawiarni na rynku
katowickim. Zapada� ju� wiecz�r. Sk�d wzi�o si� u niego i
co mog�o oznacza� tak doskona�e samopoczucie? Powietrze by�o
nagrzane, pachn�ce latem i mokrym brukiem, bo przed chwil�
spad� ma�y deszczyk. Zjad� du�� porcj� lod�w, spojrza� na
zegarek i wyci�gn�� z teczki gazet�. Jego uwag� przyci�gn��
artyku� o seksualnym wychowaniu dzieci. Autorka by�a
rzeczniczk� bardziej nowoczesnego podej�cia. Wspomina�a z
rozbawieniem swoje zdziwienie, kiedy powiedziano jej, �e
plemniki nie przechodz� po prze�cieradle od tatusia do
mamusi. Stwierdzi�a, �e nale�y o wszystkim rozmawia� z
dzie�mi w spos�b naturalny i nieskr�powany. Mali ch�opcy
bawi� si� zupe�nie niewinnie swoimi siusiakami wysiusiuj�c
wzorki na ziemi. Jest te� rzecz� zupe�nie naturalne
niekrycie si� ze swoj� nago�ci� przed dzie�mi. Przypomina�a
sobie z melancholi�, jak by�a zak�opotana, kiedy jej syn,
jeszcze niemowlak, mia� wzw�d, co by�o przecie� tylko
odruchem fizjologicznym. Zaproponowa�a te� inny spos�b
m�wienia dzieciom o tym, jak plemniki przechodz� od tatusia
do mamusi. Ot� mo�na po prostu powiedzie�, �e tatu� w�o�y�
swojego siusiaka do cipki mamusi.
Niewelt podar� gazet� z w�ciek�o�ci� i wyrzuci� do kosza.
Wtedy nadesz�a Kamila.
- Cze��. D�ugo czekasz?
- Och, nie - widok Kamili w jej starej, lekko wytartej
kamizelce sprawi� mu ulg�. Poczu� teraz, �e bardzo j� lubi.
Wiecz�r by� przyjemny i przed kawiarni� zapali�y si� lampy.
- Rozmawia�e� z Wiznerem?
- Tak. Ale on nie jest bardzo rozmowny. A jak tobie
posz�o?
- Przesiedzia�am trzy dni przy terminalu. Przejrza�am
kilka bibliotek. Efekt progowy Stocka.
- Znam to. Mo�esz i�� dalej.
- Najnowsze odkrycie. Po przekroczeniu progu Stocka
powstaj� metastruktury, kt�re wymykaj� si� spod kontroli.
Podzielenie �rodowiska na mniejsze modu�y powoduje rozpad
tych struktur, ale nie ulegaj� one ca�kowitemu zniszczeniu.
Je�li sk�adowe �rodowiska nie s� ca�kowicie zerwane, to po
ponownym po��czeniu metastruktury odtwarzaj� si�. Zachowuj�
ca�� gam� swoich charakterystyk. Tak jak cz�owiek, kt�ry
zapada w sen, a potem budzi si� na powr�t.
- Podoba mi si� to por�wnanie. Stajesz si� poetk�,
Kamilo! Co si� dzieje z twoj� rzeczowo�ci�?
- To nie moje por�wnanie. Tak napisa� autor tego
odkrycia. Jaki� Amerykanin, nie pami�tam nazwiska.
- Szkoda, naprawd� szkoda - Niewelt roze�mia� si�. -
Gdyby� jeszcze od czasu do czasu miewa�a przyp�ywy
poetyckiego natchnienia, to zakocha�bym si� w tobie.
Kelner przyni�s� kaw� dla Kamili.
- Obawiam si�, �e ten Amerykanin nie jest prawdziwym
odkrywc� efektu - powiedzia� Niewelt patrz�c, jak Kamila
nabija sobie fajk�.
- Wizner? - Kamila popatrzy�a na niego z zaciekawieniem.
Niewelt kiwn�� g�ow� i zachichota� z zadowoleniem.
