3192

Szczegóły
Tytuł 3192
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3192 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3192 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3192 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Mayer Alan Brenner Zakl�cie katastrofy (Przek�ad Cezary Fr�c) Dla Sandy Rozdzia� l MAKS W DRODZE Karczma mie�ci�a si� w naturalnym wy��obieniu w skale. Za dach robi�y ci�kie p��tna rozpi�te na s�upach i naci�gni�te linami przywi�zanymi do �elaznych hak�w wbitych w ska��. Wraz z Maksem do oazy przyby�a jeszcze jedna karawana, ale wi�kszo�ci poganiaczy nie by�o nigdzie wida�. Z pewno�ci� ju� odeszli. Przygarbione postacie pozosta�ych kiwa�y si� na sto�kach, pochrapywa�y na sto�ach, a nawet pi�trzy�y si� w zwa�ach na pod�odze. Pod �cian� dwaj m�czy�ni si�owali si� na r�ce, sk�pani w ruchliwym, zielonkawym �wietle p� tuzina kapi�cych �wiec. Karczmarz wynurzy� si� z cieni za szynkwasem i pchn�� kubek w stron� Maksa. - Znasz gdzie� w okolicy jakie� porz�dne ruiny? - zapyta� go Maks. Gromkie powarkiwanie z drugiego ko�ca sali zag�uszy�o odpowied�. Autor tego warkni�cia, jak stwierdzi� Maks spogl�daj�c przez rami�, mierzy� siedem st�p wzrostu. W jednej r�ce bez wysi�ku trzyma� st�. - Napijesz si�? - zapyta� Maks. - Ja stawiam. Osi�ek warkn�� i mocniej potrz�sn�� sto�em. - W porz�dku, nie to nie - mrukn�� Maks. Karczmarz na wszelki wypadek usun�� si� z widoku. Za szynkwasem znajdowa�o si� wej�cie do jaskini kryj�cej stosy wielkich beczek. Wy�ej natura uformowa�a w�sk� p�k�, z kt�rej zwiesza�y si� mniejsze beczu�ki. Zwi�zane po trzy, wisia�y na sznurach przeprowadzonych przez rolki. Sznury bieg�y w d� do rz�du hak�w wbitych w ska��, naprzeciwko Maksa. Olbrzym znowu wywin�� sto�em i zamierzy� si� na Maksa. - Nie b�d� �mieszny, jest za gor�co na takie bzdury - zauwa�y� Maks. M�czyzna zamierzy� si� do ciosu. - Dobra - zgodzi� si� Maks - za�atwimy to na tw�j spos�b - pochyli� si� nad szynkwasem, wybra� jeden ze sznur�w i gwa�townym ruchem zgi�� r�k� w nadgarstku. Z r�kawa wyskoczy�o ostrze przecinaj�c sznur. Maks b�yskawicznie wzni�s� si� w powietrze, za� na drugim ko�cu szynkwasu trzy beczki r�wnie szybko opad�y na d�. Uderzy�y w st� i wytr�ci�y go z r�ki zadziornego wielkoluda. Z jednym g�o�nym �up! i trzema cichszymi trzaskami st� r�bn�� w g�ow� olbrzyma, a rozko�ysane beczu�ki ponownie w st�. Po chwili wszystko razem z hukiem run�o na pod�og�, wznosz�c ob�oczek kurzu. Gdy na pod�og� upad�y dwie ostatnie klepki, przez chwil� panowa�a cisza, a potem spod sterty dobieg�o g�o�ne chrapanie. Maks usadowi� si� wygodnie przy szynkwasie. Wychyli� kubek, kt�ry przez ca�y czas trzyma� w lewej d�oni, i wsun�� n� do spr�ynowej pochwy. - Masz szcz�cie - zwr�ci� si� do stosu desek na ziemi - �e jest zbyt gor�co na co� powa�niejszego. W przysz�ym tygodniu, pomy�la�, karawana opu�ci pustyni�, a wtedy droga poprowadzi go prosto jak strzeli� przez rzek� i r�wnin� do Drest Klaaver, gdzie zgodnie z najnowszymi doniesieniami zaszywa� si� Shaa. Maks z ut�sknieniem wygl�da� spotkania z przyjacielem. Karczmarz wy�oni� si� z kryj�wki. - I co z tymi ruinami? - zawo�a� Maks. - Ruiny? - j�kn�� m�czyzna, rozgl�daj�c si� po sali. - Po co ci ruiny, nie wystarczy to, co zrobi�e� tutaj? Tym razem, dla odmiany Maks nie ucieka�, a raczej nie s�dzi�, by kto� go �ciga�. Oczywi�cie jego zdanie nie wp�ywa�o na sytuacj�. By� �cigany i tropiciel zr�wna� si� z nim w noc po opuszczeniu karczmy. Po niebie, w towarzystwie mniejszych i szybszych satelit�w, �eglowa� olbrzymi ksi�yc. Maks siedzia� ze zwieszonymi nogami na tyle ostatniego wozu, obserwuj�c ziemi� przesuwaj�c� si� w bladej po�wiacie. W pewnej chwili zza furgonu wyskoczy�a wielka, kud�ata posta�. - Wci�� ci powtarzam, �e powiniene� por�ba� go na drobne kawa�eczki - zagai� przybysz siadaj�c obok Maksa - gdyby� tylko na mnie poczeka�, sam posieka�bym go na plasterki. - Z tob�, Svin, ci�gle to samo: r�ba�, sieka�, t�uc, wali� i tak w k�ko - odrzek� Maks. - Nie chc� przez to powiedzie�, �e ta filozofia nie sprawdza si� na d�u�sz� met�, i z pewno�ci� cechuje j� cnota prostoty, lecz na tej samej zasadzie... - Droga honoru to jedyna droga urodzonego wojownika - stwierdzi� Svin tonem wykluczaj�cym jak�kolwiek dyskusj�. - Mo�e i racja, tylko �e nie wszyscy jeste�my urodzonymi wojownikami. Niekt�rzy z nas podpisuj� si� pod ideami starego wieku. Svin przemy�la� s�owa towarzysza. Cie� przemkn�� przez tarcz� wielkiego ksi�yca. By�y to trzy myszo�owy. Srebrzysta po�wiata zamigota�a na ich skrzyd�ach. Najmniejszy zanurkowa�, by przyjrze� si� karawanie. Skrzyd�a o rozpi�to�ci dziesi�ciu st�p rozci�y czer� nieba nad ska�ami. - Popatrz na niego - odezwa� si� Maks - taki kolos potrzebuje mn�stwo �arcia, a jednak radzi sobie bez ci�g�ej bijatyki i r�baniny. Nie wiem, jaki przy�wieca mu cel, lecz chyba nie zmierza ku niemu po trupach. Jak sadz�, odpowiada mu spokojniejszy styl �ycia. - ... Jak my�lisz, sk�d bierze tyle �arcia? - z powodu metabolizmu ukszta�towanego przez lodowe pustkowia p�nocy, Svin by� wiecznie g�odny. - Tutaj zawsze znajdziesz padlin�, o ile wiesz, gdzie szuka�. Wojownik potrz�sn�� g�ow�. - Padlina, Maks, jest dla istot po�ledniejszego gatunku. My pomrzemy w bitwie, jak przysta�o na prawdziwych m�czyzn, i triumfalnie ruszymy na spotkanie bog�w. Maks, kt�ry mia� ju� za sob� spotkanie z niekt�rymi bogami u�miechn�� si� sceptycznie. - Wystrzegaj si� takich uwag, Svin, nigdy nie wiadomo, kto s�ucha. - Ha! Jakie to ma znaczenie, skoro... Maks us�ysza� st�umiony stukot. Svin zacz�� unosi� r�k�, potem run�� na plecy w g��b wozu. Na kolana upad�a mu strza�a o obfitych lotkach i p�askim t�pym grocie. Maks odepchn�� si� od wozu i wyl�dowa� bezg�o�nie za ska��. Furgony, poskrzypuj�c i brz�cz�c, zacz�y oddala� si� szlakiem. Z tego samego kierunku, co strza�a, dobieg� bulgoc�cy g�os: - Czy mam honor zwraca� si� do Maksymilliana, Szlachetnego Obwiesia? Maks podni�s� si� lekko i zerkn�� nad ska��. W mroku dostrzeg� dwie rozjarzone pomara�czowe iskry oddalone od siebie na odleg�o�� oczu. - Jeste� Haddo. - Haddo jestem. S�u�� ja Wielkiemu Karliniemu. Idziesz? - Karlini? Tak, id�. Oczywi�cie. Tylko zabior� swoje rzeczy - Maks wsta� i rzuci� si� za wozami. Svin oddycha�, na jego czole tu� nad nosem wyrasta� wielki