7580

Szczegóły
Tytuł 7580
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

7580 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 7580 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

7580 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

CLIVE CUSSLER PAUL KEMPRECOS B��KITNE Z�OTO (Prze�o�y�: Andrzej Grabowski) AMBER 2001 Prolog Lotnisko w Sao Paulo, Brazylia, rok 1991 Nap�dzany dwoma silnikami turbinowymi elegancki prywatny odrzutowiec oderwa� si� od pasa startowego i wystrzeli� w niebosk�on nad Sao Paulo. Wspinaj�c si� szybko nad najwi�kszym miastem Ameryki Po�udniowej, wkr�tce osi�gn�� wysoko�� podr�n� dwunastu tysi�cy metr�w i z pr�dko�ci� o�miuset kilometr�w na godzin� pomkn�� na p�nocny zach�d. Siedz�ca w wygodnym fotelu z ty�u kabiny, plecami do kierunku lotu, profesor Francesca Cabral przygl�da�a si� w zadumie k��biastym chmurom za oknem, t�skni�c ju� za kipi�cym energi� rodzinnym miastem i jego spowitymi smogiem ulicami. Z zamy�lenia wyrwa�o j� ciche chrapanie. Spojrza�a na ubranego w pomi�ty garnitur m�czyzn� w �rednim wieku, �pi�cego po drugiej stronie przej�cia, i pokr�ci�a g�ow�. Czym si� kierowa� ojciec, przydzielaj�c jej do ochrony Philippa Rodriquesa? Wyj�a z akt�wki dokumenty i zacz�a nanosi� uwagi na marginesach referatu, kt�ry przygotowa�a na mi�dzynarodow� konferencj� sozolog�w w Kairze. Mimo �e czyta�a go ju� wiele razy, ci�gle znajdowa�a co� do poprawienia. Francesca by�a wprawdzie doskona�ym in�ynierem i powa�anym profesorem, lecz w �rodowisku zdominowanym przez m�czyzn od kobiety naukowca oczekiwano czego� wi�cej ni� doskona�o�ci. S�owa tekstu zacz�y jej si� zlewa� przed oczami. Zesz�ego wieczoru do p�na pakowa�a si� i porz�dkowa�a dokumentacj�. By�a zbyt podniecona, �eby spa�. Zerkn�a na �pi�cego ochroniarza i postanowi�a r�wnie� si� zdrzemn��. Od�o�y�a referat, ustawi�a oparcie mi�kkiego fotela w pozycji p�le��cej i zamkn�a oczy. Uko�ysana monotonnym mruczeniem turbin, zasn�a. Wkr�tce zacz�o jej si� co� �ni�. P�yn�a po morzu, �agodnie unosz�c si� i opadaj�c jak meduza na mi�kkich falach. By�o to bardzo mi�e uczucie, lecz wtem zosta�a porwana wysoko w g�r� przez wielk� fal�, a potem opad�a tak nagle jak urwana winda. Trzepocz�c powiekami, Francesca otworzy�a oczy i rozejrza�a si� po kabinie. Czu�a si� tak dziwnie, jakby kto� �cisn�� jej serce. Ale wszystko wygl�da�o normalnie. Przez g�o�niki s�czy�y si� ciche d�wi�ki natr�tnej Samby na jednej nucie Antonia Carlosa Jobima. Philippo jeszcze si� nie zbudzi�. Nie mog�a jednak pozby� si� wra�enia, �e co� jest nie tak. Wychyli�a si� z fotela i delikatnie potrz�sn�a za rami� �pi�cego m�czyzn�. - Philippo, niech si� pan obudzi - powiedzia�a. Ochroniarz si�gn�� do kabury pod marynark� i natychmiast oprzytomnia�. Na widok Franceski uspokoi� si�. - Przepraszam, senhora - rzek�, ziewaj�c. - Zasn��em. - Ja te�. - Urwa�a, nas�uchuj�c. - Co� jest nie tak. - To znaczy? Za�mia�a si� nerwowo. - Nie wiem. Philippo u�miechn�� si� ze zrozumieniem, jak m��, kt�rego �ona us�ysza�a w nocy w�amywaczy, i poklepa� Francesk� po r�ce. - P�jd� sprawdzi� - powiedzia�. Wsta�, przeci�gn�� si�, podszed� do kabiny pilot�w, zapuka�, a kiedy otworzy�y si� drzwi, wetkn�� przez nie g�ow�. Do Franceski dotar�y �ciszone odg�osy rozmowy i �miech. - Piloci twierdz�, �e wszystko w porz�dku, senhora - oznajmi� po powrocie promiennie u�miechni�ty Rodriques. Francesca podzi�kowa�a ochroniarzowi, usadowi�a si� w fotelu i odetchn�a g��boko. Jej obawy by�y niem�dre. Wida� denerwowa�a si� na sam� my�l o tym, �e po dw�ch latach wyczerpuj�cej har�wki mo�e wreszcie wyrwa� si� z tego kieratu. Projekt, nad kt�rym pracowa�a, poch�on�� j� ca�kowicie, kradn�c godziny snu i rujnuj�c �ycie towarzyskie. Spojrza�a na kanap� z ty�u kabiny i z trudem opar�a si� pokusie sprawdzenia, czy jej metalowa walizeczka wci�� bezpiecznie tkwi za poduszkami. Lubi�a my�le� o niej jako o przeciwie�stwie puszki Pandory. O tym, �e po otwarciu wylec� z niej nie z�e, lecz same dobre rzeczy. A tak�e o swoim odkryciu, kt�re przyniesie milionom ludzi zdrowie i dobrobyt, odmieni �wiat. Philippo przyni�s� butelk� zimnego soku pomara�czowego. Dzi�kuj�c mu, pomy�la�a, �e szybko polubi�a tego ochroniarza. Szpakowaty, �ysiej�cy, z cienkim w�sikiem, w okr�g�ych okularach i wymi�tym br�zowym garniturze wygl�da� jak roztargniony naukowiec. Nie wiedzia�a, �e rol� nie�mia�ego safandu�y doskonali� przez lata. Troskliwie piel�gnowana przez niego umiej�tno�� wtapiania si� w t�o niczym sp�owia�a tapeta stawia�a go w rz�dzie najlepszych agent�w brazylijskich tajnych s�u�b. Rodriquesa wybra� do tego zadania ojciec Franceski. Z pocz�tku nie chcia�a si� zgodzi�, by towarzyszy� jej ochroniarz. Nie potrzebowa�a nia�ki, ale widz�c, �e ojciec nalega na to ze szczerej troski o ni�, w ko�cu uleg�a. Podejrzewa�a jednak, �e bardziej ni� o jej bezpiecze�stwo ojciec obawia si� przystojnych �owc�w posag�w. Nawet i bez rodowej fortuny Francesca przyci�ga�a uwag� m�czyzn. W kraju �niadosk�rych brunetek by�a rzadkim zjawiskiem. Ciemnoniebieskie oczy w kszta�cie migda��w, d�ugie rz�sy i pi�kne usta odziedziczy�a po japo�skim dziadku, a po niemieckiej babce p�owe w�osy, wysoki wzrost i germa�sk� stanowczo�� widoczn� na twarzy. Dawno temu dosz�a do wniosku, �e kszta�tn� figur� zawdzi�cza temu, i� �yje w Brazylii. Cia�a Brazylijek zdawa�y si� wprost stworzone do samby, narodowego ta�ca tego kraju. Do udoskonalenia sylwetki Franceski przyczyni�y si� godziny �wicze� w sali gimnastycznej, do kt�rej chodzi�a, by pozby� si� stres�w zwi�zanych z prac�. Po tym, jak dwa atomowe grzyby po�o�y�y kres japo�skiemu imperium, jej dziadek, dyplomata niskiej rangi, pozosta� w Brazylii, po�lubi� c�rk� r�wnie bezrobotnego jak on ambasadora Trzeciej Rzeszy i odda� si� swojej pierwszej nami�tno�ci w �yciu - ogrodnictwu. Potem przeni�s� si� wraz z rodzin� do Sao Paulo, gdzie jego firma, zajmuj�ca si� architektur� krajobrazu, �wiadczy�a us�ugi bogatym ludziom. Za