W sobot� Niewelt pojecha� poci�giem do Ples. Nie by� pewien,
czy dziewczyna zjawi si� na stacji i prawd�
m�wi�c by�o mu to oboj�tne. Czu�, �e ma ju� Wiznera w r�ku i
planowa� zako�czenie ca�ej sprawy. Wyobra�a� sobie, jak
poprowadzi go na sznurku, potulnego i oszo�omionego, a� na
miejsce ka�ni. Odczuwa� przy tym rozkosz i wdycha� g��boko
powietrze. Jednak w miar� zbli�ania si� do Ples coraz
cz�ciej przypomina� sobie twarz dziewczyny. Kiedy poci�g
zacz�� hamowa�, wyszed� z przedzia�u i podszed� do drzwi.
Poci�g zatrzyma� si�. Dziewczyna siedzia�a na �awce czytaj�c
gazet�. By�a ubrana tak samo jak ostatnim razem. Niewelt
wyskoczy� z poci�gu i podszed� do niej.
- Dzie� dobry - powiedzia�.
Dziewczyna podnios�a wzrok.
- Ach, to pan. Odzyska� pan g�os?
- Ciesz� si�, �e pani przysz�a.
Uchwyci� j� za rami�.
- Chod�my, poci�g zaraz odje�d�a.
- Dok�d chce pan jecha�? - dziewczyna sz�a z nim bez
entuzjazmu.
Weszli do wagonu.
- Nie wiem - Niewelt u�miechn�� si�. - Dok�dkolwiek.
- Zachowujesz si� dziwnie - powiedzia�a dziewczyna.
Zwr�ci�a si� do niego per ty. Niewelt uzna� to za
pomy�ln� okoliczno��. Poci�g ruszy�.
- Nie by�em pewny, czy przyjdziesz - powiedzia� cicho.
- W�a�ciwie to przypadek, �e si� tu znalaz�am.
Niewelt u�miechn�� si� lekko.
- Dok�d chcesz jecha�?
- Chcia�em, �eby�my znale�li si� cho� przez chwil� zn�w w
tej samej sytuacji, siedz�c naprzeciw siebie w wagonie
jad�cego poci�gu. Aby gra�a zn�w ta muzyka.
- S�yszysz muzyk�?
Zastanowi� si�. Potrz�sn�� g�ow� ze smutkiem.
- Nie, w tej chwili nie s�ysz� muzyki. Wiesz, cierpi� na
obsesj� mijaj�cego czasu. Cierpi� my�l�c o tym, �e tamta
chwila ju� si� nie powt�rzy. Ale to banalne uczucie.
Dziewczyna nie wygl�da�a na zanadto znudzon�.
- Jak si� nazywasz?
Wzruszy� ramionami.
- Oczywi�cie dowiesz si�, ale nie chcia�bym o tym m�wi�
ju� teraz. Niech jeszcze trwa ta chwila. Nic jeszcze o sobie
nie wiemy.
Spojrza�a przez okno.
- Znam ten las. Jest tu bardzo pi�knie.
Poci�g zatrzyma� si� na ma�ej stacyjce w lesie. Niewelt
zobaczy� napis na budyneczku. Radostowice.
Jak wszystko dobrze si� uk�ada, pomy�la� ze zdziwieniem.
- By�a� ju� w tym lesie?
- O tak.
- Wyjd�my tu. Teraz ju� wiem, �e jechali�my po to, by�
pokaza�a mi ten las.
Dziewczyna za�mia�a si�. Wysiedli. Poci�g odjecha�, by�o
pusto i cicho. Min�li budynek stacji, a potem poszli
asfaltow� drog� w g��b lasu. By�o ciep�o, powietrze nasycone
by�o par� i le�nymi zapachami.
- Sk�d znasz ten las? Zbiera�a� tu maliny?
- Nie - dziewczyna zn�w za�mia�a si�. Mia�a bardzo
d�wi�czny g�os. - Zbiera�am jagody.
- Opowiem ci o czym� - powiedzia� Niewelt. Asfalt
sko�czy� si�, szli teraz wysypan� �wirem poln� drog�
biegn�c� sosnowym lasem.
- Pami�tam, �e kiedy by�em dzieckiem, cz�ciej
przebywa�em w towarzystwie dziewczynek ni� innych ch�opc�w.
- To chyba nie b�dzie ciekawa historia.
