5312

Szczegóły
Tytuł 5312
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

5312 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 5312 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

5312 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Oparski Dogs Of War Ksi��� obudzi� si� rano w doskona�ym nastroju. Troch� bola�a go co prawda g�owa, ale wiedzia� doskonale jak temu zaradzi�. Za� zesz�onocna imprezka by�a naprawd� w porz�dku. Kto by pomy�la�, �e Gubernator Rund'ijk wypije a� 5 kolejek skocza z m�otkiem i trafi do miski a nie zwali si� gdzie popadnie i b�dzie udawa� wieloryba. Gubernator Rund'ijk by� gubernatorem miasta portowego Krakatos, le��cego na p�noc od Spekularum, dzie� drogi konno traktem. Rzeka Karameikos ��czy�a oba miasta i by�a na tyle szeroka, �e statki morskie mog�y swobodnie p�yn�� ze swoim �adunkiem bezpo�rednio do Krakatos, bez konieczno�ci prze�adowywania towaru na barki w Spekularum, co znacznie u�atwia�o handel. Krakatos by�o, nie licz�c Spekularum, najbogatsz� guberni� w ksi�stwie Karameikos, odprowadzaj�c� co kwarta� znaczne sumy do ksi���cego skarbca. Gubernator Rund'ijk za� by� cz�owiekiem doskonale zdaj�cym sobie spraw� z wygody swego stanowiska i nie zamierza� tego w �aden spos�b zmienia�. Sprawa, z jak� Gubernator Rund'ijk przyby� poprzedniego do ksi�cia by�a z jego punktu widzenia istotna. Z kolei z punktu widzenia ksi�cia wizyta gubernatora by�a doskona�� okazj� do urz�dzenia popijawy, tym bardziej, �e gubernator nie przyby� sam lecz przywi�z� ze sob� tak�e, jak on to �adnie nazwa�, osoby towarzysz�ce. Osiem pi�knych kobiet, z kt�rych pi��, zdaje si�, sp�dzi�o noc z barbarzy�c�, jedn� ksi��� szybko przetrenowa� przy jakiej� okazji w d�akuzi, �eby ksi�na za bardzo si� na niego nie patrzy�a, jedna opiekowa�a si� troskliwie gubernatorem za� jeszcze jedna gdzie� si� zawieruszy�a, mniej wi�cej w tym samym momencie kiedy znikn�� mag. Zjedli troch� dziczyzny, jakie� ptactwo, ba�anty czy co�, wypili du�o skocza i og�lnie by�o jak nale�y. Grali bardowie pod czujnym okiem barbarzy�cy, kt�ry zawsze uwa�a�, �e do niczego si� nie nadaj� i nie ma to jak ch�r jego ziomk�w po kilku g��bszych. Gubernator Rund'ijk chyba nawet pr�bowa� ksi�ciu wyt�umaczy� w jakiej sprawie przyby�, ale c�... I tak Edytor wszystko na pewno zapisa�. Ksi��� wsta� i waln�� sobie skocza w charakterze klina. Zadzwoni� na �niadanie, umy� si� z grubsza, ubra� i zszed� do jadalni. Rozkaza�, �eby zawo�a� barbarzy�c� , maga i gubernatora, ale Bar wci�� zajmowa� d�akuzi a mag zamkn�� si� w wie�y i udawa�, �e go niema. Przyszed� gubernator. - Ksi��� - zacz�� po zjedzeniu czegokolwiek - przyjecha�em do ksi�cia na konsultacje. Rzeka w okolicach portu w Krakatos zamula si� w spos�b dramatyczny, co grozi ograniczeniem a wr�cz zahamowaniem handlu. Zgodnie z ksi�cia dyrektywami za wi�kszo�� przest�pstw w mie�ci e jest kara przymusowych rob�t, przy czym priorytetem jest, oczywi�cie, brukowanie ulic. Ze wzgl�du na fakt zmniejszenia si� liczby pope�nianych wykrocze� plan kwartalny le�y. Id�c dalej, celem poprawy istniej�cego stanu, chcia�bym wprowadzi� kilka nowych, echem, przest�pstw. Pomy�la�em najpierw o jakich� sankcjach za uprawianie seksu w miejscach publicznych ale po zasi�gni�ciu j�zyka doszed�em do wniosku, �e ludziom co� si� przecie� od �ycia nale�y. No i nie wiem. Czy wymalowa� na bruku przej�cia dla pieszych i kara� za przechodzenie w innych miejscach, albo mo�e wyznaczy� specjalne miejsca do parkowania woz�w i kara� za stawanie ich gdzie indziej. Czy te� mo�e wprowadzi� roboty obowi�zkowe, powiedzmy dzie� w tygodniu, ku chwale ksi�cia. Albo mo�e ksi��� wypo�yczy�by mi troch� swoich przest�pc�w, aby wykonali to odmulenie, chocia� nie s�dz�, �eby ksi��� sam mia� nadmiar robotnik�w przymusowych. Uwa�am, �e w takich kwestiach nale�y si� z ksi�ciem konsultowa�, �eby wszystko by�o w porz�dku. Drzwi otworzy�y si� z hukiem i stan�� w nich Bar. G�ba mu si� u�miechn�a na widok zastawionego sto�u. Wzi�� sobie dwie tace z kanapkami, dzbanek z piwem, usiad� a� wszystko si� zatrz�s�o i zacz�� je��. Gubernator spojrza� zafascynowany. Wtedy wszed� Edytor. - Ksi��� - powiedzia� do ksi�cia - przyby� pos�aniec z Krakatos. Podobno w nocy wyst�pi�y tam jakie� k�opoty. Wszed� pos�aniec, wyra�nie zm�czony ca�onocn� jazd�. - Panie - sk�oni� si� - w mie�cie wybuch�y zamieszki. Popatrzy� na Gubernatora Rund'ijka, kt�ry odwr�ci� si� gwa�townie. - Co? - Bunt! Kiedy tylko pan gubernator wyjecha�, wieczorem, wybuch�y walki. Gwardia gubernatorska zbuntowa�a si�. Kapitan Gruber przej�� komend� i zaj�� pa�ac. �o�nierze rozbiegli si� po mie�cie i zacz�li grabi�. Uciek�em, na rozkaz pana gubernatora ma��onki, zanim j� internowali. S�ysza�em, �e za wszystkim stoi pana syn. Takie plotki opowiadali stra�nicy przy bramie, to znaczy gwardzi�ci, kt�rzy zaj�li ich miejsce. Przemkn��em si� i uda�o mi si� wyjecha�. S�ysza�em te� jak m�wili nazwisko Quantasa. - Quantas? Ten mag? Nie mog� uwierzy�. Ale powinienem by� wyczu�, �e co� z nim nie tak, kiedy zacz�� kuma� si� z moim synem. Tego zawsze ci�gn�o do magii, najlepiej jak najciemniejszej. Pies. Ugo�ci�em go we w�asnym pa�acu a ten tak mi si� odp�aca. Ksi���! Tak jawny bunt nikomu nie mo�e uj�� na sucho. Musz� natychmiast wraca� do Krakatos, gorzej, �e moja przyboczna gwardia te� obr�ci�a si� przeciwko mnie. Jak to mo�liwe? Mog�em za nich r�czy� i polega� na nich. Gruber? Przecie� by� taki lojalny. Nawet chcia� ze mn� tutaj jecha�, alem go zostawi�, aby pilnowa� porz�dku. Zamiast niego wzi��em jego zast�pc� Arestesa, chocia� Gruber nalega�. Gdzie jest Arestes? I moi stra�nicy? Ale w dziesi�ciu... - Co si� sta�o z pozosta�ym wojskiem? - zapyta� gubernator pos�a�ca. - Nie wiem, panie. Wyjecha�em jak najszybciej, �eby mnie nie z�apali. - Ksi��� - gubernator zwr�ci� si� do Dona - sam sobie nie dam rady. - Wyluzuj si�, Rund'ijk - powiedzia� ksi��� ko�cz�c prze�yka� kanapk�. Rozpar� si� wygodniej w fotelu, nala� sobie skocza i poci�gn��. - No, - zacz�� - pos�uchaj mnie Rund'ijk. Niczego si� nie b�j, ksi��� wszystkiemu zaradzi. Nikt, kto ksi�ciu podskoczy� nie �y� potem zbyt d�ugo, w