629
Szczegóły |
Tytuł |
629 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
629 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 629 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
629 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Orson Scott Card
Gra Endera (1)
(Ender's Game)
prze�o�y� Piotr W. Cholewa
Orson Scott Card
Autor ameryka�ski. Przebi� si� do naj�ci�lejszej
czo��wki wsp�czesnych pisarzy powie�ci� "Ender's Game",
kt�r� w�a�nie Pa�stwu przedstawiamy. Ukaza�a si� ona w roku
1986 i zdoby�a obie najwi�ksze nagrody SF - Hugo i Nebula.
Powie�� ��czy tward� SF (spotkanie cywilizacji) z prastarym
mitem o dojrzewaniu superbohatera (np. Herkules) i modnym
sposobem na odm�odzenie archetypalnych historii przez
drastyczne odm�odzenie bohatera. (Jest ju� opowiadanie o
edukacji embriona).
R�wnie� nast�pna powie�� o Enderze ("Speaker for the
Dead") , cho� zupe�nie inna w
charakterze, zdoby�a nagrod� Hugo (1987). Trzecia cz�� tego
lu�no powi�zanego cyklu zosta�a ostatnio z�o�ona w
wydawnictwie.
Card jest te� autorem innego cyklu - "Tales of Alvin
Maker" (Opowie�ci Alvina Makera). Rzecz dzieje si� w
odmiennej magicznej Ameryce XIX wieku. Wsp�ln� cech� z cykle
o Enderze jest sk�onno�� do zdobywania nagr�d - dwie wydane
cz�ci "Seventh Son" (Si�dmy syn) i "Red Prophet" (Czerwony
prorok) r�wnie� zdobywa�y laury.
Orson Scott Card jest wierz�cym chrze�cijaninem
(mormonem) i w jego znakomitych recenzjach dla miesi�cznika
"Fantasy and Science Fiction" mo�na znale�� os�d nie tylko
artystyczny, ale i moralny. Sta�� cech� pisarstwa Carda jest
szczeg�lny kontakt ze �wiatem dzieci.
L.J.
Podzi�kowania
Cz�� tej ksi��ki pochodzi z mojego pierwszego
opublikowanego opowiadania science fiction "Ender's Game".
Ukaza�o si� ono w 1977 roku, w sierpniowym numerze "Analogu"
wydawanego przez Bena Bov�; jego wiara we mnie i w to
opowiadanie sta�a si� fundamentem mojej kariery.
Harriet McDougal z "Tor" jest najrzadziej spotykanym
gatunkiem wydawcy - rozumiej�cym utw�r i pomagaj�cym
autorowi uczyni� go takim, jakim by pragn��. Nie p�ac� jej
tyle, ile powinni. Praca Harriet by�a nieco l�ejsza dzi�ki
nieocenionym wysi�kom mojego sta�ego redaktora, Kristine
Card. Jej tak�e nie p�ac� tyle, ile powinienem.
Wdzi�czny jestem tak�e Barbarze Bova, mojemu
przyjacielowi i agentowi w chudych, i z rzadka t�ustych,
latach, oraz Tomowi Doherty, mojemu wydawcy, kt�ry pozwoli�
si� przekona�, by wyda� t� ksi��k� w "ABA" w Dallas, co
dowodzi albo jego wspania�ej intuicji, albo tego, jak
zm�czony mo�e by� cz�owiek na konwencie.
Dla Geoffreya
Dzi�ki kt�remu pami�tam
Jak m�ode i jak stare
Mog� by� dzieci
Rozdzia� 1
Trzeci
- Patrzy�em przez jego oczy, s�ucha�em przez jego uszy i
m�wi� ci, �e to on. A w ka�dym razie nie znajdziemy ju�
nikogo lepszego.
- To samo m�wi�e� o bracie.
- Brat nie przeszed� test�w. Z innych powod�w. Zdolno�ci
nie mia�y tu nic do rzeczy.
- To samo by�o z siostr�. Co do niego tak�e istniej�
w�tpliwo�ci. Jest zbyt mi�kki, zbyt ch�tnie poddaje si�
cudzej woli.
- Nie wtedy, kiedy ten kto� jest jego wrogiem.
- Wi�c co mamy robi�? Przez ca�y czas otacza� go
nieprzyjaci�mi?
- Je�li b�dzie trzeba...
- M�wi�e� chyba, �e lubisz tego dzieciaka.
- Je�li dorw� go robale, to przy nich wydam mu si�
ukochanym wujkiem.
- No dobra. W ko�cu ratujemy �wiat. Bierzmy go.
Pani od monitora u�miechn�a si� �licznie, pog�adzi�a go
po w�osach i powiedzia�a:
- Przypuszczam, Andrew, �e masz ju� absolutnie dosy� tego
obrzydliwego czujnika. Mam dla ciebie dobr� nowin�. Dzisiaj
go zabierzemy. Wyjmiemy go zaraz i nic nie poczujesz.
Ender kiwn�� g�ow�. Naturalnie, to by�o k�amstwo, �e nie
poczuje b�lu. Ale poniewa� doro�li powtarzali je zawsze,
kiedy m i a � o go bole�, m�g� uzna� to stwierdzenie za �cis��
prognoz�. Czasami na k�amstwach mo�na polega� bardziej ni�
na prawdzie.
- Podejd�, Andrew. Usi�d� tutaj, na stole. Doktor zaraz
do ciebie przyjdzie.
Wyjm� czujnik. Ender pr�bowa� sobie wyobrazi� ma�y
aparacik, kt�ry zniknie mu z karku. B�d� przewraca� si� w
��ku i nic nie b�dzie uciska�. Nie b�d� czu�, jak mnie
sw�dzi i rozgrzewa si� pod prysznicem.
I Peter przestanie mnie nienawidzi�. Wr�c� do domu i
poka�� mu, �e nie mam ju� czujnika i �e to nie moja wina.
B�d� zwyczajnym dzieckiem. Wszystko si� u�o�y. Daruje mi, �e
nosi�em czujnik o ca�y rok d�u�ej od niego. Zostaniemy...
Przyjaci�mi chyba nie. Nie, Peter jest zbyt
niebezpieczny. �atwo wpada w gniew. Ale bra�mi. Nie wrogami,
nie przyjaci�mi, tylko bra�mi - takimi, kt�rzy potrafi� �y�
w jednym domu. Przestanie mnie nienawidzi�, zostawi w
spokoju. I kiedy zechce gra� w robale i astronaut�w, mo�e
nie b�d� musia� si� bawi�, mo�e pozwoli mi zwyczajnie
poczyta�.
Ale Ender wiedzia�, nawet gdy o tym wszystkim my�la�, �e
Peter nie zostawi go w spokoju. W oczach Petera, kiedy by� w
tym gniewnym nastroju, by�o co� takiego, jaki� b�ysk...
wiedzia�, �e Peter na pewno n i e zostawi go w spokoju. Musz�
po�wiczy� na pianinie, Ender. M�g�by� przewraca� mi strony?
Co, dzidziu� z czujnikiem jest zbyt zaj�ty, �eby pom�c
w�asnemu bratu? Mo�e jest za m�dry? Musisz zabi� paru
robali, astronauto? Nie, nie, nie chc� twojej pomocy. Sam
sobie poradz�, ty b�karcie, ty ma�y T r z e c i.
- To potrwa tylko chwilk�, Andrew - powiedzia� doktor.
Ender kiwn�� g�ow�.
- Zosta� zaprojektowany tak, �eby da� si� wyj��. Bez
�adnych infekcji, bez uraz�w. Poczujesz lekkie �askotanie.
Czasem ludzie m�wi�, �e maj� wra�enie braku. B�dziesz si� za
czym� rozgl�da�, czego� szuka�, ale nic nie znajdziesz i nie
b�dziesz pami�ta�, co to by�o. Wi�c ci powiem. B�dziesz
szuka� czujnika, a jego nie b�dzie. Po kilku dniach uczucie
minie.
Doktor przekr�ci� mu co� na karku. Ig�a b�lu przebi�a
nagle Endera od szyi do l�d�wi. Czu�, jak cia�o wstrz�sa si�
i wygina do ty�u; g�owa uderzy�a o blat. Wiedzia�, �e kopie
nogami, �e jedn� r�k� a� do b�lu �ciska drug�.
- Deedee! - krzykn�� doktor. - Chod� tu natychmiast! -
wbieg�a zdyszana piel�gniarka. - Musimy rozlu�ni� mu
mi�nie. Daj mi to, zaraz! Na co czekasz!
Co� przesz�o z r�k do r�k, Ender nie wiedzia�, co to
by�o. Przetoczy� si� na bok i spad� ze sto�u.
- Niech pan go �apie - wrzasn�a piel�gniarka.
