6171

Szczegóły
Tytuł 6171
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

6171 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 6171 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

6171 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

GWIEZDNE WOJNY UCZE� JEDI Narodziny Mocy GWIEZDNE WOJNY Narodziny Mocy Dave Wolverton T�umaczy�a Krystyna Kwiatkowska ROZDZIA� 1 Ostrze miecza �wietlnego ze �wistem przeci�o powietrze. Obi-Wan Kenobi nie m�g� widzie� czerwonego b�ysku. Szczelna przepaska uciska�a mu oczy. U�y� Mocy, by zr�cznie zrobi� unik. �ar miecza przeciwnika o ma�o go nie spali�. W powietrzu rozszed� si� zapach jak po uderzeniu pioruna. - Dobrze! - krzykn�� Yoda spoza maty. - Dalej! Zaufaj swoim uczuciom! S�owa zach�ty doda�y mu si�y. By� wysokim, silnym dwunastolatkiem i mog�o si� wydawa�, �e zawsze b�dzie mia� przewag� nad r�wie�nikami. Ale si�a i solidna postura nie na wiele zdaj� tam, gdzie liczy si� szybko�� i zwinno��. Bez tego nawet Mocy nie da si� wykorzysta� w pe�ni. Obi-Wan uwa�nie ws�uchiwa� si� w odg�osy �wietlnego miecza przeciwnika, jego oddech i skrzypienie but�w na pod�odze. Wszystkie te d�wi�ki odbija�y si� g�o�nym echem w ma�ym, wysoko sklepionym pomieszczeniu. Chaotyczna mieszanina rozrzuconych po pod�odze przedmiot�w doda�a do tego �wiczenia jeszcze jeden element, musia� r�wnie� u�ywa� Mocy, by je wyczuwa�. Na tak niepewnym gruncie �atwo by�o straci� oparcie dla n�g. Za plecami Obi-Wana Yoda ostrzega�: Trzymaj gard� wysoko! Ch�opak pos�usznie podni�s� bro i sparowa� cios z tak� si��, �e miecz przeciwnika trzasn�� o pod�og�. Tamten cofn�� si� o krok i wpad� w stert� kloc�w. Po chwili jednak Obi-Wan zn�w us�ysza� �piew miecza; przeciwnik przypu�ci� ostatni, rozpaczliwy atak, dyktowany irytacj� i zm�czeniem. Dobrze. Gor�co przes�czaj�ce si� przez przepask� parzy�o w oczy. Obi-Wan zapanowa� nad tym uczuciem, wyobra�aj�c sobie siebie jako prawdziwego Rycerza Jedi, walcz�cego z kosmicznym piratem... zTogorianinem o k�ach tak d�ugich jak palce Obi-Wana. Oczami wyobra�ni widzia� opancerzone siwory �ypi�ce na niego ma�ymi zielonymi szparkami oczu. Ich pazury mog�y z �atwo�ci� rozszarpa� cz�owieka na strz�py. Ta wizja doda�a mu energii, pomog�a pokona� l�k. W jednej sekundzie wszystkie mi�nie wype�ni�a Moc. Przep�yn�a przez jego cia�o, daj�c mu zr�czno�� i szybko��, kt�rej potrzebowa�. Obi-Wan obr�ci� ostrze do g�ry, by sparowa� nast�pny cios. Miecz przeciwnika za�piewa� i wiruj�c, upad� na ziemi�. Obi-Wan podskoczy� wysoko i robi�c salto w powietrzu, pchn�� prosto tam, gdzie u Togorian znajduje si� serce. Aaaau! - zawy� tamten, zaskoczony i w�ciek�y, kiedy poczu� d�gni�cie w szyj�. Gdyby to by� prawdziwy miecz Jedi, nie prze�y�by tego ciosu. Ale uczniowie w �wi�tyni pos�ugiwali si� jedynie broni� szkoleniow�, o ma�ej mocy. Dotkni�cie miecza zostawia�o po sobie tylko co� w rodzaju ognistego poca�unku. Ka�dy z uzdrowicieli poradzi sobie z tym bez trudu. To by� przypadek! - wrzasn�� zraniony ch�opak. A� do tego momentu Obi-Wan nie mia� poj�cia, z kim w�a�ciwie walczy. Wprowadzono go do sali �wicze� z zawi�zanymi oczami. Ale teraz rozpozna� ten g�os: Bruck Chun. Podobnie jak Obi-Wan, Bruck by� jednym z najstarszych uczni�w w �wi�tyni Jedi i podobnie jak on, mia� nadziej� sta� si� jednym z rycerzy. Bruck - powiedzia� �agodnie Yoda - w�� z powrotem przepask� na oczy. Jedi nie potrzebuje wzroku, by widzie�. Ale Obi-Wan us�ysza� wyra�nie, jak opaska tamtego upada na pod�og�. G�os Brucka by� nabrzmia�y z�o�ci�: Ty niezdarny idioto! Uspok�j si�! - warkn�� Yoda. Rzadko u�ywa� takiego tonu. Ka�dy z uczni�w �wi�tyni mia� jakie� s�abostki. Obi-Wan swoje zna� a� nazbyt dobrze. Codziennie musia� si� zmaga� z w�asnym gniewem i strachem. �wi�tynia by�a zar�wno szko�� umiej�tno�ci, jak i charakteru. Bruck walczy� z narastaj�cym gniewem, kt�ry przeradza� si� z wolna w zawzi�t� furi�. Zwykle dobrze maskowa� takie uczucia, dlatego tylko niekt�rzy z wtajemniczonych dostrzegli to. Bruck chowa� w sercu g��bok� uraz� do Obi-Wana. Rok wcze�niej Obi-Wan, biegn�c korytarzem �wi�tyni, potr�ci� Brucka tak mocno, �e ten si� przewr�ci�. Przyczyn� tego wypadku by�y po prostu zbyt d�ugie nogi obu ch�opc�w, lecz Bruck by� pewien, �e Obi-Wan zrobi� to celowo i z�o�liwie. By� bardzo przewra�liwiony na w�asnym punkcie. Docinki koleg�w doprowadza�y go do sza�u. Z zemsty przezwa� wiec Obi-Wana oferm� - Oferma--Wan. �art by� ostry jak szpilka. Najgorsze za�, �e tkwi�o w nim ziarenko prawdy. Obi-Wan czu�, �e jego cia�o ro�nie zbyt szybko. Mia� wra�enie, �e nie mo�e sobie poradzi� ze swoimi d�ugimi nogami i wielkimi stopami. Rycerz Jedi powinien �y� w przyja�ni z w�asnym cia�em, ale Obi-Wana ono kr�powa�o. Tylko w chwilach gdy przenika�a go Moc, czu�, �e porusza si� pewnie, a nawet z wdzi�kiem. Dalej, Ofermo - wyz�o�liwia� si� Bruck. - Uderz mnie znowu! To ostatnia okazja, zanim ci� wywal� ze �wi�tyni! Dosy�, Bruck! - powiedzia� ostro Yoda. - Naucz si� przegrywa�. Rycerz Jedi musi umie� przyjmowa� kl�ski tak samo jak zwyci�stwa. A teraz id� do swojego pokoju. Obi-Wan stara� si� nie czu� oparze�. Za miesi�c sko�czy trzyna�cie lat i b�dzie musia� opu�ci� �wi�tyni�. Im bli�ej tego dnia, tym wi�cej mo�e si� spodziewa� kpin i z�o�liwo�ci. Je�li nie uda mu si� zosta� Padawanem przed up�ywem tych czterech tygodni, potem b�dzie ju� na to po prostu za stary! W napi�ciu nas�uchiwa� plotek, ale nie by�y one pocieszaj�ce. �aden Jedi nie przyb�dzie w tym czasie do �wi�tyni, by szuka� Podawana. Obawia� si�, �e nigdy nie zostanie rycerzem. Ten strach go irytowa�. Pora sko�czy� z g�upimi przechwa�kami. Nie musisz go odsy�a�, mistrzu Yoda - powiedzia�. - Nie boj� si� z nim walczy�, nawet je�li nie b�dzie mia� przepaski na oczach. Bruck poczerwienia�, a jego lodowatob��kitne oczy si� zw�zi�y. Yoda tylko kiwn�� g�ow�. By�o jasne, �e Obi-Wan jest r�wnie wyczerpany jak Bruck i obaj woleliby zosta� odes�ani do swoich pokoj�w. Po d�ugiej chwili Yoda u�miechn�� si�. W porz�dku. Kontynuujcie. Musicie si� wi�cej uczy�. W��cie tylko przepaski, to obowi�zkowe. Obi-Wan sk�oni� si� przed mistrzem, przyjmuj�c rozkaz. Wiedzia�, �e Yoda jest w pe�ni �wiadom ich zm�czenia. Cho� w g��bi duszy mia� nadziej�, �e pozwoli im odpocz��, nie buntowa� si�. Po