676

Szczegóły
Tytuł 676
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

676 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 676 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

676 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

tytu�: "Pachnid�o - Historia pewnego mordercy" autor: PATRICK SUSKIND prze�o�y�a: Ma�gorzata �ukasiewicz tytu� orygina�u: "DAS PARFLIM - DIE GESCHICHTE EINES MORDERS" tekst wklepa�: [email protected] korekta: [email protected] Projekt ok�adki i stron tytu�owych Cecylia Staniszewska, Ewa �ukasik Copyright 1985 by Diogenes Verlag AG, Zurich All rights reserved Copyright for the Polish edition by ��wiat Ksi��ki", Warszawa 1996 Copyright for the Polish translation by Ma�gorzata �ukasiewicz, 1990 �wiat Ksi��ki, Warszawa 1996 Sk�ad Joanna Duchnowska ISBN 83-7129-268-6 Nr 1498 * * * W osiemnastym stuleciu �y� we Francji cz�owiek, kt�rego spo�r�d jak�e licznych w tej epoce genialnych i odra�aj�cych postaci zaliczy� wypada do najbardziej genialnych i najbardziej odra�aj�cych. Jego dzieje maj� by� przedmiotem niniejszej opowie�ci. Nazywa� si� Jan Baptysta Grenouille, a je�eli nazwisko to w przeciwie�stwie do nazwisk innych genialnych potwor�w, jak na przyk�ad de Sade, SaintJust, Fouche, Bonaparte itd., popad�o dzi� w zapomnienie, to z pewno�ci� nie dlatego, i�by Grenouille ust�powa� owym g�o�niejszym niegodziwcom w pysze, pogardzie dla ludzi, braku moralnych zasad, jednym s�owem - w bezbo�no�ci, lecz dlatego, �e geniusz jego i jedyna ambicja ogranicza�y si� do dziedziny, kt�ra w historii nie pozostawia �lad�w: do ulotnego kr�lestwa zapach�w. W epoce, o kt�rej mowa, miasta wype�nia� wprost niewyobra�alny dla nas, ludzi nowoczesnych, smr�d. Ulice �mierdzia�y �ajnem, podw�rza �mierdzia�y uryn�, klatki schodowe �mierdzia�y przegni�ym drewnem i odchodami szczur�w, kuchnie - skis�� kapust� i baranim �ojem; w nie wietrzonych izbach �mierdzia�o zastarza�ym kurzem, w sypialniach - nie�wie�ymi prze�cierad�ami, zawilg�ymi pierzynami i ostrym, s�odkawym odorem nocnik�w. Z komin�w bucha� smr�d siarki, z garbarni smr�d �r�cych �ug�w, z rze�ni smr�d zakrzep�ej ,.. krwi. Ludzie �mierdzieli potem i nie pran� garderob�; z ust cuchn�o im zepsutymi z�bami, z �o��dk�w odbija�o im si� cebul�, a ich cia�a, je�eli nie by�y ju� ca�kiem m�odzie�cze, wydziela�y wo� starego sera, skwa�nia�ego mleka i obrz�k�ych, zrakowacia�ych tkanek. �mierdzia�o od rzeki, �mierdzia�o na placach, �mierdzia�o w ko�cio�ach, �mierdzia�o pod mostami i w pa�acach. Ch�op �mierdzia� tak samo jak kap�an, czeladnik tak samo jak majstrowa, �mierdzia�a ca�a szlachta, ba - nawet kr�l �mierdzia�, �mierdzia� jak drapie�ne zwierz�, a kr�lowa �mierdzia�a jak stara koza, latem i zim�. Albowiem w osiemnastym wieku nie po�o�ono jeszcze kresu rozk�adowej robocie bakterii, tote� nie by�o takiej ludzkiej dzia�alno�ci, czy to konstruktywnej, czy to niszczycielskiej, nie by�o takiego przejawu kie�kuj�cego albo gin�cego �ycia, kt�remu by nie towarzyszy� smr�d. I, rzecz jasna, najbardziej �mierdzia�o w Pary�u, Pary� bowiem by� najwi�kszym miastem Francji. A w obr�bie Pary�a by�o znowu miejsce, gdzie panowa� smr�d zgo�a infernalny, pomi�dzy ulicami aux Fers i de la Ferronnerie, mianowicie na Cmentarzu Niewini�tek. Przez osiemset lat chowano tu zmar�ych ze szpitala H�telDieu i okolicznych parafii, przez osiemset lat dzie� w dzie� tuzinami zwo�ono tu trupy i zrzucano do pod�u�nych do��w, przez osiemset lat w kryptach i kostnicach sk�adano warstwami ko�ci. I dopiero p�niej, w przededniu Rewolucji Francuskiej, kiedy to niekt�re groby zapad�y si� niebezpiecznie i smr�d wyst�puj�cego z brzeg�w cmentarzyska sk�oni� mieszka�c�w ju� nie do go�ych protest�w, ale do prawdziwych bunt�w, cmentarz zosta� nareszcie zamkni�ty i zlikwidowany, miliony piszczeli i czaszek zsypano do katakumb Montmartreu, a na tym miejscu urz�dzono targowisko. Tu w�a�nie, w najsmrodliwszym zak�tku ca�ego kr�lestwa, 17 lipca 1738 roku urodzi� si� Jan Baptysta Grenouille. By� to jeden z najgor�tszych dni roku. Upa� przygniata� cmentarz o�owian� czap� i t�oczy� w s�siednie uliczki powietrze ci�kie od odoru zgni�ych melon�w przemieszanego ze sw�dem palonego rogu. Gdy zacz�y si� b�le, matka Grenouillea sta�a za straganem rybnym przy ulicy aux Fers i skroba�a ukleje, kt�re uprzednio wypatroszy�a. Ryby, rzekomo tego� ranka �wie�o z�owione w Sekwanie, cuchn�y ju� tak strasznie, �e ich smr�d g�uszy� smr�d trup�w. Matka Grenouillea nie zwraca�a jednak uwagi ani na smr�d ryb, ani na smr�d trup�w, albowiem nos jej by� w najwy�szym stopniu uodporniony na zapachy, a poza tym czu�a b�le i b�le te zabija�y wszelk� wra�liwo�� na zewn�trzne bod�ce zmys�owe. Chcia�a ju� tylko jednego - �eby b�le usta�y; chcia�a mo�liwie jak najpr�dzej mie� to obrzydlistwo za sob�. By� to jej pi�ty por�d. Wszystkie poprzednie odby�a tutaj, przy straganie; za ka�dym razem p��d by� martwy albo na wp� martwy, krwawy strz�pek mi�sa, kt�ry wydobywa� si� z jej �ona, nie r�ni� si� wiele od le��cych dooko�a rybich wn�trzno�ci i nie wykazywa� te� wi�cej �ycia, wieczorem za� wszystko razem zgarniano �opatami i wywo�ono na cmentarz albo spuszczano do rzeki. Tak mia�o by� i dzisiaj, a matka Grenouillea, kobieta jeszcze m�oda, ledwo dwudziestopi�cioletnia, kt�ra ca�kiem �adnie jeszcze wygl�da�a, mia�a w ustach jeszcze prawie wszystkie z�by, a na g�owie jeszcze nieco w�os�w, za� poza podagr�, syfilisem i lekkimi suchotami nie cierpia�a na �adn� powa�niejsz� chorob�; kt�ra mia�a nadziej� �y� jeszcze d�ugo, mo�e pi�� albo dziesi�� lat, i mo�e nawet kiedy� wyj�� za m�� i jako czcigodna ma��onka owdowia�ego rzemie�lnika czy co� w tym rodzaju mie� prawdziwe dzieci - matka Grenouillea �yczy�a sobie gor�co, �eby ju� by�o po wszystkim. I kiedy zacz�y si� b�le parte, przykucn�a za blatem do oprawiania ryb i tam, podobnie jak cztery razy przedtem, urodzi�a i no�em od ryb odci�a p�powin�. Potem jednak, na skutek upa�u i smrodu, kt�rych jako takich w og�le nie postrzega�a, a tylko czu�a niezno�n� duchot� - jak na polu lilii albo w ciasnym pokoju, gdzie postawiono za du�o narcyz�w - straci�a przytomno��, osun�a si� na ziemi� i leg�a pod straganem, na �rodku ulicy, z no�em w gar�ci. Krzyk, rwetes, gapie gromadz�cy si� dooko�a, kto� sprowadza policj�. Kobieta z no�em w gar�ci ci�gle