- Przytrzymaj go...
- Niech pan go trzyma, doktorze. Dla mnie jest za
silny...
- Nie wszystko! Serce mo�e nie wytrzyma�...
Ender poczu�, jak ig�a wbija mu si� w kark, tu� ponad
ko�nierzykiem. Pali�o, ale gdziekolwiek doszed� ten p�omie�,
jego mi�nie rozkurcza�y si� wolno. M�g� ju� zap�aka� ze
strachu i b�lu.
- Jak si� czujesz, Andrew? - pyta�a piel�gniarka.
Andrew nie m�g� sobie przypomnie�, jak si� m�wi.
Podnie�li go z pod�ogi i po�o�yli na stole. Sprawdzili puls,
zrobili jeszcze inne rzeczy. Nie rozumia�, co si� dzieje.
Doktor trz�s� si� ca�y; g�os mu dr�a�.
- Zostawiaj� dzieciakowi to paskudztwo na trzy lata, wi�c
czego si� spodziewaj�? Mogli�my go wy��czy�, rozumie pani?
Mogli�my wyczepi� m�zg ju� na zawsze.
- Kiedy �rodek przestanie dzia�a�? - spyta�a
piel�gniarka.
- Prosz� go zatrzyma� jeszcze przez godzin�. Je�li nie
zacznie m�wi� za kwadrans, prosz� mnie wezwa�. Mog�em go
wyczepi� do ko�ca. Nie mam m�zgu robala.
*
Wr�ci� na lekcj� panny Pumphrey ledwie pi�tna�cie minut
przed ko�cowym dzwonkiem. Wci�� jeszcze czu� si� troch�
niepewnie.
- Dobrze si� czujesz, Andrew? - spyta�a panna Pumphrey.
Kiwn�� g�ow�.
- Zas�ab�e�?
Pokr�ci�.
- Nie wygl�dasz za dobrze.
- Nic mi nie jest.
- Lepiej usi�d�.
Ruszy� do swojej �awki, ale zatrzyma� si�. Czego
w�a�ciwie szuka�? Nie m�g� sobie przypomnie�.
- Twoje miejsce jest dalej - powiedzia�a panna Pumphrey.
Usiad�, ale wiedzia�, �e szuka czego� innego, czego�, co
utraci�. P�niej znajd�.
- Tw�j czujnik - szepn�a dziewczynka z ty�u.
Andrew wzruszy� ramionami.
- Jego czujnik - powt�rzy�a innym.
Andrew przesun�� palcami po szyi. Trafi� na banda�.
Czujnika nie by�o. Teraz niczym nie r�ni� si� od
pozosta�ych.
- Jeste� sp�ukany, Andy? - spyta� ch�opak, siedz�cy w
s�siednim rz�dzie, troch� z ty�u. Nie pami�ta� jego imienia.
Peter. Nie, to by� kto� inny.
- Panie Stilson, m�g�by pan nie przeszkadza�? - spyta�a
panna Pumphrey. Stilson skrzywi� si�.
Panna Pumphrey m�wi�a o mno�eniu. Ender bawi� si� na
komputerze rysuj�c konturow� map� g�rzystej wyspy i ka��c
potem wy�wietla� j� w trzech wymiarach ze wszystkich stron.
Nauczycielka dowie si�, oczywi�cie, �e nie uwa�a�, ale nie
b�dzie mu zwraca� uwagi. Zawsze zna� odpowied�, nawet wtedy,
gdy s�dzi�a, �e nie uwa�a.
W rogu ekranu pojawi�o si� s�owo i zacz�o marsz wok�
kraw�dzi. Z pocz�tku widzia� je do g�ry nogami i od ty�u,
ale wiedzia�, co oznacza na d�ugo przedtem, nim dotar�o do
dolnego brzegu i odwr�ci�o si� we w�a�ciw� stron�: TRZECI.
Ender u�miechn�� si�. To on wymy�li� spos�b na
przekazywanie wiadomo�ci tak, by p�yn�y po ekranie. Chocia�
nieznany wr�g chcia� go urazi�, metoda wyra�a�a uznanie dla
jego pomys�owo�ci. To nie jego wina, �e by� Trzecim. To by�
pomys� rz�du, oni wydali zezwolenie - jak inaczej Trzeci,
taki jak Ender, m�g�by trafi� do szko�y? A teraz zabrali mu
czujnik. Eksperyment zatytu�owany Andrew Wiggin nie uda� si�
mimo wszystko. By� pewien, �e gdyby tylko mogli, cofn�liby
to uchylenie zakazu, dzi�ki kt�remu si� urodzi�. Nie uda�o
si�, wi�c mo�na skasowa� pr�bk�.
Zadzwoni� dzwonek. Wszyscy wy��czali swoje ekrany albo
po�piesznie wpisywali jakie� notki. Niekt�rzy zrzucali
lekcje i dane do domowych komputer�w. Ma�a grupka zebra�a
si� przy drukarkach czekaj�c na wydruk czego�, co chcieli
pokaza�. Ender roz�o�y� palce nad dzieci�c� klawiatur� w
rogu i zastanawia� si�, jakby to by�o, gdyby mia� d�onie tak
du�e, jak doro�li. To musi by� g�upie uczucie, takie wielkie
i niezgrabne r�ce, grube, kr�tkie paluchy i t�uste d�onie.
Oczywi�cie, maj� wi�ksze klawiatury, ale jak mog� tymi
paluchami wykre�li� cienk� lini�? Ender potrafi� to robi�
tak precyzyjnie, �e rysowa� spiral� o siedemdziesi�ciu
dziewi�ciu zwojach, od �rodka do brzegu ekranu, a linie ani
razu nie krzy�owa�y si� ani nie nak�ada�y. Przynajmniej mia�
co robi�, gdy nauczycielka nudzi�a o arytmetyce. Arytmetyka!
Valentine nauczy�a go arytmetyki, kiedy mia� trzy lata.
- Lepiej si� czujesz, Andrew?
- Tak, psze pani.
- Sp�niasz si� na autobus.
Ender kiwn�� g�ow� i wsta�. Wszyscy ju� wyszli. Ale na
pewno czekaj�, ci �li. Nie mia� ju� czujnika, widz�cego to,
co on widzia�, s�ysz�cego to, co s�ysza�. Mogli m�wi�, co
tylko chcieli. Mogli go nawet uderzy� - nikt ju� ich nie
zobaczy i nie przyjdzie Enderowi z pomoc�. Posiadanie
czujnika mia�o swoje dobre strony, kt�rych b�dzie mu
brakowa�o.
Oczywi�cie, by� tam Stilson. Nie by� wi�kszy ni� reszta
dzieci, ale wi�kszy od Endera. I mia� ze sob� kilku innych.
Jak zawsze.
- Cze��, Trzeci.
Nie odpowiadaj. To nie ma sensu.
- Trzeci, m�wili�my do ciebie. S�yszysz, Trzeci, ty
mi�o�niku robali? M�wili�my do ciebie.
Nie wiem, co odpowiedzie�. Cokolwiek powiem, tylko
pogorszy spraw�. Wi�c b�d� milcza�.
- Ty, Trzeci, gnojku, obla�e�, co? My�la�e�, �e jeste�
lepszy od wszystkich, ale straci�e� swojego pisklaczka,
Trzeciaczku, i zosta� ci tylko banda� na szyi.
- Przepu�cicie mnie? - spyta� Ender.
- Czy go przepu�cimy? Czy powinni�my go przepu�ci�? -
wszyscy si� za�miali. - Jasne, �e ci� przepu�cimy. Najpierw
przepu�cimy ci r�k�, potem ty�ek, potem mo�e jeszcze kawa�ek
kolana.
Pozostali wo�ali ju� ch�rem.
- Straci�e� pisklaka, Trzeciaku. Straci�e� pisklaka,
Trzeciaku.
Stilson popchn�� go jedn� r�k�. Kto� z ty�u odepchn�� go
z powrotem.
- Karuzela co niedziela - odezwa� si� czyj� g�os.
- Tenis!
- Ping-pong!
To nie mog�o si� dobrze sko�czy�. Ender uzna� wi�c, �e
lepiej b�dzie, je�li to nie on zostanie najbardziej
nieszcz�liwym w tej grze. Kiedy Stilson znowu wyci�gn��
rami�, by go popchn��, spr�bowa� je z�apa�. Chybi�.
- Ojej, chcesz si� bi�, Trzeciaku? Chcesz si� ze mn� bi�?
Ci z ty�u z�apali Endera, �eby go przytrzyma�.
Ender nie mia� ochoty na �miech, ale si� roze�mia�.
- A� tylu was trzeba, �eby za�atwi� jednego Trzeciego?
