14514

Szczegóły
Tytuł 14514
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

14514 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 14514 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

14514 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

M�oda kobieta Chyna Shepherd pr�buj�ca poradzi� sobie ze wspomnieniami koszmarnego dzieci�stwa, kt�re up�yn�o w atmosferze strachu i gwa�tu, jest �wiadkiem okrutnego morderstwa pope�nionego na przyjaci�ce i ca�ej jej rodzinie. Zab�jc� jest psychopata, afirmuj�cy intensywno�� w�asnych prze�y� kosztem ca�kowitej pogardy dla �ycia ludzkiego. Rozdarta mi�dzy parali�uj�cym strachem a ch�ci� zemsty, Chyna towarzyszy zab�jcy w jego podr�y w charakterze pasa�era na gap� i jest niemym �wiadkiem kolejnych zbrodni. Przez przypadek poznaje przera�aj�c� tajemnic� - morderca wi�zi w swoim domu m�od� dziewczyn� imieniem Ariel. Przezwyci�aj�c strach Chyna decyduje si� uratowa� Ariel; tymczasem sama wpada w pu�apk� zastawion� przez zbrodniarza...DEAN KOONTZ INTENSYWNO�� Prze�o�y�a ZOFIA UHRYNOWSKA-HANASZ Tytu� orygina�u: INTENSITY Wydanie oryginalne: 1995 Wydanie polskie: 1998 Ta ksi��ka jest dla Florence Koontz. Mojej matki. Dawno utraconej. Mojej stra�niczki. Nadzieja to przeznaczenie, kt�rego poszukujemy. Mi�o�� to droga, kt�ra prowadzi do nadziei. Odwaga to si�a, kt�ra nas nap�dza. Z ciemno�ci pod��amy ku wierze. Ksi�ga trosk policzonych Rozdzia� 1 Ognista kula s�o�ca balansuje na szczytach g�r, a w gasn�cym �wietle dnia ich podn�a wydaj� si� p�on��. Od zachodu wieje ch�odny wiatr, w kt�rego podmuchach suche, wysokie trawy porastaj�ce zbocza przypominaj� fale z�ocistego ognia sp�ywaj�ce ku �yznej, pogr��onej w cieniu dolinie. W g��bokiej po kolana trawie stoi m�czyzna z r�kami w kieszeniach drelichowej marynarki i patrzy na roztaczaj�ce si� poni�ej winnice. Zim� przyci�to p�dy winoro�li. W�a�nie zaczyna si� nowy okres wegetacji. Kolorow� gorczyc�, kt�ra podczas zimniejszych miesi�cy zakwit�a pomi�dzy rz�dami winnych krzew�w, �ci�to, a r�ysko zaorano. Ziemia jest czarna i urodzajna. Stodo�a, budynki gospodarcze i bungalow przeznaczony dla dozorcy - wszystko to otaczaj� doko�a winnice. Je�li nie liczy� stodo�y, najwi�kszym budynkiem jest wiktoria�ski dom w�a�cicieli, z przycz�kami, mansardowymi oknami, ozdobnymi okapami i rze�bionym zwie�czeniem nad stopniami frontowego ganku. Paul i Sara Templetonowie mieszkaj� tu na sta�e, a ich c�rka Laura, studentka uniwersytetu w San Francisco, odwiedza ich tylko od czasu do czasu. W�a�nie w ten weekend spodziewaj� si� jej przyjazdu. M�czyzna w drelichowej marynarce w rozmarzeniu rozpami�tuje twarz Laury z takimi detalami, jakby mia� przed oczami jej fotografi�. Pi�kne rysy dziewczyny budz� w nim skojarzenia z soczystymi, ci�kimi od s�odyczy ki��mi pinot noir i grenache z ich przezroczyst� fioletow� sk�rk�. Delektuje si� smakiem tych widmowych owoc�w, niemal czuje, jak mu p�kaj� mi�dzy z�bami. Wolno zachodz�ce s�o�ce oblewa wszystko doko�a �wiat�em tak ciep�ym i kolorowym, �e ciemniej�ca ziemia pod jego dotykiem wydaje si� mokra i ju� na zawsze nasycona barw�. Trawa r�wnie� jest czerwona i zamiast - jak jeszcze przed chwil� - pali� si� bez p�omienia, omywa kolana stoj�cego w niej cz�owieka purpurow� fal�. M�czyzna odwraca si� ty�em do domu i do winnic. Delektuj�c si� coraz intensywniejszym smakiem winogron, idzie w kierunku zachodnim, gdzie poro�ni�te lasem szczyty g�r pogr��aj� wszystko w g��bokim cieniu. Wci�ga w nozdrza zapach ma�ych stworze� chowaj�cych si� po norach w�r�d ��k. S�yszy kr���cego hen w g�rze jastrz�bia, kt�ry ze �wistem pi�r przecina powietrze, czuje ch�odne migotanie niewidocznych jeszcze gwiazd. W powodzi rozedrganego czerwonego �wiat�a czarne cienie ga��zi �miga�y po przedniej szybie z szybko�ci� rekina. Laura Templeton prowadzi�a mustanga na kr�tej dwupasmowej drodze ze zr�czno�ci�, kt�ry budzi� w Chynie podziw, ale i lek przed nadmiern� szybko�ci�, jak� rozwija�a przyjaci�ka. - Masz ci�k� nog� - zwr�ci�a jej uwag�. - Lepsze to ni� ci�ki ty�ek - za�mia�a si� Laura. - Rozwalisz nas. - Mama jest bardzo zasadnicza, je�li chodzi o sp�nianie si� na kolacj�. - Lepiej przyj�� p�no ni� wcale. - Nie znasz mojej mamy. Nie wiesz, jakie ma twarde zasady. - To samo mo�na powiedzie� o drog�wce. - Czasami jak co� powiesz, to jakbym j� s�ysza�a - mrukn�a Laura. - Kogo? - Moj� mam�. Zapieraj�c si� nogami na zakr�cie, kt�ry Laura wzi�a za szybko, Chyna o�wiadczy�a: - Przynajmniej jedna z nas musi si� zachowywa� jak doros�a, odpowiedzialna osoba. - Czasami nie mog� uwierzy�, �e jeste� ode mnie starsza zaledwie o trzy lata - odpar�a Laura ciep�o. - Dwadzie�cia sze��, tak? Czy aby nie sto dwadzie�cia sze��? - Rzeczywi�cie jestem bardzo stara - stwierdzi�a Chyna. Dziewczyny wyjecha�y z San Francisco przy b��kitnym, bezchmurnym niebie. Wzi�y kr�tki, czterodniowy urlop z Uniwersytetu Kalifornijskiego, gdzie wiosn� mia�y zdawa� egzaminy magisterskie z psychologii. Laura ko�czy�a studia bez �adnych op�nie� - nie musia�a martwi� si� o koszty nauki i utrzymania, ale Chyna przez ostatnie dziesi�� lat dzieli�a czas mi�dzy nauk� a prac�. By�a zatrudniona jako kelnerka na pe�nym etacie, pocz�tkowo u Denny'ego, potem w �a�cuchu restauracji Olive Garden, a ostatnio w eleganckiej knajpie z bia�ymi obrusami, serwetkami z materia�u, �wie�ymi kwiatkami na stolikach i go��mi, kt�rzy - Bogu dzi�ki - z regu�y dawali pi�tna�cie do dwudziestu procent napiwku. Wizyta u Templeton�w w Napa Valley mia�a by� jej pierwszym kr�tkim urlopem od dziesi�ciu lat. Z San Francisco Laura wyjecha�a drog� mi�dzystanow� nr 80 przez Berkeley, a potem przeci�a wschodni kraniec San Pablo Bay. B��kitna czapla majestatycznie krocz�ca po p�ytkich rozlewiskach podskoczy�a i z wdzi�kiem zerwa�a si� do lotu: ogromna i pi�kna na tle bezchmurnego nieba, przypominaj�ca prehistorycznego ptaka. Teraz, w z�oci�cie szkar�atnym zachodzie s�o�ca, rozsypane po niebie chmury p�on�y, a Napa Valley roztacza�a si� przed nimi jak opromieniony blaskiem jaskrawy gobelin. Laura zrezygnowa�a z g��wnej drogi na rzecz bardziej widowiskowej trasy, ale jecha�a tak szybko, �e Chyna prawie nie spuszcza�a oka z asfaltu, nie mog�c cieszy� si� urokami krajobrazu. - Rany, jak ja lubi� szybko�� - powiedzia�a