guz. Maks potrz�sn�� bezw�adn� postaci�, bez rezultatu, potem przeturla� j� w wygodniejsze miejsce. Z dezaprobat� kr�c�c g�ow�, znalaz� swoje tobo�ki, wi�kszy zarzuci� na plecy, drugi wzi�� pod pach� i zeskoczy� na ziemi�. Karawana szybko si� oddala�a, w przeciwie�stwie do pary pomara�czowych oczu. - By�e� brutalny w stosunku do biednego Svina - powiedzia� Maks, podaj�c Haddo jego strza��. - Natury sytuacji nie by�em ja pewny. - Tak, ale moim zdaniem nie nale�y traktowa� barbarzy�c�w w spos�b, do jakiego s� przyzwyczajeni. - Rozwa�ny jeste� - Haddo wzi�� strza��, kt�ra nast�pnie znik�a w jego r�kawie. Rozjarzone, pomara�czowe plamy, kt�re Maks z braku lepszego okre�lenia nazywa� oczami porusza�y si� w g��bi kaptura czarnej opo�czy. �wiat�o ksi�yca nie wnika�o pod kaptur i wydawa�o si�, �e sam p�aszcz opiera si� jego blaskowi. - Dzi�kuj� tobie. - Haddo skierowa� si� w g��b pustym na zach�d. Maks pod��y� za nim. - Niez�y pokaz strzelecki, Haddo. - Trenuj� ja wiele. - A poza tym co ciekawego, Haddo? - Problemy. Zawsze problemy. - Powiesz mi, o co chodzi, czy sam mam poci�gn�� za j�zyk? - Aby ci�gn��, najpierw musisz znale�� - poinformowa� g�os spod czarnego kaptura. - Karlini powie. - Gdzie jest Karlini? - Dni marszu. Rozleg�e s� bezdro�a. Maks westchn��. Czeka�a go dalsza w�dr�wka przez pustyni�. - W dawnych czasach mieli maszyny, Haddo, maszyny, kt�re mog�y... - Stare dni odesz�y. Niewa�ne. Teraz te� �le nie jest. - Nie u�y�bym tego okre�lenia w stosunku do wielodniowej w��cz�gi po bezdro�ach. Haddo roze�mia� si� z zadowoleniem. - M�wi�em ja tylko o marszu. Nie �e p�jdziemy. Przywiod�em ptaka. Do ptaka dotarli przed �witem. W zwodniczym �wietle Maks i Haddo pokonali wzniesienie, wystrzegaj�c si� licznych kolczastych kaktus�w, kt�re zd��y�y ju� poszarpa� rzemienie baga�u Maksa. U st�p wzg�rza, jeszcze spowita w mroku, skrywa�a si� zaokr�glona wydma. Haddo zbieg� na d� i zagwizda� na�laduj�c ptasie trele. Wydma poruszy�a si� i podnios�a. By� to myszo��w. Na utrzymanie wielkich ptak�w sta� by�o jedynie najwi�ksze miasta oraz najbogatszych i najsprytniejszych kombinator�w, co mog�o oznacza�, �e Karlini wzbogaci� si� od czasu, gdy Maks widzia� go po raz ostatni. Myszo�owy potrzebowa�y ogromnych ilo�ci pokarmu, lecz nie by�y zbyt wymagaj�ce i mog�y spe�nia� rol� urz�dzenia do likwidowania odpadk�w. Zalicza�y si� do ptak�w najwi�kszych i najg�upszych zarazem. Nikt oczywi�cie nie wymaga� od nich wielkiej inteligencji, ale dobrze by�o, gdy ptak potrafi� zapami�ta� zlecone zadanie. Myszo�owy s�yn�y przede wszystkim z zanik�w pami�ci, jakie przytrafia�y im si� w czasie oficjalnych wizyt pa�stwowych czy wielkich pokaz�w, i niespodziewanych odlot�w do miejsc l�gowych, zwykle z kilkoma zdumionych dygnitarzami na grzbiecie. Przyk�adowo, Farthrax Hojny zosta� koronowany na cesarza dopiero po powrocie z trwaj�cej p� roku przymusowej wycieczki w g�ry, w kt�rych rozmna�a�y si� myszo�owy. Cesarz zawsze starannie unika� rozmowy na ten temat, cho� przygoda dobrze mu si� przys�u�y�a. Niespodziewany powr�t wywo�a� powszechne zdumienie poddanych i ugruntowa� jego reputacj� jako faworyta bog�w. - Czy to bezpieczne? - zapyta� Maks. - Przez bezdro�a raczej wolisz i��? - odpowiedzia� pytaniem Haddo i wr�ci� do swego zaj�cia, kt�re w tej chwili polega�o na szeptaniu ptakowi czego� do ucha. Maks chwyci� zwisaj�cy rzemie� i wspi�� si� na grzbiet myszo�owa. Haddo poklepa� ptaka po g�owie, nast�pnie Maks pom�g� mu skoczy� na siod�o umieszczone mi�dzy skrzyd�ami. Ptak wsta�, podskoczy� par� razy jakby na pr�b�, nastroszy� pi�ra na karku i z powrotem przysiad� na ziemi. - Nic ty nie m�w - wymrucza� Haddo i zaskrzecza� do ptaka, ten odpowiedzia� tym samym, po czym stan�� na nogi. Maks sprawdzi� pas, kt�ry przytrzymywa� go w siodle. Myszo��w rozpostar� skrzyd�a, rozp�dzi� si� i wzbi� w powietrze. Zacz�� zatacza� kr�gi, stopniowo nabieraj�c wysoko�ci. S�o�ce ju� wsta�o, nad pustyni� w chmurach wiruj�cego py�u wznios�y si� pr�dy termiczne. Ptak wykorzystywa� je, precyzyjnie steruj�c lotkami i zwi�kszaj�c pr�dko��. Wznosi� si� spiralnie w jednym kominie cieplnym, potem szybowa� nad pustyni� do nast�pnego. Oko�o po�udnia na p�nocnym zachodzie ukaza�a si� poszarpana linia skalistych wzg�rz, a przed wieczorem znale�li si� nad nimi. Wzg�rza by�y r�wnie ja�owe jak pustynia, ale cieszy�y oczy zm�czone monotoni� piasku. Nagie warstwy ska� mieni�y si� czerwieni�, purpur� i jasn� ��ci�. Niskie s�o�ce wyd�u�y�o cienie i nada�o g��bi kolorom. Maksowi wyda�o si�, �e czuje zapach wilgotnej soli. - Haddo - zagadn��. - Nie przeszkadzaj - us�ysza� w odpowiedzi. - Skomplikowana jest procedura l�dowania. Pod nimi, wci�ni�te mi�dzy faliste wzg�rza, ukaza�o si� s�one jezioro: spokojna i g�adka tafla w nieruchomym powietrzu. Myszo��w okr��y� szczyt i skierowa� ku wyspie. Sta�y tam budynki... Nie, by� to zamek. Maks przyjrza� si� dok�adniej. Zamek nie sta� na wyspie, ale by� wysp�. �ciany i wie�e wyrasta�y bezpo�rednio z toni jeziora, wy�sza cz�� jednego pier�cienia blank�w przypomina�a postrz�pion� raf�, czubki prostok�tnych z�b�w ledwo wystawa�y nad wod�. Ptak okr��y� centraln� grup� baszt, oceniaj�c si�� pr�d�w powietrznych, a potem zanurkowa� gwa�townie. Przemkn�� tu� nad masztem flagowym, poszybowa� tu� nad otoczonym murami dziedzi�cem, przebieg� kilka krok�w i przysiad� na ziemi. Maks pom�g� Haddowi zsun�� si� z siod�a i podeszli do g�owy ptaka. Mia� wra�enie, �e p�yty dziedzi�ca faluj� mu pod nogami. Haddo zagwizda� co� do myszo�owa, pozwalaj�c Maksowi podrapa� go po karku. Po chwili Maks ostro�nie rozprostowa� plecy. - W porz�dku Haddo. Dzi�ki za przeja�d�k�. Gdzie Karlini? Haddo zagwizda� do ptaka po raz ostatni. - Tutaj czekaj - powiedzia� i chwiejnym krokiem ruszy� do wie�y. Kto� min�� go w drzwiach, gryma�nie marszcz�c nos. - Wroc�aw! - wykrzykn�� Maks. - Mi�o zn�w ci� widzie�. - Tw�j widok napawa mnie rado�ci�, panie. Wroc�aw by� chudy jak szczapa, mia� zielon� sk�r� w odcieniu oliwkowo- szarym i nie ca�kiem ludzkie proporcje cia�a. Jego przodkowie w taki czy w inny spos�b musieli zosta� zaczarowani, ale tego tematu nie porusza si� w dobrze wychowanym towarzystwie. - Jeste� got�w, panie? - To si� oka�e. Podejrzewam, �e zale�y to od tego, czego chce ode mnie Karlini. Wroc�aw kaszln�� dyskretnie. - Doskonale, panie. Zobaczysz