prostu uznawa� m�dro�� Yody, tak w wielkich, jak i w ma�ych sprawach. Za�o�y� opask� na oczy i, przezwyci�aj�c zm�czenie, zmusi� mi�nie do pos�usze�stwa. Pr�bowa� zapomnie�, �e walczy z Bruckiem, a tak�e o tym, �e jego szans�, by sta� si� Rycerzem Jedi, s� znikome. Skupi� si� ca�kowicie na wyobra�eniu sobie togoria�skiego pirata, jego sier�ci w pomara�czowe pasy, pokrytej czarn� zbroj�. Czu� Moc kr���c� wok� niego i w nim samym. Czu� tak�e Moc w Bruku, nieomal widzia� ciemne fale jego gniewu. Pierwszy impuls kaza� mu odpowiedzie� gniewem na gniew, wiedzia� jednak, �e musi si� opanowa�. W tym pojedynku postanowi� tylko si� broni�. Pozwoli�by Moc kierowa�a nim jak zawsze. Z �atwo�ci� odparowa� nast�pny cios. Wyskoczy� wysoko w g�r�, by unikn�� kolejnego, i wyl�dowa� za filarem. �wietlne miecze uderzy�y jednocze�nie, iskrz�c i p�on�c. Powietrze zg�stnia�o od energii walki. Przez d�ug� chwil� walka przypomina�a taniec. Obi-Wan uskakiwa� przed ka�dym atakiem, odparowywa� wszystkie ciosy. Nie chcia� zrobi� Bruckowi krzywdy. �Niech zobaczy, �e nie jestem niedo��g� - my�la� z gorycz�. - Niech zobaczy, �e nie jestem g�upi. Niech si� przekona..." �ar zacz�� przepala� ubranie Obi-Wana. Jego mi�nie p�on�y. Potrzebowa� powietrza, lecz ba� si� g��biej odetchn��: to by mog�o wyzwoli� w nim st�umion� agresj�. Wiedzia� dobrze, �e Moc b�dzie w nim tak d�ugo, jak d�ugo b�dzie walczy� bez gniewu. Stara� si� wi�c w og�le nie my�le� o walce. Zatraci� si� w ta�cu, a wkr�tce poczu� si� ju� tak znu�ony, �e w og�le przesta� my�le�. Bruck atakowa� coraz wolniej. W ko�cu Obi-Wan nie musia� ju� wk�ada� zbyt wiele si�y w obron�. Od niechcenia parowa� ciosy, p�ki przeciwnik si� nie podda�. Dobrze, Obi-Wan! - krzykn�� Yoda. - Szybko si� uczysz. Obi-Wan zgasi� sw�j miecz i przypi�� go do pasa. Otar� pot z twarzy opask�. Bruck dysza� ci�ko obok niego. Nie patrzy� na Obi-Wana. Widzicie, ch�opcy - powiedzia� Yoda - nie trzeba za bija� wroga, by go pokona�. Wystarczy zabi� w�ciek�o��, kt�ra w nim kipi. To w�ciek�o�� jest waszym prawdziwym wrogiem. Obi-Wan zrozumia�, co Yoda ma na my�li. Ale spojrzenie Brucka m�wi�o jasno, �e nie pokona� w nim z�o�ci. Najwy�ej nauczy� go odrobiny szacunku dla siebie. Ch�opcy uroczy�cie sk�onili si� przed Yod�. W g�owie Obi-Wana pojawi� si� obraz jego przyjaci�ki Bant. Warto by�o pobi� Brucka cho�by tylko po to, by jej o tym opowiedzie�. Starczy, jak na jeden dzie - powiedzia� Yoda. - Jutro przyb�dzie do �wi�tyni Rycerz Jedi. Szuka Podawana. Musicie by� gotowi. Obi-Wan stara� si� ukry� zaskoczenie. Zazwyczaj by�o tak, �e zanim rycerz zawita� do �wi�tyni, w�r�d uczni�w kr��y�y na ten temat jakie� plotki. Je�li wi�c kto� chcia� zas�u�y� sobie na zaszczyt zostania jego Padawanem, m�g� przygotowa� si� do tego fizycznie i psychicznie. Kto? - zapyta� Obi-Wan z bij�cym sercem. - Kto przybywa? Widzia�e� go ju� - odpar� Yoda. - To mistrz Qui-Gon Jinn. Nadzieje Obi-Wana wzros�y nagle. Qui-Gon Jinn by� jednym z najwi�kszych Rycerzy Jedi. Ju� wcze�niej przyje�d�a� do �wi�tyni, by przyjrze� si� uczniom, ale jak dot�d nie wybra� sobie spo�r�d nich nowego Podawana. Plotka g�osi�a, �e Qui-Gon Jinn, straciwszy swego Podawana w pewnej straszliwej bitwie, przysi�g� sobie nigdy wi�cej nie wzi�� innego. Przyje�d�a� do �wi�tyni tylko na pro�b� Rady Mistrz�w. Sp�dza� zawsze kilka godzin, przygl�daj�c si� uczniom, jakby szuka� czego�, czego nikt poza nim nie potrafi� dostrzec. Potem odje�d�a� z niczym, aby samotnie walczy� z si�ami ciemno�ci. Nadzieje Obi-Wana zn�w przygas�y. Qui-Gon odrzuci� ju� wielu uczni�w. Sk�d pomys�, �e we�mie w�a�nie jego? - Nie zechce mnie - powiedzia� w rozpaczy. - Widzia� ju�, jak walcz�, i nie wzi�� mnie na swego ucznia. Nikt mnie nie we�mie. Yoda podni�s� na niego swoje m�dre oczy. -Hmmm... Zawsze co� si� mo�e zdarzy� w przysz�o�ci. Trudno by� pewnym, ale mam przeczucie... �e los oka�e si� dla ciebie �askawy. Co� w g�osie Yody zaskoczy�o Obi-Wana. - My�lisz, �e m�g�by mnie wybra�? - zapyta� niepewnie. -To zale�y od Qui-Gona... i od ciebie. Przyjd� jutro i walcz z nim, u�ywajqc Mocy najlepiej, jak umiesz. By� mo�e ci� przyjmie. - Yoda uspokajaj�cym gestem po�o�y� mu r�k� na ramieniu. - Inaczej nie ma o czym m�wi�. Wkr�tce opu�cisz �wi�tyni�. Ale musz� ci powiedzie�, �e przykro mi b�dzie rozstawa� si� z tak zdolnym uczniem. Zaskoczony i uradowany Obi-Wan spojrza� na mistrza. Pochwa�y w ustach Yody by�y czym� r�wnie rzadkim jak przeprosiny. Dlatego w�a�nie by�y tak cenne. Ch�opak poczu�, �e nawet je�li nie zostanie Rycerzem Jedi, to zaskarbi� sobie szacunek Yody. A to by� wielki zaszczyt. Yoda odwr�ci� si� i ruszy� w stron� wyj�cia. Jego drobne kroczki odbija�y si� echem pod wysokim sklepieniem sali �wicze�. Otworzy� drzwi prowadz�ce do holu i wyszed�. Wszystkie �wiat�a automatycznie pogas�y i sala pogr��y�a si� w ciemno�ci. Bruck zacz�� si� �mia� za plecami Obi-Wana. Nie b�d� naiwny, Ofermo. Yoda tylko ci� pociesza�. Jest mn�stwo kandydat�w lepszych od ciebie. Obi-Wan pohamowa� sw�j gniew. Mia� nieprzepart� ochot� powiedzie� Bruckowi, �e kto jak kto, ale on na pewno do tych lepszych nie nale�y. Nie odezwa� si� jednak s�owem i spokojnie ruszy� w stron� drzwi. Dzieli� go od nich ju� tylko krok, gdy co� twardego uderzy�o go z ty�u w g�ow�. Odg�os uderzenia rozni�s� si� g�o�nym echem po ca�ym pokoju. Bruck rzuci� mu wyzwanie. Sta� za nim z podniesionym mieczem. Czerwone ostrze l�ni�o z�owrogo w ciemno�ci. Gotowy do nast�pnej rundy? - spyta�. Obi-Wan zerkn�� w pusty korytarz. Yoda ju� odszed�. Nie b�dzie �wiadk�w. Mo�e w ko�cu spu�ci� Bruckowi takie lanie, na jakie ju� dawno zas�u�y�. Bruck cz�sto bywa� okrutny, ale rzadko a� tak bezczelny. Specjalnie prowokowa� Obi-Wana, pr�buj�c wyprowadzi� go z r�wnowagi. �Ale dlaczego?" - zastanawia� si� Obi-Wan. No, jasne! Wiedzia�e� ju� wcze�niej o wizycie Qui-Gon Jinna -wycedzi�, czuj�c, �e jego podejrzenia powoli zamieniaj� si� w pewno��. By� najstarszym uczniem w �wi�tyni, wi�c mistrzowie z pewno�ci� doradziliby Qui-Gonowi, by wzi�� jego na Padawana. A Bruck zapewne nie �yczy� sobie takiego obrotu wypadk�w. A teraz �mia� si� mu w nos. -Tak, to moja sprawka, �e o niczym si� nie dowiedzia�e�. A je�li tylko zechc�, to zrobi� tak, �e nikt ci� nie znajdzie, dop�ki on nie