7542
Szczegóły |
Tytuł |
7542 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
7542 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 7542 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
7542 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
SERIA PODRӯNICZA OBIE�Y�WIAT
PRZEJA�D�KA PO ROSJI
Andrzej Wr�blewski
na kanwie opowie�ci Marka Z.
Proszy�ski i S-ka
Copyright � Andrzej Wr�blewski 1998
Ok�adk� i strony tytu�owe wed�ug projektu Pawia Pasternaka opracowa� Zbigniew Karaszewski
Fotografia na ok�adce �SuperStock/BE&W
Redaktor serii Monika Machlejd-Ziemkiewicz
Redaktor techniczny El�bieta Urba�ska
Autor �wiadomie nie zastosowa� obowi�zuj�cych zasad transkrypcji alfabetu rosyjskiego, chc�c wiernie odda� spos�b opowiadania narratora
Wydanie pierwsze Warszawa 1998
ISBN 83-7180-969-7
Wydawca: Pr�szy�ski i S-ka SA 02-651 Warszawa, ul. Gara�owa 7
�amanie komputerowe Anna Pianka
Druk i oprawa: Wojskowa Drukarnia w �odzi 90-520 ��d�, ul. Gda�ska 130
Ruskaja awiacja
Je�li kto� twierdzi, �e Aerof�ot to najgorsze na �wiecie linie lotnicze, bo kilka razy polecia� do Moskwy i nie smakowa�y mu podawane na pok�adzie przek�ski, samolotem trz�s�o, a stewardesy nie wzbudza�y po��dania, to nale�y go uzna� za cz�owieka ma�o powa�nego. Sk�d taki surowy os�d? Zdarzy�o mi si�, dla przyk�adu, �e w ci�gu jednego tylko tygodnia odby�em podr� na trasie Moskwa - Taszkient - A�ma Ata - Nowosybirsk - Czita - Nowosybirsk - Kujbyszew - Wo�gograd - Moskwa - Mi�sk bia�oruski. Nawiasem m�wi�c, kt� wie, �e istnieje takie miasto jak Czita i �e liczy ono prawie milion mieszka�c�w? W ka�dym razie podr�, cho� m�cz�ca, przebieg�a bez �adnych zak��ce�. Tyle tylko, �e w pi�tkowy wiecz�r nie by�o w Mi�sku samolotu do Polski, wi�c chc�c sp�dzi� weekend na �onie rodziny, musia�em dojecha� taks�wk� do granicy, a stamt�d poci�giem do Warszawy.
Gdybym skrupulatnie, tydzie� po tygodniu, podliczy� wszystkie rejsy, to mog�oby si� okaza�, �e nie ma w Rosji takiego samolotu, kt�rym bym nie lecia�. A nawet, je�li jest w tej hipotezie lekka przesada, to i tak z ca�� odpowiedzialno�ci� mog� dzisiaj stwierdzi�, �e najlepsze linie lotnicze na �wiecie to Aerof�ot. Oczywi�cie nie chodzi o to, �e posiadaj� one najlepsze samoloty, ale o to, �e zawsze polecisz. Niezale�nie od tego, czy s� bilety, i niezale�nie od tego, czy s� miejsca.
Dla jasno�ci zaznacz�, �e nigdy nie by�em p�atnym agentem reklamowym tych linii. Ma�o tego, jestem pewien, �e Aerof�ot nie ma zielonego poj�cia, i� od niego w�a�nie rozpoczynam moje wspomnienia. Mo�e zreszt� �wspomnienia" za du�o powiedziane. Nazwijmy je raczej wspominkami albo opowie�ciami.
Pewnego zimowego poranka tysi�c dziewi��set dziewi��dziesi�tego kt�rego� roku w barze hotelu Rasija w Moskwie spotka�o si� pi�ciu ludzi. Jean-Michel, Francuz, uwa�aj�cy si� wielkiego spryciarza, specjalizuj�cy si� w handlu kawiorem. William, Anglik, do�wiadczony przez �ycie milczek, specjalizuj�cy si� w handlu kawiorem. Ingvar, Szwed, czerstwy i odporny na trudy cz�owiek p�nocy, specjalizuj�cy si� w handlu kawiorem. Kazimierz, Polak, handluj�cy kawiorem, ale na Innych rynkach ni� ca�a reszta, ��cznie ze mn�. No i ja, specjalizuj�cy si� w zasadzie we wszystkim, a wi�c w handlu kawiorem r�wnie�.
Przyjechali oni wszyscy do Moskwy poci�giem, z pro�b�, bym zawi�z� ich nad Morze Kaspijskie, do zak�ad�w kawiorowych w Astrachaniu. Chodzi�o im o bezpo�rednie uzgodnienie normatyw�w jako�ciowych, przedstawienie og�lnych, czyli zachodnich norm w kwestii pakowania, transportu, ch�odzenia i przechowywania. Chcieli te�, z ciekawo�ci, pozna� miejscowe prawo, a zw�aszcza zwyczaje, je�li chodzi o op�aty graniczne, c�a, wysoko�� �ap�wek i sposoby ich wr�czania. Nie znaj�c ani Rosji, ani rosyjskiego, poprosili mnie o za�atwienie bilet�w na wewn�trznych liniach Aerof�otu. Zaproponowali r�wnocze�nie, bo inaczej nie wypada�o, abym zosta� ich przewodnikiem.
Oczywiste by�o dla mnie, �e ich przyjazd to pr�ba wyeliminowania mojej osoby jako dotychczasowego po�rednika. Tak samo oczywiste jednak�e by�o to, �e jest to pr�ba ca�kowicie skazana na niepowodzenie.
- No c� - odpowiedzia�em - nie ma problemu. � Tym bardziej, �e dotychczas widywa�em niezliczone ilo�ci puszek tego produktu, ale nigdy nie widzia�em z bliska, jak si� go tak naprawd� produkuje. Sam by�em ciekawy.
Wszyscy, patrz�c mi prosto w oczy, stwierdzili zgodnie, �e wyprawa jeszcze bardziej zacie�ni nasz� wzajemnie korzystn� wsp�prac�. Wypili�my wi�c po du�ej lampce koniaku i wyszli�my z hotelu. Ich u�miechni�te twarze �wiadczy�y, �e sytuacja rozwija si� nader pomy�lnie. Jean-Michel zacz�� ju� nawet zaciera� r�czki, ale szybko si� zmitygowa� i powiedzia�, �e to z zimna.
Za dwie taks�wki na lotnisko zap�acili�my trzydzie�ci dolar�w. Gdyby moi podopieczni byli turystami, powiedzieliby, �e to taniutko, bo w ko�cu przejechali�my kawa�ek drogi. Poniewa� jednak uwa�ali si� za stare wygi, orzekli, �e takiej dro�yzny si� nie spodziewali. Tym sposobem chcieli mi da� do zrozumienia, �e nie tylko mam za�atwi� bilety do Astrachania, ale jeszcze mam je za�atwi� tanio.
Mo�na by zapyta�, c� to dla nich, ludzi obracaj�cych tysi�cami kilogram�w kawioru, te kilka czy kilkana�cie dolar�w w t� czy w tamt� stron�. Tacy sk�pi? To pewnie te�, ale generalnie chodzi o to, �e dla prawdziwych krezus�w szastanie pieni�dzmi tylko wtedy ma sens, je�li s� pewni, �e przyniesie to jeszcze wi�ksze pieni�dze.
Dla zachowania rytua�u podszed�em do istniej�cej jeszcze wtedy kasy dla obcokrajowc�w.
- Bilety? - zdziwi�a si� kasjerka. - Nie ma.
- A kiedy b�d�?
- Nie wiem.
Za kasami, przy wej�ciu do strefy odlot�w stoi kobieta w mundurze. Jej podstawowe zadanie to przystawienie piecz�tki w paszporcie i na bilecie. Podszed�em do niej i uprzejmie zagadn��em, �e jeste�my grup� zorganizowan�, a nasz przewodnik czeka na nas z biletami w strefie odlot�w.
- Ch�tnie bym po niego posz�a - u�miechn�a si� bileterka - ale przecie� w �adnym wypadku nie mog� opuszcza� swojego stanowiska.
B�d�c z g�ry przygotowanym, a czekaj�c tylko na ten u�miech porozumienia, bez �adnych obaw wr�czy�em jej torb� plastikow�. Wiedzia�a oczywi�cie z do�wiadczenia, �e w torbie jest w�dka, czekolada, papierosy i by� mo�e jakie� perfumy, bo nawet do niej nie zagl�daj�c, przepu�ci�a nas do strefy odlot�w. Stoj�cy kilka metr�w dalej dwaj milicjanci uszanowali decyzj� swej wsp�pracowniczki i r�wnie� si� rozst�pili.