ich po�rednictwem nawi�za� bliskie stosunki z wp�ywowymi osobami ze sfer wojskowych i rz�dowych. Dzi�ki tym koneksjom jego syn, ojciec Franceski, bez trudu zdoby� wysokie stanowisko w ministerstwie handlu. Jej matka, wybitnie zdolna studentka, zrezygnowa�a z kariery naukowej, wybieraj�c macierzy�stwo i rol� �ony. Nigdy nie �a�owa�a tej decyzji, a w ka�dym razie nie czyni�a tego otwarcie, by�a jednak uszcz�liwiona, kiedy c�rka wybra�a karier� naukow�. Ojciec zaproponowa�, �eby przed podr� rejsowym samolotem do Kairu polecia�a jego prywatnym odrzutowcem do Nowego Jorku i spotka�a si� z urz�dnikami Organizacji Narod�w Zjednoczonych. Francesca ucieszy�a si�, �e zn�w odwiedzi Stany. Z lat studi�w na Uniwersytecie Stanforda w Kalifornii wynios�a bardzo mi�e wspomnienia. Wyjrza�a przez okno i stwierdzi�a, �e nie ma zielonego poj�cia, gdzie s� w tej chwili. Od startu w Sao Paulo piloci nie informowali jej o przebiegu lotu. Przeprosi�a Philippa, podesz�a do ich kabiny i wsadzi�a g�ow� do �rodka. - Bom dia, senhores - powiedzia�a. - Ciekawa jestem, gdzie si� znajdujemy i jak d�ugo jeszcze b�dziemy w powietrzu. Samolot pilotowa� kapitan Riordan, ostrzy�ony naje�a, blondyn, ko�cisty Amerykanin, m�wi�cy z teksaskim akcentem. Nie zna�a go, ale nic dziwnego. Cho� odrzutowiec by� prywatny, obs�ugiwa�a go lokalna linia lotnicza, kt�ra dostarcza�a pilot�w. - Bounis dijas - odpar� z krzywym u�miechem kulaw� portugalszczyzn�. - Przepraszam, �e nie informowa�em pani. Spa�a pani, wi�c nie chcia�em przeszkadza�. Mrugn�� do drugiego pilota, kr�pego Brazylijczyka, kt�ry najwyra�niej du�o czasu sp�dza� w si�owni. Brazylijczyk przyjrza� si� jej z bezczelnym u�miechem. Poczu�a si� tak, jakby przy�apa�a dw�ch urwis�w na chwil� przed sp�ataniem jakiej� psoty. - Jak wygl�da plan lotu? - spyta�a rzeczowo. - Przelatujemy nad Wenezuel�. Za jakie� trzy godziny powinni�my by� w Miami. Zatankujemy tam paliwo, na chwil� rozprostujemy nogi, a po nast�pnych trzech godzinach wyl�dujemy w Nowym Jorku. Okiem naukowca spojrza�a na tablic� przyrz�d�w. Widz�c jej zainteresowanie, drugi pilot nie opar� si� pokusie, by wywrze� wra�enie na pi�knej kobiecie. - Ten samolot jest taki m�dry, �e leci sam, a my ogl�damy w tym czasie w telewizji mecze pi�ki no�nej - pochwali� si�, ods�aniaj�c du�e z�by. - Carlos opowiada pani g�odne kawa�ki - rzek� pilot. - To EFIS, elektroniczny system kontroli lotu. A te ekrany zast�puj� dawne przyrz�dy pomiarowe. - Dzi�kuj� - odpar�a uprzejmie Francesca i wskaza�a na inny przyrz�d. - To kompas? - Sim, sim - potwierdzi� drugi pilot, dumny, �e tak dobrze wywi�za� si� z roli belfra. - To dlaczego pokazuje, �e lecimy niemal wprost na p�noc? - spyta�a, marszcz�c czo�o. - Czy Miami nie le�y bardziej na zach�d? Piloci wymienili spojrzenia. - Bardzo pani spostrzegawcza, senhora - odpar� Teksa�czyk. - Faktycznie. Ale nie zawsze leci si� najszybciej po linii prostej. Ma to zwi�zek z krzywizn� Ziemi. Na przyk�ad najkr�tsza trasa ze Stan�w do Europy wiedzie w g�r�, a p�niej opada wielkim �ukiem. Musimy si� te� liczy� z kuba�sk� przestrzeni� powietrzn�. Po co wnerwia� starego Fidela? Jeszcze raz pu�ci� oko i bezczelnie si� u�miechn��. Francesca skin�a g�ow�. - Bardzo du�o dowiedzia�am si� od pan�w - odpar�a. - Dzi�kuj�. - Nie ma za co, szanowna pani. Zawsze do us�ug. Siadaj�c w fotelu, gotowa�a si� ze z�o�ci. B�cwa�y! Maj� j� za idiotk�? Krzywizna Ziemi, akurat! - Wszystko w porz�dku? - zapyta� Philippo, podnosz�c wzrok znad czytanego czasopisma. - Nie, wprost przeciwnie. My�l�, �e samolot zboczy� z kursu. - Nachyli�a si� w jego stron� i cichym g�osem poinformowa�a go, co zobaczy�a na kompasie. - We �nie poczu�am co� dziwnego. Prawdopodobnie w�a�nie wtedy zmienili kierunek lotu. - Mo�e si� pani myli. - Mo�e. Ale w�tpi�. - Poprosi�a pani pilot�w o wyja�nienie? - Tak. Pocz�stowali mnie idiotyczn� historyjk�, �e z powodu krzywizny Ziemi najkr�tsz� odleg�o�ci� pomi�dzy dwoma punktami nie jest linia prosta. Najwyra�niej zaskoczony tym wyja�nieniem, lecz wci�� nie przekonany ochroniarz uni�s� brwi. - Bo ja wiem... - A przypomina pan sobie, co powiedzieli po wej�ciu do samolotu? - spyta�a. - Oczywi�cie. Powiedzieli, �e tamtym pilotom zlecono inne zadanie i maj� tu ich zast�pi�. - Dziwne. - Francesca pokr�ci�a g�ow�. - Po co w og�le o tym wspomnieli? Jakby chcieli unikn�� jakichkolwiek pyta� z mojej strony. Dlaczego? - Znam si� troch� na nawigacji. Sprawdz� to - odrzek� zamy�lony Philippo i po raz drugi poszed� do kabiny pilot�w. Francesca s�ysza�a, jak rozmawiaj� tam ze sob�, g�o�no si� �miej�c. Kiedy po kilku minutach ochroniarz wr�ci�, twarz mia� bardzo powa�n�. - Jest tam przyrz�d, pokazuj�cy pierwotny plan lotu - oznajmi�. - Nie lecimy wzd�u� niebieskiej linii, kt�r� tam zaznaczono. Z kompasem te� mia�a pani racj�. Zboczyli�my z kursu. - Bo�e, o co tutaj chodzi?! Philippo spochmurnia�. - Jest co�, o czym ojciec nie powiedzia� pani - odpar�. - Nie rozumiem. Philippo zerkn�� w stron� zamkni�tej kabiny. - Dociera�y do niego r�ne pog�oski. Nic takiego, co przekona�oby go, �e grozi pani niebezpiecze�stwo, ale wola� mie� pewno��, �e b�d� pod r�k�, gdyby jednak potrzebowa�a pani pomocy. - Widz�, �e pomoc przyda�aby si� nam obojgu. - Sim, senhora. Niestety musimy liczy� tylko na siebie. - Ma pan bro�? - spyta�a wprost. - Oczywi�cie - odpar�, lekko rozbawiony tak rzeczowym pytaniem w ustach pi�knej, kulturalnej kobiety. - Mam ich zabi�? - Nie chcia�am... sk�d�e - odpar�a przygn�biona. - Ma pan jakie� pomys�y? - Z broni nie tylko si� strzela. Mo�na ni� zastraszy�, sterroryzowa� ludzi, zmusi� ich do robienia tego, czego nie chc�. - Na przyk�ad, �eby skierowali samolot we w�a�ciw� stron�? - Mam nadziej�, senhora. P�jd� do nich i grzecznie poprosz�, �eby na pani pro�b� wyl�dowali na najbli�szym lotnisku. W razie odmowy poka�� im pistolet i zaznacz�, �e nie chcia�bym go u�y�. - Pan nie mo�e go u�y�! - przestraszy�a si�. - Przedziurawienie samolotu na tej wysoko�ci