zasadzie najcz�ciej �y� potem bardzo kr�tko. Chyba, �e okaza� si� by� przydatny. Wi�c poradzimy sobie i tym razem. A tymczasem, sadz�, �e powiniene� jeszcze dzie� posiedzie� tutaj, zreszt� i tak nie masz dok�d wraca� - rechot. - Napijemy si�, zabalujemy, musisz potrenowa� troch� picie skocza, z takim bandziochem powiniene� da� rad� wypi� wi�cej ni� wczoraj. We�miemy sobie te twoje panny, s� ca�kiem fajne, ale jak pobawisz si� troch� z damami dworu ksi�ciunia do dopiero zobaczysz r�nic�. Bar sko�czy� je��. Rzuci� pustym dzbanem po piwie w kierunku kominka i powsta�. - K-wa - stwierdzi� i bekn��. - Id�. Wsta� i wyszed�. - Rund'ijk - rzek� ksi��� - Musz� za�atwi� par� spraw, czuj si� tu dobrze ale bez przesady, nie jak u siebie, bo mo�esz pozna� Wadera, co nie jest przyjemne. Jak co� chcesz, pytaj Edytora. Ksi��� podni�s� si� z fotela, otrzepa� i poszed�. Mag, pomy�la� przechodz�c przez drzwi, gdzie jest ten chlor mag? Don skierowa� kroki ku wybudowanej przez krasnoludy wie�y, w kt�rej mieszka� mag. Wie�a wygl�da�a klasycznie, jak dla czarownika. Ksi��� zatrzyma� si� przed drzwiami i kilka razy uderzy� w nie pi�ci�. - Ross! - krzykn�� - Jeste� tam? Wiesz, �e mog� wywali� te drzwi i te wszystkie iluzyjne demony mo�esz sobie g��boko wsadzi�. Jak tam imprezka? Cisza. - Ross! Wchodz�! Czy�by ci si� co� sta�o? - krzykn�� specjalnie g�o�no. - Spadaj, Don. Ksi��� u�miechn�� si� oble�nie. - Aha, - powiedzia� - jak ona si� nazywa? Jako� na G? - Czy wiesz, - ksi��� najwyra�niej �wiczy� m�wienie g�o�no i wyra�nie - �e ten ca�y mag tak naprawd� bardzo lubi ch�opc�w? Kiedy� zabawia� si� z czterema na raz. Czy pokazywa� ci t� komnat� na szczycie wie�y, nie t� z widokiem na morze, ale t� drug�, jak on to nazywa, r�owy salon? Nie? Ale� dlaczego? - Don - powiedzia� g�os ze �rodka - jestem zaj�ty. - Ja wiem - odpar� ksi��� - a popatrz, ja nie mam nic do roboty. Wi�c sobie jeszcze troch� postoj�. - Wiesz - zacz�� znowu Don - �e on lubi jak mu si� dra�ni kaka�ko? Tak, tak, ten nasz Ross to ma�y perwers. Co, pewnie ci opowiada� jaki jest czu�y i romantyczny? - rechot - Ja z nim by�em na niejednej imprezce i mog� ci dok�adnie powiedzie� jaki jest naprawd�. To zbok. I perwers. Pami�tasz Ross jak ta�czy�e� go�y na stole w tej karczmie w Sigil? Tej z demonami? I jak ten, co ma ryj jak �winia zaszed� ci� od ty�u? Jak to wtedy powiedzia�e�? Demoniczna przyjemno��? - Don - powiedzia� z wn�trza wie�y powa�ny g�os - S-dalaj. - Oj, oj, oj, - zatroska� si� ksi��� - czy�by co� si� nie udawa�o? Nie chce si� wcelowa�? No jak to? Mo�e ci w czym� pom�c? Czy masz ci�gle ten taki biczyk, kt�rym lubisz jak si� ciebie ch�oszcze po ty�ku? Te� jej tego nie pokaza�e�? No, dlaczego. Takie �adne wydajesz przy tym odg�osy. - Ignoruj� ci� - odpar� mag. - Mo�esz sobie tam sta� i gl�dzi� ile chcesz. Rzucam silence, wi�c nie zm�cz sobie za bardzo strun g�osowych. - Zaraz, - przerwa� mu ksi��� - silence? Tak przy damie? A nie m�wi�em, �e to perwers? - Uzbrajam fireballe na drzwiach sypialni - ci�gn�� dalej ze �rodka Ross - wi�c zastan�w si�. Ksi��� zastanowi� si�. - Czy ty mi czasem nie grozisz? - zapyta� - Fireballe? Ale� mnie przerazi�e�. �miertelnie. Wiesz - przerwa� dla efektu - tak sobie w�a�nie pomy�la�em, �e chyba wejd� tam do �rodka i sprawdz� czy dzia�aj�. Czy czego� jak zwykle nie spartoli�e�. - Don - g�os ze �rodka zmieni� si� nieco - daj se siana. Id� ju� bo mi kr�pujesz kobiet�. - A wi�c jednak. No, no, Ross, cicha woda, jak to m�wi� rybacy. W�a�nie, nie wyskoczysz mo�e na ryby? Wiesz, skocz� tylko po w�dk� i zaraz po ciebie wpadn�. - Don! - Dobra, dobra, si� nie gor�czkuj. Id�, tylko nie trzyj za mocno, bo si� zgrzejesz. Ksi��� odwr�ci� si� rechocz�c i przez chwil� zastanawia� si� nawet, czy dla dowcipu nie p�j�� po t� w�dk�, ale zrezygnowa�. To go r�ni�o od barbarzy�cy, �e tamten ju� dawno by�by w �rodku i posuwa� pann�, ale on, jako ksi���, wola� dowcip subtelny. Tak. Barbarzy�ca czu� si� grubo po zjedzeniu dw�ch tac kanapek, ale wiedzia�, �e musia� si� naje��, bo by� poprzednio g�odny. Id�c do swojej komnaty doszed� do wniosku, �e powinien troch� po�wiczy�. Przeszed� przez pot�ne, d�bowe drzwi i od razu poczu� si� lepiej. �ciany obwieszone by�y sk�rami i k�ami potwor�w, kt�re zabi�. Pokryte ca�kowicie, ��cznie z pod�og� i sufitem. Sam zaprojektowa� ten wystr�j i by� z niego dumny. Poprawi� przepask� na biodrach. Po kilku godzinach �wicze�, kiedy w trakcie wyskoczy� jeszcze na chwil� do d�akuzi a potem pokazywa� panienkom, �e uniesie je cztery na raz a nawet pi�� w tym jedn� na, echem, wiemy na czym, Bar w ko�cu doszed� do wniosku, �e po�wiczy�. Dobra, pomy�la�, czas teraz na imprezk�. Doszed� do wniosku, �e na zamku przyda�yby si� jakie� nowe hostessy, czy damy dworu, wi�c postanowi� powiedzie� Edytorowi, �eby za�atwi�, bo robi si� ju� nudno. Tymczasem skocz� do karczmy, pomy�la�, zobaczymy, mo�e tam s� jakie� nowe dupy. Ciekawe, przysz�o mu jeszcze do g�owy, od kt�rej otwieraj� karczmy. Mo�e b�d� jeszcze zamkni�te, to nawet lepiej. Sobie otworz�. A jak b�d� otwarte, ale b�dzie ch-owo, to wtedy je zamkn�. W�a�nie. By�a trzecia po po�udniu, ale karczmy w Spekularum otwarte s� non-stop, gdy� o ka�dej porze znajd� si� go�cie, miejscowi a co lepiej przybysze, kt�rzy chc� si� napi�. W najlepszej karczmie w mie�cie kwit� interes. Godzin� temu przyjechali jacy� obcy z p�nocy, �niadzi, w turbanach na g�owach, p�acili z�otem dwukrotne ceny za wszystko i to nawet nie dlatego, �e karczmarz im tak powiedzia�, co zreszt� zamierza� zrobi�, ale sami z siebie. Co lepsze, chyba uwa�ali, �e robi� dobry interes. Karczmarz pomy�la�, �e kiedy mu p�acili, m�g� powiedzie�, �e dosta� za ma�o, ale troch� go przytka�o i straci� koncept. Cholera, czy�bym wychodzi� z wprawy? Drzwi otworzy�y si�. Karczmarz spojrza� w ich stron� i u�miech zamar� mu na twarzy. - Och, Banie, - wyszepta� - tylko nie to. Wszed� barbarzy�ca. Sam. �le, cholera, bardzo �le. B�dzie szuka� rozr�by. I zrobi demolk�. Bo miejscowi b�d� go unika� i pewnie zwiej� a jak nie b�dzie mia� komu przywali� to si� wkurzy i wszystko zniszczy. K- wa. Ach! Nagle w oczach pojawi� mu si� szelmowski