5610

Szczegóły
Tytuł 5610
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

5610 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 5610 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

5610 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

WIKTOR SUWOROW KONTROL DRAMATIS PERSONAE - Nastia Strzelecka - Cho�owanow (alias Gryf) - towarzysz w l�ni�cych oficerkach - Towarzysz Stalin - sekretarz generalny WKP(b) - Szyrmanow - prowokator, likwidator - Pewien osobnik w szarym prochowcu - Profesor Pierziejew - teoretyk ludo�erstwa - Towarzysz Je��w - ludowy komisarz spraw wewn�trznych ZSRR (szef NKWD), generalny komisarz bezpiecze�stwa pa�stwowego - Mister Stenton - dyrektor generalny koncernu �Faraon i synowie� - Towarzysz Berman - ludowy komisarz ��czno�ci ZSRR, komisarz bezpiecze�stwa pa�stwowego pierwszego stopnia, by�y szef G��wnego Zarz�du �agr�w NKWD - Towarzysz Frynowski - zast�pca ludowego komisarza spraw wewn�trznych, komandami pierwszego stopnia - Towarzysz Boczarow - starszy major bezpiecze�stwa pa�stwowego, szef Zarz�du NKWD w Kujbyszewie - Towarzysz Beria - pierwszy sekretarz KC Komunistycznej Partii Gruzji - Majster Nikanor - Instruktor Skworcow - Katia Michaj�owa - chichotka - Ciech Ciechowicz - speckonduktor w specwagonie - Lu�ka-Serojadka - speckurier KC - Sewastian - kasiarz - Terentij Pieresypkin - major - Mister Humphrey - in�ynier-elektryk - Ponadto: przyw�dcy, ochroniarze, pomocnicy, czeki�ci, oprawcy, kapusie, zeki, knajacy, kryminali�ci, sportowcy, robotnicy, ch�opi, inteligencja pracuj�ca, ludo�ercy, szerokie masy... PROLOG A teraz ca�uj but. L�ni�cy czubek �agodnie dotkn�� twarzy. Nie spos�b uchyli� si� od blasku cholewki. Nie mo�na odwr�ci� twarzy, gdy wykr�cone do ty�u r�ce stopniowo podci�gane s� coraz wy�ej. B�l narasta powoli, osi�gaj�c punkt krytyczny, po kt�rym nie mo�na powstrzyma� ju� krzyku. A ona nie chce krzycze�. Tak postanowi�a: �adnych krzyk�w. Kiedy�, dawno temu, gdy marynarzy o�wiczano sznurami, ka�demu wtykano szmat� w z�by, �eby nie wrzeszcza�. Ale min�y te dobre czasy. Teraz przed rozstrzelaniem w wi�ziennych kazamatach wpycha si� do ust gumow� pi�k�. A na �wie�ym powietrzu strzela si� w og�le bez knebla. Chcesz krzycze�? Prosz� bardzo, krzycz sobie do woli. Ale przy biciu i �amaniu ko�ci - odwrotnie, nie zatyka si� ust. Wrzask jest po��dany, wr�cz niezb�dny. Taka moda: tortury bez wrzask�w uwa�a si� za nieudane. Niskogatunkowe. Jak piwo bez pianki. Dzi� zale�y im bardziej ni� zwykle, �eby tortury si� uda�y. �eby zacz�a krzycze�. Dlatego powolutku podci�gaj� wykr�cone r�ce. W lesie kr�luje wiosna. Bezwstydna i rozpasana. Ka�da ga��zka nabrzmia�a jest wiosn�. Szkoda tylko, �e z jej zapachem miesza si� wo� pasty do but�w. Wo� wyglansowanych oficerek. Taki w�a�nie bucior uporczywie szturcha w z�by: no, poca�uj wreszcie. I drugi g�os, prawie czu�y: - No, ca�uj, g�upia. Co ci zale�y? Raz poca�ujesz, zaraz ci� rozwalimy i b�dzie po wszystkim. Przestaniesz si� m�czy�, a my zd��ymy na mecz. A jak nie, to sama wiesz. We�miemy pod obcasy. Wi�c ca�uj po dobroci... Min�y dawne, dobre czasy, kiedy m�wi�o si�: Ca�uj d�o� kata. Teraz - ca�uj but. Kiedy� skazanemu przys�ugiwa� przed �mierci� ostatni kielich wina. Dzi� przed egzekucj� pij� tylko oprawcy. Po egzekucji te� pij�. Ca�y zagajnik przesi�kni�ty jest zapachem w�dy. R�ce podci�gn�li, a� zachrz�ci�o. Mie� cho� jedn� ga��zk� w zasi�gu. Wczepi� si� w ni� z�bami, by powstrzyma� krzyk. Ale nie ma w pobli�u ga��zki. Jest tylko mokry piach i st�ch�e igliwie. A r�ce tak wykr�cone, �e nie mo�na wydycha� powietrza. Nagle rozlu�nili chwyt. Za�ka�a, wypuszczaj�c z p�uc to, co si� w nich nagromadzi�o. Mia�a nadziej�, �e opuszcz� powykr�cane r�ce. I opu�cili, ale w tej samej chwili bucior hukn�� pod �ebro. Cios odebra� czucie. Dotychczasowe m�ki odp�yn�y w niepami��. Nowy b�l ws�cza si� powoli w jej cia�o, by raptem wedrze� si� straszliwie, nie pozostawiaj�c miejsca na �adne inne doznania. Przez spazmatycznie otwarte usta nie mo�e zaczerpn�� ju� tchu. Cho� r�ce wolne, a sznury opad�y na plecy, nie przynosi to spodziewanej ulgi. Nie my�li ju�, by poruszy� r�kami. Chce powietrza. Zaczerpn�� powietrza! Prawie si� uda�o. Usta wype�nia zbawienny tlen, ale nie dochodzi do p�uc. I wtedy spada na ni� ci�ki but. Nie ten l�ni�cy. L�ni�cy jest do ca�owania. Inny but. Podkuty. Kopni�cie nie by�o silne, ale po drugim uderzeniu s�odko zad�wi�cza�y dzwoneczki i odp�yn�a �agodnie w n�c�c�, czarn� to�. S�ysza�a jeszcze kolejne ciosy. Niespieszne i solidne. Nie czu�a ju� b�lu. Dlatego twarz jej rozja�ni� pogodny, spokojny u�miech. Le�a�a z twarz� w mokrym piachu i zat�ch�ym igliwiu. By�o zimno i przera�liwie mokro. Zdarli z niej szynel i chlusn�li z kub�a. Na le�nych przecinkach trzymaj� si� jeszcze p�aty �niegu. Ziemia jest lodowata. Zw�aszcza dla cz�owieka zlanego wod�. Powoli wynurza si� z otch�ani, z kt�rej nie powinno by� powrotu. Nie chce si� jej opuszcza� tej bezwonnej przestrzeni dla zapachu przebi�nieg�w, wiosny i wypucowanych bucior�w. Mimo to wyp�ywa. Na spotkanie g�osom: - Kurwa, sp�nimy si� na mecz. - Ko�cz z ni�, dow�dco. Nie b�dzie ca�owa� but�w. - Zmusz� j�. - A mo�e Spartak dostanie dzi� wciry... Powr�ci�a, zatopiona w rozkoszy. Nie mia�a ochoty na najmniejszy ruch. Nie chcia�a si� zdradzi� �adnym gestem, �e znowu le�y tu, u ich st�p. To oni si� spiesz�, w odr�nieniu od niej. Ona nie ma si� ju� dok�d spieszy�, cho�by na mecz. Chcia�aby tak le�e� w niesko�czono��. Mokre, przemarzni�te ubranie daje poczucie b�ogiej przytulno�ci. K�uj�ce ga��zki zdaj� si� puchow� pierzyn�. Zapragn�a ludzkim g�osem wyrazi� t� nieziemsk� rozkosz. Ale wydoby�o si� jedynie s�odkie: - Uaaach! Us�yszeli ten przeci�g�y j�k. - A nie m�wi�em, �e jeszcze dycha? I gwa�towne uderzenie. Pal�ce, o�lepiaj�ce, og�uszaj�ce. Dopiero po chwili zrozumia�a: chlusn�li kolejnym wiadrem wody. Ko�o policzka znowu l�ni�ce oficerki. - Ca�uj. D�ugo wpatruje si� w ten but. Ma go przed samymi oczami. Widzi ka�dy szczeg�. Sk�ra bez jednej zmarszczki. Wypolerowany, zdaje si� srebrny, a nie czarny. Na