Laura. - A ja nienawidz�. - Ub�stwiam ruch, p�d, latanie. Mo�e w poprzednim �yciu by�am gazel�. Co o tym s�dzisz? Chyna spojrza�a na szybko�ciomierz i skrzywi�a si�. - Mo�e. Mo�e gazel� albo wariatk� zamkni�t� w Bedlam. - Albo gepardem. Gepardy s� naprawd� szybkie. - Tak, by�a� gepardem i pewnego dnia w pogoni za ofiar� zwali�a� si� na pe�nej szybko�ci ze ska�y. - Chyna, ja naprawd� jestem dobrym kierowc�. - Wiem. - To wyluzuj si�. - Nie mog�. Laura westchn�a z udan� udr�k�. - Nigdy? - Chyba tylko we �nie. - Chyna o ma�o nie przebi�a nogami pod�ogi, kiedy przyjaci�ka wzi�a szeroki zakr�t na pe�nej szybko�ci. Za w�skim �wirowanym poboczem dwupasmowej drogi teren opada� �anami dzikiej gorczycy i spl�tanych cierni do rz�du wysokich czarnych olch obsypanych m�odymi wiosennymi p�kami. Za olchami roztacza�y si� winnice sk�pane teraz w jaskrawoczerwonym blasku. Chyna by�a przekonana, �e mustang ze�li�nie si� z asfaltu i zwali z nasypu roztrzaskuj�c si� o drzewa, a jej krew u�y�ni najbli�sz� winoro�l. Laura jednak bez najmniejszego wysi�ku utrzyma�a w�z na asfalcie. Mustang wyszed� g�adko z zakr�tu i pomkn�� d�ug� pochy�o�ci�. - Dam g�ow�, �e ty si� i we �nie martwisz - powiedzia�a Laura. - Pr�dzej czy p�niej w ka�dym �nie musi si� pojawi� czarny charakter. Trzeba ca�y czas na niego uwa�a� - mrukn�a Chyna. - Ja mam mn�stwo sn�w bez czarnych charakter�w - odpar�a Laura. - Cudownych sn�w. - �e ci� na przyk�ad wystrzeliwuj� z armaty? - A wiesz, �e to by by�o bardzo zabawne. Nie, ale bez �art�w: czasem mi si� �ni, �e umiem lata�. Zawsze jestem wtedy naga i unosz� si� w powietrzu na wysoko�ci jakich� dwudziestu pi�ciu metr�w, nad liniami telefonicznymi, nad kolorowymi, kwitn�cymi ��kami, nad czubkami drzew. Ludzie zadzieraj� g�owy, u�miechaj� si� i machaj� do mnie. Ciesz� si�, �e latam, i s� tacy dla mnie �yczliwi. A czasem jest ze mn� pi�kny ch�opak, szczup�y i muskularny, z grzyw� z�ocistych w�os�w i cudownymi zielonymi oczyma, kt�re potrafi� zajrze� mi do samej duszy, i wtedy kochamy si� tam wysoko, w powietrzu, a ja prze�ywam rozkoszne orgazmy, jeden za drugim, i tak szybujemy w s�o�cu, maj�c pod sob� �any kwiat�w, a nad g�owami ptaki z mieni�cymi si� b��kitem skrzyde�kami, �piewaj�ce najpi�kniejsze ptasie piosenki, i czuj� si� tak, jakbym by�a wype�niona o�lepiaj�cym �wiat�em, jakbym ca�a by�a ze �wiat�a, jakbym za chwil� mia�a eksplodowa�, tyle we mnie energii, eksplodowa� tworz�c nowy wszech�wiat i sama staj�c si� wszech�wiatem. Czy kiedykolwiek miewasz takie sny? Chyna wreszcie przesta�a si� wpatrywa� w umykaj�cy asfalt i spojrza�a na Laur� oszo�omiona. Wreszcie odpar�a: - Nie. Przyjaci�ka odwr�ci�a si� do niej. - Naprawd�? Nigdy w �yciu nie mia�a� takiego snu? - Nigdy. - A ja bardzo cz�sto. - Czy mog�aby� �askawie patrze� przed siebie? Laura powr�ci�a wzrokiem do drogi. - A nigdy nie �ni ci si� seks? - Czasami. - No i? - No i co? - I? Chyna wzruszy�a ramionami. - I jest �le. Laura zmarszczy�a brwi. - �ni ci si� nieudany seks? O tym nie musisz �ni�, zapewniam ci�, Chyna, jest od metra facet�w, kt�rzy mog� ci takie rzeczy zapewni� na jawie. - Laura, to s� koszmary senne, bardzo gro�ne. - Seks jest dla ciebie gro�ny? - Widzisz, ja w tych snach zawsze jestem ma�� dziewczynk�, sze�cio - czy siedmioletni�... i zawsze si� przed tym facetem ukrywam, w gruncie rzeczy nie bardzo wiedz�c, czego on ode mnie chce, po co mnie szuka, w ka�dym razie nie mam w�tpliwo�ci, �e on chce ode mnie czego�, czego nie powinien dosta�, czego� okropnego, jak �mier�. - A co to za jeden, ten m�czyzna? - To s� r�ni m�czy�ni. - Pewnie te kreatury, z kt�rymi w��czy�a si� twoja matka, tak? Chyna niewiele m�wi�a Laurze o swojej matce, i nikomu poza ni�. - Tak, oni. W �yciu zawsze jako� udawa�o mi si� od nich uciec. Nigdy �aden z nich mnie nie tkn��. I we snach te� mnie nie tykaj�. Ale zawsze wyst�puj� w nich jako zagro�enie... mo�liwo��... - Z tego wynika, �e to nie tylko sny. �e to i wspomnienia. - Chcia�abym, �eby to by�y tylko sny. - No dobrze, a jak jest w rzeczywisto�ci? - spyta�a Laura. - To znaczy? O co ci chodzi? - No czy jak przyjdzie co do czego, to jeste� mi�a i ciep�a i poddajesz si� nastrojowi, czy... czy ta przesz�o�� zawsze gdzie� tam w tobie tkwi...? - Czy to psychoanaliza przy szybko�ci stu trzydziestu kilometr�w na godzin�? - Unikasz odpowiedzi? - Jeste� w�cibska. - To si� nazywa przyja��. - To si� nazywa w�cibstwo. - Unikasz odpowiedzi? Chyna westchn�a. - No dobrze. Owszem, lubi� by� z facetem, nie mam �adnych zahamowa�. Przyznaj�, �e nigdy nie czu�am si�, jakbym by�a stworzona ze �wiat�a i mia�a eksplodowa�, tworz�c nowy wszech�wiat, ale zawsze odczuwa�am pe�n� satysfakcj�, zawsze mia�am przyjemno��. - Pe�n�? - Pe�n�. W rzeczywisto�ci Chyna po raz pierwszy kocha�a si� w wieku dwudziestu jeden lat i do tej pory mia�a na swoim koncie tylko dwa powa�niejsze zwi�zki. Obaj m�czy�ni byli mili, dobrzy i w obu przypadkach jej �ycie seksualne by�o udane. Jeden romans trwa� jedena�cie miesi�cy, drugi trzyna�cie, i �aden z kochank�w nie pozostawi� po sobie przykrych wspomnie�. Ale te� i �aden z nich nie pom�g� jej pozby� si� z�ych sn�w, kt�re j� w dalszym ci�gu okresowo nawiedza�y, ani ustanowi� wi�zi uczuciowej, kt�ra by dor�wnywa�a wi�zi fizycznej. Oddawa�a m�czy�nie cia�o, jednak nie potrafi�a odda� duszy i serca. Ba�a si� anga�owa�, ba�a si� zaufa� komukolwiek bez reszty. Nikt nigdy, z wyj�tkiem mo�e Laury Templeton - wyczynowego kierowcy i istoty lataj�cej we �nie - nie m�g� si� poszczyci� jej pe�nym zaufaniem. Wiatr �wista� wzd�u� bok�w samochodu. W migotliwych cieniach i ognistym �wietle rysuj�ce si� przed nimi d�ugie wzniesienie robi�o wra�enie rampy - jakby po osi�gni�ciu jej szczytu mia�y na oczach wype�niaj�cych stadion amator�w silnych wra�e� wznie�� si� w przestworza. - Co b�dzie, je�li z�apiesz gum�? - zagadn�a Chyna. - Nie z�api� - odpar�a z ufno�ci� Laura. - A je�li? Laura wykrzywi�a twarz w demonicznym u�miechu. - To zamienimy si� w galaretk� z dziewczyn w puszce. Nawet nie zdo�aj� porozdziela� naszych szcz�tk�w. B�dzie to jedna bezkszta�tna pulpa. Nawet obejdzie si� bez trumien. Wlej� nas przez lejek do s�oja i pochowaj� we wsp�lnym grobie z takim napisem: "Laura Chyna Templeton Shepherd. Tylko sztuka kulinarna