633

Szczegóły
Tytuł 633
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

633 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 633 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

633 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

POWIE�� Terry Pratchett Kolor magii (The Colour of Magic) prze�o�y� Piotr W. Cholewa Terry Pratchett, angielski autor urodzony w 1948 r., podobno sprzeda� swoj� pierwsz� powie�� maj�c trzyna�cie lat i od tego czasu bez przerwy pisze. Jednak pisarstwo traktowa� jako hobby do chwili stworzenia pierwszej ksi��ki z cyklu o �wiecie dysku. "Kolor magii" przyni�s� mu wielki rozg�os. "The Light Fantastic" okaza� si� r�wnie, a mo�e nawet bardziej popularny. Trzecia cz��, "The Equal Rites", by�a ju� tak wyczekiwana przez czytelnik�w, �e zanim ksi��ka zosta�a opublikowana, czytano j� w BBC. Pocz�tki jednak wcale nie by�y �atwe. Jako autor fantastyki objawi� si� po raz pierwszy w "Fantasy and Science Fiction" w 1963 r. opowiadaniem "The Hades Business". Do 1980 r. pracowa� jako dziennikarz, a potem jeszcze przez siedem lat jako redaktor. Dlatego te� jego pierwsze powie�ci ukazywa�y si� w sporych odst�pach czasu. Pierwsza - "The Carpet People" (1971) - by�a fantazj� dla dzieci. Nast�pna - "The Dark Side of The Sun" (1976) - parodi� twardej SF w stylu uprawianym przez Larry'ego Nivena, Rona Goularta i Jacka Vance'a. Podobna w stylu by�a "Strata" (1981; wyd. polskie "Warstwy wszech�wiata", Almapress 1992), gdzie po raz pierwszy opisany zosta� �wiat dysku niesiony na grzbiecie ogromnego ��wia. Ksi��ki, kt�rych akcja zosta�a w�a�nie na tym �wiecie osadzona, przynios�y wreszcie Pratchettowi s�aw�. Seria sk�ada si� z nast�puj�cych cz�ci: "Kolor magii" (The Colour of Magic; 1983), "The Light Fantastic" (1986), "Equal Rites"(1987), "Mort" (1987), "Sourcery" (1988), "Wyrd Sisters" (1988), "Pyramids" (1989), "Guards, Guards" (1989), "Eric" (1990), "Moving Pictures" (1990), "Reaper Man" (1991), "Witches Abroad (1991), "Small Gods" (1992) i "Lords and Ladies" (1992). Kolejne w planach. Je�li chodzi o �adunek humoru, w ca�ym gatunku SF nie ma serii mog�cej si� r�wna� z histori� o �wiecie dysku. Napisa� r�wnie� drug� seri� - trylogi� dla dzieci "Book of the Nomes". Jej bohaterami s� ma�e istoty pozaziemskie uwi�zione na naszej planecie, z kt�rej usi�uj� zbiec. Terry Pratchett jest cz�owiekiem o ogromnie �ywej ironicznej inteligencji i typowo angielskim poczuciu humoru. Twierdzi, �e na pocz�tku wcale nie �atwo by�o mu przelewa� swe wizje na papier. Teraz jednak uwa�a, �e nie ma nic lepszego ni� do po�owy napisana ksi��ka. Akcja ju� jest rozwini�ta, postacie zaczynaj� �y� w�asnym �yciem. Chocia� czasami si� zdarza, �e przestaj� mnie s�ucha� i nast�puje co�, czego w og�le nie planowa�em - dodaje. �ycie pisarza u�atwiaj� w znacznym stopniu takie "magiczne" urz�dzenia jak procesor tekst�w. Pratchett skonstruowa� nawet sw�j w�asny tezaurus, kt�ry s�u�y pomoc�, gdy trzeba znale�� odpowiednie s�owo. Swoje ksi��ki oddaje wydawcy na dyskietkach. Czy to pasuje do tw�rcy fantasy? Pytany, czy wierzy w magi�, odpowiada: Wi�cej si� znajdzie magii w zwyczajnym domowym komputerze ni� na sabacie czarownic, jednak�e sporo ludzi powa�nie traktuje czary, natomiast ja wierz� w cywilizacj� technologiczn�. D.M. KOLOR MAGII Prolog W odleg�ym, troch� ju� zu�ytym uk�adzie wsp�rz�dnych, na p�aszczy�nie astralnej, kt�ra nigdy nie by�a szczeg�lnie p�aska, sk��biona mgie�ka gwiazd rozst�puje si� z wolna... Sp�jrzcie... Wielki A'Tuin, ��w, zbli�a si� p�yn�c powoli przez mi�dzygwiezdn� otch�a�. Wodorowy szron pokrywa jego ci�kie p�etwy, przedwieczn� skorup� wy��obi�y kratery meteor�w. Oczami wielkimi jak morza, przes�oni�tymi bielmem i py�em asteroid�w, spogl�da nieruchomo w Cel. M�zgiem wi�kszym ni� miasto, z geologiczn� powolno�ci� my�li tylko o Ci�arze. Spory u�amek ci�aru mo�na oczywi�cie przypisa� Berilii, Tubulowi, Wielkiemu T'Phonowi i Jerakeenowi, czterem gigantycznym s�oniom. Na ich spalonych gwiazdami, szerokich barkach spoczywa kr�g �wiata, na ca�ym obwodzie otoczony girland� wodospadu, a od g�ry przykryty jasnob��kitn� kopu�� Niebios. Astropsychologia do dzi� nie ustali�a, o czym my�l� s�onie. Wielki ��w by� jedynie hipotez� - do dnia, gdy niedu�e, tajemnicze kr�lestwo Krull, w kt�rym najbli�sze kraw�dzi g�ry wystaj� poza Kra�cowy Wodospad, na czubku najbardziej przepastnego urwiska zbudowa�o rusztowanie z systemem blok�w. Stamt�d, w mosi�nym poje�dzie o kwarcowych oknach, opuszczono za Kraw�d� kilku obserwator�w, by zajrzeli pod zas�on� mgie�. Ci dawni astrozoologowie, �ci�gni�ci z powrotem przez ogromne zaprz�gi niewolnik�w, dostarczyli wielu informacji o naturze i kszta�cie A'Tuina oraz s�oni. Nie rozwi�zali jednak fundamentalnych problem�w natury i celu Wszech�wiata. Na przyk�ad: jakiej p�ci jest A'Tuin? Astrozoologowie stwierdzili autorytatywnie, �e p�ki nie powstanie wi�ksze i mocniejsze rusztowanie dla pojazdu badaj�cego g��boki kosmos, odpowiedzi na to kluczowe pytanie nie poznamy. Tymczasem mo�na jedynie spekulowa� na temat ogl�danej przestrzeni. Istnia�a na przyk�ad teoria, �e A'Tuin przyby� znik�d i b�dzie czo�ga� si� jednostajnie lub te� jednostajnie cz�apa� donik�d, a� do ko�ca czasu. Teoria ta w�r�d uczonych cieszy�a si� du�� popularno�ci�. Alternatywny pogl�d, przedk�adany przez ludzi bardziej religijnej natury, g�osi�, �e A'Tuin pod��a od Miejsca L�gu po Czas Rui, jak zreszt� wszystkie gwiazdy na niebie, tak�e bez w�tpienia d�wigane przez ogromne ��wie. Kiedy ��wie dotr� do celu, zaczn� kopulowa� kr�tko i nami�tnie, po raz pierwszy i jedyny. Z tego ognistego po��czenia narodz� si� nowe ��wie i ponios� nowe �wiaty. Hipoteza ta znana by�a pod nazw� teorii Wielkiego Wybuchu. I tak zdarzy�o si�, �e m�ody kosmo��wioznawca z frakcji R�wnego Cz�apania testowa� nowy teleskop. Mia� nadziej� z jego pomoc� dokona� precyzyjnego pomiaru albeda prawego oka Wielkiego A'Tuina. Owego historycznego wieczoru, jako pierwszy cz�owiek z zewn�trz, dojrza� po stronie osi k��by dymu z po�aru najstarszego