5602

Szczegóły
Tytuł 5602
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

5602 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 5602 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

5602 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Julian Stryjkowski "Austeria" Pami�ci mojej siostry Marii Stark zmar�ej w Wiedniu w roku 1922 "Czy� zdusi cz�owiek ogie� w swym �onie, a odzie� si� nie spali?" Przypowie�ci Salomona roz. VI, 27 Tak, to by�o szcz�cie. Nie ucieka� razem z innymi z miasta mo�e by� szcz�ciem. Kula, od kt�rej zgin�a pi�kna Asia, c�rka fotografa Wilfa, jedynaczka (kocha� si� w niej szalenie k�dzierzawy Bum), mog�a trafi�, nie daj Bo�e, Min�, synow� starego Taga, albo jego wnuczk�, trzynastoletni� Lolk�. Nie zatrzymywa� ich. Stary Tag mo�e zosta� sam. Tu si� urodzi� on, jego ojciec, tu umarli jego rodzice, �ona, tu chce umrze�. Je�li cz�owiek nie czuje si� pewny we w�asnym ��ku, gdzie mo�e si� czu� pewny, pytam. W�r�d obcych? G�upcy! A, niech si� zbieraj�, skoro raz ruszyli ju� w drog�. O niego niech si� nie troszcz�. Da sobie rad�. Krowy z g�odu nie zdechn�. Jewdocha pomo�e mu w gospodarstwie i przy go�ciach w austerii. Zreszt� zbli�a si� jesie�. Min�� lipiec, min�o lato. I austeria tak czy tak nikomu nie b�dzie potrzebna. Je�li w og�le cokolwiek b�dzie potrzebne id�cym na dno. Tego stary Tag nie powiedzia� g�o�no. Mina i wnuczka Lolka nic nie rozumia�y. Ale czy tylko one? Od �wi�t wielkanocnych, kiedy zaczynaj� si� spacery narzeczonych za miasto, zachodzono do austerii starego Taga. Zajmowa� si� ni� jego ojciec i dziadek. On by� ostatni. Elo, jedyny syn, druga ci��a sko�czy�a si� poronieniem i �ona ju� nie wr�ci�a do zdrowia, pracowa� jako buchalter w pobliskim m�ynie parowym Axelrada. Austeria sta�a na skraju miasta, przy dulibskim szlaku, wiod�cym na Skole, na Karpaty, w pustkowiu prawie, daleko do�� od szko�y i b�nicy, i m�odzi na pewno by si� wyprowadzili do miasta, gdyby Elo nie mia� tak blisko do pracy. Min�� lipiec, min�o lato, a na jesie�, kiedy nadchodz� Straszne Dni, u nas nawet �wi�ta musz� si� nazywa� straszne, zaczynaj� si� deszcze i nikt nie ma w g�owie spacer�w. W czasie pokoju, a c� dopiero teraz! Kiedy zaczyna si� szko�a (pytanie, czy w tym roku b�dzie nauka w og�le), dzieci maj� swoje zaj�cia, policzki Lolki p�on� przy lampie nad pachn�cymi �wie�ym papierem zeszytami. Jeszcze si� nie zacz�y zabawy ani �y�wy, ani sanki. A starsi nagrzeszyli, nagrzeszyli ca�y rok, Bo�e! To wszystko wiesz! A przed S�dnym Dniem nagle sobie przypominaj�, �e jest Najwy�szy na �wiecie, i g�o�no w b�nicach od skruchy, i g�sto w domach modlitwy od �al�w. Nawet ci, co trzymaj� si� �ydostwa na w�osku, adwokaci i lekarze, ledwo, ledwo przypominaj�cy sobie przez ca�y rok, kim s�, kim byli ich rodzice, czuj� niepok�j w sercu. Wielki Buchalter liczy, ile papieros�w wypalono w sobot�, ile kilogram�w szynki kupiono u �winiob�jcy Pycia. Ale tak mi�dzy nami, te grzechy nie s� jeszcze najgorsze, to s� g�o�ne