5511

Szczegóły
Tytuł 5511
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

5511 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 5511 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

5511 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

HENRYK SIENKIEWICZ LISTY Z PODRӯY DO AMERYKI mi kto� nawet powiedzia�, �e: WST�P W �yciu literackim dzieje si� wiele rzeczy tak nag�ych a niespodziewanych jak �mier�, od kt�rej zastrzegamy si� w suplikacjach lub asekurujemy w naszych towarzystwach ubezpiecze�. Co do mnie, jak prawdziwe dziecko wieku nie zwyk�em si� dziwi� lada czemu i gdyby By� m�ody, kt�ry �ycie wstrzemi�liwie p�dzi�. By� stary, kt�ry nigdy nie �aja�, nie zrz�dzi�, w�wczas kiwn�wszy g�ow� poprosi�bym tylko o dalszy ci�g tej dobrej bajki lub co najwi�cej zako�czy�bym j� tak, jak sam Krasicki: Wszystko to by� mo�e Prawda, jednak�e ja to mi�dzy bajki w�o��. Lecz gdyby ten sam kto� przyszed� do mnie w lutym i rzek� mi, �e przy ko�cu marca przejad� Niemcy, Francj�, ca�� d�ugo�� Anglii; �e przep�yn� na wiosn� burzliwy Atlantyk, a nast�pnie jak ptak na skrzyd�ach przelec� niezmierzone przestrzenie wielkiej kolei od New Yorku do San Francisco i strz�sn� proch z obuwia mego na brzegach Oceanu Spokojnego, temu odrzek�bym bez wahania: � Przyjacielu! pisuj artyku�y polemiczne do �Kroniki Soblonowskiej�, albowiem widz�, �e zmys�y twoje nie s� z tego �wiata. Rzeczywi�cie: pr�dzej przypuszcza�bym, pr�dzej uwierzy�bym, �e wydadz� sk�adkowy obiad dla mnie, na kt�rym l�abb� Wylizalski powie m�wk� na moj� cze�� i zamianuje mnie p. o. zelanta przy najm�odszej i najprzystojniejszej ze swoich owieczek; pr�dzej uwierzy�bym, �e Antychryst, jak mnie o tym zapewnia�a jedna z moich kuzynek z Wo�ynia, przyszed� ju� na �wiat; pr�dzej na koniec uwierzy�bym we wszystko ni� w moj� wycieczk� do Ameryki. A jednak � oto jak to si� sta�o. Pewnego poranku przyszed�em do redakcji i wzi�wszy do r�ki jedno z pism naszych pocz��em je czyta�. By�o to jako� w owym czasie, w kt�rym odcinek m�j o zelantkach zjedna� mi tak� sympati� w niekt�rych sferach naszego spo�ecze�stwa, �e sta�em si� dla nich polnym marsza�kiem wszelkich zast�p�w piekielnych. Zewsz�d grozi�y mi niebezpiecze�stwa. Chevalier Zielonog�owski, kt�ry ju� nieraz poprzednio wo�a� w celu ukarania mnie �o szpad� ojc�w swoich�, o ma�y w�os nie zabi� mnie w pojedynku, ale nie zabi� tylko dlatego, �e nie wyzwa�; hrabianka Pipi wydawa�a zawsze un petit cri jak zraniony go��b, ilekro� ujrza�a nazwisko moje drukowane w kt�rymkolwiek z pism warszawskich; w ciszy za� ka�dego poranku dochodzi� mnie p�acz �wi�tobliwego oburzenia �Kroniki Soblonowskiej�. Ach! nie piesek to zgin�� �Kronice� Milutek ani ziarenko z r�a�ca; �adne z jej dzieci nie zb��ka�o si� w lesie grzech�w �Przegl�du Tygodniowego�; a jednak p�aka�a ci�gle jak owa panna, kt�ra S�ucha� wcale nie chcia�a, Tylko ci�gle p�aka�a: M�j zielony dzban, St�uk�-ci mi go pan! Niestety, nie mog� ukry�, �e powodem owego p�aczu by�em ja, a raczej zn�w ten m�j nieszcz�liwy odcinek o matkach chrze�cija�skich. Ja to st�uk�em �w zielony dzban pe�en s�odkiej wody wzajemnej adoracji; ale czy� ja wiedzia�em, �e je�eli matki chrze�cija�skie cokolwiek czyni� lub nie, to tylko dla dusznego ich zbawienia? Nie wiedzia�em! Mea culpa! za kt�r� �a�uj� tu nawet w Ameryce. Nic wi�c dziwnego, �e wobec takiego stanu rzeczy i w owym pi�mie, kt�re zacz��em czyta� wspomnianego poranku w redakcji, znalaz�em tak�e artyku�, kt�ry by� wzgl�dem mnie mniej wi�cej tym, czym jest przys�owiowa koza wzgl�dem pochy�ego drzewa. Autor najwi�kszej (co do liczby stronic) powie�ci polskiej spojrza� w owym artykule a vol d�oiseau na spo�ecze�stwo i rozp�aka� si� rzewnie; potem siad�szy w sw� ��dk� pastersk� �eglowa� po falach w�asnych �ez ku opinii publicznej i zezuj�c jednym okiem na Prusa, drugim na mnie, wo�a� na ludzi, �e koniec �wiata jest bliski, �e apokaliptyczne potwory zacz�y nie tylko chodzi� po �wiecie, ale i pisywa� odcinki, i �e on pierwszy przepowiada to w swym pi�mie, kt�rego prenumerata wynosi: w Warszawie tyle a tyle, na prowincji tyle a tyle, kwartalnie tyle a tyle, miesi�cznie tyle, etc. Nie jestem jeszcze tak zepsuty, abym nie mia� �a�owa� za grzechy; przej�a mnie wi�c skrucha i pocz��em robi� rachunek sumienia za siebie i za mego koleg� Prusa. do zak�adania stra�y ogniowych, szk�ek, ochronek, jedwabnictwa, muze�w, resurs rzemie�lniczych, ogrod�w zoologicznych, sp�ek, bank�w, regulowania brzeg�w Wis�y, do asenizacji, kanalizacji, gie�d zbo�owych. Nie dawali�my nikomu spokoju, je�dzili�my po komitetach, wo�ali�my o drogi bite; napadali�my na niewinne pograniczne spekulacje z okowit�, tak jak gdyby system wolnego handlu nie by� wy�szym od celnego; nie dawali�my ani chwili odpoczynku zalegaj�cym w op�atach cz�onkom rozmaitych towarzystw, tak jakby godzi�o si� marnowa� grosz ci�ko zapracowany na B�g wie jakie niepewne cele. S�owem, dali�my si� we znaki najspokojniejszym obywatelom naszego kraju, obywatelom, kt�rzy s� hamulcem nie dozwalaj�cym, aby w�z spo�eczny stoczy� si� w przepa��, hamulcem tak nawet silnym, �e w�z spo�eczny nie tylko nie druzgocze si� w kawa�ki po nieznanych drogach, ale stoi w miejscu, jak gdyby na cze�� i chwa�� komitetu szosowego zagrz�z� w b�ocie na szosie pod Warszaw�. Rozmy�la�em tak tedy d�ugo, a �al coraz wi�kszy i coraz wi�ksza skrucha ogarnia�a serce moje, gdy nagle us�ysza�em swoje nazwisko wym�wione w przedpokoju redakcyjnym. Kto� pyta� si� wo�nego, czy mo�e widzie� si� ze mn�. Ach! lista grzech�w naszych by�a d�uga jak Baka�arze Adama P�uga. Namawiali�my ludzi � Czy to pan pisuje �Chwil� obecn��? � Wielki Bo�e! � pomy�la�em sobie. � To zapewne chevalier Zielonog�owski ze �szpad� ojc�w swoich�. I zdj�� mnie strach przed �szpad� ojc�w� kawalera Zielonog�owskiego. � Co to b�dzie? co to b�dzie? � pyta�em si� sam siebie. Tymczasem drzwi otworzy�y si�. Do redakcji wszed� jaki� d�entelmen maj�cy ko�o sze�ciu st�p wzrostu, ze wspania�� jasn� brod�. � Czy z panem Litwosem mam honor m�wi�? � spyta� niskim, basowym