b�ysk. Przecie�... Spojrza� na lewo, w kierunku stolika stoj�cego w k�cie. Bar wszed� dumnym krokiem do najlepszej karczmy w mie�cie (do innych nie chadza�), stan�� na �rodku i rozejrza� si�. Mia� na sobie przepask� biodrow�, niedbale zarzucony na plecy czarny p�aszcz i miecz w pochwie przy boku. By� du�y. Zar�wno miecz jak i barbarzy�ca. - K-wa - powiedzia� g�o�no - Dlaczego, k-wa, nikt mnie nie wita? Karczmarz! - Tak, panie barbarzy�co, ju� lec�, ju� lec� - karczmarz zerwa� si� zza szynkwasu. - Tylko nie zawad� o �yrandol, jak b�dziesz tak lecia�. Bar rozgl�da� si� po stolikach. K-wa, same �woki. Gdzie te laski, k-wa, mia�y by�, co to jest, najlepsza karczma w mie�cie? - Karczmarz, k-wa, co to jest? - rzuci� - Same leszcze. Cio�y. �woki. Cioty. Ty te�, karczmarz. K- wa, masz tu jakie� dobre dupy? Co to, k-wa, jest? Najlepsza karczma w mie�cie? - Panie barbarzy�co - wyj�ka� karczmarz - mo�e pan usi�dzie? Napije si�? - Pewnie, �e si�, k-wa, napij�. Dawaj piwo. Dzban. Ludzie starali si� schodzi� Barowi z drogi. Bar uwa�nie si� rozgl�da�. - Panie barbarzy�co - wyszepta� karczmarz - bardzo prosz�. Mam tu takich cennych go�ci z daleka, jacy� chyba szejkowie, o tam, - wskaza� g�ow� - wi�c jakby pan barbarzy�ca... Bar szybko odwr�ci� g�ow� i spojrza� na stoj�cy w k�cie stolik. Zatrzyma� si� i przez chwil� uwa�nie si� im przygl�da�. A potem powiedzia�: - Ty mi tu karczmarz, k-wa, nie p-dol. Dawaj ten browar, i to szybko. Do tamtego, k-wa, stolika. Bar podszed� do siedz�cych w k�cie ludzi. K-wa, co za �woki. Jakie� berety na g�owach. Gdzie maj� miecze? Co to k-wa? Jakie� takie krzywe. W karczmie by�o cicho. Przybysze spojrzeli na zbli�aj�cego si� Bara. By�o ich pi�ciu, dobrze zbudowanych, m�odych ludzi. I kobieta. Wyci�gn�� swojego bastarda. - Ch-owe macie, k-wa, miecze - powiedzia� - rozp-li� bym was wszystkich, k-wa i chyba to zrobi�, bo mnie wk-cie. K-wa. I wtedy zobaczy� siedz�c� z ty�u, nieco w cieniu lask�. - K-wa, m�oda, cho� no tu, zobaczysz jak to si� naprawd� robi. Te �woki na pewno maj� tak samo krzywe ch-je jak miecze. Zobacz - wyci�gn�� przed siebie bastarda. - To jest, k-wa, porz�dny miecz. Jak chcesz, mog� ci� te� nim zer�n��. Bar usiad� na stole. Karczmarz co� si� nie pojawia�. - Karczmarz, k-wa! - rykn�� Bar - Gdzie m�j browar? Albo poczekaj, k-wa. Co ty, kultury nie masz? Browar dla mnie i dla tej dupy. Przybysze nie rozumieli s�owa, z tego co m�wi� Bar. Ca�a sytuacja nieco ich zdekoncentrowa�a, ale po pierwszym szoku dwaj siedz�cy z brzegu podnie�li si�. Chwycili za r�koje�cie swoich mieczy. Jeden co� g�o�no powiedzia�, wyra�nie w kierunku Bara. - O, k-wa, stawiacie si�? Sp-lajcie. Bar zerwa� si� ze stolika jak b�yskawica. Ci�� momentalnie m�czyzn� stoj�cego z lewej, ten pr�bowa� wyci�gn�� miecz i zas�oni� si� nim, ale nie zd��y�. Dosta� pot�ne ci�cie przez rami� a� odrzuci�o go do ty�u. Drugi przybysz mia� ju� bro� w r�ku. Pozostali trzej zerwali si� tak, �e przewr�ci� si� stolik. - Panowie, k-wa, nie macie szans - rzuci� Bar szykuj�c si� do zadania ciosu. - Mam liczebn� przewag�. Ale dam wam szans�, k-wa, bo mam dobry humor. Nie b�d� was otacza�. Karczmarz, we� im to powiedz, bo te �woki chyba nic nie kumaj�. Karczmarz chowa� si� za kontuarem. Barbarzy�ca nie zwa�aj�c na g�stniej�cy t�um uzbrojonych wojownik�w postanowi� wyko�czy�, tego, kt�rego rani�. M�czyzna z trudem stara� si� zatamowa� krew lec�c� ze zmasakrowanego ramienia. Dosta� cios w g�ow� zanim zd��y� si� zorientowa� i zastawi� i z rozr�ban� czaszk� zwali� si� na pod�og�. Kobieta zacz�a krzycze�. - Cicho ma�a, zaraz si� zabawimy. Bar szybkim ruchem cia�a unikn�� gradu mieczy i sam zaatakowa�. Ci�� od g�ry, tak jak najbardziej lubi�. Miecz, kt�rym zaatakowany stara� si� zas�oni� nie stanowi� dla barbarzy�cy �adnej przeszkody. Przybysz zachwia� si�, machn�� niezgrabnie i zanim zdo�a� pomy�le� o tym, �e przecie� w sumie umie walczy� do�� dobrze i zwykle to on naciera� na przeciwnika a nie odwrotnie, ju� nie �y� a jego wn�trzno�ci wyp�ywa�y na pod�og�. Bar zarechota�. Z obrotu machn�� mieczem mierz�c w przeciwnika stoj�cego za nim. Pot�ne ci�cie przeci�oby cz�owieka na p�, gdyby w ostatniej chwili nie odskoczy�. Wpad� na przewr�cony st� i zachwia� si�; nie dlatego jednak, �e uderzy� w przeszkod�, lecz z powodu g��bokiej rany biegn�cej przez ca�� szeroko�� klatki piersiowej. Barbarzy�skim skokiem Bar ruszy� w jego kierunku. I wtedy w�a�nie po�lizgn�� si� na kiszce pokonanego wcze�niej wroga. Straci� r�wnowag�. Zamacha� w powietrzu r�kami i tylko lata sp�dzone z mieczem w d�oni sprawi�y, �e nie wypu�ci� or�a. �api�c pion opar� si� lew� r�k� o �cian� za� praw� pr�bowa� jeszcze wykona� planowany atak, ale zamiast w przeciwnika trafi� we w�asn� nog�. - K-WA! - wrzasn�� Bar - Koniec, k-wa, zabawy! Kto� pr�bowa� trafi� go od ty�u, ale bro� tamtego zapl�ta�a si� w powiewaj�cy szeroko p�aszcz barbarzy�cy. Bar ci�� z furi� wstaj�cego �woka, kt�ry broczy� krwi� jak dziewica, kt�ra w�a�nie przesta�a by� dziewic�. Z rozr�ban� klatk� piersiow� m�czyzna pad� na ziemi�. Dwaj pozostali atakuj�cy go od ty�u walczyli z szybko�ci� barbarzy�cy i przegrywali. Bar odwr�ci� si� skokiem. Uderzy� z impetem czo�gu i po dw�ch ciosach pierwszy z napastnik�w pad�. Bar nie mia� ju� teraz lito�ci. Wk-�a go ta jego j-ana noga i mia� ochot� szybko i efektownie za- ba� co mu si� wko�o rusza�o. K�tem oka dostrzeg�, �e kobieta z ty�u zaczyna ucieka�. Skoczy� w jej kierunku, z�apa� j� wp�, odwr�ci� si� i zbi� cios ostatniego z obcych. Trzymaj�c dup� pod lew� pach� zada� szybkie i precyzyjne ci�cie, atakuj�cy go wr�g zachwia� si� od impetu uderzenia, Bar przypar� go do �ciany i dwoma uderzeniami w g�ow�, zar�ba�. - No, - powiedzia� - to si� nazywa imprezka. Rozejrza� si� po karczmie. Nie by�o nikogo. Zza szynkwasu nie�mia�o wygl�da� karczmarz. - Co jest, k-wa - rykn�� Bar. - Gdzie m�j browar? Barbarzy�ca chwyci� dzban i go wypi�. - Dobra - stwierdzi� patrz�c na trzyman� pod pach� kobiet� - teraz ci� zer�n�. Rzuci� j� na st�. - Karczmarz! - krzykn�� jeszcze - Dawaj mi jeszcze raz to samo, tylko na wynos. Zaraz naucz� t� dup� pewnych rzeczy, k-wa, a potem id� z