Swiadectwo kosci - Dolores Redondo
Szczegóły |
Tytuł |
Swiadectwo kosci - Dolores Redondo |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Swiadectwo kosci - Dolores Redondo PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Swiadectwo kosci - Dolores Redondo PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Swiadectwo kosci - Dolores Redondo - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
Strona 3
Dla Eduarda, każde słowo
Strona 4
Czy ten człowiek nie zna natury swego rzemiosła? Śpiewa
przy kopaniu grobu.
William Szekspir, Hamlet, akt V,
przeł. Józef Paczkowski
Grób często kryje nieświadomie dwa serca
w jednej trumnie.
Alphonse de Lamartine
Bo najgorszy jest ten ból, który zżera nas od środka. Nie
pomogą żadne skargi, ból ten nigdy nie zelżeje.
Alejandro Sanz, Si hay Dios
Strona 5
Itxusuria
Odnalazł miejsce pochówku dzięki bruździe, którą wyryła
w ziemi kapiąca z dachu deszczówka. Ukląkł, z zanadrza
wyciągnął ogrodniczą łopatkę z motyką i rozgrzebał zwartą
powierzchnię ciemnej gleby, która rozpadła się na wilgotne,
gąbczaste grudy wydzielające bogaty aromat drewna i mchu.
Ostrożnie rozkopywał grób, warstwę po warstwie, aż w głębi
dołu dostrzegł ubrudzone ziemią poczerniałe strzępy przegniłej
tkaniny.
Dalej grzebał już rękami, odsuwał na bok materiał, w którym
nadal można było się domyślić zarysów niemowlęcego becika
i który rozpadł się pod jego dotykiem, odsłaniając
nawoskowane płótno otulające ciało. Sznurek zachował się
niemal jedynie w postaci głębokich, wyraźnych wgłębień tam,
gdzie przewiązano nim zawiniątko. Rozszarpał zmurszałe
resztki i przeciągnął palcami po płótnie, szukając brzegu. Nie
patrząc, wyczuł zgrubienie i włożył pod nie palce, po czym
jednym gestem, jak nożem, rozerwał całun.
Dziecko leżało w grobie jak w kołysce, twarzyczką do dołu.
Kosteczki były w dobrym stanie, podobnie jak płótno, choć one
też zabarwione były ciemną glebą doliny Baztán. Jedną ręką
przycisnął do ziemi ciałko – prawie zmieściło mu się w dłoni
– a drugą bez trudu oderwał prawą rękę, łamiąc przy tym
maleńki obojczyk. Towarzyszył temu słaby odgłos, jak ciche
westchnienie dobiegające z grobu, jak skarga, że go
pogwałcono. Nagle odsunął się, onieśmielony. Wstał, schował
kości do kieszeni i po raz ostatni spojrzał na mogiłkę, a potem
narzucił na nią ziemię nogami.
Strona 6
1
Duchota w siedzibie sądu była nie do wytrzymania. Opary
unoszące się znad wilgotnych od deszczu ubrań mieszały się
z oddechami setek ludzi kłębiących się na korytarzach przed
salami rozpraw. Rozpinając żakiet, Amaia spostrzegła
porucznika Paduę. Zamienił kilka słów z kobietą, która mu
towarzyszyła, odprowadził ją do jednego z pokojów i zręcznie
omijając oczekujących, podszedł, żeby się przywitać.
– Pani inspektor, cieszę się, że panią widzę. Jak się pani czuje?
Zastanawiałem się, czy się tu pani dzisiaj zjawi – mówiąc to,
spojrzał na jej brzuch.
Amaia położyła rękę na wypukłości, która jednoznacznie
wskazywała na bardzo zaawansowaną ciążę.
– No cóż, na razie się trzymam. Widział pan matkę Johany?
– Tak, jest bardzo zdenerwowana. Czeka w środku, z rodziną.
Przed chwilą uprzedzono mnie z dołu, że podjechał furgon
z Jasónem Mediną – powiedział, kierując się do windy.
Amaia weszła do sali rozpraw i zajęła miejsce w jednej
z tylnych ławek. Dobrze stamtąd widziała matkę Johany
Márquez, w żałobnym stroju i o wiele chudszą niż na pogrzebie
dziewczynki. Jak gdyby wyczuwając jej obecność, odwróciła się
i skinęła głową w skąpym geście powitania. Amaia bez
powodzenia spróbowała się uśmiechnąć i wpatrzyła się
w bladą, udręczoną twarz, twarz matki, której nie udało się
uchronić córki przed potworem, którego sama sprowadziła do
domu. Sekretarz sądowy zaczął czytać na głos nazwiska
uczestników rozprawy. Jego uwadze nie umknął skurcz, który
przebiegł po twarzy kobiety, gdy padło nazwisko jej męża.
– Jasón Medina – powtórzył sekretarz. – Jasón Medina.
Do sali wpadł policjant w mundurze. Podszedł do sekretarza
i wyszeptał mu coś do ucha. Potem nachylił się nad sędzią.
