Modelska Aneta - List, który przyszedł za późno
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | Modelska Aneta - List, który przyszedł za późno |
Rozszerzenie: |
Modelska Aneta - List, który przyszedł za późno PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd Modelska Aneta - List, który przyszedł za późno pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Modelska Aneta - List, który przyszedł za późno Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
Modelska Aneta - List, który przyszedł za późno Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
Strona 3
Strona 4
Redakcja
Joanna Szewczyk
Zdjęcie na okładce
www.istockphoto.com
© mbbirdy
Redakcja techniczna, skład i łamanie
Grzegorz Bociek
Korekta
Urszula Bańcerek
Wydanie I, Chorzów 2011
Wydawca: Wydawnictwa Videograf SA
41-500 Chorzów, Aleja Harcerska 3c tel. 32-348-31-33, 32-348-31-
35
fax 32-348-31-25
o [email protected]
www.videograf.pl
Dystrybucja wersji drukowanej: DICTUM Sp. z o.o.
01-942 Warszawa, ul. Kabaretowa 21
tel. 22-663-98-13, fax 22-663-98-12
[email protected]
www.dictum.pl
© Wydawnictwa Videograf SA, Chorzów 2012
ISBN 978-83-7835-065-1
Strona 5
Skład wersji elektronicznej:
Virtualo Sp. z o. o.
Strona 6
Spis treści
PROLOG
CZĘŚĆ PIERWSZA PIERWSZY PLAN
Rozdział I
Rozdział II
Rozdział III
CZĘŚĆ DRUGA ZOOM
Rozdział IV
Rozdział V
CZĘŚĆ TRZECIA NOWE UJĘCIE
Rozdział VI
Rozdział VII
Rozdział VIII
Rozdział IX
Rozdział X
Rozdział XI
Rozdział XII
Rozdział XIII
Rozdział XIV
CZĘŚĆ CZWARTA POZA KADREM
Rozdział XV
Strona 7
Rozdział XVI
Rozdział XVII
CZĘŚĆ PIĄTA ZAKAZ FOTOGRAFOWANIA
Rozdział XVIII
Rozdział XIX
Rozdział XX
Rozdział XXI
Rozdział XXII
Przypisy
Strona 8
PROLOG
Podczas lotu Tomkowi śniły się włosy Dominique. Samym
dotykiem zmieniał niepokojący odcień czerwonego wina, który
ostatnio przybrały, w dawną, bezpieczną kasztanowość. Niewinny,
romantyczny nał krótkiego spotkania z byłą żoną.
Jak to jest z kolorami w snach? Podobno ich nie ma… Rozmyślał
o tym leniwie w nowej, stalowo-rudej hali przylotów na
warszawskim Okęciu, czekając na swój bagaż. Powolna, wężowata
taśma pełna czarnych i granatowych walizek wiła się już wśród
niepewnych spojrzeń. Sympatyczny Francuz zastygł z rezygnacją
nad ogromną plamą o zapachu calvadosu, wilgotniejącą coraz
bardziej na jasnej skórze jego kufra. Smutna sąsiadka z samolotu
rozburzyła włosy, przygryzła wargi, ułożyła usta w śliczny,
promienny, prawie naturalny uśmiech i ruszyła tanecznym krokiem
w stronę wyjścia. Tomek mógłby pójść za nią, zobaczyć, dla kogo
tak gra, bo właśnie przyjechała jego walizka.
Jednak coś z nią było nie tak. Z walizką. Była inna, chociaż na
pozór identyczna. Toczyła się za nim trochę zbyt lekko, zbyt
miękko. Sprawdził banderolę z numerem lotu, naklejoną na brudny
uchwyt – papier przedarty właśnie tam, gdzie powinno być jego
nazwisko. Nie był pewien, czy się pomylił. Tego dnia wielu rzeczy
nie był pewien. Obie kieszenie, jak w jego walizce, były puste.
Strona 9
Przyklęknął, żeby rozsunąć zamek. Właśnie podnosił wieko, kiedy
usłyszał – gdzieś blisko, zaledwie kilka metrów dalej – dźwięk,
którego mu wcześniej brakowało. Śmieszne skrzypienie lewego
kółka.
