7517
Szczegóły |
Tytuł |
7517 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
7517 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 7517 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
7517 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
LAWRENCE BLOCK
POKORNY W�AMYWACZ
(Prze�o�y�a: Anna Gren)
Zysk i s-ka
2003
Rozdzia� I
Kilka minut po dziewi�tej zarzuci�em na rami� torb� na zakupy z domu towarowego Bloomingdale i wyszed�em z budynku r�wnocze�nie z blondynem o ko�skiej twarzy. M�czyzna wygl�da� jak s�awny model. Ni�s� neseser, kt�rego najwyra�niej rzadko u�ywa�. Mia� na sobie lekki p�aszcz w szkock� krat�, a jego w�osy, nieco d�u�sze ni� moje, by�y starannie przyci�te.
- Znowu si� spotykamy - powiedzia�em. Oczywi�cie by�o to bezczelne k�amstwo. - Kolejny dzie� z g�owy.
Blondyn u�miechn�� si�, tak jakby naprawd� chcia� uwierzy�, �e jeste�my s�siadami, kt�rzy zamieniaj� ze sob� czasem par� s��w.
- Mamy ch�odny wiecz�r - rzuci�.
Przyzna�em mu racj�. Zgodzi�bym si� ch�tnie z ka�d� jego uwag�. Blondyn by� niezwykle elegancki i zmierza� na zach�d w kierunku Sze��dziesi�tej Si�dmej Ulicy. W�a�nie dlatego m�g� mi si� przyda�. Nie mia�em zamiaru zaprzyja�nia� si� z nim ani umawia� na gr� w pi�k� r�czn�. Nie chcia�em zna� nazwiska jego fryzjera i nie zamierza�em prosi� go o przepis na kruche ciasto. Mia�em nadziej�, �e blondyn pomo�e mi przej�� obok portiera.
Portier sta� przed siedmiopi�trowym budynkiem z ceg�y kilkana�cie metr�w dalej. Przez ostatnie p� godziny tkwi� tam bez ruchu niczym pos�g. Obserwowa�em go trzydzie�ci minut w nadziei, �e si� ruszy, ale nie zrobi� tego. Nie pozostawa�o mi wi�c nic innego jak przej�� obok niego. Wbrew pozorom by�o to wykonalne i z pewno�ci� �atwiejsze ni� inne rozwi�zania, kt�re bra�em przedtem pod uwag� - takie jak wej�cie do s�siedniego budynku, skok na drabin� przeciwpo�arow� i wspinanie si� po stalowych kratach piwnicy albo pierwszego pi�tra. Wszystko to by�o mo�liwe, ale co z tego? Najlepsza jest metoda Euklidesa w ca�ej swojej prostocie: najkr�tsza droga do budynku wiedzie przez drzwi frontowe.
Liczy�em na to, �e wysoki blondyn mieszka w budynku. Zamierza�em wej�� z nim do holu, by, kontynuuj�c rozmow�, wsi��� do windy. Wszystko jednak potoczy�o si� inaczej. Po chwili sta�o si� jasne, �e m�czyzna pod��a uparcie w kierunku wschodnim i nie zamierza zboczy� z trasy.
- Skr�cam tutaj - poinformowa�em go. - Mam nadziej�, �e si� panu powiod� interesy w Connecticut.
Musia� si� zdziwi�, poniewa� nie rozmawiali�my o interesach w Connecticut, ale by� mo�e pomy�la�, �e z kim� go pomyli�em. Nie mia�o to zreszt� �adnego znaczenia. Nieznajomy szed� dalej w kierunku Mekki, a ja skr�ci�em w prawo (w stron� Brazylii). Przechodz�c obok portiera, skin��em lekko g�ow�. Nast�pnie u�miechn��em si� do siwej staruszki, kt�ra mia�a wi�cej ni� jeden podbr�dek, i powiedzia�em przymilnie: �Dzie� dobry�. Kiedy jej terier k�apn�� z�bami obok mojej �ydki, cmokn��em cicho i skierowa�em si� w stron� windy.
Wjecha�em na czwarte pi�tro, rozejrza�em si� troch�, potem zszed�em na trzecie. Robi� to prawie zawsze, ale nie umia�bym powiedzie� dlaczego. Wydaje mi si�, �e widzia�em kiedy� scen� z filmu, w kt�rej bohater zachowa� si� w�a�nie w ten spos�b. Musia�o to zrobi� na mnie wra�enie. Schodzenie po schodach jest strat� czasu - szczeg�lnie je�li ma si� do dyspozycji wind� samoobs�ugow�. �atwo dzi�ki temu zapami�ta�, gdzie s� schody - mo�na t� wiedz� wykorzysta� p�niej w sytuacji awaryjnej. Wychodz� jednak z za�o�enia, �e cz�owiek taki jak ja powinien umie� znale�� schody bez biegania po nich.
Mieszkanie numer 311, kt�rego szuka�em, znajdowa�o si� od frontu budynku, na trzecim pi�trze. Sta�em chwil� przed drzwiami, uwa�nie nas�uchuj�c. W ko�cu nacisn��em dzwonek, trzymaj�c na nim palec d�u�sz� chwil�. Potem odczeka�em trzydzie�ci sekund i nacisn��em go znowu.
Wierzcie mi - to nie jest strata czasu. Publiczne instytucje z pi��dziesi�ciu stan�w dostarczaj� �ywno�� tym wszystkim, kt�rzy zaniedbali ten drobny szczeg�. Samo naci�ni�cie nie wystarczy. Par� lat temu zadzwoni�em do drzwi mieszkania uroczej pary o nazwisku Sandoval przy Park Avenue, wciska�em go, a� rozbola� mnie palec, i wyl�dowa�em w wi�zieniu bez przekroczenia pola �start�. Dzwonek nie dzia�a�. Kiedy wszed�em, pa�stwo Sandoval pa�aszowali angielskie bu�eczki w k�ciku kuchennym. W ten spos�b Bernard G. Rhodenbarr wyl�dowa� w ma�ym pokoiku z okratowanymi oknami.
Tym razem dzwonek dzia�a�. Kiedy nacisn��em go po raz drugi i nadal nie by�o reakcji, rozchyli�em sw�j lekki p�aszcz - zesz�oroczny krzyk mody w kolorze oliwkowym bez szkockiej kraty - i wyci�gn��em z kieszeni spodni futera� ze �wi�skiej sk�ry. W �rodku znajdowa�y si� r�nego rodzaju wytrychy i kilka innych u�ytecznych drobiazg�w z niemieckiej stali. Otworzy�em futera�, zapuka�em w drzwi, na szcz�cie, i zabra�em si� do pracy.
Zabawne. Im bardziej luksusowy jest budynek, im bogatsi lokatorzy i czujniejszy portier, tym �atwiej w�ama� si� do mieszkania. Ludzie, kt�rzy mieszkaj� w dzielnicy Hell�s Kitchen, instaluj� p� tuzina zamk�w w klamce i zamek policyjny firmy Segal. Mieszka�cy dom�w czynszowych wychodz� z za�o�enia, �e do ich drzwi b�d� si� dobija� najgorsi degeneraci i osi�ki, dla kt�rych wy�amanie zamka spr�ynowego to pestka, wi�c robi� wszystko, �eby si� zabezpieczy�. Natomiast, je�li budynek samym swoim wygl�dem odstrasza w�amywaczy, wi�kszo�� lokator�w godzi si� na zabezpieczenia zainstalowane przez w�a�ciciela.
W tym przypadku w�a�ciciel budynku zainstalowa� zamek firmy Rabson. To bardzo porz�dne zabezpieczenie, ale potrafi� sobie z nim poradzi�.
Zaj�o mi to oko�o minuty. Minuta mo�e by� d�uga albo kr�tka, wa�na albo bez znaczenia. Ale sze��dziesi�t sekund wydaje si� ci�gn�� w niesko�czono��, kiedy pr�bujesz si� w�ama� do mieszkania obcej osoby i wiesz, �e w ka�dej chwili jaki� w�cibski s�siad mo�e pojawi� si� na korytarzu i za��da� wyja�nie�.
Nikt nie otworzy� s�siednich drzwi i nikt nie wysiad� z windy. Wykorzysta�em swoje wypolerowane narz�dzia z hartowanej stali i zawiasy szcz�kn�y. Kiedy zamek ust�pi�, wypu�ci�em z p�uc powietrze, kt�re trzyma�em przez d�u�sz� chwil�, i wzi��em kolejny oddech. Potem przekr�ci�em delikatnie wytrych i otworzy�em zamek spr�ynowy. Po zamku w klamce by�a to bu�ka z mas�em i kiedy mechanizm si� cofn��, poczu�em dreszcz podniecenia, kt�ry zawsze pojawia si� w takiej sytuacji. Mo�na to por�wna� z jazd� kolejk� w weso�ym miasteczku albo triumfem seksualnym. Sami wybierzcie odpowiednie okre�lenie.