miasta na �wiecie. P�niej tak g��boko pogr��y� si� w badaniach, �e zupe�nie o tym zapomnia�. Niemniej on by� pierwszy. Ale nie jedyny... .T:kolor.02 W podw�jnym mie�cie Ankh-Morpork szala� ogie�. Tam, gdzie lizn�� Dzielnic� Mag�w, p�on�� niebiesko i zielono, przetykany nawet iskrami �smego koloru, oktaryny. W miejscu, gdzie jego zwiadowcy znajdywali kadzie i sk�ady oliwy przy ulicy kupc�w, posuwa� si� seriami jaskrawych fontann i eksplozji; przy ulicach wytw�rc�w perfum p�on�� s�odko, a kiedy dotyka� wi�zek rzadkich, wysuszonych zi� w magazynach zielarzy, ludzie wpadali w ob��d i m�wili o Bogu. P�on�a ju� ca�a biedniejsza cz�� Morpork. Bogatsi, godniejsi mieszka�cy Ankh, na drugim brzegu rzeki, reagowali na sytuacj� z bezprzyk�adn� odwag�, gor�czkowo burz�c mosty. Ale w dokach Morpork gorza�y ju� weso�o statki wy�adowane ziarnem, bawe�n�, drewnem i uszczelniane smo��. Cumy sp�on�y na popi�, a statki na fali odp�ywu rusza�y przez rzek� Ankh i niby ton�ce �wietliki sp�ywa�y ku morzu, podpalaj�c w drodze nadbrze�ne pa�ace i altany. Zreszt� i tak iskry �eglowa�y z wiatrem i opada�y daleko za rzek�, w cichych ogrodach i w�r�d stog�w. Dym z tego wspania�ego po�aru unosi� si� na ca�e mile w g�r�, rze�bion� wiatrem czarn� kolumn�, widoczn� w najdalszych zak�tkach dysku. Robi� niezwyk�e wra�enie, ogl�dany z ch�odnego, mrocznego wzg�rza o kilka mil dalej. Stoj�ce tam dwie postacie obserwowa�y wszystko z wyra�nym zainteresowaniem. Wy�szy z tej dw�jki �u� udko kurczaka, wsparty na mieczu odrobin� tylko kr�tszym od m�czyzny �redniego wzrostu. Gdyby nie promieniuj�ca od niego aura czujno�ci i inteligencji, mo�na by uzna�, �e jest barbarzy�c� z osiowych pustkowi. Jego towarzysz by� o wiele ni�szy, od st�p do g��w otulony br�zowym p�aszczem. P�niej, gdy b�dzie mia� okazj� si� poruszy�, zobaczymy, �e st�pa lekko jak kot. Od dwudziestu minut obaj w�a�ciwie milczeli, je�li nie liczy� kr�tkiej i nie rozstrzygni�tej k��tni, czy niedawny, wyj�tkowo pot�ny wybuch nast�pi� w magazynie oliwy, czy te� w pracowni Kerible Zaklinacza. Stawk� by�y pieni�dze. Wreszcie pot�ny m�czyzna obgryz� ko�� i ze smutnym u�miechem rzuci� j� w traw�. - Znikaj� te w�skie alejki - westchn��. - Lubi�em je. - I skarbce - mrukn�� ni�szy. Po czym doda� z namys�em: - Ciekawe, czy klejnoty si� pal�. Podobno pochodz� od w�gla. - Tyle z�ota... topi si� i sp�ywa rynsztokami. - Wy�szy zignorowa� rozterki towarzysza. - I to wino wrz�ce w beczkach. - By�y tam szczury - zauwa�y� ni�szy. - Szczury, owszem, musz� przyzna�. - Niezbyt przyjemne miejsce w �rodku lata. - To tak�e. Ale nie mo�na st�umi� uczucia... hm, przelotnego... Przycich� na moment i nagle u�miechn�� si�. - Staremu Fredorowi z Karmazynowej Pijawki byli�my winni osiem sztuk srebra. Ni�szy pokiwa� g�ow�. Umilkli znowu. Nowe eksplozje wykre�li�y czerwon� lini� w ciemnej jak dot�d cz�ci najwspanialszego miasta �wiata. Po chwili wy�szy poruszy� si� niespokojnie. - �asico... - No? - Ciekawe, kto to zrobi�. Ni�szy z m�czyzn, znany jako �asica, nie odpowiedzia�. Obserwowa� drog� zalan� pomara�czowym blaskiem. Niewielu uciekinier�w t�dy przesz�o, poniewa� Brama Deosil jako jedna z pierwszych run�a w�r�d gradu rozgrzanych do bia�o�ci g�owni. Teraz jednak zbli�a�a si� jaka� para. Oczy �asicy, zawsze najbystrzejsze w p�mroku i p�wietle, rozpozna�y sylwetki dw�ch je�d�c�w i jakiego� niskiego zwierz�cia mi�dzy nimi. Z pewno�ci� bogaty kupiec, uciekaj�cy z tyloma skarbami, ile tylko wpad�o mu w dr��ce ze strachu d�onie. To w�a�nie obwie�ci� �asica swemu towarzyszowi, kt�ry westchn�� tylko. - Nie przystoi nam rozb�jnicze rzemios�o - stwierdzi�. - Ale jak sam m�wisz, czasy s� ci�kie i nie ma co liczy� na mi�kkie �o�a. Chwyci� sw�j miecz, a kiedy zbli�y� si� pierwszy z je�d�c�w, zast�pi� mu drog�. Uni�s� d�o� i rozci�gn�� usta w u�miechu skalkulowanym tak, by uspokaja�, a jednocze�nie grozi�. - Przepraszam pana bardzo... - zacz��. Je�dziec �ci�gn�� cugle i odrzuci� z g�owy kaptur. Wysoki barbarzy�ca zobaczy� twarz poznaczon� plamami powierzchownych oparze� i zdobn� w k�pki przypalonej brody. Nawet brwi znikn�y. - Odczep si� - burkn�a twarz. - Jeste� Bravd Osianin*, zgadza si�? ______________________________________________________________ * W tym miejscu warto mo�e wtr�ci� kilka s��w na temat geografii i kosmologii dysku. Na dysku rozr�niamy, oczywi�cie, dwa podstawowe kierunki: osiowy i kraw�dziowy. Poniewa� jednak dysk wiruje z szybko�ci� jednego obrotu na osiemset dni (w celu r�wnego roz�o�enia ci�aru mi�dzy podtrzymuj�ce go grubosk�rne bestie, jak stwierdzi� Reforgule z Krulla), wyr�nia si� tak�e dwa kierunki pomniejsze: obrotowy i opaczny. Ma�e s�o�ce orbituj�ce wok� dysku utrzymuje niezmienn� trajektori�, a majestatyczny dysk kr�ci si� pod nim, �atwo wi�c poj��, �e rok sk�ada si� tu nie z czterech, a z o�miu p�r. Lata to okresy, kiedy s�o�ce wschodzi lub zachodzi w najbli�szym punkcie Kraw�dzi; zimy nast�puj�, kiedy wschodzi lub zachodzi w punkcie oddalonym o mniej wi�cej dziewi��dziesi�t stopni �uku. Tym samym w krainach wok� Okr�g�ego Morza rok zaczyna si� od Nocy Strzy�enia Wied�m, post�puje poprzez Prim� Wiosenn� do pierwszego dnia lata (Wigilia Pomniejszych B�stw) i dalej do Primy Jesiennej, mija po��wk� roku w dniu Okrup�ywu, nast�pnie Zimow� Secund� (zwan� te� Obrazim�, poniewa� s�o�ce wschodzi wtedy w kierunku obrotowym dysku). Dalej nast�puje Wiosennna Secunda, a Lato Dwa depcze jej po pi�tach. Trzy czwarte roku sygnalizuje noc Za��kowa, jedyna noc w roku, kiedy - wed�ug legendy - wszystkie wied�my, czarownicy i duchy zalegaj� w ��kach. Opadaj�ce li�cie i mro�ne noce pod��aj� z wolna ku Przeciwobrazimie i nowej Nocy Strze�enia Wied�m, spoczywaj�cej jak klejnot w jej sercu. Poniewa� s�abe s�o�ce nigdy nie dogrzewa Osi, ziemie wok� niej skuwa wieczna zmarzlina. Kraw�d�, z drugiej strony, to region gor�cych wysp i s�onecznych dni. Tydzie� dysku sk�ada si� naturalnie z o�miu dni, a w widmie �wiat�a wyst�puje osiem kolor�w. Osiem to liczba maj�ca na dysku istotne znaczenie okultystyczne i nigdy, ale