Sędzia go wysłuchał, skinął głową, wezwał prokuratora
i obrońcę, przekazał im krótką wiadomość i wstał.
Strona 7
– Posiedzenie zostaje odroczone do odwołania – powiedział
i wyszedł z sali.
Matka Johany krzyknęła rozpaczliwie i odwróciła się do Amai,
jakby to od niej żądała wyjaśnień.
– Nie, nie! Dlaczego?
Towarzyszące jej kobiety obejmowały ją i na próżno usiłowały
uspokoić.
Jeden z policjantów podszedł do Amai.
– Inspektor Salazar, porucznik Padua prosi, żeby pani zeszła
do podziemi.
Wychodząc z windy, zauważyła, że na korytarzu, przed
drzwiami do łazienki, tłoczy się grupka umundurowanych
funkcjonariuszy. Policjant, który jej towarzyszył, wpuścił ją do
środka. Było tam już kilka osób. Jakiś policjant i konwojent
opierali się o ścianę z pobladłymi twarzami. Padua zaglądał do
jednej z kabin. Stał na brzegu kałuży krwi. Rozlewała się zza
przepierzenia i jeszcze nie zdążyła zakrzepnąć. Gdy zobaczył
Amaię, odskoczył na bok.
– Powiedział konwojentowi, że musi iść do łazienki. Miał
kajdanki, ale jakoś zdołał poderżnąć sobie gardło. Wszystko
stało się błyskawicznie. Policjant stał tuż obok, usłyszał
rzężenie, otworzył drzwi, ale nic już nie mógł zrobić.
Amaia zrobiła krok do przodu, żeby popatrzeć. Jasón Medina
siedział na sedesie z głową odrzuconą do tyłu. W jego szyi
zionęła głęboka ciemna szpara. Przód koszuli był nasączony
krwią. Wyglądało to tak, jakby miał na szyi makabryczny
czerwony śliniak. Krew barwiła wszystko na swojej drodze
i spływała na podłogę. Ciało było jeszcze ciepłe, odór świeżej
śmierci zatruwał powietrze.
– Czym to zrobił? – spytała Amaia. Nie widziała żadnego
narzędzia.
– Nożykiem do tapet. Wypadł mu ze słabnących rąk i wleciał
do sąsiedniej kabiny – odparł Padua, popychając sąsiednie
drzwi.
– Jak mu się udało go wnieść? To metal. Wykrywacz musiał go
pokazać.
– To nie on go tu dostarczył, pani inspektor. Niech pani
Strona 8
popatrzy – wskazał na nożyk – na rękojeści jest kawałek taśmy
klejącej. Ktoś musiał się postarać, żeby go tu umieścić. Pewnie
przykleił go za rezerwuarem, a Medina musiał tylko wyciągnąć
go ze schowka.
Amaia westchnęła.
– A to jeszcze nie wszystko – dodał Padua. Był zdegustowany.
– Z kieszeni marynarki wystawało mu to. – Ręką w lateksowej
rękawiczce uniósł w górę białą kopertę.
– List samobójczy – zasugerowała Amaia.
– Niezupełnie. – Padua podał jej rękawiczki. – Koperta jest
zaadresowana do pani.
– Do mnie? – zdziwiła się Amaia.
Włożyła rękawiczki i wzięła kopertę.
– Mogę?
– Oczywiście.
Klej ledwo trzymał i udało jej się otworzyć kopertę, nie
rozdzierając jej. W środku był biały kartonik, a na nim, na
samym środku, widniało jedno słowo: TARTTALO.
Poczuła w brzuchu nagły skurcz i wstrzymała oddech, żeby
powstrzymać okrzyk bólu. Odwróciła kartkę, żeby sprawdzić,
czy nie ma czegoś na odwrocie, i oddała ją Padui.
– Co to ma znaczyć?
– Myślałem, że pani mi to powie.
– Ale ja nie wiem, o co chodzi, poruczniku Padua. To dla mnie
niezrozumiałe. – Amaia była zdezorientowana.
– Tarttalo to postać mityczna, prawda?
– No, tak… O ile mi wiadomo, to cyklop z mitologii baskijskiej.
Cyklopów znali też starożytni Grecy i Rzymianie. Do czego pan
zmierza?
– Pani rozpracowała sprawę basajauna, który też jest postacią
mityczną, a teraz zabójca, który przyznał się do zabójstwa
Johany Márquez i który podszywał się pod basajauna, żeby
ukryć swoją zbrodnię, popełnia samobójstwo i zostawia list
zaadresowany do pani, notkę o treści: Tarttalo. Niech pani
przyzna, że to co najmniej dziwne.
– Zgadzam się. – Amaia westchnęła. – To dziwne, ale w swoim
czasie ustaliliśmy bez najmniejszej wątpliwości, że to Jasón
Strona 9
Medina zgwałcił i zamordował swoją pasierbicę, a potem
w dość prymitywny sposób usiłował skierować podejrzenia na
basajauna. Do tego przyznał się do winy i nie oszczędził nam
szczegółowego opisu zbrodni. Sugeruje pan, że to nie on ją
popełnił?