Przekr�ci�em klamk� i ci�kie drzwi otworzy�y si� na p� cala. Czu�em, jak pulsuje mi krew w �y�ach. Nigdy nie wiadomo, co ci� czeka po drugiej stronie. Dlatego to zaj�cie jest takie ekscytuj�ce i jednocze�nie przera�aj�ce. W owej chwili zawsze mam trem�, chocia� otwiera�em zamki setki razy.
Pok�j pogr��ony by� w mroku. Zamkn��em drzwi, przekr�ci�em zamek w klamce, wyj��em z kieszeni latark� w kszta�cie d�ugopisu i rozejrza�em si� dooko�a. �aluzje by�y spuszczone. Dlatego panowa�a tu ca�kowita ciemno��. Pomy�la�em, �e gdybym zapali� �wiat�o, mieszka�cy z s�siedniego budynku nie zauwa�yliby tego. By� mo�e okna mieszkania 311 przy Sze��dziesi�tej Si�dmej Ulicy wychodzi�y na boczn� �cian� s�siedniego budynku.
Kiedy zapali�em �wiat�o, rozb�ys�y �ar�wki w dw�ch lampach sto�owych od Tiffany�ego. Wygl�dem przypomina�y reprodukcje, by�y ca�kiem �adne. Zacz��em chodzi� po pokoju, ch�on�c jego atmosfer�. Zawsze tak robi�.
Pok�j by� mi�y i przestronny. M�g� mie� powierzchni� oko�o pi�tnastu na dwadzie�cia pi�� st�p kwadratowych. Na wypolerowanej, d�bowej pod�odze le�a�y dwa orientalne dywany. Wi�kszy pochodzi� z Chin, a drugi, le��cy w rogu pokoju, wygl�da� jak buchara - przynajmniej tak mi si� wydawa�o. Moja wiedza o takich dywanach pozostawia wiele do �yczenia. Wiem o nich tak ma�o, poniewa� trudno je ukra��.
Najpierw podszed�em do biurka. By�o to dziewi�tnastowieczne d�bowe biurko z �aluzj�. Od razu zwr�ci�em na nie uwag�, poniewa� lubi� tego typu meble. Ponadto mia�em zamiar przeszuka� wszystkie jego szuflady i zakamarki. Takie polecenie otrzyma�em od t�ustego m�czyzny o przebieg�ych oczach. Zamierza�em wykona� zadanie jak najlepiej.
- Stoi tam du�e, stare biurko - powiedzia� grubas o czekoladowych oczach, wpatruj�c si� w punkt nad moim lewym ramieniem. - Chodzi o biurko z �aluzj�.
- M�dra nazwa - powiedzia�em.
M�czyzna nie zwr�ci� uwagi na moje s�owa.
- Zobaczysz je, jak tylko wejdziesz do pokoju. Wielki, stary mebel. W �rodku znajduje si� pude�ko. - R�kami pokaza� mi jego wielko��. - Mniej wi�cej takie. Jak pude�ko na cygara. Mo�e odrobin� wi�ksze lub mniejsze. Zapami�taj, �e przypomina pude�ko na cygara. Ma niebieski kolor.
- Niebieski...
- Jest pokryte niebiesk� sk�r�. Wydaje mi si�, �e to drewno obite sk�r�. Zreszt� - wszystko jedno. Zale�y mi na zawarto�ci.
- Co jest w �rodku?
- To bez znaczenia. - Spojrza�em na niego, zastanawiaj�c si�, kto z nas mia� odegra� rol� Abbotta, a kto... Costella. M�czyzna skrzywi� si�. - Je�li przyniesiesz pude�ko, dostaniesz pi�� tysi�cy dolar�w. To odpowiednie wynagrodzenie za kilka minut pracy. Pude�ko jest zamkni�te. Jego zawarto�ci� si� nie przejmuj.
- Rozumiem.
Grubas przeni�s� wzrok z mojego lewego ramienia na prawe. Przy okazji spojrza� mi pogardliwie w oczy.
- S�dz�, �e nie masz k�opotu z otwieraniem zamk�w.
- Jestem specem.
- Lepiej, �eby� nie otwiera� pude�ka.
- Rozumiem.
- By�oby kiepsko, gdyby� to zrobi�. Po prostu mi je przynie�. Dostaniesz reszt� forsy i wszyscy b�d� zadowoleni.
- Hm... - westchn��em. - Chyba wiem, do czego zmierzasz.
- Co takiego?
- Grozisz mi - powiedzia�em. - To do�� zaskakuj�ce.
Jego oczy rozszerzy�y si�, ale tylko na chwil�.
- Gro�by? Nigdy w �yciu, dzieciaku. Jest wielka r�nica mi�dzy rad� a gro�b�. Nie mia�em zamiaru ci� straszy�.
- A ja nie mam zamiaru otwiera� niebieskiego pude�ka ze sk�ry.
- Pokrytego sk�r�.
- Zgadza si�.
- Ale to bez znaczenia.
- Jasne. Czy m�g�by� dok�adniej okre�li� kolor pude�ka?
- Co takiego?
- Chodzi o ciemnoniebieski, jasnoniebieski, niebieski jak jajo drozda czy b��kit pruski. A mo�e jest to b��kit kobaltowy albo blady b��kit?
- Co za r�nica?
- Nie chcia�bym ukra�� niew�a�ciwego pude�ka.
- O to si� nie martw, dzieciaku.
- Skoro tak m�wisz...
- Po prostu przynie� niebieskie, sk�rzane pude�ko. Ma by� zamkni�te.
- Jasne.
Po tej rozmowie zastanawia�em si� ca�ymi godzinami, czy otworz� pude�ko. Znam siebie do�� dobrze i wiem, �e ka�dy zamek jest dla mnie pokus�. Zakaz otwierania jedynie wzmaga moj� ciekawo��.
Z drugiej strony, nie jestem ju� dzieckiem. Kiedy cz�owiek bawi si� w to, co ja, powinien mie� z biegiem czasu coraz lepsz� intuicj�. Nie mia�em ochoty otwiera� niebieskiego pude�ka, je�li w ten spos�b �ci�gn��bym na siebie nieszcz�cie.
Wiedzia�em, �e zanim podejm� decyzj�, musz� najpierw znale�� pude�ko. W tym celu najpierw nale�a�o otworzy� biurko. Jednak�e zamierza�em si� do tego zabra� troch� p�niej. Na pocz�tek postanowi�em zbada� atmosfer� pokoju.
Niekt�rzy w�amywacze przypominaj� niecierpliwych kochank�w. Chc� zrobi� to jak najszybciej i wyj��. Inni zastanawiaj� si� nad stylem �ycia w�a�cicieli okradanego mieszkania. Ogl�daj� przedmioty i buduj� portret psychologiczny ludzi, kt�rzy tam mieszkaj�. Ja robi� co innego. Kiedy jestem w obcym mieszkaniu, wcielam si� we w�a�ciciela.
Zatem najpierw wyobrazi�em sobie, �e apartament J. Francisa Flaxforda zamienia si� w mieszkanie waszego oddanego Bernarda Grimesa Rhodenbarra. Rozsiad�em si� wygodnie w wielkim ciemnozielonym sk�rzanym fotelu z por�czami, stopy opar�em na otomanie tego samego koloru i wczu�em si� w now� rol�.
Omiot�em wzrokiem stare obrazy olejne w misternych, poz�acanych ramach. By� w�r�d nich pejza� w stylu Turnera, cho� namalowa� go z pewno�ci� mniej uzdolniony artysta. Nad ma�ym kominkiem, w kt�rym nie by�o ani garstki popio�u, wisia�y w owalnych ramach stare portrety m�czyzny i kobiety, kt�rzy mierzyli si� wzrokiem. Czy byli to przodkowie Flaxforda? Raczej nie, ale mo�e chcia�, �eby tak my�leli inni?