to nigdy nie mo�e jej wypowiedzie� mag. Nie jest ca�kiem oczywiste, dlaczego w�a�ciwie wszystko powy�sze zachodzi. Pomaga jednak zrozumie�, czemu bog�w na dysku nie tyle czci si�, co obwinia. Bravd poj��, �e odebrano mu inicjatyw�. - Po prostu zniknij st�d, dobrze? - poprosi� je�dziec. - W tej chwili nie mam dla ciebie czasu. Czy to jasne? - Rozejrza� si� i doda�: - To samo dotyczy twego ciemnolubnego, zapchlonego towarzysza, gdziekolwiek si� teraz ukrywa. �asica podszed� do konia i spojrza� na zmi�toszonego je�d�ca. - To przecie� mag Rincewind, nieprawda�? - zawo�a� rado�nie, r�wnocze�nie notuj�c w pami�ci wyg�oszony przez przybysza opis w�asnej osoby. Zem�ci si� w wolnej chwili. - Mia�em wra�enie, �e poznaj� ten g�os. Bravd splun�� i schowa� miecz. Zwykle nie op�aca�o si� zaczepia� mag�w - rzadko mieli przy sobie jakie� skarby warte poniesionych trud�w. - Bezczelnie gada jak na rynsztokowego maga - mrukn��. - Nie zrozumieli�cie - odpar� zm�czonym tonem je�dziec. - Boj� si� was tak bardzo, �e kr�gos�up mam jak z galarety. Ale w tej chwili cierpi� na przedawkowanie grozy. Kiedy mi to minie, znajd� czas, �eby si� was przyzwoicie przestraszy�. �asica wyci�gn�� r�k� w kierunku p�on�cego miasta. - Przeszli�cie przez ogie�? - zapyta�. Mag przetar� oczy poparzon� d�oni�. - By�em tam, kiedy to si� zacz�o. Widzicie go? Tego z ty�u? - wskaza� swego towarzysza podr�y, kt�ry powoli zbli�a� si�, wykorzystuj�c metod� jazdy polegaj�c� na spadaniu co i rusz z siod�a. - Co z nim? - zdziwi� si� �asica. - To wszystko przez niego - odpar� kr�tko Rincewind. Bravd i �asica spojrzeli na obcego, kt�ry podskakiwa� w�a�nie z jedn� nog� w strzemieniu. - Podpalacz, co? - mrukn�� w ko�cu Bravd. - Nie. W ka�dym razie niezupe�nie. Powiedzmy, �e gdyby nadci�ga� ca�kowity i absolutny chaos, on w mokrym miedzianym pancerzu stan��by na szczycie wzg�rza w czasie burzy z piorunami i wrzeszcza�: "Wszyscy bogowie to b�karty!" Macie co� do jedzenia? - Znajdzie si� par� kurczak�w - odpar� �asica. - Wymienimy je za opowie��. - Jak mu na imi�? - wtr�ci� Bravd, kt�ry zwykle nie nad��a� za konwersacj�. - Dwukwiat. - Dwukwiat? Zabawnie. - To jeszcze nic. - Mag zeskoczy� z siod�a. - Kurczaki, m�wi�e�? - Sma�one - odpar� �asica. Mag j�kn��. - Co mi przypomina... - �asica pstrykn�� palcami. - Jakie�, bo ja wiem... p� godziny temu nast�pi� bardzo silny wybuch... - To wylecia� w powietrze magazyn oliwy. - Rincewind zadr�a� na wspomnienie p�omiennego deszczu. �asica obejrza� si� i u�miechn�� znacz�co do towarzysza, kt�ry burkn�� co� pod nosem i wr�czy� mu wyj�t� z sakiewki monet�. A potem od strony drogi rozleg� si� urwany nagle wrzask. Zaj�ty kurcz�ciem Rincewind nie odwr�ci� g�owy. - Jazda konna to jedna z umiej�tno�ci, kt�rych nie opanowa� - stwierdzi�. Po czym zesztywnia�, jakby trafiony w g�ow� nieoczekiwanym wspomnieniem i z cichym j�kiem grozy pogna� w mrok. Kiedy wr�ci�, z ramienia zwisa� mu bezw�adnie osobnik zwany Dwukwiatem. By� niski i chudy, ubrany dziwacznie w par� si�gaj�cych kolan bryczes�w i koszul� o kolorach tak jaskrawych i niedopasowanych, �e nawet w p�mroku razi�y wyczulone oczy �asicy. - Na dotyk ko�ci ma ca�e - oceni� Rincewind. Dysza� ci�ko. Bravd mrugn�� do �asicy i odszed�, by zbada� kszta�t, kt�ry obaj uznali za juczne zwierz�. - Lepiej nie pr�buj - rzuci� mag, nie odrywaj�c wzroku od nieprzytomnego Dwukwiata. - Wierz mi. Moc go ochrania. - Zakl�cie? - �asica przykucn��. - Nieee... Ale jaka� magia. Tak my�l�. Nie taka zwyczajna. To znaczy, mo�e zmienia� z�oto w mied�, kiedy jednocze�nie to ci�gle z�oto. Czyni ludzi bogaczami niszcz�c ich w�asno��, pozwala s�abym bez l�ku wchodzi� pomi�dzy z�odziei, przebija najmocniejsze drzwi, by si�gn�� do najsilniej strze�onych skarbc�w. Nawet teraz trzyma mnie w niewoli: musz� chc�c nie chc�c pod��a� za tym wariatem i chroni� go od z�a. Jest silniejsza od ciebie, Bravdzie. My�l� nawet, �e sprytniejsza ni� ty, �asico. - Jak zatem zwie si� ta pot�na magia? Rincewind wzruszy� ramionami. - W naszym j�zyku nazywa si� odbity-g�os-podziemnych-duch�w. Macie troch� wina? - Musisz wiedzie�, �e je�li idzie o magi�, to znam pewne sztuczki - rzek� �asica. - Nie dalej jak zesz�ego roku ja sam, wspomagany przez tego oto mego przyjaciela, odebra�em s�ynnemu z pot�gi Arcymagowi z Ymitury jego lask�, pas i �ycie, mniej wi�cej w takiej w�a�nie kolejno�ci. Nie obawiam si� owego odbitego-g�osu-podziemnych-duch�w, o kt�rym m�wisz. Jednak�e - doda� - pobudzi�e� moj� ciekawo��. Zechcesz mo�e opowiedzie� co� wi�cej? Bravd rzuci� okiem na ciemn� plam� na drodze. By�a teraz bli�ej i widzia� j� wyra�niej w s�abym blasku przed�witu. Wygl�da�a zupe�nie jak... - Skrzynia z nogami? - spr�bowa� zgadn��. - Opowiem wam o tym - obieca� Rincewind. - To znaczy, je�li macie wino. Daleko w dolinie rozleg� si� grzmot, a potem syk. Kto� rozs�dniejszy od innych rozkaza�, by zatrzasn�� wielkie odrzwia przegradzaj�ce koryto Ankh w miejscu, gdzie opuszcza�a podw�jne miasto. Pozbawiona zwyk�ego uj�cia rzeka wyst�pi�a z brzeg�w i zalewa�a pustoszone po�arem ulice. Wkr�tce kontynent ognia sta� si� archipelagiem wysepek, coraz mniejszych w miar� jak podnosi�a si� ciemna fala. A ponad miastem opar�w i dymu wzlecia�a sk��biona chmura pary i zakry�a gwiazdy. �asica uzna�, �e wygl�da jak jaki� ciemny grzyb. * Podw�jne miasto z�o�one z dumnego Ankh i zapowietrzonego Morpork, kt�rego zaledwie odbiciami s� wszystkie inne miasta w czasie i przestrzeni, w swej d�ugiej i ciekawej historii przetrwa�o ju� wiele kl�sk. Zawsze powstawa�o, by rozkwitn�� na nowo. Podobnie po�ar i wkr�tce po nim pow�d�, kt�ra zniszczy�a wszystko, co pozosta�o niepalnego, dodaj�c przy tym ocale�com do licznych uci��liwo�ci szczeg�lnie przenikliwy fetor, w �adnym razie nie oznacza�y ko�ca metropolii. By�y raczej ognistym znakiem przestankowym, w�glowym przecinkiem czy salamandrowym �rednikiem w nieprzerwanej opowie�ci. Kilka dni przed opisanymi zdarzeniami, z porannym przyp�ywem dotar� korytem Ankh do miasta pewien statek. Zacumowa� w�r�d wielu innych w labiryncie nabrze�y