14467
Szczegóły |
Tytuł |
14467 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
14467 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 14467 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
14467 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Vladimir Pozner
KSIʯYCOWA NOSTALGIA
Tytu� orygina�u: Mal de Lune
Z j�zyka francuskiego prze�o�y�a Ewa Fiszer
Powinienem wyra�a� si� z pe�n� dok�adno�ci� i precyzj�. Jest to tym trudniejsze, �e
nie potrafi�c znale�� niewiadomej r�wnania nie wiem, kt�re szczeg�y s� wa�ne, a kt�re nie
zas�uguj� na uwag�. Mo�e si� zatem zdarzy�, �e wspomn� o wydarzeniach pozbawionych
znaczenia, a pomin� fakty, od kt�rych zale�y wszystko. Nie potrafi�c zinterpretowa�
przesz�o�ci, nie mog� przepowiedzie� rozwi�zania, cho� mo�e ono lada moment nast�pi�.
M�g�bym si� przed ryzykiem obroni� albo przynajmniej je umniejszy� streszczaj�c moj�
histori� w jednym zdaniu, tyle �e w�wczas ani inni, ani ja niczego by si� z niej nie
dowiedzieli. Mimo �e moje opowiadanie w ka�dej chwili mo�e raz na zawsze zosta�
przerwane, musz� skupi� si� i wymieni� w porz�dku chronologicznym wszystkie zapami�tane
okoliczno�ci, nie mam prawa pomija� tych, kt�re wydaj� mi si� bezu�yteczne - jak na
przyk�ad fakt, �e moje siedzisko w sali pracy toczy si� wzd�u� pulpitu, a w nieregularnych
odst�pach czasu odzywa si� kr�tka, pozbawiona rytmu melodyjka, kt�rej zadaniem - tak samo
jak dra�etki, jak� za�ywam rozpoczynaj�c prac� - jest uniemo�liwienie mi poddania si�
uczuciu samotno�ci lub monotonii, pod kt�rych wp�ywem m�g�bym zapomnie� o
konieczno�ci pe�nego skupienia uwagi. Nigdy mi si� to nie zdarzy�o w tej wielkiej sali o
powierzchni dwudziestu pi�ciu metr�w kwadratowych, wysokiej za� na dwa i p� metra,
o�wietlanej nie wiadomo jakim �r�d�em �wiat�a; w sali tej sp�dzam co dzie� cztery godziny,
pilnuj�c tablic sygnalizacyjnych. Tamtego dnia wprawi�em w ruch moje siedzisko tylko po to,
aby skontrolowa� tr�jk�tne czerwone sygnalizatory i prostok�tne zielone, z kt�rych �aden w
ci�gu tych trzech lat, jakie tu przepracowa�em, nigdy si� jeszcze nie zapali�; w tej samej
chwili zabrzmia�a muzyka i rzuci�em okiem na godzinnik, aby dowiedzie� si�, jak daleko jest
do ko�ca pracy.
Pozosta�y mi jeszcze dwadzie�cia trzy minuty. D�wi�ki muzyki umilk�y, zabrzmia� -
tylko raz - jaki� instrument o metalicznym d�wi�ku. Nag�a cisza zmusi�a mnie do nastawienia
ucha, szybko przebieg�em wzrokiem rz�dy sygnalizator�w. Umieszczony nad pulpitem
przew�d alarmowy nie zapali� si�. Ekran godzinnika wskaza�, �e up�yn�y dwie minuty i
czterdzie�ci sekund. Zn�w wprawi�em w ruch moje siedzisko, kt�re potoczy�o si� na prawo
wzd�u� tablic wskazuj�cych ewentualne odchylenie, a kiedy znalaz�em si� naprzeciw
przeka�nika sygna��w akustycznych, kt�ry jak zwykle milcza�, i kiedy zn�w zabrzmia�a
muzyka, a by�o to mniej wi�cej na siedemna�cie minut przed nadej�ciem mego zmiennika i
osiemna�cie minut przed ko�cem pracy, wszystko rozpocz�o si� r�wnocze�nie.
Chc� przez to powiedzie�, �e siedzisko zamar�o w bezruchu, zapanowa�a cisza i
zapad�a ciemno��. Wyci�gn��em obie r�ce, napotka�em pustk� i wsta�em, aby obej�� dooko�a
siedzisko, trzymaj�c si� jego oparcia. Poczu�em si� zdezorientowany, w wy�szej szkole
nadzorc�w nie nauczono mnie, co nale�y zrobi� w razie og�lnej katastrofy, taka mo�liwo��
nie wchodzi�a w og�le w rachub�. Nie umia�bym przeprowadzi� reperacji, a zreszt� nie
mia�em do tego prawa. W razie wypadku (a by�a to ewentualno�� co najmniej
nieprawdopodobna), o kt�rym poinformowa�by mnie jeden z sygnalizator�w, dowiedzia�bym
si� tylko, o jaki numer porz�dkowy chodzi, i moim obowi�zkiem by�oby zakomunikowa� go -
naciskaj�c na klawisz - komu�, kogo nigdy nawet nie widzia�em. Nie by�em zreszt� pewien,
czy ten kto� istnieje: odk�d obj��em moje stanowisko, ani razu nie zdarzy�o si�, by zapali� si�
jaki� sygnalizator. A przecie� by�o ich 4112 - w�a�nie wszystkie znik�y w ciemno�ciach. Nikt
nie przewidzia� nieprzewidzialnego i nie mia�em �adnych instrukcji poza jedn�, aby czeka� na
rozkaz nie podejmuj�c samodzielnie �adnych krok�w. Lepiej wi�c usi��� i czeka� na �wiat�o,
ewentualnie na sygna� akustyczny, na pewno na koniec dnia pracy, cho� obecnie niewidzialny
ekran godzinnika przesta� wskazywa�, kiedy on nadejdzie, tak jakby czas w mojej sali
zatrzyma� si� za przyk�adem elektryczno�ci. Sta�em i ws�uchiwa�em si� w cisz�.
439 342, m�j zmiennik, nie pojawi� si�. Czeka� pewnie u wej�cia do sali zamkni�tej
automatycznie ca�y czas pr�cz tych pi�ciu minut co cztery godziny. Nie m�g� wej�� do
�rodka, tak jak ja nie m�g�bym wyj��, gdybym tego pr�bowa� ignoruj�c instrukcje.
Powtarza�em sobie, �e w momencie katastrofy techniczny dyrektor biura dowiedzia� si� o niej
natychmiast, powiadomiony sygna�em �wietlnym, albo nawet, zwa�ywszy na wyj�tkowo��
wydarzenia, urz�dzeniem alarmowym. Wystarczy wi�c, abym policzy� do tysi�ca, z cyframi
by�em przecie� za pan brat. Liczy�em szeptem, ale kiedy sko�czy�em, dalej panowa�a cisza.
Stoj�c obok mego siedziska rozgl�da�em si� dooko�a, ale nie mog�em dostrzec �adnego
ja�niejszego punktu w�r�d otaczaj�cych mnie ciemno�ci: pozbawiony widzenia, widzia�em
tylko nieobecno�� �wiat�a. Korci�o mnie, by pomy�le� o dniu wczorajszym, o dniach w
zesz�ym roku, o dniach sprzed dw�ch lat, o tym zawsze identycznym momencie ko�ca pracy,
ale nie zwyk�em my�le� o czymkolwiek, p�ki trwa�em na moim stanowisku; nie zwyk�em -
gdy� nie mia�em do tego prawa. Zamieni�em si� w uszy i oczy, palce i g�os w oczekiwaniu, �e
zdarzy si� co�, co si� jeszcze nigdy nie zdarzy�o. Powinienem by� sta� przed moim pulpitem -
ale m�g�bym go odnale�� tylko pu�ciwszy oparcie siedziska i wyruszywszy na poszukiwania.
Ju� zamierza�em tak post�pi�, gdy wyda�o mi si�, �e s�ysz� jaki� szmer, kt�ry nie
przypomina� �adnego z d�wi�k�w, z jakimi zapoznano mnie w wy�szej szkole nadzorc�w.
Wydawa�o mi si�, �e dobiega on z daleka, a przecie� nie powinien do mnie dotrze� poprzez
d�wi�koszczelne �ciany. I to wtedy pu�ci�em siedzisko i po omacku ruszy�em naprz�d.