si� teraz z moim panem? - Mam nadziej�, Wroc�awie. - Zatem czy zechcesz mi towarzyszy�, panie? Prosz�. Wchodz�c do budynku Maks us�ysza� trzask wy�adowa� statycznych, jakie obj�y jego czupryn�, i poczu� zapach ozonu. Na korytarzu powietrze by�o du�o ch�odniejsze, a posmak soli mniej wyra�ny, ni� na zewn�trz. - Wroc�awie, nie wiesz, co ja tu robi�? Wroc�aw skr�ci� za r�g i zatrzyma� si� u st�p spiralnych schod�w. - Ka�da odpowied�, jaka mo�e mi przyj�� do g�owy, niew�tpliwie b�dzie daleka od prawdy. M�j pan, jak zawsze, jest najw�a�ciwsz� osob� do zasi�gania informacji. Gdzie� w zamku kruk zakraka� sze�� razy. - Och, bogowie - j�kn�� Wroc�aw - czas na kolacj�. Prosz�, poczekaj tutaj, panie, m�j pan wkr�tce nadejdzie. Ja musz� zajrze� do kuchni. - Dobrze, Wroc�awie - Maks opar� si� o kamienny parapet naprzeciw schod�w i obserwowa� cienie pe�zn�ce po wzg�rzach. Jeden z nich zd��y� skry� si� w mroku, nim na schodach pojawi�a si� posta� przegarniaj�ca r�k� w�osy. - Wielki Karlini, jak s�dz� - rzek� Maks. - Je�li natychmiast nie wyja�nisz mi, o co chodzi, zamieni� ci� w karpia i zjem na surowo. - Och, co za szcz�cie, Maks, to ty! - zawo�a� Wielki Karlini. - Haddo z pewno�ci� jest godzien zaufania, jednak wzrok go zawodzi i nigdy nie mo�emy by� pewni, kogo nam sprowadzi. - Tej szacie przyda�oby si� pranie. Karlini spojrza� w d� i drgn��, najwyra�niej po raz pierwszy dostrzegaj�c kolekcj� �wie�ych plam. - Dobry, stary Maks. Co ja bym zrobi� bez ciebie? - To zale�y, w co tym razem si� wpakowa�e�. Karlini obj�� Maksa i poprowadzi� go w d� schod�w. - I co porabiasz, Maks? Maks zatrzyma� si�. - Starczy. Odchodz�. - Maks, nie... Maks skrzy�owa� r�ce na piersiach. - S�uchaj, Karlini, ci�gniesz mnie szmat drogi, psujesz wspania�� wycieczk� karawan�, a nawet nie raczysz mi powiedzie�, dlaczego. Haddo nic nie m�wi, Wroc�aw nic nie m�wi, ty nic nie m�wisz. Wiesz, co mi to m�wi? �e chcesz, abym zrobi� co�, co prawdopodobnie wi��e si� z nara�aniem �ycia, i obaj doskonale wiemy, czyjego. Karlini przysiad� na stopniu. - Nie patrz na mnie tak gro�nie, Maks. Nie jest tak �le, ale to d�uga historia. W gruncie rzeczy, nie tyle d�uga, ile... - Karlini. - No dobra, dobra. Widzia�e� zamek? - Tak. �liczny. - C�... jest niez�y. - Co wi�c jest z nim nie tak? Szczury? Duchy? - Problem nie w tym, co w nim jest - odrzek� Karlini - a co on robi. Porusza si�. - Porusza? - To znaczy, nie jak w trakcie trz�sienia ziemi czy osiadania. Chodzi o to, �e budzisz si� rano, a ca�y zamek stoi gdzie� indziej. Tutaj stoi prawie od dw�ch tygodni, ale wcze�niej nic, tylko skaka�. Ledwo zd��yli�my si� zorientowa�, gdzie jeste�my, a tu znowu hop! i druga p�kula. Sp�dzili�my sze�� dni w okolicach bieguna p�nocnego; przemarzli�my tam do szpiku ko�ci. Ciekaw jestem, kiedy zamek wyl�duje na otwartym oceanie. - Zak�adam, �e dojdziemy do sedna, gdy mi powiesz, dlaczego nie mo�esz wynie�� si� z tego miejsca. Karlini zerkn�� na Maksa podejrzliwie. - Na pewno nie s�ysza�e� wcze�niej o tym zamku? Maks pokr�ci� g�ow�. Karlini westchn��. - Na tym polega k�opot. Zamek nie chce mnie wypu�ci�, nie mog� zrobi� kroku poza bram�. Rozdzia� II PODST�PNY MIECZ W czasie, kiedy Haddo lecia� z Maksem w kierunku zamku Karliniego, ja siedzia�em przy swoim biurku i rozmy�la�em o w�asnych sprawach. Przede wszystkim o tym, czy pojutrze b�d� mia� co do g�by w�o�y�. Oczywi�cie, nie mog�em wiedzie� o poczynaniach Maksa, Haddo czy Karliniego, ale nawet gdyby by�o inaczej, niewiele bym si� przejmowa�, gdy� �adnego z nich nie zna�em osobi�cie. Najwa�niejsze by�o jedzenie. Min�o ju� po�udnie, a w tym tygodniu jeszcze nie mia�em klienta. Zastanawia�em si�, na ile przyjdzie mi zg�odnie�, by w ko�cu wyj�� na ulic� w poszukiwaniu jakiego� dziwnego zaj�cia polegaj�cego na pracy fizycznej. I wtedy kto� zapuka� do drzwi. Schowa�em na wp� opr�nion� flaszk� do szuflady i powiedzia�em: - Prosz�. Wesz�a kobieta. - M�j m�� zosta� porwany - oznajmi�a na wst�pie, po czym wyja�ni�a, �e jej m�� jest w�a�cicielem wielkiego magazynu w dokach i floty barek na rzece. Nie wr�ci� do domu zesz�ej nocy. Zgodnie z jej s�owami, co� takiego nigdy wcze�niej nie mia�o miejsca. Rankiem pod drzwiami znalaz�a list. Poda�a mi go. Suma 20000 z�otych �erliwc�w zagwarantuje powr�t Edrika Skargoola. Na razie nie sta�a mu si� krzywda, lecz poszukiwania zaowocuj� jego �mierci�. Dalsze instrukcje p�niej. Podst�pny Miecz - Ho-ho - mrukn��em. Styl by� troch� sztuczny; kto� posiadaj�cy powa�ne braki w edukacji pr�bowa� uchodzi� za wykszta�conego. Z drugiej strony, s�owa wypisano bezb��dnie, a charakter pisma by� staranny. Jednak�e nie musia�em przygl�da� si� zbyt uwa�nie, by dostrzec naprawd� niezwyk�y szczeg�. List wypalono ogniem na arkuszu wypolerowanej miedzi. - Czy domy�la si� pani, kim jest Podst�pny Miecz? - Oczywi�cie, �e nie - odpar�a. - To pa�ska praca, nieprawda�? Chrz�kn��em wymijaj�co i zn�w pozwoli�em jej m�wi�. Posz�a na policj�, cho� mog�a sobie nie robi� zachodu. W obecnej sytuacji politycznej policja zajmowa�a si� jedynie sprawami zleconymi przez Stra�. Ta za� mia�a zbyt du�o zabawy z wprowadzaniem w �ycie stanu wojennego, aby przejmowa� si� kolejnym porwaniem. Jedynymi przypadkami porwa�, jakimi si� interesowa�a, by�y te zorganizowane przez ni� sam�. �ywi�em nadziej�, �e to nie oni uprowadzili Skargoola. Nie mia�em zamiaru walczy� ze Stra��, nawet gdyby �ona Skargoola zap�aci�a mi krocie, i nie s�dz�, by ktokolwiek by� got�w to zrobi�. - Znajdzie go pan? - zapyta�a. - Zrobi�, co tylko mo�liwe. To moja praca. Spojrza�a na mnie z nieszcz�liw� min�. Czasami to dobra taktyka; jestem m�czyzn� i jak ka�dy m�czyzna w odpowiednich okoliczno�ciach robi� si� sentymentalny, ale tym razem by�o to z g�ry skazane na niepowodzenie. Ta kobieta nie przypad�a mi do gustu. - Je�li panu zap�ac� i obdarz� zaufaniem - powiedzia�a - zak�adam, �e b�dzie pan co najmniej sk�onny zagwarantowa�... Do tej pory siedzia�em na odchylonym w ty� krze�le. Teraz pozwoli�em, aby sprz�t przyj�� normaln� pozycj�, i przednie nogi g�o�no stukn�y w pod�og�. Wyci�gn��em palec, �eby podkre�li� wag� wypowiadanych s��w. - S�uchaj, paniusiu, Roosing Oolvaya to wielkie miasto. Mieszka tu jakie� pi��dziesi�t tysi�cy ludzi. Codziennie kilku znika i nigdy nie zostaje odnalezionych. Stary