tyle blisko twarzy, �e mo�na rozr�ni� zapach �wie�ej pasty od zapachu sk�ry. To nowy but. Skrzypi�cy. Do szw�w przywar�o �wierkowe igliwie i grudki piasku, co wcale nie psuje harmonii. Przeciwnie, nawet podkre�la nieskaziteln� elegancj�. Sztyblety sztywne, jak z metalu. Mi�dzy pi�t� a cholewk� nieznaczne pofa�dowanie sk�ry. Ledwo widoczne za�amanie. Od razu wida�, �e but nale�y do wa�nego osobnika. Nie potrzeba ogl�da� w�a�ciciela. Rzut oka na but i ju� wiesz: masz do czynienia z Bardzo Wa�n� Osob�. W takiej cholewce mo�na si� przejrze� jak w lustrze. Nie od razu dotar�o do niej, kto to spogl�da na ni� ca�y w siniakach, czyich ust to grymas. Zrozumia�a dopiero po chwili. My�li p�yn� wolno, jedna za drug�. Niczym karawana wielb��d�w na pustyni. Ciekawe, jak taki but smakuje? Nieoczekiwanie zapach tego buta zacz�� gra� jej na nerwach. Kipi�ca w�ciek�o�� zacisn�a gard�o, wyrywaj�c si� ledwie s�yszalnym warkni�ciem. Le�y zwr�cona twarz� do piachu. Gdyby teraz j� ujrza�, dozna�by szoku. Zobaczy�by, jak ze szczuplutkiej niewiasty w jednej chwili opad�a ca�a nalecia�o�� tysi�cletniej cywilizacji, a pozosta�a dzika neandertalska samica o przera�aj�cych fioletowych oczach. M�odziutka komsomo�ka z p�owymi warkoczykami w jednej chwili zamieni�a si� w drapie�nika. Z pomrukiem tryumfu, rozprostowuj�c si� niczym spr�yna, run�a na l�ni�c� cholewk�. Rzuci�a si� jak w��-dusiciel na trzymetrow� kobr� kr�lewsk�: nakry�a cia�em ca�� ofiar�. Zaatakowa�a z chrapliwym rykiem m�odej lwicy, kt�ra zdoby�a pierwszego w �yciu bawo�a. Wiedzia�a, jak �ama� ludzkie ko�ci: lewym ramieniem silnie chwyci�a udo, prawym barkiem uderzy�a tu� pod kolano. Cz�owiek rzadko rozk�ada ci�ar cia�a r�wnomiernie na obie nogi. Ci�gle przest�puje z jednej na drug�. Najwa�niejsze: zaatakowa� obci��on� nog�. Jeszcze jeden szczeg� techniczny: po uderzeniu barkiem w splot nerwowy przytrzymanie stopy gwarantuje co najmniej z�amanie ko�ci piszczelowej. Wa�y niewiele, to prawda, ale lata treningu zrobi�y swoje... Docisn�a stop� do ziemi i w wypolerowanej cholewce, tu� nad uchem, us�ysza�a trzask p�kaj�cych ko�ci. Zwali� si� na wznak, wyj�c nieludzko. Wiedzia�a, �e gwa�towna utrata r�wnowagi powoduje paniczny l�k. To nie b�l �amanych ko�ci, lecz przera�enie by�o przyczyn� tego wycia. Ach, gdyby w tym momencie rzuci�a si� jeszcze raz! Na powalonego. Do gard�a. Przegryz�aby mu krta�. Ale nie my�la�a o gardle. Nienawidzi�a wypolerowanych but�w. Dlatego zamiast w gard�o, wgryz�a si� z ca�ych si� w cholewk�. W te ledwie widoczne fa�dki. Nie musia�a troszczy� si� o z�by. �ycie i tak odmierza�o w niej ostatnie chwile. Dlatego my�la�a wy��cznie o buciorze, kt�ry ma przegry��, rozszarpa�, roznie�� wraz z kawa�ami mi�sa po tym wiosennym lesie. Usta wype�ni�a gor�ca krew: jego, czy w�asna. Bili j�. Ciosy odbija�y si� echem w jej ciele. Nie czu�a b�lu. Jakby siedzia�a na s�upie telegraficznym, kt�ry kto� ok�ada ci�kim m�otem: cho� s�up dudni przy ka�dym uderzeniu, poch�ania wszelki b�l. Potem powr�ci�a d�wi�czna ciemno��. Gdy wynurzy�a si� z otch�ani, nie by�a ju� drapie�n� neandertalska pi�kno�ci�, lecz komsomo�k� Nasti� Strzeleck�. Wlekli j� do do�u. Wiedzia�a, �e to koniec, ale by�o jej to oboj�tne. Wiedzia�a, �e zwyci�y�a. Stara prawda: chcesz lekkiej �mierci, ca�uj but. Je�li nie chcesz ca�owa�, nie licz na pob�a�liwo��. A jednak nie wydusili z niej krzyku. Nie potrafili zmusi� do ca�owania cholewki. To by�o jej zwyci�stwo. Wiedzia�a o tym. I oni te�. Ci�gn�li j� za r�ce, nogami wlok�c po piachu. Po grudach. Po do�kach. Po korzeniach. Mogi�a rozdziawi�a sw� zach�ann� paszcz�. Spod ich but�w posypa�y si� do do�u mokre grudki bia�ego piasku. W jednej chwili ujrza�a zw�oki wszystkich rozstrzelanych tego dnia. Jeszcze ciep�e. Paruj�cy d� oddaje wio�nie ciep�ot� ludzkich cia�. D� jest wype�niony po brzegi. Wszystkie martwe oczy wpatrzone w ni�. Jeszcze �yw�. Pochylili jej g�ow� nad do�em: patrz. Patrz na sosnowe korzonki, na �opaty wetkni�te w kopiec piachu, na g�owy, g�owy, g�owy z otwartymi ustami, wywalonymi j�zykami, z przymkni�tymi na wsze czasy oczami. Nigdy nie przypuszcza�a, �e b�dzie �egna� si� z �yciem w takt nie�miertelnego walca �Fale Amuru�. Ale tak wypad�o. Gdzie� z daleka, zza brzeziny i le�nego jeziora, cichutko s�czy�a si� w�a�nie ta melodia. Nikt jej nie s�ysza�. Tylko ona jedna. Wiedzia�a, �e to dla niej. �e ten walc d�wi�czy i zaklina, by nie odchodzi�a. Ale wiedzia�a te�, �e czas si� zbiera�. Do labiryntu zwiotcza�ych cia�. �e czas porzuci� upojny zapach wiosny dla woni zakrzep�ej krwi, woni jatki, mokrego piachu i sosnowych korzeni. A wszystko zapowiada�o si� tak wspaniale! Zreszt�, ko�czy si� te� nie najgorzej: nie pod butami oprawc�w, ale od kuli. Rozstrzelanie. Najwa�niejsze w �yciu to dobrze umrze�. Pi�knie umrze�. Ka�dy chcia�by pi�knie �y�. Lecz inni nie pozwalaj� �y� tak, jak by si� naprawd� chcia�o. A nikt nie przeszkadza �adnie umrze�. Trzeba tylko umie� to wykorzysta�. Rzadko komu si� to udaje. Ona spr�bowa�a pi�knie odej�� ze �wiata. I uda�o si�. A czas stan�� w miejscu. Zamar�. A potem zn�w ruszy�. Bardzo powoli. Za prawym uchem szcz�kn�� zamek pistoletu. Rozpozna�a bezb��dnie: Lahti-35. I hukn�� strza�. A wszystko zapowiada�o si� tak wspaniale... ROZDZIA� 1 I A zacz�o si� tak: instruktor Skworcow zebra� dru�yn� spadochronow� i wrzasn��: - Czo�em! - Czo�em! - odkrzykn�y ch�rem dziewczyny. - Kt�ra z was potrafi ta�czy�? - He, he - prychn�y. Pewnie. Jasne. Jak�e to nie umie�? - Dobra - powiada instruktor Skworcow. - Kt�ra umie ta�czy�, trzy kroki do przodu. Raz, dwa, trzy! Szereg drgn�� i post�pi� trzy kroki naprz�d. Tylko Nastia zosta�a na miejscu. Skworcow zmierzy� wzrokiem wypr�ony szereg: - Nie potrzebuj� tylu. Potrzebna mi jedna. No wi�c, kt�ra potrafi dobrze ta�czy�... - powt�rzy� Skworcow, akcentuj�c s�owo �dobrze�. - Trzy kroki wyst�p... Raz, dwa, trzy! Szereg odbi� nast�pne trzy kroki. Nastia nadal sta�a nieporuszona. - Dziewczyny, miejcie lito��. Potrzebna mi jedna. Ta, kt�ra ta�czy doskonale... Z szeregu, wyst�p! Zn�w trzy defiladowe kroki. I znowu Nastia