3202
Szczegóły |
Tytuł |
3202 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3202 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3202 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3202 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Jerry Meredith & D. E. Smirl Sen w butelce
Pokrywa kapsu�y do spania odsun�a si� z g�uchym trzaskiem. Usiad�em, wyj��em wtyczk� z tylnej cz�ci czaszki, przeci�gn��em si� i zauwa�y�em blade, przestraszone oczy Bustera, kt�ry opuszcza� si� do swojego kokona.
- Z�e sny? - zapyta�em i u�miechn��em si� szeroko.
- Mam dosy� latania z S�dziwym Marynarzem - poskar�y� si�. - Zawsze si� boj�, �e to si� �le sko�czy.
- Co si� sta�o tym razem? - Wydosta�em si� ze swojego kokona i zrobi�em kilka lekkich przysiad�w, �eby pozby� si� uczucia zimna w stawach.
- Nie chce siedzie� w butelce - �ali� si� Buster i szybkim ruchem wsun�� sobie wtyczk� przygotowuj�c si� do odprawy. Nieustannie przecieka w inne sny. Mia�em pe�ne r�ce roboty utrzymuj�c w czysto�ci pozosta�e d�iny. S�dzi�em, �e przesiewaj� te m�zgi przed umieszczeniem ich na naszych statkach.
- Dobre m�zgi nie s� niezb�dne do pracy statku - odpar�em. - Tylko takie, co dobrze pracuj�.
- No to �ycz sobie, �eby te pracowa�y tak dobrze, jak twoja wyobra�nia. Szejk wykry� ob�ok na wprost nas. Uderzymy w niego za nieca�e trzy godziny.
- Jak� ma g�sto��?
- Oko�o trzy i p� na metr sze�cienny. Pora deseru dla silnik�w.
- Dobrze - ziewn��em i poczu�em wreszcie ciep�o w ko�ciach. - Mo�emy w��czy� kopa.
- Miej oko na Marynarza - ostrzeg� mnie Buster kr�c�c si� na wszystkie strony przy wk�adaniu na siebie uprz�y. - Wyczyny tego d�ina przechodz� po prostu wszelkie granice.
- Lecz potrzebowali�my kogo�, kto umie stawia� �agle powiedzia�em niewinnie.
Buster parskn�� �miechem i nacisn�� prze��cznik pokrywy. Nim okry�a go bia�a chmura zimnego snu, mrukn�� do mnie przez wyt�umiony plastyk: - Powodzenia. Znasz kapitana. Niekt�rzy ludzie musz� mie� problemy albo odbija im szajba.
Poszed�em na mostek. Mi�nie n�g ju� mi si� rozlu�ni�y, a senne koszmary - te bezkszta�tne wspomnienia, jakie prze�ladowa�y mnie nawet w hibernacji - zatar�y si�. A wi�c Marynarz przecieka� do innych butelek. Tego za� d�ina szczeg�lnie nie chcieli�my mie� na swobodzie.. Nieustanne �ledzenie o�miu odr�bnych marze� sennych by�o a� nadto ci�k� robot�, aby jeszcze przejmowa� si� przeciekami. Z drugiej jednak strony w�a�nie to by�o moim zadaniem. Podczas obchodu mostka monitorowa�em d�iny, by mie� pewno��, �e S�dziwy Marynarz, Szejk Arabski, S�odka Alicja, Bullwinkle, Naugahyde, Sigmund, Thoreau i Escoffier s� szcz�liwi, gdy nas prowadz� we �nie przez przestrze� kosmiczn�. Nastawiali czerpaki, trymowali �agle, szukali pokarmu dla silnik�w i zasilali wszystkie weso�o mrugaj�ce �liczne �wiate�ka na modu�ach regulacji biologicznej. A tacy ludzie, jak Buster, Sonya i ja, starali si� ustrzec ich przed zrozumieniem tego, co z nimi zrobiono.
Poniewa� w rzeczywisto�ci nie byli d�inami i nie trzymano ich w butelkach. Byli m�zgami, kt�re pracowa�y jako �ywe komputery, wsp�dzia�aj�c ze statkiem nad kontrolowaniem system�w zbyt wa�nych, by powierzy� je jakimkolwiek maszynom, a butelki to po prostu ograniczniki psychiczne, kt�re zamyka�y ich w �wiatach fantazji odpowiadaj�cych nale��cym do nich zakresom kierowania statkiem. By�a to swego rodzaju psychologia Botile'a zezwalaj�ca im posuwa� si� a� tak daleko i ani kroku dalej.
Przynajmniej tak to mia�o funkcjonowa�.
A statek z d�inami, kt�rzy dowiedzieli si� prawdy - �e zostali wypruci z umieraj�cych cia�, umieszczeni w kadziach z substancj� od�ywcz� i og�upieni a� do uwierzenia, �e prowadz� ca�kiem zwyczajne �ycie, ��cznie z przyjaci�mi kochankami, prac� zawodow�, przyjemno�ciami.. no c�, taki statek gin�� straszn� �mierci�. Zdarzy�o si� tak przedtem. Mo�e si� zdarzy� powt�rnie. Dlatego w�a�nie byli�my ostro�ni.
W po�owie drogi na mostek us�ysza�em przenikaj�ce statek dudnienie. �agle musia�y uderzy� w g�sty ob�ok wodoru. Uszcz�liwione silniki po�kn�y go i wyrzuci�y z powrotem, daj�c nam niewielki wzrost przyspieszenia w kierunku naszego spotkania z Zeta Reticuli IV.