- Jeste�my lud�mi, nie Trzeciakami, gnojku! A ty masz
tyle si�y, co pierdni�cie.
Ale pu�cili go. A gdy tylko to zrobili, Ender kopn��
wysoko i mocno, trafiaj�c Stilsona w sam mostek. Tamten
upad�. Ender by� zaskoczony - nie s�dzi�, �e uda mu si�
powali� Stilsona jednym uderzeniem nogi. Nie przysz�o mu do
g�owy, �e przeciwnik nie traktuje tej walki powa�nie, nie
jest przygotowany na prawdziwie desperacki cios.
Na moment tamci odst�pili, a Stilson le�a� nieruchomo. Oni
wszyscy zastanawiali si�, czy jeszcze �yje. Ender jednak
my�la� o tym, jak unikn�� zemsty. Powstrzyma� ich od
kolejnej napa�ci jutro. Musz� zwyci�y� raz na zawsze.
Inaczej codziennie b�d� walczy� i za ka�dym razem b�dzie
gorzej.
Mia� wprawdzie tylko sze�� lat, ale zna� niepisane prawa
m�skiej walki. Nie wolno atakowa�, kiedy przeciwnik le�y
bezradnie na ziemi. Tylko zwierz� mog�oby to zrobi�.
Zatem Ender podszed� do rozci�gni�tego na plecach
Stilsona i kopn�� go znowu, w �ebra, z ca�ej si�y. Stilson
j�kn�� i przetoczy� si� na bok. Ender obszed� go dooko�a i
kopn�� w krocze. Stilson nie potrafi� nawet st�kn��, zwin��
si� tylko w p� i �zy pociek�y mu po twarzy.
Ender spojrza� zimno na pozosta�ych.
- Mo�e marzy si� wam, �e napadniecie mnie wszyscy na raz.
Prawdopodobnie do�o�yliby�cie mi solidnie. Ale
zapami�tajcie, co robi� z tymi, kt�rzy chc� mi zrobi�
krzywd�. Od tej chwili przez ca�y czas b�dziecie si�
zastanawia�, kiedy was dorw� i jak �le si� to sko�czy.
Kopn�� Stilsona w twarz. Krew z nosa rozla�a si� po
ziemi.
- Nie t a k �le - powiedzia�. - Gorzej.
Odwr�ci� si� i odszed�. Nikt si� nie ruszy�. Skr�ci� w
korytarz, prowadz�cy do przystanku. S�ysza�, jak ch�opcy z
ty�u mrucz�:
- O, rany! Ale oberwa�!
Ender opar� czo�o o mur i p�aka�, p�ki nie przyjecha�
autobus. Jestem taki jak Peter. Wystarczy mi zabra� czujnik
i od razu jestem taki jak Peter.
Rozdzia� 2
Peter
- No dobra. Ju� po wszystkim. Co z nim?
- Przyzwyczajasz si�, kiedy �yjesz wewn�trz czyjego�
cia�a przez par� lat. Teraz patrz� na jego twarz i nie wiem,
co si� dzieje. Nie mam wprawy w ocenie wyrazu jego twarzy.
Mam wpraw� w wyczuwaniu go.
- Daj spok�j, nie rozmawiamy o psychoanalizie. Jeste�my
�o�nierzami, nie szamanami. Przed chwil� widzia�e�, jak
pobi� szefa gangu.
- By� dok�adny. Nie pobi� go zwyczajnie, ale rozbi� na
miazg�. Jak Mazer Rackham przy...
- Oszcz�d� sobie. A zatem w opinii komitetu ch�opak
przechodzi.
- W zasadzie. Zobaczymy, co zrobi ze swoim bratem teraz,
kiedy nie ma czujnika.
- Z bratem... nie boisz si� tego, co brat zrobi z n i m?
- Sam mi m�wi�e�, �e w tym interesie nie da si� unikn��
ryzyka.
- Przelecia�em par� starych ta�m. Nic nie poradz�, lubi�
tego ch�opaka. Obawiam si�, �e go za�atwimy.
- Naturalnie, �e tak. To nasz zaw�d. Jeste�my z�ymi
czarownicami. Obiecujemy pierniczki, a potem po�eramy te
bachory �ywcem.
- Przykro mi, Ender - szepn�a Valentine ogl�daj�c banda�
na szyi.
Ender dotkn�� �ciany i drzwi zasun�y si� za nim.
- Ja si� nie przejmuj�. Dobrze, �e ju� go nie ma.
- Czego nie ma? - Peter wszed� do saloniku �uj�c chleb z
mas�em orzechowym.
Ender nie widzia� swego brata jako �licznego
dziesi�cioletniego ch�opca, tak jak doro�li. O ciemnych,
g�stych, k�dzierzawych w�osach i twarzy, kt�ra mog�aby
nale�e� do Aleksandra Wielkiego. Ender patrzy� na niego
wy��cznie po to, by wykry� gniew albo nud�, niebezpieczne
nastroje regularnie prowadz�ce do b�lu. W�a�nie teraz, gdy
Peter dostrzeg� banda�, pojawi�a si� w jego oczach iskra
gniewu.
Valentine tak�e j� zauwa�y�a.
- Teraz jest taki jak my - powiedzia�a szybko, by go
uspokoi�, zanim zd��y uderzy�.
Peter jednak nie pozwoli� si� uspokoi�.
- Jak my? Dopiero teraz wyj�li mu to dra�stwo, kiedy ma
sze�� lat. Kiedy ty je straci�a�? Mia�a� trzy lata. Ja nie
sko�czy�em pi�ciu, kiedy mi je zabrali. On prawie przeszed�,
ten szczeniak, ten ma�y robal.
Wszystko w porz�dku, my�la� Ender. M�w, Peter, m�w. Mo�e
si� wygadasz.
- Ale teraz twoje anio�y str�e ju� ci� nie pilnuj� -
stwierdzi� Peter. - Nie sprawdzaj�, czy co� ci� boli, nie
s�uchaj�, co m�wi�, nie patrz�, co z tob� robi�. I co ty na
to? No co?
Ender wzruszy� ramionami.
Peter nagle u�miechn�� si� i klasn�� w r�ce, jakby czym�
ucieszony.
- Chod�, pobawimy si� w robali i astronaut�w.
- Gdzie mama? - spyta�a Valentine.
- Wysz�a. Teraz ja jestem szefem - odpar� Peter.
- Chyba zadzwoni� do taty.
- Dzwo� sobie. Wiesz, �e nigdy go nie ma.
- Zagram - powiedzia� Ender.
- B�dziesz robalem - o�wiadczy� Peter.
- Mo�e chocia� raz pozwolisz mu by� astronaut� - wtr�ci�a
Valentine.
- Nie pchaj nosa w nie swoje sprawy, skar�ypyto -
przerwa� jej Peter. - Chod� na g�r�, wybierzemy bro�.
Ender wiedzia�, �e nie b�dzie to dobra zabawa. Problem
nie polega� na tym, kto wygra. Kiedy ch�opaki gra�y na
korytarzach, ca�ymi grupami, robale nigdy nie wygrywa�y i
czasem walka sz�a na ostro. Ale tutaj, w mieszkaniu, gra
zacznie si� ostro i robal nie b�dzie m�g� si� zwyczajnie
wycofa� i odej��, jak zrobi�y robale w prawdziwej wojnie.
Robal musia� gra�, p�ki astronauta nie uzna, �e wystarczy.
Peter otworzy� doln� szuflad� i wyj�� mask� robala. Matka
by�a z�a, kiedy j� kupi�, ale tata powiedzia�, �e wojna nie
zniknie, gdy ukryje si� maski robali i zabroni dzieciom
bawi� si� zabawkowymi pistoletami laserowymi. Lepiej ju�
rozgrywa� te gry wojenne i mie� wi�ksz� szans� prze�ycia,
gdyby robale nadlecia�y znowu.
Je�eli prze�yj� t� gr�, pomy�la� Ender. Za�o�y� mask�.
Zamkn�a go niby d�o� przyci�ni�ta do twarzy. Ale to nie
jest prawdziwe bycie robalem. One nie nosz� takiej twarzy
jak maski, to j e s t ich twarz. Ciekawe, czy na swojej
planecie robale zak�adaj� maski ludzi i te� si� bawi�? Jak
nas wtedy nazywaj�? Mi�czakami, bo w por�wnaniu z nimi
cz�owiek jest taki mi�kki i �liski?
- Pilnuj si�, Mi�czaku - rzuci� Ender.
Ledwo widzia� brata przez wyci�te otwory. Peter u�miecha�
si�.
- Mi�czaku, co? No dobra, robalu-brzydalu, zobaczymy, czy
mo�na ci rozwali� to twoje ry�o.