wyjedzie. Sam chcia� zosta� Padawanem Qui-Gona! A m�g� to osi�gnq� tylko w jeden spos�b: spowodowa� upadek Obi-Wana. Uda�o mu si� odsun�� go od przygotowa� do tej wizyty, teraz pr�buje go rozw�cieczy�. Gniew i niecierpliwo�� nieraz ju� przysparza�y Obi-Wanowi k�opot�w. Bruck mia� nadziej� doprowadzi� go do takiej furii, �e nie b�dzie w stanie u�y� Mocy. Obi-Wan wychowywa� si� w �wi�tyni od dziecka. Nie mia� jak dotqd okazji zetkn�� si� z prawdziwym z�em, takim jak chciwo��, podst�p i ��dza w�adzy. Mistrzowie nie chcieli, by dzieci zbyt wcze�nie odkry�y ciemn� stron� Mocy. Nie umia� by� bezlitosny, a to czyni�o go w pewien spos�b bezbronnym. Bruck m�g� bez trudu okra�� go z marze�. �le si� sta�o, �e wiedzia�, jak wa�na jest dla Obi-Wana wizyta Qui-Gona. A jeszcze gorzej, �e by� �wiadom jego l�ku, tego strasznego l�ku, �e nigdy nie uda mu si� zosta� Padawanem. �Teraz" - pomy�la� i u�miechn�� si�. -My�l�, Bruck, �e za trzy miesi�ce, kiedy sko�czysz trzyna�cie lat, zostaniesz �wietnym rolnikiem. Trudno by�o o gorsz� obelg�. W s�owach tych kry�a si� sugestia, �e jego przeciwnik tak kiepsko w�ada Moc�, �e nadaje si� tylko do Korpusu Rolnictwa. Bruck rzuci� si� na niego z podniesionym mieczem. Obi-Wan skoczy� mu naprzeciw z bojowym okrzykiem. Przez d�ug� chwil� b�yska�y tylko ostrza mieczy i sal� wype�nia� ich brz�k. Ch�opcy walczyli do upad�ego. Wreszcie, ledwo �ywi, paskudnie poranieni i poparzeni zaprzestali pojedynku i opu�cili pomieszczenie. �aden tej walki nie wygra�, obaj zostali pokonani. Podczas gdy Obi-Wan uda� si� do swego pokoju, Bruck pojecha� wind� pi�tro wy�ej, tam gdzie znajdowa�y si� gabinety uzdrowicieli. Mocno kulej�c na jedn� nog�, wszed� do pokoju medyka - udawa� bardziej pokaleczonego, ni� by� w rzeczywisto�ci. Zreszt�, krew naprawd� ciek�a mu z nosa, a podarte i osmalone ubranie wymownie �wiadczy�o o walce. Na jego widok medyk od razu zapyta�: Co si� sta�o? Obi-Wan... - j�kn�� Bruck, udaj�c, �e mdleje. Jeden z uzdrowicieli spojrza� na niego i rzuci� szorstko do kr�c�cego si� w pobli�u robota: Zawiadom mistrz�w. ROZDZIA� 2 Z�a wiadomo�� zasta�a Obi-Wana w chwili, gdy w�a�nie banda�owa� w pokoju swoje oparzenia. Zastanawia� si� jednocze�nie, jak zrobi� na Qui-Gonie najlepsze wra�enie. Rozwa�a� mo�liwo�� �wiczenia si� w walce - nic innego nie mog�o przekona� mistrza, �e Obi-Wan jest godny sta� si� jego nowym Padawanem. Ale w�a�nie wtedy wesz�a docent Vant z nowymi rozkazami. W jednej chwili wszystkie jego plany i marzenia si� rozwia�y. To w ko�cu nie takie straszne - powiedzia�a docent Vant. By�a wysok�, b��kitnosk�r� kobiet�. Nerwowo skuba�a w palcach sw�j elegancki szal. Obi-Wan, oszo�omiony, wpatrywa� si� w papier z rozkazami. Kazano mu spakowa� swoje rzeczy i opu�ci� �wi�tyni� jeszcze tego ranka. Ma jecha� na planet� Ban-domeer, o kt�rej nawet nigdy nie s�ysza�. Le�y gdzie� na najdalszym kra�cu galaktyki. Przydzielono go do Korpusu Rolnictwa. Nic z tego nie rozumiem - powiedzia� pos�pnie. -Przecie� dopiero za cztery tygodnie ko�cz� trzyna�cie lat. Wiem - kiwn�a g�ow� docent Vant - ale tw�j statek, Monument, odlatuje jutro z tysi�cem g�rnik�w na pok�adzie. Nie b�dzie czeka� na twoje urodziny. Wstrz��ni�ty Obi-Wan rozejrza� si� po swoim pokoju. Trzy modele verpidzkich my�liwc�w ko�ysa�y si� �agodnie pod sufitem. Zrobi� je kiedy� w�asnor�cznie. Repulsory p�l si�owych utrzymywa�y je w g�rze. Jak zwykle, mruga�y czerwone i zielone �wiate�ka pozycyjne, a miniaturowi, podobni do owad�w piloci miarowo kr�cili g�owami, jak gdyby rozpoznawali teren wok� siebie. Ksi��ki i zeszyty le�a�y w nie�adzie na stole. �wietlny miecz wisia� na �cianie, na swoim zwyk�ym miejscu. Obi-Wan nie m�g� sobie wyobrazi�, �e ma to wszystko zostawi�. To by� jego dom. Odszed�by st�d z rado�ci�, by zosta� uczniem mistrza. Ale nie rolnikiem! Nigdy ju� nie b�dzie rycerzem �Bruck mia� racj�" - pomy�la� gorzko. Yoda tylko go pociesza�. Szok i rozpacz sprawi�y, �e poczu� si� chory. Podni�s� wzrok na docent Vant. Ci�gle jeszcze mog� zosta� Rycerzem Jedi! �agodnie pog�aska�a go po r�ce. Ods�oni�a w u�miechu swe ol�niewajqco bia�e z�by i potrz�sn�a g�ow�. Nie ka�dy rodzi si� wojownikiem. Republika potrzebuje r�wnie� uzdrowicieli i rolnik�w. Maj�c tak� wpraw� w u�ywaniu Mocy, z �atwo�ci� b�dziesz leczy� chore uprawy. Tw�j talent jest potrzebny �wiatu. Ale... - Obi-Wan chcia� powiedzie�, �e czuje si� oszukany. - To praca dla najgorszych, dla takich, kt�rzy s� zbyt s�abi, by zosta� rycerzami. A poza tym jutro przyje�- d�a mistrz Qui-Gon Jinn szuka� Padawana. Mistrz Yoda obieca�, �e b�d� m�g� przed nim walczy�! Docent Vant zn�w potrz�sn�a g�ow�. Mistrzowie dowiedzieli si�, �e pobi�e� Brucka. Jak mog�e� my�le�, �e uzdrowiciele nie zamelduj� o tym, co zrobi�e�? Obi-Wan z przera�eniem poj��, co si� sta�o. Bruck mia� sw�j plan i zrealizowa� go bez skrupu��w. Chcia� protestowa�, krzycze�, �e jest niewinny. To by�a uczciwa walka! A uzdrowiciele? Bruck z pewno�ci� nie potrzebowa� ich pomocy - wykorzysta� ich, by poskar�y� si� mistrzom, nie skar��c wprost. Nie po raz pierwszy zachowujesz si� gwa�townie -powiedzia�a docent Vant- lecz mamy nadziej�, �e ostatni. - l doda�a energicznie: - Postaraj si� nie wygl�da� �a�o� nie. Musisz si� spakowa� i po�egna� z przyjaci�mi. Galaktyka jest du�a. Na pewno b�d� si� chcieli z tob� zobaczy�, zanim wyjedziesz. Wysz�a, cicho zamykaj�c za sob� drzwi. Obi-Wan zosta� sam. W ciszy s�ycha� by�o tylko d�wi�ki ko�ysz�cych si� nad g�ow� modeli my�liwc�w. Teraz pozostawa�o mu jedynie spakowa� sw�j baga�. By� zbyt przygn�biony, by si� z kimkolwiek �egna�. Nawet z Garenem Mulnem, Reeftem i swoj� najlepsz� przyjaci�k� Bant. By� mo�e poczuj� si� ura�eni, ale po prostu nie mia� si�y spojrze� im w oczy. Zapytaj� przecie�, dok�d odje�d�a. Kiedy� powiedzia�, �e je�li dostanie przydzia� do Korpusu Rolnictwa, to b�dzie koniec �wiata. Nie potrafi� zrozumie�, dlaczego si� �miej�. Teraz ten koniec �wiata w�a�nie nast�pi�, a on nie m�g� nic zrobi�, by oczy�ci� swoje imi�. Niestety, Bruck zastawi� pu�apk�, a on si� w ni� z�apa� jak idiota. Bezmy�lnie, rzecz jasna. A jednak z w�asnej woli. M�g� przecie� odm�wi� walki. Jaki b�dzie z niego Rycerz Jedi, skoro nie umie przejrze� tak prostego podst�pu? Rzuci� si� z powrotem na ��ko. Zawi�d� mistrza Yod�. W decyduj�cej chwili pozwoli�, by chmura gniewu za�mi�a mu m�zg. Teraz jego najwi�kszy l�k sta� si� rzeczywisto�ci�. Po wszystkich �ych latach nauki nie by� godny sta� si� Rycerzem Jedi. Yoda zawsze powtarza�, �e gniew i strach mog� zaprowadzi� go tam, dok�d wcale nie zamierza p�j��. �Zaprzyja�nij si� z nimi - radzi�. - Patrz im prosto w oczy. B��dy s� twymi najlepszymi nauczycielami. Zapanuj nad nimi, a znikn�. Potrafisz nad nimi zapanowa�!". M�dro�� Yody p�yn�a prosto z serca. Gdyby mocniej w ni� wierzy�, nie potkn��by si� tak g�upio. Uczniowie szykowali si� ju� do snu. S�ysza�, jak �ycz� sobie nawzajem dobrej nocy. W ko�cu �wiat�a pogas�y i w korytarzu zrobi�o si� cicho. Czu�, jak owiewaj� go fale �agodnej energii �pi�cych koleg�w. Ale to wcale nie koi�o mu serca. Tamci mogli spa� spokojnie; on nie. Wierci� si� i przewraca� z boku na bok, nie mog�c w �aden spos�b odsun�� wizji triumfu na twarzy Brucka w chwili, gdy ten dowie si�, co go spotka�o. Rozleg�o si� ciche pukanie do drzwi. Obi-Wan podni�s� si� i z wahaniem otworzy�. Na progu sta�a Bant i patrzy�a na niego w milczeniu. Calamaria�ska dziewczynka mia�a na sobie zielon� szat�, kt�ra cudownie kontrastowa�a z jej �ososiowym odcieniem sk�ry. Ubranie Bant pachnia�o sol� i wilgoci�, gdy� przysz�a prosto ze swego pokoju, w kt�rym zawsze utrzymywa�a klimat ciep�omorski. Mia�a dziesi�� lat i by�a ma�a jak na sw�j wiek, ale w jej ogromnych srebrnych oczach malowa�a si� stanowczo��. Spojrzawszy na jego rany i oparzenia, powiedzia�a dobitnie: Znowu si� bi�e�. - Potem spojrza�a na jego baga�e. - Nie zamierza�e� si� ze mn� po�egna�? - zapyta�a, kryj�c �zy. - Jeste� ju� got�w do odjazdu? Dosta�em przydzia� do Korpusu Rolnictwa - powiedzia�, maj�c nadziej�, �e zrozumie, jaka ha�ba go spotka�a. - Jasne, �e chcia�em si� po�egna�, ale... Potrz�sn�a g�ow�. S�ysza�am, �e ruszasz na planet� zwan� Bandomeer. A wi�c wszyscy ju� wiedz�. Obi-Wan ponuro skin�� g�ow�. Bant zbli�y�a si� i niezgrabnie go obj�a. Tak, tam w�a�nie si� wybieram - powiedzia�, przytulaj�c j�. �A wi�c m�j los jest ju� przes�dzony - pomy�la� z rozpacz�. - B�d� rolnikiem". Za tym pierwszym po�egnaniem przyjd� zapewne nast�pne. Nie m�g� ich unikn��. Bant odsun�a si� nieco. To b�dzie niebezpieczne - powiedzia�a. - Uprzedzili ci� o tym? Obi-Wan zaprzeczy� ruchem g�owy. To przecie� Korpus Rolnictwa. Co w tym mo�e by� niebezpiecznego? Tego nie wiemy - odrzek�a. Ale tak zosta�o postanowione - u�miechn�� si�. Tym zdaniem mistrzowie zazwyczaj ucinali zbytni� dociekliwo�� uczni�w. Za tob� t�skni� b�d� - powiedzia�a Bant, na�laduj�c spos�b m�wienia Yody. W jej oczach zn�w pojawi�y si� �zy. Tak mi przykro. - Obi-Wan pr�bowa� si� u�miechn��, ale nie m�g�. Bant obj�a go mocno, a potem wybieg�a z pokoju, by nie widzia�, jak p�acze. ROZDZIA� 3 Dzi�ki uzdrowicielskim technikom Jedi i cudownym �wi�tynnym ma�ciom rano Obi-Wan by� ju� zupe�nie zdr�w. Po ranach i oparzeniach nie zosta�o �ladu. Ale b�l serca nie by� tak �atwy do wyleczenia. Ch�opiec spa� kr�tko i niespokojnie, a zbudzi� si� jeszcze przed �witem. Po�egna� si� z Garenem Mulnem i Reeftem. Pochodzili z r�nych stron galaktyki, ale w szkole stali si� nieroz��cznymi przyjaci�mi. Przy �niadaniu Reeft, Dresselianin o nienaturalnie pomarszczonej twarzy, powtarza� swoje sta�e teksty: �Czy to nie b�dzie zbytnia zach�anno�� z mojej strony, je�li zjem twoje mi�so?" albo: �Czy to nie b�dzie zbytnia zach�anno�� z mojej strony, je�li..." - i zerka� znacz�co na czyje� ciastko lub nap�j. Obi-Wan nie jad� kolacji poprzedniego dnia, lecz nie by� g�odny, odda� mu wi�c ca�y sw�j przydzia�, Bant mi�osiernie do�o�y�a jeszcze po�ow� ptysia. Dresselianin, ze swoj� szar� pomarszczon� sk�r�, wygl�da� �a�o�nie, je�li nie dosta� tyle jedzenia, ile pragn��. - Nie b�dzie tak �le - powiedzia� pocieszaj�co Garen Muln. - Jedziesz przecie� na spotkanie przygody. Garen zawsze mia� nadmiar energii. Yoda musia� mu aplikowa� specjalne �wiczenia wyciszaj�ce. No i b�dziesz blisko jedzenia - doda� Reeft rozmarzonym g�osem. Kto wie, co go czeka - powiedzia�a Bant. - Ka�de z nas dostanie inn� misj� do spe�nienia. I ka�dego z nas pewnie to zaskoczy - zgodzi� si� z ni� Garen Muln. - Nie ka�dy mo�e by� rycerzem. Obi-Wan skin�� g�ow�. Dobrze, �e odda� Reeftowi swoje �niadanie. Nie m�g�by nic prze�kn��. Wiedzia�, �e przyjaciele staraj� si� go pocieszy�. Ale oni byli w ca�kiem innej sytuacji: nadal jeszcze mogli sta� si� Jedi. Wszyscy pragn�li tego najwy�szego zaszczytu i ci�ko na� pracowali. Wiedzieli, �e utrata tej szansy by�a dla Obi-Wana straszliwym rozczarowaniem. Do uszu Obi-Wana dociera� gwar rozm�w przy s�siednich stolikach. Koledzy zerkali na niego ukradkiem. Wi�kszo�� patrzy�a ze wsp�czuciem, niekt�rzy pr�bowali doda� mu otuchy. Czu�o si� jednak jakie� zak�opotanie; prawdopodobnie ka�dy cieszy� si� w skryto�ci ducha, �e nie jego to spotka�o. Bruck i jego kumple wrzeszczeli tak g�o�no, �e Obi-Wan s�ysza� poszczeg�lne zdania. Zawsze wiedzia�em, �e jest do tego zdolny - krzykn�� Aalto. Bruck odpowiedzia� wysokim, niemi�ym rechotem. Od tego d�wi�ku Obi-Wana a� zapiek�y uszy. Odwr�ci� si� gwa�townie. Bruck gapi� si� niego bezczelnie, prowokuj�c do kolejnej walki. Nie przejmuj si� nim, jest g�upi - szepn�a Bant. Ch�opiec wlepi� wzrok we w�asny talerz, gdy nagle wielki czarny owoc barabel rozbi� si� na stole tu� obok jego tacki. Sok prysn�� na twarze Bant i Garena Mulna. Obi-Wan spiorunowa� wzrokiem Brucka, kt�ry zatrzyma� si� w p� drogi mi�dzy ich sto�em a drzwiami. Uprawiaj je dzielnie, Ofermo - parskn��. - S�ysza�em, �e rosn� nawet na kamieniu. Obi-Wan zacz�� podnosi� si� z krzes�a, ale Bant po�o�y�a r�k� na jego d�oni i powstrzyma�a go. U�miechn�� si� do Brucka, pow�ci�gaj�c emocje. �On chce mnie rozz�o�ci� - u�wiadomi� sobie. - l ma nadziej�, �e to mu si� nie uda. Jak cz�sto w przesz�o�ci nabiera�em si� na te gierki? l do czego mnie to doprowadzi�o? Tylko do tego, �e straci�em szans� zostania Padawanem". Zdusi� w sobie gniew i promiennie u�miechn�� si� do swego wroga. Ale w �rodku kipia�a w nim furia. I w�a�nie w tym momencie Reeft wymamrota� cicho: Czy to nie b�dzie zbytnia zach�anno�� z mojej strony, je�li zjem ten owoc barabel? Obi-Wan wybuchn�� �miechem. - Dzi�ki, Bruck - powiedzia�, zbieraj�c ze sto�u resztki owocu i wrzucaj�c je do kubka. - Ludzie na Bandomeer b�d� uszcz�liwieni, kiedy przeka�� im to jako dar od ciebie: �Rolnik - rolnikom"! Tymczasem na wy�szym pi�trze �wi�tyni mistrz Yoda dyskutowa� z najstarszymi cz�onkami Rady. Zebranie odbywa�o si� w ogromnej sali, zwanej Sal� Tysi�ca Wodotry- sk�w, gdzie niezliczone fontanny i wodospady stanowi�y dodatkow� ozdob� bajecznie szmaragdowego lasu. Niebo nad Coruscant zasnuwa�y ci�kie burzowe chmury. Obi-Wan Kenobi do walki przed Qui-Gon Jinnem dopuszczony by� musi! - S�owa Yody zag�uszy� odg�os pioruna. - R�cz� za niego. Co? - zdziwi� si� Mace Windu, Senior Rady. By� to silny, ciemnosk�ry m�czyzna, z g�adko ogolon� g�ow�. Jego wzrok przeszywa� Yod� niczym strza� z miotacza. Dlaczego mieliby�my dawa� mu jeszcze jedn� szans�? Obi-Wan po raz kolejny dowi�d�, �e nie radzi sobie z w�asnym gniewem i niecierpliwo�ci�. A Qui-Gon Jinn nie jest got�w przyj�� nast�pnego niecierpliwego Pada-wana. Masz racj� - odrzek� Yoda. - �aden z nich got�w nie jest, ani Obi-Wan, ani Qui-Gon. Mam jednak przeczucie, �e Moc po��czy mistrza i ucznia. A co powiesz o wypadkach ostatniej nocy? - zapyta� Mace Windu. - O pobiciu Brucka? Yoda skin�� r�k� i w tej samej chwili wynurzy� si� z krzak�w robot sprawozdawca. Oto Robot �wiczebny Jedi 6. O wczorajszej walce opowie - rzek� w odpowiedzi Yoda. Serce Obi-Wana bi�o w rytmie 68 uderze� na minut� relacjonowa� robot. - Jego korpus by� obr�cony pod k�tem 27 stopni na p�nocny wsch�d. W prawej r�ce, skierowanej w d�, �ciska� �wiczebny miecz. Temperatura jego cia�a wynosi�a... Do�� - przerwa� Mace Windu. Gdyby pozwoli� mu kontynuowa�, opis przej�cia Obi-Wana przez pok�j zaj��by godzin�. - Powiedz tylko, kto kogo sprowokowa� do walki. Kto zacz�� i co si� potem sta�o? Robot AJTD6 zabucza� z przeci��enia. W ko�cu jednak, ponaglany przez Mace Windu, zacz�� opowie�� o tym, jak Bruck sprowokowa� Obi-Wana. - Pi�knie - westchn�� Mace Windu. - Mamy wiec jednego oszusta i jednego durnia. Co proponujesz, mistrzu? Da� im jeszcze jedn� szans� powinni�my - odrzek� Yoda. ROZDZIA� 4 Czerwony miecz Brucka trzeszcza� i sycza�, a Obi-Wan rozpaczliwie pr�bowa� odparowa� szale�czy grad cios�w. Walczyli ju� ca�y dzie�. Obi-Wana bola� ka�dy mi�sie�. Jego cienka tunika by�a ca�kiem mokra od potu. Zaskoczy�a go nieust�pliwo�� Brucka. Walczy� tak desperacko, jakby od wyniku tej walki mia�o zale�e� jego �ycie. Obi-Wan zrozumia�, �e Bruck, tak samo jak on, boi si�, �e nie zostanie wybrany na ucznia Jedi. Obi-Wan potrafi� by� jednak r�wnie nieust�pliwy jak Bruck, a nawet jeszcze bardziej. W ko�cu by�a to jego ostatnia szansa. Ostrze miecza Brucka zad�wi�cza�o, dotykaj�c krtani Obi-Wana. Takie dotkni�cie oznacza�o �miertelny cios; wydawa�o si�, �e Obi-Wan przegra t� rund�. Krzyk na trybunach narasta�. Wszyscy przyszli obejrze� t� walk�, Mistrzowie wraz z uczniami siedzieli razem w cieniu wok� areny. Obi-Wan nie m�g� widzie� ich twarzy, ale s�ysza� dopinguj�ce okrzyki. Robot AJTD6 kr��y� wok� walcz�cych, nadzoruj�c przebieg pojedynku. - Ty g�upcze! - warkn�� Bruck cicho, tak by nikt na wi- downi nie m�g� go us�ysze�. - Nie powiniene� si� by� godzi� na t� walk�. Nie wygrasz ze mn�! Potrz�sn�� bia�ymi w�osami zwi�zanymi w kitk�. Krople potu �cieka�y mu po czole. Mia� na sobie ci�k� czarn� zbroj�. W powietrzu unosi�a si� ostra wo� przypalonych w�os�w i cia�a. Obaj walcz�cy mieli wielk� wol� zwyci�stwa, ale ich ciosom daleko by�o do doskona�o�ci. M�odzi uczniowie, skupieni wok� areny, gwizdali, tupali i wydawali dopinguj�ce okrzyki. Jedni kibicowali Bruckowi, inni Obi-Wanowi. Wszyscy ju� zd��yli si� dowiedzie� o wieczornym zaj�ciu. Bant krzycza�a na ca�e gard�o: Odwagi, Obi-Wan! Jeste� lepszy! Tu� obok niej Garen Muln pogwizdywa� nerwowo. Wiesz, �e przegrasz! - Obi-Wan rzuci� Bruckowi pogardliwe spojrzenie, podczas gdy ich miecze trzeszcza�y i ta�czy�y w powietrzu. - Masz pecha: wszyscy dzi� zobacz�, �e jeste� nie tylko s�abeuszem, ale i oszustem. Mistrzowie zadecydowali, �e walka odb�dzie si� bez opasek na oczach. Twarz Brucka nie zdradza�a emocji, ale w jego oczach p�on�a nienawi��. Patrzyli na siebie; ta chwila zdawa�a si� przed�u�a� w niesko�czono��. Obi-Wan ujrza� w oczach Brucka przysz�o��, jakiej sam wola�by unikn��: przysz�o�� cz�owieka prze�artego nienawi�ci�, pe�nego z�o�ci na ka�dego, kto tylko stanie mu na drodze. Usi�owa� si�gn�� po Moc. Czu�, jak kr��y wok� niego, ale co� przeszkadza�o mu zjednoczy� si� z ni� w pe�ni. Co�? Nie, to ten ch�opak naprzeciw niego. To on stan�� mi�dzy nim a jego marzeniami, o�mieszy� go, oszuka�! Z furi� rzuci� si� naprz�d. Uda�o mu si� zaskoczy� Brucka i odepchn�� go daleko w ty�. Ta chwila zachwiania wystarczy�a, by Obi-Wan zdoby� nad nim przewag�. Bruck obawia� si� ataku na twarz; zanurkowa� wi�c, tn�c po nogach. Obi-Wan unikn�� jego cios�w, wyskakuj�c wysoko w g�r�. Jako dziecko, walcz�c ze starszymi przeciwnikami, nauczy� si� unika� b�yskotliwych, lecz wyczerpuj�cych atak�w. Opanowa� natomiast sztuk� walki defensywnej, oszcz�dnego w ruchach blokowania cios�w oraz wykonywania b�yskawicznych unik�w. Gdy odparowywa� uderzenia Brucka, czu� na sobie wzrok Qui-Gon Jinna. Rycerz Jedi by� samotnym buntownikiem, a Obi-Wan te� pragn�� za takiego uchodzi�. Zamiast wiec spokojnie zastanowi� si� nad strategi� Brucka, przypu�ci� b�yskawiczny, szale�czy atak. Bruck pr�bowa� si� broni�, ale miecz Obi-Wana z pal�c� si�� uderzy� w miecz przeciwnika. Bruck o ma�o nie upu�ci� swej broni. Obi-Wan chwyci� miecz w obie r�ce i ostro si� zamachn��, Bruck raz jeszcze sparowa� cios, ale potkn�� si� przy tym i rymn�� jak d�ugi. Jego miecz zatoczy� pi�kny �uk w powietrzu i gasn�c, upad� na ziemi�. Obi-Wan rzuci� si� na przeciwnika, by jednym decyduj�cym ciosem zako�czy� walk�. Bruck jednak zwin�� si� jak w�� i w ostatniej chwili zdo�a� pochwyci� sw�j miecz i w��czy� go, nim Obi-Wan zd��y� zn�w zaatakowa�. Ale to mu nie wysz�o na dobre. Lepiej by zrobi�, nie pr�buj�c odbija� kolejnego ciosu przeciwnika; on jednak os�oni� si� i w ten spos�b jego w�asna bro� obr�ci�a si� przeciwko niemu. Obi-Wan ci�� go prosto miedzy oczy, przypalaj�c mu sk�r� i w�osy. Bruck zawy� z b�lu. �ar dw�ch mieczy naraz by� nie do wytrzymania. Wreszcie Yoda krzykn��: - Do��, wystarczy! Na trybunach zapanowa�a wrzawa. Ci, kt�rzy trzymali stron� Obi-Wana, krzyczeli i wiwatowali. Oczy Bant b�yszcza�y, a twarz Reefta pomarszczy�a si� jeszcze bardziej w szerokim u�miechu. Obi-Wan zszed� z areny, dysz�c ci�ko. Pot sp�ywa� mu po twarzy i ramionach, mi�nie bola�y z wysi�ku. Strasznie kr�ci�o mu si� w g�owie, ale nigdy dot�d �adne zwyci�stwo nie smakowa�o tak s�odko. Zerkn�� na ocienione trybuny i zobaczy�, �e Qui-Gon Jinn patrzy na niego. Zaszczyci� go nawet kr�tkim skinieniem g�owy! �Wygra�em - pomy�la� Obi-Wan z radosnym przej�ciem. - Da�em taki wycisk Bruckowi, �e nawet na Qui-Gonie zrobi�o to wra�enie". Stara� si� jednak pohamowa� swoj� rado�� i nie okazywa� jej zbyt jawnie. Pow�ci�gliwie sk�oni� si� przed Yod� i mistrzami. Nie m�g� jednak oprze� si� pokusie i gestem wszystkich zwyci�zc�w podni�s� wysoko sw�j miecz, by pozdrowi� nim przyjaci�. U�miechn�� si� szeroko, dumnie potrz�sajqc broni� przed Bant, Reeftem i Garenem Mulnem. By� mo�e wygra� dzisiaj co� wi�cej ni� wa�n� walk�. By� mo�e wygra� w�asn� przysz�o��. Okrzyki rado�ci rozbrzmiewa�y mu jeszcze w uszach, gdy wchodzi� do szatni. Wzi�� prysznic i przebra� si� w czyst� tunik�. Wrzuca� w�a�nie przepocone ubranie do pojemnika na brudn� bielizn�, gdy w szatni pojawi� si� Qui-Gon Jinn. By� to wielki, pot�ny m�czyzna, lecz porusza� si� bezszelestnie. Kto ci� nauczy� walczy� w taki spos�b? - zapyta� bez zb�dnych wst�p�w. M�g� si� wydawa� szorstki, ale wra�liwa, my�l�ca twarz zjednywa�a mu sympati�. To znaczy, jak? Uczniowie �wi�tyni rzadko atakuj� tak zaciekle. Ucz� si� broni�, �wicz� techniki walki. Staraj� si� zachowa� si�y. A ty walczy�e�... jak szaleniec. Atakowa�e� bez opami�tania, a kto�, kto tak robi, mo�e liczy� tylko na b��dy przeciwnika. Chcia�em to szybko sko�czy� - wyja�ni� cicho Obi--Wan. - Moc tego ��da�a. Qui-Gon przygl�da� mu si� przez d�u�sz� chwil�. - Nie s�dz� - powiedzia� w ko�cu. - Nie mo�esz ci�gle liczy� na to, �e uda ci si� zepchn�� wroga do defensywy. Tw�j styl walki jest zbyt niebezpieczny, zbyt ryzykowny. Popracuj nad nim. -Ty m�g�by� mnie wyszkoli� - powiedzia� Obi-Wan spokojnie. Po takim wst�pie, my�la�, Qui-Gon nie mo�e zrobi� nic innego jak tylko poprosi� go, by zosta� jego Pa-dawanem. Ale Qui-Gon pokr�ci� tylko g�ow� w zamy�leniu. -Mo�e m�g�bym... - powiedzia� wolno. Te s�owa zn�w obudzi�y w ch�opcu nadziej�. Ale tylko na mgnienie oka. - A mo�e nikt by nie m�g� - doko�czy� Qui-Gon. - By�e� w�ciek�y na tego ch�opaka. Nie mo�esz zaprzeczy�. Czu�em z�o�� w was obu. Ale nie dlatego chcia�em z nim wygra�. - Obi-Wan spojrza� z powag� na mistrza, daj�c mu do zrozumienia, �e chcia� tylko zrobi� na nim wra�enie, pokaza�, jak dobrze m�g�by mu s�u�y� jako Padawan. Qui-Gon, milcz�c, patrzy� na niego... poprzez niego... wzrokiem przenikaj�cym na wskro�. Nadzieja Obi-Wana znowu wzros�a. �Teraz mnie poprosi - pomy�la�. - Teraz mnie poprosi, bym zosta� jego Padawanem". Ale Qui-Gon powiedzia� tylko: - W przysz�o�ci podczas walki hamuj sw�j gniew. Rycerze Jedi nigdy nie trac� si� w walce z silniejszym przeciwnikiem, l nigdy te� nie spodziewaj� si�, �e wr�g uprzejmie da im szans� wygranej. Odwr�ci� si� i ruszy� w stron� drzwi. Obi-Wan sta� jak wmurowany w ziemi�. Qui-Gon nie wybra� go na swego ucznia. Da� mu tylko par� dobrych rad, tak jak to zawsze robi� mistrzowie. Nie m�g� pozwoli� mu teraz odej��. Nie m�g� spokojnie si� przygl�da�, jak jego marzenie umiera. Zaczekaj! - krzykn��. Qui-Gon zatrzyma� si�, a wtedy ch�opiec pokornie przykl�kn�� na jedno kolano. - Je�li b��dzi�em - powiedzia� cicho - to tylko dlatego, �e nie mia�em dobrego nauczyciela. Czy we�miesz mnie do siebie? Qui-Gon powoli odwr�ci� g�ow� w jego stron�. Zmarszczy� brwi, my�l�c o czym� intensywnie. A w ko�cu mrukn�� tylko: Nie. Qui-Gon Jinnie, za cztery tygodnie sko�cz� trzyna�cie lat! - m�wi� b�agalnie Obi-Wan. Wiedzia�, �e to desperackie posuni�cie, ale po prostu musia� to powiedzie�: - To moja ostatnia szansa, by zosta� Rycerzem Jedi. Qui-Gon ze smutkiem potrz�sn�� g�ow�. - Nie bierze si� na rycerzy tak agresywnych ch�opc�w jak ty. Zbyt �atwo przechodz� na stron� ciemno�ci. Po tych s�owach ogromny Jedi zacz�� ju� nieodwo�alnie kroczy� w stron� wyj�cia. Jego peleryna falowa�a w rytm majestatycznych krok�w. Ale Obi-Wan jeszcze raz go zatrzyma�, rzucaj�c mu si� do n�g: Ja b�d� wierny - zapewni� �arliwie. Qui-Gon nie zatrzyma� si� jednak ani nawet nie zwolni� kroku. Po prostu wyszed� r�wnie szybko i bezszelestnie, jak si� pojawi�. Obi-Wan d�ugo sta� bez ruchu, oszo�omiony, wpatruj�c si� w przestrze�. W pierwszej chwili nie by� w stanie spokojnie przyj�� tego, co si� sta�o. Wszystko przepad�o. Ostatnia szansa zosta�a zaprzepaszczona. Nie mia� ju� po co �y�. Jego baga�e, od wczoraj spakowane, czeka�y na �awce przy drzwiach. Pozosta�o tylko zanie�� je na pok�ad statku, kt�ry zabierze go na planet� Bandomeer. Podni�s� g�ow�. Skoro nigdy nie stanie si� Rycerzem Jedi, powinien przynajmniej opu�ci� �wi�tyni� z godno�ci�, tak jak zrobi�by to rycerz. Nie chcia� upokarza� si� b�aganiami. Wzi�� swoje torby i ruszy� d�ugim korytarzem, kt�ry prowadzi� z areny walk prosto na kosmodrom. Min�� grot� medytacyjn�, jadalni�, sale szkolne... te wszystkie miejsca, gdzie si� uczy�, walczy� i zwyci�a�. To by� jego dom. Nie mia� innego. A teraz musi odej�� i stawi� czo�o przysz�o�ci, o kt�r� nie prosi� i kt�rej wcale nie pragn��. Obi-Wan po raz ostatni zamkn�� za sob� drzwi �wi�tyni. Stara� si� odepchn�� ten wielki smutek i spojrze� na sw� przysz�o�� z ja�niejszej strony. Ale nie umia�. ROZDZIA� 5 Oui-Gon Jinn ci�gle mia� w oczach zrozpaczon� twarz Obi-Wana. To wspomnienie nie dawa�o mu spokoju. Ch�opak bardzo si� stara� nie pokazywa�, co czuje, ale to by�o wypisane na jego twarzy. Rycerz zaszy� si� w planetarium - jego ulubionym miejscu w �wi�tyni. Aksamitnie b��kitna kopu�a sklepienia dawa�a pe�n� iluzj� prawdziwego niebosk�onu. Panowa�a tu zupe�na ciemno��, w kt�rej jarzy�y si� tylko nik�e �wiate�ka gwiazd i planet, kr���cych jednostajnie po swoich orbitach. Wystarczy�o wyci�gn�� r�k�, by dotkn�� kt�rej� z nich. Holograficzna projekcja pozwala�a powi�kszy� dowolny fragment nieba i przyjrze� si� szczeg�om. Mo�na by�o te� uzyska� informacje o fizycznych