5643

Szczegóły
Tytuł 5643
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

5643 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 5643 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

5643 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Arkadiusz Szynaka Aleksander Aleksander le�a� rozleniwiony na kocu w ogrodzie. By�o ciep�e popo�udnie p�nego lata. Dzie� wolny, absolutnie nic si� nie dzia�o. Wiatr w usypiaj�cym tempie lekko rusza� li�ciami w koronach owocowych drzew. Ale jego letnie podmuchy nie dociera�y do ziemi. Koc roz�o�ono na trawie, pod star� �liw� przy agrestowych krzewach i k�pach tulipan�w. S�o�ce rogrzewa�o we�n� przebijaj�c si� przez pokrzywione ga��zie z fioletem owoc�w. Aleksander przeci�gn�� si� mru��c oczy. Lubi� to wylegiwanie si� i poczucie chwilowego braku obowi�zk�w. S�ysza� ptaki buszuj�ce ze �piewem na szczytach drzew i psa s�siad�w kr�c�cego si� przy p�ocie ogrodu. Z kuchni, przez tylne drzwi domu, dochodzi�y go odg�osy przygotowywania obiadu. D�wi�ki w og�le go fascynowa�y. Mo�e dlatego, �e dom sta� w cichej, skrajnej dzielnicy miasta, tu� przy lesie na wzg�rzach. Nie by�o tu zgie�ku, przewa�a�y g�osy natury. Mo�na si� by�o ws�uchiwa� w nie bez ko�ca i odgadywa� co kt�ry oznacza. Na przyk�ad to seryjne, przerywane co chwila drapanie to odg�os pazurk�w wiewi�rki na korze drzewa. Aleksander odwr�ci� si� brzuchem do g�ry i przyj�a� si� �liwie nad sob�. Tak, by�a tam ma�a ruda wiewi�rka. Pomyka�a po pniu jak p�omyk. Aleksander zamkn�� oczy przed blaskiem s�o�ca i prawie bezwiednie przekr�ci� g�ow� za brz�czeniem owada wylatuj�cego z kwiat�w. To na pewno nie pszczo�a, bo za niski d�wi�k, to raczej trzmiel, lub trute�. Tak, d�wi�ki to ciekawa rzecz. A przecie� s� jeszcze zapachy. Taki krzak agrestu na przyk�ad. Rozgrzany s�o�cem trwoni� woko�o aromat sok�w ze swoich owoc�w i li�ci. Aleksander odwr�ci� si� na bok w kierunku krzewu i g��boko odetchn��. Poczu� jeszcze zapach ogrodowej ziemi, korzeni i strzy�onej trawy. Najbardziej lubi�, kiedy d�wi�ki z zapachami przeplata�y si�, jak w��czka w serwetce na stolik, tworz�c wsp�lnie trwa�� i zgran� kompozycj�. Co� jakby wypleciony obraz czasu i miejsca. Oczywi�cie przyjemnym by�o te� obserwowa�. Chmury, drzewa na wietrze, lot ptak�w, ryby w akwarium. Ale przecie� nie zawsze wszystko mo�na by�o zobaczy�, a d�wi�k i zapach dawa�y czasem szybszy i pe�niejszy obraz. Tak jak teraz, kiedy ha�asy z domu i zapach zza otwartych drzwi wyra�nie m�wi�y, �e zaraz b�dzie posi�ek. Jakby z przekory do samego siebie odwr�ci� si� na brzuch i spojrza� badawczo na dom. - Aleksandrze ! - rozleg� si� stamt�d kobiecy g�os - Gdzie jeste� Aleksandrze? Czas na obiad. Dok�adnie tak jak wiedzia�. Powoli wyci�gn�� si� na kocu, potem wsta� i wszed� do domu przez uchylone drzwi. Jasnym korytarzem wy�o�onym drewnem i br�zowymi kaflami na pod�odze przeszed� prosto do s�onecznej kuchni, gdzie ca�a rodzina przekomarzaj�c si� siedzia�a ju� za sto�em. Zaj�� swoje miejsce i ciekawie zagl�dn�� do talerza. - Smacznego kotku - powiedzia�a Joanna drapi�c go delikatnie za uchem. Przed wieczorem Aleksander spacerowa� po okolicy. Lubi� takie ciche, sekretne w�dr�wki. Stara� si� znika� tak, �eby nikt z rodziny tego nie zauwa�y�. Na przyk�ad wczesnym �witem, w czasie popo�udniowej sjesty, a czasami nawet w nocy. Rzadko przekrada� si� do miasta. Wola� raczej chodzi� le�nymi wzg�rzami, w��czy� si� wzd�u� rzeki, czasem dociera� nawet do pierwszych jezior le��cych wiele godzin marszu od domu. Nic go tak nie emocjonowa�o jak nocna wyprawa za�nie�onym lasem, albo prze�lizgiwanie si� przez nadrzeczne zaro�la przy wiosennej pe�ni. Wiele nauczy� si� w trakcie tych w�dr�wek, widywa� niesamowite rzeczy, a jego �ycie bywa�o w niebezpiecze�stwie. Czasem przypomina� sobie jak poznawa� �wiat jako dziecko, pod opiek� matki w ma�ym miasteczku. Wszystko go ciekawi�o. Kiedy my�la�, �e jest ju� bardzo doros�y i m�dry, i �e �wiat to jego rodzinne podw�rko, trafi� do tego domu w innym mie�cie. Dobrze mu tu by�o. Ale najpierw, przez pierwsze dni czu� si� strasznie zagubiony. Dzielnica by�a w trakcie budowy, nie by�o jeszcze wszystkich dom�w, a te co sta�y w wi�kszo�ci by�y puste. Kr�ci�o si� tu mn�stwo ludzi, ha�asowa�y maszyny, wszystko by�o inne ni� w jego miasteczku. �wiat okaza� si� o wiele wi�kszy i inny