Wszystko jedno. Nazwa�em ich w my�lach swoimi przodkami i zacz��em tworzy� nieprawdopodobne historie na ich temat. Wyobrazi�em sobie, �e w kominku p�onie ogie� i ca�y pok�j wype�nia mi�kkie �wiat�o, a ja siedz� w fotelu z kieliszkiem i ksi��k�. By� mo�e u moich st�p le�a�by wielki, stary pies, kt�ry nie szczeka i rusza si� bardzo powoli. W�a�ciwie pasowa�by tu wypchany pies...
Ksi��ki. Obok fotela sta�a lampa z kloszem ustawionym tak, aby wygodnie by�o czyta�. Na �cianie za fotelem wisia�y p�ki z ksi��kami. Sta� tam te� ma�y, obrotowy stojak na ksi��ki. Po drugiej stronie znajdowa� si� niski st� ze srebrn� tack� na papierosy i solidn�, szklan� popielniczk�.
W porz�dku. Jako w�a�ciciel sp�dza�bym wiele czasu przy stole, czytaj�c ksi��ki - oczywi�cie dobr� literatur�, a nie wsp�czesne �miecie. By� mo�e tomiska oprawione w sk�r� sta�y tu tylko na pokaz, a kartki nie by�y nawet rozci�te. Gdybym tu naprawd� mieszka�, wszystko wygl�da�oby inaczej. Trzyma�bym na stole karafk� dobrej brandy. Nie, dwie karafki z szerokim dnem, jedn� z brandy, a drug� z porto. Umie�ci�bym je na miejscu tacki na papierosy. Popielniczk� zostawi�bym na stole. Podoba� mi si� jej rozmiar i kszta�t. By� mo�e zacz��bym pali� fajk�. Fajki zawsze parzy�y mnie w j�zyk, ale pewnie z biegiem lat nauczy�bym si� czerpa� z tego przyjemno��. Siedz�c z nogami wyci�gni�tymi na podn�ku, z ksi��k� w r�ku, si�ga�bym od czasu do czasu po karafk� z brandy albo porto, wpatruj�c si� w ogie� p�on�cy w kominku...
Sp�dzi�em kilka minut, wyobra�aj�c sobie, jak wygl�da�oby moje �ycie, gdybym zamieszka� w apartamencie Flaxforda. Wiem, �e to g�upie i dziecinne zaj�cie. W dodatku straci�em mn�stwo czasu. Ma to jednak swoje dobre strony. W ten spos�b mo�na pozby� si� napi�cia. Kiedy wchodz� do mieszkania obcych ludzi, ogarnia mnie strach. Dzi�ki wyobra�ni zaczynam czu� si� tam jak u siebie w domu, przynajmniej przez kr�tki czas. To pomaga. Nie jestem pewien, czy w�a�nie z tego powodu lubi� snu� fantazje, ale robi� to za ka�dym razem, kiedy w�ami� si� do czyjego� mieszkania.
Nie mog�em straci� wiele czasu. Zerkn��em na zegarek, zanim w�o�y�em r�kawiczki. By�o siedemna�cie po dziewi�tej. U�ywam delikatnych, obcis�ych r�kawiczek gumowych w rodzaju tych, jakimi pos�uguj� si� lekarze. Wycinam w nich otwory, aby d�onie si� nie poci�y. W ten spos�b r�ce pozostaj� wra�liwe na dotyk i mo�na spokojnie pracowa�.
Biurko mia�o dwa zamki. Jeden z nich zamyka� �aluzyjny podno�nik, drugi, zainstalowany w prawej g�rnej szufladzie, zabezpiecza� pozosta�e szuflady. Prawdopodobnie uda�oby mi si� znale�� klucze, wi�kszo�� ludzi bowiem przechowuje je w pobli�u biurka. Doszed�em jednak do wniosku, �e b�dzie szybciej i �atwiej otworzy� zamki za pomoc� moich narz�dzi. Nie istnia� taki zamek w biurku, z kt�rym nie m�g�bym sobie poradzi�.
Tym razem te� by�a to bu�ka z mas�em. Zwin��em �aluzj� i zacz��em si� przygl�da� licznym wn�kom i szufladkom, studiuj�c uwa�nie ka�dy szczeg�. Z jakiego� powodu nasi przodkowie uznali, �e mebel ten nadaje si� idealnie do przechowywania r�nych papier�w i akt. Zawsze mi si� wydawa�o, �e zamiast szuka� swoich rzeczy w przegr�dkach i szufladkach, lepiej trzyma� je w sejfie i po prostu wyci�ga� ze �rodka to, czego si� potrzebuje w danej chwili. Wiele os�b wierzy, �e ka�da rzecz ma swoje miejsce. Tacy ludzie ustawiaj� w garderobie buty wed�ug wysoko�ci i pami�taj�, �eby zmienia� opony samochodowe raz na trzy miesi�ce. Opr�cz tego po�wi�caj� jeden dzie� w tygodniu na obcinanie paznokci.
Ciekawe, co robi� z obci�tymi kawa�kami? Pewnie wk�adaj� je do odpowiedniej przegr�dki w biurku.
W cz�ci biurka pod �aluzj� nie by�o niebieskiego pude�ka ze sk�ry. Z tego, co m�wi� m�j klient z brzuszkiem, wywnioskowa�em, �e pude�ko nie zmie�ci�oby si� w �adnej z przegr�dek i ma�ych szuflad. Otworzy�em wi�c drugi zamek, �eby mie� dost�p do wi�kszych szuflad. Zacz��em od najwy�szej, poniewa� ludzie wk�adaj� tam zazwyczaj swoje najcenniejsze przedmioty. Nie mam poj�cia, dlaczego tak jest, ale to fakt. Przeszuka�em wszystkie szuflady, ale nie znalaz�em pude�ka.
Zaj�o mi to dos�ownie chwil�, ale nic nie usz�o mojej uwagi. Chcia�em jak najszybciej opu�ci� mieszkanie, co jest ca�kiem naturalne w podobnych okoliczno�ciach. Z drugiej strony, wiedzia�em, �e w mieszkaniu mog� si� kry� inne skarby. Wielu ludzi trzyma w domu got�wk�, inni czeki podr�ne, jeszcze inni przechowuj� kolekcj� warto�ciowych monet, bi�uteri� na sprzeda� i wiele innych drobiazg�w, kt�re zmie�ci�yby si� bez trudu w mojej torbie od Bloomingdale�a. Obiecano mi cztery tysi�ce dolar�w po dostarczeniu niebieskiego pude�ka. Tysi�c ju� dosta�em i banknoty szele�ci�y w tylnej kieszeni moich spodni. Ale mia�em ochot� wykorzysta� okazj�. W�a�ciciel mieszkania najwyra�niej nie musia� si� martwi�, za co kupi jedzenie. Wiedzia�em, �e przy odrobinie szcz�cia nape�ni� swoj� torb� cennymi przedmiotami o warto�ci pi�ciu tysi�cy dolar�w. Tyle wydaj� na zakupy przez ca�y rok.
Nie lubi� pracowa� zbyt intensywnie. To bardzo podniecaj�ce, ale stwarza wielkie ryzyko. Je�li w�amiesz si� do jednego mieszkania za du�o, mo�esz za to drogo zap�aci�. Ka�dy w�amywacz czasem wpada, ale wi�zienie zostawia uraz. Od czterech do sze�ciu w�ama� rocznie - to w zupe�no�ci wystarczy. Kilka lat temu uwa�a�em inaczej, ale by�y to czasy, kiedy mia�em wyg�rowane ambicje. Z wiekiem cz�owiek uczy si� wyci�ga� wnioski. Tak to ju� jest.
Pogrzeba�em w szufladach najpierw z jednej, potem z drugiej strony. Znalaz�em papiery, albumy ze zdj�ciami, ksi�gi rachunkowe, p�ki kluczy, kt�re prawdopodobnie do niczego nie pasowa�y, klaser zape�niony do po�owy znaczkami za trzy centy (pami�tacie je?), par� dzieci�cych futrzanych r�kawiczek, cienkie r�kawiczki ze �wi�skiej sk�ry, nauszniki w rodzaju tych, jakie matki kupuj� swoim synkom, wieczny kalendarz z 1949 roku, kt�ry wyda�o Przedsi�biorstwo Marine Trust z Buffolo w stanie Nowy Jork, Bibli� kr�la Jakuba wielko�ci pude�ka do kart, tali� kart Tally-Ho wielko�ci ma�ej Biblii, mn�stwo kopert, w kt�rych prawdopodobnie by�y listy - ale kogo to obchodzi - kupk� uniewa�nionych czek�w z r�nymi datami z ostatnich dwudziestu lat, przewi�zanych wysuszon� gumk�, spinacze do papieru w takiej liczbie, �e mo�na by zrobi� z nich skakank� dla dziecka albo dla doros�ej osoby, poczt�wk� od Watkinsa Glena, pi�ra wieczne, d�ugopisy kulkowe, cienkopisy oraz niezliczon� liczb� po�amanych o��wk�w...