oznacza dekompresj� kabiny i �mier� nas wszystkich w kilka sekund. - Doskona�y argument. Jeszcze bardziej si� przestrasz�. - Philippo u�cisn�� jej r�k�. - Przyrzek�em pani ojcu, �e b�d� pani strzeg�, senhora. - A je�eli si� myl�? - spyta�a. - Je�eli s� to Bogu ducha winni piloci, kt�rzy robi�, co do nich nale�y? - Skontaktujemy si� przez radio z najbli�szym lotniskiem, wyl�dujemy, wezwiemy policj�, wszystko wyja�nimy i polecimy dalej. Przerwali rozmow�, bo z kabiny pilot�w wyszed� kapitan i spokojnym krokiem ruszy� w ich stron�. - Przed chwil� opowiedzia� nam pan dowcip. Zna pan jeszcze jaki�? - spyta� z krzywym u�miechem. - Niestety nie, senhor - odpar� Philippo. - No to ja mam co� dla pana. Z opadaj�cymi, ci�kimi powiekami Riordan mia� senny wygl�d, ale w ruchu, jakim si�gn�� za plecy po pistolet, nie by�o nic ospa�ego. - Oddaj bro� - rozkaza� Philippowi. - Tylko wolno. Ostro�nie odsun�wszy po�� marynarki, Philippo koniuszkami palc�w wydoby� z kabury pistolet. Riordan zatkn�� jego bro� za pas. - Gracijas, amigo - powiedzia�. - Grunt to mie� do czynienia z zawodowcem. - Usiad� na por�czy fotela i woln� r�k� zapali� cygaro. - Pogada�em z koleg� i wykombinowali�my, �e chcesz nas za�atwi�. Kiedy przyszed�e� drugi raz, pomy�leli�my, �e nas sprawdzasz, dlatego dla unikni�cia nieporozumie� postanowili�my pozby� si� k�opotu. - O co chodzi, kapitanie? - spyta�a Francesca. - Dok�d nas wieziecie? - Ostrzegali mnie, �e jest pani sprytna. - Riordan za�mia� si�. - Kolega niepotrzebnie przechwala� si� przed pani� samolotem. - Wypu�ci� nosem dwie smugi dymu. - Ma pani racj�. Nie lecimy do Miami, tylko na Trynidad. - Trynidad?! - To podobno bardzo przyjemna wyspa. - Nie rozumiem. - Na lotnisku b�d� na pani� czeka� ludzie. Prosz� nie pyta�, kim s�, bo nie wiem. Wiem tylko tyle, �e wynaj�to nas, �eby�my tam pani� dostarczyli. Mia�o p�j�� jak po ma�le. Us�ysza�aby pani od nas, �e s� k�opoty techniczne i musimy l�dowa�. - A co si� sta�o z pilotami? - spyta� Philippo. - Mieli wypadek. - Riordan wzruszy� ramionami i zadepta� na pod�odze niedopa�ek. - Sytuacja wygl�da tak: zostanie pani tutaj i wszystko b�dzie dobrze. Wybacz mi, cavaleiro, �e przeze mnie podpadniesz szefom. M�g�bym was zwi�za�, ale chyba nie umiecie lata� t� maszyn�, wi�c nie wpadnie wam do g�owy nic g�upiego. I jeszcze jedno, kolego. Wsta� i odwr�� si�. S�dz�c, �e pilot chce go obszuka�, Philippo bez sprzeciwu wykona� polecenie. Ostrze�enie Franceski przysz�o za p�no. Lufa pistoletu opad�a srebrzyst� smug� w d� i uderzy�a Rodriquesa ponad prawym uchem. Ochroniarz z bolesnym krzykiem zgi�� si� wp� i run�� na pod�og�. - Dlaczego pan to zrobi�?! - krzykn�a Francesca, zrywaj�c si� z fotela. - Ma pan jego pistolet. Jak m�g� panu zagrozi�? - Wol� zadba� o swoje bezpiecze�stwo - Riordan przest�pi� przez powalonego Philippa, jakby to by� w�r kartofli. - Nic tak nie powstrzymuje cz�owieka przed robieniem g�upstw jak rozwalona g�owa. Na �cianie wisi apteczka. Opieka nad nim zajmie pani czas a� do l�dowania. Przytkn�� d�o� do czapki, wr�ci� do kabiny pilot�w i zamkn�� drzwi. Francesca ukl�k�a przy rannym ochroniarzu. Nas�czy�a p��cienne serwetki wod� mineraln�, przemy�a ran� i, stosuj�c ucisk, zatamowa�a krwawienie. Posmarowa�a rozci�cie i zsinia�� sk�r� wok� niego �rodkiem odka�aj�cym, a potem �eby zapobiec spuchni�ciu, przy�o�y�a do g�owy Philippa serwetk� z lodem. Usiad�a przy nim i zacz�a dopasowywa� do siebie elementy zagadki. Wykluczy�a porwanie dla pieni�dzy. Porywacze mogli zada� sobie tyle trudu tylko z jednego powodu - �eby pozna� to, co odkry�a. Ktokolwiek sta� za t� szalon� intryg�, zale�a�o mu nie tylko na zdobyciu miniaturowego modelu odsalarni i referatu, obja�niaj�cego jej metod�. Mogli si� przecie� w�ama� do laboratorium lub wyrwa� jej baga� na lotnisku. By�a im jednak sama potrzebna do obja�nienia dokonanych odkry�. Wymy�li�a bowiem co�, na co nikt przed ni� nie wpad�, tylko ona zna�a tajemnic� procesu wykraczaj�cego poza aktualne naukowe osi�gni�cia w tej dziedzinie. Niemniej jej porwanie nie mia�o sensu. Za dzie�, dwa zamierza�a przecie� podarowa� swoje odkrycie wszystkim krajom �wiata. Bez patent�w. Bez praw i tantiem autorskich. Ca�kiem darmo. Tymczasem jacy� bezwzgl�dni �ajdacy pr�bowali jej w tym przeszkodzi�. Philippo j�kn��. Odzyskiwa� �wiadomo��. Zamruga� oczami i po chwili spojrza� przytomnie. - Jak si� pan czuje? - spyta�a. - Na pewno �yj�, bo boli jak diabli. Niech mi pani pomo�e usi���. Francesca obj�a go ramieniem, pod�wign�a i posadzi�a tak, �e opar� si� plecami o fotel, a potem przystawi�a mu do ust butelk� rumu, kt�r� wyj�a z barku. Philippo poci�gn�� kilka �yk�w. Siedzia� chwil�, czekaj�c, czy go nie zemdli. Kiedy nic si� nie sta�o, u�miechn�� si�. - Nic mi nie b�dzie - zapewni�. - Dzi�kuj�. Poda�a mu okulary. - Niestety st�uk�y si�, kiedy pana uderzy� - powiedzia�a. Odrzuci� je na bok. - S� ze zwyk�ego szk�a. Dobrze widz� bez nich - wyja�ni�, wpatruj�c si� w ni� oczami, w kt�rych nie by�o strachu. Spojrza� na zamkni�te drzwi kabiny pilot�w. - Jak d�ugo by�em nieprzytomny? - spyta� - Chyba dwadzie�cia minut. - To dobrze, jeszcze nie jest za p�no. - Za p�no na co? Philippo si�gn�� r�k� do kostki i wy�uska� rewolwer z kr�tk� luf�. - Gdyby naszemu znajomemu nie zale�a�o a� tak bardzo, �eby rozbola�a mnie g�owa, to by go znalaz� - rzek� z cierpkim u�miechem. Nie przypomina� ju� rozmem�anego, roztargnionego naukowca. - I co pan zrobi? - spyta�a Francesca. - Tamci maj� co najmniej dwa pistolety, a my nie umiemy pilotowa� samolotu. - Wybaczy pani, senhora Cabral. Zn�w nie by�em z pani� szczery. Zapomnia�em wspomnie�, �e przed wst�pieniem do tajnych s�u�b s�u�y�em w brazylijskim lotnictwie. Prosz� mi pom�c. Francesca zaniem�wi�a. Jakie jeszcze kr�liki ukrywa� w kapeluszu ten m�czyzna? Pomog�a mu wsta� na niepewne, uginaj�ce si� nogi. Szybko odzyska� si�y i determinacj�. - Zaczeka pani tutaj, dop�ki nie powiem, co robi� dalej - o�wiadczy� jak kto� przyzwyczajony