– Nie mam najmniejszych wątpliwości, że to on – stwierdził
Padua, patrząc z niechęcią na trupa. – Ale jest jeszcze ta
sprawa amputacji i kości dziewczyny, które znaleziono w Arri
Zahar, a teraz to… Myślałem, że pani będzie mogła…
– Nie. Nie wiem, co to znaczy ani dlaczego ten list napisał do
mnie.
Padua odetchnął, ale nadal przyglądał jej się uważnie.
– Jasne, pani inspektor.
Amaia ruszyła do tylnego wyjścia. Nie chciała się natknąć na
matkę Johany. Nie wiedziała, co mogłaby jej powiedzieć. Może
tylko że wszystko się już skończyło albo że zbrodniarz jak
szczur wymknął się na tamten świat, żeby ujść sprawiedliwości.
Pokazała strażnikom służbową odznakę i ucieszyła się, że
nareszcie opuszcza przygnębiający budynek sądu. Deszcz
przestał padać i spoza chmur wyłoniło się ostre słońce, tak
typowe dla Pampeluny. Raziło ją w oczy i wywoływało
łzawienie. Grzebała w torebce w poszukiwaniu okularów
przeciwsłonecznych. Kiedy wybierała się do sądu, ledwo
znalazła wolną taksówkę. Zawsze ich brakowało, gdy padał
deszcz, ale teraz mieszkańcy miasta woleli się przespacerować
i na postoju stała kolejka samochodów. Niezdecydowana
zatrzymała się przy pierwszym z brzegu. Nie chciało jej się
wracać do domu, z niechęcią myślała o Clarice kręcącej się
wokół i bombardującej ją pytaniami. Od dwóch tygodni, od
kiedy przylecieli jej teściowie, rytm domowego życia został
poważnie zakłócony. Rzuciła okiem na zachęcające okna
kawiarni naprzeciwko sądu, a potem popatrzyła w głąb ulicy
San Roque, na drzewa w parku Media Luna. Obliczyła, że od
domu dzieli ją półtora kilometra, i ruszyła pieszo. Jeśli poczuje
się zmęczona, zawsze będzie mogła złapać taksówkę.
Kiedy zagłębiła się w park i zostawiła za sobą uliczny hałas,
natychmiast poczuła ulgę. Świeży zapach mokrej trawy zastąpił
Strona 10
smród samochodowych spalin. Odruchowo zwolniła i ruszyła
wyłożoną kamieniami ścieżką, przecinającą doskonale
przystrzyżony trawnik. Odetchnęła głęboko i bardzo powoli
wypuściła z płuc powietrze. Co za koszmarny ranek, pomyślała.
Jasón Medina, gwałciciel i zabójca pasierbicy, dokładnie
pasował do profilu: tacy jak on popełniają samobójstwa
w więzieniu. Na rozprawę czekał w pojedynczej celi
i niewątpliwie przerażało go, że po wyroku mógłby trafić do
wieloosobowej. Pamiętała go sprzed dziewięciu miesięcy,
z przesłuchań w związku ze sprawą basajauna, kiedy, skulony
jak szczur pod miotłą, zalewając się łzami, przyznawał się do
popełnienia kolejnych okropności.
Choć były to dwie odrębne sprawy, porucznik Padua z Gwardii
Cywilnej poprosił ją, żeby wzięła udział w przesłuchaniach,
gdyż Medina w prymitywny sposób i opierając się na tym, co
przeczytał w prasie, usiłował naśladować sposób działania
seryjnego zabójcy, którego wtedy śledziła. Dziewięć miesięcy
temu. Właśnie wtedy zaszła w ciążę. Wiele się od tego czasu
zmieniło.
– Prawda, malutka? – szepnęła, głaszcząc się po brzuchu.
Silny skurcz sprawił, że musiała się zatrzymać. Oparła się na
parasolce i pochyliła do przodu, starając się wytrzymać
gwałtowny ból w podbrzuszu, rozlewający się na wewnętrzne
strony ud i powodujący silne napięcie mięśni. Z jej gardła
wyrwał się jęk, nie tyle z powodu bólu, ile z zaskoczenia, że jest
tak silny. Fala bólu ustąpiła tak samo gwałtownie, jak się
pojawiła.
Więc to będzie tak. Tysiące razy zastanawiała się, jaki będzie
miała poród i czy będzie w stanie rozpoznać pierwsze oznaki,
czy okaże się jedną z tych kobiet, które trafiają do szpitala
w ostatniej chwili albo rodzą w taksówce.
– Maleńka moja – czule zwróciła się do dziecka w brzuchu
– jeszcze tydzień do terminu. Jesteś pewna, że już chcesz
wyjść?