mog�aby to lepiej za�atwi�". Chyna mia�a w�osy bardzo ciemne, niemal czarne, a Laura by�a niebieskook� blondynk�, ale wygl�da�y wystarczaj�co podobnie, �eby m�c uchodzi� za siostry. Obie mia�y mniej wi�cej po metr sze��dziesi�t cztery wzrostu i by�y szczup�e - nosi�y ten sam rozmiar sukienek. Obie te� odznacza�y si� do�� wystaj�cymi ko��mi policzkowymi i delikatnymi rysami. Chyna uwa�a�a, �e ma za szerokie usta, ale Laura, kt�rej usta by�y r�wnie szerokie, utrzymywa�a, �e s� po prostu "wydatne" i �e czyni� jej u�miech szczeg�lnie ujmuj�cym. Jak jednak �wiadczy�o chocia�by jej zami�owanie do szybko�ci, bardzo si� mi�dzy sob� r�ni�y. I zapewne w�a�nie te r�nice, a nie podobie�stwa, tak silnie je ku sobie przyci�ga�y. - Czy my�lisz, �e si� spodobam twoim rodzicom? - spyta�a Chyna. - S�dzi�am, �e martwisz si�, czy nie z�apiemy gumy. - Je�li chodzi o martwienie si�, mam wielk� podzielno�� uwagi, jestem wielokana�owa. Wi�c jak uwa�asz, spodobam im si� czy nie? - Naturalnie, �e im si� spodobasz. A wiesz, o co ja si� martwi�? - zapyta�a Laura, kiedy osi�ga�y szczyt wzniesienia. - Najwyra�niej nie o to, �e si� zabijemy. - Martwi� si� o ciebie. - Laura spojrza�a na przyjaci�k� z powa�nym wyrazem twarzy. - Dam sobie rad� - zapewni�a j� Chyna. - W to nie w�tpi�. Zbyt dobrze ci� znam, �eby w to w�tpi�. Ale �ycie polega nie tylko na dawaniu sobie rady, na brni�ciu naprz�d ze spuszczon� g�ow�. - Laura Templeton, dziewczyna-filozof. - �ycie polega na tym, �eby �y�. - To bardzo g��bokie - mrukn�a Chyna z ironi�. - G��bsze, ni� ci si� wydaje. Mustang osi�gn�� grzbiet d�ugiego wzniesienia, a ich oczom - zamiast wiwatuj�cych t�um�w - ukaza� si� stary model buicka jad�cy du�o poni�ej dozwolonej pr�dko�ci. Laura zredukowa�a szybko�� o ponad po�ow�. Nawet w gasn�cym �wietle dnia po pochylonych plecach i siwych w�osach Chyna pozna�a, �e kierowc� buicka jest starszy cz�owiek. Znalaz�y si� w miejscu, gdzie obowi�zywa� zakaz wyprzedzania. Droga wznosi�a si� i opada�a, skr�ca�a w lewo i w prawo, po czym zn�w si� wznosi�a, tote� dziewczyny niewiele przed sob� widzia�y. Laura zapali�a �wiat�a mustanga w nadziei, �e w ten spos�b albo zmusi kierowc� buicka do przyspieszenia, albo przynajmniej do zjechania na szersze w tym miejscu pobocze, tak �eby mog�a go wyprzedzi�. - Zastosuj si� do w�asnej rady i wyluzuj si� - odezwa�a si� Chyna. - Nienawidz� sp�nia� si� na kolacj�. - S�dz�c z tego, co m�wi�a� o twojej mamie, nie jest typem kobiety, kt�ra by nas za to zbi�a drucianym wieszakiem. - Moja mama jest ekstra, ale ma wtedy tak� zawiedzion� min�, a to jest gorsze od drucianego wieszaka. Wi�kszo�� ludzi o tym nie wie, ale to dzi�ki mamie nast�pi� koniec zimnej wojny. Kilka lat temu Pentagon wys�a� j� do Moskwy i ca�e cholerne Politbiuro z miejsca pad�o ra�one jej s�awetnym spojrzeniem. Jad�cy przed nimi starszy m�czyzna popatrzy� w lusterko wsteczne. Jego siwe w�osy w blasku �wiate�, k�t pochylenia g�owy, b�ysk oczu w lusterku - wszystko to razem nagle wzbudzi�o w Chynie silne poczucie deja vu. Przez chwil� nie wiedzia�a, dlaczego przeszed� j� zimny dreszcz, ale zaraz potem przypomnia�a sobie pewien incydent, o kt�rym na pr�no od dawna pr�bowa�a zapomnie�: inny zmrok dziewi�tna�cie lat temu i pusta autostrada na Florydzie. - O Jezu - j�kn�a. Laura spojrza�a na przyjaci�k�. - Co jest grane? Chyna zamkn�a oczy. - Jeste� blada jak trup. Co si� sta�o? - Dawno temu... kiedy by�am ma�a, mia�am chyba siedem lat... przeje�d�ali�my wtedy przez Everglades... mo�e zreszt� nie... w ka�dym razie teren by� bagnisty. Drzew ros�o tam niewiele, a te nieliczne, kt�re mijali�my, porasta�y brody mchu. P�asko jak okiem si�gn��: niebo i bezkresna r�wnina, czerwone zachodz�ce s�o�ce jak teraz, tu i �wdzie jaka� droga, wsz�dzie daleko, wiejska okolica, dwa w�skie pasma szosy i taki straszny wygwizd�w, takie odludzie... Chyna jecha�a z matk� i Jimem Woltzem, handlarzem narkotyk�w z Key West i bandziorem, z kt�rym od czasu do czasu przez miesi�c czy dwa pomieszkiwa�y, kiedy Chyna by�a dzieckiem. Wybrali si� w interesach i w�a�nie wracali do domu cadillakiem Woltza w kolorze czerwonego wina, modelem z pot�nymi statecznikami i chromami wa��cymi chyba z pi�� ton. Prowadzi� Woltz, osi�gaj�c chwilami na pustej autostradzie szybko�� stu kilkudziesi�ciu kilometr�w na godzin�. Nie spotkali �adnego samochodu, dop�ki z rykiem silnika nie dogonili starszej pary w be�owym mercedesie. Prowadzi�a kobieta. Podobna do ptaka. Kr�tko ostrzy�one siwe w�osy. Tak na oko siedemdziesi�t pi�� lat. Jecha�a z szybko�ci� jakich� sze��dziesi�ciu pi�ciu kilometr�w na godzin�. Woltz m�g� j� spokojnie wyprzedzi�, nie by�o w tym miejscu ani zakazu, ani �adnego innego samochodu w zasi�gu wzroku na tej beznadziejnie p�askiej drodze. - Musia� by� na jakim� haju. - Chyna w dalszym ci�gu siedzia�a z zamkni�tymi oczyma, kt�rymi, jak na ekranie, ze wzrastaj�c� groz� �ledzi�a tamte wypadki. - On by� prawie zawsze na haju, stale co� bra�. Mo�e tym razem by�a to kokaina. Nie wiem. Nie pami�tam. Poza tym pi�. Oboje pili... i on, i matka. Mieli ch�odziark� pe�n� lodu, butelek soku grejpfrutowego i w�dki. Ta kobieta w mercedesie jecha�a bardzo wolno i to rozjuszy�o Woltza. Wy��czy� my�lenie. Bo co go to wszystko tak naprawd� obchodzi�o? M�g� j� przecie� wyprzedzi�. Ale widok tej kobiety jad�cej tak wolno po pustej autostradzie wnerwi� go. Narkotyki i alkohol razem zrobi�y swoje. G�owa wtedy nie dzia�a. Kiedy si� wkurzy�, robi� si� czerwony na twarzy, �y�y na szyi mu nabrzmiewa�y, �uchwa chodzi�a. Nie zna�am nikogo, kto by tak potrafi� si� wkurzy� jak Jim Woltz. Jego w�ciek�o�� podnieca�a moj� matk�. Zawsze j� podnieca�a. Zaczyna�a go wtedy prowokowa�, zach�ca�. Siedzia�am z ty�u, ca�a spi�ta, i b�aga�am j�, �eby przesta�a, ale ona nawet nie chcia�a o tym s�ysze�. Przez chwil� Woltz trzyma� si� tu� za mercedesem tr�bi�c na starszych ludzi i usi�uj�c ich zmusi� do przyspieszenia. Kilka razy dotkn�� ich tylnego zderzaka swoim przednim, a� metal zazgrzyta� o metal. Wreszcie kobieta, wyra�nie zdenerwowana, zacz�a co chwila na o�lep skr�ca� kierownic�, boj�c si� zar�wno przyspieszy� z Woltzem siedz�cym jej na ogonie, jak i zjecha� na pobocze, �eby go przepu�ci�. - O tym, �eby j� wyprzedzi� i zostawi� w spokoju, naturalnie