8029

Szczegóły
Tytuł 8029
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

8029 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 8029 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

8029 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Connie Willis Ksi�ga S�du Ostatecznego Przek�ad: Arkadiusz Nakoniecznik Doomsday Book Data wydania oryginalnego - 1992 Data wydania polskiego - 1996 Laurze i Cordelii; Ka�da z Was jest moj� Kivrin. Podzi�kowania Serdecznie dzi�kuj� Panu kierownikowi Jamiemu LaRue oraz ca�emu Personelowi Biblioteki Publicznej w Greeley za nieocenion� pomoc. Pragn� tak�e wyrazi� ogromn� wdzi�czno�� Sheil i Kelly�emu, Frazierowi i Cee, a zw�aszcza Marcie - moim najdro�szym przyjacio�om. Po to, by rzeczy, o kt�rych winni�my pami�ta�, nie zagin�y w otch�aniach czasu i nie ulecia�y z pami�ci tych, co przyjd� po nas, ja, kt�ry widzia�em tyle nieszcz�� w �wiecie op�tanym przez Z�ego, i kt�ry sam ma�o nie umar�em, czekaj�c na przyj�cie �mierci, opisa�em wszystko, czego by�em �wiadkiem. Po to, by dzie�o nie umar�o wraz z tw�rc�, a trud nie zosta� zapomniany z chwil� jego poniechania, zostawiam do�� pergaminu dla tego, kto chcia�by kontynuowa� moj� prac�, rzecz jasna, je�li ktokolwiek z ludzi przetrwa t� okropn� zaraz� i zechce wzi�� pi�ro do r�ki, by doko�czy� to, co ja rozpocz��em. Brat John Clyn 1349 CZʌ� 1 Rzecz� najpotrzebniejsz� dzwonnikowi nie jest wcale si�a, lecz wyczucie czasu (...) Te dwie my�li powinny stale go�ci� w twej pami�ci: dzwony i czas... dzwony i czas... Ronald Blythe Akenfield 1. Kiedy tylko Dunworthy otworzy� drzwi laboratorium, okulary natychmiast zasz�y mu par�. Zdj�� je pospiesznie i mru��c oczy spojrza� na Mary. - Sp�ni�em si�? - zapyta�. - Zamknij drzwi - odpar�a. - S�ysz� tylko te okropne kol�dy. Dunworthy pos�usznie zamkn�� drzwi, lecz mimo to z dziedzi�ca nadal dobiega�y d�wi�ki �P�jd�my wszyscy do stajenki�. - Sp�ni�em si�? - zapyta� powt�rnie. Mary pokr�ci�a g�ow�. - Omin�a ci� tylko przemowa Gilchrista. - Odchyli�a si� do ty�u wraz z krzes�em, dzi�ki czemu Dunworthy m�g� przecisn�� si� ko�o niej i stan�� w g��bi niewielkiego pomieszczenia obserwacyjnego. Na drugim krze�le le�a�y jej p�aszcz i gruby we�niany beret oraz torba ze �wi�tecznymi prezentami. Siwe w�osy Mary by�y w nie�adzie, jakby zaraz po zdj�ciu beretu zmierzwi�a je niecierpliwym ruchem r�ki. - Bardzo d�uga przemowa o dziewiczej podr�y w czasie zorganizowanej przez sekcj� �redniowiecza oraz o tym, �e college Brasenose wreszcie zajmie nale�ne mu miejsce, l�ni�c niczym szlachetny klejnot w koronie Nauki. Czy ci�gle pada? - Tak - odpar�, wycieraj�c szalikiem okulary w drucianej oprawce, po czym starannie umie�ci� je na nosie i zbli�y� si� do szklanej �ciany odgradzaj�cej ich od laboratorium. Po�rodku pomieszczenia le�a� cz�ciowo rozbity w�z otoczony porozrzucanymi kuframi i drewnianymi skrzyniami. W g�rze, podobne do p�prze�roczystych spadochron�w, wisia�y ochronne ekrany. Przy jednym z kufr�w sta� Latimer, opiekun naukowy Kivrin. Sprawia� wra�enie jeszcze starszego i mniej pewnego siebie ni� zazwyczaj. Montoya, ubrana w d�insy oraz wojskow� kurtk�, zaj�a miejsce obok konsolety; co chwila zerka�a niecierpliwie na zegarek. Przy g��wnym pulpicie siedzia� Badri, kt�ry wystukiwa� co� na klawiaturze, spogl�daj�c ze zmarszczonymi brwiami na ekrany monitor�w. - Gdzie Kivrin? - zapyta� Dunworthy. - Jeszcze jej nie widzia�am - poinformowa�a go Mary. - My�l�, �e spokojnie mo�esz usi���. Przeskok jest wyznaczony na samo po�udnie, ale szczerze m�wi�c w�tpi�, czy zd��� ze wszystkim, szczeg�lnie je�li Gilchristowi przyjdzie do g�owy wyg�osi� jeszcze jedno przem�wienie. - Przewiesi�a p�aszcz przez oparcie krzes�a i zestawi�a na pod�og� torb� z pakunkami. - Wola�abym, �eby nie grzebali si� przez ca�y dzie�, bo o trzeciej przyje�d�a m�j wnuk Colin. To znaczy, jest wnukiem mojej siostry, ale do mnie te� m�wi �babciu�. Mam go odebra� na stacji metra. - Si�gn�a do torby. - Moja siostrzenica Deirdre wyjecha�a na �wi�ta do Kentu i poprosi�a, �ebym si� nim zaj�a. Mam nadziej�, �e przez ten czas przestanie cho� na chwil� pada� - ci�gn�a, zawzi�cie grzebi�c w torbie. - Colin ma dwana�cie lat i jest bardzo bystrym ch�opcem, cho� jego s�ownictwo pozostawia nieco do �yczenia. Obecnie wszystko jest dla niego albo �wdechowe� albo �apokaliptyczne�. W dodatku Deirdre pozwala mu je�� stanowczo za du�o s�odyczy. - Wreszcie wydoby�a z torby w�skie pude�ko w czerwonozielone pasy. - Mam to dla niego na Gwiazdk�. Chcia�am kupi� co� jeszcze, ale zacz�o la� jak z cebra, a poza tym nie jestem w stanie zbyt d�ugo wytrzyma� tych okropnych kol�d, kt�re nadaj� bez przerwy przez g�o�niki na High Street. - Otworzy�a pude�ko. - Nie mam poj�cia w co teraz ubieraj� si� dwunastoletni ch�opcy, ale przypuszczam, �e szaliki s� ponadczasowe. Co o tym my�lisz, James?... James? Dunworthy drgn�� raptownie i odwr�ci� si� od szyby. - Prosz�? - Powiedzia�am, �e moim zdaniem szalik to znakomity prezent gwiazdkowy dla ch�opca, nie s�dzisz? Spojrza� na g�adki buroszary szalik, kt�ry Mary wyj�a z pude�ka i pokazywa�a mu z nie skrywan� dum�. Kiedy by� ch�opcem w wieku Colina - od tego czasu min�o ju� prawie p� wieku - wynajdywa� najprzer�niejsze preteksty, �eby tylko nie za�o�y� czego� takiego na szyj�. - Tak, oczywi�cie - mrukn��, po czym odwr�ci� si� z powrotem w kierunku laboratorium. - O co chodzi, James? Czy co� si� sta�o? Latimer podni�s� z pod�ogi ma�� szkatu�k� z metalowymi okuciami, po czym rozejrza� si� niepewnie doko�a, jakby zapomnia�, co zamierza� z ni� zrobi�. Montoya ponownie zerkn�a ze zniecierpliwieniem na zegarek. - Gdzie jest Gilchrist? - zapyta� Dunworthy. - Poszed� tam - odpar�a Mary, wskazuj�c drzwi w przeciwleg�ej �cianie pomieszczenia. - Najpierw przemawia� na temat miejsca sekcji �redniowiecza w historii, troch� pogada� z Kivrin, przygl�da� si�, jak technik przeprowadza testy, po czym zabra� ze sob� Kivrin i znikn�� za tymi drzwiami. Przypuszczam, �e stara si� przygotowa� j� do przeskoku. - Przygotowa� do przeskoku... - mrukn�� Dunworthy. - James, usi�d� tu