Ból zniknął, jakby go nigdy nie było. Poczuła ogromną radość
i wielkie napięcie, bo zdała sobie sprawę, że ta oczekiwana
chwila nadejdzie już wkrótce. Uśmiechnęła się i rozejrzała,
Strona 11
jakby chciała się z kimś podzielić swoim szczęściem, ale
wilgotny i świeży park był opustoszały. Błyski słońca
przedzierające się spoza warstwy chmur pokrywających niebo
nad Pampeluną rozświetlały szmaragdową zieleń, która
wydawała się promienna i radosna. Ogarnęło ją takie uczucie,
jakby dokonała jakiegoś odkrycia, uczucie, którego zawsze
doznawała w dolinie Baztán, ale którego przypływ w mieście
był niespodziewanym darem losu. Ruszyła dalej, duchem
przenosząc się do magicznego lasu nad rzeką i bursztynowych
oczu pana tamtych włości. Zaledwie dziewięć miesięcy temu
tam właśnie prowadziła śledztwo. W miejscu swoich narodzin,
w miejscu, które kiedyś pragnęła opuścić na zawsze, lecz do
którego wróciła, aby schwytać zabójcę i począć córeczkę.
Pewność, że nosi w sobie dziecko, nadała jej życiu tak
pożądany spokój i uśmierzyła lęk. Tylko to mogło jej pomóc
znieść potworności, które wydarzyły się w tamtym czasie
i które z pewnością by ją wykończyły, gdyby nie wytęskniona
ciąża. Powrót do Elizondo, rozgrzebywanie przeszłości,
a zwłaszcza śmierć Víctora poruszyły w posadach cały świat, jej
i jej rodziny. Jedynie ciotka Engrasi pozostawała niewzruszona,
ale stawiając karty lub wieczorami grając w pokera
z przyjaciółkami, uśmiechała się w sposób właściwy ludziom,
którzy myślami są gdzie indziej. Flora przeprowadziła się
pospiesznie do Zarautz, posłużywszy się pretekstem, że będzie
musiała codziennie nagrywać programy kulinarne dla telewizji
krajowej, i oddała – któż mógłby coś takiego przewidzieć –
zarządzanie Mantecadas Salazar w ręce siostry, Ros. Ku
zdumieniu Flory, lecz zgodnie z przypuszczeniami Amai, Ros
okazała się wspaniałą, choć początkowo trochę zbyt zatroskaną
kierowniczką wytwórni ciast. Amaia zaoferowała jej pomoc
w prowadzeniu rodzinnego interesu i niemal wszystkie
weekendy w ciągu ubiegłych miesięcy spędziła wraz z mężem
w Elizondo, choć od dawna zdawała sobie sprawę, że Ros już
nie potrzebuje jej wsparcia. Ale jeździła tam nadal, jadła i spała
w domu ciotki Engrasi, domu swojego dzieciństwa. Od kiedy
się dowiedziała, że będzie matką, od kiedy ośmieliła się nazwać
swoje lęki i podzielić nimi z Jamesem, a już z pewnością od tej
Strona 12
chwili, gdy wraz z bronią schowała do sejfu w sypialni to
nagranie, zaczęła odzyskiwać pewność siebie. Równocześnie
nawiedziło ją poczucie przynależności do doliny Baztán, do
ziemi, w której tkwiły jej korzenie, i do rodzinnego domu.
Poczucie, które przez lata wydawało jej się stracone już na
zawsze.
Gdy dotarła do ulicy Mayor, znów zaczęło padać. Otworzyła
parasolkę i szła dalej, mijając ludzi robiących zakupy i kilku
przechodniów pozbawionych ochrony przed deszczem, którzy
biegli zgarbieni i szukali schronienia pod okapami domów
i sklepowymi markizami. Zatrzymała się przed wielobarwną
wystawą sklepu z dziecięcą odzieżą i przyjrzała się różowym
sukieneczkom haftowanym w maleńkie kwiatuszki. Może
Clarice miała rację, pomyślała, może rzeczywiście powinnam
coś takiego kupić swojej córeczce. Westchnęła w nagłym
przypływie złego humoru, bo przypomniała sobie o pokoju dla
dziewczynki, który Clarice urządziła. Jej teściowie przylecieli ze
Stanów Zjednoczonych, żeby być na miejscu, kiedy się urodzi
ich wnuczka, i choć byli w Pampelunie dopiero od dziesięciu
dni, Clarice już dała się poznać jako wcielenie najgorszego
gatunku wścibskiej teściowej. Od pierwszego dnia nie
szczędziła wyrazów zdumienia na wieść, że jeszcze nie urządzili
dla noworodka sypialni, mimo iż kilka pokoi w domu stało
pustych.
Amaia przywiozła do domu starą kołyskę ze szlachetnego
drewna, która przez lata stała w salonie ciotki Engrasi, służąc
za skrzynię na opał. James oszlifował ją starannie,
wydobywając spod warstwy starego lakieru rysunek słojów,
i polakierował na nowo, a przyjaciółki ciotki uszyły piękną,
ozdobioną falbanami pościel i biały baldachim, które
prezentowały się elegancko i podkreślały szlachetne piękno
drewna. W ich wielkiej małżeńskiej sypialni było mnóstwo
miejsca, a do tego pomysł, żeby zostawić córeczkę samą
w innym pokoju, nie przekonywał Amai do końca, nawet jeśli
eksperci widzieli w nim mnóstwo zalet. Nie, nie podobało jej
się takie rozwiązanie. Nie teraz. Przez pierwsze miesiące,
dopóki będzie karmić piersią, wygodniej będzie mieć dziecko
Strona 13
przy sobie, zwłaszcza w nocy, a do tego będzie spokojniejsza,
wiedząc, że z pewnością usłyszy, jak córeczka płacze albo że coś
się z nią dzieje…
Clarice podniosła krzyk pod niebiosa.
