6961

Szczegóły
Tytuł 6961
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

6961 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 6961 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

6961 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Dom Wydawniczy REBIS poleca thrillery: Graham Masterton KRZYWA SWEETMANA G��D OFIARA GENIUSZ KONDOR Robin Cook INWAZJA Philip Kerr TRAKTAT MORDERCZO-FILOZOFICZNY Joy Fielding JU� NIE P�ACZ Minette Walters RZE�BIARKA horrory: Graham Masterton KOSTNICA WOJOWNICY NOCY RYTUA� DZIEDZICTWO thrillery medyczne: Robin Cook EPIDEMIA ZARAZA MUTANT CHROMOSOM 6 Robin Cook INWAZJA Prze�o�y� Przemys�aw Bandel DOM WYDAWNICZY REBIS Pozna� 1998 Prolog W lodowatych przestworzach przestrzeni mi�dzygwiezdnej strumie� materii- antymaterii, migocz�c, wyrwa� si� impulsem z pr�ni z intensywnym b�yskiem promieniowania elektromagnetycznego. Na siatk�wce ludzkiego oka zjawisko mog�o zosta� wychwycone jako nag�e pojawienie si�, eksplozja barw pe�nego spektrum �wiat�a widzialnego. Oczywi�cie, ani promienie gamma, ani promienie X, a nawet fale podczerwone i radiowe nie mog�y by� widoczne dla ograniczonego ludzkiego postrzegania. R�wnocze�nie z wybuchem kolor�w �wiadkowie na Ziemi mogliby ujrze� pojawienie si� astronomicznej liczby atom�w w kszta�cie wiruj�cych, czarnych, dyskopodobnych kamyk�w. Zjawisko robi�o wra�enie puszczonego wstecz filmu wideo z obiektem wpadaj�cym do krystalicznego p�ynu, kt�rego falowanie by�o jak zakrzywienie czasu i przestrzeni. Jednak lec�ca z pr�dko�ci� blisk� pr�dko�ci �wiat�a niezliczona liczba po��czonych atom�w wpad�a w odleg�e kra�ce Uk�adu S�onecznego, �migaj�c obok orbit nad�tych gazami zewn�trznych planet Neptuna, Urana, Saturna i Jowisza. Przed osi�gni�ciem orbity Marsa wirowanie i pr�dko�� masy zmniejszy�y si� znacz�co. Teraz obiekt mo�na by�o zobaczy� takim, jaki by�: mi�-dzygalaktyczny pojazd kosmiczny, kt�rego po�yskuj�ca powierzchnia przypomina�a doskonale wyszlifowany onyks. Jedyn� deformacj� kszta�tu dysku by� rz�d wybrzusze� nad zewn�trzn� kraw�dzi� obiektu. Kontury ka�dego z wybrzusze� odzwierciedla�y masywn� sylwetk� statku-mat- ki. Nie by�o �adnych innych zniekszta�ce� zewn�trznej powierzchni: �adnych �wietlik�w, luk�w, wlot�w, wylot�w albo anten. Nie by�o nawet jakichkolwiek konstrukcyjnych ��cze�. Kiedy statek dotar� do zewn�trznych warstw atmosfery ziemskiej, wzros�a temperatura jego pow�oki. Pojawi� si� p�on�cy ogon roz�wietlaj�cy za nim nocne niebo, kiedy pobudzone tarciem atomy atmosfery w odruchu protestu zacz�y wydziela� fotony. Pojazd nadal zmniejsza� pr�dko�� i zwalnia� wirowanie. Daleko poni�ej pojawi�o si� migocz�ce �wiat�ami, niczego si� nie spodziewaj�ce miasto. Wcze�niej zaprogramowany, zignorowa� �wiat�a. Szcz�liwie do upadku dosz�o w skalistej, pokrytej otoczakami, wypalonej okolicy. Pomimo wzgl�dnie ma�ej pr�dko�ci by�o to bardziej zderzenie ni� l�dowanie. W powietrze strzeli� s�up kamieni, piasku i kurzu. Gdy statek kosmiczny w ko�cu znieruchomia�, by� do po�owy zagrzebany w ziemi. Wyrzucone w niebo rumowisko opad�o na wypolerowan� powierzchni�. Kiedy temperatura powierzchni pojazdu spad�a poni�ej dwustu stopni Celsjusza, nad jego kraw�dzi� otworzy�a si� pionowa szczelina. To nie wygl�da�o na jakie� mechaniczne drzwi. Zdawa�o si�, �e moleku�y wsp�pracuj�, aby stworzy� wej�cie bez uszkodzenia niczym nie zarysowanej dot�d powierzchni spodka. Z p�kni�cia wydoby�a si� para, dowodz�c, �e w jednostce panuje kosmiczny ch��d. W �rodku rz�dy komputer�w pracowicie przechodzi�y przez kolejne sekwencje program�w. Do wn�trza wci�gni�to pr�bki ziemskiej atmosfery i gleby i poddano je analizie. Automatyczne procedury dzia�a�y zgodnie z planem, w��czaj�c w to izolowanie z py�u organizm�w prokariotycznych (bakterii). Analizy wszystkich pr�bek, w tym zawartych w nich kod�w DNA, dowiod�y, �e w�a�ciwy cel zosta� osi�gni�ty. Uruchomione zosta�y procedury zbrojne. Ze statku wystrzeli�a w niebo antena dla przygotowania transmisji na cz�stotliwo�ci r�wnej promieniowaniu radiowemu kwazar�w. Wszystko, by powiadomi�, �e Magnum przyby�o. Rozdzia� 1 Godzina 22.15 - Hej, cze��! - powiedzia�a Candee Taylor, klepi�c Jona-thana Sellersa w rami�. Jonathan w tej samej chwili obj�� j� i poca�owa�. - Ziemia do Jonathana, odpowiedz! - doda�a i zacz�a lekko uderza� przyjaciela po g�owie. Oboje byli siedemnastolatkami i uczniami w Anna C. Scott High School. Jonathan w�a�nie zda� egzamin na prawo jazdy i chocia� jeszcze nie dosta� zgody na u�ywanie rodzinnego samochodu, uda�o mu si� po�yczy� volkswage-na od Tima Appletona. Pomimo szkolnego przedstawienia zdo�ali si� wymkn�� i pojechali na urwisko, � kt�rego roztacza� si� widok na miasto. Oboje z dr�eniem wyobra�ali sobie to pierwsze spotkanie na ulubionym w szkole "cyplu kochank�w". Dla wywo�ania nale�nego nastroju, jakby rzeczywi�cie potrzebowali jakiej� pomocy, nastawili radio na KNGA, lokaln� radiostacj� nadaj�c� non stop przeboje z pierwszej czterdziestki listy. - Co jest? - zapyta� Jonathan, dotykaj�c delikatnie czubka g�owy. Uderzenie Candee by�o do�� mocne, aby zwr�ci� jego uwag�. Jak na sw�j wiek ch�opak by� wysoki i szczup�y. Ca�y m�odzie�czy rozw�j poszed� mu we wzrost, ku najwi�kszej rado�ci szkolnego trenera koszyk�wki. -Popatrz na spadaj�c� gwiazd�. Candee uprawia�a gimnastyk�, by�a wi�c znacznie lepiej rozwini�ta fizycznie ni� Jonathan. Jej cia�o stanowi�o �r�d�o podziwu ch�opc�w i zawi�ci dziewcz�t. Mog�a um�wi� si� na randk� z ka�dym, ale wybra�a Jonathana z powodu kombinacji jego dobrego wygl�du i zainteresowa� oraz zdolno�ci komputerowych. Tak si� bowiem sk�ada�o, �e komputery by�y te� jednym z jej zainteresowa�. , - No i co jest takiego wyj�tkowego w spadaj�cej gwie�dzie? - j�kn�� Jonathan. Zerkn�� w g�r� na gwiazd� i natychmiast wr�ci� spojrzeniem do Candee. Nie by� pewny, ale zdawa�o mu si�, �e jeden z guzik�w jej bluzki, kt�ry by� zapi�ty, gdy przyjechali na cypel, teraz w tajemniczy spos�b zosta� rozpi�ty. -Lecia�a przez ca�e niebo - powiedzia�a Candee. Dla podkre�lenia s��w wskazuj�cym palcem rysowa�a niewidzialn� lini� na przedniej szybie samochodu. - To by�o niesamowite! W