Na mostku pod��czy�em si� do mojej macierzy i sprawdzi�em monitory. Marynarz by� z powrotem na swoim miejscu; przynajmniej na razie. Dobre i to. Nie chcia�em, �eby ca�kiem zwin�� �agle albo pozostawi� je rozpi�te na przestrzeni pi�ciuset kilometr�w. Pola magnetyczne mog�y si� porwa� na strz�py jak p��tno �aglowe, kt�remu metaforycznie odpowiada�y - a statek bez �agli...
S�dziwy Marynarz, S�odka Alicja i pozosta�e imiona by�y pseudonimami wymy�lonymi przez tajemnicz� posta� Bary Trytona - niejakiego J.R. Mayhew, kt�rego nigdy nie spotka�em, ale dobrze pozna�em z racji oryginalnych - i trafnych - etykietek, jakimi obdarza� d�iny. Ja r�wnie� mia�em pieszczotliwe nazwy dla poszczeg�lnych system�w. W miar� przed�u�ania si� podr�y �apa�em si� jednak na tym, �e my�l� o nich raczej kategoriami J.R. ni� moimi w�asnymi.
Na przyk�ad S�dziwy Marynarz i jego �ona, czaruj�ca drobna kobieta o w�osach spalonych wiatrem, z wachlarzykami zmarszczek w k�cikach oczu, �eglowali na siedmiometrowym keczu wok� wysp po�udniowego Pacyfiku. Morza by�y na og� spokojne, na wyspach zawsze mieszkali prymitywni, ale �yczliwi tubylcy. Jedynie dla zwi�kszenia iluzji od czasu do czasu komputer dorzuca� niewielki sztorm. Wy�y wiatry, palmy gi�y si� i szumia�y. Nad piaskiem i raf� koralow� kipia�a - morze. A Marynarz i jego �ona kochali si�, bezpieczni w chatce oddanej im przez wodza wyspy, a p�niej rozmawiali o tym, jak romantyczna by�a ich podr�, jak bardzo �ycie, kt�re prowadzili, przypomina�o raj.
Ale co sobie pomy�li S�odka Alicja, kiedy wyjdzie ze swego lasu, �wiata zamieszkanego przez kar�y, elfy, rozumne zwierz�ta i m�wi�ce czajniki, i zastanie krajobraz morski tam, gdzie kiedy� by�y pola, oraz cz�owieka spaceruj�cego po pla�y, kt�ry wygl�da zanadto prawdziwie, by by� cz�stk� jej �wiata?
Nie, to by�aby kl�ska. Musia�em koniecznie znale�� jaki� spos�b na wzmocnienie nakazu utrzymuj�cego Marynarza w �wiecie jego fantazji. To nie b�dzie �atwe. Marynarz, jak wi�kszo�� �eglarzy, by� oczywi�cie bardzo dociekliwy i zbyt inteligentny, by uwierzy� w przep�yni�cie poza kraw�d� �wiata.
Zorientowa�em si�, �e nadszed� czas budzenia mojej partnerki na obch�d. - Dzie� dobry! - zanuci�em zmys�owo. - Po�egnaj swoje s�odkie sny i wracaj do �wiata pracy. Kr�tko m�wi�c, wyci�gaj ty�ek z tego pud�a.
- Michael? Gdzie jeste�?
- A gdzie mam by�? Na mostku.
Spojrza�em na ekran. Alex wysz�a z kabiny i przyst�pi�a do intensywnej gimnastyki. Niska, muskularna, o male�kich piersiach rysuj�cych si� pod kombinezonem i ciemnych k�dzierzawych w�osach podkre�laj�cych jej ch�opi�c� urod�, przypomina�a mi dziecko pr�buj�ce ze wszystkich si� przebi� si� w �wiecie doros�ych. Ko�ysa�a si� na nogach umi�nionego tancerza; napi�cie w twarzy �wiadczy�o o koncentracji nad nadaniem ka�demu mi�niowi w�a�ciwego kszta�tu. Zawsze chcia�a, �eby wszystko by�o jak nale�y. To w�a�nie czyni�o z niej tak� cholern� wa�niaczk�.
- S� k�opoty? - zapyta�a.
- Zn�w ten Marynarz. Pos�a�em paru kretynk�w, �eby sprawdzili, czy nie ma uszkodze� mechanicznych.
- Jaki� przeciek?
- Buster mi powiedzia�, �e na bankiecie u Kr�lowej Kier pokaza� si� albatros.
- K�amczuch - Alex obrzuci�a mnie w�ciek�ym spojrzeniem poprzez monitor. R�ce na biodrach, r�wny oddech. Za grosz poczucia humoru.
W�wczas powiedzia�em o ob�oku. To wywo�a�o u�miech na jej twarzy. - Ju� chyba czas, aby�my mieli troch� szcz�cia - odpar�a. - Zaraz b�d� na g�rze.
Ekran zamigota�. - Nie �piesz si� - mrukn��em. Korzystaj�c z samotno�ci w��czy�em sw�j uk�ad percepcyjny w obwody statku. Prze�ywa�em to, co czu�y sensory, widzia�em rzeczy, jakie niewielu ludzi mog�oby sobie nawet wyobrazi�. Nasze �agle p�on�y g��bok� purpur�, ich ultrafioletowe usztywnienia trzepota�y na tle wiecznej pr�ni. Moje oczy wype�ni�y si� gwiazdami, czu�em palcami ka�d� molekularn� anihilacj�. M�g�bym tam zosta� na zawsze. Sp�ka nie potrzebowa�a d�in�w, lecz ludzi, takich jak ja. Niech si� spieraj� z cz�onkami swojej rady o zastosowania techniki kosmicznej. Wszystko mi jedno. Ja chcia�em zobaczy�, co tam jest. Chcia�em wiedzie�, co si� porusza w ciemno�ciach. Mo�e w atmosferze Zeta Reticuli IV jest chronit, mo�e go nie ma. Ale bra� w tym udzia� osobi�cie, przez ca�e kilkana�cie lat to moja ambicja.