g�osem, kt�ry przypomina� mi ryk lwa. � Czym panu mog� s�u�y�? � odpowiedzia�em z uprzejmym po�piechem, robi�c r�koma z ty�u rozpaczne wysilenia, aby dosta� si� do laski stoj�cej w k�cie, kt�ra jak na z�o�� zsun�a si� w�a�nie na ziemi�. � Sta�o si�! � pomy�la�em. � To jest... w�a�ciwie... Bo to widzi pan, czasami reporterowie przynosz� mi mylne fakta... Ale z kim�e mam honor? � Jestem X z Pozna�skiego. Odetchn��em, albowiem nigdy nic nie pisa�em o Pozna�skiem. � A wi�c pan z Pozna�skiego? � Tak, panie. � Ach! to w�a�nie cieszy mnie niewymownie. � Widz�, �e pan nie bardzo kocha warszawiak�w. � Owszem, panie. Tylko bez wzajemno�ci. � Ot� przyszed�em spyta�, czy panowie macie jakie stosunki z Ameryk�? � Nie mog� panu ukry� � odpowiedzia�em ze spuszczonymi oczyma � �e nasza gazeta liczy tam kilka tysi�cy prenumerator�w... � A� tylu? � O, tak! mi�dzy innymi prezydent Grant pilnie studiuje nasz� polityk�. � Nie chodzi mi o tak wysokie stosunki. Ja, panie, wyje�d�am do Stan�w Zjednoczonych pojutrze i chcia�bym od pan�w dosta� list do pana Horaina. Czy pan zna pana Horaina? � Oh! doskonale... Od trzech lat. M�wi�c nawiasem, czyta�em wszystkie listy pana Horaina, ale jego samego nie widzia�em nigdy w �yciu. � Wi�c pan go zna od trzech lat? Ale� mnie si� zdaje, �e on od czterech lat mieszka w Ameryce? � Omyli�em si�: znam go od sze�ciu lat. � Ow� prosi�bym pan�w o list do niego. Ja chc� tam kupi� kawa� gruntu i osiedli� si�. Moja �ona s�aba, potrzebuje ciep�ego klimatu, a tam, s�ysz�, ciep�o. � Jak gdzie. Ale przecie� i we W�oszech ciep�o. � Ciep�o, ale drogo; tymczasem tam, s�ysz�, ziemi� darmo daj�, tylko si� trzeba strzec, �eby nie okpili, bo to chytry nar�d. Ow� pan Horain, jako cz�owiek miejscowy, pomo�e mi i powie, komu ufa�, komu nie. A przy tym i ja si� z nim potrafi� rozm�wi�, bo to ja po angielsku... jako� nie ten... tego... � Dobrze. Damy panu listy do pana Horaina. � A pan sam si� na wystaw� nie wybierze? � Ja? poczekaj no pan... jeszczem si� nad tym nie zastanowi�... Zaraz... Wybior� si�, nie wybior�, wybior�, nie wybior�... wybior�... Tak jest! jad�, panie. � A to pan jed� teraz ze mn�: b�dzie nam obudwom ra�niej. � A kt�ra teraz godzina? � Samo po�udnie. � O drugiej jadam obiad, mam wi�c dwie godziny czasu do namys�u. Przyjd� pan na obiad, b�d� zdecydowany. � Dobrze. �egnam pana! � K�aniam si� panu serdecznie. Pani dobrodzice moje uszanowanie! Zosta�em sam. Godzina pierwsza po po�udniu uderzy�a na naszym zakatarzonym zegarze, a ja, siedz�c na tym samym miejscu, rozmy�la�em jeszcze: jecha� czy nie jecha�? � jak Hamlet nad swoim: �by� czy nie by�. Ale je�eli nie pojad�, c� b�d� robi�? B�d� pisywa� po nocach?... Ale� i w Ameryce mog� pisywa� tak�e. Co wi�cej, doktor zaleci� mi, �ebym nie pisywa� po nocach; a poniewa� w Ameryce w�a�nie wtedy wypada noc, kiedy u nas dzie�, zatem pisywa� w Ameryce w nocy jest to pisywa� w Europie we dnie, czyli: jecha� do Ameryki jest to wype�nia� polecenie swego doktora. Dalej: je�li pojad�, nie b�d� robi� korekty w�asnych utwor�w, czyli nie b�d� ich czytywa�... To tak�e co� znaczy. Na koniec: co mi tu pozostaje w Warszawie? O�eni� si�? �Ach! na piramidzie raz odebra�em list, �e za m�� idzie!� A przy tym �w un petit cri zranionego go��bia, kt�ry wydaje hrabianka Pipi na widok mego nazwiska, _ odebra� mi wszelk� nadziej�. Zreszt� aplikowa�em ja, biedny cz�owiek, o urz�d i rang� m�a do�� d�ugo; lecz c�? Ofiarowywano mi czasem ma�e gratyfikacje, na nasta�y jednak etat nigdy przej�� nie mog�em. Nie! to nie dla mnie, zw�aszcza po owym ostatnim przekl�tym odcinku, po kt�rym na samo wspomnienie o mnie wszystkie matki z bractwa przejmuje ca�kiem poza�wiatowy dreszcz zgrozy jak na wspomnienie w�a, kt�ry nam�wi� Ew�, �eby �ci�gn�a r�k�, urwa�a jab�ko i sama jad�a, i da�a m�owi swemu. M�j Bo�e! czy� ja kiedykolwiek w �yciu namawia�em jak� Ew�, aby urwa�a jab�ko i sama jad�a, a zw�aszcza aby da�a m�owi swemu! Ale sta�o si�. Czyn�w dokonanych, z progu przesz�o�ci, jak m�wi Deotyma, sam B�g nie odwo�a. Sta�o si�. Nie o�eni� si� nigdy. Ergo, c� mi wi�cej pozostaje? Maj�tek? nie zrobi� go nigdy. D�ugi? narobi�em ich ju�. To ostatnie wspomnienie zdecydowa�o mnie. Eh! co tam! jad� do Ameryki. W ka�dym razie, przecie nie wyje�d�am na zawsze. Zobacz� morza, stepy, miasta, kraje, nowych ludzi, czerwonosk�rych Indian, stada dzikich bawo��w, nied�wiedzie, jaguary, ameryka�skie humbugi, a przy tym mo�e jaka miss jasnow�osa... Wbrew opinii og�lnej zawsze utrzymywa�em, �e jestem przystojny. O godzinie drugiej poszed�em na obiad. Nowy m�j znajomy czeka� ju� mnie. � No, i c�e� pan postanowi�? � Postanowi�em zje�� obiad. � A potem? � Potem uda� si� do gospodarza domu, aby wyda� �wiadectwo paszportowe, �e przeciw memu wyjazdowi nie zachodz� �adne przeszkody; nast�pnie poda� si� o paszport, uzyska� za�wiadczenie, �e ca�e �ycie by�em spokojnym safandu��, kt�ry p�aci�by najregularniej podatki, gdyby posiada� jak� nieruchomo��, i kt�ry pr�cz pewnych, do�� zreszt� ha�a�liwych, zaj�� z gospodarzem domu, nie mia� �adnych innych, �e cho�by jeszcze i dlatego, �e jest nie�onaty. � I czy pan uzyszcze paszport na czas? � Pewno nie. W takim razie czekaj pan na mnie. � Dobrze, ale w Bremie. Po tej rozmowie, tego� samego dnia jeszcze pocz��em robi� starania o paszport. Cz�owiek, kt�ry wyje�d�a do Ameryki, jest jeszcze u nas rzadko�ci�. Wyobra�am sobie nawet, �e po powrocie, w powiecie �ukowskim, z kt�rym ��cz� mnie liczne stosunki, przynajmniej przez miesi�c b�d� mnie uwa�a� za rodzaj powiatowego Ferdynanda Korteza. M�j dziad nieboszczyk, Panie �wie� nad jego dusz�, raz jeden tylko za dni swych by� w Pu�awach, a raz w Kr�lewcu, i mia� o czym opowiada� przez ca�e �ycie. Dzi� min�y te pi�kne dni Aranjuezu; ale Ameryka ma jeszcze sw�j urok, dlatego po biurach patrzono na mnie jak na jaki� osobliwszy okaz zoologiczny; miejscami za� zadawano mi nawet pytania �wiadcz�ce, �e geografia nale�y u nas do nauk najbardziej rozpowszechnionych. � To, panie, przez morze si� jedzie do Ameryki? � Zdaje