Je�li przeszed�e� t� pierwsz� przeszkod�, to na pi��dziesi�t procent siedzisz ju� w samolocie.
Po drugiej stronie hangaru wida� ju� za szyb� samoloty. W w�skich drzwiach stoi kolejny milicjant, kt�rego w kilka sekund pokonuj� za pomoc� dwudziestu dolar�w. Wychodzimy na p�yt�. Zbli�am si� do kierowcy autobusu, kt�ry podwozi grupy zorganizowane do samolot�w. Pi�� dolar�w przekonuje go, �e jeste�my sp�nion� cz�ci� takiej grupy, a nasz przewodnik siedzi ju� w samolocie i czeka z naszymi biletami.
Cz�sto si� zdarza, �e pod samolotem stoi ju� kilka os�b, kt�re znalaz�y si� tam w taki sam spos�b jak my. Je�li nadprogramowych pasa�er�w jest wi�cej, ni� samolot mo�e ud�wign��, kapitan przeprowadza co� w rodzaju licytacji. Polec� jednak nie tylko najhojniejsi, ale r�wnie� ci, kt�rym w�a�nie umar�a babcia, �ona, c�rka i syn, a oni koniecznie musz� by� na pogrzebie. W ten spos�b, przydzielaj�c skromn� pul� biednym i nieszcz�liwym, kapitanowie utwierdzaj� wszystkich w przekonaniu, �e nie chodzi im tylko o pieni�dze. Dzi�ki temu s� lubiani i ich decyzje o tym, kto i za ile poleci, przyjmowane s� bez �adnych ha�a�liwych protest�w. Tym bardziej �e w ramach og�lnego, milcz�cego porozumienia ci, kt�rzy nie polec�, mog� liczy� na zwrot got�wki wydatkowanej po drodze do samolotu. Toreb z prezentami si� nie odbiera, bo to nie przystoi.
Tym razem pod samolotem nie by�o nikogo, ale k�opot polega� na czym� innym. Przypomn�, �e mia� to by� lot na liniach wewn�trznych, na kt�rych obcokrajowiec jest jak znaleziona per�a. Nie mog�em jednak zostawi� moich wycieczkowicz�w troch� z boczku i udaj�c, �e�my Rosjanie, pertraktowa� z kapitanem jak gdyby nigdy nic. W tym wypadku taki fortel nie mia� szans powodzenia z bardzo prostego powodu: William ubrany by� w jasny prochowiec, kt�ry do rosyjskiej zimy pasowa� jak pi�� do nosa, Jean-Michel p�aszcz mia� co prawda cieplejszy, ale za to jaskrawoczerwonego koloru, tymczasem Ingvar ci�gn�� za sob� ��t� walizk�.
Kapitan popatrzy! na nas przez chwil�, po czym cmokn�� z zadowoleniem. Znaczy�o to, �e dobrze wie, z kim ma do czynienia, i spodziewa si� du�o wi�cej, ni� my zamierzamy mu da�.
- Dwie�cie - m�wi�.
- Trzysta - odpowiada kapitan.
- W porz�dku - zgadzam si�, bo a nu� trafimy na niego w drodze powrotnej, a ch�tnych b�dzie du�o wi�cej.
Moim biznesmenom zrzed�y nieco miny, gdy po wej�ciu dc samolotu zobaczyli�my, �e nie tylko zaj�te s� wszystkie fotele, ale co poniekt�rzy siedz� na tobo�ach w przej�ciach. Kapitan mia� jednak dla nas mi�� niespodziank�. Zaprowadzi� nas na ty� samolotu, gdzie w tego typu �jakach" znajduje si� luk baga�owy. By�o tam dosy� przestronnie, gdy� walizy i torby pouk�adano w taki spos�b, �eby tych kilku ludzi mog�o przycupn�� i od czasu do czasu rozprostowa� nogi. Jedyn� wad� tego pomieszczenia by� brak d�wi�koch�onnej obudowy, wi�c huk silnik�w utrudnia� prowadzenie towarzyskich rozm�w. W pomieszczeniu bez okien trudno te� wyczu� rzeczywiste ruchy samolotu. Dopiero kilkana�cie minut po starcie, kt�re up�yn�y nam w pe�nym powagi milczeniu, zacz�li�my snu� nie�mia�e rozwa�ania na temat pr�dko�ci, pu�apu i przyczyn turbulencji. A poniewa� by�o piekielnie zimno, wyci�gn��em butelk� koniaku, kt�ry definitywnie rozlu�ni� atmosfer� i poprawi� samopoczucie tym, kt�rzy mogli czu� si� nieswojo.
Ka�dy postronny obserwator na lotnisku w Astrachaniu bez trudu m�g� zauwa�y� dysproporcj� mi�dzy wielko�ci� samolotu a liczb� wysiadaj�cych z niego pasa�er�w. Nawet moi towarzysze z ciekawo�ci� wyczekiwali, co te� z tego faktu wyniknie. Nikt si� jednak takim banalnym przypadkiem nie zainteresowa�, bo dla wszystkich by�o oczywiste, �e skoro sk�d� ten samolot wystartowa�, to widocznie za zgod� odpowiednich w�adz. Co najwy�ej ten i �w pracownik naziemnej obs�ugi z zazdro�ci� wyobrazi� sobie plik banknot�w, kt�re zainkasowali piloci.
Udane l�dowanie spowodowa�o, �e w moj� ekip� wst�pi� bojowy duch. Bez �adnego odpoczynku, prosto w lotniska pojechali�my taks�wkami do fabryki kawioru. Nie byli�my zapowiedzianymi go��mi, wi�c stra�nicy zatrzymali nasze paszporty i lojalnie uprzedzili, �e skoro akurat wypada jakie� tatarskie �wi�to, kierownictwo mo�e nie znale�� dla nas czasu. Chwil� p�niej okaza�o si�, �e jest jeszcze gorzej, gdy� kierownictwa w og�le nie ma. Jeden dyrektor pojecha� do Tokio, drugi do Genewy, a z trzecim si� min�li�my, bo polecia� do Moskwy.
- Czeka� nie ma sensu - recytowa�a dalej sekretarka - poniewa� i tak ca�a tegoroczna produkcja zosta�a ju� sprzedana. Prosz� przyjecha� w przysz�ym roku.
Z moich towarzyszy w mgnieniu oka usz�o ca�e powietrze. Aby jednak zachowa� przede mn� pozory, William napomkn��, �e interesuj� nas przede wszystkim r�norakie zagadnienia techniczne. Zdziwiona sekretarka odpar�a, �e nie bardzo rozumie jakie, bo przecie� kawior pakuje si� tak, jak si� pakuje, ch�odzi, jak ch�odzi, i wysy�a, jak wysy�a. Tak by�o i tak b�dzie, wi�c w zasadzie nie ma o czym m�wi�. I pochylaj�c si� lad swoimi szparga�ami, da�a nam do zrozumienia, �e nasza wizyta dobieg�a ko�ca.
Os�upia�e milczenie w�r�d moich wycieczkowicz�w trwa-o chyba z p� godziny. Dopiero gdy zajechali�my pod hotel, pr�bowa� je przerwa� Jean-Michel:
- Jeszcze mi si� nie zdarzy�o przejecha� p� �wiata, nara�aj�c po drodze �ycie, tylko po to, �eby pi�� minut porozmawia� z kobiet�. Nie s�dzi�em, �e ze mnie taki Romeo...
Przy kolacji, gdy ju� ca�a ekipa odzyska�a r�wnowag� psychiczn�, postanowiono zgodnie, �e pozostaniemy w Astrachania tak d�ugo, jak by�o to w planie, czyli trzy dni. W przygotowanym napr�dce programie kulturalnym umie�cili�my tylko jeden punkt: szeroko poj�te zwiedzanie miasta. O dziwo, mimo r�nych narodowo�ci wyst�puj�cych w naszej grupce, interpretacja tego has�a nie nastr�czy�a w praktyce �adnych problem�w. Przez trzy dni i trzy noce chodzili�my po knajpach, restauracjach i barach, pr�buj�c przer�nych - i ca�kiem niez�ych, i pod�ych - trunk�w. Im wi�cej ich pili�my, tym bardziej zachwycali�my si� urod� Tatarek, kt�re zreszt� nie pozostawa�y nam d�u�ne i na r�ne sposoby stara�y si� umili� nam czas.
Wszystko pi�knie i upojnie, ale trzeba w ko�cu wraca� do Moskwy i dalej, bo koledzy prowadz� uregulowany tryb �ycia i interes�w.