ani drgnie. Instruktor zbli�a si�. - Anastazja, co z tob�? Nie umiesz ta�czy�? - Nie. - K�amiesz. - K�ami�. - Czemu? - Bo nie chc� ta�czy�. - Nikt tego nie wymaga. Instruktor Skworcow obszed� j� wko�o, omi�t� wzrokiem. - Nie m�wi�em, �e trzeba ta�czy�. Tancerek mam ca�� Moskw�. Potrzebna mi dziewczyna gibka i zwinna, �wawa, spr�ysta i precyzyjna w ruchach. Poka�... - �lubowa�am... - To nie b�dzie taniec. Tylko prezentacja umiej�tno�ci. - W takim razie... Ale tak bez akompaniamentu... - B�dzie muzyka. Skworcow umie�ci� patefon na taborecie, zakr�ci� porz�dnie korbk�, poprawi� srebrzyst� membran�... W�r�d dziewczyn szmer: Sp�jrz na mnie instruktorze! Zata�cz� i bez muzyki! Instruktor Skworcow opu�ci� ig�� na brzeg p�yty, patefon zakas�a�, odchrz�kn��, jak tenor przed wyj�ciem na scen� i nagle zadudni�y w jego trzewiach kot�y, saksofony, tr�bki... Nastia na moment zamar�a wyprostowana, uduchowiona, jakby pr�d przeszed� j� z g�ry na d�, jakby iskry posypa�y si� z koniuszk�w palc�w. I ruszy�a w tan. - O, ho, ho! - s�ycha� w�r�d pozosta�ych. Stoj� woko�o, patrz�. Niekt�re nawet nie patrz�. Posz�y sk�ada� spadochrony. Tymczasem Nastia, jak nakr�cony diabe�ek, wyta�cowuje kolejne rytmy. Po jej ciele jakby fala przep�ywa�a tam i z powrotem, jakby jej cia�o nie mia�o ko�ci ani staw�w. Ta�czy w miejscu, jak w�� zaklinany brzmieniem fletu. Jakby by�a przytwierdzona do parkietu. Przestrze� przy odpowiednich umiej�tno�ciach staje si� zb�dna. Kto naprawd� potrafi ta�czy�, nie potrzebuje sali balowej. Mo�e ta�czy� w miejscu. Gdzie� w Kalkucie czy Madrasie doceniono by ten taniec. Albo w Chicago. Inna sprawa, �e i w Moskwie zosta� oceniony w�a�ciwie. - No, dziewczyny, czy kt�ra� jeszcze chce zademonstrowa� swoje umiej�tno�ci? Nie ma ch�tnych. Dzi� skoki, trzeba oszcz�dza� si�y, nie ta�ce w g�owie. �mieje si� instruktor Skworcow. I szepce Nasti do ucha: - Zuch z ciebie. By�a� �wietna! Sprzedam ci� za trzy spadochrony. II Wieczorami Nastia pracuje. Zak�ad �Sierp i M�ot�, odlewnia, posada zamiataczki. Siedem godzin dziennie, zgodnie ze stalinowsk� konstytucj�. A rano - k�ko spadochronowe. - Niejeden uwa�a, �e w spadochroniarstwie najwa�niejsze to z�o�enie spadochronu, skok i l�dowanie. Bzdura, dziewuszki. Nie wierzcie w te banialuki. Tylko g�upek s�dzi, �e wystarczy wyl�dowa� i po sprawie. Nie, laleczki moje kochane, po wyl�dowaniu najwa�niejsze dopiero si� zaczyna. Trzeba jak najszybciej ukry� spadochron i oddali� si� z miejsca l�dowania. Dlatego od dzi� b�dziecie codziennie biega� d�ugie dystanse. �eby zmyli� pogo�, trzeba pokona� rzek� wp�aw. Dlatego ka�dego dnia, poza maratonem, b�dziemy p�ywa� kilometr. Basenu tu nie ma, ale nie jest potrzebny. Rzeka Moskwa b�dzie naszym basenem. - A zim�? - Zim� lodo�amacz przygotuje miejsce do p�ywania. III Odgwizdano wieczorn� szycht�, ucich�a hala i szatnie. Pusto. Nie ko�cz�ce si� szeregi �elaznych szafek. Na ka�dej szafce k��dka... Ka�da inna. Gdyby zapl�ta� si� tu jaki� kolekcjoner, m�g�by w jednej tylko przebieralni jednego wydzia�u zebra� niezwyk�y zestaw k��dek wszystkich czas�w i narod�w. Nastia ostro�nie daje nura do swojej dziupli. Niepostrze�enie, jak szara myszka. Trzeba tylko zostawi� szczelink�. Na zewn�trz jest klamka, od �rodka jako� nikt nie pomy�la�. Jak zamek si� zatrza�nie, nie ma wyj�cia z pu�apki. Ten, kto projektowa� szafki na ubrania wida� nie zak�ada�, �e b�d� kiedykolwiek s�u�y� komu� za sypialni�. Za dom. Nastia wtuli�a si� plecami w blaszan� �cian�, oplot�a ramionami kolana, podpar�a g�ow�... �pi. Szkoda tylko, �e tak pr�dko dr�twiej� nogi. Szkoda, �e nie ma ich jak wyci�gn��. Szkoda, �e tak zimno nocami. Szkoda, �e przet�uszczone fartuchy nie grzej�, a g�owa boli od ich smrodu. Ale to wszystko drobiazgi. Po maratonie i kilometrowym p�ywaniu, po treningu spadochronowym (a dla zdolnych tancerek dodatkowo: strzelanie, walka wr�cz, biegi na orientacj�) i po wieczornej zmianie, sen przychodzi w oka mgnieniu. Cho�by nawet w �elaznej szafce ubraniowej na odlewni w zak�adzie �Sierp i M�ot�. IV Instruktor Skworcow jest bardzo wymagaj�cy: - No wi�c tak. Skoro mamy wrzesie�, to otwieram sezon k�pielowy. Teraz wszystkie zaj�cia b�dziemy zaczyna� od p�ywania. Godzin� dziennie. Przez okr�g�y rok. W Moskwie nie bywa zimno. Rzadko kiedy temperatura spada do minus trzydziestu. To u nas na Syberii bywa zimno. Tu jest ciep�o. Zawsze. A nawet u nas, na Syberii, woda nie bywa zimna. Nigdy. Zimna woda twardnieje i zamienia si� w l�d. W lodzie mo�na wybi� przer�bl�. A w przer�bli woda jest ciep�a. Dop�ki nie stwardnieje. W tym czasie r�biemy nast�pn� przer�bl�. I jeszcze jedno. Zabraniam pr�bowania temperatury wody nog�. Ani r�k�. Nie ma co pr�bowa�. Temperatur� wody wida� na oko. Nie zamieni�a si� w l�d, znaczy ciep�a. Do wody si� wskakuje, jak spadochroniarz. Wszystko jasne? - Jasne. - W takim razie macie minut� na rozebranie si�... Ju�! Od jutra b�dziemy si� szybciej rozbiera�. V Dlaczego Nastia sypia w szafce? Poniewa� nie ma innego miejsca. Jeszcze niedawno mia�a du�e mieszkanie. Ogromne. Ale zosta�a w tym mieszkaniu sama jak palec. Samiutka w ca�ej Moskwie. Ka�dy krok wype�nia pokoje dono�nym echem. Ka�dy krok budzi echo na ulicach miasta. Ciemnymi ulicami chodz� ciemni ludzie. Stukaj� do drzwi. Jeste�cie aresztowani! Aresztowani! Aresztowani! Przyczai�a si� Moskwa. Przycich�a. Udaje nie�yw�. W te dziwne noce Nastia przemierza�a opustosza�e pokoje. W ka�dym pokoju �ciany zastawione ksi��kami. Pod sam sufit. A pokoje s�usznej wysoko�ci. Wszystko by�oby nie najgorzej, ale oto na drzwiach wej�ciowych rada miejska przygwo�dzi�a postanowienie: ZWOLNI� DO DNIA 13.7.1936. Dokument jak najbardziej formalny: piecz�� z sierpem i m�otem, nieczytelny podpis. Co zrobi� z ksi��kami? I w og�le co robi�? Ojciec, krasnyj kamandir, okaza� si� wrogiem ludu. Ju� go nie ma. Matka te� okaza�a si� wrogiem ludu, pozbawionym prawa do korespondencji. Dziadek-bia�ogwardzista zawsze nale�a� do wrog�w tej w�adzy. �yje w jakim� zapomnianym ukrai�skim miasteczku, zatajaj�c przesz�o��. Kiedy� mo�na by�o wpa�� do dziadka po cichu