w�a�ciwo�ciach planet, okr��aj�cych je satelitach, a nawet o formie panuj�cych tam rz�d�w. Na poz�r �atwo by�o tu zdoby� wszelk� potrzebn� wiedz�. Ale nie o uczuciach one pozostaj� tajemnic�. Oui-Gon wmawia� sobie, �e podj�� w�a�ciw� decyzj�. Jedyn� mo�liw�. Ch�opak walczy� dobrze, ale zbyt zaciekle. W tym kry�o si� niebezpiecze�stwo. Ten ch�opak mi nie odpowiada - powiedzia� g�o�no. Pewien jeste�? - rozleg� si� z ty�u g�os Yody. Oui-Gon drgn��, zaskoczony. Nie s�ysza�em, jak wchodzisz - powiedzia� uprzejmym tonem. Yoda zrobi� kilka krok�w w jego stron�. Odrzuci�e� ju� dwunastu kandydat�w. Je�li dzi� nie wybierzesz Padawana, umr� marzenia tego trzynastego... Oui-Gon z westchnieniem wbi� wzrok w jasno �wiec�c� czerwon� gwiazd�. W przysz�ym roku b�dzie wi�cej ch�opc�w. Mo�e wtedy kt�rego� wybior�. Zawsze podczas swoich wizyt w �wi�tyni najwi�cej czasu sp�dza� z Yodq. Lubi� jego towarzystwo. Teraz jednak wola� zosta� sam. Nie mia� ochoty dyskutowa� o tym, co si� sta�o. Ale wiedzia�, �e Yoda nie odejdzie, p�ki nie powie wszystkiego, co ma do powiedzenia. Mo�e wybierzesz - mistrz kiwn�� g�ow� z pewnym pow�tpiewaniem - a mo�e nie. Co o m�odym Obi-Wanie my�lisz? Dzielnie bardzo walczy�. Walczy�... zaciekle - przyzna� Oui-Gon. Taaak... Zupe�nie jak ten ch�opak, kt�rego kiedy� zna�em... Do�� - przerwa� Oui-Gon. - Xanatos odszed�. Nie musisz mi o nim przypomina�. Nie m�wi� o nim - odrzek� Yoda - lecz o tobie. Oui-Gon nie odpowiedzia�. Yoda zna� go a� nazbyt dobrze. Trudno by�o go przekona�. U�ywa Mocy dobrze - doda� mistrz. A poza tym jest gniewny i lekkomy�lny. - Oui-Gon nieznacznie podni�s� g�os czuj�c jak narasta w nim irytacja. -l �atwo mo�e przej�� na stron� ciemno�ci. Nie ka�dy m�ody gniewny by� musi od razu zdrajc� -rzek� �agodnie Yoda. - Szczeg�lnie, je�li ma odpowiedniego nauczyciela. Nie wezm� go, mistrzu Yoda - odpar� stanowczo Oui-Gon. Mia� nadziej�, �e mistrz nie b�dzie d�u�ej nalega�. W porz�dku. - Yoda wzruszy� ramionami. - Ale cz�owiek nie zawsze panem swego przeznaczenia jest. Je�li sam wybra� Padawana nie chcesz, los mo�e wybra� za ciebie. Mo�e - zgodzi� si� Oui-Gon. Nagle zawaha� si�. - Co si� stanie z tym ch�opcem? Do Korpusu Rolnictwa skierowany zostanie. - Rolnik? - mrukn�� Oui-Gon. �C� za marnotrawstwo talent�w..." - Powiedz mu... �e �ycz� mu szcz�cia. Za p�no - odpar� Yoda. - Jest ju� w drodze na Ban-domeer. Bandomeer? - zdziwi� si� Oui-Gon. Miejsce to znasz? Czy znam? Senat poprosi� mnie, bym tam si� uda�. Zaraz wyje�d�am. Wiesz mo�e co� o tym? - Oui-Gon spojrza� podejrzliwie na ma�ego mistrza. -Mmmhm... - mrukn�� przeci�gle Yoda. - Nie wiem nic. My�l� jednak, �e to co� wi�cej ni� przypadek jest. Niezbadane s� �cie�ki Mocy... Ale dlaczego wysy�acie ch�opca na Bandomeer? - zapyta� Oui-Gon. - To parszywa planeta. Je�li klimat go nie zabije, zrobi� to jacy� rabusie. B�dzie potrzebowa� wszystkich swoich umiej�tno�ci, by utrzyma� si� przy �yciu... Mniejsza o Korpus. Tak w�a�nie Rada my�li - powiedzia� Yoda. - Klimat Bandomeer dojrzewaniu owoc�w nie sprzyja. Ale m�odych wojownik�w - tak, i owszem. O ile wcze�niej nie powiesi si� z rozpaczy - mrukn�� Oui-Gon. - Bardziej w niego wierzysz ni� ja. Tak w�a�nie to widz� - zachichota� stary mistrz. - A ty uwa�niej tego, co m�wi�, s�ucha� powiniene�. Rycerz, wyra�nie poirytowany, zn�w po�wi�ci� si� bez reszty obserwowaniu gwiazd na sztucznym niebosk�onie. Patrz na gwiazdy, patrz - powiedzia� Yoda, wychodz�c. - Mog� ci� wiele nauczy�. Tylko czy to jest ta wiedza, kt�rej najbardziej potrzebujesz? ROZDZIA� 6 Statek o dumnej nazwie Monument okaza� si� star� co-relia�sk� bark�, solidnie podziurawion� przez meteory. Wygl�da� jak brudna, odrapana winda towarowa, wy�adowana po brzegi jakim� nader podejrzanym towarem. Trudno by�o sobie nawet wyobrazi�, �e co� takiego lata w kosmosie. Statek z zewn�trz by� brzydki, a w �rodku po prostu wstr�tny. W korytarzach cuchn�o prochem g�rniczym i potem niezliczonych cia�. Doki naprawcze by�y na wp� otwarte, wiec druty i kable - �y�y statku - wylewa�y si� z nich jak z otwartej rany. Wsz�dzie kr�cili si� ogromni Huttowie, �lizgaj�c si� po pod�odze jak gigantyczne �limaki. Whipidzi majestatycznie przechadzali si� po d�ugich korytarzach, strasz�c zmierzwionym futrem i ogromnymi k�ami. Wysocy Arco-nianie o tr�jk�tnych g�owach i b�yszcz�cych oczach przemieszczali si� z miejsca na miejsce, skupieni w niewielkich grupkach. Obi-Wan przygl�da� si� temu wszystkiemu w oszo�omieniu. Ci�gle mia� w r�kach swoje baga�e. Nie wiedzia�, co z nimi zrobi�. Nikt nie czeka� na niego przy wej�ciu. Nikt chyba nawet nie zauwa�y� jego przybycia. Nagle zda� sobie spraw�, �e zostawi� w �wi�tyni papier z rozkazem wyjazdu. By� tam numer jego kabiny. Rozgl�da� si� za jakim� cz�onkiem za�ogi, ale natyka� si� tylko na g�rnik�w, kt�rych statek mia� zabra� na Ban-domeer. Z trudem posuwa� si� naprz�d. Zaczyna�a go ogarnia� rozpacz. Ten statek by� dziwny, przera�aj�cy. Tak bardzo r�ni� si� od czystych, jasnych pomieszcze �wi�tyni, gdzie wsz�dzie szemra�y fontanny. Ka�dy zak�tek �wi�tyni by� znany, przyjazny; arena walk, gdzie rozgrywa�y si� pojedynki, sadzawka, do kt�rej skaka�o si� z najwy�szej wie�y... Coraz bardziej zwalnia� kroku. Co teraz robi Bant? Jest w klasie czy w swoim pokoju? A mo�e p�ywa w sadzawce razem z Reeftem i Garenem Mulnem? Je�li ci troje my�l� o nim, na pewno nie wyobra�aj� sobie, w jakim strasznym miejscu si� znalaz�. Nagle ogromny Hutt zagrodzi� mu drog�. Zanim Obi--Wan zd��y� cokolwiek wyja�ni�, brutalnie chwyci� go za gard�o i pchn�� na �cian�. Dok�d si� wybierasz, pr�niaku? Co? - zapyta� Obi-Wan, zaskoczony napa�ci�. Czy zrobi� co� nie tak? Przecie� tylko sobie szed�. Z niepokojem spostrzeg�, �e za Huttem stoi jeszcze dw�ch Whipid�w, kt�rym bardzo �le patrzy z oczu. Na B...Bandomeer - wyj�ka�. Hutt patrzy� na ch�opca jak na kawa�ek mi�sa. Smakowity kawa�ek mi�sa. Jego wielki j�zyk szybko obraca� si� w ustach i wysuwa� z nich od czasu do czasu. Po brodzie stwora sp�ywa�a �lina. To, co masz na sobie, nie przypomina munduru, jaki obowi�zuje na Monumencie. Nie jeste� z Korporacji Poza-planetarnej. Obi-Wan spojrza� na swoj� lu�n� szar� tunik�. Istotnie, by� to cywilny str�j, ca�kowicie niepodobny do munduru Hutta, z czarn� tr�jk�tn� naszywk�, na