W biurku nie by�o starych monet, got�wki, czek�w podr�nych, obligacji na okaziciela, akcji, pier�cionk�w, zegark�w, oszlifowanych lub nie oszlifowanych kamieni szlachetnych (by� tam natomiast kawa�ek skamienia�ego drewna oklejony z jednej strony filcem, kt�ry m�g� s�u�y� jako przycisk do papieru), z�otych albo srebrnych sztabek, znaczk�w cenniejszych ni� te za trzy centy ani - na Boga - niebieskiego pude�ka.
Do diab�a!
By�em za�amany, ale nie do tego stopnia, �eby zwymiotowa�. Wyprostowa�em si�, odetchn��em par� razy i zacz��em si� zastanawia�, gdzie stary Flaxford trzyma whisky. Od razu jednak przypomnia�em sobie, �e nie pij� podczas pracy. M�j wzrok zatrzyma� si� na tacce z papierosami, ale nie si�gn��em po nie, poniewa� zrezygnowa�em z przykrych na�og�w wiele lat temu. Westchn��em ponownie i postanowi�em jeszcze raz przeszuka� szuflady. Kiedy ma si� do czynienia z tak� kopalni� �mieci, �atwo jest przeoczy� nawet tak du�y przedmiot jak pude�ko na cygara. Spojrza�em na zegarek. By�a za dwadzie�cia trzy dziesi�ta. Zale�a�o mi, �eby wyj�� z mieszkania do dziesi�tej, najp�niej p� do jedenastej. Zamierza�em jeszcze raz pogrzeba� w biurku, a potem, je�li b�dzie to konieczne, poszuka� innych skrytek w du�ym pokoju. Liczy�em si� z tym, �e w najgorszym razie b�d� musia� przeszuka� wszystkie pokoje, niezale�nie od tego, ile ich by�o. A potem - adieu! Dmuchn��em sobie na d�onie, poniewa� zaczyna�y si� poci� w gumowych r�kawiczkach, ale nie poczu�em ulgi. Mia�em w�a�nie westchn�� po raz trzeci, kiedy rozleg� si� zgrzyt klucza w drzwiach. Zamar�em z przera�enia.
W�a�ciciel mieszkania J. Francis Flaxford mia� wr�ci� do domu najwcze�niej o p�nocy.
Poinformowa� mnie o tym cz�owiek, kt�ry twierdzi�, �e niebieskie pude�ko znajduje si� w biurku.
Sta�em twarz� do drzwi, opieraj�c si� biodrem o biurko. S�ucha�em, jak kto� otwiera zamek w klamce, a potem zamek spr�ynowy. Przez chwil� panowa�a zupe�na cisza. Nagle drzwi otworzy�y si� gwa�townie i do mieszkania wpad�o dw�ch m�odych m�czyzn w niebieskich mundurach. Trzymali w r�kach pistolety i mierzyli we mnie.
- Spokojnie - powiedzia�em. - Bez paniki. To tylko ja.
Rozdzia� II
Nie zna�em pierwszego gliniarza. By� bardzo m�ody i najwyra�niej niedawno rozpocz�� prac� w policji. Ale pozna�em jego partnera - siwego brzuchatego m�czyzn�, kt�ry mia� orli nos i wydatne ko�ci policzkowe. Nazywa� si� Ray Kirschmann i pracowa� dla Departamentu Policji Nowego Jorku w czasach, kiedy gliniarze nosili muszkiety. Przy�apa� mnie na gor�cym uczynku kilka lat wcze�niej, ale dogadali�my si�.
- A niech mnie szlag! - powiedzia� Ray, opuszczaj�c pistolet i k�ad�c r�k� na broni m�odego wsp�lnika. - To syn pani Rhodenbarr, Bernard. Od�� spluw�, Loren. Bernie jest d�entelmenem.
Loren wsun�� pistolet do kabury i wypu�ci� z p�uc powietrze, kt�re trzyma� tam dobrych kilka chwil. Nie tylko w�amywacze trz�s� si� ze strachu, wchodz�c do cudzego mieszkania. W dodatku Ray zmusi� swojego partnera, by ten wkroczy� pierwszy.
- Cze��, Ray - powiedzia�em.
- Mi�o ci� zn�w zobaczy�, Bemie. Przedstawiam ci mojego nowego partnera, Lorena Kramera. Loren, to jest Bernie Rhodenbarr.
Przywitali�my si�. Kiedy wyci�gn��em r�k�, Loren zrobi� zdziwion� min�. Spojrza� na moj� d�o� i zacz�� zdejmowa� kajdanki, kt�re mia� przymocowane do paska.
Ray wybuchn�� �miechem.
- O rany - powiedzia�. - Nikt jeszcze nigdy nie za�o�y� Berniemu kajdanek. To nie jest jaki� zwariowany �ul, tylko profesjonalny w�amywacz.
- Rozumiem.
- Zamknij drzwi.
Loren wykona� polecenie, ale nie przekr�ci� zamka. Poczu�em si� spokojniej. Do tej pory nikt z zewn�trz nie zauwa�y�, co si� dzieje w mieszkaniu. Na korytarzu nie pojawili si� s�siedzi. Zamierza�em zrobi� wszystko, �eby sp�dzi� reszt� nocy w swoim przytulnym mieszkanku.
- Nie spodziewa�em si� ciebie, Ray - powiedzia�em uprzejmie. - Cz�sto tu wpadasz?
- A niech mnie szlag! - Ray u�miechn�� si� szeroko. - Robi si� z ciebie niezdara na stare lata. Siedzieli�my w�a�nie w samochodzie, kiedy zadzwoni�a kobieta i powiedzia�a, �e s�yszy dziwne ha�asy. Pewnie wydawa�o ci si�, �e siedzisz cicho jak myszka. Ile masz lat?
- Sko�cz� trzydzie�ci pi�� w kwietniu. Czemu pytasz?
- Jeste� Bykiem? - Loren na to.
- Ja jestem z ko�ca maja, spod znaku Bli�ni�t.
- Moja �ona jest Bykiem. - Wzi�� do r�ki pa�k� i zacz�� uderza� ni� rytmicznie o swoj� d�o�.
- Dlaczego? - spyta�em ponownie. W pokoju zapanowa�o pe�ne napi�cia milczenie. Potem Loren wyja�ni� mi, �e jego �ona jest Bykiem ze wzgl�du na dat� urodzenia. Ja z kolei zacz��em mu t�umaczy�, �e chcia�em wiedzie�, dlaczego Ray spyta� o m�j wiek, Ray za� mia� niewyra�n� min� i chyba by�o mu przykro, �e spowodowa� ca�e to zamieszanie. Loren wygl�da� na faceta, kt�rego bardzo �atwo zbi� z tropu.
- Z biegiem lat stajesz si� coraz wi�ksz� niezdar� - wyja�ni� Ray. - Ha�asujesz i przyci�gasz uwag�. To do ciebie niepodobne.
- Zawsze zachowuj� si� cicho.
- Opr�cz dzisiejszego wieczoru.
- Nie ha�asowa�em. Poza tym dopiero co tu przyszed�em.
- To znaczy?
- Jestem tu zaledwie kilka minut. Mo�e kwadrans. Najwy�ej dwadzie�cia minut. Czy na pewno trafili�cie do w�a�ciwego mieszkania?
- Z�apali�my w�amywacza.
- Racja - przyzna�em. - Ale czy osoba, kt�ra do was zadzwoni�a, poda�a numer mieszkania? Trzysta jedena�cie?
- Nie dostali�my dok�adnego numeru, ale poinformowali nas, �e chodzi o mieszkanie na trzecim pi�trze. Wszystko si� zgadza.
- Ludziom cz�sto myl� si� kierunki. Nie potrafi� odr�ni� prawej strony od lewej.
Ray spojrza� na mnie. Loren uderzy� pa�k� w swoj� d�o� i nagle wypu�ci� j�. Pa�ka przyczepiona by�a do jego paska do�� d�ugim sk�rzanym rzemykiem. Spad�a na pod�og� i odbi�a si� od chi�skiego dywanu. Loren chwyci� j�, a Ray spiorunowa� go wzrokiem.
- Narobili�cie wi�cej ha�asu ni� ja przez ca�y wiecz�r.