ni� dalej. Jako� tu u ciebie, k-wa, ch-wo. Pusto, k-wa. Gdzie s� go�cie? To jaka� ch-wa knajpa, nikt tu nie przychodzi. Wiesz, karczmarz, chyba j� zaraz zamkniemy. Ksi��� wraca� w�a�nie z gildii morderc�w. Ni�s� flakon z now� porcj� trucizny na sw�j top�r, kt�r� regularnie dostarcza� mu szef gildii Skubi Du. Wprawdzie b�d�c ksi�ciem, Don zazwyczaj osobi�cie nie chodzi� do gildii, tylko Skubi Du przynosi� mu to, co potrzebowa� na zamek. Ale tego dnia bola�a go troch� g�owa i stwierdzi�, �e niech znaj� ksi�cia, zrobi sobie spacer. Top�r trzeba b�dzie naostrzy�, pomy�la�, bo zanosi si� jaka� r�banina. Robi�o si� ciemno. Ksi��� przechodzi� akurat obok wie�y Magusa, czarownika Spekularum, kiedy us�ysza�, jak kto� go wo�a. Spojrza� do g�ry. - Ksi���! - wo�a� Magus - Niech ksi��� patrzy! Magus stan�� w oknie na trzecim pi�trze swojej wie�y, da� krok do przodu, wyszed� na gzyms i skoczy�. Wybi� si� do g�ry, przez chwil� wisia� wyprostowany a potem z�o�y� si� w p� i szybko zacz�� spada�. Pikowa�. Ksi��� patrzy� nic nie rozumiej�c a d�o� sama spocz�a mu na r�koje�ci topora. Magus zbli�a� si� do ziemi i kiedy wydawa�o si�, �e w ni� uderzy nagle skr�ci�. Wyr�wna� lot do poziomu i trajektori� kosz�c� przemkn�� nad murem otaczaj�cym jego wie��, poczym g�adko stan�� obok Dona. Ksi��� patrzy� si� na niego nic nie m�wi�c. - Ksi���! - powiedzia� Magus - dzieje si� co� niezwyk�ego! Niech ksi��� zobaczy sam! W Krakatos! - Co? - powiedzia� Don - Gdzie? - No, w Krakatos, tym mie�cie na p�noc, dzie� drogi konno... - Dobra, wiem jak tam dojecha�, ju� mi kto� t�umaczy�. O co chodzi? - Niech ksi��� zobaczy sam, mam to w kuli. - Moment - powstrzyma� go ksi���. - Moment. K-wa, Magus, co to by�o? - Co? - Co jest, k-wa, schod�w nie masz? - A! - poj�� Magus - No, mam. To taka nowa konkurencja, wie ksi���. Skacze si� z wie�y i kto p�niej w��czy fly'a. Musz� pokaza� Rossowi, na pewno mu si� spodoba. - K-wa, Magus, na pewno. M�wisz, �e kto p�niej w��czy? Mo�e zagramy? - Zaraz, ksi���, podle�my do mnie i poka�� ksi�ciu to �cierwo nad Krakatos. Wygl�da nie�le. Obaj przelecieli przez okno w wie�y Magusa. Czarodziej poprowadzi� ksi�cia do kuli i wskaza� na ni� d�oni�. Don zerkn�� do �rodka. Zobaczy� miasto portowe Krakatos, z obronnymi murami, portem, dachami dom�w. Nad miastem unosi�a si� wiruj�ca, czarno-czerwona chmura ogromnych rozmiar�w. Niebieskie iskry wy�adowa� elektrycznych wstrz�sa�y ni� od czasu do czasu. Chmura zdawa�a si� falowa�, swym zasi�giem pokrywa�a ca�y gr�d. - Nie wiem co to jest, ksi���, nie wiem co to mo�e zrobi�. Dosta�em wiadomo�� od mojego kolegi, maga mieszkaj�cego w Krakatos, tak ko�o trzeciej, �ebym zerkn�� nad miasto, bo co� si� zaczyna formowa�. Na pocz�tku by�o ma�e, potem zacz�o rosn��, teraz chmura si� jakby ustabilizowa�a, bo od jakiej� godziny, od kiedy wisi ju� nad ca�ym miastem, przesta�a si� powi�ksza�. Niech ksi��� poczeka, zrobi� zbli�enie. Obraz zacz�� zanika�. - Widzi ksi���? Co� zak��ca kontinuum. Ale to nic, niech ksi��� zerknie tutaj. Obraz zjecha� ni�ej, nad same dachy budynk�w. - Tu. Na rynku sta�a posta�. Dwa metry wysoko�ci, du�e, czerwone oczy zajmowa�y wi�ksz� cz�� g�owy, kt�ra poza nimi nie mia�a �adnych rys�w twarzy. Posta� ubrana by�a w d�ugi, czarny p�aszcz. Spogl�da�a do g�ry. - Ultroloth, ksi���. Stoi tak od godziny. I patrzy. Obraz w kuli znikn��. By� �rodek nocy kiedy Don van Powerman z w�dk� przerzucon� przez rami� stan�� pod drzwiami do wie�y maga. U�miechaj�c si� lubie�nie podni�s� d�o� i kilkakrotnie mocno uderzy�. Zadudni�o. Ksi��� sta� cierpliwie. Cofn�� si� dwa kroki i spojrza� do g�ry. A potem zapuka� ponownie. - Ross! - krzykn�� - �pisz? Cisza. - Ross! Z wn�trza wie�y dobieg�o lekkie poruszenie. - Ross! To ty? Kto� szuraj�c nogami powoli podszed� do drzwi. - Ross! - krzykn�� jaszcze raz ksi���, dla pewno�ci. Zza drzwi odezwa� si� zm�czony g�os. - Wierzy� mi si� nie chce, �e to ty, Don. Czego chcesz? - Wiesz, korzystaj�c z chwili czasu, doszed�em do wniosku, �e mo�na by wyskoczy� na ryby. Akurat nic si� nie dzieje, jutro jedziemy zajeba� potwora z chmur�, przed czym� takim nale�y si� rozerwa�. Co ty na to? Ross the Boss milcza� przez d�u�sz� chwil�. - Nie jestem pewien czy zdajesz sobie spraw�, �e jest �rodek nocy. Jak� ryb� chcesz o tej porze z�apa�? Ryby w nocy �pi�. - Ryb� nocn� - odpar� ksi��� roztropnie. - B�d� spokojny, w moich rzekach mo�na �owi� przez ca�� dob�. Zawsze co� z�apiesz. Zza drzwi dobieg�o westchnienie. - M�czysz mnie Don - rzek� czarownik. - Odwal si�. Rano ci powiem czy jad� z wami czy nie. Teraz chce mi si� spa�. Dobranoc. - Czekaj, czekaj - wszed� mu w s�owo ksi��� - czy�by ona tak ci� wyko�czy�a? Czy jest tam wci�� z tob�? Ty ogierze. Puka�e� j� non-stop ca�� noc, dzie� i noc? Popatrz, a ja jej nawet dobrze nie pozna�em. Rossik? Zapoznasz nas? - Dobranoc. - A wi�c dobrze - ksi��� doszed� do wniosku, �e nadszed� czas, by wprowadzi� w �ycie plan A. Poprawi� na biodrach pas si�y. Wprawdzie nie by� to TEN pas si�y, tylko namiastka pasa, kt�ry zosta� ostatnio zniszczony, ale musia� wystarczy�. Ksi��� od�o�y� w�dk� na bok i chwyci� za klamk�. Poci�gn��. Zatoczy� si� do ty�u gdy szarpni�ty z nadnaturaln� si�� uchwyt zosta� mu w r�ku. - K-wa - powiedzia� ksi���. - Ross! Ale ch-owe klamki ci zamontowali. Nawet w stajni mam lepsze. - Bo to trzeba pcha�, nie ci�gn��, ty durniu - odezwa� si� g�os gdzie� z g��bi wie�y. - A tak, ty wiesz przecie� lepiej - odpar� ksi���. - Pcha�o si� troszk� ostatnio, co? - Odwal si�. Mo�esz sobie darowa�, ona ju� posz�a. Wyrzuci�em j� - Jak to? - ksi��� by� prawdziwie zdziwiony - Tak szybko? - Znajdziesz j� pewnie w d�akuzi. Albo u barbarzy�cy. To zwyk�a zdzira. - No co� ty? - za�mia� si� ksi��� - Naprawd�? Jak do tego doszed�e�? - Jak chcesz to mo�esz wej��. Tylko popchnij. Jest otwarte. To ju� nie by�o to samo. - Wiesz, w zasadzie mam na g�owie wa�ne sprawy ksi�stwa. Wpadnij rano na �niadanie, b�dziemy jecha�. A i mo�e zerkn��by� w kul�, pogada� z kim� o tej chmurze nad tym miastem, em, Krakatos. To jaki� kwas. - Na razie. Bar von Barian by� zadowolony. Laska by�a dobrze szkolona i pomy�la� sobie, �e m�g�by