Ender nie m�g� unikn�� ciosu. Dostrzeg� tylko, �e Peter
lekko przenosi ci�ar cia�a. Maska ogranicza�a pole
widzenia. Nagle poczu� b�l i ucisk uderzenia z boku g�owy;
straci� r�wnowag� i upad�.
- Nie widzisz za dobrze, robalu, co? - spyta� Peter.
Ender zacz�� zdejmowa� mask�. Peter wcisn�� mu stop� w
krocze.
- Nie �ci�gaj maski - powiedzia�.
Ender w�o�y� mask� na miejsce i odsun�� r�ce.
Peter nacisn�� mocniej. B�l przeszy� Endera; zwin�� si� w
p�.
- Le� spokojnie, robalu. Zrobimy ci wiwisekcj�, robalu.
Nareszcie uda�o nam si� z�apa� jednego z was �ywego i
sprawdzimy, jak dzia�asz w �rodku.
- Przesta�, Peter - odezwa� si� Ender.
- Przesta�, Peter. Bardzo dobrze. Widz�, �e potraficie
zgadywa� nasze imiona. Umiecie m�wi�, jakby�cie byli
s�odkimi, ma�ymi ch�opcami, �eby�my byli dla was mili.
Ale to si� nie uda. Od razu mog� was rozpozna�. Ty mia�e�
udawa� cz�owieka, ma�y Trzeci, ale naprawd� jeste� robalem i
teraz to wysz�o na jaw.
Podni�s� stop�, cofn�� si� o krok i przykl�kn��,
opieraj�c kolano o brzuch Endera, tu� poni�ej mostka.
Naciska� je coraz mocniej. Coraz trudniej by�o oddycha�.
- M�g�bym ci� zabi� w ten spos�b - szepn��. - Naciska� i
naciska�, a� by� nie �y�. Potem m�g�bym powiedzie�, �e nie
wiedzia�em, �e robi� ci krzywd�, �e tylko si� bawili�my.
Uwierzyliby mi i wszystko sko�czy�oby si� �wietnie. A ty by�
nie �y�. Wszystko by�oby �wietnie.
Ender nie m�g� odpowiedzie�; kolano wyciska�o mu z p�uc
powietrze. Peter mo�e m�wi� powa�nie; prawdopodobnie nie,
ale jednak mo�e.
- M�wi� powa�nie - o�wiadczy� Peter. - Cokolwiek my�lisz,
ja m�wi� powa�nie. Zgodzili si� na ciebie tylko dlatego, �e
ja by�em bardzo obiecuj�cy. Ale si� nie sprawdzi�em. Tobie
sz�o lepiej. A ja nie chc� lepszego m�odszego brata, Ender.
Nie chc� Trzeciego.
- Wszystko powiem - zawo�a�a Valentine.
- Nikt ci nie uwierzy.
- Uwierz�.
- W takim razie, s�odka ma�a siostrzyczko, te� jeste� ju�
trupem.
- Oczywi�cie - stwierdzi�a Valentine. - W to na pewno
uwierz�. "Nie wiedzia�em, �e to zabije Andrewa. A kiedy ju�
nie �y�, nie wiedzia�em, �e to zabije te� Valentine".
Ucisk troch� zel�a�.
- Tak. Wi�c nie dzisiaj. Ale pewnego dnia wy dwoje nie
b�dziecie razem. I zdarzy si� wypadek.
- Umiesz tylko gada� - o�wiadczy�a Valentine. - Nie
my�lisz tak naprawd�.
- Nie?
- I wiesz dlaczego tak nie my�lisz? spyta�a. - Bo chcesz
si� kiedy� dosta� do rz�du. Chcesz wygra� wybory. Nikt ci�
nie wybierze, kiedy kto� z twoich przeciwnik�w wygrzebie
informacj� o tym, jak tw�j brat i siostra oboje zgin�li w
podejrzanych okoliczno�ciach, kiedy byli jeszcze mali.
Zw�aszcza po li�cie, jaki umie�ci�am w tajnych aktach, do
otwarcia w przypadku mojej �mierci.
- Nie syp mi tu �mieci - burkn�� Peter.
- Ten list m�wi: nie umar�am �mierci� naturaln�. Zabi�
mnie m�j brat, Peter, i je�li nie zabi� jeszcze Andrewa,
zrobi to wkr�tce. Nie do��, �eby ci� skaza�, ale wystarczy,
by� nigdy nie zosta� wybrany.
- Teraz ty jeste� jego czujnikiem - o�wiadczy� Peter. -
Lepiej go pilnuj, dniem i noc�. Lepiej b�d� przy nim.
- Nie jeste�my g�upi, Ender ani ja. Mieli�my wyniki nie
gorsze od ciebie. Czasem nawet lepsze. Jeste�my takimi
cudownymi, udanymi dzie�mi. Wcale nie jeste� m�drzejszy,
tylko wi�kszy.
- Wiem o tym. Ale nadejdzie dzie�, kiedy nie b�dzie ci�
przy nim, kiedy zapomnisz. A potem nagle przypomnisz sobie i
pop�dzisz na pomoc, a jemu nic si� nie stanie. Nast�pnym
razem nie b�dziesz si� martwi� tak bardzo i nie
przybiegniesz tak szybko. I za ka�dym razem jemu nic si� nie
stanie. Pomy�lisz, �e zapomnia�em. B�dziesz pami�ta�, �e to
m�wi�em, ale pomy�lisz, �e zapomnia�em. Min� lata. A� nagle
zdarzy si� straszliwy wypadek i ja znajd� jego cia�o, b�d�
p�aka� nad nim i szlocha�, a ty przypomnisz sobie t�
rozmow�, Vally, ale b�dzie ci wstyd, �e pami�tasz. B�dziesz
wtedy wiedzia�a, �e si� zmieni�em, �e to naprawd� by�
wypadek, �e jeste� okrutna wspominaj�c, co powiedzia�em
kiedy� w dzieci�cej k��tni. Tyle, �e to w�a�nie b�dzie
prawda. Zachowam to na p�niej. On umrze, a ty nie zrobisz
nic, zupe�nie nic. Na razie mo�esz wierzy�, �e jestem tylko
najwi�kszy.
- Najwi�kszy osio� - o�wiadczy�a Valentine.
Peter zerwa� si� na nogi i ruszy� do niej. Cofn�a si�.
Ender zdj�� mask�. Peter rzuci� si� na ��ko i wybuchn��
�miechem, g�o�nym i szczerym. �zy stan�y mu w oczach.
- Rany, jeste�cie �wietni! Najwi�ksi frajerzy na planecie
Ziemia.
- Teraz nam powie, �e to tylko �arty - stwierdzi�a
Valentine.
- Nie �arty, ale gra. Mog� sprawi�, �e uwierzycie we
wszystko. B�dziecie ta�czy� jak kukie�ki - po czym odezwa�
si� sztucznie grubym g�osem: - Zabij� was, posiekam na
drobne kawa�eczki i wyrzuc� na �mietnik - zn�w si�
roze�mia�. - Najwi�ksi frajerzy systemu s�onecznego.
Ender sta� nieruchomo, patrzy�, jak si� �mieje i my�la� o
Stilsonie, o tym, jakie to uczucie trafi� w mi�kkie cia�o.
Tu by� kto�, komu by si� to przyda�o. Kto�, komu si�
nale�a�o.
- Ender, nie - szepn�a Valentine jak gdyby potrafi�a
czyta� w my�lach.
Peter przewr�ci� si� nagle na bok, zeskoczy� z ��ka i
przyj�� pozycj� obronn�.
- Tak, Ender - powiedzia�. - Kiedy tylko zechcesz, Ender.
Ender podni�s� praw� nog� i zdj�� but. Podni�s� go do
g�ry.
- Widzisz tutaj, na czubku? To krew, Peter.
- Ooh! Ratunku, zaraz zgin�! Ender zabi� bandyt� z
korkowca i zaraz mnie te� zabije!
Nic do niego nie dociera�o. Peter by� w g��bi serca
zab�jc� i nikt o tym nie wiedzia� z wyj�tkiem Valentine i
Endera.
Wr�ci�a mama i rozczuli�a si� nad Enderem z powodu
czujnika. Wr�ci� ojciec i zacz�� powtarza�, jaka to cudowna
niespodzianka, �e maj� takie wspania�e dzieci, a� rz�d
zleci� im tr�jk�, a teraz nie chce �adnego, wi�c mog� zosta�
ze wszystkimi trzema, wci�� mie� Trzeciego... a� Ender mia�
ochot� krzycze� wiem, �e jestem Trzeci, wiem dobrze, je�li
chcesz to sobie p�jd�, �eby� nie musia� si� wstydzi�,
przepraszam, �e zabrali mi czujnik i teraz masz troje dzieci
bez �adnego wyt�umaczenia, jakie to k�opotliwe, przepraszam,
przepraszam.