wreszcie i powiedz, o co chodzi - za��da�a stanowczo, chowaj�c do torby pude�ko z szalikiem. - Przede wszystkim: gdzie si� podziewa�e�? My�la�am, �e zjawisz si� tu przede mn�. B�d� co b�d�, Kivrin jest twoj� ulubion� studentk�. - Pr�bowa�em si� skontaktowa� z dziekanem Wydzia�u Historycznego - odpar� Dunworthy, spogl�daj�c przez szyb� na monitory i wska�niki zainstalowane na g��wnym pulpicie kontrolnym. - Z Basingamem? Wydawa�o mi si�, �e wyjecha� na ferie? - Owszem, a Gilchrist tak wszystko urz�dzi�, �e na czas nieobecno�ci dziekana zosta� jego zast�pc� i na w�asn� r�k� podj�� decyzj� o rozpocz�ciu bada� nad �redniowieczem metod� podr�y w czasie. Nie konsultuj�c si� z nikim, zmieni� klasyfikacj� prawie wszystkich epok. Wiesz jak� kategori� nada� XIV wiekowi? Sz�st�. Sz�st�, wyobra�asz sobie?! Basingame nigdy by na to nie pozwoli�, ale wyjecha� nie wiadomo dok�d. - Spojrza� z nadziej� na kobiet�. - A mo�e ty wiesz, gdzie on si� podziewa? - Niestety nie. Wydaje mi si�, �e gdzie� w Szkocji. - Gdzie� w Szkocji! - powt�rzy� z gorycz�. - A tymczasem Gilchrist wysy�a Kivrin do stulecia, kt�re ma kategori� dziesi�t�, w kt�rym panowa�y skrofu�y, d�uma, i w kt�rym spalono na stosie Joann� d�Arc! - Spojrza� na Badriego m�wi�cego co� cicho do mikrofonu. - Powiedzia�a�, �e Badri przeprowadza� testy. Jakie? Sprawdzi� koordynaty? Przeprowadzi� symulacj�? - Nie wiem. - Machn�a r�k� w kierunku ekran�w, na kt�rych migota�y zmieniaj�ce si� w szybkim tempie kolumny liczb, tabele i wykresy. - Jestem tylko lekarzem. Wydawa�o mi si�, �e to s� testy, ale nie pytaj mnie jakie, bo zupe�nie si� na tym nie znani. On jest z Balliol, prawda? Dunworthy skin�� g�ow�. - Najlepszy technik, jakiego mamy. - Przez chwil� w milczeniu obserwowa� Badriego, kt�ry wystukiwa� co� na klawiaturze nie spuszczaj�c wzroku z monitor�w. - Wszyscy technicy z New College wyjechali na ferie. Gilchrist zamierza� wzi�� praktykanta, kt�ry jeszcze nigdy nie obs�ugiwa� przeskoku z udzia�em cz�owieka. Wyobra�asz sobie? Praktykanta! Z trudem nam�wi�em go, �eby �ci�gn�� Badriego. Je�li ju� si� upar�, �eby to zrobi�, niech przynajmniej zajm� si� tym prawdziwi fachowcy. Badri zmarszczy� brwi, wyj�� z kieszeni �wiat�omierz, wsta� z fotela i ruszy� w kierunku wozu. - Badri! - zawo�a� Dunworthy. Technik nie zareagowa�. Kontroluj�c wskazania �wiat�omierza, chodzi� mi�dzy porozrzucanymi skrzyniami i kuframi, by wreszcie schyli� si� i przesun�� jedn� z nich nieco w lewo. - Nie s�yszy ci� - powiedzia�a Mary. - Badri! Musz� z panem porozmawia�! Mary podnios�a si� z krzes�a. - On ci� nie s�yszy, James - powt�rzy�a. - Ta szyba jest d�wi�koszczelna. Badri powiedzia� co� do Latimera, kt�ry wci�� trzyma� w r�kach szkatu�k� z metalowymi okuciami, po czym zabra� mu j� i postawi� z powrotem w miejscu, w kt�rym na pod�odze znajdowa� si� narysowany kred� znak. Latimer sprawia� wra�enie zupe�nie zdezorientowanego. Dunworthy rozejrza� si� w poszukiwaniu mikrofonu, lecz nigdzie nie m�g� go dostrzec. - W jaki spos�b mog�a� wys�ucha� przemowy Gilchrista? - Nacisn�� jaki� guzik - odpar�a, wskazuj�c tablic� z licznymi przyciskami na jednej ze �cian laboratorium. Badri wr�ci� za konsolet� i znowu zacz�� m�wi� do mikrofonu. Ekrany ochronne opu�ci�y si� na chwil�, po czym, na polecenie technika, pow�drowa�y z powrotem w g�r�. - Poprosi�em go, �eby sprawdzi� wszystko od A do Z: funkcjonowanie sieci, obliczenia tego praktykanta, koordynaty, dos�ownie wszystko... Obieca� mi, �e je�li znajdzie jak�kolwiek niedok�adno��, nie dopu�ci do przeskoku, bez wzgl�du na to, co powie Gilchrist. - Chyba nie przypuszczasz, �e Gilchrist �wiadomie nara�a�by Kivrin na niebezpiecze�stwo? - zaprotestowa�a Mary. - Zapewni� mnie, �e przedsi�wzi�� wszelkie mo�liwe �rodki ostro�no�ci... - Dobre sobie! - parskn�� Dunworthy. - Wszelkie mo�liwe �rodki ostro�no�ci! Nawet nie sprawdzi� parametr�w i nie pofatygowa� si�, �eby przeprowadzi� cho�by najprostsz� symulacj�! Zanim wys�ali�my cz�owieka w XX wiek, przez dwa lata eksperymentowali�my ze zdalnie sterowanymi sondami. On nie wys�a� ani jednej. Badri powiedzia� mu, �e przeskok powinien zosta� odwo�any, a on tylko przesun�� go o dwa dni! Ten cz�owiek jest po prostu niekompetentny. - Ale w swoim przem�wieniu wyja�ni�, dlaczego przeskoku nale�y dokona� w�a�nie dzisiaj. Powiedzia�, �e w XIV wieku ludzie nie przywi�zywali wi�kszej wagi do dat, z wyj�tkiem okresu siewu i �niw, a tak�e �wi�t ko�cielnych. Wed�ug niego najwi�cej r�nych �wi�t przypada�o w okresie Bo�ego Narodzenia, wi�c sekcja �redniowiecza postanowi�a wys�a� Kivrin akurat teraz, bo w Adwencie dziewczynie b�dzie �atwo ustali� po�o�enie czasowe i tak wszystko zorganizowa�, �eby dwudziestego �smego grudnia wr�ci� na miejsce przeskoku. - Decyzja, �eby wys�a� j� teraz, mimo �e operacja nie jest w�a�ciwie przygotowana, nie ma nic wsp�lnego z Adwentem ani Bo�ym Narodzeniem - odpar� Dunworthy. Przez ca�y czas obserwowa� Badriego, kt�ry znowu zmarszczy� brwi i stuka� jednym palcem w klawiatur�. - M�g� wyznaczy� now� dat� na nast�pny tydzie� i odebra� j� na przyk�ad w Trzech Kr�li. M�g� przez p� roku wysy�a� bezza�ogowe sondy, a potem wpu�ci� j� w p�tl�, co by�oby najbezpieczniejsze. Prawda przedstawia si� w ten spos�b, �e wysy�aj� w�a�nie teraz, poniewa� nie ma Basingame�a, kt�ry m�g�by go powstrzyma�. - Wiesz co? - mrukn�a Mary. - Ja te� odnios�am wra�enie, �e bardzo mu si� spieszy. A� podskoczy�, kiedy mu powiedzia�am, ile czasu Kivrin powinna sp�dzi� w klinice. Musia�am kilka razy powtarza�, �e szczepionki nie dzia�aj� od razu i �e trzeba upewni� si�, czy organizm nabra� ju� wystarczaj�cej odporno�ci. - Powr�t dwudziestego �smego grudnia... - powiedzia� z gorycz� Dunworthy. - Wiesz, co to za �wi�to? Dzie� M�odziank�w obchodzony na pami�tk� rzezi niewini�tek dokonanej przez Heroda. Bior�c pod uwag� spos�b, w jaki jest przeprowadzana ta operacja, trudno uzna� to za dobry omen. - Czemu wi�c nie interweniujesz i nie zabronisz Kivrin uczestniczy� w eksperymencie? Przecie� jeste� jej opiekunem naukowym. - Niestety nie - odpar�. - Kivrin