6961
Szczegóły |
Tytuł |
6961 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
6961 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 6961 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
6961 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Dom Wydawniczy REBIS poleca
thrillery:
Graham Masterton
KRZYWA SWEETMANA G��D OFIARA GENIUSZ KONDOR
Robin Cook
INWAZJA
Philip Kerr TRAKTAT MORDERCZO-FILOZOFICZNY
Joy Fielding JU� NIE P�ACZ
Minette Walters RZE�BIARKA
horrory:
Graham Masterton
KOSTNICA WOJOWNICY NOCY RYTUA� DZIEDZICTWO
thrillery medyczne:
Robin Cook
EPIDEMIA ZARAZA MUTANT CHROMOSOM 6
Robin Cook
INWAZJA
Prze�o�y� Przemys�aw Bandel
DOM WYDAWNICZY REBIS Pozna� 1998
Prolog
W lodowatych przestworzach przestrzeni mi�dzygwiezdnej strumie� materii-
antymaterii, migocz�c, wyrwa� si� impulsem z pr�ni z intensywnym b�yskiem
promieniowania elektromagnetycznego. Na siatk�wce ludzkiego oka zjawisko mog�o
zosta� wychwycone jako nag�e pojawienie si�, eksplozja barw pe�nego spektrum
�wiat�a widzialnego. Oczywi�cie, ani promienie gamma, ani promienie X, a nawet
fale podczerwone i radiowe nie mog�y by� widoczne dla ograniczonego ludzkiego
postrzegania.
R�wnocze�nie z wybuchem kolor�w �wiadkowie na Ziemi mogliby ujrze� pojawienie
si� astronomicznej liczby atom�w w kszta�cie wiruj�cych, czarnych,
dyskopodobnych kamyk�w. Zjawisko robi�o wra�enie puszczonego wstecz filmu wideo
z obiektem wpadaj�cym do krystalicznego p�ynu, kt�rego falowanie by�o jak
zakrzywienie czasu i przestrzeni.
Jednak lec�ca z pr�dko�ci� blisk� pr�dko�ci �wiat�a niezliczona liczba
po��czonych atom�w wpad�a w odleg�e kra�ce Uk�adu S�onecznego, �migaj�c obok
orbit nad�tych gazami zewn�trznych planet Neptuna, Urana, Saturna i Jowisza.
Przed osi�gni�ciem orbity Marsa wirowanie i pr�dko�� masy zmniejszy�y si�
znacz�co.
Teraz obiekt mo�na by�o zobaczy� takim, jaki by�: mi�-dzygalaktyczny pojazd
kosmiczny, kt�rego po�yskuj�ca powierzchnia przypomina�a doskonale wyszlifowany
onyks. Jedyn� deformacj� kszta�tu dysku by� rz�d wybrzusze� nad zewn�trzn�
kraw�dzi� obiektu. Kontury ka�dego z wybrzusze� odzwierciedla�y masywn� sylwetk�
statku-mat-
ki. Nie by�o �adnych innych zniekszta�ce� zewn�trznej powierzchni: �adnych
�wietlik�w, luk�w, wlot�w, wylot�w albo anten. Nie by�o nawet jakichkolwiek
konstrukcyjnych ��cze�.
Kiedy statek dotar� do zewn�trznych warstw atmosfery ziemskiej, wzros�a
temperatura jego pow�oki. Pojawi� si� p�on�cy ogon roz�wietlaj�cy za nim nocne
niebo, kiedy pobudzone tarciem atomy atmosfery w odruchu protestu zacz�y
wydziela� fotony.
Pojazd nadal zmniejsza� pr�dko�� i zwalnia� wirowanie. Daleko poni�ej pojawi�o
si� migocz�ce �wiat�ami, niczego si� nie spodziewaj�ce miasto. Wcze�niej
zaprogramowany, zignorowa� �wiat�a. Szcz�liwie do upadku dosz�o w skalistej,
pokrytej otoczakami, wypalonej okolicy. Pomimo wzgl�dnie ma�ej pr�dko�ci by�o to
bardziej zderzenie ni� l�dowanie. W powietrze strzeli� s�up kamieni, piasku i
kurzu. Gdy statek kosmiczny w ko�cu znieruchomia�, by� do po�owy zagrzebany w
ziemi. Wyrzucone w niebo rumowisko opad�o na wypolerowan� powierzchni�.
Kiedy temperatura powierzchni pojazdu spad�a poni�ej dwustu stopni Celsjusza,
nad jego kraw�dzi� otworzy�a si� pionowa szczelina. To nie wygl�da�o na jakie�
mechaniczne drzwi. Zdawa�o si�, �e moleku�y wsp�pracuj�, aby stworzy� wej�cie
bez uszkodzenia niczym nie zarysowanej dot�d powierzchni spodka.
Z p�kni�cia wydoby�a si� para, dowodz�c, �e w jednostce panuje kosmiczny ch��d.
W �rodku rz�dy komputer�w pracowicie przechodzi�y przez kolejne sekwencje
program�w. Do wn�trza wci�gni�to pr�bki ziemskiej atmosfery i gleby i poddano je
analizie. Automatyczne procedury dzia�a�y zgodnie z planem, w��czaj�c w to
izolowanie z py�u organizm�w prokariotycznych (bakterii). Analizy wszystkich
pr�bek, w tym zawartych w nich kod�w DNA, dowiod�y, �e w�a�ciwy cel zosta�
osi�gni�ty. Uruchomione zosta�y procedury zbrojne. Ze statku wystrzeli�a w niebo
antena dla przygotowania transmisji na cz�stotliwo�ci r�wnej promieniowaniu
radiowemu kwazar�w. Wszystko, by powiadomi�, �e Magnum przyby�o.
Rozdzia� 1
Godzina 22.15
- Hej, cze��! - powiedzia�a Candee Taylor, klepi�c Jona-thana Sellersa w rami�.
Jonathan w tej samej chwili obj�� j� i poca�owa�. - Ziemia do Jonathana,
odpowiedz! - doda�a i zacz�a lekko uderza� przyjaciela po g�owie.
Oboje byli siedemnastolatkami i uczniami w Anna C. Scott High School. Jonathan
w�a�nie zda� egzamin na prawo jazdy i chocia� jeszcze nie dosta� zgody na
u�ywanie rodzinnego samochodu, uda�o mu si� po�yczy� volkswage-na od Tima
Appletona. Pomimo szkolnego przedstawienia zdo�ali si� wymkn�� i pojechali na
urwisko, � kt�rego roztacza� si� widok na miasto. Oboje z dr�eniem wyobra�ali
sobie to pierwsze spotkanie na ulubionym w szkole "cyplu kochank�w". Dla
wywo�ania nale�nego nastroju, jakby rzeczywi�cie potrzebowali jakiej� pomocy,
nastawili radio na KNGA, lokaln� radiostacj� nadaj�c� non stop przeboje z
pierwszej czterdziestki listy.
- Co jest? - zapyta� Jonathan, dotykaj�c delikatnie czubka g�owy. Uderzenie
Candee by�o do�� mocne, aby zwr�ci� jego uwag�. Jak na sw�j wiek ch�opak by�
wysoki i szczup�y. Ca�y m�odzie�czy rozw�j poszed� mu we wzrost, ku najwi�kszej
rado�ci szkolnego trenera koszyk�wki.
-Popatrz na spadaj�c� gwiazd�.
Candee uprawia�a gimnastyk�, by�a wi�c znacznie lepiej rozwini�ta fizycznie ni�
Jonathan. Jej cia�o stanowi�o �r�d�o podziwu ch�opc�w i zawi�ci dziewcz�t. Mog�a
um�wi� si� na randk� z ka�dym, ale wybra�a Jonathana z powodu kombinacji jego
dobrego wygl�du i zainteresowa� oraz
zdolno�ci komputerowych. Tak si� bowiem sk�ada�o, �e komputery by�y te� jednym z
jej zainteresowa�. ,
- No i co jest takiego wyj�tkowego w spadaj�cej gwie�dzie? - j�kn�� Jonathan.
Zerkn�� w g�r� na gwiazd� i natychmiast wr�ci� spojrzeniem do Candee. Nie by�
pewny, ale zdawa�o mu si�, �e jeden z guzik�w jej bluzki, kt�ry by� zapi�ty, gdy
przyjechali na cypel, teraz w tajemniczy spos�b zosta� rozpi�ty.
-Lecia�a przez ca�e niebo - powiedzia�a Candee. Dla podkre�lenia s��w
wskazuj�cym palcem rysowa�a niewidzialn� lini� na przedniej szybie samochodu. -
To by�o niesamowite!
W p�mroku wn�trza wozu Jonathan dostrzeg� unosz�ce si� w oddechu i opadaj�ce
piersi Candee. Uzna� to za znacznie bardziej niesamowite ni� jakakolwiek
gwiazda. Mia� zamiar pochyli� si� i poca�owa� j�, kiedy radio wyra�nie zacz�o
si� psu�.
