14577
Szczegóły |
Tytuł |
14577 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
14577 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 14577 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
14577 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Ondrej Neff
Struna �ycia
Najpierw eksplodowa� drugi, potem pi�ty, a w odst�pie kilku sekund
pozosta�e cztery zbiorniki paliwa dla promu kosmicznego, umieszczone w
przedniej cz�ci �adowni Rakietoplanu Intrepid. Dow�dca - Bernard Wentraub
i drugi pilot - Leslie Gelb niemal natychmiast stracili przytomno�� i
unikn�li cierpie�. Los Alana Cowela, pracownika naukowego odpowiedzialnego
za biochemiczny projekt do�wiadczalny "Astral", by� gorszy. Prze�y�
wybuch, lecz p�omienie przepali�y �cian� kabiny Intrepidu, wi�c daremnie
skrywa� twarz w glebie fasoli typu alfa, gama i "South Oranga II".
W chwili wybuchu w �adowni przebywa� Henryk Stokes, technik pok�adowy,
ubrany w �rednio-ci�ki skafander, na kt�ry w slangu NASA m�wiono - z
niewiadomych przyczyn - "Gaston". Modu�y Spacelabu, umieszczone w tylnej
cz�ci �adowni, odrzuci�y mieszanka �r�cych gaz�w, kt�re ulecia�y w woln�
przestrze� kosmiczn� nie wyrz�dzaj�c krzywdy astronaucie. Rozerwa�y jednak
laboratoryjny modu�, gdzie w�a�nie pracowa� brytyjski fizyk Richard Cohen.
Ze szczeliny wytrysn�� niebieskawy ob�ok sztucznej atmosfery. Cohen zakry�
sobie twarz d�o�mi, z b�lem i przera�eniem prze�ywaj�c chwile, kt�re
s�usznie uwa�a� za ostatnie sekundy �ycia.
Astronauta w skafandrze znieruchomia� z mocno zaci�ni�tymi powiekami,
aby nie o�lepi�y go p�omienie szalej�ce z przodu �adowni. Blask po�aru by�
jednak tak silny, �e mimo to rozbola�y go oczy. Matnie u�wiadomi� sobie,
co si� mog�o sta�, ale nie by� w stanie wykona� ruchu. Otworzy� tylko
usta, a z wyschni�tego gard�a wydobywa� mu si� g�os brzmi�cy mniej wi�cej:
a...aa...aaa...
Szale�stwo ognia sko�czy�o si� po oko�o dziewi��dziesi�ciu sekundach.
Stokesa ogarn�a ciemno��, ale odczu� j� tak samo bole�nie, jak ten bia�y
po�ar.
Stokes by� jednak astronaut� ze starej szko�y, trenowanym w latach
osiemdziesi�tych w morderczych testach NASA. �wiczenia z przyzwyczajenia
wzroku do zmian o�wietlenia nale�a�y do uporczywie powtarzanych punkt�w
programu. Ju� po dwunastu sekundach Stokes odr�nia� zarysy, a po
nast�pnych trzech - kontury laboratoryjnego modu�u. By� rozci�ty, jakby go
kto� przejecha� otwieraczem do konserw. W �rodku miota� si� Anglik w
bia�ym overalu, poplamionym krwi�.
Stokes odbi� si� od �ciany za sob� i poszybowa� w kierunku modu�u.
Chwyci� si� ostrych kraw�dzi p�kni�cia nie my�l�c nawet o tym, �e m�g�by
sobie rozerwa� plastykowe r�kawice skafandra. W pomara�czowym "�wietle
lampek awaryjnych zobaczy� pl�tanin� przyrz�d�w i kabli, w�r�d kt�rych wi�
si� w agonii Dick Cohen. Krew tryska�a mu z nosa, uszu i spod paznokci.
Walczy� o odrobin� tlenu dla p�uc.