– Musi mieć swój własny pokoik! Musisz mieć wszystko pod
ręką. Uwierz, obie lepiej wypoczniecie. Jeśli będzie tuż obok,
przez całe noce będziesz nadsłuchiwać każdego jej oddechu,
każdego poruszenia. Zarówno ona, jak i wy musicie mieć
przestrzeń dla siebie. Sądzę też, że to niezbyt zdrowe dla
noworodka dzielić pokój z dwojgiem dorosłych. A zresztą dzieci
szybko się przyzwyczajają i potem będą problemy
z przeniesieniem jej do własnej sypialni.
Amaia znała te argumenty, bo przeczytała kilka książek
utytułowanych pediatrów, zdecydowanych wyprodukować
generację dzieci od urodzenia kształtowanych przez cierpienie.
Nie należało ich nosić na rękach, musiały spać samotnie od
chwili narodzin i nie można ich było pocieszać, gdy czuły się
nieszczęśliwe, ponieważ „powinny się nauczyć samodzielnie
zarządzać swoimi niepowodzeniami lub lękami”. Żołądek jej się
przewracał od tych głupot. Przypuszczała, że gdyby któryś
z tych szanownych doktorów był – tak jak ona – zmuszony
zarządzać swoim lękiem od najmłodszych lat, jego wizja świata
byłaby teraz całkiem odmienna. Jeśli ich mała córeczka będzie
chciała spać z nimi choćby do trzecich urodzin, to świetnie.
Chciała ją pocieszać, wysłuchiwać, nadawać i odbierać
znaczenie jej maleńkim smutkom, które – jak dobrze wiedziała
z własnego doświadczenia – dla małego dziecka mogły być
ogromne. Ale nie ulegało wątpliwości: Clarice uważała, że wie
wszystko najlepiej, i nie omieszkała dzielić się swoją
wszechwiedzą z resztą świata.
Przed trzema dniami, wróciwszy do domu, Amaia natknęła się
na prezent niespodziankę od teściowej: wspaniałe wyposażenie
dziecięcego pokoju z szafkami, stolikiem do przewijania,
dywanami, lampami i komodą. Nadmiar różowych chmurek
i baranków, wszędzie kokardki i ozdóbki. James czekał na nią
na progu z niewyraźną miną i całując ją na powitanie,
wyszeptał przepraszająco:
Strona 14
– Ona to robi z dobrego serca.
To wystarczyło, żeby Amaię zaalarmować, ale uśmiech zamarł
jej na wargach dopiero na widok różowego przesytu i na myśl
o tym, że właśnie została ubezwłasnowolniona we własnym
domu. Natomiast Clarice wydawała się zachwycona i miotała
się wśród nowego umeblowania jak prezenterka
w telewizyjnym kanale zakupowym, podczas gdy teść, jak
zwykle obojętny na wybuchy energii żony, nadal spokojnie
czytał w salonie gazety. Amai trudno było sobie wyobrazić, że
Thomas kieruje finansowym imperium w Stanach
Zjednoczonych. Wobec żony zachowywał się ulegle i biernie, co
Amaię zawsze zaskakiwało. Zdała sobie sprawę, jak niezręcznie
musi się czuć James, i tylko dlatego zachowała spokój,
a tymczasem teściowa zachwalała zalety wspaniałej sypialni,
którą kupiła dla wnuczki.
– Spójrz tylko, jaka cudna szafka. Zmieszczą się w niej
wszystkie ubranka, a pod przewijakiem jest miejsce na
garderobę. Nie zaprzeczysz, że dywany są przepiękne, a tutaj
– uśmiechnęła się z zadowoleniem – jest to, co najważniejsze:
łóżeczko godne księżniczki.
Amaia przyznała, że istotnie, ogromne różowe łóżko wyglądało
książęco i było tak wielkie, że jej córeczka mogłaby w nim spać
do czwartych urodzin.
– Bardzo ładne – zmusiła się do pochwały.
– Przecudne! A tę skrzynię na drewno będziesz mogła zwrócić
ciotce.
Amaia nie odpowiedziała. Wyszła z pokoju, schroniła się
w sypialni i czekała na Jamesa.
– Tak mi przykro, kochanie. Ona nie robi tego w złej wierze,
po prostu taka jest. Wytrzymaj jeszcze kilka dni. Wiem, że
masz do niej wielką cierpliwość, i przyrzekam, że jak tylko
wyjedzie, pozbędziemy się wszystkiego, co ci się nie podoba.