grzechy, gorsze s� te najcichsze. Ale Wszechwiedz�cy o ka�dym pami�ta, a jak Sam nie pami�ta, zawsze si� znajdzie taki us�u�ny, kt�ry Mu przypomni, i ka�e wpisa� do Ksi�gi �ycia razem z wyrokiem, czy jeszcze raz wybaczono, czy te� grzesznik, nie daj Bo�e, zostaje wykre�lony ze �wiata. Wstaj� najpobo�niejsi ojcowie i najpobo�niejsi synowie w�r�d jesiennej nocy, kiedy jest cisza, kiedy nie s�ycha� skrzypienia k�, kiedy nawet psy skulone w budach nie daj� g�osu, tylko w ka�dym �ydowskim domu piej� koguty. Wiadomo, �e zbli�a si� S�dny Dzie�, w kom�rkach i kojcach podkarmia si� dr�b, koguty dla m�czyzn, kury dla kobiet. Trzepoc� skrzyd�ami, wrzeszcz� i wyrywaj� si� z r�k, gdy im si� przydeptuje dzioby, aby ich �mier� odkupi�a �mier� cz�owieka, a przy sposobno�ci te� i choroby, i n�dz�, Bo�e, chro� przed tym ka�dego �yda, i troski w domu i w sklepie. I znowu trzeba czeka� ca�� zim� ci�k� jak nied�wied�, a� wyschnie pod s�o�cem ziemia i kury znios� wielkanocne jaja z wiosennym gdakaniem - dopiero wtedy znowu zaczn� si� spacery za miasto i do austerii. Raczej chodzi�o o kwa�ne mleko, najlepsze w ca�ym mie�cie. Do tego podawano ciep�e jeszcze pszenno -razowe bu�eczki, z topniej�cym majowym mas�em, ��tym od mniszka g�sto rosn�cego na pobliskiej ��ce nad potokiem na wp� ju� wyschni�tym, dok�d Jewdocha wyp�dza�a krowy na pastwisko. Raczej o posilenie chodzi�o ni� o dobre powietrze pobliskiego lasku. Ros�y tam czarne olchy. Bo kto mia� takie mleko jak stary Tag! Lekarze polecali je, nie daj Bo�e, chorym na suchoty, bra� dla chorych Szpital Powszechny, naturalnie, kiedy by� jeszcze pok�j i nie zamieniono szpitala na wojskowy. Na par� zreszt� dni zaledwie, gdy� wczoraj rannych po�piesznie ewakuowano. Zosta�a tylko na dachu bia�a p�achta z czerwonym krzy�em. Trzepota�a si� jak strach na wr�ble. Czerwony krzy�, m�wiono, to najlepsza ochrona na ca�ym �wiecie. Um�wiono si�, �e do rannych nie wolno strzela�. Mo�e inni tego przestrzegali, ale nie Rosjanie. Aeroplan przylecia� w jasny dzie�. Bez wstydu! I nie umia� celowa�! I gdy ludzie z zadartymi g�owami pokazywali sobie niebo, zrzuci� bomb�! Ogromny ogie� spad� na parterowy domek niedaleko szpitala. Ca�e miasto przychodzi�o patrze� na zerwany dach i zburzon� do po�owy �cian�. Taka gojowska si�a! Przyjecha�a baronowa w karecie, zaprz�gni�tej w dwa kare konie, z Amali� Diesenhoff, pierwsz� w mie�cie esperantystk�, zbieraj�c� dzieci po podw�rzach i ucz�c� za darmo, kto tylko chcia�. Przyszed� ksi�dz katecheta, lubi�cy �yd�w, mecenasowa Henrietta Maltzowa z m�odsz� siostr� Ern�, obie c�rki �ydowskiego dziedzica, w�a�ciciela Stynawy, Lorbeera. Natychmiast zrobiono zbi�rk� pieni�dzy i odzie�y dla uciekinier�w. W Toynbeehalle otwarto kuchni�. By�y wakacje i nieszcz�liwych bezdomnych umieszczono w szkole imienia Czackiego. Sam widok tej nag�ej n�dzy le��cej na s�omie, ten smr�d m�g� odstraszy� od uciekania. R�ne s�uchy chodzi�y o kozakach. Najwi�kszy strach pad� na kobiety i dziewcz�ta. P� miasta, to