studiuje w college�u Brasenose, a jej opiekunem jest Latimer. - Wskaza� ruchem g�owy siwow�osego m�czyzn�, kt�ry znowu podni�s� szkatu�k� z pod�ogi i przygl�da� si� jej z roztargnieniem. - U nas, w Balliol, zjawi�a si� nieoficjalnie. Poprosi�a mnie o pomoc w przygotowaniach, a ja od razu powiedzia�em jej, �e powinna si� wycofa�. Kivrin przysz�a do niego, kiedy by�a jeszcze na pierwszym roku. - Chc� na w�asne oczy zobaczy� �redniowiecze - o�wiadczy�a. Mia�a niespe�na metr pi��dziesi�t wzrostu i jasne w�osy splecione w warkocze. Wygl�da�a tak m�odo, �e zawaha�by si�, czy pozwoli� jej samodzielnie przej�� przez jezdni�. - Zapomnij o tym - odpar�. To by� jego pierwszy b��d. Powinien odes�a� j� z powrotem do sekcji �redniowiecza, �eby porozmawia�a o tym ze swoim opiekunem naukowym. - �redniowiecze jest zamkni�te. Dosta�o dziesi�t� kategori�. Od razu mia� okazj� przekona� si�, jak bardzo jest uparta. - Kategoria dotyczy ca�ej epoki, a pan Gilchrist twierdzi, �e nadano j� zbyt pochopnie. Gdyby przeprowadzi� analiz� rok po roku, okaza�oby si�, �e niekt�re okresy s� ca�kiem bezpieczne. Przy nadawaniu kategorii kierowano si� mi�dzy innymi danymi dotycz�cymi �miertelno�ci, kt�ra rzeczywi�cie by�a do�� wysoka, ale przede wszystkim z powodu niedo�ywienia i braku opieki medycznej. Historyk zaszczepiony przeciwko grasuj�cym wtedy chorobom nie musia�by si� niczego obawia�. Pan Gilchrist zamierza zwr�ci� si� do Rady Wydzia�u z pro�b� o dokonanie ponownej oceny i otwarcie przynajmniej cz�ci XIV wieku. - Jako� nie mog� sobie wyobrazi� Rady Wydzia�u Historycznego otwieraj�cej wiek, w kt�rym nie tylko grasowa�a Czarna �mier�, ale tak�e trwa�a w najlepsze Wojna Stuletnia - odpar� Dunworthy. - Mimo wszystko mog� to zrobi�, a kiedy tak si� stanie, natychmiast zg�osz� si� na ochotnika. - Nic z tego nie b�dzie - stwierdzi� stanowczo. - Cho�by dlatego, �e na pewno nie wy�l� kobiety. W czternastym wieku nie spotyka�o si� samotnie podr�uj�cych kobiet. Tylko te z najni�szych klas spo�ecznych wyrusza�y czasem w drog� bez opieki, ale stawa�y si� �atwym �upem ka�dego zwierz�cia lub rzezimieszka. Te wywodz�ce si� ze szlachty, a nawet nale��ce do powstaj�cej wtedy klasy �redniej, przebywa�y zawsze w towarzystwie ojc�w, m��w albo s�u��cych, lub wszystkich naraz. Poza tym, nawet je�li na chwil� zapomnimy, �e jeste� kobiet�, to przecie� nie sko�czy�a� jeszcze studi�w. W �redniowieczu czyha zbyt wiele niebezpiecze�stw, �eby posy�a� tam kogo� bez �adnego do�wiadczenia. - Wcale nie jest tam niebezpieczniej ni� w dwudziestym wieku - zaprotestowa�a dziewczyna. - Prosz� tylko pomy�le� o gazie musztardowym, karambolach i nalotach dywanowych. Przynajmniej nikt nie zrzuci mi na g�ow� bomby atomowej. A sk�d wzi�� do�wiadczonych specjalist�w od �redniowiecza? Nikt tam przecie� nie by�, a pa�scy fachowcy od XX wieku nie maj� poj�cia o tamtym okresie. Nikt nie ma poj�cia. Nie zachowa�y si� prawie �adne dokumenty, z wyj�tkiem rejestr�w parafialnych i ksi�g podatkowych, wi�c nie bardzo wiemy, jak �yli ludzie w tamtych czasach. W�a�nie dlatego chc� zobaczy� to na w�asne oczy. Pomo�e mi pan? - Obawiam si�, �e b�dziesz musia�a porozmawia� z kim� z sekcji �redniowiecza - powiedzia� wreszcie, ale by�o ju� za p�no. - Ju� z nimi rozmawia�am. Oni te� nic nie wiedz� - to znaczy nic praktycznego. Pan Latimer uczy mnie staroangielskiego koncentruj�c si� na fleksji przymiotnikowej i hipotetycznych zmianach miejsc artykulacji g�osek, ale jeszcze nie mia�am okazji powiedzie� nawet jednego s�owa. Musz� zna� ich j�zyk i obyczaje - ci�gn�a, opar�szy si� obiema r�kami na biurku Dunworthy�ego. - Czy pan wie, �e oni nie mieli talerzy? U�ywali p�askich bochenk�w chleba zwanych manchets, kt�re zjadali po posi�ku. Potrzebuj� kogo�, kto opowie mi o takich szczeg�ach, �ebym nie pope�nia�a b��d�w. - Jestem specjalist� od dwudziestego wieku, nie od �redniowiecza! - zaprotestowa�. - Ostatni raz czyta�em co� na ten temat chyba ze czterdzie�ci lat temu! - Ale pan wie, co powinnam wiedzie�. Wystarczy, �e zasygnalizuje mi pan problem, a ja ju� sama znajd� wszystko na ten temat. - Dlaczego nie zwr�cisz si� do Gilchrista? - zapyta�, cho� w g��bi duszy uwa�a�, �e tamten jest zarozumia�ym g�upcem. - Pan Gilchrist po�wi�ca ca�� energi� walce o przeklasyfikowanie epoki i nie ma czasu na nic wi�cej. Co mu przyjdzie z przeklasyfikowania epoki, je�li nie b�dzie mia� nikogo, kogo m�g�by tam pos�a�? - pomy�la� Dunworthy, g�o�no za� zapyta�: - A ta Amerykanka, Montoya? Zdaje si�, �e prowadzi prace wykopaliskowe w pobli�u Witney. Powinna sporo wiedzie� na ten temat. - Ona te� nie ma czasu, bo bez przerwy szuka ludzi do pomocy. Sam pan widzi: s� zupe�nie bezu�yteczni. Tylko pan mo�e mi pom�c. Powinien wtedy powiedzie�: �Jednak to oni s� wyk�adowcami w college�u Brasenose, nie ja�, ale da� si� ponie�� z�o�liwej satysfakcji spowodowanej faktem, �e oto znalaz�o potwierdzenie jego g��boko skrywane przekonanie, i� Latimera ju� tylko niewielki krok dzieli od ca�kowitej demencji, a Montoya wi�cej czasu po�wi�ca swoim frustracjom ni� autentycznej pracy naukowej oraz �e Gilchrist nie jest w stanie samodzielnie wykszta�ci� dobrego historyka. Uzna�, i� oto nadarza si� znakomita okazja, aby utrze� nosa sekcji �redniowiecza i pokaza� im, jak powinno si� to robi�. - Wyposa�ymy ci� w elektronicznego t�umacza, ale opr�cz staroangielskiego musisz pozna� tak�e ko�cieln� �acin�, norma�ski i staroniemiecki. Kivrin natychmiast wyj�a z kieszeni kartk� i o��wek, i zacz�a pilnie notowa�. - B�d� ci potrzebne praktyczne umiej�tno�ci takie jak dojenie krowy, zbieranie jaj, uprawianie ogr�dka - wylicza�, zginaj�c palce najpierw prawej, potem lewej r�ki. - Musisz zapu�ci� d�u�sze w�osy, nauczy� si� je�dzi� konno, szy�, cerowa�, tka� i prz���, nie na ko�owrotku, ale za pomoc� wrzeciona. W tamtych czasach nie by�o jeszcze ko�owrotka. - Nagle oprzytomnia�, u�wiadomiwszy sobie, �e da� si� wci�gn�� w pu�apk�. - Zdajesz sobie spraw�, co to oznacza? - zapyta�. Kivrin siedzia�a z pochylon� g�ow�, zapisuj�c ka�de jego s�owo. Jej jasne warkocze ko�ysa�y si� w rytmie