Sze�� dziesi�tych c. Sto osiemdziesi�t tysi�cy kilometr�w na sekund� albo cztery i p� raza dooko�a �wiata mi�dzy jednym tykni�ciem �ciennego zegara a drugim. I za niespe�na godzin� b�dziemy z t� szybko�ci� p�dzi� z hukiem i trzaskiem przez gazowy ob�ok. Prawdopodobnie nie obejdzie si� bez strat. Zamieniamy sw�j margines bezpiecze�stwa na czas, na jakie� sto kiloton czystego wodoru z�apanego w pu�apk� naszych �agli, skupionego w magnetycznym uwi�zieniu, po czym stopionego w dodatkowym wytrysku si�y ci�gu. Zyskamy trzyprocentowy wzrost przyspieszenia i odpowiednie skr�cenie czasu, jaki pozosta� do manewru zwrotu, tote� wcze�niej rozpoczniemy deceleracj� i powoli, dostojnie przejdziemy przez uk�ad Zeta Reticuli. Dzi�ki temu spokojnie przyjrzymy si� Reticuli IV i wystrzelimy d�ina p�ci �e�skiej - Kr�lewn� �nie�k�, teraz u�pion� - na orbit� wok� tej zwodniczej niebieskobia�ej planety. R�wnocze�nie na powierzchni� zejdzie siedem automatycznych sond i zacznie wysy�a� informacje, kt�re �nie�ka przeka�e nam, gdy b�dziemy odlatywa�. Je�li prze�yjemy. Je�li kolizja z chmur� wodoru, ku kt�rej zmierzamy, nie zetrze nas na kosmiczny py�.
- Zejd� z ob�ok�w, Michael. Nie mo�esz mie� gwiazd wy��cznie dla siebie.
- Hm?
- Lubi� zakosztowa� smaku gwiazd tak samo jak ty, ale dlaczego Marynarz nie zmieni� konfiguracji naszych �agli? Usadawiaj�c si� w macierzy Alex bacznie mi si� przygl�da�a.
- Pytam ci�...
- Wiem, o co pyta�a�. Zmiana konfiguracji �agli nie jest przewidywana przez najbli�sze dwie i p� minuty.
- To zostanie nam strasznie ma�o czasu.
- Mnie tego nie m�w. Przekonaj instrukcj� obs�ugi. - Wys�a�em na jej monitor odpowiednie linijki tekstu, poczym odwr�ci�em si� i pilnie obserwowa�em s�owa, kt�re przemyka�y po moim. Jednostajny rytm migocz�cych liter dzia�a� hipnotyzuj�co i musia�em potrz�sn�� g�ow�, by wr�ci�a mi jasno�� my�li.
- Gdzie by�e�? - spyta�a Alexandria, gdy sko�czy�a przebiega� wzrokiem ekran. - Przez chwil� twarz mia�e� tak samo obwis�� jak tw�j brzuch.
- Zastanawia�em si� - burkn��em. - A kiedy tylko zechcesz przelecie� par� rund z tym obwis�ym brzuchem...
- Znowu filozofowa�e�. A co do paru rund - to ch�tnie, kiedy tylko uznasz, �e nadajesz si� cho�by na jedn�... - Urwa�a i spojrza�a w inn� stron�. To dogadywanie przesz�o nieoczekiwanie w wulgarn� sprzeczk�, kt�rej �adne z nas nie chcia�o kontynuowa�. - Przepraszam, Michael. Nie mia�am nic z�ego na my�li.
- W tej chwili Marynarz spuszcza �agle - odrzek�em patrz�c, jak opadaj� w kierunku statku. Ich barwy traci�y intensywno��, z zazwyczaj purpurowych przesz�y w ciemnor�owe, a potem pomara�czowe, nast�pnie odzyska�y troch� koloru i zrobi�y si� szarobrunatne. W rezultacie powsta� agresywny lej stercz�cy na zewn�trz, by utorowa� sobie przej�cie przez oczekuj�cy nas ob�ok.
KONTAKT ZA PIA� MINUT.
Na moim monitorze zaroi�o si� od s��w, p�niej zast�pi�o je mikrosekundowe odliczanie wy�wietlane w prawym dolnym rogu ekranu. Spr�bowa�em wyobrazi� sobie, jak b�dzie wygl�da� kontakt z ob�okiem, ale da�em spok�j. Moja wyobra�nia zbyt �atwo przenosi mnie w scenerie Apokalipsy.
- Wy��czenie si�y ci�gu za p�torej minuty, Michael. Sprawd� swoje pasy.
Grzebi�c si� w lepkich ta�mach zapyta�em: - Dlaczego my to robimy, Alex?
- �eby nie fruwa� po ca�ym pomieszczeniu, Michael. Uderza�a palcami w klawisze. W takiej sytuacji do jej obowi�zk�w nale�a�o prowadzenie Naugahyde'a.
- Bardzo dowcipne, Alex. Przecie� wiesz, �e nie o to mi chodzi�o. Pyta�em, dlaczego tak warczymy na siebie. Zawsze kiedy mamy razem wacht�, usi�ujemy posieka� si� wzajemnie na kawa�ki.