Czcigodny nie �yje, najprawdopodobniej za�atwiony przez syna, kt�ry obj�� w�adz�, a po ulicach szwendaj� si� najemnicy kontroluj�cy reszt� normalnej Stra�y. My�li pani, �e to nie pogarsza sytuacji? Pogarsza, bardzo. Ludzie s� wy�apywani, skazywani na �mier� i traceni tylko dlatego, �e przypadkiem znale�li si� w niew�a�ciwym miejscu. Nie tylko przest�pcy, nie tylko politykierzy, ale po prostu ludzie, rozumie pani? W takiej sytuacji do g�osu dochodz� zadawnione urazy, mn�stwo brud�w wyp�ywa na �wiat�o dzienne. Naprawd� nasta�y ci�kie czasy. - Ale - zacz�a nad�sana - co w takim razie mam zrobi�? - Je�li pani mnie wynajmie, znajd� pani m�a. O ile to mo�liwe. Wynajmuje mnie pani? - Tak, oczywi�cie, nawet je�li... - Zatem niech si� pani przygotuje na zap�acenie okupu. - Ale dwadzie�cia tysi�cy �erliwc�w! Sk�d... - W miar� mo�liwo�ci dostanie pani te pieni�dze z powrotem. - Ale nie mo�e pan targowa� si� z... - Mo�e zastanowi si� pani nad faktem, �e pieni�dze mog� znie�� du�o wi�cej, ni� m�owie. Zamkn�a si�. Zada�em jej par� pyta�, lecz odpowiedzi nie wnios�y niczego nowego. Zemsta niezadowolonych pracownik�w nie wchodzi�a w rachub�. Lista wrog�w w interesach by�a kr�tka; pani Skargool powiedzia�a, �e jej m�� cieszy� si� reputacj� uczciwego kontrahenta. Nie mieli dzieci. - Kto otrzyma maj�tek po jego �mierci? - Och, nie jestem pewna. Nie wiem, naprawd� nie wiem. Wcze�niej wys�a�em go�ca, kt�ry teraz wr�ci� z Turbotem. Turbot zajmowa� si� mniej wi�cej tym, czym ja, cokolwiek to by�o, i zwykli�my sobie pomaga�. By� zadowolony, �e wpadnie mu troch� grosza. Tak jak i ja. Pod jego opiek� obieta ruszy�a do wyj�cia, lecz przy drzwiach zatrzyma�a si� i obejrza�a. - Znajdzie go pan? - powt�rzy�a. - Tak, znajd� - przypasa�em miecz i skierowa�em si� do magazynu Skargoola. Sk�ad Towarowy Skargoola - przysadzisty pi�trowy budynek z ci�kich belek, sta� na nabrze�u portowym. Zarz�dca, r�wnie przysadzisty, niejaki Kardu Chog, nosi� na palcu pier�cie� z kamieniem wielko�ci �odzi wios�owej. - Rany, by�em matem na jego pierwszej barce - zacz�� wylewnie, zagryzaj�c w z�bach cuchn�ce cygaro. Li�cie tytoniu stanowi�y jeden z artyku��w sprowadzanych przez Skargoola z po�udnia. - Matem, tak, i za�og�. Byli�my jak bracia - machn�� w stron� pude�ka stoj�cego na biurku, zaproponowa� mi cygaro. Pokr�ci�em g�ow�. Wzruszy� ramionami i zaci�gn�� si� porz�dnie. Wa�eczek popio�u stopniowo zbli�a� si� do jego ust. - Znamy si� ze Skargoolem kup� czasu. - A �ona? - Co masz na my�li? - rzek� z wolna. - Jego �on�. Jak d�ugo ona go zna? Chog odchyli� si� na oparcie krzes�a i spojrza� zezem przez chmur� dymu. - Nie znam jej osobi�cie, ale wiem, �e ma j� od jakich� pi�ciu czy sze�ciu lat. Czemu to ci� ciekawi? - Po prostu zadaj� pytania. To cz�� mojej roboty. Pokr�ci�em si� troch� po okolicy, wypytuj�c robotnik�w. Zgodnie z ich s�owami, Edrik Skargool rzeczywi�cie by� rzadko�ci� - bogatym chlebodawc� lubianym przez pracownik�w. Wyp�yn�� r�wnie� inny znacz�cy fakt: Skargool codziennie wraca� do domu t� sam� tras�. Wyszed�em z magazynu i uda�em si� do knajpy po drugiej stronie ulicy. W dzielnicy portowej bary stoj� dos�ownie co krok. Kiedy podano mi napitek, po�o�y�em obok szklaneczki oola. - Magazyn Skargoola - powiedzia�em. - Ha? - mrukn�� pytaj�co barman. - Czy kto� si� nim interesowa�? - podrzuci�em nast�pn� monet�. Barman obliza� wargi i popad� w zadum�. Po chwili ze smutkiem pokr�ci� g�ow�, nie spuszczaj�c oczu z oola. Pchn��em monet� w jego stron�. - Daj mi zna�, jak b�dziesz co� wiedzia�. - Wyja�ni�em mu, jak mnie znale��. Ruszy�em dalej. S�dz�c z listu, porwanie zosta�o zaplanowane. Podst�pny Miecz, kimkolwiek czy czymkolwiek by�, musia� si� pl�ta� w pobli�u, �eby zna� nawyki Skargoola. By� mo�e nadal mia� oko na okolic�. Mo�e kto� co� zauwa�y�. Chocia� z drugiej strony, szans� by�y znikome. Po nabrze�ach zawsze kr�ci�o si� pe�no przejezdnych. No, ale je�li ja go nie znajd�, to mo�e on us�yszy, �e o niego pytam i sam do mnie przyjdzie. Gdy wychodzi�em z czwartego baru, kto� zderzy� si� ze mn� i poczu�em szarpni�cie. Z�apa�em r�k� niedu�ego ch�opaczka. Zna�em go. - Jak interesy, Glinko? Glinko popatrzy� mi w twarz i poblad�. - To ty... - wydusi�. Oderwa�em go od ziemi i potrz�sn��em nim par� razy. - Tak, Glinko, to ja. Tracisz wpraw�. A poza tym robisz z siebie idiot�. - Nie wiedzia�em, �e to ty - poskar�y� si� p�aczliwie. - Daruj sobie. Mo�e b�dziesz m�g� co� dla mnie zrobi�. Na jego twarzy pojawi�o si� wyrachowanie. Potrz�sn��em nim jeszcze raz, potem otworzy�em d�o� i pu�ci�em go. Ulica by�a b�otnista, jak zawsze. - Nie musia�e� tego robi� - powiedzia�. - Ty te� nie musia�e� si�ga� do mojej sakiewki. Na twoje szcz�cie, z zasady my�l� perspektywicznie - pokaza�em mu oola. Glinko zatrzyma� si�, aby oczy�ci� ubranie z b�ota. Moneta wzbudzi�a jego zainteresowanie. Monety wzbudzaj� zainteresowanie wi�kszo�ci z nas. - A zreszt�, kogo obchodzi b�oto - mrukn��. - Czego chcesz? - Podst�pny Miecz. - Kto? - W�a�nie to chc� wiedzie�. Ten Miecz porwa� mojego klienta. - Skargoola? - W samej rzeczy. Opowiedz mi o tym. - A dasz mi to? - zapyta� wskazuj�c monet�. - A b�d� mia� za co? Rozejrza� si� po ulicy, potem skr�ci� w w�ski zau�ek przy barze. Ulica by�a tylko trzy razy szersza, ale za to w zau�ku pr�cz nas nie by�o �ywej duszy. - Znam Skargoola - zacz�� szeptem. - Znam wi�kszo�� miejscowych. Zawsze mam oczy szeroko otwarte, taki m�j fach - Glinko by� "okiem" jednego z gang�w z�odziejskich. - Skargool to porz�dny facet, p�aci przyzwoicie, jest dobry dla robotnik�w, wiesz? Po�owa tutejszych chce dla niego pracowa�. Ale par� tygodni temu zacz�y si� plotki. Jego statek mia� op�nienie, kapujesz, i nagle zacz�to gada�, �e Skargool sprzeda� za�og� handlarzom niewolnik�w. Taki by� pocz�tek. Ostami raz widzia�em go dwa dni temu. Szed� do domu. Nie wygl�da� dobrze. Sprawia� wra�enie przygn�bionego. A dzisiaj go nie ma, wszyscy o tym m�wi�. - W porz�dku - rzuci�em mu oola. Powiedzia�, �e pow�szy dla mnie i p�niej da mi zna�. Wr�ci� na ulic�, a ja wymkn��em si� z drugiej strony. Zajrza�em jeszcze do paru bar�w, bez szcz�cia, i zako�czy�em Pod Gderliw� Jadaczk�. Sytuacja w mie�cie przedstawia�a si� nieciekawie; tu rozruchy, tam zamieszki, ale Slipron by� niezawodny. Zasta�em go przy tym samym stoliku, co