do tego, �e s�uchaj� jego polece�. Przeszed� przez kabin� i otworzy� drzwi. - Patrzcie no, kto powr�ci� z za�wiat�w - przywita� go pilot, zerkaj�c przez rami�. - Wida� za s�abo ci� waln��em. - Nie b�dziesz mia� drugiej okazji - zapewni� Philippo i wbi� luf� rewolweru pod ucho Teksa�czyka tak mocno, �e a� j�kn�� on z b�lu. - Teraz zabij� jednego z was, a drugi poprowadzi samolot. - Cholera! - zakl�� Carlos. - Powiedzia�e�, �e zabra�e� mu pistolet! - A kto b�dzie pilotowa� samolot, je�li zastrzelisz nas obu? - spyta� spokojnie Riordan. - Ja, cavaleiro. Niestety nie zabra�em licencji pilota. Musisz mi wi�c uwierzy� na s�owo. Pilot zerkn�� za siebie i zobaczy� na twarzy ochroniarza zimny u�miech. - Cofam to, �e dobrze jest mie� do czynienia z zawodowcem - powiedzia�. - I co dalej, kolego? - Oddasz mi pistolety. Po jednym, kolejno. Riordan odda� Rodriquesowi najpierw sw�j pistolet, a potem ten, kt�ry mu zabra�. Philippo za� przekaza� oba Francesce, kt�ra zd��y�a podej�� i sta�a za nim. - Wsta� z fotela - poleci� pilotowi, wycofuj�c si� do kabiny pasa�erskiej. - Powoli. Riordan pochwyci� spojrzenie drugiego pilota. Wstaj�c z fotela ruchem d�oni da� mu znak niewidoczny dla ochroniarza. Carlos ledwie dostrzegalnie skin�� g�ow�. Riordan pod��y� za cofaj�cym si� Philippem. - Po�� si� na kanapie, twarz� w d� - poleci� Rodriques, mierz�c z pistoletu w jego pier�. - To mi�o z twojej strony - zakpi� Riordan. - Marzy�em o ma�ej drzemce. Francesca wycofa�a si� z przej�cia mi�dzy fotelami, by ich przepu�ci�. Philippo poprosi� j�, by spod przedniego fotela wyj�a plastikowe torby na �mieci. Chcia� skr�powa� nimi Riordana, by mie� ju� potem do czynienia tylko z drugim pilotem. W ciasnej kabinie musia� usun�� si� w bok, �eby przepu�ci� Riordana. Ponownie ostrzeg� go, by nie pr�bowa� �adnych sztuczek, bo z bliska trudno chybi�. Riordan skin�� g�ow�. W chwili gdy dzieli�y ich centymetry, drugi pilot przechyli� samolot na lew� burt�. Riordan spodziewa� si� tego manewru, lecz nie wiedzia�, kiedy nast�pi i �e b�dzie a� tak gwa�towny. Straci� r�wnowag�, wyr�n�� g�ow� we wr�g� i wpad� na fotel. Philippa zbi�o z n�g, przelecia� przez kabin� i wyl�dowa� na Amerykaninie. Pilot oswobodzi� praw� r�k� i wielk� pi�ci� r�bn�� go w szcz�k�. Philippo zobaczy� wszystkie gwiazdy, ale z kurczowo zaci�ni�tej d�oni nie wypu�ci� pistoletu. Gdy Riordan cofn�� r�k�, by zada� nast�pny cios, zas�oni� si� �okciem. Obaj byli zaprawieni w ulicznych b�jkach. Philippo si�gn�� palcami do oczu Amerykanina, a ten wgryz� si� z�bami w jego d�o�. W�wczas Philippo wbi� mu kolano w krocze, uderzy� g�ow� i z�ama� mu nos. Wzi��by nad nim g�r�, gdyby nie to, �e w tej samej chwili drugi pilot gwa�townie skr�ci� samolotem w prawo. Walcz�cy przelecieli przez przej�cie, padaj�c na fotel po przeciwnej stronie. Tym razem na wierzchu znalaz� si� Riordan. Rodriques pr�bowa� zdzieli� go luf� pistoletu, ale Amerykanin schwyci� go obur�cz za przegub, wykr�ci� mu d�o� i przydusi�. Philippo by� wprawdzie silny, lecz nie na tyle, by podo�a� napastnikom. Lufa przesun�a si� w stron� jego brzucha. Pr�buj�cy odzyska� kontrol� nad broni� Philippo pewnie by j� utrzyma�, gdyby nie to, �e kolba �liska by�a od krwi z rozbitego nosa Amerykanina. Riordan gwa�townym szarpni�ciem wyrwa� mu pistolet z d�oni, namaca� spust i nacisn��. Rozleg� si� st�umiony huk. Kula wbi�a si� w pier� Philippa, a jego cia�o podskoczy�o i zwiotcza�o. Drugi pilot wyr�wna� lot samolotu. Riordan wsta� i chwiejnie ruszy� do kabiny pilot�w, ale po chwili zatrzyma� si� i odwr�ci�, tkni�ty poczuciem, �e co� jest nie w porz�dku. Nad piersi� le��cego ochroniarza zobaczy� wzniesiony pistolet, kt�ry tam zostawi�. Amerykanin zaatakowa� jak ranny nosoro�ec. Hukn�� strza�. Pierwsza kula trafi�a go w rami�. M�zg Philippa ju� umar�, ale palec na spu�cie drgn�� jeszcze dwukrotnie. Druga kula trafi�a Teksa�czyka w serce i zabi�a. Trzecia chybi�a. Riordan zwali� si� na pod�og� w tej samej chwili, gdy z d�oni Rodriquesa wypad� pistolet. Walka w kabinie trwa�a tylko kilka sekund. Wci�ni�ta mi�dzy fotele Francesca, kt�ra siedzia�a jak trusia, gdy zakrwawiony Riordan wraca� do kabiny pilot�w, na odg�os strza��w zn�w przywar�a do pod�ogi. Po chwili ostro�nie wysun�a g�ow� zza fotela i zobaczy�a nieruchome cia�o pilota. Podczo�ga�a si� do Philippa, wy�uska�a pistolet spod jego zakrwawionej d�oni i podesz�a do drzwi kabiny pilot�w, zbyt w�ciek�a, by si� ba�. Ale jej gniew szybko zmieni� si� w konsternacj�. Drugi pilot siedzia� bezw�adnie w fotelu, pochylony do przodu, a w pozycji tej utrzymywa�y go jedynie pasy. W �ciance oddzielaj�cej kabin� pilot�w od pasa�erskiej i w oparciu fotela wida� by�o dziury po kuli Philippa, kt�ra nie trafi�a do celu. Francesca posadzi�a Carlosa prosto. J�kn��, a wi�c �y�. - Mo�e pan m�wi�? - spyta�a. Carlos otworzy� oczy. - Tak - wychrypia�. - To dobrze. Postrzelono pana, ale rana nie jest powa�na - sk�ama�a. - Zatamuj� krwawienie. Odnalaz�a apteczk�. O ma�o nie zemdla�a, widz�c na pod�odze ka�u�� krwi, kt�ra wyp�yn�a z rany w jego plecach. Tampon, kt�ry za�o�y�a, natychmiast zrobi� si� czerwony. Nie mia�a w�tpliwo�ci, �e ten cz�owiek umrze. Z ��kiem spojrza�a na rozjarzon� tablic� przyrz�d�w. Od tego umieraj�cego pilota zale�a�o jej ocalenie. Musia�a utrzyma� go przy �yciu. Odnalaz�a butelk� rumu i przytkn�a mu do ust. Prze�kn�� troch� i zakaszla� si�. Poprosi� o wi�cej. Mocny alkohol zar�owi� jego blade policzki i na powr�t zapali� iskr� �ycia w przygas�ych oczach. Przysun�a usta do jego ucha. - Musisz lecie� - powiedzia�a spokojnym g�osem. - To nasza jedyna szansa. Blisko�� pi�knej kobiety zdawa�a si� go pokrzepia�. Spojrzenie mia� wprawdzie szkliste, ale czujne. Skin�� g�ow� i dr��c� r�k� si�gn�� do radia, ��cz�cego go z kontrol� lot�w w Rio. Francesca usiad�a w fotelu pierwszego pilota, w�o�y�a na g�ow� s�uchawki i us�ysza�a w nich g�os kontrolera lot�w. Carlos oczami poprosi� j� o pomoc. Zacz�a m�wi�, wyja�niaj�c