- Nie r�b tego - warkn�a ze z�o�ci�. - Nie teraz. Czy masz poj�cie, jak trudno jest wy��czy� g��wny silnik?
- Oczywi�cie. Modyfikuj� marzenia S�odkiej Alicji albo Marynarza, czy Bullwinkle'a, kiedy musz�. - Da�bym sobie rad� r�wnie� z fantazjami Naugahyde'a, gdyby mi tylko komputer pozwoli�, doda�em w duchu.
- Wiem, o czym my�lisz, Michael - ale nie wolno ci nigdy zmienia� rdzenia czyjej� fantazji. Naugahyde tyle lat je�dzi ju� szos� w swoim sportowym aucie i zabiera po drodze �adne dziewczyny. Ta fantazja to zasadniczy element autonomicznego systemu sterowania g��wnym nap�dem, a kiedy on zostanie wy��czony, Naugahyde do�wiadczy tego w postaci przerwania swojej podr�y. B�d� musia�a skupi� ca�� uwag� na powstrzymywaniu go przed uruchomieniem samochodu, dop�ki nie przejdziemy przez ob�ok. Czy m�g�by� wi�c mnie zostawi� w spokoju?
- Przepraszam, �e ci przeszkodzi�em - odpar�em. Mia�a racj�, oczywi�cie, wi�c zn�w przenios�em si� my�lami na zewn�trz ignoruj�c fal� gor�ca na twarzy. Pewnego dnia ja b�d� g�r�. Pewnego dnia. Wpatrywa�em si� w zaniebieszczone gwiazdy przed nami, nieruchome punkciki brylantowej jasno�ci skupione na naszym kursie. Ich pozorne przemieszczenie napomyka�o jedynie o tym, co przed nami oczekiwa�o na za�og�, kt�ra potrafi wydusi� kolejne dwadzie�cia pi�� procent z ca�kiem prymitywnych wodorowych silnik�w strumieniowych, jakie mieli�my. A gdzie� tam miliony kilometr�w przed nami czeka�a na swe narodziny z gazowego ob�oku nowa gwiazda, lecz my dobierzemy si� do niej pierwsi.
Wszystko dzia�o si� tak szybko, �e nie jestem pewny, czy ja to naprawd� widzia�em? Z pocz�tku nic, tylko gwiazdy i pustka. W nast�pnej za� chwili iskrz�ca si� p�przezroczysto�� przewiercana przez rozgniewan� protuberancj�, jak� sta�y si� nasze �agle. P�niej absolutna ciemno��, koszmar, krzyk tak przera�liwy, �e jego d�wi�k b�dzie mnie wiecznie prze�ladowa�: Podobno w pr�ni kosmicznej panuje ca�kowita cisza, ale na przednich kraw�dziach naszych �agli, w tych miejscach, kt�re uderzy�y w j�dro ob�oku, cz�steczki wodoru skupi�y si� w rozpalon� plazm�, kt�ra p�aka�a, wy�a i j�cza�a w ciemno�� jak tysi�ce rozstrojonych skrzypiec.
W chwili zderzenia statek spowi� mnie siatk� uprz�y, niezniszczaln� paj�czyn� �a�cucha molekularnego. Przestraszony nag�ym uczuciem jej dotyku, o�lepiony blaskiem zderzenia, og�uszony echem t�uk�cym si� ci�gle wzd�u� kad�uba, przez chwil� trwaj�c� wieczno�� zwalcza�em klej�c� si� do mnie siatk�. Nast�pnie g�r� wzi�o wytrenowanie i uspokoi�em si�. Silnik hukn�� i zadudni� crescendo: doskona�e wznowienie ci�gu dzi�ki wspania�ej zr�czno�ci Alexandrii.
Siatka znikn�a. Wyczerpany spad�em z powrotem w macierz. Konsole mostka rozb�yskiwa�y jedna po drugiej, budz�c si� ponownie do �ycia. Czekaj�c, a� powr�ci zdolno�� widzenia, zawo�a�em: - Alex? Alexandria? Wszystko w porz�dku?
- Nie jestem pewna, Michael - odpowiedzia�a jakim� dziwnym, wibruj�cym g�osem.
Obola�y na ca�ym ciele i wci�� trz�s�c si� po szoku obr�ci�em si�, by spojrze� w jej stron�. Mi�dzy nami sta�a jaka� ociekaj�ca wod� posta�. Wysoki, kanciasty m�czyzna, mocno opalony, o siwych w�osach. Mia� na sobie wyp�owia�e szorty i namokni�t� bawe�nian� koszul�, kt�ra lepi�a mu si� do szerokich ramion i grubych biceps�w. Rozchylona na piersi ukazywa�a srebrzyste ow�osienie. Wytrzeszcza� ze zdumienia swoje niebieskie oczy, a kiedy przesun�� wzrok z Alex na mnie, wydawa�o si�, �e przesta� oddycha�.
- Co si� sta�o? Gdzie jest moja Marcia? - wyrzuci� z siebie. Alexandria rozdziawi�a usta; przypuszczam, �e z moimi sta�o si� to samo. S�dziwy Marynarz by� na wolno�ci i sta� przy nas na mostku; a je�li zrobimy co�, co wzbudzi w nim podejrzenie, �e morza, po kt�rych p�ywa, nie znajduj� si� na Ziemi, wtedy g�upi wygl�d b�dzie najmniejszym z naszych zmartwie�.
Opanowa�em sw�j g�os.