na par� dni. Teraz nie wolno. Podr� zabroniona. Nastia mia�a w Moskwie wielu przyjaci�. Ale jako� po aresztowaniu rodzic�w dawne przyja�nie si� pourywa�y, a nowych nie przyby�o. Do 13 lipca zosta� jeszcze tydzie�. Dlatego Nastia siedzia�a dniami i nocami, i wertowa�a ksi��ki. Czyta�a wolno. Uczono j� szybkiego czytania, ale nie przypad�o jej to do gustu. Kto szybko czyta, ten nie �ledzi wzrokiem kolejnych wierszy, lecz sunie wzrokiem po jednej linii, z g�ry na d�. Dziewi�� sekund na stron�. Nastia nie chcia�a tak czyta�. Mia�a w�asny styl. Nie mo�na by�o jej wyt�umaczy�, dlaczego lepiej prze�lizgiwa� si� wzrokiem po stronach z g�ry w d�. W og�le nie bardzo rozumia�a, dlaczego nale�y czyta� najpierw jedn� stron�, a potem drug�. Otwarta ksi��ka ukazuje przecie� dwie strony. Dlatego zawsze czyta�a je r�wnocze�nie, nie sun�c wzrokiem po kolejnych wierszach, ani �lizgaj�c si� z g�ry w d�, lecz pokrywaj�c jednym spojrzeniem naraz obie kartki. Normalnie cz�owiek potrzebuje na dwie strony osiemna�cie sekund, a ona - pe�n� minut�. Ale wolne czytanie ma swoje dobre strony. Osiemna�cie sekund pozwala jedynie prze�lizgn�� si� po powierzchni tekstu. Czytaj�cy zapami�ta tre�� pod warunkiem, �e jest zrozumia�a i ciekawa. Je�eli natomiast po�wi�cimy minut� na dwie strony, w�wczas zapami�tamy dowolny tekst, niewa�ne, czy ciekawy, czy nudny. P�niej ka�dy przeczytany fragment mo�emy bez trudu odtworzy� z pami�ci. W g�owie ka�dego cz�owieka pomie�ci�by si� ca�y ksi�gozbi�r dowolnej biblioteki, cho�by liczy�a miliony tom�w. Nastia czyta�a, co wpad�o jej w r�ce. I wszystko zapami�tywa�a. Maj�c w pami�ci przeczytane ksi��ki, mog�a w ka�dej chwili otworzy� w my�lach dowolny tom na dowolnie wybranej stronie i na nowo go odczyta�. Ludzie zauwa�ali, �e czasem dzieje si� z ni� co� dziwnego. A to p�acze bez powodu, a to wybucha �miechem. A ona po prostu czyta�a sobie Gogola, albo Remarque'a czy Haska. Wtedy, siedz�c w opustosza�ym mieszkaniu, postanowi�a sprawdzi�, czy dobrze zapami�ta�a �Regulamin polowy. RP-36�. Niewielka broszura, 215 stron, 385 paragraf�w. Pr�cz paragraf�w Nastia zapami�ta�a to, co z regulaminem nie mia�o bezpo�redniego zwi�zku: Druk wykonano na papierze z kombinatu papierniczego w Karnie; I Drukarnia Pa�stwowego Wydawnictwa Wojskowego Ludowego Komisariatu Obrony ZSRR, Moskwa, ul. Skworcowa- Stiepanowa 3. Ci, kt�rzy szybko czytaj�, �eby zapami�ta� dwustu, trzystustronicow� ksi��k�, musz� przeczyta� j� dwukrotnie. Niekt�rzy nawet trzykrotnie. A Nastia zapami�tywa�a wszystko za pierwszym razem. Czas po�wi�cony wolnemu czytaniu nie szed� na marne. Mo�e wyrecytowa� ca�y �Regulamin� od pierwszej do ostatniej strony. I to dok�adnie tak, jak jest zapisane w broszurze. Mo�e te� na wyrywki, poszczeg�lne paragrafy. Wystarczy wymieni� numer. Paragraf 128: �...Sztuka pisania rozkazu wymaga umiej�tno�ci obrazowego i jednoznacznego wyra�enia idei bitwy...� Regulamin zawiera te� kr�ciutkie paragrafy, na przyk�ad paragraf 280. Trzy linijki. Ale s� te� znacznie d�u�sze, na przyk�ad 308 i 309. Ka�dy liczy prawie stron�. Ale to jej nie sprawia r�nicy. Mo�e cytowa� ca�e paragrafy albo stronice. Niekt�re zaczynaj� si� w p� s�owa. Inne w p� s�owa si� ko�cz�. To Nastia zaczyna recytowa� w p� s�owa. Mo�na j� sprawdza� linijka po linijce. Ca�a ksi��ka liczy 6544 wiersze. Na przyk�ad pi�ty wiersz na 139 stronie brzmi: �celownikiem na 800 m. Je�eli nie spe�nia powy�szych wy-�. A sz�sty wiersz: �maga�, to bateri� wytacza si� w trybie alarmowym dla�. Sprawdzi�a. I sama si� pochwali�a: - Brawo, Nastiu! Tylko po co teraz to wszystko? Ksi��ki, ksi��ki. Co z nimi zrobi�? W ko�cu zdecydowa�a, �e zostawi je razem z mieszkaniem. Te, kt�re lubi�a i czyta�a, zna na pami��. A po c� jej nie lubiane i nie czytane? Porzuci�a mieszkanie. Porzuci�a szko��. Teraz mieszka w szafce. Bez ksi��ek. Majster Nikanor zorientowa� si�, �e Nastia wieczorami znika w przebieralni. To nie jest w porz�dku. A je�eli jest nas�an� sabota�ystk�? A je�eli zostaj�c sama niszczy sprz�t? Ale majster Nikanor to poczciwina. Nie wyp�dza jej na ulic�. Wie, �e Nastia nie ma �adnego domu, poza skrytk� w �elaznej szafce. VI Czy w ca�ej Moskwie nie mo�na znale�� bardziej odpowiedniego miejsca ni� szafa w przebieralni na odlewni w fabryce �Sierp i M�ot�? Mo�na znale��. Lecz kiedy Nastia zosta�a sama na �wiecie, postanowi�a zacz�� �ycie od nowa. I zacz�� od tego, co najwa�niejsze. A co si� najbardziej liczy? Przede wszystkim proletariackie pochodzenie. Sk�d wzi�� proletariackie pochodzenie? Ca�y jej r�d, wstecz do dwunastego pokolenia, wiernie s�u�y� Imperium or�em. Strzelcy i kanonierzy, u�ani i huzarzy, dragoni, nawet trafi� si� oficer pu�ku gwardii konnej. St�d nazwisko - Strzelecka. Ma w genealogii takich, kt�rzy stali u tronu i bronili go nie szcz�dz�c krwi, oraz takich, kt�rzy potrz�sali tronem jak grusz�. Ma przodk�w, kt�rym carowie nie omieszkali w�asnor�cznie �ci�� g��w. Ma i takich, kt�rych w kajdanach p�dzono na Sybir. Kt�rzy w �apciach wracali z Sybiru do pa�ac�w z bia�ego marmuru i spracowanymi d�o�mi chwytali za gard�o wychuchane dynastie. Kt�rzy w jedn� noc przepijali po�ow� kr�lestwa, a drug� po�ow� oddawali przyjacielowi. Ot tak, dla fantazji. Ma w swym rodzie takich, kt�rzy odchodzili na koniec �wiata odpokutowa� za wszelkie grzechy i takich, co wracali z Wielkiej Wojny z Orderem �wi�tego Jerzego na szyi. Byli te� tacy, co cisn�wszy czapk� o ziemi� poszli na s�u�b� do Czerwonych, przelewali za nich krew, dos�u�yli si� najwy�szych szlif�w, po czym gin�li na Wyspach So�owieckich, tam, gdzie ich niepokorni przodkowie modlili si� o przebaczenie. Ale proletariuszy w swoim rodzie nie mia�a. Przyj�wszy ten fakt do wiadomo�ci, mog�a wybra� jedno z dwojga: dorobi� sobie proletariack� genealogi�, albo w ka�dej ankiecie wpisywa� bez wahania: pochodzenie arystokratyczne. I przysta� do proletariatu. Zacz�� proletariack� dynasti� od zera, poczynaj�c od siebie: Anastazja Strzelecka, proletariuszka pierwszego pokolenia. Proletariuszka Nastia siedzi w �elaznej szafce. Zaliczy�a dwa maratony, p�tora kilometra