znaczy �ydzi, pakowa�o si� i rozpakowywa�o. Zale�nie od wiadomo�ci, jakie roznosili plotkarze. Nigdy nie mieli tyle roboty. Rano wojsko rosyjskie by�o ju� blisko, wieczorem cofa�o si�. Wczoraj w nocy by�a kanonada. Dzi� izba austerii by�a pe�na. Zaszli, �eby odpocz�� i nabra� si� przed dalsz� ucieczk�. Jak daleko chc� ucieka�? Do samego Wiednia? Jak daleko mo�na uciec na piechot�? Par� kilometr�w. Kto czeka do ostatniej chwili? Przecie� mo�na by�o wygodnie wyjecha� poci�giem. Tydzie� temu zaj�te zosta�y Podwo�oczyska. "Odebrane zosta�y". Co znaczy "odebrane"? Odbiera si�, co si� kiedy� da�o, to znaczy w�asn� rzecz. A Rosja Podwo�oczysk nigdy nie mia�a i nigdy nam ich nie darowa�a. Kto by pomy�la�, �e w tych Rusinach cesarz mia� takich wrog�w! Ale Podwo�oczyska pad�y i dosy� by�o czasu, �eby si� z �on� naradzi�. Miasto pada za miastem, jakby to by�y kr�gle, wr�g �pieszy si�. Wida� nie ma czasu. Dlaczego? To ju� inny rozdzia� historii. Skoro kto� nie wyjecha� na czas poci�giem, a teraz nie ma pieni�dzy na furmank� albo ma i nie chce wyda�, niech siedzi w domu. "Sydy i ne rypaj sia" - m�wi Jewdocha do krowy i krowa rozumie, a cz�owiek nie rozumie. Tak, wr�g si� �pieszy, wracaj�c do tego, o czym ju� by�a mowa. A wi�c dlaczego? Czy to mo�liwe, �e nasze wojsko nie potrafi fonia powstrzyma�? Czy nie jest mo�liwe; �e to plan sztabu generalnego? Rano panowa� w mie�cie spok�j. Zawodowi plotkarze roznie�li wiadomo��, �e nasi odepchn�li wojsko rosyjskie. A podczas obiadu, zawsze musi by� "podczas obiadu", wpad� lokator, jeszcze m�ody, ale rozumu mia� wi�cej ni� niejeden starszy, samodzielny ju� od paru lat, pracuje we w�asnym warsztacie szewskim, mieszcz�cym si� w sieni naprzeciw, wpada wi�c z czarn� wie�ci�, �e zn�w si� pakuj�. Wszyscy nazywali go szewc Gerszon. Po imieniu, biedni ludzie nie maj� nazwisk. Kozacy s� ju� w Miko�ajowie. Trzydzie�ci zaledwie kilometr�w st�d. Kozacy na koniach. Piechota by�a gro�na dla m�czyzn, bo �apa�a do sypania sza�c�w, ale kozacy byli o wiele gro�niejsi dla kobiet. Po co si� pakuj�? Wszystko zostawi�. Nawet gdyby teraz chcieli zap�aci� z�otem za furmank�, nie znajd� g�upich. Wyjecha� z koniem mo�na, ale wr�ci� b�dzie trudniej. Nie po to ukrywali podwody, kiedy nasi wywozili rannych, �eby je obcy zarekwirowali. Na wojnie ko� jest cztery razy wa�niejszy ni� cz�owiek. Mina, synowa, i wnuczka Lolka sta�y pod oknem i pop�akiwa�y. - Uciekajcie te�! Ja zostan�. Mnie nic nie grozi. Co mi kozacy mog� zrobi�! Nic. - Dlaczego? - spyta�a Lolka. - G�upia. Zawsze udajesz g�upsz�, ni� jeste�. - Ja mog� zosta� - odezwa�a si� synowa Mina - ale co si� stanie z Lolk�? Ona ju� ma trzyna�cie lat - szepn�a przewracaj�c oczami - o tym nale�y pami�ta�. Gdyby by� Elo... Wraz z c�rk� odprowadzi�a go zaraz po rozlepieniu na murach i p�otach czarno - ��tych afisz�w o generalnym asenterunku. Byli ju� umundurowani i z kuferkami szli na dworzec. To ju� byli �o�nierze i nale�eli do cesarza. Och, kochany cesarzu!... �eby� ty to