ich trudn� sytuacj�. - Co pan nam radzi? - zapyta�a. - Natychmiast le�cie do Caracas - us�ysza�a w s�uchawkach po trudnej do zniesienia pauzie. - Caracas jest za daleko - wycharcza� Carlos, wyt�aj�c wszystkie si�y. Zn�w min�o kilka d�ugich sekund. - Trzysta kilometr�w od was, w San Pedro - odezwa� si� ponownie kontroler - jest ma�e lotnisko. Podej�cie do l�dowania bez przyrz�d�w, ale pogoda wy�mienita. Dacie rad�? - Tak - odpar�a Francesca. Gmeraj�c niezdarnie przy klawiaturze komputera pok�adowego, drugi pilot resztkami si� wywo�a� mi�dzynarodowy identyfikator lotniska w San Pedro i wprowadzi� go do komputera. Prowadzony przez komputer samolot zacz�� zawraca�. Na twarzy Carlosa pojawi� si� s�aby u�miech. - A nie m�wi�em, �e ten samolot leci sam, senhora! - spyta� urywanym g�osem. Najwyra�niej s�ab� z utraty krwi. To, �e straci przytomno��, by�o tylko kwesti� czasu. - Nie obchodzi mnie, kto go prowadzi - odpar�a ostrym tonem. - Tylko nim wyl�duj. Carlos skin�� g�ow� i ustawi� w komputerze pok�adowym automatyczny program zmniejszenia wysoko�ci do pu�apu sze�ciuset metr�w. Odrzutowiec zacz�� opada� w�r�d chmur, przez kt�re prze�witywa�y d�ugie pasy zieleni. Widok ziemi pokrzepi�, a jednocze�nie przestraszy� Francesk�. Ale jeszcze bardziej przerazi�a si�, kiedy Carlos zadygota�, jakby przeszy� go pr�d elektryczny. Konwulsyjnie chwyci� j� za r�k�. - Nie dolec� do San Pedro - wyrz�zi�. - Musisz! - powiedzia�a Francesca. - Nie mog�. - A niech ci� diabli, Carlos, to ty wp�dzi�e� nas w te tarapaty, wi�c musisz nas z nich wydoby�! U�miechn�� si� apatycznie. - Co pani zrobi, senhora, zastrzeli mnie pani? - spyta�. - Je�eli nie wyl�dujesz, po�a�ujesz, �e tego nie zrobi�am - odpar�a z p�on�cym wzrokiem. Potrz�sn�� g�ow�. - Nasz� jedyn� szans� jest l�dowanie awaryjne. Niech pani znajdzie odpowiednie miejsce. Z okna w kabinie pilot�w rozci�ga� si� widok na g�st� d�ungl�. Francesca mia�a wra�enie, �e przelatuje nad ogromnym polem broku��w. Jeszcze raz przesun�a wzrokiem po morzu zieleni. Beznadziejna sprawa. Ale zaraz! W dole co� zal�ni�o. - Co to jest? - spyta�a, wskazuj�c r�k�. Carlos wy��czy� autopilota i automatyczn� przepustnic�. Uj�wszy ster, skierowa� samolot w stron� ogromnego wodospadu. Wzd�u� rzeki ci�gn�a si� nieregularna polana, poros�a ��t� i br�zow� ro�linno�ci�. Carlos przelecia� nad otwartym terenem i pochyli� samolot w ostrym wira�u, skr�caj�c w prawo. Wysun�� klapy szykuj�c si� do l�dowania. Znajdowali si� na wysoko�ci pi�ciuset metr�w, schodz�c w d� �agodnym �lizgiem. - Za nisko! - mrukn��. Wierzcho�ki drzew p�dzi�y na nich. Z nadludzk� si�� Carlos si�gn�� do przepustnicy i doda� gazu. Maszyna zacz�a si� wznosi�. Zamglonym wzrokiem spojrza� tam, gdzie zamierza� l�dowa�, i przerazi� si�. By�a to ma�a, nier�wna polanka, a oni lecieli z szybko�ci� dwustu pi��dziesi�ciu kilometr�w na godzin�. Za szybko! G�owa opad�a mu bezw�adnie na rami�. Z ust trysn�a krew. Palce zacisn�y si� na sterownicy w �miertelnym skurczu. Dzi�ki swoim umiej�tno�ciom w ostatniej chwili idealnie ustawi� maszyn�. Samolot uderzy� w ziemi� i kilka razy podskoczy� w g�r� jak kamie� odbity od powierzchni wody. Przy zetkni�ciu si� kad�uba z gruntem przera�liwie zazgrzyta� metal. Tarcie zwolni�o p�d odrzutowca, ale i tak sun�� z pr�dko�ci� ponad stu pi��dziesi�ciu kilometr�w na godzin�, orz�c ziemi� jak p�ug. Straci� skrzyd�a i p�dz�c ku rzece przez nast�pne trzysta metr�w wl�k� za sob� dwa czarno-pomara�czowe wachlarze ognia, bo wybuch�y zbiorniki paliwa. Rozpad�yby si� na kawa�ki, gdyby nie to, �e trawiasty grunt ust�pi� miejsca mi�kkiemu, b�otnistemu, nadrzecznemu mokrad�u. Pozbawiony skrzyde�, opryskany b�otem niebiesko-bia�y odrzutowiec przypomina� wielkiego gada, pr�buj�cego zagrzeba� si� w mule. Przejecha� jeszcze kawa�ek po b�ocie i wreszcie znieruchomia�. Francesca, si�� uderzenia rzucona na tablic� przyrz�d�w, straci�a przytomno��. Zapad�a cisza, w kt�rej s�ycha� by�o tylko trzask p�on�cej trawy, szmer rzeki i syk pary tam, gdzie gor�cy metal styka� si� z wod�. Niebawem z tropikalnego lasu wy�oni�y si� d�ugie, widmowe cienie i cicho jak dym zbli�y�y si� do szcz�tk�w rozbitego samolotu. 1 San Diego, Kalifornia, rok 2001 Na zach�d od miasta Encinitas na wybrze�u Pacyfiku ko�ysa� si� na kotwicy elegancki jacht motorowy �Nepenthe�, najwspanialsza jednostka z zebranych tam licznie motorowc�w i �aglowc�w. Dzi�ki op�ywowej sylwetce, stercz�cemu niczym w��cznia bukszprytowi i rozszerzaj�cemu si� ku g�rze kad�ubowi sze��dziesi�ciometrowy motorowiec wygl�da� jak cacko z delikatnej bia�ej porcelany na morzu niebieskim niczym fajans z Delft. L�ni� farb� odblaskow�, jego metalowe i polakierowane drewniane cz�ci b�yszcza�y w kalifornijskim s�o�cu, a od dziobu a� po ruf� �opota�y zawieszone na olinowaniu flagi. Co jaki� czas w bezchmurne niebo wzlatywa�y rozhu�tane balony, kt�re zerwa�y si� z uwi�zi. W przestronnym salonie w stylu Imperium Brytyjskiego kwartet smyczkowy gra� Vivaldiego, a k��bi�ca si� wok� mahoniowego sto�u z grubymi nogami zgraja hollywoodzkich typ�w w czerni, za�ywnych polityk�w i zadbanych prezenter�w telewizyjnych, z �apczywo�ci� poch�ania�a pasztety, kawior z bie�ugi i krewetki. Na zewn�trz, na rozs�onecznionych pok�adach, t�um dzieciak�w chodz�cych o kulach i siedz�cych w inwalidzkich w�zkach zajada� hot dogi i hamburgery. Nad dzie�mi niczym kwoka czuwa�a Gloria Ekhart, �adna kobieta po pi��dziesi�tce, kt�rej pe�ne usta i chabrowe oczy znane by�y milionom widz�w, ogl�daj�cych popularne seriale telewizyjne. Wszyscy wielbiciele wiedzieli o c�rce aktorki, Elsie, �adnej, piegowatej dziewczynce, kr���cej po pok�adzie w w�zku inwalidzkim. U szczytu kariery Gloria postanowi�a po�wi�ci� czas i pieni�dze s�u�bie takim dzieciom jak jej c�reczka. Zamierza�a teraz zaapelowa� do wp�ywowych i bogatych go�ci w salonie, pij�cych dom perignon, by dokonywali wp�at na rzecz Fundacji Ekhart. Gloria wynaj�a �Nepenthe� na to przyj�cie, bo umia�a