Najpierw zawy�o tak, �e uszy zabola�y, i wyda�o z siebie dziwne piski i trzaski.
Potem zaiskrzy�o si� i pojawi� si� dym.
- Kurde! - wrzasn�li oboje jak na komend�, pr�buj�c si� gwa�townie odsun�� od
iskrz�cego odbiornika. Wypadli � samochodu. W bezpiecznej odleg�o�ci odwr�cili
si� i spojrzeli za siebie, oczekuj�c widoku p�omieni. Tymczasem iskrzenie tak
szybko usta�o, jak si� pojawi�o. Wyprostowali si� i spojrzeli na siebie ponad
dziel�cym ich samochodem.
- Do cholery, co ja teraz powiem Timowi? - j�kn�� Jonathan.
- Popatrz na anten�! - odezwa�a si� Candee. Nawet w ciemno�ci Jonathan m�g�
dostrzec, �e jej czubek poczernia�.
Candee wyci�gn�a r�k� i dotkn�a jej.
- Au! - krzykn�a. - Gor�ce!
S�ysz�c niewyra�ne g�osy, ch�opak i dziewczyna rozejrzeli si� dooko�a. Inni te�
wyskoczyli ze swoich aut. Nad nimi unosi� si� ca�un gryz�cego dymu. Ka�de
w��czone radio, oboj�tne czy gra�o rap, rocka czy klasyk�, spali�o si�.
Przynajmniej wszyscy tak w�a�nie m�wili.
10
Godzina 22.15
Doktor Sheila Miller mieszka�a w jednej z nielicznych miejskich rezydencji
zbudowanych na wzniesieniu. Podoba� jej si� widok, lubi�a wiatr wiej�cy od
pustyni i s�siedztwo Uniwersyteckiego Centrum Medycznego. Z wszystkiego
najbardziej odpowiada�o jej to trzecie.
W wieku trzydziestu pi�ciu lat czu�a si� tak, jakby prze�y�a dwa �ycia.
Wcze�nie, jeszcze w college'u, wysz�a za m�� za ch�opaka ze studium
przedmedycznego. Mieli ze sob� tyle wsp�lnego. Oboje uwa�ali, �e medycyna jest
ich �yciowym celem i powinni razem dzieli� marzenia. Niestety, rzeczywisto��
okaza�a si� brutalnie nieromantyczna z powodu ich trudnych studi�w. Jednak
zwi�zek m�g�by przetrwa�, gdyby nie irytuj�ce przekonanie George'a, �e jego
kariera chirurga jest wa�niejsza ni� wyb�r Sheili, kt�ra najpierw specjalizowa�a
si� w internie, a p�niej w pierwszej pomocy. W efekcie ca�a odpowiedzialno�� za
sprawy domowe spad�a na jej barki.
Nie podlegaj�ca dyskusji decyzja George'a o przyj�ciu dwuletniego kontraktu w
Nowym Jorku sta�a si� kropl�, kt�ra przela�a kielich goryczy. Pomys� George'a,
�eby towarzyszy�a mu w Nowym Jorku, mimo i� w�a�nie otrzyma�a stanowisko szefa
oddzia�u pierwszej pomocy w Uniwersyteckim Centrum Medycznym, u�wiadomi� Sheili,
jak bardzo nie pasuj� do siebie. Uczucie, kt�re swego czasu pojawi�o si� mi�dzy
nimi, dawno ulecia�o, wi�c po niewielkiej sprzeczce, bez z�o�ci podzielili
kolekcj� kompakt�w, starych numer�w czasopism medycznych i zdecydowali si� na
separacj�. Je�li chodzi o Sheil�, odczuwa�a jedynie nieco goryczy na my�l o
m�skim egoizmie.
W ten w�a�nie wiecz�r, jak w wi�kszo�� wieczor�w, Sheila zaj�ta by�a czytaniem
niewyczerpanego stosu medycznych periodyk�w. R�wnocze�nie nagrywa�a na wideo
stary, klasyczny film z zamiarem obejrzenia go w tygodniu. Panowa� zupe�ny
spok�j, nie licz�c przypadkowego dzwonienia poruszonych wiatrem dzwonk�w na
patio.
Sheila nie widzia�a spadaj�cej gwiazdy, kt�r� zauwa�yli
�a Candee, ale w tym samym momencie, kiedy Candee i Jonathan przerazili si�
zniszczonym radiem, Sheila by�a tak samo zszokowana identyczn� katastrof�
magnetowidu. Nagle zacz�� iskrzy� i warcze�, jakby mia� za chwil� wylecie� na
orbit� oko�oziemsk�.
Cho� wyrwana z g��bokiego zamy�lenia, Sheila zdo�a�a wyj�� wtyczk� z kontaktu.
Niestety nie na wiele si� to zda�o. Zanim od��czy�a zasilanie, magnetowid nie
tylko zamilk�, ale i zacz�� dymi�. Ostro�nie dotkn�a obudowy urz�dzenia. By�o
gor�ce, cho� nie zanosi�o si� na po�ar.
Zakl�a pod nosem i wr�ci�a do czytania. Pomy�la�a, �e nazajutrz we�mie
magnetowid do szpitala i poka�e technikom zajmuj�cym si� elektronik�. Mo�e
zdo�aj� co� z tym zrobi�. Nie b�dzie mia�a czasu na zawiezienie wideo do sklepu,
w kt�rym je kupi�a.
Godzina 22.15
Pitt Henderson powoli si� rozlu�nia�, przyj�� w�a�ciwie horyzontaln� pozycj�.
Le�a� rozwalony na wytartej kanapie w pokoju, kt�ry zajmowa� na trzecim pi�trze
akademika, i wpatrywa� si� w trzynastocalowy ekran czarno-bia�e-go telewizora.
Rodzice podarowali mu go na zesz�oroczne urodziny. Obraz by� mo�e by� male�ki,
ale odbi�r by� czysty i wyra�ny. Pitt by� na ostatnim roku studi�w. Studiowa�
pomoc przedmedyczn� z programem uzupe�niaj�cym z chemii. Chocia� nale�a� do
student�w nieco ponadprze-ci�tnych, dzi�ki ci�kiej pracy i zaanga�owaniu uda�o
mu si� zdoby� dobr� pozycj� w szkole medycznej. By� jedynym chemikiem gotowym do
pracy wed�ug programu maksymalizacji efekt�w i od pierwszego roku studi�w sporo
czasu po�wi�ca� na �wiczenia w laboratorium. Aktualnie pracowa� na zmiany na
oddziale pierwszej pomocy, zajmuj�c si� papierkow� robot�. Przez lata Pitt
zdo�a� wypracowa� w sobie umiej�tno�� bycia przydatnym w ka�dej pracy
szpitalnej, do kt�rej go przydzielili.
Pot�ne ziewni�cie wywo�a�o �zawienie i mecz NBA, kt�-
12
ry ogl�da�, zacz�� si� zamazywa�, a umys� ucieka� w sen. Pitt mia� dwadzie�cia
jeden lat. By� kr�py, muskularny, iak przysta�o na gwiazd� futbolu w szkole
�redniej. Tutaj icdnak nie uda�o mu si� za�o�y� dru�yny. Zapomnia� o
rozczarowaniu i obr�ci� niepowodzenie w pozytywne do�wiadczenie przez
skoncentrowanie si� na najwa�niejszym celu -zdobyciu wykszta�cenia medycznego.
Gdy powieki mu opad�y, kineskop jego ukochanego telewizora eksplodowa�,
obsypuj�c od�amkami szk�a brzuch i piersi ch�opaka. Sta�o si� to dok�adnie w tym
samym momencie, w kt�rym zwariowa�o radio w samochodzie Candee i Jonathana oraz
magnetowid Sheili.
Przez sekund� Pitt nie porusza� si�. By� oszo�omiony i skonfundowany, niepewny,
czy to, co tak gwa�townie wyrwa�o go ze snu, pochodzi�o z zewn�trz czy z
wewn�trz, podobnie jak nag�e szarpni�cie, kt�rego czasami do�wiadcza� przed
za�ni�ciem. Poprawi� okulary na nosie, otworzy� oczy i zrozumia�, �e spogl�da w
ciemn� czelu�� zniszczonego telewizora. Wiedzia� ju�, �e to nie by� sen.
- Co za g�wno! - mrukn�� pod nosem, wstaj�c z tapczanu, i ostro�nie strzepn��
kawa�ki szk�a ze spodni. Us�ysza� trzaskanie wielu drzwi na korytarzu.
Wychyli� si� z pokoju, rozgl�dn�� w prawo i lewo. Wielu student�w, ch�opc�w i
dziewcz�t, mniej lub bardziej odzianych, spogl�da�o po sobie ze zmieszaniem na
twarzach.
- M�j komputer po prostu si� stopi� - powiedzia� John Barkly. - By�em w
Intemecie. - John wyszed� z pokoju zaraz po Pitcie.