zwykle. Pokaza�em list porywacza. Slipron wkr�ci� w oko �upk� - oolvajskie szk�o w oprawce z ko�ci - i uwa�nie przyjrza� si� miedzianej p�ytce. Potar� j� mi�dzy palcami, potem postuka� paznokciem i popatrzy� na mnie. - To guzik warte, oczywi�cie z wyj�tkiem samego metalu. Slipron by� najlepszym paserem w Roosing Oolvaya. Jego komentarz oznacza�, �e m�g�by pchn�� ten drobiazg dla zysku i by� sk�onny si� targowa�, ale w tej chwili nie interesowa�a mnie sprzeda� z�omu. Powiedzia�em mu to. - Aha - westchn�� Slipron. - Dobra. To rycie nie jest dzie�em profesjonalisty - wspar� palec na wypisanych s�owach i zamkn�� oczy. Litery wok� jego palc�w rozmy�y si� na chwil�. Podni�s� p�ytk� pod nos i pow�cha�. - Pi�ro ogniste. Zdecydowanie. Zbli�y�a si� dziewczyna z tac� pe�n� spienionych kufli. Porwa�em jeden dla Sliprona. On odda� mi list. - Znam Edrika Skargoola i uwa�am go za porz�dnego cz�owieka. Zwr�ci�em tak�e uwag� na fragment listu, kt�ry brzmi: "Poszukiwania zaowocuj� �mierci�." - Chodzi o poszukiwanie za pomoc� czar�w - powiedzia�em. Zapewne na Skargoola zosta� rzucony czar antyposzukiwawczy i jakakolwiek pr�ba poszukiwa� spowoduje sprz�enie zwrotne w polu ochronnym, wystarczaj�ce, aby go usma�y�. Inna sprawa, czy Podst�pny Miecz posiada mo�liwo�ci albo pieni�dze potrzebne do zdobycia takiego czaru. Pomy�la�em, �e blefuje. Ale nawet je�li by� to blef i czarnoksi�skie poszukiwania mog�yby doprowadzi� do znalezienia Skargoola, wynaj�cie maga kosztowa�oby fortun� i du�o wi�cej czasu ni� ja mog�em po�wi�ci�. Je�li za� nie by� to blef, a mag nie okaza�by si� do�� dobry, z punktu widzenia Skargoola wynik by�by jednakowy. Oczywi�cie, nie wynaj��bym maga. Nie zbli�y�bym si� do magii ani na krok, chyba �e sama z�apa�aby mnie za kark i si�� wcisn�a m�j nos w swoje sprawki. Magia przynosi wi�cej k�opot�w ni� korzy�ci. Ka�demu potrafi namiesza� w �yciu. Mnie namiesza�a w przesz�o�ci wystarczaj�co, zyska�em edukacj� wi�ksz�, ni� mog�em sobie �yczy�. Nie, ta sprawa wymaga�a jedynie �mudnej roboty i zdzierania obcas�w na bruku, a na tym si� zna�em. - A je�li wiadomo�� nie nawi�zuje do czar�w? - duma� Slipron. - Je�li porywaczy nie obchodzi rodzaj poszukiwa�, a poszukiwania jako takie? Co b�dzie, je�li zauwa��, �e go szukasz? - Wi�cej zaufania, Slipronie. To moja robota, a ja znam si� na tym, co robi�. Potrafi� zachowa� ostro�no��. Slipron spojrza� na mnie z pow�tpiewaniem. Przy stoliku zatrzeszcza�o krzes�o, a wo� czosnku oznajmi�a przybycie Gaga Bezw�osego. Przydomek pochodzi� z czas�w wypadku, gdy p�cherz z gazem, kt�rego Gag u�ywa� do otwarcia sejfu na pok�adzie jakiej� barki, wybuch� mu w r�ku. W�osy odros�y wok� wypalonych blizn, ale ksywka pozosta�a. - Chodz� s�uchy, �e szukasz porywacza - zagadn��. - Jasne - przyzna�em - czemu nie? Masz jakiego�? - Kto wie? W tym mie�cie jest tak t�oczno, �e ma�o kto mie�ci si� na drodze uczciwo�ci. Rzuci�em mu oola. Na moje szcz�cie, �ona Skargoola pokrywa�a wydatki. Gag skin�� na dziewczyn�, �eby przynios�a mu butelk�. Podni�s� flaszk� do ust, po czym star� z w�s�w zielon� pian�. Bekn��, wspieraj�c si� na �okciu. - Dobra, s�yszy si� r�ne rzeczy. Nie zawsze wiadomo, co my�le�, rozumiesz, o co mi chodzi? We�my tego Skargoola, jednego dnia obija ci si� o uszy jedno, a nast�pnego co� zupe�nie innego. Wczoraj wszyscy chcieli dla niego pracowa�, a dzisiaj s�yszysz, �e facet ch�oszcze swoje za�ogi. Slipron, kt�ry od d�u�szej chwili koncentrowa� uwag� na innej cz�ci pomieszczenia, skierowa� j� z powrotem na Gaga. - Ch�oszcze? - Tak, ch�oszcze. Batami. Przez ca�e lata wozi ziarno, owies i inne takie, a potem ni st�d, ni zow�d m�wi�, �e pod spodem zawsze przemyca� �upy. Skarby, rozumie si�, z�oto, klejnoty, prawdziwe �upy. Zagrzebane pod owsem, przez wszystkie te lata. Si� wie, nie mam nic przeciwko owsiance, te� musz� je��, ale owies to nie to samo, co skarby. - Interesuj�ca historyjka, Gag - rzek�em. - Teraz wpasuj w ni� Podst�pnego Miecza. - A co to takiego? - Sam chcia�bym wiedzie�. Jak si� dowiesz, to skapnie ci troch� grosza. - A co z tym, no, jak to nazywasz, honorarium? - Zap�ac�, kiedy b�d� mia� za co. Nie ku� losu. S�yszysz mn�stwo rzeczy, Gag, to dobrze. Dowiedz si�, kto zacz�� gada� o Skargoolu. Gag zerkn�� na mnie spode �ba i wysuszy� butelk�. Mia�em oko na reszt� sali, czekaj�c na kogo� innego i w�a�nie si� doczeka�em. Przybysz skierowa� si� w k�t na ty�ach, do stolika skrytego prawie ca�kiem w cieniu. Podszed�em do niego. Na stole ju� sta� paruj�cy rondel. Siedz�cy grzeba� w nim no�em. Wysun��em krzes�o. - Chc� pogada� z twoim szefem. Nie trudzi� si� podnoszeniem g�owy, by�em pewien, �e obserwowa� mnie, gdy podchodzi�em. - Pracujesz nad spraw� - wymamrota�, prze�ykaj�c k�s z no�a - czy tylko szukasz jakiego� zaj�cia? - Mam spraw�. Chrz�kn��, wyci�gn�� z rondelka kawa�ek ryby, skrzywi� si� na jego widok i cisn�� za siebie. Ryba przyklei�a si� do �ciany. - My by� mo�e te� mamy robot�. Interesuje ci� dla odmiany jakie� uczciwe zaj�cie? - za�mia� si� chrapliwie. - Zale�y od rodzaju. - Jasne. Kto� do ciebie zajrzy. - W porz�dku - stolik, kt�ry dzieli�em z Gagiem i Slipronem by� pusty, ruszy�em wi�c do drzwi. By�em tu� przy nich, gdy otworzy�y si� z hukiem, pchni�te przez par� w��czni i zgraj� twardzieli z oznakami Stra�y. - S�uchajcie, p�g��wki - krzykn�� kapral, wywijaj�c pa�k� - ten lokal jest zamkni�ty! Wynocha na ulic� i... Rozp�ta�o si� piek�o. Zrobi�em unik, gdy nad moim ramieniem przelecia� stolik mkn�cy pro�ciutko w kierunku kaprala. Waln��em pi�ci� w czyje� oko i wyszarpn��em nog� spomi�dzy czyich� z�b�w. Gdy odepchn��em r�k� z no�em, co� trzasn�o mnie w plecy i zwali�o na pod�og� pod �cian�. Trzymaj�c si� blisko �ciany, przeczo�ga�em si� do okna i wydosta�em na zewn�trz. Po lewej z drzwi wypad� k��b walcz�cych facet�w. Trzej najemnicy Stra�y, kt�rzy obserwowali front budynku, odwr�cili si� w ich stron�, a ja poku�tyka�em spiesznie za pierwszy r�g. W plecach mi strzyka�o, lecz wm�wi�em sobie, �e to cz�� roboty. Mo�e naci�gn� �on� Skargoola na jakie� dodatkowe koszta, kiedy przedstawi� jej ostateczny rachunek. Przemy�em twarz i odszed�em w stron� miasta. Moje biuro mie�ci�o si� nad pralni� w dzielnicy Ghoula niedaleko po�udniowego muru. Szyld z otwartym okiem poskrzypywa� cicho w ci�gn�cej od rzeki bryzie. Przed drzwiami