- S�uchaj, Bemie...
- Mo�e chodzi�o o mieszkanie pi�tro wy�ej? Kobieta, kt�ra do was zadzwoni�a, jest pewnie Angielk�. W Anglii inaczej liczy si� pi�tra. Nasz parter to u nich pierwsze pi�tro, kiedy zatem m�wi� o trzecim pi�trze, to znaczy, �e maj� na my�li czwarte...
- Jezu...
Spojrza�em na Lorena, a potem na Raya.
- Postrada�e� zmys�y? Chcesz, �ebym ci przeczyta�, jakie prawa przys�uguj� kryminali�cie przy�apanemu na gor�cym uczynku? Co z tob�, Bernie?
- Dopiero tu przyszed�em. Zachowywa�em si� cicho.
- Mo�e kot str�ci� doniczk� w mieszkaniu obok, a my trafili�my tu przypadkowo. Po prostu mieli�my szcz�cie. Ale to niczego nie zmienia, prawda?
- Prawda - przyzna�em, u�miechaj�c si� ponuro. - Szcz�cie wam dopisuje. Mam przy sobie szmal.
- Naprawd�?
- Kup� szmalu.
- Interesuj�ce - zauwa�y� Ray.
- Dostali�cie klucz od portiera?
- Tak. Chcia� nam otworzy�, ale kazali�my mu zosta� na dole.
- Wi�c nikt poza wami nie wie, �e tu jestem.
Policjanci spojrzeli na siebie. R�nili si� jak ogie� i woda.
Ray mia� na sobie znoszony mundur. Ubranie Lorena by�o czyste i porz�dne, jakby dopiero wyci�gn�� je z pralki.
- Racja - przyzna� Ray. - Przynajmniej na razie.
- A wi�c?
- To dla nas dobra okazja. Bardzo dobra. Gdyby�my ci� aresztowali, daliby nam odznaczenia.
- Daj spok�j - powiedzia�em.
- To bardzo prawdopodobne.
- Wciskasz mi kit. To nie by�a wasza inicjatywa. Kto� na mnie doni�s�. Nie dostaniecie odznaczenia.
- Masz racj� - powiedzia� Ray. - Co o tym my�lisz, Loren?
- Hm... - westchn�� Loren i przygryz� doln� warg�, po czym kilkakrotnie uderzy� pa�k� w swoj� d�o�. Pa�ka by�a obdrapana i zniszczona w przeciwie�stwie do jego munduru. Wygl�da�o na to, �e cz�sto wypada�a Lorenowi z r�k i l�dowa�a na czym� twardszym ni� chi�ski dywan.
- Ile masz got�wki, Bernie?
Wiedzia�em, �e nie ma sensu si� targowa�. Zwykle mam przy sobie tysi�c dolar�w w banknotach i tak by�o tym razem. Ale dziesi�� banknot�w studolarowych w tylnej kieszeni moich spodni by�o zaliczk�, kt�r� dosta�em za robot�. Gdybym odda� pieni�dze gliniarzom, wyszed�bym na zero. Ten wiecz�r kosztowa�by mnie pieni�dze za taks�wk� i par� godzin straconego czasu. M�j znajomy o chytrych oczach straci�by tysi�c dolar�w, ale to jego problem. �B�dzie musia� dopisa� je do rachunku�, pomy�la�em.
- Tysi�c dolar�w - powiedzia�em.
Patrzy�em na twarz Raya Kirschmanna. Wygl�da�, jakby mia� ochot� wyci�gn�� ode mnie wi�cej pieni�dzy, ale w ko�cu uzna�, �e m�wi� prawd�. P�aci�em ca�kiem nie�le, nawet je�li mieli podzieli� si� fors� na p�.
- To ca�kiem sporo - o�wiadczy�. - Masz ca�� sum� przy sobie?
Wyj��em pieni�dze i mu je wr�czy�em. Ray obejrza� banknoty. Po jego oczach pozna�em, �e je przeliczy�.
- Zabra�e� co� z mieszkania? Je�li powiemy, �e nikogo tu nie by�o, a potem zadzwoni w�a�ciciel, �eby zg�osi� w�amanie, b�dziemy mieli k�opot.
Wzruszy�em ramionami.
- Mo�ecie powiedzie�, �e zwia�em, zanim przyszli�cie - powiedzia�em. - Ale nie musicie tego robi�. Nie znalaz�em niczego, co warto by ukra��. Dopiero co wszed�em do mieszkania i przeszuka�em biurko.
- Mo�emy go przeszuka� - zaproponowa� Loren. Ray i ja spojrzeli�my na niego znacz�co i Loren obla� si� rumie�cem.
- To by�a tylko propozycja - b�kn��.
Spyta�em, spod jakiego jest znaku zodiaku.
- Jestem Pann� - powiedzia�.
- Panna i Byk. Te znaki pasuj� do siebie.
- To znaki zwi�zane z Ziemi� - wyja�ni� Loren. - Ich wsp�ln� cech� jest stabilno��.
- Tak my�la�em.
- Interesuje si� pan astrologi�?
- Nieszczeg�lnie.
- To bardzo ciekawa dziedzina. Ray jest Strzelcem.
- Jezu Chryste... - westchn�� Ray. Spojrza� jeszcze raz na banknoty, wzruszy� ramionami i wsun�� je do kieszeni. Loren patrzy� na niego wyczekuj�co. Wiedzia�, �e dostanie cz�� pieni�dzy p�niej, a jednak...
Ray zacz�� obgryza� paznokie�.
- Jak si� tu dosta�e�? Wszed�e� po drabince przeciwpo�arowej?
- Wszed�em g��wnym wej�ciem.
- A wi�c portier widzia� ci� na dole? Wspaniali s� ci portierzy, nie ma co.
- To du�y budynek.
- Bez przesady. W ka�dym razie wygl�d ci� nie zdradzi�. Ubra�e� si� jak typowy mieszkaniec wschodniej cz�ci miasta.
Mieszkam we wschodniej cz�ci miasta i zwykle nosz� d�insy.
- Pewnie mia�e� przy sobie teczk�, mam racj�?
- Niezupe�nie. - Wskaza�em na torb� od Bloomingdale�a. - Wszed�em z tym.
- Jeszcze lepiej. Wobec tego zabieraj swoj� torb� i zmykaj st�d. Chwileczk�... - Ray zmarszczy� brwi. - My wyjdziemy najpierw. Tak b�dzie lepiej. W przeciwnym razie b�dziemy musieli t�umaczy�, dlaczego sp�dzili�my tu tyle czasu i tak dalej... Niech ci� nic tu nie kusi, kiedy nas nie b�dzie.
- Nie ma tu nic, co warto by zabra�.
- Chc�, �eby� da� mi s�owo.
Mia�em ochot� wybuchn�� �miechem, ale powstrzyma�em si�.
- Obiecuj� - powiedzia�em uroczy�cie.
- Daj nam trzy minuty i potem wyjd�. Mam nadziej�, �e nie zabawisz tu d�u�ej.
- Jasne, �e nie.
- Dobra. - Ray odwr�ci� si� i ruszy� w kierunku drzwi. W tym momencie Loren Kramer powiedzia�, �e musi i�� do �azienki.
- O rany - j�kn�� Ray.
- Wiesz, gdzie jest �azienka? - zwr�ci� si� do mnie Loren.
- Przeszukaj mnie - powiedzia�em i doda�em szybko: - To tylko �art.
- Co takiego?
- Nie opuszcza�em tego pokoju - wyja�ni�em. - Kibel musi by� gdzie� tam.
Loren ruszy� na poszukiwanie �azienki, a Ray sta� obok mnie, kiwaj�c g�ow�. Spyta�em go, jak d�ugo pracuje z Lorenem.
- Zbyt d�ugo - powiedzia�.
- Wiem, co masz na my�li.
- To dobry dzieciak.
- Jest ca�kiem sympatyczny.
- Ale g�upi jak but. To ci�g�e gadanie o astrologii doprowadza mnie do sza�u. To jedna wielka bzdura, nie s�dzisz?
- By� mo�e.
- Mog� si� myli�, ale co z tego? Kogo obchodzi, �e jego �ona jest Bykiem? Przyznaj�, to niez�a dupa. Cholera, ten kretyn naprawd� zamierza� ci� przeszuka�. To kompletny bezm�zgowiec.
- Zauwa�y�em.
- Na szcz�cie potrafi by� rozs�dny. Jaki� czas temu przydzielili mi tego ��todzioba i nic nie mog�em na to poradzi�. Dzi�ki Bogu sam p�aci za kaw�. Jest �asy na fors�.