Pojechali�my na lotnisko i, jak zwykle, podszed�em najpierw do kas, �eby si� upewni�, �e bilet�w dla inostra�c�w, niestety, nie ma i nie wiadomo, kiedy b�d�. Gdy rozejrza�em si� po hali, stwierdzi�em, �e wykorzystanie wariantu �grupa zorganizowana szuka swego przewodnika" nie wchodzi w rachuj�. O ile w Moskwie uszli�my jako� w t�umie, to tutaj wszystkie oczy zwr�cone by�y na nas i kobieta z przej�cia nie zaryzykowa�aby takiej ostentacji. Nakaza�em wi�c swojej dru�ynie przy si��� na �aweczce, a sam wyszed�em przed hal�. Nie wiele si� zastanawiaj�c, zaczepi�em pierwszego z brzegi milicjanta i przedstawi�em mu z grubsza nasz problem. Milicjant, wyra�nie zadowolony, �e okaza�em mu zaufanie, przywo�a� jakiego� cywila i po kr�tkiej z nim naradzie powiedzia� �ebym spokojnie poczeka�.
P� godziny p�niej �w znajomy milicjanta wr�czy� mi pi�� �wie�utkich bilet�w. Tyle tylko, �e nie by�y to bilety dla inostra�c�w, ale dla Ruskich.
- No, wida� przecie�, �e wy ruskie ludzie - uspokoi� mnie z u�miechem i kaza� wywo�a� wsp�towarzyszy przed hal�, po czym jakim� bocznym wej�ciem i korytarzami doprowadzi� nas na zaplecze strefy odlot�w. Tam czeka�a ju� kobieta z tr�jk�tn� piecz�tk�. Po dokonaniu formalno�ci i rozlicze� mieli�my ju� tylko przed sob� milicjanta, kt�ry wpuszcza na p�yt� lotniska. Czu�em jednak, �e nie wzbudzimy w nim �adnych podejrze�. I po chwili okaza�o si�, �e mia�em racj�.
Zaj�li�my swoje miejsca w samolocie i zadowoleni, �e wszystko tak g�adko posz�o, szykujemy sobie pierwszego drinka. Patrzymy na zegarki i z wyrozumia�o�ci� darujemy pi�tnastominutowe ju� op�nienie startu.
Raptem do kabiny pasa�erskiej wchodzi trzech kolesi�w. Dw�ch mundurowych i cywil o zawzi�tym wyrazie twarzy. Podchodz� od razu do nas i ��daj� okazania papier�w.
- No tak - m�wi cywil, rzucaj�c na nie okiem - bilety ruskie, a paszporty zagraniczne. Wychaditie - nakazuje tonem nie znosz�cym sprzeciwu.
Zaprowadzili nas do ma�ego, obskurnego raczej pomieszczenia pe�nego jakich� szafek i szparga��w. Siedz�cy za biurkiem osobnik w mundurze wojsk lotniczych, jak si� p�niej dowiedzia�em - zast�pca dyrektora lotniska, wyprosi� moj� czw�rk�, a mnie o�wiadczy� na osobno�ci i prosto z mostu, �e zaraz tu b�dzie prokurator, ale mog� jeszcze zd��y� i powiedzie� mu, kto nam sprzeda� ruskie bilety.
- No sk�d mog�em je mie� - odpowiadam - przecie� nie z kasy. Odsprzeda� mi je jaki� cz�owiek, kt�ry nie m�g� lecie�. I to wszystko. C� to za priestuplenie?
- Jak nie chcecie m�wi�, to poczekacie - zawyrokowa�, wskazuj�c mi drzwi.
No tak - pomy�la�em ze skruch�, wychodz�c - wszystko to, niestety, moja wina. Od pocz�tku dobrze wiedzia�em, �e w ca�ej hali zainstalowane s� kamery, a mimo to nie zastosowa�em �adnej zas�ony dymnej. Ale, z drugiej strony, kto by przypuszcza�, �e akurat nie s� zepsute.
Ni to zatrzymani, ni to aresztowani, pr�bowali�my dowcipkowa�, popalali�my, co� tam popijali�my i snuli�my si� wok� naszej �aweczki. Co jaki� czas, podjudzany przez koleg�w biznesmen�w, kt�rzy po kilku drinkach wykazywali si� coraz wi�ksz� odwag�, wchodzi�em do kanciapy wojskowego dyrektora i pyta�em, co z nami. A on ci�gle swoje: kto nam sprzeda� bilety i kto przystawi� na nich piecz�tk�. No to ja te� swoje: �e jeste�my tu pierwszy raz, �e kupi�em od kogo� bilety, �e to normalne na �wiecie i �adnego przest�pstwa tu nie ma. I tak w k�ko, kto kogo przetrzyma.
I Gdy przymuszony uda�em si� w kt�rym� momencie do toalety, czeka� tam na mnie milicjant, kt�rego prosi�em przed hal� o pomoc w za�atwieniu bilet�w.
- No c� - powiedzia� zasmucony - nie uda�o si�. - I odda� mi pi��dziesi�t dolar�w, kt�re dosta� jego znajomy cywil, i pi��dziesi�t dolar�w, kt�re dosta�a kobieta od piecz�tek.
Jak to zwykle przy takim ja�owym czekaniu bywa, ogarnia�y nas na przemian stany podniecenia i apatii. Gdy w ko�cu, ,po trzech godzinach, dyrektor wyszed� ze swojej pakamery i zobaczy� pi�ciu milcz�cych i oklapni�tych go�ci, odezwa� si� tonem niemal dobrotliwym:
- No dobrze, prokuratora nie b�dzie.
I nie czuj�c si� zobowi�zanym do �adnych wyja�nie�, odda� nam paszporty i ruble za nie wykorzystane bilety. Odchodz�c, rzuci�, jakby mu si� naraz przypomnia�o:
- A kobieta, kt�ra przystawi�a wam piecz�tki, i tak b�dzie zwolniona z pracy.
- A sk�d wiecie, kt�ra to? - obruszy�em si�.
- Bo tylko jedna ma tak� piecz�tk� - odpar� z nie ukrywan� satysfakcj� i oddali� si� do swych obowi�zk�w. Nie wiedzieli�my, czy to blef, czy rzeczywi�cie zamierza spe�ni� swoj� gro�b�, wi�c na wszelki wypadek przez jakiego� pracownika pos�ali�my tej kobiecie dwie�cie dolar�w, co by�o wtedy w Rosji sum� do�� znaczn�.
Gdy ju� mieli�my pewno��, �e sprawa zosta�a za�atwiona, poszli�my do hali kasowej, �eby przestudiowa� rozk�ad lot�w. Jedyn�, kombinowan� szans� znalezienia si� jeszcze tego wieczoru w Moskwie by� lot do Baku. Ku mojemu zdumieniu okaza�o si�, �e bilety do Baku, owszem, s�, r�wnie� dla inostra�c�w. Ju� chcia�em wyj�� pieni�dze, ale co� mnie tkn�o i zapyta�em, sk�d nagle taki dostatek bilet�w.
- Bo w Baku podobno strzelanina - odpar�a oboj�tnie kasjerka.
Przypomnia�o mi si� od razu Tbilisi, do kt�rego kiedy� polecia�em, mimo �e dochodzi�y stamt�d r�ne niepewne wie�ci. Teraz jednak nie by�em sam i wypada�o decyzj� skonsultowa�.
Kiedy przedstawi�em swojej wycieczce sytuacj�, podszed� do nas - bo widocznie wy�ledzi� na monitorach, �e kr�cimy si� jeszcze po hali - wojskowy dyrektor lotniska.
- Riebiata - rzek� tym swoim jowialno-z�owieszczym tonem - wy niczego nie zrozumieli�cie. Musz� wam wyzna� - zwr�ci� si� do mnie - �e moja babuszka by�a Polk�. Ale nic to - wr�ci� natychmiast do rzeczywisto�ci - wy st�d i tak nigdzie nie polecicie, zapomnijcie o tym, zapomnijcie o lotnisku w Astrachaniu.
Gdy wychodzili�my przed hal�, ma�om�wny Ingvar skonstatowa� ni st�d, ni zow�d, �e Rosja jest krajem bardziej skomplikowanym od Szwecji, co wydaje si� dziwne, bo przecie� i tu, i tam zimy s� r�wnie surowe. Nikt z nas nie podtrzyma� jednak tego w�tku, gdy� trzeba by�o zaj�� si� sprawami bardziej przyziemnymi.
Poci�g�w ju� tego dnia nie by�o, a taks�wkarze, kt�rych troch� dla �artu zapyta�em o kurs do Moskwy, odm�wili, nie pytaj�c nawet o ewentualn� zap�at�. Za du�e ryzyko. Nie pozostawa�o wi�c nic innego, jak wr�ci� do hotelu.