jeszcze le�y na ulicy i z wolna wraca do siebie. Co to jej si� sta�o? - A nic. A co robi�a z tym no�em? - A nic. A sk�d ta krew na jej sp�dnicy? - A z ryb. Wstaje, ciska precz n� i odchodzi, �eby si� umy�. Wtedy, wbrew oczekiwaniom, spod sto�u zaczyna drze� si� nowo narodzony. Ludzie patrz�, pod rojem much, po�r�d wypatroszonych bebech�w i uci�tych g��w rybich znajduj� dziecko, wyci�gaj� je. Z urz�du przydziela mu si� mamk�, matk� za� zabiera si� do aresztu. A �e przyznaje si� do winy i nie zaprzecza, i� chcia�a robaka zostawi� na zatracenie, jak zreszt� zrobi�a to ju� z czterema poprzednimi, wytaczaj� jej proces, skazuj� za wielokrotne dzieciob�jstwo i w kilka tygodni potem na place de Greve ucinaj� g�ow�. W tym czasie dziecko po raz trzeci ju� zmieni�o mamk�. �adna nie chcia�a go trzyma� d�u�ej ni� par� dni. Zanadto jest �arty, powiada�y, ssie za dwoje, zabiera mleko innym, a tym samym mamki pozbawia �rodk�w utrzymania, poniewa� przy jednym tylko osesku karmienie nie mo�e si� op�aca�. Urz�dnik w�a�ciwego resortu policji, niejaki La Fosse, natychmiast wzi�� spraw� w swoje r�ce i chcia� ju� dziecko odstawi� do zbiorczego punktu dla znajd i sierot za miastem, na rue SaintAntoine, sk�d codziennie odchodzi�y transporty dzieci do wielkiego pa�stwowego przytu�ku Rouen. �e jednak do transport�w u�ywano tragarzy z koszami, do jednego kosza za� ze wzgl�d�w racjonalnych pakowano po cztery niemowl�ta naraz; �e z tej przyczyny procent �miertelno�ci w drodze by� niezwykle wysoki; �e z uwagi na to tragarzom polecano przyjmowa� tylko niemowl�ta ochrzczone oraz zaopatrzone w przepisowy list przewozowy, kt�ry nale�a�o w Rouen postemplowa�; �e ma�y Grenouille nie by� za� ani ochrzczony, ani w og�le nie mia� imienia, jakie w my�l przepis�w mo�na by umie�ci� na li�cie przewozowym; �e z kolei policji nie bardzo wypada�o podrzuci� dzieciaka anonimiter pod drzwiami punktu zbiorczego, co by�o jedynym sposobem unikni�cia pozosta�ych formalno�ci - na skutek tedy szeregu komplikacji natury biurokratycznej i administracyjnej, kt�re zdawa�y si� powstawa� przy ekspedycji noworodka, La Fosse zaniecha� pierwotnej decyzji i poleci� przekaza� dziecko za pokwitowaniem dowolnej ko�cielnej instytucji, aby je tam ochrzczono i rozstrzygni�to o jego dalszym losie. Ma�y trafi� do klasztoru SaintMerri przy rue SaintMartin. Otrzyma� chrzest i imi� Jan Baptysta. A �e przeor by� tego dnia w dobrym humorze, a ponadto rozporz�dza� jeszcze pewnymi funduszami charytatywnymi, postanowiono nie wyprawia� dziecka do Rouen, tylko odda� na garnuszek na koszt klasztoru. W tym celu umieszczono je u mamki nazwiskiem Joanna Bussie z rue SaintDenis, kt�ra do chwili zapadni�cia dalszych decyzji mia�a za swoje trudy pobiera� trzy franki tygodniowo. W kilka tygodni p�niej mamka Joanna Bussie z kobia�k� w r�ku stan�a przed furt� klasztoru SaintMerri, ojcu Terrier, oko�o pi��dziesi�cioletniemu, �ysemu, z lekka woniej�cemu octem mnichowi, kt�ry jej otworzy�, rzuci�a lakoniczne: �Na!" i postawi�a kobia�k� na progu. - C� to jest? - zapyta� Terrier, pochyli� si� nad kobia�k� i poci�gn�� nosem, spodziewa� si� bowiem czego� do jedzenia. - B�kart tej dzieciob�jczyni z rue aux Fers! Ojciec Terrier pogmera� palcem w kobia�ce, a� ods�oni� twarzyczk� �pi�cego niemowl�cia. - Wygl�da doskonale. R�owiutki i dobrze od�ywiony. - Bo si� ze mnie na�ar�. Bo mnie wyssa� do szpiku ko�ci. Ale teraz ju� do��. Mo�ecie go sobie sami dalej karmi� kozim mlekiem, papk�, sokiem z rzepy. Ten b�kart wszystko ze�re. Ojciec Terrier by� cz�owiekiem dobrodusznym. Na jego barkach spoczywa�o zarz�dzanie klasztornym funduszem charytatywnym, rozdawanie pieni�dzy ubogim i potrzebuj�cym. Oczekiwa�, �e w zamian rzekn� mu �dzi�kuj�" i nie b�d� wi�cej zawracali g�owy. Techniczne szczeg�y budzi�y w nim odraz�, szczeg�y bowiem oznacza�y zawsze trudno�ci, a trudno�ci oznacza�y zak��cenie spokoju jego ducha, a tego ju� nie znosi�. Z�y by�, �e w og�le otworzy� furt�. Pragn�� usilnie, by ta osoba zabra�a co pr�dzej swoj� kobia�k�, wynios�a si� do domu i nie zanudza�a go problemami niemowlaka. Wyprostowa� si� powoli, zaczerpn�� tchu i poczu� bij�cy od mamki zapach mleka i owczej we�ny. By� to przyjemny zapach. - Nie pojmuj�, o co ci chodzi. Po prostu nie pojmuj�, do czego zmierzasz. Wydaje mi si� doprawdy, �e male�stwu nic nie zaszkodzi, je�eli dalej b�dziesz mu dawa�a piersi. - Jemu nie - odburkn�a mamka - ale mnie. Uby�o mi dziesi�� funt�w, a jad�am ca�y czas za trzy. I za co to wszystko? Za trzy franki tygodniowo! - A, teraz pojmuj� - rzek� Terrier niemal z ulg� - ju� wszystko jasne: chodzi znowu o pieni�dze. - Nie! - odpar�a mamka. - Owszem! Zawsze chodzi o pieni�dze. Ktokolwiek stuka do tej furty, chce pieni�dzy. �eby mi si� tak raz zdarzy�o otworzy� i zobaczy� kogo�, komu chodzi o co� innego. Kogo�, kto na przyk�ad przyszed� podrzuci� jaki� mi�y drobia�d�ek. Na przyk�ad owoce albo par� orzech�w. Jesieni� jest przecie� mn�stwo rzeczy, kt�re mo�na by podrzuci�. Cho�by i kwiaty. Albo �eby tak kto� przyszed� i powiedzia� od serca: �Niech b�dzie pochwalony, ojcze Terrier, �ycz� ojcu mi�ego dnia!" Ale nie, to si� chyba nigdy nie zdarzy. Jak nie �ebrak, to przekupie�, a jak nie przekupie�, to znowu rzemie�lnik, i jak nie po pro�bie, to z rachunkiem do zap�acenia. W og�le nie mo�na ju� wyj�� na ulic�. Ledwo wyjd�, a ju� mam na karku jakie� indywidua, kt�re domagaj� si� pieni�dzy! - Nie ja - rzek�a mamka. - Ale powiem ci tyle: nie jeste� jedyn� mamk� w parafii. S� tu setki pierwszorz�dnych mamek, gotowych bi� si� o to, kt�ra b�dzie temu rozkosznemu male�stwu za trzy franki tygodniowo dawa�a piersi albo przygotowywa�a papk� czy soczek z rzepy czy jeszcze co� innego... - To dajcie go kt�rej� z nich! ...a z drugiej strony to niedobrze tak szasta� dzieciakiem z miejsca na miejsce. Kto wie, czy inne mleko pos�u�y mu tak jak twoje. Rozumiesz, przyzwyczai� si� do zapachu twojej piersi i do rytmu twojego serca. I raz jeszcze g��boko wci�gn�� ciep�� wo�, jak� wydziela�a mamka, a spostrzeg�szy, �e jego s�owa nie wywar�y na niej �adnego wra�enia, rzek�: - Zabierz dziecko i wracaj do domu! Pom�wi� o tym z przeorem. Zaproponuj� mu, �eby na przysz�o�� p�aci� ci cztery franki tygodniowo. - Nie - rzek�a mamka. - Wi�c dobrze: pi��! - Nie. - To ile by� chcia�a? - krzykn�� na ni� Terrier. - Pi�� frank�w