stylem dowolnym, dwie godziny rzuca�a na macie sze��dziesi�ciokilogramowym manekinem i dwie godziny sk�ada�a spadochrony. I jeszcze siedem godzin z miot�� na odlewni. Wydawa�oby si�, �e u�nie w jednej chwili. Lecz sen nie przychodzi. A mo�e odmieni� los? A nu� uda si� prze�y� bez proletariackiej szafki? VII �a�� po Moskwie knajacy. Nasti� ci�gnie do nich. Dumny to nar�d. T�pi� ich, osaczaj�, gniot� bez lito�ci. A kogo nie z�ami� - pod mur. Knajacy trzymaj� si� mocno. Mo�e do��czy� do nich? Jej przecie� nikt nie z�amie. Mog� j� co najwy�ej zastrzeli�. No to co? Ale jest jeden szkopu�: baba nie mo�e rozkazywa� knajakom. Nastia nie wie dok�adnie, czy to prawda, ale tak s�ysza�a. Tak wi�c nic z tego. Bo Nastia chce przewodzi�. Gdyby �y�a w czasach el�bieta�skich lub za Katarzyny, pokusi�aby si� o tron. Albo zgni�aby w Twierdzy Pietropaw�owskiej. Jak ksi�na Tarakanowa. Skoro kobieta nie ma szans u knajak�w, znaczy nie t�dy droga. Inna spo�eczno�� rozkwita w Moskwie w najlepsze. Sprzedawcy, kelnerzy, ci, kt�rzy maj� co� wsp�lnego z handlem. Dobrze sobie �yj�. Niez�a robota. I jeszcze jedna grupa: pisarze, arty�ci. Ale ich te� gniot�, te� �ami�. A kt�rego nie z�ami� - rozwalaj�. No, ale kto rozwala? Ach, �eby m�c przy��czy� si� do tych, kt�rzy gniot� i �ami�! Tyle, �e ich te� kto� gniecie, kto� rozwala. I Nastia zdecydowa�a si� na proletariat. Zg�osi�a si� na pomocnic� odlewnika. Nie przyj�li. - To nie dla bab robota - powiedzieli. VIII Druga zmiana ko�czy prac�. Klasa robotnicza wali za bram� fabryczn�. Niezmiennie powtarza si� ten sam scenariusz: przez portierni� wyrywaj� pierwsi niecierpliwi, jak potok, kt�ry przerywa tam�. Potem strumie� opada, zw�a si�, s�czy w�skim strumykiem, wreszcie kapie po jednej kropli. Ostatni potrafi� godzin� guzdra� si� w szatni, z�orzecz�c, na czym �wiat stoi. W ko�cu wszystko ucicha. Nastia - myk do szafki. A tu drzwiczki na o�cie� i majster Nikanor. - Przecie� nie masz nawet jak n�g rozprostowa�. Chod� do mnie. - Gdzie? - Nie b�j si�. Mam w kanciapie materac, jest si� czym okry�. Mo�esz tam spa� co noc. I pcha si� z �apskami, ci�gnie j� do siebie. Dyszy chuci�, w�d� i czosnkiem. - Nie - opiera si� Nastia. - Dzi�kuj�, Nikanorze Iwanowiczu, zostan� tutaj. A oczy Nikanora nalane krwi� �rebi�c�, buchaj� �arem, jak piec martenowski. Wczepi� si� w ni� �apskami, nie odpu�ci. Z�o�� drobnymi kropelkami sp�ywa mu po z�bach. Spr�buj odm�wi�! Rozszarpie na strz�py. Nastia rozlu�ni�a ramiona, Nikanor zwali� si� na ni� ca�ym cia�em. I wtedy przy�o�y�a mu leciutko prawym kolanem. Zgi�� si� wp�, pu�ci�, �cisn�� r�ce w kroku. To chwila, o kt�rej marzy ka�dy adept sambo. Splot�a d�onie, wznios�a do g�ry i wymierzy�a majstrowi pot�ny cios w kark. Nikanor j�kn��, osun�� si� na kolana. W�a�nie o to chodzi�o. Nastia wie, �e musi bi�, p�ki jest na kolanach. Nie da� mu si� podnie��. Inaczej zat�ucze �opat� i nie pomog� �adne chwyty. Dlatego kolejny cios, w to samo miejsce, pod potylic�. Tym razem nog�: prawe kolano pod brod� i gwa�towny wyprost w d�. Kantem stopy w szyj�. Nikanor j�kn�� z b�lu. Chcia� wyt�umaczy�, �e to nieporozumienie, �e nie chcia� sprawi� jej przykro�ci. Zd��y� nawet otworzy� usta, lecz w tym momencie trafi�a go w splot s�oneczny, a� co� zabulgota�o w Nikanorze i naraz zapomnia� wszystkie potrzebne s�owa. Nawet gdyby sobie przypomnia�, nie by� w stanie wykrztusi� cho�by jednego wyrazu. Tymczasem Nastia, nie trac�c czasu, bije pi�t� w w�trob� i jakie� wra�liwe wn�trzno�ci tak, �e a� stan�y mu przed oczami zielono-fioletowe ko�a. A Nastia wyprowadza nast�pny cios, tym razem stop� obut� w pot�ny, twardy, proletariacki bucior. I znowu w czu�y punkt. Nikanor w jednej chwili zrozumia�, �e nie przypadkowo towarzysz Stalin szkoli milion spadochroniarzy. Nie �wicz� dla przyjemno�ci. Nie dla zabawy �migaj� g�ow� w d� z samolot�w. Kolejny cios butem trafi� go w lew� brew. Poczu� jakby s�o�ce eksplodowa�o mu w oku trylionem iskier. Zaraz potem majster Nikanor dosta� w z�by. Tym samym buciorem. Nie, tak dalej by� nie mo�e! Od niepami�tnych czas�w na Rusi obowi�zywa� kodeks: powalonego si� nie bije. Przekl�ci komuni�ci, zdemoralizowali m�odzie� na w�asny obraz i podobie�stwo. Patrzcie j�, pastwi si� nad le��cym. Ja ci poka��! Nikanor zamachn�� si� prawym, chcia� chwyci� j� za nog�. Nie wiedzia� bidula, �e w sekcjach spadochroniarskich trenuj� najlepsi tancerze i tancerki. Nie mia� poj�cia, �e prymusi trafiaj� na szkolenie specjalne. Je�eli kto� umie ta�czy�, to znaczy, �e ma gibkie cia�o, spr�yst� muskulatur�, wilcz� reakcj� i koci� zr�czno��. I odporno�� wielb��da. Stanowi wymarzony materia� na zapa�nika lub karatek�. Uchyli�a si� od �apy Nikanora, grabi�cej powietrze nad pod�og� i powt�rzy�a cios: prawe kolano pod brod�, do twarzy, po czym zdecydowany wyprost w d�. Po palcach. �eby nie macha� grabiami. Nikanor zawy� z b�lu. A Nastia prosto go w kolano: �eby nie m�g� biec za daleko, je�eli przyjdzie mu do g�owy j� goni�. Wstaje Nikanor, wielki i straszny. Rozerwie j� na strz�py. Boi si� Nastia, ale i bawi. �apie Nikanora za prawy przegub, tak jak uczy� instruktor Skworcow i zak�ada d�wigni�. Rzut przez siebie, do ty�u. Pyskiem w �elazn� szafk�, a� ta j�kn�a od uderzenia. Nastia wie, �e nie ma odwrotu. Dlatego trzyma gard�, zgodnie z zaleceniami �Regulaminu polowego�, wyprowadzaj�c szybkie, zaskakuj�ce kontry. Rozstrzygaj�ca - w stos pacierzowy. Neutralizuje na d�u�szy czas. Bladym �witem nast�pnego dnia majster Nikanor ruszy� w kierunku swojej pakamery. Ma tam sw�j materac. Ma si� czym okry�. Ruszy� na czworaka, zaklinaj�c si� na wszystkie �wi�to�ci, �e nigdy w �yciu nie tknie spadochroniarki. Te� mi delicje: ani cyck�w, ani ty�ka. W sumie niczego od niej nie chcia�. Wielkie mi mecyje. Nie chce, to nie. Komu taka potrzebna? Nikanor ma takich ca�y wydzia�. Wystarczy gwizdn��... IX Pozw�lcie, towarzyszu Cho�owanow, pozw�lcie. Poka�� wam prawdziwe cacko. Towarzysz Cho�owanow wkracza w ciemn� pustk� balkonu. Jego wypolerowane cholewki l�ni� tak, �e rozja�niaj� mrok w najodleglejszych zak�tkach. Dawniej �piewa� tu ch�r. Teraz