4796

Szczegóły
Tytuł 4796
Rozszerzenie: PDF

Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby pdf był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

 

4796 PDF Ebook podgląd online:

Pobierz PDF

 

 

 


 

Zobacz podgląd 4796 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 4796 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.

4796 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:

 

Janusz Cyran Wyl�garnia Niewelt patrzy� mru��c oczy na drgaj�ce od gor�ca powietrze nad szos�. Ziewn��. - Zn�w jeste� niewyspany? - powiedzia�a Kamila. Spojrza� na ni�. W jej oczach ukrytych za s�onecznymi okularami o dziwnym kszta�cie nie dostrzeg� nagany. Kamila nigdy o nic nie mia�a pretensji, przyjmowa�a go dok�adnie takim, jakim by�, z pogodn� oboj�tno�ci�, nie wymagaj�c niczego i niczego si� nie spodziewaj�c. By� jej za to niesko�czenie wdzi�czny i czu� si� w jej obecno�ci odpr�ony i spokojny. - Jasne, �e si� nie wyspa�em. Wiesz, jak nie cierpi� poniedzia�k�w. Kamila u�miechn�a si�. Prowadzi�a samoch�d pewnie i ostro�nie; patrzy� z przyjemno�ci� na jej twarz, kt�ra tak rzadko ujawnia�a emocje. Mia�a kr�tko ostrzy�one w�osy, a jej ubranie pachnia�o dobrym proszkiem do prania, co przypomnia�o mu o nie zmienianej od tygodnia koszuli. Na p�eczce z przodu le�a�o kolorowe czasopismo. Niewelt przejrza� je. By� to magazyn dla dziewczyn. Pr�cz reporta�u z o�rodka opieki nad narkomanami mo�na by�o tam przeczyta�, jak piel�gnowa� pup�, by wygl�da�a atrakcyjnie, jakie kolory d�ins�w b�d� najmodniejsze tej jesieni i co zrobi�, by wygra� konkurs pi�kno�ci. Niewelt zatrzyma� si� na chwil� nad artyku�em o marzeniach erotycznych nastolatk�w. Kamila zerkn�a w jego stron�. - Znalaz�e� co� ciekawego? - O tak! Wiesz, o czym marz� skrycie dziewczyny? Za�mia�a si�. - Kupujesz co� takiego? Zadziwiasz mnie. - Nie, nie kupi�am tego czasopisma. Zostawi�a je dziewczyna, kt�r� wczoraj podwozi�am. Od�o�y� czasopismo na p�k� i przeci�gn�� si�. - Przypuszczam, �e wiesz ju� wszystko na temat tych zak�ad�w? - A ja przypuszczam, �e nawet nie zajrza�e� do dokument�w, kt�re dostali�my? Wzruszy� ramionami. - Co� tam czyta�em. Zak�ady w Zorau nale�� do Siemensa. Produkcja sieci neuronowych oraz oprogramowania. Zak�ady zatrudniaj� dwadzie�cia pi�� os�b. W ostatnich dw�ch miesi�cach mia�y tam miejsce trzy �miertelne wypadki. No i teraz ta katastrofa. Dwie osoby zosta�y ci�ko ranne. Co� zupe�nie niezwyk�ego jak na tego typu fabryk�. - Wiesz, jak zgin�li ci trzej pracownicy? - Nie, nie doczyta�em. - Pierwszy zosta� rozjechany przez zak�adow� kolejk�. W jego krwi stwierdzono znaczn� zawarto�� alkoholu. Drugi w niewyja�nionych okoliczno�ciach zatrzasn�� si� w hermetycznej komorze, kt�ra wype�niana jest w cyklu produkcyjnym wodorem i udusi� si�. Trzeci uleg� �miertelnemu pora�eniu pr�dem elektrycznym. Dyrektor zak�ad�w, Robert Ingram, skar�y� si� zwierzchnikom na rozlu�nienie dyscypliny i nieprzestrzeganie podstawowych zasad bezpiecze�stwa przez cz�� pracownik�w. Twierdzi, �e to, co si� zdarzy�o w zesz�ym tygodniu, potwierdza jego opini�. - Do diab�a, jakim cudem brak dyscypliny m�g� spowodowa� zawalenie si� dw�ch wielkich hal? Zatrzymali si� na parkingu przed pi�trowym budynkiem administracyjnym zak�ad�w. Dyrektor Ingram by� ju� uprzedzony. - Pa�stwo jeste�cie z Inspekcji Przemys�owej? Pewny siebie, �ysiej�cy, inteligencja przeci�tna, brzydka brodawka na lewym policzku, oty�y i oci�a�y - oczy Niewelta rejestrowa�y posta� dyrektora ze znudzeniem i niech�ci�. - Tak - powiedzia�a Kamila. - Niech pa�stwo usi�d� na chwil�. Poprosimy g��wnego in�yniera i kierownika laboratorium selekcji. Dyrektor nacisn�� klawisz na biurku i wezwa� dw�ch pracownik�w. - Rozumiem, �e ci dwaj faceci s� tu poza panem najwa�niejsi? - powiedzia� Niewelt. Dyrektor u�miechn�� si� do niego. By� troch� zaskoczony tonem Niewelta. - Mo�na tak powiedzie� - Ingram my�la� przez chwil� o czym� przykrym. - Mieli�my ju� tu policj�, prokuratora i ludzi z Urz�du Ochrony Pracy. Nie doszukali si� �adnych niedoci�gni�� z naszej strony. - Dawno jest pan tu dyrektorem? - zapyta� Niewelt. Ingram spochmurnia�. - Od trzech lat. Nieciekawy typ - pomy�la� Niewelt. Czu�, jak wycieka z niego energia i ogarnia go znu�enie. Tacy ludzie jak Ingram powodowali, �e z ca�� moc� odczuwa� bydl�c� stron� cz�owieka. Patrzy� na zestaw odruch�w warunkowych Ingrama, widzia� jego myszkuj�ce oczy i nie s�ysza� tego, co tamten m�wi�. Na szcz�cie Kamila odpowiada�a zdawkowo na pytania dyrektora. Do gabinetu wesz�o dw�ch m�czyzn. - G��wny in�ynier, Stanis�aw Ryglewicz. Kierownik laboratorium Ryszard Wizner. Ryglewicz - niski, korpulentny weso�ek, natura otwarta i bezproblemowa. Wzrok Niewelta zatrzyma� si� na Wiznerze. - My�l�, �e powinni�my zobaczy� hale, kt�re uleg�y zniszczeniu - powiedzia�a Kamila. - S� ju� w�a�ciwie ca�kowicie wyremontowane - zagrucha� Ryglewicz. - Za tydzie� wznawiamy produkcj�. Trwa jeszcze naprawa linii monta�owej i testy konstrukcji, ale nie ma ju� �adnych widocznych �lad�w zniszcze�. - Mimo to prosimy, by oprowadzili nas panowie po obu halach. Niewelt patrzy� z zaciekawieniem na Wiznera. By� szczup�y, mia� wystaj�ce ko�ci policzkowe i smutne spojrzenie. Kiedy ich oczy spotka�y si�, Niewelt poczu�, jak powraca jego ciekawo��. Patrzy� w g��b ciemnej studni, na kt�rej dnie po�yskiwa�o co� niepokoj�cego. U�miechn�� si� z zadowoleniem. - Tak, bardzo prosimy, by oprowadzili nas panowie po tych halach - powiedzia� Niewelt i zachichota�. Wszyscy pr�cz Kamili poczuli si� nieswojo. Kamila by�a przyzwyczajona do tego, �e Niewelt wybucha� denerwuj�cym chichotem w najmniej odpowiednich momentach. W hali s�ycha� by�o burczenie automat�w, kt�re przykucn�y przy ta�mie monta�owej. Ich metalowe kad�uby trwa�y pochylone nieruchomo nad elementami maszyn. Co jaki� czas kt�ry� z automat�w przechodzi� w inne miejsce. - Jak mog�o doj�� do tego, �e zawali�y si� wsporniki hali? - zapyta�a Kamila. - Nie wykryli�my �adnych wad konstrukcyjnych ani materia�owych - powiedzia� Ryglewicz. - W czasie wypadku liczniki zarejestrowa�y znaczne zwi�kszenie poboru mocy. Wydaje si�, �e powodem zniszczenia hal by�y silne drgania