- To jest sen - powiedzia�em. - Nocny koszmar. Za chwil� obudzisz si� i wszystko b�dzie dobrze.
- Gdzie ja jestem?
Przeni�s� wzrok z nas na monitory. �wiat�a s�czy�y czerwie�, ziele� i b��kit na jego sylwetk�. S�dz�, �e w�a�nie wtedy naprawd� zacz��em si� ba�. On by� tak namacalny - tak prawdziwy! S�ysza�em o jakich� dziwnych interferencjach wkradaj�cych si� w eksperymenty, o widmowych obrazach pojawiaj�cych si� przez kilka sekund w laboratoriach. Ale przecie� nie w prawdziwym �yciu. Nie na statku o nap�dzie plazmowym uzale�nionym od zdrowych na umy�le d�in�w, kt�rzy trzymaj� na chodzie jego serce i organy.
Nigdy w �yciu nie by�em w takiej sytuacji. Nikt nie by�. Nagle Alex zapyta�a g�osem bliskim histerii: - Michael, co my zrobimy?
- Przekonamy si�, co si� sta�o. - Wzi��em g��boki oddech i da�em nura w marzenia Marynarza. Nic. Sama ciemno��. I nagle taniec gwiazd nad g�ow�, wznosz�cych si�, opadaj�cych. Woda, wsz�dzie woda. Drobne fale chlapa�y o kad�ub wywr�cony dnem do g�ry. Na leniwie ko�ysz�cym si� morzu p�ywa�o rumowisko. Zderzenie z chmur� wybi�o dziur� w butelce Marynarza; szuka�em jak szalony jego lub jego �ony... i nic nie znalaz�em. Wyrwa� si� na wolno�� z sennego marzenia kompletnie.
W takim razie gdzie on by�? Nie m�g� przecie� egzystowa� poza swoj� fantazj�. D�in nie mia� prawa wydosta� si� na zewn�trz, oboj�tnie jak mocno pociera�oby si� butelk�.
Chyba, �e to ja �ni�em, a on w�lizgn�� si� w m�j sen.
NIE MY�L O TYM! krzykn��em do siebie. NIE DAJ SI� ZGUBI� W KR�LICZEJ NORZE!
Szejk Arabski nie pozwoli� mi ani przez moment martwi� si� o kr�licze nory. Jego sensory wykry�y co� nowego i zakomunikowa� nam o tym. Dzwonki ostrzegawcze, �wiat�a, syreny alarmowe wszystko wypali�o r�wnocze�nie. Alex pierwsza zinterpretowa�a informacj�.
- Matko Boska! - szepn�a. - Tam by� jeszcze jeden ob�ok, ukryty za tym pierwszym. Nie a� tak g�sty, ale dosy� g�sty. Zderzymy si� za osiem minut.
Marynarz post�pi� o krok do przodu i zacisn�� pi�ci. - To jest jaki� statek, prawda? Staranowali�cie mi �ajb�! Zamordowali�cie moj� �on�.
- To tylko sen - obstawa�em przy swoim. - Nic wi�cej.
Musia�em w jaki� spos�b wsadzi� Marynarza z powrotem do butelki, �eby m�g� ustawi� �agle. - Alex...
Nie zawracaj mi teraz g�owy. Musz� przygotowa� nas na spotkanie z drugim ob�okiem. Naugahyde nie zechce w to uwierzy�: dwie awarie silnika jednego dnia. - Jej palce muska�y wypuk�o�ci klawiatury. - Sze�� minut.
Statek zadygota� wchodz�c w skraj drugiego ob�oku. Jak j�k z g��bi gard�a silniki zabucza�y, zawy�y i rzuci�y nas do przodu, przybli�aj�c jeszcze bardziej do c.
- Nie�le - powiedzia�a ponuro Alexandria. - Mog�o by� o wiele gorzej. Nie jest gruby, najwy�ej dwa miliony kilometr�w. Niewielka smu�ka dymu, prawdopodobnie skrawek g��wnego ob�oku.
Zahipnotyzowany danymi pulsuj�cymi na moim monitorze zapomnia�em prawie o Marynarzu. Nagle poruszy� si�. Na granicy mojego pola widzenia co� uleg�o zmianie; b�ysk koloru zmieni� sw�j kszta�t. Szybko odwr�ci�em si� i zobaczy�em, �e Marynarz stoi ko�o Alexandrii z napi�tymi mi�niami szyi i twarz� sin� ze z�o�ci.
- Powiedz mi, co si� sta�o z moj� �on�! - krzykn��. Potem si�gn�� w d� i wyrwa� przew�d z ty�u g�owy Alexandrii.
Alex znikn�a.
Marynarz zamar�. Przew�d wypad� mu z r�ki; ko�c�wka unurzana by�a we krwi. - Gdzie ona si� podzia�a? - zapyta�.
- Posz�a do piek�a - odpar�em. - I zabierze nas ze sob�. Poczu�em ch��d. Rzuci�em okiem na monitory i stwierdzi�em, �e niekt�re systemy regulacji biologicznej ju� przesta�y dzia�a�. Trudno powiedzie�, jakim uszkodzeniom uleg�y centra m�zgowe. Ale nie to by�o najgorsze - utraci�em ju� kontrol� nad statkiem. Alex, m�j ��cznik z central�, przepad�a, martwa albo w stanie katatonii; jej fantazj� zdruzgota�a w�ciek�o�� Marynarza.
CZTERY MINUTY b�ysn�o na monitorze. Dzi�kuj�.
- Ona nie �yje - powiedzia� Marynarz. Kaszln��, potar� wierzchem d�oni usta, a potem masowa� sobie skronie.