Ciemno�� winna si� sko�czy� tam, gdzie rozpoczyna�y si� �wiat�a zewn�trzne,
kt�rych blask nie m�g� wedrze� si� do mojej sali. Wreszcie dotar�em do �ciany i posuwa�em
si� wzd�u� niej, a� doszed�em do jedynego wyj�cia - by�o ono otwarte: kom�rka
fotoelektryczna przesta�a funkcjonowa�. Dopiero p�niej przysz�o mi to na my�l. W tamtej
chwili uderzy�o mnie co� innego. Nie by�o wida� kolistego korytarza. Dotkn��em stop�
trotuaru: by� nieruchomy. Nigdy si� to jeszcze nie zdarzy�o. Dla uspokojenia zacz��em sobie
t�umaczy�, �e ca�y ten sektor zale�y na pewno od tej samej centrali elektrycznej i wystarczy
mi przej�� kilkana�cie metr�w, aby znale�� si� w zasi�gu innej centrali i zobaczy� �wiat�o.
Ruszy�em z miejsca, czubkami palc�w dotykaj�c �ciany. W regularnych odst�pach
napotyka�em drzwi. Wszystkie takie same i wszystkie - tak jak moje - otwarte. Wewn�trz nie
by�o �wiat�a, nie by�o �ywego ducha. Szed�em wi�c dalej wzd�u� korytarza, kt�rego zakr�ty
zaledwie da�o si� wyczu�. Nie wiedzia�em, czy obiega on woko�o tysi�c czy dziesi�� tysi�cy
sal: po raz pierwszy podj��em podobn� wypraw�.
Na koniec doszed�em do wniosku, �e wybra�em si� w z�ym kierunku: oddali�em si� od
miejsca, z kt�rego, jak mi si� wydawa�o, dochodzi wrzawa, i znalaz�em si� w krainie ciszy.
Mog�em zawr�ci�, ale przede wszystkim zale�a�o mi na odnalezieniu �wiat�a, szed�em wi�c
naprz�d, wci�� g�uchy i �lepy, krocz�c w�r�d ciemno�ci, macaj�c nie ko�cz�c� si� �cian� i
nie wiedz�c, czy nie obszed�em jej ju� woko�o mijaj�c podobne wszystkim innym wej�cie do
mojej sali, czy te� zamiast zatoczy� ko�o id� przed siebie wzd�u� spirali. Nie by�o po co liczy�
krok�w, nie by�o mo�na liczy� minut. Nie wiem wi�c, kiedy dos�ysza�em zn�w szmer
niewyra�nych g�os�w. Wyda�o mi si�, �e dobiegaj� mnie z g�ry. Wystarczy wi�c przej�� na
drug� stron� korytarza i wsi��� do windy: co dwadzie�cia pi�� metr�w znajdowa�o si� sze��
wind. �adna nie funkcjonowa�a. Zdarzy�o si� to po raz pierwszy. Nigdy jeszcze, nawet w
dzieci�stwie, nie s�ysza�em o czym� podobnym. Nie potrafi�em sobie wyobrazi�, �e mo�na
p�j�� na g�r� pieszo, nie wiedzia�em, jak nale�y si� do tego zabra�. S�ysza�em tylko o jednym
takim wypadku, kiedy by�em jeszcze zupe�nie ma�y i w drugiej klasie taktiloaudiowizualnej
opowiedziano mi o speleologu nazwiskiem Jacksmith, legendarnym bohaterze 0001 roku
naszej ery, kt�ry ze�lizn�� si� na dno czelu�ci i zaczepiwszy si� r�kami wyd�wign�� z groty.
Obok sz�stej windy natkn��em si� na zapasowe wyj�cie, a prowadzi�o ono na schody, o
kt�rych istnieniu nawet nie wiedzia�em. Schody by�y nieruchome. Trzeba by�o zabra� si� do
wspinaczki.
Nie mog�em uciec si� do pomocy oczu. Ba�em si� ka�dego st�pni�cia, czepia�em si�
por�czy, brakowa�o mi tchu, a serce bi�o coraz szybciej. Zatrzymywa�em si� co dziesi��
stopni i za ka�dym razem, zaczerpn�wszy oddech, s�ysza�em wyra�niej jakie� g�osy.
Zastanowi�em si�, czy s� to g�osy innych technik�w, kt�rym uda�o si� w chwili przerwania
pr�du opu�ci� swoje stanowiska pracy i kt�rzy wdarli si� na schody wyprzedzaj�c mnie o
par� pi�ter. Przy�pieszy�em kroku w nadziei, �e ich dogoni�, ale poczu�em si� wyczerpany i
musia�em przysi��� na stopniu. Zasapa�em si� - ja, kt�ry dotychczas nie rozumia�em
znaczenia tego s�owa. Tak jak wszyscy mia�em przy sobie zasobnik z dra�etkami, na nic mi
si� jednak nie mog�y przyda�, nie potrafi�em bowiem odr�ni� ich dotykiem. Musia�em
czeka�.
Wszystkie te szczeg�y pozbawione s� znaczenia, dowodz� jednak�e, i� by�em
�wiadom tego, �e w ci�gu nieokre�lonego okresu czasu znajduj� si� w niewidzialnej
przestrzeni. M�g�bym nawet zacytowa� par� s��w, kt�re wypowiedzia�em do samego siebie -
na przyk�ad na temat czasu, kt�ry trac� i kt�ry ju� straci�em.
Zn�w ruszy�em w g�r�. Coraz lepiej s�ysza�em czyje� g�osy. Ze sta�ego szmeru
wydobywa�y si� pojedyncze okrzyki, a w odpowiedzi im podnosi�y si� szorstkie, zachrypni�te
g�osy - takie jakich nigdy dot�d nie s�ysza�em i jakich nie by�em w stanie zrozumie�. Za
wszelk� cen� nale�a�o si� do nich zbli�y�. Nagle poczu�em, �e por�cz schod�w sko�czy�a si�.
Podnios�em nog�, ale nie natrafi�a ju� na schodek. Szed�em po omacku po p�askiej
powierzchni, a krzyki, piski i j�ki brzmia�y coraz to gwa�towniej. Natkn��em si� na zamkni�te
drzwi. Szed�em wzd�u� �ciany dotykaj�c jej ko�cami palc�w. Nagle moje rami� otar�o si� o
jak�� p�ask� powierzchni�, kt�ra usun�a si� i zgie�k wzm�g� si�. Zrozumia�em, �e znalaz�em
wyj�cie na ruchom� jezdni�, mo�e na t� w�a�nie, do kt�rej co dzie� doje�d�a�em wind� i kt�r�
wraca�em z pracy. Musia�a by� pe�na ludzi, ale nie widzia�em nikogo ani nic - nawet ekran�w
z telewiadomo�ciami, nawet ekran�w wskazuj�cych czas. Usi�owa�em pochwyci� jakie�
zdanie, jakie� s�owo: by�o ich zbyt wiele. Nie rusza�em si� z miejsca, boj�c si�, �e porwie
mnie ruchoma jezdnia i zagubi� si�. Nie by�o sposobu, aby zatrzyma� kogo� z tego
niewidzialnego t�umu, kt�ry mnie mija�. Wyda�o mi si�, �e zrozumia�em par� s��w, i zrobi�em
krok naprz�d. By� to b��d: zosta�em wci�gni�ty i porwany. Na pr�no si� szamota�em, nie
mog�em si� wydosta�. Rami� przy ramieniu, g�owa przy g�owie t�um wirowa� i kr�ci� si� w
k�ko i nagle zrozumia�em, �e nie ruszamy si� z miejsca. Ruchoma jezdnia zosta�a
unieruchomiona.
Przyciszonym g�osem zacz��em pyta�. Nie otrzyma�em odpowiedzi. Powt�rzy�em
pytanie, tym razem wrzeszcz�c na ca�y g�os. Na nic si� to nie zda�o. Wszyscy krzyczeli ze
wszystkich si�, ka�dy s�ysza� tylko siebie nie przypuszczaj�c nawet, �e inni zadaj� mu to samo
pytanie. Bowiem nikt jeszcze nie by� �wiadkiem ani nawet nie s�ysza� o takim wydarzeniu,
aby wysiad� ca�y obw�d elektryczny. Usi�owa�em p�j�� dalej w nadziei, �e napotkam inny
rodzaj wrzawy. Wsz�dzie panowa�o takie samo zamieszanie. Intonacja g�os�w brzmia�a
wsz�dzie podobnie i nie wiedzia�em, czy kr�c� si� w k�ko, czy posuwam w jakim� kierunku.