Po kr�tkim odpoczynku poprosi�em moich towarzyszy, aby samodzielnie kontynuowali program kulturalny. Ja ruszy�em z powrotem na lotnisko.
Wiedzia�em, �e wieczorem przylatuje samolot z Moskwy i wraca wczesnym rankiem. Musia�em zlokalizowa� pilot�w, to znaczy stwierdzi�, w kt�rym hotelu b�d� nocowa�. Panience z okienka wr�czy�em drobny suwenir i opowiedzia�em, jak� to wa�n� przesy�k� medyczn� mieli dla mnie piloci z Moskwy, a ja si� sp�ni�em i teraz nie wiem, gdzie ich szuka�. Przej�ta informatorka poda�a mi nie tylko nazw� hotelu, ale i numer pokoju. P� godziny p�niej, zaopatrzony w butelk� koniaku, zastuka�em do ich drzwi.
Jeden rzut oka wystarczy�, �eby stwierdzi�, i� mam do czynienia z dwoma najbardziej typowymi przedstawicielami rosyjskich pilot�w. Cholernie przystojni czterdziestolatkowie o szczerym spojrzeniu, kt�rzy wzbudzaj� sympati� i zaufanie nawet wtedy, gdy w podkoszulkach siedz� przy obskurnym stoliku. Poprosili, �ebym zaj�� wolne krzes�o, i zapytali, w czym problem. Przedstawi�em pokr�tce sytuacj� mojej grupy, a g��wnie to, �e na lotnisku jeste�my spaleni. Wys�uchali mnie uwa�nie, po czym zgodnie orzekli: mhmm, mhmm... Wypili�my po kieliszeczku i rozmowa zesz�a na temat og�lnie panuj�cej nieumiej�tno�ci dobierania odpowiednich do trunk�w zak�sek. Trwa�o to z pi�tna�cie minut, a� w ko�cu jeden z nich, widz�c moje wyczekiwanie, wr�ci� do tematu zasadniczego:
- No c�, Marek, jak jest problem, to trzeba pom�c.
- Spr�bujemy � zapewni� drugi, wstaj�c i szykuj�c si� do wyj�cia.
Co moskwiczanie, to moskwiczanie. No i co piloci, to piloci - pomy�la�em, podniesiony na duchu.
Poszli�my razem na spacer wzd�u� muru otaczaj�cego lotnisko, kt�re wielko�ci� przypomina warszawskie Ok�cie. By� luty, wi�c wszystko wok� by�o oblodzone i o�nie�one. Po przej�ciu chyba p�tora kilometra, mimo ciemno�ci i braku jakichkolwiek znak�w orientacyjnych, piloci zatrzymali si�, m�wi�c:
- Dok�adnie w tym miejscu masz czeka� o trzeciej nad ranem. Jak si� pomylisz, mo�e by� niedobrze.
W drodze powrotnej dogadali�my si� co do ceny, wr�czy�em im zaliczk� i wr�ci�em do hotelu. Z przykro�ci� przerwa�em moim ch�opcom program kulturalny, kt�ry realizowali w hotelowej restauracji, i nakaza�em przygotowanie do podr�y. Szumia�o ju� im nieco w g�owach, wi�c by�o im w zasadzie wszystko jedno, co, gdzie i jak, i dlaczego w nocy.
Wsiadaj�c do taks�wki, poleci�em jecha� �gdzie� obok lot niska", �eby na wszelki wypadek nie wystawia� mojej malowniczej wycieczki na widok publiczny. Dojazd i mars; wzd�u� muru przebieg�y bez �adnych zak��ce�, a i z odszukaniem w�a�ciwego miejsca nie mia�em problem�w, bo b�d�c tam z pilotami, zapobiegliwie wbi�em w �nieg dwa patyki: jeden ni�szy, drugi wy�szy.
Mamy jeszcze pi�tna�cie minut, a poniewa� mr�z jest siarczysty, wi�c nalewamy sobie po kieliszku, popalamy, przytupujemy i dyskutujemy o tym, co nas czeka, je�li piloci nie do trzymaj� umowy. Pi�ciu ekstrawagancko ubranych facet�w na kompletnym bia�ym pustkowiu.
Dok�adnie siedem po trzeciej zza muru dobiega nas jaki� ha�as, a chwil� p�niej widzimy wysuwaj�c� si� mi�dzy drutami kolczastymi drabin�, czy raczej pozbijane deskami dwa dr�gi, w ka�dym razie co� w rodzaju trapu. Przechodzimy pokracznie na drug� stron�, a tam jaki� osobnik, czyli Wania ka�e nam si� pochyli� i prowadzi nas niczym oddzia�ek partyzancki wzd�u� muru, na ty�ach jakich� barak�w. Za jednym z nich stoi otwarty autobus. Wskakujemy.
W �rodku breja po kostki, ale od razu czu�, �e troch� cieplej. - Padnij! - s�yszymy �ciszony g�os Wani. Kucamy, jak najni�ej kto mo�e, i autobus rusza jako zupe�nie pusty. Podje�d�a my pod prawdziwy tym razem trap. Wania wchodzi pierwszy otwiera kluczem samolot i po chwili ca�a wycieczka melduje si� na pok�adzie.
Zaciekawieni rozgl�damy si� po wn�trzu, gdy tymczasem Wania �ci�ga wyk�adzin� pod�ogow� tu� za kabin� pilot�w, odkr�ca jakie� �ruby, podnosi klap� i zwraca si� do nas zach�caj�co:
- No, co si� gapicie? W�a�cie!
No to w�azimy. Klapa si� zamyka i po kilku minutach zapada kompletna cisza.
Tym razem znale�li�my si� w luku technicznym. Na �cianie mizerna lampka, dooko�a mn�stwo przewod�w hydraulicznych i elektrycznych, czyli ca�y tak zwany uk�ad nerwowy samolotu. Jest piekielnie zimno, chyba minus trzydzie�ci, a do startu mamy prawie trzy godziny. Musimy to jako� przetrwa�, wi�c skuleni przytulamy si� do siebie. Ju� po kwadransie stwierdzamy, �e dwie butelki koniaku to na tylu ch�opa ilo�� znikoma. Dla podtrzymania ducha opowiadamy sobie r�ne weso�e historie, a Jean-Michel przyznaje si� dopiero teraz, �e ma licencj� pilota szybowcowego, wi�c si� zna na rzeczy i nie mamy si� co martwi�. Potem robi si� coraz ciszej, cho� od czasu do czasu przypomina si� komu� jaki� dowcip.
Mija sz�sta, czyli godzina planowego odlotu, a wok� nic si� nie dzieje. Dobrze wiem, �e mo�e to by� normalne, zwyk�e op�nienie, a jednak tym razem my�li mam naprawd� nieweso�e.
Dopiero o si�dmej zbudzi� nas z letargu tupot n�g. Zaraz potem pot�ny huk i przeci�g�y �oskot. Znaczy - ruszamy na pas startowy. Robi nam si� od razu cieplej na duszy i szybko odzyskujemy w�a�ciwy sobie wigor. Chyba jeszcze samolot nie nabra� odpowiedniej wysoko�ci, gdy nad g�owami s�yszymy puk! puk! i chrz�st odkr�canych �rub. Wychodzimy po drabince, a wok� t�um ludzi. Mi�dzy kabin� pasa�ersk� a kabin� pilot�w jest przedzia� dla stewardes i ma�y przedzia� baga�owy - wszystko pe�ne ludzi. Siadamy na jakich� skrzynkach, a u�miechni�te stewardesy podaj� nam gor�c� herbat�. Jedna z nich zwraca si� do kole�anki:
- No to ilu w ko�cu dzisiaj mamy, Luba?
- Chyba szesnastu.
- No, to nic takiego, przedwczoraj mieli�my dwudziestu dw�ch.
Przepisowi pasa�erowie widz� oczywi�cie, �e w przodzie samolotu kr�c� si� jacy� ludzie, ale nikt si� tym nie niepokoi; raczej ka�dy jest zadowolony, �e przypad�o mu w udziale lepsze miejsce. Zdziwi� si� tak� sytuacj� mo�na dwa, trzy razy, ale p�niej nie ma innego wyj�cia - trzeba si� przyzwyczai�. Dla pilot�w jest to du�e ryzyko, kt�re polega jednak g��wnie na tym, �e jaki� s�u�bista got�w oskar�y� ich o lewe dochody. Ale skoro na jednym takim locie zarabiaj� oni kilkakrotnie wi�cej, ni� wynosi ich miesi�czna pensja, to o czym tu m�wi�. Nie jest to wszak�e, trzeba zaznaczy�, jakie� dzikie i pazerne bezho�owie. Wbrew pozorom normy bezpiecze�stwa s� �ci�le przestrzegane. Je�li jest mniej baga�y, to mo�e by� wi�cej pasa�er�w i na odwr�t. Wiadomo te� sk�din�d, �e komplet przepisowych pasa�er�w to dopiero po�owa tego, co mo�e ud�wign�� samolot. Zreszt�, prawd� m�wi�c, nikt specjalnie nie wnika w detale wagowe - wystarczy powszechne prze konanie, �e rosyjscy piloci nie s� samob�jcami.