mi si�; wiem, �e kolej jeszcze nie sko�czona. Dzi�ki Ameryce i dzi�ki szczeg�lniejszemu interesowi, jaki ta cz�� �wiata budzi w naszych w�adzach municypalnych, uzyska�em paszport do�� pr�dko. Pozostawa�o go tylko zawizowa� u konsula. � Nie potrzeba � m�wi� mi jeden z moich przyjaci�. Ale ja nie zaniecha�em zamiaru. Jak to, ja� bym mia� pozbawia� przyjemno�ci konsulat zawizowania mo�e pierwszego i ostatniego paszportu? mia�bym mu stawa� na przeszkodzie w wype�nieniu jedynej mo�e czynno�ci urz�dowej? Wiedzia�em wprawdzie, �e za wiz� trzeba p�aci�, ale wiedzia�em r�wnie�, �e gdybym si� bardzo upar�, to jeszcze konsulat by�by mi dop�aci� za rzadk� sposobno��, jakiej mu dostarczy�em. Uda�em si� tedy do konsula, kt�rego szcz�liwie zasta�em w biurze. � Mego sekretarza nie ma � rzek� mi � zechciej pan potrudzi� si� po trzeciej. Schowa�em paszport do kieszeni. � Nie mog� � odpowiedzia�em. � Wyje�d�am o drugiej; musz� si� tedy obej�� bez wizy. M�j interlokutor zblad�. Pierwsza wiza dla konsula � to tak, jak pierwsza d�uga suknia dla podlotka, jak pierwszy meszek nad ustami dla m�odzie�ca, jak pierwszy drukowany artyku� dla literackiego embriona, jak pierwsze szlify dla podoficera, jak pierwszy poca�unek i pierwsze �kocham ciebie� dla pensjonarki. A tu sposobno�� owej pierwszej wizy by�a i mog�a przemin��, mo�e na zawsze! � Panie � rzek� mi wi�c konsul � nie b�d� czeka� na sekretarza, niech go tam diabli wezm�; dawaj pan paszport, zawizuj� sam, byle pr�dzej. Da�em wi�c paszport. Interlokutor m�j wyci�gn�� z biurka ogromn� szuflad� i wydoby� z niej takie mn�stwo piecz�ci, puszek z farb�, op�atk�w, lak�w, �e wystarczy�oby tego dla zawizowania wszystkich paszport�w z ca�ych Stan�w Zjednoczonych. Ale ka�dy debiut ma swoje strony rozkoszne, ma jednak i przykre. Nieraz, gdy dw�ch ch�opc�w bawi si� w wo�nic� i w konia, wo�nica nie umie powozi�, ko� musi go uczy�. Po niejakiej chwili konsul pocz�� si� namy�la� i drapa� w g�ow�. � Panu o prost� wiz� chodzi? � spyta�. � Tak, byle w dobrym gatunku. � Hm!... Diabli nadali tyle tych piecz�ci. � Palnij pan pierwsz� lepsz�. � Ale to trzeba na ko�cu paszportu? � Najlepiej trzyma� si� �rodka. W Stanach Zjednoczonych s� tylko dwie partie: demokratyczna i republika�ska, a nie ma trzeciej, dlatego jest �le. � A tak! tak! � A pan do jakiej partii nale�y? � spyta�em znienacka. � Ja?... tego... jak�e si� nazywa?... Mam przecie gdzie� zapisane, ale na pami��... � A c�, wiza sko�czona? � Zaraz, zaraz. Diab... nadali te piecz�cie! E! wie pan co? kropniemy najwi�ksz�, zawsze to nie zawadzi. � Kropnijmy najwi�ksz�. Konsul wydoby� z szuflady co� na kszta�t tarana do zabijania pal�w w Wi�le. � A to� to prze�cierad�o mo�na by tym zawizowa�! � rzek�em. � To nic, poradzimy... O, dla Boga, a to istotnie ci�kie! � Mo�e panu pom�c? Raz, dwa, trzy... Hoop! siup! Rozleg� si� g�uchy �oskot sto�u, na kt�ry pad�a piecz��. Zdawa�o si�, �e m�j paszport krzykn��: �O Jezu!� Schowa�em go do kieszeni i wyszed�em. By�a godzina dwunasta w po�udnie, o wp� do trzeciej mia�em wyruszy�, ale przedtem musia�em i�� na po�egnalny obiad, kt�ry za grosz wdowi wyprawia�a dla mnie bra� literacka. Wyznaj�, �e co do tego obiadu mia�em pewne obawy. Chodzi�o mi o to, czy dobre serca kole�e�skie nie b�d� mnie kanonizowa� na wielkiego cz�owieka i czy nie b�dzie czasem takich m�wek, jak ta, kt�r� raz s�ysza�em na cze�� pewnego literata przyby�ego z Poznania, kt�rej pocz�tek podaj�: �Panowie! Nie my�lcie, �ebym tu, w gronie koleg�w, chcia� m�wi� o Platonie lub Heraklicie. Nie wspomn� tak�e o Nabuchodonozorze, ale... Co to ja chcia�em m�wi�?... (Brawo!) ale od czasu, jak te wieki okryte ple�ni� wiek�w... (G�os z prawej strony: �by�o ju� o wiekach!�). M�wca: Ja panu nie przeszkadzam, kiedy pan m�wisz! O czym to m�wi�em? Aha! o ple�ni wiek�w!... Kiedy wi�c Plato ju� powiedzia�... �e tego... panie... w�a�nie! nic wi�c dziwnego, �e wnios� toast za zdrowie Platona... nie! Chcia�em powiedzie�: kolegi naszego Teodora, kt�ry... panowie! kt�ry... panowie! kt�ry... panowie!... To w�a�nie, co chcia�em wyrazi�...� (Brawo! brawo!). Oczywista rzecz, �e gdybym ja by� panem Teodorem, przestraszony w�asn� wielko�ci� rozum m�j nie zdoby�by si� na r�wnie wymown� odpowied� i dowi�d�bym swoim kolegom, �e gorszym jeszcze jestem m�wc� ni� literatem. Na szcz�cie jednak, na owym obiedzie, o kt�rym wspomina�em, wi�cej by�o wina ni� m�w; skutkiem czego, kiedym jecha� po obiedzie na dworzec kolejowy, �wiat wyda� mi si� bardzo pi�knym zjawiskiem, Warszawa � najczystszym i najporz�dniejszym miastem na �wiecie, kobiety � szalenie �adne, bruki � nadzwyczajnie wygodne, i gdyby nie przykre zaj�cie, jakie mia�em z w�asn� torb� podr�n� wisz�c� mi przez plecy, chwile owe policzy�bym do najpi�kniejszych w moim �yciu. Ale zaj�cie to z w�asn� torb� popsu�o mi troch� humor. Wiedzia�em, �e torba wisi na mnie i �em jej nie zgubi�, trzeba jednak by�o, �e gdym chcia� wydoby� z niej pieni�dze i przechyli�em si� na lew� stron�, moja torba uciek�a mi na praw�, gdy ja na praw� � moja torba na lew�. Goni� kogo� na w�asnych plecach jest fizycznym niepodobie�stwem, dlatego opu�ci�em r�ce i my�la�em sobie: �Sta�o si�! nie pojad� do Ameryki.