- By� mo�e. Stara�em si� je zrozumie�, cho� sz�o mi to
do�� kiepsko. Wszystko widzia�y troch� inaczej i trudno by�o
si� z nimi bawi�.
- Trzeba by�o bawi� si� w doktora - powiedzia�a
dziewczyna.
Niewelt milcza� przez chwil� zra�ony jej dowcipem.
- Nie potrafi� ju� sobie dok�adnie przypomnie�, jak to
by�o za pierwszym razem, ale zdarzy�o si� kiedy�, �e z jedn�
z moich kole�anek wpadli�my na dziwny pomys�. Mieli�my spory
kawa�ek sznura. Zabawa polega�a na tym, �e wi�zali�my si�,
najpierw ona mnie, potem ja j�. Trzeba by�o zwi�za� partnera
tak, aby nie potrafi� si� uwolni� ani porusza� r�koma i
nogami.
Weszli w boczn� �cie�k�. Po obu jej stronach ros�y
wysokie ro�liny o drobnych, ciemnozielonych li�ciach.
Dziewczyna milcza�a.
- Byli�my ma�ymi dzie�mi. Siedzieli�my pod sto�em, ona
skr�powana, zupe�nie bezradna, a ja naprzeciw niej patrzy�em
na jej bezradno�� i poczucie zupe�nego podporz�dkowania,
kt�re w niej narasta�o. By�o mi dobrze. Znacznie p�niej
dowiedzia�em si�, �e kochankowie niekiedy praktykuj�
wi�zanie partnera dla osi�gni�cia pe�niejszej satysfakcji.
Robi�em to wiele razy jako dziecko, ale kiedy zacz��em
dojrzewa�, przesta�em.
- Wstr�tny, ma�y lubie�nik.
- Kiedy�, znacznie p�niej, zrobi�em to z doros��
kobiet�.
Weszli na �liczn� polan� poro�ni�t� wysok�, kwitn�c�
traw�. Wok� ros�y sosny jak smuk�e kolumny w zielonej
�wi�tyni. Niewelt by� zachwycony.
- Pi�kne miejsce!
- I jak by�o z t� kobiet�?
- Kiedy zwi�za�em j�, oczekiwa�a, �e zrobi� co�
nadzwyczajnego, ale ja tylko patrzy�em na ni�, a potem
rozwi�za�em.
Zatrzymali si�. Dziewczyna patrzy�a na Niewelta z uwag�.
By� troch� zmieszany.
- Wy�mia�a mnie. Do dzi� pami�tam to bardzo dobrze.
Znienawidzi�em j�. Zrozumia�em, �e nie umia�em spe�ni� jej
oczekiwa�. By�em upokorzony i zawstydzony.
- Biedaku - dziewczyna by�a teraz g�r�. Pewna siebie,
czu�a troch� lito�ci i troch� pogardy. Niewelt odczuwa� to z
ca�� wyrazisto�ci�. By� napi�ty i czujny.
- Chcesz? Mo�esz mnie zwi�za�, je�li sprawi ci to
przyjemno�� - powiedzia�a nagle.
Niewelt popatrzy� na ni� nieufnie.
- Nie b�d� si� z ciebie �mia�a, przysi�gam. Prosz�, zr�b
to.
Podszed� do niej i musn�� jej wargi swoimi ustami. Potem
delikatnie odchyli� jej r�ce do ty�u i stan�� za ni�.
�ci�gn�� sw�j pasek od spodni i szybko, z wielk� wpraw�,
zwi�za� jej r�ce. Jego pasek sprawowa� si� doskonale,
by� elastyczny i dawa� si� pewnie i wygodnie zapina�. Kiedy
sko�czy�, przytuli� si� do niej z ty�u i uca�owa� jej szyj�.
Odchyli�a g�ow� do ty�u, czu� zapach jej bujnych w�os�w.
- Jeste� wspania�a - szepn��. - Usi�d�my na trawie.
Patrzy� z przyjemno�ci�, jak zgrabnie siada mimo
zwi�zanych z ty�u r�k. Usiad� naprzeciw niej.
- Jest tak cicho - powiedzia�a.