Poniewa� moi inostra�cy byli w tej materii nowicjuszam wi�c miny mieli lekko wystraszone, cho� bardzo starali si� sw�j strach ukry�. Prawdziwe odpr�enie przysz�o dopiero wtedy, gdy wyszli�my przed hal� moskiewskiego lotniska Kupili szampana, z hukiem go otworzyli i okrzykn�li mnie najlepszym organizatorem wycieczek, jakiego kiedykolwiek widzieli. A widzieli pono� niema�o.
Mieli�my wolne popo�udnie i wiecz�r, wi�c znajomy Rosjanin, Borka, przygotowa� nam prawdziwy program kulturalny: wyjazd do podmoskiewskiego Suzdalu, jednego z pi�kniejszych rosyjskich miasteczek, przy kt�rym Moskwa ze swoj� nuworyszowsk� atmosfer� to ohydztwo. Wyruszyli�my w dwie taks�wki: w jednej ja z kawiorowcami, w drugiej Borka z kole�ankami. Fatalna pogoda spowodowa�a jednak, �e ju� kilka kilometr�w za rogatkami stracili�my ich z oczu. Potem wpadali�my albo w zaspy, albo w zamie�, albo trafiali�my na tak� �lizgawic�, �e w og�le nie da�o si� jecha�.
Kiedy wreszcie dotarli�my na miejsce, Suzdal pogr��ony by� w ciemno�ciach i o podziwianiu jego pi�kna nie by�o mowy. Weszli�my do pierwszego z brzegu pensjonatu, zbudzili�my szatniarza i poprosili�my o chwil� ciep�ego wypoczynku. Zanim zd��yli�my zdj�� kurtki i p�aszcze, na stole pojawi�y si� jab�ka, cebula, chleb i flaszka w�dki. Dla moich wycieczkowicz�w szok kulinarny. Zacz�li w zwi�zku z tym rozprawia� o rosyjskich zwyczajach i rosyjskiej niezbadanej duszy. Ca�y czas wpatrywali si� przy tym w szatniarza, jakby si� spodziewali, �e zaraz w kilku zrozumia�ych s�owach wyja�ni, na czym ta dusza polega. A on, Bogu ducha winny, nape�nia� tylko kieliszki i namawia� do zak�szania.
Po godzinie, nie doczekawszy si� drugiej taks�wki, wr�cili�my do Moskwy. Wycieczka mo�e nieudana, ale przecie� nie Marek j� organizowa� - pocieszali si� moi kompani.
Rano spotkali�my si� na po�egnalnym koniaku. Wszyscy zgodnie stwierdzili, �e rosyjska dzia�ka naszej wzajemnie korzystnej wsp�pracy kawiorowej pozostaje wy��cznie w mojej gestii.
Odwiedza�em ich p�niej. Jean-Michel mieszka w przepi�knym zameczku pod Marsyli�. �ona zabroni�a mu raz na zawsze jakichkolwiek wyjazd�w do Rosji. William, kt�ry podczas ca�ej naszej wyprawy by� raczej osch�y, zwierzy� mi si� przy nast�pnym spotkaniu, �e je�li si� kiedy� o�eni, to wesele na pewno wyprawi u szatniarza w Suzdalu...
Przelecia�em Zwi�zek Radziecki, Wsp�lnot� Niepodleg�ych Pa�stw i now� Rosj�, jak to si� m�wi, wzd�u� i wszerz. Dziesi�tki, a mo�e setki razy s�ysza�em na tamtejszych lotniskach komunikat, �e lot zosta� odwo�any albo b�dzie op�niony, gdy� na trasie wyst�pi�a �nielotnaja pagoda". Pocz�tkowo my�la�em, �e to normalne, bo gdzie si� przecie� w Rosji nie ruszysz, to przelatujesz przez kilka stref klimatycznych. P�niej jednak przekona�em si�, �e okre�lenie �nielotnaja pagoda" ma r�wnie� sens symboliczny.
Zdarzy�o mi si� kiedy� bez �adnych problem�w kupi� bilet dla inostra�c�w na lotnisku w bia�oruskim Mi�sku. W grupie obcokrajowc�w by�o te� dw�ch Hindus�w, niemiecki muzyk i czeski profesor. Wszyscy z w�a�ciwymi, jak Pan B�g przykaza�, biletami. I wszystkim bardzo si� spieszy�o do Petersburga.
Weszli�my do samolotu, zaj�li�my przypisane nam miejsca i psychicznie przygotowujemy si� do startu. Mija jednak pora odlotu, a nic si� nie dzieje. Dowcipny czeski profesor wyra�a przypuszczenie, �e w kabinie pilot�w pod�o�ono seks-bomb�. Inni te� snuj� domys�y, cho� jest widoczne, �e niepok�j wkrad� si� tylko w grono inostra�c�w. Reszta pasa�er�w jakby w og�le op�nienia nie zauwa�a�a. Wreszcie, po p�godzinie, s�ycha� w g�o�nikach chrz�st, ale pilot z przykro�ci� og�asza, �e w Petersburgu nielotnaja pagoda, �e to troch� potrwa, wi�c mo�emy wr�ci� do hali odlot�w i spokojnie si� odpr�y�.
Ka�dy, kto du�o lata, zdaje sobie spraw�, co to znaczy czeka� na lotnisku nie wiadomo ile. Czyta si� gazet�, nie czytaj�c, rozmawia, nie s�uchaj�c, i przygl�da si� innym, nic nie widz�c. Wezwano nas jednak do samolotu ju� po godzinie, wi�c ka�dy by� sk�onny o tym czekaniu zapomnie�. U�miechni�ci zasiadamy w fotelach i po raz drugi wyg�aszamy w my�lach r�ne mod�y i zakl�cia. Tymczasem w��cza si� g�o�nik i pilot oznajmia, �e w�a�nie dosta� komunikat o przed�u�a si� nielotnej pagody nad Petersburgiem. I zaprasza do poczekalni w celu ponownego odpr�enia si�. Po nast�pnej ja�owej godzinie sytuacja si� powtarza: wezwanie do samolotu, zapinanie pas�w, komunikat o z�ej pogodzie, przeprosiny i powr�t do poczekalni.
Pierwszy nie wytrzyma� niemiecki muzyk. Chyba niecz�sto lata� po Rosji, bo zrywaj�c si� nagle, o�wiadczy� g�o�no i dobitnie, �e cierpliwo�� ma swoje granice. Gdyby lata� cz�ciej, to takiego g�upstwa nigdy by przecie� nie paln��.
Pomog�em mu kupi� �etony i po wielu pr�bach uda�o i si� dodzwoni� do Petersburga, �eby usprawiedliwi� swoj� n obecno��. Przy okazji jednak dowiedzia� si�, �e tam, w Petersburgu, pogoda jak marzenie i nie wida� na niebie ani jednej chmurki. Zgodzi�em si� zosta� jego t�umaczem i razem udali�my si� do naczelnika lotniska.
- No, jak�e to tak? - pytamy. - W Mi�sku pi�kna pogoda a w Petersburgu, chocia� to niedaleko, oberwanie chmury'
Naczelnik nieco si� skonfundowa�, bo to przecie� inostra�cy i do tego nie wiadomo kto. Zacz�� co� m�wi� o zmienny komunikatach meteorologicznych, ale mu przerwa�em i powiedzia�em, co wiemy.
- No dobrze - m�wi naczelnik z rezygnacj� w g�osie, staje przy oknie i zwraca si� do nas: - Podejd�cie tu i sami zobaczcie.
Przez okno ujrza�em ca�e lotnisko jak na d�oni. Nasz sam lot przyczepiony by� sztywnym holem do ci�ar�wki mar Zi�. Problem w tym, �e kierowca, kt�ry mia� klucze od k��dki poprzedniego dnia wyprawia� swego plemiannika, czyli bratanka, do armii. A to jest du�a sprawa i �wi�ty obyczaj. Zbiera si� ca�a rodzina i biesiaduje. W tych niespokojnych czasach, kiedy Rosja bije si� na tylu frontach, mo�e to by� przecie� ostatnie spotkanie. Biesiadowali chyba do rana i kierowca musia� si� przespa�, �eby przyj�� do roboty w dobrej formie.
- To porz�dny cz�owiek � zako�czy� naczelnik � z pewno�ci� ju� jedzie.