p�mroku wn�trza wozu Jonathan dostrzeg� unosz�ce si� w oddechu i opadaj�ce piersi Candee. Uzna� to za znacznie bardziej niesamowite ni� jakakolwiek gwiazda. Mia� zamiar pochyli� si� i poca�owa� j�, kiedy radio wyra�nie zacz�o si� psu�. Najpierw zawy�o tak, �e uszy zabola�y, i wyda�o z siebie dziwne piski i trzaski. Potem zaiskrzy�o si� i pojawi� si� dym. - Kurde! - wrzasn�li oboje jak na komend�, pr�buj�c si� gwa�townie odsun�� od iskrz�cego odbiornika. Wypadli � samochodu. W bezpiecznej odleg�o�ci odwr�cili si� i spojrzeli za siebie, oczekuj�c widoku p�omieni. Tymczasem iskrzenie tak szybko usta�o, jak si� pojawi�o. Wyprostowali si� i spojrzeli na siebie ponad dziel�cym ich samochodem. - Do cholery, co ja teraz powiem Timowi? - j�kn�� Jonathan. - Popatrz na anten�! - odezwa�a si� Candee. Nawet w ciemno�ci Jonathan m�g� dostrzec, �e jej czubek poczernia�. Candee wyci�gn�a r�k� i dotkn�a jej. - Au! - krzykn�a. - Gor�ce! S�ysz�c niewyra�ne g�osy, ch�opak i dziewczyna rozejrzeli si� dooko�a. Inni te� wyskoczyli ze swoich aut. Nad nimi unosi� si� ca�un gryz�cego dymu. Ka�de w��czone radio, oboj�tne czy gra�o rap, rocka czy klasyk�, spali�o si�. Przynajmniej wszyscy tak w�a�nie m�wili. 10 Godzina 22.15 Doktor Sheila Miller mieszka�a w jednej z nielicznych miejskich rezydencji zbudowanych na wzniesieniu. Podoba� jej si� widok, lubi�a wiatr wiej�cy od pustyni i s�siedztwo Uniwersyteckiego Centrum Medycznego. Z wszystkiego najbardziej odpowiada�o jej to trzecie. W wieku trzydziestu pi�ciu lat czu�a si� tak, jakby prze�y�a dwa �ycia. Wcze�nie, jeszcze w college'u, wysz�a za m�� za ch�opaka ze studium przedmedycznego. Mieli ze sob� tyle wsp�lnego. Oboje uwa�ali, �e medycyna jest ich �yciowym celem i powinni razem dzieli� marzenia. Niestety, rzeczywisto�� okaza�a si� brutalnie nieromantyczna z powodu ich trudnych studi�w. Jednak zwi�zek m�g�by przetrwa�, gdyby nie irytuj�ce przekonanie George'a, �e jego kariera chirurga jest wa�niejsza ni� wyb�r Sheili, kt�ra najpierw specjalizowa�a si� w internie, a p�niej w pierwszej pomocy. W efekcie ca�a odpowiedzialno�� za sprawy domowe spad�a na jej barki. Nie podlegaj�ca dyskusji decyzja George'a o przyj�ciu dwuletniego kontraktu w Nowym Jorku sta�a si� kropl�, kt�ra przela�a kielich goryczy. Pomys� George'a, �eby towarzyszy�a mu w Nowym Jorku, mimo i� w�a�nie otrzyma�a stanowisko szefa oddzia�u pierwszej pomocy w Uniwersyteckim Centrum Medycznym, u�wiadomi� Sheili, jak bardzo nie pasuj� do siebie. Uczucie, kt�re swego czasu pojawi�o si� mi�dzy nimi, dawno ulecia�o, wi�c po niewielkiej sprzeczce, bez z�o�ci podzielili kolekcj� kompakt�w, starych numer�w czasopism medycznych i zdecydowali si� na separacj�. Je�li chodzi o Sheil�, odczuwa�a jedynie nieco goryczy na my�l o m�skim egoizmie. W ten w�a�nie wiecz�r, jak w wi�kszo�� wieczor�w, Sheila zaj�ta by�a czytaniem niewyczerpanego stosu medycznych periodyk�w. R�wnocze�nie nagrywa�a na wideo stary, klasyczny film z zamiarem obejrzenia go w tygodniu. Panowa� zupe�ny spok�j, nie licz�c przypadkowego dzwonienia poruszonych wiatrem dzwonk�w na patio. Sheila nie widzia�a spadaj�cej gwiazdy, kt�r� zauwa�yli �a Candee, ale w tym samym momencie, kiedy Candee i Jonathan przerazili si� zniszczonym radiem, Sheila by�a tak samo zszokowana identyczn� katastrof� magnetowidu. Nagle zacz�� iskrzy� i warcze�, jakby mia� za chwil� wylecie� na orbit� oko�oziemsk�. Cho� wyrwana z g��bokiego zamy�lenia, Sheila zdo�a�a wyj�� wtyczk� z kontaktu. Niestety nie na wiele si� to zda�o. Zanim od��czy�a zasilanie, magnetowid nie tylko zamilk�, ale i zacz�� dymi�. Ostro�nie dotkn�a obudowy urz�dzenia. By�o gor�ce, cho� nie zanosi�o si� na po�ar. Zakl�a pod nosem i wr�ci�a do czytania. Pomy�la�a, �e nazajutrz we�mie magnetowid do szpitala i poka�e technikom zajmuj�cym si� elektronik�. Mo�e zdo�aj� co� z tym zrobi�. Nie b�dzie mia�a czasu na zawiezienie wideo do sklepu, w kt�rym je kupi�a. Godzina 22.15 Pitt Henderson powoli si� rozlu�nia�, przyj�� w�a�ciwie horyzontaln� pozycj�. Le�a� rozwalony na wytartej kanapie w pokoju, kt�ry zajmowa� na trzecim pi�trze akademika, i wpatrywa� si� w trzynastocalowy ekran czarno-bia�e-go telewizora. Rodzice podarowali mu go na zesz�oroczne urodziny. Obraz by� mo�e by� male�ki, ale odbi�r by� czysty i wyra�ny. Pitt by� na ostatnim roku studi�w. Studiowa� pomoc przedmedyczn� z programem uzupe�niaj�cym z chemii. Chocia� nale�a� do student�w nieco ponadprze-ci�tnych, dzi�ki ci�kiej pracy i zaanga�owaniu uda�o mu si� zdoby� dobr� pozycj� w szkole medycznej. By� jedynym chemikiem gotowym do pracy wed�ug programu maksymalizacji efekt�w i od pierwszego roku studi�w sporo czasu po�wi�ca� na �wiczenia w laboratorium. Aktualnie pracowa� na zmiany na oddziale pierwszej pomocy, zajmuj�c si� papierkow� robot�. Przez lata Pitt zdo�a� wypracowa� w sobie umiej�tno�� bycia przydatnym w ka�dej pracy szpitalnej, do kt�rej go przydzielili. Pot�ne ziewni�cie wywo�a�o �zawienie i mecz NBA, kt�- 12 ry ogl�da�, zacz�� si� zamazywa�, a umys� ucieka� w sen. Pitt mia� dwadzie�cia jeden lat. By� kr�py, muskularny, iak przysta�o na gwiazd� futbolu w szkole �redniej. Tutaj icdnak nie uda�o mu si� za�o�y� dru�yny. Zapomnia� o rozczarowaniu i obr�ci� niepowodzenie w pozytywne do�wiadczenie przez skoncentrowanie si� na najwa�niejszym celu -zdobyciu wykszta�cenia medycznego. Gdy powieki mu opad�y, kineskop jego ukochanego telewizora eksplodowa�, obsypuj�c od�amkami szk�a brzuch i piersi ch�opaka. Sta�o si� to dok�adnie w tym samym momencie, w kt�rym zwariowa�o radio w samochodzie Candee i Jonathana oraz magnetowid Sheili. Przez sekund� Pitt nie porusza� si�. By� oszo�omiony i skonfundowany, niepewny, czy to, co tak gwa�townie wyrwa�o go ze snu, pochodzi�o z zewn�trz czy z wewn�trz, podobnie jak nag�e szarpni�cie, kt�rego czasami do�wiadcza� przed za�ni�ciem. Poprawi� okulary na nosie, otworzy� oczy i zrozumia�, �e spogl�da w ciemn� czelu�� zniszczonego telewizora. Wiedzia� ju�, �e to nie by� sen. - Co za g�wno! - mrukn�� pod nosem, wstaj�c z tapczanu, i ostro�nie strzepn�� kawa�ki szk�a ze spodni. Us�ysza� trzaskanie wielu drzwi na korytarzu. Wychyli� si� z