czeka� jaki� cz�owiek. - Pracuje pan nad spraw� znikni�cia Edrika Skargoola? - A je�li tak, to kto pyta? - zaciekawi�em si�, otwieraj�c drzwi. Facet wszed� za mn� do biura. - Reprezentuj� Oolva�skie Towarzystwo Ubezpiecze� Wzajemnych Przewo�nik�w. O! Nie, pomy�la�em. - Ubezpieczenia? - Tak, w rzeczy samej. Pan Skargool posiada poka�n� polis�, opiewaj�c� na sum� stu czterdziestu tysi�cy �erliwc�w. Opad�em ostro�nie na krzes�o. - Ubezpieczenie zabezpieczone walorami lub por�czeniem? - Oczywi�cie, zabezpieczone. Jak najbardziej. Ubezpieczenie, do licha, ubezpieczenie! To by� prawdziwy k�opot. Nigdy wcze�niej nie pracowa�em nad spraw� powi�zan� z ubezpieczeniami i nie mia�em najmniejszej ochoty zaczyna�. Dlaczego? Prawnik, z kt�rym kiedy� obali�em butelczyn�, wyja�ni� mi, o co w tym biega. �atwo tam znale�� si� w miejscu, gdzie obowi�zuj� zupe�nie inne prawa i gdzie istnieje ca�kowicie odmienny wymiar sprawiedliwo�ci, kiedy ludzie na okr�g�o znikaj� bez �ladu, albo dlatego, �e s� martwi albo po prostu dlatego, �e chc� znikn��. Cz�owiek sprzedaj�cy polis� w jednym mie�cie musi posiada� jedn� rzecz, aby mie� pewno��, i� b�dzie ona honorowana gdzie� indziej. Mianowicie: musi dysponowa� rozleg�� w�adz�, kt�rej nikt nie b�dzie �mia� zakwestionowa�. Ubezpieczenie by�o kontraktem zawieranym z jednym z bog�w. M�czyzna w pelerynie za�o�y� nog� na nog�. - Tak si� nieszcz�liwie sk�ada, �e nasza organizacja cierpi na niedob�r personelu i... - zakaszla� delikatnie - ...chroniczny nadmiar pracy, wi�c ilekro� to mo�liwe, w trakcie dochodzenia staramy si� szuka� pomocy na miejscu. - Chwileczk�. Wyja�nijmy sobie par� rzeczy. Jestem... - Przepraszam, je�li nie wyrazi�em si� jasno. - W sp�owia�ym tweedowym paltocie i z obwis�� blad� twarz� m�g�by by� bezimiennym urz�dnikiem zawik�anym w biurokratyczne uk�ady. Jednak�e w jego g�osie pobrzmiewa�a bezkompromisowo�� kogo�, kto zawsze kroczy w�asn� �cie�k� i nieodmiennie kieruje si� w�asnymi regu�ami. Nawet je�li sam nie by� niebezpieczny, posiada� pot�nych przyjaci�. - Ilekro� dochodzi do �ledztwa - wyja�ni� - wykorzystujemy jego wyniki. - Co pan rozumie przez "wykorzystujemy"? W tym interesie jak si� korzysta, to trzeba p�aci�. - To nie jest pa�ski, ale nasz interes - b�ysn�� ku mnie u�miechem, a przynajmniej jemu musia�o si� wydawa�, �e to u�miech. - Prosz� potraktowa� konieczno�� wsp�pracy jako form� podatku, jaki nasza firma �ci�ga z pa�skiej firmy. Mo�e pan r�wnie� podci�gn�� to pod wymogi zwi�zane z posiadaniem licencji. Oczekujemy, �e ka�dy detektyw zastosuje si� do naszych kryteri�w. - Kryteri�w?! - powt�rzy�em. - Co pan rozumie przez kryteria? Znam swoj� robot� jak... - Zatem nie b�dzie pan mia� problem�w, prawda? Nale�y zademonstrowa� wyja�nienie w formie zwi�zku przyczynowo-skutkowego b�d� zalegalizowanego po�wiadczenia. Pr�by oszustwa b�d� zmowy na rzecz trzeciej strony podlegaj� karze, przy czym ukarany zostaje albo beneficjent polisy, albo prowadz�cy dochodzenie. Nigdy nie widzia�em �adnej z tych polis, ale nie by�o to �adnym usprawiedliwieniem. S�ysza�em, �e jak ju� cz�owiek wpadnie w oko bogom, to najlepiej jest trzyma� j�zyk za z�bami i robi�, co sobie �ycz�. I mie� nadziej�, �e o nim zapomn� po zako�czeniu sprawy. Ale czego b�dzie wymaga�o ode mnie zako�czenie? - A je�li ten, hmm... "prowadz�cy dochodzenie" nie rozwi��e zagadki? - spyta�em. - Czasami nikt nie potrafi rozwi�za� �amig��wki, niezale�nie od tego, jak dobre ma elementy. - C�, przypadki nieokre�lone nie s� mile widziane. Poddane stosownej ocenie i w specjalnych okoliczno�ciach mog� zosta�, hurrumf... niech�tnie zaakceptowane. Zdecydowanie niech�tnie. - W porz�dku, nie mam wyboru. Rozumiem, nie jestem idiot�. Jakiego rodzaju ubezpieczenie posiada Skargool? - Na �ycie, oczywi�cie. - A nie m�g�by si� pan dowiedzie�, czy on nadal �yje? Wykrzywi� k�cik ust, co by� mo�e by�o kolejn� pr�b� u�miechu, a mo�e tylko nerwowym tikiem. - Wszechmoc nie jest jedn� z cech naszego patrona. Te rzeczy wymagaj� czasu, energii i uwagi - podni�s� si�. - Jeszcze tylko jedno pytanie - zatrzyma�em go. - Tak? - Kto i kiedy wykupi� ubezpieczenie? Ponownie zaprezentowa� mi sw�j tik. - �ona, oczywi�cie. Miesi�c temu. - Aha - powiedzia�em. - Jak mam si� z panem skontaktowa�? - To ja b�d� w kontakcie. Do widzenia - drzwi zamkn�y si� za jego plecami. Otworzy�em szuflad� biurka i wyj��em flaszk�, by strzeli� sobie kapk� czego� mocniejszego. Zn�w dobieg�o mnie skrzypni�cie drzwi. - Co jeszcze? - zapyta�em, ale tym razem zobaczy�em innego faceta. Gruby, w bezkszta�tnej czapce naci�gni�tej tak g��boko, �e opiera�a si� na nosie, przypomina� ogromn� ropuch�. - Czas na spotkanie z szefem - oznajmi�. - C�... - schowa�em butelk� i poszed�em za nim. Kr��yli�my w�skimi ulicami, generalnie kieruj�c si� w stron� dok�w, i w ko�cu dotarli�my do domu o zamkni�tych okiennicach. Zeszli�my do piwnicy. Pod wylenia�ym dywanikiem kry�a si� �elazna krata. Facet odwin�� brzeg, ostro�nie, �eby nie szarpn�� cienkiej nici, kt�ra bieg�a od wystrz�pionego rogu gdzie� w ciemno��. Potem odwr�ci� si� do mnie plecami, pomajstrowa� co� w mroku i czeka�. Pod krat� zacz�a gulgota� woda. Szum cich� stopniowo. Wreszcie krata otworzy�a si� z �oskotem i poskrzypywaniem. Ukaza�a si� drabina wiod�ca do �cieku. Gdy dotarli�my do st�p drabiny, ukryty mechanizm rozprawia� si� z ostatnimi wirami wody. W kamiennej �cianie studzienki czerni� si� wylot niskiego tunelu. Schyli�em si� g��boko i pobrn��em za facetem przez szlam i algi. Po pokonaniu paru pe�nych �miecia zakr�t�w znale�li�my si� w salce o�wietlonej pochodniami. W pod�odze i w �cianach niewielkiego pomieszczenia widnia�y trzy otwory przej�� podobnych do tego, jakim przyszli�my. Czterej m�czy�ni wstali od sto�u i pchn�li mnie pod �cian�. Jeden zabra� mi miecz i zrewidowa� fachowo. Dwaj stali wyczekuj�co, muskaj�c palcami r�koje�ci mieczy, a ostatni nerwowo postukiwa� pot�n� pa�� o wn�trze d�oni. Nie znale�li przy mnie niczego; nie by�em taki g�upi. Odsun�li si� ode mnie. Jeden z opryszk�w chrz�kn��, ruchem g�owy wskazuj�c wisz�cy na �cianie gobelin. Odsun��em go i otworzy�em ukryte za nim drzwi. Pok�j o �cianach wy�o�onych boazeri� z orzecha zawiera� rega� pe�en oprawionych w sk�r� tom�w oraz wielkie biurko z siedz�cym obok m�czyzn�. M�czyzna by� ubrany w szlafrok haftowany