Le�a� w ��ku i wpatrywa� si� w ciemno��. Nad sob�
s�ysza� Petera, przewracaj�cego si� i wierc�cego
niespokojnie. Potem Peter zsun�� si� z pos�ania i wyszed� z
pokoju. Ender us�ysza� szum sp�uczki w toalecie, a potem
dostrzeg� w drzwiach sylwetk� brata.
My�li, �e �pi�. Chce mnie zabi�.
Peter podszed� do ��ka i rzeczywi�cie nie wspi�� si� na
swoje pos�anie. Zamiast tego stan�� przy g�owie Endera.
Ale nie si�gn�� po poduszk�, by go udusi�. Nie mia�
broni.
- Ender - szepn��. - Przepraszam ci�, przepraszam, wiem,
jakie to uczucie, przepraszam, jestem twoim bratem i kocham
ci�.
D�ugo potem r�wny oddech oznajmi�, �e Peter zasn��. Ender
odwin�� z szyi banda�. I po raz drugi tego dnia rozp�aka�
si�.
Rozdzia� 3
Graff
- Siostra jest naszym najs�abszym ogniwem. On naprawd� j�
kocha.
- Wiem. Mo�e wszystko zepsu� od samego pocz�tku. Nie
b�dzie chcia� jej zostawi�.
- Wi�c co zrobisz?
- Przekonam go, �e bardziej pragnie p�j�� z nami ni� z
ni� zosta�.
- Jak tego dokonasz?
- B�d� k�ama�.
- A je�li to nie podzia�a?
- Wtedy powiem prawd�. Wiesz, �e w sytuacjach awaryjnych
mamy do tego prawo. Nie da si� wszystkiego zaplanowa�.
Przy �niadaniu Ender nie by� g�odny. Zastanawia� si�, jak
b�dzie w szkole. Jak - po wczorajszej walce - potoczy si�
spotkanie ze Stilsonem. Co zrobi� jego kumple. Pewnie nic,
ale nigdy nie wiadomo. Nie mia� ochoty tam i��.
- Nic nie jesz, Andrew - odezwa�a si� mama.
Wszed� Peter.
- Cze��, Ender. Dzi�ki, �e zostawi�e� sw�j brudny r�cznik
pod prysznicem.
- Specjalnie dla ciebie - mrukn�� Ender.
- Andrew, musisz co� zje��.
Ender uni�s� d�onie gestem oznaczaj�cym: Chyba �e
nakarmisz mnie przez kropl�wk�.
- Bardzo zabawne - stwierdzi�a mama. - Staram si� dba� o
moje genialne dzieci, ale one nie zwracaj� na to uwagi.
- To twoje geny zrobi�y z nas geniuszy, mamo - wtr�ci�
Peter. - Z pewno�ci� nie mamy nic z taty.
- S�ysza�em - o�wiadczy� tato, nie odrywaj�c wzroku od
ekranu, wy�wietlaj�cego wiadomo�ci.
- Zmarnowa�oby si�, gdyby� nie s�ysza�.
St� zapiszcza�. Kto� czeka� pod drzwiami.
- Kto to? - spyta�a mama.
Tato przycisn�� klawisz i na ekranie pojawi� si�
m�czyzna. Mia� na sobie wojskowy mundur, jedyny, kt�ry
jeszcze co� znaczy�, MF, Mi�dzynarodowej Floty.
- My�la�em, �e ta sprawa ju� si� sko�czy�a - mrukn��
tato.
Peter w milczeniu zala� mlekiem swoj� owsiank�.
A Ender pomy�la�: Mo�e jednak nie b�d� dzi� musia� i��
do szko�y.
Tato wystuka� kod zamka i wsta�.
- Zobacz�, o co chodzi - powiedzia�. - Jedzcie.
Zostali na miejscach, ale nie jedli. Po kr�tkiej chwili
tato wr�ci� i skin�� na mam�.
- Wpad�e� w bagno - stwierdzi� Peter. - Dowiedzieli si�,
co zrobi�e� Stilsonowi i teraz ze�l� ci� do Pasa.
- Mam sze�� lat, tumanie. Jestem m�odociany.
- Jeste� Trzeci, gnojku. Nie masz �adnych praw.
Wesz�a Valentine w aureoli nieuczesanych w�os�w wok�
twarzy.
- Gdzie mama i tata? Fatalnie si� czuj�. Nie mog� i�� do
szko�y.
- Znowu ustny egzamin? - domy�li� si� Peter.
- Zamknij si�.
- Odpr� si� i nie przejmuj. Mog�o by� gorzej.
- Nie wiem, w jaki spos�b.
- To m�g�by by� egzamin analny.
- Ha ha - powiedzia�a zimno Valentine. - Gdzie mama i
tata?
- Rozmawiaj� z facetem z MF.
Odruchowo spojrza�a na Endera. W ko�cu od lat ju�
czekali, a� kto� przyjdzie i powie, �e si� nadaje, �e jednak
jest potrzebny.
- S�usznie, popatrz na niego - burkn�� Peter. - Chocia�
wiesz, mo�e jednak chodzi im o mnie. Mogli w ko�cu
zrozumie�, �e to ja jestem najlepszy.
Ambicja Petera zosta�a zraniona, wi�c zachowywa� si�
obrzydliwie, jak zwykle.
Drzwi otworzy�y si�.
- Ender - zawo�a� tato. - Pozw�l do nas.
- Tak mi przykro, Peter - dra�ni�a si� Valentine.
Tato spojrza� gro�nie.
- Nie ma w tym nic zabawnego.
Ender poszed� za nim do salonu. Oficer MF wsta�, gdy
weszli, ale nie wyci�gn�� r�ki.
- Andrew - odezwa�a si� mama obracaj�c na palcu �lubn�
obr�czk�. - Nie s�dzi�am, �e wdasz si� w b�jk�.
- Ten ch�opak, Stilson, jest w szpitalu - oznajmi�
ojciec. - Naprawd� mu do�o�y�e�, Ender. Butem. To nie by�a
szczeg�lnie czysta walka.
Ender pokr�ci� gow�. Oczekiwa�, �e w sprawie Stilsona
przyjdzie kto� ze szko�y, nie oficer floty. Sprawa by�a
powa�niejsza, ni� s�dzi�. Mimo wszystko nie wiedzia�, jak
m�g�by post�pi� inaczej.
- Czy potrafi�by� jako� wyja�ni� swoje zachowanie, m�ody
cz�owieku? - spyta� oficer.
Ender znowu pokr�ci� g�ow�. Nie wiedzia�, co powiedzie� i
nie chcia� wyda� si� gorszy ni� wynika�o to ju� z jego
wyczyn�w. Przyjm� ka�d� kar�, pomy�la�. Niech to si� ju�
sko�czy.
- Jeste�my sk�onni rozwa�y� okoliczno�ci �agodz�ce -
o�wiadczy� oficer. - Ale musz� przyzna�, �e nie wygl�da to
najlepiej. Kopanie w podbrzusze, kopanie w twarz i klatk�
piersiow�, kiedy ju� le�a�... mo�na by pomy�le�, �e naprawd�
ci� to bawi�o.
- Wcale nie - szepn�� Ender.
- Wi�c czemu to zrobi�e�?
- By�a tam jego banda.
- Tak? Czy to wszystko t�umaczy?
- Nie.
- Powiedz, czemu go kopa�e�. Przecie� by� ju� pokonany.
- Kiedy go przewr�ci�em, wygra�em pierwsz� bitw�.
Chcia�em wygra� od razu wszystkie nast�pne, �eby mnie
zostawili w spokoju - nie m�g� nic poradzi�, by� zbyt
przestraszony, zbyt zawstydzony w�asnymi post�pkami. Znowu
si� rozp�aka�. Nie lubi� p�aka� i rzadko to robi�; teraz, w
ci�gu nieca�ej doby p�aka� ju� trzeci raz. I za ka�dym razem
by�o gorzej. Zalewa� si� �zami przed mam�, tat� i tym
cz�owiekiem - to potworne. - Zabrali�cie czujnik -
powiedzia�. - Musia�em sam o siebie zadba�, prawda?
- Ender, powiniene� poprosi� o pomoc kogo� doros�ego... -
zacz�� ojciec.
Oficer jednak wsta� i wyci�gaj�c r�k� podszed� do Endera.
- Nazywam si� Graff, Enderze. Pu�kownik Hyrum Graff.
Jestem szefem szkolenia wst�pnego Szko�y Bojowej w Pasie.
Przyjecha�em, �eby ci zaproponowa� wst�pienie do tej szko�y.