wszystko widzia�, co si� dzia�o na dworcu!... Na przodzie maszerowa�a orkiestra i gra�a na tr�bach, za ni� sz�a b��kitna kolumna. Po bokach bieg�y, jak zwykle w czasach pokoju, dzieci. Z okien powiewano chusteczkami jak w piosence: "Wenn die Soldaten durch die Stadt marschieren, ffnen die Mdchen Fenster und die Tren, Warum? Ach, darum..." To by�o dobre kiedy�... Chusteczkami wycierano sobie oczy. Niejedna twarz kobieca by�a mokra od �ez. Panie w szerokich kapeluszach rozdawa�y �o�nierzom cukierki i kwiaty, jak na zako�czenie roku szkolnego. Pani mecenasowa Henrietta Maltz, przewodnicz�ca komitetu dobroczynnego "Ognisko Kobiet", przybieg�a zdyszana z bukietem b�awatk�w, nieledwie si� sp�ni�a, gdy� z m�em i m�odsz� siostr� Ern�, kt�ra nagle znik�a, pakowali rzeczy do wyjazdu. Mo�na powiedzie�, w pierwszym dniu wojny... M�czy�ni, ci w cywilu, wtykali ukradkiem asenterowanym papierosy. Na peronie ta sama kapela gra�a hymn: "Bo�e, wspieraj, Bo�e, ochro� nam cesarza i nasz kraj..." Panowie zdj�li meloniki, stan�li na baczno��. �o�nierze wygl�dali z bydl�cych wagon�w. Oczami trzymali si� swoich, u�miechali si�, wymachiwali r�kami, jakby wzywali, a zarazem si� �egnali. �artowano. Mrugano powiekami. Wycierano pot z czo�a. Cywile rozpinali surduty, a m�odsi letnie marynarki. Powiewano d�o�mi lub chusteczkami. Dla zabawy ukrywano si� pod bia�e parasolki dam. Teraz dla odmiany �o�nierze rzucali kwiatki i cukierki cisn�cym si� do wagon�w dziewcz�tom. W�r�d �miechu chwyta�y je dzieci, dziewcz�tom nie wypada�o. Od czasu do czasu wzrok dam i pan�w zwraca� si� w stron� pani baronowej. Mo�e chcia�a pozosta� nie poznana, ale na nic zda�a si� g�sta czarna woalka. Pani baronowa by�a jak zawsze w czerni, od paru ju� lat. Poznano j� od razu zar�wno po �a�obie, jak i po karecie zaprz�onej w dwa kare konie, czekaj�cej przed dworcem. Zreszt� nad kim trzyma�aby parasolk� pierwsza w mie�cie esperantystka (esperantystka to gorzej jeszcze ni� socjalistka, m�wi� mecenas Maltz, �eby dokuczy� swojej �onie, Henrietcie), Amalia Diesenhoff, w m�skim kapeluszu z czarnej s�omki, w bluzce z krawatem, z cwikierem na tasiemce? Pani baronowa odprowadza�a m�odego leutnanta, kt�ry m�g� by� jej synem, ale nie by�. Panna Amalia wetkn�a mu na po�egnanie nie kwiaty, nie cukierki, ale gruby zeszyt z gramatyk� i s��wkami esperanto. Na wojnie mo�e si� przyda�. Rosjanie te� ucz� si� tego mi�dzynarodowego j�zyka. To j�zyk braterstwa i do niego nale�y przysz�o��. Leutnant sta� w oknie salonki z b�awatkiem wpi�tym za b�czek czaka. By� leutnantem kawalerii. U�miecha� si�. Bi� od niego blask brylantyny i zapach perfum. Nagle zrobi�o si� zamieszanie. Wo�ano: Spok�j! Spok�j! Nad t�umem ukaza� si� ko�pak z czaplim pi�rem. By� to burmistrz Tralka w kontuszu. Swoje stanowisko zawdzi�cza� pani baronowej, ale to ju� by�o dawno. Obok burmistrza znalaz� si� dyrektor Gimnazjum G��wnego w gali, przy szpadzie, w szamerowanym fraku i pirogu. Starosta natomiast mia� na sobie zwyk�� jask�k�, melonik