mechaniczne, kt�re wywo�a�y rezonans ca�ej konstrukcji. - Tak� przyczyn� podaj� wszystkie raporty - powiedzia�a Kamila do Niewelta. - Czy w poprzednich wypadkach, wtedy, kiedy gin�li ludzie, pob�r mocy tak�e r�s�? - Niewelt zada� to pytanie bez specjalnego zapa�u. - Tak. Jednak wzrost by� kilkadziesi�t razy mniejszy ni� ostatnim razem. Obejrzeli jeszcze drug� hal�, kt�ra wygl�da�a identycznie, a potem rozmawiali przez godzin� w gabinecie dyrektora, przegl�dali wykresy i zdj�cia. Niewelt szybko poczu� si� zm�czony. Kiedy wracali do Katowic, zdrzemn�� si�. Przy�ni�a mu si� matka. By� ma�ym ch�opcem i patrzy�, jak jego suczka rodzi ma�e pieski. - Wiesz, mamo, widzia�em, sk�d one wychodz�! - zawo�a� z entuzjazmem. Matka nie powiedzia�a nic, spojrza�a tylko na niego z t� sam� wrog� dezaprobat� jak wtedy, kiedy u�y� s�owa "sutki", a ona powiedzia�a surowo: "Nie u�ywaj takich wyraz�w". Tak w�a�nie powiedzia�a - nie "brzydkich", ale "takich". "Dlaczego?". By� zdziwiony i zmieszany. "Dlatego, �e to grzech" - powiedzia�a �ciszonym g�osem. Poczu� si� zawstydzony. - Jeste�my na miejscu - Kamila obudzi�a go. By�a tak samo �wie�a jak rano. - Ci�gle ci� podziwiam, Kamilo - powiedzia� szczerze i ziewn��. Wizner by� niespokojny i kiedy jego �ona razem z dw�jk� dzieci wysz�a na miasto, zamkn�� si� w swoim pokoju i ukl�kn�� przed krzy�em wisz�cym na �cianie nad ��kiem. Przymkn�� oczy i z�o�y� r�ce do modlitwy. Przez d�ugi czas nie nadchodzi�y �adne s�owa, widzia� tylko obrazy, kt�re budzi�y w nim niepok�j i l�k, widzia� szydercz�, wyj�tkowo niezno�n� twarz cz�owieka z Inspekcji Przemys�owej (czy aby na pewno ta para, kt�ra ich dzisiaj odwiedzi�a, by�a z Inspekcji Przemys�owej? Mia� co do tego powa�ne w�tpliwo�ci). Wreszcie niezdarnie, rani�c swoj� w�asn� wra�liwo��, zacz�� sk�ada� zdania. "Panie, nie znam Twoich zamys��w, ale staram Ci si� s�u�y� tak, jak najlepiej potrafi�. Wiem tylko, �e grzech, jakkolwiek d�ugo b�dzie si� panoszy�, wreszcie zostanie przez Ciebie ukarany. �wiat jest pe�en grzechu, aby Ty przyjdziesz i uka�esz wszystkim �wiat�o prawdy. Czy wybra�e� mnie, niegodnego i pe�nego z�ych my�li, abym otworzy� Ci bram�? O�wie� mnie, uka� mi w�a�ciw� chwil�. Czy ju� nadesz�a? Czy ju� pora, abym uwolni� Twojego anio�a? Prosz� Ci�, Panie, o�wie� m�j s�aby umys�". Potem w jego umy�le zapad�a cisza. Zn�w nie by�o s��w. Nie by�o te� �adnych zrozumia�ych obraz�w. Kolorowe, pulsuj�ce plamy, rozwijaj�ce si�, spiralne wzory. Wielkie, czerwone, wschodz�ce s�o�ce. Samoch�d Niewelta zepsu� si� i tego dnia musia� pojecha� z katowickiego urz�du do Zorau poci�giem. By� pi�kny, s�oneczny dzie� i Niewelt czu� si� wspaniale. Gwizda� jak�� weso�� melodi�. Jak zawsze sprawi� to przypadek. By� tak poch�oni�ty swoimi my�lami, �e przez dobre kilka minut nie zauwa�y� dziewczyny siedz�cej przy oknie po drugiej stronie przedzia�u. Mia�a na sobie kwieciste, obcis�e spodnie z dominuj�cym kolorem ciemnowi�niowym i jednolicie ciemnozielon� bluzk� z do�� grubego, mi�kkiego materia�u. Mia�a pomalowane na niebiesko powieki i drobne, wysokie usta. Patrzy� przez chwil� na jej �adne stopy obute w czarne buciki na szpilkach, potem poszuka� piersi ukrytych w fa�dach lu�nej bluzki. Wyczu�a, �e patrzy na ni� i rzuci�a mu niech�tne spojrzenie. Niewelt oderwa� od niej wzrok. Przesta� gwizda�. Melodia przemieni�a si� i przenios�a do wn�trza jego g�owy. Czu� mrowienie na ca�ej powierzchni sk�ry, muzyka wzmaga�a si� i unosi�a go w g�r�. "Och", pomy�la�. "Och". Zerkn�� na dziewczyn�. Jej oczy by�y wyzywaj�ce, troch� bezczelne, takie, jakie lubi�. Na wysuwanym stoliczku le�a�o przed ni� kolorowe czasopismo kobiece. Zn�w spojrza�a z dezaprobat�. Niewelt usi�owa� opanowa� wzmagaj�c� si� w g�owie muzyk�, kt�ra zag�usza�a wszystkie my�li. Usi�owa� te� u�wiadomi� sobie, co to za muzyka. By� pewien, �e bardzo dobrze j� zna. Wyj�� z teczki pi�ro i notes. Zastanawia� si� przez chwil�, patrz�c na przesuwaj�cy si� za oknem letni krajobraz. Mia� dostatecznie du�o czasu. Wreszcie napisa�: "Tylko b�l, jaki odczuwam patrz�c na Pani� - bo tak Pani jest odleg�a i nieznajoma - usprawiedliwia moj� zuchwa�o��". Przyjrza� si� krytycznie zdaniu na kartce. Nikt teraz tak nie pisa� i nie m�wi�; by�o to pretensjonalne i w�a�ciwie w z�ym smaku (muzyka by�a coraz g�o�niejsza). Jednak�e ca�kowicie prawdziwe. �mieszne i znakomite. Nie by� pewny, czy dziewczyna zrozumie dobrze znaczenie s�owa "zuchwa�o��", wi�c na nast�pnej stronie notesu przepisa� zdanie zamieniaj�c "zuchwa�o��" na "bezczelno��", chocia� to s�owo nie podoba�o mu si�; by�o chyba zbyt wulgarne. Wyrwa� kartk� z notesu, wsta� i stawiaj�c kroki w rytmie pulsuj�cej muzyki podszed� do dziewczyny i po�o�y� karteczk� na le��cym na stoliczku magazynie. Zd��y� przeczyta� kilka tytu��w na pierwszej stronie czasopisma i nape�ni�o go to obrzydzeniem. Nie patrzy� na dziewczyn�, p�ki nie wr�ci� na swoje miejsce. Dziewczyna nie zastanawiaj�c si� d�ugo podnios�a karteczk� i przeczyta�a j�. Spojrza�a na niego. W jej lekko bezczelnych oczach (tak, w�a�nie bezczelnych!) by�o zdziwienie. Niewelt pochyli� si� zn�w nad notesem. "Czy s�yszy Pani t� muzyk�? Czas, kt�ry tak nagle sta� si� lito�ciwy? Bo muzyka jest czasem, kt�ry sta� si� �askawy i lito�ciwy". Zn�w podszed� do dziewczyny, ale tym razem nie wr�ci� na swoje miejsce. Po�o�y� drug� karteczk� obok pierwszej i usiad� naprzeciwko. Dziewczyna siedzia�a bez ruchu patrz�c na niego podejrzliwie. Niewelt wzi�� karteczk�, musn�� jej brzegiem d�o� dziewczyny spoczywaj�c� na udzie i po�o�y� karteczk� na siedzeniu ze skaju. - Czy jest pan niemow�? - zapyta�a dziewczyna. "Nie. Jestem nie�mia�y" - zn�w napisa� to na karteczce. - Akurat! W�a�nie widz�, jaki pan nie�mia�y! - dziewczyna za�mia�a si� kpi�co. Ton jej g�osu �wiadczy�, �e jest bardzo pewna siebie. U�miechn�� si�. Muzyka w jego g�owie nie ustawa�a. Za�o�y� nog� na nog� i z u�miechem, z przechylon� g�ow�, przypatrywa� si� dziewczynie. Czeka� teraz na jej ruch. Przypomnia� sobie ten ciemny pok�j pe�ny papierosowego dymu. By� ma�ym ch�opcem i siedzia� razem z Felicj� pod sto�em nakrytym cerat�. Milczeli oboje i patrzyli sobie w oczy. Oczy Felicji b�yszcza�y, tak