j� wzi�� do haremu, pewnie s�owo nie by�o jej obce. Gdyby tylko umia�a m�wi� po ludzku, a nie sepleni�a co� tam po swojemu. Chocia� z drugiej strony, w zasadzie, jej zaj�cie b�dzie wi�za�o si� raczej z j�czeniem a to wychodzi�o jej z tym akcentem ca�kiem dobrze. Dobra. - Masz tu 500 gp - powiedzia� rzucaj�c jej woreczek z pieni�dzmi. - Podoba�o si�, k-wa? Kobieta szybko oceni�a zawarto�� sakwy i u�miechn�a si� szeroko. Pr�bowa�a z�apa� Bara udami. - Poczekaj, k-wa, nie teraz. Chod� do d�akuzi, tam si� zabawimy - spostrzeg� brak zrozumienia na jej twarzy. Zmarszczy� czo�o. - Come - powiedzia�. - No, k-wa, come. Z�apa� j� za r�k� i szarpn��, a� wsta�a. - IDZIEMY - powiedzia� wolno i wyra�nie. - Do D�AKUZI. Kobieta nie opiera�a si�, ale wyra�nie oczekiwa�a od Bara jakiej� akcji. Barbarzy�ca zastanowi� si� przez chwil�. - HAREM - powiedzia�. - TY - wskaza� na ni� - do HAREM. HAREM. Kobieta kiwn�a g�ow�, lecz wyraz jej twarzy nie zmieni� si� ani o jot�. Bar straci� cierpliwo��. - K-wa, idziemy - poci�gn�� j� za sob�. Ruszy� w stron� drzwi. - Karczmarz! - odwr�ci� si� nagle - We� tych w beretach i zanie� do �wi�tyni. Powiedz, �e Bar powiedzia�, �eby ich postawi�. Potem przyprowad� ich na zamek, chc� z nimi pogada�, a jako� nie zd��y�em. I przyprowad� kogo�, kto m�wi po ichniemu, bo k-wa, w og�le ich nie rozumiem. Tylko masz to zrobi� osobi�cie, k-wa, bo ci zamkn� karczm�. Nie wysy�aj �adnych swoich �wok�w, rozumiesz mnie. Osobi�cie. A mo�e ty ich rozumiesz, co? Karczmarz kuli� si� za barem. Pokr�ci� g�ow�. - To ch-owo. Masz przyj�� rano. Ksi��� nala� sobie skocza i usiad� na tronie. Nie jest dobrze, pomy�la�. Szykuje si� r�banina, a ja nie mam nawet porz�dnego pasa si�y. Powinienem zapyta� Magusa, albo p�j�� do Mind Flyer�w. Pojawi� si� Bar, ci�gn�c jak�� w�a�ciwie nie ubran� kobiet�. - Cze�� - powiedzia� ksi���. - Potrzebuj� pasa si�y. Id� do Mind Flyer�w, �eby mi co� zrobi�y. Barbarzy�ca zatrzyma� si� w drzwiach. - �artujesz. Zrobi� ci w przysz�ym wieku. Z tym trzeba si�, k-wa, urodzi� - napi�� biceps. - Nie p-dol. - Id� teraz do d�akuzi. - A ja pukn�� ksi�n�. - Gdzie gubernator? - Nie wiem, k-wa. Pewnie �pi. - Niech siedzi na zamku i nie rusza st�d dupy. Bo jeszcze si� zabije. Trzeba powiedzie� Edytorowi. Kiedy Bar wszed� do d�akuzi zobaczy� jak gubernator Rund'ijk w�a�nie g�aszcze po n�ce jedn� z dam dworu i lekko si� zdenerwowa�, gdy� nie lubi�, gdy mu jaki� grubas wpycha� si� w interes. Wyt�umaczy� go�ciowi, �e musi ju� i�� spa�, na co gubernator po chwili wahania si� zgodzi�. Ksi��� tymczasem odwiedzi� swoj� sypialni�. Pomimo niew�tpliwych zalet sp�dzania wolnego czasu z ksi�n�, po godzinie Don przypomnia� sobie, �e w zasadzie nie ma teraz zbyt du�o wolnego czasu, wyswobodzi� si� z obj�� tytularnej ma��onki i uda� si� do lataj�cego zamku. Lec�c w kierunku unosz�cej si� na chmurze budowli podziwia� swoje miasto w pierwszych promieniach wschodz�cego s�o�ca. Dachy l�ni�y na czerwono i ksi��� pomy�la�, �e ma pi�kne ksi�stwo. Mind Flyery powita�y go bez nadmiaru entuzjazmu. Ale one nigdy nie okazywa�y zbytniej ekscytacji, kiedy ktokolwiek przychodzi� do nich w jakiej� sprawie. Robi�y, to co lubi�y robi� i to im odpowiada�o. Nie mia�y zamiaru podpada� ksi�ciu ale nie uwa�a�y, �e p�aszczenie si� przed kim� jest dobrym sposobem na uk�adanie sobie wzajemnych stosunk�w. Ksi��� wy�uszczy� o co chodzi. - Ksi��� - powiedzia� po d�u�szej chwili jeden z Mind Flyer�w - to o co prosisz jest niewykonalne. Nie zrobimy ci pasa si�y na - zastanowi� si� - dzisiaj, ani na jutro, ani nawet na za miesi�c. Nie da si�. Produkcja takich rzeczy jest czasoch�onna. Potrzebujemy przynajmniej sze�� miesi�cy, zwa�ywszy, �e zam�wienie ksi�cia nie jest jedynym, nad jakim pracujemy. Trzy stwory spojrza�y po sobie i wida� by�o, �e porozumiewaj� si� mi�dzy sob�. - Cztery miesi�ce jak si� spr�ymy. Mo�e trzy, je�li komponenty b�d� dobrej jako�ci i... dostaniemy kilka �wie�ych m�d�k�w do wyssania. Tak... - macki mu zafalowa�y. - Tak jak zwykle. - Poniewa� wykonywali�my ju� kiedy� takie zam�wienie dla ksi�cia, nie b�dzie problemu w tym sensie, �e nie przewidujemy wpadki. Mamy do�wiadczenie. Ale aby zakl�cia si� utrwali�y, potrzeba czasu. Niestety - wzruszy� ramionami. - Oczywi�cie ksi��� mo�e sobie zawsze za�yczy�, wie ksi��� co mam na my�li, ale co ja b�d� ksi�ciu radzi�. Na pewno ksi��� rozwa�a wiele mo�liwo�ci, skoro sprawa jest taka pilna. Don i Bar jedli w�a�nie �niadanie, kiedy do jadalni wszed� Edytor. - Ksi���, - powiedzia� - jaki� cz�owiek do pana Bara. M�wi, �e nazywa si� karczmarz. - Niech wejdzie. Wszed� karczmarz z przestraszonym wyrazem twarzy. - Pa... szanowny panie Barze - zacz�� j�kaj�c si�. - No wi�c, echem, w�a�nie. Poszed�em... - Gdzie s� ci szejkowie? - zapyta� barbarzy�ca. Ksi��� spojrza� na niego przechylaj�c g�ow�. - No wi�c... Powiedzieli mi, �e nie mog� postawi� ich od razu, bo nie maj� czar�w. I powiedzieli, �e jest �rodek nocy i chyba nie chc� mie� wi�cej �aski Banna, skoro do nich o przychodz� o tej porze. Ale im wyt�umaczy�em, �e ja od pana Bara i wtedy przeor... - Kiedy? Karczmarz zawaha� si�, zbity z tropu. - Echem, dzi� wieczorem. M�wili, �e nie wiedz�, czy postawi� wszystkich, ale... - Ty mi tu nie p-dol, karczmarz, - rzek� Bar prze�ykaj�c - tylko przyjd� dzisiaj wieczorem z nimi wszystkimi, albo damy licencj� komu innemu. A teraz s-dalaj. Nie widzisz, �e jem? - Tak, tak, naturalnie - karczmarz wycofa� si� czym pr�dzej k�aniaj�c si� w pas. - Do widzenia. I smacznego. Ksi��� patrzy� si� na Bara. - Gdzie mag? - zapyta� barbarzy�ca. - W do�ku. - Gdzie? - No, w do�ku, k-wa, g�uchy? - Zasadzi� si�? - Jest przybity. Bar oderwa� wzrok od swojego bicepsa. - Przybi� si� do tyczki? I ja nic o tym nie wiem? Trzeba go podla�. Ksi��� westchn�� i wzruszy� ramionami. - Chod�my do Magusa. Mo�e b�dzie mia� dla mnie pas si�y. Bar mrukn��. - Mo�e wie co� wi�cej o tej chmurze. Magus zrobi� szerokie oczy. - Pas si�y? Ksi���, czy ja zbieram pasy si�y? To przecie� raczej ksi���... - urwa�. - Nie, nie mam. Zbieram z kolei inne rzeczy. Ksi�gi z unikalnymi czarami. Magiczne r�d�ki. Ciekawe artefakty. Tego typu. Ksi��� patrzy� na