i basen�w przy brzegu Morpork. Wi�z� �adunek r�owych pere�, mlecznych orzech�w i pumeksu, kilka oficjalnych list�w do patrycjusza Ankh i pasa�era. W�a�nie pasa�er zwr�ci� na siebie uwag� �lepego Hugha, jednego z �ebrak�w pe�ni�cych rann� s�u�b� przy Basenie Per�owym. Hugh szturchn�� pod �ebro Kulawego Wa i bez s�owa wyci�gn�� r�k�. Przybysz sta� na kei i przygl�da� si�, jak kilku marynarzy z wysi�kiem znosi po trapie wielk�, okut� mosi�dzem skrzyni�. Obok sta� inny m�czyzna, najwyra�niej kapitan. Dzielny �eglarz roztacza� - ka�dy nerw cia�a �lepego Hugha, wibruj�cy zwykle w obecno�ci nawet odrobiny zanieczyszczonego z�ota z odleg�o�ci pi��dziesi�ciu krok�w, wrzeszcza� o tym do jego m�zgu - roztacza� aur� kogo�, kto spodziewa si� szybkiego wzbogacenia. I rzeczywi�cie; kiedy skrzynia stan�a na bruku, obcy si�gn�� do sakiewki i b�ysn�a moneta. Kilka monet. Z�otych. Cia�o �lepego Hugha dr�a�o jak leszczynowa r�d�ka nad �y�� wodn�. �ebrak gwizdn�� pod nosem i raz jeszcze szturchn�wszy Kulawego Wa, pos�a� go biegiem w poblisk� alejk� i dalej, ku sercu miasta. Kapitan wr�ci� na statek, a nieco oszo�omiony przybysz pozosta� na nabrze�u. �lepy Hugh chwyci� sw�j �ebraczy kubek i z przymilnym u�miechem przeszed� przez ulic�. Widz�c go, obcy si�gn�� nerwowo do pasa. - Dzie� dobry szanownemu panu - zacz�� Hugh i nagle spojrza� prosto w twarz o czterech oczach. Odwr�ci� si�, got�w do ucieczki. - ! - powiedzia� obcy i chwyci� go za rami�. Hugh s�ysza�, jak �miej� si� z niego st�oczeni na burcie marynarze. R�wnocze�nie jego wyspecjalizowane zmys�y wykry�y odurzaj�cy zapach pieni�dzy. Zamar�. Obcy pu�ci� go i zacz�� wertowa� wyj�t� zza pasa ma�� czarn� ksi��eczk�. - Witam - powiedzia�. - Co? - zdumia� si� Hugh. Twarz przybysza nie wyra�a�a niczego. - Witam? - powt�rzy� g�o�niej ni� to konieczne i tak starannie, �e Hugh s�ysza� niemal, jak samog�oski z brz�kiem wskakuj� na miejsca. - Ja te� witam - odpar�. Obcy u�miechn�� si� szeroko i raz jeszcze si�gn�� do sakiewki. Tym razem jego d�o� powr�ci�a dzier��c du�� z�ot� monet�. Szczerze m�wi�c, by�a nawet troch� wi�ksza od 8000-dolarowej ankhia�skiej korony i mia�a jaki� dziwny rysunek. Przemawia�a jednak do umys�u Hugha j�zykiem, kt�ry doskonale rozumia�. M�j obecny w�a�ciciel, m�wi�a, potrzebuje pomocy i wsparcia. Czemu ich nie udzielisz, �eby�my - ty i ja - mogli potem p�j�� gdzie� i razem si� zabawi�? Subtelne zmiany w posturze �ebraka sprawi�y, �e obcy poczu� si� swobodniej. Znowu zajrza� do ksi��eczki. - Pragn� dotrze� do hotelu, tawerny, noclegowni, zajazdu, schroniska, karawanseraju - oznajmi�. - Co? Do wszystkich na raz? - zdumia� si� Hugh. - ? - odpowiedzia� obcy. Hugh zdawa� sobie spraw�, �e wok� zebra� si� ju� t�umek handlarek ryb, zbieraczy muszli i zwyk�ych gapi�w. Wszyscy z zaciekawieniem obserwowali jego rozm�wc�. - Znam niez�� tawern� - rzek�. - Wystarczy? Nie m�g� znie�� my�li o z�otej monecie znikaj�cej z jego �ycia. Zatrzyma t� jedn�, cho�by Ymor skonfiskowa� wszystkie pozosta�e. A wielki kufer, b�d�cy g��wnym elementem baga�u przybysza, wygl�da� na pe�en z�ota. Czterooki obcy zajrza� do ksi��ki. - Pragn� dotrze� do hotelu, miejsca odpoczynku, tawerny... - Tak, wiem. Chod�my zatem - przerwa� pospiesznie Hugh. Porwa� jeden z tobo�k�w i szybko ruszy� przed siebie. Po chwili wahania obcy pomaszerowa� za nim. Klucz my�li p�yn�� wolno przez umys� �ebraka. Szcz�cie mu sprzyja�o, skoro ten nowo przyby�y tak �atwo pozwoli� si� zaprowadzi� pod "Rozbity B�ben". Ymor pewnie nie posk�pi nagrody. A jednak co� w nieznajomym budzi�o niepok�j mimo oczywistej �agodno�ci. I Hugh w �aden spos�b nie m�g� rozstrzygn��, co to takiego. Na pewno nie ta dodatkowa para oczu, cho� istotnie dziwaczna. Chodzi�o o co� innego. Obejrza� si�. Niski przybysz kroczy� wolno �rodkiem ulicy i rozgl�da� si� z wyra�nym zaciekawieniem. A potem Hugh zobaczy� co�, co niemal odebra�o mu rozum. Wielki drewniany kufer, kt�ry ostatnio sta� spokojnie na nabrze�u, teraz pod��a� za swym panem, ko�ysz�c si� przy tym lekko. Powoli, by gwa�towny ruch nie odebra� mu kruchej w�adzy nad w�asnymi nogami, Hugh pochyli� si�, by zajrze� pod dno skrzyni. By�o tam mn�stwo ma�ych n�ek. Hugh odwr�ci� si� bardzo powoli i ostro�nie, z rozwag� pomaszerowa� pod "Rozbity B�ben". * - Dziwne - mrukn�� Ymor. - Mia� tak� wielk� drewnian� skrzyni� - doda� Kulawy Wa. - Musi by� kupcem albo szpiegiem - stwierdzi� Ymor. Z trzymanego w r�ku kotleta oderwa� i rzuci� w powietrze kawa�ek mi�sa. Pocisk nie zd��y� osi�gn�� wierzcho�ka �uku, gdy czarny kszta�t wynurzy� si� z cienia w k�cie pod sufitem i zanurkowa�, chwytaj�c smako�yk w powietrzu. - Kupiec albo szpieg - powt�rzy� Ymor. - Wola�bym szpiega. Szpieg op�aca si� podw�jnie, bo zawsze jest za niego jaka� nagroda. Co o tym my�lisz, Withel? Siedz�cy naprzeciw drugi najwi�kszy z�odziej Ankh-Morpork przymkn�� jedyne oko i wzruszy� ramionami. - Sprawdzi�em statek - oznajmi�. - To niezale�ny handlarz. Czasem robi rejsy do Brunatnych Wysp. Ludzie tam to zwyczajne dzikusy. Nie maj� poj�cia o szpiegach, a kupc�w pewnie zjadaj�. - On przypomina� troch� kupca - wtr�ci� Wa. - Chocia� niezbyt gruby. Przy oknie za�opota�y skrzyd�a. Ymor podni�s� swe cielsko, przeszed� przez sal� i wr�ci� z du�ym krukiem na r�ku. Kiedy odczepi� przywi�zan� do �apy kapsu��, ptak odlecia� do swych pobratymc�w ukrytych mi�dzy krokwiami. Withel spogl�da� za nim bez sympatii. Kruki Ymora by�y nieodmiennie lojalne wobec swego pana. Lojalne do tego stopnia, �e jedyna pr�ba Withela, by awansowa� do rangi najwi�kszego z�odzieja w Ankh-Morpork, kosztowa�a praw� r�k� ich pana lewe oko. Ale nie �ycie. Ymor nigdy nie wini� ludzi za ich ambicje. - B12 - oznajmi� Ymor. Odrzuci� kapsu�k� i rozwin�� ukryty w niej mikroskopijny pergamin. - Gorrin Kot - wyja�ni� odruchowo Withel. - Na stanowisku w wie�y z gongiem przy �wi�tyni Pomniejszych B�stw. - Donosi, �e Hugh prowadzi naszego przybysza pod "Rozbity B�ben". To dobrze. Grubas jest... chyba... naszym przyjacielem? - Tak - potwierdzi� Withel. - Je�li wie, co mu