to masa pieni�dzy za takie po�lednie zaj�cie jak karmienie dziecka. - Ja w og�le nie chc� �adnych pieni�dzy - powiedzia�a mamka. - Nie zamierzam d�u�ej trzyma� tego b�karta. - A to dlaczego, dobra kobieto? - rzek� Terrier i dalej gmera� palcem w kobia�ce. - To� to przecie� urocze male�stwo. R�owe na buzi, nie krzyczy, �pi jak zabite i jest ochrzczone. - Jest op�tane przez diab�a. Terrier pr�dko wyci�gn�� palec z koszyka. - Niemo�liwe! Absolutnie wykluczone, �eby niemowl� mia�o by� op�tane przez diab�a. Niemowl� to jeszcze nie cz�owiek, tylko forma przedludzka i nie ma jeszcze w pe�ni wykszta�conej duszy. A w zwi�zku z tym jest dla diab�a nieinteresuj�ce. Czy dzieciak mo�e m�wi? Rzuca nim? Przenosi przedmioty z miejsca na miejsce? Idzie od niego brzydki zapach? - On w og�le nie pachnie - rzek�a mamka. - A widzisz! To niechybny znak. Gdyby by� op�tany przez diab�a, musia�by �mierdzie�. I, aby uspokoi� mamk� oraz da� dow�d w�asnej odwagi, Terrier uni�s� kosz do g�ry i podsun�� go sobie pod nos. - Nie czuj� nic szczeg�lnego - rzek�, poniuchawszy chwil� - naprawd� nic szczeg�lnego. Jakkolwiek wydaje mi si�, �e czu� co� tam z pieluszek. I podetkn�� jej kosz, aby mog�a potwierdzi� to wra�enie. - Nie o to mi idzie - rzek�a szorstko mamka i odsun�a kosz. - Nie idzie o to, co jest w pieluchach. Owszem, jego ekskrementy czu� jak si� nale�y. Ale jego samego, tego b�karta, w og�le nie czu�! - Bo jest zdrowy! - krzykn�� Terrier. - Jest zdrowy i dlatego go nie czu�! Czu� tylko chore dzieci, to znana rzecz. Jak wiadomo, dziecko, kt�re ma osp�, czu� ko�skim nawozem, a dziecko ze szkarlatyn� - zwi�d�ymi jab�kami, a znowu dziecko suchotnicze - cebul�. Ten jest zdrowy, ot co! Uwa�asz, �e powinien �mierdzie�? Czy twoje w�asne dzieci �mierdz�? - Nie - rzek�a mamka. - Moje dzieci pachn� tak, jak powinny pachnie� dzieci. Terrier przezornie odstawi� kobia�k� na ziemi�, czu� bowiem, jak wzbiera w nim fala z�o�ci na krn�brno�� tej osoby. Niewykluczone, �e w dalszym przebiegu dysputy b�d� mu potrzebne obie r�ce do gestykulowania, a nie chcia� nara�a� na szwank niemowl�cia. Zacz�� od tego, �e zapl�t� r�ce na plecach, wypi�� stercz�cy brzuch w stron� mamki i spyta� ostro: - Twierdzisz wi�c, �e wiesz, jak powinno pachnie� ludzkie dziecko, kt�re b�d� co b�d� - o czym warto przypomnie�, zw�aszcza gdy jest ochrzczone - jest dzieckiem Bo�ym? - Tak - rzek�a mamka. - I twierdzisz ponadto, �e je�li dziecko nie pachnie tak, jak wedle ciebie, mamki Joanny Bussie z rue SaintDenis, pachnie� powinno, to jest to diabelski pomiot? Wyci�gn�� zza plec�w lew� r�k� i wysun�� ku mamce gro�nie zakrzywiony palec wskazuj�cy niczym znak zapytania. Mamka zastanowi�a si�. Nie dogadza�o jej, �e rozmowa przybra�a raptem charakter teologicznej indagacji, tu bowiem musia�a przegra�. - Tego nie m�wi� - odpar�a wymijaj�co. - Czy to ma co� wsp�lnego z diab�em czy nie, to ju� wy musicie rozstrzygn��, ojcze Terrier, to nie moja rzecz. Ja wiem jedno: boj� si� tego dzieciaka, bo nie pachnie tak, jak powinny pachnie� dzieci: - Aa! - rzek� Terrier zadowolony i opu�ci� r�k�. Wi�c z diab�a ju� si� wycofujemy. Doskonale. Ale wobec tego powiedz mi z �aski swojej, jak�e to pachnie dzieciak, kt�ry pachnie tak, jak wedle ciebie powinien pachnie�? Co? - �adnie pachnie - rzek�a mamka. - Co znaczy ��adnie"? - rykn�� na ni� Terrier. - Du�o rzeczy �adnie pachnie. Bukiecik lawendy �adnie pachnie. Mi�so roso�owe �adnie pachnie. Ogrody Arabii �adnie pachn�. Wi�c jak pachnie niemowl�, s�ucham! Mamka zawaha�a si�. Wiedzia�a, jak pachn� niemowl�ta, wiedzia�a to doskonale, wykarmi�a tuziny niemowl�t, nia�czy�a je, ko�ysa�a, ca�owa�a... mog�a w�chem trafi� do nich po nocy, nawet teraz mia�a w nozdrzach wyra�ny zapach niemowl�cia. Ale nigdy dot�d nie pr�bowa�a tego wyrazi� w s�owach. - No? - hukn�� Terrier i niecierpliwie pstrykn�� palcami. - No wi�c - zacz�a mamka - to nie�atwo powiedzie�, bo... bo one nie wsz�dzie pachn� jednakowo, chocia� wsz�dzie pachn� �adnie, rozumiecie, ojcze, a wi�c na przyk�ad w n�kach pachn� tak jak taki g�adki, nagrzany kamie�..., nie, raczej jak garnek..., albo jak mas�o, tak, w�a�nie jak �wie�utkie mas�o. A na ciele pachn� jak... jak kawa�ek ciasta zanurzony w mleku. A znowu g��wka, na czubku, gdzie robi si� wicherek, tu, ojcze Terrier, gdzie wy ju� nie macie ani kosmyka... - i dotkn�a �ysiny zakonnika, kt�ry wobec tej powodzi idiotycznych szczeg��w na moment oniemia� i jak niepyszny opu�ci� g�ow� - tu, w�a�nie w tym miejscu, pachn� naj�adniej. W tym miejscu pachn� karmelem, taki s�odki zapach, nie macie poj�cia, ojcze! Kiedy si� je w tym miejscu pow�cha, to cz�owiek zaraz zaczyna je kocha�, wszystko jedno, czy to swoje, czy cudze. W�a�nie tak i nie inaczej maj� pachnie� ma�e dzieci. A je�li tak nie pachn�, je�li w tym miejscu, na czubku g�owy, w og�le nie pachn�, nawet tyle co zimne powietrze, tak jak ten tu b�kart, to... mo�ecie to sobie t�umaczy�, jak chcecie, ojcze, ale ja - i stanowczym gestem skrzy�owa�a ramiona pod biustem oraz rzuci�a na stoj�c� u jej st�p kobia�k� spojrzenie tak pe�ne odrazy, jak gdyby w kobia�ce roi�o si� od ropuch - ja, Joanna Bussie, wi�cej tego nie tkn�! Ojciec Terrier z wolna podni�s� g�ow� i kilkakrotnie przejecha� sobie palcem po �ysinie, jak gdyby chcia� przyg�adzi� w�osy, potem niby przypadkiem zbli�y� palec do nosa i poniucha� z namys�em. - Jak karmel...? - spyta� i spr�bowa� wr�ci� do poprzedniego surowego tonu. - Karmel? Co ty w og�le wiesz o karmelu? Jad�a� kiedy karmel? - Nie bezpo�rednio - odpar�a mamka. - Ale by�am raz w jednym pa�acu przy SaintHonore i widzia�am, jak z roztopionego cukru i �mietanki robi si� karmel. Pachnia�o tak �adnie, �e nigdy tego nie zapomn�. - Tak, tak. Ju� dobrze - rzek� Terrier i odsun�� palec od nosa. - Prosz�, nie m�w ju� nic wi�cej! Rozmowa na tym poziomie sprawia mi zbyt wiele wysi�ku. Stwierdzam, �e odmawiasz, wszystko jedno z jakich powod�w, dalszego karmienia powierzonego ci niemowl�cia, Jana Baptysty Grenouillea, a tym samym zwracasz go jego tymczasowemu opiekunowi, klasztorowi SaintMerri. Uwa�am, �e to przykre, ale nie mam na to wp�ywu. Mo�esz odej��. Z tymi s�owy schwyci� kosz, raz jeszcze wci�gn�� zanikaj�c� ju� ciep��, we�nistomleczn� wo� i zatrzasn�� furt�. Potem ruszy� do swojej kancelarii. Ojciec Terrier by� cz�owiekiem