� Szcz�ciem, dobre dusze pomog�y mi i w tym k�opocie. Wsiad�em wreszcie do wagonu, lokomotywa �wisn�a i wkr�tce przez mg�� i dym tylko widzia�em kochane twarze, goni�ce mnie spojrzenia i r�ce powiewaj�ce chustkami. Pogoda by�a pi�kna; jakkolwiek luty jeszcze, czu� by�o w powietrzu oddech wiosenny. Wkr�tce w wagonach zrobi�o si� tak gor�co, �e niepodobna by�o wysiedzie�. Wagony nasze, jak wiadomo, ogrzewane s� od spodu siedze�, skutkiem czego od czasu do czasu zdawa�o mi si�, �e jestem imbrykiem siedz�cym na samowarze. � Ciep�o, panie, co? � rzek� do mnie nader okr�g�y staruszek, jedyny m�j towarzysz w wagonie, kt�ry nie mog�c wytrzyma� unosi� si� ci�gle na siedzeniu. � O, ciep�o! � Pewno rozboli mnie g�owa. � G�owa? A to ju� chyba par esprit de contradiction � odpar�em. W Aleksandrowie zrobi�a si� noc, a wkr�tce sta�a si� tak ciemn�, jak zak�ad p. �ajki w Warszawie lub jak styl jednego z moich przyjaci�, kt�rego nazwiska nie wymieniam, bo nie lubi� nikogo chwali� w oczy. Towarzysz m�j zasn�� i sapa� jak gumowa poduszka nadymana powietrzem, z kt�rej kto� takowe wypuszcza. Ja usn��em tak�e, marz�c o Warszawie i o tych, kt�rych w niej zostawi�em; usn��em za� tak dobrze, �e nie obudzi�em si� a� w Toruniu, gdzie rewiduj� wagony. � Pan ma par� nowych but�w � rzek� do mnie pruski celny urz�dnik. � Czy� pan chcia�e�, �eby wszyscy u nas w dziurawych ju� chodzili? � odpowiedzia�em. Niemiec pomy�la� troch�. Mo�e pomy�la�: �Przyjdzie czas i na to� � i zamkn�� m�j kuferek. Wr�ci�em do wagonu i usn�wszy znowu, spa�em a� do rana, tj. a� do przybycia do Berlina. Ranek by�: dopiero �witanie. Na ulicach pustki. Tu i �wdzie wida� by�o w�zki ci�gni�te przez psy, kt�re mimo tego, �e spotykaj� si� ci�gle, nie pomijaj� �adnej sposobno�ci, aby oburzy� si� wzajem na siebie nadzwyczajnie. Ogromne miasto, znane mi ju� zreszt�, na wp� u�pione jeszcze, miga�o w r�anych blaskach zorzy przed mymi oczyma. Przejecha�em ze wschodniego banhofu na Lehrter Bahnhof. By�o blisko dwie godziny czasu do odej�cia poci�gu, wyszed�em wi�c przed dworzec i pocz��em rozgl�da� si� na wszystkie strony. Z daleka widzia�em snuj�ce si� tu i �wdzie ma�e oddzia�ki �o�nierzy w he�mach ze z�oconymi ostrzami, spokojnych i surowych, jak dawni legioni�ci rzymscy. Patrz�c na kroki ich, miarowe i jednostajne, na mechaniczne poruszenia g��w, r�k i n�g, mo�na by wzi�� ich za machiny bezw�a- snowolne ponakr�cane jednym kluczem. Jako� i s� to machiny, dla kt�rych kluczem i motorem jest wola wy�sza, nieodgadniona nigdy, gro�na, chmurna, kryj�ca w fa�dach togi wojn� i po�og�. Na prawo b�yszcza� w promieniach wschodz�cego s�o�ca pos�g Zwyci�stwa, ci�ki, niezgrabny, trywialny, podobny do wrony, kt�ra usiad�a wypadkiem na s�upie w Berlinie i gotuje si� odlecie�. Czy odleci i gdzie odleci? Dwie godziny min�y szybko. Siad�em znowu do wagonu. Mia�em jecha� nie do Bremy, ale do Kolonii. Rozejrza�em si� w wagonie: ani jednej �adnej kobiety; siedzia�o tylko kilku Niemc�w z twarzami mniej wi�cej g�upimi, nabrz�k�ymi piwem, i jaki� obcy jegomo��. prawej strony Renu. Przyjechali�my o godzinie dziewi�tej w nocy. By�em troch� zm�czony, wi�c uda�em si� do hotelu �Belle-Vue� i kaza�em da� sobie numer. Kelner zaprowadzi� mnie na drugie pi�tro i wskaza� mi stancj�, w kt�rej mia�em noc przep�dzi�. Zanim zapali� �wiat�o, zbli�y�em si� do okna i podnios�em rolet�, aby spojrze� na le��c� na drugim brzegu Koloni�. Poci�g, kt�rym jecha�em, nie dochodzi do samej Kolonii, ale zatrzymuje si� w Deutz, z Spojrzawszy poleci�em kelnerowi nie zapala� �wiat�a i zostawi� mnie samego. Przepyszny widok! Noc by�a �liczna, pogodna. Ksi�yc �wieci� tak jasno, �e nieledwie czyta� by mo�na przy potokach srebrnego �wiat�a. Pod nogami moimi p�yn�� Ren. D�ugie smugi �wiat�a odbija�y si� w przezroczej toni na drugim brzegu. Bli�ej ma�y parowiec sypa� deszczem z�otych iskier. Ca�a Kolonia widna by�a jak na d�oni: �wiat�a, spi�trzone grupy dom�w, ciemne sylwetki komin�w, a nad wszystkim tym wspania�a katedra, g�ruj�ca nie tylko wie�ami, ale i sklepieniem nad ca�ym miastem, wynios�a, spokojna, urocza i milcz�ca. Najwi�ksze gmachy miejskie wyda�y mi si� wobec niej lepiankami tul�cymi si� niby pod skrzyd�a pot�nej matki. Ksi�yc o�wieca� jasno wysmuk�e wi�zania tej przedziwnej gotyckiej architektury; cienie �ama�y si� ze �wiat�em na �ukach i wie�yczkach. By�o w tym wszystkim co� mistycznego, co�, co przejmuje dusz� tajemniczym dreszczem i wyobra�ni przyprawia skrzyd�a. Uczucia religijne wessane z mlekiem matki, cho�by najbardziej nawet rozproszone w zgie�kliwej pogoni �ycia, odnajduj� si� na widok tego gmachu, oblanego �wiat�em ksi�yca, jak pogubione per�y. Nie s� to �agodne i s�odkie poruszenia serca niby jakie� wewn�trzne g�osy anielskie budz�ce wspomnienia dzieci�stwa, jakich do�wiadcza si� na przyk�ad w naszych ko�cio�ach wiejskich w czasie nieszpor�w, kiedy siwy pleban czyta modlitwy litanii, ch�opi odpowiadaj� mu ch�rem, jask�ki �wiegoc� pod drewnianym sklepieniem, a brzoza cmentarna, poruszana wiatrem, szele�ci i dzwoni w okna. Wobec tego mrocznego gmachu, wobec tych spi�trzonych jak g�ry sklepie� nie czujesz si� zb��kanym i zm�czonym dzieckiem wobec ojca, ale prochem wobec Majestatu. Mimo woli przychodzi ci na my�l, �e nie masz tu miejsca na inne modlitwy, jak chyba na pie�� suplikacyjn�: ��wi�ty Bo�e, �wi�ty mocny, �wi�ty a nie�miertelny!� Ko�ci� wart pie�ni, a pie�� ko�cio�a. �rednie wieki z ich wiar� pos�pn�, a stanowi�c� chleb �wczesnego �ywota, szeregi rycerzy w stal zakutych, owych gro�nych drapie�nik�w z nadre�skich burg�w, zmartwychpowstaj� przed twymi oczyma. S�yszysz, jak biskup w ca�ym majestacie g�osi gloria Dei, a dymne �elazne g�owy tych samych Arnsberg�w, kt�rzy dzi� �pi� kamiennym snem w ko�cielnej nawie, korz� si� i chyl� przed jednym s�owem jak �any zbo�owe pod wiatrem. Dzi� to ju� wszystko min�o, ale zadumany w�drowiec, patrz�c na milcz�ce owych wiek�w pami�tki, mimo woli pyta si� siebie: czy to wszystko, co wyko�ysa�o ca�e narody, utworzy�o ca�� cywilizacje, co by�o �r�dliskiem i osi� ca�ego �ywota, czy to wszystko rzeczywi�cie nie jest niczym wi�cej, jak tylko olbrzymim zabobonem, drugim smutnym stadium iluzji, jak m�wi Hartmann, stadium, kt�re dlatego tylko min�o, a�eby si� zacz�o trzecie. Nie wiem, czy nie pod wp�ywem tych�e samych my�li kto� powiedzia�, �e gdyby nawet B�g rzeczywi�cie nie istnia�, trzeba by by�o dla dobra ludzko�ci go stworzy�. Godzina czasu sp�yn�a mi w przesz�o�� na podobnych rozmy�laniach. Tymczasem wiecz�r stawa� si� coraz bardziej romantyczny. Parowiec przybi� do brzegu tu� pod oknami mego hotelu. W ma�ym Deutz cicho by�o, bo ca�e miasto ju� spa�o. Tylko sternik, siedz�cy na przedzie statku, �piewa� do�� pi�knym g�osem: Wacht am Rhein, a od strony Kolonii dochodzi� uszu moich �wist lokomotywy. Od czasu do czasu lekki wiatr przynosi� zaledwie dos�yszalne odg�osy zgie�ku i gwaru