nie by�o mowy - powiedzia�a Chyna. - Wtedy by� ju� za bardzo podniecony. Zatrzyma�by si�, gdyby oni si� zatrzymali. Ale to by si� i tak �le sko�czy�o. Woltz kilkakrotnie zr�wnywa� si� z mercedesem jad�c pod pr�d, wykrzykuj�c i wygra�aj�c pi�ci� starszym ludziom, kt�rzy najpierw pr�bowali go ignorowa�, a potem patrzyli tylko na niego w niemym przera�eniu. Za ka�dym razem, zamiast wyprzedzi� mercedesa i zostawi� go w tyle, puszcza� ich przodem i dalej zabawia� si� stukaniem ich w zderzak. Matka Chyny, Anna, wszystko to traktowa�a jak wspania�� zabaw� i to w�a�nie ona powiedzia�a: "Zr�bmy tej babie ma�y sprawdzian z prowadzenia samochodu!" A Woltz na to: "Sprawdzian? Ja nie musz� tej starej k... robi� �adnego sprawdzianu, �eby widzie�, �e nie ma zielonego poj�cia o prowadzeniu". Kiedy znowu zr�wna� si� z mercedesem, dostosowuj�c do niego szybko��, Anna powiedzia�a: "Wiesz co, zobaczymy, czy ona si� utrzyma na drodze. Poszturchaj j� troch�". - R�wnolegle do drogi ci�gn�� si� kana� melioracyjny, na Florydzie s� takie kana�y wzd�u� niekt�rych autostrad. Nie bardzo g��boki, ale jednak... Woltz zacz�� spycha� mercedesa na pobocze. Kobieta powinna by�a go odepchn�� w przeciwn� stron�. Powinna by�a wcisn�� gaz do dechy i uciec. Mercedes bez problemu poradzi�by sobie z cadillakiem. Ale ta kobieta by�a stara i przera�ona i nigdy w �yciu nie spotka�a nikogo takiego jak Woltz. Przypuszczam, �e po prostu nie mog�a uwierzy�, nie by�a w stanie zrozumie� takich ludzi, nie pojmowa�a, do czego potrafi� si� posun��. Woltz zepchn�� j� z drogi. Mercedes stoczy� si� do kana�u. Woltz zatrzyma� cadillaca, wrzuci� wsteczny bieg i cofn�� si� do miejsca, gdzie mercedes szybko szed� na dno. Oboje z Ann� wysiedli, �eby si� przygl�da�. Matka zacz�a namawia� Chyn�, �eby i ona przysz�a sobie popatrze�. "Chod� no tutaj, ty ma�y smyku. Szkoda, �eby� straci�a taki widok. To jest co�, czego si� nie zapomina". Mercedes le�a� na b�otnistym dnie kana�u na boku od strony pasa�era, tak �e stoj�c na poboczu widzieli go wyra�nie od strony kierowcy. Jak zahipnotyzowani ch�on�li ten widok. Wpatrzeni w okna zatopionego samochodu, nie czuli uk�sze� komar�w, kt�re ich obsiada�y setkami. - Zapad� zmierzch - podj�a znowu Chyna, oddaj�c s�owami obrazy, kt�re si� przesuwa�y przed jej zamkni�tymi oczami - i �wiat�a pozosta�y zapalone nawet po zatoni�ciu mercedesa, pali�o si� te� �wiat�o wewn�trz samochodu. Mieli klimatyzacj�, wi�c wszystkie okna by�y pozamykane. Mimo �e samoch�d stoczy� si� do kana�u, szyby si� nie pot�uk�y... ani przednia, ani boczna od strony kierowcy. Widzieli�my, co si� dzieje w �rodku mercedesa, poniewa� okna znajdowa�y si� zaledwie kilkana�cie centymetr�w pod wod�. Ale nie mogli�my dostrzec m�czyzny. Mo�e kiedy si� staczali do kana�u, straci� przytomno��. Za to ta stara kobieta... jej twarz... przy samym oknie. Samoch�d by� zatopiony, jednak przy szybie zebra�a si� du�a ba�ka powietrza i kobieta przyciska�a do okna twarz, �eby m�c oddycha�. Stali�my i patrzyli�my na ni�. Woltz m�g� jej pom�c. Matka mog�a jej pom�c. Ale oni si� tylko gapili. Kobieta najwyra�niej nie by�a w stanie otworzy� okna, a drzwi si� pewnie zablokowa�y. By�a za stara i za s�aba na to wszystko. Chyna pr�bowa�a uciec, jednak matka j� przytrzyma�a, m�wi�c do niej nagl�cym szeptem, kt�ry pachnia� w�dk� i sokiem grejpfrutowym: "My jeste�my inni ni� wszyscy, kochanie. Do nas nie stosuj� si� �adne regu�y. Je�li si� temu dobrze nie przyjrzysz, nigdy nie zrozumiesz, co naprawd� znaczy wolno��". Chyna zamkn�a oczy, ale i tak s�ysza�a, jak w zatopionym samochodzie kobieta krzyczy w ba�k� powietrza. Jej st�umiony krzyk... - Powoli, stopniowo krzyk s�ab�... a� wreszcie usta� - m�wi�a Chyna. - Kiedy otworzy�am oczy, nie by�o ju� zmierzchu; zapad�a noc. W mercedesie dalej pali�o si� �wiat�o i twarz kobiety dalej tkwi�a przyci�ni�ta do szyby, ale zerwa� si� wiatr, kt�ry zmarszczy� powierzchni� wody na kanale i rozmaza� rysy ofiary. Wiedzia�am, �e nie �yje. I ona, i jej m��. Zacz�am p�aka�. Woltzowi si� to nie podoba�o. Zagrozi� mi, �e je�li nie przestan�, to mnie wrzuci do kana�u, otworzy drzwi mercedesa i wepchnie mnie tam do tych martwych ludzi. Matka da�a mi si� napi� soku grejpfrutowego z w�dk�. A ja przecie� mia�am dopiero siedem lat. Przez ca�� drog� do Key West le�a�am na tylnym siedzeniu, zamroczona alkoholem, walcz�c z md�o�ciami. Ci�gle jeszcze p�aka�am, ale cicho, �eby nie denerwowa� Woltza, a� wreszcie zasn�am. Kiedy Chyna sko�czy�a swoj� opowie��, w mustangu s�ycha� by�o tylko mruczenie silnika i �piew opon na asfalcie. Otworzy�a wreszcie oczy i z Florydy, z dawno minionego wilgotnego zmierzchu wr�ci�a do Napa Valley, gdzie czerwone �wiat�o zachodu ju� prawie ca�kowicie wypali�o si� na niebie i zewsz�d skrada�a si� ciemno��. Nie by�o przed nimi starego cz�owieka w buicku. Jecha�y ju� nie tak szybko jak poprzednio i najwyra�niej zosta�y za nim daleko w tyle. Laura powiedzia�a cicho: - Chryste Panie. Chyna dr�a�a na ca�ym ciele. Ze schowka miedzy siedzeniami wyci�gn�a kilka jednorazowych chusteczek, wydmucha�a nos i wytar�a oczy. W ci�gu ubieg�ych dw�ch lat podzieli�a si� z Laur� niekt�rymi ze swoich prze�y� z dzieci�stwa, ale ka�da nowa rewelacja - a mia�a w zanadrzu jeszcze niejedn� - by�a r�wnie bolesna jak poprzednia. M�wi�c o przesz�o�ci, zawsze pali�a si� ze wstydu, jakby ponosi�a za to wszystko win� na r�wni z matk�, jakby ka�de jej przest�pstwo czy wybuch szale�stwa obci��a� w r�wnym stopniu i j�, mimo �e by�a przecie� tylko bezbronnym dzieckiem, uwik�anym w szale�stwo doros�ych. - Czy zamierzasz si� z ni� jeszcze kiedykolwiek zobaczy�? - zapyta�a Laura. Potworno�� tych wspomnie� pogr��y�a Chyn� w odr�twieniu. - Nie wiem. - A chcia�aby�? Chyna zawaha�a si�. Siedzia�a z d�o�mi zaci�ni�tymi w pi�ci, w prawej �ciska�a wilgotn� chusteczk�. - Mo�e... - Po co, na mi�o�� bosk�? - �eby spr�bowa� zrozumie�. Wyja�ni� pewne rzeczy. Ale... ale mo�e zreszt� nie... - A czy przynajmniej wiesz, gdzie ona teraz mieszka? - Nie. Chocia� nie zdziwi�abym si�, gdybym si� dowiedzia�a, �e siedzi w wi�zieniu. Albo �e nie �yje. �yj�c tak jak ona, trudno mie� nadziej� na doczekanie staro�ci. Zjecha�y ze wzg�rz w dolin�. Wreszcie Chyna powiedzia�a: - Do dzi� widz� j�, jak stoi w parnej ciemno�ci