Jednak.
- Przecie� czujnik...
- Ostatni� pr�b� by�o sprawdzenie, jak si� zachowasz bez
niego. Nie zawsze to robimy, ale w twoim przypadku...
- I zda�em?
Mama nie mog�a uwierzy�.
- Przez niego ten ma�y Stilson jest w szpitalu. Co by�cie
zrobili, gdyby go zabi�? Dosta�by medal?
- Nie chodzi o to, co zrobi�, pani Wiggin, ale dlaczego -
Graff poda� jej teczk� z papierami. - Oto wymagane
dokumenty. Syn pa�stwa uzyska� akceptacj� S�u�by Doboru.
Naturalnie, mamy zgod� pa�stwa na pi�mie, udzielon� w dniu
potwierdzenia pocz�cia. Inaczej nie m�g�by si� urodzi�. Od
owej chwili nale�a� do nas, pod warunkiem, �e si�
zakwalifikuje.
- To niezbyt �adnie z waszej strony - odzewa� si� dr��cym
g�osem tato. - Pozwolili�cie nam wierzy�, �e mo�emy go
zatrzyma�, a potem jednak chcecie go nam odebra�.
- I to przedstawienie z ch�opakiem Stilson�w - doda�a
mama.
- To nie by�o przedstawienie, pani Wiggin. Dop�ki nie
znali�my motywacji Endera, nie mogli�my by� pewni, �e nie
jest kolejnym... musieli�my wiedzie�, co oznacza�y jego
dzia�ania. A przynajmniej, co Ender my�la�, �e oznaczaj�.
- Czy musi pan nazywa� go tym g�upim przezwiskiem? - mama
zacz�a p�aka�.
- Przykro mi, pani Wiggin, ale on sam tak siebie nazywa.
- Co ma pan zamiar zrobi�, panie pu�kowniku? - spyta�
tato. - Wyj�� po prostu razem z nim?
- To zale�y - odpar� Graff.
- Od czego?
- Czy Ender zechce ze mn� p�j��.
Szloch mamy zmieni� si� w �miech pe�en goryczy.
- Och, wi�c jednak jest jaki� wyb�r. Jak to mi�o!
- Wy dwoje dokonali�cie tego wyboru w chwili pocz�cia
Endera. On nie decydowa� o niczym. Poborowi tworz� niez�e
mi�so armatnie, ale na oficer�w potrzebni s� ochotnicy.
- Oficer�w? - spyta� Ender. Na d�wi�k jego g�osu wszyscy
nagle zamilkli.
- Tak - potwierdzi� po chwili Graff. - Szko�a Bojowa
szkoli przysz�ych dow�dc�w statk�w kosmicznych, komandor�w
flotylli i admira��w flot.
- Nie oszukujmy si�! - wtr�ci� gniewnie ojciec. - Ilu
ch�opc�w ze Szko�y Bojowej rzeczywi�cie obejmuje dow�dztwo
statku?
- Niestety, panie Wiggin, ta informacja jest tajna. Mog�
natomiast powiedzie�, �e wszyscy, kt�rzy przetrzymali
pierwszy rok, uzyskali dyplom oficera. I �aden nie s�u�y� na
ni�szym stanowisku ni� pierwszy oficer pojazdu
mi�dzyplanetarnego. Nawet w formacjach obrony systemowej, w
granicach uk�adu s�onecznego, mo�na otrzyma� wysok� szar��.
- A ilu udaje si� przetrzyma� pierwszy rok? - spyta�
Ender.
- Wszystkim, kt�rzy tego chc� - odpar� Graff.
Niewiele brakowa�o, by Ender zawo�a�: Ja chc�. Ale ugryz�
si� w j�zyk. Owszem, nie musia�by wraca� do szko�y, ale to
by� g�upi argument. Za kilka dni wszyscy zapomn� o sprawie.
Peter zosta�by daleko, co by�o o wiele wa�niejsze, bo mog�o
okaza� si� kwesti� �ycia i �mierci. Ale zostawi� mam� i
tat�, a przede wszystkim zostawi� Valentine... Zosta�
�o�nierzem... Ender nie lubi� walki. Nie podoba�a mu si�
walka w stylu Petera, silni przeciwko s�abym, a jeszcze
bardziej walka w jego w�asnym stylu, sprytni przeciwko
g�upcom.
- Wydaje mi si� - o�wiadczy� Graff - �e powinni�my odby�
z Enderem rozmow� w cztery oczy.
- Nie - powiedzia� ojciec.
- Zanim go zabior�, pozwol� wam jeszcze z nim porozmawia�
- zapewni� Graff. - W�a�ciwie nie mo�ecie mnie powstrzyma�.
Ojciec patrzy� na niego przez chwil�, po czym wsta� i
wyszed� z pokoju. Matka zatrzyma�a si� na moment, by �cisn��
Endera za rami�. Wychodz�c zamkn�a za sob� drzwi.
- Ender - zacz�� Graff. - Je�li polecisz ze mn�, nie
wr�cisz tu przez bardzo d�ugi czas. W Szkole Bojowej nie ma
wakacji. Ani odwiedzin. Pe�ny cykl szkolenia trwa do chwili,
kiedy sko�czysz szesna�cie lat. Pierwsz� przepustk�
dostajesz, pod pewnymi warunkami, kiedy masz dwana�cie.
Wierz mi, Enderze, w ci�gu sze�ciu lat ludzie bardzo si�
zmieniaj�. Twoja siostra, Valentine, b�dzie kobiet�, gdy j�
znowu zobaczysz - je�li p�jdziesz ze mn�. B�dziecie sobie
obcy. Nadal b�dziesz j� kocha�, ale zna� jej ju� nie
b�dziesz. Sam widzisz, nie pr�buj� udawa�, �e to �atwe.
- Mama i tata?
- Znam ci�, Enderze. Przez d�u�szy czas obserwowa�em
dyski czujnika. Nie b�dziesz t�skni� za matk� i ojcem, nie
bardzo, nie d�ugo. Oni te� nie b�d� t�skni�.
Ender poczu� �zy w oczach. Odwr�ci� g�ow�, ale nie
podni�s� r�ki, by je wytrze�.
- Oni naprawd� ci� kochaj�. Ale musisz zrozumie�, ile
kosztowa�o ich twoje �ycie. Przyszli na �wiat w religijnych
rodzinach. Tw�j ojciec zosta� ochrzczony imieniem Jan Pawe�
Wieczorek. Katolik. Si�dmy z dziewi�ciorga dzieci.
Dziewi�cioro dzieci. To by�o nie do pomy�lenia. Zbrodnia.
- Tak, no c�, ludzie robi� r�ne rzeczy dla religii.
Wiesz, jakie s� sankcje, Enderze. Wtedy nie by�y jeszcze tak
surowe, ale i nie lekkie. Tylko pierwsza dw�jka mia�a prawo
do darmowej edukacji. Podatki ros�y z ka�dym nast�pnym
dzieckiem. Kiedy tw�j ojciec sko�czy� szesna�cie lat,
skorzysta� z Ustawy o Niepraworz�dnych Rodzinach i odszed�.
Zmieni� nazwisko, wyrzek� si� religii i przyrzek� nigdy nie
mie� wi�cej ni� dozwolone dwoje dzieci. By� szczery.
Pami�ta� ca�y wstyd i prze�ladowania, jakie przeszed� -
przysi�g�, �e �adne z jego dzieci nie b�dzie tego prze�ywa�.
Rozumiesz?
- Nie chcia� mnie.
- Wiesz, �e nikt ju� nie chce Trzeciego. Trudno
oczekiwa�, by twoi rodzice byli zachwyceni. Ale to specjalny
przypadek. Oboje wyrzekli si� religii - twoja matka by�a
mormonk� - ale ich odczucia pozosta�y ambiwalentne. Wiesz,
co oznacza: ambiwalentne?
- �e czuj� tak i tak.
- Wstydz� si� pochodzenia z niepraworz�dnych rodzin.
Ukrywaj� to. Twoja matka nie chce si� nawet przyzna�, �e
urodzi�a si� w Utah, �eby nikt nie powzi�� podejrze�. Ojciec
nie przyznaje si� do polskiego pochodzenia, poniewa� Polska
nadal nie przestrzega prawa i jest z tego powodu obj�ta
mi�dzynarodowymi sankcjami. Widzisz wi�c, �e Trzeci, nawet
urodzony na bezpo�rednie polecenie rz�du, niszczy wszystko,
co pr�bowali osi�gn��.
- Wiem.
- Ale sprawa jest bardziej z�o�ona. Ojciec nada� wam
imiona �wi�tych. Wi�cej nawet, ochrzci� was, gdy tylko matka
wr�ci�a po porodzie do domu. Ona nie chcia�a si� zgodzi�.