C� mogli�my odpowiedzie�? Podzi�kowali�my za informacje, a naczelnik, podaj�c nam r�k�, poprosi�, aby�my nic nie m�wili reszcie pasa�er�w, bo je�li wie�� si� rozejdzie, to cz�owieka zwolni� z pracy. W zamian za to obieca�, �e osobi�cie zwr�ci si� do naszego pilota, �eby polecia� szybciej, to chocia� troch� nadrobimy to fatalne op�nienie.
Gdy wracali�my do hali odlot�w, niemiecki muzyk, kt�ry przejawia� du�e zaci�cie intelektualne, zapyta� na g�os sam siebie: - No i niech mi kto� powie, czy to wszystko to rosyjsko��, czy sowiecko��? � Nic mu nie odpowiedzia�em, bo nie lubi� bana��w. Wiadomo przecie�, �e i jedno, i drugie. Inaczej po prostu by� nie mo�e.
Godzin� p�niej, gdy ruszyli�my w ko�cu na pas startowy, zrobi�o si� ciemno, zacz�o la� i wia�. Ale dla naszego pilota by�a to jak najbardziej lotnaja pagoda.
Dowcipny czeski profesor, chc�c odwr�ci� nasz� uwag� od niemi�osiernie skrzypi�cego i trz�s�cego si� samolotu, opowiedzia� nam anegdotk� o tym, jak to starsza pani spotyka w sklepie na lotnisku pilota, z kt�rym ma za chwil� lecie�, a ten kupuje kilka butelek alkoholu. - Mam nadziej�, �e nie b�dzie pan tego popija� w czasie lotu - powiada sarkastycznie starsza pani. - A czy �askawa pani s�dzi, �e tym gratem mo�na lecie� na trze�wo?
Przypuszczam, �e gdyby w rosyjskiej telewizji pokazano reklam� wed�ug tej anegdotki, to nikogo by ona nie zniech�ci�a. Wr�cz przeciwnie, wzbudzi�aby og�ln� sympati� do pilota, a tym samym do reklamowanych linii lotniczych.
Rzeczywi�cie, sprz�t, kt�ry widuje si� na rosyjskich liniach wewn�trznych, budzi nieraz uczucie grozy. Po jakim� czasie to uczucie ulega jednak st�pieniu, bo powoli zaczyna si� przyjmowa� rosyjski punkt widzenia. A dla Rosjan samolot to taks�wka, ca�kowicie banalny �rodek lokomocji. I dla wszystkich jest jasne, �e je�li co� si� w taks�wce zepsuje, to si� to reperuje, a nie robi si� generalnego przegl�du technicznego. Jak co� si� telepie, to nie wymienia si� podzespo�u, tylko ocenia fachowym okiem, ile to co� mo�e jeszcze wytrzyma�. A samolot ma jeszcze t� przewag�, �e nie stoi za nim jaki� pojedynczy osobnik, ale ca�e pa�stwo i armia naj�wietniejszych in�ynier�w, kt�rzy najlepiej wiedz�, co mo�e lata�, a co nie. Maj�c do wyboru prywatny, niech b�dzie wygodny, odrzutowiec i podstarza�y samolot Aerof�otu, wi�kszo�� Rosjan wybra�aby linie pa�stwowe. I takie nastawienie jest trwalsze, ni� mog�oby si� na poz�r wydawa�. Zbyt wielka jest si�a przyzwyczajenia.
To prawda, �e od pocz�tku lat dziewi��dziesi�tych powsta�o w Rosji chyba kilkaset prywatnych lotniczych firm przewozowych. Brzmi to dumnie, ale, prawd� m�wi�c, niewiele si� zmieni�o. Wi�kszo�� bowiem tych firm po prostu przej�a, wydzier�awi�a, podnaj�a, czy te� po�yczy�a od Aerof�otu zaawansowane wiekiem samoloty, nada�a sobie jakie� szumnie brzmi�ce nazwy, kt�re nawet czasami, je�li by�a odpowiednia farba pod r�k�, wymalowano na kad�ubach, cho� potem my�lano, �e niepotrzebnie, bo po co miesza� ludziom w g�owach. Z kolei pasa�erowie, te� nie w ciemi� bici, dobrze wiedz�, �e to wszystko to i tak Aerof�ot, tyle tylko, �e kto� inny bierze pieni�dze, co jest zreszt� denerwuj�ce, bo niby z jakiej racji. Denerwuj�ce jest r�wnie� to, �e te nowe towarzystw lotnicze w�a�ciwie robi�, co chc�.
Um�wi�em si� kiedy� na rozmowy handlowe w malutkim miasteczku na Syberii, tu� za Uralem. Pani z okienka na lotnisku w Moskwie, gdy pokaza�em jej map� i, zakre�laj�c k�ko, powiedzia�em, �e to gdzie� tutaj, poradzi�a, �ebym polecia� najpierw do Permu, bo to jedyne miasto w tym rejonie, do kt�rego lataj� samoloty Aerof�otu.
- Jak dalej, to si� zorientujecie na miejscu. Co� tam musi przecie� lata� - zapewni�a mnie, zamykaj�c sw�j gruby zeszyt.
Z mapy wynika�o, �e b�d� mia� do pokonania jeszcze jakie czterysta kilometr�w.
W Permie dowiedzia�em si�, �e najlepiej zrobi�, jak polecie� do Solikamska i Bierieznikowa. A dok�adniej rzecz bior�c, to nie dolec� ani do samego Solikamska, ani do samego Bierieznikowa, bo to miasta oddalone od siebie o pi��dziesi�t kilometr�w, a lotnisko po�o�one jest w po�owie drogi mi�dzy nimi i samo w sobie nie ma �adnej nazwy. Musia�em uwierzy� na s�owo, bo na mojej mapie �adnego z tych miast nie by�o. Linie, kt�rymi mia�em polecie�, te� nie mia�y swojej nazwy. Gdy kupowa�em w kasie bilet, powiedziano mi, �e �to ci, kt�rzy lataj� na tej trasie".
Przyszed�em na lotnisko odpowiednio wcze�niej, czekam i czekam, ale jako� nikt nie og�asza, gdzie maj� si� stawi� pasa�erowie do Solikamska, czy te� do Bierieznikowa. Na pi�tna�cie minut przed planowanym startem sam zacz��em si� dopytywa�, co z moim samolotem. Odpowiadano mi jedynie znamionuj�cym niewiedz� wzruszaniem ramion. Kiedy w ko�cu trafi�em na osob� kompetentn�, okaza�o si�, �e nie mam po co czeka�, poniewa� samolot z Solikamska nie przylecia�. A skoro nie przylecia�, to i nie odleci.
- A co si� sta�o? - zapyta�em odruchowo.
- Nielotnaja pagoda.
Poradzono mi, �ebym przyszed� nast�pnego dnia, tak oko�o dziesi�tej, to mo�e ju� co� b�dzie wiadomo.
Na wszelki wypadek przyszed�em nieco wcze�niej i dobrze zrobi�em, bo od razu si� dowiedzia�em, �e m�j samolot ju� od p� godziny stoi i czeka. Spojrza�em we wskazanym kierunku i zobaczy�em do�� znacznie pordzewia�ego �antka", a w�a�ciwie mo�na powiedzie�, �e ca�y by� koloru rdzawego. Do��czy�em do zbitych w gromadk� nieopodal samolotu kilkunastu ludzi, moich wsp�pasa�er�w, kt�rzy stali tam, bo kto� im powiedzia�, �eby stali i czekali. Mimo trzaskaj�cego mrozu nikt si� nie oddala�, bo nikt nie by� taki g�upi.
Po kwadransie zjawili si� dwaj piloci-cywile i stwierdzili na przywitanie, �e dwie osoby nie polec�, bo trzeba za�adowa� na pok�ad beczk� oleju, a jedno wyklucza drugie. �adnej uczciwej licytacji jednak nie przeprowadzili.
- Ci dwaj polec� jutro - zawyrokowa� arbitralnie starszy wiekiem pilot.
Protest�w ze strony wytkni�tych palcem nie by�o, bo jeden dzie� r�nicy to w ko�cu �adna r�nica. Pozostali natychmiast ruszyli w stron� samolotu, ale natychmiast te� zostali powstrzymani przez pilot�w, kt�rzy oznajmili, �e odlot nast�pi za godzin�, bo maj� jeszcze kilka spraw do za�atwienia. Troch� zawiedzeni, ale bez �adnych ju� obaw, poszli�my do poczekalni. Sprawa zaklepana, wi�c mo�na si� w cieple odpr�y�.