- Telewizor mi wybuch� - oznajmi� kolejny student.
- Zacz�� si� pali� m�j budzik-radio! - zawo�a� inny. - Co si� dzieje, do
cholery? To jaki� kawa�?
Pitt zamkn�� drzwi i popatrzy� na resztki telewizora. Jaki� kawa�, zaduma� si�.
Gdyby z�apa� faceta odpowiedzialnego za to, wybi�by mu z g�owy wszystkie
�arty...
Rozdzia� 2
Godzina 7.30
Na zje�dzie z g��wnej drogi w stron� restauracji "U Co-sty", tylne prawe ko�o
czarnej toyoty 4runner prowadzonej przez Beau Starka uderzy�o w kraw�nik i
samochodem zarzuci�o. Cassy Winthrope siedz�ca obok kierowcy uderzy�a g�ow� w
drzwi. Cassy nic si� nie sta�o, ale wstrz�s by� niespodziewany. Szcz�liwie by�a
zapi�ta pasem.
- M�j Bo�e! - krzykn�a Cassy. - Gdzie ty si� uczy�e� prowadzi�?
- Bardzo zabawne - odpar� Beau, wyra�nie zawstydzony. - Zgoda, skr�ci�em nieco
za wcze�nie.
- Skoro jeste� czym� zaabsorbowany, powiniene� pozwoli� mi prowadzi�.
Beau przejecha� przez zat�oczony, wysypany �wirem parking i wjecha� na puste
miejsce przed restauracj�.
- Sk�d ci przysz�o do g�owy, �e jestem czym� zaabsorbowany? - zapyta�. Zaci�gn��
hamulec i wy��czy� silnik.
- Kiedy mieszkasz z kim�, uczysz si� odczytywa� r�ne drobne znaki -
odpowiedzia�a Cassy, odpinaj�c pas i wysiadaj�c z auta. - Szczeg�lnie je�li
jeste� z tym kim� zar�czony.
Beau te� wysiad�, ale �le st�pn�� i stopa osun�a mu si� z jakiego� kamienia.
Dla utrzymania r�wnowagi z�apa� si� drzwi wozu.
- Postanowione - stwierdzi�a Cassy, dostrzegaj�c t� kolejn� oznak� nieuwagi i
chwilowego braku koordynacji u Beau. - Po �niadaniu ja prowadz�.
-Umiem prowadzi� - odpar� poirytowany i trzasn��,
14
drzwiami. Zamkn�� auto pilotem. Spotka� si� z Cassy z ty�u samochodu i oboje
ruszyli w stron� wej�cia do restauracji.
-Jasne, tak samo jak umiesz si� goli� - skwitowa�a dziewczyna.
Na twarzy Beau widnia�o kilka kawa�k�w papieru toaletowego zakrywaj�cego
miejsca, w kt�rych zaci�� si� podczas porannego golenia.
-I nalewa� kaw� - doda�a. Wcze�niej Beau wypu�ci� z r�ki dzbanek z kaw� i w
efekcie rozbi� kubek.
- No, mo�e rzeczywi�cie jestem troch� zamy�lony - przyzna� niech�tnie.
Beau i Cassy mieszkali ze sob� od o�miu miesi�cy. Oboje mieli po dwadzie�cia
jeden lat i podobnie jak Pitt ko�czyli studia. Znali si� od pierwszego roku
nauki, ale nigdy wcze�" niej nie umawiali si� na randki, bo ka�de z nich
s�dzi�o, �e drugie jest zwi�zane z kim� innym. Kiedy w ko�cu si� spotkali,
mimowolnie skojarzeni przez wsp�lnego koleg� Pitta, kt�ry swego czasu sam kilka
razy spotka� si� z Cassy, spodobali si� sobie, zupe�nie jakby ich zwi�zek
zapisany by� w gwiazdach.
Wi�kszo�� ludzi uwa�a�a, �e s� do siebie podobni i mogliby by� rodze�stwem.
Oboje mieli g�ste, ciemne w�osy, g�adk�, oliwkow� cer� i szokuj�co krystaliczne,
b��kitne oczy. Oboje te� mieli sportowe zainteresowania i cz�sto razem �wiczyli.
Niekt�rzy �artowali sobie, �e ch�opak i dziewczyna s� ciemnow�os� wersj� Kena i
Barbie.
- Naprawd� s�dzisz, �e zadzwoni� do ciebie od Nite'a? -Cassy zapyta�a Beau,
kt�ry przytrzyma� przed ni� otwarte drzwi. - Chodzi mi o to, �e Cipher Software
jest najwi�ksz� firm� software'ow� na �wiecie. My�l�, �e skaza�e� si� na d�ugie
czekanie.
- Nie ma w�tpliwo�ci, �e zadzwoni� - odpowiedzia� konfidencjonalnie Beau i
wszed� za dziewczyn� do restauracji. - Po informacji, kt�r� wys�a�em, zadzwoni�
w ka�dej chwili. - Ods�oni� po�� marynarki od Cerrutiego, �eby w��czy� telefon
kom�rkowy, kt�ry mia� w wewn�trznej kieszeni.
Elegancki ubi�r Beau nie by� przypadkowy. Za punkt honoru stawia� sobie, by
ka�dego dnia dobrze wygl�da�.
15
Czu�, �e wygl�daj�c na cz�owieka sukcesu, przyci�gnie do siebie sukces.
Szcz�liwie dla niego, rodzice byli w stanie i chcieli wyj�� naprzeciw jego
wymaganiom. Na swoje szcz�cie by� te� pracowitym, pilnym studentem osi�gaj�cym
wzorowe wyniki. Pewno�ci siebie bez w�tpienia mu nie brakowa�o.
- Cze��! - zawo�a� Pitt od stolika pod oknem. - Tutaj! Cassy pomacha�a i
przecisn�a si� przez spory t�um. Restauracja, nazywana czule "chlewikiem", by�a
popularn� studenck� knajpk�, szczeg�lnie ch�tnie odwiedzan� w porze �niadania.
Cassy usiad�a naprzeciw Pitta. Beau zrobi� tak samo.
- Mieli�cie wczoraj wieczorem jakie� k�opoty z telewizorem albo z radiem? -
zapyta� Pitt, zanim jeszcze zdo�ali wymieni� u�ciski d�oni. - Mieli�cie co�
w��czonego oko�o dziesi�tej pi�tna�cie?
Cassy zrobi�a przesadnie pogardliw� min�.
- Inaczej ni� pozostali wieczory po�wi�camy na nauk� -z udawan� pych� odpar�
Beau.
Pitt bezceremonialnie rzuci� w czo�o Beau kulk� z papierowej serwetki, kt�r�
bawi� si� nerwowo, czekaj�c na przyjaci�.
- Informuj� wi�c was, ignoranci nie maj�cy poj�cia, co si� dzieje w prawdziwym
�wiecie, �e wczoraj kwadrans po dziesi�tej ca�y radiowo-telewizyjny bajzel w
naszym mie�cie kompletnie wysiad�. M�j tak�e. Niekt�rzy s�dz�, �e to kawa�
jakich� gnojk�w z wydzia�u fizyki. Powiem wam, jestem w�ciek�y jak diabli.
- By�oby fajnie, gdyby obj�o to ca�y kraj - wtr�ci� Beau. -Po tygodniu bez
telewizji narodowy iloraz inteligencji pewnie skoczy�by w g�r�.
- Sok pomara�czowy dla wszystkich? - zapyta�a Marjo-rie, kelnerka, kt�ra
pojawi�a si� przy stole.
Zanim zd��yli odpowiedzie�, zacz�a nalewa�. TcT by�a cz�� normalnego porannego
rytua�u. Teraz dopiero Marzone przyj�a zam�wienie i krzykn�a po grecku w
stron� dw�ch kucharzy za kontuarem.
Kiedy wszyscy raczyli si� sokiem, telefon Beau odezwa�
16
si� dostatecznie g�o�no, aby mo�na go by�o us�ysze� spod marynarki. Si�gaj�c po
niego, Beau tr�ci� r�k� szklank� i tylko instynktowny odruch Pitta zapobieg�
wylaniu soku.
Cassy pokr�ci�a g�ow�, z rezygnacj� wyci�gn�a kilka chusteczek papierowych i
wytar�a ze stolika kilka kropli soku. Spojrza�a na Pitta z wdzi�czno�ci� i
wspomnia�a, �e Beau od rana popisuje si� podobnymi wyczynami.
Beau poja�nia� na twarzy, kiedy zorientowa� si�, i� jego nadzieje si� spe�ni�y -
telefonowano z korporacji Randy'e-go Nite'a. Wymieniono nawet nazw� Cipher w
korzystnym
dla Beau kontek�cie.
Cassy powiedzia�a, �e Beau tak si� zachowuje, jakby stara� si� o prac� u samego
Pana Boga.