nad brzegiem kana�u, mokra od potu, z wilgotnymi str�kami rozczochranych w�os�w, ca�a pogryziona przez komary, z oczami m�tnymi od w�dki. Ale nawet wtedy by�a najpi�kniejsz� kobiet�, jak� mo�na sobie wyobrazi�. By�a zawsze tak pi�kna, tak doskona�a... jednak nigdy, nawet w po�owie, nie by�a tak pi�kna jak w chwilach podniecenia, wobec gwa�tu czy... zbrodni. Mam j� przed oczyma, jak stoi, widoczna jedynie dzi�ki zielonkawej po�wiacie reflektor�w zatopionego mercedesa wydobywaj�cej si� spod mulistej wody kana�u, porywaj�ca, wspania�a, pi�kna jak bogini. Chyna powoli przesta�a dr�e�. Znikn�� te� z jej twarzy rumieniec wstydu. By�a bezgranicznie wdzi�czna Laurze za jej trosk� i wsparcie. Przyjaci�ka. Do chwili poznania Laury Templeton �y�a sam na sam ze swoj� przesz�o�ci�, niezdolna rozmawia� o niej z kimkolwiek. Teraz, kiedy pozby�a si� kolejnego potwornego ci�aru, bardzo pragn�a wyrazi� w s�owach uczucie wdzi�czno�ci. - W porz�dku, w porz�dku - powiedzia�a uspokajaj�co Laura, jakby czyta�a w jej my�lach. Jecha�y dalej w milczeniu. Sp�ni�y si� na kolacj�. Przestronny wiktoria�ski dom Templeton�w, z przycz�kami i g��bokimi gankami od frontu i od ty�u, wyda� si� Chynie bardzo go�cinny. Po�o�ony w odleg�o�ci nieca�ego kilometra od drogi lokalnej, ze �wirowanym podjazdem, sta� w otoczeniu winnic o powierzchni stu dwudziestu akr�w. Templetonowie od trzech pokole� uprawiali winoro�l, ale nigdy nie zajmowali si� produkcj� wina. Mieli kontrakt zjedna z najlepszych firm winiarskich w dolinie, a poniewa� ich ziemia by�a urodzajna i rodzi�a owoce najwy�szej jako�ci, dostawali dobre ceny za swoje zbiory. S�ysz�c na podje�dzie mustanga, Sara Templeton pojawi�a si� na frontowym ganku, po czym szybko zbieg�a po stopniach na kamienny chodniczek, �eby powita� Laur� i Chyn�. By�a pe�n� uroku, dziewcz�co szczup�� kobiet� niewiele po czterdziestce, z modnie ostrzy�onymi kr�tkimi jasnymi w�osami, w niebieskich d�insach i szmaragdowozielonej bluzie z zielonym haftem na ko�nierzyku, co nadawa�o jej i pewien szyk, i macierzy�skie ciep�o. Patrz�c, jak Sara �ciska i ca�uje Laur� z tak oczywist�, �ywio�ow� mi�o�ci�, Chyna poczu�a uk�ucie zazdro�ci; na my�l o tym, �e sama nigdy nie zazna�a prawdziwego macierzy�skiego uczucia, zrobi�o jej si� przykro. Ku jej zdumieniu Sara odwr�ci�a si� z kolei do niej, obj�a j�, uca�owa�a w policzek i nadal trzymaj�c blisko przy sobie, powiedzia�a: - Laura twierdzi, �e znalaz�a w tobie siostr�, kt�rej nigdy nie mia�a, dlatego chcia�abym, kochanie, �eby� si� tu czu�a jak u siebie. Dop�ki u nas jeste�, traktuj nasz dom jak sw�j. Przez chwil� Chyna, nie przyzwyczajona do rodzinnych serdeczno�ci, sta�a sztywno, nie wiedz�c, jak si� zachowa�, ale potem nie�mia�o odwzajemni�a u�cisk i wymamrota�a jakie� kulawe podzi�kowanie. Poczu�a nag�y skurcz gard�a i zdziwi�a si�, �e w og�le zdo�a�a wydoby� z siebie jakiekolwiek s�owa. Obejmuj�c obie dziewczyny jednocze�nie, Sara poprowadzi�a je szerokimi stopniami ganku do domu. - Baga� wniesiecie p�niej. Kolacja gotowa, chod�cie najpierw zje��. Laura mi tyle o tobie m�wi�a, Chyna. - Ale jednego ci o niej nie powiedzia�am, mamo, a mianowicie, �e Chyna jest szamank�. Ten fakt przed tob� zatai�am. A ona przez ca�y czas pobytu u nas b�dzie musia�a codziennie o p�nocy sk�ada� ofiar� z �ywego kurcz�cia. - Ale my si� zajmujemy upraw� winoro�li, kochanie, nie mamy �adnych kurczak�w - odpar�a Sara. - To zreszt� �aden problem, po kolacji mo�emy pojecha� do jednej z farm i przywie�� kilka sztuk. Chyna roze�mia�a si� i popatrzy�a na Laur�, jakby chcia�a powiedzie�: "A gdzie� to s�ynne zab�jcze spojrzenie?" Laura natychmiast zrozumia�a, o co chodzi. - Na twoj� cze��, Chyna, wszystkie metalowe wieszaki i tym podobne urz�dzenia zosta�y pochowane. - O czym wy m�wicie? - zapyta�a Sara. - Wiesz, mamo, jak to jest, moja zwyk�a paplanina. Czasami sama nie wiem, o czym m�wi�. Ojca Laury, Paula Templetona, zasta�y w wielkiej kuchni, wyjmowa� w�a�nie z pieca zapiekank� z kartofli i sera. By� to schludny, zgrabny m�czyzna maj�cy nieca�e sto osiemdziesi�t centymetr�w wzrostu, z g�st� czarn� czupryn� i rumian� cer�. Odstawi� garnek, zdj�� r�kawice kuchenne i powita� Laur� r�wnie ciep�o, jak przed chwil� zrobi�a to Sara. Nast�pnie, kiedy zosta� przedstawiony Chynie, uj�� jedn� z jej d�oni w dwie swoje, szorstkie i spracowane, i z udanym namaszczeniem powiedzia�: - Modlili�my si�, �eby pani dojecha�a tu ca�a i zdrowa. Czy nasza c�rka w dalszym ci�gu traktuje swojego mustanga, jakby to by� Batmobil? - Wiesz co, tato - przerwa�a mu Laura - ty ju� chyba zapomnia�e�, kto mnie uczy� prowadzi� samoch�d? - Ja ci� uczy�em podstawowej techniki jazdy - odpar� Paul. - Nie wymaga�em, �eby� przej�a m�j styl. - Wol� nawet nie my�le� o tym, jak Laura je�dzi - wtr�ci�a si� Sara. - Chybabym osiwia�a ze zmartwienia. - Mamo, pami�taj, �e w rodzinie taty jest gen Indianapolis pi��set i �e go po tacie odziedziczy�am. - Laura jest wspania�ym kierowc� - powiedzia�a Chyna. - Zawsze czuj� si� przy niej bezpieczna. Laura skwitowa�a to u�miechem i uniesieniem kciuka. Kolacja przeci�gn�a si� do p�na, poniewa� Templetonowie lubili ze sob� rozmawia�, a nawet wi�cej - po prostu si� rozmow� przy stole delektowali. Oczywi�cie dbali o to, �eby i Chyna bra�a w niej udzia�, okazuj�c szczere zainteresowanie tym, co mia�a do powiedzenia, jednak nawet wtedy, gdy rozmowa schodzi�a na tematy rodzinne, ma�o go�ciowi znane, Chyna czu�a si� cz�ci� klanu Templeton�w, jakby za spraw� jakiej� magicznej osmozy zosta�a przez niego wessana. Brat Laury, trzydziestoletni Jack, wraz z �on� Nin� mieszka� w bungalowie dozorcy na terenie winnic, ale z powodu jakiego� wcze�niejszego zobowi�zania �adne z nich nie mog�o uczestniczy� w kolacji u rodzic�w. Zapewniono Chyn�, �e zobaczy si� z nimi rano, jednak ona nie prze�ywa�a ju� tego tak bardzo jak perspektywy poznania Sary i Paula. W ca�ym swoim trudnym �yciu nie mia�a takiego miejsca, w kt�rym czu�aby si� jak w domu i chocia� tutaj te� si� tak nie czu�a, to przynajmniej nie mia�a w�tpliwo�ci, �e jest w Napa Valley mile widziana. Po kolacji Laura i Chyna posz�y si� przej��. B��dzi�y w�r�d sk�panych w blasku ksi�yca winnic, mi�dzy rz�dami kr�tko przyci�tych winoro�li, kt�re nie zd��y�y jeszcze ani wypu�ci� pokrytych