w smoki tudzie� inne zoologiczne dziwa. Na nosie mia� okulary, przez kt�re studiowa� pot�n� ksi�g� rachunkow�. W zasadzie wygl�da� na faceta o �agodnym usposobieniu i m�g�by taki by�, ale nie by�. Nie by�o to nasze pierwsze spotkanie. Popatrzy� na mnie znad okular�w. - Siadaj. O co chodzi? - Nie o co - odpar�em, sadowi�c si� na sto�ku - a o kogo. O Edrika Skargoola. Kto� go porwa�, jednak nie wygl�da mi to na twoj� robot�. - Ha, ten szczeniak ma tupet - przekartkowa� ksi�g�, przenosz�c spojrzenie z jej stronic na moj� osob�. - Skargool. Jest. - Na chwil� zag��bi� si� w lekturze. - Jest bogaty, tak, ale g��wnie w towary, got�wki ma niewiele. Za ochron� p�aci regularnie, z tym �adnych k�opot�w. Wska�nik op�acalno�ci uprowadzenia niski, wi�c niby masz racj�, po co mia�bym go porywa�? G�upi. Ktokolwiek to zrobi�, jest g�upi. Niekt�rzy nie maj� smyka�ki do interes�w - wbi� we mnie oczy. - Chcia�by� wiedzie�, jaki jest tw�j wska�nik? - Jestem pewien, �e kosztowa�oby mnie to wi�cej, ni� mam odzyska�. Jestem pewien, �e ty te� o tym wiesz. - Ha - mrukn�� wymijaj�co. - Poza tym to nie ma nic do rzeczy. Zale�y mi tylko na jednym. Znasz kogo� zwanego Podst�pnym Mieczem? - Co? Podst�pny Miecz? Chyba �artujesz. Co to za idiotyczne imi�? Poda�em mu list porywacza. - Drobny �otrzyk - powiedzia�, studiuj�c list. - Jaki� p�tak. Pe�no ich wsz�dzie. Ca�e przekl�te miasto roi si� od p�tak�w - odrzuci� mi list, a na dok�adk� z�apa� ksi�g� i cisn�� j � przez pok�j. Wielkie i ci�kie tomiszcze z g�o�nym hukiem uderzy�o w kamienn� �cian�. Stra�nicy wpadli do pokoju i zacz�li �ci�ga� mnie z krzes�a. - Wojny domowe! - rykn�� szef, piorunuj�c wzrokiem swoich podkomendnych. - Nienawidz� ich. Szkodz� interesom. Paskudne dla ka�dego. Czego tu? Charcza�em w jego stron� w nadziei, �e przypomni sobie o mnie, zanim jego ch�opcy rozbior� mnie na cz�ci. Szef przez chwil� wlepia� we mnie oczy, potem powiedzia�: - Dajcie spok�j, ch�opcy, on jest w porz�dku. Po��cie go. Rzucili mnie na krzes�o i wymaszerowali rz�dkiem. Usiad�em, potar�em nadwer�one rami� i spr�bowa�em uspokoi� oddech. - Dzi�ki - wydusi�em. - Taa. Mam robot�, kt�ra mo�e ci dopom�c. Znasz Kriglaga? - S�ysza�em o nim, nigdy nie mia�em okazji go pozna� - Kriglag kierowa� gangami na nabrze�u. - To frajer. My�li, �e si� u�o�y z nowym Czcigodnym, �e b�dzie wsp�pracowa� z tymi wszystkimi zagranicznymi najemnikami i skupywa� ich �upy, nie wiem, co tam jeszcze. By� mo�e jest wystarczaj�co wielkim idiot�, aby zadawa� si� z kim� zwanym Podst�pnym Mieczem. - Zamieniam si� w s�uch. - Mam zamiar go za�atwi� - oznajmi� szef. - Mam zamiar za�atwi� go dzisiejszej nocy. Chcesz si� przy��czy�? - Jasne. Dzi�ki. - B�dziesz z Netoo - skin�� g�ow� w stron� gobelinu. Wyszed�em i powiedzia�em ch�opcom, �e mam by� z Netoo. Poszed�em za tym z pa�k� za kolejny gobelin i korytarzem do punktu zbornego. By�o nas mniej wi�cej trzydziestu, podzielonych na cztery zespo�y. Spacerowa�em po sali, gaw�dz�c o niczym, dop�ki nie wyruszyli�my. Zapad�a noc, nim pierwsze dwie grupy wy�oni�y si� ze �ciek�w. Czasami dochodz� do przekonania, �e w Roosing Oolvaya wi�kszy ruch i handel ma miejsce nie na ulicach, lecz w kana�ach. Banda pod przewodem Netoo wysz�a na ulice z czarodziejk�. Czarodziejka sz�a z przodu, spirale delikatnych b��kitnych linii tworzy�y r�kawiczki wok� jej ruchliwych d�oni. B��kitne aureole pozostawia�y w powietrzu powoli p�owiej�cy szlak. Dotar�a do nas wrzawa jakich� zamieszek w s�siedztwie. Jednak nie by�o ani �ladu Stra�y i zastanowi�em si�, czy przypadkiem szef nie nak�oni� kogo� do skoncentrowania si� na innym terenie. Pasmo rzecznej mg�y okr�ci�o si� wok� budowli przed nami. Weszli�my w opary i Netoo zatrzyma� zesp�, aby naradzi� si� z czarodziejk�. Ta par� razy machn�a r�kami, prawie gin�c mi z oczu we mgle, i ws�ucha�a si� w cisz�. Pokiwa�a g�ow�. Netoo skin�� na nas. Przepe�zli�my jedn� przecznic� i skr�cili�my w zau�ek. Netoo dotkn�� ramienia �ucznika. �ucznik napi�� �uk i wypu�ci� strza��. Strza�a przemieni�a si� w cie� i znikn�a we mgle. P� sekundy p�niej rozleg� si� cichy �omot i grzechot, a potem �oskot upadaj�cego cia�a. Czarodziejka pokiwa�a g�ow� i szepn�a co� do Netoo. - Za nast�pnym rogiem - rzek� Netoo. - Dom obro�ni�ty pn�czami. Wszyscy gotowi? W porz�dku, idziemy. Szybko przemkn�li�my za r�g. Po kalenicach wspina�y si� jakie� cienie, ciemne na tle lekkiej mgie�ki. Gdy my dotarli�my przed dom, one znalaz�y si� na jego dachu. Nagle zad�wi�cza�a stal. Zatrzyma�em si�, pozwalaj�c moim kompanom zaj�� si� walk�, a potem przebi�em przez t�um i staranowa�em drzwi. Zobaczy�em dziedziniec, na kt�rym ju� mocowa�y si� inne postacie. Przez nie te� si� przedar�em, zmierzaj�c do wewn�trznego wej�cia. Krzyki: "Bez mi�osierdzia dla zdrajc�w!" i "�mier� uzurpatorowi!" pe�ni�y rol� kamufla�u; mia�y sugerowa�, �e napastnikami s� buntownicy. Dobiega�y z ty�u, z g�ry i z do�u, �wiadcz�c, �e grupy przyby�e ze �ciek�w zaatakowa�y razem z oddzia�em z dachu. Uderzy�em w wewn�trzne drzwi, kt�re otworzy�y si� gwa�townie. Obok mnie pr�bowa� przemkn�� odziany w d�ug� szat� urz�dnik. Jego rozbiegane oczy szale�czo przepatrywa�y dziedziniec. Z�apa�em go za ko�nierz i warkn��em: - Podst�pny Miecz! - Ja nic nie wiem - wyduka�. Usilnie stara� si� zemdle�. Pomog�em mu, wal�c w �eb p�azem miecza. Przez pewien czas nie dzia�o si� nic ciekawego. Potem znalaz�em Kriglaga. Kompletnie zaskoczony, z odci�tymi wszystkimi drogami ucieczki, Kriglag pr�bowa� z po�ytkiem wykorzysta� beznadziejn� sytuacj�. By� ju� pijany w sztok. Wlaz�em do kom�rki i poderwa�em go na nogi. Dzbany stoczy�y si� z jego piersi i zagrzechota�y na pod�odze. - Kriglag! - warkn��em. - Hwazigah? - wybe�kota�. Powieki opada�y mu sennie. - Podst�pny Miecz, Kriglag! Podst�pny Miecz! - rykn��em mu do ucha. - To z�y, bardzo z�y facet - wymamrota� i zacz�� pochrapywa�. Potrz�sn��em nim, potem zbi�em szyjk� dzbana, kt�ry najwidoczniej w zamieszaniu uszed� jego uwagi i wyla�em mu zawarto�� na g�ow�. Kriglag otworzy� oczy. - Czego? Umie�ci�em czubek miecza tam, gdzie skupia�o si� jego spojrzenie. - Podst�pny Miecz, Kriglag. - Zabierz mnie st�d. - Opowiedz mi o Podst�pnym Mieczu. - Najpierw mnie zabierz. Trzasn��em go w szcz�k�. - A niby czemu mia�bym robi� sobie k�opot? Chyba mu poja�nia�o w g�owie. - Podst�pny