pokoju, rozgl�dn�� w prawo i lewo. Wielu student�w, ch�opc�w i dziewcz�t, mniej lub bardziej odzianych, spogl�da�o po sobie ze zmieszaniem na twarzach. - M�j komputer po prostu si� stopi� - powiedzia� John Barkly. - By�em w Intemecie. - John wyszed� z pokoju zaraz po Pitcie. - Telewizor mi wybuch� - oznajmi� kolejny student. - Zacz�� si� pali� m�j budzik-radio! - zawo�a� inny. - Co si� dzieje, do cholery? To jaki� kawa�? Pitt zamkn�� drzwi i popatrzy� na resztki telewizora. Jaki� kawa�, zaduma� si�. Gdyby z�apa� faceta odpowiedzialnego za to, wybi�by mu z g�owy wszystkie �arty... Rozdzia� 2 Godzina 7.30 Na zje�dzie z g��wnej drogi w stron� restauracji "U Co-sty", tylne prawe ko�o czarnej toyoty 4runner prowadzonej przez Beau Starka uderzy�o w kraw�nik i samochodem zarzuci�o. Cassy Winthrope siedz�ca obok kierowcy uderzy�a g�ow� w drzwi. Cassy nic si� nie sta�o, ale wstrz�s by� niespodziewany. Szcz�liwie by�a zapi�ta pasem. - M�j Bo�e! - krzykn�a Cassy. - Gdzie ty si� uczy�e� prowadzi�? - Bardzo zabawne - odpar� Beau, wyra�nie zawstydzony. - Zgoda, skr�ci�em nieco za wcze�nie. - Skoro jeste� czym� zaabsorbowany, powiniene� pozwoli� mi prowadzi�. Beau przejecha� przez zat�oczony, wysypany �wirem parking i wjecha� na puste miejsce przed restauracj�. - Sk�d ci przysz�o do g�owy, �e jestem czym� zaabsorbowany? - zapyta�. Zaci�gn�� hamulec i wy��czy� silnik. - Kiedy mieszkasz z kim�, uczysz si� odczytywa� r�ne drobne znaki - odpowiedzia�a Cassy, odpinaj�c pas i wysiadaj�c z auta. - Szczeg�lnie je�li jeste� z tym kim� zar�czony. Beau te� wysiad�, ale �le st�pn�� i stopa osun�a mu si� z jakiego� kamienia. Dla utrzymania r�wnowagi z�apa� si� drzwi wozu. - Postanowione - stwierdzi�a Cassy, dostrzegaj�c t� kolejn� oznak� nieuwagi i chwilowego braku koordynacji u Beau. - Po �niadaniu ja prowadz�. -Umiem prowadzi� - odpar� poirytowany i trzasn��, 14 drzwiami. Zamkn�� auto pilotem. Spotka� si� z Cassy z ty�u samochodu i oboje ruszyli w stron� wej�cia do restauracji. -Jasne, tak samo jak umiesz si� goli� - skwitowa�a dziewczyna. Na twarzy Beau widnia�o kilka kawa�k�w papieru toaletowego zakrywaj�cego miejsca, w kt�rych zaci�� si� podczas porannego golenia. -I nalewa� kaw� - doda�a. Wcze�niej Beau wypu�ci� z r�ki dzbanek z kaw� i w efekcie rozbi� kubek. - No, mo�e rzeczywi�cie jestem troch� zamy�lony - przyzna� niech�tnie. Beau i Cassy mieszkali ze sob� od o�miu miesi�cy. Oboje mieli po dwadzie�cia jeden lat i podobnie jak Pitt ko�czyli studia. Znali si� od pierwszego roku nauki, ale nigdy wcze�" niej nie umawiali si� na randki, bo ka�de z nich s�dzi�o, �e drugie jest zwi�zane z kim� innym. Kiedy w ko�cu si� spotkali, mimowolnie skojarzeni przez wsp�lnego koleg� Pitta, kt�ry swego czasu sam kilka razy spotka� si� z Cassy, spodobali si� sobie, zupe�nie jakby ich zwi�zek zapisany by� w gwiazdach. Wi�kszo�� ludzi uwa�a�a, �e s� do siebie podobni i mogliby by� rodze�stwem. Oboje mieli g�ste, ciemne w�osy, g�adk�, oliwkow� cer� i szokuj�co krystaliczne, b��kitne oczy. Oboje te� mieli sportowe zainteresowania i cz�sto razem �wiczyli. Niekt�rzy �artowali sobie, �e ch�opak i dziewczyna s� ciemnow�os� wersj� Kena i Barbie. - Naprawd� s�dzisz, �e zadzwoni� do ciebie od Nite'a? -Cassy zapyta�a Beau, kt�ry przytrzyma� przed ni� otwarte drzwi. - Chodzi mi o to, �e Cipher Software jest najwi�ksz� firm� software'ow� na �wiecie. My�l�, �e skaza�e� si� na d�ugie czekanie. - Nie ma w�tpliwo�ci, �e zadzwoni� - odpowiedzia� konfidencjonalnie Beau i wszed� za dziewczyn� do restauracji. - Po informacji, kt�r� wys�a�em, zadzwoni� w ka�dej chwili. - Ods�oni� po�� marynarki od Cerrutiego, �eby w��czy� telefon kom�rkowy, kt�ry mia� w wewn�trznej kieszeni. Elegancki ubi�r Beau nie by� przypadkowy. Za punkt honoru stawia� sobie, by ka�dego dnia dobrze wygl�da�. 15 Czu�, �e wygl�daj�c na cz�owieka sukcesu, przyci�gnie do siebie sukces. Szcz�liwie dla niego, rodzice byli w stanie i chcieli wyj�� naprzeciw jego wymaganiom. Na swoje szcz�cie by� te� pracowitym, pilnym studentem osi�gaj�cym wzorowe wyniki. Pewno�ci siebie bez w�tpienia mu nie brakowa�o. - Cze��! - zawo�a� Pitt od stolika pod oknem. - Tutaj! Cassy pomacha�a i przecisn�a si� przez spory t�um. Restauracja, nazywana czule "chlewikiem", by�a popularn� studenck� knajpk�, szczeg�lnie ch�tnie odwiedzan� w porze �niadania. Cassy usiad�a naprzeciw Pitta. Beau zrobi� tak samo. - Mieli�cie wczoraj wieczorem jakie� k�opoty z telewizorem albo z radiem? - zapyta� Pitt, zanim jeszcze zdo�ali wymieni� u�ciski d�oni. - Mieli�cie co� w��czonego oko�o dziesi�tej pi�tna�cie? Cassy zrobi�a przesadnie pogardliw� min�. - Inaczej ni� pozostali wieczory po�wi�camy na nauk� -z udawan� pych� odpar� Beau. Pitt bezceremonialnie rzuci� w czo�o Beau kulk� z papierowej serwetki, kt�r� bawi� si� nerwowo, czekaj�c na przyjaci�. - Informuj� wi�c was, ignoranci nie maj�cy poj�cia, co si� dzieje w prawdziwym �wiecie, �e wczoraj kwadrans po dziesi�tej ca�y radiowo-telewizyjny bajzel w naszym mie�cie kompletnie wysiad�. M�j tak�e. Niekt�rzy s�dz�, �e to kawa� jakich� gnojk�w z wydzia�u fizyki. Powiem wam, jestem w�ciek�y jak diabli. - By�oby fajnie, gdyby obj�o to ca�y kraj - wtr�ci� Beau. -Po tygodniu bez telewizji narodowy iloraz inteligencji pewnie skoczy�by w g�r�. - Sok pomara�czowy dla wszystkich? - zapyta�a Marjo-rie, kelnerka, kt�ra pojawi�a si� przy stole. Zanim zd��yli odpowiedzie�, zacz�a nalewa�. TcT by�a cz�� normalnego porannego rytua�u. Teraz dopiero Marzone przyj�a zam�wienie i krzykn�a po grecku w stron� dw�ch kucharzy za kontuarem. Kiedy wszyscy raczyli si� sokiem, telefon Beau odezwa� 16 si� dostatecznie g�o�no, aby mo�na go by�o us�ysze� spod marynarki. Si�gaj�c po niego, Beau tr�ci� r�k� szklank� i tylko instynktowny odruch Pitta zapobieg� wylaniu soku. Cassy pokr�ci�a g�ow�, z rezygnacj� wyci�gn�a kilka chusteczek papierowych i wytar�a ze stolika kilka kropli soku. Spojrza�a na Pitta z wdzi�czno�ci� i wspomnia�a, �e Beau od rana popisuje si� podobnymi wyczynami. Beau poja�nia� na twarzy, kiedy zorientowa� si�, i� jego nadzieje si� spe�ni�y - telefonowano z korporacji Randy'e-go