Stokes przecisn�� si� do �rodka i zerwa� ze �ciany �nie�nobia�y w�r
podobny do u�pionego bia�ego nietoperza. Stalowa linka przymocowana do
uchwytu wyci�gn�a zawleczk�. W�r troch� si� nadmucha� i nabra� kszta�tu
znacznie przero�ni�tej muszli. Dick Cohen przesta� si� ju� rusza�. Stokes
chwyci� go za ramiona i wepchn�� g�ow� do otworu muszli. Czysty tlen
obmywa� teraz twarz Anglika, lecz dolna po�owa cia�a stale jeszcze
nara�ona by�a na �mierciono�ne dzia�anie pr�ni. Astronauta z�apa� wi�c
bezw�adnego naukowca w pasie i wyci�gn�� przez szczelin� na zewn�trz. Tam
kilkoma energicznymi ruchami wepchn�� Cohena do �rodka, przycisn�� mu
kolana do brody i zacisn�� plastykowe zamkni�cie. Potem szybko poci�gn��
za czerwony uchwyt. W mgnieniu oka wype�ni�y si� kana�y zewn�trznej cz�ci
pow�oki. Bia�a maszkara przybra�a kszta�t kuli o �rednicy metr
dwadzie�cia. Wewn�trz, skulony jak p��d w �onie matki, Dick Cohen powraca�
do �ycia. By� nadal nieprzytomny, lecz jego p�uca ju� zacz�y pracowa�.
Stokes zajrza� do �rodka przez okienko ze szk�a organicznego, ale niczego
nie m�g� dostrzec. Bezradnie z�apa� uchwyt przymocowany do kuli - podobny
do r�czki walizki - i gor�czkowo zastanawia� sil, co dalej.
Nowy wybuch materia��w p�dnych uzmys�owi� mu, �e grunt na pok�adzie
Intrepidu pali si� dos�ownie pod nogami. W tym momencie przypomnia� sobie,
�e z ty�u �adowni znajduje si� skuter kosmiczny - to przedziwne
skrzy�owanie fotela i knajpianego wieszaka - zaopatrzony w rakiety
przeznaczone do ruchu w wolnej przestrzeni. Przyci�gn�� kule ratunkow� do
skutera, za pomoc� stalowych zaczep�w przymocowa� j� do sztywnego pancerza
swego skafandra i zaj�� miejsce za sterami. Kilka b�ysk�w rakietowych
motork�w oddali�o Stokesa i jego dziwny baga� od konaj�cego rakietoplanu.
Wysoko nad nimi unosi�a si� ogromna, niebieskawa kula Ziemi, ozdobiona
piaskiem Drogi Mlecznej jak b�yszcz�cym zawojem. Intrepid �wieci� w kilku
miejscach czerwonawym �arem, a nieregularne eksplozje wskazywa�y, �e
agonia statku jeszcze si� nie sko�czy�a. Stokes odczu� potworn� samotno��.
Pomy�la�, �e w chwili gdy usiad� w skuterze, przy��czy� si� do jego
urz�dze� komunikacyjnych. W czasie pracy w wolnej przestrzeni skuter
zwi�zany by� z rakietoplanem za pomoc� kabla komunikacyjnego. R�wnie� kula
posiada�a gniazdko do kabla, aby astronauta m�g� si� porozumiewa� z
cz�owiekiem zamkni�tym w �rodku. Stokes odszuka� konektor i wsun�� go do
gniazdka.
- Halo, Dick! S�yszysz mnie? To ja, Henry! Us�ysza� jednak tylko
sycz�cy oddech. Nagle rozleg� si� obcy g�os:
- Intrepid, Intrepid! Tu Skylab VII. Nareszcie was s�yszymy. Co si�
sta�o? Odbi�r!
- Skylab, tu Henry Stokes! Wybuch�o paliwo dla tego waszego cholernego
promu! Zdaje si�, �e tylko sam zosta�em przy �yciu. Mam tutaj w kuli
ratunkowej Dicka Cohena, ale na razie si� nie odezwa�...
- Boli... Boli... - j�kn�� Dick Cohen. Stokes krzykn�� z rado�ci�, a
Skylab te� z�o�y� mu gratulacje.