balkon s�u�y za magazyn sprz�tu sportowego. Wida� st�d ca�e wn�trze cerkwi. Po�rodku na macie instruktor szkoli grup� dziewcz�t. Cerkwie znakomicie nadaj� si� na sale gimnastyczne. Wysokie sklepienia, jest czym oddycha�. - Popatrzcie tylko. Co wy na to? Patrzy towarzysz Cho�owanow, bo te� jest i na co popatrze�. Dziewcz�ta na macie w�a�nie �wicz� rzuty. Instruktor przerzuca je przez bark, a one przerzucaj� instruktora. - Prosz� spojrze� na t� blondyneczk�. - No, no... - Od razu wida� r�nic�... - To prawda. - We wszystkich odmianach walki: w zapasach, judo, sambo, s� dwa zasadnicze elementy - chwyt i rzut. To podstawa teorii. Chwytasz, po czym rzucasz. Tym grzeszy niejeden ��todzi�b: chwyta i zaczyna drepta�, przymierza� si�, przysposabia� do rzutu. A u niej chwyt i rzut stanowi� jedno. Nie chwyta, tylko od razu rzuca, niespodziewanie. Poczekajmy. Za moment znowu rzuci. - Prosz� zobaczy�! Ledwie dotkn�a go czubkami palc�w i rzut. I to jaki! To nie rzut, to czysta poezja. Niech pan patrzy: zw�d i nast�pny rzut. Nie�le radzi sobie z instruktorem. Nawet nie zauwa�y�em chwytu. - Nie najgorzej. - Prosz� zobaczy�, zw�d, jeszcze jeden. I rzut! A chwytu jakby nie by�o. Teraz j� kt�ra� rzuci�a. Musia�a tego chcie�. Bo bez tego nawet nie warto pr�bowa�. Skontruje i rzuci za mat�. - A teraz? Niby wyl�dowa�a na macie, a nie le�y. Ani nie wstaje. Odbija si� od maty jak pi�eczka od betonu. Jak by j� nie rzuca�, natychmiast powraca do pionu. Hop! Hop! Istna �mija. �mija rzucona na ziemi� te� jest w jednej chwili gotowa do ataku. - Musi jednak pope�nia� jakie� b��dy. - Ma si� rozumie�, towarzyszu Cho�owanow. Nawet najwi�ksi mistrzowie nie s� bez skazy. Ona zawsze wykonuje rzuty przez lewy bark. Na prawo. A powinna rzuca� przez prawe i przez lewe rami�, �eby nikt nie wyczu�. Ale to da si� poprawi�. Przydzieli si� jej najlepszego trenera Zwi�zku Radzieckiego i za rok mo�e stawa� do zawod�w mi�dzynarodowych... Znowu rzuci�a! Czy nie cude�ko? - Cude�ko - przyzna� towarzysz w l�ni�cych oficerkach. - Po co, Skworcow, pokazujecie? Ja j� zabior�. - Zabierzecie - przytakn�� pokornie instruktor Skworcow. - Jasne jak s�o�ce, �e zabierzecie. Ale nie jeste�cie, towarzyszu Cho�owanow, ostatnim bydlakiem, �eby takie cudo zabiera� z klubu za darmo. - Klubowi na pewno potrzebne spadochrony... - Ameryka�skie. - Skworcow skromnie spu�ci� wzrok. - Wiecie, jakie. Te z zielon� metk�. Jedwabnik na paj�czynce. - Znam jedwabnika. Te� u�ywam tylko ameryka�skich. - No w�a�nie, o nie chodzi. - A nie pokaza�e� czasem dziewuszki czekistom? - No wiecie, jak�e bym m�g�... - A wojskowym? - Wy jeste�cie pierwsi. Znacie mnie nie od dzi�. Je�eli nie znajd� si� spadochrony dla wiernego przyjaciela, wtedy rzeczywi�cie b�d� musia� j�... - A jak skacze? - Po mistrzowsku. - Z jakiego pu�apu? - Tysi�c. Trzy tysi�ce. Pi��. Siedem. - Skaka�a z tlenem? - Jak�eby inaczej, na siedmiu tysi�cach? - A skoki z op�nionym otwarciem? - Nie zawraca�bym wam g�owy, gdybym sam nie sprawdzi�. Czuj� si� ura�ony... - Naprawd� nikomu jej nie pokaza�e�? - �ebym mia� tu zgin��, towarzyszu Cho�owanow. - Uwa�aj, Skworcow. Ze�l� ci� tam, gdzie ksi�yc m�wi �dobranoc�. Znasz mnie. Zwiedzisz najwi�ksze budowy komunizmu. - Przysi�gam, �e nikomu poza wami jej nie pokazywa�em. - Dobra. Umowa stoi. Jutro dostaniesz pi�� ameryka�skich spadochron�w. - Sto. - Powiedzia�em: pi��! - Sam my�la�em na pocz�tku, �e pi��. Prawd� m�wi�c, my�la�em, �e wam j� sprzedam nawet za trzy. I to radzieckie. Ale potem zmieni�em zdanie. Dzie� w dzie� jest na treningu. Codziennie po trzy godziny walki. Trzy godziny szkolenia spadochronowego. Potem godzina p�ywania. Troch� biegu, k�ko kr�tkofalarskie. S�owem, wszystko jak si� patrzy. I, jak by nie mia�a jeszcze do��, odwala pe�n� zmian� w �Sierpie i M�ocie�. I jako� si� nie przem�cza. - A ty sk�d wiesz? - Sp�jrzcie na ni�. Czy wida� po niej, �e sypia trzy godziny na dob�? - Nie wida�. - No w�a�nie. Prosz� zobaczy�, jak za�atwi�a tych trzech. Brylant. Trudna w obr�bce, jak na diament przysta�o. Ale po oszlifowaniu blask niezwyk�y. Na ka�dym treningu odkrywamy w niej nowe strony. I z ka�dej strony: blask. Czeki�ci za ni�... - Za darmo ci j� zabior�. - Towarzyszu Cho�owanow, przecie� nie jeste�cie ostatnim bydlakiem. - Ostatnim nie. - No to za sto. ROZDZIA� 2 I Cz�owiek w b�yszcz�cych oficerkach mieszka przy ulicy Gorkiego. Ma �wietny apartament. Wpad� na chwil�, po rzeczy. Zgarn�� walizk�, zamkn�� mieszkanie - i do windy. W tych wielkich domach na Gorkiego s� wspania�e windy. A ta jest najlepsza. Poni�ej przycisk�w jest ledwie widoczny otw�r. Ma�o kto wie, �e gdy do otworu w�o�y si� kluczyk, w�wczas winda zje�d�a nie zatrzymuj�c si� po drodze na �adnym pi�trze. Bardzo proste urz�dzenie. Pod warunkiem, �e si� posiada odpowiedni klucz. Towarzysz w b�yszcz�cych oficerkach mia� taki klucz i z niego skorzysta�. Winda ta tym jeszcze r�ni si� od innych, �e gdy po w�o�eniu klucza wci�nie si� r�wnocze�nie guziki 4 i 1, w�wczas kabina bez zatrzymywania si� minie parter, zje�d�aj�c do podziemnego tunelu. Wcisn�� odpowiednie guziki i winda ruszy�a w moskiewskie podziemia. W ko�cu stan�a. Drzwi otworzy�y si� niemal bezszelestnie. Wysiad� z kabiny. W prawo - czarny korytarz. W lewo - czarny korytarz. Prosto - czarny korytarz. Towarzysz za�wieci� latark�, omi�t� snopem �wiat�a po bokach, po czym ruszy� prosto przed siebie. Trzydzie�ci krok�w, skr�t, czterdzie�ci krok�w i jeszcze raz w bok. Ukryte w murze drzwi schronu przeciwlotniczego. Pomajstrowa� co� przy zamku, drzwi odjecha�y w bok, ods�aniaj�c swoj� p�metrow� grubo��. A za drzwiami zwyczajny tunel moskiewskiego metra, tyle �e �lepy. Na torach wagon techniczno-remontowy. Sk�ad techniczny wygl�da� tak samo jak te, kt�re widuje si� czasem w metrze: lokomotywa ni to dieslowska, ni to elektryczna, wagon ni to pocztowy, ni to baga�owy, poza tym platforma z jakimi� urz�dzeniami. Na wagonie napis: NACZSPECREMBUD-12. Wystarczy przyjrze� si� lokomotywie, by zauwa�y�, �e ma podw�jny nap�d: elektryczny i dieslowski. Tunelami metra lepiej �miga� na pr�d. Po co