si� op�aca. - W�r�d jego klient�w znalaz� si� ostatnio i tw�j cz�owiek, ten Gorrin - doda� uprzejmie Ymor. - Pisze tu bowiem o skrzyni na nogach, je�li prawid�owo odczyta�em jego gryzmo�y. - Spojrza� na Withela ponad brzegiem kartki. Withel spu�ci� wzrok. - Poniesie kar� - odpar� kr�tko. Siedzia� rozparty nonszalancko, w swym czarnym stroju przywodz�c na my�l pum� znad Kraw�dzi zaczajon� w�r�d konar�w w d�ungli. Wa uzna�, �e Gorrin ze �wi�tyni Pomniejszych B�stw wkr�tce do��czy do tych drobnych bo�k�w w licznych wymiarach Za�wiata. A by� Wa d�u�ny trzy miedziaki. Ymor zmi�� kartk� i cisn�� j� do k�ta. - S�dz�, Withel, �e nied�ugo zajrzymy pod "Rozbity b�ben". Mo�e spr�bujemy te� owego piwa, kt�remu twoi ludzie nie potrafi� si� oprze�. Withel nie odpowiedzia�. Pe�nienie funkcji prawej r�ki Ymora przypomina�o ch�ostanie na �mier� perfumowanymi sznurowad�ami. * W podw�jnym mie�cie Ankh-Morpork, najwspanialszym ze wszystkich miast wok� Okr�g�ego Morza, dzia�a�y liczne gangi, z�odziejskie gildie, syndykaty i tym podobne organizacje. By� to jeden z g��wnych powod�w jego bogactwa. Wi�ksza cz�� ubogich obywateli z opacznego brzegu rzeki, zamieszkuj�cych labirynt uliczek Morpork, powi�ksza�a swe skromne dochody �wiadcz�c drobne us�ugi dla tego czy owego ze wsp�zawodnicz�cych gang�w. Tote� zanim Hugh i Dwukwiat wkroczyli na dziedziniec "Rozbitego b�bna", przyw�dcy owych gang�w wiedzieli ju�, �e do miasta przyby� kto�, kto zapewne posiada wielkie skarby. Niekt�re raporty od co bardziej spostrzegawczych szpieg�w donosi�y o takich szczeg�ach jak ksi��ka podpowiadaj�ca obcemu, co ma m�wi�, czy kufer, kt�ry sam chodzi�. Te informacje odrzucano natychmiast. �aden czarownik zdolny do takiej magii nie zjawi� si� nigdy w promieniu mili od dok�w Morpork. Wci�� trwa�a pora, gdy wi�kszo�� mieszka�c�w w�a�nie wsta�a albo wybiera�a si� do ��ek. Dlatego niewielu tylko klient�w "Rozbitego b�bna" patrzy�o, jak Dwukwiat zst�puje schodami do g��wnej sali. Kiedy za nim pojawi� si� Baga� i pewnym krokiem zbieg� po stopniach, klienci przy drewnianych sto�ach jak jeden m�� spojrzeli podejrzliwie w swoje kufle. Grubas robi� w�a�nie awantur� ma�emu trollowi, kt�ry sprz�ta� za barem. - Co to jest, do diab�a? - zawo�a�, kiedy ca�a tr�jka przedefilowa�a obok niego. - Lepiej nic nie m�w - sykn�� Hugh. Dwukwiat kartkowa� ju� swoj� ksi��k�. - Co on robi? - Grubas wzi�� si� pod boki. - Ta ksi��ka m�wi mu, co powiedzie� - mrukn�� Hugh. - Wiem, �e brzmi to �miesznie. - Jak ksi��ka mo�e powiedzie� cz�owiekowi, co m�wi�? - Pragn� noclegu, pokoju, kwatery, zakwaterowania, pe�ne wy�ywienie, czy pokoje s� czyste, pok�j z widokiem, jaka jest op�ata za jedn� noc? - wyrzuci� jednym tchem Dwukwiat. Grubas spojrza� na Hugha. �ebrak wzruszy� ramionami. - Ma mn�stwo pieni�dzy - wyja�ni�. - W takim razie powiedz mu, �e trzy miedziaki. A to Co� musi zosta� w stajni. - ? - zapyta� obcy. Grubas wystawi� trzy t�uste, czerwone paluchy, a twarz przybysza rozs�oneczni�a si� nagle wyrazem zrozumienia. Si�gn�� do sakiewki i po�o�y� na d�oni ober�ysty trzy du�e, z�ote monety. Grubas przygl�da� si� im z uwag�. Przedstawia�y mniej wi�cej czterokrotn� warto�� ca�ego "Rozbitego b�bna" ��cznie z obs�ug�. Spojrza� na Hugha. Z tej strony nie m�g� oczekiwa� pomocy. Spojrza� na obcego. Prze�kn�� �lin�. - No tak - o�wiadczy� nienaturalnie wysokim g�osem. - Oczywi�cie, dojd� jeszcze posi�ki. Hm... Zrozumia�e�? Je��. Jedzenie. Tak? Wykona� wymowny gest. - Jeszcz? - powt�rzy� niski cz�owieczek. - Tak. - Grubas zaczyna� si� poci�. - Lepiej zajrzyj do tej swojej ksi��eczki. Przybysz otworzy� ksi��k� i przesun�� palcem po stronie. Grubas, kt�ry w pewnym sensie umia� czyta�, zajrza� od g�ry. To, co zobaczy�, nie mia�o sensu. - Jeee�� - powiedzia� obcy. - Tak. Kotlet, siekany, sztuka mi�sa, gulasz, ragout, potrawka, mielony, zrazy, suflet, p�czki, krem migda�owy, sorbet, owsianka, kie�basa, nie mie� kie�basy, fasola, bez fasoli, s�odycze, galaretka, d�em. Podroby. - U�miechn�� si� promiennie. - Wszystko na raz? - upewni� si� s�abym g�osem ober�ysta. - On tylko tak m�wi - wyja�ni� Hugh. - Nie pytaj mnie dlaczego. M�wi i ju�. Wszystkie oczy w sali wpatrywa�y si� w przybysza - z wyj�tkiem oczu maga Rincewinda, kt�ry siedzia� w k�cie i �ciska� kufel z bardzo ma�ym jasnym. On patrzy� na Baga�. Popatrzmy na Rincewinda. Sp�jrzmy na niego: chudy jak wi�kszo�� mag�w, odziany w ciemnoczerwon� szat�, na kt�rej zmatowia�ymi cekinami wyszyto kilka mistycznych symboli. Mo�na by wzi�� go za prostego ucznia, kt�ry uciek� od mistrza z powodu niepos�usze�stwa, nudy, strachu czy te� ukrytego zami�owania do heteroseksualizmu. Jednak na szyi nosi� na �a�cuchu br�zowy o�miok�t, przynale�ny alumnom Niewidocznego Uniwersytetu, wy�szej szko�y magii, kt�rej czasoprzestrzennie transcendentne miasteczko akademickie nigdy nie znajduje si� dok�adnie ani Tutaj, ani Tam. Absolwent�w czeka�a zwykle kariera co najmniej czarnoksi�nika, lecz Rincewind - w rezultacie nieszcz�liwego wypadku - opu�ci� uczelni� znaj�c tylko jedno zakl�cie, wi�c zarabia� na �ycie wykorzystuj�c swe wrodzone zdolno�ci j�zykowe. Z zasady unika� pracy, ale posiada� spryt, kt�ry znajomym przywodzi� na my�l b�yskotliwego szczura. I na pierwszy rzut oka potrafi� rozpozna� drewno my�l�cej gruszy. Teraz w�a�nie je zobaczy� i nie do ko�ca potrafi� uwierzy� w�asnym zmys�om. Arcymag, po�wi�caj�c wiele wysi�ku i czasu, m�g� czasem zdoby� lask� z ga��zi my�l�cej gruszy, rosn�cej jedynie w miejscach, gdzie trwa�a pradawna magia. Na ca�ym obszarze nad Okr�g�ym Morzem istnia�y najwy�ej dwie takie laski. Wielki kufer z takiego drewna... Rincewind liczy� przez chwil�. Doszed� do wniosku, �e gdyby nawet kufer pe�en by� gwiezdnych opali i pr�t�w auricholatum, zawarto�� nie by�aby warta nawet dziesi�tej cz�ci ceny opakowania. �y�a zacz�a pulsowa� mu na skroni. Wsta� i zbli�y� si� do zaj�tej rozmow� tr�jki. - Czy m�g�bym w czym� pom�c? - zaproponowa�. - Sp�ywaj st�d, Rincewind - warkn�� Grubas. - Pomy�la�em tylko, �e dobrze by�oby zwr�ci� si� do tego d�entelmena w jego