Po godzinie przyszed� do nas jeden z pilot�w, m�wi�c, �e wyst�pi�y pewne trudno�ci i nie wiadomo, czy w og�le polecimy. Nie poda� �adnych szczeg��w, wi�c zaniepokojeni i podenerwowani zacz�li�my snu� r�ne domys�y. Po nast�pnych dziesi�ciu minutach podszed� drugi pilot i bardziej jakby prywatnie potwierdzi�, �e owszem, s� pewne trudno�ci, ale mo�na by, ewentualnie, przy dobrej woli, jako� je przezwyci�y�.
- M�wcie konkretniej - przynagli� go pucu�owaty sier�ant wojsk l�dowych.
- W porz�dku - odpar� pilot. - Trzeba zrobi� zrzutk� na paliwo.
Nikt oczywi�cie nie zapyta�, ile ono kosztuje, bo dobrze wiedzieli�my, �e �adnej cysterny i tak nie zobaczymy. Zebran� "po uwa�aniu" sum� przekazali�my pilotom i pi�� minut p�niej siedzieli�my ju� w samolocie. Najgorzej mieli ci, kt�rzy usiedli obok anonsowanej wcze�niej beczki z olejem. Przywi�zana by�a ona co prawda drutem, ale w czasie chybotliwego lotu okaza�o si�, �e niezbyt dok�adnie jest zamkni�ta.
Solikamsk i Bierieznikowo to miasta zsy�ki. W jednym mieszkaj� kobiety, w drugim m�czy�ni. W sumie chyba kilkana�cie, a mo�e kilkadziesi�t tysi�cy ludzi. Pracuj� w pobliskich, kiedy� tu skrywanych, fabrykach chemicznych.
Lotnisko, na kt�rym wyl�dowali�my, przypomina�o dworzec autobusowy w Gr�jcu w latach sze��dziesi�tych. Zwyk�e klepisko, kilka barak�w, w tym jeden z napisem �Bar", jaki� maszt radiowy, podupad�e magazyny i og�lne wra�enie, �e si� jest na ko�cu �wiata. Szybko dogada�em si� z w�satym kierowc� ci�ar�wki i wij�c� si� dr�k� ruszyli�my w stron� horyzontu.
Moi kontrahenci okazali si� lud�mi powa�nymi i po trzech dniach udanych negocjacji zapowiedzieli, �e zawsze, ilekro� znajd� si� w tych okolicach, b�d� mia� do dyspozycji samolot. Zabrzmia�o to niewiarygodnie nowocze�nie, a ma�o tego, od razu zapytali, o kt�rej chc� rano odlecie�. Przewiduj�c konieczno�� d�ugiego snu po planowanym na wiecz�r podsumowaniu rozm�w, uzgodnili�my, �e b�dzie to dwunasta w po�udnie.
Kiedy kierowca czarnej wo�gi, kt�ry podrzuci� mnie na lotnisko, znikn�� za horyzontem, poczu�em si� troch� nieswojo. Widz�, �e stoj� jakie� dwa samoloty, ale woko�o �adnego ruchu. Cisza, pustka i potworny mr�z, a do tego wiatr tak przenikliwy, �e na sam� my�l o nim uszy odpadaj�. Zacz��em si� przechadza�, a raczej truchta� mi�dzy opustosza�ymi barakami. Nagle, za jednym z barak�w, natkn��em si� na trzech osobnik�w, kt�rzy w zwartej grupce wygl�dali na ukrywaj�cych si� przest�pc�w. Podszed�em bli�ej i zobaczy�em wielkie twarze prawdziwych, zdrowych �obuz�w. Chyba mnie zar�n� - przemkn�o mi przez g�ow�. Ale podej�� musia�em. Gdybym tego nie zrobi�, oni podeszliby do mnie.
- No, riebiata - m�wi� - troch� zimno, to mo�e po kieliszeczku.
- A nie widzisz, ch�opie, �e bar zamkni�ty? - s�ysz� w odpowiedzi badawcze warkni�cie.
- A na c� nam bar - odpowiadam i wyci�gam butelk� koniaku, kt�r� zawsze nosz� przy sobie, bo to lepsza bro� ni� dwa z�ote colty. Po pierwszej kolejce przeszli�my na �ty", ale to jeszcze nie by� ten moment, w kt�rym mo�esz by� pewien, �e nagle co� nie strzeli im do g�owy i nie poprosz� ci�, �eby� pokaza�, jaki masz �adny portfel. I nast�pne kolejki nic tu nie zmieni�. Dzi�ki nim zyskujesz jedynie na czasie. Zanim sko�czy si� butelka, a nie masz drugiej, musz� ci� polubi�. A polubi� ci�, je�li zaproponujesz im co�, czego oni nie maj�, a chcieliby mie�, i ta propozycja nie zabrzmi jak pro�ba o �ask�.
Ch�opcy potrzebowali dosta� si� do Permu. Gdy powiedzia�em, �e mam samolot do dyspozycji i �e mog� ich zabra�, zosta�em od razu swoim ch�opem, cho� musz� zaznaczy�, �e nie takim, kt�rego bez potrzeby klepie si� po ramieniu.
Nie byli to, jak pocz�tkowo my�la�em, kryminalni zes�a�cy, kt�rzy odzyskali swobod� podr�owania. Byli to trzej mistrzowie sportu: bokser i dw�ch zapa�nik�w, kt�rzy, wynaj�ci przez fabryk� spirytusow�, konwojowali wagon w�dki z Permu do Solikamska i Bierieznikowa. Podr� trwa�a tydzie�, wi�c ch�opcy byli brudni i zaro�ni�ci. Poci�g kr��y� po wioskach, bocznicach i miasteczkach, a ka�dy post�j to mniejsza lub wi�ksza bijatyka z miejscowymi, kt�rzy najpierw chc� te kilka flaszek kupi�, a jak si� nie da, to zabra�.
- St�uczek mieli�my dok�adnie tyle, ile przewiduj� normy -rykn�li �miechem sportsmeni. � Zreszt�, c� to za w�dka. Zwyk�a siwucha. W Permie posmakujesz prawdziwej gorza�y.
Pilot przyjecha� z dwugodzinnym op�nieniem. Spojrza� krytycznym okiem na moich towarzyszy, ale zastrze�e� nie zg�osi�.
- Ciekawe, czy zapali - rzuci� tylko i oddali� si� w stron� samolotu.
By� to starej daty dwup�atowiec z jednym silnikiem, co� w rodzaju kukuru�nika. Gdy wsiadali�my, pilot ostrzeg�, �e mo�emy troch� zmarzn��, bo drzwi si� nie domykaj�. I n szyli�my. Lecieli�my na wysoko�ci jakich� stu pi��dziesi�ciu metr�w. Nie dlatego, �eby si� ukry� przed radarami, ale dli tego, �e w razie awarii silnika zawsze si� jako� lotem szyb�w ca wyl�duje. Kiedy spojrza�em w d�, zobaczy�em tylko g�r i lasy. Nie nale�y jednak kraka� - awaria nie musi si� przecie� zdarzy� nad lasem, mo�e si� przytrafi� nad jakim� polem. A to, �e region permski, generalnie rzecz bior�c, nie jest regionem rolniczym, to ju� inna sprawa.
Po przylocie do Permu sportowcy nawet nie chcieli s�ysze� �e b�d� nocowa� w hotelu. Zawie�li mnie na przedmie�cie, dc jakiego� mikroskopijnego mieszkanka. Przynie�li trzy kanistry prawdziwej w�dki, przyprowadzili trzy kole�anki i w��czyli wideo. Wszystkie elementy serdecznej go�ciny zosta�y tym samym spe�nione.
Rano mia�em k�opoty z biletem do Moskwy, ale mistrzowie, jako wytrawni �wiatowcy, znali na lotnisku wszystkich, a zw�aszcza stewardesy. Poznali mnie z pewn� czterdziestolatk�, kt�ra nie by�a ani d�ugonoga, ani pi�kna, ani te� nie mia�a �nie�nobia�ych z�b�w, ale za to bezinteresownie wstawi�a si� za mn� u swego szefostwa i mog�em wsi��� do samolotu jak najbardziej oficjalnie.
P�niej, ju� w trakcie lotu, zapyta�a mnie o samopoczucie i wiedzia�em, �e robi to nie dlatego, �e tak j� na kursach uczono, ale dlatego, �e zna �ycie. Musia�em zreszt� nie najlepiej wygl�da�, bo widz�c, �e s� wolne miejsca, zaproponowa�a mi, �ebym si� wygodnie przespa�. Niemiecka, szwedzka czy jakakolwiek inna stewardesa szacownych linii nigdy by si� na taki gest nie zdoby�a, bo to wbrew przepisom. Chyba �e chodzi�oby o jej synka albo szwagra. Rosyjska zaproponuje to ka�demu, kto tego wymaga. I ja tak� wol�. Zawsze zreszt�, kiedy po lotach r�nymi liniami przesiada�em si� do samolotu Aerof�otu, czu�em si�, jakbym wraca� do mi�ego mi miejsca, w kt�rym propozycja zjedzenia czego� nie brzmi jak cytat z regulaminu.