kt�rej ja�nia�a planeta, czerwona jak oko albinosa. By�a tam jeszcze srebrna rakieta, udaj�ca �renic� tego oka. Poni�ej widnia� napis: �Korporacja Pozaplanetarna. G�rnictwo Gwiezdne". Whipidzi mieli takie same naszywki. Mo�e jest z innej grupy - odezwa� si� jeden z nich. A mo�e to szpieg? - zastanowi� si� drugi. - Co tam masz w tych torbach? Pewnie bomby? Hutt zbli�y� swoj� ogromn� groteskow� mord� do twarzy Obi-Wana. Ka�dy g�rnik, kt�ry nie pracuje dla nas, jest naszym wrogiem - wrzasn��, potrz�saj�c nim gro�nie. - l ty tak�e. �mier� wrogom Korporacji Pozaplanetarnej! Palce Hutta wyglqda�y jak gigantyczne kotlety. Kiedy zacisn�y si� na szyi Obi-Wana, nawet nie pisn��. Dusi� si�. Zdo�a� jednak chwyci� swoje torby i zdzieli� nimi Hutta po paluchach. W p�ucach mia� ju� ogie�, przed oczami ta�czy�y czarne p�aty. U�ywaj�c ca�ej swojej si�y, zdo�a� na moment rozlu�ni� potworny uchwyt. Uda�o mu si� z�apa� �yk powietrza. Patrz�c w okrutne rybie oczy prze�ladowcy, pr�bowa� przywo�a� Moc. Zostaw mnie w spokoju - wycharcza�, dysz�c ci�ko. Jednocze�nie, u�ywaj�c Mocy, stara� si� zdoby� kontrol� nad umys�em Hutta. To nie by�o podobne do walk z kolegami w szkole. Wyczuwa� okrucie�stwo pozbawione �wiadomo�ci. W tej walce nie b�dzie �adnych regu�, nie przyjdzie ani Yoda, ani nikt inny, by j� przerwa� w odpowiednim momencie. Zostawi� ci� w spokoju? A niby dlaczego? - zarechota� Hutt. �Nie�le, jak na pocz�tek" - pomy�la� z rozpacz� Obi~Wan. Ostatni� rzecz�, jak� zapami�ta�, by�a gigantyczna pi�� Hutta zbli�aj�ca si� ku jego twarzy. ROZDZIA� 7 Obudzi� si� w ciep�ym, jasno o�wietlonym pokoju. Widzia� wszystko jak przez mg��, kr�ci�o mu si� w g�owie. Medyczny robot opatrywa� mu rany, pokrywaj�c je jakim� przezroczystym �elem. Unieruchamia� te� po�amane ko�ci. Z drugiego ko�ca pokoju patrzy�a na niego m�oda zielonooka kobieta o pi�knych kasztanowych w�osach. Czy nikt ci nie powiedzia�, �e lepiej si� nie zadawa� z Huttami? - zapyta�a. Obi-Wan pr�bowa� potrz�sn�� g�ow�, lecz nawet najmniejszy ruch powodowa� niezno�ny b�l. Wzi�� g��boki oddech. W �wi�tyni nauczono go przyjmowa� b�l jako sygna�, kt�ry cia�o wysy�a zawsze, kiedy co� jest z nim nie w porz�dku. Akceptowa� wi�c to uczucie, szanowa� je, nie pr�bowa� z nim walczy�. Ale tym razem poprosi� swoje cia�o, by zacz�o jak najszybciej dochodzi� do zdrowia. Kiedy uda�o mu si� skoncentrowa� umys�, b�l jakby troch� z�agodnia�. M�g� ju� odpowiedzie� nieznajomej: Nie mia�em wyboru. Wiem, o czym m�wisz - u�miechn�a si�. - Dobrze, �e w og�le �yjesz. To daje pewn� nadziej� na przysz�o��. -Podesz�a do jego ��ka. - Masz szcz�cie, �e ci� znalaz�am... Nie jeste� jednym z naszych. Naszych? - zdziwi� si� Obi-Wan. Zerkn�� na ni� ukradkiem; mia�a na sobie pomara�czowy uniform z zielonym tr�jk�tem. Jeste�my z Arconia�skiej Korporacji Wydobywczej -odrzek�a. - Je�li nie pracujesz dla nas, czemu Huttowie ci� zaatakowali? Chcia� wzruszy� ramionami, ale przeszy� go b�l. Czasami by�o bardzo trudno odnosi� si� z szacunkiem do tego doznania. Mo�e ty mi to powiesz? Ja szuka�em tylko swojej kabiny. -Twardziel z ciebie - powiedzia�a pogodnie. - Nie ka�dy wychodzi ca�o ze spotkania z Huttami. Szuka�e� pracy na statku? Mo�emy ci� zatrudni� w Korporacji. Nazywam si� ClafHa, jestem szefem wydzia�u operacyjnego. Wygl�da�a o wiele za m�odo, jak na na szefa jakiegokolwiek wydzia�u. Mog�a mie� najwy�ej dwadzie�cia pi�� lat. Ja ju� mam prac� - powiedzia� Obi-Wan, jednocze�nie staraj�c si� wyczu� j�zykiem, czy wszystkie z�by s� na swoim miejscu. - Jestem Obi-Wan Kenobi. Zosta�em przydzielony do Korpusu Rolnictwa. ClafHa otworzy�a usta ze zdumienia. Jeste� tym m�odym Jedi? Ca�a za�oga wsz�dzie ci� szuka od rana! Pr�bowa� usi��� na ��ku, lecz kobieta nie pozwoli�a mu na taki wyczyn. Le� spokojnie. Jeste� jeszcze za s�aby, by si� podnosi�. - Po�o�y� si� pos�usznie, a ClafHa odsun�a si� nieco. - Powodzenia, Obi-Wanie - powiedzia�a ciep�o. - Uwa�aj na siebie. Tu trwa wojna, a ty znalaz�e� si� na linii frontu. Tym razem uda�o ci si� uj�� z �yciem, ale jutro mo�esz nie mie� tyle szcz�cia. Zrobi�a ruch, jakby chcia�a odej��, lecz Obi-Wan chwyci� j� za r�k�. Nie rozumiem - powiedzia�. - Jaka wojna? Kto z kim walczy? Korporacja Pozaplanetarna z nasz� Korporacj�. Musia�e� o tym s�ysze�. Potrz�sn�� g�ow�. Jak mia� jej wyt�umaczy�, �e ca�e �ycie sp�dzi� w �wi�tyni Jedi? �e wprawdzie zna Moc, ale nie zna �ycia? Korporacja Pozaplanetarna to jedna z najstarszych i najbogatszych kompanii g�rniczych w ca�ej galaktyce -wyja�ni�a ClafHa. - Oni nie lubi� konkurencji. Ka�dy, kto wejdzie im w drog�, pr�dzej czy p�niej musi umrze�. Kto jest ich szefem? - zapyta� Obi-Wan. Tego nikt nie wie - odrzek�a. - To mo�e by� kto�, kto nie rozpoznany �yje w�r�d nas od stuleci. Nie wiemy nawet, czy to m�czyzna czy kobieta, l nie jestem pewna, czy zdo�aliby�my dowie��, �e odpowiada za te wszystkie zbrodnie. Ale tu na tym statku dowodzi ich si�ami niejaki Jemba, wyj�tkowo bezwzgl�dny, nawet jak na Hutta. Obi-Wan powt�rzy� w my�li to imi�. Jemba. To m�g� by� ten, kt�ry go pobi�. Bezwzgl�dny? Do czego mo�e si� posun��? ClafHa trwo�liwie obejrza�a si� przez rami�, sprawdzaj�c, czy nikt ich nie pods�uchuje. Korporacja Pozaplanetarna potrzebuje taniej si�y roboczej. Poza uk�adem Rim, na planetach takich jak Bando-meer, pracuj� ju� tylko niewolnicy, w wi�kszo�ci Whipidzi. Ale nie to jest najgorsze... - zawaha�a si�. A co mo�e by� jeszcze gorszego? Jej ciemne oczy rozb�ys�y. -Mniej wi�cej pi�� lat temu Jemba by� kierownikiem rob�t na planecie Yarristad, gdzie pracowa�y te� inne firmy wydobywcze. Yarristad to ma�a planeta, pozbawiona atmosfery. Pracownicy mieszkali tam w wielkich kopu�ach. Pewnego dnia kto� lub co� zrobi�o dziur� w sklepieniu... chyba rozumiesz? Ca�e powietrze w jednej chwili ulecia�o w kosmos. Zgin�o wtedy �wier� miliona ludzi. Nikt nie udowodni� Jembie winy, ale wiesz: zabi� ten, kto na tym korzysta. Gdy inne sp�ki zbankrutowa�y, Jemba wykupi� prawa do eksploatacji planety praktycznie za bezcen. Korporacja Pozaplanetarna osi�gn�a wtedy niewyobra�alne zyski. Teraz musimy jako� si� z nimi dogadywa� na Bandomeer. Jeste� pewna, �e kto� to zrobi� celowo? - zapyta� Obi--Wan. - Mo�e to by� zwyk�y wypadek? Mo�e - odrzek�a ClafHa bez przekonania - ale wyp