Zgodziła się ze względu na niego i dlatego, że nie miała siły
dyskutować z Clarice. James miał rację, wykazywała wielką
cierpliwość, taką, jaka nie leżała w jej charakterze. Chyba po
raz pierwszy w życiu pozwalała sobą manipulować, a do tego
zdawała sobie sprawę, że w ostatniej fazie ciąży coś się
Strona 15
zmieniło. Od pewnego czasu nie czuła się dobrze. Cała energia,
która ją przepełniała w pierwszych miesiącach, zniknęła.
Zastąpiła ją niezwykła obojętność. Przytłaczająca obecność
teściowej jeszcze bardziej podkreślała bezwład, jaki ją ogarnął.
Znów przyjrzała się ubrankom leżącym na wystawie i uznała, że
aż nadto wystarczy to, co kupiła Clarice. Wybryki początkującej
babci doprowadzały Amaię do mdłości, ale nie chodziło tylko
o to. W głębi duszy dałaby wszystko, żeby także jej udzielił się
ten nastrój różowego upojenia, który nawiedził teściową.
Przez całą ciążę kupiła dla córeczki jedynie parę bucików,
koszulki, śpioszki i kilka piżamek w neutralnych barwach.
Doszła do wniosku, że różowy nie jest jej ulubionym kolorem.
Kiedy widziała na wystawie sukieneczki, ubranka, beciki
i wszelkiego rodzaju rzeczy oblepione kokardkami
i kwiatuszkami, przyznawała, że są piękne i nadają się dla
małej księżniczki, ale wystarczyło, że wzięła je do ręki,
a przepełniała ją odraza dla tego tandetnego przepychu.
W końcu wychodziła ze sklepu bez niczego, zmieszana
i niezadowolona. Przydałoby jej się trochę tego entuzjazmu,
takiego, jaki objawiała Clarice, wyśpiewująca pochwalne
hymny na cześć komplecików złożonych z dobranych do siebie
sukienek i paputków. A przecież Amai wydawało się, że nigdy
w życiu nie była szczęśliwsza, że kocha swoje dziecko od
zawsze, już od dnia, kiedy sama była zrozpaczoną, zaniedbaną
dziewczynką, która w samotności marzyła o tym, że kiedyś
zostanie matką. Prawdziwą, dobrą matką. To pragnienie
nabrało kształtów, gdy poznała Jamesa, i długo sąsiadowało ze
zwątpieniem i strachem, kiedy macierzyństwo nie nadchodziło,
do tego stopnia, że rozważała poddanie się terapii dla
bezpłodnych par. I nagle, przed dziewięcioma miesiącami,
podczas najważniejszego śledztwa w jej życiu, zaszła w ciążę.
A teraz była szczęśliwa, a raczej sądziła, że powinna być
szczęśliwa, i to sprawiało, że czuła się jeszcze bardziej
zagubiona. Jeszcze do niedawna wydawała się sobie spełniona,
zadowolona i pewna siebie, jak nigdy w życiu, ale w ciągu
ostatnich tygodni wrócił lęk, jej stary jak świat lęk, po kryjomu
wkradający się do snów i szepczący do ucha słowa, które znała,
Strona 16
ale których nie chciała słyszeć.
Kolejny skurcz, mniej bolesny, ale dłuższy, napiął jej brzuch.
Spojrzała na zegarek. Dwadzieścia minut od tamtego skurczu
w parku.
Ruszyła w stronę restauracji, w której umówili się na obiad, bo
Clarice nie podobało się, że James codziennie gotuje, i dawała
temu wyraz. Ciągle narzekała i napomykała, że powinni mieć
służbę. Do tego ryzykowali, że pewnego pięknego dnia okaże
się, że mają angielskiego lokaja. Wszystko to sprawiło, że
postanowili jadać poza domem.
James wybrał nowoczesną restaurację na ulicy równoległej do
ulicy Mercaderes, przy której mieszkali. Kiedy weszła, Clarice
i milczący Thomas właśnie popijali martini. James na jej widok
poderwał się z krzesła.
– Amaio, jak się czujesz, kochanie? – zapytał, całując ją w usta
i odsuwając jej krzesło.
– Dobrze – odpowiedziała, zastanawiając się, czy powiedzieć,
że zaczęły się skurcze. Popatrzyła na Clarice i zdecydowała, że
lepiej nie.
– A nasza malutka? – uśmiechnął się James, kładąc dłoń na jej
brzuchu.
– „Nasza malutka” – powtórzyła z drwiną Clarice. – Czy
wydaje wam się normalne, żeby na tydzień przed narodzinami
wasza córka nie miała imienia?
Amaia rzuciła Jamesowi znaczące spojrzenie, a potem
otworzyła kartę i zaczęła udawać, że czyta.
– Ależ mamo, znowu zaczynasz. Podoba nam się kilka imion,
ale jeszcze się nie zdecydowaliśmy. Czekamy, aż mała się
urodzi. Kiedy ją zobaczymy, będziemy wiedzieli, jak ją nazwać.
– Więc to tak – zainteresowała się Clarice. – A jakie imiona
bierzecie pod uwagę? Może Clarice?
Amaia sapnęła.