Nie tylko ja; wszyscy byli w podobnym po�o�eniu. Dzi�, kiedy o tym m�wi�, mo�e wygl�da�
na to, �e zrozumia�em, co si� dzieje, czyli �e zda�em sobie spraw� z tego, �e nie wiem nic;
zastanawiam si�, co bym opowiada� natychmiast po wydarzeniu. Przecie� nawet niczego si�
nie domy�la�em. Potem za� nie mia�em ju� czasu o tym my�le�, tyle ci�gle musia�em sobie
zadawa� nowych pyta� i po�piesznie szuka� na nie odpowiedzi. T�um znowu zawirowa� w
drug� stron� nie ruszaj�c si� jednak z miejsca i by�bym upad�, gdyby nie podtrzymywa�y mnie
t�ocz�ce si� naoko�o cia�a ludzkie, mimo to zatoczy�em si� i znalaz�em si� nagle na bocznym,
dosy� w�skim ruchomym trotuarze. I on tak jak jezdnia przesta� si� toczy�.
Zrobi�em par� krok�w wyci�gaj�c przed siebie r�ce. Nagle zn�w ogarn�a mnie cisza.
Natkn��em si� na otwarte wej�cie do nieruchomej windy i poszed�em dalej galeri�, kt�ra
spiral� pi�a si� pod g�r�. Nigdy jeszcze tyle si� nie nachodzi�em, i to w dodatku na �lepo, po
omacku. Bardzo rzadko zdarza�o mi si� �ni� i nigdy nie przy�ni�o mi si�, �e nic nie widz�.
Oto wr�ci�em w zamierzch�e czasy, kiedy nie umiano jeszcze leczy� �lepoty i cz�owiek ni�
dotkni�ty przez ca�e �ycie posuwa� si� tak jak ja teraz, trzymaj�c si� jakiego� muru. Galeria
wznosz�c si� coraz to zakr�ca�a, by�o ni� du�o �atwiej i�� ni� poprzednio schodami. Nagle
znieruchomia�em, dostrzeg�em bowiem �wiat�o, nie, nie �wiat�o - cie� �wiat�a.
By� to drobny punkcik �wietlny gdzie� daleko - i niczego nie o�wietla�. Wielokrotnie
zamyka�em i otwiera�em oczy, by upewni� si�, �e si� nie myl�. Ta ruchoma, ledwie widoczna
plamka �wiat�a nie by�a jednak wytworem mojej wyobra�ni. Nie spuszczaj�c z niej oczu
zrobi�em jeden krok, potem drugi; ba�em si�, �e �wiate�ko zda sobie spraw� z mojej obecno�ci
i zniknie. Ale nadal porusza�o si�. Zrobi�em par� krok�w i zatrzyma�em si�. �wiate�ko
wyd�u�y�o si�, rozszerzy�o, nie staj�c si� jednak bardziej wyra�ne. Przesta�o si� porusza�,
mia�em wra�enie, �e krocz� w miejscu. Panowa�a zupe�na cisza, a �wiate�ko powi�ksza�o si�
tak powoli, �e przyjmowa�em to do wiadomo�ci nie zdaj�c sobie z tego �wiadomie sprawy.
Zauwa�y�em, �e nie trzymam si� ju� �ciany.
By�o to nag�e i nieoczekiwane. Znalaz�em si� na �rodku pokoju. By� s�abo o�wietlony.
B��kitnawym nie znanym mi �wiat�em, jakby zmierzchaj�cym, tak �e widzia�em tylko
kontury przedmiot�w. Pok�j ten nie mia� nic wsp�lnego z lokalami, w kt�rych mieszkali�my,
licz�cymi trzy metry na trzy i wysokimi na dwa metry dziesi��. Ten pok�j by� wi�kszy nawet
i od sali, w kt�rej pracowa�em. By�o tu tyle miejsca, �e zamiast zu�y� je racjonalnie
zape�niono je nie znanymi mi, nie wiedzie� czemu s�u��cymi przedmiotami. Pod �cian� sta�o
co� czarnego i b�yszcz�cego, licz�cego jakie� p�tora metra szeroko�ci, w�skiego, z
podniesion� do po�owy wysoko�ci pokryw� i dwoma z�otymi czy te� mo�e miedzianymi
peda�ami. Przyjrza�em si� temu uwa�nie, nie dotykaj�c niczego, aby nie wprawi� w ruch
przyrz�du, kt�rego przeznaczenia nie zna�em. Tak samo post�pi�em z innymi maszynami czy
te� meblami, kt�rych kszta�t, a tak�e materia, z jakich by�y zrobione, by�y mi zupe�nie nie
znane.
Wygl�da�y dziwacznie, by�y pokryte wyk�adzinami, kt�re zajmowa�y tylko miejsce i
wydawa�y si� bezu�yteczne. Przedmioty te sta�y w pewnej odleg�o�ci od siebie i nie mog�em
si� domy�li�, na czym polega ich u�yteczno��.
Porusza�em si� ostro�nie, ale z takim zainteresowaniem, �e nie od razu zauwa�y�em,
i� moje stopy nie �lizgaj� si� tu tak jak w mojej kwaterze czy sali pracy. Tu szed�em r�wnie
bezszelestnie, ale po czym� du�o mi�kszym, a gdy spojrza�em w d�, wyda�o mi si�, �e widz�
jakie� esy floresy, kt�rych barwy nie odr�niam. Przykucn��em, aby dotkn�� tej powierzchni,
kt�ra by�a mi�kka i spr�ysta. Podnosz�c si�, dostrzeg�em co�, co mnie zdumia�o, bowiem w
przeciwie�stwie do innych przedmiot�w wiedzia�em, co to jest.
Nigdy tego nie widzia�em, ale s�ysza�em, opisy, a nawet ogl�da�em fotogramy. Nie
by�a to kopia, lecz orygina� zamkni�ty w przezroczystym kloszu ustawionym na stojaku:
pierwsza ksi��ka, jak� widzia�em w �yciu. Wielko�ci r�ki cz�owieka, prostok�tna, gruba na
jakie� dwa centymetry, zrobiona z papieru, i to nie syntetycznego, lecz naturalnego. By�a
bia�a do�� z��k�a biel� i robi�a wra�enie podartej. Z trudno�ci� odcyfrowa�em nazwisko tego,
kto, jak przypuszcza�em, by� autorem, i tytu�: Let this cop pass from me; nie zrozumia�em go,
ale domy�li�em si�, �e to po staroameryka�sku. D�u�szy czas przygl�da�em si� temu
przedmiotowi, kt�ry zajmowa� tyle miejsca, a kt�ry s�u�y� naszym przodkom. Wreszcie
odwr�ci�em si� i zobaczy�em przed sob� p�koliste przej�cie. Dalej by� nast�pny pok�j,
r�wnie du�y, ale jasno o�wietlony, tak �e mog�em mu si� dok�adnie przyjrze�. �wiat�o pada�o
r�wnomiernie, nie by�o ani tak jaskrawe, ani tak przy�mione jak �wiat�o, do kt�rego
przywyk�em. Nigdzie blasku ani cienia, tak jakby zla�y si� w jedno. Wszystkie kontury
przedmiot�w odcina�y si� wyra�nie, natomiast barwy jakby si� zatar�y, o ile oczywi�cie
istnia�y; wszystko sta�o si� niebieskie, �ciany, przedmioty, a nawet moje r�ce. Obszed�em
pok�j dooko�a. By� okr�g�y - pierwszy okr�g�y pok�j, jaki widzia�em w �yciu. Na �rodku sta�
du�y niebieski st�, tak�e okr�g�y, i wok� niego ustawione by�y niebieskie siedziska w
niczym nie przypominaj�ce tego, na kt�rym zasiada�em w trakcie pracy. By�y du�e, ci�kie i
nieruchome. O�mieli�em si� usi���. Siedzisko by�o mi�kkie, odchyla�o si� do ty�u: mia�em
wra�enie, �e si� k�ad�. Nie zwyk�em podnosi� g�owy, ale j� podnios�em. Nade mn� przez
okr�g�y otw�r przes�oni�ty jak�� przezroczyst� nie znan� mi substancj� wida� by�o czarn�
dal, a na jej tle b��kitn� kul�. Zobaczy�em j� po raz pierwszy w �yciu: tak jak wielu
Ksi�yczan nigdy jeszcze nie widzia�em planety zwanej Ziemi�.
Powinienem by� od razu zda� sobie spraw�, dok�d trafi�em: jest bardzo niewiele os�b
na Ksi�ycu, kt�re mog� sobie pozwoli� �y� w ten spos�b. Nikt z nas tego nawet nie
podejrzewa�. Przypuszcza si� na og�, �e osoby te maj� kwatery dwunastometrowe zamiast
dziewi�ciometrowych, �e pracuj� trzy i p� godziny zamiast czterech, gdy� wyobra�amy
sobie przywileje, jakich sobie udzielaj�, na miar� naszych pragnie�, ale ten, kto by twierdzi�,
�e ci ludzie �yj� w �wietle Ziemi, szybko znalaz�by si� w domu zdrowia. Nawet dla �artu nie
by�bym w stanie czego� podobnego wymy�li�. Ale dzi� by�em �wiadkiem zbyt wielu
dziwacznych i nieprawdopodobnych wydarze�, a wszystkie mia�y miejsce po raz pierwszy.