samo jak teraz oczy tej dziewczyny. Felicja mia�a zwi�zane z ty�u r�ce. - Dlaczego pan na mnie tak patrzy? - powiedzia�a dziewczyna. Niewelt potrz�sn�� tylko przecz�co g�ow�. Przymkn�� oczy. Patrzy� teraz z fascynacj� na ksi�dza w czarnej sutannie stoj�cego na ambonie. "M�odzie� jest coraz wy�sza i g�upsza!" Szamota� si� z w�ciek�o�ci� przygnieciony ci�arem Zbyszka, czuj�c na twarzy jego odra�aj�cy oddech. By�o gor�co, przetar� czo�o chustk�. - Dlaczego pan na mnie tak patrzy? "Przypomina mi Pani o czym�. Nie potrafi� si� temu oprze�. Dok�d Pani jedzie?" Przez chwil� zastanawia�a si�. - Wysiadam w Ples. "Zatem muzyka wkr�tce ucichnie i �wiat�o zn�w przyga�nie. Je�li zjawi si� Pani w sobot� o czternastej na stacji kolejowej w Ples, to us�ysz� muzyk� jeszcze raz. Bardzo tego pragn�". Dziewczyna milcza�a. By�a lekko zarumieniona. Wysiad�a na stacji w Ples i szybko posz�a w swoj� stron�, a kiedy poci�g ruszy�, muzyka w g�owie Niewelta ucich�a. Nie zabra�a �adnej z karteczek. Le�a�y na p�eczce i siedzeniu. Zebra� je starannie, z�o�y� i schowa� do kieszeni. Dopiero potem zacz�y dr�e� mu r�ce. Zacisn�� d�onie w pi�ci i uderza� ty�em g�owy o �cian� wagonu. Przesta� dopiero wtedy, kiedy wszed� konduktor. Ze spokojem poda� mu bilet. Na dworcu w Zorau podar� karteczki i wyrzuci� do kosza na �mieci. Niewelt wszed� do pracowni Wiznera gwi�d��c pod nosem. By� w �wietnym humorze. - Lubi pan pracowa� popo�udniami? - zapyta� Wiznera, kt�ry patrzy� na niego z os�upieniem. Siedzia� przy konsoli operatorskiej. Na stoliku obok le�a�a maska wizyjna. Na du�ym ekranie przed konsol� odbywa� si� w�a�nie powolny proces powstawania z�o�onej, tr�jwymiarowej struktury. - Czasami pracuj� w nadgodzinach - powiedzia� Wizner. - Ja te� uwa�am, �e praca jest najwa�niejsza - za�mia� si� Niewelt. - Dowiedzia�em si�, �e b�dzie pan dzisiaj pracowa� po po�udniu i przyjecha�em, by porozmawia� z panem. - O czym? - Wizner nie wygl�da� na zachwyconego. - O pa�skiej pracy, oczywi�cie. Musz� powiedzie�, �e dot�d nie zrozumia�em dobrze, co tutaj wyprawiacie - rozejrza� si� po pracowni i zobaczy� w k�cie krzes�o. Przyni�s� je i postawi� obok stolika naprzeciw fotela Wiznera. - Prosz� pyta�. Co chcia�by pan wiedzie�? - Sieci neuronowe i wszelkiego rodzaju mikrouk�ady elektroniczne nie s� waszym g��wnym produktem? Produkujecie te� oprogramowanie? - Tak. Wytwarzamy aktywne modu�y programowe. - Hodowla informacji, tak to czasem nazywaj�? Wizner skin�� g�ow�. - Laboratorium selekcji dysponuje pi�cioma du�ymi �rodowiskami sprz�towymi. Do tych �rodowisk wprowadza si� zarodkowe procedury o interesuj�cych nas cechach. Na wszystkie �rodowiska oddzia�uje czynnik losowy. Zmienia on fragmenty kodu procedur zarodkowych - jest to odpowiednik czynnik�w mutagennych w �rodowisku naturalnym. Procedury zarodkowe oddzia�uj� ze �rodowiskiem, z innymi procedurami, z produktami swego dzia�ania i czasami same z sob�. Odbywa si� co� w rodzaju naturalnej selekcji, w wyniku kt�rej powstaj� bardzo z�o�one struktury. Rozwijaj�ce si� w ten spos�b programy wsp�zawodnicz� o wielko�� zajmowanego �rodowiska i o jego zasoby. - To jakby model ewolucji naturalnej? - W�a�nie tak. Nie jest nic szczeg�lnego w tym, �e udaje si� wygenerowa� takie dynamiczne, z�o�one struktury, kt�re wydaj� si� zawiera� wi�cej informacji ni� procedury zarodkowe. Zadziwiaj�ce jest to, �e uda�o si� stworzy� narz�dzia �ledzenia owych struktur i �e daje si� wyodr�bni� niekt�re ich cz�ci, kt�re s� u�yteczne i mog� by� wykorzystane w r�nych dziedzinach. To jakby hodowla prymitywnych organizm�w w retortach. Trzymaj�c si� tego por�wnania mo�na powiedzie�, �e po jakim� czasie bada si� pod mikroskopem, co tam w �rodku si� wyklu�o, i prawie zawsze udaje si� znale�� jakie� kom�rki czy organy, kt�re mo�na amputowa� i wszczepi� ju� dzia�aj�cym hybrydom. W ten spos�b powstaj� bardzo z�o�one systemy. Mo�e pan teraz zrozumie�, dlaczego w �argonie nazywamy �rodowiska sprz�towe, w kt�rych przebiega ta sztuczna ewolucja - wyl�garniami. - Fascynuj�ce! - wykrzykn�� Niewelt. - Ale pewnie tak stworzone struktury nie daj� si� w pe�ni kontrolowa�? - To prawda. Zakres naszej kontroli nad funkcjonowaniem ro�liny czy bakterii jest mniejszy ni� nad prost� maszyn�, ale te� nie jeste�my w stanie sprawi�, by prosta maszyna, taka, kt�rej dzia�anie ca�kowicie rozumiemy, by�a w stanie odtwarza� funkcje tych pierwszych. A najwa�niejsze jest to, �e przecie� bardzo rzadko potrzebna nam jest ca�kowita kontrola nad dzia�aniem wykorzystywanych przez nas struktur. Nie mo�na, ale i nie trzeba rozumie� ro�lin, by m�c je z powodzeniem i po�ytkiem uprawia�. - Pi�knie pan to powiedzia�! - Niewelt przez sekund� waha� si�, czy Wizner dostrzeg� s�ab� nut� szyderstwa w jego g�osie. - Ile os�b zajmuje si� tu wyl�garniami? - Pi��. Jedna osoba dla ka�dego �rodowiska. - To musi by� piekielnie trudna praca? Wizner pokr�ci� przecz�co g�ow�. - Praca jest w du�ym stopniu zautomatyzowana. �rodowisko jest skanowane przez wyspecjalizowane programy �ledz�ce. Niewelt zerkn�� w bok. Barwna struktura rozla�a si� ju� na prawie ca�y ekran. - Dlaczego �rodowiska nie s� po��czone? Przecie� przez po��czenie ich zasob�w mo�na by uzyska� lepsze warunki rozwoju tych zarodkowych struktur? - To prawda. Istnieje jednak pr�g komplikacji ewoluuj�cych struktur. Nawet ma swoj� nazw�, pr�g Stocka. Po przekroczeniu okre�lonej wielko�ci zasob�w �rodowiska rozwijaj�ce si� struktury zmieniaj� si� tak szybko i w tak z�o�ony spos�b, �e znane nam metody �ledzenia okazuj� si� nieprzydatne. Po prostu przestajemy zupe�nie rozumie�, co dzieje si� w wyl�garni. - Czy wie pan, z czym mi si� to wszystko kojarzy? Pewien facet, John Horton Conway z Uniwersytetu Cambridge wymy�li� gr� o nazwie "Game of Life". Czy s�ysza� pan o tym? - Nie, niestety. - To by�o dawno temu. Opis gry pojawi� si� w artykule Martina Gardnera w "Scientific America" w pa�dzierniku 1970 roku. We�my pole podzielone na kwadraty jak szachownica. Ka�dy kwadrat mo�e by� pod�wietlony - powiemy wtedy, �e �yje w nim kom�rka. Gra odbywa si� w cyklach. Je�li w poprzednim cyklu kwadrat by� zapalony, czyli kom�rka by�a �ywa, to kom�rka przetrwa, je�li ma dw�ch