– Przepraszam! Proszę pana! Pan ma coś, co należy do mnie!
Mężczyzna, który ciągnął za sobą walizkę Tomka, obejrzał się od
razu. Ale nie uśmiechnął się przepraszająco. Nie uderzył dłonią
w czoło, z żartobliwym politowaniem dla własnego roztargnienia.
Nie zatrzymał się nawet – mimo że Tomek zamachał do niego czymś
szarym, wyszarpniętym spod zamka, co tamten powinien rozpoznać.
Odwrócił głowę i przyspieszył.
– Monsieur! Vous avez mon bagage, j’ai le votre! Proszę pana,
zamieniliśmy walizki!
Na angielski nie było już czasu. Człowiek z walizką coraz szybciej
zbliżał się do drzwi, za którymi czekała gromadka witających.
Skurczył się jakby, zmalał, przygarbił. Tomek rzucił się za nim,
dopinając torbę w biegu. Kiedy zderzył się z grupą radośnie
pokrzykujących nastolatek, widział jeszcze plecy tamtego. Moment
później mężczyzna zniknął. Pojawił się raz jeszcze – o ile to
rzeczywiście był on – za tylną szybą taksówki ruszającej z postoju
z piskiem opon, w tej samej chwili, w której Tomek wypadł przed
terminal. Taksówki, za którą już wolniej, w nienagannym porządku,
jeden po drugim, odjeżdżały identyczne jak ona samochody.
O dalszym pościgu nie było mowy.
Tomek mógł już tylko wyrównać oddech, uporządkować myśli –
jakoś sobie to wszystko wytłumaczyć. A potem coś z tym zrobić.
Zapalił papierosa.
Strona 10
Nie po raz pierwszy pomylił walizki. Takich jak tamta – czarnych,
typowych, niewielkich – były pewnie setki. Ale kończyło się zawsze
miłą wymianą zdań przy taśmie. Jeszcze nigdy nikt przed nim nie
uciekał. Uciekał… czy rzeczywiście? Bo właściwie – gdzie tu sens?
Może facet po prostu nie zrozumiał, o co chodzi. Odruchowo unikał
kontaktu z obcym. Uchylał się przed nim jak przed menelem, który
mógłby poprosić o pieniądze. Udając, że odgarnia zmierzwione
włosy z czoła, Tomek obwąchał pachę swojej koszuli. Potarł dłonią
nieogoloną szczękę. Może to wszystko jeszcze po nim widać.
Pożegnalne nocne picie, spanie w fotelu, dziwną gorączkę
sprzecznych uczuć kilku ostatnich dni. A na lewym udzie wytartych
dżinsów podpisał mu się wczoraj zamaszyście pewien słynny
przyjaciel Dominique. Cóż.
Facet z walizką – nadęty dupek.
Teraz należałoby postąpić według standardowych procedur.
Odnaleźć odpowiedni kontuar. Opowiedzieć swoją przygodę
miłemu młodemu człowiekowi o uspokajającym uśmiechu.
Wypełnić stosowny formularz, wpisując w kolejne rubryczki
wszystkie niezbędne dane. Oddać cudzą własność, wrócić do domu
i czekać na telefon.
Był tylko jeden mały problem.
Bardzo mały – około piętnastu gramów. Leżał sobie spokojnie
w walizce Tomka, pomiędzy dwoma pudełeczkami wyjątkowo
śmierdzących serów, zapakowany razem z nimi w ozdobną
reklamówkę znanej francuskiej rmy serowarskiej. Właściwie –
leżała. Porcyjka przedniej marihuany, pomysłowo przesypana przez
Dominique do opakowania po czerwonej Amphorze – tytoniu, który
można kupić w każdym sklepie Tabac. Razem z bibułkami.
Strona 11
Pożegnalny prezent od byłej żony. Prezentów od byłej żony się nie
odrzuca, więc Tomek go zabrał. Określenie „przewóz narkotyków
przez granicę” jakoś nie przyszło mu do głowy. Może był jeszcze
pijany, kiedy się pakował. A zresztą uważał, że trawka powinna być
legalna.