ni� s�dzi�. Pewnego razu, gdy niepewnie wygl�da� przez p�ot na zewn�trz ogrodu, pe�en nag�ej ciekawo�ci postanowi� przej�� na drug� stron�, obejrze� okolic� i obej�� dom z zewn�trz. Wtedy zobaczy� inne uliczki dzielnicy, las, miasto w dolinie, odleg�e g�ry. Z trudem trafi� z powrotem do domu, ale od tego momentu zacz�y si� jego wyprawy. Najpierw podchodzi� do wszystkiego nowego otwarcie i z naiwn� odwag�. Jednak bardzo szybko i bole�nie nauczy� si� ostro�no�ci. Skrada� si�, podpatrywa�, uczy� si�, obserwowa� i na�ladowa�. Kiedy min�� rok potafi� zachowa� si� jak dziki mieszkaniec lasu i nie mniej dziki ulicznik z przedmie��. Wiedzia� jak polowa� i walczy�, jak ucieka� i kry� si�. Zacz�� wychodzi� na co raz d�u�sze, niebezpieczne trasy i w odleglejsze, nie�atwo dost�pne miejsca. Dotar� nawet do zamglonych g�r - pe�ne trzy dni drogi w jedn� stron�. Nie by�o go przesz�o dwa tygodnie, a gdy wr�ci� brudny, zm�czony i ranny rodzina zamiast ukara�, przyj�a go z rado�ci� i ulg�. Od tej pory wiedzia� na pewno, �e akceptowali go takim jaki jest - w��czykijem. Nawet gdy przypadkiem zauwa�ali jego znikni�cie, nie robili �adnych problem�w. Chyba byli nawet z niego dumni. A on na pewno ich kocha�. W ko�cu, zawsze wraca� do domu. O zmierzchu zszed� z le�nego wzg�rza, przy kt�rym sta� dom, prosto pod p�ot ogrodu. Niskie, czerwone s�o�ce ostatkiem promieni �wieci�o mu w oczy zza g�r. Podszed� do starej wierzby, wspi�� si� na jej pie�, przesun�� si� po ga��zi za p�ot i zeskoczy� do ogrodu. Otrz�sn�� si� z igliwia, a potem ruszy� �cie�k� przy grz�dkach z marchewk� w kierunku domu. By�o parno, owady lata�y za swoimi sprawami w wieczornym powietrzu, �wierszcze dawa�y darmowe koncerty, a w rogu grodu na pewno dusz�co pachnia� wielki krzak r�y. Aleksander nie mia� dzi� ochoty na wdychanie tego zapachu, kiedy po le�nej w�dr�wce ci�gle czu� rozgrzan� �ywic� i igliwie. Skr�ci� wcze�niej na trawnik i poszed� prosto w kierunku uchylonego okienka piwnicznego. Latem to dobra droga na wchodzenie do domu - z upa�u w ch��d piwnicy. Kiedy ju� przechodzi� przez lufcik, jaki� zagubiony podmuch wiatru przywia� do niego wo� r�y. Czuj�c j� zmarszczy� si�. By�a jaka� m�cz�ca, jakby zduszona nie�wierzo�ci�. Zupe�nie jakby Roman podlewa� dzi� ogr�d wod� z nawozem. Ale wtedy pachnia�aby ca�a ziemia i by�oby wilgotno. Zreszt� jaki sens podlewa� ogr�d skoro noc� wyra�nie b�dzie pada�? Aleksander zeskoczy� z parapetu na terakotow� pod�og� i kichn�� czuj�c kurz ze st�chlizn�. Joanna jeszcze nie znalaz�a czasu tego lata, �eby tu sprz�tn��. No c�, dzi�ki temu m�g� zapolowa� na myszy we w�asnym domu. Ale pora ju� zrobi� tu porz�dek, inaczej znowu mog� mie� dzikich lokator�w Ruszy� do drzwi z desek z tr�jk�tn� szczelin� wyci�t� przy pod�odze. Kiedy przeciska� si� na drug� stron� jeszcze raz pomy�la� o r�y - a mo�e tylko j� podlewano? Zreszt� niewa�ne, wspina� si� po schodach z piwnicy na korytarz i s�ysza� ju� rozmowy rodziny i �miech Magdy, starszej c�rki. Czas popracowa�, spe�ni� sw�j obowi�zek bycia kotem domowym. Pozwoli� si� czochra�, g�aska� i przytula�, ugania� si� za �mieszn� futrzast� kulk�, po�o�y� si� na kolanach Joanny i troch� pomrucze�. Potem sprawdzi� co robi Roman, pokr�ci� mu si� pod nogami i na ko�cu poprzeszkadza� Krzysiowi, m�odszemu synowi. A wreszcie zasn�� na swoim ulubionym kocyku, albo na ��ku razem z Magd� - to ju� zale�nie od humoru. Noc� Aleksander zbudzi� si� raptownie na ko�drze przy nogach Magdy. Nie wiedzia� dlaczego. Zastyg� nieruchomy ws�uchuj�c si� w cisz� z lekko uniesion� g�ow� i p�przymkni�tymi powiekami. S�ysza� tylko oddech Magdy. Ale w ciszy by�o wyra�ne napi�cie. Jakby kto� obok oczekiwa� na jego reakcj�. Aleksander poczu� si� dziwnie. Pok�j trwa� w milczeniu leciutko roz�wietlony nieruchomymi pasemkami ksi�ycowego �wiat�a, wpadaj�cymi do �rodka przez szczeliny w �aluzjach. Nie otwieraj�c szerzej oczu, �eby nie zdradzi� si� ich blaskiem i nie ruszaj�c g�ow� zerkn�� na prawo i lewo. Nic si� nie rusza�o i nic w mrocznych cieniach pokoju nie wygl�da�o obco. Mo�e to deszcz? Nie, ju� nie pada�o. A mo�e to jaki� nocny ptak krzykn�� w ogrodzie? Aleksander powoli po�o�y� si� z powrotem na ko�drze. Zamkn�� oczy, ziewn�� i wtedy poczu� zapach z krzaku r�y. Sennie zamy�li� si� nad tym. Okno by�o zamkni�te i zapach nie m�g� pochodzi� z zewn�trz. W pokoju