ojczystej mowie - wyja�ni� uprzejmie mag. - Sam doskonale sobie radzi - o�wiadczy� ober�ysta, ale cofn�� si� o krok. Rincewind u�miechn�� si� grzecznie do obcego i rzuci� par� s��w po chimera�sku. Szczyci� si� p�ynn� znajomo�ci� tego j�zyka, lecz przybysz zrobi� tylko zdziwion� min�. - Nic z tego - wtr�ci� pewnym g�osem Hugh. - To ta ksi��ka, rozumiesz. M�wi mu, co powiedzie�. Magia. Rincewind przeszed� na szlachetny borogravia�ski, potem na vanglemesht, sumtri, a nawet czarny oroogu, j�zyk bez rzeczownik�w i z jednym tylko przymiotnikiem, w dodatku nieprzyzwoitym. Ka�da pr�ba spotyka�a si� z uprzejmym brakiem zrozumienia. W rozpaczy spr�bowa� poga�skiego trob i twarz ma�ego cz�owieczka rozja�ni�a si� u�miechem zachwytu. - Nareszcie! - zawo�a�. - Szlachetny panie! To zadziwiaj�ce! (W trob ostatnie s�owo oznacza�o dok�adnie "rzecz, kt�ra mo�e si� zdarzy� raz tylko w okresie u�ywalno�ci kanoe wyd�ubanego pilnie toporem i wypalonego starannie z najwy�szego spo�r�d diamentowych drzew rosn�cych w s�ynnym diamentowym lesie w dolnych partiach zboczy G�ry Ayawaya, b�d�cej wed�ug legendy siedzib� bog�w ognia"). - Co to znaczy? - spyta� podejrzliwie Grubas. - Co powiedzia� ober�ysta? - spyta� ma�y cz�owieczek. Rincewind prze�kn�� �lin�. - Grubas - rzuci�. - Dwa kufle twojego najlepszego piwa, je�li �aska. - Rozumiesz go? - Oczywi�cie. - Powiedz mu... powiedz, �e witamy go serdecznie. Powiedz, �e �niadanie kosztuje... no... jedn� sztuk� z�ota. - Przez moment twarz Grubasa wygl�da�a, jakby pod ni� toczy�a si� za�arta walka. Wreszcie, w porywie wielkoduszno�ci doda�: - Do�o�� te� twoje. - Przybyszu - rzek� spokojnie Rincewind. - Je�li si� tu zatrzymasz, do wieczora zostaniesz otruty albo zad�gany no�em. Ale nie przestawaj si� u�miecha�, bo wtedy mnie to spotka. - Och, daj spok�j. - Obcy rozejrza� si� dooko�a. - To pi�kny lokal. Prawdziwa morporkia�ska tawerna. Tyle o nich s�ysza�em... Jakie ciekawe belkowania. I ca�kiem rozs�dne ceny. Rincewind spojrza� wok� siebie na wypadek, gdyby jaki� wyciek czar�w z Dzielnicy Mag�w za rzek� przeni�s� ich nagle w zupe�nie inne miejsce. Ale nie - wci�� byli "Pod B�bnem", w�r�d �cian czarnych od dymu, z pod�og� zasypan� kompostem starej trzciny i bezimiennych robak�w, z kwa�nym piwem nie tyle kupowanym, ile wypo�yczanym na chwil�. Pr�bowa� dopasowa� jaki� obraz do s�owa "ciekawe", a raczej jego najbli�szego trobi�skiego odpowiednika, kt�ry oznacza� "przyjemn� odmienno�� konstrukcji spotykan� w koralowych chatkach g�bko�ernych pigmej�w z p�wyspu Orohai". Umys� Rincewinda os�ab� z wysi�ku. Go�� m�wi� dalej: - Nazywam si� Dwukwiat. Wyci�gn�� r�k�. Trzej jego rozm�wcy pochylili si� instynktownie, by sprawdzi�, czy trzyma w niej monet�. - Mi�o mi ci� pozna� - odpar� Rincewind. - Jestem Rincewind. Pos�uchaj, ja wcale nie �artowa�em. To niebezpieczne miejsce. - Doskonale. W�a�nie czego� takiego szuka�em. - S�ucham? - Co to za ciecz w kuflach? - To? Piwo. Dzi�kuj�, Grubas. Tak, piwo. Wiesz przecie�. Piwo. - Aha. Popularny nap�j. Jak s�dzisz, czy ma�a sztuka z�ota b�dzie wystarczaj�c� zap�at�? Nie chcia�bym nikogo urazi�. Z�oto by�o ju� w po�owie drogi z sakiewki. - Arghh - wychrypia� Rincewind. - To znaczy nie, nikogo to nie urazi. - �wietnie. M�wi�e�, �e to niebezpieczne miejsce. Odwiedzane, chcia�e� zapewne powiedzie�, przez bohater�w i poszukiwaczy przyg�d? Rincewind zastanowi� si�. - Tak? - rzuci� niepewnie. - Doskonale. Chcia�bym ich pozna�. Mag uzna�, �e zrozumia�. - Przyjecha�e� szuka� najemnik�w (wojownik�w walcz�cych dla szczepu posiadaj�cego najwi�cej mlecznych orzech�w do jedzenia)? - Ale� nie. Po prostu chc� ich pozna�. A kiedy wr�c� do domu, b�d� m�g� o tym opowiedzie�. Rincewind pomy�la�, �e spotkanie z niemal ka�dym z klient�w "B�bna" oznacza�oby, �e Dwukwiat nigdy ju� nie wr�ci do domu. Chyba �e mieszka� w dole rzeki i akurat przep�yn��by obok. - Gdzie jest tw�j dom? - zapyta�. Zauwa�y�, �e Grubas wy�lizn�� si� na zaplecze, a zza s�siedniego sto�u Hugh obserwuje ich podejrzliwie. - S�ysza�e� kiedy o mie�cie Bes Pelargic? - Wiesz, nied�ugo by�em w Trob. Przeje�d�a�em tylko, rozumiesz... - Ale� to wcale nie w Trob. Znam ten j�zyk, poniewa� w naszych portach spotyka si� wielu �eglarzy z beTrobi. Bes Pelargic to g��wny port morski Imperium Agatejskiego. - Obawiam si�, �e o nim nie s�ysza�em. Dwukwiat uni�s� brwi. - Nie? Jest ca�kiem spore. P�yniesz obrotowo od Brunatnych Wysp mniej wi�cej przez tydzie� i ju� jeste� na miejscu. Dobrze si� czujesz? Poderwa� si�, podbieg� i klepn�� maga w plecy. Rincewind krztusi� si� piwem. Kontynent Przeciwwagi! * Trzy ulice dalej pewien cz�owiek wrzuci� monet� do miseczki z kwasem i zamiesza� delikatnie. Grubas czeka� niecierpliwie. Odczuwa� niepok�j w tym pomieszczeniu pe�nym cuchn�cych kadzi i bulgocz�cych dzban�w, o �cianach zastawionych p�kami, na kt�rych mroczne kszta�ty przywodzi�y na my�l czaszki i wypchane nieprawdopodobie�stwa. - I co? - zapyta�. - Takich bada� nie mo�na przyspieszy� - odpar� z irytacj� stary alchemik. - Oznaczanie pr�by musi potrwa�. Oho. - Stukn�� w miseczk�, gdzie monet� otacza� teraz zielony wir. Na skrawku pergaminu przeprowadzi� jakie� obliczenia. - Bardzo ciekawe - orzek�. - Jest prawdziwy? Starzec �ci�gn�� wargi. - To zale�y, jak rozumiesz ten termin - odpar�. - Je�li mia�e� na my�li: czy ten pieni�dz jest taki sam, jak - powiedzmy - moneta pi��dziesi�ciodolarowa, odpowied� brzmi: nie. - Wiedzia�em! - wrzasn�� ober�ysta i ruszy� do drzwi. - Nie jestem pewien, czy wyra�am si� dostatecznie jasno - rzuci� za nim alchemik. Grubas obejrza� si� gniewnie. - Co to ma znaczy�? - Widzisz, przez wieki, przy takich czy innych okazjach, kruszec naszych monet zosta� nieco zanieczyszczony. Zawarto�� z�ota przeci�tnie si�ga ledwie czterech cz�ci na dwana�cie. Reszta to srebro, mied�... - I co z tego? - Powiedzia�em, �e ta moneta r�ni si� od naszych. To czyste z�oto. Kiedy Grubas biegiem opu�ci� pracowni�, alchemik przez chwil� wpatrywa� si� w sufit. Potem wyj�� male�ki skrawek cienkiego pergaminu, w�r�d �mieci na blacie