Wysokie sosny wok� nich zaszumia�y mi�kko. Niewelt
patrzy� na ni� z zachwytem. Widzia�, jak ta jej ordynarna
przewaga i pewno�� siebie topniej� stopniowo, jak w jej
oczach pojawia si� co� g��boko ukrywanego, starszego ni�
najstarsza modlitwa. By�a bezradna i zdana na jego �ask�,
cho� przed minut� nie wiedzia�a, �e mo�e tak by�, �e �wiat
mo�e by� w�a�nie taki. Przysun�� si� do niej i poca�owa� j�.
- Nie zawiod� ci� - szepn��.
Na korytarzu przed pracowni�, w kt�rej by� Niewelt, sta�
dyrektor Ingram, Ryglewicz, Wizner i pani prokurator. Kamila
przywita�a si� z nimi i wesz�a do pracowni.
- Ju� jeste�! - Niewelt ucieszy� si�. Pracownia by�a do��
du�a. W �cianie naprzeciw drzwi zamontowano manipulator
mechaniczny na wysi�gniku. Na pod�odze wymalowano bia��
lini� rozdzielaj�c� pracowni� na dwie cz�ci. W tekturowym
pudle po�o�onym na pod�odze skomla� czarny szczeniak.
- Sk�d wzi��e� tego pieska?
- Prawda, �e mi�y? - Niewelt by� z siebie bardzo
zadowolony. - Do tej pory u�ywa�em szczur�w laboratoryjnych,
ale szczeniak zrobi du�o lepsze wra�enie.
Kamila zdezorientowana rozejrza�a si� po pokoju. Nie
wiedzia�a, co zamierza zrobi� Niewelt. By� znany z
ekstrawaganckich pomys��w. Na stoliku obok konsoli sta�a
butelka mleka i plastykowy spodek, o stolik by� oparty d�ugi
drewniany kij. Kamila zacz�a pie�ci� szczeniaka.
- Jaki milutki.
Na �cianie ko�o drzwi zobaczy�a brunatne plamy jak �lady
krwi.
- Co to jest?
Niewelt rozejrza� si� nieprzytomnie. Wreszcie dostrzeg�
plamy.
- Ach, to. To zosta�o po szczurach. Czy mo�esz ich
poprosi� do �rodka?
Kamila wysz�a na korytarz. Czu�a si� troch� g�upio.
- Zechc� pa�stwo wej��.
Niewelt przywita� ich stoj�c tu� przed bia�� lini�, z
rozwartymi ramionami i uprzejmym u�miechem na twarzy.
- Dzie� dobry pa�stwu. Zaczn� od rzeczy absolutnie
najwa�niejszej. Ot� pod �adnym pozorem prosz� nie
przekracza� linii, kt�r� namalowa�em na pod�odze. Prosz� te�
nie sta� w pobli�u drzwi.
Ingram i Ryglewicz stan�li w jednym k�cie pokoju, w
pobli�u konsoli, Wizner, pani prokurator i Kamila w drugim.
Niewelt opu�ci� r�ce i podszed� do stolika.
- Najpierw kilka s��w wyja�nienia. Wszyscy pa�stwo znacie
efekt progowy Stocka. Polega on na tym, �e po przekroczeniu
pewnej wielko�ci, zale�nej od mocy i pojemno�ci �rodowiska,
traci si� mo�liwo�� �ledzenia proces�w, kt�re przebiegaj� w
wyl�garni. Dlatego zwykle unika si� takich sytuacji. Podobne
stany s� po prostu nieproduktywne z naszego punktu widzenia.
Przy przekroczeniu progu Stocka nast�puje zwi�kszenie poboru
mocy, do�� �ci�le zale�ne od wielko�ci ��czonych �rodowisk.
Zapewne z ciekawo�ci� przyjmiecie pa�stwo fakt, �e
zwi�kszenie poboru mocy, kt�re nast�pi�o w waszych zak�adach
w czasie wypadk�w - z wyj�tkiem ostatniego - daje si� bardzo
dobrze wyt�umaczy�, przyj�wszy, �e �rodowiska, kt�rymi tutaj
dysponujecie, zosta�y po��czone.
- Jest to sprzeczne z procedur� produkcyjn� - powiedzia�
Ingram.
- Ale teoretycznie jest to mo�liwe?