te� nie by�o kwiat�w. Zreszt� by� to raczej ten nie�wierzy zapach jakby nawozu. Czy�by Roman przygotowywa� go w pokoju c�rki? Bzdura, nic nie pachnia�o gdy tu przyszed�. A mo�e ona pomaga�a mu w ogrodzie? Te� nie. Przecie� bawi� si� z ni� wieczorem i nic nie wyczu�. Poza tym k�pa�a si� przed snem. Tak w og�le, to sk�d dochodzi� ten zapach? Ju� przysypiaj�c, leniwie odwr�ci� g�ow� w g�r� ��ka i odetchn��. Zaskoczony a� otworzy� oczy. Zalatywa�o od Magdy. Wsta� i mi�kko podszed� do jej twarzy. Spa�a. Lekko si� u�miecha�a rozchylonymi ustami. Za ka�dym jej cichym oddechem unosi� si� nad ni� ten zapach. No c�, najwyra�niej musia�a zje�� co� ci�kiego na kolacj�. Aleksander odwr�ci� si� i ruszy� z powrotem na swoje miejsce w nogach ��ka. Odruchowo spojrza� na uchylone drzwi do ciemnego korytarza. Poczu� jak sztywniej�ce mi�nie i zje�one w�osy na karku. Nie chodzi�o tylko o to, �e wyra�niej lecia�o stamt�d wyczuwalnie dusz�co ci�kim zapachem jakby ziemi czy kompostu. Ta wo� porusza�a si�, oddala�a. Aleksander delikatnie zszed� z ��ka i zatrzyma� si� bezszelestnie w progu drzwi. S�ucha�, lecz by�a tam tylko cisza. Wyt�y� oczy, ale w mroku nie drgn�� �aden inny mrok. By� tylko ten zanikaj�cy zapach. Nisko przyczajony i napi�ty wszed� chy�kiem w ciemno�� korytarza. Zatrzyma� si� maj�c za sob� �cian�, nic si� nie sta�o. Mi�kkim dywanem cicho i p�ynnie ruszy� do schod�w na parter. Tak, to stamt�d czu� co raz l�ej jakby fermentacj�, czy jak�� nie�wierzo��. Zszed� szybko, stan�� przy ostatnim stopniu i stara� si� wychwyci� jaki� ruch przed sob�. Nic. Poniewa� dla niego najprostrzym wyj�ciem z domu by�a specjalna ruchoma klapa zamontowana w drzwiach do ogrodu odruchowo, ostro�nie poszed� w tym kierunku. Zatrzyma� si� na ko�cu korytarza. Po raz pierwszy us�ysza� delikatny d�wi�k - jedno szurni�cie na �wirowej �cie�ce za drzwiami. Jakby oprzytomnia�. Szed� za czym�, czego zapachu nie pozna� na �adnej swojej w�dr�wce. Za czym�, co bezg�o�nie i bez problemu wesz�o do �rodka jego domu. Nawet tego nie widzia�, a przecie� by�o z nim w pokoju. Nie, nie wyjdzie w noc za tym czym�, nie jest tak g�upim kotem. Rankiem Aleksander wygrzeba� si� z pod koca na kanapie w pustym pokoju go�cinnym na parterze. W domu by�a cisza, wszyscy jeszcze spali. Szeroka kanapa sta�a pod wykuszem okna, dok�adnie naprzeciw d�ugiego korytarza i wyj�cia do ogrodu. Pok�j by� przestronny i gabinetowo przytulny. Na jednej ze �cian mia� rega� z ksi��kami i bibelotami od sufitu do pod�ogi, a na przeciw by�y trzy kolumny p�ek pe�ni�cych rol� kwietnik�w, barku, miejsc na halogenowe lampki, sprz�t audio i ekspozycje oprawionych zdj�� robionych przez Joann�. Wczesne s�o�ce poci�te ga��ziami drzew w ogrodzie jeszcze nie rozgrza�o pokoju, ale rozja�nia�o go grubymi, z�otymi smugami swoich promieni. Aleksander min�� niski st� stoj�cy przy kanapie i spragniony ruszy� prosto do pustej kuchni. Nic go tak nie trze�wi�o jak zwyk�a woda pita na czczo. Wr�ci� do holu, wspi�� si� na pi�tro i przez niezmiennie uchylone drzwi wszed� do pokoju Magdy. Spa�a na boku odwr�cona do okna. Mia�a �nie�no jasn� twarz. Podszed� bardzo blisko niej, ale nie wyczu� nic dziwnego. Zszed� na parter i przez klap� w tylnych drzwiach domu dosta� si� do ogrodu. Na dworze powoli budzi�y si� ptaki, co raz g�o�niej nawo�uj�c si� mi�dzy li�ciami drzew. Wia� ciep�y wiatr, nie by�o ju� porannej mg�y po nocnym deszczu. Cicho szumia� las za p�otem. Aleksander ruszy� przed siebi� �wirow� �cie�k�, potem strzy�onym trawnikiem, a� stan�� przy krzewach agrestu. Tu zacz�� si� przeci�ga� i kr�ci�, g��boko wdycha� powietrze i k�tem oka parztrzy� na r��. Nie widzia� nic niepokoj�cego. Podszed� z powrotem do domu, obszed� go do oko�a i zza w�g�a zn�w popatrzy� na krzak. Wygl�da� ca�kiem normalnie. By� teraz bli�ej, wi�c widzia� wyra�nie kilka opad�ych li�ci i p�atk�w, ale to m�g� spowodowa� deszcz. Kwiaty r�y powoli otwiera�y si� po nocy, wi�c nie czu� jeszcze ich zapachu. Zacz�� powoli, jakby od niechcenia podchodzi� do krzaka. Nie, nic tam nie by�o. Stan�� bokiem, niby przypadkiem metr od pierwszych ga��zek. Przecie� �adne zwierze nie wesz�oby w te kolce. Przygl�da� si� jeszcze chwil�, co raz bardziej otwarcie i pewnie. W ko�cu gotowy do odskoczenia w ka�dym momencie, obszed� r�� w ko�o. Zwyczajny, du�y krzak. Jedyne co go mo�e r�ni�o od