– No już, mówcie. Powiedzcie, o jakim imieniu myślicie
– nalegała Clarice.
Amaia podniosła wzrok znad karty, czując, że nowy,
kilkusekundowy skurcz napina jej brzuch. Spojrzała na zegarek
i uśmiechnęła się.
Strona 17
– Tak naprawdę to już się zdecydowałam – skłamała. – Ale
chcę, żeby to była niespodzianka. Mogę ci tylko zdradzić, że nie
Clarice, bo nie lubię, kiedy imiona w rodzinie się powtarzają.
Sądzę, że każdy członek rodziny powinien mieć własną
tożsamość.
Clarice posłała jej krzywy uśmiech.
Imię dziecka było kolejną szpilą, którą Clarice jej wbijała,
ilekroć miała okazję. Jak będzie miała na imię ich córeczka? No
jak? Nalegała tak bardzo, aż James zasugerował, że powinni
wreszcie wybrać jakieś imię, jedynie po to, żeby jego matka
mogła porzucić ten temat. Amaia okropnie się na niego
obraziła. Tylko tego brakowało: będzie wybierać tylko po to,
żeby usatysfakcjonować teściową?
– Nie. Nie po to, żeby ją zadowolić, Amaio. Musimy wybrać
jakieś imię, bo jakieś imię będziemy musieli nadać, ale wydaje
się, że ty nawet nie chcesz o tym myśleć.
I podobnie jak w temacie ubranek znów zdała sobie sprawę, że
ma rację. Czytała coś o tym i martwiło ją to tak bardzo, że
zdecydowała się zapytać ciotkę Engrasi.
– No cóż, ja nie mam dzieci, więc nie mogę ci służyć
doświadczeniem, ale wiem, że z punktu widzenia medycyny to
dość powszechne u pierworódek. Także tatusiowie często mają
z tym problem. Kiedy się ma kolejne dzieci, człowiek już wie,
o co chodzi, już nie jest tak zaskoczony, ale przy pierwszej ciąży
zdarza się, że choć brzuch się powiększa, trudno jest powiązać
zmiany w wyglądzie z tym, że będzie się miało dziecko. Teraz
jest ultrasonografia, można posłuchać serca dziecka i od razu
się dowiedzieć, jakiej jest płci, ale kiedyś, kiedy dziecko można
było zobaczyć dopiero po porodzie, wiele kobiet zdawało sobie
sprawę, że zostały matkami, dopiero kiedy brały noworodka na
ręce. To całkiem normalne, że trapią cię takie wątpliwości
– dodała, kładąc jej rękę na brzuchu. – Uwierz mi, nikt nie jest
przygotowany na to, żeby być matką czy ojcem, choć niektórzy
bardzo dobrze udają.
Zamówiła rybę. Ledwie jej spróbowała i stwierdziła, że kiedy
się nie rusza, skurcze stają się rzadsze i słabsze.
Pili kawę. Clarice znów ruszyła do ataku:
Strona 18
– Obejrzeliście już kilka żłobków, mam nadzieję?
– Nie, mamo. – James odstawił filiżankę i popatrzył na matkę
zmęczonym wzrokiem. – Niczego nie obejrzeliśmy, bo nasza
córka nie pójdzie do żłobka.
– No to będziecie musieli poszukać niani, żeby się nią zajęła,
kiedy Amaia będzie w pracy.
– Kiedy Amaia wróci do pracy, ja zajmę się naszą córką.
Clarice wybałuszyła oczy i popatrzyła znacząco na męża.
Usiłowała wykrzesać z niego poparcie, ale się nie doczekała.
Uśmiechnięty Thomas kręcił głową i popijał czerwoną herbatę.
– Clarice… Clarice… proszę… – wyszeptane tonem wyrzutu,
kilkakrotnie powtórzone imię żony to był najostrzejszy protest,
na jaki się odważał.
Clarice nie dawała za wygraną.
– Chyba nie mówisz poważnie. Jakże to tak? Przecież nie masz
pojęcia o dzieciach!
– Nauczę się – odparł rozbawiony James.
– Nauczysz się? Na miłość boską! Będziesz potrzebował
pomocy.
– Mamy już pomoc domową, przychodzi na kilka godzin.
– Nie mówię o pomocy domowej na cztery godziny
w tygodniu, mam na myśli nianię. Kogoś, kto zajmie się moją
wnusią.
– Ja się nią zajmę, oboje będziemy się nią zajmować. Tak
postanowiliśmy.
James wydawał się rozbawiony, a wyraz twarzy Thomasa
mówił, że podziela to uczucie. Clarice sapała przez chwilę,
a potem uśmiechnęła się z przymusem i zaczęła mówić powoli
i wyraźnie, co miało dowodzić, że dokonuje najwyższego
wysiłku, żeby być rozsądną i cierpliwą.
– No tak, rozumiem te nowoczesne metody, karmienie dzieci
piersią, nawet gdy już mają zęby, spanie we wspólnym łóżku
i chęć robienia wszystkiego po swojemu, bez pomocy. Ale ty,
synu, także musisz pracować, twoja kariera jest w bardzo
ważnym punkcie, a przez pierwszy rok dziecko nie pozwoli ci
nawet spokojnie odetchnąć.