- To by�o na otwartym morzu. P�ywa�a niezbyt dobrze. Marynarz op�akiwa� swoj� �on�, istniej�c� w jego wyobra�ni. Ja bola�em nad utrat� kobiety, kt�r� kocha�em. Czy kto� jest w stanie os�dzi�, kt�ry z nas przechodzi� gorsz� m�k�? Imi� mojej �ony wytoczy�o si� z mej pami�ci swobodnym rytmem. Alexandria Lightfoot N'Komo, kt�rej przodkowie manewrowali pirogami na Nigrze, skradali si� lasami Appalach�w, strzelali do konfederat�w z Cemetery Ridge, maszerowali w Selma, eksploatowali asteroidy, spacerowali po czystej stali, kiedy budowano miasta Tytana. Alexandria, kt�ra mo�e t�skni�a do gwiazd bardziej ni� ja. Wbrew wszelkim regu�om pokochali�my si� i uwa�ali�my si� za szcz�liwc�w, �e razem zobaczymy cuda nie do uwierzenia.
A� do wypadku.
�migacz Alexandrii utraci� szybko��, kiedy podejmowa�a pr�b� l�dowania bez silnik�w na pasie w pobli�u LookLookie na Tytanie. Nag�y pr�d termiczny wgni�t� jedno skrzyd�o i mia�a czas tylko si� pomodli�. To by�o nieuniknione, ustali�a komisja �ledcza. Naruszenie konstrukcji z powodu przypadkowego napr�enia.
Wyci�gn�li j�, bardziej umar�� ni� �yw�. Nie ma mowy o naprawieniu szk�d, zawyrokowa�a inna komisja. Odwo�ali si� do klauzuli zamieszczonej w naszych kontraktach, wyj�li dziewczynie m�zg i umie�cili j� w butelce. By�a elementem mojego statku, kiedy odlatywali�my na Zeta Reticuli IV. Ja znajdowa�em si� tam po to, by wspomaga� jej wyobra�ni�.
Mia�a to, czego zawsze chcia�a. Mnie zosta�y tylko �miecie. Pulpit dowodzenia przerwa� moje smutne my�li. Nadesz�a jaka� wiadomo��. Nie mia�em zielonego poj�cia, kto m�g�by do mnie dzwoni�.
- O co chodzi? - rzuci�em ostro.
- Michael? - zapyta� cichy g�os. - Czy to ty? - Alex? Gdzie jeste�? Co si� z tob� dzieje?
- Nie wiem. Jestem w jakiej� budce telefonicznej. Wydaje mi si�, �e trafi�am do butelki Bullwinkle'a. Ja si� strasznie boj�, Michael. Sk�d ja si� tu wzi�am?
- Usterka w systemach. Nie martw si�. Jeste� tutaj, na. mostku. Marynarz musia� spowodowa� jaki� impuls, kt�ry wrzuci� ci� w pierwszy z brzegu sen. - Wyg�osi�em tekst urz�dowy przygotowany na takie okazje, ale by�a przera�ona i mia�em szans�, �e uwierzy w moje s�owa.
- Michael, nie podoba mi si� tutaj.
- Rozejrzyj si� troch� i powiedz mi, co widzisz. Spr�buj pom�c mi zrozumie�, gdzie jeste�.
Waha�a si� przez chwil�, a potem zacz�a m�wi�. - Znajduj� si� w du�ym mie�cie. Wysokie budynki. Brukowane ulice pe�ne samochod�w. I t�umy. Wsz�dzie, gdzie spojrz�, t�ocz� si� ludzie, przepychaj�, �piesz�. Rozumiem co� nieco� z tego, co m�wi�, ale niczego nie potrafi� przeczyta�. S�dz�, �e napisy s� po angielsku.
- Czy jest tam taki wielki czerwony, o�wietlony znak wysoko na jednym z pobliskich budynk�w?
- Nie widz� nic takiego.
- Prosz� ci�; Alex - nalega�em. ,- Musisz mi pom�c. M�czy�em si� przez d�u�sz� chwil�,. nim si� zn�w odezwa�a. Tak, widz� go. Prawie bezpo�rednio nade mn�.
- Dobrze! Trzymaj si�: Zaraz tam b�d�.
KONTAKT ZA TRZY MINUTY.
Szlag by to trafi�! Za ma�o czasu... Alex wpad�a do pu�apki w butelce Bullwinkle'a, co znaczy�o, �e sta�a na rogu ulicy na Manhattanie, gdzie� w drugiej, po�owie dwudziestego wieku -- jednak�e na Manhattanie z plakatu Petera Maxa, gdzie wojna, zbrodnia i telewizja miesza�y si� z krzy�owcami w opo�czach, Beatlesami i lataj�c� wiewi�rk�, kt�ra wyst�powa�a r�wnie� jako egzystencjalny prorok. Zawsze stara�em si� by� w tym �nie jak najkr�cej. W przeciwie�stwie do innych d�in�w, kt�rzy z przyjemno�ci� struli swoje uporz�dkowane, niemal zrytualizowane fantazje, Bullwinkle rozkoszowa� si� �wiatem, w kt�rym wszystko by�o wci�� p�ynne, tworz�c, przetwarzaj�c, maluj�c fantastyczne kszta�ty na dziwacznym p��tnie. Alex nie mog�a pozosta� tam d�ugo i nie oszale�. Nikt nie m�g�, poza Bullwinkle'em.
Kiedy zbiera�em my�li, Marynarz przysun�� si� tak blisko, �e poczu�em zapach soli na jego ubraniu. - Czy ty istniejesz naprawd�? - zapyta� d�awi�c �zy.