rosn�cych obok k�p skalniak�w, to jakby bardziej spulchniona ziemia przy korzeniach. A to te� m�g� by� wynik zacinania deszczu. Uspokojony, cho� ci�gle bez pewno�ci co do nocnego zdarzenia, wr�ci� do domu. Nied�ugo potem zbudzi�a si� reszta rodziny. Zacz�� si� zwalniany upa�em ruch w dzielnicy i wakacyjna krz�tanina w domu. Aleksander zaj�� si� swoimi kocimi sprawami i tak dzie� zszed� mu beztrosko a� do wieczora. Zmierzch by� ciep�y, wszystko wskazywa�o na pogodn�, gor�c� noc. Bezchmurne niebo rozb�yskiwa�o pierwszymi gwiazdami i r�bem ksi�yca. W ogrodzie nad krzewami goni�y si� �wietliki. W powietrzu unosi�o si� napi�cie bezsennej nocy. Aleksander zat�skni� do lasu. W taki czas najlepiej chodzi�o si� drzewiastymi wzg�rzami z mi�kkim, wysuszonym mchem i z wilgotnymi paprociami wzd�� stumieni. Wszystko woko�o pachnia�o ci�ko li�ciami i kor�. Pe�no by�o tam niepokoj�cych szelest�w i nawo�ywa�. W g�stwinach b�yska�y raptem jakie� ogniki. Nad wod� przychodzi�y spragnione zwierz�ta. Nigdzie nie kr�cili si� ju� ludzie. Aleksander wyszed� z domu tylnimi drzwiami, szeroko otwartymi w nieruchomym powietrzu. Poszed� prosto w kierunku br�zowej skrzyni kompostownika. Wskoczy� na ni� z rozp�du, tam przysiad� na chwil�, jakby w skupieniu, potem szerokim �ukiem przeskoczy� szczyt p�otu i wyl�dowa� zgrabnie na wznosz�cej si� skarpie. Zmru�y� oczy z zadowolenia na my�l o czekaj�cej go nocnej w�dr�wce. Wspi�� si� do g�ry i przed zej�ciem na drug� stron� wzg�rza spojrza� jeszcze na ogr�d. Zobaczy� krzak r�y. Najpierw nie bardzo wiedzia� co go zastanowi�o w jego wygl�dzie. Ale za chwil�, kiedy podejrzliwie przygl�dn�� si� s�siaduj�cym grz�dk�, zrozumia�. Nad r� nie lata�y �wietliki. Unosi�y si� wsz�dzie swobodnie z wyj�tkiem tego miejsca. Aleksander wacha� si� przez chwil�, czy to ciekawe, czy bez znaczenia. Mo�e �wietliki nie lubi�y wieczornego zapachu tych kwiat�w? Zapachu? Odwr�ci� si� z powrotem i powoli zszed� ze skarpy pod p�ot. Od strony domu r�s� tam �ywop�ot przycinany na wysoko�� oko�o p� metra z wyj�tkiem miejsc, w kt�rych tkwi�y metalowe s�upki, ca�kiem zakryte krzakami strzy�onymi w w�skie, wysokie kolumny. Schowany za tym pasem zieleni dosta� si� tu� za r��. Stoj�c opar� si� nieruchomo o siatk� i ws�ucha� w d�wi�ki z ogrodu. Dooko�a s�ycha� by�o �wierszcze, ale przy krzaku by�o ciszej. Wyra�nie ciszej. Popatrzy� podejrzliwie na ro�lin�. Potem poci�gn�� nosem i nic nie poczu�. Nie chodzi o to, �e nie pachnia�o nic dziwnego. Po prostu r�a by�a bezwonna, ja�owa jak zimny kamie�. Poczu� niepok�j. Przecie� zna� ten kwiat od lat. Wiedzia� jak wygl�da, jak szele�ci na wietrze, jak pachnie, nawet jak paskudnie smakuje. Teraz by�o to co� obcego. Aleksander wacha� si� przez chwil�. Potem, ju� z decyzj�, wr�ci� na grzbiet skarpy. Wida� st�d by�o krzak, kawa�ek ogrodu i ty� domu. By�o tam p�askie miejsce po sporym kamieniu, kt�ry dzieciaki z s�siedztwa sturla�y kiedy� na drug� stron� wzg�rza, do lasu. W�a�nie tam po�o�y� si� patrz�c na dom. Trudno, na nocn� w�dr�wk� b�dzie mo�na i�� jeszcze nie raz. Dzi� musi zobaczy� czy co� stanie si� w nocy w ogrodzie. Zmru�y� oczy i spr�bowa� czujnie zdrzemn�� si� na troch�. Ockn�� si� ze snu grubo po p�nocy. Najpierw spojrza� nieprzytomnie przed siebie. Co u licha robi na dworze? Potem przypomnia� sobie. Odwr�ci� g�ow� w stron� spokojnego, u�pionego ogrodu. Nic si� tam nie dzia�o. Przekr�ci� si� na bok i z ca�ej si�y przeci�gn��. Ju� bardziej rozbudzony wsta�, ziewn�� i znowu popatrzy� na ogr�d. By�o cicho i pusto. W zimnym swietle ksi�ycowego r�bu spa�a dzielnica przed nim i las za nim. �wiat mia� barw� granatowo - czarn�. Przez chwil� nas�uchiwa� my�l�c, �e zbudzi� go jaki� d�wi�k. Ale nie by�o nawet wiatru, �eby poruszy� li��mi. Mo�e po prostu zdr�twia�? Zreszt� niewa�ne. Postanowi� rozs�dnie reszt� nocy sp�dzi� w domu. Zszed� ze skarpy w kierunku wierzby. Skoczy� na ni�, ale wysz�o mu to niezgrabnie i zsun�� si� z pnia. U�miechn�� si� do siebie - ale� jest zaspany. Skoczy� jeszcze raz, tym razem utrzyma� si� na drzewie. Przeszed� na ga��� wystaj�c� za p�ot ogrodu i zeskoczy�. Ruszy� jak zwykle �cie�k� i podszed� a� pod r��. Usiad� w ni� wpatrzony. Nieufnie spr�bowa� j� pow�cha�, ale sko�czy�o si� na takim ziewni�ciu, �e a� wstrz�sn�� nim dreszcz. Nie, nie ma co tu siedzie�. Odwr�ci� si� i znowu poczu� ch�odny