Nite'a. Wymieniono nawet nazw� Cipher w korzystnym dla Beau kontek�cie. Cassy powiedzia�a, �e Beau tak si� zachowuje, jakby stara� si� o prac� u samego Pana Boga. - Z rado�ci� przyjd� na rozmow� kwalifikacyjn� - odpowiedzia� Beau z wystudiowanym spokojem. - B�dzie mi naprawd� przyjemnie. Kiedykolwiek pan Nite b�dzie chcia� mnie zobaczy�, natychmiast przylec� na Wsch�d. Jak wspomnia�em w li�cie, ko�cz� studia w przysz�ym miesi�cu, wi�c prac� b�d� w stanie rozpocz��... no c�, w ka�dej chwili po tym terminie. -W ka�dej chwili! - prychn�a Cassy; Zakrztusi�a si� sokiem pomara�czowym. -I kto to m�wi? Nie brzmi to jak s�owa tego Beau, z kt�rym si� zaprzyja�ni�em. Beau machn�� w ich stron� r�k� i gro�nie spojrza�. - W�a�nie tak - powiedzia� do s�uchawki. - Odpowiada�aby mi posada osobistego asystenta pana Nite'a. -Posada? - powt�rzy�a Cassy, powstrzymuj�c si� od �miechu. - Podoba mi si� ten przyt�umiony, podrabiany brytyjski akcent - powiedzia� Pitt. - Mo�e Beau powinien da� sobie spok�j z komputerami i zaj�� si� aktorstwem. - Jest raczej dobrym aktorem - potwierdzi�a Cassy, �askocz�c Beau za uchem. - Ca�y ranek odgrywa� ciamajd�. Beau odsun�� r�k� dziewczyny. - Tak. To znakomicie - powiedzia� do telefonu.,- Zrobi� wszystko, �eby tam by�. Prosz� przekaza� �e z niecierpliwo�ci� oczekuj� spotkania Z-Inwazja - Niecierpliwo�ci�? - powt�rzy� Pitt, k�ad�c sobie r�wnocze�nie wskazuj�cy palec na usta. Beau wy��czy� telefon i wsun�� go do kieszeni. Popatrzy� na Cassy i Pitta. - Jeste�cie naprawd� doros�ymi lud�mi. To by�a pewnie najwa�niejsza rozmowa w moim �yciu, a wy robicie sobie jaja. - Doro�li! Tak, teraz bardziej przypomina mi tego Beau, kt�rego znam - odpar�a Cassy. - Kim by� ten facet, kt�ry rozmawia� tak dziwnie przez telefon? - zapyta� Pitt, wskazuj�c na Beau. -To kto�, kto ma zamiar pracowa� od czerwca dla Ci-phera - odpar� Beau. - Zapami�tajcie moje s�owa. A potem, kto wie? Gdy tymczasem wy, moi drodzy, zamierzacie traci� czas na kolejne cztery lata studi�w medycznych. Pitt roze�mia� si� w g�os. - T r a c i � cztery lata w szkole medycznej? A to dopiero dziwny i pokr�cony punkt widzenia - uzna�. Cassy przysun�a si� do Beau i ugryz�a go w p�atek ucha. Odepchn�� j �. - Rany, Cassy, tu s� profesorowie, kt�rych znam, ludzie, kt�rzy pewnie b�d� mi pisa� rekomendacj�. - Och, nie b�d� taki spi�ty - odpar�a. - Dra�nimy si� tylko z tob�, bo jeste� taki sztywny. Prawd� powiedziawszy, jestem zaskoczona, �e oddzwonili. To prawdziwy sukces. Spodziewam si�, �e maj� sporo poda� o prac�. - Oferta pracy od Randy'ego Nite'a to znacznie wi�cej ni� sukces. Do�wiadczenie mo�e by� wprost osza�amiaj�ce. To praca ze sn�w. Facet jest wart miliardy. - Ale to mo�e r�wnie� wymaga� po�wi�ce� - zauwa�y�a zadumana Cassy. - Zapewne dwadzie�cia pi�� godzin na dob�, osiem dni w tygodniu, czterna�cie miesi�cy w roku. Nie zostanie wiele czasu dla nas, szczeg�lnie je�li ja b�d� tu pracowa�. - To po prostu spos�b na rozpocz�cie kariery - powiedzia� Beau. - Chc� zrobi� wszystko co si� da, aby�my mogli cieszy� si� �yciem. Pitt znowu zrobi� min� i poprosi� przyjaci�, �eby nie odbierali mu apetytu mia�kim romantycznym gadaniem. 18 Kiedy podano zam�wione dania, ca�a tr�jka zabra�a si� szybko do jedzenia. Mimowolnie zerkali na swoje eleganckie zegarki. Nie mieli zbyt du�o wolnego czasu. - Macie ochot� na kino wieczorem? - zapyta�a Cassy po wypiciu kawy. - Mia�am dzisiaj egzamin i gwa�townie potrzebuj� nieco relaksu. -Beze mnie, male�ka - odpar� Beau. - Dosta�em papierkow� robot� na kilka dni. - Odwr�ci� si� i pr�bowa� da� zna� Marjorie, �e czeka na rachunek. - A ty? - Cassy zwr�ci�a si� w stron� Pitta. - Przykro mi - odpowiedzia�. - Mam podw�jn� zmian� w centrum medycznym. - Mo�e Jennifer? - Cassy nie dawa�a za wygran�. - Mog�abym do niej zadzwoni�. - To zale�y od ciebie. Ale nie powo�uj si� na mnie. Zrywamy ze sob�. - Przykro mi - powiedzia�a z uczuciem Cassy. - Zawsze uwa�a�am was za dobran� par�. - To tak jak ja - zgodzi� si� Pitt. - Niestety spotka�a kogo�, kto bardziej jej pasuje. Przez moment Cassy i Pitt patrzyli na siebie, by po chwili odwr�ci� wzrok z uczuciem lekkiego zaambarasowania i wra�eniem deja vu. Beau po�o�y� rachunek na stole. Chocia� ka�de z nich mia�o za sob� kurs matematyki w college'u, obliczenie, ile kto powinien do�o�y� napiwku, zabra�o im pi�� minut. ~ Podwie�� ci� do centrum medycznego? - Beau zapyta� Pitta, gdy wyszli na zalany s�o�cem parking. - Mo�e tak - odpowiedzia� Pitt niezdecydowanie. By� nieco przybity. K�opot polega� na tym, �e ci�gle darzy� Cassy romantycznym uczuciem, chocia� ona go odtr�ci�a, a Beau ^y�jego najlepszym przyjacielem. Znali si� od podstaw�wki. Pitt szed� kilka krok�w za przyjaci�mi. Zamierza� podej�� do samochodu od strony pasa�era i otworzy� Cassy drzwi, ale nie chcia� stawia� Beau w z�ym �wietle. Zrezygnowa� wi�c i poszed� za Beau, by usi��� z ty�u, gdy nagle Jego przyjaciel zatrzyma� si� i po�o�y� r�k� na ramieniu Pitta. 19 - Co to, u diab�a, jest? - zastanowi� si� Beau. Pitt pod��y� za wzrokiem kolegi. Tu� przy drzwiach kierowcy tkwi� wbity w ziemi� dziwny, okr�g�y, czarny przedmiot wielko�ci mniej wi�cej srebrnej jednodolar�wki. By� symetrycznie kopulasty, g�adki i w s�o�cu po�yskiwa� tak, �e trudno by�o stwierdzi�, czy wykonano go z metalu, czy kamienia. - To na tym musia�em stan��, gdy wysiada�em z wozu -domy�li� si� Beau. Wg��bienie po bucie wyra�nie odci�ni�te z jednej strony przedmiotu potwierdza�o przypuszczenie. - Ciekawe, dlaczego si� ze�lizn��em. -My�lisz, �e to wylecia�o spod samochodu? - zapyta� Pitt. - Dziwnie wygl�da - stwierdzi� Beau. Schyli� si� i lekko odgarn�� piasek z jednej strony zagrzebanego w ziemi dziwnego przedmiotu. Kiedy to zrobi�, dostrzeg� osiem male�kich wypuk�o�ci symetrycznie roz�o�onych wok� kraw�dzi przedmiotu. By� nieco wi�kszy, ni� pocz�tkowo s�dzi�. - Hej, chod�cie ju�, ch�opcy! - z samochodu dobieg� ich g�os Cassy. - Musz� jecha� na zaj�cia. W�a�ciwie ju� jestem sp�niona. - Sekund� - odpowiedzia� Beau. Zwr�ci� si� do Pitta: -Masz jaki� pomys�? - Kompletnie nic. Spr�buj, czy w�z zapali. - To nie z samochodu, o�le. - Kciukiem i palcem wskazuj�cym prawej r�ki Beau