miejskiego. �al mi by�o wstawa� od okna; nagle jednak drzwi si� otworzy�y i kto� wszed� do mego pokoju. By� to m�j towarzysz podr�y. � Dobry wiecz�r! � I dobry, i �adny. � Przyszed�em spyta�: czyby pan nie chcia� przej�� si� po mie�cie? � Nie, panie. Spodziewam si�, �e lada chwila nadejdzie tu kto�, z kim mo�e jeszcze dzi� pojad� dalej. A zreszt� dobrze mi tu przy oknie. � Ach! pan patrzy na katedr�. To m�wi�c towarzysz m�j zbli�y� si� do okna i spojrza� w stron� miasta. Ksi�yc o�wieci� jasno twarz jego. Zdawa�o mi si�, �e czytam ca�e szeregi my�li i marze� na jego czole; jako� po chwili pokiwa� g�ow� i rzek�: � Wie pan co? � Co? � spyta�em, ciekawy jego wra�e�. � Ot, ja my�l�, czyby�my si� koniaku nie napili. Wiecz�r ch�odny. Mimo woli przyszed� mi na my�l wierszyk, kt�ry kilkana�cie lat temu powtarza� m�j profesor �aciny, gdy mimo usi�owa� z jego strony woleli�my dawa� sobie prztyki w uszy, ni� zachwyca� si� pi�kno�ciami Horacjusza: C� po muzyce t�pym os�om w stajni! Graj im na lutni: ta�czy� niezwyczajni. Swoj� drog�, tak trze�wy, lubo maj�cy zwi�zek z koniakiem, pogl�d okie�zna� rozbiegan� moj� wyobra�ni�. � Dzi�kuj� za koniak � odpowiedzia�em � uwa�am jednak, �e pan zdrowo na rzeczy patrzy, i winszuj� panu tego szczerze. � A c� to? � odrzek� wskazuj�c na oblan� �wiat�em ksi�yca katedr� � martwy kapita� i nic wi�cej! � Przyjm pan moje gor�ce uznanie i zarazem dobranoc panu! Zosta�em znowu sam, ale po chwili wszed� �w d�entelmen z jasn� brod�, z kt�rym, wed�ug pierwotnego planu, mia�em si� zjecha� w Bremie. Wyznaj�, �e by�em troch� zm�czony, przejechawszy bez wytchnienia drog� z Warszawy do Kolonii, i mia�em szczer� ch�� przenocowania w Deutz. By�bym nawet objawi� g�o�no t� ch�� mojemu d�entelmenowi, ale on, domy�laj�c si� widocznie, o co idzie, uprzedzi� mnie i rzek� ironicznie: � Pan ju� na pewno ani r�k�, ani nog� nie mo�e ruszy�. Takie to dzisiejsze pokolenie! Co do mnie, jecha�bym ch�tnie dalej. Oburzona mi�o�� w�asna odezwa�a si� we mnie: � A dok�d by pan chcia� jeszcze dojecha�? � Hm! cho�by do Brukseli. � Ja za� o�wiadczam panu, �e jad� wprost do Londynu. Wyznaj�, i� m�wi�c to mia�em w duszy troch� nadziei, �e m�j d�entelmen nie zgodzi si� na t� propozycj�. My�la�em, �e go ni� przera��, �e zacznie mi t�umaczy�, i� to zbyt daleko i �e obaj zbytecznie si� pom�czymy; ale ten okropny cz�owiek u�miechn�� si� tylko i rzek�: � Doskonale. Jedziemy wi�c do Londynu. Nie by�o rady. Kaza�em zabra� moje kufry i obaj udali�my si� na centralny dworzec w Kolonii. By�a ju� prawie p�noc; chcia�o mi si� spa� srodze, ale ruch panuj�cy na dworcu wytrze�wi� mnie. Lubi� ten ruch, gwar i wrzaw� panuj�c� na wielkich dworcach kolejowych. Sale p�on�y �wiat�em; sto�y by�y nakryte. Z zewn�trz dochodzi� nas �wist i sapanie lokomotyw, pomieszane z odg�osem dzwonk�w i nawo�ywaniami konduktor�w. Ludzie biegali na wszystkie strony, przenosz�c kufry, pakunki. Przeje�d�aj�cy wo�ali wszystkimi j�zykami na garson�w. Siedz�cy obok nas jaki� Anglik, z wyci�gni�t� twarz� i wyci�gni�tymi nogami, bada� starannie palcami wn�trze swego nosa, spogl�daj�c przy tym na ludzi tak, jak gdyby wszyscy wy��cznie po to byli zebrani, a�eby on mia� si� czemu przypatrywa�. Kazali�my poda� sobie co� do zjedzenia. Zauwa�y�em w�wczas pierwszy raz, �e nasze palone buty, futrzane szuby i baranie czapki poczynaj� nam zjednywa� popularno��. Ma�e grupki ludzi przygl�da�y si� nam ciekawie. Brano nas widocznie za hercogowi�skich pos��w wys�anych o pomoc przeciw Turkom. Skutkiem wsp�czucia zapewne dla nieszcz�liwych m�czennik�w tureckich kazano nam p�aci� za wszystko dwa razy wi�cej, ni� si� nale�a�o. Wsiedli�my wreszcie do wagonu. Wkr�tce jad�cy z nami do Brukseli jaki� Francuz pocz�� nas wypytywa� o pochodzenie. � Jeste�my Polacy � odpowiedzia�em. Tu przys�owiowa francuska znajomo�� geografii zab�ysn�a z ca�� �wietno�ci�. � Ach! to panowie tam blisko placu wojny! � rzek�. � Jakiej wojny? � Jak�e si� nazywa?... Hercogowiny i Turcji. � O! bardzo blisko, panie: tylko przez �cian�. Jak si� bij�, to u nas doskonale strza�y s�ycha�. � Tiens! Po czym wpadli�my w ocean wielkiej polityki, wpadli�my za� tak g��boko, �e�my �adn� miar� nie mogli dosta� si� do brzegu. Swoj� drog�, niespe�na w p� godziny zmienili�my ca�kowicie kart� Europy. Nasz Francuz za� porobi� takie podboje w Prusach, �e musieli�my wstawia� si� za biednymi Niemcami, �eby im chocia� Berlin zostawi�. � Non, messieurs! non! � odpowiada� nie daj�c si� uprosi�. Zaanektowawszy tedy i Berlin, wzi�wszy do niewoli Bismarcka i przeznaczywszy mu na do�ywotnie wi�zienie wysp� Oleron, strudzony tylu wojennymi czynami, nasz Francuz zwin�� si� w k��bek oko�o w�asnego �rodka, a raczej zamkn�� si� jak scyzoryk o dw�ch ostrzach, jak m�wi Prus, i usn��, a my poszli�my za jego przyk�adem. Ale tu m�j towarzysz odkry� widocznie nowy spos�b zjednywania sobie popularno�ci, to jest pocz�� chrapa� po mazowiecku, tak �e wszyscy rozbudziwszy si� pytali przera�eni: co si� sta�o? � Mon Dieu! qu�est-ce que �a veut dire? � pyta� Francuz wytrzeszczywszy ogromne oczy. � E, to nic! � odpowiedzia�em spokojnie � on dort chez nous comme cela. Tymczasem m�j towarzysz, z otwartymi ustami, z g�ow� ni�ej od n�g, �wiszcza�, rycza�, sapa�, r�a�, gwizda� � s�owem: wydobywa� z siebie tak nadludzkie, tak fantastyczne, a nag�e i niespodziewane odg�osy, �e i mnie samego, jakkolwiek s�ysza�em ju� nieraz, jak nasza szlachta chrapie, zacz�o ogarnia� zdziwienie. Wkr�tce te� zauwa�y�em, �e wagon nasz stawa� si� coraz pustszy. Co stacja, jaki taki zabiera� swoje manatki i wynosi� si� do innych przedzia��w. Na granicy belgijskiej by�o ju� nas tylko dw�ch. Poci�g zatrzyma� si�. Do wagonu wszed� ju� nie mrukliwy pruski konduktor, ale Belgijczyk ubrany w czarne kepi i poprosi� nas po francusku, a�eby�my si� udali do rewizji rzeczy. � Co to jest? � pyta� rozbudzony m�j towarzysz wodz�c na wszystkie strony oczyma. � Granica belgijska, rewizja. � Zdaje mi si�, �em si� troch� zdrzemn��. � Bardzo niewiele! � A gdzie� si� reszta pasa�er�w