Nie mia�em nawet pewno�ci, czy nie prze�y�em tego wszystkiego we �nie, cho� bynajmniej
nie by�em sk�onny �ni�, i pomy�la�em, �e powinienem da� si� przebada� pierwszemu
napotkanemu oficerowi zdrowia. W�a�nie powzi��em t� decyzj�, kiedy us�ysza�em g�os
kobiety. Zada�a ona pytanie, kt�re zapami�ta�em do dzi� dnia.
- Czy to on si� sp�nia, czy te� pan przyszed� za wcze�nie?
S�owa te nie mia�y dla mnie �adnego sensu, musia�a m�wi� do kogo� innego.
Wsta�em, �eby si� rozejrze�. Nie zobaczy�em nikogo. Poszuka�em wzrokiem dialogera, na
kt�rego ekranie m�g�bym dojrze� obraz m�wi�cej. Dialogera nigdzie nie by�o.
- Tu jestem - odezwa� si� ten sam g�os.
Odwr�ci�em si�. M�oda dziewczyna sta�a w nie istniej�cym przed chwil� otworze w
�cianie. Pragn��em dowiedzie� si�, jak si� tu znalaz�a. U�miechn�a si� i o�wiadczy�a:
- Jest ju� pr�d.
Zapyta�em:
- Wsz�dzie?
A ona zapyta�a z kolei mnie:
- Jak si� panu uda�o tu dosta�? Jakim cudem uruchomi� pan wind�?
Odpowiedzia�em:
- Winda nie dzia�a�a. Wszed�em po schodach.
Podesz�a do mnie, tak jakby moje s�owa zadziwi�y j� i pragn�a mi si� dok�adnie
przyjrze�. Teraz widzia�em j� lepiej. By�a niewysoka i mia�a tr�jk�tne usta. Nie mog�em
oceni� jej cery, koloru oczu i w�os�w: w ziemskim �wietle by�a od st�p do g��w b��kitna.
Przyjrza�a si� fiszce identyfikacyjnej na mojej piersi. Na fiszce widnia�a moja podobizna i
sze�ciocyfrowy numer. Odczyta�a go:
- Sze��dziesi�tdziewi��, dwadzie�ciadziewi��, trzydzie�citrzy.
Poprawi�em: - Trzy�citrzy - gdy� tak wszyscy zwykli mnie nazywa�.
U�miechn�a si�, i ja z kolei zacz��em szuka� wzrokiem jej fiszki. By�a taka male�ka,
�e nic nie uda�o mi si� na niej odcyfrowa�.
- Trzynastka - powiedzia�a.
Nachyli�em si�, by si� upewni�, nim odpar�em: - Chyba si� myl�, widz� tylko dwie
cyfry.
Zamiast mi odpowiedzie�, oznajmi�a:
- Nazywam si� Trzynastka.
I dorzuci�a szybko, jakby to sobie nagle przypomnia�a:
- Czy to on si� sp�ni�, czy te� pan przychodzi zbyt wcze�nie?
Nie wiedzia�em, o co chodzi, pytanie wyda�o mi si� pozbawione sensu. Wzruszy�em
ramionami:
- Nie mam poj�cia.
Ona zrobi�a tak� min�, jakby zrozumia�a. - Ano tak, przecie� wszystkie godzinniki
wysiad�y.
Zabrzmia�o to �miesznie i wymienili�my u�miechy. Potem pyta�a dalej:
- O kt�rej mia� pan wyznaczone spotkanie?
- Z kim?
Je�li sobie dobrze przypominam, zmarszczy�a nos, przygl�daj�c mi si� uwa�nie.
- Mo�e pan ze mn� o tym m�wi� - zauwa�y�a wreszcie. - Jestem jego c�rk�.
Nic z tego nie rozumia�em: jak�e m�g�bym rozumie�?! O�mieli�em si� spyta�:
- Kim jest pani ojciec?
Wpad�a w z�o��.
- Nie wie pan? Dobrze, niech pan sobie czeka.
Odwr�ci�a si� w stron� wyj�cia.
Wtedy zawo�a�em:
- Nikt mi nie wyznacza� spotkania!
Przystan�a i spojrza�a na mnie przez rami�. Wyja�ni�em jej, �e szed�em bardziej ni�
po omacku, wr�cz jak �lepiec, no i tak trafi�em do niej. Zacz�a si� �mia�, ale zaraz
spowa�nia�a.
- Dobrze, wi�c ja panu powiem - o�wiadczy�a, i to na skutek tych s��w i tego, co z
nich wynika�o, tak dobrze zapami�ta�em nasz� rozmow�. - Mia� pan natychmiast po
katastrofie zg�osi� si� tu ze sprawozdaniem i udzielono panu instrukcji, jak tu dotrze� mimo
braku �wiat�a i nieczynnych wind. Nie wolno panu o tym nikomu wspomnie�. Sam pan widzi,
�e wiem wszystko.
Czeka�a na moj� odpowied�. Zale�a�o mi na jednym: �eby jej si� spodoba�, tym
bardziej �e tymczasem zauwa�y�em jej ma�e okr�g�e piersi. Zapyta�em wi�c:
- Z jakim sprawozdaniem?
Znowu wpad�a w z�o��.
- Niech pan nie udaje, �e pan nie rozumie!
Robi�em, co mog�em, aby wyt�umaczy� jej, �e na nic bym si� nie przyda�, gdy� nic nie
m�g�bym opowiedzie�, widzia�em bowiem tylko kr�tkie spi�cie i jego skutki w sali, gdzie
pracuj� jako nadzorca, a potem unieruchomion� jezdni�.
- Unieruchomion� i czarn� - zauwa�y�a ona i zrozumia�em, �e tak samo jak mnie
wci�gn�� j� potr�caj�c i gniot�c niewidoczny t�um: by� mo�e natkn�li�my si� tam na siebie i
stali przyci�ni�ci do siebie. To nie dotyczy�o jej ojca; je�li chodzi o reszt�, krzyki i
zamieszanie nie wymagaj� specjalnego raportu.
- Tak - powiedzia�a - jestem pewna, �e medyczna policja zrobi�a ju� wszystko, co
nale�y.
By�o to mo�liwe, a nawet niemal pewne: s�u�ba zdrowia jest niezwykle skrupulatna.
- Mego ojca interesuje, jak dosz�o do przerwania pr�du.
Wyda�o mi si� to czym� najnaturalniejszym na �wiecie. Nie wiedzia�em, jakie funkcje
sprawuje ten cz�owiek, ale s�dz�c po jego mieszkaniu, musia� by� lepiej poinformowany ni�
ja. Dorzuci�em te�, �e nie zapali� si� ani jeden sygnalizator, �e nie zabrzmia� �aden sygna�
akustyczny. Dziewczyna zn�w si� rozz�o�ci�a.
- �wietnie pan przecie� wie, �e nie chodzi o maszyneri� kontroli!
Zn�w nie stan��em na wysoko�ci zadania.
- Ale skoro jestem nadzorc�...
Nic na to nie odpowiedzia�a i ju� wydawa�o mi si�, �e uda�o mi si� j� przekona�.
Nagle szepn�a:
- Musz� si� tego dowiedzie�. Niech mi pan powie. Przysi�gam, �e przed nikim nie
zdradz�, i� z panem rozmawia�am.
Dzi� wiem ju�, o co jej chodzi�o, ale wtedy nie rozumia�em nic, wstrz�sn�� mn� tylko
ton jej g�osu. Nazwa�em j� po imieniu, aby j� przekona�, �e wyznam jej wszystkie sekrety,
kt�rych sam nie zna�em, a o kt�rych istnieniu by�a przekonana. Powt�rzy�em:
- Trzynastko, przysi�gam pani, Trzynastko, przysi�gam! - i zamilk�em oczekuj�c
odpowiedzi.
Nie spuszcza�a ze mnie oczu. Jej spojrzenie wyra�a�o r�wnocze�nie podziw, strach i
wzgard�. Wysz�a przez owalny otw�r, kt�ry nagle pojawi� si� w �cianie. Mnie te� pozosta�o
tylko odej��. Wr�ci�em do ciemnego k�ta pokoju, w kt�rym wystawiona by�a ksi��ka. Le�a�a
na tym samym miejscu w szklanym kloszu. Przeszed�em obok, jeszcze raz na ni� spojrza�em,
nie zatrzymuj�c si� ju� jednak, i zacz��em szuka� wyj�cia. Przedmioty sta�y na tym samym
miejscu, ale wygl�da�y tak dziwacznie, �e nie mog�em ich rozpozna�. B��ka�em si� do chwili,
gdy zauwa�y�em prostok�tn� maszyn� z dwoma z�otymi peda�ami. Nale�a�o wi�c skr�ci� w
prawo.