spr�bowa� podnie�� przedmiot, ale nie da� rady. - To musi by� koniec czego� d�ugiego. Obiema r�kami odgarn�� piasek i �wir i zdziwi� si�, �e tak szybko ods�oni� sp�d tego czego�. Okaza�o si�, �e nie by�o d�ugie. Spodnia strona przedmiotu by�a p�aska. Podni�s� go. Grubo�� mo�na by�o oceni� na mniej wi�cej centymetr. - Cholera, ci�kie jak na sw�j rozmiar - uzna�. Poda� go Pittowi, kt�ry po�o�y� przedmiot na d�oni. Pitt gwizdn�� i z zaskoczonym wyrazem twarzy zwr�ci� przedmiot znalazcy. - Z czego to jest zrobione? - zapyta�. - Jakby o��w - zgadywa� Beau. Spr�bowa� podrapa� po- 20 wierzchnie paznokciem, ale bez rezultatu. - Ale to nie jest n��w Psiakrew, za�o�� si�, �e to jest ci�sze ni� o��w. - Przypomina mi jeden z tych czarnych kamieni, kt�ry znalaz�e� kiedy� na pla�y - powiedzia� Pitt. - No wiesz, te kamienie wyg�adzane latami przez przybrze�ne fale. Beau chwyci� przedmiot w dwa palce, jakby zamierza� pu�ci� kaczk� po wodzie, i zamachn�� si�. - Z tak g�adk� powierzchni� skoczy�by pewnie ze dwadzie�cia razy. -G�wno! - wtr�ci� Pitt. - Z tak� wag� zaton��by po pierwszym, najdalej drugim odbiciu. - Pi�� dolc�w, �e skoczy co najmniej dziesi�� razy - zaproponowa� Beau. -Wchodz� - Pitt przyj�� propozycj�. - Au! - krzykn�� nagle Beau i upu�ci� przedmiot, kt�ry znowu zakopa� si� do po�owy w piasku i �wirze. Ch�opak z�apa� si� za praw� d�o� i �cisn�� mocno. - Co si� sta�o? - zapyta� przestraszonym g�osem Pitt. - Ta cholera mnie uk�u�a - ze z�o�ci� powiedzia� Beau. �ciska� d�o� u nasady palca wskazuj�cego, na kt�rym widnia�a kropelka krwi. - O rety! �miertelna rana! - zauwa�y� Pitt z sarkazmem. - Pieprz si�, Henderson - odpowiedzia� Beau, krzywi�c twarz w grymasie b�lu. - Boli. Jak po u��dleniu jakiej� cholernej pszczo�y. Czuj� w ca�ym ramieniu. - Ach, nag�a posocznica - doda� Pitt ci�gle tym samym sarkastycznym tonem. - A co to, u diab�a, jest? - Beau by� coraz bardziej zdenerwowany. -Potrzebowa�bym za du�o czasu, �eby ci to wyja�ni�, panie Hipochondryku. Poza tym �artowa�em. Beau schyli� si�, by odzyska� tajemniczy przedmiot. Ostro�nie zbada� jego kraw�d�, ale nie natrafi� na nic, co mog�oby uk�u�. - Beau, dalej! - ponagli�a z�a Cassy. - Musz� jecha�. Co wy tam, na mi�o�� bosk�, robicie? - Dobra ju�, dobra - odpowiedzia�. Spojrza� na Pitta i wzruszy� ramionami. 21 Pitt schyli� si� i z dna do�ka wy��obionego przez przedmiot podni�s� cienki od�amek szk�a. - Czy to mog�o by� jako� przyczepione i zrani�o ci�? -Pewnie tak - przytakn�� Beau. Uwa�a�, �e to ma�o prawdopodobne, ale nie potrafi� teraz znale�� innego wyja�nienia. Przekonywa� sam siebie, �e przecie� przedmiot nie by� niczemu winny. - Beauuuuuu! - warkn�a Cassy przez zaci�ni�te z�by. Szybko siad� za kierownic� swojego 4x4. Niemal bezwiednie wsun�� dziwny, kopulasty dysk do kieszeni marynarki. Pitt usiad� z ty�u. - Teraz na pewno b�d� sp�niona - fukn�a Cassy. - Kiedy ostatnio szczepi�e� si� przeciwko t�cowi? - zapyta� Pitt. Mil� od restauracji rodzina Sellers�w w�a�nie ko�czy�a swoje codzienne poranne czynno�ci. Rodzinny minivan czeka� ju� na podje�dzie dzi�ki Jonathanowi, kt�ry siedzia� wyczekuj�co za kierownic�. Jego mama, Nancy, sta�a oparta o framug� otwartych drzwi. Ubrana by�a w prosty kostium podkre�laj�cy jej pozycj� zawodow�. Pracowa�a jako �wirusolog w miejscowych zak�adach farmaceutycznych. By�a drobn� kobiet�, mia�a metr pi��dziesi�t pi�� wzrostu, z g�ow� jak Meduza, pe�n� g�stych, skr�conych blond lok�w. -Chod�, kochanie! - Nancy zawo�a�a m�a, Eugene'a, kt�ry wisia� na telefonie w kuchni i rozmawia� z jednym z miejscowych dziennikarzy prasowych, kt�rego zna� towarzysko. Eugene da� zna�, �e za minutk� b�dzie. Nancy niecierpliwie przest�powa�a z nogi na nog� i patrzy�a na swego m�a. Byli razem ju� dwadzie�cia lat. Wygl�da� na tego, kim by�: profesora fizyki na uniwersytecie. Nigdy nie uda�o jej si� wyci�gn�� go z tych workowatych sztruksowych spodni i marynarki, niebieskiej batystowej koszuli w kratk� i wydzierganego z we�ny krawata. Kupowa�a mu eleganckie ubrania, ale wisia�y teraz nie wykorzystane w szafie. Ale przecie� nie wysz�a za Eugene'a dla 22 ,ego smaku czy te� jego braku w sprawach mody. Spotkali si� w szkole �redniej i beznadziejnie pokocha�a go za jego rozum, dowcip i �agodne, dobre spojrzenie. Odwr�ci�a si� i popatrzy�a na syna, w kt�rego twarzy bez trudu potrafi�a rozpozna� tak siebie, jak i m�a. Wydawa� si� zaniepokojony, kiedy rano pyta�a go, co robi� poprzedniego wieczoru u Tima, swojego przyjaciela. Nietypowe dla Jonathana wymijaj�ce odpowiedzi zaniepokoi�y j�. Wiedzia�a, �e pr�buje skry� k�opoty nastolatka. - Szczerze, Art. - Eugene m�wi� tak g�o�no, aby s�ysza�a go r�wnie� Nancy. - Nie ma mowy, �eby z kt�regokolwiek z laboratori�w fizycznych wyszed� tak silny impuls fal radiowych. Radz� sprawdzi� okoliczne nadajniki radiowe. Poza uniwersyteckim s� jeszcze dwa. Podejrzewam, �e to m�g� by� jaki� dziwny wybryk. Ale naprawd� nie wiem. Nancy zn�w spojrza�a w stron� m�a. Wiedzia�a, �e z trudem przychodzi mu by� niegrzecznym wobec kogokolwiek, ale wszyscy domownicy ju� prawie byli sp�nieni. Podnios�a w g�r� palec i bezd�wi�cznie powiedzia�a: "Masz minut�", po czym posz�a w stron� samochodu. - Mog� prowadzi�? - zapyta� Jonathan. -Nie s�dz�. Ju� jeste�my sp�nieni. Przesu� si�. -Kurcz� -j�kn�� Jonathan. - Nigdy nie mo�ecie mi zaufa� i uzna�, �e ja te� co� potrafi�. - To nieprawda - zaprzeczy�a Nancy. - Ale bez w�tpienia nie uwa�am za w�a�ciwe zostawienie kierownicy w twoich r�kach, kiedy si� spieszymy. - Nancy zaj�a miejsce kierowcy. - Gdzie jest tato? - wymamrota� niepocieszony Jonathan. -Rozmawia z Artem Talbotem. - Nancy znowu spojrza�a na zegarek. Minuta min�a. Zatr�bi�a. Dzi�ki Bogu Eugene pojawi� si�, zamkn�� drzwi, podbieg� do samochodu i wskoczy� na tylne siedzenie. Nancy szybko wyjecha�a ty�em na ulic� i ruszy�a w stron� pierwszego przystanku - szko�y Jonathana. - Przepraszam, �e musieli�cie na mnie czeka� - powiedzia� Eugene po chwili milczenia. - Wczoraj wieczorem 23 zdarzy�o si� co� nadzwyczajnego. Zdaje si�, �e w pobli�u uniwersytetu uleg�o zniszczeniu wiele telewizor�w, radioodbiornik�w, a nawet urz�dze� otwieraj�cych