wykszta�conym. Nie tylko odby� studia teologiczne, ale swego czasu czytywa� te� filozof�w, a ponadto zajmowa� si� botanik� i alchemi�. Mia� do�� wysokie mniemanie o mo�liwo�ciach swego krytycznego umys�u. Wprawdzie nie posun�� si� do tego, by - jak to si� zdarza�o niekt�rym - kwestionowa� cuda, proroctwa albo prawd� Pisma �wi�tego, jakkolwiek �ci�le rzecz bior�c, spraw tych nie dawa�o si� wyja�ni� wy��cznie rozumowo, ba - cz�sto sta�y w ra��cej sprzecznosci z rozumem. Od takich problem�w ojciec Terrier wola� trzyma� si� z daleka, by�y mu nadto przykre i mog�y jedynie przyprawi� o najbardziej dokuczliwe rozterki i niepok�j, a wszak w�a�nie u�ytek rozumu wymaga pewno�ci i spokoju. Co jednak got�w by� zawzi�cie zwalcza�, to zabobonne przes�dy prostego ludu: czary, wr�enie z kart, noszenie amulet�w, z�e spojrzenie, zamawianie, odczynianie urok�w przy pe�ni ksi�yca i wszystkie inne hokus pokus. By�o doprawdy rzecz� g��boko zasmucaj�c�, �e chrze�cija�stwo przez ponad tysi�c lat swej niewzruszonej obecno�ci w �wiecie nie zdo�a�o wyt�pi� owych poga�skich zwyczaj�w! R�wnie� wi�kszo�� przypadk�w tak zwanych op�ta� przez diab�a oraz konszacht�w z szatanem okazywa�a si� przy bli�szym wgl�dzie w rzecz czystym zabobonem. Terrier wprawdzie nie posun��by si� nigdy do tego, by przeczy� istnieniu szatana i pow�tpiewa� o jego mocy; do rozstrzygania takich kwestii, tycz�cych podstaw teologii, powo�ane by�y inne instancje ni� zwyk�y skromny mnich. Z drugiej strony, je�li osoba tak prostoduszna jak owa mamka twierdzi, �e wykry�a diabelski pomiot, to ju� na pewno diabe� nie ma z ca�� spraw� nic wsp�lnego. W�a�nie fakt, i� obstawa�a przy swoim odkryciu, dowodzi� niezbicie, �e nie by�o w tym nic diabolicznego, bo znowu diabe� nie by� a� taki g�upi, by mog�a go zdemaskowa� mamka Joanna Bussie. I to w dodatku nosem! Tym prymitywnym organem powonienia, najpo�ledniejszym ze zmys��w! Jak gdyby piek�o wydziela�o wo� siarki, a raj - wo� kadzid�a i mirry! Oto przyk�ad najgorszego zabobonu, tr�c�cy otch�ani� mrocznych poga�skich czas�w, kiedy to ludzie �yli jeszcze jak zwierz�ta, nie mieli wyostrzonego wzroku, nie znali kolor�w, za to wyobra�ali sobie, �e umiej� wyczu� zapach krwi, w�chem odr�ni� przyjaciela od wroga, �e mog� ich zwietrzy� ludo�ercze olbrzymy i wilko�aki albo zw�szy� erynie, oraz sk�adali swym obrzydliwym bogom cuchn�ce, dymi�ce ofiary ca�opalne. Ohyda! �G�upiec widzi nosem" wi�cej ni� oczami, i zapewne �wiat�o danego przez Boga rozumu musi �wieci� jeszcze przez nast�pne tysi�c lat, nim wygin� ostatnie �lady prymitywnych wierze�. - Ach, i to biedne dzieci�tko! Niewinne stworzenie! Le�y w swoim koszyczku i �pi, nie domy�la si� nawet, �e �ci�gn�o na siebie tak okropne podejrzenia. Ta bezwstydna kreatura �mie twierdzi�, �e nie pachniesz tak, jak powinny pachnie� ludzkie dzieci. No, i co na to powiemy? Ziuziziuzi! Ostro�nie ko�ysa� koszem na kolanach, g�aska� niemowl� palcem po g��wce i od czasu do czasu powtarza� �ziuziziuzi", w prze�wiadczeniu, i� jest to zwrot czu�y i dzia�a na dzieci koj�co. - Powiniene� pachnie� karmelem, co za bzdura, ziuziziuzi! Po chwili cofn�� r�k�, przytkn�� sobie palec do nosa i poniucha�, ale wyczu� jedynie zapach kwaszonej kapusty, kt�r� jad� na obiad. Przez chwil� waha� si�, rozejrza� si�, czy aby nikt go nie podgl�da, podni�s� kosz i wetk� do �rodka sw�j gruby nochal. Wodzi� nim tu� przy g��wce niemowl�cia, tak �e cienkie rudawe w�oski �askota�y mu nozdrza, i w�szy� w nadziei, �e poczuje jaki� zapach. Nie by� pewien, jak powinna pachnie� g��wka niemowl�cia. Oczywi�cie nie karmelem, to jasne, bo karmel to przecie� stopiony cukier, a jak�e by niemowlak, do tej pory karmiony jedynie mlekiem, mia� pachnie� stopionym cukrem? M�g� pachnie� mlekiem, mlekiem mamki. Ale nie pachnia� mlekiem. ., M�g� pachnie� w�osami, sk�r� i dzieci�cym potem. Terrier w�cha� przeto, oczekuj�c, �e zapachnie mu sk�r�, w�osami i troch� dziecinnym potem. Ale nie zapachnia�o mu niczym. Zupe�nie niczym, mimo wszelkich usi�owa�. Prawdopodobnie niemowl�ta nie pachn�, pomy�la�, tak to musi by�. Niemowl�, je�eli jest utrzymane w czysto�ci, nie pachnie, bo te� i nie m�wi, nie chodzi i nie pisze. Te rzeczy przychodz� dopiero z wiekiem. Na dobr� spraw� cz�owiek poczyna wydziela� zapach dopiero w okresie pokwitania. Tak jest i nie inaczej. Czy ju� Horacy nie pisze: �Kozio�kiem czu� wtedy ch�opca, dziewczyna jak narcyz pachnie, kiedy rozkwita" - a wszak Rzymianie mieli o tym niejakie poj�cie! Cz�owiek wydziela zawsze wo� cia�a - grzeszn� wo�. Jak�e wi�c niemowlak, kt�ry nawet we �nie nie zazna� cielesnego grzechu, mia�by pachnie�? Jak powinien pachnie�? Ziuziziuzi? Wcale nie powinien pachnie�! Znowu postawi� sobie kobia�k� na kolanach i ko�ysa� ni� delikatnie. Dziecko spa�o mocno. Prawa pi�stka wystawa�a spod ko�derki, ma�a i czerwona, a od czasu do czasu drga�a wzruszaj�co i dotyka�a policzka. Terrier u�miechn�� si� i nagle ogarn�� go nastr�j b�ogo�ci. Przez chwil� pozwoli� sobie na fantastyczn� my�l, �e on sam jest ojcem tego dziecka. Nie wst�pi� do zakonu, tylko zosta� zwyczajnym mieszczaninem, porz�dnym rzemie�lnikiem, powiedzmy, o�eni� si� i sp�odzi� ze swoj� �on� synka i oto ko�ysa� go na kolanach, swoje w�asne dzieci�tko, ziuziziuzi, widok stary jak �wiat, a przecie� wci�� nowy i prawdziwy, dop�ki �wiat b�dzie istnia�, o tak! Terrier poczu� ciep�o wok� serca i tkliwo�� w duszy. Wtem dziecko zbudzi�o si�. Najpierw zbudzi� si� nos. Malutki nosek poruszy� si�, wysun�� w g�r� i w�szy�. Wci�gn�� powietrze i wydycha� je kr�tkimi sapni�ciami, jak przy nieudanym kichni�ciu. Potem nosek zmarszczy� si� i dziecko otwar�o oczy. Oczy te mia�y nieokre�lon� barw�, co� mi�dzy szarym kolorem ostrygi a kremow� biel� opalu, powleczone by�y jak gdyby �luzowat� mgie�k� i najwyra�niej nie bardzo nadawa�y si� jeszcze do patrzenia. Terrier mia� wra�enie, �e wcale go nie widz�. Co innego nos. Podczas gdy m�tne oczka dziecka zezowa�y w nieokre�lony punkt, nos zdawa� si� kierowa� ku jakiemu� celowi i Terrier mia� zdumiewaj�ce uczucie, �e celem tym jest on, jego w�asna osoba. Drobne chrapki i dwie malutkie dziurki w �rodku twarzyczki dziecka rozdyma�y si� jak rozkwitaj�cy p�k. Albo raczej jak ssawki owych mi�so�ernych ro�lin, kt�re hodowano w kr�lewskim ogrodzie botanicznym. I podobnie jak owe ro�liny, nozdrza