dreszcz z ty�u. Szed� ju� zanim do niego dotar�o. Przecie� nie ziewn�� drugi raz. Stan��. I nie by�o wiatru. Zdziwony odwr�ci� w ty� g�ow� i popatrzy� na krzak. Potem napi�ty zacz�� i�� ty�em w jego kierunku. Kiedy by� ju� blisko na odleg�o�� ogona poczu� jakby przeci�g. Jaki� ch�odny powiew tu� przy ziemi. Odskoczy� i przyczai� si� przed ro�lin�. Powoli podkrad� si� znowu i wyra�nie wyczu� niski pr�d powietrza. Listki krzaku delikatnie dr�a�y nad ziemi�. Zdziwiony obszed� go dooko�a. Zna� takie zjawisko. Podobnie wia�o przy le�nych norach. Ale nora w ich ogrodzie? Nie ma co wspomina� o kretach, bo nawet przy lisich tunelach mniej ci�gn�o. Wi�c sk�d to si� bra�o? Za r� nie by�o a� tylu kolczastych ga��zi co z przodu. Ostro�nie przysun�� g�ow� do prze�witu w g��b krzaku i wiedzia� ju� na pewno, �e to musi wia� z du�ej, g��bokiej nory. A wej�cie jest w korzeniach r�y. To znaczy, �e nikt nie wykopa� jej z zewn�trz. Przecie� zosta�yby wyra�ne �lady. Ktokolwiek to zrobi�, wykopa� t� dziur� wielce umiej�tnie od �rodka. Aleksander zrobi� si� bardzo niespokojny i niepewny. Najpierw tajemniczy zapach, potem tajemnicza nora w ogrodzie. Dzia�o si� co� dziwnego. By� mo�e te dwie rzeczy by�y ze sob� zwi�zane? Co raz mocniej chcia� si� dowiedzie� o co tu chodzi. Ale ju� nie teraz. W tej chwili zn�w marzy� tylko o zwini�ciu si� w k��bek na ��ku Magdy. Ruszy� prosto do �pi�cego domu zostawiaj�c za sob� dziwny krzak. Kiedy ziewaj�c przechodzi� przez klap� w drzwiach od ogrodu, nie widzia� cienistego ruchu za rogiem domu. Ranek zacz�� si� do�� nagle. Aleksander le�a� z g�ow� pod zawini�t� ko�dr� Magdy, gdy obudzi�o go raptowne zamieszanie i okrzyki. Kto� przebieg� po korytarzu, Joanna wo�a�a co� za �cian�. Zdziwiony takim nag�ym ruchem o wczesnej porze dnia, usiad� na ��ku i popatrzy� co si� dzieje. �aluzje by�y jeszcze nierozchylone i �wiat�o �amane ich kraw�dziami mi�kko rozja�nia�o jasnopopielate cienie gin�cego p�mroku. Magdy nie by�o ju� w pokoju, na jej poduszce zobaczy� rozmazane krople czerwieni. Zbli�y� si� do tych �lad�w i rozpozna� krew. Na bia�ej po�cieli takie plamy wygl�da�y prawie pi�knie. Zeskoczy� z ��ka i ostro�nie wyjrza� na korytarz przez szeroko rozwarte drzwi. Us�ysza� jak na parterze Roman wzywa telefonicznie ambulans. Co z�ego mog�o si� sta�? Zobaczy�, �e otwarta jest �azienka na pi�trze, wi�c wszed� do niej. Na niebieskawym dywaniku, na kafelkowej posadzce siedzia�a oparta o wann� poblad�a Magda. Oddycha�a ci�ko ustami, grzywk� mia�a posklejan� potem. Odchyli�a w ty� g�ow� i przez mokr� wat� uciska�a nos zatrzymuj�c krwotok. Mia�a poplamion� g�r� pi�amy, ale przecie� nie by�o tego a� tyle, �eby panikowa� z pogotowiem. Ojciec robi� si� chyba przewra�liwiony. Aleksander wr�ci� na korytarz i przytuli� si� do �ciany schodz�c z drogi wpadaj�cemu po schodach Romanowi. Musia� dopiero co wr�ci� z porannego biegania, bo mia� jeszcze na sobie lekkie dresy. Nie wszed� do �azienki, tylko do pokoju Krzysia. Zaskoczony Aleksander natychmiast zawr�ci� za nim do pokoju ch�opca. Na niskim ��ku syna siedzia�a za�zawiona Joanna. Roman przytula� j� i m�wi� o jad�cym pogotowiu. Krzy� le�a� w milczeniu, nieruchomo. By� bardzo blady i mokry od zimnego potu. Mia� zamkni�te oczy, oddycha� p�ytko i szybko. Aleksander wskoczy� na szafk� przy ��ku ch�opca sk�d wszystko by�o wida�. Kiedy podszed� blisko do g�owy ch�opca, poczu� martwy zapach r�y. Roman wyszed� do �azienki i wyprowadzi� stamt�d s�aniaj�c� si� Magd�. Joanna pomaga�a jej w ubraniu, a ojciec siedzia� wtedy przy Krzysiu. Kto� zadzwoni� do drzwi. To piel�gniarze z ambulansu. Lekarka obejrza�a dzieci i z niemym gestem zdziwienia szybko zapakowa�a ca�� rodzin� do wozu. Aleksander zosta� w domu sam. Pierwszy moment ciszy i spokoju by� a� osza�amiaj�cy. Nikt nie biega�, nie p�aka�, nie kr�cili si� obcy. Poszed� do kuchni i jak zwykle rankiem napi� si� wody. Potem wskoczy� na szeroki, drewniany parapet okna. Spojrza� do ogrodu, tylko w tym jednym kierunku. Ko�ce ga��zi r�anego krzaka po��k�y, a li�cie wi�d�y. Aleksander wyszed� z domu dopiero tu� przed po�udniem. Przez ca�y poranek kr�ci� si� w gor�czkowym o�ywieniu po pustych pokojach. Nie m�g� sobie znale�� miejsca. Ostre cienie korytarzy roz�wietla�o �wiat�o zza framug, w kt�rym sennie wirowa�y py�ki kurzu. Z piwnicy dolatywa�a smuga ch�odu