bramy gara�y. Powiedz mi, Jonathan, czy ty i Tim ogl�dali�cie telewizj� albo s�uchali�cie radia oko�o dziesi�tej pi�tna�cie? O ile pami�tam, Appletonowie mieszkaj� w tym rejonie. - Kto, ja? - zapyta� zbyt szybko Jonathan. - Nie, nie. My... czytali�my. Tak, czytali�my. Nancy zerkn�a k�tem oka na syna. Nie mog�a si� powstrzyma� od domys��w, co takiego syn robi� poprzedniego wieczoru. - Ooo! - zawo�a� Jesse Kemper. Zdo�a� utrzyma� kubek z paruj�c� kaw�, unikaj�c jej rozlania, kiedy jego partner, Vince Garbon, skr�ci� na drog� prowadz�c� do Pierson's Electrical Supp�y, kilka przecznic za restauracj� "U Costy". Cho� Jesse mia� pi��dziesi�t kilka lat, ci�gle zachowywa� sportow� sylwetk�. Wi�kszo�� ludzi uwa�a�a, �e nie przekroczy� czterdziestki. Imponowa� te� g�stymi w�sami, jakby w kontra�cie do rzedniej�cych w�os�w na pot�nie sklepionej czaszce. Jesse by� detektywem porucznikiem w policji miejskiej, bardzo lubianym przez swoich koleg�w. By� dopiero pi�tym Afroamerykaninem w oddziale, ale w�adze miasta, zach�cone mi�dzy innymi jego osi�gni�ciami, rozpocz�y powa�n� akcj� rekrutacyjn� w�r�d czarnych policjant�w, aby sk�ad rasowy departamentu policji odzwierciedla� proporcje panuj�ce w spo�eczno�ci miejskiej. Vince skr�ci� nie oznaczonym sedanem za budynek i zatrzyma� si� przed otwartym gara�em obok stoj�cego ju� tam samochodu policyjnego. - Tego mi brakowa�o - powiedzia� Jesse, wysiadaj�c z samochodu. Wychodz�c z kawiarni, on i Vince us�yszeli w radiu, �e znaleziono drobnego kanciarza, Eddiego Howarda, zagonionego w k�t przez psa �a�cuchowego. Eddie by� tak do- 24 brze znany na posterunku, �e traktowano go niemal jak . � "l _ przyjaciela, i ., , Podczas gdy oczy przyzwyczaJa�y si� do p�mroku panu-iacego w gara�u, Jesse i Vince us�yszeli jakie� g�osy z prawej strony, zza rega�u si�gaj�cego a� do sufitu. Dwaj mundurowi policjanci przechadzali si�, jakby zrobili sobie przerw� na papierosa. W k�cie Jesse i Vince dostrzegli przyklejonego do �ciany Eddiego Howarda. Przed nim sta� jak pos�g pot�ny czarno-bia�y pit buli. Nieruchome oczy by�y wlepione w Eddiego jak dwa czarne w�gle. - Kemper, dzi�ki Bogu! - zawo�a� Eddie, staraj�c si� sta� nieruchomo. - We�cie to zwierz� ode mnie! Jesse spojrza� na dw�ch umundurowanych gliniarzy. - Dzwonili�my i w�a�ciciele s� ju� w drodze - odezwa� si� jeden z nich. - Normalnie nie zjawiaj� si� przed dziewi�t�. Jesse skin�� i wr�ci� do Eddiego. -Jak d�ugo ju� tu jeste�? - Ca�� potworn� noc. Przyci�ni�ty do �ciany. - Jak si� tu dosta�e�? -Po prostu wszed�em. Kr�ci�em si� w s�siedztwie i nagle zobaczy�em, jak otwieraj� si� drzwi gara�u, same, jak zaczarowane. No to wszed�em, �eby sprawdzi�, czy wszystko jest w porz�dku. No wiecie, �eby pom�c. Jesse roze�mia� si�. - Zdaje si�, �e ten Reks podejrzewa ci� o co� wi�cej. - Daj spok�j, Kemper -j�kn�� Eddie. - We� t� besti� ode mnie. - W odpowiednim czasie - odpar� policjant, chichocz�c. -W odpowiednim czasie. - Odwr�ci� si� znowu w stron� dw�ch mundurowych. - Sprawdzili�cie drzwi gara�u? - Oczywi�cie - odpowiedzia� drugi z nich. - Jakie� �lady w�amania? -My�l�, �e Eddie powiedzia� prawd�. Jesse pokr�ci� g�ow�. - Tyle si� wydarzy�o ostatniej nocy, �e nie mo�na si� op�dzi�. - Ale wi�kszo�� w tej cz�ci miasta - zauwa�y� Vince. 25 Sheila Miller zaparkowa�a czerwone BMW kabriolet z zamkni�tym dachem na rezerwowanym miejscu w pobli�u wej�cia do izby przyj��. Przesun�a przedni fotel do przodu i popatrzy�a na magnetowid. Zastanawia�a si�, jak za jednym razem zabra� swoj� torb�, plik papier�w i magnetowid i zanie�� wszystko do gabinetu. Zdawa�o si� to niemo�liwe. Nagle zauwa�y�a zatrzymuj�c� si� na parkingu czarn� toyot� i wysiadaj�cego z niej pasa�era. - Przepraszam, panie Henderson! - zawo�a�a Sheila, gdy rozpozna�a Pitta. Uwa�a�a za niezwykle wa�ne zna� z nazwiska ka�dego pracuj�cego na jej oddziale, niewa�ne, czy to by� chirurg, czy urz�dnik. - Mog� pana prosi� na chwil�? Chocia� Pitt wyra�nie si� spieszy�, odwr�ci� si� na d�wi�k swojego nazwiska. Natychmiast rozpozna� doktor Miller. Zak�opotany cofn�� si� i podszed� do jej samochodu. - Wiem, �e si� troch� sp�ni�em - zacz�� lekko zdenerwowany. Doktor Miller by�a znana jako niezwykle konkretny administrator. W�r�d cz�onk�w ni�szego personelu, szczeg�lnie �wie�o zatrudnionych, mia�a przezwisko "Smocza Lady". - To si� wi�cej nie powt�rzy - zapewni�. Sheila spojrza�a na zegarek, nast�pnie na Pitta. - Pan ma zamiar zacz�� jesieni� studia lekarskie. - Owszem - przyzna� Pitt i czu�, jak przyspiesza mu puls. - C�, przynajmniej wygl�da pan lepiej ni� reszta z tego roku - powiedzia�a Sheila, ukrywaj�c u�miech. Wyczuwa�a zdenerwowanie Pitta. Skonfundowany uwag�, kt�ra brzmia�a raczej jak komplement, Pitt ledwo skin��. W�a�ciwie nie wiedzia�, co powiedzie�. Mia� wra�enie, �e bawi si� nim, ale nie by� pewny. - Co� panu powiem - odezwa�a si� Sheila, wskazuj�c g�ow� na tylne siedzenie samochodu. - Je�eli zaniesie pan magnetowid do mojego gabinetu, nie wspomn� dziekanowi o tym skandalicznym naruszeniu regulaminu. Teraz by� pewien, �e �artuje sobie z niego, ale ci�gle czu�, i� lepiej zrobi, trzymaj�c j�zyk za z�bami. Bez s�owa si�gn�� po urz�dzenie i pod��y� za doktor Miller do izby przyj��. Panowa�o tu umiarkowane o�ywienie, szczeg�lnie po kilku drobnych porannych kolizjach samochodowych bez powa�niejszych ofiar. Oko�o pi�tnastu, mo�e dwudziestuos�b 26 �edzia�o w poczekalni i troch� wi�cej w sali urazowej. Re-^cionistka przywita�a doktor Miller u�miechem, ale zaraz si� zdziwi�a, dostrzegaj�c za ni� Pitta, tym bardziej �e to w�a�nie on mia� j� zmieni�. Szli korytarzem i ju� mieli wej�� do gabinetu Sheili, gdy zauwa�yli Kerr/ego Winetropa, jednego ze szpitalnych technik�w od urz�dze� elektronicznych. Utrzymywanie "na chodzie" ca�ej szpitalnej aparatury medycznej wymaga�o zatrudnienia kilku ludzi na pe�ny etat. Sheila zawo�a�a m�czyzn�, kt�ry natychmiast podszed� do nich. -M�j magnetowid zepsu� si� wczoraj wieczorem - powiedzia�a Sheila, wskazuj�c g�ow� na urz�dzenie w r�kach Pitta. - Witam w klubie - odpar� Kerry. - Pani i wielu innych os�b. W�a�ciwie w ca�ej sieci telewizyjnej by�o wczoraj przepi�cie mniej