- Dzi�ki Bogu.
- Te� tak uwa�am. Lubi fors�, ale �ona wydaje ca�� jego pensj� w ci�gu jednego dnia. Jak my�lisz, czy to dlatego, �e jest Bykiem?
- Musisz spyta� Lorena.
- Pewnie by mi to wyja�ni�. Mo�na znie�� g�upot� drugiego cz�owieka, pod warunkiem, �e ma resztki zdrowego rozs�dku. Mam nadziej�, �e Loren nie zabije si� t� pa�k�. Mam przeczucie, �e z�amie sobie za kt�rym� razem nog� w kolanie... Bernie? Zdejmij r�kawiczki.
- Co?
- Gumowe r�kawiczki. Chyba nie chcesz paradowa� w nich po ulicy.
- Och... - westchn��em i �ci�gn��em r�kawiczki. Gdzie� w g��bi mieszkania Loren kaszln��, a potem rozleg� si� huk, jakby w co� uderzy�. Wsadzi�em r�kawiczki do kieszeni.
- W�amywacz musi dba� o ka�dy szczeg� - powiedzia� Ray. - Jezu, chcia�bym mie� cz�ciej do czynienia z takimi facetami jak ty. Nawet gdyby�my musieli wsadzi� ci� do paki, i tak by�aby to mi�a robota. Gdyby portier zw�szy�, co si� dzieje, nie mogliby�my doj�� do porozumienia. Najwa�niejsze jest to, �e mam do czynienia z profesjonalist�.
Rozleg� si� d�wi�k spuszczanej wody. Mia�em ochot� zerkn�� na zegarek, ale co� mnie powstrzyma�o.
- Wtedy przynajmniej mo�na si� czu� bezpiecznie - m�wi� dalej Ray. - Wiesz, co mam na my�li? Dzisiaj, kiedy otwierali�my te drzwi, nie mia�em poj�cia, co zastaniemy po drugiej stronie.
- Znam to uczucie - zapewni�em go i si�gn��em po torb�. Nagle Ray spojrza� w k�t pokoju i wyraz jego twarzy zmieni� si� gwa�townie. Odwr�ci�em si� i zobaczy�em Lorena. Wpatrywa� si� w nas z szeroko otwartymi ustami. By� blady jak trup.
- Tam... w... pokoju - wykrztusi�. Potem z jego ust pop�yn�� nieprzerwany potok s��w. - Wyszed�em z toalety i przez pomy�k� zajrza�em do sypialni. Zobaczy�em faceta. Jest martwy. Ma zmia�d�on� czaszk�. Le�y w ka�u�y �wie�ej krwi. Jest jeszcze ciep�y. Nigdy czego� takiego nie widzia�em. Jezu! Nie mo�na ufa� facetowi spod znaku Bli�ni�t. Tacy ludzie k�ami�. O Bo�e...
Loren run�� jak d�ugi na buchar�.
Ray i ja wymienili�my spojrzenia.
I to ma by� profesjonalizm? Obaj mieli�my kompletny zam�t w g�owach. Ray sta� w miejscu z przera�on� min�. Nie si�gn�� po pistolet ani nie podszed� do mnie. Sta�, jakby go zamurowa�o. Ja natomiast zachowa�em si� niezbyt elegancko. Nie przypuszcza�em, �e sta� mnie na co� takiego. Ray pewnie te� nie.
Rzuci�em si� na niego. Kirschmann wpatrywa� si� we mnie szeroko otwartymi oczyma, zbyt zaskoczony, �eby zareagowa�. Nasze cia�a zderzy�y si�, ale nie widzia�em, jak Ray run�� na pod�og�, poniewa� wzi��em nogi za pas. Wyskoczy�em na korytarz i pop�dzi�em w kierunku schod�w. Zbieg�em po nich jak szalony i znalaz�em si� dwa pi�tra ni�ej - na parterze.
Portier, uprzejmy jak zwykle, otworzy� przede mn� drzwi.
- Policzymy si� w �wi�ta Bo�ego Narodzenia! - zawo�a�em i pomkn��em przed siebie, nie czekaj�c na odpowied�.
Rozdzia� III
Na szcz�cie na ulicy by�o pusto, inaczej na pewno stratowa�bym kilka os�b. Pok�usowa�em do rogu i, dysz�c ci�ko, dotar�em do Drugiej Alei. Powoli uspokaja�em si� i zacz��em znowu my�le� logicznie. Nikt mnie nie goni�, wi�c zwolni�em kroku. W Nowym Jorku cz�owiek, kt�ry biegnie ulic�, wzbudza podejrzenie w�r�d przechodni�w. Rozumiem, �e mo�na tak reagowa�, ale nie lubi�, kiedy kto� si� na mnie gapi.
Przeszed�em dwie przecznice, a potem wyci�gn��em r�k� i zatrzyma�em taks�wk� jad�c� na po�udnie miasta. Poda�em adres taks�wkarzowi. Ten wykona� kilka zakr�t�w i skierowa� si� na p�noc. Jednak�e po chwili zmieni�em zdanie. Moje mieszkanie znajduje si� na szczycie stosunkowo nowego budynku na rogu West Endu i Siedemdziesi�tej Pierwszej Ulicy. W bezchmurny dzie� (takie dni bywaj� czasem) wida� z okien prawie ca�y �wiat - czyli wie�e World Trade Center i cz�� New Jersey. To idealne miejsce dla tych, kt�rzy chc� odpocz�� od zgie�ku centrum. Dlatego poda�em sw�j adres kierowcy.
Wiedzia�em jednak, �e Ray Kirschmann i jego ludzie b�d� mnie tam szuka�. Wystarczy�o, �eby zerkn�li do ksi��ki telefonicznej.
Wcisn��em si� g��biej w fotel i poklepa�em kiesze� na lewej piersi w poszukiwaniu papieros�w, kt�re wyj��em stamt�d kilka lat wcze�niej. Gdybym mieszka� w apartamencie na Wschodniej Sze��dziesi�tej Si�dmej Ulicy, siedzia�bym teraz w zielonym, sk�rzanym fotelu i strzepywa� tyto� z fajki do szklanej popielniczki. Na razie jednak nie zapowiada�o si� na to. �Bernard, rozlu�nij si�. Pomy�l!�
Musia�em zastanowi� si� nad paroma rzeczami. Na przyk�ad, kto zainwestowa� tysi�c dolar�w, �eby wci�gn�� mnie w afer� zwi�zan� z morderstwem, i dlaczego gruby jegomo�� potraktowa� mnie jak durnia? Nie mia�em czasu na d�ugie rozmy�lania. Na razie dopisywa�o mi szcz�cie. Jeden policjant zemdla� w mojej obecno�ci, a drugi nie by� w stanie zareagowa�, kiedy si� na niego rzuci�em. Dzi�ki temu zyska�em troch� czasu, ale by�o to nie wi�cej ni� kilka minut. Wiedzia�em, �e musz� gdzie� si� ukry�. Uda�o mi si� na moment odwr�ci� uwag� ps�w my�liwskich i chcia�em dotrze� bezpiecznie do swojej nory, zanim zw�sz�, gdzie jestem. (Nie przestraszy� mnie fakt, �e zacz��em stosowa� w my�li terminologi� zwi�zan� z polowaniem na lisy). Spr�bowa�em si� skupi�. Nie mog�em jecha� do swojego mieszkania. Wiedzia�em, �e za godzin� b�dzie tam pe�no glin. Potrzebowa�em bezpiecznego schronienia w czterech �cianach z sufitem i pod�og� bez dziur. Chodzi�o o miejsce, kt�re nie mia�o ze mn� nic wsp�lnego i gdzie nikt nie m�g�by mnie znale��. Mieszkanie, kt�rego szuka�em, musia�o by� w Nowym Jorku. Gdybym pr�bowa� wyjecha� z miasta, na pewno by mnie wytropili.
Doszed�em do wniosku, �e najlepiej by�oby skorzysta� z mieszkania przyjaciela.