- Z rado�ci� przyjd� na rozmow� kwalifikacyjn� - odpowiedzia� Beau z
wystudiowanym spokojem. - B�dzie mi naprawd� przyjemnie. Kiedykolwiek pan Nite
b�dzie chcia� mnie zobaczy�, natychmiast przylec� na Wsch�d. Jak wspomnia�em w
li�cie, ko�cz� studia w przysz�ym miesi�cu, wi�c prac� b�d� w stanie
rozpocz��... no c�, w ka�dej chwili po
tym terminie.
-W ka�dej chwili! - prychn�a Cassy; Zakrztusi�a si�
sokiem pomara�czowym.
-I kto to m�wi? Nie brzmi to jak s�owa tego Beau,
z kt�rym si� zaprzyja�ni�em.
Beau machn�� w ich stron� r�k� i gro�nie spojrza�.
- W�a�nie tak - powiedzia� do s�uchawki. - Odpowiada�aby mi posada osobistego
asystenta pana Nite'a.
-Posada? - powt�rzy�a Cassy, powstrzymuj�c si� od
�miechu.
- Podoba mi si� ten przyt�umiony, podrabiany brytyjski akcent - powiedzia� Pitt.
- Mo�e Beau powinien da� sobie spok�j z komputerami i zaj�� si� aktorstwem.
- Jest raczej dobrym aktorem - potwierdzi�a Cassy, �askocz�c Beau za uchem. -
Ca�y ranek odgrywa� ciamajd�. Beau odsun�� r�k� dziewczyny.
- Tak. To znakomicie - powiedzia� do telefonu.,- Zrobi� wszystko, �eby tam by�.
Prosz� przekaza� �e z niecierpliwo�ci� oczekuj� spotkania
Z-Inwazja
- Niecierpliwo�ci�? - powt�rzy� Pitt, k�ad�c sobie r�wnocze�nie wskazuj�cy palec
na usta.
Beau wy��czy� telefon i wsun�� go do kieszeni. Popatrzy� na Cassy i Pitta.
- Jeste�cie naprawd� doros�ymi lud�mi. To by�a pewnie najwa�niejsza rozmowa w
moim �yciu, a wy robicie sobie jaja.
- Doro�li! Tak, teraz bardziej przypomina mi tego Beau, kt�rego znam - odpar�a
Cassy.
- Kim by� ten facet, kt�ry rozmawia� tak dziwnie przez telefon? - zapyta� Pitt,
wskazuj�c na Beau.
-To kto�, kto ma zamiar pracowa� od czerwca dla Ci-phera - odpar� Beau. -
Zapami�tajcie moje s�owa. A potem, kto wie? Gdy tymczasem wy, moi drodzy,
zamierzacie traci� czas na kolejne cztery lata studi�w medycznych.
Pitt roze�mia� si� w g�os.
- T r a c i � cztery lata w szkole medycznej? A to dopiero dziwny i pokr�cony
punkt widzenia - uzna�.
Cassy przysun�a si� do Beau i ugryz�a go w p�atek ucha. Odepchn�� j �.
- Rany, Cassy, tu s� profesorowie, kt�rych znam, ludzie, kt�rzy pewnie b�d� mi
pisa� rekomendacj�.
- Och, nie b�d� taki spi�ty - odpar�a. - Dra�nimy si� tylko z tob�, bo jeste�
taki sztywny. Prawd� powiedziawszy, jestem zaskoczona, �e oddzwonili. To
prawdziwy sukces. Spodziewam si�, �e maj� sporo poda� o prac�.
- Oferta pracy od Randy'ego Nite'a to znacznie wi�cej ni� sukces. Do�wiadczenie
mo�e by� wprost osza�amiaj�ce. To praca ze sn�w. Facet jest wart miliardy.
- Ale to mo�e r�wnie� wymaga� po�wi�ce� - zauwa�y�a zadumana Cassy. - Zapewne
dwadzie�cia pi�� godzin na dob�, osiem dni w tygodniu, czterna�cie miesi�cy w
roku. Nie zostanie wiele czasu dla nas, szczeg�lnie je�li ja b�d� tu pracowa�.
- To po prostu spos�b na rozpocz�cie kariery - powiedzia� Beau. - Chc� zrobi�
wszystko co si� da, aby�my mogli cieszy� si� �yciem.
Pitt znowu zrobi� min� i poprosi� przyjaci�, �eby nie odbierali mu apetytu
mia�kim romantycznym gadaniem.
18
Kiedy podano zam�wione dania, ca�a tr�jka zabra�a si� szybko do jedzenia.
Mimowolnie zerkali na swoje eleganckie zegarki. Nie mieli zbyt du�o wolnego
czasu.
- Macie ochot� na kino wieczorem? - zapyta�a Cassy po wypiciu kawy. - Mia�am
dzisiaj egzamin i gwa�townie potrzebuj� nieco relaksu.
-Beze mnie, male�ka - odpar� Beau. - Dosta�em papierkow� robot� na kilka dni. -
Odwr�ci� si� i pr�bowa� da� zna� Marjorie, �e czeka na rachunek.
- A ty? - Cassy zwr�ci�a si� w stron� Pitta.
- Przykro mi - odpowiedzia�. - Mam podw�jn� zmian� w centrum medycznym.
- Mo�e Jennifer? - Cassy nie dawa�a za wygran�. - Mog�abym do niej zadzwoni�.
- To zale�y od ciebie. Ale nie powo�uj si� na mnie. Zrywamy ze sob�.
- Przykro mi - powiedzia�a z uczuciem Cassy. - Zawsze uwa�a�am was za dobran�
par�.
- To tak jak ja - zgodzi� si� Pitt. - Niestety spotka�a kogo�, kto bardziej jej
pasuje.
Przez moment Cassy i Pitt patrzyli na siebie, by po chwili odwr�ci� wzrok z
uczuciem lekkiego zaambarasowania i wra�eniem deja vu.
Beau po�o�y� rachunek na stole. Chocia� ka�de z nich mia�o za sob� kurs
matematyki w college'u, obliczenie, ile kto powinien do�o�y� napiwku, zabra�o im
pi�� minut.
~ Podwie�� ci� do centrum medycznego? - Beau zapyta� Pitta, gdy wyszli na zalany
s�o�cem parking.
- Mo�e tak - odpowiedzia� Pitt niezdecydowanie. By� nieco przybity. K�opot
polega� na tym, �e ci�gle darzy� Cassy romantycznym uczuciem, chocia� ona go
odtr�ci�a, a Beau ^y�jego najlepszym przyjacielem. Znali si� od podstaw�wki.
Pitt szed� kilka krok�w za przyjaci�mi. Zamierza� podej�� do samochodu od
strony pasa�era i otworzy� Cassy drzwi, ale nie chcia� stawia� Beau w z�ym
�wietle. Zrezygnowa� wi�c i poszed� za Beau, by usi��� z ty�u, gdy nagle Jego
przyjaciel zatrzyma� si� i po�o�y� r�k� na ramieniu Pitta.
19
- Co to, u diab�a, jest? - zastanowi� si� Beau. Pitt pod��y� za wzrokiem kolegi.
Tu� przy drzwiach kierowcy tkwi� wbity w ziemi� dziwny, okr�g�y, czarny
przedmiot wielko�ci mniej wi�cej srebrnej jednodolar�wki. By� symetrycznie
kopulasty, g�adki i w s�o�cu po�yskiwa� tak, �e trudno by�o stwierdzi�, czy
wykonano go z metalu, czy kamienia.
- To na tym musia�em stan��, gdy wysiada�em z wozu -domy�li� si� Beau.
Wg��bienie po bucie wyra�nie odci�ni�te z jednej strony przedmiotu potwierdza�o
przypuszczenie. - Ciekawe, dlaczego si� ze�lizn��em.
-My�lisz, �e to wylecia�o spod samochodu? - zapyta� Pitt.
- Dziwnie wygl�da - stwierdzi� Beau. Schyli� si� i lekko odgarn�� piasek z
jednej strony zagrzebanego w ziemi dziwnego przedmiotu. Kiedy to zrobi�,
dostrzeg� osiem male�kich wypuk�o�ci symetrycznie roz�o�onych wok� kraw�dzi
przedmiotu. By� nieco wi�kszy, ni� pocz�tkowo s�dzi�.
- Hej, chod�cie ju�, ch�opcy! - z samochodu dobieg� ich g�os Cassy. - Musz�
jecha� na zaj�cia. W�a�ciwie ju� jestem sp�niona.
- Sekund� - odpowiedzia� Beau. Zwr�ci� si� do Pitta: -Masz jaki� pomys�?
- Kompletnie nic. Spr�buj, czy w�z zapali.
- To nie z samochodu, o�le. - Kciukiem i palcem wskazuj�cym prawej r�ki Beau
spr�bowa� podnie�� przedmiot, ale nie da� rady. - To musi by� koniec czego�
d�ugiego.