wi�cej kwadrans po dziesi�tej. Widzia�em ju� od rana kilka takich urz�dze� przyniesionych przez naszych pracownik�w. - Przepi�cie, hmm - mrukn�a Sheila. - M�j telewizor wystrzeli� - wtr�ci� Pitt. - Przynajmniej zosta� mi telewizor - zauwa�y�a Sheila. - By� w��czony, kiedy magnetowid pracowa�? - spyta� Kerry. -Nie. - Dlatego nic mu si� nie sta�o. Gdyby by� w��czony, straci�aby pani kineskop - wyja�ni� Kerry. - Czy b�dzie mo�na naprawi� magnetowid? - zapyta�a. -To b�dzie wymaga�o wymiany wi�kszo�ci bebech�w. Prawd� powiedziawszy, taniej b�dzie kupi� nowy - stwierdzi� Kerry. - Szkoda. W ko�cu nauczy�am si�, jak go programowa�. Cassy bieg�a po schodach Anna C. Scott High School i wesz�a dok�adnie w chwili, kiedy dzwonek oznajmia� pocz�tek zaj��. Przypominaj�c sobie, �e panikowanie nicze-rou nie zaradzi, pospieszy�a g��wnymi schodami na pi�tro i dalej korytarzem do swojej sali. By�a w po�owie trwaj�cej 27 miesi�c obserwacji lekcji j�zyka angielskiego w m�odszej klasie. Pierwszy raz si� sp�ni�a. Zatrzyma�a si� pod drzwiami, aby odgarn�� w�osy z twarzy i przyg�adzi� przesadnie skromn� bawe�nian� sukienk�. Z sali dobiega�o istne pandemonium. Spodziewa�a si� us�ysze� ostry g�os pani Edelman. Zamiast tego w klasie panowa� rozgardiasz, pomieszane piski i �miechy. Cassy uchyli�a drzwi i zajrza�a do �rodka. Uczniowie byli rozproszeni po ca�ej sali. Niekt�rzy stali, inni siedzieli na obudowie kaloryfer�w albo na sto�ach. Od gwaru rozm�w bucza�o jak w ulu. Uchyliwszy drzwi szerzej, mog�a zobaczy�, dlaczego panuje tu taki chaos. Pani Edelman nie by�o w klasie. Cassy z trudem prze�kn�a �lin�. W ustach jej zasch�o. Przez sekund� waha�a si�, co zrobi�. Jej do�wiadczenia z m�odzie�� ze szko�y �redniej by�y minimalne. Do tej pory naucza�a wy��cznie na poziomie szko�y podstawowej. Dosz�a ostatecznie do wniosku, �e wyb�r ma niewielki, wzi�a g��boki oddech i wesz�a. Nikt nie po�wi�ci� jej ani odrobiny uwagi. Podesz�a do biurka pani Edelman i zauwa�y�a na nim kartk� zapisan� jej charakterem pisma. Panno Winthrope, sp�ni� si� kilka minut. Prosz� prowadzi� zaj�cia. Z przyspieszonym biciem serca Cassy przyjrza�a si� klasie. Poczu�a si� bezradna i niekompetentna. Przecie� nie by�a jeszcze nauczycielk�. - Przepraszam! - zawo�a�a. Nie by�o �adnej odpowiedzi. Zawo�a�a nieco g�o�niej. W ko�cu krzykn�a tak g�o�no, jak potrafi�a. Zapanowa�a og�uszaj�ca cisza. Obserwowa�o j� teraz blisko trzydzie�ci par oczu. Twarze uczni�w wyra�a�y ca�� gam� uczu�: od zaskoczenia przez irytacj� z powodu przerwanej rozmowy a� po okrutne lekcewa�enie. - Prosz� zaj�� miejsca - poprosi�a Cassy. G�os dr�a� jej bardziej, ni� sobie tego �yczy�a. Uczniowie z oci�ganiem zastosowali si� do polecenia. - Okay - powiedzia�a Cassy, pr�buj�c odzyska� pewno�� siebie. - Wiem, nad czym mieli�cie si� zastanowi�, wi�c do <?u przyj�cia pani Edelman mo�emy chyba porozmawia� cz 'lnie o stylu Faulknera. Czy kto� zechcia�by zacz��? Passy omiot�a sal� wzrokiem. Uczniowie, kt�rzy chwil� cze�niej byli wzorem o�ywienia, teraz wygl�dali jak wyci�ci z kamienia. Wyraz* twarzy tych, kt�rzy ci�gle patrzyli Cassy, niczego nie zdradza�. Jedynie pewien rudow�osy, impertynencki ch�opak pos�a� jej ca�usa, gdy spojrza�a w jego stron�. Zignorowa�a zaczepk�. Czu�a jednak, jak na czole pojawiaj� jej si� krople potu. Sprawy nie uk�ada�y si� dobrze. Na ko�cu drugiego rz�du zauwa�y�a blondyna, kt�ry by� poch�oni�ty prac� na swoim laptopie. Cassy zerkn�a na uk�ad miejsc znajduj�cy si� na biurku i przeczyta�a nazwisko ch�opca: Jonathan Sellers. Podnios�a wzrok i spr�bowa�a jeszcze raz. -No dobra. S�uchajcie, wiem, �e to w porz�dku mie� mnie w g��bokim powa�aniu. W ko�cu jestem studentk� na praktyce i wy lepiej si� orientujecie, o co tu chodzi, ni� ja, jednak... W tym momencie otworzy�y si� drzwi. Cassy odwr�ci�a si� w nadziei, �e ujrzy kompetentn� pani� Edelman. Tymczasem sytuacja jeszcze si� pogorszy�a. Wszed� pan Part-ridge, dyrektor. Cassy spanikowa�a. Partridge by� zimnym m�czyzn�, kt�ry cieszy� si� u podw�adnych olbrzymim pos�uchem. Spotka�a si� z nim tylko raz, kiedy przydziela� zaj�cia grupie praktykant�w. W bardzo jasny spos�b wyrazi� sw�j brak sympatii dla programu praktyk studenckich i przyzna�, �e godzi si� na nie tylko pod przymusem. -Dzie� dobry, panie Partridge - wykrztusi�a Cassy. -Czy mog� panu w czym� pom�c? - Prosz� kontynuowa�! - sapn�� Partridge. - Poinformowano mnie o nieobecno�ci pani Edelman, wi�c postanowi�em wej�� i przyjrze� si� przez chwil� zaj�ciom. - Oczywi�cie - przytakn�a Cassy. Wr�ci�a wzrokiem ku kamiennym postaciom uczni�w i odchrz�kn�a. - Jonathan "ellers - wywo�a�a. - Mo�e ty m�g�by� zacz�� dyskusj�. ~ Jasne - zgodzi� si� g�adko Jonathan. Cassy niezauwa�enie odetchn�a z ulg�. 29 - William Faulkner by� wybitnym ameryka�skim pisarzem - rozpocz�� Jonathan, wyra�nie graj�c g�osem. Cassy mog�a przysi�c, �e czyta z ekranu laptopa, ale uda�a, �e si� nie domy�la. W�a�ciwie by�a wdzi�czna za jego pomys�owo�� i zaradno��. - S�ynie ze swoich ostrych charakterystyk, jak i rozbudowanego stylu... Tim Appleton siedz�cy z boku za Jonathanem daremnie pr�bowa� powstrzyma� si� od �miechu, widz�c, co robi jego kolega. - Dobrze - przerwa�a Cassy. - Zobaczmy, czy ma to zastosowanie w powie�ci, kt�r� mieli�cie przeczyta� na dzisiaj. - Podesz�a do tablicy i napisa�a: "ostre charakterystyki" i obok: "z�o�ona budowa powie�ci". Us�ysza�a, jak drzwi sali otwieraj� si�, a nast�pnie zamykaj�. Zerkn�a za siebie i zauwa�y�a, �e mroczna posta� Partridge'a opu�ci�a ju� klas�. Spogl�daj�c na uczni�w z ulg� i rado�ci�, zobaczy�a w g�rze kilka r�k os�b gotowych do wzi�cia udzia�u w dyskusji. Zanim poprosi�a kogo� o zabranie g�osu, pos�a�a Jonatha-nowi lekki, ale pe�en wdzi�czno�ci u�miech. Nie by�a pewna, ale zdawa�o si� jej, �e ch�opiec si� zarumieni�, zanim spu�ci� wzrok na sw�j laptop. Rozdzia� 3 Godzina 11.15 Olgavee Hali by�a jedn� z najwi�kszych sal wyk�adowych w szkole biznesu. Chocia� Beau nie by� dyplomowanym studentem, otrzyma� specjaln� zgod� na udzia� w zaawansowanym kursie marketingu, kt�ry by� wyj�tkowo popularny w�r�d student�w. By� do tego stopnia popularny, �e potrzebna okaza�a