i skapywanie wilgoci z rur. Zegar na parterze odmierza� minuty jednostajnie skrzypi�cym wachad�em. Pi�tro by�o g�ucho opuszczone. Na poddaszu trzeszcza�y gonty rozgrzewanego s�o�cem dachu. W powietrzu wisia�o napi�cie, jakby oczekiwanie na jego decyzj�. On sam, niby wygl�da� powrotu rodziny. Szczerze martwi� si� o nich. A przecie� tak na prawd�, nawet wola� zastanawia� si� w samotno�ci. Chodz�c w roztargnieniu po domu rozwa�a� wszystkie dziwnie niecodzienne zda�enia ostatnich dni. By� spi�ty. Nie dlatego, �e ociera� si� o co� obcego. Dlatego, �e to nieznane by�o tak trudno zauwa�alne i ulotne. W czasie swoich wypad�w od domu nauczy� si�, �e im wi�kszy drapie�nik, tym bardziej wyrafinowanie potrafi si� ukry�, podkra��, uderzy� znienacka i bez niepotrzebnych �lad�w. Nie wa�ne czy chodzi�o tu o zg�odnia�ego szczura miejskiego, czy o le�n� �mij�, zasada by�a ta sama. Teraz te� wszelkie tropy by�y bardzo niejasne. Co� chodzi�o mu po domu, a przecie� nic nie widzia�. Raz tylko us�ysza� szmer �wiru na �cie�ce za drzwiami do ogrodu. I czu� dziwny zapach, jakby zwi�dni�cia w ciemno�ci przed sob�. Niepoj�tym by�o wyczucie tego przy chorych dzieciakach. Wiedzia�, �e cokolwiek to jest, to w jaki� spos�b dosta�o si� tu z nory pod krzakiem r�y. Nigdy wcze�niej nie widzia� takiej nory. Wykopanej w �rodku ro�linnych korzeni, a przecie� z cugiem jak przy du�ych, g��bokich i d�ugich jamach. W�a�ciwie ta nora by�a jedynym fizycznym �ladem zdarze�. Dlatego wyszed� w ko�cu z domu i poszed� prosto pod krzak r�y. Najpierw okr��y� r��. Krzak wyra�nie wi�d�. By� ja�owo bezwonny. Martwo chwia� si� na lekkim wietrze. Nawet nie szele�ci�. Aleksander ostro�nie, nisko przy ziemi wsun�� g�ow� mi�dzy ga��zie. W mozaice s�onecznego �wiat�a mi�dzy li�ciami wyra�nie widzia� rozkopane, niedu�e wej�cie do nory. Cicho wciska� si� g��biej w krzak. Uwa�a� �eby jego cie� nie pad� do �rodka tunelu. Kiedy by� ju� przy kraw�dzi spr�bowa� w napi�ciu wy�apa� jaki� obcy d�wi�k, lub zapach. Nic, jedyne co wyczu� to lekki cug powietrza ch�odnego od g��bokiej, mokrej ziemi. Zajrza� do �rodka, ale niczego nie dostrzeg� pr�cz tunelu biegn�cego niesamowicie pionowo w d�, bez ko�ca. Mia� przekr�j jakby sp�aszczonej kuli i kolor g�stniej�cego mroku. By�o w nim co� dziwnie przyci�gaj�cego. Aleksander z determinacj� wsun�� si� do �rodka, g�ow� naprz�d. Tunel nie by� szeroki, wi�c wype�nia� go sob� na tyle dok�adnie, �e nie spada�. Praktycznie musia� si� czo�ga� g�ow� w d�. Zas�oni� prawie ca�e �wiat�o wpadaj�ce do �rodka, ale nie przeszkadza�o mu to. Wpe�za� co raz g��biej w mrok i wilgo�. Nic ju� nie widzia�, ale po prostu czu� przed sob� pust� przestrze�. Pachnia�o gleb� z korzeniami. Jedyne co s�ysza� to swoje ocieranie si� o �ciany tunelu. Schodzi� wci�� w d� i w d� co raz bardziej jednostajnym ruchem. Na grzbiecie czu� mokre grudki ziemi i fale zimna biegn�ce w g�r� gdzie� z ciemno�ci pod nim. Mia� zamkni�te oczy, polega� tylko na dotyku �cian i g�uchej ciszy przed sob�. Raptem, zupe�nie niespodziewanie, korytarz w d� sko�czy� si�. Aleksander zatrzyma� si� g�ow� w ziemi. Stan�� na dole i zje�ony przylgn�� plecami do �ciany tunelu. Gdzie� bardzo wysoko w milcz�cym mroku nad nim b�yszcza�o wej�cie do nory, niewielkie jak bia�a pi�stka dziecka. Przed sob� wymaca� boczny kotytarz. Nie by�o innej drogi, wi�c ruszy� naprz�d. Ten tunel by� inny. W miar� jak Aleksander wchodzi� w niego g��biej czu� jak wok� robi si� przestrzenniej i cieplej. Nie dotyka� g�ow� sklepienia, bo unosi�o si� w ciemno��. �ciany oddali�y si� od siebie. Zrobi�o si� sucho. Nie by�o ju� czu� gnij�cych korzeni. Aleksander szed� w zupe�nym mroku. Ze wszystkich si� stara� si� nie straci� orientacji i kierunku. Stan�� kiedy poczu� delikatne ocieplenie. Nie powiew ciep�a, po prostu stoj�ce cieplejsze powietrze. Kiedy� czo�ga� si� w lesie nor�, jak przypuszcza� opuszczon� od lat. Wtedy te� poczu� ciep�o. Za nim przysz�o mu do g�owy co to mo�e by�, wpakowa� si� prosto na starego borsuka. Nie�le by oberwa�, gdyby nie oci�a�o�� na�artego gospodarza. Teraz ostro�nie przesun�� si� w bok, tam gdzie powinna by� lewa �ciana. Nie dotkn�� jej, wi�c zrobi� jeszcze krok i jeszcze jeden, a� nie widz�c opar� si� o ni�. Potem zacz�� prostowa� si� chc�c wyczu� jak wysoko jest sklepienie, ale nie zdo�a� niczego dotkn�� g�ow�. Zadowolony