Obiema r�kami odgarn�� piasek i �wir i zdziwi� si�, �e tak szybko ods�oni� sp�d
tego czego�. Okaza�o si�, �e nie by�o d�ugie. Spodnia strona przedmiotu by�a
p�aska. Podni�s� go. Grubo�� mo�na by�o oceni� na mniej wi�cej centymetr.
- Cholera, ci�kie jak na sw�j rozmiar - uzna�. Poda� go Pittowi, kt�ry po�o�y�
przedmiot na d�oni.
Pitt gwizdn�� i z zaskoczonym wyrazem twarzy zwr�ci� przedmiot znalazcy.
- Z czego to jest zrobione? - zapyta�.
- Jakby o��w - zgadywa� Beau. Spr�bowa� podrapa� po-
20
wierzchnie paznokciem, ale bez rezultatu. - Ale to nie jest n��w Psiakrew,
za�o�� si�, �e to jest ci�sze ni� o��w.
- Przypomina mi jeden z tych czarnych kamieni, kt�ry znalaz�e� kiedy� na pla�y -
powiedzia� Pitt. - No wiesz, te kamienie wyg�adzane latami przez przybrze�ne
fale.
Beau chwyci� przedmiot w dwa palce, jakby zamierza� pu�ci� kaczk� po wodzie, i
zamachn�� si�.
- Z tak g�adk� powierzchni� skoczy�by pewnie ze dwadzie�cia razy.
-G�wno! - wtr�ci� Pitt. - Z tak� wag� zaton��by po pierwszym, najdalej drugim
odbiciu.
- Pi�� dolc�w, �e skoczy co najmniej dziesi�� razy - zaproponowa� Beau.
-Wchodz� - Pitt przyj�� propozycj�.
- Au! - krzykn�� nagle Beau i upu�ci� przedmiot, kt�ry znowu zakopa� si� do
po�owy w piasku i �wirze. Ch�opak z�apa� si� za praw� d�o� i �cisn�� mocno.
- Co si� sta�o? - zapyta� przestraszonym g�osem Pitt.
- Ta cholera mnie uk�u�a - ze z�o�ci� powiedzia� Beau. �ciska� d�o� u nasady
palca wskazuj�cego, na kt�rym widnia�a kropelka krwi.
- O rety! �miertelna rana! - zauwa�y� Pitt z sarkazmem.
- Pieprz si�, Henderson - odpowiedzia� Beau, krzywi�c twarz w grymasie b�lu. -
Boli. Jak po u��dleniu jakiej� cholernej pszczo�y. Czuj� w ca�ym ramieniu.
- Ach, nag�a posocznica - doda� Pitt ci�gle tym samym sarkastycznym tonem.
- A co to, u diab�a, jest? - Beau by� coraz bardziej zdenerwowany.
-Potrzebowa�bym za du�o czasu, �eby ci to wyja�ni�, panie Hipochondryku. Poza
tym �artowa�em.
Beau schyli� si�, by odzyska� tajemniczy przedmiot. Ostro�nie zbada� jego
kraw�d�, ale nie natrafi� na nic, co mog�oby uk�u�.
- Beau, dalej! - ponagli�a z�a Cassy. - Musz� jecha�. Co wy tam, na mi�o��
bosk�, robicie?
- Dobra ju�, dobra - odpowiedzia�. Spojrza� na Pitta i wzruszy� ramionami.
21
Pitt schyli� si� i z dna do�ka wy��obionego przez przedmiot podni�s� cienki
od�amek szk�a.
- Czy to mog�o by� jako� przyczepione i zrani�o ci�?
-Pewnie tak - przytakn�� Beau. Uwa�a�, �e to ma�o prawdopodobne, ale nie
potrafi� teraz znale�� innego wyja�nienia. Przekonywa� sam siebie, �e przecie�
przedmiot nie by� niczemu winny.
- Beauuuuuu! - warkn�a Cassy przez zaci�ni�te z�by. Szybko siad� za kierownic�
swojego 4x4. Niemal bezwiednie wsun�� dziwny, kopulasty dysk do kieszeni
marynarki. Pitt usiad� z ty�u.
- Teraz na pewno b�d� sp�niona - fukn�a Cassy.
- Kiedy ostatnio szczepi�e� si� przeciwko t�cowi? - zapyta� Pitt.
Mil� od restauracji rodzina Sellers�w w�a�nie ko�czy�a swoje codzienne poranne
czynno�ci. Rodzinny minivan czeka� ju� na podje�dzie dzi�ki Jonathanowi, kt�ry
siedzia� wyczekuj�co za kierownic�. Jego mama, Nancy, sta�a oparta o framug�
otwartych drzwi. Ubrana by�a w prosty kostium podkre�laj�cy jej pozycj�
zawodow�. Pracowa�a jako �wirusolog w miejscowych zak�adach farmaceutycznych.
By�a drobn� kobiet�, mia�a metr pi��dziesi�t pi�� wzrostu, z g�ow� jak Meduza,
pe�n� g�stych, skr�conych blond lok�w.
-Chod�, kochanie! - Nancy zawo�a�a m�a, Eugene'a, kt�ry wisia� na telefonie w
kuchni i rozmawia� z jednym z miejscowych dziennikarzy prasowych, kt�rego zna�
towarzysko. Eugene da� zna�, �e za minutk� b�dzie.
Nancy niecierpliwie przest�powa�a z nogi na nog� i patrzy�a na swego m�a. Byli
razem ju� dwadzie�cia lat. Wygl�da� na tego, kim by�: profesora fizyki na
uniwersytecie. Nigdy nie uda�o jej si� wyci�gn�� go z tych workowatych
sztruksowych spodni i marynarki, niebieskiej batystowej koszuli w kratk� i
wydzierganego z we�ny krawata. Kupowa�a mu eleganckie ubrania, ale wisia�y teraz
nie wykorzystane w szafie. Ale przecie� nie wysz�a za Eugene'a dla
22
,ego smaku czy te� jego braku w sprawach mody. Spotkali si� w szkole �redniej i
beznadziejnie pokocha�a go za jego rozum, dowcip i �agodne, dobre spojrzenie.
Odwr�ci�a si� i popatrzy�a na syna, w kt�rego twarzy bez trudu potrafi�a
rozpozna� tak siebie, jak i m�a. Wydawa� si� zaniepokojony, kiedy rano pyta�a
go, co robi� poprzedniego wieczoru u Tima, swojego przyjaciela. Nietypowe dla
Jonathana wymijaj�ce odpowiedzi zaniepokoi�y j�. Wiedzia�a, �e pr�buje skry�
k�opoty nastolatka.
- Szczerze, Art. - Eugene m�wi� tak g�o�no, aby s�ysza�a go r�wnie� Nancy. - Nie
ma mowy, �eby z kt�regokolwiek z laboratori�w fizycznych wyszed� tak silny
impuls fal radiowych. Radz� sprawdzi� okoliczne nadajniki radiowe. Poza
uniwersyteckim s� jeszcze dwa. Podejrzewam, �e to m�g� by� jaki� dziwny wybryk.
Ale naprawd� nie wiem.
Nancy zn�w spojrza�a w stron� m�a. Wiedzia�a, �e z trudem przychodzi mu by�
niegrzecznym wobec kogokolwiek, ale wszyscy domownicy ju� prawie byli sp�nieni.
Podnios�a w g�r� palec i bezd�wi�cznie powiedzia�a: "Masz minut�", po czym
posz�a w stron� samochodu.
- Mog� prowadzi�? - zapyta� Jonathan.
-Nie s�dz�. Ju� jeste�my sp�nieni. Przesu� si�.
-Kurcz� -j�kn�� Jonathan. - Nigdy nie mo�ecie mi zaufa� i uzna�, �e ja te� co�
potrafi�.
- To nieprawda - zaprzeczy�a Nancy. - Ale bez w�tpienia nie uwa�am za w�a�ciwe
zostawienie kierownicy w twoich r�kach, kiedy si� spieszymy. - Nancy zaj�a
miejsce kierowcy.
- Gdzie jest tato? - wymamrota� niepocieszony Jonathan.
-Rozmawia z Artem Talbotem. - Nancy znowu spojrza�a na zegarek. Minuta min�a.
Zatr�bi�a.
Dzi�ki Bogu Eugene pojawi� si�, zamkn�� drzwi, podbieg� do samochodu i wskoczy�
na tylne siedzenie. Nancy szybko wyjecha�a ty�em na ulic� i ruszy�a w stron�
pierwszego przystanku - szko�y Jonathana.
- Przepraszam, �e musieli�cie na mnie czeka� - powiedzia� Eugene po chwili
milczenia. - Wczoraj wieczorem
23
zdarzy�o si� co� nadzwyczajnego. Zdaje si�, �e w pobli�u uniwersytetu uleg�o
zniszczeniu wiele telewizor�w, radioodbiornik�w, a nawet urz�dze� otwieraj�cych
bramy gara�y. Powiedz mi, Jonathan, czy ty i Tim ogl�dali�cie telewizj� albo
s�uchali�cie radia oko�o dziesi�tej pi�tna�cie? O ile pami�tam, Appletonowie
mieszkaj� w tym rejonie.