lub trzech s�siad�w. Inaczej zginie z samotno�ci lub przeludnienia. Je�li dany kwadrat w poprzednim cyklu by� martwy, to zostanie zasiedlony, je�li ma dok�adnie trzech s�siad�w. W przeciwnym razie pozostanie martwy. Jak wida�, gra jest lokalna zar�wno w czasie - bo tylko stan poprzedniego cyklu ma wp�yw na cykl bie��cy, jak i w przestrzeni, bo tylko bezpo�redni s�siedzi ka�dego kwadratu okre�laj�, czy jest on zapalony, czy te� nie. Tworzono komputerowe symulacje tej gry. Okaza�o si�, �e te proste regu�y prowadz� do generowania bardzo z�o�onych, dynamicznych struktur, kt�re wzajemnie na siebie oddzia�ywa�y i wykazywa�y pewn� stabilno��. R�ni badacze "Game of Life" dopracowali si� intuicyjnego rozumienia proces�w, kt�re rozwija�y si� na du�ych planszach pomi�dzy tymi �wietlnymi tworami. Niekt�rzy z nich spekulowali na temat tego, czy na dostatecznie wielkich planszach nie mog�yby powsta� twory tak z�o�one, �e przypomina�yby my�l�ce istoty. Istoty my�l�ce o sensie �ycia i o swoim tw�rcy. - Tak, teraz co� sobie przypominam - powiedzia� Wizner. Patrzy� na Niewelta z nieruchom� twarz�. - Jak panu si� podoba ta historyjka? Co pan o tym my�li? - Rozumiem, �e pyta pan, czy s�dz�, �e jest mo�liwe, �e tu, w wyl�garni, mog�yby powsta� takie istoty? Niewelt nie powiedzia� nic. Patrzy� na Wiznera z lekko kpi�cym u�miechem. - By� mo�e - powiedzia� wreszcie Wizner. - Nic o tym nie wiemy. Nawet gdyby tak by�o, to nie byliby�my w stanie niczego o nich si� dowiedzie�. Struktury, kt�re powstaj� w wyl�garni, s� naprawd� bardzo skomplikowane. Umiemy �ledzi� tylko ich najprostsze funkcje, a i to metodami daj�cymi wy��cznie przybli�one poj�cie o tym, co naprawd� zachodzi. Niewiele wiemy, a poza tym nie ma wiele punkt�w stycznych naszego �wiata i �wiata wyl�garni. Takie �yj�ce w wyl�garni istoty nie umia�yby "wyjrze�" na zewn�trz. �adne "zewn�trz" dla nich by nie istnia�o. Nie, to nie do pomy�lenia. - Nawet w czasie d�ugich, bezsennych nocy? Wizner wzruszy� ramionami. Odwr�ci� wzrok od Niewelta i zacz�� patrze� na kolorowy ekran. Wielka, o�miornicowata struktura zacz�a p�ka� na dziesi�tki mniejszych. Niewelt czeka� na Kamil� przy stoliku kawiarni na rynku katowickim. Zapada� ju� wiecz�r. Sk�d wzi�o si� u niego i co mog�o oznacza� tak doskona�e samopoczucie? Powietrze by�o nagrzane, pachn�ce latem i mokrym brukiem, bo przed chwil� spad� ma�y deszczyk. Zjad� du�� porcj� lod�w, spojrza� na zegarek i wyci�gn�� z teczki gazet�. Jego uwag� przyci�gn�� artyku� o seksualnym wychowaniu dzieci. Autorka by�a rzeczniczk� bardziej nowoczesnego podej�cia. Wspomina�a z rozbawieniem swoje zdziwienie, kiedy powiedziano jej, �e plemniki nie przechodz� po prze�cieradle od tatusia do mamusi. Stwierdzi�a, �e nale�y o wszystkim rozmawia� z dzie�mi w spos�b naturalny i nieskr�powany. Mali ch�opcy bawi� si� zupe�nie niewinnie swoimi siusiakami wysiusiuj�c wzorki na ziemi. Jest te� rzecz� zupe�nie naturalne niekrycie si� ze swoj� nago�ci� przed dzie�mi. Przypomina�a sobie z melancholi�, jak by�a zak�opotana, kiedy jej syn, jeszcze niemowlak, mia� wzw�d, co by�o przecie� tylko odruchem fizjologicznym. Zaproponowa�a te� inny spos�b m�wienia dzieciom o tym, jak plemniki przechodz� od tatusia do mamusi. Ot� mo�na po prostu powiedzie�, �e tatu� w�o�y� swojego siusiaka do cipki mamusi. Niewelt podar� gazet� z w�ciek�o�ci� i wyrzuci� do kosza. Wtedy nadesz�a Kamila. - Cze��. D�ugo czekasz? - Och, nie - widok Kamili w jej starej, lekko wytartej kamizelce sprawi� mu ulg�. Poczu� teraz, �e bardzo j� lubi. Wiecz�r by� przyjemny i przed kawiarni� zapali�y si� lampy. - Rozmawia�e� z Wiznerem? - Tak. Ale on nie jest bardzo rozmowny. A jak tobie posz�o? - Przesiedzia�am trzy dni przy terminalu. Przejrza�am kilka bibliotek. Efekt progowy Stocka. - Znam to. Mo�esz i�� dalej. - Najnowsze odkrycie. Po przekroczeniu progu Stocka powstaj� metastruktury, kt�re wymykaj� si� spod kontroli. Podzielenie �rodowiska na mniejsze modu�y powoduje rozpad tych struktur, ale nie ulegaj� one ca�kowitemu zniszczeniu. Je�li sk�adowe �rodowiska nie s� ca�kowicie zerwane, to po ponownym po��czeniu metastruktury odtwarzaj� si�. Zachowuj� ca�� gam� swoich charakterystyk. Tak jak cz�owiek, kt�ry zapada w sen, a potem budzi si� na powr�t. - Podoba mi si� to por�wnanie. Stajesz si� poetk�, Kamilo! Co si� dzieje z twoj� rzeczowo�ci�? - To nie moje por�wnanie. Tak napisa� autor tego odkrycia. Jaki� Amerykanin, nie pami�tam nazwiska. - Szkoda, naprawd� szkoda - Niewelt roze�mia� si�. - Gdyby� jeszcze od czasu do czasu miewa�a przyp�ywy poetyckiego natchnienia, to zakocha�bym si� w tobie. Kelner przyni�s� kaw� dla Kamili. - Obawiam si�, �e ten Amerykanin nie jest prawdziwym odkrywc� efektu - powiedzia� Niewelt patrz�c, jak Kamila nabija sobie fajk�. - Wizner? - Kamila popatrzy�a na niego z zaciekawieniem. Niewelt kiwn�� g�ow� i zachichota� z zadowoleniem. W sobot� Niewelt pojecha� poci�giem do Ples. Nie by� pewien, czy dziewczyna zjawi si� na stacji i prawd� m�wi�c by�o mu to oboj�tne. Czu�, �e ma ju� Wiznera w r�ku i planowa� zako�czenie ca�ej sprawy. Wyobra�a� sobie, jak poprowadzi go na sznurku, potulnego i oszo�omionego, a� na miejsce ka�ni. Odczuwa� przy tym rozkosz i wdycha� g��boko powietrze. Jednak w miar� zbli�ania si� do Ples coraz cz�ciej przypomina� sobie twarz dziewczyny. Kiedy poci�g zacz�� hamowa�, wyszed� z przedzia�u i podszed� do drzwi. Poci�g zatrzyma� si�. Dziewczyna siedzia�a na �awce czytaj�c gazet�. By�a ubrana tak samo jak ostatnim razem. Niewelt wyskoczy� z poci�gu i podszed� do niej. - Dzie� dobry - powiedzia�. Dziewczyna podnios�a wzrok. - Ach, to pan. Odzyska� pan g�os? - Ciesz� si�, �e pani przysz�a. Uchwyci� j� za rami�. - Chod�my, poci�g zaraz odje�d�a. - Dok�d chce pan jecha�? - dziewczyna sz�a z nim bez entuzjazmu. Weszli do wagonu. - Nie wiem - Niewelt u�miechn�� si�. - Dok�dkolwiek. - Zachowujesz si� dziwnie - powiedzia�a dziewczyna. Zwr�ci�a si� do niego per ty. Niewelt uzna� to za pomy�ln� okoliczno��. Poci�g ruszy�. - Nie by�em pewny, czy przyjdziesz - powiedzia� cicho. - W�a�ciwie to przypadek, �e si� tu znalaz�am. Niewelt u�miechn�� si� lekko. - Dok�d chcesz jecha�? - Chcia�em, �eby�my