zadba� o reklam�. Kiedy w 1930 roku statek opu�ci� pochylni� stoczni G.L. Watsona w Glasgow, zaliczono go do najpi�kniejszych jacht�w motorowych �wiata. Pierwszy jego w�a�ciciel, angielski lord, straci� go, graj�c ca�� noc w pokera z hollywoodzkim potentatem, mi�o�nikiem kart, marato�skich bankiet�w i nieletnich aktoreczek. Po przej�ciu przez r�ce wielu ludzi oboj�tnych na jego los, �Nepenthe� trafi� do takiego cz�owieka, kt�ry chcia� z niego zrobi� statek rybacki. Porzucony w zapad�ym k�cie przystani, cuchn�cy rybami i przyn�tami murszej�cy jacht uratowa� magnat z Doliny Krzemowej, kt�ry miliony w�o�one w jego remont stara� si� p�niej odzyska�, wypo�yczaj�c go na imprezy takie jak kwesta Glorii Ekhart. M�czyzna w granatowej marynarce z emblematem wy�cig�w motorowodnych na kieszonce, lustruj�cy przez lornetk� zielon� p�ask� po�a� Pacyfiku, przetar� oczy i mru��c je ponownie zaj�� si� obserwacj�. W oddali, tam gdzie niebo styka�o si� z wod�, rysowa�y si� bia�e grzywy fal. Opu�ci� lornetk�, wzi�� zaopatrzony w plastikow� tr�bk� pojemnik z gazem i trzy razy nacisn�� przycisk. Dono�ny d�wi�k klaksonu poszybowa� nad wod� jak godowy zew olbrzymiego g�siora. Kiedy sygna� ten dotar� do flotylli, powietrze wype�ni�a kocia muzyka dzwonk�w, gwizdk�w i tr�bek, w kt�rej uton�y krzyki g�odnych mew. Setki widz�w w podnieceniu chwyci�y za lornetki i kamery i przenios�y si� na jedn� burt�, powoduj�c niebezpieczny przechy� jacht�w. Go�cie na �Nepenthe�, kt�rzy zjedli ju� wszystko, popijaj�c szampanem, gromadnie opu�cili salon i os�aniaj�c oczy przed s�o�cem spojrzeli w dal, w stron� grzywiastych fal. Wiatr ni�s� ze sob� d�wi�k podobny do brz�czenia roju rozdra�nionych pszcz�. W helikopterze kr���cym trzysta metr�w nad �Nepenthe� krzepki w�oski fotograf Carlo Pozzi klepn�� pilota w rami� i wskaza� na p�nocny zach�d. Wod� przecina�y r�wnolegle sun�ce bia�e bruzdy, jakby morze kroi�y wielkie, niewidzialne lemiesze. Pozzi sprawdzi� zabezpieczaj�c� uprz��, stan�� jedn� nog� na p�ozie i d�wign�� wa��c� ponad dwadzie�cia kilo kamer� telewizyjn�. Ustawiwszy si� w pochylonej pozycji pod smagaj�cy wiatr, skierowa� pot�ny obiektyw na ruchome smugi, potem za� przejecha� nim z lewa w prawo, ukazuj�c widzom na ca�ym �wiecie panoram� kilkunastu �odzi wy�cigowych, wycinaj�cych pr�gi w morzu, a potem zacz�� filmowa� dwie motor�wki, wyprzedzaj�ce ca�� grup� o czterysta metr�w. P�dz�ce �odzie �lizga�y si� po grzbietach fal, a ich dwunastometrowe kad�uby szybowa�y ze wzniesionymi dziobami, jakby nic sobie nie robi�c z ci��enia. Motor�wka na czele bi�a w oczy jaskraw�, stra�ack� czerwieni�, a pod��aj�ca niespe�na sto metr�w za ni� druga b�yszcza�a jak z�oty samorodek. Bardziej przypomina�y gwiezdnych wojownik�w ni� jednostki p�ywaj�ce. Pod p�askimi pok�adami mia�y dwa �yletkowate p�ywaki - jak w katamaranach - i aerodynamiczne skrzyd�a nad komorami silnik�w. Bli�ej ostro zako�czonych dziob�w umieszczono dwie os�ony kabinowe, takie jak w my�liwcu F-16. Kurt Austin zaciska� z�by, gdy o�miotonowa czerwona motor�wka uderza�a raz po raz w tward� jak beton wod�. W przeciwie�stwie do pojazd�w l�dowych nie mia�a resor�w �agodz�cych wstrz�sy w�glowo-kewlarowego kad�uba. Pomimo szerokich ramion, pot�nych biceps�w i najnowszej pi�ciopunktowej uprz�y, utrzymuj�cej w miejscu jego dziewi��dziesi�t kilo �ywej wagi, Austin czu� si� jakby by� pi�k� koz�owan� przez Michaela Jordana. Ca�� si�� muskularnego cia�a, mierz�cego metr osiemdziesi�t pi�� centymetr�w wzrostu, wykorzystywa� do kontroli trymu, a lew� stop� regulowa� ci�g w dw�ch pot�nych turbinach, z hukiem unosz�cych katamaran nad wod�. Przy sterze pod os�on� z lewej strony siedzia� zgarbiony Jose ,Joe� Zavala. A� dziw, �e tak ma�ym ko�em sterowym, na kt�rym zaciska� d�onie w r�kawiczkach, m�g� utrzyma� ��d� na w�a�ciwym kursie. Mocno zaciska� usta, wypatruj�c przez przydymion� pleksiglasow� os�on� kasku wszelkich zmian wiatru i wysoko�ci fali. Podczas gdy Austin ocenia� reakcj� �odzi ca�ym swoim cia�em, Jose wyczuwa� grzbiety i doliny fal poprzez ko�o sterowe. - Jaka pr�dko��? - spyta� Austin przez ��cz�cy kabiny interkom. Zavala zerkn�� na cyfrowy pr�dko�ciomierz. - Sto dziewi��dziesi�t pi�� - odpar�, przenosz�c wzrok na satelitarny odczyt ich pozycji i kompas. - Kurs w�a�ciwy. Austin sprawdzi� godzin� i spojrza� na map� przytwierdzon� do prawego uda. Licz�ca dwie�cie sze��dziesi�t kilometr�w trasa wy�cigu rozpocz�tego w San Diego dwukrotnie okr��a�a wysp� Santa Catalina i wraca�a do punktu startu, dzi�ki czemu tysi�ce widz�w na pla�ach mog�o obejrze� emocjonuj�cy finisz. Za chwil� ko�czyli pierwsze okr��enie. Spogl�daj�c zmru�onymi oczami przez zalewan� rozbryzgami os�on� kabiny, Austin dojrza� na prawo jedn�, a potem drug� pionow� lini�. Maszty �aglowca! Trzymaj�ca si� z boku flotylla widz�w zajmowa�a spory kawa�ek akwenu. Po przemkni�ciu obok niej zawodnicy mieli si� skierowa� na zacumowany przy boi nawrotowej kuter stra�y przybrze�nej i rozpocz�� drugie, ostatnie ko�o. Zerkn�� szybko przez prawie rami� i dojrza� z�oty refleks s�o�ca. - Podkr�cam do dwustu dziesi�ciu - powiedzia�. Przekazywane przez ko�o sterowe silne wstrz�sy �wiadczy�y, �e fale s� coraz wi�ksze. Bia�e smugi na wodzie i coraz bardziej marmurkowy kolor morza u�wiadomi�y Zavali, �e wiatr si� wzmaga. - Nie wiem, czy mo�emy gna� tak szybko! - zawo�a�, przekrzykuj�c ha�as silnik�w. - Robi si� niebezpieczna fala. Gdzie Ali Baba? - Siedzi nam na ogonie! - Tylko wariat pr�bowa�by nas teraz wyprzedzi�. Powinien trzyma� si� z ty�u i wyskoczy� przed sam� met�. - Ali nie lubi przegrywa�. Zavala chrz�kn��. - Dobra - powiedzia�. - Dopakuj do dwustu. Mo�e odpadnie. Austin ko�cami palc�w pchn�� przepustnic� i poczu�, jak wzrasta moc i pr�dko��. - Dwie�cie trzy - zameldowa� po chwili Zavala. - Dobra nasza. Z�ota ��d� zosta�a w tyle, lecz po chwili przy�pieszy�a, by dotrzyma� im tempa. Austin dojrza� na jej burcie czarny napis �Lataj�cy dywan�. Sternika motor�wki