No ale – zgłosić zgubę?!
Podpisać się pod tym imieniem, nazwiskiem, PESEL-em,
telefonem, prawdziwym adresem – a nie tym starym z paszportu?
Może jeszcze opisać zawartość walizki, żeby ktoś mógł ją potem
sprawdzić? To wszystko wydawało mu się teraz… powiedzmy:
niestosowne. Zbyt perwersyjne, jak na jego gust.
Oprócz śmierdzącego woreczka w walizce nie było nic
szczególnego. Kilka par brudnych majtek i skarpetek, zawiniętych
w kilka brudnych koszul. Kosmetyczka. Dwa dobre, ale niezbyt
drogie wina. Zielony biustonosz Dominique, skradziony na
pamiątkę. Tomek był w Paryżu tylko cztery dni. Kurtkę miał na
sobie, wszystkie ważne rzeczy w kieszeniach i w torbie z laptopem,
która leciała z nim. Nie było czego żałować.
A tamten człowiek… Tomek nie chciałby go okraść. Znów złe
słowo. Nie chciałby, żeby tamten, przy biernym udziale Tomka,
stracił przez własną głupotę coś cennego. Ale jeżeli nie ma nic
takiego w tej jego walizce… Nie będzie jej przecież tutaj
przeszukiwał. W razie czego zawsze można coś wymyślić, załatwić
to przez telefon… Tomek poczuł się nagle bardzo, bardzo zmęczony.
Brudny, senny, spragniony i samotny. Zgasił papierosa i poszedł na
postój taksówek.
Pachnący calvadosem Francuz ujmującą paryską angielszczyzną
usiłował wyjaśnić policjantowi, dlaczego przebiegł na czerwonych
Strona 12
światłach tylko po to, żeby wyrzucić do pustego kosza kłąb mokrych
szmat.
Kobieta o promiennym uśmiechu paplała coś wesoło, obejmując
ramieniem młodziutką dziewczynę w zaawansowanej ciąży.
Zaczynał padać deszcz.
***
Nienaturalny ruch w hali przylotów terminalu 2, w niedzielę, 10
maja, o godzinie 14.32. Odbiegające od normy zachowanie dwóch
dorosłych mężczyzn. Człowiek w mundurze ochroniarza nie
zastanawiał się jednak nad potrzebą interwencji. Jego prawdziwe
zadanie było inne. Miał tylko obserwować. Obserwować, myśleć,
interpretować, wyciągać wnioski.
A wnioski były dla niego tym razem oczywiste.
Kłótnia kochanków.
Ten pierwszy – który pojawił się tylko na moment i jakimś
dziwnym sposobem, nie budząc niczyjego sprzeciwu, w ciągu kilku
sekund dotarł do pierwszej taksówki – tak znacząco patrzył przez
szybę na tego, który biegł za nim… jakby chciał go na zawsze
zapamiętać.
Mimo że wcześniej nawet nie odwrócił głowy.
Człowiek w mundurze uświadomił sobie z konsternacją, że tylko
to spojrzenie potra opisać. Bo ten pierwszy wcześniej skurczył się
jakby, zmalał, przygarbił…
Za to z drugim mężczyzną – kochankiem porzuconym – poszło mu
już o wiele lepiej.
Obserwował go przez kilka dramatycznych minut, kiedy tamten
próbował opanować myśli.
Strona 13
Rudawy brunet po trzydziestce, o dość nietypowym dla
mężczyzny, być może nienaturalnym kolorze przydługich włosów.
Przystojna, ale zaniedbana twarz. Wysokie czoło i wyraźnie
zarysowane kości policzkowe, kilkudniowy zarost. Średni wzrost,
ciało zbyt szczupłe. Strój wyjątkowo niedbały – a może właśnie
celowo taki swobodny, ekscentryczny. Na pierwszy rzut oka – typ
artysty.
Kiedy tak palił swojego papierosa, człowiek w mundurze
ochroniarza odnalazł w jego zaczerwienionych, zapuchniętych
oczach żal straty. I jakąś dziwną gorączkę…
Tak, wnioski były oczywiste.