Magusa spode brwi. - W�a�ciwie, - powiedzia� czarownik - mog� si� popyta�. Ale to te� nie na zaraz. Powiedzmy, na jutro, mog� si� dla ksi�cia wywiedzie�, czy kto� z moich znajomych, rozsianych po niezliczonych planach multiwersum, nie s�ysza� o kim�, kto akurat sprzedaje pas si�y. Magus nagle si� podekscytowa�. - W�a�nie! - zawo�a� - Dowiedzia�em si� czego� interesuj�cego o tej historii z Krakatos. Siadajcie - pokaza� r�k� kanap�. - Mo�e skocza? Magus nala� skocza z karafki, kt�rej szk�o mieni�o si� na czarno-czerwono, uk�adaj�c si� w przykuwaj�ce wzrok wzory. Magus zacz��. - Postanowi�em wczoraj zbada�, czy kto� nie wie czego� wi�cej o tej chmurze. Skontaktowa�em si� z jednym znajomym, mieszka w Outlands, bli�ej Plague-Mort, wiecie miasto graniczne z Otch�ani�. Kopni�ty go��, przynajmniej ostatnio. Rozumiecie, chaos rulez, etc. W ka�dym razie powiedzia�, �e wr�ci� w�a�nie z R�wniny Niesko�czonych Portali i widzia�, jak nad, poczekajcie, to by�a taka romantyczna nazwa, hm... ach, w�a�nie, nad Jeziorami P�ynnego �elaza unosi si� podobna chmura. M�wi�, �e kr�ci�a si� tak �adnie, to znaczy wirowa�a i mia�a te elementy czerwone i b��kitne wy�adowania zupe�nie jak u nas. Podobno ukszta�towana by�a w rodzaj jak gdyby lejka, czy te� odwr�conego sto�ka ze �ci�tym czubkiem i znajomy twierdzi�, �e mia� wra�enie jakby ta tr�ba si� wyd�u�a�a, zbli�aj�c coraz bardziej do ziemi. Postanowi�em zobaczy� co u nas i rzuci�em kul� nad Krakatos. Panowie, ta chmura zacz�a wirowa�! I wiecie co? �rodek chmury zaczyna si� zapada�, tworz�c wkl�ni�cie. Jakby tworzy� si� tam jaki� otw�r. Rozleg�o si� �omotanie do drzwi. - Magus! Otwieraj! To ja, Ross! Magus popatrzy� na Dona i Bara. Poszed� na d� i po chwili obaj czarownicy pojawili si� w salonie. - Panowie, - powiedzia� Ross nieco podekscytowany - nie zgadniecie. Ksi��� i barbarzy�ca spojrzeli na siebie oboj�tnie. - Zadzwoni� do mnie jeden z K25. Celeron. M�wi, �e w spotka� w Sigil t� nasz� agentk�, jak jej tam, zapomnia�em. Never mind. Znaczy nie never mind, ale niewa�ne. Znaczy... k-wa. Cz�onek z... - mag odchrz�kn��. - Dobra - kontynuowa�. - Powiedzia�a, �e sama nie mo�e wpa��, bo portal do Jamy Moldka si� cyklicznie zaci�� a nie ma czasu szuka� transportu z przesiadk�. Ale m�wi�a, �eby przekaza�, �e spotka�a jednego Yugolotha, jaki� mniejszy sort, kt�ry z du�� pewno�ci� twierdzi�, jakoby kto� stara� si� otworzy� du�y portal na ��wia. Wiecie sk�d? Z 555-tego layera Otch�ani. Kr�lestwo Takhisis, bogini z�ych smok�w. Bar chwyci� butelk� skocza za szyjk�, przechyli� i wypi� reszt� duszkiem. Poniewa� w butelce by�a jeszcze przynajmniej �wiartka, wi�c ksi��� spojrza� na barbarzy�c� przeci�g�ym spojrzeniem. Bar rzuci� pust� butelk� do ty�u i otar� usta r�k�. - Dobra, - rzek� - jedziemy ich p-doln��. - Teraz? - zapyta� ksi���. - Dzisiaj nie mog�. Musz� mie� ten pas si�y. - Nie p-dol - odparl Bar. - Jeste�, k-wa, �wok. Jedziemy i dajemy im wp-dol, wracamy i idziemy na dupy. P� godziny. Ross the Boss poruszy� si� niepewnie. - Wola�bym mie� co� wymedytowane - stwierdzi�. - Poza tym nie wzi��em dzisiaj teleportu. Bar spojrza� na niego dziwnie. - To co ty, k-wa, medytujesz? Powi�kszenie cz�onka? - Dok�adnie. Cztery razy. I jeszcze magiczn� gum�, te� cztery razy, wi�c zabrak�o mi miejsca. - To mnie akurat, k-wa, nie dziwi. Ju� po cantripie robi ci si� t�ok. - S-dalaj. - Dobra, - rzuci� ksi��� - poczekajmy do jutra. Magus siedzia� w fotelu i wygl�da� jakby my�la�. Wieczorem Magus przys�a� wiadomo��, �e �aden z jego znajomych nie ma na sprzeda� pasa si�y. Bar zabawia� si� w d�akuzi a mag pi� spokojnie skocza i pali� trawk�. Do��czy� do niego Don. Pod koniec butelki, kiedy ksi��� po raz kolejny zwierza� si� Rossowi ze swoich problem�w zwi�zanych z deficytem si�y, mag nie wytrzyma�. - Mo�e by� tak wyda�, na przyk�ad, jakie� zarz�dzenie. Albo zrobi� konfiskat� w mie�cie. Na pewno kto� trzyma taki pas na wypadek najazdu demon�w. Lub migracji smok�w. By�e� u Skubi Du? Ksi�cia ol�ni�o. - W�a�nie! - zachwyci� si� bystro�ci� swojego intelektu - Skubi Du! Mag, idziemy. - Ale �yskacz... - stara� si� zaprotestowa� Ross, �wiadom ju� b��du, jaki pope�ni�. - Chod�, k-wa, wypijemy po drodze. Mag jeszcze si� waha�. Ale z drugiej strony wypi� sobie na �wie�ym, zajara� skr�ta gdzie� pod drzewkiem... - No, dobra. Skubi Du by� profesjonalnym szefem gildii morderc�w. Wiedzia� wi�c, �e spa� nale�y niewiele, sen trzeba mie� czujny i zawsze warto mie� pod r�k� porz�dnie zatruty sztylet. Gdyby nie znajomo�� tych trzech prawd kilka razy przesta�by ju� by� szefem gildii. Kiedy wi�c oko�o p�nocy zapukali do niego ksi��� i mag, Skubi Du by� na nogach i z wyrazem skupienia na twarzy s�czy� ciemnobrunatny p�yn do pochwy swego no�a. - Cze��, Skubi Du - powiedzia� Don. - Potrzebuj� pasa si�y. Masz? Skubi Du spokojnie sko�czy� nalewa� trucizn�, zakorkowa� fiolk� i schowa� do szuflady. Potem podni�s� wzrok i spojrza� na ksi�cia. - Witam, ksi���. I magu. Nie wiem, musz� pomy�le�. Jakiego pasa? - Si�y. - Jakiej si�y? Ksi��� powiedzia�. Skubi Du si� nie zdziwi�. Tylko przez chwil� zastanowi�. - Ksi���, - rzek� po chwili - nie mog� ksi�ciu takiego pasa da�. Ani sprzeda�. Szanuj� sobie wsp�prac� z ksi�ciem, bo dzi�ki ksi�ciu gildia prze�ywa teraz swoje najlepsze czasy. Jak rozumiem sprawa jest pilna. Mo�e skocza? - Dawaj. No i co z tym pasem? - Mog� ksi�ciu po�yczy�. M�j prywatny. Tylko musz� go mie� z powrotem w przeci�gu tygodnia - Skubi Du spojrza� na ksi�cia. - I mog� mie� dla ksi�cia propozycj�. Jako gildia morderc�w, wiemy r�ne rzeczy o r�nych ludziach. Je�li ksi��� z�o�y zam�wienie, dostarczymy ksi�ciu taki pas. Za 2 tygodnie. No i oczywi�cie po specjalnej cenie: dwadzie�cia tysi�cy z�otych monet. Bar postanowi� za�atwi� sobie co� na smoki. W �wi�tyni dosta� dwie mikstury kontroli z�ych smok�w i obietnic�, �e zw�oki zabite w karczmie zostan� postawione na drugi dzie�. Jak powiedzia� przeor, wyrwany ze snu w �rodku nocy: - Co� kiepsko wygl�dali, wi�c oceni�em, �e nie mo�na ich stawia� jakimi� czarami, kt�re mog� nie zadzia�a� z racji ich n�dznej budowy. Dlatego musz� si� dobrze teraz wyspa�. Ja i moi zast�pcy. Nast�pnego