– Właśnie skończyłem cykl czterdziestu ośmiu prac na
Strona 19
przyszłoroczną wystawę w Muzeum Guggenheima i mam
gotowych wystarczająco dużo rzeźb, żeby móc poświęcić trochę
czasu córce. A Amaia nie zawsze jest zajęta. Oczywiście zdarza
się, że ma więcej pracy, ale zazwyczaj wraca do domu dość
wcześnie.
Amaia zauważyła, że brzuch napina jej się pod bluzką. Tym
razem skurcz był bardziej bolesny. Zaczęła powoli oddychać,
żeby nic nie dać po sobie poznać, i spojrzała na zegarek.
Piętnaście minut.
– Zbladłaś, Amaio. Dobrze się czujesz?
– Jestem zmęczona. Myślę, że lepiej będzie, jak wrócę do
domu i się położę.
– No dobrze. Ja i ojciec pójdziemy na zakupy – powiedziała
Clarice. – Bo inaczej będziecie musieli owijać tę
dziewczyneczkę w liście winogron. Spotkamy się tu na kolacji?
– Nie – stwierdziła Amaia. – Zjem tylko coś lekkiego w domu
i będę próbowała odpocząć. Myślałam o tym, że mogłybyśmy
się wybrać jutro do sklepów. Widziałam tu niedaleko
przepiękne ubranka.
Przynęta chwyciła. Perspektywa wspólnej wyprawy na zakupy
z synową sprawiła, że Clarice uspokoiła się i uśmiechnęła
z zadowoleniem.
– Och tak, kochanie, zobaczysz, jak dobrze się będziemy
bawiły. Można tu kupić prawdziwe cudeńka! Odpoczywaj,
słoneczko – dodała, ruszając do wyjścia.
Thomas nachylił się nad Amaią, żeby ją pocałować na
pożegnanie.
– Dobry strzał – szepnął i mrugnął do niej porozumiewawczo.
Dom przy ulicy Mercaderes, w którym mieszkali, z zewnątrz
nie wyróżniał się niczym szczególnym, ale wnętrza wyglądały
imponująco: przestronne wysokie pokoje, ogromne okna,
drewniane ościeżnice i drzwi, wspaniałe stiuki ozdabiające
większość pomieszczeń. Na parterze, gdzie kiedyś mieściła się
fabryka parasoli, James miał pracownię.
Amaia wzięła prysznic i położyła się na kanapie z książką
w jednej i zegarkiem w drugiej ręce.
– Wyglądasz na bardziej zmęczoną niż zazwyczaj. Już podczas
Strona 20
obiadu zauważyłem, że jesteś czymś przejęta, bo nie zwracałaś
większej uwagi na głupstwa, które wygadywała moja mama.
Amaia uśmiechnęła się blado.
– Coś się stało w sądzie? Wiem, że rozprawa została
przerwana, ale nie powiedziałaś mi dlaczego.
– Jasón Medina popełnił samobójstwo w sądowej toalecie.
Jutro opiszą wszystko w gazetach.
– Coś takiego. – James wzruszył ramionami. – Nie mogę
powiedzieć, żeby mi go było żal.
– Nie jest to wielka strata, to prawda, ale myślę, że rodzina
zamordowanej dziewczynki może być zawiedziona, że zabójca
nie zostanie osądzony. Choć z drugiej strony zaoszczędzi im to
piekła, jakim byłoby ponowne wysłuchiwanie wszystkich tych
potwornych szczegółów.
James w zamyśleniu skinął głową.
Amaia miała zamiar powiedzieć mu o liście, który zostawił dla
niej Medina, ale doszła do wniosku, że tylko go zaniepokoi,
a przede wszystkim nie chciała psuć tak ważnej w ich życiu
chwili.
– Tak czy owak rzeczywiście jestem zmęczona i myślę o czymś
zupełnie innym.
– Powiedz mi, o czym – poprosił.
– O wpół do pierwszej zaczęły się skurcze. Na początku trwały
tylko kilka sekund i powtarzały się co dwadzieścia pięć minut.
Teraz są silniejsze i powtarzają się co dwanaście.
– Amaio, kochanie, dlaczego nic mi nie powiedziałaś?
Wytrzymałaś tak przez cały obiad. Bardzo cierpisz?
– Nie – odparła z uśmiechem. – To nie boli prawie wcale, to
raczej coś w rodzaju ucisku. Nie chciałam, żeby twoja mama
dostała histerii. Potrzebuję spokoju. Odpocznę i będę
sprawdzać częstotliwość. Kiedy będę gotowa, pojedziemy do
szpitala.
Zimowe niebo nad Pampeluną nadal było pokryte chmurami.
Ledwie gdzieniegdzie przezierało spoza nich odległe, migoczące
światło gwiazd.
James spał na brzuchu. Zajmował więcej niż połowę miejsca
we wspólnym łóżku. Jak zwykle we śnie wyglądał na