- Zachowajcie spok�j, ch�opaki! - wo�a� Skylab. - Wysy�amy do was
prom. A teraz s�uchajcie uwa�nie. Wszystko tutaj obliczyli�my... musicie
wej�� na wy�szy poziom, bo prom tak nisko nie zejdzie. Wed�ug naszej EM wu
tr�jki musicie wyj�� na poziom czterysta pi��dziesi�t, a jeszcze lepiej -
czterysta osiemdziesi�t. Prom b�dzie u was za oko�o sto minut. Powinno wam
do tego czasu wystarczy� tlenu. Skuter w porz�dku?
- Tak, w porz�dku - odpowiedzia� Stokes.
- �wietnie. A dla ciebie Dick, gratulacje. Prze�y�e� pobyt w pr�ni.
Du�a sprawa!
- Dzi�ki - odezwa� si� Stokes. - Lecimy wam naprzeciw. Macie co�
jeszcze?
- Trzeba wam przynajmniej trzech minut pracy na pe�nych obrotach! -
stwierdzi� facet ze Skylaba. - Rozumiecie? Na trzy minuty gaz do dechy!
- Henry - szepn�� Dick - jak jest z paliwem? - W porz�dku, a jak ma
by�?
- Uzupe�nili�cie? Leslie Gelb rano pracowa� na zewn�trz...
- Cholera... Nie uzupe�nili, pomy�la� Stokes. To by�o w programie
dopiero po po�udniu.
- S�yszymy was obydwu - powiedzia� Skylab. - Jak stoicie z paliwem?
Henry Stokes poczu� nagle o�owiany ci�ar, zupe�nie niezwyk�y w
przestrzeni kosmicznej. Straszne prze�ycia minionych trzech minut dopiero
teraz w pe�ni do niego dotar�y i dos�ownie pozbawi�y go rozs�dku. Zacz��
krzycze�:
- Obaj si� nie uratujemy! Paliwa nie starczy dla dw�ch !
- Tylko spokojnie - apelowa� Skylab. - Przeprowadzamy w�a�nie
kalkulacj�...
- Pieprz� wasz� kalkulacj�, chodzi mi o w�asn� sk�r�.
Henry, uspok�j si�... Wydostali�my si� z najgorszego... - O Bo�e,
czego ty jeszcze chcesz ode mnie? Wyci�gn��em ci� z tego wraka, a przecie�
mog�em ci� tam zostawi�. Rozumiesz? Mog�em ci� zostawi�... dla jednego
jest dosy� paliwa...
Henry Stokes ci�ko dysza�. W oczach pulsowa�a mu czerwona mg�a, a
�o��dek chwyta�y skurcze - nie z powodu choroby kosmicznej, lecz
�miertelnego strachu. Ca�� si�� woli zmusza� si� do spokoju. Musz�
wszystko rozwa�y� na zimno, bez emocji... - my�la�. Uj�� mocniej uchwyt
kuli ratunkowej. W okienku zobaczy� bia�� twarz Dicka.
- Henry... Dick... Co si� dzieje? - dopytywa� si� Skylab.
W tej chwili Dick Cohen zrozumia� i krzykn��: - On chce... chce mnie
wyrzuci� w przestrze�!
Henry Stokes wypchn�� w tej chwili r�ce przed siebie, a jednocze�nie i
nogi, �eby gwa�towny ruch nie pozbawi� go r�wnowagi. Bia�a kula
poszybowa�a w kierunku p�on�cego wraka Intrepidu. W ostatnim momencie w
okienku b�ysn�y oczy Dicka. Henry Stokes krzycza� co� bez sensu, miota�
przekle�stwa szale�ca, plu� s�owami i ca�kiem przypadkowymi sylabami;
krzycza�, co mu �lina przynios�a na j�zyk, �eby tylko zag�uszy� wyrzut
sumienia.
- Halo, Intrepid, odezwij si�! Tu Skylab VII, tu Skylab VIII Co si� z
wami dzieje?
Kula znika�a w g��biach przestrzeni kosmicznej. Ju� by�a nie wi�ksza
od pi�ki futbolowej. Henry przesta� krzycze�, bo straci� dech i rozbola�o
go gard�o. Ba� si� nast�pnych kilku sekund. Dick b�dzie przeklina�,
narzeka�, b�aga�. W s�uchawkach panowa�a jednak cisza, tylko Skylab w
regularnych odst�pach ponawia� swoje wezwania. Dick pewnie zemdla� ze
strachu albo nawet otworzy� w�az kuli i wykorzysta� pr�ni� kosmiczn� jako
narz�dzie samob�jcze. To odwa�ny facet; na jego miejscu zrobi�bym tak
samo. Musia� zrozumie�, �e dla dw�ch nie starczy paliwa, musia�...