Obaj mężczyźni mieli identyczne walizki. Być może kupili je
razem. Człowiek w mundurze ochroniarza postanowił, że kiedyś, po
latach, kiedy instynkt go opuści, spisze te wszystkie romantyczne
historie. Na razie spisał, na wszelki wypadek, numery obu
odjeżdżających taksówek.
***
– Dzień dobry, Biuro Zagubionego Bagażu „Lost & Found”, czym
mogę służyć… chwileczkę, sprawdzę… nie, nikt z tego lotu nie
zgłaszał zamiany. Czy chciałby pan… tak, oczywiście, jeżeli ktoś
zgłosi, na pewno weźmiemy od niego numer telefonu. Czy mogę
prosić o pana… rozumiem… nie, przepraszam pana bardzo, nie
rozumiem… jeżeli pana bagaż nie jest problemem, to dlaczego pan
sądzi… niestety, nie wyświetlił mi się pana numer telefonu, czy
mógłby pan… proszę pana… proszę się nie denerwować, jeżeli pan
sobie życzy, ja też mogę przejść na francuski, chociaż pan przecież
wcześniej świetnie… monsieur.
Strona 14
Rozmowa została przerwana.
Wystarczyło tylko kilka kliknięć w klawisze, żeby wrócić do tej
pierwszej, o wiele dla niej ważniejszej.
– Słyszałeś? Rozłączył się. Tak to właśnie czasem wygląda.
– Słyszałem. Nie przejmuj się nim, to jakiś wariat. Wkładasz w to
tyle rzetelności. Jesteś taka cierpliwa. I – nie wiem, czy ci to już
mówiłem – masz głos dwudziestolatki, wiesz?
Siwa kobieta uśmiechnęła się do ekranu komputera, patrząc na
małe okienko, ukryte w rogu, rozmarzonym wzrokiem
dwudziestolatki.
Wieczorem, w mieszkaniu na Mokotowie, Tomek odbierał już to
wszystko inaczej. W wynajętym wprawdzie, ale swoim mieszkaniu,
w którym wszystko stało, leżało albo wisiało tam, gdzie on
postanowił, bez zachowania zasad jakiegokolwiek stylu – a jeżeli
w jakiejś harmonii, to tylko i wyłącznie przez przypadek – z każdą
chwilą odzyskiwał pewność siebie. Dominique w jego myślach znów
wracała w to miejsce, które sama postanowiła zająć ponad rok temu:
Ważnego, Pięknego, ale Zamkniętego Rozdziału, Byłej Żony, a teraz
Serdecznej Przyjaciółki. I bardzo dobrze. Tomek pozbył się nawet
swojej porannej obsesji na punkcie kolorów.
Posiedział sobie godzinę w wannie, owinął się w pasiasty szlafrok
(który dla niej byłby zupełnie passé) i postanowił zająć się walizką.
Jej zawartość szczerze go rozbawiła.
Pięć identycznych, szarych męskich koszul z C&A, o klasycznym
kroju, pedantycznie wyprasowanych, złożonych tak, żeby
zajmowały jak najmniej miejsca; można je kupić w każdym
większym mieście, które przyszło Tomkowi do głowy. Rozmiar 41.
Strona 15
Pięć identycznych par białych majtek i szarych skarpetek, do
których pasował ten sam opis – podobnie, jak do pary szarych
spodni ze starannie zaprasowanym kantem.
Kosmetyczka wypełniona prawie wyłącznie rmowymi
buteleczkami z hotelowych łazienek.
Szara wełniana marynarka – jedyna rzecz, która straciła
nienaganny kształt, kiedy Tomek wywijał nią na lotnisku, chcąc
zatrzymać tamtego człowieka.
To wszystko razem było jak wyprawka. Gotowy zestaw ubranek
dla niemowląt – w jednej z dwóch wersji: chłopiec albo
dziewczynka, który w dzieciństwie Tomka można było kupić
w specjalnym sklepie, pokazując zaświadczenie o zaawansowanej
ciąży. Wyprawka dla dorosłego mężczyzny.