- Tak, teoretycznie tak. Nie ma automatycznych
zabezpiecze�, poniewa� pr�g Stocka daje si� wyznaczy� dla
zadanych �rodowisk tylko w przybli�eniu, a w pewnych
sytuacjach korzystne jest maksymalne zbli�enie si� do tego
progu.
- Zatem mo�liwe jest, �e w czasie zwyk�ej pracy zostaje
przekroczony pr�g Stocka? - zapyta�a Kamila.
- Tak. Jest to mo�liwe, cho� ma�o prawdopodobne.
Niewelt nie by� zadowolony z pytania Kamili.
- Zapewne wiecie te� pa�stwo, �e odkryto niedawno, �e
�rodowisko, kt�re przekroczy�o pr�g Stocka, wykazuje pewne
ciekawe w�asno�ci. Ot� mo�na takie �rodowisko
scharakteryzowa� ca�ym zespo�em mierzalnych wielko�ci,
kt�rych znaczenia nie rozumiemy, ale kt�re s� stabilne.
Powiedzmy, �e nazwiemy je kolorem, zapachem i wra�liwo�ci�.
Te nazwy nie maj� �adnego znaczenia. Powiedzmy, �e
�rodowisko, po przekroczeniu progu Stocka, zosta�o na powr�t
podzielone na cz�ci sk�adowe, a nast�pnie zn�w po��czone,
bez zerowania stan�w cz�ci sk�adowych. Okazuje si� wtedy, �e
wielko�ci, o kt�rych wspomnia�em, zachowuj� si�. Charakter
po��czonego �rodowiska, taki, jaki uformowa� si� przy
pierwszym po��czeniu, pozostaje nie zmieniony.
- Ale do czego pan zmierza? - spyta� Ryglewicz. By� ju�
zm�czony tym, �e tak d�ugo nic nie m�wi�.
- Kto� po��czy� wszystkie wasze wyl�garnie. Przechowuj�
one pami�� tego pierwszego po��czenia.
- Sk�d pan mo�e o tym wiedzie�? - Wizner by� troch�
blady. - �eby zmierzy� te zachowuj�ce si� w�asno�ci, trzeba
najpierw dokona� po��czenia �rodowisk, i w tym momencie nie
daje si� udowodni�, �e po��czenie, kt�re w�a�nie si�
dokona�o, nie by�o tym pierwszym.
- To prawda. Przyjmijmy jednak, �e by�o tak, jak
powiedzia�em. Kto� po��czy� �rodowiska i odkry�, �e wykazuj�
one pewne niezwyk�e w�asno�ci. Trudno cokolwiek powiedzie� o
tym, co dzieje si� w po��czonych �rodowiskach, ale komu�
mog�o si� wydawa�, �e zdoby� na ten temat jak�� intuicyjn�,
g��bsz� wiedz�. M�g� te� spr�bowa� porozumie� si�, je�li to
w�a�ciwe s�owo, ze �rodowiskiem w inny spos�b. Na przyk�ad
��cz�c �rodowisko z systemem kierowania zak�adami.
- To absurdalne - powiedzia� dyrektor.
- Owszem, to mo�e wydawa� si� absurdalne, ale mamy tu do
czynienia z cz�owiekiem, kt�rego spos�b my�lenia odbiega
nieco od przeci�tnej, je�li tak mog� powiedzie�.
- Sugeruje pan, �e w ten spos�b dosz�o do wypadk�w? -
o�ywi�a si� pani prokurator.
- Tak jest. Co wi�cej, uwa�am, �e cz�owiek, kt�ry to
zrobi�, ma zamiar po��czy� wyl�garni� z sieci�
og�lnokrajow�.
- Nie rozumiem, po co mia�by to robi�?
Niewelt u�miechn�� si�. Ingram nudzi� go tak samo jak
podczas pierwszego spotkania.
- Obawiam si�, �e trudno by�oby mi to panu w tej chwili
wyja�ni�. Wyt�umaczenie istnieje, ale wymaga pewnej
ilustracji. Prosz� spojrze� na ten manipulator. Na jego
chwytaku, a tak�e u nasady wysi�gnika zamontowano czujniki
optyczne, chwytak wyposa�ony jest tak�e w czujniki dotykowe.