male�stwa zdawa�y si� wsysa� to, co znajdowa�o si� wok�. Terrier odnosi� wra�enie, �e dzieciak widzi go nozdrzami, �e patrzy na� ostro i badawczo, wnikliwiej ni� mo�na to czyni� oczyma, jak gdyby ch�on�� co�, co on, Terrier, z siebie wydziela i czego nie mo�e powstrzyma� ani ukry�... Bezwonne dziecko obw�chiwa�o go bezwstydnie, ot co! Zw�szy�o go! I naraz wyda�o si� Terrierowi, �e �mierdzi, �mierdzi potem i octem, kwaszon� kapust� i nie�wie�� garderob�. Wyda� si� sam sobie nagi i odra�aj�cy, jak gdyby wydany na �up spojrze� kogo�, kto sam pozostaje w ukryciu. Cudzy w�ch przenika� go na wskro�, przez sk�r�, a� do g��bi jego istoty. - Najsubtelniejsze uczucia, najbrudniejsze my�li zosta�y oto obna�one przez chciwy ma�y nosek, kt�ry nie by� jeszcze w og�le prawdziwym nosem, tylko ledwo wykszta�conym zawi�zkiem, marszcz�cym si� bezustannie organem wyposa�onym w dwa otwory, nadymaj�cym si� i drgaj�cym. Zakonnika zdj�a zgroza. Czu� obrzydzenie. Skrzywi� sw�j w�asny nos, jak gdyby czuj�c jaki� wstr�tny zapach, z kt�rym nie chcia� mie� nic wsp�lnego. Rozwia�a si� s�odka my�l, i� ma tu do czynienia z ko�ci� swojej ko�ci i krwi� swojej krwi. W gruzach leg�a ckliwa sielanka ojca, syna i rozkosznie pachn�cej mamusi. W strz�py porwa� si� b�ogi woal roje�, w kt�ry spowi� to dziecko i siebie samego: na jego kolanach le�a�a oto obca, zimna istota, z�owrogie stworzenie, i gdyby Terrier nie by� z usposobienia cz�owiekiem tak statecznym, gdyby nie kierowa� si� zawsze boja�ni� Bo�� i racjonalnym wgl�dem w rzeczy, w przyp�ywie obrzydzenia strz�sn��by j� z siebie jak paj�ka. Podni�s� si� i postawi� koszyk na stole. Chcia� si� tego pozby�, tak szybko jak si� da, mo�liwie jak najpr�dzej, najlepiej zaraz. A wtedy stworzenie w koszyku zacz�o si� drze�. Zacisn�o oczy, rozwar�o czerwon� paszcz� i skrzecza�o tak przera�liwie, �e Terrierowi krew zastyg�a w �y�ach. Wyci�gni�t� r�k� potrz�sn�� koszem i krzykn�� �ziuzi!", aby uciszy� dziecko, dziecko jednak wrzeszcza�o dalej, ca�kiem posinia�o na twarzy i wygl�da�o tak, jakby mia�o p�kn�� od krzyku. Precz! - pomy�la� Terrier - natychmiast precz z tym... �czortem" chcia� ju� rzec, ale zebra� si� w sobie i ugryz� w j�zyk - precz z tym potworem, z tym niezno�nym dzieciakiem! Tylko co z nim zrobi�? Zna� w dzielnicy z tuzin mamek i sieroci�c�w, ale to by by�o za blisko, mia�by dzieciaka zanadto na karku, trzeba go wyprawi� gdzie� dalej, tak �eby go nie by�o s�ycha�, tak �eby nie da�o si� go znowu w ka�dej chwili podrzuci� pod furt� klasztoru, w miar� mo�no�ci do innej parafii, jeszcze lepiej na drugi brzeg, a ju� najlepiej extra muros, na Przedmie�cie SaintAntoine, tak, tak b�dzie najlepiej, odstawi wrzeszcz�cego bachora daleko st�d, a� za Bastyli�, gdzie na noc zamykano bramy. Podkasa� sutann�, schwyci� rozwrzeszczany koszyk i pobieg� przez gmatwanin� zau�k�w na rue du Faubourg Saint Antoine, na wsch�d w g�r� Sekwany, za miasto, hen a� do rue de Charonne, i t� ulic� prawie do ko�ca, gdzie niedaleko klasztoru pod wezwaniem Madeleine de Trenelle zna� adres niejakiej madame Gaillard, kt�ra przyjmowa�a na garnuszek dzieci w ka�dym wieku i wszelkiego rodzaju, byle tylko kto� za to p�aci�, i tam odda� ci�gle jeszcze wrzeszcz�cy t�umok, zap�aci� z g�ry za ca�y rok i umkn�� z powrotem do miasta. Przybywszy do klasztoru zrzuci� z siebie ubranie, jakby by�o zbrukane nieczysto�ci�, umy� si� od st�p do g��w i w swojej izdebce w�lizn�� si� do ��ka, gdzie prze�egna� si� wiele razy, d�ugo odmawia� modlitwy, a wreszcie z ulg� zasn�� nieprzespanym snem. Madame Gaillard, jakkolwiek nie dobiega�a jeszcze trzydziestki, �ycie mia�a ju� za sob�. Na zewn�trz wygl�da�a na swoje lata, a zarazem tak, jakby mia�a ich dwa, trzy, sto razy wi�cej, mianowicie jak mumia m�odej dziewczyny; wewn�trznie natomiast by�a od dawna martwa. W dzieci�stwie ojciec zdzieli� j� pogrzebaczem w czo�o, tu� ponad nasad� nosa, i od tej pory utraci�a zmys� powonienia, jak r�wnie� zdolno�� odczuwania ludzkiego ciep�a i ch�odu oraz wszelkich w og�le nami�tno�ci. Tkliwo�� by�a jej odt�d r�wnie obca jak odraza, nie zna�a ani rado�ci, ani rozpaczy. Nie czu�a nic, gdy potem spa�a z m�czyzn�, i nie czu�a nic, gdy rodzi�a dzieci. Nie p�aka�a po tych, kt�re zmar�y, i nie cieszy�a si� tymi, kt�re jej pozosta�y. kiedy m�� j� bija�, nie zas�ania�a si�, i nie dozna�a �adnej ulgi, gdy m�� zmar� w H�telDieu na choler�. Jedyne dwa uczucia, jakich do�wiadcza�a, to leciutkie zamroczenie umys�u, gdy zbli�a�a si� comiesi�czna migrena, i leciutkie rozja�nienie umys�u, gdy migrena ust�powa�a. Poza tym ta obumar�a kobieta nie czu�a nic. Z drugiej strony - albo raczej w�a�nie z powodu tego kompletnego braku uczu� - madame Gaillard mia�a bezlitosny zmys� porz�dku i sprawiedliwo�ci. Nie wyr�nia�a �adnego z powierzonych jej dzieci i �adnego nie krzywdzi�a. Wydawa�a trzy posi�ki dziennie i ani k�sa wi�cej. Przewija�a maluchy trzy razy dziennie i tylko do chwili uko�czenia dw�ch lat. Kt�re p�niej jeszcze robi�o w majtki, dostawa�o wymierzonego bez gniewu klapsa i o jeden posi�ek mniej. R�wn� po�ow� pieni�dzy przeznacza�a na wychowank�w, r�wn� po�ow� zatrzymywa�a dla siebie. W czasach, gdy wszystko by�o tanie, nie pr�bowa�a podwy�sza� swoich dochod�w; ale i w czasach dro�yzny nie dok�ada�a ani solda, nawet gdy sz�o o �ycie. W przeciwnym razie ca�y interes przesta�by si� op�aca�. Potrzebowa�a pieni�dzy. Wyliczy�a wszystko bardzo dok�adnie. Na staro�� chcia�a sobie kupi� rent�, a ponadto mie� jeszcze tyle, by m�c umrze� u siebie w domu, a nie sczezn�� w H�telDieu jak jej m��. Jego �mier� przyj�a oboj�tnie. Ale zgroz� napawa�o j� to publiczne, wsp�lne umieranie razem z setkami obcych ludzi. Chcia�a sobie zafundowa� prywatn� �mier�, i w tym celu musia�a zatrzymywa� dla siebie ca�� mar�� od utrzymania wychowank�w. Zdarza�y si� wprawdzie zimy, kiedy z dw�ch tuzin�w ma�ych pensjonariuszy umiera�o jej troje czy czworo. Ale sta�a pod tym wzgl�dem i tak znacznie lepiej ni� wi�kszo�� innych prywatnych matek zast�pczych i bi�a o par� d�ugo�ci wielkie przytu�ki pa�stwowe albo ko�cielne, gdzie straty wynosi�y nierzadko dziewi�� dziesi�tych stanu wyj�ciowego. Nigdy te� nie brakowa�o uzupe�nie�. Pary� produkowa� rokrocznie ponad dziesi�� tysi�cy znajd, podrzutk�w, b�kart�w i sierot. Mo�na by�o �atwo przebole� uszczerbek. Dla ma�ego