porusze� g�owy. - Czy zdajesz sobie spraw�, �e musisz nauczy� si� opatrywa� rany i wrzody, musisz wiedzie�, jak przygotowa� do pogrzebu cia�o dziecka, jak w�asnor�cznie wykopa� gr�b? Niezale�nie od tego, co wymy�li Gilchrist, �miertelno�� nadal b�dzie warta pe�nej dziesi�tki. W XIV wieku przeci�tna d�ugo�� �ycia wynosi�a trzydzie�ci osiem lat. Cz�ciej ni� z �ywymi lud�mi b�dziesz mia�a do czynienia z trupami. Widzia�a� ju� kiedy� nieboszczyka? O��wek znieruchomia� nad papierem, a Kivrin podnios�a g�ow� i z powag� spojrza�a mu prosto w oczy. - Gdzie mog� zacz�� si� oswaja�? - zapyta�a. - W kostnicy? Czy lepiej zwr�ci� si� do doktor Ahrens z kliniki? - Powiedzia�em jej, �e nie mo�e tego zrobi� - wyszepta� Dunworthy, wpatruj�c si� przed siebie niewidz�cym spojrzeniem. - Ale ona nie chcia�a mnie s�ucha�... - Mnie tak�e - zawt�rowa�a mu Mary. Dunworthy usiad� obok niej na krze�le. Deszcz i gonitwa za Basingamem sprawi�y, �e odezwa� si� jego artretyzm. Dopiero teraz zorientowa� si�, i� wci�� ma na sobie palto; �ci�gn�� je z trudem, po czym zdj�� szalik, kt�ry mia� zawi�zany wok� szyi. - Chcia�am skauteryzowa� jej �luz�wk� w nosie. T�umaczy�am, �e nie jest przyzwyczajona do zapach�w, a raczej do smrodu, jaki przypuszczalnie tam panuje. Odchody, psuj�ca si� �ywno��, nie myte cia�a... T�umaczy�am jej, �e je�li da po sobie pozna� obrzydzenie, mo�e napyta� sobie biedy, a nawet je�eli zapanuje nad odruchami warunkowymi, to mog� chwyci� j� md�o�ci, a wtedy trudno racjonalnie my�le� i sprawnie funkcjonowa�. - Ale ona nie chcia�a ci� s�ucha� - powt�rzy� jak echo Dunworthy. - W�a�nie. - Ja z kolei stara�em si� jej wyja�ni�, �e w �redniowieczu czyha na ni� mn�stwo niebezpiecze�stw oraz �e Gilchrist nie przedsi�wzi�� wystarczaj�cych �rodk�w ostro�no�ci. Powiedzia�a mi, �e przesadzam. - Kto wie, mo�e ma racj�? - mrukn�a Mary. - B�d� co b�d�, przeskokiem kieruje nie Gilchrist tylko Badri. W razie najmniejszych w�tpliwo�ci z pewno�ci� przerwie operacj�. - To prawda. Badri wci�� stuka� jednym palcem w klawiatur�, wpatruj�c si� z uwag� w monitory. By� nie tylko najlepszym technikiem w college�u Balliol, ale tak�e na ca�ym Uniwersytecie. Mia� na koncie mn�stwo nienagannie przeprowadzonych przeskok�w. - Poza tym Kivrin jest znakomicie przygotowana - ci�gn�a Mary. - Nauczy�e� j� wszystkiego, czego mog�e�, ja przez ca�y miniony miesi�c zajmowa�am si� jej stanem fizycznym. Zosta�a zaszczepiona przeciwko cholerze, tyfusowi oraz wszystkim chorobom znanym w 1320 roku - nawiasem m�wi�c nie zalicza si� do niej Czarna �mier�, kt�ra tak bardzo ci� niepokoi, poniewa� do Anglii zaraza dotar�a dopiero w 1348 roku, a wi�c dwadzie�cia osiem lat p�niej - usun�am jej wyrostek robaczkowy i wzmocni�am uk�ad odporno�ciowy. Zaaplikowa�am mn�stwo �rodk�w przeciwwirusowych i nauczy�am podstaw medycyny �redniowiecznej. Z w�asnej, nieprzymuszonej woli przyswoi�a sobie podstawy zio�olecznictwa... - Wiem, wiem - przerwa� jej Dunworthy. M�g�by jeszcze d�ugo ci�gn�� wyliczank�. Rok temu Kivrin po�wi�ci�a niemal ca�e ferie �wi�teczne na nauk� �aci�skiej liturgii, tkania i wyszywania, on za� podsuwa� jej materia�y dotycz�ce ka�dej dziedziny wiedzy, kt�ra (jego zdaniem) mog�a okaza� si� przydatna w XIV wieku, ale przecie� to wszystko by�o za ma�o, by uchroni� j� przed stratowaniem przez konia lub zgwa�ceniem przez pijanego rycerza wracaj�cego do domu z kolejnej wyprawy krzy�owej. W 1320 roku wci�� jeszcze palono ludzi na stosach. Na to nic nie poradzi �adna szczepionka. Co b�dzie, je�eli kto� zobaczy j� w trakcie przeskoku i uzna za czarownic�? Ponownie spojrza� przez szyb�. Latimer wreszcie odstawi� szkatu�k� na miejsce, Montoya znowu zerkn�a na zegarek, technik ze zmarszczonymi brwiami stuka� w klawiatur�. - Powinienem odm�wi� jej pomocy - powiedzia�. - Zgodzi�em si� tylko po to, �eby udowodni� Gilchristowi jego brak kompetencji. - Bzdura. Zgodzi�e� si� ze wzgl�du na ni�. Jest taka sama jak ty: bystra, zaradna i zdecydowana. - Ale ja nigdy nie by�em tak uparty! - Oczywi�cie, �e by�e�. Doskonale pami�tam jak kiedy� niewiele brakowa�o, �eby� przeni�s� si� do Londynu akurat w trakcie najci�szych bombardowa�. Innym razem, do sp�ki z pewnym bibliotekarzem... Drzwi otworzy�y si� raptownie i do laboratorium weszli Kivrin oraz Gilchrist. Po to, by przej�� nad porozrzucanymi pakunkami, dziewczyna musia�a nieco unie�� d�ug� sukni�. Mia�a na sobie ten sam p�aszcz podszywany kr�liczym futrem i jasnoniebiesk�, suto marszczon� sukni� z r�cznie tkanego materia�u, kt�re pokaza�a mu wczoraj. Suknia przypomina�a koc, kt�ry kto� zarzuci� jej na ramiona, r�kawy za� by�y tak d�ugie, �e zas�ania�y d�onie. D�ugie jasne w�osy, zwi�zane z ty�u wst��k�, si�ga�y do po�owy plec�w. Wci�� nie wygl�da�a na wystarczaj�co doros��, �eby samodzielnie przej�� na drug� stron� ulicy. Dunworthy poderwa� si� z krzes�a i stan�� przy szybie, got�w zapuka�, kiedy tylko dziewczyna spojrzy w jego kierunku, ona jednak zatrzyma�a si� w�r�d porozrzucanych baga�y, pochyli�a g�ow�, przez chwil� wpatrywa�a si� uwa�nie w pod�og�, po czym zrobi�a p� kroku naprz�d i znieruchomia�a w wyznaczonym miejscu. Gilchrist podszed� do Badriego, zamieni� z nim kilka s��w, wzi�� do r�k le��c� na konsolecie tabliczk� i zacz�� co� na niej zaznacza� szybkimi ruchami pi�ra �wietlnego. Kivrin zwr�ci�a si� do Gilchrista, wskazuj�c na le��c� na pod�odze szkatu�k� z metalowymi okuciami. Montoya ze zniecierpliwieniem wzruszy�a ramionami, podesz�a do dziewczyny i pokr�ci�a g�ow�. Kivrin przem�wi�a ponownie, tym razem bardziej zdecydowanie; Montoya ukl�k�a, podnios�a szkatu�k� i po�o�y�a j� nieco bli�ej wozu. Gilchrist odhaczy� kolejn� pozycj� na li�cie. Powiedzia� kilka s��w do Latimera, kt�ry poda� mu p�askie metalowe pude�ko. Gilchrist spojrza� na dziewczyn� i skin�� g�ow�, ona za� z�o�y�a r�ce, pochyli�a g�ow�, a nast�pnie zacz�a co� szepta�. - Powtarza jak�� modlitw�? - zapyta� Dunworthy. - Bardzo s�usznie, bo co� mi si� wydaje, �e przy tym przeskoku mo�e liczy� wy��cznie na bosk� pomoc. - Sprawdzaj� implant - wyja�ni�a Mary. - Jaki implant? - Specjalny