podzia�a? Opar�em r�k� na jego ramieniu: � Galilaee, vicisti! �aden nie dotrzyma� placu. Wszyscy drapn�li. Rewizja zaj�a nam bardzo niewiele czasu. Zjedli�my wieczerz�, wypili po p� butelki wina i ruszyli dalej. Dzie� ju� robi� si� dobry, gdy zbli�ali�my si� do Brukseli. �liczne to miasto, po Pary�u najpi�kniejsze ze wszystkich, jakie kiedykolwiek widzia�em; otoczone wzg�rzami, pokrytymi lasem, i cudnymi dolinami, otrz�sa�o ze siebie bia�awe tumany nocy i z mg�y wywija�o si� sk�pane w r�owym �wietle i niby u�miechni�te po dobrej nocy i dobrym �nie. Poci�g wreszcie stan��. Znowu mieli�my trzy godziny czasu, wyszed�em wi�c na miasto, aby od�wie�y� wspomnienia sprzed dw�ch lat, przed kt�rym to czasem by�em w Ostendzie. Na ulicach panowa� ju� ruch. Flamandki siedz�ce na ma�ych w�zkach wioz�y do miasta mleczywo, a twarze ich, spokojne i uczciwe, zdawa�y si� do mnie u�miecha�. Domy jednak by�y jeszcze ciche, rolety w oknach pozapuszczane, z�ocenia na gzymsach dom�w po�yskiwa�y �agodnie w porannym �wietle. Wszystko by�o spokojne, schludne, harmonijne, ciche, szcz�liwe jakie�, a wszystko pami�tkowe i poetyczne. Z ka�dego z�omu mur�w, z ka�dego k�ta wieje tu na ciebie tradycja powa�na, wielka, nauczaj�ca bardzo. My�lisz, �e to sen dawny, a ogromny i z�owr�bny niegdy�, kt�ry jaka� moc czarnoksi�ska zakl�a, tak �e skamienia� i patrzy teraz na ciebie szarymi murami �w. Guduli i kamiennymi oczyma pomnika Egmonta, i wie�ami wszystkich zabytk�w z hiszpa�skich czas�w. Ale istotnie to sen tylko. Czasy Alby min�y i nie wr�c� nigdy. Top�r nie uderza tu ju� g�ucho o deski rusztowania, nie us�yszysz, jak sycz� p�omienie stos�w lub brzmi� okrzyki wojenne; us�yszysz tylko odg�os pracy i pokoju, bo ta b�ogos�awiona para od dawna sta�e tu sobie obra�a siedlisko. Bywa, �e kiedy w pogodne letnie wieczory taka cisza robi si� w spokojnych wioskach flandryjskich, i� �aden listek nie zaszemrze na drzewie, w�wczas starcy odkrywaj� posrebrzone g�owy i m�wi�: �To Chrystus przechadza si� po wiosce.� Ot� jak Belgia d�uga i szeroka, wsz�dzie tak jest spokojnie, tak jako� cicho i szcz�liwie, �e s�usznie mo�na by powiedzie�: Chrystus przechadza si� po ca�ym kraju. Bez przesady m�wi�c, jest to najszcz�liwszy kraj na �wiecie. Jest nim przynajmniej dotychczas, ale kt� mo�e powiedzie�, jak d�ugo b�dzie? Mo�e za kilka lat nadejd� czasy, �e spiczaste he�my nadci�gn� tu od strony Renu, spokojni dzi� mieszka�cy b�d� s�ysze� r�enie �konia Attyli�, po nocach huk armat wystraszy s�owiki z wiosek, sko�cz� si� przechadzki Chrystusa, a zamiast dzisiejszych pie�ni przy pracy zabrzmi inna, kt�ra zm�ci�a spok�j r�wnie szcz�liwej Alzacji: Was ist des Deutschen Vaterland. Trzy godziny czasu przelecia�y mi na podobnych rozmy�laniach, wed�ug s��w Skargi: �jak strza�a i jako ptak na powietrzu.� Czas by�o wraca� na poci�g, ale nie mog�em si� oprze� jeszcze ch�ci odszukania pod murami katedry miejsca, na kt�rym, wed�ug �licznej powie�ci Ouidy Deux Sabots, ma�a B�b�e sprzedawa�a swoje r�e mszyste; po czym troch� smutny, a troch� rozmarzony wr�ci�em na dworzec kolejowy. Towarzysz m�j sta� ju� na platformie i gorliwie pracowa� nad umieszczeniem w ustach ogromnego mi�snego pieroga, kt�ry z powodu swych rozmiar�w �adn� miar� wle�� w nie nie chcia�. Wsiedli�my do wagonu, a wkr�tce za nami wsiad�, a raczej wskoczy� pomijaj�c schodki, jaki� d�entelmen nadzwyczajnej oty�o�ci, stanowi�cej dziwny kontrast z jego ruchami. � Prawda, panie, �e jestem lekki? � rzek� do mnie przymru�ywszy jedno oko, jakby mnie zna� od lat dziesi�ciu. � Jak angielski kocz � odpar�em. � Jak to jak kocz? � spyta� cokolwiek ura�ony. � No, bo lekki a pakowny. � O! doskonale, doskonale! � odpar� spogl�daj�c z nieopisan� sympati� na sw�j wydatny �o��dek. � Ja jestem nauczycielem ta�ca. Dwana�cie lekcji kosztuje u mnie 40 frank�w. Naj�adniejsze dziewcz�ta z ca�ego Lille ucz� si� u mnie; lekcje s� wsp�lne. Panowie jad� do Lil- le? Oto s� moje bilety: Mr Dunois. W czwartki i w soboty, od sz�stej do si�dmej. Wszak�e panowie maj� te godziny wolne? Towarzysz m�j odpowiedzia�, �e najch�tniej korzystaliby�my z uprzejmo�ci pana Dunois, gdyby nie to, �e jedziemy do Ameryki, ale �e z powrotem nie omieszkamy zatrzyma� si� umy�lnie w Lille dla wzi�cia kilkunastu lekcji. Pan Dunois doda� jeszcze, �e uczy nie tylko kontredansa, ale i uprzejmej rozmowy z damami w czasie tego ta�ca. Po czym w najlepszej zgodzie ruszyli�my w drog�. Poci�g ku granicy francuskiej idzie krajem r�wnym, nie obfituj�cym w malownicze widoki, ale uprawnym jak ogr�d. Wyje�d�aj�c z kraju zostawili�my jeszcze �nieg na polach, tu za� wiosna poczyna�a si� wsz�dzie. Na ��kach zieleni�a si� trawa, a na polach ru� wszelkiego rodzaju zb�. Grupy drzew, stoj�cych na r�wninach lub id�cych w kszta�cie alei wzd�u� row�w, dr�g i kana��w, wypuszcza�y zielone p�czki. Rzeki powylewa�y wsz�dzie, jako zwyczajnie na wiosn�; rowami p�yn�a z szelestem woda, powietrze by�o czyste, ale przesi�kni�te wiosenn� wilgoci�, s�o�ce za� przygrzewa�o przez szyby wagon�w tak silnie, i� musieli�my pozrzuca� futra. Gdyby nie komora, nie rewizja rzeczy i nie d�ugi przystanek poci�gu, nikt by si� nie domy�li�, �e nareszcie wje�d�a z Belgii do Francji. Krajobraz nie zmienia si� w niczym. Ten�e sam kraj uprawny jak ogr�d, te same chaty wie�niacze kryte czerwon� dach�wk�, gontem lub nawet s�om�, co przypomina Polsk�, ta� sama Flandria, ci� sami ludzie, te� poczciwe flamandzkie twarze i bluzy niebieskie; s�owem, wszystko takie same. Gdy poci�g ruszy�, obr�ci�em si�, by przes�a� ostatnie po�egnanie Belgii, temu krajowi, dla kt�rego niepodobna nie czu� sympatii, i o kt�rym ile razy pomy�l�, tyle razy pami�� przywodzi mi s�owa Skargi, kt�rych cz�� ju� przytoczy�em wy�ej: �Siejba by�a w p�akaniu, ale �niwo w weselu; niedola ich min�a jako strza�a i jako ptak na powietrzu, a rozkosze jakby morze nieprzebrane trwaj�.