Grenouillea zak�ad madame Gaillard by� istnym b�ogos�awie�stwem. Zapewne nigdzie indziej nie zdo�a�by prze�y�. Tu jednak, u tej okaleczonej na duszy kobiety, chowa� si� doskonale. Odznacza� si� mocn� konstytucj�. Kto tak jak on prze�y� urodziny na kupie odpadk�w, nie dawa� si� ju� tak �atwo wysiuda� z �ycia. Ca�ymi dniami m�g� si� �ywi� wodnist� zup�, zadowala� si� najchudszym mlekiem, trawi� bez szkody najbardziej zgni�e jarzyny i zepsute mi�so. W dzieci�stwie przeby� kolejno odr�, czerwonk�, wietrzn� osp�, choler�, upadek z wysoko�ci sze�ciu metr�w do studni i oparzenie piersi wrz�c� wod�. Pozosta�y mu wprawdzie blizny, dzioby i strupy oraz lekko szpotawa noga, wskutek czego utyka�, ale �y�. By� niezniszczalny jak odporna bakteria i niewymagaj�cy jak kleszcz, kt�ry przycupn�� na drzewie i obywa si� zdobyt� przed laty kropelk� krwi. Cia�o jego potrzebowa�o minimalnej ilo�ci jedzenia i ubrania. Jego dusza nie mia�a �adnych potrzeb. Bezpiecze�stwo, troska, czu�o��, mi�o�� - czy jak tam jeszcze nazywa si� to wszystko, czego rzekomo potrzeba dziecku - w przypadku ma�ego Grenouillea by�y ca�kiem zbyteczne, a raczej - tak nam si� przynajmniej zdaje - sta�y si� dla� zbyteczne i on sam to sprawi�, aby w og�le m�c �y�, od pocz�tku. Krzyk, jaki wyda� po przyj�ciu na �wiat, le��c pod blatem do oprawiania ryb, krzyk, kt�rym skierowa� na siebie uwag�, a swoj� matk� na szafot, nie by� bynajmniej instynktownym wo�aniem o wsp�czucie i mi�o��. By� to dobrze wywa�ony, chcia�oby si� niemal rzec dojrza�y krzyk, kt�rym noworodek opowiada� si� przeciwko mi�o�ci, a mimo to za �yciem. W danej sytuacji tak czy inaczej to drugie mo�liwe by�o tylko z wy��czeniem tego pierwszego, i gdyby dziecko domaga�o si� jednego i drugiego, wkr�tce przysz�oby mu zgin�� marnie. Mia�o wprawdzie jeszcze inn� mo�liwo��, mog�o by�o milcze� i obra� najkr�tsz� drog� od urodzin do �mierci, nie zapuszczaj�c si� na manowce �ycia, a w ten spos�b oszcz�dzi�oby �wiatu i sobie mn�stwa nieszcz��. Aby jednak tak skromnie usun�� si� na stron�, trzeba mie� w sobie cho�by minimum wrodzonej �yczliwo�ci, tego za� Grenouille by� pozbawiony. Od pocz�tku by� potworem. Zdecydowa� si� na �ycie z czystej przekory i z czystej z�o�liwo�ci. Oczywi�cie nie podj�� tej decyzji jak cz�owiek doros�y, kt�ry wybiera jedn� z dw�ch mo�liwo�ci odwo�uj�c si� do w�asnego mniejszego lub wi�kszego do�wiadczenia. Ale zdecydowa� si� wegetatywnie, tak jak rzucone ziarno fasoli decyduje, czy ma zakie�kowa�, czy te� raczej da� sobie z tym spok�j. Albo te� jak �w kleszcz na drzewie, kt�ry nie mo�e spodziewa� si� od �ycia nic pr�cz wiecznego zimowania. Ma�y obrzydliwy kleszcz, kt�rego o�owianoszare cia�o zwija si� w kulk�, aby wystawi� si� na �wiat zewn�trzny mo�liwie najmniejsz� powierzchni�; kt�ry opancerza si� sk�r� g�adk� i szczeln�, aby nie straci� nic ze swej substancji, aby nie udzieli� otoczeniu ani odrobiny z siebie. Kleszcz, kt�ry kurczy si� i przybiera niepozorn� posta�, aby nikt go nie zauwa�y� i nie rozdusi�. Samotny kleszcz, przycupni�ty na drzewie, �lepy, g�uchy i niemy, kt�ry tylko wietrzy, latami, z odleg�o�ci wielu mil wietrzy krew chodz�cych po lesie zwierz�t, daleko, o wiele za daleko, by zdo�a� o w�asnych si�ach do nich dotrze�. Kleszcz m�g�by si� pu�ci�. M�g�by si� spu�ci� na ziemi� pod drzewem, m�g�by sze�cioma malusie�kimi n�kami przepe�zn�� par� milimetr�w w t� czy tamt� stron� i zaszy� si� w li�ciach, aby zdechn��. B�g �wiadkiem, �e nikt by po nim nie p�aka�. Ale kleszcz, uparty, wytrzyma�y i obrzydliwy, trwa przycupni�ty, �yje i czeka. Czeka, a� wysoce nieprawdopodobny przypadek dostarczy w pobli�e drzewa krew w postaci jakiego� zwierz�cia. I wtedy dopiero odrzuca sw� pow�ci�gliwo��, spada, wczepia si�, w�widrowuje i wgryza w cudze cia�o... Takim kleszczem by� ma�y Grenouille. �y� opancerzony sam w sobie i czeka� lepszych czas�w. �wiatu nie u�ycza� nic pr�cz swych odchod�w: nigdy u�miechu, krzyku, b�ysku oka, nawet w�asnej woni. Ka�da inna kobieta odtr�ci�aby to potworne dziecko. Ale nie madame Gaillard. Madame Gaillard nie czu�a, �e tego dziecka niczym nie czu�, i nie oczekiwa�a te� od niego �adnych przejaw�w duszy, poniewa� jej w�asna dusza by�a na g�ucho zamkni�ta. Inne dzieci natomiast po�apa�y si� od razu. Od pierwszego ju� dnia nowy wyda� im si� troch� niesamowity. Omija�y skrzynk�, w kt�rej le�a�, i przytula�y si� cia�niej do siebie na pryczach, jak gdyby w pokoju poch�odnia�o. M�odsze krzycza�y czasem w nocy; mia�y wra�enie, �e po izbie idzie lodowaty powiew. Innym �ni�o si�, �e co� wysysa z nich oddech. Pewnego razu starsze zm�wi�y si�, �eby go udusi�. Przykry�y mu twarz szmatami, kocami i s�om�, a na wierzchu po�o�y�y dla ci�aru ceg�y. Kiedy nast�pnego dnia madame Gaillard go odkopa�a, by� przyduszony, zmi�toszony, siny, ale �ywy. Dzieci pr�bowa�y jeszcze par� razy - na pr�no. Na to, �eby go wprost udusi�, za gard�o, w�asnymi r�kami, albo zatka� mu nos czy usta, co by�o pewniejsz� metod�, nie starcza�o im odwagi. Wola�y go nie dotyka�. Brzydzi�y si� go jak t�ustego paj�ka, kt�rego cz�owiek wzdraga si� rozdusi� r�k�. Gdy podr�s�, zrezygnowa�y z morderczych zamach�w. Poj�y wida�, �e jest niezniszczalny. Ale schodzi�y mu z drogi, ucieka�y przed nim, wystrzega�y si� wszelkiego kontaktu fizycznego. Nie czu�y do� nienawi�ci. Nie by�y te� o niego zazdrosne, nie rywalizowa�y z nim. Do takich uczu� w domu madame Gaillard nie by�o najmniejszego powodu. Po prostu przeszkadza�o im, �e istnieje. Nie pachnia� im. Czu�y przed nim strach. Zarazem, obiektywnie rzecz bior�c, ma�y Grenouille nie mia� w sobie nic, co mog�oby wzbudza� strach. Kiedy podr�s�, by� niezbyt du�y, niezbyt silny, wprawdzie brzydki, ale nie a� tak brzydki, by si� ba� jego widoku. Nie by� agresywny, nie by� podst�pny ani chytry, nie zachowywa� si� prowokuj�co. Najch�tniej trzyma� si� na uboczu. Nie pora�a� te� otoczenia inteligencj�. Dopiero w wieku trzech lat zacz�� stawa�, pierwsze s�owo wym�wi� maj�c lat cztery, by�o to s�owo �ryby", kt�re pod wp�ywem jakiego� impulsu wybuch�o w nim jak echo, gdy daleko na ulicy pojawi� si� sprzedawca ryb i zachwala� sw�j towar. Nast�pne s�owa, jakie z siebie wydoby�, to �pelargonia", �chlew, �kapusta" i �Kubawstr�ciuch" - tak zwa� si� pomocnik ogrodnika w pobliskiej fundacji Panien od Krzy�a, kt�ry u madame Gaillard