skrywa�o dymne szk�o, ale Austin by� pewien, �e m�ody brodaty sobowt�r Omara Sharifa u�miecha si� w tej chwili od ucha do ucha. Syn magnata hotelowego z Dubaju, Ali Bin Said, nale�a� do najbardziej nieust�pliwych rywali w jednym z najniebezpieczniejszych sport�w na �wiecie, klasie pierwszej przybrze�nych wy�cig�w �odzi motorowych. Przed rokiem o ma�y w�os nie pokona� Austina w regatach o Grand Prix Strefy Bezc�owej w Dubaju. Przegrana na w�asnym podw�rku przed rodzim� publiczno�ci� by�a szczeg�lnie dotkliwa. Teraz Ali zwi�kszy� w �Dywanie� moc silnik�w Lamborghiniego. W ocenie Austina motor�wka Araba by�a r�wnorz�dn� rywalk� jego �Czerwonego atramentu�, w kt�rym poprawi� nap�d i o kilkana�cie kilometr�w zwi�kszy� pr�dko��. Na konferencji prasowej przed zawodami Ali powiedzia� �artem, �e Austin poprosi� NUMA - Narodow� Agencj� Bada� Morskich i Podwodnych - o uspokojenie morza na trasie jego �odzi. Jako dow�dca jej ekipy do zada� specjalnych Austin istotnie dysponowa� szerokimi wp�ywami, ale do g�owy by mu nie przysz�o zgrywa� si� na Kanuta Wielkiego. Ali przegra nie z powodu mocy silnika, lecz dlatego, �e Austin i jego partner z NUMA tworzyli tak zgrany zesp�. Zavala, �niady brunet z prostymi, zawsze zaczesanymi do ty�u w�osami, wygl�da� jak kierownik eleganckiego nadmorskiego hotelu w Acapulco. Jednak nie schodz�cy mu z ust lekki u�miech maskowa� stalow� wol�, wykut� w studenckich czasach, gdy boksowa� w wadze �redniej, i zahartowan� podczas trudnych zada� wykonywanych dla NUMA. Ten towarzyski in�ynier morski o �agodnym g�osie, kt�ry wylata� tysi�ce godzin na helikopterach, ma�ych odrzutowcach i samolotach z silnikami turbo�mig�owymi, z �atwo�ci� przesiada� si� do �odzi wy�cigowych. Wsp�dzia�aj�c z Austinem, jakby byli cz�ciami precyzyjnego mechanizmu, obj�� prowadzenie w wy�cigu w chwili, gdy s�dzia uni�s� zielon� chor�giewk� startow�. Wyszli z wody pod niemal idealnym k�tem i przez lini� startow� przemkn�li z szybko�ci� dwustu dziesi�ciu kilometr�w na godzin�. Wszystkie �odzie min�y j� na pe�nym gazie. Na pierwszym okr��eniu dw�ch zaciek�ych rywali zatar�o silniki, inny wywr�ci� si� na zapewne najniebezpieczniejszym w ka�dych regatach pierwszym zakr�cie, a dwaj prowadz�cy po prostu zdeklasowali reszt� konkurent�w. �Czerwony atrament� min�� inne �odzie niczym rakieta. Tylko �Lataj�cy dywan� dotrzyma� mu tempa. Przy pierwszym nawrocie za wysp� Zavala trzyma� si� tak blisko boi, �e zmusi� Alego do zatoczenia wielkiego �uku. Od tej chwili �Lataj�cy dywan� stara� si� ich do�cign��. W�a�nie przy�pieszy� i zacz�� si� z nimi zr�wnywa�. Austin wiedzia�, �e rywal w ostatniej chwili wymieni� �rub� na mniejsz�, przydatniejsz� na spienionym morzu. �a�owa�, �e r�wnie� sam tego nie uczyni�. Ali by� na tyle m�dry, by polega� na w�asnym wyczuciu, a nie na prognozie pogody. - Podkr�cam o oczko! - krzykn�� do Joego. - Mamy na liczniku dwie�cie dwadzie�cia pi�� kilometr�w na godzin�! - odkrzykn�� Zavala. - Wiatr coraz silniejszy. Pofruniemy, je�li nie zwolnimy. Austin zna� ryzyko nawrotu przy tak du�ej szybko�ci. Dwa p�ywaki katamarana �lizga�y si� po powierzchni, niemal nie napotykaj�c na op�r wody. Konstrukcja, pozwalaj�ca im sun�� z ogromn� pr�dko�ci� po grzbietach fal, grozi�a te� tym, �e wpadaj�cy pod kad�ub wiatr uniesie ��d� jak latawiec lub, co gorsza, obr�ci j� dnem do g�ry. �Lataj�cy dywan� by� coraz bli�ej. Austin przebiera� nerwowo palcami po d�wigniach przepustnic. Nienawidzi� przegrywa�. Wojowniczo�� - wraz z postur� futbolisty i oczami koloru rafy koralowej - odziedziczy� po ojcu. Ta cecha charakteru mog�a go kiedy� zabi�. Ale nie dzi�. Zmniejszy� szybko��, co by� mo�e ocali�o im �ycie. Od dziobu z lewej strony p�dzi�a na nich spieniona, ponad metrowa fala. Widz�c, �e zmienia kierunek, Zavala modli� si�, by zdo�ali j� przeskoczy�, lecz szybko zorientowa� si�, �e nie zd���. Fala zahaczy�a jeden z p�ywak�w i �Czerwony atrament� frun�� w powietrze. Reaguj�c natychmiast, jak kierowca, kt�ry wpad� w po�lizg, Joe skr�ci� ster. ��d� zderzy�a si� bokiem z fal�, zako�ysa�a si� tak, �e os�ony kabin zala�a woda. Ali zwolni�, ale gdy tylko zobaczy�, �e nic si� im nie sta�o, lekcewa��c niebezpiecze�stwo doda� gazu. Chcia� wygra� z jak najwi�ksz� przewag� nad Austinem. Nic sobie nie robi�c z przestr�g swojego do�wiadczonego mechanika Hanka Smitha, rozp�dzi� ��d� do maksimum. Olbrzymi koguci ogon ci�gn�� si� za ni� trzydziestometrowym �ukiem, a dwie �ruby wyorywa�y dwakro� ode� d�u�sze podw�jne, szerokie skiby wody. - Przepraszam! - zawo�a� Zavala. - Z�apa�em fal�! - �wietnie si� wybroni�e�. P�d�my po drugie miejsce. Austin pchn�� przepustnic� i z rykiem silnik�w pu�cili si� w pogo�. Wisz�c wysoko nad tras� regat, w�oski operator natychmiast dostrzeg� zmian� na czele wy�cigu. Helikopter zatoczy� szeroki hak i powr�ci� nad flotyll� statk�w. Pozzi chcia� mie� widok na samotn� ��d�, kt�ra, mijaj�c widz�w, p�dzi�a do boi nawrotowej ostatniego odcinka trasy do San Diego. Kiedy spojrza� na morze w dole, zauwa�y� drobne falki okalaj�ce du�y po�yskliwy, szarawy przedmiot, wystaj�cy z wody. Gra �wiate�? Nie, tam na pewno co� by�o. Szturchn�� pilota i wskaza� w d�. - Co za czort? - spyta� pilot. Pozzi skierowa� kamer� na przedmiot w wodzie i zrobi� najazd obiektywem. - To balena - oznajmi�, gdy zobaczy� go wyra�nie. - M�w zrozumiale. - Wieloryb. - A, tak - odpar� pilot. - Czasem pojawiaj� si� tutaj. Bez obawy, da nura, jak tylko us�yszy �odzie. - Nie da. - Carlo pokr�ci� g�ow�. - My�l�, �e nie �yje. Nie rusza si�. Pilot lekko nachyli� helikopter, by si� lepiej przyjrze�. - O cholera, masz racj�. Tam jest jeszcze jeden. Naliczy�em trzy... nie, cztery! Psiakrew! S� wsz�dzie. Prze��czy� si� na kana� alarmowy. - Stra� Przybrze�na San Diego, zg�o� si�. Tu helikopter telewizyjny nad tras� regat. Nag�y wypadek! - Posterunek Stra�y Przybrze�nej w Cabrillo Point. M�w. - Na trasie regat widz� wieloryby. - Wieloryby?! - Tak, chyba z tuzin. Wygl�da na to, �e