� Pikardia, przez kt�r� przelatywali�my jakby na skrzyd�ach wiatru, jest krajem bogatym, �yznym, ale szczeg�lniej fabrycznym. Patrz�c na �ad i dostatek, jaki wida� wsz�dzie, nikt by nie pomy�la�, �e sze�� lat zaledwie temu uwija�y si� tu t�umy �o�dactwa pruskiego i uciekaj�cych do Belgii francuskich maruder�w. Do Calais przybyli�my oko�o dwunastej w po�udnie. Jest to dosy� n�dzne i brudne miasto, jak wreszcie wi�ksza cz�� miast portowych; znaczenie jego handlowe jednak jest ogromne. Niegdy� odgrywa�o znakomit� rol� w wojnach francusko-angielskich. �Gdyby�cie wyj�li ze mnie serce i otworzyli je � m�wi�a umieraj�c Maria Tudor � znale�liby�cie tam wypisany wyraz �Calais�.� Swoj� drog� Anglia nigdy ju� nie odzyska�a na sta�e tego miasta. Dzi� jest tam podobno jaka� forteca. Widzieli�my �o�nierzy francuskich w szaroniebieskich p�aszczach, w czerwonych czapkach i w czerwonych (wybaczcie, czyste dusze naszych arystokratycznych dam!) majtkach. Patrz�c na te postacie, ma�e, godne prawdziwych pigmejczyk�w, przygarbione, brudne i d�wigaj�ce z trudno�ci� ci�kie szaspoty, zrozumieli�my �atwo, dlaczego podobni �o�nierze nie mogli oprze� si� ros�ym i silnym brandeburskim ch�opom i dlaczego np. pu�ki pozna�skie rzuciwszy si� z bagnetem pod Gravelotte na niezdobyte prawie pozycje francuskie nie zasta�y tam ju� nieprzyjaciela, chocia� nie powinna by�a z nich zosta� �ywa noga po ataku. Patrz�c na tych �o�nierzy, przykro si� robi, zw�aszcza nam, maj�cym tyle sympatii do tego najsympatyczniejszego zreszt� narodu. W Calais sale dworca kolejowego roi�y si� pasa�erami przeje�d�aj�cymi do Anglii. Zrobili�my znajomo�� z pewnym komiwoja�erem, kt�ry, jak m�wi�, przep�ywa� ju� przez kana� wi�cej razy, ni� wszyscy obecni mieli w�os�w na g�owie. Wypytywali�my si� go, czy spodziewa si� dobrej pogody. � Kana� na wiosn� wypija zawsze za wiele d�inu i dlatego boksuje w�ciekle ka�dego, kto po nim p�ywa � odpowiedzia� �w d�entelmen zag��biwszy r�ce w kieszeniach. � Ale jednak pogoda jest pi�kna � rzek�em staraj�c si� wydoby� ze� jak� tak� pomy�ln� wiadomo��. � Tak, ale s� kr�tkie fale. � Kr�tkie fale? � spyta�em tonem, jakbym wiedzia�, co s� kr�tkie fale, gdy tymczasem nie mia�em o tym najmniejszego poj�cia... � Tak jest � odrzek� komiwoja�er i zag��biwszy prawie po �okcie r�ce w kieszeniach, zacz�� przypatrywa� si� ko�com swych but�w gwi�d��c przy tym ari� z Balu maskowego : Ach! m�w, czy �yczliwe czekaj� mnie fale! Inny d�entelmen, kt�ry przys�uchuj�c si� naszej rozmowie wk�ada� do ust i wyjmowa� z nich ustawicznie ga�k� swej laski, jakby dla przekonania si�, czy usta jego maj� dostateczny rozmiar, niezb�dny w morskich podr�ach, zwr�ci� si� ku mnie i rzek� dogmatycznym tonem: � Trzeba wypi� butelk� portweinu i zje�� jak najwi�cej �liwek suszonych! � Garson! � zawo�a�em � butelk� portweinu i jak najwi�cej �liwek suszonych. Ale nim zdo�ali�my zje�� i wypi� wszystko, co nam podano, w sali zrobi� si� ruch i zamieszanie. Jedni chwytali swoje kuferki, inni wylewali z fili�anek gor�cy ros� na spodeczki, aby wypi� go jak najpr�dzej, i pili z wytrzeszczonymi oczyma; inni na koniec po�ykali gor�ce mi�so w kawa�ach, kt�rych po�kni�cie przynios�oby zaszczyt najt�szym wilkom; pewna dama zblad�a nadzwyczajnie i patrz�c naoko�o g�upkowatym wzrokiem, jakby szukaj�c ratunku, powtarza�a: �O, Bo�e! Bo�e!� Jaki� pan przewr�ci� si� na progu przez w�asny kuferek. Wyszli�my wreszcie na �wie�e powietrze; wzi�to nasze rzeczy. Statek, kt�ry mia� nas zawie�� do Douvru, sta� tu� nad brzegiem przystani i �wiszcza� przera�liwie, jakby dla tym dok�adniejszego przera�enia podr�nych; wiatr d��, jakby to by�o obowi�zkiem jego sumienia; ludzie nios�cy rzeczy krzyczeli i przeklinali, sami nie wiedz�c czego; morze rycza�o, jakby mu kto za to p�aci�: s�owem, wszystko si� sk�ada�o na to, a�eby do reszty og�upi� podr�nych, kt�rzy ju� i tak nie wiedzieli, co si� z nimi dzieje, a zw�aszcza co si� za p� godziny dzia� b�dzie. Na koniec, zszed�szy po pochy�ym pomo�cie, weszli�my na pok�ad statku. Para �wiszcza�a, ko�a pocz�y obraca� si� lekko i zapienia� wod�, ale statek jeszcze nie rusza�. Skorzysta�em z tej chwili, aby odetchn�� troch� i spojrze� w sinaw� dal, gdzie jak okiem dojrza�, ci�gn�a si� wzburzona to� morska. Po chwili jakie� indywiduum ubrane w gumowy p�aszcz zwr�ci�o moj� uwag�. Indywiduum to, stoj�c niedaleko mnie, pogr��y�o nagle ogromny tytoniowy zwitek w ustach, nast�pnie zasun�o r�wnie� gumowy kaptur na g�ow� i wylaz�o po schodkach na wysoki mostek stoj�cy na przodzie statku i os�oni�ty �aglowym p��tnem. � Kto to jest? � spyta�em komiwoja�era. � Kapitan... Wylaz� na g�r� i ubra� si� w sw�j p�aszcz: hm! z�y znak, b�dziemy mieli burz�. � Niech pana di... � chcia�em powiedzie� � dzi�kuj� panu �licznie. Nie by� to jednak jedyny i ostatni z�y znak. Wkr�tce spostrzeg�em jeszcze gorszy: oto spod pok�adu wydoby� si� majtek nios�c w obu r�kach bia�e fajansowe miski, kt�re zacz�� tu i �wdzie rozstawia� po pok�adzie. � Neptunie! kupi� ci dziesi�� obiad�w, ale tym jednym razem pozw�l zachowa� mi m�j � rzek�em w duchu. Nagle uczu�em, �e statek zako�ysa� si� w prawo i w lewo, brzeg pocz�� usuwa� si� spod moich oczu. Ruszyli�my w drog�. Co si� potem dzia�o, o tym wiadomo�� schowam do nast�pnych list�w. Widzia�em potem na oceanie podobne sceny tylko podniesione do kwadratu, dlatego opis ich odk�adam. I POBYT W LONDYNIE PODRӯ DO LIVERPOOLU W p�torej godziny po wyje�dzie z Calais ko�czy si� wreszcie prawdziwa m�ka podr�nika. Owe kr�tkie ba�wany, kt�rym osobi�cie �ycz�, �eby nigdy nie wyjrza�y z dna morskiego, przestaj� wreszcie wstrz�sa� m�zgiem jak ziarnkiem grochu w grzechotce, na widnokr�gu za� poczyna si� rysowa� Douvres. Gdym wje�d�a� do portu, by�o chmurno, d�d�ysto, mglisto, pos�pnie; s�owem: taki czas, w jakim najlepiej jest po�o�y� si� spa�. Port by� stosunkowo pusty, widok za� pobrze�y przera�liwy. Bia�e, wysokie na kilkaset st�p �ciany, prostopadle stercz�ce z morza, wygl�daj� na tle czarnej wody jak �a�obny szlak na ca�unie. Istny krajobraz z piek�a Danta. Widnokr�g pos�pny, huk morza, jednostajne skrzypienie okr�tu, �a�osny j�k mew: wszystko to przera�a, uciska i sprawia, �e przedsi�bierczy w�drowiec zaczyna t�skni� za domem, za swoim kominkiem, za biurkiem, za atramentem, bibu��, za �wieczorkami� u znajomych, herbatk�, plotkami, grami towarzyskimi, za �Kurierem Warszawskim� lub �Codziennym� do ��ka, s�owem: za ca�ym tym �yciem zwyczajnym, codziennym a lojalnym, w kt�rym wod� wa�y�, bicz kr�ci� z piasku, pami�� dni regulowa� wed�ug tego, co by�o na zup�, ale mia� w�asny szlafrok, pantofle, parasol i opini� statecznego cz�owieka mi�dzy matkami, kt�rym dojad�o panie�stwo c�rek. I gdyby jeszcze nie deszcz, kt�ry tnie jakby r�zgami, mo�na by przynajmniej dostroi� si� do z�owrogiego majestatu widoku, otworzy� na rozcie� dusz� tragicznym wra�eniom, uzna� si� samemu jak�� wyj�tkowo dzik� natur�, jakim� bohaterem z opery, postawi� marsa, za�piewa�: �Niech rycz� spienione fale!