W tym momencie wiedzia�em ju�, jak wsadzi� go z powrotem do butelki - gdyby starczy�o mi czasu. - Mnie w rzeczywisto�ci nie ma. - t�umaczy�em mu. - To wszystko naprawd� nie istnieje. - Nast�pnie wymierzy�em palcem w jeden z monitor�w. Patrz, co dzieje si� naprawd�.
Na ekranie budzi� si� dzie�. Wsch�d s�o�ca okrywa� leniwie faluj�ce morze l�ni�c� po�wiat�. Po jednej stronie ekranu unosi� si� bezw�adnie na wodzie przewr�cony kad�ub, tocz�c beznadziejn� walk� z �ywio�ami o utrzymanie si� na powierzchni. Marynarz sta� przy mnie i ci�ko oddycha�.
- Oto ona - powiedzia�em. - Tratwa ratunkowa. - Nie by�o tam �adnej tratwy.
- Oczywi�cie, �e by�a.
Ja stworzy�em tratw�, a fala morska unios�a j� przechylaj�c na u�amek sekundy. Nikogo w �rodku nie by�o.
- Zgin�a - powiedzia�. - Nie zd��y�a dotrze� do tratwy. - Poczekaj. Patrz.
�wiat�o rozchodzi�o si� na wodzie jak olej. Tratwa unosi�a si� i opada�a. Nagle powierzchni� wody przeci�a jaka� d�o�. Obmacywa�a burt� tratwy, stara�a si� chwyci� elastyczn� gum�. Z wody wynurzy�a si� twarz i zaczerpn�a powietrza.
- Marcia - powiedzia� Marynarz. - Moja Marcia.
Kobieta usi�owa�a wci�gn�� si� na' tratw�, ale by�a ju� u kresu si�. Jej palce rozwar�y si� powoli i wpad�a z powrotem do morza. - T y jeste� na tratwie - powiedzia�em:
- Je�li nie obudzisz si� z tego sennego koszmaru i nie chwycisz jej za r�k�, twoja �ona utonie. T y j� musisz ratowa�. Nikt inny nie mo�e tego zrobi�.
Odwr�ci�em g�ow� od monitora, �eby sprawdzi� jego reakcj�. Nie by�o go tam. Spojrza�em znowu na ekran i zobaczy�em, �e wychyla si� za burt�, podsadza swoj� Marci� do g�ry i wci�ga do �rodka. Teraz si� powiedzie, ale nie mia�em czasu si� tym delektowa�. Nale�a�o stawia� �agiel, a jak dot�d na tratwie �adnego �agla nie by�o.
Sporz�dzi�em mu wios�a, sk�adaj�c teleskopowo metalowe rury, kt�re formowa�y prowizoryczny maszt, gdy si� je z��czy�o razem i zamocowa�o pionowo w otworze pok�adu. Ma�a brezentowa torba zawiera�a lekki �agiel i olinowanie. Obserwowa�em Marynarza, jak sk�ada sw�j �agiel, ale nim zd��y� go postawi�, nadci�gn�� szkwa�. Marynarz zwi�za� wszystko porz�dnie i czeka� na popraw� pogody. Obejmowa� czule �on�, kt�ra wpatrywa�a si� w jego niepewn� twarz i u�miecha�a si�. Przesta�em si� nimi interesowa� i opu�ci�em ich butelk�.
Nast�pny problem. - Alex? - krzykn��em. Odpowiedzi nie by�o. Przez ekran przemaszerowa�o kilka s��w informuj�c mnie, �e czas ucieka. Rozpostar�em swoje zmys�y. Z moich poprzednich wypadk�w na Manhattan Bullwinkle'a wiedzia�em, gdzie szuka� Alex. To znaczy, je�li gdzie� nie posz�a i o ile Bullwinkle nie przeprojektowa� miasta. Otworzy�em butelk� i wskoczy�em. Kipia�o od �wiat�a, ha�asu i zapach�w. Faluj�ce t�umy p�dzi�y przed siebie. Pojazdy �ciga�y si� wype�niaj�c powietrze smrodem spalonej ropy. A wewn�trz tego morza ostrego d�wi�ku i jaskrawego �wiat�a Alex, ma�a i bezbronna, kuli�a si� ze strachu w budce telefonicznej, podczas gdy zdenerwowany gruby facet w kowbojskim stroju dobija� si� do szklanych drzwi i wo�a� na ni�, �eby wysz�a.
- Alex! - krzykn��em poprzez zgie�k. Podnios�a wzrok. - Michael? Gdzie jeste�?
- Tu� obok. - �cianka budki rozjarzy�a si� blaskiem. Mglista �una pokry�a ca�e szk�o, a kiedy ust�pi�a, pozosta�o jedynie wyj�cie. Wyci�gn��em r�k�. - Chod� szybko! Czas ucieka!
Dreszcze wstrz�sa�y ca�ym jej cia�em. W pewnej chwili ugi�y si� pod ni� nogi i chcia�em pom�c jej wyj��. Ale cofn�a si� z przenikliwym, tajemniczym spojrzeniem w oczach. - Jestem jedn� z nich, prawda, Michael?
- Nie wyg�upiaj si�. Chod�, Alex. Musisz wy��czy� g��wne silniki.
Potrz�sn�a g�ow�. - Nie, Michael. Marynarz wyj�� mi wtyczk� i teraz na mostku mnie nie ma. Jestem tutaj. To znaczy, �e jedno z nas, a mo�e oboje, �yje w butelce. Powiedz mi prawd�, Michael. Czy jestem jedn� z nich?