Nie starczy�o mi czasu. Zapali�o si� �wiat�o, dzienne �wiat�o elektryczne, od kt�rego
zab�ys�a czer� maszyny.
Jaki� g�os zapyta�:.
- Kim pan jest?
Podnios�em g�ow�. Zapali� si� dialoger. Z ekranu patrzy�a na mnie m�ska twarz.
M�ski g�os powt�rzy�:
- Kim pan jest?
Pomy�la�em sobie, �e mo�e to by� ojciec Trzynastki, i zawaha�em si�. M�czyzna nie
wygl�da� na zdziwionego.
- Niech�e si� pan odezwie. Czy przyszed� pan zamiast niego?
Musia� my�le� o tym samym go�ciu, co jego c�rka. Przyjrza�em si� jego twarzy
zastanawiaj�c si�, czy jest gdzie� w mieszkaniu, czy na przeciwnym kra�cu dystryktu.
Mia�em wra�enie, �e go sk�d� znam. Ale nie z pracy, nie z jakiego� przypadkowego
spotkania, pewnie z telewiadomo�ci. Szuka�em wzrokiem jego fiszki, by odczyta� numer, ale
wida� j� by�o na ekranie tylko do po�owy. Wreszcie odpowiedzia�em:
- Zab��dzi�em - my�l�c, �e trudno mu b�dzie w to uwierzy�.
- Nic pan nie wie? - spyta�, ale pytanie to zabrzmia�o jak twierdzenie.
Odpar�em:
- Nie - do�� niepewnym tonem.
- I tak �ca�kiem przypadkiem� uda�o si� panu dosta� do mnie w�r�d ciemno�ci, i to w
dodatku pieszo?
M�wi� wolno, z ca�kowit� oboj�tno�ci�, tak jakby nie zwraca� si� do mnie, lecz
dyktowa� mi zeznanie. Odpar�em:
- Tak - tonem przyznaj�cego si� do winy. Odwr�ci� g�ow� w stron� kogo�, kogo nie
mog�em zobaczy�.
- Prosz� przys�a� do mnie oficera s�u�by zdrowia - powiedzia� zachowuj�c dalej pe�ny
spok�j. A potem zwr�ci� si� do mnie: - Prosz� czeka�. - I do tamtego:
- Trzeba b�dzie go zabra� i przebada�.
Ekran zgas� i zaraz zn�w si� roz�wietli�. To zjawi�a si� Trzynastka i nacisn�a na
guzik.
- Ojcze!
Teraz ju� tylko jej oczy pozosta�y niebieskie. Na ekranie ukaza�a si� twarz m�czyzny
i zrozumia�em, �e jest gdzie� daleko.
- Co, Trzynastko? - spyta� zupe�nie innym tonem.
Trzynastka u�miechn�a si� i pomy�la�em sobie, �e ten u�miech roz�wietla
r�wnocze�nie inny ekran, na kt�ry patrzy jej ojciec, ojciec za� zaraz odpowiedzia� jej
u�miechem.
- Nie zrozumia�e� - wyja�ni�a.
Roze�mia� si�. Roze�mia�a si� i ona, nim dorzuci�a:
- To nie twoja wina.
Robi� wra�enie zachwyconego i jego: �Dlaczego?� by�o nie tyle pytaniem, ile
konieczn� replik�.
- On obieca�, �e nikomu nic nie powie - o�wiadczy�a dziewczyna zni�onym g�osem i
poczu�em, �e bierze mnie za r�k�.
Uwa�a�em, �e post�puje nies�usznie, chcia�em si� odsun��, ale ona przyci�gn�a mnie
i zrozumia�em, �e chce, aby jej ojciec zobaczy� nas razem. Zwr�ci�em si� w jej stron� -
patrzy�a mi prosto w twarz. Nie spuszczaj�c ze mnie oczu powiedzia�a zak�opotanym tonem:
- On przyszed� do mnie.
Wyczyta�a wida� zdziwienie z mojej twarzy, bo dorzuci�a:
- Widzisz, ma mi za z�e, �e o tym m�wi�.
Zn�w us�ysza�em jej �miech, ojciec tak�e ze �miechem wypowiedzia� do mnie par�
uprzejmych s��w, po�egnali si� d�ugo i czule, i ekran zgas�. Nic nie zrozumia�em i chcia�em
j� wypyta�. Trzynastka zachowywa�a si� przyja�nie, ale tak jakby by�a nieobecna.
- Jestem zm�czona - o�wiadczy�a i doda�a, �e woli si� ze mn� zobaczy� kiedy indziej.
Nie nalega�em. Wskaza�a mi wyj�cie i po�egna�a, nie naznaczaj�c spotkania.
Winda ju� funkcjonowa�a. Nigdy nie widzia�em tak ma�ej windy - na pi�� czy sze��
os�b zamiast na sto. Wr�ci�em w nasz podksi�ycowy �wiat i gdybym oznajmi� jakiemu�
przechodniowi, �e widzia�em Ziemi�, uzna�by mnie za �artownisia. Na skrzy�owaniu czas na
ekranie zn�w ruszy� z miejsca. W matowym �wietle elektrycznego dnia nieruchomy t�um sta�
na dw�ch ruchomych chodnikach, bli�szy porusza� si� w prawo, dalszy w lewo. Nikt nic nie
m�wi�, wszyscy utkwili wzrok gdzie� ponad moj� g�ow�, a twarze wyra�a�y tak� ciekawo��,
taki niepok�j, �e szybko stan��em w szeregach spiesz�cych do pracy i tak�e podnios�em
g�ow�.
Naprzeciwko nas, na murze, widnia�y telewiadomo�ci. Sp�ni�em si� na pocz�tek i
zacz��em wypytywa� s�siad�w. Us�ysza�em tylko: - Cii! - Usi�owa�em mimo to co�
zrozumie�. W s�ynnej Radzie Logik�w, kt�r� pokazywano tylko w tak zwanych momentach
historycznych, wida� by�o kilku m�czyzn, kt�rzy mi�dzy sob� rozmawiali. G�os spikera
komentowa� obraz. Teraz m�wi�, �e rozpocz�to �ledztwo, ale �e przede wszystkim nale�y
zgromadzi� wiadomo�ci �r�d�owe oraz wiadomo�ci pochodne, nie zapominaj�c z drugiej
strony o wyj�tkowej d�ugo�ci sieci logomatematycznych. Pomy�la�em, �e chodzi o katastrof�,
kt�ra musia�a by� powa�niejsza, ni� przypuszcza�em.
- Kontrola b��d�w - m�wi� komentator - przewiduje wszystkie mo�liwe b��dy nie
wy��czaj�c b��d�w kontroli; chodzi zatem o sporz�dzenie rachunku prawdopodobie�stwa
b��du b��d�w i logicy zebrali si� ju�, by ustali� program parametr�w.
Logicy dalej milcz�co dyskutowali. Teraz pokazano ich z bliska, najpierw wszystkich
razem, potem jednego po drugim. Wszyscy byli ju� w pewnym wieku, mieli skupione miny i
mog�oby si� zdawa�, �e nie wiedz�, i� ogl�daj� ich dziesi�tki tysi�cy telewidz�w. Na ich
fiszkach identyfikacyjnych widnia�y pojedyncze cyfry.
Wok� mnie zacz�li rozmawia� zd��aj�cy do pracy ludzie. Jedni wysuwali hipotezy
dotycz�ce powod�w wielkiego spi�cia, inni opowiadali swoje prze�ycia: ten zosta� wraz ze
stu dwudziestu osobami w windzie, ten o godzin� sp�ni� si� do pracy, tamtemu t�um
zmia�d�y� nog�. Nie bardzo s�ucha�em; ostatnim z pokazanych nam logik�w, na kt�rego
fiszce widnia� numer 5, by� ojciec Trzynastki. Nie u�miecha� si�.
Zastanawiam si�, czy w tamtym momencie rozporz�dza�em ju� dostateczn� ilo�ci�
informacji, by m�c wszystko zrozumie�. Pewnie da�oby si� wykaza�, �e mia�em na to dosy�
danych. Nie ma nic prostszego ni� obrachunki wstecz, kt�re pozwalaj� odr�ni� przyczyny od
skutk�w, ale nawet wtedy nie wystarcza dedukcja pozbawiona intuicji, a zreszt� ja osobi�cie
nigdy nie by�em mocny w rachunku prawdopodobie�stwa. Zastanawia�em si�, owszem, ale
raczej nad szczeg�ami, takimi jak czarna maszyna o dw�ch peda�ach czy okrzyk kogo� z
przera�onego t�umu zape�niaj�cego unieruchomion� jezdni�.