znale�li si� cho� przez chwil� zn�w w tej samej sytuacji, siedz�c naprzeciw siebie w wagonie jad�cego poci�gu. Aby gra�a zn�w ta muzyka. - S�yszysz muzyk�? Zastanowi� si�. Potrz�sn�� g�ow� ze smutkiem. - Nie, w tej chwili nie s�ysz� muzyki. Wiesz, cierpi� na obsesj� mijaj�cego czasu. Cierpi� my�l�c o tym, �e tamta chwila ju� si� nie powt�rzy. Ale to banalne uczucie. Dziewczyna nie wygl�da�a na zanadto znudzon�. - Jak si� nazywasz? Wzruszy� ramionami. - Oczywi�cie dowiesz si�, ale nie chcia�bym o tym m�wi� ju� teraz. Niech jeszcze trwa ta chwila. Nic jeszcze o sobie nie wiemy. Spojrza�a przez okno. - Znam ten las. Jest tu bardzo pi�knie. Poci�g zatrzyma� si� na ma�ej stacyjce w lesie. Niewelt zobaczy� napis na budyneczku. Radostowice. Jak wszystko dobrze si� uk�ada, pomy�la� ze zdziwieniem. - By�a� ju� w tym lesie? - O tak. - Wyjd�my tu. Teraz ju� wiem, �e jechali�my po to, by� pokaza�a mi ten las. Dziewczyna za�mia�a si�. Wysiedli. Poci�g odjecha�, by�o pusto i cicho. Min�li budynek stacji, a potem poszli asfaltow� drog� w g��b lasu. By�o ciep�o, powietrze nasycone by�o par� i le�nymi zapachami. - Sk�d znasz ten las? Zbiera�a� tu maliny? - Nie - dziewczyna zn�w za�mia�a si�. Mia�a bardzo d�wi�czny g�os. - Zbiera�am jagody. - Opowiem ci o czym� - powiedzia� Niewelt. Asfalt sko�czy� si�, szli teraz wysypan� �wirem poln� drog� biegn�c� sosnowym lasem. - Pami�tam, �e kiedy by�em dzieckiem, cz�ciej przebywa�em w towarzystwie dziewczynek ni� innych ch�opc�w. - To chyba nie b�dzie ciekawa historia. - By� mo�e. Stara�em si� je zrozumie�, cho� sz�o mi to do�� kiepsko. Wszystko widzia�y troch� inaczej i trudno by�o si� z nimi bawi�. - Trzeba by�o bawi� si� w doktora - powiedzia�a dziewczyna. Niewelt milcza� przez chwil� zra�ony jej dowcipem. - Nie potrafi� ju� sobie dok�adnie przypomnie�, jak to by�o za pierwszym razem, ale zdarzy�o si� kiedy�, �e z jedn� z moich kole�anek wpadli�my na dziwny pomys�. Mieli�my spory kawa�ek sznura. Zabawa polega�a na tym, �e wi�zali�my si�, najpierw ona mnie, potem ja j�. Trzeba by�o zwi�za� partnera tak, aby nie potrafi� si� uwolni� ani porusza� r�koma i nogami. Weszli w boczn� �cie�k�. Po obu jej stronach ros�y wysokie ro�liny o drobnych, ciemnozielonych li�ciach. Dziewczyna milcza�a. - Byli�my ma�ymi dzie�mi. Siedzieli�my pod sto�em, ona skr�powana, zupe�nie bezradna, a ja naprzeciw niej patrzy�em na jej bezradno�� i poczucie zupe�nego podporz�dkowania, kt�re w niej narasta�o. By�o mi dobrze. Znacznie p�niej dowiedzia�em si�, �e kochankowie niekiedy praktykuj� wi�zanie partnera dla osi�gni�cia pe�niejszej satysfakcji. Robi�em to wiele razy jako dziecko, ale kiedy zacz��em dojrzewa�, przesta�em. - Wstr�tny, ma�y lubie�nik. - Kiedy�, znacznie p�niej, zrobi�em to z doros�� kobiet�. Weszli na �liczn� polan� poro�ni�t� wysok�, kwitn�c� traw�. Wok� ros�y sosny jak smuk�e kolumny w zielonej �wi�tyni. Niewelt by� zachwycony. - Pi�kne miejsce! - I jak by�o z t� kobiet�? - Kiedy zwi�za�em j�, oczekiwa�a, �e zrobi� co� nadzwyczajnego, ale ja tylko patrzy�em na ni�, a potem rozwi�za�em. Zatrzymali si�. Dziewczyna patrzy�a na Niewelta z uwag�. By� troch� zmieszany. - Wy�mia�a mnie. Do dzi� pami�tam to bardzo dobrze. Znienawidzi�em j�. Zrozumia�em, �e nie umia�em spe�ni� jej oczekiwa�. By�em upokorzony i zawstydzony. - Biedaku - dziewczyna by�a teraz g�r�. Pewna siebie, czu�a troch� lito�ci i troch� pogardy. Niewelt odczuwa� to z ca�� wyrazisto�ci�. By� napi�ty i czujny. - Chcesz? Mo�esz mnie zwi�za�, je�li sprawi ci to przyjemno�� - powiedzia�a nagle. Niewelt popatrzy� na ni� nieufnie. - Nie b�d� si� z ciebie �mia�a, przysi�gam. Prosz�, zr�b to. Podszed� do niej i musn�� jej wargi swoimi ustami. Potem delikatnie odchyli� jej r�ce do ty�u i stan�� za ni�. �ci�gn�� sw�j pasek od spodni i szybko, z wielk� wpraw�, zwi�za� jej r�ce. Jego pasek sprawowa� si� doskonale, by� elastyczny i dawa� si� pewnie i wygodnie zapina�. Kiedy sko�czy�, przytuli� si� do niej z ty�u i uca�owa� jej szyj�. Odchyli�a g�ow� do ty�u, czu� zapach jej bujnych w�os�w. - Jeste� wspania�a - szepn��. - Usi�d�my na trawie. Patrzy� z przyjemno�ci�, jak zgrabnie siada mimo zwi�zanych z ty�u r�k. Usiad� naprzeciw niej. - Jest tak cicho - powiedzia�a. Wysokie sosny wok� nich zaszumia�y mi�kko. Niewelt patrzy� na ni� z zachwytem. Widzia�, jak ta jej ordynarna przewaga i pewno�� siebie topniej� stopniowo, jak w jej oczach pojawia si� co� g��boko ukrywanego, starszego ni� najstarsza modlitwa. By�a bezradna i zdana na jego �ask�, cho� przed minut� nie wiedzia�a, �e mo�e tak by�, �e �wiat mo�e by� w�a�nie taki. Przysun�� si� do niej i poca�owa� j�. - Nie zawiod� ci� - szepn��. Na korytarzu przed pracowni�, w kt�rej by� Niewelt, sta� dyrektor Ingram, Ryglewicz, Wizner i pani prokurator. Kamila przywita�a si� z nimi i wesz�a do pracowni. - Ju� jeste�! - Niewelt ucieszy� si�. Pracownia by�a do�� du�a. W �cianie naprzeciw drzwi zamontowano manipulator mechaniczny na wysi�gniku. Na pod�odze wymalowano bia�� lini� rozdzielaj�c� pracowni� na dwie cz�ci. W tekturowym pudle po�o�onym na pod�odze skomla� czarny szczeniak. - Sk�d wzi��e� tego pieska? - Prawda, �e mi�y? - Niewelt by� z siebie bardzo zadowolony. - Do tej pory u�ywa�em szczur�w laboratoryjnych, ale szczeniak zrobi du�o lepsze wra�enie. Kamila zdezorientowana rozejrza�a si� po pokoju. Nie wiedzia�a, co zamierza zrobi� Niewelt. By� znany z ekstrawaganckich pomys��w. Na stoliku obok konsoli sta�a butelka mleka i plastykowy spodek, o stolik by� oparty d�ugi drewniany kij. Kamila zacz�a pie�ci� szczeniaka. - Jaki milutki. Na �cianie ko�o drzwi zobaczy�a brunatne plamy jak �lady krwi. - Co to jest? Niewelt rozejrza� si� nieprzytomnie. Wreszcie dostrzeg� plamy. - Ach, to. To zosta�o po szczurach. Czy mo�esz ich poprosi� do �rodka? Kamila wysz�a na korytarz. Czu�a si� troch� g�upio. - Zechc� pa�stwo wej��. Niewelt przywita� ich stoj�c tu� przed bia�� lini�, z rozwartymi ramionami i uprzejmym u�miechem na twarzy. - Dzie� dobry pa�stwu. Zaczn� od rzeczy absolutnie najwa�niejszej. Ot� pod �adnym pozorem prosz� nie przekracza� linii, kt�r� namalowa�em na pod�odze. Prosz� te� nie sta� w pobli�u