nie �yj�. - Przyj��em. Zawiadomi� nasz kuter, �eby sprawdzili. - Za p�no. Musicie przerwa� wy�cig. Nast�pi�a pe�na napi�cia cisza. - Zrozumia�em - odezwa� si� g�os. - Spr�bujemy. Chwil� p�niej w odpowiedzi na wezwanie posterunku kuter Stra�y Przybrze�nej opu�ci� pozycj� przy boi nawrotowej. Na niebieskim niebie rozkwit�y p�ki pomara�czowych rakiet sygna�owych. W tym samym czasie Ali zauwa�y� unosz�ce si� na wodzie wielkie, szare cielsko. Mocno szarpn�� ko�o sterowe, omijaj�c przeszkod� o centymetry, omin�� te� drugie zwierz�, ale nie m�g� unikn�� zderzenia z trzecim. Zmieniaj�c kierunek, krzykn�� do Hanka, �eby zgasi� silniki. Smith poci�gn�� d�wigni� gazu i szybuj�cy kad�ub zanurzy� si� w wodzie. Mimo to �Lataj�cy dywan� uderzy� w zw�oki wieloryba z pr�dko�ci� osiemdziesi�ciu kilku kilometr�w na godzin�. �mierdz�ce pad�o podskoczy�o w g�r� jak wielki napompowany balon. Katamaran przechyli� si�, zrobi� salto i cudem wyl�dowa� na p�ywakach. Alego i mechanika przed strzaskaniem czaszek uchroni�y kaski. Z czarn� mg�� przed oczami Ali si�gn�� do ko�a sterowego, chc�c je obr�ci�, a gdy ster nie zareagowa�, zwr�ci� si� do Smitha. Mechanik le�a� bezw�adnie na d�wigniach przepustnic. Kapitan �Nepenthe� zszed� z mostka na pok�ad i w�a�nie rozmawia� z Glori� Ekhart, gdy nagle wychyli�a si� ona przez reling i wskazuj�c r�k� spyta�a: - Kapitanie, co robi ta z�ota ��d�? �Lataj�cy dywan� zatacza� si� jak zamroczony bokser, szukaj�cy neutralnego naro�nika, a potem, nabieraj�c szybko�ci, ruszy� prosto na ich jacht. Kapitan spodziewa� si�, �e motor�wka zaraz skr�ci, ale ona p�dzi�a dalej. Zaniepokojony odszed� na bok i si�gn�� po kr�tkofal�wk�, kt�r� nosi� przy pasie. W my�lach oblicza�, za ile czasu z�oty �lizgacz uderzy w nich. - M�wi kapitan! - powiedzia� do mikrofonu. - Uruchomi� statek! - Teraz, panie kapitanie? W czasie wy�cigu? - G�uchy jeste�?! Kotwica w g�r� i ruszaj! Natychmiast! - Rusza�? Ale gdzie? Nie do��, �e mieli zerowe szans� na uratowanie jachtu, to jeszcze jego sternik okaza� si� idiot�. - Naprz�d!!! - wrzasn��. - P�y�!!! Ale wykrzykuj�c rozkaz wiedzia�, �e jest za p�no. Katamaran zd��y� ju� przeby� po�ow� dziel�cego ich dystansu. Kapitan zacz�� wi�c kierowa� dzieci na drug� burt�. Garstce z nich mog�o to ocali� �ycie, w co jednak w�tpi�, �wiadom, �e drewniany kad�ub rozleci si� w drzazgi, od rozlanego paliwa wybuchnie po�ar i statek w kilka minut p�jdzie na dno. Chwyciwszy za w�zek, w kt�rym siedzia�a kaleka dziewczynka, pchn�� go na drug� stron� pok�adu i wezwa� innych, by poszli w jego �lady. Gloria Ekhart, zmartwia�a ze strachu, na widok p�dz�cej w ich stron� z�otej torpedy zdoby�a si� tylko na to, co kaza� jej instynkt - opieku�czo otoczy�a r�k� w�t�e ramiona c�rki i mocno j� przytuli�a. 2 Austin wcale si� nie zdziwi�, �e Ali straci� kontrol� nad �odzi�. Sam si� prosi�, by go zarzuci�o lub wywin�� or�a. Intryguj�cy by� tylko charakter wypadku. �Lataj�cy dywan� zakr�ci� ostro w spienionym, rozpryskuj�cym wod� �lizgu i z jednym uniesionym p�ywakiem wystrzeli� w g�r� niczym samoch�d kaskadera, kt�ry ma wyl�dowa� na dw�ch ko�ach po skoku z niskiej rampy. Katamaran przelecia� w powietrzu kilkana�cie metr�w i z pot�nym rozbryzgiem wyl�dowa� w wodzie, na moment w niej znikaj�c. Austinowi i Zavali do utrzymania przewagi nad reszt� stawki wystarcza�a pr�dko�� poni�ej stu siedemdziesi�ciu kilometr�w, na tyle ma�a, by mogli si� upora� z coraz trudniejszymi warunkami �eglugi. Morze pokrywa�y niezbyt wielkie fale, kt�re trudno by�o uzna� za sztormowe, ale nie nale�a�o ich lekcewa�y�. Dlatego obaj pilnie �ledzili morze. Zatoczywszy �Czerwonym atramentem� ostry �uk, Zavala skierowa� katamaran na �Lataj�cy dywan�, �eby sprawdzi�, czy Ali nie potrzebuje pomocy. Kiedy wspi�� si� na fal� i zjecha� z niej w d�, musia� ostro skr�ci�, by nie wpa�� na szary obiekt, dwakro� d�u�szy od jego �odzi, a potem slalomem wymin�� trzy podobne przeszkody. - Wieloryby! - wykrzykn��. - Pe�no ich tutaj. Austin o po�ow� zmniejszy� pr�dko��. Min�li nast�pne martwe zwierz� i kolejne, mniejsze, najprawdopodobniej m�ode. - Wale - zdumia� si�. - Ca�e stado. - Kiepsko z nimi - stwierdzi� Zavala. - Z nami te�. - Austin cofn�� d�wignie gazu. - Tu jest jak na polu minowym. ��d� Alego sta�a niemal w miejscu, �rubami miel�c powietrze. Wtem jej rufa zanurzy�a, skrzyd�a �rub �akomie wgryz�y si� w wod� i �Lataj�cy dywan� zerwa� si� raptownie jak zaj�c sp�oszony przez psa my�liwskiego. Gwa�townie przy�pieszaj�c, szybko wszed� w po�lizg i skierowa� si� w stron� flotylli widz�w. - Macho hombre! - zawo�a� z podziwem Zavala. - Wpada na wieloryba, a potem p�dzi przywita� si� z kibicami. Tak�e Austin pomy�la�, �e Ali p�ynie zebra� oklaski. Jego ��d� p�dzi�a niczym z�ota strza�a wystrzelona do tarczy. Kierowa�a si� wprost na du�y bia�y statek, zakotwiczony bokiem do trasy regat. Jego wdzi�czna sylwetka �wiadczy�a o tym, �e to stary luksusowy jacht, w kt�rym konstruktorzy pi�kno kad�uba po��czyli z funkcjonalno�ci�. Zn�w spojrza� na ��d� Alego. Przy�piesza�a nadal, p�dz�c prosto na bia�y jacht. Dlaczego nie zatrzymali si� ani nie skr�cili? Mo�e maj� unieruchomiony ster. Ale w takim razie wystarczy�o zgasi� silniki. Je�li nie m�g� ich wy��czy� mechanik, bez trudu zdo�a�by to uczyni� sam sternik za pomoc� linki. �Lataj�cy dywan� wpad� na wala z wielkim impetem, a potem z jeszcze wi�ksza si�� uderzy� w wod�. To by�o tak, jakby r�bn�� w beton. Ali i jego mechanik, cho� w he�mach i zabezpieczeni uprz꿹, z pewno�ci� doznali wstrz�su, a mo�e nawet utracili zdolno�� kierowania �odzi�. Austin przeni�s� wzrok na jacht i na jego pok�adach ujrza� rz�dy m�odych twarzy. O Bo�e! Dzieci! Na tym statku jest pe�no dzieci! Na pok�adach panowa� szalony ruch. Dostrze�ono p�dz�c� ��d�. W�a�nie wyci�gano kotwic�, ale je�li jacht chcia� unikn�� kolizji, powinny mu wyrosn�� skrzyd�a. - Zderz� si�! - krzykn�� Zavala, bardziej ze zdziwieniem ni� z przestrachem. Austin mechanicznie pchn�� ko�cam