�o��dek zn�w mu si� rozko�ysa�, tym razem mo�e ze wstr�tu dla w�asnego
tch�rzostwa.
Po�o�y� r�ce na dr��kach kierowniczych skutera, gdy nagle poczu�
jakie� szarpni�cie.
- Co to? - krzykn��. Odpowiedzia� mu Dick - spokojnie i wyra�nie -
jakby si� nic nie wydarzy�o.
- Lina komunikacyjna. Jeste�my po��czeni kablem. Jak mog�e� o tym
zapomnie�, Henry?
Dopiero w tej chwili Henry przypomnia� sobie o kablu. Ci�gn�� si� w
mroku jak srebrna struna, a gwiazdy iskrzy�y si� na jego plastykowej
powierzchni. Stokes niemal ze wstr�tem dotkn�� go r�k� w ci�kiej
r�kawicy. Kabel by� napi�ty i pod dotkni�ciem drgn�� jak prawdziwa struna.
- Zapewne b�dziesz chcia� urwa� kabel - kontynuowa� Dick tym samym
tonem. - Chyba jednak ci si� to nie uda. Kabel dzia�a bowiem jako linka
zabezpieczaj�ca. Jest w nim pi�� stalowych nitek. Musia�by� mie� si�� jak
buldo�er, �eby to urwa�...
Do rozmowy wtr�ci� si� zn�w Skylab:
- Ch�opaki, nie rozumiemy, co si� u was dzieje. Prom jest ju� w
drodze, wi�c g�owy do g�ry i walcie na pe�nych obrotach. Wszyscy trzymamy
za was kciuki. Przekazali�my ju� wiadomo�� o katastrofie. Poda�y j� stacje
radiowe i telewizyjne na ca�ym �wiecie. Sp�jrzcie na Ziemi�, ch�opaki.
Miliardy ludzi s� z wami!
Henry Stokes w�ciekle szarpn�� lin�, ale jak Dick s�usznie
przypuszcza�, kabel by� mocny i niezgrabne r�kawice �lizga�y si� po jego
g�adkiej powierzchni. Henry pomy�la� g�upio, �e m�g�by otworzy� mask�
he�mu i przegry�� te cholerne nitki. U�wiadomi� sobie rozpaczliw�
bezsilno�� i o ma�o nie pozbawi�o go to resztek rozs�dku. Wpatrywa� si� w
niewyra�aln� nienawi�ci� w l�ni�co-bia�� kul� unosz�c� si� w�r�d gwiazd,
tak jakby to by� wrz�d wyci�gaj�cy z niego �ycie. Ca�� sw� inteligencj�
ukierunkowa� tak, aby za wszelk� cen� pozby� si� paso�yta. Nagle wybuchn��
z�ym, szyderczym �miechem.
- Ale ja ci� i tak urz�dz�. Tylko poczekaj...
Owin�� lin� wok� r�ki i poci�gn��. Najpierw sz�o ci�ko, potem coraz
�atwiej. Kula zbli�a�a si�. Zachrypia� zwyci�sko
- Chod� tu, ty bestio!
- Co ty znowu robisz? - odezwa� si� Dick. - Czy naprawd� zwariowa�e�?
W��cz ten cholerny skuter, �eby ju� st�d ruszy�. Mamy ma�o paliwa, ale w
ten spos�b na dodatek bez sensu tracimy tlen! Co ty wyprawiasz, Henry? Co
znowu kombinujesz? Ju� wiem... Skoro nie mo�esz urwa� linki, chcesz mnie
przyci�gn��, �eby od��czy� konektor. Czy mam racj�, Henry?
- Zawsze mia�e� racj�, cwaniaczku. Ale teraz ja si� b�d� �mia�
ostatni!