li��mi p�d�w, ani wyda� owoc�w. Ch�odne powietrze pachnia�o przyjemnie �yzn�, �wie�o zaoran� ziemi�, w widoku ciemnych p�l by�o co� tajemniczego i urokliwego, a jednocze�nie niepokoj�cego, jakby dziewcz�tom towarzyszy�y niewidoczne duchy, nie zawsze dobrotliwe. Gdy zawr�ci�y ku domowi, Chyna powiedzia�a: - Jeste� najlepsz� przyjaci�k�, jak� kiedykolwiek mia�am. - A ty moj� - odpar�a Laura. - Nawet wi�cej... - Chyna urwa�a. Mia�a zamiar doda�: "Jeste� jedyn� przyjaci�k�, jak� kiedykolwiek mia�am", ale si� zawstydzi�a, a poza tym uzna�a, �e by�oby to okre�lenie nieadekwatne w stosunku do tego, co naprawd� czu�a. W pewnym sensie bowiem istotnie by�y jak siostry. Laura otoczy�a j� ramieniem i po prostu powiedzia�a: - Ja wiem. - Kiedy b�dziesz mia�a dzieci, chcia�abym, �eby m�wi�y do mnie "ciociu". - Nie uwa�asz, Shepherd, �e zanim zaczn� produkowa� dzieci, powinnam najpierw pomy�le� o znalezieniu sobie jakiego� faceta i wyj�� za m��? - Oboj�tne, kto to b�dzie, musi by� dla ciebie najlepszym m�em na �wiecie, bo inaczej obiecuj�, �e obetn� mu jaja. - W porz�dku. Ale mam do ciebie jedn� pro�b�, dobrze? - przerwa�a jej Laura. - Nie m�w mu o tej obietnicy przed �lubem. Niekt�rych facet�w mog�oby to zrazi�. Sk�d� z daleka, z g��bi winnic, doszed� je niepokoj�cy odg�os, jak gdyby przeci�g�e skrzypienie. Chyna przystan�a. - To wiatr porusza otwartymi drzwiami stodo�y - wyja�ni�a Laura. - Zardzewia�e zawiasy. Brzmia�o to tak, jakby kto� otwiera� gigantyczne wrota w �cianie nocy i wchodzi� przez nie z innego �wiata. Chyna Shepherd z regu�y �le sypia�a w obcych domach. Przez ca�e dzieci�stwo i okres dorastania matka w��czy�a j� ze sob� z jednego ko�ca kraju w drugi, nigdzie nie zagrzewaj�c miejsca d�u�ej ni� przez miesi�c czy dwa. Tak wiele koszmarnych rzeczy wydarzy�o im si� w tak wielu miejscach, �e w ko�cu Chyna zamiast traktowa� ka�dy kolejny przystanek jak nowy pocz�tek, z nadziej� na stabilizacj� i szcz�cie, patrzy�a na ka�dy nowy dom z podejrzliwo�ci� i cichym l�kiem. Wreszcie pozby�a si� swojej k�opotliwej matki i mog�a mieszka� tam, gdzie tylko sama chcia�a. Ostatnio jej �ycie by�o ustabilizowane jak �ycie zakonnicy i tak precyzyjnie zaplanowane jak dzia�ania oddzia��w rozminowywania, wolne od zam�tu, kt�ry by� �ywio�em matki. Mimo to jednak tej pierwszej nocy u Templeton�w Chyna zwleka�a z rozebraniem si� i p�j�ciem do ��ka. Siedzia�a na krze�le, w ciemno�ci, przy oknie w go�cinnym pokoju i wygl�da�a na sk�pane w ksi�ycowym �wietle winnice, pola i wzg�rza Napa Valley. Laura, zajmuj�ca pok�j w drugim ko�cu korytarza pierwszego pi�tra, z pewno�ci� od dawna ju� smacznie spa�a; jej ten dom nie by� obcy w najmniejszym nawet stopniu. Ledwie widoczne z okna wczesnowiosenne winnice przypomina�y niewyra�ne wzory geometryczne. Za rz�dami upraw wznosi�y si� �agodne wzg�rza, poro�ni�te d�ugimi suchymi trawami, srebrzystymi w �wietle ksi�yca. W podmuchach kapry�nego wiatru l�ni�ce delikatnym srebrem zbocza pag�rk�w przypomina�y fale oceanu. Ponad wzg�rzami widnia�y szczyty Coast Ranges, a jeszcze wy�ej, nad nimi, w�r�d milion�w gwiazd, �wieci� ksi�yc w pe�ni. Nadci�gaj�ce zza g�r, od p�nocnego zachodu, chmury burzowe mia�y wkr�tce przes�oni� ksi�yc, zamieniaj�c srebro najpierw w o��w, a potem w najczarniejsze �elazo. Kiedy Chyna us�ysza�a pierwszy krzyk, patrzy�a w�a�nie w gwiazdy, zafascynowana, jak zawsze od czas�w dzieci�stwa, ich zimnym blaskiem i my�l� o dalekich �wiatach, bezludnych i czystych, wolnych od wszelkich nieszcz��. W pierwszej chwili st�umiony krzyk wyda� jej si� tylko odleg�ym wspomnieniem, fragmentem k��tni z jakiego� innego domu, kt�rej echo wr�ci�o do niej poprzez czas. Cz�sto jako dziecko w ucieczce przed matk� i jej przyjaci�mi, pijanymi lub na�panymi, wdrapywa�a si� na dachy gank�w czy drzewa za domem albo wymyka�a si� przez okno na schody przeciwpo�arowe, chowaj�c si� w sobie tylko znanych kryj�wkach, z kt�rych mog�a przygl�da� si� gwiazdom i gdzie podniesione na skutek k��tni, podniecenia seksualnego czy odurzenia narkotykami g�osy dociera�y do niej jak przez mg��, z dala od ludzi, z kt�rymi nie mia�a nic wsp�lnego. Drugi krzyk, mimo �e r�wnie� kr�tki i tylko troch� g�o�niejszy od pierwszego, z pewno�ci� nie by� �adnym wspomnieniem, ale rzeczywisto�ci� i Chyna wyprostowa�a si� na krze�le. Napi�ta, przechyli�a g�ow� i nastawi�a uszu. Za wszelk� cen� chcia�a wierzy�, �e krzyk dochodzi z zewn�trz, wi�c nie przestawa�a si� wpatrywa� w noc, b��dz�c wzrokiem po winnicach i widocznych za nimi wzg�rzach. Wzbudzane wiatrem fale suchych traw wznosi�y si� i opada�y na wysrebrzonych ksi�ycowym blaskiem zboczach: mira� przypominaj�cy widmowy przyb�j staro�ytnego morza. Gdzie� w g��bi domu rozleg� si� st�umiony �omot, jakby na przykryt� dywanem pod�og� upad� ci�ki przedmiot. Chyna zerwa�a si� na r�wne nogi i stoj�c bez ruchu zacz�a nas�uchiwa�. Cz�sto zwiastunami k�opot�w by�y podniesione w podnieceniu g�osy. Ale czasami najgorsze zbrodnie poprzedza�a zaplanowana ukradkowa cisza. Awantury domowe zupe�nie nie kojarzy�y si� Chynie z Paulem i Sara Templetonami, kt�rzy robili wra�enie ludzi mi�ych i darz�cych mi�o�ci� zar�wno siebie nawzajem, jak i swoj� c�rk�. Jednak�e to, co wida� na zewn�trz, rzadko idzie w parze z rzeczywisto�ci�, a ludzkie talenty do zwodzenia innych przewy�szaj� w tym wzgl�dzie mo�liwo�ci kameleona czy modliszki, kt�ra pod pozorami bezbronnej �agodno�ci ukrywa okrutny kanibalizm. Po st�umionych krzykach i t�pym �omocie na dom spad�a cisza. Niesamowicie g��boka, nienaturalna jak �wiat, w kt�rym �yj� g�usi. Cisza przed burz�, spok�j zwini�tego w k��bek w�a. W innej cz�ci domu kto� sta� tak samo bez ruchu jak ona, tak samo czujny, nas�uchuj�cy. Kto� gro�ny. Chyna wyczuwa�a czyj�� drapie�n� obecno��, jakie� nowe nieuchwytne ci�nienie w powietrzu, podobne do tego, jakie poprzedza gwa�town� nawa�nic�. Pod�wiadomo�� dziewczyny natychmiast zakwestionowa�a t� nacechowan� l�kiem interpretacj� nocnych odg�os�w, kt�re przecie� mog�y si� okaza� zupe�nie niewinne. Ka�dy psychoanalityk m�g�by komu� takiemu, kto od razu wyci�ga negatywne wnioski i �yje w sta�ym oczekiwaniu nag�ej tragedii, przypi�� bardzo wiele etykietek. Ale Chyna musia�a ufa� swojemu instynktowi, wyostrzonemu przez lata ci�kich