przesun�� si� z powrotem na �rodek tunelu i ruszy� naprz�d. Szed� mi�kko jak kociak. Co� pojawi�o si� opr�cz zapachu ziemi. Naw�z? Nie. To by� w�a�nie ten zapach z nocy. Aleksander po�o�y� si� na brzuchu, ws�uchiwa� si� w ciemno�� przed sob�, wpatrywa� si�, ale tylko zapach m�wi� mu, �e zbli�y� si� do mieszka�ca nory. By� gdzie� przed nim. Aleksander lekko podczo�ga� si� do przodu i znowu zacz�� w�szy� i s�ucha�. Liczy�, �e je�li to co� zdo�a�o wyj�� na powierzchnie tunelem pod r�, to nie mo�e by� du�o wi�ksze od niego. Problem w tym, �e na kopanie takich tuneli trzeba du�o si�y. No i �wietnej orientacji w ciemno�ciach. Znowu wolno podczo�ga� si� do przodu. Tym razem poczu� zapach o wiele wyra�niej. Zbyt wyra�nie. Zaskoczony zrobi� ruch do przodu, a potem w ty�. Zapach by� wyra�niejszy. To podchodzi�o ! Czy wiedzia�o, �e on tu jest? Trwa� nieruchomo, jak sparali�owany, ca�� swoj� uwag� skupiaj�c na s�uchu. Z przera�eniem czu� jak up�ywa czas, a on ci�gle nie wiedzia� gdzie jest jego przeciwnik. Co z tego, �e zapach si� zbli�a�. W tunelu rochodzi� si� on tak szybko, �e nie okre�la� dok�adnie miejsca swego �r�d�a. Musia� wiedzie� dok�adniej, gdzie to co� jest ! Zdesperowany a� napi�� si� ca�y w sobie. I wtedy us�ysza�. Delikatne szurni�cie jak na �cie�ce w ogrodzie. Z metr przed sob�, troch� po prawej. Poczu� jak zrobi�o mu si� gor�co. Czas dziwnie zwolni�, kiedy z g�o�nym wrzaskiem rzuci� si� skosem na praw� �cian� tunelu. Liczy�, �e ha�as zag�uszy jego ruch. Umilk� gdy tylko dotkn�� �ciany �apami. Prawie wskoczy� na ni� rozdrapuj�c ziemi�. W ciemno�ci wibrowa� jego og�uszaj�cy okrzyk i echo. Aleksander odbi� si� od �ciany w g�r� i do �rodka tunelu. Przekr�ci� si� w powietrzu �apami naprz�d i wyl�dowa� na przeciwniku pazurami, prosto w zapachu zle�a�ego b�ota. Nauczy� si� tego od szczur�w w kana�ach. Poczu�, �e przydusi� do ziemi jaki� spr�ysty pancerz. Ostre pazury bezskutecznie zjecha�y po �liskich p�ytkach na czyim� grzbiecie. Ale nie spad�. Zsun�� si� na ty� przeciwnika, kt�ry w nag�ym szarpni�ciu pr�bowa� si� odwr�ci�. W zupe�nym mroku Aleksander instynktownie wbi� ze wszystkich si� z�by w jakby �ap� wystaj�c� z pod pancerza. Zwierz� przeszywaj�co sykn�o i wzbijaj�c piach unios�o si� do g�ry. Aleksander stoczy� si� g�ow� na ziemi� co raz mocniej zaciskaj�c szcz�ki na i twardosk�rej i guzowatej nodze. Przewracaj�c si� na grzbiet zadzia�a� jak d�wignia i poczu�, �e z�by wyrywaj� z przeciwnika kawa� cia�a. Na j�zyk trysn�o mu co� obrzydliwie gorzkiego. Rozwar� szcz�ki, a jego przeciwnik wyj�c podkurczy� �ap� i zwali� si� twardym, przyt�aczaj�cym ci�arem pancerza w ty�, na jego ods�oni�ty brzuch. Aleksander poczu� przera�aj�ce k�ucie �eber i straci� oddech, ale ze wszystkich si� wygi�� si� w �uk pr�buj�c str�ci� z siebie wroga. Zamiast tego jakby przesun�� go sobie nad g�ow�, kiedy jego tylne �apy wy�lizgn�y si� z pod pancerza przeciwnika. I wtedy, wierzgaj�c w powietrzu, musia� zachaczy� pazurem o t� p� wyrwan� ran�. Poczu� op�r i szarpn��. Cia�o nad nim spr�y�o si� konwulsyjnie. Zwierzak z zach�ystni�tym skowytem zacz�� przetacza� si� z Aleksandra na bok. Kot le��cy ci�gle na grzbiecie pod obcym ci�arem nie zd��y� samemu wyrwa� si� w bok, bo przy napi�ciu mi�ni sparali�owa� go b�l brzucha. Czu� jak gniec�cy pancerz obraca si� na nim i raptem obca �apa z twardymi, kostnymi naro�lami uderzy�a go silnie od nosa w oko. W o�lepiaj�cym b�lu Aleksander odruchowo odepchn�� od siebie przeciwnika wbijaj�c pazury w jego brzuch os�oni�ty tylko stwardnia�� sk�r�. Poci�gn�� z ca�ej si�y tn�c g��boko. Zwierzak uni�s� si� nad nim na tylnych �apach, a wtedy kot wbi� z�by w rozci�te miejsce i szarpa� na boki. Ciep�a, gorzka ciecz prysn�a mu w pysk, ale tym razem nie zwarza� na to. Przeciwnik zwali� si� w bok i na grzbiet ci�gn�c za sob� wgryzionego w brzuch Aleksandra, kt�ry wskoczy� na niego i co raz g��biej rwa� szcz�kami i rozcina� cia�o pazurami. Nie zwarza� na pierwsze ciosy przednich, twardych �ap. Dopiero gdy uderzenie w g�ow� zamroczy�o go spad� na ziemi�. Ale zaraz poderwa� si�, wsta�, wspi�� w g�r�, bij�c powietrze przed sob�. Jednak nie by�o ju� kogo atakowa�. Mroczny drapie�nik odpe�z� w g��b nory. Aleksander zm�czony siad� w ciemno�ciach. Jeszcze nie wierzy�, �e wygra�. Pr�bowa� wyczu� jaki� zapach, ale rozbity nos na niewiele