- Kto, ja? - zapyta� zbyt szybko Jonathan. - Nie, nie. My... czytali�my. Tak,
czytali�my.
Nancy zerkn�a k�tem oka na syna. Nie mog�a si� powstrzyma� od domys��w, co
takiego syn robi� poprzedniego wieczoru.
- Ooo! - zawo�a� Jesse Kemper. Zdo�a� utrzyma� kubek z paruj�c� kaw�, unikaj�c
jej rozlania, kiedy jego partner, Vince Garbon, skr�ci� na drog� prowadz�c� do
Pierson's Electrical Supp�y, kilka przecznic za restauracj� "U Costy".
Cho� Jesse mia� pi��dziesi�t kilka lat, ci�gle zachowywa� sportow� sylwetk�.
Wi�kszo�� ludzi uwa�a�a, �e nie przekroczy� czterdziestki. Imponowa� te� g�stymi
w�sami,
jakby w kontra�cie do rzedniej�cych w�os�w na pot�nie sklepionej czaszce.
Jesse by� detektywem porucznikiem w policji miejskiej, bardzo lubianym przez
swoich koleg�w. By� dopiero pi�tym Afroamerykaninem w oddziale, ale w�adze
miasta, zach�cone mi�dzy innymi jego osi�gni�ciami, rozpocz�y powa�n� akcj�
rekrutacyjn� w�r�d czarnych policjant�w, aby sk�ad rasowy departamentu policji
odzwierciedla� proporcje panuj�ce w spo�eczno�ci miejskiej.
Vince skr�ci� nie oznaczonym sedanem za budynek i zatrzyma� si� przed otwartym
gara�em obok stoj�cego ju� tam samochodu policyjnego.
- Tego mi brakowa�o - powiedzia� Jesse, wysiadaj�c z samochodu.
Wychodz�c z kawiarni, on i Vince us�yszeli w radiu, �e znaleziono drobnego
kanciarza, Eddiego Howarda, zagonionego w k�t przez psa �a�cuchowego. Eddie by�
tak do-
24
brze znany na posterunku, �e traktowano go niemal jak
. � "l _
przyjaciela, i ., ,
Podczas gdy oczy przyzwyczaJa�y si� do p�mroku panu-iacego w gara�u, Jesse i
Vince us�yszeli jakie� g�osy z prawej strony, zza rega�u si�gaj�cego a� do
sufitu. Dwaj mundurowi policjanci przechadzali si�, jakby zrobili sobie przerw�
na papierosa. W k�cie Jesse i Vince dostrzegli przyklejonego do �ciany Eddiego
Howarda. Przed nim sta� jak pos�g pot�ny czarno-bia�y pit buli. Nieruchome oczy
by�y wlepione w Eddiego jak dwa czarne w�gle.
- Kemper, dzi�ki Bogu! - zawo�a� Eddie, staraj�c si� sta� nieruchomo. - We�cie
to zwierz� ode mnie!
Jesse spojrza� na dw�ch umundurowanych gliniarzy.
- Dzwonili�my i w�a�ciciele s� ju� w drodze - odezwa� si� jeden z nich. -
Normalnie nie zjawiaj� si� przed dziewi�t�.
Jesse skin�� i wr�ci� do Eddiego.
-Jak d�ugo ju� tu jeste�?
- Ca�� potworn� noc. Przyci�ni�ty do �ciany.
- Jak si� tu dosta�e�?
-Po prostu wszed�em. Kr�ci�em si� w s�siedztwie i nagle zobaczy�em, jak
otwieraj� si� drzwi gara�u, same, jak zaczarowane. No to wszed�em, �eby
sprawdzi�, czy wszystko jest w porz�dku. No wiecie, �eby pom�c.
Jesse roze�mia� si�.
- Zdaje si�, �e ten Reks podejrzewa ci� o co� wi�cej.
- Daj spok�j, Kemper -j�kn�� Eddie. - We� t� besti� ode mnie.
- W odpowiednim czasie - odpar� policjant, chichocz�c. -W odpowiednim czasie. -
Odwr�ci� si� znowu w stron� dw�ch mundurowych. - Sprawdzili�cie drzwi gara�u?
- Oczywi�cie - odpowiedzia� drugi z nich.
- Jakie� �lady w�amania?
-My�l�, �e Eddie powiedzia� prawd�. Jesse pokr�ci� g�ow�.
- Tyle si� wydarzy�o ostatniej nocy, �e nie mo�na si� op�dzi�.
- Ale wi�kszo�� w tej cz�ci miasta - zauwa�y� Vince. 25
Sheila Miller zaparkowa�a czerwone BMW kabriolet z zamkni�tym dachem na
rezerwowanym miejscu w pobli�u wej�cia do izby przyj��. Przesun�a przedni fotel
do przodu i popatrzy�a na magnetowid. Zastanawia�a si�, jak za jednym razem
zabra� swoj� torb�, plik papier�w i magnetowid i zanie�� wszystko do gabinetu.
Zdawa�o si� to niemo�liwe. Nagle zauwa�y�a zatrzymuj�c� si� na parkingu czarn�
toyot� i wysiadaj�cego z niej pasa�era.
- Przepraszam, panie Henderson! - zawo�a�a Sheila, gdy rozpozna�a Pitta. Uwa�a�a
za niezwykle wa�ne zna� z nazwiska ka�dego pracuj�cego na jej oddziale,
niewa�ne, czy to by� chirurg, czy urz�dnik. - Mog� pana prosi� na chwil�?
Chocia� Pitt wyra�nie si� spieszy�, odwr�ci� si� na d�wi�k swojego nazwiska.
Natychmiast rozpozna� doktor Miller. Zak�opotany cofn�� si� i podszed� do jej
samochodu.
- Wiem, �e si� troch� sp�ni�em - zacz�� lekko zdenerwowany. Doktor Miller by�a
znana jako niezwykle konkretny administrator. W�r�d cz�onk�w ni�szego personelu,
szczeg�lnie �wie�o zatrudnionych, mia�a przezwisko "Smocza Lady". - To si�
wi�cej nie powt�rzy - zapewni�.
Sheila spojrza�a na zegarek, nast�pnie na Pitta.
- Pan ma zamiar zacz�� jesieni� studia lekarskie.
- Owszem - przyzna� Pitt i czu�, jak przyspiesza mu puls.
- C�, przynajmniej wygl�da pan lepiej ni� reszta z tego roku - powiedzia�a
Sheila, ukrywaj�c u�miech. Wyczuwa�a zdenerwowanie Pitta.
Skonfundowany uwag�, kt�ra brzmia�a raczej jak komplement, Pitt ledwo skin��.
W�a�ciwie nie wiedzia�, co powiedzie�. Mia� wra�enie, �e bawi si� nim, ale nie
by� pewny.
- Co� panu powiem - odezwa�a si� Sheila, wskazuj�c g�ow� na tylne siedzenie
samochodu. - Je�eli zaniesie pan magnetowid do mojego gabinetu, nie wspomn�
dziekanowi o tym skandalicznym naruszeniu regulaminu.
Teraz by� pewien, �e �artuje sobie z niego, ale ci�gle czu�, i� lepiej zrobi,
trzymaj�c j�zyk za z�bami. Bez s�owa si�gn�� po urz�dzenie i pod��y� za doktor
Miller do izby przyj��.
Panowa�o tu umiarkowane o�ywienie, szczeg�lnie po kilku drobnych porannych
kolizjach samochodowych bez powa�niejszych ofiar. Oko�o pi�tnastu, mo�e
dwudziestuos�b
26
�edzia�o w poczekalni i troch� wi�cej w sali urazowej. Re-^cionistka przywita�a
doktor Miller u�miechem, ale zaraz si� zdziwi�a, dostrzegaj�c za ni� Pitta, tym
bardziej �e to w�a�nie on mia� j� zmieni�.
Szli korytarzem i ju� mieli wej�� do gabinetu Sheili, gdy zauwa�yli Kerr/ego
Winetropa, jednego ze szpitalnych technik�w od urz�dze� elektronicznych.
Utrzymywanie "na chodzie" ca�ej szpitalnej aparatury medycznej wymaga�o
zatrudnienia kilku ludzi na pe�ny etat. Sheila zawo�a�a m�czyzn�, kt�ry
natychmiast podszed� do nich.
-M�j magnetowid zepsu� si� wczoraj wieczorem - powiedzia�a Sheila, wskazuj�c
g�ow� na urz�dzenie w r�kach
Pitta.
- Witam w klubie - odpar� Kerry. - Pani i wielu innych os�b. W�a�ciwie w ca�ej
sieci telewizyjnej by�o wczoraj przepi�cie mniej wi�cej kwadrans po dziesi�tej.
Widzia�em ju� od rana kilka takich urz�dze� przyniesionych przez naszych
pracownik�w.
- Przepi�cie, hmm - mrukn�a Sheila.