K��cili si� o to za ka�dym razem, nie dlatego, �e nie
chcia�a chrztu, ale nie chcia�a, by�cie byli katolikami.
Twoi rodzice tak naprawd� nie wyrzekli si� religii. Patrz�
na ciebie i widz� pow�d do dumy, poniewa� uda�o si� im
obej�� prawo i mie� Trzeciego. Jednocze�nie jednak jeste�
dowodem tch�rzostwa, gdy� nie maj� odwagi, by posun�� si�
dalej i kontynuowa� niepraworz�dno��, cho� w ich odczuciu
jest s�uszna. Jeste� te� powodem towarzyskiej kompromitacji.
Na ka�dym kroku przeszkadzasz ich wysi�kom zmierzaj�cym do
asymilacji z normalnym, praworz�dnym spo�ecze�stwem.
- Sk�d pan to wszystko wie?
- Obserwowali�my twojego brata i siotr�. By�by� zdumiony
wiedz�c, jak czu�e s� instrumenty. Mieli�my bezpo�rednie
po��czenie z twoim m�zgiem. S�yszeli�my wszystko, co ty
s�ysza�e�, niewa�ne, czy s�ucha�e� uwa�nie, czy nie. Czy
rozumia�e�, czy nie. M y rozumieli�my.
- Wi�c rodzice kochaj� mnie i nie kochaj�?
- Kochaj�. Problem w tym, czy chc� ciebie tutaj. Twoja
obecno�� jest nieustannym zak��ceniem. �r�d�em napi�cia. Czy
to rozumiesz?
- To nie ja powoduj� napi�cia.
- Nie chodzi o to, co robisz. Chodzi o samo twoje
istnienie. Brat nienawidzi ci�, gdy� jeste� �ywym dowodem na
to, �e on sam nie by� do�� dobry. Rodzice odpychaj� ci� ze
wzgl�du na przesz�o��, od kt�rej pr�buj� uciec.
- Valentine mnie kocha.
- Ca�ym sercem. Ca�kowicie, nieodwo�alnie. Jest ci
oddana, a ty j� podziwiasz. M�wi�em, �e to nie b�dzie �atwe.
- Jak tam jest?
- Ci�ka praca. Nauka, jak tutaj w szkole, tyle �e du�o
wi�cej czasu po�wi�camy na matematyk� i komputery. Historia
wojskowo�ci. Strategia i taktyka. A przede wszystkim Sala
Treningowa.
- Co to jest?
- Gry wojenne. Ch�opcy zorganizowani s� w armie. Dzie� po
dniu, w niewa�ko�ci tocz� si� bitwy. Nikt nie zostaje ranny,
ale zwyci�stwa i pora�ki maj� znaczenie. Ka�dy zaczyna jako
zwyk�y �o�nierz, wykonuj�cy rozkazy. Starsi ch�opcy b�d�
twoimi oficerami. Ich obowi�zkiem jest szkoli� was i
dowodzi� w bitwach. Wi�cej nie mog� ci powiedzie�. To jak
zabawa w robale i astronaut�w, tyle �e masz bro�, kt�ra
dzia�a, �o�nierzy, kt�rzy walcz� razem z tob� i �e ca�a
twoja przysz�o�� i przysz�o�� ludzko�ci zale�y od tego, jak
dobrze b�dziesz walczy�. To ci�kie �ycie. Nie b�dziesz mia�
normalnego dzieci�stwa. Zreszt�, z twoim umys�em i startuj�c
jako Trzeci i tak by� go nie mia�.
- Sami ch�opcy?
- Kilka dziewcz�t. Niecz�sto udaje im si� przej�� przez
testy. Zbyt wiele wiek�w ewolucji dzia�a przeciwko nim.
�adna z nich zreszt� nie b�dzie podobna do Valentine. Ale
znajdziesz tam braci, Ender.
- Takich jak Peter?
- Peter nie zosta� przyj�ty, dok�adnie z tych powod�w, z
jakich go nienawidzisz.
- Wcale go nie nienawidz�, tylko...
- Boisz si� go. No c�, Peter nie by� taki z�y.
Najlepszy, jakiego znale�li�my od bardzo dawna. Prosili�my
twoich rodzic�w, by jako nast�pne dziecko wybrali c�rk� - i
tak by to zrobili - w nadziei, �e Valentine b�dzie taka jak
Peter, tylko �agodniejsza. Okaza�a si� zbyt �agodna. Wtedy
poprosili�my o ciebie.
- �ebym by� p� Peterem i p� Valentine.
- Je�eli wszystko si� uda.
- I jestem?
- O ile mo�emy to stwierdzi�. Mamy bardzo dobre testy,
Ender, ale one te� nie m�wi� nam wszystkiego. W�a�ciwie,
kiedy przychodzi do konkret�w, nie m�wi� nam prawie niczego.
Zawsze jednak s� lepsze ni� nic - Graff pochyli� si� i uj��
d�onie Endera w swoje. - Enderze Wiggin, gdyby chodzi�o o
lepsz� i szcz�liwsz� przysz�o�� dla ciebie, powiedzia�bym
ci: zosta� w domu. Zosta�, ro�nij i b�d� szcz�liwy. S�
gorsze rzeczy ni� by� Trzecim, ni� mie� starszego brata,
kt�ry nie mo�e si� zdecydowa�, czy jeste� istot� ludzk� czy
szakalem. Szko�a Bojowa to jedna z tych gorszych rzeczy. Ale
jeste� nam potrzebny. Robale mog� wydawa� si� tylko gr�,
jednak ostatnim razem niewiele brakowa�o, by starli nas do
ko�ca. Mogli nas za�atwi� na zimno ze swoj� przewag� si� i
uzbrojenia. Jedyne, co nas ocali�o, to fakt, �e mieli�my
najbardziej b�yskotliwego dow�dc�, jakiego kiedykolwiek
znale�li�my. Nazwij to losem, wyrokiem boskim, idiotycznym
szcz�ciem, ale mieli�my Mazera Rackhama. Teraz jednak ju�
go nie mamy, Ender. Wyskrobali�my wszystko, co mog�a
wyprodukowa� ludzko��. Stworzyli�my flot�, przy kt�rej
tamta, jak� wys�ali przeciw nam ostatnim razem, wygl�da jak
gromadka dzieci bawi�ca si� w basenie. Mamy te� nowe typy
broni. Ale nawet to mo�e nie wystarczy�. Poniewa� przez
osiemdziesi�t lat, kt�re min�y od ostatniej wojny, oni
mieli tyle samo czasu na przygotowania. Potrzebujemy
najlepszych ludzi i potrzebujemy ich szybko. Mo�e nie uda
nam si� z tob�, a mo�e tak. Mo�e za�amiesz si� w stresie,
mo�e zrujnuj� ci �ycie i b�dziesz mnie nienawidzi� za to, �e
przyszed�em dzi� do tego domu. Ale je�li tylko istnieje
szansa, �e dzi�ki twojej dzia�alno�ci we flocie ludzko��
przetrwa, a robale ju� na zawsze zostawi� nas w spokoju, mam
zamiar ci� o to prosi�. Pole� ze mn�.
Ender nie m�g� skupi� spojrzenia na pu�kowniku Graffie.
M�czyzna wydawa� si� odleg�y i tak ma�y, �e Ender m�g�by
chwyci� go pincet� i wrzuci� do kieszonki. Zostawi� tu
wszystko i odlecie� do miejsca, gdzie b�dzie bardzo ci�ko,
bez Valentine, bez mamy i taty.
A potem przypomnia� sobie filmy o robalach, kt�re wszyscy
musieli ogl�da� przynajmniej raz w roku. Masakra Chin. Bitwa
o Pas. �mier�, cierpienie i groza. I Mazer Rackham, jego
niewiarygodne manewry, zniszczenie wrogiej floty dwa razy
wi�kszej i pot�niejszej ni� jego w�asna przy u�yciu
male�kich ziemskich stateczk�w, tak s�abych i kruchych. Jak
gdyby dzieci wygra�y z doros�ymi. I zwyci�stwo.
- Boj� si� - o�wiadczy� cicho Ender. - Ale polec� z
panem.
- Powiedz to jeszcze raz - poleci� Graff.
- Po to si� urodzi�em, prawda? Je�li odm�wi�, to po co w
og�le �yj�?
- To za ma�o - stwierdzi� Graff.
- Nie chc� i�� - rzek� Ender. - Ale p�jd�.
Graff kiwn�� g�ow�.
- Mo�esz jeszcze zmieni� zdanie. Do chwili, gdy
wsi�dziesz ze mn� do mojego wozu, mo�esz zmieni� zdanie.