- Nie s�dz� - stwierdzi� Dick ze strasznym, brytyjskim akcentem. - Czy
pomy�la�e� sk�d �apiemy po��czenia radiowe? Albo z pok�adu rakietoplanu,
albo z mojego rozkosznego okr�g�ego domku. Ani w skafandrze, ani w
skuterze nie ma nadajnika: Bez niego prom nigdy ci� nie znajdzie. Bez
sensu spalasz tlen, ty idioto!
- Gadaj sobie, co chcesz. Mo�e jeste� wielki cwaniak, ale ja zawsze
wygrywa�em, zawsze by�em g�r�. S�yszysz? Henry Stokes zawsze zrobi� to, co
zaplanowa�.
Kula ratownicza by�a ju� bardzo blisko.
Henry Stokes wyci�gn�� r�k�. Konektor z wielkimi zapi�ciami w
kszta�cie uszu Micky Mouse wsun�� mu si� mi�dzy palce r�kawicy. Szarpn��
d�oni� i mimo grubej warstwy plastycznej tkaniny poczu� trza�ni�cie
zapadki. Lu�ny kabel wypad� mu z r�ki.
- Powodzenia, cwaniaczku - szepn��.
Po�o�y� r�k� na dr��ku startowym skutera i szybko go nacisn��. Czeka�,
�e p�d skutera wci�nie go w fotel, ale silniki milcza�y.
Z przera�eniem popatrzy� w g�r�, gdzie unosi�a si� planeta
pogryzmolona bia�ymi ob�okami, kt�re u�o�y�y si� w szyderczy grymas.
Ziemia �mia�a si� z niego.
Odnalaz� wzrokiem okienko kuli ratunkowej.
Czy ten cwaniaczek te� si� z niego �mieje? Je�li tak, to jednym
kopniakiem odrzuci kul� daleko od siebie. Tak, zrobi to, musi to zrobi�.
Ale potem zostanie tu sam na sam z b��kitnym obliczem Ziemi i b�dzie
obserwowa� jej �miech, dop�ki nie sko�czy si� tlen. B�dzie sam, ze
zgaszonym skuterem na plecach.
Jednak Dick Cohen si� nie �mia�. Henry odetchn�� z ulg�.
Z wahaniem, nie�mia�o, dotkn�� uchwytu kuli, przytrzyma� go, a drug�
r�k� w��czy� konektor. Trzasn�a zapadka.
- No to do roboty - odezwa� si� Dick spokojnie. - Ze swojego miejsca
nie mo�esz tego widzie�, ale si�gnij r�k� do ty�u. R�b, jak m�wi�;
si�gnij! Dobrze, ale ni�ej, jeszcze ni�ej. Teraz przekr�� prze��cznik
rezerwy paliwa. No, w porz�dku. Teraz �ap za dr��ki i gazu, �eby jak
najpr�dzej si� st�d wynie��. Wcale mi si� tu nie podoba.
Operacja ratunkowa zako�czy�a si� powodzeniem. Prom kosmiczny po
skomplikowanym manewrze spotka� na orbicie dziwny pojazd. By� to
kosmonauta ze skuterem rakietowym i z kul� ratunkow� w r�ku. Obaj
m�czy�ni byli nieprzytomni, Henry Stokes by� bliski �mierci klinicznej.
Po wielu godzinach, kiedy ju� przywr�cono ich do �ycia w namiotach
tlenowych Skylaba VII i u�o�ono w hamakach, odwiedzi� ich dow�dca stacji.
Gratulgwa� im szcz�liwego uratowania, a potem, niby od niechcenia,
zapyta�:
- Ch�opaki, mo�ecie mi wyja�ni� jak to w�a�ciwie z wami...
- Nie, nie mo�emy - odpowiedzia� Dick za obydwu. Na pok�adzie Skylaba
nikt ju� ich o to nie pyta�. Ta�my magnetofonowe z zapisem ich rozm�w
jakim� dziwnym przypadkiem skasowa�y si�, pewnie same z siebie. W Kosmosie
obowi�zuj� bowiem inne prawa, zw�aszcza te ludzkie, a poj�cie
"wsp�czucie" posiada inne znaczenie ni� na dole, na Ziemi..
Prze�o�y� Andrzej S�awomir Jagodzi�ski
powr�t