- M�j telewizor wystrzeli� - wtr�ci� Pitt.
- Przynajmniej zosta� mi telewizor - zauwa�y�a Sheila.
- By� w��czony, kiedy magnetowid pracowa�? - spyta� Kerry.
-Nie.
- Dlatego nic mu si� nie sta�o. Gdyby by� w��czony, straci�aby pani kineskop -
wyja�ni� Kerry.
- Czy b�dzie mo�na naprawi� magnetowid? - zapyta�a.
-To b�dzie wymaga�o wymiany wi�kszo�ci bebech�w. Prawd� powiedziawszy, taniej
b�dzie kupi� nowy - stwierdzi� Kerry.
- Szkoda. W ko�cu nauczy�am si�, jak go programowa�.
Cassy bieg�a po schodach Anna C. Scott High School i wesz�a dok�adnie w chwili,
kiedy dzwonek oznajmia� pocz�tek zaj��. Przypominaj�c sobie, �e panikowanie
nicze-rou nie zaradzi, pospieszy�a g��wnymi schodami na pi�tro i dalej
korytarzem do swojej sali. By�a w po�owie trwaj�cej
27
miesi�c obserwacji lekcji j�zyka angielskiego w m�odszej klasie. Pierwszy raz
si� sp�ni�a.
Zatrzyma�a si� pod drzwiami, aby odgarn�� w�osy z twarzy i przyg�adzi�
przesadnie skromn� bawe�nian� sukienk�. Z sali dobiega�o istne pandemonium.
Spodziewa�a si� us�ysze� ostry g�os pani Edelman. Zamiast tego w klasie panowa�
rozgardiasz, pomieszane piski i �miechy. Cassy uchyli�a drzwi i zajrza�a do
�rodka.
Uczniowie byli rozproszeni po ca�ej sali. Niekt�rzy stali, inni siedzieli na
obudowie kaloryfer�w albo na sto�ach. Od gwaru rozm�w bucza�o jak w ulu.
Uchyliwszy drzwi szerzej, mog�a zobaczy�, dlaczego panuje tu taki chaos. Pani
Edelman nie by�o w klasie.
Cassy z trudem prze�kn�a �lin�. W ustach jej zasch�o. Przez sekund� waha�a si�,
co zrobi�. Jej do�wiadczenia z m�odzie�� ze szko�y �redniej by�y minimalne. Do
tej pory naucza�a wy��cznie na poziomie szko�y podstawowej. Dosz�a ostatecznie
do wniosku, �e wyb�r ma niewielki, wzi�a g��boki oddech i wesz�a.
Nikt nie po�wi�ci� jej ani odrobiny uwagi. Podesz�a do biurka pani Edelman i
zauwa�y�a na nim kartk� zapisan� jej charakterem pisma. Panno Winthrope, sp�ni�
si� kilka minut. Prosz� prowadzi� zaj�cia.
Z przyspieszonym biciem serca Cassy przyjrza�a si� klasie. Poczu�a si� bezradna
i niekompetentna. Przecie� nie by�a jeszcze nauczycielk�.
- Przepraszam! - zawo�a�a. Nie by�o �adnej odpowiedzi. Zawo�a�a nieco g�o�niej.
W ko�cu krzykn�a tak g�o�no, jak potrafi�a.
Zapanowa�a og�uszaj�ca cisza. Obserwowa�o j� teraz blisko trzydzie�ci par oczu.
Twarze uczni�w wyra�a�y ca�� gam� uczu�: od zaskoczenia przez irytacj� z powodu
przerwanej rozmowy a� po okrutne lekcewa�enie.
- Prosz� zaj�� miejsca - poprosi�a Cassy. G�os dr�a� jej bardziej, ni� sobie
tego �yczy�a.
Uczniowie z oci�ganiem zastosowali si� do polecenia.
- Okay - powiedzia�a Cassy, pr�buj�c odzyska� pewno�� siebie. - Wiem, nad czym
mieli�cie si� zastanowi�, wi�c do
<?u przyj�cia pani Edelman mo�emy chyba porozmawia�
cz 'lnie o stylu Faulknera. Czy kto� zechcia�by zacz��?
Passy omiot�a sal� wzrokiem. Uczniowie, kt�rzy chwil�
cze�niej byli wzorem o�ywienia, teraz wygl�dali jak wyci�ci z kamienia. Wyraz*
twarzy tych, kt�rzy ci�gle patrzyli
Cassy, niczego nie zdradza�. Jedynie pewien rudow�osy, impertynencki ch�opak
pos�a� jej ca�usa, gdy spojrza�a w jego stron�. Zignorowa�a zaczepk�.
Czu�a jednak, jak na czole pojawiaj� jej si� krople potu. Sprawy nie uk�ada�y
si� dobrze. Na ko�cu drugiego rz�du zauwa�y�a blondyna, kt�ry by� poch�oni�ty
prac� na swoim laptopie.
Cassy zerkn�a na uk�ad miejsc znajduj�cy si� na biurku i przeczyta�a nazwisko
ch�opca: Jonathan Sellers.
Podnios�a wzrok i spr�bowa�a jeszcze raz.
-No dobra. S�uchajcie, wiem, �e to w porz�dku mie� mnie w g��bokim powa�aniu. W
ko�cu jestem studentk� na praktyce i wy lepiej si� orientujecie, o co tu chodzi,
ni� ja, jednak...
W tym momencie otworzy�y si� drzwi. Cassy odwr�ci�a si� w nadziei, �e ujrzy
kompetentn� pani� Edelman. Tymczasem sytuacja jeszcze si� pogorszy�a. Wszed� pan
Part-ridge, dyrektor.
Cassy spanikowa�a. Partridge by� zimnym m�czyzn�, kt�ry cieszy� si� u
podw�adnych olbrzymim pos�uchem. Spotka�a si� z nim tylko raz, kiedy przydziela�
zaj�cia grupie praktykant�w. W bardzo jasny spos�b wyrazi� sw�j brak sympatii
dla programu praktyk studenckich i przyzna�, �e godzi si� na nie tylko pod
przymusem.
-Dzie� dobry, panie Partridge - wykrztusi�a Cassy. -Czy mog� panu w czym� pom�c?
- Prosz� kontynuowa�! - sapn�� Partridge. - Poinformowano mnie o nieobecno�ci
pani Edelman, wi�c postanowi�em wej�� i przyjrze� si� przez chwil� zaj�ciom.
- Oczywi�cie - przytakn�a Cassy. Wr�ci�a wzrokiem ku kamiennym postaciom
uczni�w i odchrz�kn�a. - Jonathan "ellers - wywo�a�a. - Mo�e ty m�g�by� zacz��
dyskusj�.
~ Jasne - zgodzi� si� g�adko Jonathan.
Cassy niezauwa�enie odetchn�a z ulg�.
29
- William Faulkner by� wybitnym ameryka�skim pisarzem - rozpocz�� Jonathan,
wyra�nie graj�c g�osem.
Cassy mog�a przysi�c, �e czyta z ekranu laptopa, ale uda�a, �e si� nie domy�la.
W�a�ciwie by�a wdzi�czna za jego pomys�owo�� i zaradno��.
- S�ynie ze swoich ostrych charakterystyk, jak i rozbudowanego stylu...
Tim Appleton siedz�cy z boku za Jonathanem daremnie pr�bowa� powstrzyma� si� od
�miechu, widz�c, co robi jego kolega.
- Dobrze - przerwa�a Cassy. - Zobaczmy, czy ma to zastosowanie w powie�ci, kt�r�
mieli�cie przeczyta� na dzisiaj. - Podesz�a do tablicy i napisa�a: "ostre
charakterystyki" i obok: "z�o�ona budowa powie�ci". Us�ysza�a, jak drzwi sali
otwieraj� si�, a nast�pnie zamykaj�. Zerkn�a za siebie i zauwa�y�a, �e mroczna
posta� Partridge'a opu�ci�a ju� klas�.
Spogl�daj�c na uczni�w z ulg� i rado�ci�, zobaczy�a w g�rze kilka r�k os�b
gotowych do wzi�cia udzia�u w dyskusji. Zanim poprosi�a kogo� o zabranie g�osu,
pos�a�a Jonatha-nowi lekki, ale pe�en wdzi�czno�ci u�miech. Nie by�a pewna, ale
zdawa�o si� jej, �e ch�opiec si� zarumieni�, zanim spu�ci� wzrok na sw�j laptop.
Rozdzia� 3
Godzina 11.15
Olgavee Hali by�a jedn� z najwi�kszych sal wyk�adowych w szkole biznesu. Chocia�
Beau nie by� dyplomowanym studentem, otrzyma� specjaln� zgod� na udzia� w
zaawansowanym kursie marketingu, kt�ry by� wyj�tkowo popularny w�r�d student�w.
By� do tego stopnia popularny, �e potrzebna okaza�a si� pojemno�� sali Olgavee.