Potem jeste� w dyspozycji Mi�dzynarodowej Floty. Rozumiesz?
Ender przytakn��.
- Dobrze. Chod�my im powiedzie�.
Matka p�aka�a. Ojciec przycisn�� Endera mocno. Peter
u�cisn�� mu d�o� i powiedzia�:
- Ty szcz�ciarzu! Ty ma�y, durny pierdzielu!
Valentine uca�owa�a go pozostawiaj�c na policzku swe �zy.
Nie musia� si� pakowa�. Nie mia� czego ze sob� zabiera�.
- Szko�a zapewni ci wszystko, co b�dzie potrzebne, od
munduru po materia�y szkolne. Co do zabawek... jest tylko
jedna zabawa.
- Do widzenia - powiedzia� Ender. Podni�s� d�o�, wzi�� za
r�k� pu�kownika Graffa i wyszed� razem z nim.
- Zabij dla mnie paru robali! - krzykn�� Peter.
- Kocham ci�, Andrew! - zawo�a�a matka.
- B�dziemy pisa� - obieca� ojciec.
A kiedy wsiada� do wozu, czekaj�cego cicho w tunelu,
us�ysza� rozpaczliwy krzyk Valentine:
- Wr�� do mnie! B�d� ci� zawsze kocha�a!
Rozdzia� 4
Start
- Z Enderem musimy zachowa� delikatn� r�wnowag�. Izolowa�
go na tyle, by pozosta� tw�rczy - w przeciwnym razie
zaadaptuje si� do systemu i stracimy go. A r�wnocze�nie
musimy mie� gwarancj�, �e zachowa zdolno�ci dow�dcze.
- Je�li zdob�dzie sw�j stopie�, b�dzie dowodzi�.
- To nie takie proste. Mazer Rackham potrafi� poprowadzi�
swoj� ma�� flot� i zwyci�y�. Zanim rozpocznie si� ta wojna,
flota b�dzie zbyt wielka, nawet dla geniusza. Za du�o ma�ych
stateczk�w. On musi g�adko wsp�pracowa� ze swoimi
podkomendnymi.
- Jasne. Musi by� genialny i mi�y.
- Nie mi�y. Mi�y pozwoli robalom za�atwi� nas
ostatecznie.
- Wi�c chcesz go odizolowa�?
- Zanim dolec� do Szko�y, b�dzie ca�kowicie odseparowany
od innych ch�opc�w.
- W to nie w�tpi�. B�d� tu na was czeka�. Widzia�em wideo
tego, co zrobi� z tym ch�opakiem, Stilsonem. Wcale nie
s�odkiego dzidziusia mi tu przywozisz.
- Nie masz racji. On jest s�odszy ni� dzidziu�. Ale nie
przejmuj si�. Szybko go oczy�cimy z tej s�odyczy.
- Czasami odnosz� wra�enie, �e lubisz �ama� tych ma�ych
geniuszy.
- To sztuka, a ja jestem w tym bardzo dobry.Czy jednak
lubi�? Mo�e... Wtedy, kiedy sk�adaj� z powrotem rozrzucone
kawa�ki i staj� si� od tego doskonalsi.
- Jeste� potworem.
- Dzi�ki. Czy to oznacza, �e dostan� podwy�k�?
- Tylko medal. Bud�et nie jest niewyczerpany.
Powiedzieli, �e niewa�ko�� mo�e powodowa� dezorientacj�,
zw�aszcza u dzieci, u kt�rych wyczucie kierunku nie jest
jeszcze ca�kiem pewne. Ender jednak by� zdezorientowany,
zanim jeszcze opu�ci� stref� ziemskiej grawitacji. Zanim
prom rozpocz�� procedur� startow�.
W grupie by�o wraz z nim dziewi�tnastu ch�opc�w. Razem
wyszli z autobusu i ustawili si� w windzie. Rozmawiali,
�artowali, przechwalali si� i wybuchali �miechem. Ender
milcza�. Dostrzeg�, �e Graff i pozostali oficerowie
przygl�daj� si� im uwa�nie. Analizuj�. Wszystko, co robimy,
ma znaczenie, poj�� Ender.To, �e oni si� �miej�. A ja nie.
Przez chwil� rozwa�a� pomys� zachowywania si� tak, jak
pozostali. Tyle �e nie m�g� sobie przypomnie� �adnego
kawa�u, a opowiadane przez innych nie wydawa�y mu si�
�mieszne. Jakikolwiek by�by pow�d weso�o�ci tych ch�opc�w,
nie by�o w niej miejsca dla Endera. By� przestraszony i l�k
wywo�ywa� powag�.
Ubrali go w mundur, jednocz�ciowy. Czu� si� g�upio bez
paska zapi�tego w talii. W tym stroju mia� wra�enie, �e jest
nagi albo okryty workiem. Ci�gle pracowa�y telewizyjne
kamery, przycupni�te niby jakie� zwierzaki na ramionach
otaczaj�cych ich ludzi. Ci ludzie poruszali si� wolno i
zwinnie jak koty, �eby przekaz p�yn�� bez szarpni��. Ender
zauwa�y�, �e sam tak�e porusza si� p�ynnie.
Wyobrazi� sobie, �e udziela wywiadu. Dziennikarz pyta go:
Jak si� pan czuje, panie Wiggin? W�a�ciwie zupe�nie dobrze,
jestem tylko troch� g�odny. G�odny? Ach, tak, nie daj� wam
je�� dwadzie�cia godzin przed startem. To interesuj�ce. Nie
wiedzia�em. Szczerze m�wi�c, wszyscy jeste�my g�odni. I przez
ca�y czas Ender i reporter szliby p�ynnie przed obiektywami
kamer. Po raz pierwszy mia� ochot� si� roze�mia�. Inni
ch�opcy te� si� w�a�nie �miali, cho� z innych powod�w.
My�l�, �e to ich dowcipy, pomy�la� Ender. Ale ja si� �miej�
z czego� o wiele bardziej zabawnego.
- Wejd�cie po trapie pojedynczo - poleci� oficer. - Kiedy
traficie do przedzia�u z pustymi fotelami, si�d�cie w
kt�rymkolwiek. Nie ma okien.
To by� �art. Ch�opcy wybuchn�li �miechem.
Ender znalaz� si� przy ko�cu, ale nie na samym ko�cu.
Kamery telewizji nie wycofa�y si� jednak. Czy Valentine
zobaczy, jak znikam we w�azie promu? Zastanowi� si�, czy jej
nie pomacha�, nie podbiec do reportera i spyta�: "Czy mog�
po�egna� si� z Valentine?" Nie wiedzia�, �e scena zosta�aby
wyci�ta z ta�my, gdy� ch�opcy odlatuj�cy do Szko�y Bojowej
powinni by� bohaterami. Bohaterowie nie t�skni� za nikim.
Ender nie mia� poj�cia o cenzurze, ale wiedzia�, �e rozmowa
z reporterem by�aby b��dem.
Przeszed� kr�tkim trapem do w�azu. Zauwa�y�, �e �ciana po
prawej stronie jest wy�o�ona dywanem jak pod�oga. Wtedy
poczu� si� zdezorientowany. Gdy pomy�la�, �e �ciana jest
pod�og�, odni�s� wra�enie, �e chodzi po �cianie. Dotar� do
drabinki i spostrzeg�, �e pionow� p�aszczyzn� za ni� te�
pokrywa dywan.
Wspinam si� po pod�odze. R�ka za r�k�, krok
za krokiem. Potem, tak dla zabawy, wyobrazi� sobie, �e
czo�ga si� po pod�odze w d � �. Zmiana w umy�le nast�pi�a
niemal natychmiast - przekona� sam siebie wbrew �wiadectwu
grawitacji. Zauwa�y�, �e mocno �ciska por�cze fotela, cho�
obiektywnie siedzi na nim pewnie.
Inni ch�opcy podskakiwali troch�, szturchali si� i
krzyczeli. Ender odszuka� pasy bezpiecze�stwa i domy�li�
si�, jak je zapi�� w pachwinach, pasie i na ramionach.
Wyobrazi� sobie statek wisz�cy do g�ry dnem pod powierzchni�
Ziemi i pot�ne palce ci��enia trzymaj�ce ich mocno na
miejscu. I tak si� wy�li�niemy, pomy�la�. Odpadniemy od
planety.
Wtedy nie poj�� jeszcze znaczenia tego faktu. P�niej
jednak przypomnia� sobie, �e w�a�nie wtedy, przed odlotem z
Ziemi, pomy�la� o niej jako o planecie, takiej jak inne,
niekoniecznie j e g o planecie.
- Ju� zapi��e�? - odezwa� si� Graff. Sta� na drabince.
- Leci pan z nami? - spyta� Ender.
- Normaln