�ycie toczy�o si� normalnym rytmem, tyle �e ludzie spotykaj�c si� w pracy, w domu
czy w centrach rozrywkowych dalej m�wili wy��cznie o tym, co wed�ug jednych by�o
katastrof�, a wed�ug innych wielkim wydarzeniem. W ka�dym razie, niezale�nie od nazwy,
co� podobnego zdarzy�o si� po raz pierwszy i wielkim szcz�ciem by�o, �e trwa�o to tak
kr�tko, �e policja medyczna wytrwa�a na posterunku i uda�o jej si� zapobiec tak
uszkodzeniom cia�a, jak i zaburzeniom psychicznym. Wielcy technicy zabrali si� do roboty,
przeprowadzili odpowiednie analizy i syntezy, i wyniki swych bada� przed�o�yli logikom.
Decydowa� musia�a logika. Tylko tych dziesi�ciu ludzi by�o w stanie ustali�, czy komputery
zatrzyma�y si� dlatego, �e obwody kontrolne dostrzeg�y gdzie� jakie� uszkodzenie, czy te�
przeciwnie - owo uszkodzenie spowodowa�o wy��czenie pr�du. Po trochu dyskusje zamiera�y,
zaczynano m�wi� o codziennych wydarzeniach i wkr�tce ca�� spraw� potraktowaliby�my
jako wspomnienie, gdyby nie by�a ona ulubionym tematem komentator�w telewizyjnych. Na
�cianach z obu stron ruchomych jezdni, w windach i na przepierzeniach kwater teleekrany i
teleg�osy streszcza�y pospiesznie wiadomo�ci, aby przej�� do tego, co nazywa�y g��wnym
tematem.
Omawiano go ze wszech stron, podaj�c coraz to nowe dane naukowe i coraz to inne
sprawozdania z nieszcz��, jakie dotkn�y ludzi. Wywo�ywa�o to og�lne przera�enie i pewn�
konsternacj�, gdy� stron� naukow� zagadnienia trudno by�o zrozumie� logikom, a nawet my,
T.W. - technicy wyspecjalizowani, kt�rym nieobca by�a terminologia, stawiali�my pytania, na
kt�re nie znajdowali�my odpowiedzi.
Komentatorzy wyja�nili nam, �e nasze komputery, niezale�nie od tego, czy s�
generacji trzeciej, pi�tej czy jeszcze wy�szej, nie mog� podlega� zwyrodnieniu (bo gdyby
takie zaistnia�o, zosta�oby wykryte i usuni�te w ci�gu jednej mikrosekundy), �e obwody
wewn�trzne kontroli nie przerywaj� ani na chwil� weryfikacji obwod�w logicznych i �e
wszystkie dane wprowadzone do centralnej pami�ci podlegaj� najpierw sprawdzeniu. Kto�
m�g�by s�dzi�, �e dwie zale�ne od siebie maszyny oddalone o wiele dziesi�tk�w kilometr�w
mog� straci� ze sob� kontakt, ale eksperci stwierdzili, �e wszystkie maszyny na naszej
planecie zosta�y skonstruowane tak, i� niezale�nie od dystansu, jaki je dzieli, automatycznie
wymieniaj� mi�dzy sob� informacje i ostrze�enia. Kr�tko m�wi�c, komputery naszych
czas�w pozbawiono tylko jednej umiej�tno�ci - umiej�tno�ci mylenia si�.
Wystarczy�o podnie�� g�ow� czy to w centrum rozrywkowym, czy na ruchomej
jezdni, aby us�ysze�, jak kt�ry� z komentator�w przedstawia mo�liwe rozwi�zanie problemu.
Coraz to inne i sprzeczne ze sob�. Zdarza�o si�, �e ten sam cz�owiek atakowa� hipotez�
wypowiedzian� przez siebie poprzedniego dnia i przedstawia� nast�pn�, diametralnie
odmienn�.
Potem na murze pojawia� si� obraz innego specjalisty, kt�ry zajrzawszy w oczy
ka�demu z nas, s�uchaczy, m�wi� nam o licznikach, kt�re rejestrowa�y informacje nieznanego
pochodzenia; nie mo�na by�o wykluczy�, �e informacje owe pochodz� spoza galaktyki, w
ka�dym razie komputery nie by�y w stanie ich zinterpretowa�. Podkre�la� tajemniczy aspekt
sprawy i podawa� p�naukowy, p�legendarny opis fenomenu, kt�ry za czas�w naszych
przodk�w zwano snopem kosmicznym. I to wyda�o nam si� tak zagadkowe, �e a�
prawdopodobne.
Wymienili�my par� uwag, kto� zacytowa� przys�owie o tym, jak bezbronny jest
cz�owiek mi�dzy Ziemi� a S�o�cem, kto� inny przypomnia�, �e przys�owie to odnosi�o si�
dawniej tylko do kosmonaut�w, a tymczasem nast�pny komentator poddawa� naszej uwadze
fakt, �e wystarczy, aby jedna jedyna nieprzewidziana przes�anka, odcyfrowana przez
komputer, nie zd��y�a w por� dotrze� do centralnych o�rodk�w pami�ci, a zatem nie zosta�a
uwzgl�dniona w programowaniu, aby uleg�o ono nieprzewidzianym modyfikacjom, jako �e
mo�liwo�ci rozumowania maszyn, niew�tpliwie ogromne, s� mimo wszystko ograniczone.
Ta wersja by�a tak zr�czna, �e przez sw� niezrozumia�o�� wyda�a nam si� ca�kowicie
prawdopodobna. Patrzyli�my na siebie w milczeniu, a ze �cian przemawiali do nas coraz to
nowi eksperci - to o specyfice programowania diagnostycznego, to o j�zyku elektronicznym,
to o zarz�dzaniu o�rodkami pami�ci. Wszyscy nadstawiali ucha, ci, co byli sami, zadawali
sobie pytania, ci, co znajdowali si� w towarzystwie, zapytywali innych, a odpowiedzi, kt�re
pada�y, stawa�y si� zawsze nast�pnym pytaniem.
Je�li tak podkre�lam ten fakt, to dlatego, �e od chwili, gdy jako dziecko pierwszy raz
przys�uchiwa�em si� telewiadomo�ciom, by�y one zawsze autorytatywne i dobitne, nigdy nie
pozostawia�y miejsca na w�tpliwo�ci, na dociekanie, nigdy nie podkre�la�y �adnych
sprzeczno�ci. Fakty by�y wymieniane takim samym tonem, jakim recytuje si� tabliczk�
mno�enia. Tak by�o najlepiej dla stanu zdrowotnego ludno�ci. Ch�tnie rzuci�bym obecnie
okiem na centraln� kartotek� medyczn�, aby dowiedzie� si�, ile os�b trzeba by�o na skutek
ewenementu podda� badaniom lekarskim i psychofizjologicznym analizom. By�em
przekonany, �e liczba chorych wzros�a dziesi�ciokrotnie i �e win� za to nale�a�o -
przynajmniej cz�ciowo - obci��y� telekomentator�w. Uwa�a�o si� powszechnie, �e tak samo
jak ich s�uchacze ulegli szokowi, a skoro pozwala�o im si� publicznie bredzi�, mog�o to
oznacza� tylko jedno - �e szokowi ulegli tak�e ich zwierzchnicy: wszystkim trzeba by�o
�rodk�w uspokajaj�cych. Nale�a�o po�yka� dra�etki i uzbroi� si� w cierpliwo��.
Mo�na by�o oczekiwa�, �e wkr�tce nastanie spok�j. Coraz mniej by�o pr�b
interpretacji ewenementu, coraz mniej wyra�nie zaznacza�y si� r�nice zda�. Coraz cz�ciej
eksperci nie wysuwali nowych hipotez i ograniczali si� do wykazywania s�abych punkt�w
hipotez poprzednich. Podkre�lali ich brak logiki wynikaj�cy ze z�ej znajomo�ci przedmiotu i
braku informacji. Nale�a�o zatem nie przejmowa� si� i spokojnie czeka�, a� wypowiedz� si�
jedyni ludzie zdolni do znalezienia odpowiedzi. Ale logicy milczeli dalej - rozwi�zanie
zagadki musia�o by� skomplikowane.