si� pojemno�� sali Olgavee. Wyk�ady by�y ekscytuj�ce i pobudzaj�ce. Kurs prowadzono w stylu interaktywnym, profesorowie zmieniali si� co tydzie�. Minusem by�o to, �e ka�de zaj�cia wymaga�y wielu przygotowa�. Poza tym wszyscy musieli by� przygotowani tak, aby m�c w ka�dej chwili odpowiada�. Jednak dla Beau skoncentrowanie si� tego dnia na wyk�adzie okaza�o si� niezwykle trudne. Ku konsternacji swoich s�siad�w, a tak�e swojej, nie m�g� si� powstrzyma� od nerwowego wiercenia si� na siedzeniu. Przyczyna nie le�a�a jednak po stronie wyk�adowcy. Przyczyna tkwi�a w nim samym. Czu� narastaj�cy b�l w mi�niach, kt�ry ca�kiem pozbawi� go dobrego samopoczucia. Na dodatek zacz�� go m�czy� t�py b�l g�owy, umiejscowiony gdzie� za oczami. Fakt, �e siedzia� w czwartym rz�dzie po�rodku, wprost na linii wzroku profesora, jeszcze pogarsza� spraw�. Beau zawsze stara� si� przyj�� na wyk�ad wcze�niej, aby zaj�� dobre miejsce. M�g� przysi�c, �e wyk�adowca r�wnie� zaczyna si� denerwowa�, jednak nie wiedzia�, co zrobi�. Zacz�o si� ju� w drodze do Olgavee Hali. Pierwszym syolptomem by�o jakie� dziwne k�ucie w g�rnej cz�ci nosa, "holuj�ce seri� gwa�townych kichni��. Wkr�tce musia� 31 wysi�ka� zapchany nos. Pocz�tkowo podejrzewa� przezi�bienie. Teraz jednak musia� przyzna�, i� sprawa jest powa�niejsza. Podra�nienie szybko si� rozwija�o, schodz�c z zatok do gard�a, kt�re go teraz bola�o, szczeg�lnie gdy prze�yka�. Na dodatek zacz�� kaszle�, co dra�ni�o gard�o tak samo jak prze�ykanie. Ch�opak siedz�cy tu� przed Beau odwr�ci� si� i spioru-nowa� go wzrokiem w�a�nie w chwili kolejnego napadu ostrego kaszlu. Czas wl�k� si�, a Beau zacz�o niepokoi� narastaj�ce sztywnienie karku. Pr�bowa� rozmasowa� mi�nie, lecz nic nie pomaga�o. Nawet ko�nierz marynarki zdawa� si� pog��bia� uczucie dyskomfortu, dra�ni�c szyj�. Podejrzewaj�c, �e to "o�owiany" przedmiot schowany w kieszeni mo�e mie� co� wsp�lnego ze z�ym samopoczuciem, wyj�� go i po�o�y� przed sob� na pulpicie. Wygl�da� dziwnie, gdy tak le�a� na notatkach. Idealnie okr�g�y kszta�t i r�wnie perfekcyjna symetria sugerowa�y nienaturalne powstanie przedmiotu, mimo to Beau nie mia� poj�cia, co to mo�e by�. Przysz�o mu na my�l, �e mo�e to futurystyczny w formie przycisk do papieru, ale szybko si� wycofa�, uznaj�c pomys� za zbyt prozaiczny. Bardziej prawdopodobne by�o, �e jest to ma�a rze�ba, lecz naprawd� nie by� tego pewien. Niezdecydowany, zastanawia� si�, czy nie zanie�� tego na wydzia� geologiczny i zapyta�, czy mo�liwe, aby przedmiot powsta� w wyniku zjawisk naturalnych, na przyk�ad, czy to mog�a by� geoda. Rozwa�ania o przedmiocie przypomnia�y Beau o skaleczeniu na d�oni. By� to czerwony punkt w bladoniebieskiej otoczce o �rednicy kilku milimetr�w. Dooko�a wytworzy�a si� dwumilimetrowa czerwonawa obw�dka. Przy dotkni�ciu lekko bola�o. By�o to odczucie podobne do tego, kt�re si� ma podczas pobierania krwi. Dreszcz zimna rozproszy� my�li Beau. Ch��d ogarn�� go po d�u�szym ataku kaszlu. Kiedy wreszcie odzyska� oddech, zorientowa� si�, �e nie ma sensu pr�bowa� dotrwa� do ko�ca wyk�adu. Nie by� w stanie niczego zapami�ta�, a do tego rozprasza� innych student�w i przeszkadza� samemu wyk�adowcy. 32 " zebra� papiery, wsun�� do kieszeni domnieman� 'h i wsta�. Wiele razy musia� przeprosi�, aby bokiem osun�� si� wzd�u� rz�du. Z powodu w�skiego przej�cia I)r wvi�cie spowodowa�o sporo zamieszania. Jeden ze stu-^tow upu�ci� nawet sw�j notes z lu�nymi kartkami, kt�-J rozsypa�y si� na pod�og�. Kiedy wreszcie wyszed� na ^zej�cie mi�dzy rz�dami, zauwa�y�, �e wyk�adowca os�oni� d�oni� oczy, �eby lepiej zobaczy� sprawc� poruszenia. Na szcz�cie by� jednym z tych, kt�rych Beau nie mia� zamiaru prosi� o list polecaj�cy. pod koniec dnia pracy Cassy czu�a si� wyczerpana tak emocjonalnie, jak i fizycznie. Zesz�a po schodach i znalaz�a si� przed szko�� na podje�dzie zbudowanym w kszta�cie podkowy. Sta�o si� dla niej jasne, �e z punktu widzenia nauczyciela woli zdecydowanie szko�� podstawow� od �redniej. Z jej perspektywy uczniowie szko�y �redniej zdawali si� zbyt egoistyczni i za bardzo zainteresowani przekraczaniem stawianych im barier. Uzna�a, �e wielu z nich jest stanowczo przeci�tnych. Nie ma por�wnania z niewinnym, pe�nym zapa�u trzecioklasist�, pomy�la�a. Popo�udniowe s�o�ce ogrzewa�o twarz Cassy. Os�aniaj�c oczy d�oni�, przygl�da�a si� samochodom stoj�cym na podje�dzie. Wypatrywa�a toyoty Beau. Upar� si�, �eby odwozi� j� ka�dego popo�udnia i zwykle czeka� ju� na ni�. Najwyra�niej dzisiaj mia�o by� inaczej. Rozgl�daj�c si� za miejscem do siedzenia, dostrzeg�a w pobli�u znajom� osob�, kt�ra r�wnie� na co� czeka�a. To by� Jonathan Sellers z klasy pani Edelman. Podesz�a i powiedzia�a "cze��". - Och, cze�� - wyj�ka� ch�opak. Nerwowo rozgl�da� si� dooko�a z nadziej�, �e nie widz� go koledzy z klasy. Czu�, ^ rumieni si� na twarzy. Bra�o si� to st�d, �e uwa�a� Cas-^ za naj�adniejsz� nauczycielk�, jak� kiedykolwiek mieli, 1 Powiedzia� o tym po zaj�ciach Timowi. - Dzi�kuj� za prze�amanie lod�w na dzisiejszych zaj�ciach - powiedzia�a Cassy. - To by�a wielka przys�uga. 33 Przez chwil� mia�am wra�enie, �e znalaz�am si� na pogrzebie, i to w�asnym. - To szcz�liwy traf, �e w�a�nie sprawdza�em w moim laptopie, co napisali o Faulknerze. -1 tak uwa�am, �e powiedzenie czegokolwiek by�o oznak� odwagi. Doceniam to. Dzi�ki tobie wszystko zacz�o si� kr�ci�. Obawia�am si�, �e nikt si� nie odezwie. - Moi koledzy bywaj� czasami z�o�liwi - przyzna� Jona-than. Przy kraw�niku zatrzyma� si� granatowy minivan. Nan-cy Sellers pochyli�a si� i otworzy�a drzwi pasa�era. - Cze��, mamo - przywita� si� Jonathan i nie�mia�o machn�� r�k�. Bystre, inteligentne oczy Nancy w�drowa�y mi�dzy jej siedemnastoletnim synem a t� seksownie wygl�daj�c� kobiet� w wieku raczej uniwersyteckim. Wiedzia�a, �e jego zainteresowanie dziewczynami ro�nie jak grzyby po deszczu, jednak ta sytuacja zdawa�a si� odrobink� niew�a�ciwa. - Nie masz zamiaru przedstawi� mnie swojej znajomej? -zapyta�a syna. - Ach, tak - odpar� Jonathan, ogl�daj�c p�ytki chodnika. - To panna Winthrope. Cassy pochyli�a si� i wyci�gn�a r�k� na przywitanie. - Mi�o mi pani� pozna�, pani Sellers. P