uk�ad scalony, kt�ry b�dzie rejestrowa� jej spostrze�enia. W tamtych czasach wi�kszo�� ludzi nie potrafi�a czyta� ani pisa�, wi�c wszczepi�am jej do jednego przegubu mikrofon i miniaturow� bateri�, a do drugiego kostk� pami�ci. Rejestrator zaczyna dzia�a�, kiedy Kivrin z�o�y r�ce jak do modlitwy. Specjalnie tak to zrobili�my, �eby wygl�da�o, �e si� modli. Pojemno�� pami�ci wynosi 2,5 gigabajta, a� nadto jak na niespe�na trzy tygodnie. - Powinna� wszczepi� jej te� nadajnik, �eby mog�a wezwa� pomoc. Gilchrist majstrowa� przy metalowym pude�ku. Pokr�ci� z niezadowoleniem g�ow�, a wtedy Kivrin troch� wy�ej podnios�a z��czone r�ce. Jeden z r�kaw�w osun�� si� nieco, ods�aniaj�c wyra�ne skaleczenie na przegubie. - Co� jest nie w porz�dku - powiedzia� Dunworthy do Mary. - Ona krwawi. Z rany na przegubie istotnie ciek�a w�ska czerwona stru�ka. Kivrin znowu m�wi�a do z�o�onych r�k. Umilk�a dopiero wtedy, kiedy usatysfakcjonowany Gilchrist skin�� g�ow�. Chwil� p�niej spojrza�a w bok, dostrzeg�a Dunworthy�ego i pos�a�a mu radosny u�miech. Krwawi�a tak�e z rany na skroni, i to tak bardzo, �e jasne w�osy przylepi�y si� do sk�ry. Gilchrist odruchowo zerkn�� w to samo miejsce co dziewczyna, zmarszczy� brwi, a nast�pnie szybkim krokiem ruszy� w kierunku szklanego przepierzenia. Dunworthy z w�ciek�o�ci� za�omota� pi�ci� w szyb�. - Jeszcze nawet nie wyruszy�a, a ju� jest ranna! Gilchrist podszed� do tablicy z prze��cznikami, wcisn�� jeden z guzik�w, po czym wr�ci� przed szklan� �cian� i zatrzyma� si� przed Dunworthym. - Witam, panie Dunworthy. - Lekko skin�� g�ow�. - I pani�, doktor Ahrens. Nawet nie wiecie jak si� ciesz�, �e przyszli�cie odprowadzi� Kivrin. Dwa ostatnie s�owa wypowiedzia� z wyra�nym naciskiem, tak �e zabrzmia�y prawie jak gro�ba. - Co jej si� sta�o? - zapyta� Dunworthy. Gilchrist sprawia� wra�enie zaskoczonego. - A co mia�oby si� sta�? Kivrin zmierza�a w stron� szklanego przepierzenia, podtrzymuj�c sukni� zakrwawion� r�k�. Teraz, kiedy by�a bli�ej, Dunworthy dostrzeg� tak�e fioletowy siniak pod lewym okiem. - Chc� z ni� porozmawia� - o�wiadczy� stanowczo. - Obawiam si�, �e nie ma na to czasu - odpar� Gilchrist. - Musimy �ci�le trzyma� si� harmonogramu. - Musz� z ni� porozmawia�! Natychmiast! Gilchrist tak mocno zacisn�� usta, �e po obu stronach jego nosa pojawi�y si� bia�e pionowe kreski. - Pozwol� sobie przypomnie� panu, panie Dunworthy - wycedzi� lodowatym tonem - �e to przedsi�wzi�cie zorganizowa� college Brasenose, a nie Balliol. Naturalnie jestem panu zobowi�zany za to, �e zechcia� pan wypo�yczy� nam waszego technika oraz doceniam pa�skie wieloletnie do�wiadczenie, niemniej jednak pragn� pana zapewni�, �e ca�kowicie panuj� nad sytuacj�. - Wobec tego, czemu ta dziewczyna jest ranna, cho� jeszcze nie dokona�a przeskoku? - Jak to mi�o, �e pan przyszed�, panie Dunworthy! - zawo�a�a Kivrin, podchodz�c do szyby. - Ba�am si�, �e nie zd��� powiedzie� panu do widzenia. Ach, jakie to wszystko ekscytuj�ce! Ekscytuj�ce. - Kivrin, ty krwawisz. Co si� sta�o? - Nic. - Dziewczyna delikatnie dotkn�a skroni i spojrza�a na palce. - To cz�� przebrania. - Dopiero teraz zauwa�y�a Mary stoj�c� w g��bi pomieszczenia obserwacyjnego. - Doktor Ahrens! Ciesz� si�, �e pani� widz�. Mary zrobi�a krok naprz�d, wci�� trzymaj�c w r�ku torb� z prezentami. - Chcia�am zobaczy� miejsce po szczepionce - powiedzia�a. - Mia�a� jakie� inne objawy poza opuchlizn�? Sw�dzenie albo co� w tym rodzaju? - Prosz� si� nie obawia�, wszystko jest w porz�dku. Kivrin podci�gn�a r�kaw, po czym prawie natychmiast pozwoli�a mu opa��, tak �e Mary nie zd��y�a dobrze przyjrze� si� wewn�trznej stronie przedramienia. Zd��y�a natomiast dostrzec kolejny siniak, rozleg�y i prawie czarny. - Mo�e kto� zechcia�by mi wyja�ni�, dlaczego ona krwawi? - zapyta� Dunworthy, z trudem zachowuj�c spok�j. - Ju� panu m�wi�am, �e to cz�� przebrania. Nazywam si� Isabel de Beauvrier i w trakcie podr�y zosta�am napadni�ta przez zb�jc�w. - Kivrin wskaza�a za siebie, na zniszczony w�z i porozrzucane baga�e. - Zabrali wszystko, co przedstawia�o jak�� warto��, mnie za� zostawili na pewn� �mier�. Przecie� to pa�ski pomys�, panie Dunworthy - doda�a z wyrzutem. - Z ca�� pewno�ci� nigdy nie proponowa�em, �eby� wyrusza�a ca�a zakrwawiona i posiniaczona! - Zrezygnowali�my z makija�u, poniewa� ch�opcy od rachunku prawdopodobie�stwa nie mogli nas zapewni�, �e nie trafi si� kto�, kto b�dzie pr�bowa� opatrzy� jej rany - wyja�ni� Gilchrist. - W zwi�zku z tym postanowi� pan po prostu zdzieli� j� w g�ow�? - Panie Dunworthy, po raz kolejny przypominam panu, �e... -...to przedsi�wzi�cie college�u Brasenose, a nie Balliol? Ma pan cholern� racj�. My w sekcji dwudziestego wieku staramy si� przede wszystkim uchroni� naszych ludzi przed wszelkimi obra�eniami i nie maltretujemy ich przed dokonaniem przeskoku. Chc� porozmawia� z Badrim. Musz� wiedzie�, czy sprawdzi� obliczenia tego praktykanta. Gilchrist ponownie zacisn�� usta. - Nie przecz�, �e pan Badri Chaudhuri jest pa�skim technikiem, ale to m�j przeskok. Zapewniam pana, �e wzi�li�my pod uwag� wszystkie daj�ce si� przewidzie� ewentualno�ci i... - To tylko zadrapanie - przerwa�a mu Kivrin. - Wcale nie boli. Naprawd� nic mi nie jest. Prosz� si� nie martwi�, panie Dunworthy. To ja wpad�am na pomys� z tymi siniakami i ca�� reszt�. Przypomnia�am sobie to wszystko, co opowiada� mi pan o kobietach �yj�cych w �redniowieczu, �e by�y takie s�abe i delikatne, i postanowi�am wygl�da� na jeszcze s�absz�, ni� jestem naprawd�. To niemo�liwe, pomy�la� Dunworthy. Nie mo�na wygl�da� na jeszcze s�absz� i bardziej bezbronn�. - Udaj�c nieprzytomn� b�d� mog�a pods�ucha�, co m�wi� ludzie, kt�rzy s� przy mnie, a oni nie b�d� zadawa� mi �adnych pyta�, bo b�dzie oczywiste, �e... - Pora zaj�� pozycj� - przerwa� jej Gilchrist i post�pi� krok w kierunku tablicy z przyciskami. - Ju� id� - odpar�a Kivrin, nie ruszaj�c si� jednak z miejsca. - Wkr�tce musimy otworzy� sie�. - Wiem - powiedzia�a spokojnie. - Tylko po�egnam si� z panem Dunworthym i doktor Ahrens. Gilchrist skin�� g�ow�, odwr�ci� si� bez s�owa