W ci�gu ostatnich kilku dni przeprowadza�em eksperymenty
��cz�c uk�ad steruj�cy manipulatora z wyl�garni�. Teraz
po��cz� wszystkie �rodowiska.
Niewelt nacisn�� przycisk na konsoli.
- ��czenie trwa oko�o trzydziestu sekund - popatrzy� na
zegarek. - Po trzydziestu sekundach sta�e parametry
wyl�garni stabilizuj� si�. A teraz ��cz� obwody manipulatora
z wyj�ciem wyl�garni.
Niewelt nacisn�� inny przycisk. Na ko�cach zwartych
palc�w manipulatora i u nasady wysi�gnika zajarzy�y si�
rubinowe punkty. Kamili wydawa�o si�, �e chwytak przesun��
si� o milimetr.
Niewelt nala� mleka do plastykowego spodeczka.
- Gor�co tu - powiedzia� Ryglewicz. - Zasch�o mi w
gardle.
- Prosz� si� napi� mleka - Niewelt wr�czy� mu butelk� z
reszt� mleka. Postawi� spodek na pod�odze, wyci�gn�� z pud�a
psiaka i postawi� go obok spodka. Ryglewicz i psiak zacz�li
pi�, obaj bardzo spragnieni. Psiak trz�s� si� i mrucza�
ch�epcz�c mleko. Niewelt wzi�� kij i zacz�� przesuwa� spodek
ku bia�ej linii.
- Bardzo ciekawy eksperyment - powiedzia� Ingram. By�
zirytowany i zniecierpliwiony idiotycznym widowiskiem.
- Nie jest to eksperyment z dziedziny nauk �cis�ych -
powiedzia� Niewelt. - Ale wydaje mi si�, �e zapewnia
wystarczaj�co du�� powtarzalno�� wynik�w.
W momencie, kiedy spodek przekroczy� bia�� lini�, Kamili
zn�w wydawa�o si�, �e manipulator lekko drgn��. Nie mia�a
czasu, by si� nad tym zastanowi�, bo kiedy piesek, drepcz�c
za odsuwaj�cym si� spodkiem znalaz� si� kilkana�cie
centymetr�w za lini�, wysi�gnik manipulatora wystrzeli� z
nasady i uderzy� w pieska. Rozleg� si� d�wi�k, kt�ry by�
raczej odg�osem powietrza wybijanego z wn�trza zwierzaka ni�
piskiem. Chwytak ze zwartymi palcami mia� �rednic� oko�o
trzech centymetr�w. Zw�oki pieska uderzy�y o �cian� ko�o
drzwi zostawiaj�c czerwon� plam�. Manipulator cofn�� si� do
poprzedniej pozycji.
- Uda�o si�! - powiedzia� Niewelt. Patrzy� z zadowoleniem
na Wiznera. Ryglewicz od�o�y� butelk� na stolik i rozgl�da�
si� ze zdziwieniem wok� siebie.
- Wyl�garnia? - wybe�kota� Ingram.
- Panie Wizner, to pan zabiega� o to, by po��czy� zak�ady
z sieci� og�lnokrajow� lini� o wi�kszej przepustowo�ci? -
zapyta� Niewelt.
Wizner sta� nieruchomo. Wydawa�o si�, �e nie s�yszy
pytania. Patrzyli na niego.
- Czy my�licie, �e jestem morderc�? - powiedzia� nagle
dr�twym g�osem. - Przecie� to jest zupe�nie nie tak. To jest
jaka� idiotyczna sztuczka, nie wierz�, nie wierz�... To jest
idiotyczne.
Szybkim krokiem przekroczy� bia�� lini�.
"Ufam ci ca�ym moim sercem, Panie m�j, ufam ci, oddaj�
Ci ca�ego siebie. Wiem, �e jeste� dobry, �e jeste�
niesko�czony, oto staj� wobec Ciebie zupe�nie bezbronny i
ods�oni�ty, zdany ca�kowicie na Twoj� �ask�, a moja pycha
topnieje..."