Taks�wka jecha�a na pomoc, a ja w tym czasie przegl�da�em w my�lach list� przyjaci� i znajomych. Doszed�em do wniosku, �e nie ma ani jednej osoby, do kt�rej m�g�bym wpa�� bez uprzedzenia. M�j problem polega na tym, �e zawsze trzyma�em si� z daleka od z�ego towarzystwa. Kiedy nie jestem w wi�zieniu (staram si�, �eby takie okresy trwa�y jak najd�u�ej), nigdy nie zawieram znajomo�ci z innymi w�amywaczami, bandytami, hochsztaplerami, naci�gaczami, drobnymi z�odziejaszkami i oszustami. Kiedy cz�owiek siedzi zamkni�ty w celi, nie ma wyboru, ale poza wi�zieniem nawi�zuj� znajomo�ci z lud�mi, kt�rzy nawet je�li nie s� w stu procentach uczciwi, to przynajmniej nie zeszli na drog� przest�pcz�. Moi weseli towarzysze mog� zw�dzi� sprz�t swojemu szefowi, odliczy� sobie du�� sum� od podatku, wrzuci� do pieca mandaty i nagina� r�ne przepisy, prawie je �ami�c. Ale, z tego, co wiem, �aden z nich nie jest kryminalist�. Moi znajomi te� nie nazwaliby mnie w ten spos�b.
Nie powinno wi�c was dziwi�, �e nie mam przyjaci�. Nigdy nie m�wi� prawdy ludziom, kt�rych znam, dlatego nie ma mi�dzy nami prawdziwej blisko�ci. Mam znajomych, z kt�rymi gram w szachy, i koleg�w, z kt�rymi umawiam si� na pokera. S� te� tacy, z kt�rymi tocz� walki albo gram w bile. Mam przyjaci�ki, kt�re zabieram czasem na obiad, do teatru albo na koncert. S� w�r�d nich takie, z kt�rymi czasami id� do ��ka. Ale od dawna nie pojawi� si� w moim �yciu m�czyzna, kt�rego m�g�bym nazwa� prawdziwym przyjacielem. Moje znajomo�ci z kobietami r�wnie� s� tylko przelotne. W�amywacz w dzisiejszych czasach skazany jest na samotno��.
Rzadko ubolewam nad swoim trybem �ycia. Bywa, �e zdarza si� gorsza noc, kiedy mam do�� samego siebie, i �a�uj� wtedy, �e nie mam kogo� bliskiego, do kogo m�g�bym zadzwoni� o trzeciej nad ranem. Jednym s�owem, nie by�o osoby, u kt�rej m�g�bym znale�� schronienie. A nawet gdyby kto� taki istnia�, nic by to nie pomog�o. Gdybym schroni� si� u przyjaciela albo kochanki, policja puka�aby do ich drzwi godzin� po moim przyj�ciu.
By�em w tarapatach.
- Mam tu skr�ci�?
G�os taks�wkarza wyrwa� mnie z zadumy. Samoch�d zatrzyma� si�. Kierowca odwr�ci� g�ow� i mru��c oczy, patrzy� na mnie przez szyb�, kt�ra mia�a chroni� przed bandytami.
- Jeste�my na rogu Siedemdziesi�tej Pierwszej i West Endu - powiedzia�. - Mam si� zatrzyma� po przeciwnej strome?
Ja te� zamruga�em, postawi�em ko�nierz p�aszcza i wcisn��em si� w fotel jak przera�ony ��w.
- Panie - zacz�� taks�wkarz, sil�c si� na cierpliwo��. - Mam przejecha� na drug� stron� czy jak?
- Tak - potwierdzi�em.
- Chce pan, �ebym si� tam zatrzyma�?
- Tak, w�a�nie o to mi chodzi.
Taks�wkarz poczeka�, a� ulica b�dzie wolna, po czym skr�ci�. Jad�c pod pr�d, �ama� przepisy. Zahamowa� p�ynnie przed budynkiem, w kt�rym mieszka�em. Zacz��em si� kr�ci�, szele�ci� ubraniem i szuka� pieni�dzy, wszystko po to, �eby op�ni� moment, kiedy b�d� musia� wysi���.
Nie odnios�o to �adnego skutku.
Taks�wkarz wyci�gn�� r�k� i wy��czy� licznik.
- Chwileczk� - zaprotestowa�em. - Prosz� mnie zawie�� do centrum.
R�ka kierowcy zadr�a�a nad licznikiem jak g��wka kolibra. Cofn�� j�, a potem odwr�ci� si� i spojrza� na mnie z niech�ci�.
- Do centrum?
- Tak.
- Nie podoba si� panu tutaj?
- To miejsce wygl�da�o kiedy� inaczej.
Taks�wkarz zrobi� typow� min� nowojorczyka, kt�ry w�a�nie u�wiadomi� sobie, �e ma do czynienia z wariatem.
- Z pewno�ci� - b�kn��.
- Wszystko si� zmieni�o - powiedzia�em zuchwale. - Ta dzielnica schodzi na psy.
- Jezu - j�kn��, ruszaj�c. Jego g�os by� teraz spokojny. - To pestka w por�wnaniu z moj� dzielnic�. Mieszkam w Bronksie. Nie wiem, czy by� pan tam kiedy�. To prawdziwe piek�o, wiem, o czym m�wi�...
I zacz�� opowiada� o swojej piekielnej dzielnicy. Jechali�my zachodnim skrajem Manhattanu. Na szcz�cie jego monolog by� ca�kowicie przewidywalny. Nie musia�em go s�ucha�. Siedzia�em, pogr��ony w my�lach, pomrukuj�c i wykrzykuj�c od czasu do czasu: �och� i �ach�.
Wci�� my�la�em o swoich znajomych: frajerach, kt�rych ogrywa�em zawsze w szachy, i oszustach karcianych, kt�rzy ogrywali mnie w pokera. Byli w�r�d nich entuzja�ci sportu i kumple do picia. Przypomnia�em sobie niepokoj�co kr�tk� list� m�odych dam, z kt�rymi utrzymywa�em ostatnio przelotn� znajomo��.
Rodney Hart.
Rodney Hart!
Z chwil� gdy przypomnia�em sobie jego nazwisko, w moim umy�le zaiskrzy�o. Wysoki, szczup�y facet, z wyrazistymi, wysoko uniesionymi brwiami i d�ugim nosem. Kiedy mia� w kartach co� lepszego ni� dwie pary, jego nozdrza lekko dr�a�y. Pozna�em go podczas gry w pokera jakie� p�tora roku wcze�niej. Od tamtej pory spotka�em Rodneya jeszcze dwa razy. Wpadli�my na siebie przypadkowo w barze w Village i gaw�dzili�my przy piwie. Za drugim razem widzia�em go w awangardowej sztuce, w kt�rej zagra� rol� drugoplanow�. Po zako�czeniu przedstawienia wszed�em za kulisy z m�od� kobiet�, na kt�rej chcia�em zrobi� wra�enie (nic z tego nie wysz�o).
Stary, poczciwy Rodney Hart!
Mo�ecie spyta�: co by�o takiego wspania�ego w tym cz�owieku? Po pierwsze, wiedzia�em, �e mieszka sam. A co wa�niejsze, nie by�o go w domu i mia� wr�ci� do miasta za par� miesi�cy. Tydzie� wcze�niej og�osi� podczas partii pokera, �e wyje�d�a i przez jaki� czas nie b�dzie nam towarzyszy� w grze. Zwi�za� si� z teatrem w�drownym, kt�ry mia� przemierzy� Stany wzd�u� i wszerz ze sztuk� Dwa, je�li od morza, krzewi�c kultur� Broadwayu na prowincji. Poinformowa� nas te�, �e nie ma zamiaru wynaj�� swojego mieszkania.
- Nie warto - powiedzia�. - Mieszkam tam od lat i p�ac� dziewi��dziesi�t dolar�w miesi�cznie. W�a�ciciel nie podnosi czynszu, chocia� ma do tego prawo. Wynajmuje mieszkania aktorom. Lubi ich. Nie do wiary, co? Uwielbia artyst�w w makija�u. Wol� zap�aci� dziewi��dziesi�t dolc�w, ni� wpu�ci� jakiego� sukinsyna, kt�ry b�dzie u�ywa� mojego kibla i spa� na moim ��ku.
Ha!
Rodney na pewno by si� zdziwi�, gdyby wiedzia�, �e Bernard Rhodenbarr b�dzie wkr�tce korzysta� z jego �azienki i tarza� si� w jego perkalowej po�cieli. Nie mia�em zamiaru p�aci� mu dziewi��dziesi�ciu dolar�w za t� przys�ug�.
Tylko gdzie on, u diab�a, mieszka�?
Z tego, co pami�ta�em, mia� mieszkanie gdzie� w Village, ale nie zamierza�em dzieli� si� t� informacj� z taks�wkarzem. Doszed�em do wniosku, �e na pewno mnie zapami�ta. Gdyby w gazetach pojawi�y si� moje zdj�cia, kierowca m�g�by po raz pierwszy w �yciu wykaza� si� umiej�tno�ci� logicznego my�lenia.