do�wiadcze�. Intuicyjnie czuj�c, �e bezpiecze�stwo to ruch, cicho odesz�a od stoj�cego przy oknie krzes�a i skierowa�a si� ku drzwiom na korytarz. Mimo blasku ksi�yca jej oczy w ci�gu dw�ch godzin siedzenia w nie o�wietlonym pokoju przyzwyczai�y si� do ciemno�ci i teraz Chyna porusza�a si� w mroku bez obawy, �e wpadnie na jaki� przedmiot. Kiedy znalaz�a si� w po�owie drogi do drzwi, w korytarzu pierwszego pi�tra us�ysza�a zbli�aj�ce si� kroki. Ci�kie, pospieszne kroki - obce temu domowi. Pos�uszna intuicji i instynktowi samozachowawczemu, szybko czmychn�a w stron� ��ka i pad�a na kolana. Kroki zatrzyma�y si� dalej w korytarzu. Otworzy�y si� jakie� drzwi. Chyna zdawa�a sobie spraw�, �e nie mo�e przypisywa� z�o�ci samej czynno�ci otwierania drzwi. Szcz�k przekr�canej ga�ki, zgrzyt odbezpieczanej zasuwy, ostry pisk nie naoliwionych zawias�w. By�y to zwyk�e odg�osy - ani �agodne, ani w�ciek�e, ani zbrodnicze, ani niewinne - i mog�y by� spowodowane zar�wno przez ksi�dza, jak i przez w�amywacza. Jednak Chyna wiedzia�a, �e tej nocy si�� sprawcz� jest z�o. Po�o�y�a si� p�asko na brzuchu i wczo�ga�a pod ��ko, stopami do wezg�owia. By� to pi�kny mebel, z solidnymi toczonymi nogami, na szcz�cie nie taki niski jak wi�kszo�� ��ek. Gdyby by� ni�szy o jakie� dwa i p� centymetra, ju� by si� pod nim nie zmie�ci�a. W korytarzu zn�w odezwa�y si� kroki. Otworzy�y si� kolejne drzwi. Tym razem od pokoju go�cinnego. Dok�adnie naprzeciwko ��ka. Kto� zapali� �wiat�o. Chyna le�a�a z g�ow� odwr�con� na bok, z prawym uchem przyci�ni�tym do dywanu. Wygl�daj�c spod ��ka, widzia�a m�skie czarne buty i d� nogawek d�ins�w. M�czyzna zatrzyma� si� tu� za progiem, najwyra�niej rozgl�da� si� po pokoju. O pierwszej w nocy ��ko by�o porz�dnie za�cielone, a cztery ozdobne haftowane poduszki oparte r�wno o wezg�owie. Chyna nic nie zostawi�a na nocnej szafce. Na �adnym z krzese� nie by�o ci�ni�tych niedbale ubra�. Ksi��ka, kt�r� sobie przynios�a, �eby poczyta� przed spaniem, le�a�a bezpiecznie w szufladzie sekretarzyka. Lubi�a wolne przestrzenie i czyste, nie zagracone powierzchnie a� do surowej, niemal klasztornej pedanterii. Ta pedanteria mog�a jej teraz uratowa� �ycie. Znowu ogarn�y j� chwilowe w�tpliwo�ci; sk�onno�� do samoanalizy by�a przekle�stwem wszystkich student�w psychologii. A je�li stoj�cy w drzwiach m�czyzna to kto�, kto ma prawo przebywa� w tym domu - Paul Templeton czy brat Laury, Jack - i je�li wydarzy�o si� co�, co uzasadnia jego wtargni�cie do pokoju go�cinnego bez pukania, wyczo�guj�c si� nagle spod ��ka zb�a�ni si� albo co najmniej wyjdzie na historyczk�. Nagle tu� przed butami na z�ocisty dywan spad�a g�sta czerwona kropla, potem druga i trzecia... Pac, pac, pac. Krew. Dwie pierwsze krople wsi�k�y w g�sty nylonowy w�os. Trzecia pozosta�a na powierzchni dywanu mieni�c si� jak rubin. Chyna wiedzia�a, �e nie jest to krew intruza. Usi�owa�a nie my�le� o ostrym narz�dziu, z kt�rego mog�a skapywa�. M�czyzna przesun�� si� w jej praw� stron�, w g��b pokoju; Chyna wodzi�a za nim wzrokiem. Narzuta zosta�a wetkni�ta ciasno za rze�bione boki ��ka, wi�c nic nie przes�ania�o widoku jego but�w. Ale bez zwisaj�cej nad pod�og� narzuty i ona by�a bardziej widoczna. Gdyby m�czyzna si� schyli� i zajrza� pod ��ko pod pewnym okre�lonym k�tem, m�g�by dostrzec kawa�ek jej d�ins�w, czubek buta i czerwony jak �urawina r�kaw bawe�nianego swetra naci�gni�ty na zgi�tym �okciu. Ca�e szcz�cie, �e ��ko by�o takie ogromne, dzi�ki temu stanowi�o znacznie lepsz� kryj�wk� ni� zwyk�e, pojedyncze. Nawet je�li m�czyzna ci�ko dysza� - z podniecenia czy w�ciek�o�ci, kt�r� wyczuwa�a w jego zbli�aj�cych si� krokach - to Chyna tego nie s�ysza�a. Le��c z uchem mocno przyci�ni�tym do puszystego dywanu, by�a na p� g�ucha. Czu�a na plecach spr�yny materaca i by�o jej tak ciasno, �e otwartymi ustami ledwie �apa�a ostro�ny, p�ytki oddech. Walenie �ci�ni�tego serca o mostek rozlega�o si� echem wewn�trz klatki piersiowej jak �omot b�bna i wype�nia�o klaustrofobiczn� przestrze� kryj�wki tak, �e intruz z pewno�ci� musia� je s�ysze�. Poszed� do �azienki, pchn�� drzwi, zapali� �wiat�o. Wszystkie toaletowe przybory schowa�a do apteczki, nawet szczoteczk� do z�b�w. Na wierzchu nie by�o nic, co mog�oby zwr�ci� jego uwag� na jej obecno��. Ale co z umywalk�? Czy jest sucha? Po przyj�ciu do pokoju go�cinnego u�ywa�a toalety, a potem my�a r�ce. To by�o dwie godziny temu. Je�li nawet troch� wody zatrzyma�o si� na dnie umywalki, do tej pory ju� na pewno wyciek�a albo wyparowa�a. Przy umywalce wisia� dozownik z p�ynnym myd�em o zapachu cytrynowym. Na szcz�cie. Wilgotna kostka myd�a mog�aby j� zdradzi�. Z kolei pomy�la�a o r�czniku. Chyba jednak w dwie godziny po symbolicznym w�a�ciwie u�yciu nie b�dzie wilgotny... Ale mimo ca�ego swojego zami�owania do porz�dku mog�a go troch� nier�wno powiesi�, zostawi� z jakim� wymownym zagnieceniem... Wydawa�o jej si�, �e m�czyzna stoi na progu �azienki ca�e wieki. Wreszcie zgasi� �wiat�o i wr�ci� do sypialni. Jako ma�a, a potem ju� wi�ksza dziewczynka Chyna czasem chowa�a si� pod ��kami. Niekiedy jej tam szukali, ale cz�ciej, mimo �e by�a to najoczywistsza z kryj�wek, nie przychodzi�o im to do g�owy. Tylko niewielu zaczyna�o poszukiwania od ��ka - wi�kszo�� z nich zostawia�a je na koniec. Na dywan spad�a kolejna czerwona kropla, jakby bestia powoli roni�a krwawe �zy. Intruz zbli�y� si� do drzwi garderoby. �eby go nie straci� z oczu, Chyna musia�a lekko skr�ci� szyj� i odwr�ci� g�ow�. Garderoba by�a g��boka, z w��cznikiem �wiat�a zwisaj�cym po�rodku na �a�uszku. Dziewczyna us�ysza�a wyra�ne pstrykni�cie - efekt szarpni�cia za �a�cuszek - a potem dzwonienie metalowych kulek o �ar�wk�. Templetonowie trzymali tam swoje walizki, wi�c jej torba podr�na i walizeczka nie rzuca�y si� specjalnie w oczy. Zabra�a ze sob� kilka zmian ubra�: dwie sukienki, dwie sp�dnice, drug� par� d�ins�w, lekkie bawe�niane spodnie, sk�rzan� kurtk�. Poniewa� przyjaci�ki mia�y podobne figury, intruz m�g� te kilka sztuk garderoby, kt�re wisia�y na dr��ku, wzi�� za rzeczy Laury, kt�re nie zmie�ci�y si� w jej wy�adowanej szafie. Ale je�li by� w pokoju Laury i zagl�da� do jej szafy, to co si� dzieje z sam� Laur�? Lepiej o tym nie my�le�. W ka�dym razie nie teraz. Jeszcze nie teraz. Na razie musi