wyszuka� pi�ro i wypisa� bardzo kr�tk� wiadomo��. Nast�pnie przeszed� do klatek, gdzie trzyma� bia�e go��bice, czarne koguty i inne laboratoryjne zwierz�ta. Wyj�� szczura o l�ni�cym futrze, wsun�� zwini�ty pergamin do kapsu�ki umocowanej przy tylnej nodze gryzonia i wypu�ci� zwierz�. Szczur przez chwil� obw�chiwa� pod�og�, po czym znikn�� w �ciennej dziurze. Mniej wi�cej w tym samym czasie wr�ka, mieszkaj�ca przy s�siedniej ulicy i nie odnosz�ca do tej pory wi�kszych sukces�w, spojrza�a przypadkiem w swoj� kryszta�ow� kul�. Krzykn�a cicho i w ci�gu godziny sprzeda�a ca�� swoj� bi�uteri�, zestaw magicznych sprz�t�w, wi�kszo�� odzie�y i prawie wszystkie przedmioty, kt�rych nie da�o si� wygodnie przewie�� na najszybszym koniu, jakiego zdo�a�a kupi�. P�niej, kiedy jej dom rozpad� si� w p�omieniach, ona sama zgin�a pod nag�� lawin� w G�rach Morpork. Fakt ten dowodzi, �e �mier� tak�e ma poczucie humoru. * R�wnie� w tej samej mniej wi�cej chwili, gdy szczur pocztowy znika� w labiryncie nor pod miastem, pod��aj�c pos�usznie za g�osem pradawnego instynktu, patrycjusz Ankh- Morpork si�gn�� po listy dostarczone rankiem przez albatrosa. Raz jeszcze spojrza� w zamy�leniu na pierwszy z nich i przywo�a� naczelnika szpieg�w. * A pod "Rozbitym B�bnem" Rincewind z otwartymi ustami s�ucha� opowie�ci Dwukwiata. - I postanowi�em sam to wszystko obejrze� - m�wi� cz�owieczek. - Kosztowa�o mnie to oszcz�dno�ci o�miu lat, ale nie �a�uj� ani jednego p�rhinu. Rozumiesz, przyby�em tutaj. Do Ankh-Morpork. S�awionego w pie�niach i opowie�ciach. Po tych ulicach st�pa� Heric Bia�ozbrojny, Hrun Barbarzy�ca. Bravd Osianin i �asica... Wszystko wygl�da w�a�nie tak, jak sobie wyobra�a�em. Twarz Rincewinda by�a mask� fascynacji i grozy. - Nie mog�em ju� wytrzyma� w Bes Pelargic - ci�gn�� pogodnie Dwukwiat. - Ca�y dzie� siedzie� za biurkiem, sumowa� kolumny liczb i marzy� tylko o emeryturze... gdzie tu miejsce na przygod�? Dwukwiat, powiedzia�em sobie, teraz albo nigdy. Wcale nie musisz s�ucha� opowie�ci. Mo�esz tam jecha�. Pora sko�czy� z w��czeniem si� po nabrze�ach i wys�uchiwaniem marynarskich bajek. Spisa�em wi�c ksi��k� rozm�wek i wykupi�em miejsce na najbli�szym statku do Brunatnych Wysp. - Bez �adnej ochrony? - mrukn�� Rincewind. - Bez. Po co? Nie mam niczego, co warto by ukra��. Rincewind chrz�kn��. - Masz, ten... no... z�oto. - Ledwie dwa tysi�ce rhinu. Z trudem mo�na za to prze�y� miesi�c czy dwa. To znaczy w domu. Tutaj pewnie wystarcz� na troch� d�u�ej. - Czy rhinu to te du�e z�ote monety? - Tak. - Dwukwiat spojrza� na maga niespokojnie ponad dziwacznymi szk�ami do patrzenia. - Jak s�dzisz, czy dwa tysi�ce wystarcz�? - Arghh - wychrypia� Rincewind. - To znaczy owszem, wystarcz�. - To dobrze. - Hm. Czy wszyscy w Imperium Agatejskim s� tacy bogaci jak ty? - Ja? Bogaty? Na mi�o�� bog�w, sk�d ci to przysz�o do g�owy? - zawo�a� Dwukwiat. - Jestem tylko skromnym urz�dnikiem. My�lisz, �e za du�o zap�aci�em ober�y�cie? - doda�. - No... Zgodzi�by si� chyba na mniej - przyzna� Rincewind. - Rozumiem. Nast�pnym razem b�d� wiedzia�. Widz�, �e sporo jeszcze musz� si� nauczy�. Mam pewien pomys�, Rincewind. Zgodzi�by� si� zatrudni� u mnie jako, czy ja wiem, mo�e okre�lenie "przewodnik" najlepiej oddaje sytuacj�? M�g�bym sobie pozwoli� na p�acenie ci jednego rhinu dziennie. Rincewind otworzy� usta, ale s�owa zawis�y w krtani, nie chc�c wychodzi� na �wiat, kt�ry raptownie ton�� w szale�stwie. Dwukwiat zaczerwieni� si�. - Obrazi�em ci� - stwierdzi�. - To impertynenckie ��danie wobec takiego jak ty profesjonalisty. Bez w�tpienia masz wiele spraw, do kt�rych chcesz powr�ci�... z pewno�ci� jakie� magiczne dzie�a... - Nie - wyszepta� Rincewind. - Nie w tej chwili. Rhinu dziennie, powiadasz? Jeden dziennie? Ka�dego dnia? - S�dz�, �e w tych okoliczno�ciach powinienem zaproponowa� p�tora rhinu dziennie. Plus wszelkie koszta, naturalnie. Mag zaduma� si� z godno�ci�. - To odpowiednia kwota - stwierdzi�. - Doskonale. Dwukwiat si�gn�� do sakiewki, wyj�� du�y z�oty obiekt, spojrza� na niego i wsun�� z powrotem. Rincewind nie zd��y� przyjrze� si� dok�adnie. - Powinienem chyba troch� odpocz�� - o�wiadczy� turysta. - To by� d�ugi rejs. Gdyby� zjawi� si� ko�o po�udnia, poszliby�my obejrze� miasto. - Naturalnie. - Zechciej wi�c poprosi� ober�yst�, by zaprowadzi� mnie do pokoju. Rincewind spe�ni� ��danie. Po chwili obserwowa�, jak zdenerwowany Grubas, kt�ry wybieg� p�dem z jakiej� kom�rki na zapleczu, prowadzi go�cia po schodach. Baga� poderwa� si� natychmiast i truchtem ruszy� za nimi. Mag spojrza� na sze�� du�ych monet spoczywaj�cych na jego d�oni. Dwukwiat nalega�, by przyj�� nale�no�� za cztery dni z g�ry. Hugh skin�� g�ow� i u�miechn�� si� zach�caj�co. Rincewind odpowiedzia� niech�tnym grymasem. Na studiach czarnoksi�skich Rincewind nigdy nie zbiera� wysokich ocen z prekognicji, lecz teraz w m�zgu zacz�y pulsowa� dawno nie u�ywane obwody. Widzia� przysz�o�� jak wymalowan� jaskrawymi farbami na ga�kach ocznych. Co� zamrowi�o go mi�dzy �opatkami. Rozs�dnym posuni�ciem - wiedzia� to dobrze - by�by zakup konia. Szybkiego i drogiego konia. Rincewind nie zna� �adnego handlarza dostatecznie bogatego, by wyda� mu reszt� z prawie ca�ej uncji z�ota. Pozosta�e pi�� monet pomog�oby otworzy� jak�� niewielk� praktyk� w bezpiecznej odleg�o�ci, powiedzmy dwie�cie mil st�d. To by by�o rozs�dne. Ale co spotka Dwukwiata, zupe�nie samego w mie�cie, gdzie nawet karaluchy bezb��dnie wyczuwaj� z�oto? Musia�by by� naprawd� bez serca, �eby go tak zostawi�. * .T:kolor.03 Patrycjusz Ankh-Morpork u�miechn�� si� samymi wargami. - Osiowa Brama, powiadasz? - mrukn��. Kapitan stra�y zasalutowa� spr�y�cie. - Tak, panie. Musieli�my zastrzeli� konia, �eby go zatrzyma�. - A to, stosunkowo prost� drog�, doprowadzi�o go tutaj. - Patrycjusz spojrza� na Rincewinda. - Co masz do powiedzenia na swoj� obron�? Plotka g�osi�a, �e ca�e skrzyd�o patrycjuszowskiego pa�acu zajmowali pisarze, kt�rzy ca�e dnie sp�dzali na zestawianiu i aktualizowaniu informacji dostarczanych przez wspaniale