Powtarza�em sobie, �e Pi�tka i jego c�rka na pewno wiedz�, co zasz�o. Na pewno
odwiedzi� ich facet, za kt�rego mnie pocz�tkowo wzi�li. Podczas godzin pracy wyobra�a�em
sobie cz�sto, �e staram si� odszuka� ich ma�� prywatn� wind�, kt�ra zreszt� by�a pewnie
obecnie elektronicznie zamkni�ta; bardzo chcia�em zobaczy� jeszcze raz przy dziennym
�wietle znajduj�ce si� tam machiny i przedmioty i przyjrze� si� bli�ej dw�m peda�om i
ksi��ce. Arytmiczna melodyjka przywo�ywa�a mnie z powrotem na moje ruchome siedzisko.
Sala przybra�a ju� znowu zwyk�y wygl�d: rz�dy sygnalizator�w, przeka�nik�w sygna��w
akustycznych, wszystko funkcjonowa�o sprawnie, ot, rutyna.
439 342 przyszed� na zmian� dok�adnie z wybiciem minuty. Nie mia�em mu nic do
zakomunikowania, on nie mia� �adnych pyta�. Wymienili�my u�miech i wyszed�em
odpracowawszy te swoje cztery godziny.
W windzie by�o nas tylu, �e trudno by�o drgn��. Wszyscy przeszli potem przed
rejestratorem wyj�cia i rzucili si� p�dem, by znale�� si� na ruchomej jezdni. Mia�em zamiar
te� tak post�pi�, kiedy us�ysza�em czyj� g�os.
- Trzy�citrzy.
Odwr�ci�em si�, cho� to nie by�o �atwe, gdy� unosi� mnie z sob� t�um. Uda�o mi si�
wyrwa�. By�o warto - oparta o �cian� sta�a Trzynastka.
By�em pewien, �e spotkanie to zawdzi�czam przypadkowi. Ale nie zd��y�em
powiedzie� tego g�o�no. To ona odezwa�a si� pierwsza, tak cicho, �e gwar przechodni�w i
gadanina telekomentator�w zag�uszy�a jej s�owa. Nachyli�em si� nad ni�, a ona szepn�a:
- Przysz�am si� wyt�umaczy�.
Wydawa�o mi si�, �e si� przes�ysza�em, i spyta�em:
- Wyt�umaczy� si�?
Skin�a g�ow�. Usi�owa�em zrozumie�, nie uda�o mi si�, wi�c zacz��em dalej pyta�:
- Czy to takie wa�ne?
Zn�w skin�a g�ow�. Dalej si� zastanawia�em, a� przypomnia�em sobie, jak
powiedzia�a, �e jeszcze si� spotkamy. Wyda�o mi si�, �e odgad�em, ale aby si� upewni�, nie
wymieniaj�c swych przypuszcze� zapyta�em:
- Jak si� pani uda�o mnie odszuka�?
Trzynastka, nim odpowiedzia�a, musn�a palcem fiszk� to�samo�ci, kt�r� nosi�em na
piersi.
- W centralnej kartotece. Nic trudnego, jak si� zna numer. A przecie� zna�am pa�ski.
Najpierw wyda�o mi si�, �e zmy�la. Ale przypomnia�em sobie, kim jest jej ojciec i �e
logicy maj� dost�p do kartoteki. By�em ciekaw, czy to ojciec udzieli� jej informacji.
- Nie - odpar�a. - Ojciec chcia� przejrze� pana rejestr medyczny, to u niego znalaz�am
pa�skie dossier.
Zn�w tak jak na pocz�tku naszego spotkania przesta�em cokolwiek rozumie�.
Spyta�em: - Po co? - nie precyzuj�c, czy chodzi mi o to, co zrobi�a Trzynastka, czy o to, co
zrobi� jej ojciec; sam tego nie by�em pewien.
Trzynastka uwa�a�a pewnie, �e czyny ojca s� dla mnie czym� wa�niejszym, albo po
prostu przypuszcza�a, i� wiem, dlaczego mnie ona szuka.
- Pragn�� si� co do pana upewni� - wyja�ni�a. - Pa�ski rejestr medyczny jest czysty.
U�miechn�a si�. Odpowiedzia�em z przekonaniem:
- Mam nadziej�.
- Sam pan wie - ci�gn�a Trzynastka - w jakim to momencie wtargn�� pan do
mieszkania ojca. A co wi�cej, twierdzi� pan, �e znalaz� si� pan tam przez omy�k�.
Odpar�em do�� gwa�townie:
- To by�a szczera prawda! I dalej nie rozumiem, czemu przybieg�a pani wtedy, aby
mnie przed ojcem t�umaczy�.
Trzynastka rozejrza�a si�: wszyscy ci, co wyszli z pracy, byli ju� do�� daleko, a nowa
zmiana znajdowa�a si� od dawna na swoich stanowiskach.
- Musz� z panem pom�wi� - oznajmi�a.
- U siebie w domu?
- Nie, tylko nie u mnie. Je�li ojciec by pana zobaczy�...
- U mnie?
Zaprzeczy�a ruchem g�owy, wyja�niaj�c:
- U pana za�o�ono ekranowy pods�uch.
Nigdy mi si� to jeszcze nie zdarzy�o. Zaproponowa�em, aby�my si� udali do centrum
rozrywkowego, ale ona uzna�a, �e by�oby to nieostro�ne.
Chodzi�o wi�c o co� powa�nego. Nie wiedzia�em, na czym polega niebezpiecze�stwo,
ale czu�em, �e ono istnieje. Moje cztery godziny samotno�ci sp�dzi�em w sali pracy i nie
potrafi�em znale�� w my�li miejsca, gdzie m�g�bym by� z Trzynastk� sam na sam - w naszym
�wiecie nie przewiduje si� samotno�ci.
Nagle przyszed� mi do g�owy dobry pomys�. Je�li udamy si� na zapasowe ruchome
schody, kt�re odszuka�em w czasie katastrofy, na pewno nikogo tam nie spotkamy.
Trzynastka nie zgodzi�a si�: je�li kto� zauwa�y, i� byli�my tam sami, b�dzie jasne, �e�my tej
samotno�ci szukali. B�dzie to r�wnoznaczne z przyznaniem si� do winy. U�miechn�a si�:
znalaz�a wyj�cie.
Poszed�em za ni� i weszli�my na ruchom� jezdni�. By�o na niej niewielu podr�nych.
Niekt�rzy rozmawiali, inni wpatrywali si� w telewiadomo�ci. Nikt na nas nie zwr�ci� uwagi,
a nawet gdyby kto� nas zauwa�y� i da� o tym zna�, nie powinno to obudzi� podejrze�. By�o to
jedyne miejsce, gdzie mogli�my si� spotka� zupe�nie przypadkowo.
Zachowuj�c uprzejmy, lecz oboj�tny wyraz twarzy rozmawiali�my p�g�osem i
szybko: powinni�my jak najkr�cej pozosta� razem. Cho� zdawa�em sobie z tego spraw�, z
pocz�tku milcza�em, a Trzynastka, cho� lepiej ode mnie zna�a niebezpiecze�stwo, nie
odezwa�a si� pierwsza. Wreszcie spyta�em:
- Dlaczego?
Nie zrozumia�a, �e pragn� si� dowiedzie�, z jakich to powod�w zacz�to mnie �ledzi� i
po co, a tak�e czym wzbudzi�em nieufno�� jej ojca. Zacz�a m�wi� jeszcze ciszej ni�
dotychczas, wr�cz szepta�, i to nie robi�c odst�p�w mi�dzy s�owami, zupe�nie jakby mi
wyszeptywa�a jakie� jedno nie ko�cz�ce si� s�owo, kt�rego nie potrafi� ju� dzi� wiernie
powt�rzy�, ale kt�rego sens by� mniej wi�cej taki:
- Przysz�ampanaprzeprosi� - zato�eprzypuszcza�am - widz�cpanausiebie -
�eprzyszed�pansi�spotka� - zmoimojcem�ebymuzda�sprawozdanie �
poprostuwzi�ampanazakogo� - komuojciectozleci�.
Przerwa�em jej pytaniem:
- Co zleci�?
Coraz to nowi przechodnie id�c do pracy wchodzili na ruchom� jezdni�, pojedynczo,
parami, grupkami, niekt�rzy rozmawiali, wi�kszo�� wpatrywa�a si� w �cian�, na kt�rej
pojawi�y si� telewiadomo�ci. Trzynastka poczu�a si� pewniej i zamiast mi odpowiedzie�, ona
z kolei zada�a mi pytanie:
- Przecie�panwidzia� - �em�jojciec - pomy�la�tosamocoja - widz�cpana -
ajaprzybieg�am�ebymupowiedzie� - �etozewzgl�dunamnie -
niechcemupanudzieli�odpowiedzi - niezdziwi�otopana?