zatruwa� powietrze? W wyj�tkowej sytuacji, gdyby odci�li zasilanie, sk�ad techniczno-remontowy nie ma prawa stan��. Musi by� w ruchu w ka�dych warunkach, zw�aszcza krytycznych. Po to silnik diesla. Zreszt� wykorzystuje si� go nie tylko w tunelach. Sk�ad techniczny ma wiele zada� r�wnie� na powierzchni. Tam diesel jest po prostu niezb�dny. Jednym s�owem, tak jak w okr�cie podwodnym: pod wod� prujemy na akumulatorach, na powierzchni - na silnikach. Przy lokomotywie stoj� maszyni�ci. Zwyczajni radzieccy kolejarze. Tyle �e troch� wy�si i ze dwa razy szersi w barach. Ot i ca�a r�nica. Maszyni�ci zasalutowali cz�owiekowi w l�ni�cych oficerkach i ruszyli do kabiny. Jest pasa�er, znaczy si� w drog�. W wagonie ni to pocztowym, ni to baga�owym - konduktor. Te� nie u�omek. Dziwna rzecz: konduktorzy s� tylko w wagonach pasa�erskich, a ten pasa�erski nie jest. Okienek w nim niewiele, zaledwie kilka otwor�w w masywnym opancerzeniu. Przypomina troch� wagon wi�zienny, tam te� okien nie za wiele. A najpewniej nie jest to ani wagon baga�owy, ani pocztowy, ani nawet nie wi�zienny, tylko zwyczajne laboratorium do sprawdzania stanu torowisk. Bywaj� takie w sk�adach remontowych: niby wagon pasa�erski, a wewn�trz nafaszerowany aparatur� pomiarow�. W�a�nie dlatego nie ma zbyt wielu okien. Zreszt� na razie nie warto �ama� sobie g�owy tym wagonem. Z czasem wszystko si� wyja�ni. Tymczasem towarzysz w oficerkach u�cisn�� d�o� barczystego konduktora: - Serwus, Ciech Ciechowicz! - Dzie� dobry, towarzyszu Cho�owanow. Dok�d ka�ecie? - Do Leningradu. II �mign�� NACZSPECREMBUD-12 pustymi tunelami, zagruchota� przez pogr��one w �nie stacje, wyskoczy� na powierzchni� i zamar� na bocznym torze Dworca Leningradzkiego. W�r�d pustych podmiejskich poci�g�w. Tak doczeka ranka. III Punktualnie o �smej rano spod stalowej konstrukcji Dworca Leningradzkiego wyp�yn�� czerwony parow�z, ci�gn�c za sob� karawan� czerwonych wagon�w ze z�ot� wst�g� nad oknami i z�oconym napisem: �Czerwona Strza�a�. NACZSPECREMBUD-12 odczeka� dok�adnie dwie minuty, po czym spokojnie ruszy� w �lad za �Strza���. Bardzo wygodny spos�b: aby nie dezorganizowa� rozk�ad�w jazdy, sk�ad specjalny puszcza si� za ekspresem w odleg�o�ci dw�ch semafor�w. I tak do samego Leningradu. Bez postoj�w. Nasuwaj� si� dwa pytania. Po pierwsze: czy jaki� sk�ad remontowo-techniczny mo�e wbi� si� w rozk�ad jazdy i pru� za �Czerwon� Strza���? Bynajmniej. Jaki� - nie mo�e. Co innego, je�eli poci�g nale�y do kompanii NACZSPECREMBUD-12. Po drugie: czy sk�ad remontowy potrafi nad��y� za �Czerwon� Strza���? Odpowied� r�wnie� brzmi: nie. Poza jednym wyj�tkiem. Je�eli sk�ad nale�y do kompanii NACZSPECREMBUD-12, w�wczas mo�e wyprzedzi� dowoln� �Strza��. Oczywi�cie, gdyby zasz�a taka potrzeba. IV Ekspres �Czerwona Strza�a� ca�y dzie� jest w drodze: rano wyrusza z Moskwy, wieczorem jest w Leningradzie. Podobnie NACZSPECREMBUD-12. Na przedmie�ciach Leningradu tabor remontowy odbi� od trasy prowadz�cej do Dworca Moskiewskiego. Min�� rozjazdy i zwrotnice, uda� si� w kierunku parowozowni i pustych wagon�w, by wreszcie dotrze� do niepozornej, zaro�ni�tej chwastami bocznicy, ukrytej mi�dzy dwoma ceglanymi murkami. Tam znieruchomia�. Uchyli�y si� drzwi wagonu. Towarzysz zeskoczy� na �wir i da� nura w brudne, okopcone drzwi. I po wszystkim. Nikt go nie zauwa�y�. W pobli�u ceglanych mur�w nie by�o �adnego �wiadka tego zdarzenia. Zreszt� nawet gdyby znalaz� si� jaki� przypadkowy obserwator, nie mia�by szans rozpozna� towarzysza, kt�ry wynurzy� si� z wagonu nie w l�ni�cych oficerkach i mundurze, ale w angielskim garniturze firmy Austin Reed, butach Thumberland, filcowym kapeluszu, z p�aszczem przerzuconym przez lewe rami� i wytworn� teczk� z krokodylowej sk�ry w prawej r�ce. I nie by� to ju� bynajmniej towarzysz Cho�owanow, lecz towarzysz Bejew, obywatel Bu�garii, wysokiej rangi funkcjonariusz Kominternu. Przeci�� star� hal� zasypan� t�uczniem i od�amkami szk�a, po czym wynurzy� si� na pustej uliczce, gdzie sta�a zaparkowana taks�wka z zaciemnionymi szybami. Zwalisty kierowca ziewa�, wyra�nie znu�ony oczekiwaniem. - Na Dworzec Fi�ski. - Tak jest. Tu �lad si� urywa. Ch�tnie opowiedzia�bym, dok�d si� uda�, ale tego, niestety, nie zdo�a�em ustali�. Wiadomo natomiast, �e dwana�cie dni p�niej pojawi� si� niespodziewanie w najpi�kniejszym mie�cie �wiata: w Waszyngtonie. Znalaz�szy si� w Waszyngtonie, niejaki pan Bejew zastuka� mosi�n� ga�k� laski w lustrzane drzwi majestatycznego gmachu przy Ulicy K, mieszcz�cego zarz�d koncernu �Faraon i synowie�. W tym momencie pan Bejew nie by� ju� urz�dnikiem Kominternu, ale szacownym bu�garskim przedsi�biorc�. Ceni� wygod� w ka�dych okoliczno�ciach. Komintern to sztab �wiatowej Rewolucji, dlatego granic� Zwi�zku Radzieckiego najdogodniej przekracza� pos�uguj�c si� legitymacj� tej instytucji. Z kolei po Ameryce lepiej nie podr�owa� w charakterze wys�annika sztabu �wiatowej Rewolucji, lepiej wcieli� si� w biznesmena. I lepiej nie udawa� Szweda, bo mo�na si� �atwo wsypa�. R�wnie� W�ocha, Byle policjant mo�e si� okaza� W�ochem. Udawanie Greka, a tym bardziej Irlandczyka, grozi w ka�dej chwili zdemaskowaniem. Ale ilu ameryka�skich policjant�w m�wi biegle po bu�garsku? Nawet gdyby trafi� si� taki okaz, w�wczas pan Bejew ma gotowe wyt�umaczenie: Jestem Bu�garem, ale rodzice s� Rosjanami. Uciekli od przekl�tych bolszewik�w. Ma te� w zanadrzu inne fortele... V A wi�c elegancki d�entelmen zapuka� w lustrzan� tafl�, od�wierny wprawnym ruchem otworzy� drzwi, uchylaj�c r�wnocze�nie czapki. D�entelmen wjecha� na sz�ste pi�tro. Bardzo lubi� te waszyngto�skie pi�tra i korytarze, umia� nale�ycie doceni� marmurowe schody i kute w br�zie lichtarze. �wiat ogarn�a moda na staro�ytny Egipt. Oto mia� przed sob� niemal wzorcowy przyk�ad tej cudownej architektury: kolumnady jak w �wi�tyniach Asuanu, kute w br�zie szerokie li�cie oraz ludzie z g�owami ps�w. �agodne �wiat�o s�cz�ce si� z niewidocznego �r�d�a. Wytwornie. Drzwi si� otworzy�y i znalaz� si� w gabinecie, kt�ry m�g� z powodzeniem uchodzi� za sal� koronacyjn� Ramzesa II. Zza biurka ruszy� mu