i wkroczy� mi�dzy porozrzucane kufry. Latimer, kt�ry zapyta� go o co� z drugiego ko�ca pomieszczenia, us�ysza� w odpowiedzi jedynie g�uche warkni�cie. - Co oznacza �zaj�� pozycj�? - zapyta� Dunworthy. - Czy on zamierza ci� znokautowa�, poniewa� z raportu dostarczonego przez sekcj� prawdopodobie�stwa wynika, �e mo�e trafi� si� kto�, kto nie uwierzy, �e jeste� nieprzytomna? - �Zaj�� pozycj� oznacza tylko tyle, �e musz� po�o�y� si� na pod�odze i zamkn�� oczy - odpar�a z u�miechem dziewczyna. - Naprawd� niepotrzebnie si� pan martwi. - Powinna� zaczeka� do jutra, �eby Badri mia� czas powt�rzy� wszystkie obliczenia. - A ja chcia�abym jednak obejrze� to miejsce po szczepionce - wtr�ci�a Mary. - Prosz�, nie martwcie si� o mnie! Sk�ra mnie nie sw�dzi, skaleczenie nie boli, a Badri od rana nie robi nic innego, tylko sprawdza obliczenia. Wiem, �e chodzi wam o moje bezpiecze�stwo, ale naprawd� nie powinni�cie si� tak niepokoi�. Przeskok nast�pi na drodze z Oxfordu do Bath, zaledwie dwie mile od Skendgate. Je�li nikt si� nie zjawi, sama p�jd� do wsi i powiem mieszka�com, �e zosta�am napadni�ta przez rabusi�w. Oczywi�cie najpierw dok�adnie oznacz� i zapami�tam miejsce, �ebym mog�a potem do niego wr�ci�. - Kivrin dotkn�a szyby r�k�. - Chc� wam obojgu bardzo podzi�kowa� za to, co dla mnie zrobili�cie. Zawsze marzy�am o tym, �eby na w�asne oczy zobaczy� jak ludzie �yli w �redniowieczu, i teraz moje marzenia staj� si� rzeczywisto�ci�. - Przypuszczalnie zaraz po przeskoku b�dziesz odczuwa�a znu�enie i b�l g�owy - ostrzeg�a j� Mary. - Nie przejmuj si�, bo to typowe skutki uboczne podr�y w czasie. Gilchrist ponownie stan�� blisko przepierzenia. - Ju� pora - powiedzia� kr�tko. - Musz� i��. - Dziewczyna zebra�a w d�oniach ci�ki materia� sukni. - Jeszcze raz wam dzi�kuj�. Gdyby nie wy, na pewno by mi si� nie uda�o. - Do zobaczenia - powiedzia�a Mary. - Uwa�aj na siebie - dorzuci� Dunworthy. - Mo�e pan by� spokojny - odpar�a, lecz Dunworthy ju� tego nie us�ysza�, poniewa� Gilchrist wy��czy� g�o�niki w pomieszczeniu obserwacyjnym. Dziewczyna u�miechn�a si�, pomacha�a r�k�, po czym ruszy�a z powrotem w kierunku rozbitego wozu. Mary usiad�a i zacz�a grzeba� w torbie w poszukiwaniu chusteczki. Tymczasem w laboratorium Gilchrist odczytywa� nast�pne pozycje z tabliczki, Kivrin kiwa�a g�ow�, on za� po raz kolejny odhacza� je za pomoc� pi�ra �wietlnego. - A co b�dzie, je�li dostanie zaka�enia krwi od tej rany na skroni? - zapyta� Dunworthy, nie odwracaj�c si� od szyby. - Nie dostanie - zapewni�a go Mary. - Wzmocni�am jej uk�ad odporno�ciowy. G�o�no wydmucha�a nos. Kivrin najwyra�niej sprzecza�a si� o co� z Gilchristem, poniewa� nad ustami m�czyzny znowu pojawi�y si� bia�e kreski. Wreszcie dziewczyna stanowczo potrz�sn�a g�ow�, on za� szybkim, nerwowym poruszeniem pi�ra zrobi� jeszcze jeden znaczek na tabliczce. Zar�wno on jak i pozostali ludzie z sekcji �redniowiecza mogli by� niekompetentni, lecz z pewno�ci� nie da�oby si� tego powiedzie� o Kivrin. Zna�a staroangielski, ko�cieln� �acin� i anglosakso�ski. Wyku�a na pami�� ca�� liturgi�, nauczy�a si� haftowa� i doi� krow�. To ona wymy�li�a sobie to�samo�� oraz histori� uzasadniaj�c�, sk�d wzi�a si� zupe�nie sama na drodze ��cz�cej Bath z Oxfordem. Mia�a translator, wzmocniony uk�ad immunologiczny i pozby�a si� wyrostka robaczkowego. - Da sobie rad� �piewaj�co - powiedzia� Dunworthy bardziej do siebie ni� do Mary - co tylko utwierdzi Gilchrista w przekonaniu, �e jego metody s� w�a�ciwe i skuteczne. Gilchrist podszed� do konsolety i wr�czy� tabliczk� Badriemu. Kivrin ponownie z�o�y�a r�ce, pochyli�a g�ow� tak nisko, �e prawie dotkn�a ich ustami, po czym zacz�a co� szepta�. Mary stan�a tu� za Dunworthym, wci�� �ciskaj�c w d�oni chusteczk�. - Kiedy mia�am dziewi�tna�cie lat... M�j Bo�e, kto by pomy�la�, �e to by�o czterdzie�ci lat temu! Nie zdawa�am sobie sprawy, �e min�o tyle czasu... W ka�dym razie, podr�owa�am z siostr� po Egipcie. Dzia�o si� to w trakcie Wielkiej Epidemii. Wsz�dzie doko�a wprowadzano kwarantann�, a Izraelczycy strzelali do ka�dego Amerykanina, jaki pojawi� si� w zasi�gu wzroku, lecz my nie zwraca�y�my na to najmniejszej uwagi. Chyba nawet nie przysz�o nam do g�owy, �e grozi nam jakie� niebezpiecze�stwo, �e mo�emy si� zarazi� albo zosta� wzi�te za Amerykanki. Chcia�y�my zobaczy� piramidy i nie interesowa�o nas nic wi�cej. Kivrin przerwa�a modlitw�, Badri natomiast wsta� od pulpitu, podszed� do dziewczyny i rozmawia� z ni� co najmniej przez minut�. G��boka zmarszczka ani na chwil� nie znikn�a z jego czo�a. Kivrin ukl�k�a, a nast�pnie po�o�y�a si� na plecach z jednym ramieniem przerzuconym bezw�adnie w taki spos�b, �eby cz�ciowo zas�ania�o jej oczy. Technik poprawi� u�o�enie sukni, zmierzy� nat�enie �wiat�a, wr�ci� do konsolety i powiedzia� par� s��w do mikrofonu. Kivrin le�a�a bez ruchu. W blasku lamp krew zasychaj�ca powoli na jej skroni wydawa�a si� niemal czarna. - M�j Bo�e, wygl�da tak m�odo... - szepn�a Mary. Badri ponownie rzuci� kilka s��w do mikrofonu, przez chwil� wpatrywa� si� w ekrany monitor�w, po czym wr�ci� do Kivrin. Poprawi� jej prawy r�kaw, znowu zmierzy� nat�enie �wiat�a, delikatnie przesun�� rami� zas�aniaj�ce oczy, powt�rzy� pomiar. - I co, zobaczy�y�cie piramidy? - zapyta� Dunworthy. - Prosz�? - Wtedy, w Egipcie. Kiedy pojecha�y�cie na Bliski Wsch�d nie zwa�aj�c na niebezpiecze�stwo. Uda�o wam si� obejrze� piramidy? - Nie. Akurat tego dnia, kiedy mia�y�my wyruszy� na pustyni�, w Kairze og�oszono kwarantann�. - Mary spojrza�a na Kivrin le��c� nieruchomo na pod�odze laboratorium. - Ale zobaczy�y�my Dolin� Kr�l�w. Badri ponownie przesun�� rami� dziewczyny, przez kilka sekund sta� nad ni�, przygl�daj�c si� jej ze zmarszczonymi brwiami, po czym wr�ci� do konsolety. Natychmiast do��czyli do niego Gilchrist i Latimer. Montoya cofn�a si� o krok, by zrobi� im miejsce przy pulpicie. Badri rzuci� kr�tkie polecenie do mikrofonu i spod sufitu opu�ci�a si� p�prze�roczysta zas�ona, spowijaj�c Kivrin niczym bia�y ca�un. - By�y�my bardzo zadowolone z wyprawy. Wr�ci�y�my do domu bez jednego