Odpowiedzia�em: - Owszem - i chcia�em doda�: - Ale... - jednak�e Trzynastka
przerwa�a mi:
- Zrozumia�am - �epanmnienieok�ama� - �enies�usznietakuwa�a�am -
boojciecokaza�panunieufno�� - toby�obardzoniebezpieczne -
zrozumia�am�emusz�panudopom�c.
Umilk�a i doda�a innym tonem, cedz�c s�owa:
- Czy zechce mi pan wybaczy�?
Odpowiedzia�em:
- Tak, oczywi�cie - przez chwil� przygl�da�em si� spikerowi, kt�ry ze �ciany og�asza�
dzisiejszy program rozrywek, po czym wyzna�em, �e dalej nie mam poj�cia, o co mnie
podejrzewa�a ani o co podejrzewa� mnie jej ojciec.
Odpowiedzia�a mi, unikaj�c mego wzroku, �e to niewa�ne, �e to drobiazg,
powiedzia�a mi to, co najwa�niejsze. Teraz m�wi�a innym tonem: powoli, przerywaj�c, tak
jakby szuka�a s��w. Im bardziej wymijaj�co si� zachowywa�a, tym bardziej nalega�em:
chcia�em wiedzie�, czym jest to, co nazwa�a drobiazgiem.
Powtarza�em w k�ko:
- Za kogo mnie pani wzi�a?
Odpowiada�a:
- Nie znam go.
Albo:
- Nigdy tego cz�owieka nie widzia�am.
Upiera�em si�:
- Z czego mia� z�o�y� sprawozdanie?
Trzynastka zamkn�a si� w sobie:
- To d�uga historia.
Dalej atakowa�em. Ona uchyla�a si� od odpowiedzi. Podnios�em g�os. Ona wpatrzy�a
si� w telewiadomo�ci i lekko drgn�a. Komentator og�osi� w�a�nie:
- Odbywa si� obecnie zebranie logik�w celem przestudiowania nowych fakt�w, kt�re
pozwol� spojrze� na ewenement z zupe�nie innej strony.
Zobaczyli�my ich na �cianie, najpierw wszystkich razem, potem kolejno, m�wili co�,
czego�my nie s�yszeli. Ojciec Trzynastki wpatrywa� si� w nas, jakby staraj�c si� nas
rozpozna�. Trzynastka szepn�a:
- Zbyt d�ugo pozostali�my razem - i zesz�a z jezdni, na kt�rej stali�my, i wsiad�a na
jezdni� jad�c� w przeciwn� stron�.
Nie usi�owa�em jej goni�, du�o bardziej mia�em za z�e sobie, �e nie rozumiem, o co
chodzi, ni� jej, �e nie chce mi tego wyt�umaczy�.
Zaprzestano stawiania hipotez.
Komentatorzy zamiast domys��w zaj�li si� komentowaniem wyraz�w twarzy logik�w,
przypisuj�c ka�demu u�miechowi pozytywne znaczenie, a ka�demu zmarszczeniu brwi -
negatywne. Coraz cz�ciej na �cianach pojawia�y si� sylwetki dziewi�ciu m�czyzn, kt�rych
g�os�w nigdy nie transmitowano, i ludzie, tak udaj�c si� do pracy, jak z niej wracaj�c,
studiowali uwa�nie ich mimik�, przypisywali jej najrozmaitsze znaczenia i oddawali si�
zapalczywym dyskusjom. Ci, kt�rzy zaczynali zapomina� o ewenemencie uznawszy go za
wydarzenie quasi historyczne, zn�w nami�tnie si� nim zainteresowali, gdy dano im do
zrozumienia, �e by� mo�e wcale nie w domenie nauk �cis�ych nale�y szuka� wyja�nie�.
Dawna terminologia, dawno ju� zarzucona przez nauki matematyczne, znalaz�a azyl w
mitologii, kt�ra pos�ugiwa�a si� do�� dowolnym j�zykiem pozwalaj�cym udowodni�
wszystko, ale tylko w przybli�eniu. W centrum rozrywkowym m�czy�ni i kobiety zamiast
przygl�da� si� komputerom graj�cym w szachy starali si�, ka�dy na w�asn� mod��,
udowodni�, �e kr�tkie spi�cie - ale czy naprawd� nale�y m�wi� �kr�tkie�, czy mo�e raczej
�d�ugie� - i wielka katastrofa - tu oczywi�cie �wielka�, ale czy na pewno �katastrofa�? -
zosta�y spowodowane irracjonalnymi powodami. Byli tacy, kt�rzy odwo�ywali si� do znak�w
zodiaku i antycznych legend o ko�cu �wiata, inni - mniej �atwowierni - odwo�ywali si� do
ko�ca Ziemi. Mnie, kt�remu tak jak wszystkim nie dane by�o nigdy zobaczy� powierzchni
Ksi�yca, ale kt�remu uda�o si� dzi�ki najbardziej nieprawdopodobnemu zbiegowi
okoliczno�ci rzuci� okiem na b��kitn� planet�, trudno by�o przys�uchiwa� si� temu spokojnie i
odczuwa�em na zmian� to ulg�, to paniczny strach.
W�r�d moich znajomych nikt nie by� lepiej poinformowany ode mnie, nikt opr�cz
Trzynastki. Wi�c nale�a�oby si� z ni� zobaczy�, poczeka� na ni� na skrzy�owaniu, tak jak ona
czeka�a na mnie przy wyj�ciu z pracy, albo jeszcze lepiej - uda� si� do niej, znale�� jaki�
spos�b, aby si� do niej dosta�; nale�a�oby nie wsiada� do windy, odnale�� zapasowe schody,
kt�re musia�y niew�tpliwie istnie�. Nie ryzykowa�em spotkania z jej ojcem, przecie� nie
siedzia� w domu, gdy� ca�y czas wida� by�o w telewiadomo�ciach, jak obraduje wraz z
innymi logikami. By�em pewien, �e uda mi si� odszuka� mieszkanie 5, obejrze� jeszcze raz
jego kolekcj� i pogada� z c�rk�; powtarza�em sobie, �e wystarczy si� zdecydowa� i wyruszy�,
no i nie wyruszy�em. Obawia�em si� pod�wiadomie Trzynastki - ona na pewno musia�a zna�
odpowied�.
Lepiej by�o przys�uchiwa� si� ekspertom, ludziom godnym szacunku, kt�rzy nie
wiedzieli nic. Komentatorzy te� nie byli dobrze poinformowani, tyle �e za to przybierali coraz
to bardziej ponure tony, gdy� rzecznik logik�w ci�gle nie mia� im nic do zakomunikowania, a
sami logicy przybierali coraz to bardziej pos�pne miny. Mo�e nie udawa�o im si� znale��
rozwi�zania zagadki, a mo�e przeciwnie, odkryli je i wyda�o im si� ono przera�aj�ce. Ja
mia�em powody l�ka� si� jeszcze bardziej ni� inni, pami�ta�em bowiem dobrze ojca
Trzynastki i przes�uchanie, jakiemu mnie podda�.
Nie ja jeden zadawa�em sobie nieustannie pytania. 439 342 przyszed� na swoj� zmian�
o pi�� minut za wcze�nie zamiast regulaminowej minuty. Oznajmi�:
- Widzia�em wczoraj, jak c�rka 5 czeka�a na ciebie przy wyj�ciu. Wi�c ty j� znasz?
Po raz pierwszy, odk�d zacz�li�my pracowa� w tej samej sali, zdarzy�o si�, �e o co�
mnie zapyta�, i ja zreszt� nigdy nie zada�em mu �adnego pytania. By� tak jak ja T.W.,
wiedzieli�my jeden o drugim tyle, ile sygnalizowa�y nasze fiszki, on nazywa� si� Czter�cidwa
ja Trzy�citrzy. Ograniczy�em si� wi�c do odpowiedzi nie b�d�cej naprawd� odpowiedzi�:
- Czemu ci� to interesuje?
Przygl�da� mi si�, jak ustawiam przed pulpitem moje siedzisko, na kt�rym on z kolei
mia� zasi���. Spieszno mi by�o wyj��: mo�e Trzynastka zn�w na mnie czeka.
- Przysz�o mi na my�l - odpowiedzia� - �e skoro j� znasz, to mo�esz wiedzie� co�
wi�cej od nas.
Zrozumia�em, a mo�e tylko wyda�o mi si�, �e rozumiem, co on chce przez to
powiedzie�: gdybym to ja zobaczy� go w towarzystwie c�rki logika, by�bym te� pewien, �e
wie wi�cej ni� ja o powodach katastrofy. Ciekawe, co by mi on odpowiedzia� b�d�c na moim