Cia�o Wiznera mia�o kilkadziesi�t razy wi�ksz�
bezw�adno�� ni� cia�o pieska, dlatego kiedy manipulator
przebi� jego prawy bok, uderzenie tylko wstrz�sn�o
Wiznerem. Niewelt nie m�g� powstrzyma� nerwowego chichotu
widz�c Wiznera nadzianego na wysi�gnik manipulatora. Wizner
krzykn�� i z�apa� wysi�gnik usi�uj�c utrzyma� r�wnowag�, ale
nie uda�o mu si� i zacz�� obraca� si� wok� osi
manipulatora. W pierwszej sekundzie po uderzeniu nie czu�
b�lu. Odczu� tylko, �e wpychany jest w �wiat przedmiot�w nie
kontroluj�cych w�asnego stanu. By�o to bardzo przykre
odczucie.
Kiedy Niewelt si�ga� r�k� do przycisku od��czaj�cego
manipulator od wyl�garni, wysi�gnik manipulatora cofn�� si�
gwa�townie uwalniaj�c cia�o Wiznera. Wizner upad� z j�kiem,
a potem pr�bowa� pe�zn�� z powrotem za bia�� lini�. Niewelt
dotyka� ju� przycisku, kiedy manipulator uderzy� jeszcze
trzykrotnie mia�d��c g�ow� Wiznera. Niewelt od��czy�
manipulator od wyl�garni. Rubinowe punkty zgas�y. Ingram,
najbardziej obryzgany krwi�, osun�� si� na pod�og�.
Ryglewicz podszed� do konsoli i wprowadzi� has�o
umo�liwiaj�ce zerowanie �rodowisk.
- To wszystko - powiedzia� Niewelt.
Niewelt siedzia� przy stoliku kawiarni na katowickim rynku.
Ubrany by� w jasny garnitur i �wie�� koszul�, za�o�y� nawet
krawat. Zrobi� to dla Kamili, mia� si� z ni� widzie� po raz
ostatni. By�o przedpo�udnie i rynek nie by� zat�oczony.
Fakt, �e wi�kszo�� ludzi pracowa�a, wprawia� go w doskona�y
nastr�j. Pi� drug� szklank� swojego ulubionego napoju
czere�niowego i czyta� gazet�. Potem od�o�y� j� i patrzy� na
przechodz�cych ludzi. By�o ciep�o, ale nie za gor�co.
Siedzia� ca�kowicie odpr�ony i czu� si� jak rozleniwiony,
odpoczywaj�cy kocur obserwuj�cy wr�ble. Kamila wysiad�a z
tramwaju i podesz�a do kawiarni szybkim krokiem.
- Cze�� - powiedzia�a siadaj�c naprzeciw. Patrzy�a na
jego garnitur i krawat.
- Przepraszam ci�, ale wyrwa�am si� tylko na chwil�. Mog�
usi��� tylko na pi�tna�cie minut. Nie, nie zamawiaj niczego.
Wyci�gn�a z torebki b��kitn� kul�, przez chwil�
manipulowa�a przy niej, a potem postawi�a j� p�askim dnem na
stoliku.
- Co to jest? - Niewelt by� zaintrygowany.
- Budzik.
Milczeli przez kilkana�cie sekund patrz�c na siebie.
- Masz du�o pracy? - zapyta� Niewelt.
- Od cholery. Ten facet, z kt�rym teraz pracuj�, dra�ni
mnie. Nad�ty bubek.
Nabi�a fajk� i zapali�a.
- Przykro mi, �e ci� wywalili. M�j raport by� neutralny.
Niewelt u�miechn�� si� cierpko.
- Nieumy�lne spowodowanie �mierci. Co za g�upcy. Nie
potrafili nawet zrozumie�, jakim zagro�eniem by� ten
cz�owiek.
- Mog�o to sko�czy� si� dla ciebie jeszcze gorzej -
powiedzia�a Kamila. Przypomnia�a sobie, jak wybuchn�� wtedy
�miechem. Nie wspomnia�a o tym w swoim raporcie dla komisji
�ledczej.
Niewelt wzruszy� ramionami.
- Nie chcia�e� skomentowa� tego, co si� tam zdarzy�o. To
ci nie pomog�o.
- Nie ukrywa�em niczego. Wszystkie fakty komisja pozna�a.
- Ale nie przedstawi�e� swojej interpretacji tych fakt�w.