Albo jak w książce Anne Tyler Przypadkowy turysta – spakowany
według specjalnej instrukcji bagaż człowieka, który nienawidzi
zmian. Tomek lubił tę książkę. Jej bohater, opisany z ciepłą ironią,
śmieszny, wygrywa z prawdziwą rozpaczą i zmienia w swoim życiu
wszystko. Przez moment pomyślał nawet o facecie z lotniska
z sympatią – ale tylko przez moment. Zaraz potem wyobraził sobie
ze złośliwą satysfakcją połączony zapach serów i brudnej bielizny,
który tamten poczuje z jego walizki.
Ubrania mężczyzny nie pachniały niczym.
Na dnie były jeszcze dwie książki: słownik francusko-polski
i polsko-francuski Larousse i kryminał The Blue Nowhere Deavera,
w oryginale. Typowy zestaw podróżny, niezdradzający nawet
narodowości.
Przyjemność opróżnienia siatkowych kieszeni, przyczepionych do
dłuższych, węższych boków czarnego wnętrza, Tomek zostawił sobie
Strona 16
na koniec. Pstrykała w nich miło, obiecująco, podwójna folia
bąbelkowa, chroniąca dwie butelki. Wino było trzy razy droższe
i pewnie dwa razy lepsze od Saint-Émillion i Côtes du Rhône,
owiniętych jego skarpetkami.
Ale też z tych, które można dostać w każdym w miarę dobrym
francuskim supermarkecie.
Właśnie to było w tym wszystkim takie zabawne – przynajmniej
w pierwszej chwili.
Symetria. Gdyby spisać zawartość obu walizek, nie używając ani
jednego przymiotnika, różnice byłyby niewielkie. W zasadzie nic
dziwnego. To tylko zwykły bagaż. Jednak Tomek, przynajmniej
podświadomie, spodziewał się po swoim niechcianym łupie czegoś
szczególnego. Bardziej niecodziennego niż jego serowy woreczek.
Wybujała wyobraźnia, rozbudzona pijanym czasem z Dominique.
Postawił wino na stole, usiadł nad stertą rozrzuconych ubrań,
zmiażdżył palcami kilka foliowych bąbelków. Skąd ten dyskomfort?
Nie, nie przez to, że nie znalazł informacji, jak to oddać. To kwestia
jednego telefonu, bez znacze nia. Symetria była pozorna. Tomek
miał wrażenie, że każdy z przedmiotów w jego walizce, jak głodny
uwagi świadek, jest w stanie wykrzyczeć o nim wszystko to, co wie.
Chociażby – proszę bardzo – data produkcji na trzymanym
w kosmetyczce opakowaniu prezerwatyw. Tamten człowiek już go
znał. A on nie wiedział o nim nic. I wcale mu się to nie podobało.
Nie podobało mu się to tak bardzo, że postanowił przejrzeć
wszystko jeszcze raz, dokładniej. Już bez oszukiwania się, że to
z troski o tamtego.
Znalazł coś w miejscu, od którego powinien był zacząć.
Strona 17
Szara wełniana marynarka, jak każda męska marynarka, miała
wewnętrzne kieszenie – na portfel albo piersiówkę. W prawej – tej,
do której sięga się rzadziej, jeżeli się nie jest mańkutem – było
rozprute dno; może celowo, a może przypadkiem. Tuż pod
kieszenią, między materią marynarki a podszewką, była koperta.
Tradycyjna koperta na list, jak z dziecięcego rysunku – złożona
z trójkątów na odwrocie, szersza i krótsza niż te, które są teraz
w użyciu. Biała, lekko pożółkła. Zaadresowana nerwowym, szybkim
pismem.
– No, to zostałeś mi przedstawiony. Mam cię.
Nadawcą była kobieta. Podpisała się tylko na trójkątnym
skrzydełku, nie zostawiła adresu. List został wysłany z Saint Denis
do Warszawy. Piętnaście lat temu.