zorganizowan� sie� szpiegowsk� w�adcy. Rincewind nie w�tpi� w to ani przez chwil�. Rzuci� okiem na balkon biegn�cy wzd�u� ca�ej �ciany komnaty. Gwa�towny bieg, zwinny skok... nag�y grad be�t�w z kusz. Zadr�a�. Patrycjusz opar� swe podbr�dki na upier�cienionej d�oni i obrzuci� maga spojrzeniem oczu ma�ych i twardych jak paciorki. - Zastan�wmy si� - powiedzia�. - Z�amanie przyrzeczenia, kradzie� konia, wprowadzanie do obiegu fa�szywych monet... tak, trafisz chyba na Aren�, Rincewind. Tego ju� by�o za wiele. - Nie ukrad�em tego konia! Uczciwie go kupi�em! - Ale za fa�szywe pieni�dze. Formalnie rzecz bior�c to kradzie�, sam rozumiesz. - Przecie� te rhinu to lite z�oto! - Rhinu? - Patrycjusz przewr�ci� w swych grubych palcach jedn� z monet. - Tak si� nazywaj�? Interesuj�ce. Ale, jak sam zauwa�y�e�, niezbyt przypominaj� nasze dolary... - Oczywi�cie, �e nie s�... - Aha! Wi�c przyznajesz si�? Rincewind otworzy� usta, by przem�wi�, zastanowi� si� jednak i zrezygnowa�. - No w�a�nie. A na dodatek mamy jeszcze obraz� moralno�ci zwi�zan� z tch�rzliwym porzuceniem go�cia w naszym kraju. Wstyd, Rincewind. Patrycjusz lekko skin�� d�oni�. Stra�nicy odst�pili w ty�, a ich kapitan przesun�� si� o kilka krok�w na prawo. Rincewind poczu� si� nagle bardzo samotny. M�wi si�, �e kiedy ma umrze� mag, przybywa po niego sam �mier� (zamiast - jak to zwykle czyni - wydelegowa� kt�rego� ze swych podw�adnych, na przyk�ad Zaraz� czy G��d). Rincewind rozejrza� si� nerwowo, szukaj�c wysokiej postaci w czerni (magowie, nawet nieudani, opr�cz czopk�w i pr�cik�w maj� na siatk�wce male�kie o�miok�ty, pozwalaj�ce im widzie� oktaryn�, podstawowy kolor, kt�rego wszystkie inne s� jedynie bladymi cieniami rzucanymi w normaln� czterowymiarow� przestrze�. Podobno oktaryna jest czym� w rodzaju odblaskowego zielonkawo��tego fioletu). Czy to jaki� migotliwy cie� w k�cie? - Naturalnie - doda� patrycjusz - mog� okaza� �ask�. Cie� znikn��. Rincewind podni�s� g�ow�; na jego twarzy malowa� si� wyraz szale�czej nadziei. - Tak? Patrycjusz znowu skin�� r�k� i stra�nicy wyszli. Zostawszy sam na sam z suwerenem bli�niaczych miast, Rincewind zapragn�� niemal, by powr�cili. - Podejd�, Rincewindzie - rzuci� patrycjusz. Wskaza� tac� smako�yk�w na niskim, onyksowym stoliku obok tronu. - Masz ochot� na kandyzowan� meduz�? Nie? - Ehm - odpowiedzia� Rincewind. - Nie. - Wys�uchaj teraz uwa�nie tego, co mam do powiedzenia - rzek� przyjaznym tonem patrycjusz. - W przeciwnym razie umrzesz. W interesuj�cy spos�b. Powolny. I przesta� tak si� wierci�. Jeste� swego rodzaju magiem, wiesz zatem, �e �yjemy na �wiecie maj�cym kszta�t dysku. Legenda g�osi, �e przy dalszej kraw�dzi istnieje kontynent, kt�ry, cho� niewielki, dor�wnuje wag� wszystkim masom l�du na naszym p�kolu. A to dlatego, �e wedle prastarych ba�ni zbudowany jest w du�ej cz�ci ze z�ota. Rincewind kiwn�� g�ow�. Kt� by nie s�ysza� o Kontynencie Przeciwwagi? Niekt�rzy �eglarze uwierzyli nawet w te bajki i pop�yn�li go szuka�. Oczywi�cie, wracali z pustymi r�kami albo wcale. Gin�li pewnie w paszczach olbrzymich ��wi, jak twierdzili rozs�dniejsi ludzie morza. Poniewa� - to ca�kiem jasne - Kontynent Przeciwwagi by� jedynie mitem. - On w rzeczy samej istnieje - o�wiadczy� patrycjusz. - I chocia� nie jest zbudowany ze z�ota, z�oto istotnie wyst�puje tam do�� powszechnie. Wi�ksz� cz�� masy tworz� ogromne z�o�a oktirionu w g��bi skorupy l�dowej. Jest chyba oczywiste dla umys�u tak przenikliwego jak tw�j, czemu istnienie Kontynentu Przeciwwagi stanowi straszliw� gro�b� dla ludzi �yj�cych tutaj... - przerwa�, dostrzegaj�c rozdziawione usta Rincewinda. Westchn��. - Czy�by� przypadkiem nie nad��a� za tokiem mojego rozumowania? - Arrgh - wykrztusi� Rincewind. Prze�kn�� �lin� i obliza� wargi. - To znaczy, nie. To znaczy... no, z�oto... - Rozumiem - rzek� ze s�odycz� patrycjusz. - Wydaje ci si� mo�e, �e by�oby wspaniale wyruszy� na Kontynent Przeciwwagi i wr�ci� statkiem pe�nym z�ota? Rincewind mia� wra�enie, �e zastawiono na niego pu�apk�. - Tak? - zaryzykowa�. - A gdyby ka�dy mieszkaniec wybrze�a Okr�g�ego Morza mia� w�asn� g�r� z�ota? Czy to dobry pomys�? Co by si� wtedy sta�o? Zastan�w si�. Rincewind zmarszczy� czo�o. My�la�. - Wszyscy byliby�my bogaci? Po tej uwadze temperatura wyra�nie opad�a. Wywnioskowa� wi�c, �e odpowied� nie by�a poprawna. - Mog� ci zdradzi�, Rincewindzie, �e utrzymujemy kontakty z Imperium Agatejskim, jak chce si� ono nazywa� - m�wi� dalej patrycjusz. - Cho� sporadyczne. Niewiele nas ��czy. Nie mamy niczego, na czym by im zale�a�o, a oni niczego, na co mogliby�my sobie pozwoli�. To stare imperium, Rincewindzie. Stare, przebieg�e, okrutne i bardzo, bardzo bogate. Dlatego wymieniamy albatrosow� poczt� braterskie pozdrowienia... Do�� nieregularnie. W�a�nie dzisiaj otrzyma�em stamt�d list. Poddany Imperatora wpad� na pomys�, by odwiedzi� nasze miasto. Jak rozumiem, chce je sobie obejrze�. Jedynie szaleniec zgodzi�by si� na trudy rejsu przez Obrotowy Ocean tylko po to, �eby na co� popatrze�. A jednak... Wyl�dowa� dzi� rano. M�g� spotka� najwspanialszego z bohater�w, najsprytniejszego z�odzieja albo wielkiego m�drca... Spotka� ciebie. Zatrudni� ci� jako przewodnika. I b�dziesz tym przewodnikiem, Rincewindzie. Przewodnikiem tego... ogl�dacza, tego Dwukwiata. Dopilnujesz, by powr�ci� do domu z dobr� opini� o naszym skromnym kraju ojczystym. Co ty na to? - Ehm. Dzi�ki, panie - odpar� �a�o�nie Rincewind. - Jeszcze jedna sprawa. By�oby tragedi�, gdyby naszemu ma�emu go�ciowi przytrafi�o si� jakie� nieszcz�cie. By�oby wr�cz straszne, gdyby na przyk�ad zgin��. Straszne dla ca�ej naszej krainy, poniewa� agatejski imperator dba o swoich poddanych i bez trudu m�g�by nas unicestwi� jednym skinieniem d�oni. Jednym skinieniem! A z ca�� pewno�ci� by�oby to straszne dla ciebie, Rincewindzie, poniewa� przez tygodnie pozosta�e do przybycia pot�nej floty najemnik�w niekt�rzy z moich s�ug zajmowaliby si� twoj� osob�. W nadziei, �e gniew ��dnych zemsty kapitan�w przyga�nie nieco na widok twego wci�� �yj�cego cia�a. Istniej� zakl�cia, nie pozwal