Niewelt bawi� si� szklank�. Po�o�y� j�, a potem wzi�� do
r�ki szklan� kul�. U spodu mia�a kilka przycisk�w i
wy�wietlacz. Od�o�y� budzik na miejsce.
- Chcesz wiedzie�, jaka jest moja interpretacja?
Kamila zaci�gn�a si� fajk�. Skin�a g�ow�.
- Wizner by� przekonany, �e zetkn�� si� z wielkim dobrem,
ale pomyli� si�. Bardzo si� pomyli�.
- Przecie� to, co si� dzia�o, musia�o mu da� do my�lenia.
- Ufa�. Wierzy�. Wbrew wszystkiemu. W ko�cu nie mia�
wyj�cia. Powierzy� siebie temu, co mia� za niesko�czenie
dobre. Mo�e nawet do ostatniej chwili nie zmieni� zdania -
Niewelt zachichota� i Kamil� przeszy� dreszcz.
- Co masz na my�li?
- M�g� s�dzi�, �e okaza� si� niegodny, �e wierzy� i ufa�
nie do�� mocno i dlatego spotka�a go kara.
Zn�w milczeli.
- Wyje�d�asz?
- Tak. Chc� sobie zrobi� d�u�sze wakacje. Chcia�bym
wreszcie pojecha� do Pary�a.
- A co potem?
- Jeszcze nie wiem.
Pomy�la� o poci�gach jad�cych w niewiadomych kierunkach i
poczu� si� gorzej.
B��kitna kula na stoliku zrobi�a si� nagle prze�roczysta.
W �rodku kuli by�y czerwone sztuczne r�e. Ich p�atki
rozwiera�y si� i zamyka�y, a ca�y bukiecik obraca� si�.
Pozytywka wygrywa�a melodi�, kt�ra wydawa�a mu si� znajoma.
To w�a�nie ta melodia! - pomy�la� ze zdziwieniem. Poczu�
wzruszenie, zrozumia�, �e b�dzie mu brakowa� Kamili.
- Musz� ju� i�� - Kamila posprz�ta�a swoje rzeczy do
torebki. Spojrza�a na niego jeszcze raz. Wydawa�o mu si�, �e
jej oczy s� troch� bardziej wilgotne. Wsta�a, a potem szybko
podesz�a do niego i poca�owa�a go w policzek.
- Uwa�aj na siebie, Kamilo - szepn��. - Nigdy nie ufaj
nikomu i niczemu bezgranicznie.
- Trzymaj si� - powiedzia�a Kamila i pobieg�a do
tramwaju.
Niewelt dopi� sok czere�niowy. Siedzia� przez chwil�
my�l�c o Kamili, a potem wzi�� zn�w gazet�. Jego wzrok pad�
na kr�tk� notk� na drugiej stronie. Informowa�a, �e w lesie
pod Radostowicami znaleziono zw�oki m�odej kobiety, w wieku
oko�o dwudziestu pi�ciu lat. Przyczyn� jej �mierci by�o
prawdopodobnie uduszenie.
Zamkn�� oczy. Widzia� najpierw Wiznera obracaj�cego si�
na wysi�gniku manipulatora jak na ro�nie, a potem poczu�
wij�ce si� cia�o kobiety. J�kn�� uderzony fal� b�lu, kt�ry
nie by� rzeczywisty, cho� sprawi�, �e straci� na chwil�
przytomno��. Otworzy� z wysi�kiem oczy i rozwar� zaci�ni�te
pi�ci. Wok� by� �wiat pe�ny pastelowych barw i delikatnych
kszta�t�w. Niewelt mia� fenomenaln� zdolno�� zapominania.
Ju� po kilku sekundach b�l min�� i Niewelt odzyska� sw�j
doskona�y nastr�j. Patrzy� na przechodz�ce kobiety i
pomy�la�, �e Ko�ci� nie naucza�, jak m�czyzna powinien je
poznawa�. Zapewne wychodzi� z za�o�enia, �e sztuka
podrywania tak czy owak nale�y do dziedziny diab�a i nale�y
mu j� zostawi�. U�miechn�� si� do tych my�li. Zap�aci�,
wsta� od stolika i poszed� swoj� drog�, zostawiaj�c gazet�
na blacie.