drzwi. Ingram i Ryglewicz stan�li w jednym k�cie pokoju, w pobli�u konsoli, Wizner, pani prokurator i Kamila w drugim. Niewelt opu�ci� r�ce i podszed� do stolika. - Najpierw kilka s��w wyja�nienia. Wszyscy pa�stwo znacie efekt progowy Stocka. Polega on na tym, �e po przekroczeniu pewnej wielko�ci, zale�nej od mocy i pojemno�ci �rodowiska, traci si� mo�liwo�� �ledzenia proces�w, kt�re przebiegaj� w wyl�garni. Dlatego zwykle unika si� takich sytuacji. Podobne stany s� po prostu nieproduktywne z naszego punktu widzenia. Przy przekroczeniu progu Stocka nast�puje zwi�kszenie poboru mocy, do�� �ci�le zale�ne od wielko�ci ��czonych �rodowisk. Zapewne z ciekawo�ci� przyjmiecie pa�stwo fakt, �e zwi�kszenie poboru mocy, kt�re nast�pi�o w waszych zak�adach w czasie wypadk�w - z wyj�tkiem ostatniego - daje si� bardzo dobrze wyt�umaczy�, przyj�wszy, �e �rodowiska, kt�rymi tutaj dysponujecie, zosta�y po��czone. - Jest to sprzeczne z procedur� produkcyjn� - powiedzia� Ingram. - Ale teoretycznie jest to mo�liwe? - Tak, teoretycznie tak. Nie ma automatycznych zabezpiecze�, poniewa� pr�g Stocka daje si� wyznaczy� dla zadanych �rodowisk tylko w przybli�eniu, a w pewnych sytuacjach korzystne jest maksymalne zbli�enie si� do tego progu. - Zatem mo�liwe jest, �e w czasie zwyk�ej pracy zostaje przekroczony pr�g Stocka? - zapyta�a Kamila. - Tak. Jest to mo�liwe, cho� ma�o prawdopodobne. Niewelt nie by� zadowolony z pytania Kamili. - Zapewne wiecie te� pa�stwo, �e odkryto niedawno, �e �rodowisko, kt�re przekroczy�o pr�g Stocka, wykazuje pewne ciekawe w�asno�ci. Ot� mo�na takie �rodowisko scharakteryzowa� ca�ym zespo�em mierzalnych wielko�ci, kt�rych znaczenia nie rozumiemy, ale kt�re s� stabilne. Powiedzmy, �e nazwiemy je kolorem, zapachem i wra�liwo�ci�. Te nazwy nie maj� �adnego znaczenia. Powiedzmy, �e �rodowisko, po przekroczeniu progu Stocka, zosta�o na powr�t podzielone na cz�ci sk�adowe, a nast�pnie zn�w po��czone, bez zerowania stan�w cz�ci sk�adowych. Okazuje si� wtedy, �e wielko�ci, o kt�rych wspomnia�em, zachowuj� si�. Charakter po��czonego �rodowiska, taki, jaki uformowa� si� przy pierwszym po��czeniu, pozostaje nie zmieniony. - Ale do czego pan zmierza? - spyta� Ryglewicz. By� ju� zm�czony tym, �e tak d�ugo nic nie m�wi�. - Kto� po��czy� wszystkie wasze wyl�garnie. Przechowuj� one pami�� tego pierwszego po��czenia. - Sk�d pan mo�e o tym wiedzie�? - Wizner by� troch� blady. - �eby zmierzy� te zachowuj�ce si� w�asno�ci, trzeba najpierw dokona� po��czenia �rodowisk, i w tym momencie nie daje si� udowodni�, �e po��czenie, kt�re w�a�nie si� dokona�o, nie by�o tym pierwszym. - To prawda. Przyjmijmy jednak, �e by�o tak, jak powiedzia�em. Kto� po��czy� �rodowiska i odkry�, �e wykazuj� one pewne niezwyk�e w�asno�ci. Trudno cokolwiek powiedzie� o tym, co dzieje si� w po��czonych �rodowiskach, ale komu� mog�o si� wydawa�, �e zdoby� na ten temat jak�� intuicyjn�, g��bsz� wiedz�. M�g� te� spr�bowa� porozumie� si�, je�li to w�a�ciwe s�owo, ze �rodowiskiem w inny spos�b. Na przyk�ad ��cz�c �rodowisko z systemem kierowania zak�adami. - To absurdalne - powiedzia� dyrektor. - Owszem, to mo�e wydawa� si� absurdalne, ale mamy tu do czynienia z cz�owiekiem, kt�rego spos�b my�lenia odbiega nieco od przeci�tnej, je�li tak mog� powiedzie�. - Sugeruje pan, �e w ten spos�b dosz�o do wypadk�w? - o�ywi�a si� pani prokurator. - Tak jest. Co wi�cej, uwa�am, �e cz�owiek, kt�ry to zrobi�, ma zamiar po��czy� wyl�garni� z sieci� og�lnokrajow�. - Nie rozumiem, po co mia�by to robi�? Niewelt u�miechn�� si�. Ingram nudzi� go tak samo jak podczas pierwszego spotkania. - Obawiam si�, �e trudno by�oby mi to panu w tej chwili wyja�ni�. Wyt�umaczenie istnieje, ale wymaga pewnej ilustracji. Prosz� spojrze� na ten manipulator. Na jego chwytaku, a tak�e u nasady wysi�gnika zamontowano czujniki optyczne, chwytak wyposa�ony jest tak�e w czujniki dotykowe. W ci�gu ostatnich kilku dni przeprowadza�em eksperymenty ��cz�c uk�ad steruj�cy manipulatora z wyl�garni�. Teraz po��cz� wszystkie �rodowiska. Niewelt nacisn�� przycisk na konsoli. - ��czenie trwa oko�o trzydziestu sekund - popatrzy� na zegarek. - Po trzydziestu sekundach sta�e parametry wyl�garni stabilizuj� si�. A teraz ��cz� obwody manipulatora z wyj�ciem wyl�garni. Niewelt nacisn�� inny przycisk. Na ko�cach zwartych palc�w manipulatora i u nasady wysi�gnika zajarzy�y si� rubinowe punkty. Kamili wydawa�o si�, �e chwytak przesun�� si� o milimetr. Niewelt nala� mleka do plastykowego spodeczka. - Gor�co tu - powiedzia� Ryglewicz. - Zasch�o mi w gardle. - Prosz� si� napi� mleka - Niewelt wr�czy� mu butelk� z reszt� mleka. Postawi� spodek na pod�odze, wyci�gn�� z pud�a psiaka i postawi� go obok spodka. Ryglewicz i psiak zacz�li pi�, obaj bardzo spragnieni. Psiak trz�s� si� i mrucza� ch�epcz�c mleko. Niewelt wzi�� kij i zacz�� przesuwa� spodek ku bia�ej linii. - Bardzo ciekawy eksperyment - powiedzia� Ingram. By� zirytowany i zniecierpliwiony idiotycznym widowiskiem. - Nie jest to eksperyment z dziedziny nauk �cis�ych - powiedzia� Niewelt. - Ale wydaje mi si�, �e zapewnia wystarczaj�co du�� powtarzalno�� wynik�w. W momencie, kiedy spodek przekroczy� bia�� lini�, Kamili zn�w wydawa�o si�, �e manipulator lekko drgn��. Nie mia�a czasu, by si� nad tym zastanowi�, bo kiedy piesek, drepcz�c za odsuwaj�cym si� spodkiem znalaz� si� kilkana�cie centymetr�w za lini�, wysi�gnik manipulatora wystrzeli� z nasady i uderzy� w pieska. Rozleg� si� d�wi�k, kt�ry by� raczej odg�osem powietrza wybijanego z wn�trza zwierzaka ni� piskiem. Chwytak ze zwartymi palcami mia� �rednic� oko�o trzech centymetr�w. Zw�oki pieska uderzy�y o �cian� ko�o drzwi zostawiaj�c czerwon� plam�. Manipulator cofn�� si� do poprzedniej pozycji. - Uda�o si�! - powiedzia� Niewelt. Patrzy� z zadowoleniem na Wiznera. Ryglewicz od�o�y� butelk� na stolik i rozgl�da� si� ze zdziwieniem wok� siebie. - Wyl�garnia? - wybe�kota� Ingram. - Panie Wizner, to pan zabiega� o to, by po��czy� zak�ady z sieci� og�lnokrajow� lini� o wi�kszej przepustowo�ci? - zapyta� Niewelt. Wizner sta� nieruchomo. Wydawa�o si�, �e nie s�yszy pytania. Patrzyli na niego. - Czy my�licie, �e jestem morderc�? - powiedzia� nagle