wykonywa� niekiedy grubsze i najgrubsze roboty, a odznacza� si� tym, �e nigdy w �yciu jeszcze si� nie umy�. Z czasownikami, przymiotnikami i sp�jnikami sz�o mu gorzej. Opr�cz �tak" i �nie" - kt�re zreszt� bardzo p�no wym�wi� po raz pierwszy - wydobywa� z siebie tylko rzeczowniki, a w�a�ciwie tylko nazwy konkretnych rzeczy, ro�lin, zwierz�t i ludzi, i to tylko wtedy, gdy w owych rzeczach, ro�linach, zwierz�tach i ludziach przypadkiem co� uderzy�o go w�chowo. Pewnego razu, siedz�c w promieniach marcowego s�o�ca na stosie bukowych polan, kt�re p�ka�y z trzaskiem pod wp�ywem ciep�a, po raz pierwszy wypowiedzia� s�owo �drewno". Setki razy przedtem widzia� drewno, setki razy s�ysza� to s�owo. Rozumia� je te�, bo wszak zim� cz�sto posy�ano go po drewno. Ale �w przedmiot drewno - nie zainteresowa� go dot�d na tyle, by mia� zada� sobie trud nazwania go po imieniu. Zdarzy�o si� to dopiero owego marcowego dnia, gdy siedzia� na stosie polan. Stos u�o�ony by� niczym �awa u po�udniowej �ciany szopy madame Gaillard, pod daszkiem. G�rne warstwy pachnia�y s�odkawo spalenizn�, od spodu zalatywa�o mchem, a �ciana szopy z sosnowych desek wydziela�a na s�o�cu ulotny zapach �ywicy. Grenouille siedzia� z wyci�gni�tymi nogami, oparty o �cian� szopy, zamkn�� oczy i nie porusza� si�. Nic nie widzia�, nic nie s�ysza�, nic nie doznawa�. Wdycha� tylko zapach, kt�ry bi� od stosu drew, wznosi� si� ku g�rze i zatrzymywa� pod daszkiem, nie znajduj�c uj�cia. Grenouille pi� ten zapach, zanurza� si� w nim, ch�on�� wszystkimi porami cia�a, sam stawa� si� drewnem, spoczywa� na stosie szczap jak drewniany pajacyk, jak Pinokio, jak martwy, a� po d�u�szym czasie, mo�e dopiero po up�ywie p� godziny, wydusi� z siebie s�owo �drewno". Wyrzyga� to s�owo, jak gdyby wype�ni� si� drewnem po uszy, jak gdyby podchodzi�o mu ju� do gard�a, jak gdyby mia� brzuch, prze�yk i nos pe�en drewna. I dzi�ki temu przyszed� do siebie, to go uratowa�o, na chwil� przedtem, gdy napieraj�ca obecno�� drewna, gdy zapach drewna grozi� mu ju� uduszeniem. Zebra� si� w sobie, ze�lizn�� ze stosu i odszed� jak gdyby na drewnianych nogach. Jeszcze przez kilka dni zaprz�ta�o go to intensywne prze�ycie zapachowe, a gdy pami�� o nim nap�ywa�a zbyt pot�n� fal�, mamrota� pod nosem �drewno, drewno", tonem zakl�cia. Tak nauczy� si� m�wi�. Najwi�ksze trudno�ci mia� ze s�owami, kt�re nie oznacza�y przedmiot�w maj�cych zapach, a wi�c z poj�ciami abstrakcyjnymi. Nie by� w stanie ich zapami�ta�, myli� je, nawet jako doros�y u�ywa� ich niech�tnie i cz�sto b��dnie: prawo, sumienie, B�g, rado��, odpowiedzialno��, pokora, wdzi�czno�� itd. to, co s�owa te mia�y wyra�a�, by�o i pozosta�o dla� niejasne. Z drugiej strony potoczny j�zyk okaza� si� wkr�tce niewystarczaj�cy wobec ogromnego zasobu poj�� olfaktorycznych, jakie w sobie nagromadzi�. Wkr�tce bowiem umia� rozr�nia� ju� nie zapach drewna jako taki, ale rozmaite gatunki: klon, d�bin�, so�nin�, topol�, grusz�, drewno stare, m�ode, spr�chnia�e, butwiej�ce, omsza�e, ba - nawet poszczeg�lne polana, szczapy i drzazgi, i rozpoznawa� je powonieniem lepiej ni� inni ludzie oczyma. Podobnie by�o z innymi rzeczami. �e �w bia�y p�yn, kt�ry madame Gaillard co rano serwowa�a swoim wychowankom, nazywano po prostu mlekiem, gdy tymczasem wedle odczucia Grenouillea p�yn ten ka�dego ranka pachnia� i smakowa� zupe�nie inaczej, w zale�no�ci od tego, jak� mia� temperatur�, od jakiej pochodzi� krowy, co ta krowa przedtem jad�a, ile �ci�gni�to �mietanki i tak dalej..., �e dym, �e owa mieni�ca si� setk� przer�nych zapach�w, coraz to inna, w ka�dej minucie, ba - w ka�dej sekundzie sk�adaj�ca si� w now� ca�o�� substancja, jak� by� dym, mia�a tylko to jedno miano �dym"..., �e ziemia, krajobraz, powietrze, kt�re z ka�dym krokiem i z ka�dym oddechem wype�nia�y si� inn� woni�, a tym samym zmienia�y swoj� istot�, mia�y by� mimo to okre�lane tylko tymi trzema nieudolnymi s�owami - wszystkie te groteskowe dysproporcje mi�dzy bogactwem �wiata postrzeganego w�chowo a ub�stwem j�zyka kaza�y ma�emu Grenouilleowi zw�tpi� w sens j�zyka w og�le; i godzi� si� go u�ywa� jedynie wtedy, gdy obcowanie z innymi lud�mi bezwzgl�dnie tego wymaga�o. W wieku lat sze�ciu olfaktorycznie mia� ju� spenetrowane ca�e najbli�sze otoczenie. W domu madame Gaillard nie by�o przedmiotu, w p�nocnej cz�ci rue de Charonne nie by�o takiego miejsca, cz�owieka, kamienia, drzewa, krzaku czy p�otu, nie by�o skrawka przestrzeni, kt�rego by nie pozna� w�chem, nie rozpoznawa� i nie zapami�ta� w jego niepowtarzalnej postaci. Uzbiera� dziesi�tki, setki tysi�cy specyficznych zapach�w i w ka�dej chwili m�g� nimi dowolnie rozporz�dza�, tak pewnie i swobodnie, �e nie tylko przypomina� je sobie, gdy znowu je czu�, ale faktycznie je czu�, gdy je sobie przypomina�; ba, wi�cej nawet - umia� je w wyobra�ni zestawia� w nowe kombinacje i w ten spos�b tworzy� w sobie samym zapachy, kt�re w �wiecie rzeczywistym wcale nie istnia�y. Posiada� niejako kolosalne s�ownictwo zapachowe, kt�re opanowa� zupe�nie sam i kt�re pozwala�o mu tworzy� dowolnie wielk� liczb� nowych zda� zapachowych - i to w wieku, kiedy inne dzieci za pomoc� mozolnie wbitych im do g�owy s��wek ledwie wyj�kuj� pierwsze, konwencjonalne zdania, zgo�a niewystarczaj�ce do opisu �wiata. Naj�acniej mo�na by t� jego zdolno�� przyr�wna� do talentu cudownego dziecka, kt�re z melodii i harmonii wyabstrahowa�o alfabet poszczeg�lnych d�wi�k�w i teraz samo komponuje nowe melodie i harmonie - z t� r�nic�, �e alfabet zapach�w jest nier�wnie zasobniejszy i bardziej zr�nicowany ni� alfabet d�wi�k�w, i z t� te� r�nic�, �e tw�rcza aktywno�� cudownego dziecka nazwiskiem Grenouille odbywa�a si� tylko w jego wn�trzu i znana by�a tylko jemu samemu. Na zewn�trz stawa� si� coraz bardziej zamkni�ty. Najch�tniej w��czy� si� sam po p�nocnej cz�ci Przedmie�cia SaintAntoine, po warzywnikach, winnicach, ��kach. Czasem nie wraca� na noc do domu, znika� na ca�e dnie. Nale�yt� kar� wymierzan� kijem przyjmowa� bez oznak b�lu. Areszt domowy, pozbawienie jad�a, przydzielane za kar� prace nie by�y w stanie zmieni� jego zachowania. P�toraroczne ucz�szczanie do szk�ki parafialnej przy Notre Dame de Bon Secours nie przynios�o widomych rezultat�w. Nauczy� si� troch� sylabizowa� i pisa� w�asne nazwisko, poza tym nic. Nauczyciel uwa�a� go za upo�ledzonego