- Chcia�bym tu wysi��� - powiedzia�em.
- Tu?
Byli�my gdzie� na Pi�tej Alei, kilka przecznic od placu Sheridana.
- Prosz� si� zatrzyma�.
- Pan jest szefem - b�kn�� taks�wkarz. W ten spos�b wyrazi� uprzejmie ca�� pogard�, jak� do mnie czu�. Wyci�gn��em portfel i da�em mu pieni�dze razem z napiwkiem, kt�ry z pewno�ci� nie poprawi� mu humoru. Zacz��em �a�owa�, �e straci�em tysi�c dolar�w, przekupuj�c Raya i Lorena. Nie by�a to najlepsza inwestycja. Gdybym mia� teraz ten tysi�c, czu�bym si� pewniej. Tymczasem po uregulowaniu rachunku z taks�wkarzem zosta�o mi siedemdziesi�t dolar�w i troch� drobnych. By�em prawie pewien, �e Rod nie zostawi� w domu worka z pieni�dzmi.
Wci�� nie wiedzia�em, gdzie mieszka� m�j znajomy.
Znalaz�em odpowied� w ksi��ce telefonicznej. Kartkuj�c j�, b�ogos�awi�em fakt, �e Rod jest aktorem. Wi�kszo�� moich znajomych ma zastrze�one numery, ale aktorzy nale�� do innego gatunku ludzi. Nigdy nie zostawiaj� swojego numeru na drzwiach toalety (by� mo�e s� wyj�tki). Oczywi�cie trafi�em na numer starego poczciwego Roda. Hart to bardzo popularne nazwisko, ale imi� Rodney jest rzadko spotykane. Dzi�ki Bogu, od razu znalaz�em upragnion� informacj�. Mieszka� przy ulicy Bethune w samym �rodku West Village. By�a to cicha uliczka, kt�r� je�dzi niewiele samochod�w. Tury�ci nigdy nie trafiaj� w takie miejsca. Mia�em prawdziwe szcz�cie.
W ksi��ce widnia� nie tylko jego adres, ale i telefon. Po�wi�ci�em dziesi�� cent�w i wykr�ci�em numer Roda. (Zwykle sprawdzam, czy w�a�ciciel jest w domu, zanim w�ami� si� do jego mieszkania). Gdybym nie mia� obsesji na tym punkcie, od�o�y�bym s�uchawk� po si�dmym sygnale. Ale postanowi�em, tak jak zwykle, doczeka� do dwunastego. Niestety, po si�dmym dzwonku w s�uchawce rozleg� si� g�os. Poczu�em, jak �o��dek podchodzi mi do gard�a.
- Siedem, cztery, jeden, dziewi�� - powiedzia�a kobieta, a ja mog�em znowu prze�kn�� �lin� i rozlu�ni� si�. Aktorzy umieszczaj� swoje numery w ksi��ce telefonicznej. Niekt�rzy z nich maj� sekretarki, u kt�rych mo�na zostawia� wiadomo�ci. Kobieta, kt�rej g�os us�ysza�em w s�uchawce, by�a w�a�nie tak� osob�. Wymieni�a cztery ostatnie cyfry numeru Rodneya. Chrz�kn��em i spyta�em, kiedy m�j znajomy wr�ci do miasta. Sekretarka poinformowa�a mnie s�odkim g�osem, �e Rodney b�dzie wyst�powa� przez nast�pne pi�tna�cie tygodni, a obecnie przebywa w St. Louis. Spyta�a, czy zechcia�bym zapisa� numer jego hotelu. Grzecznie odm�wi�em. Zdecydowa�em, �e nie zostawi� �artobliwej wiadomo�ci dla Roda, chocia� mia�em na to ochot�, i odwiesi�em s�uchawk�.
Znalaz�em w ko�cu ulic� Bethune, chocia� zabra�o mi to troch� czasu. Zacz��em i�� w kierunku zachodnim, a� stan��em przed budynkiem, w kt�rym mieszka� Rod. By�o to kilkana�cie metr�w od ulicy Waszyngtona. W tej dzielnicy po�ow� dom�w stanowi�y budynki mieszkalne z br�zowej ceg�y, a drug� po�ow� - magazyny. Kamienica, kt�rej szuka�em, mia�a pi�� pi�ter. By� to lichy dom z br�zowego kamienia i r�ni� si� od s�siednich budynk�w jedynie numerem. Sta�em chwil� przed domem, sprawdzaj�c, czy kto� zwraca na mnie uwag�, po czym w�lizn��em si� do sieni. Przyjrza�em si� przyciskom na �cianie, szukaj�c nazwisk s�awnych aktor�w. Stwierdzi�em, �e w budynku nie mieszka Helen Hayes ani pa�stwo Lunt, ale odnalaz�em plakietk� z napisem R. Hart i informacj�, �e aktor zajmuje mieszkanie 5-R. W domu by�o pi�� pi�ter i na ka�dym dwa mieszkania. Oznacza�o to, �e m�j znajomy wynajmowa� apartament na samej g�rze w tylnej cz�ci kamienicy. Idealna kryj�wka.
Poniewa� trudno zrezygnowa� ze starych nawyk�w, przycisn��em dzwonek domofonu i trzyma�em na nim palec d�u�sz� chwil�, czekaj�c na reakcj� domownika. Na szcz�cie nikt nie otworzy� drzwi. Potem przysz�o mi do g�owy, �eby nacisn�� inne dzwonki. Tak zwykle robi� podczas pracy. Ludzie zwykle otwieraj� od razu, a je�li nawet wyjrz� potem na korytarz, �eby sprawdzi�, kto wszed�, wystarczy u�miechn�� si� przepraszaj�co i powiedzie�: �Zapomnia�em klucza�. To niezawodny spos�b. Niestety, Rod mieszka� na samej g�rze. Oznacza�o to, �e b�d� musia� przej�� przez wszystkie pi�tra i ka�dy, kto mnie zobaczy, rozpozna z pewno�ci� moj� twarz ze zdj�� w gazetach. By�bym w�wczas uwi�ziony na g�rze, mo�e nawet na zawsze...
Stwierdzi�em, �e nie warto ryzykowa�, nawet je�li niebezpiecze�stwo by�o ma�e. Zw�aszcza �e otworzenie drzwi prowadz�cych na klatk� schodow� zaj�o mi dok�adnie pi�tna�cie sekund. Wystarczy� silniejszy podmuch wiatru, a drzwi same si� otwiera�y.
Wbieg�em p�dem po schodach na czwarte pi�tro, wzi��em g��boki oddech i zaczeka�em, a� moje serce si� uspokoi. Na drzwiach Roda widnia� napis 5-R. Stan��em i zacz��em nas�uchiwa�. W g��bi korytarza widnia�y drzwi mieszkania 5-F. Wewn�trz panowa�a ciemno��. Zapuka�em do mieszkania Roda, odczeka�em chwil� i ponownie zastuka�em. Potem wyj��em narz�dzia.
Rod mia� trzy zamki w drzwiach. Wygl�da�o na to, �e jaki� amator mocowa� si� kiedy� z jednym z nich, pr�buj�c podwa�y� go d�utem czy �rubokr�tem. Ale nic z tego nie wysz�o. W drzwiach zamontowano zamek cylindryczny typu Medeco, zamek policyjny ze stalow� zasuw�, kt�ry blokuje drzwi od wewn�trz, i tani� zasuwk�, kt�r� za�o�ono na pokaz. Zaj��em si� najpierw zasuwk�, a potem zamkiem Segala. To dobre zabezpieczenie przed �punami, kt�rzy kopi� w drzwi. Nie�atwo otworzy� taki zamek, ale poradzi�em sobie, dzi�ki narz�dziom i swojej intuicji. Mechanizm drgn��, stalowa zasuwa odblokowa�a drzwi, a ja mog�em spokojnie popracowa� nad zamkiem Medeco.
Powszechnie uwa�a si�, �e tego typu zabezpieczenie jest w stu procentach bezpieczne. To k�amstwo, w rzeczywisto�ci nie ma nic takiego jak idealnie bezpieczny zamek. Mo�na uzna�, �e takie stwierdzenie jest wyolbrzymion� prawd�. Trudno�� polega na tym, �e trzeba wykona� dwie czynno�ci naraz. Przypomina to prac� specjalisty, kt�ry odcyfrowuje depesze. Przypu��my, �e dostaje on d