dr�twym g�osem. - Przecie� to jest zupe�nie nie tak. To jest jaka� idiotyczna sztuczka, nie wierz�, nie wierz�... To jest idiotyczne. Szybkim krokiem przekroczy� bia�� lini�. "Ufam ci ca�ym moim sercem, Panie m�j, ufam ci, oddaj� Ci ca�ego siebie. Wiem, �e jeste� dobry, �e jeste� niesko�czony, oto staj� wobec Ciebie zupe�nie bezbronny i ods�oni�ty, zdany ca�kowicie na Twoj� �ask�, a moja pycha topnieje..." Cia�o Wiznera mia�o kilkadziesi�t razy wi�ksz� bezw�adno�� ni� cia�o pieska, dlatego kiedy manipulator przebi� jego prawy bok, uderzenie tylko wstrz�sn�o Wiznerem. Niewelt nie m�g� powstrzyma� nerwowego chichotu widz�c Wiznera nadzianego na wysi�gnik manipulatora. Wizner krzykn�� i z�apa� wysi�gnik usi�uj�c utrzyma� r�wnowag�, ale nie uda�o mu si� i zacz�� obraca� si� wok� osi manipulatora. W pierwszej sekundzie po uderzeniu nie czu� b�lu. Odczu� tylko, �e wpychany jest w �wiat przedmiot�w nie kontroluj�cych w�asnego stanu. By�o to bardzo przykre odczucie. Kiedy Niewelt si�ga� r�k� do przycisku od��czaj�cego manipulator od wyl�garni, wysi�gnik manipulatora cofn�� si� gwa�townie uwalniaj�c cia�o Wiznera. Wizner upad� z j�kiem, a potem pr�bowa� pe�zn�� z powrotem za bia�� lini�. Niewelt dotyka� ju� przycisku, kiedy manipulator uderzy� jeszcze trzykrotnie mia�d��c g�ow� Wiznera. Niewelt od��czy� manipulator od wyl�garni. Rubinowe punkty zgas�y. Ingram, najbardziej obryzgany krwi�, osun�� si� na pod�og�. Ryglewicz podszed� do konsoli i wprowadzi� has�o umo�liwiaj�ce zerowanie �rodowisk. - To wszystko - powiedzia� Niewelt. Niewelt siedzia� przy stoliku kawiarni na katowickim rynku. Ubrany by� w jasny garnitur i �wie�� koszul�, za�o�y� nawet krawat. Zrobi� to dla Kamili, mia� si� z ni� widzie� po raz ostatni. By�o przedpo�udnie i rynek nie by� zat�oczony. Fakt, �e wi�kszo�� ludzi pracowa�a, wprawia� go w doskona�y nastr�j. Pi� drug� szklank� swojego ulubionego napoju czere�niowego i czyta� gazet�. Potem od�o�y� j� i patrzy� na przechodz�cych ludzi. By�o ciep�o, ale nie za gor�co. Siedzia� ca�kowicie odpr�ony i czu� si� jak rozleniwiony, odpoczywaj�cy kocur obserwuj�cy wr�ble. Kamila wysiad�a z tramwaju i podesz�a do kawiarni szybkim krokiem. - Cze�� - powiedzia�a siadaj�c naprzeciw. Patrzy�a na jego garnitur i krawat. - Przepraszam ci�, ale wyrwa�am si� tylko na chwil�. Mog� usi��� tylko na pi�tna�cie minut. Nie, nie zamawiaj niczego. Wyci�gn�a z torebki b��kitn� kul�, przez chwil� manipulowa�a przy niej, a potem postawi�a j� p�askim dnem na stoliku. - Co to jest? - Niewelt by� zaintrygowany. - Budzik. Milczeli przez kilkana�cie sekund patrz�c na siebie. - Masz du�o pracy? - zapyta� Niewelt. - Od cholery. Ten facet, z kt�rym teraz pracuj�, dra�ni mnie. Nad�ty bubek. Nabi�a fajk� i zapali�a. - Przykro mi, �e ci� wywalili. M�j raport by� neutralny. Niewelt u�miechn�� si� cierpko. - Nieumy�lne spowodowanie �mierci. Co za g�upcy. Nie potrafili nawet zrozumie�, jakim zagro�eniem by� ten cz�owiek. - Mog�o to sko�czy� si� dla ciebie jeszcze gorzej - powiedzia�a Kamila. Przypomnia�a sobie, jak wybuchn�� wtedy �miechem. Nie wspomnia�a o tym w swoim raporcie dla komisji �ledczej. Niewelt wzruszy� ramionami. - Nie chcia�e� skomentowa� tego, co si� tam zdarzy�o. To ci nie pomog�o. - Nie ukrywa�em niczego. Wszystkie fakty komisja pozna�a. - Ale nie przedstawi�e� swojej interpretacji tych fakt�w. Niewelt bawi� si� szklank�. Po�o�y� j�, a potem wzi�� do r�ki szklan� kul�. U spodu mia�a kilka przycisk�w i wy�wietlacz. Od�o�y� budzik na miejsce. - Chcesz wiedzie�, jaka jest moja interpretacja? Kamila zaci�gn�a si� fajk�. Skin�a g�ow�. - Wizner by� przekonany, �e zetkn�� si� z wielkim dobrem, ale pomyli� si�. Bardzo si� pomyli�. - Przecie� to, co si� dzia�o, musia�o mu da� do my�lenia. - Ufa�. Wierzy�. Wbrew wszystkiemu. W ko�cu nie mia� wyj�cia. Powierzy� siebie temu, co mia� za niesko�czenie dobre. Mo�e nawet do ostatniej chwili nie zmieni� zdania - Niewelt zachichota� i Kamil� przeszy� dreszcz. - Co masz na my�li? - M�g� s�dzi�, �e okaza� si� niegodny, �e wierzy� i ufa� nie do�� mocno i dlatego spotka�a go kara. Zn�w milczeli. - Wyje�d�asz? - Tak. Chc� sobie zrobi� d�u�sze wakacje. Chcia�bym wreszcie pojecha� do Pary�a. - A co potem? - Jeszcze nie wiem. Pomy�la� o poci�gach jad�cych w niewiadomych kierunkach i poczu� si� gorzej. B��kitna kula na stoliku zrobi�a si� nagle prze�roczysta. W �rodku kuli by�y czerwone sztuczne r�e. Ich p�atki rozwiera�y si� i zamyka�y, a ca�y bukiecik obraca� si�. Pozytywka wygrywa�a melodi�, kt�ra wydawa�a mu si� znajoma. To w�a�nie ta melodia! - pomy�la� ze zdziwieniem. Poczu� wzruszenie, zrozumia�, �e b�dzie mu brakowa� Kamili. - Musz� ju� i�� - Kamila posprz�ta�a swoje rzeczy do torebki. Spojrza�a na niego jeszcze raz. Wydawa�o mu si�, �e jej oczy s� troch� bardziej wilgotne. Wsta�a, a potem szybko podesz�a do niego i poca�owa�a go w policzek. - Uwa�aj na siebie, Kamilo - szepn��. - Nigdy nie ufaj nikomu i niczemu bezgranicznie. - Trzymaj si� - powiedzia�a Kamila i pobieg�a do tramwaju. Niewelt dopi� sok czere�niowy. Siedzia� przez chwil� my�l�c o Kamili, a potem wzi�� zn�w gazet�. Jego wzrok pad� na kr�tk� notk� na drugiej stronie. Informowa�a, �e w lesie pod Radostowicami znaleziono zw�oki m�odej kobiety, w wieku oko�o dwudziestu pi�ciu lat. Przyczyn� jej �mierci by�o prawdopodobnie uduszenie. Zamkn�� oczy. Widzia� najpierw Wiznera obracaj�cego si� na wysi�gniku manipulatora jak na ro�nie, a potem poczu� wij�ce si� cia�o kobiety. J�kn�� uderzony fal� b�lu, kt�ry nie by� rzeczywisty, cho� sprawi�, �e straci� na chwil� przytomno��. Otworzy� z wysi�kiem oczy i rozwar� zaci�ni�te pi�ci. Wok� by� �wiat pe�ny pastelowych barw i delikatnych kszta�t�w. Niewelt mia� fenomenaln� zdolno�� zapominania. Ju� po kilku sekundach b�l min�� i Niewelt odzyska� sw�j doskona�y nastr�j. Patrzy� na przechodz�ce kobiety i pomy�la�, �e Ko�ci� nie naucza�, jak m�czyzna powinien je poznawa�. Zapewne wychodzi� z za�o�enia, �e sztuka podrywania tak czy owak nale�y do dziedziny diab�a i nale�y mu j� zostawi�. U�miechn�� si� do tych my�li. Zap�aci�, wsta� od stolika i poszed� swoj� drog�, zostawiaj�c gazet� na blacie.