umys�owo. Madame Gaillard spostrzeg�a natomiast, �e ma on pewne do�� niezwyk�e, by nie rzec - nadnaturalne zdolno�ci i w�a�ciwo�ci. Tak wi�c na przyk�ad normalny u dzieci l�k przed ciemno�ci� zdawa� si� go zupe�nie nie ima�. W ka�dej chwili mo�na go by�o pos�a� z jakim� poleceniem do piwnicy, gdzie inne dzieci ledwo odwa�a�y si� zapuszcza� z lamp�, albo w ciemn� noc na dw�r do szopy po chrust. I nigdy nie bra� ze sob� �wiat�a, a mimo to doskonale odnajdywa� drog� i przynosi� ��dan� rzecz nie pomyliwszy si�, nie potkn�wszy i niczego nie przewr�ciwszy. Jeszcze osobliwsze wydawa�o si�, �e ma�y Grenouille - tak przynajmniej utrzymywa�a madame Gaillard - przenika wzrokiem papier, tkanin�, drzewo, a nawet murowane �ciany. Wiedzia�, ilu i kt�rzy wychowankowie znajduj� si� w danej chwili w sypialni, cho� nie przekroczy� jej progu. Wiedzia�, �e w kalafiorze siedzi glista, zanim go jeszcze rozkrajano. A raz, kiedy schowa�a pieni�dze tak dobrze, �e sama nie mog�a ich znale�� (nieustannie zmienia�a schowki), bez chwili wahania wskaza� okre�lone miejsce za kominem, i pieni�dze faktycznie tam by�y. Umia� nawet odczytywa� przysz�o��, mianowicie zapowiada� wizyt� jakiej� osoby na d�ugo przed jej przybyciem albo niezawodnie wr�y� nadej�cie burzy, zanim jeszcze na niebie pojawi� si� najmniejszy ob�oczek. �e Grenouille wcale tego wszystkiego nie widzia�, nie widzia� oczyma, lecz tylko umia� zw�szy� coraz ostrzejszym i precyzyjniejszym nosem: glist� w kalafiorze, pieni�dze za belk� komina, ludzi przez �cian� i z odleg�o�ci wielu ulic - na to madame Gaillard nigdy by nie wpad�a, nawet gdyby �w cios pogrzebaczem nie naruszy� swego czasu jej zmys�u powonienia. By�a przekonana, �e ch�opak - upo�ledzony na umy�le czy nie - musi by� jasnowidzem. A poniewa� wiedzia�a, �e tacy ludzie �ci�gaj� nieszcz�cie i �mier�, budzi� w niej lekk� zgroz�. Jeszcze wi�ksz� zgroz�, zgo�a nie do zniesienia, napawa�a j� my�l, �e oto �yje pod jednym dachem z kim�, kto potrafi odgadn��, gdzie znajduj� si� starannie ukryte pieni�dze, i skoro odkry�a t� straszliw� umiej�tno�� Grenouillea, d��y�a do tego, by si� go pozby�, a z�o�y�o si� tak pomy�lnie, �e mniej wi�cej w tym samym czasie - Grenouille mia� wtedy osiem lat - klasztor SaintMerri bez podania powodu wstrzyma� coroczne wyp�aty. Madame Gaillard nie monitowa�a. Dla przyzwoito�ci odczeka�a jeszcze tydzie�, a gdy nale�no�� nie wp�yn�a, wzi�a dziecko za r�k� i uda�a si� z nim do miasta. Na rue de la Mortellerie, niedaleko rzeki, zna�a garbarza nazwiskiem Grimal, kt�ry notorycznie potrzebowa� m�odocianych si� roboczych - nie zwyczajnych terminator�w czy czeladnik�w, ale tanich kulis�w. Z rzemios�em tym mianowicie wi�za�y si� prace - oczyszczanie z mi�sa psuj�cych si� sk�r zwierz�cych, mieszanie truj�cej brzeczki garbarskiej i barwnik�w, usuwanie �r�cych garbnik�w - tak niebezpieczne dla �ycia, �e odpowiedzialny majster w miar� mo�no�ci nigdy nie zatrudnia� przy tych czynno�ciach wykwalifikowanych pomocnik�w, tylko bezrobotn� ho�ot�, w��cz�g� albo w�a�nie bezpa�skie dzieci, o kt�re w razie czego nikt si� nie b�dzie upomina�. Madame Gaillard wiedzia�a, rzecz jasna, �e w garbarni Grimala Grenouille wedle ludzkiej miary nie ma szans prze�ycia. Ale te� nie by�a osob�, kt�rej by ta wiedza sp�dza�a sen z powiek. Spe�ni�a wszak sw�j obowi�zek. Stosunek opieki usta�. Co stanie si� dalej z wychowankiem, to ju� nie jej sprawa. Je�eli da sobie rad�, dobrze, je�eli umrze, drugie dobrze, chodzi tylko o to, aby wszystko odby�o si� legalnie. Tote� kaza�a sobie potwierdzi� na pi�mie przekazanie dziecka, ze swej strony pokwitowa�a przyj�cie pi�tnastu frank�w prowizji i wyruszy�a z powrotem do domu przy rue de Charonne. Nie czu�a najmniejszych wyrzut�w sumienia. Przeciwnie, uwa�a�a, �e post�pi�a nie tylko legalnie, ale i sprawiedliwie, albowiem przetrzymywanie dziecka, za kt�re nikt nie p�aci�, si�� rzeczy by�oby z krzywd� dla pozosta�ych dzieci albo zgo�a z krzywd� dla niej samej, i mog�oby narazi� na szwank przysz�o�� pozosta�ych dzieci albo zgo�a jej w�asn� przysz�o��, to znaczy jej w�asn�, osobn�, prywatn� �mier�, a by�a to jedyna rzecz, jakiej sobie jeszcze w �yciu �yczy�a. Poniewa� w tym miejscu naszej historii opuszczamy madame Gaillard, a p�niej tak�e ju� si� z ni� nie spotkamy, opiszemy pokr�tce koniec jej dni. Madame Gaillard, aczkolwiek wewn�trznie zmar�a ju� w dzieci�stwie, na swoje nieszcz�cie �y�a bardzo, bardzo d�ugo. Anno 1782, jako kobieta blisko siedemdziesi�cioletnia, porzuci�a swoje zaj�cie, zakupi�a, zgodnie z planem, rent�, siedzia�a w domu i czeka�a na �mier�. Ale �mier� nie nadchodzi�a. Zamiast �mierci nadesz�o co�, czego nikt na �wiecie nie m�g� bra� w rachub� i co si� w tym kraju nigdy dot�d nie zdarzy�o, mianowicie rewolucja, to znaczy gwa�towny przewr�t og�u stosunk�w spo�ecznych, moralnych i transcendentalnych. Zrazu rewolucja ta w niczym nie wp�yn�a na osobiste losy madame Gaillard. Potem jednak - madame Gaillard dobiega�a ju� osiemdziesi�tki - okaza�o si�, �e cz�owiek, kt�ry wyp�aca� jej rent�, zmuszony by� emigrowa�, wyw�aszczono go, a jego maj�tek w drodze licytacji przeszed� w r�ce pewnego fabrykanta spodni. Przez czas jaki� wydawa�o si� jeszcze, �e tak�e i ta zmiana nie wp�ynie w spos�b nieodwo�alny na �ycie madame Gaillard, gdy� fabrykant spodni dalej akuratnie wyp�aca� rent�. Ale potem nadszed� dzie�, kiedy nie otrzyma�a pieni�dzy w twardych monetach, tylko w formie ma�ych, zadrukowanych kawa�k�w papieru i to by� pocz�tek jej materialnego ko�ca. Po up�ywie dw�ch lat renta nie wystarcza�a ju� nawet na opa�. Madame Gaillard musia�a sprzeda� dom, za �miesznie ma�� sum�, gdy� naraz musia�o posprzedawa� swoje domy ca�e mn�stwo innych ludzi. I jako r�wnowarto�� znowu otrzyma�a tylko owe papierki, i po dw�ch latach papierki znowu warte by�y tyle co nic, a w roku 1797 - madame Gaillard mia�a w�wczas bez ma�a lat dziewi��dziesi�t - utraci�a ca�y sw�j mozolnie przez lata ciu�any maj�tek i gnie�dzi�a si� w ma�ym umeblowanym pokoiku przy rue des Coquilles. I dopiero wtedy, o dziesi��-dwadzie�cia lat za p�no, nadesz�a �mier� w postaci przewlek�ej choroby nowotworowej, kt�ra schwyci�a madame Gaillard za gard�o i najpierw odebra�a jej apetyt, a potem g�os, tak �e nie mog�a ni s�owem zaprotestowa�, gdy j� zabierano do H�telDieu. Tam umieszczono j� w t