dnia wszyscy trzej wyruszyli. Wyekwipowani po z�by, jak trzeba. Stan�li przed Wersalem, Ross the Boss wykona� kilka tajemniczych ruch�w r�kami, wypowiedzia� jakie� niezrozumia�e s�owa, poczym wszyscy z cichym pufni�ciem znikn�li. W mie�cie panowa� p�mrok. W powietrzu unosi�a si� p�przejrzysta, l�ni�ca na zielono mg�a. Pojawili si� na g��wnym rynku, po�rodku klombu r�wno przystrzy�onej trawy. Wko�o panowa�a przenikliwa cisza. Tylko gdzie� z g�ry dobiega� monotonny szum, przyprawiaj�cy o dreszcze niski, spokojny odg�os. Powietrze rozja�nia�y b��kitne b�yski wy�adowa� elektrycznych. Nad miastem unosi�a si� ogromnych rozmiar�w chmura. Wirowa�a od�rodkowo w szybkim tempie. W jej �rodkowej cz�ci znajdowa�o si� pot�ne zag��bienie, gdzie chmura wypi�trza�a si� na kszta�t wielkiego leja, kt�ry porusza� si� w jeszcze bardziej zawrotnym tempie. W tej cz�ci chmury skupia�o si� najwi�cej wy�adowa�, pomi�dzy kraw�dziami leja bez przerwy strzela�y pioruny. Ze �rodka wiru wydobywa�y si� zielone opary. W zetkni�ciu z ch�odnym powietrzem zalegaj�cym nad Krakatos tworzy�y g�st� p�przejrzyst� mg��. Ksi���, Bar i mag przez chwil� rozgl�dali si� po okolicy. - No dobra - powiedzia� barbarzy�ca. - Gdzie te demony? Na ulicach miasta by�o zupe�nie pusto. W zasi�gu wzroku nie dostrzegali �ywej duszy, martwej te� nie, znaczy nic si� nie porusza�o. Nie by�o wida� cia� ani �lad�w po walce. Nie by�o wida� �adnych znak�w �ycia. Miasto wygl�da� na opustosza�e. - Ej! - wrzasn�� Bar - �woki! Wy�azi�! Przyjechali�my wam wp-doli�! Ksi��� podfrun�� do g�ry. Wko�o rynku znajdowa� si� budynek ratusza, najpewniej siedziba gubernatora Rund'ijka, kamienice najbogatszych mieszczan, �mietanki biznesowej, dwie wystawne karczmy, budynek z napisem 'Royal Hotel of Krakatos' i du�a �wi�tynia Banna z wielkim z�otym krzy�em na szczycie kopu�y. Ksi��� spr�bowa� sobie przypomnie�, czy dawa� kiedy� licencj� na u�ywanie nazwy Royal i stwierdzi�, �e nie pami�ta. Na �rodku rynku znajdowa�a si� fontanna w kszta�cie malowniczego wodospadu. Obok niej, przechylony przez murek le�a� jaki� cz�owiek. W lewym r�ku trzyma� niepewnie butelk�. Ksi��� zawo�a� do maga i barbarzy�cy, kt�rzy r�wnie� unie�li si� w powietrze. Wszyscy trzej wyl�dowali obok m�czyzny. Bar kopn�� le��cego w nerki. - K-wa, - zacz�� - gdzie s� demony? M�czyzna co� wybe�kota�. - Dobry browar podaj�, k-wa, j-bani, browarek, jak trzeba, k-wa, i kobitki... Ksi��� pochyli� si� i wsadzi� mu g�ow� do wody. Chwil� potrzyma�. Nie zareagowa�, dopuka tamten nie zacz�� wierzga� nogami. Mag stan�� nieco z ty�u. - Co jest, k-wa, wypi� sobie... - m�czyzna bardzo m�tnym wzrokiem spojrza� na ksi�cia. Czkn��. - Czy wiesz kim ja jestem? - zapyta� powa�nie ksi���. M�czyzna przyjrza� mu si� uwa�nie przechylaj�c g�ow� i zamykaj�c lewe oko. - Ograniczasz moj�, hep, wolno��, ten tego, ekspresji. W�a�nie chcia�em, hep, zobacz jak pi�knie ten tam paw si� komponuje z wod� w jeziorku. Ksi��� waln�� go w twarz a� odskoczy�a g�owa. M�czyzna zemdla�. - Pami�taj o pasie - mag chcia� rzuci� uwag� na czas, ale nie zd��y�. Ksi��� ponownie zanurzy� g�ow� m�czyzny w wodzie. - Czy wiesz kim ja jestem? - ponowi� pytanie. Cz�owiek spojrza� spode �ba. Z ust s�czy�a mu si� krew. Dostrzeg� pot�n� sylwetk� Bara stoj�cego obok i zatrzyma� na nim wzrok. - Mama? Ach, mamusia. Ksi��� uderzy�. Lekko. - Nie poznajesz ksi�cia Karameikos, psie? M�czyzna przez d�u�sz� chwil� pr�bowa� zogniskowa� na Donie wzrok, ale nie zdo�a�. - Nie poznaj� - odpar�. - A co? Bar przysun�� si� bli�ej i chwyci� m�czyzn� za fraki. - Gdzie s� demony? - powiedzia� przysuwaj�c sw� szlachetn� twarz bardzo blisko pijanego. M�czyzna zatoczy� si�. - M�wi� na mnie, wiecie, hep, szybka r�czka. Wiecie, idzie kobieta, hep, nie, i ja j� cyk, i ona ju� moja. - K-wa, nie p-dol - zdenerwowa� si� Bar. - Patrz na moje usta. GDZIE S� DEMONY? - Kto, znaczy, gdzie, hep, demony? - K-wa - powiedzia� Don wyci�gaj�c top�r. - Gdzie s� demony, albo b�dziesz m�g� wlewa� sobie w�d� bezpo�rednio do prze�yku. M�czyzna zastanowi� si�. - Hep, to mo�e nawet i nie by�oby takie g�upie. Czasem w�da tak jako� jedzie, szmat� jakby, hep, ale i tak mo�na j� wypi�. K-wa. Odwr�ci� g�ow� i zrzuci�. Pod nogi Bara. Barbarzy�ca si� zapieni�. Wyjecha� pijanemu z pi�chy, kiedy ten wpad� na murek otaczaj�cy fontann� poprawi� mu drugi raz a� ten wyl�dowa� po�rodku baseniku z wod�. - Za-bi� ci�, k-wa, jak tylko powiesz gdzie s� demony - rzuci� unosz�c si� nad nieprzytomnym, ton�cym w wodzie m�czyzn�. Ksi��� podlecia� i wyci�gn�� go za nog�. - DEMONY, - powiedzia� Don wyra�nie - te, kt�re przyby�y wraz z t� chmur�. M�czyzna powoli dochodzi� do siebie. - Faktycznie, - wybe�kota� - pogoda co� si� ostatnio popsu�a. I jeszcze te stwory, jakby takie du�e, jeden z takimi du�ymi oczami, wszystkich z-bali, wojsko si� zbuntowa�o, demony razem z tym wojskiem, ten jeden sta� tu i si� patrzy� na t� chmur� i co� gada�. Poszli do �wi�tyni Wielkiego Banna a potem Gruger, znaczy, ten, Gruber si� zdenerwowa� i te� go z-bali, powiesili wszystkich w �wi�tyni i zjedli. Mlaskali. Gdzie m�j browar? - poszuka� wko�o siebie r�k�. - Ten tw�j jabol? - rzek� ksi��� - Poszed� si� j-ba�. - Jak to? - m�czyzna otworzy� szeroko oczy - Jak to? Beze mnie? Najlepszego przyjaciela? - Demony s� w �wi�tyni Banna - powiedzia� Bar. - TEJ �wi�tyni Banna? - wskaza� r�k� budowl�. M�czyzna popatrzy� w zupe�nie innym kierunku. - A tak, tak. W�a�nie. Jeden usiad� na tym krzy�u, przelecia� jedn� panienk�, rozerwa� j� i zjad� jej g�ow�. Mia�a tak� fajn� cipk�, ta panienka - m�czyzna by� bliski �ez. - K-wa - powiedzia� ksi��� puszczaj�c pijaka. - To co, lecimy. Razem z magiem unie�li si� i pofrun�li w stron� wej�cia. Bar za chwil� do nich do��czy�. Stan�li przed pot�n� bram� do �wi�tyni. �elazn� ze z�otymi ornamentami. Wielkie krzy�e Banna na obu skrzyd�ach. Drzwi by�y uchylone. Bar wszed� pierwszy. Ca�a wielka nawa ocieka�a krwi�. Po posadzce, �cianach, �awach, wala�y si� nie dojedzone ludzkie szcz�tki. Z sufitu zwiesza�y si� zmasakrowane cia�a. Dziesi�tki. Uwieszone na �yrandolach, �a�cuchach, linach. W makabrycznych pozach. O�tarz Banna zbrukany by� krwi�. Le�a�y na nim resztki kobiety, kt�rej nogi zosta�y wyrwane i porzucone obok. Na krzy�u rozpi�ty by� cz�owiek w resztkach szat kap�ana. Z g�ow� na wysoko�ci jego pasa wisia� przywi�zany drugi. Nikt nie �y�. Tr�jca rozejrza�a si� po pomieszczeniu. W niewidzialno�ci. Podlecieli nieco do g�ry, kiedy zza o�tarza powta�a posta�. 