wszystkie swoje my�li i ca�y spryt skupi� na tym, �eby prze�y�. Osiemna�cie lat temu, w dniu swoich �smych urodzin, w domu nad morzem w Key West, kry�a si� pod ��kiem przed Jimem Woltzem, przyjacielem matki. Szala� sztorm znad Zatoki Meksyka�skiej i widok rozdzieraj�cych niebo b�yskawic sprawi�, �e Chyna ba�a si� szuka� ucieczki na pla�y, gdzie zwykle w takich sytuacjach znajdowa�a schronienie. Wcisn�wszy si� pod �elazne ��ko, znacznie ni�ej zawieszone ni� to obecne, Chyna stwierdzi�a, �e dzieli kryj�wk� z chrz�szczem palmowym. Te chrz�szcze wcale nie by�y ani tak �adne, ani tak egzotyczne jak ich nazwa - w gruncie rzeczy nie by�y niczym innym, tylko ogromnymi tropikalnymi karaluchami. Tamten okaz rozmiarami dor�wnywa� jej dzieci�cej d�oni. W normalnej sytuacji ohydny karakon uciek�by natychmiast, ale najwyra�niej mniej ba� si� Chyny ni� Woltza, kt�ry w przyst�pie pijackiej furii miota� si� po niewielkim pokoiku, odbijaj�c si� od mebli i �cian jak rozw�cieczone zwierz� rzucaj�ce si� na pr�ty klatki. Chyna by�a boso i mia�a na sobie tylko niebieskie szorty oraz trykotow� bia�� g�r�, wi�c oszala�y karaluch biega� po jej go�ej sk�rze tam i z powrotem - mi�dzy palcami n�g, po udach i �ydkach, po plecach i szyi, wpl�tuj�c si� we w�osy, w�druj�c po ramionach i d�oniach. Nie �mia�a krzykn�� z obrzydzenia, boj�c si�, �e zwr�ci na siebie uwag� Woltza. Bo tego wieczoru Woltz szala� w ataku w�ciek�o�ci jak potw�r z koszmarnego snu i Chyna by�a przekonana, �e - jak wszystkie potwory - ma wspania�y wzrok i s�uch. Ze strachu, �e Woltz us�yszy cho�by najcichszy ha�as, �e us�yszy go nawet poprzez nieustanny huk piorun�w, szum ulewy i w�asne przekle�stwa, nie odwa�y�a si� zat�uc karalucha czy chocia�by go tylko przep�dzi�. Znosi�a wi�c jego towarzystwo, �eby unikn�� towarzystwa Woltza, zaciskaj�c z�by, d�awi�c si� w�asnym krzykiem i modl�c rozpaczliwie do Boga, �eby j� ocali�, a potem modl�c si� jeszcze �arliwiej, �eby j� zabra�, �eby po�o�y� kres jej m�czarniom nawet i przez zes�anie na ni� pioruna, koniec m�ki, Bo�e, lito�ci, koniec, koniec. Teraz, mimo �e tu nie by�o �adnego karalucha, Chyna czu�a niemal, jak wstr�tny insekt wpe�za na jej stop�, jakby zn�w by�a tamt� bos� dziewczynk�, a potem biegnie po jej nodze w g�r�, jakby zamiast d�ins�w mia�a na sobie p��cienne szorty. Od owych �smych urodzin, kiedy to karaluch wkr�ca� jej si� w warkocze, nigdy ju� wi�cej nie nosi�a d�ugich w�os�w, ale mimo to w kr�tko przyci�tej czuprynie czu�a wyra�nie jak gdyby widmo tamtego karalucha sprzed lat. Cz�owiek w garderobie - by� mo�e by� to kto� zdolny do znacznie gorszych okrucie�stw ni� Woltz - poci�gn�� za �a�cuszek. Zgas�o �wiat�o i zaraz potem rozleg� si� brz�k metalowych paciork�w. Zn�w pojawi�y si� m�skie buty, kt�re zbli�y�y si� do ��ka. Na kr�g�o�ci czarnej sk�ry zal�ni�a �wie�a krwawa �za. M�czyzna zaraz przykl�knie ko�o ��ka. O Bo�e, znajdzie mnie tu chowaj�c� si� jak dziecko, pomy�la�a, d�awi�c� si� w�asnym krzykiem, pokryt� zimnym potem, bez odrobiny godno�ci, w rozpaczliwej walce o to, by zachowa� �ycie i pozosta� nietkni�t�, zachowa� �ycie i pozosta� nietkni�t�. Mia�a dziwne wra�enie, �e kiedy intruz zajrzy pod ��ko i znajdzie si� z ni� twarz� w twarz, wtedy oka�e si�, �e nie jest cz�owiekiem, ale ogromnym karaluchem o wielop�aszczyznowych czarnych oczach. Zosta�a sprowadzona do stanu ca�kowitej bezradno�ci, jak w dzieci�stwie, do pierwotnego strachu, kt�rego mia�a nadziej� ju� nigdy wi�cej nie zazna�. Zn�w odebrano jej poczucie godno�ci w�asnej, kt�re w sobie wypracowa�a przez lata trwania w cierpieniu - tak, kt�re, do diab�a, z trudem w sobie wypracowa�a - i teraz �wiadomo�� niesprawiedliwo�ci, jaka j� spotyka�a, nape�ni�a jej oczy �zami goryczy. Nagle rozmazany obraz but�w poruszy� si� - intruz odszed� od ��ka i zacz�� zbli�a� si� do otwartych drzwi. Cokolwiek sobie pomy�la� o wisz�cym w garderobie ubraniu, nie wywnioskowa� z niego, �e pok�j go�cinny jest zaj�ty. Chyna zamruga�a nerwowo, staraj�c si� wyostrzy� rozmazany obraz. M�czyzna zatrzyma� si� i odwr�ci�, najwyra�niej po raz ostatni ogarniaj�c wzrokiem sypialni�. �eby przypadkiem nie pochwyci� uchem jej przyspieszonego dyszenia, wstrzyma�a oddech. By�a rada, �e nie u�ywa �adnych perfum. Z pewno�ci� wytropi�by j� po zapachu. Zgasi� �wiat�o, wyszed� na korytarz i zamkn�� za sob� drzwi. Kroki oddala�y si� t� sam� drog�, kt�r� m�czyzna przyszed�, poniewa� pok�j Chyny znajdowa� si� na samym ko�cu korytarza pierwszego pi�tra, ale szybko ucich�y, zag�uszone dzikim �omotem serca dziewczyny. W pierwszym odruchu chcia�a pozosta� w swoim ciasnym schronieniu mi�dzy dywanem a materacem a� do �witu, a mo�e i d�u�ej, a� do nastania trwa�ej ciszy, kt�ra by nie przywodzi�a na my�l przyczajonego drapie�cy. Nie wiedzia�a jednak, co si� dzieje z Laur�, Paulem i Sara. Mo�e kt�re� z nich czy nawet wszyscy troje s� ci�ko ranni, ale �ywi. Mo�e intruz specjalnie ich utrzymuje przy �yciu, �eby si� nad nimi jeszcze pozn�ca�. Niemal w ka�dej gazecie czyta si� codziennie o okrucie�stwach nie mniejszych ni� te, kt�re teraz podsuwa�a dziewczynie wyobra�nia. A je�li kt�re� z Templeton�w jeszcze �yje, to przecie� Chyna mo�e stanowi� dla niego ostatni� desk� ratunku. Nigdy �adnej z licznych kryj�wek swego dzieci�stwa nie opuszcza�a z takim l�kiem. Oczywi�cie teraz mia�a wi�cej do stracenia ni� wtedy, dziesi�� lat temu, gdy wreszcie porzuci�a matk�. Teraz mia�a do stracenia przyzwoite �ycie zbudowane w ci�gu dziesi�ciu lat nieustannej walki i zdobyte ci�kim trudem poczucie godno�ci osobistej. Podejmowanie takiego ryzyka, gdy dla zachowania w�asnego bezpiecze�stwa wystarczy�o po prostu pozosta� na miejscu, wydawa�o si� szale�stwem. Ale osobiste bezpiecze�stwo kosztem innych to zwyk�e tch�rzostwo, przywilej ma�ych dzieci, kt�rym brak si�y i niezb�dnego do�wiadczenia, by mog�y si� same broni�. Nie b�dzie przecie� ucieka� w tch�rzliwy dzieci�cy egoizm. To by oznacza�o definitywny koniec jakiegokolwiek poczucia godno�ci. Powolne samob�jstwo. Nie mo�na schroni� si� w bezdennej przepa�ci - mo�na si� w ni� jedynie rzuci�. Wyczo�gawszy si� spod ��ka, Chyna przykucn�a. Przez chwil� nie by�a zdolna do �adnego ruchu. Pora�ona strachem czeka�a, �e drzwi si� nagle otworz� i do pokoju zn�w wtargnie ten m�czyzna. J