Wyk�ady by�y ekscytuj�ce i pobudzaj�ce. Kurs prowadzono w stylu interaktywnym,
profesorowie zmieniali si� co tydzie�. Minusem by�o to, �e ka�de zaj�cia
wymaga�y wielu przygotowa�. Poza tym wszyscy musieli by� przygotowani tak, aby
m�c w ka�dej chwili odpowiada�.
Jednak dla Beau skoncentrowanie si� tego dnia na wyk�adzie okaza�o si� niezwykle
trudne. Ku konsternacji swoich s�siad�w, a tak�e swojej, nie m�g� si�
powstrzyma� od nerwowego wiercenia si� na siedzeniu. Przyczyna nie le�a�a jednak
po stronie wyk�adowcy. Przyczyna tkwi�a w nim samym. Czu� narastaj�cy b�l w
mi�niach, kt�ry ca�kiem pozbawi� go dobrego samopoczucia. Na dodatek zacz�� go
m�czy� t�py b�l g�owy, umiejscowiony gdzie� za oczami. Fakt, �e siedzia� w
czwartym rz�dzie po�rodku, wprost na linii wzroku profesora, jeszcze pogarsza�
spraw�. Beau zawsze stara� si� przyj�� na wyk�ad wcze�niej, aby zaj�� dobre
miejsce. M�g� przysi�c, �e wyk�adowca r�wnie� zaczyna si� denerwowa�, jednak nie
wiedzia�, co zrobi�.
Zacz�o si� ju� w drodze do Olgavee Hali. Pierwszym syolptomem by�o jakie�
dziwne k�ucie w g�rnej cz�ci nosa, "holuj�ce seri� gwa�townych kichni��.
Wkr�tce musia�
31
wysi�ka� zapchany nos. Pocz�tkowo podejrzewa� przezi�bienie. Teraz jednak musia�
przyzna�, i� sprawa jest powa�niejsza. Podra�nienie szybko si� rozwija�o,
schodz�c z zatok do gard�a, kt�re go teraz bola�o, szczeg�lnie gdy prze�yka�. Na
dodatek zacz�� kaszle�, co dra�ni�o gard�o tak samo jak prze�ykanie.
Ch�opak siedz�cy tu� przed Beau odwr�ci� si� i spioru-nowa� go wzrokiem w�a�nie
w chwili kolejnego napadu ostrego kaszlu.
Czas wl�k� si�, a Beau zacz�o niepokoi� narastaj�ce sztywnienie karku. Pr�bowa�
rozmasowa� mi�nie, lecz nic nie pomaga�o. Nawet ko�nierz marynarki zdawa� si�
pog��bia� uczucie dyskomfortu, dra�ni�c szyj�. Podejrzewaj�c, �e to "o�owiany"
przedmiot schowany w kieszeni mo�e mie� co� wsp�lnego ze z�ym samopoczuciem,
wyj�� go i po�o�y� przed sob� na pulpicie. Wygl�da� dziwnie, gdy tak le�a� na
notatkach. Idealnie okr�g�y kszta�t i r�wnie perfekcyjna symetria sugerowa�y
nienaturalne powstanie przedmiotu, mimo to Beau nie mia� poj�cia, co to mo�e
by�. Przysz�o mu na my�l, �e mo�e to futurystyczny w formie przycisk do papieru,
ale szybko si� wycofa�, uznaj�c pomys� za zbyt prozaiczny. Bardziej
prawdopodobne by�o, �e jest to ma�a rze�ba, lecz naprawd� nie by� tego pewien.
Niezdecydowany, zastanawia� si�, czy nie zanie�� tego na wydzia� geologiczny i
zapyta�, czy mo�liwe, aby przedmiot powsta� w wyniku zjawisk naturalnych, na
przyk�ad, czy to mog�a by� geoda.
Rozwa�ania o przedmiocie przypomnia�y Beau o skaleczeniu na d�oni. By� to
czerwony punkt w bladoniebieskiej otoczce o �rednicy kilku milimetr�w. Dooko�a
wytworzy�a si� dwumilimetrowa czerwonawa obw�dka. Przy dotkni�ciu lekko bola�o.
By�o to odczucie podobne do tego, kt�re si� ma podczas pobierania krwi.
Dreszcz zimna rozproszy� my�li Beau. Ch��d ogarn�� go po d�u�szym ataku kaszlu.
Kiedy wreszcie odzyska� oddech, zorientowa� si�, �e nie ma sensu pr�bowa�
dotrwa� do ko�ca wyk�adu. Nie by� w stanie niczego zapami�ta�, a do tego
rozprasza� innych student�w i przeszkadza� samemu wyk�adowcy.
32
" zebra� papiery, wsun�� do kieszeni domnieman� 'h i wsta�. Wiele razy musia�
przeprosi�, aby bokiem osun�� si� wzd�u� rz�du. Z powodu w�skiego przej�cia I)r
wvi�cie spowodowa�o sporo zamieszania. Jeden ze stu-^tow upu�ci� nawet sw�j
notes z lu�nymi kartkami, kt�-J rozsypa�y si� na pod�og�. Kiedy wreszcie wyszed�
na ^zej�cie mi�dzy rz�dami, zauwa�y�, �e wyk�adowca os�oni� d�oni� oczy, �eby
lepiej zobaczy� sprawc� poruszenia. Na szcz�cie by� jednym z tych, kt�rych Beau
nie mia� zamiaru prosi� o list polecaj�cy.
pod koniec dnia pracy Cassy czu�a si� wyczerpana tak emocjonalnie, jak i
fizycznie. Zesz�a po schodach i znalaz�a si� przed szko�� na podje�dzie
zbudowanym w kszta�cie podkowy. Sta�o si� dla niej jasne, �e z punktu widzenia
nauczyciela woli zdecydowanie szko�� podstawow� od �redniej. Z jej perspektywy
uczniowie szko�y �redniej zdawali si� zbyt egoistyczni i za bardzo
zainteresowani przekraczaniem stawianych im barier. Uzna�a, �e wielu z nich jest
stanowczo przeci�tnych. Nie ma por�wnania z niewinnym, pe�nym zapa�u
trzecioklasist�, pomy�la�a.
Popo�udniowe s�o�ce ogrzewa�o twarz Cassy. Os�aniaj�c oczy d�oni�, przygl�da�a
si� samochodom stoj�cym na podje�dzie. Wypatrywa�a toyoty Beau. Upar� si�, �eby
odwozi� j� ka�dego popo�udnia i zwykle czeka� ju� na ni�. Najwyra�niej dzisiaj
mia�o by� inaczej.
Rozgl�daj�c si� za miejscem do siedzenia, dostrzeg�a w pobli�u znajom� osob�,
kt�ra r�wnie� na co� czeka�a. To by� Jonathan Sellers z klasy pani Edelman.
Podesz�a i powiedzia�a "cze��".
- Och, cze�� - wyj�ka� ch�opak. Nerwowo rozgl�da� si� dooko�a z nadziej�, �e nie
widz� go koledzy z klasy. Czu�, ^ rumieni si� na twarzy. Bra�o si� to st�d, �e
uwa�a� Cas-^ za naj�adniejsz� nauczycielk�, jak� kiedykolwiek mieli, 1
Powiedzia� o tym po zaj�ciach Timowi.
- Dzi�kuj� za prze�amanie lod�w na dzisiejszych zaj�ciach - powiedzia�a Cassy. -
To by�a wielka przys�uga.
33
Przez chwil� mia�am wra�enie, �e znalaz�am si� na pogrzebie, i to w�asnym.
- To szcz�liwy traf, �e w�a�nie sprawdza�em w moim laptopie, co napisali o
Faulknerze.
-1 tak uwa�am, �e powiedzenie czegokolwiek by�o oznak� odwagi. Doceniam to.
Dzi�ki tobie wszystko zacz�o si� kr�ci�. Obawia�am si�, �e nikt si� nie
odezwie.
- Moi koledzy bywaj� czasami z�o�liwi - przyzna� Jona-than.
Przy kraw�niku zatrzyma� si� granatowy minivan. Nan-cy Sellers pochyli�a si� i
otworzy�a drzwi pasa�era.
- Cze��, mamo - przywita� si� Jonathan i nie�mia�o machn�� r�k�.
Bystre, inteligentne oczy Nancy w�drowa�y mi�dzy jej siedemnastoletnim synem a
t� seksownie wygl�daj�c� kobiet� w wieku raczej uniwersyteckim. Wiedzia�a, �e
jego zainteresowanie dziewczynami ro�nie jak grzyby po deszczu, jednak ta
sytuacja zdawa�a si� odrobink� niew�a�ciwa.
- Nie masz zamiaru przedstawi� mnie swojej znajomej? -zapyta�a syna.
- Ach, tak - odpar� Jonathan, ogl�daj�c p�ytki chodnika. - To panna Winthrope.
Cassy pochyli�a si� i wyci�gn�a r�k� na przywitanie.
- Mi�o mi pani� pozna�, pani Sellers. P