Mia�a racj�. Ona zawsze mia�a racj�. Nie m�g�bym jej ok�ama�. Zna�a m�j g�os, m�j spos�b wyra�ania si�. Przez ten czas, jaki sp�dzili�my razem, odgad�a wszystkie moje sekrety. I tylko m�j b�l - znajomo�� jej prawdy - podtrzymywa� nasze z�o�liwostki.
- Tak - powiedzia�em. - Jeste� d�inem. Ale pos�uchaj mnie! Musisz wr�ci�. Je�li nie zajmiesz si� fantazj� Naugahyde'a, Buster, Sonya i wszyscy pozostali zgin�. Zgin� ja. - Namawia�em j�, b�aga�em przez wyj�cie. - Prosz� ci�, wr��.
Kolejka przed budk� niebezpiecznie ros�a. Kto� z ko�ca zawo�a�: - Patrzcie, jak wyci�gam kr�lika z kapelusza... hop! Nie m�j kapelusz!
�zy p�yn�y po jej twarzy. Wstrz�sana p�aczem Alex chwyci�a moj� r�k� i przeci�gn��em j�.
Gdzie� w okolicach pustyni Nevada, na szosie ��cz�cej Tonopah z Goldfield, kierowca cysterny z propanem zahamowa� nagle, nie patrz�c na wsteczne lusterko. Jaki� student jad�cy z ty�u z szybko�ci� dwustu kilometr�w na godzin� trzasn�� swoim Porschem w ty� cysterny: Zderzenie spowodowa�o eksplozj�, kt�ra wyrzuci�a ci�ar�wk� w powietrze na wysoko�� kilkudziesi�ciu metr�w i zamieni�a w par� Porsche'a oraz autobus Greyhounda, kt�ry mia� pecha, bo nadje�d�a� w nieodpowiednim momencie z przeciwnej strony. Szosa zosta�a ca�kowicie zablokowana i gdy Naugahyde zjawi� si� w chwil� p�niej, musia� zjecha� na pobocze i poczeka� na uprz�tni�cie wrak�w.
Dwoje autostopowicz�w, m�czyzna i kobieta, kt�rych zabra� w Tonopah, przytulali si� do siebie na siedzeniu obok niego. My�l�, �e pob�dziemy tu przez chwil� - powiedzia� Naugahyde. Wskaza� na piek�o po�aru szalej�cego w�r�d poskr�canego metalu i szk�a. - A tam, gdyby nie �askawo�� korka na szosie, paliliby�my si� my.
Kobieta z trudem prze�kn�a �lin�. - Mo�e by pan zgasi� silnik - zaproponowa�a.
M�czyzna skin�� g�ow� na potwierdzenie. - Tak, szkoda benzyny.
- Mhm - Naugahyde przekr�ci� kluczyk. Silnik zgas�. Nie za bardzo lubi� patrze� na truposzy - m�wi� nie spogl�daj�c na siedz�c� obok par�, ale na szare wzg�rza w oddali. - Lecz nie szkodzi, jak pos�ucham o tym w radiu. - Jego tweedowa czapka szoferska przeistoczy�a si� jako� w s�omkowy, kowbojski kapelusz. Najwa�niejsze by�o jednak to, �e wy��czy� zap�on.
Statek staranowa� ob�ok, zadr�a�, przebi� si� na wylot.
- Wszystko w porz�dku, Michael - powiedzia�a Alex wchodz�c do swojej kabiny. - Ze wszystkich marze�, jakie mog�abym mie�, wybrali akurat takie; kt�rego ziszczenia si� pragn�am najbardziej. Dlatego tak �atwo mi to zaakceptowa�. Dostaj� to, czego pragn� - lec� do gwiazd. Czy jako istota ludzka, czy po cz�ci maszyna - naprawd� nie ma znaczenia. Nie dla mnie.
Po�o�y�a si� w kapsule. Z ty�u jej g�owy cicho trzasn�a wtyczka.
- Biedny Michael - powiedzia�a. - Czy mo�esz by� pewny, �e nie jeste� jednym z nas? Czy mo�esz by� tego naprawd� pewny?
Pokrywa zasun�a si�; mg�a okry�a jej twarz. Gapi�em si� na m�j monitor i p�aka�em. Statek mnie teraz nie potrzebowa�. Naprawd� nie. Szejk Arabski, wpatrzony w sw�j tysi�cosobowy harem, da mi zna�, gdy b�d� zn�w potrzebny. Mia�em nadziej�, �e na d�ugo.
Uwolni�em wtyczk� z podstawy mojej czaszki, zszed�em szybem na d� i stwierdzi�em, �e pokrywa mojej kabiny jest wci�� otwarta. Dotkn��em p�ytki kontrolnej. Pod plastykiem s�siedniej kabiny pokaza�a si� ludzka twarz. Pokrywa otworzy�a si�, mg�a uciek�a. Ciemnooka Sonya z westchnieniem usiad�a i zadygota�a.
- Ju�? - zapyta�a. - Dzieje si� co� ciekawego? - Zupe�nie nic - odpowiedzia�em.
Wszed�em do swojego kokona i w�o�y�em sobie wtyczk� do g�owy.
- Sigmund?
- Tak?
- Jestem przera�ony. Nie wiem ju�, co jest prawdziwe.
- Nie martw si�, Michael - szepn��, gdy okry�a mnie zimna mg�a. - Zajmiemy si� tob�.
przek�ad : Wies�aw Lipowski