zadrapania. Dolna kraw�d� zas�ony zetkn�a si� z pod�og� i znieruchomia�a. - Uwa�aj na siebie - wyszepta� Dunworthy. Mary uj�a go za r�k�. Latimer i Gilchrist nie odrywali wzroku od ekran�w, przez kt�re w osza�amiaj�cym tempie mkn�y kolumny liczb. Montoya po raz kolejny zerkn�a na zegarek, Badri za� pochyli� si� do przodu i dotkn�� przycisku otwieraj�cego sie�. Powietrze za zas�on� zamigota�o, jakby nagle zacz�� pada� tam �nieg. - Nie r�b tego, Kivrin - powiedzia� Dunworthy. ZAPIS Z KSI�GI S�DU OSTATECZNEGO* (000008-000242) [* Domesday Book. Kataster gruntowy, wynik ambitnej i udanej pr�by spisu grunt�w kr�lestwa Anglii, zapocz�tkowanej przez Wilhelma I na wielkim synodzie bo�onarodzeniowym w 1085, Domesday Book sk�ada si� z dw�ch grubych tom�w: pierwszy, staranniej opracowany, obejmuje wi�kszo�� ziem angielskich; drugi, bardziej szczeg�owy i mniej zwi�z�y dotyczy wschodnich hrabstw: Essex, Suffolk i Norfolk. Zawieraj� one mn�stwo informacji na temat ziem kr�lewskich, ziem wielkich lennik�w (duchownych i �wieckich), zasob�w i mo�liwo�ci podatkowych ca�ego kraju, w�a�cicieli ziemskich i ch�opstwa oraz zasob�w naturalnych kraju, takich jak lasy, m�yny, stawy rybne, a tak�e wiele innych danych. W�r�d �r�de� Europy �redniowiecznej zajmuje wyj�tkowe miejsce ze wzgl�du na sw� wielostronno��; jest te� rezultatem szczeg�lnych okoliczno�ci, zwi�zanych z podbojem Anglii przez Norman�w. U�ywano go jako autorytatywnego �r�d�a, po�wiadczaj�cego posiadanie ziemi. W XII w. zacz�to nazywa� go Domesday Book (Ksi�g� S�du Ostatecznego), poniewa� nie mo�na by�o odwo�ywa� si� od zawartych w nim informacji. Prawne i finansowe znaczenie Domesday Book zapewni�o temu �r�d�u przetrwanie jako presti�owemu dokumentowi skarbowemu i finansowemu. Czyniono z niego wyci�gi, a wi�kszo�� wielkich w�a�cicieli ziemskich mia�a dost�p do informacji dotycz�cych stanu prawnego ich ziem w okresie powstania Domesday Book. Powo�ywano si� na zawarte tu informacje jeszcze w p�nym �redniowieczu, zw�aszcza w zwi�zku ze statusem dawnych posiad�o�ci i prawami miejskimi, (cyt. za: �redniowiecze. Encyklopedia popularna, Warszawa: �Czytelnik�, 1996 s. 80-81).] Pierwszy zapis. 22 grudnia 2054, Oxford. B�d� to moje obserwacje dotycz�ce �ycia w Oxfordshire w Anglii mi�dzy 13 a 28 grudnia 1320 (wed�ug starej rachuby czasu). (przerwa) Panie Dunworthy, nazwa�am ten m�wiony dziennik Ksi�g� S�du Ostatecznego, poniewa� w za�o�eniu ma stanowi� dokumentalny opis �ycia w �redniowieczu, czym w gruncie rzeczy by�a ksi�ga katastralna spisana na polecenie Wilhelma Zdobywcy, cho� jemu chodzi�o zapewne tylko o to, aby upewni� si�, �e �ci�gn�� od podw�adnych wszystkie podatki i nale�no�ci. Nazwa�am tak m�j dziennik r�wnie� ze wzgl�du na pana, poniewa� zdaje si� pan by� pewien, �e przydarzy mi si� co� okropnego. W�a�nie w tej chwili patrz� na pana: stoi pan za szyb� w pomieszczeniu obserwacyjnym i rozmawia o czym� z biedn� doktor Ahrens - przypuszczalnie opisuje jej pan niebezpiecze�stwa, jakie czyhaj� na mnie w XIV wieku. Niepotrzebnie si� pan trudzi; zd��y�a ju� ostrzec mnie przed ubocznymi skutkami podr�y w czasie oraz opowiedzie� ze szczeg�ami o wszystkich straszliwych chorobach, jakie wtedy grasowa�y, cho� przecie� jestem uodporniona na ka�d� z nich. Wspomnia�a tak�e o gwa�cicielach, kt�rych podobno by�o wtedy na p�czki. Zapewnia�am j�, �e nic mi nie b�dzie, ale ona w og�le mnie nie s�ucha�a, tak samo jak pan. Nic mi nie b�dzie, panie Dunworthy. Chyba nie ma mi pan za z�e, �e troch� sobie z pana �artuj�, bo skoro s�yszy pan moje s�owa, to znaczy, �e wr�ci�am ca�a i zdrowa, i �e naprawd� nic mi si� nie sta�o. Zdaj� sobie spraw�, i� chodzi panu wy��cznie o moje dobro i wiem, �e gdyby nie pa�ska pomoc, na pewno nie da�abym sobie rady. Dedykuj� panu moj� Ksi�g� S�du Ostatecznego. Gdyby nie pan, nie sta�abym tutaj w sukni i p�aszczu, szepcz�c do implantowanego rejestratora i czekaj�c, a� Badri i pan Gilchrist uporaj� si� wreszcie z tymi nie ko�cz�cymi si� obliczeniami. Czemu oni tak si� guzdrz�? Chcia�abym wyruszy� jak najpr�dzej. (przerwa) Ju� jestem. 2. - C�... - powiedzia�a Mary z g��bokim westchnieniem. - Ch�tnie bym si� czego� napi�a. - Przed chwil� sprawia�a� wra�enie, �e spieszysz si� na stacj�, �eby odebra� wnuka - odpar� Dunworthy, w dalszym ci�gu wpatruj�c si� w miejsce, gdzie jeszcze kilka sekund temu le�a�a Kivrin. W powietrzu wirowa�o kilka p�atk�w �niegu, a na pod�odze laboratorium utworzy�a si� cienka warstwa lodu. Trzech m�czyzn wpatrywa�o si� z uwag� w ekrany, mimo �e na wszystkich wida� by�o tylko poziom� lini� �wiadcz�c� o tym, �e przeskok odby� si� bez �adnych niespodzianek. - Colin przyje�d�a dopiero o trzeciej - wyja�ni�a Mary. - Szczerze m�wi�c, ty te� wygl�dasz jak kto�, komu przyda�by si� �yk czego� mocniejszego. �Pod krzy�em i jagni�ciem� jest prawie dok�adnie po drugiej stronie ulicy. - Zaczekam, dop�ki jej nie zlokalizuj� - powiedzia� Dunworthy, obserwuj�c technika. Ekrany nadal by�y puste. Badri spogl�da� na nie ze zmarszczonymi brwiami. Montoya rzuci�a okiem na zegarek i powiedzia�a co� do Gilchrista, kt�ry bez s�owa skin�� g�ow�; kobieta z�apa�a torb� spod konsolety, machn�a r�k� Latimerowi, po czym szybkim krokiem wysz�a z laboratorium. - W przeciwie�stwie do naszej ameryka�skiej kole�anki, kt�ra najwyra�niej nie mo�e wytrzyma� nawet paru godzin z dala od swoich wykopalisk, chc� mie� pewno��, �e Kivrin dotar�a na miejsce ca�o i bez przyg�d - o�wiadczy� Dunworthy. Mary zak�ada�a ju� palto. - Przecie� nie proponuj� ci, �eby� wraca� do Balliol. We� jednak pod uwag�, �e ustalenie dok�adnych parametr�w zajmie co najmniej godzin�, je�eli nie dwie, a fakt, �e b�dziesz tu stercza� z nosem przylepionym do szyby, nikomu nie pomo�e. Sam wiesz: woda nie zagotuje si� szybciej od samego patrzenia, i tak dalej. Pub jest po drugiej stronie ulicy. To niewielka knajpka, bardzo przytulna, jedna z tych, w kt�rych nie ma idiotycznych �wi�tecznych dekoracji i gdzie nie odtwarzaj� bez przerwy koncert�w na dzwonki. - Poda�a mu p�aszcz. - Napijemy si�, zjemy co� ciep�ego, a potem wr�cisz tu