Miecz to facet z g�ry rzeki. To on wpad� na ten pomys�. Za jednym zamachem zarobi�by kup� forsy i zyska� s�aw� obro�cy uci�nionych. Poprzez oskubywanie t�ustych szczur�w. Poja�nia�o mu nie za bardzo. - Oskubywanie t�ustych szczur�w? - Bogatych drani - Kriglag przerwa�, aby ha�a�liwie zaczerpn�� powietrza. - Facet�w z mn�stwem szmalu zdobytego dzi�ki dra�stwom. Ludzi, kt�rych nikomu by nie brakowa�o, kt�rych znikni�cie powitano by z zadowoleniem. - Przyszed� wi�c do ciebie. Co mu powiedzia�e�? - Nie jestem g�upi. Powiedzia�em, �eby spr�bowa�. Gdyby zadzia�a�o, mo�e wzi��bym go do siebie. - Dok�d poszed�? - Nie mam poj�cia. Zamierza� wr�ci� z wynikami. - Kto jeszcze o tym wiedzia�? Kriglag u�miechn�� si� g�upawo i zion�� mi w twarz cuchn�cym oddechem. - M�j wsp�lnik. Przy�o�y�em ostrze miecza do jego gard�a. - Kto? Kriglag wykrzywi� si� w u�miechu. - Zabierz mnie st�d, to ci powiem. Zawaha�em si�. Wtedy, z ch�ralnym okrzykiem: "Koniec kolaboracji!" do pokoju wpad�a gromada moich nowych przyjaci�. Kriglag spojrza� na nich, zerkn�� na mnie i skoczy� na kling� miecza. Ma�o prawdopodobne, by taki asekurant jak on m�g� posun�� si� do samob�jstwa, ale na wszelki wypadek zabra�em ostrze spoza jego zasi�gu. - Jeste� durniem! - zawy�, gdy wyci�gali go ze schowka. Sp�dzi�em par� minut nad ksi�gami. Kriglag dokumentacj� prowadzi� parszywie. Mimo to doszed�em, �e jego interesy w wi�kszej cz�ci polega�y na obracaniu towarami kradzionymi z magazyn�w na nabrze�u. Z jakich magazyn�w, nie wiedzia�em, ale sporz�dzi�em sobie list� towar�w. Jeden z ludzi Netoo przyby� zaj�� si� ksi�gami, schowa�em wi�c miecz i uda�em do domu. W �rodku nocy przebudzi� mnie pos�aniec z listem od Turbota: Przysz�a nowa wiadomo��. Okup dzi� wieczorem. Turbot, zawsze maniakalnie oszcz�dny w s�owach, najwyra�niej mia� wszystko pod kontrol�. Wr�ci�em do ��ka. Rano zabra�em si� za sprawdzanie kontrahent�w Skargoola z listy, jak� dostarczy�a mi jego �ona. Ani jeden nie powiedzia� o nim z�ego s�owa i chyba �aden nie mia� nic do ukrycia. I nikomu nie brakowa�o towar�w, jakie Kriglag spisa� w swoich ksi�gach. Zm�drza�em dopiero wtedy, gdy ko�czy�em rozmow� z czwartym facetem z rz�du. Zapyta�em go o rywali Skargoola. Tych nazwisk nie by�o na mojej li�cie. Informacje za� okaza�y si� bardziej interesuj�ce. Ci ludzie lepiej znali Skargoola. Znali go na tyle dobrze by wiedzie�, �e ostatnio co� mu doskwiera�o. Zrobi� si� nerwowy. Odkry�, �e kto� go okrada. I powzi�� podejrzenia odno�nie wierno�ci ma��onki. Nie mogli te� zrozumie�, sk�d si� wzi�y plotki o ch�o�cie, handlu niewolnikami i generalnie o tyranii Skargoola. Wszyscy go lubili, cho� w interesach rywalizowali z nim bezlito�nie. Ich zdaniem Skargool by� uczciwy do przesady i je�li mo�na mu by�o co� zarzuci�, to tylko to, �e raczej nie przem�cza� swoich pracownik�w. Potem sp�dzi�em par� godzin na rozmowach ze sprzedawcami pi�r ognistych. Pi�ra ogniste by�y szale�stwem par� sezon�w temu. Jednak po pocz�tkowym entuzjazmie ludzie spostrzegli, �e pi�ra zu�ywaj� si� zbyt szybko, aby by� z nich jaki� po�ytek, i �e nie nadaj� si� praktycznie do niczego poza bazgraniem graffiti. Faktycznie, mo�na by�o pisa� nimi po murach, po metalu, po chodnikach - wszystkim pr�cz papieru i pergaminu; bo te w kontakcie z pi�rem stawa�y w p�omieniach. Zabawka mo�e efektowna, ale niepraktyczna i niekiedy niebezpieczna. Ot, drobiazg, kt�ry tylko kmiotek z g�ry rzeki m�g�by uzna� za krzyk mody. Jeden z po�ledniejszych czarnoksi�nik�w nadal wyrabia� te zabawki. Cz�� sprzedawa� na straganie przed w�asnym domem, a reszt� odst�powa� miejscowym handlarzom. Zapotrzebowanie spad�o do paru tuzin�w na miesi�c, by� wi�c w stanie powiedzie� mi, dok�d one trafiaj�. Wizyta u drugiej z wymienionych przez niego os�b okaza�a si� strza�em w dziesi�tk�. - Taki gamoniowaty szczeniak z pryszczami i wielkim, zardzewia�ym mieczem - powiedzia�a handlarka. Na jej kramie le�a� schludnie u�o�ony rz�dek ryb, obok sta�y koszyki pe�ne b�yszcz�cego badziewia. - Uwa�a� si� za dar niebios. Mo�e i by� nim u siebie, dla wiejskich dziewek - �ypn�a szyderczo okiem i spr�bowa�a wcisn�� mi ryb�. Szczeniak kupi� pi�ro par� dni wcze�niej, co pasowa�o. Wr�ci�em na nabrze�e, aby rozejrze� si� za Glinkiem. Kiedy go znalaz�em, po�a�owa�em, �e go widz�. Wy�owiono go w czasie odp�ywu zza pala pod nabrze�em. Kto� mocno zacisn�� palce na jego gardle, o czym �wiadczy�y �lady. Poza tym co� ostrego rozdar�o mu t�tnic�. Gdy gapi�em si� na Glinka, zda�em sobie spraw�, �e obok mnie gapi si� druga osoba. By� to reprezentant Oolva�skiego Towarzystwa Ubezpiecze� Wzajemnych. - Robi pan post�py? - zapyta�. - Jak najbardziej - rzek�em do Glinka. - Mn�stwo. - Czy b�dziemy musieli wyp�aci� ubezpieczenie? - Nie znaj�c dok�adnych warunk�w polisy Skargoola, nie wiem. Pan to oceni. - Kiedy b�d� mia� okazj�? - Dzi� wieczorem - odpar�em - wydaje mi si�, �e to dobry termin. Skin�� g�ow� i odszed�, a ja, skoro ju� by�em w tym rejonie, postanowi�em wst�pi� do Choga, szefa magazynu Skargoola. Do cz�owieka z pier�cieniem, z du�ym ostrym kamieniem. - Mia�e� k�opoty, jak widz� - powiedzia�em po wej�ciu. Oko mia� podbite i tak podpuchni�te, �e chyba nic na nie nie widzia�, a k�ykcie odarte ze sk�ry. - Ze Stra�� - rzek� Chog. - Polowali na mnie, najemnicy. - S�ysza�e�, �e pani Skargool dzi� rano dosta�a drugi list. - Dobre wie�ci, to na pewno oznacza dobre wie�ci. Powr�t mojego przyjaciela musi by� bliski. My dwaj, Skargool i ja, jak bracia. - Ju� to m�wi�e�. Dzi� wieczorem mam zamiar wyp�aci� okup. - Musz� jak najszybciej zna� wynik tej sprawy. - Skoro o tym wspomnia�e�, mo�esz pos�ucha� relacji z pierwszej r�ki. Wst�p do domu Skargoola dzi� ko�o p�nocy. - Ko�o p�nocy? Nie omieszkam - zapewni� Chog z u�miechem. Sam poszed�em do domu Skargool�w i zaprezentowa�em �onie rachunek. Mimo zdenerwowania trzyma�a si� zastanawiaj�co dobrze, zn�w pr�bowa�a ze mn� flirtowa� i tak dalej. Zabra�em Turbota na stron� i om�wi�em z nim par� rzeczy. Turbot przypasa� miecz i wyszed�. Do tej pory nie mia�em w r�kach porannego listu, wi�c obejrza�em go sobie dla zabicia czasu. Te� by� napisany pi�rem ognistym na arkuszu miedzi. Kiedy por�wna�em go z pierwszym, charakter pisma wyda� mi si� odmienny. Zwr�ci�em na to uwag� pani Skargool. - Widzia�a pani kiedy� ten charak