na spotkanie dobrze zbudowany m�czyzna, wyci�gaj�c r�k� na powitanie. W milczeniu wymienili u�cisk d�oni. Wysoki urz�dnik Kominternu, alias powa�any przemys�owiec, alias Cho�owanow, znany w w�skich kr�gach pod d�wi�cznie brzmi�cym pseudonimem Gryf, poda� gospodarzowi gabinetu sw� ozdobn� lask�. Ten wzi�� j� do r�ki i uwa�nie obejrza� ga�k� w kszta�cie lwiej paszczy. Uchyli� ukryte w �cianie drzwi, wyj�� z garderoby identyczn� lask�, por�wna�, po czym zwr�ci� lask� Cho�owanowowi i gestem zaprosi� na fotele. Nie ka�dy Amerykanin m�wi swobodnie po bu�garsku. Nie ka�dy Bu�gar biegle w�ada angielskim. Dlatego przeszli na rosyjski. Przybysz bez trudu, a gospodarz uwa�nie dobieraj�c s�owa i zwracaj�c uwag� na prawid�ow� wymow�. - Co zdzia�ali�cie? - O, niema�o. Zaanga�owano osiemdziesi�ciu czterech ameryka�skich in�ynier�w. Zostali skierowani na budow� kompleksu zak�ad�w lotniczych w Komsomolsku. Pi��dziesi�ciu sze�ciu uda�o si� na budow� fabryki czo�g�w w Czelabi�sku... - Wolimy raczej m�wi� o fabryce traktor�w - grzecznie zauwa�y� go��. - Tak, oczywi�cie - przytakn�� skwapliwie gospodarz. - Osiemnastu ameryka�skich in�ynier�w pojecha�o na budow� fabryki czo�g�w w Ni�niem Tagile, znaczy si�, do fabryki wagon�w. Wkr�tce nale�y spodziewa� si� uzupe�nie� do zak�ad�w lotniczych w Worone�u i Kujbyszewie i do fabryki czo�g�w w Charkowie. - Doskonale. Poza tym potrzebujemy specjalist�w w dziedzinie akustyki i techniki nagrywania d�wi�ku. - Prosz� pana, o specjalist�w by�o nietrudno, p�ki Ameryka by�a pogr��ona w kryzysie. Ale teraz, gdy wychodzi z zapa�ci... - Do czego pan zmierza? - Chodzi ci�gle o to samo. O zarobki ameryka�skich in�ynier�w w Rosji... - R�wnie� o pana zarobki? - R�wnie� o moje. - Ameryka�scy in�ynierowie �yj� w Rosji tak, jak w Ameryce nikomu nawet si� nie �ni i zarabiaj� tyle, �e nikt w Ameryce nie da�by wiary. - Mimo to liczba ch�tnych stale maleje. - Zastanowi� si� nad tym. - Spr�buj� znale�� akustyk�w. Do Rosji? - Do Rosji. Ale prosz� o dyskrecj�. Niech pan ich anga�uje do Szwajcarii, wspominaj�c mimochodem, �e w Rosji p�ace s� trzykrotnie wy�sze. Prosz� tak to zaaran�owa�, by mieli dokumenty i wizy wystawione na Szwajcari�, ale �eby ka�dy marzy� o kontrakcie w Rosji. - P�niej, w podr�y, akustycy znikn� w nie wyja�nionych okoliczno�ciach... - O to niech ju� pana g�owa nie boli. Ma pan ich zaanga�owa� i wys�a� do Szwajcarii. Koniec, kropka. - To b�dzie kosztowa� wi�cej ni� zwykle. - Ile? - Dwa razy wi�cej. - Pomy�l�. Czy to aby nie przesada? - Prosz� sobie znale�� innego ch�tnego. - Dobra, umowa stoi. Jeszcze jedno. Potrzebuj� aparat�w o nazwie magnetofon. - Ile? - Czterdzie�ci. - Oho! - Czterdzie�ci na pocz�tek. Potem wi�cej. - Czy pan zdaje sobie spraw� z tego, �e jeden magnetofon kosztuje tyle, co dwana�cie niez�ych samochod�w? - Tak. - Czterdzie�ci magnetofon�w stanowi r�wnowarto�� niemal pi�ciuset porz�dnych woz�w. - Znam tabliczk� mno�enia. - Czy mog� liczy�, jak zwykle, na dziesi�� procent kwoty? - Oczywi�cie. - Dobrze. Dostarcz� panu magnetofony. - Generalnie jeste�my zadowoleni z pa�skiej pracy. Oto wynagrodzenie za miniony okres. Martwimy si� o pana bezpiecze�stwo. Stanowczo radzimy, aby proponowa� pan zatrudnianym in�ynierom kontrakty te� do innych kraj�w, nie tylko do Rosji... - Prosz� pana, kryjemy si�, jak mo�emy. Ale zatrudnianie ekspert�w do innych kraj�w przynosi firmie same straty. - Pan znowu o tym samym? - No tak, w pewnym sensie. - Dobrze, zastanowi� si� nad tym. No i ostatnia sprawa. Jak wygl�da realizacja g��wnego zam�wienia? - B�dzie gotowe do ko�ca 38 roku. - Nie da si� wcze�niej? - W �aden spos�b. - Zap�ac� ekstra. - Nie da si�. Gdyby�my wiedzieli, co robimy, to co innego. Mo�e da�oby si� wcze�niej. Pan nie ma poj�cia, jak trudno jest konstruowa� skomplikowany mechanizm, nie znaj�c jego przeznaczenia. - Rozumiem doskonale. Ale taki jest warunek umowy: nie b�dzie pan pyta�, co to jest i do czego s�u�y. - A wie pan, ja si� chyba domy�lam. To musi by� jaki� osobliwy klucz do bardzo z�o�onego systemu elektrotechnicznego, kt�ry budujecie u siebie, w Zwi�zku Radzieckim. Przypu��my, �e mister Stalin buduje tajn� rezerwow� stolic�, na wypadek wojny... Skupia tam wszystkie strategiczne i taktyczne �rodki ��czno�ci. Aby jednak kto� niepowo�any nie skorzysta� z tej zapasowej stolicy i jej system�w ��czno�ci, mister Stalin buduje urz�dzenie, kt�re pod wzgl�dem komplikacji nie ust�puje najnowocze�niejszym maszynom szyfruj�cym �wiata, a zarazem ma niewielkie rozmiary: mo�na je zmie�ci� w niedu�ej walizce albo teczce. Nie mo�ecie zam�wi� takiego urz�dzenia w Rosji: wrogowie mister Stalina mogliby si� o tym dowiedzie�, wej�� w posiadanie aparatury i obr�ci� j� przeciw mister Stalinowi, przejmuj�c kontrol� nad ca�� ��czno�ci� w kraju. Tymczasem, je�eli zamawiacie je w Ameryce, mo�ecie spa� spokojnie. Tutejsi eksperci nie znaj� jego przeznaczenia, a nawet gdyby domy�lali si�, �e jest to klucz do jakiego� systemu, to i tak nie mog� z niego skorzysta�, bo nie wiedz�, gdzie mie�ci si� ta sekretna stolica, z jej supertajnymi systemami ��czno�ci, kt�re otwiera ten�e klucz... Czy nie mam racji? Go�� przez ca�y czas s�ucha� uwa�nie, nie przerywaj�c. Teraz zabra� g�os: - Mister Stenton, macie w Ameryce bardzo trafne powiedzenie: ciekawo�� zgubi�a kota. - W oczach Cho�owanowa pojawi� si� dziwny b�ysk, kt�ry natychmiast zdmuchn�� u�miech z twarzy jego rozm�wcy. - Uprzejmie prosz�, by nigdy z nikim nie dzieli� si� pan swoimi domys�ami o mo�liwych zastosowaniach urz�dzenia, kt�re pa�ska firma buduje na nasze zam�wienie. - Przecie� jeste�my tu sami... - Mister Stenton, prosz� wierzy�, �e dla nas obu b�dzie lepiej, je�li powstrzyma si� pan od ujawniania w�asnych przypuszcze�, cho�by nawet wobec mnie. �egnam pana. VI Tego samego wieczoru szacowny bu�garski biznesmen przeistoczy� si� w jedynego nast�pc� serbskiego rodu ksi���cego. A osiem dni p�niej - w wysokiego urz�dnika Kominternu, potem w towarzysza Cho�owanowa, towarzysza w l�ni�cych oficerkach, znanego jako Gryf. VII Nastia dawno zauwa�y�a, �e kiedy �wiczy na macie i rzuca