2,70 m. Wzrostu i w barach. Pot�nie umi�nione cia�o. �eb jak troglodyta. Wielkie b�oniaste skrzyd�a. W jednej d�oni trzyma� ogromny, obur�czny top�r, w drugiej tarcz� w kszta�cie p�omieni. Ocieka� krwi�. Nycaloth. - Go�cie - powiedzia� dono�nym, niskim g�osem. - Zupe�nie w por�. - Towarzysze! - rykn�� zwracaj�c �eb w bok - Kto� do nas wpad�! Na obiad! Z bocznych drzwi wypad� jeszcze jeden taki sam demon. W obu r�kach dzier�y� topory. Za nim wyskoczy�y cztery mniejsze potwory, metr osiemdziesi�t, �eb, z racji macek, podobny do mind fryera, tylko zamiast d�oni mia�y pot�ne szczypce. W skorupach jak kraby. Piscolothy. Wszystkie skoczy�y w powietrze. Wtedy w powietrzu, przed oczami Dona, Bara i Rossa pojawi� si� symbol. K��tni. - Co to, k-wa, jest? - powiedzia� Bar. - Jak to, k-wa, co to jest? - odpar� ksi���. - To jest, k-wa, czar, ty �lepy bicepsie. Bar odwr�ci� si� w stron� Dona. - Co� ty, k-wa, nagle taki zajebi�cie m�dry? - zapyta�. - Puka�e� si� ostatnio z Magusem? W czekoladk�? Fajnie by�o? - A co? Tobie nie da�? Chcia�e� pobawi� si� jego kul� ale nie wchodzi�a w dupk�? Don spojrza� na Bara. - K-wa - powiedzia� barbarzy�ca. - Zaraz ci wsadz� w dupk� ten miecz i zobaczymy czy wejdzie do ko�ca, czy trzeba b�dzie pog��bia�. - Ej - odezwa� si� g�os z ty�u. Obaj wojownicy odwr�cili si� do maga. - Sp-dalaj, k-wa - rzuci� Don. - Nie widzisz, �e k-wa, rozmawiamy? - To wy sp-dalajcie - odpar� Ross. - Stoicie mi k-wa na linii strza�u. Zaraz przyp-dol� temu du�emu ze skrzyd�ami, �eby�cie mi potem nie skomleli, jak was przyjara. - Ty, k-wa, jaki si� magus zrobi� agresywny, zobacz - powiedzia� z ironicznym u�miechem ksi���. - Pewnie si� nie spe�ni� z t� lask�, kt�r� trzyma� w swojej wie�y przez ostatnie dwie noce. Magusku, - Don przechyli� g�ow� i spojrza� na Rossa - czy�by nie chcia�a tego robi� tak, jak lubisz? Z �a�cuchami, biczem i temu podobne? Mag si� zdenerwowa�. Twarz mu st�a�a i mi�nie pod szat� napi�y si�. Poczu�, �e przestaje nad sob� panowa�. - K-wa, - rzek� przez zaci�ni�te z�by - odp-dol si�, �woku, bo ci przyj-bi� i si�, k-wa, sko�czy. - Och, och, magusku, a kto ci r�czki rozbuja? - odpar� Don. - Nie ekscytuj si� tak, bo si� spocisz, skarbie. Mag zacisn�� pi�ci. S�owa czaru same pojawi�y si� w jego umy�le. Don obejrza� si� na stoj�cego obok Bara. Chcia� co� powiedzie� o konieczno�ci u�ywania perfumy tak�e przed walk�, kiedy nagle przestrze� wko�o wybuchn�a ogniem. Powietrze przeci�y �ciany p�omieni, z du�� pr�dko�ci� poruszaj�ce si� od strony o�tarza. Fala gor�ca ogarn�a unosz�c� si� w powietrzu tr�jk� i ogie� przeszed� przez ich cia�a. P�omienie osmali�y ich sk�r� i ekwipunek, lecz lata sp�dzone w ogniu walk wyrobi�y w nich swoisty stoicyzm w stosunku do tego typu niespodzianek. Bar odwr�ci� si� i na klat� przyjmowa� kolejne ataki ognia, a� ostatnia fala przesz�a i zanik�a. Don rykn�� z w�ciek�o�ci�. - Mag! Zabij� ci� za to! Uni�s� top�r i rzuci� si� w stron� Rossa, nie zwracaj�c uwagi na fakt, �e czarownik te� znalaz� si� w zasi�gu p�omieni. Mag uni�s� d�onie i wykona� kilka gest�w. - To nie on - hukn�� Bar dono�nym g�osem. - Ten �wok nie potrafi rzuci� czego� takiego. - Czego si�, k-wa, wtr�casz! - krzykn�� ksi��� - Osmali� mnie! I wk-wi�! Sz�sty zmys� barbarzy�cy funkcjonowa� jak nale�y. Odwr�ci� si� akurat w momencie, kiedy pierwszy nycaloth, z toporem i tarcz� unosi� bro�. - �adn� masz tarcz�, k-wa - powiedzia� Bar. - Ale tylko �woki u�ywaj� tarczy, wiesz o tym. Don zamachn�� si� toporem i przerwa� magowi zakl�cie. Unosz�c si� w powietrzu, czarownik zdo�a� jednak unikn�� pierwszego ciosu toporem. Ksi��� powt�rzy�. Mag pochyli� si� i ostrze broni �wisn�o nad jego g�ow�. - Walisz jak cepem - stwierdzi� z sarkastycznym u�miechem Ross. - Popr�buj mo�e na jakim�, ja wiem, drzewie, jak z nim dobrze zagadasz to si� nie b�dzie rusza�. Mag zamacha� r�koma. Kolejny cios ksi�cia przerwa� mu zakl�cie w po�owie, kiedy bro� odbi�a si� od stoneskina. Ksi��� z furi� ponowi� atak. Tym razem Ross wykona� zgrabny unik i top�r Dona przeci�� powietrze kilka centymetr�w obok jego lewej r�ki. - Pi�kne ci�cie, ksi�ciuniu - podsumowa� mag. - Mo�e si� zamienimy? Dasz mi top�r i ja spr�buj�, je�li b�d� mia� wy�sz� skuteczno�� ni� ty, stawiasz Barowi lask�. Wychodzi mi, �e, w przybli�eniu, musz� mie� wi�cej ni� 25%, nie wydaje mi si� to trudne nawet je�li b�d� walczy� z tym, kt�ry w�a�nie ci� zachodzi od... Ksi��� poczu� dwa pot�ne ciosy w plecy. Cia�em ksi�cia wstrz�sn�� impuls elektryczny. B�yskawicznie odwr�ci� si�, ca�a z�o�� do maga zogniskowa�a si� na demonie, kt�ry go zaatakowa�. "Stoneskiny!", pomy�la� i zda� sobie spraw�, �e w�a�nie przypomnia� sobie o czym zapomnia�. - K-wa! - wrzasn��. Don zd��y� jeszcze zobaczy� b��kitne iskry pe�gaj�ce po jednym z topor�w nycalotha, kiedy ten unosi� bro� do zadania kolejnego ciosu. Mag wykrzywi� twarz widz�c niepowodzenie ksi�cia. Zastanowi� si�, czym mu teraz przywali�. Skoro Don ju� nie b�dzie m�g� mu przerwa� zakl�cia, mo�e skoncentrowa� si� na czym� radykalnym. Na przyk�ad... Ross poczu� jak zadany od ty�u cios odbi� si� od stoneskina. Potem drugi, trzeci i czwarty. Dwa unosz�ce si� w powietrzu piscolothy atakowa�y go swoimi szczypcami, dwa kolejne zbli�a�y si� od do�u. Mag prze�kn�� �lin�. Bar von Barian ci�� unosz�cego si� przed nim nycolotha. Dwa mordercze ciosy trafi�y w trzyman� przez demona tarcz�. Potw�r zarycza�. Uni�s� top�r i uderzy�. Bar z barbarzy�sk� gracj� uchyli� si� przed obydwoma trafieniami i roze�mia� si�. Zaatakowa� znienacka. Nycaloth nie zd��y� zas�oni� si� przed pierwszym ciosem, lecz dwa kolejne przyj�� ju� na tarcz�. Z rany na klatce piersiowej pop�yn�a czarna krew. Demon odwin�� si� i uderzy�. Bar tylko lekko ruszy� biodrem, zmieni� pozycje i oba ciosy potwora trafi�y w pr�ni�. Bar zrobi� kr�tkiego m