Jak to było w Przypadkowym turyście? Nigdy nie zabieraj ze sobą
w podróż rzeczy, których strata mogłaby cię naprawdę zaboleć…
Tomek obejrzał kopertę pod światło. Oprócz zapisanych kartek
znalazł w niej coś mniejszego, sztywniejszego – jakby zdjęcie.
Wyglądała na mocno zaklejoną. Ten, dla którego była przeznaczona,
nie rozdarł jej w pośpiechu ani nie przeciął brzegów nożyczkami.
Pewnie otworzył ją nad parą, a potem zakleił znowu. Jeżeli miał
zwyczaj owijać butelki folią bąbelkową…
Tomek nastawił czajnik.
Może nawet by tego nie zrobił, gdyby nie ten intrygujący
prostokąt.
Zdjęcie go nie zawiodło. Przeciwnie – zaskoczyło śmiałością. Nie
było na nim nic więcej, oprócz bioder i ud – zgrabnych, szczupłych
ud młodej kobiety, stojącej swobodnie chyba metr od aparatu. Uda
Strona 18
były w dżinsach, mały fragment nagiej talii ucinała górna granica
kadru.
W tle – jasna, pusta przestrzeń.
Obiektywnie rzecz biorąc – niewinne.
Erotyzm tego zdjęcia tkwił w jego ukrytym znaczeniu. W tym, że
wypadło z koperty, że było dla kogoś. W intymności między tymi
dwojgiem.
Czy warto, czy wolno było tę ich intymność naruszać? Tylko po
to, żeby się dowiedzieć?
Tomek przeleciał wzrokiem początek listu.
Kochany… a potem pierwsze zdanie. To było tak, jakby nagle
usłyszał krzyk.
Odłożył zapisane strony. Znalazł na biurku metalowy spinacz.
Przyczepił zdjęcie do słomianej rolety w oknie, w miejscu, na które
często padał jego wzrok. Jeszcze raz obejrzał oba wina. Wybrał
Justice – przez nazwę, w tym kontekście przekornie dwuznaczną.
Otworzył butelkę. Włączył płytę grupy Kronos. Napełnił kieliszek.
Przez chwilę bawił się nim, patrząc, jak trunek pod wpływem
światła zmienia odcień. Tak, tamten sen był kolorowy. Wypił łyk
wina. Ułożył się wygodnie w fotelu.
Zaczął czytać list.
Strona 19
CZĘŚĆ PIERWSZA
PIERWSZY PLAN
Strona 20
Rozdział I
Skoszona trawa pachniała chyba jeszcze intensywniej niż
rozłożysty krzak jaśminu, za którym się schowali. Drobna, bosa
stopa bawiła się wilgotnymi, ściętymi źdźbłami, zakopując się
w nich, jakby były ciepłym piaskiem. Znieruchomiała, gdy Tomek
zatrzymał na niej wzrok, a kiedy znowu zaczął mówić, wróciła do
swojego trawiastego tunelu. Tomek opowiadał, skąd się wziął
w Polsce – dlaczego rzuciła go Dominique. Wśród sielskiego
brzęczenia owadów, śpiewu ptaków, w tym szczególnym świetle
padających już prawie poziomo promieni słonecznych, które tak
uwydatnia kolory, snuł smutną i pełną uroku opowieść. O tym, jak
w pewnym momencie zrozumiał, że nie dotrzyma jej kroku, o jej
potrzebie wolności i intensywnych doznań, której nie potra ł
sprostać, której nie miał przecież prawa w niej tłumić.
Miał wrażenie, że właścicielka drobnej stopy słucha go
z prawdziwą przyjemnością, chociaż nie wierzy w ani jedno słowo.
Cóż, zawsze cenił jej inteligencję. Postanowił powoli zmienić temat.
Szkoda – jemu też było dobrze.
To był naprawdę miły początek samotnych, pracowitych wakacji:
długi piątkowy wieczór spędzony z właścicielką drobnych stóp.
Jeszcze swojsko bliską, już atrakcyjnie obcą – dawną przyjaciółką,
kobietą delikatną i trochę nieśmiałą. Tomek cieszył się, że właśnie ją
umiał bez trudu odnaleźć. Wymyślił kolację na trawie, bo w jego