Dzieje si� tak po cz�ci dlatego, �e notable ca�ego �wiata zabiegaj� o posad� stewardesy tylko dla swoich pi�knych c�rek, a w Rosji r�wnie� dla do�wiadczonych �on.
�eleznyje darogi
Je�d��cy na trasie Warszawa - Moskwa �Polonez" by� w czasach socjalizmu najbardziej presti�owym polskim poci�giem. Wygodnym, eleganckim i, w przeciwie�stwie do poci�g�w radzieckich, punktualnym. Jego presti� by� tak du�y, �e ka�dy �wczesny minister komunikacji, chcia� czy nie chcia�, zaczyna! sw�j dzie� pracy od pytania: co z �Polonezem"? Je�li sekretarka odpowiada�a, �e dojecha� do Moskwy punktualnie, minister m�g� g��boko odetchn�� i rozpocz�� urz�dowanie, b�d�c pewnym, �e tego dnia nic mu ju� nie grozi.
Dwudziestego drugiego lipca, czyli w dzie� niegdysiejszego �wi�ta pa�stwowego, ale ju� tysi�c dziewi��set dziewi��dziesi�tego kt�rego� roku wsiad�em do �Poloneza" na Dworcu Bia�oruskim w Moskwie. W�a�ciwie to wskoczy�em, bo zjawi�em si� na peronie w ostatniej chwili. Nie mia�em wi�c ani biletu, ani miejsc�wki, ale trafi� mi si� kuszetkowy, kt�rego zna�em z wcze�niejszych woja�y. Zaprosi� mnie do swojego przedzia�u, rozparcelowa� moje baga�e w taki spos�b, �eby si� wydawa�o, �e ich w og�le nie ma, po czym zaj�� si� swoimi sprawami, kt�rych na pocz�tku podr�y zawsze ma przecie� mn�stwo. O spaniu i zap�acie mieli�my porozmawia� p�niej.
Tak to ju� w tych podr�ach bywa, �e jak tylko poci�g ruszy, cz�owiek od razu co� by zjad�. Wydzieli�em wi�c sobie odpowiedni� sum� i ruszy�em do wagonu restauracyjnego, kt�ry w �Polonezie" zawsze umieszczony jest po�rodku sk�adu, mi�dzy wagonami polskimi jad�cymi do Warszawy i rosyjskimi jad�cymi do granicy, czyli do Brze�cia. �Polonez" ma te� to do siebie, �e liczba pasa�er�w powinna si� w nim zgadza� z liczb� kuszetek. Jak w samolocie. Rozumie si� oczywi�cie, �e w nag�ych wypadkach mo�na dokooptowa� te kilka czy kilkana�cie os�b, ale tym razem wygl�da�o to tak, jaki sprzedano bilety na dwa �Polonezy". Wszystkie dziewi�� w gon�w, kt�re mia�em do przej�cia, od pod�ogi po sufit zawalone by�o lud�mi i tobo�ami. W r�nych je�dzi�em warunkach ale to, co si� tutaj dzia�o, wydawa�o si� k��bowiskiem nie do pokonania. Na szcz�cie by� to pocz�tek podr�y, wi�c pasa�erowie mieli jeszcze dobry humor, zadowoleni, �e uda�o im si� do �Poloneza" dosta�.
Maitre d'h�tel, bo tak nazywaj� Rosjanie szefa sali w wagonie restauracyjnym, rozkazuj�cym gestem skierowa� mnie do stolika, przy kt�rym siedzia�y ju� trzy panie. By�y to Rosjanki w r�nym wieku, a poniewa� m�j wiek jest z wygl�du trudny do odgadni�cia, wi�c wszystkie trzy wykazywa�y �yczliwe zainteresowanie moj� osob�. Rad z takiego obrotu sprawy zam�wi�em butelk� wina i cztery kieliszki. Wywo�a�o to w�r�d moich pa� szczery aplauz, wi�c nie wypada�o nie zam�wi� po obiedzie drugiej, a nast�pnie trzeciej.
Kiedy przysz�o do p�acenia rachunku, okaza�o si�, �e wy dzieli�em sobie zbyt ma�� sum�, gdy� do ka�dej butelki win; dodawana jest puszka czerwonego kawioru, kt�r� si� otrzymuje przy wyj�ciu. To tak zwana sprzeda� wi�zana z zaskoczenia, opieraj�ca si� na prostym za�o�eniu, �e je�li kto� lub wino, to pewnie i kawior. Nieco zmieszany, poprosi�em panie, �eby chwil� poczeka�y, a jak wr�c� z odpowiedni� got�wk�, to napijemy si� jeszcze troch� wina.
Cho�by cz�owiek bardzo chcia�, to i tak od tego kawioru nie ucieknie - pomy�la�em bez oburzenia. Ale c� - s� trzy panie, s� trzy puszki, mog� by� trzy prezenty.
Przedzieranie si� przez k��bowisko cia� i tobo��w by�o tym razem mniej przyjemne, bo ka�dy ju� si� jako� usadowi� i wymuszanie przeze mnie zmiany pozycji traktowane by�o jako bezpo�redni zamach na ciep�o domowego ogniska. A na dodatek, ku og�lnej irytacji, informowa�em uprzejmie, �e zaraz b�d� wraca�.
Kiedy w ko�cu dotar�em do przedzia�u znajomego kuszetkowego, poci�g nagle si� zatrzyma�. Przystanek bez powodu - mawiaj� wtedy pasa�erowie i otwieraj�c okna, dociekaj� przyczyny, kt�ra zawsze pozostaje nieznana. Mnie ten niespodziewany przystanek spad� jak z nieba. Wzi��em z torby odpowiedni� sum�, wyskoczy�em z poci�gu i ruszy�em z powrotem nasypem. By� pi�kny letni wiecz�r.
Nie uszed�em nawet kilkunastu metr�w, gdy poci�g ponownie ruszy�. W pierwszej chwili pomy�la�em, �e poczekam, a� wagon restauracyjny zr�wna si� ze mn�, i wtedy wskocz�, bo przecie� zwykle po takich przystankach bez powodu poci�g rozp�dza si� bardzo powoli. Ale ten ruszy� z kopyta. Zacz��em biec, ale bieg po kanciastych kamieniach mi�dzy podk�adami wygl�da do�� pokracznie. Ba�em si�, �e si� po�lizgn� i wpadn� pod ko�a. Uda�o mi si� w ko�cu chwyci� za por�cz ostatniego wagonu, ale nogi nie nad��a�y ju� za p�dem poci�gu. Nie mog�em si� wybi�. R�ce nie wytrzyma�y i rzuci�o mn� jak workiem kartofli. Spad�em z nasypu i wyl�dowa�em w g��bokiej, soczystej trawie.
Kiedy si� podnios�em, m�j poci�g by� ju� tylko ma�ym punkcikiem, uciekaj�cym w stron� horyzontu. Poczu�em okropny b�l palca prawej d�oni. Moje jasne spodnie i koszulka ca�e utyt�ane by�y na zielono. Wszystko, co mia�em, to niewielki zwitek rubli. �adnych papier�w, �adnych dokument�w, �adnego narz�dzia. Nie m�wi�c ju� o papierosach i zapa�kach. Ale lipcowy wiecz�r rzeczywi�cie by� pi�kny.
Mo�na by odruchowo powiedzie�, �e zdarzy�o si� to w szczerym polu. Ale co to w�a�ciwie jest pole? Pole to jest zaorana ziemia albo �any jakiego� zbo�a. To �lad dzia�alno�ci cz�owieka, kt�ry bli�ej czy dalej, ale gdzie� w okolicy musi mieszka�. Kiedy wdrapa�em si� na nasyp, zobaczy�em, �e po horyzont nie ma nic. Nie ma ani p�l, ani �adnego �ladu zabudowy. Pustka i cisza. Tor kolejowy i step.
Czyta�em kiedy� w biografii Feliksa Dzier�y�skiego, kt�remu dwa razy zdarzy�o si� wraca� z Syberii, �e w trudnych sytuacjach mawia� zawsze: przede wszystkim nale�y i�� naprz�d. Postanowi�em si� do tej wskaz�wki zastosowa� i te� ruszy�em przed siebie. Zastanawia�em si� tylko, czy on wtedy szed� szybko, �eby nie traci� czasu, czy te� szed� wolno, �eby oszcz�dza� si�y. Tak czy owak, po