� i my�le� sobie w duszy: �Chcia�bym, �eby mnie teraz moi znajomi widzieli.� Cz�owiek by�by przynajmniej na wysoko�ci po�o�enia. Ale �piewa�: �Niech rycz� spienione fale� w kaloszach i pod parasolem, to ju� chyba �adn� miar� nie idzie. Wprawdzie, kiedy u nas w Dolinie Szwajcarskiej graj� marsza �uaw�w, nasi kantorowicze, aplikanci, a nawet stateczni ojcowie rodzin przejmuj� si� nim tak dalece, �e naraz poczynaj� nadzwyczaj wojowniczo maszerowa� spogl�daj�c przy tym na wystraszone ich waleczno�ci� g�ski tak z�owrogo, jakby chcieli m�wi�: �Da�bym ja wam!� Ale ja z trudno�ci� przejmuj� si� sytuacj�. Nie by�em nigdy do�� wra�liwy. Nie pozostawa�o mi zatem nic innego, jak zej�� do kajuty i czeka�, a� przybijemy. W kajucie zasta�em ju� moich towarzysz�w podr�y. Jeden z nich, obywatel wiejski, pocz�� oddawa� si� rozmy�laniom o swoim gospodarstwie. �Ciekawym, czy tam Fikalski (zapewne ekonom) wys�a� dzi� ludzi do orki� � rzek� tak, jakby mnie o to chcia� si� pyta�. Mnie jednak to ma�o obchodzi�o, czy Fikalski wys�a� ludzi do orki; wola�em wi�c p�j�� do okienka i wygl�da� na fale, kt�re czasem zalewa�y je zupe�nie. Nie dalej mo�e, jak o sto krok�w od naszego statku, dostrzeg�em dwa maszty rozbitego okr�tu hu�tane fal� i stercz�ce z wody ku niebu. Nad owymi masztami unosi�y si� korowody ptactwa t�uk�cego z krzykiem i piskiem fale. Od�amy desek, szcz�tki belek i beczek unosi�y si� naoko�o, to nikn�c pod wod�, to ukazuj�c si� znowu. Zaciekawiony, pyta�em, co by to by� za statek; �e za� umia� mnie obja�ni�, musia�em wi�c znowu wyj�� na pok�ad, aby dowiedzie� si� od majtk�w. Na pok�adzie znalaz�em, m�odego miczmana, kt�ry sta� i gwizda�, otulony w gumowy p�aszcz, patrz�c na fale i poluj�c na r�wnowag�, kt�r�, mimo i� wp�ywali�my do portu, trudno by�o utrzyma�. M�ody miczman da� mi wszelkie ��dane obja�nienia, gada� nawet trzy razy wi�cej, ni� przeci�ciowy cz�owiek zwyk� to czyni�, a niesko�czenie razy wi�cej ni� sternik, kt�ry kr�ci�, zas�piony, swoje ko�o, poruszaj�c przy tym ci�gle szcz�kami, jak gdyby nale�a� do prze�uwaj�cych: po prostu gryz� tytu�. Ow� dowiedzia�em si�, �e zatopiony okr�t by� statkiem angielskim, kt�ry w bia�y dzie� zosta� przebity przez pruski statek �Frankonia�. Blisko trzydziestu ludzi zaton�o w tym wypadku, okr�t za� od razu poszed� na dno jak o�owiana kula. Kapitan �Frankonii� oddany zosta� pod s�d. � Ja, gdybym by� sprawiedliwo�ci� � m�wi� do mnie miczman � kaza�bym go powiesi�, cho�by dlatego, �e to Prusak. � Ale�, szanowny panie, je�li to jest przest�pstwem � odpowiedzia�em Francuzowi � to z tego nie mo�na si� poprawi�. � W�a�nie te� kaza�bym go powiesi�, jako niepoprawnego przest�pc� � odpowiedzia�a mi przez usta Francuza sprawiedliwo��. Tymczasem wp�yn�li�my do portu. Z bulwarku spuszczono na burt� statku mostek, po czym ci, kt�rzy stali na brzegu, pocz�li gestykulowa� i wrzeszcze� przera�liwie. Wszcz�� si� chaos i zamieszanie. Majtkowie kl�li wyrzucaj�c z g��bi statku kufry i pakunki; kufry trzeszcza�y, podr�ni t�oczyli si� na mostku, statek sapa� i �wiszcza�; z daleka odpowiada�a mu lokomotywa, jakby chcia�a m�wi�: �Jak si� masz, m�j ch�opcze? Dziwi mnie, �e� gdzie karku nie skr�ci�.� Na bulwarku ma�e ch�opaki kopali si� nogami i pokazywali sobie j�zyki. W tych warunkach wysiedli�my na l�d. Jeden z bij�cych si� ch�opak�w porzuci� natychmiast blisk� ju� zwyci�stwa walk� i ofiarowa� mi si� z pomoc� w przeniesieniu kuferka do wagonu, a gdym o�wiadczy� mu, �e sam go zanios�, wyrazi� �yczenie, aby B�g przekl�� moj� dusz� (Goddam your soul!) i oddali� si� pokazuj�c mi pi��. Po czym wsiedli�my do wagonu i ruszyli wprost do Londynu. Jako cz�owiek przesi�kni�ty mi�o�ci� wszystkiego, co swojskie, uwielbiam nie tylko nasze koleje �elazne, ale zarazem wszystkie wypadki, jakie im si� zdarzaj�: pocz�wszy od warszawsko-wiede�skiego p�kania szyn, a sko�czywszy na romantyczno�ci, z jak� przewracaj� si� do g�ry nogami lub sp�niaj� na czas poci�gi kolei petersburskiej. Mimo ca�ego jednak uwielbienia tak dla powy�szych zdarze�, jak i dla terespolskiego truchta musz� odda� sprawiedliwo�� kolejom angielskim, �e pod wzgl�dem szybko�ci przewy�szaj� wszystkie inne na �wiecie. Szybko�� ta rzeczywi�cie jest zadziwiaj�ca. Nie robi�em wprawdzie pr�b, jakie robi� jeden z naszych starter�w wy�cigowych, gdy wysadziwszy lask� przez okno, s�ysza� wyra�nie odg�os: trff!, jaki wydawa�a ta� laska uderzaj�c o s�upy telegraficzne; niemniej jednak pomy�la�em sobie, �e gdyby naszym wagonom przysz�o galopowa� podobnie, zaraz na pierwszej stacji zziaja�yby si� tak dalece, �e trzeba by je koniecznie do stajni odprowadzi�. Zreszt� nie wiem, czy ten obyczaj szybkiego je�d�enia jest lepszy. Bo �e tam czasem u nas zawiadowca nie pu�ci poci�gu, dop�ki cz�owiek wys�any po wi�nie dla jego narzeczonej nie wr�ci z wi�niami, lub �e inny jaki zawiadowca ze stacji prowincjonalnej wo�a za odchodz�cym ju� poci�giem: �St�j! bo pan Pieg�asiewicz nadje�d�a� � to�e to wygodniej dla wszystkich. Ma to charakter taki sobie familijny, kt�rego nie powinni�my si� pozbywa�, zw�aszcza �e, jak jeden z naszych najg��bszych publicyst�w zrobi� zadziwiaj�ce odkrycie, nasze wszystkie instytucje wysz�y z rozszerzonego poj�cia rodziny i �e, co za tym idzie, �w niebie jest tylko ch�odniej ni� w