i b�dziesz m�g� zapuszcza� korzenie dop�ty, dop�ki wreszcie uda im si� j� zlokalizowa�. - Wol� zaczeka� tutaj - odpar� Dunworthy. - Do licha, czemu to Basingame nie ma wszczepionego nadajnika? Rozumiem, �e nawet dziekan Wydzia�u Historycznego musi od czasu do czasu wyjecha� na ferie, ale m�g�by przynajmniej zostawi� numer, pod kt�rym da�oby si� go z�apa�! Niespodziewanie Gilchrist wyprostowa� si�, poklepa� Badriego po ramieniu i wylewnie u�cisn�� r�k� Latimerowi, kt�ry oderwa� wzrok od wci�� pustych ekran�w i zamruga� ze zdziwieniem, jakby nie wiedzia�, gdzie jest. Zaraz potem szeroko u�miechni�ty Gilchrist ruszy� w kierunku szklanego przepierzenia. - W porz�dku, idziemy - zmieni� nagle zdanie Dunworthy, wyrwa� Mary p�aszcz z r�ki i otworzy� drzwi. Natychmiast uderzy�y w nich podnios�e d�wi�ki �Gdy pasterze trz�d swych strzegli�. Mary wymkn�a si� na zewn�trz, jakby ucieka�a przed zmasowanym atakiem nieprzyjaciela, Dunworthy za� zamkn�� drzwi i pod��y� za ni� przez dziedziniec w kierunku bramy college�u Brasenose. Nadal by�o bardzo zimno, ale przynajmniej przesta�o pada�. S�dz�c jednak po wygl�dzie nieba deszcz m�g� zacz�� si�pi� lada chwila; wi�kszo�� przechodni�w t�ocz�cych si� na chodniku przed bram� uzna�a zapewne, i� tak w�a�nie si� stanie, poniewa� nikomu nie chcia�o si� nawet z�o�y� parasola. Jaka� kobieta z wielk� parasolk� w fioletowe i czerwone kwiaty, d�wigaj�ca w obu r�kach torby ze �wi�tecznymi zakupami, wpad�a z impetem na Dunworthy�ego. - M�g�by pan troch� uwa�a�! - parskn�a z oburzeniem, po czym ruszy�a szybkim krokiem w swoj� stron�, nawet nie czekaj�c na odpowied�. - To si� nazywa prawdziwy �wi�teczny nastr�j - zauwa�y�a Mary, usi�uj�c zapi�� palto jedn� r�k�, poniewa� w drugiej trzyma�a torb� z prezentami. - Pub jest tam, zaraz za aptek� - doda�a, wskazuj�c g�ow� drug� stron� ulicy. - Wszystko przez te przekl�te kuranty. Ka�dego mog� doprowadzi� do sza�u. Pod��y�a przed siebie chodnikiem, lawiruj�c mi�dzy niezliczonymi parasolami. Dunworthy zastanawia� si� przez chwil�, czy powinien za�o�y� p�aszcz, ale doszed� do wniosku, �e nie warto. Ruszy� za Mary unikaj�c zderzenia ze �piesz�cymi dok�d� zaaferowanymi lud�mi. Pr�bowa� zgadn�� tytu� mordowanej w�a�nie kol�dy. Melodia przypomina�a skrzy�owanie wojskowej pobudki z marszem pogrzebowym, lecz jego zdaniem mia�o to by�: �Przybie�eli do Betlejem�. Mary zatrzyma�a si� na kraw�dzi chodnika naprzeciwko apteki i ponownie zacz�a grzeba� w torbie. - Co to za kocia muzyka? - zapyta�a, wyjmuj�c sk�adan� parasolk�. - �Dzisiaj w Betlejem�? - �Przybie�eli do Betlejem� - odpar� Dunworthy i wyszed� na jezdni�. - James! - krzykn�a przera�liwie Mary, chwytaj�c go za r�kaw. Przednie ko�o roweru min�o go o kilka centymetr�w, prawy peda� zahaczy� lekko o nog�. Rowerzysta skr�ci� gwa�townie, odwr�ci� si� na siode�ku i wrzasn�� z w�ciek�o�ci�: - Co jest, do cholery? Nie potrafisz chodzi� po ulicy?! Speszony Dunworthy cofn�� si� o krok i niewiele brakowa�o, by przewr�ci� sze�cioletni� dziewczynk� tul�c� do piersi pluszowego �wi�tego Miko�aja. Matka dziecka spiorunowa�a go wzrokiem. - Ostro�nie, James - upomnia�a go Mary. Deszcz zacz�� pada� w chwili, gdy znajdowali si� na �rodku jezdni. Mary wbieg�a pod markiz� apteki i zacz�a walczy� z parasolk�, kt�ra za �adne skarby nie chcia�a si� otworzy�. Po drugiej stronie szyby wystawowej, w�r�d �wi�tecznych dekoracji z kolorowej bibu�y i celofanu, wisia� plakat z wezwaniem: �Wspom� fundusz na restauracj� dzwon�w z parafii Marston�. Kuranty przesta�y zn�ca� si� nad �Przybie�eli do Betlejem� albo �Dzisiaj w Betlejem�, wzi�y natomiast w obroty kol�d� �M�drcy �wiata, monarchowie�. Dunworthy rozpozna� j� wy��cznie po tonacji. Mary wci�� nie mog�a poradzi� sobie z parasolk�. W ko�cu zrezygnowa�a, wepchn�a j� z powrotem do torby i szybko ruszy�a przed siebie zat�oczonym chodnikiem. Dunworthy pod��a� tu� za ni�, unikaj�c o w�os kolizji. Min�� aptek�, obwieszony migaj�cymi lampkami kiosk z pras� i wreszcie skr�ci� w otwarte drzwi, kt�re dla niego przytrzyma�a. Okulary natychmiast zasz�y mu par�. Zdj�� je, by wytrze� skrajem p�aszcza, Mary natomiast zamkn�a drzwi i popchn�a go delikatnie w obj�cia cudownej ciszy wype�nionej ciep�ymi odcieniami br�zu. - O rety! - j�kn�a. - Naprawd� by�am pewna, �e przynajmniej tutaj dadz� sobie spok�j z tymi przekl�tymi dekoracjami! Dunworthy za�o�y� okulary i rozejrza� si� doko�a. Na p�kach za barem wi�y si� plastikowe w�e, przez kt�re przebiega�y r�nokolorowe b�yski, natomiast w k�cie baru na obrotowej podstawce sta�a sztuczna, przera�liwie zielona choinka. Byli sami, je�li nie liczy� stoj�cego za barem postawnego m�czyzny o czerwonej, mi�sistej twarzy. Mary przecisn�a si� mi�dzy dwoma stolikami i zaj�a miejsce w k�cie niewielkiego pomieszczenia. - Przynajmniej nie s�ycha� tu tych przekl�tych kurant�w! - stwierdzi�a z ulg�, stawiaj�c torb� na drewnianej �awie. - Zajm� si� napojami, a ty siadaj tu i nigdzie si� nie ruszaj. Niewiele brakowa�o, �eby ten rowerzysta rozjecha� ci� na �mier�. - Wy�owi�a z torby kilka wymi�tych banknot�w, po czym skierowa�a si� do baru. - Dwa kufle piwa - powiedzia�a do barmana, a nast�pnie spojrza�a na Dunworthy�ego. - Zjesz co�? Maj� kanapki i koreczki z serem. - Widzia�a� Gilchrista, jak sta� przy konsolecie i u�miecha� si�, jakby przed chwil� kto� narobi� mu do kieszeni? Nawet nie upewni� si�, czy wszystko posz�o jak nale�y. Kivrin mo�e le�e� tam p�ywa albo nast�pi� po�lizg wi�kszy ni� przewidywali... - Dwa kufle piwa i du�� whisky - skorygowa�a zam�wienie. Dunworthy dopiero teraz usiad� przy stoliku udekorowanym miniaturow� szopk� z plastikowymi owieczkami i p�nag� laleczk� w ���bku. - Powinien wys�a� j� z miejsca, gdzie teraz s� wykopaliska - ci�gn�� nie przejawiaj�c najmniejszego zainteresowania tym, czy kto� go s�yszy. - Obliczenia dla przeskoku z udzia�em cz�owieka musz� by� znacznie bardziej precyzyjne ni� przy eksperymentach ze zdalnie sterowanymi sondami, cho� i tak trzeba si� cieszy�, �e nie wpad� na pomys� z p�tl� czasow�. Zatrudni� praktykanta do wyliczenia koordynat�w! Ba�em s