m�g� si� zda�. Zreszt� wszystko przepojone by�o duszn� woni� potu, krwi� i unosz�cym si� py�em ziemi. Szumia�o mu w g�owie i nie m�g� otworzy� zapuchni�tego, krwawi�cego oka. Oddycha� szybko, p�ytko i to by�o najbole�niejsze. Bardzo k�u�o go w �ebrach. Mia� nadziej�, �e jednak nie by�y z�amane. Mdli�o go od gorzkiego smaku na z�bach. Powoli napi�cie ust�powa�o zm�czeniu i zaczyna� dr�e�. Pokr�ci� na boki g�ow� i zmartwia�. Straci� orientacj�. Siedzia� w absolutnych ciemno�ciach i nie wiedzia� kt�r�dy p�j�� do tunelu z pod r�y. Jednak chwila paniki zacz�a ust�powa� do�wiadczeniu. Najpierw zacz�� powoli, po skosie cofa� si� w ty�. Kiedy dotkn�� �ciany korytarza ustawi� si� do niej prostopadle, a potem marszcz�c si� z b�lu po�o�y� si� na zrytej ziemi. Teraz zacz�� s�ucha�. Najpierw �omota�a mu krew w g�owie, potem d�wi�cza�o w uszach, wreszcie zrobi�o si� cicho. Le�a� rozlu�niaj�c si�, prawie zapadaj�c w sen, kiedy us�ysza� szmery. By�y tak odleg�e, �e z niczym mu si� nie kojarzy�y. Otworzy� zdrowe oko i nic nie widz�c spojrza� w mrok, w kierunku d�wi�ku. Mia� nadziej�, �e by� to szmer z powierzchni ziemi. Obola�y wsta� i ruszy� przy prawej �cianie za d�wi�kiem. Przez jaki� czas s�ysza� go lepiej, potem zacz�o mu szumie� w g�owie, powietrze stawa�o si� ci�kie i duszne, wreszcie zapad�a cisza. Wtedy stan��. Odpoczywa� chwil� i bezskutecznie stara� si� zn�w co� us�ysze�. Ruszy� dalej i tak nie mia� innego wyj�cia. Ciemno�� zaczyna�a wilgotnie�, robi�o si� ch�odniej. Raptem zwieszon� g�ow� zatrzyma� si� na �cianie. Czy�by niechc�cy skr�ci�? Nie. Prawym bokiem nadal ociera� si� o korytarz, ale przed sob� te� dotyka� ziemi. Przesun�� si� w lewo i kiedy dotkn�� drugiej �ciany zrozumia�, �e to koniec tunelu. Zniech�cony usiad�. Zab��dzi�? Mo�e wszed� w jak�� boczn� odnog� nory? Podszed� do przodu i zacz�� badawczo wydeptywa� koniec korytarza. Po chwili wiedzia�. To nie by�o miejsce, gdzie sko�czono dr��enie. To by�o usypisko, mi�kki zwa� ziemi. Mo�na by�o nawet wyczu� jej lu�ne grudki. Ten �lepy zau�ek by� �wie�o powsta�y. Korytarz m�g� sam si� zawali�. I mog�o go zniszczy� uciekaj�ce, ranne zwierz�. Szkoda, �e nie m�g� si� upewni�, rozbitym nosem nie czu� �adnych zapach�w. Ziemia wok� by�a wilgotna, ale nie wiedzia�, czy to tylko woda, czy jeszcze krew. Zreszt� zaczyna�o mu to oboj�tnie�. Chwia� si� na nogach i zn�w �omota�o mu w g�owie. Wiedzia�, �e to sympton zm�czenia i duszno�ci. Nie m�g� tu d�u�ej zosta�, bo straci�by przytomno�� na zawsze. Odwr�ci� si� i dotykaj�c lewym bokiem �ciany ruszy� z powrotem. Szed� d�ugo i wolno. W pustej czerni wydawa�o mu si� nawet, �e spa� id�c, a tunel jakby falowa�. Czu� zi�b. I tak by�o ciemno, wi�c zamkn�� oko zdaj�c si� tylko na dotyk i s�uch. Ale jedyne co s�ysza� to szum w uszach i szuranie w�asnych �ap. Czu� jak mrok woko�o zaczyna pulsowa�. P�przytomny, jeszcze raz zatrzyma� si� g�ow� na ko�cu korytarza. Spojrza�, a �wiat�o ze szczeliny wysoko nad nim za�zawi�o mu wzrok. Kiedy zdo�a� wygrzeba� si� na powierzchni�, natychmiast zasn��, jeszcze mi�dzy ga��ziami r�anego krzewu. Obudzi� go skwar popo�udnia. Bola�a go g�owa, by� ca�y rozpalany, a oko i nos pulsowa�y gor�cem. Nieruchome powietrze by�o ci�kie i suche. Wywlek� si� z pod krzaka i wszed� do ch�odnego domu. Zimno kuchennej posadzki otrze�wia�o a� do dreszczy. Podszed� do miski z wod� i wyplu� pierwszy �yk, bo czu� tylko ten obrzydliwy smak z pod ziemi. Potem wypi� wszystko ma�ymi �ykami. Przez chwil� zastanawia� si� nad wyczyszczeniem sier�ci i wylizaniem ran. Ale zniech�ci�a go ilo�� ziemi i brudu na sobie. Wi�c po prostu wszed� do pokoju i zasn�� na progu, na dywanie. Obudzi� si�, kiedy Roman wr�ci� sam ze szpitala. Joanna zosta�a z dzie�mi na noc, na obserwacji. Roman popatrzy� zaskoczony na swojego kota i zawi�z� go do weterynarza. Lekarz nie wiedzia� co si� sta�o ze zwierz�ciem, kt�re wygl�da�o na wyczerpane i ci�ko pobite. Mia�o nawet st�uczone �ebra. W�a�ciwie to �aden lekarz nie wiedzia� co si� sta�o w tej rodzinie. Ale wyleczono wszystkich. Dzieci z jakiego� ataku jakby nag�ej, ci�kiej anemii i pobitego Aleksandra. Kiedy wreszcie wszyscy byli ju� w domu i zn�w mo�na by�o beztrosko zaj�� si� ko�cem lata, nale�a�o jeszcze uporz�dkowa� ogr�d. Zwi�d� stary krzak r�y. By� suchy jakby kto� wyssa� go od �rodka. Arkadiusz Szynaka Gdynia 1995-01-02