O nas

PDF-X.PL to narzędzie, które pozwala Ci na darmowy upload plików PDF bez limitów i bez rejestracji a także na podgląd online kilku pierwszych stron niektórych książek przed zakupem, wyszukiwanie, czytanie online i pobieranie dokumentów w formacie pdf dodanych przez użytkowników. Jeśli jesteś autorem lub wydawcą książki, możesz pod jej opisem pobranym z empiku dodać podgląd paru pierwszych kartek swojego dzieła, aby zachęcić czytelników do zakupu. Powyższe działania dotyczą stron tzw. promocyjnych, pozostałe strony w tej domenie to dokumenty w formacie PDF dodane przez odwiedzających. Znajdziesz tu różne dokumenty, zapiski, opracowania, powieści, lektury, podręczniki, notesy, treny, baśnie, bajki, rękopisy i wiele więcej. Część z nich jest dostępna do pobrania bez opłat. Poematy, wiersze, rozwiązania zadań, fraszki, treny, eseje i instrukcje. Sprawdź opisy, detale książek, recenzje oraz okładkę. Dowiedz się więcej na oficjalnej stronie sklepu, do której zaprowadzi Cię link pod przyciskiem "empik". Czytaj opracowania, streszczenia, słowniki, encyklopedie i inne książki do nauki za free. Podziel się swoimi plikami w formacie "pdf", odkryj olbrzymią bazę ebooków w formacie pdf, uzupełnij ją swoimi wrzutkami i dołącz do grona czytelników książek elektronicznych. Zachęcamy do skorzystania z wyszukiwarki i przetestowania wszystkich funkcji serwisu. Na www.pdf-x.pl znajdziesz ukryte dokumenty, sprawdzisz opisy ebooków, galerie, recenzje użytkowników oraz podgląd wstępu niektórych książek w celu promocji. Oceniaj ebooki, pisz komentarze, głosuj na ulubione tytuły i wrzucaj pliki doc/pdf na hosting. Zapraszamy!