i spodnie w paski. Ksi�dz katecheta, ten, kt�ry lubi� �yd�w, cofn�� si� nieco i stan�� obok miejskiego rabina w sobolowej czapce, l�ni�cej bekieszy, obaj wysocy, chudzi, cicho ze sob� rozmawiali. Burmistrza wyd�wign�li na krzes�o, kt�re zatrzeszcza�o pod jego ci�arem. Czerwon� chustk� wytar� kark i zawo�a�: "�o�nierze!" Zapanowa�a cisza. "My, Polacy, wierni poddani mi�o�ciwie nam panuj�cego monarchy, jak jeden m�� stajemy u boku naszego cesarza, Franciszka J�zefa Pierwszego, aby broni� wolno�ci pod ber�em najja�niejszego pana..." Wybuch�y okrzyki: Niech �yje!, rozleg�y si� oklaski, w oczach dam pokaza�y si� �zy. Kapela wojskowa znowu odegra�a hymn "Bo�e, wspieraj, Bo�e, ochro�..." Znowu wszyscy, nawet nieletnie dzieci, stan�li na baczno��. Kiedy zamilk�y ostatnie tony hymnu, ruszy� ku wagonom komitet dobroczynny "Ognisko Kobiet". Panie nios�y kwiaty w r�ku. Ale naprz�d przem�wi�a przewodnicz�ca, pani mecenasowa Maltzowa. Dr��cym g�osem czyta�a z kartki o dzielnych oficerach i wiernych �o�nierzach maj�cych broni� losu ojczyzny i cesarza, losu matek i dzieci, losu �on i si�str, kt�re wiernie czeka� b�d� na powr�t zwyci�zc�w. W imi� Bo�e, a On pomo�e! Do widzenia za cztery, najdalej sze�� tygodni! Niech �yje cesarz Franciszek J�zef - sko�czy�a w sam� por�, bo poci�g zacz�� ju� sapa�. Zasuni�to drzwi bydl�cych wagon�w. Kobiety i dzieci rzuci�y si� z p�aczem, krzykiem, wyci�ga�y r�ce. Poci�g ruszy�. Naprz�d powoli. Mo�na by�o za nim biec. Przez szpary nie domkni�tych drzwi wagon�w chwytano wystaj�ce r�ce, wszystko jedno czyje. Podni�s� si� g�o�ny krzyk pe�en imion. Lokomotywa zwr�cona pyskiem na wsch�d wioz�a Ela na front. Synowa Mina i wnuczka Lolka le�a�y sobie na piersiach i szlocha�y. Od razu na front! Jechali. Jechali. Jechali ca�y dzie�. Zatrzymywano ich na ka�dej stacji. Czego� podobnego nie by�o! Stali po par� godzin. Przepuszczano transporty z taborami, z amunicj�, sianem dla koni, fura�em, mi�sem dla ludzi. Dzi�ki Bogu, znaczy, �e ich jeszcze nie wie�li na front. Na razie dali im spok�j. Dzi�ki Bogu za to, a o reszt� b�dziemy si� modli�. Zatrzymali si� w Horodence, niedaleko austriacko - rosyjskiej granicy. Nawet za czas�w pokojowych by�o strasznie za t� granic� zajrze�, a c� dopiero teraz! A wi�c jeste�my w pewnym mie�cie - pisa� Elo. List nie mia� adresu, tylko numer poczty polowej w obawie przed szpiegami, kt�rych by�o wsz�dzie pe�no, ale wystarczy�o imi� Sara, to jest imi� ciotki, �eby si� domy�li�, gdzie stan�� 29 regiment piechoty. W sobot�, pisa� Elo, dosta� przepustk�, �eby p�j�� do b�nicy razem z Natanem Wohlem, synem piekarza z Lwowskiej ulicy, tego, co w�asnym furgonem rozwozi po mie�cie pieczywo. I ma jeszcze jednego m�odszego syna, dobrze wykarmionego byczka... Co za historia! Stary Tag przesta� czyta�. �eby p�j�� do b�nicy w sobot�, trzeba przepustki! Wkr�tce b�d� wydawa� przepustki B�g wie na co !... Ale Elo nie poszed� wcale do b�nicy, tylko do cioci Sary na dobry �wi�teczny obiad. Kochana ciocia rozp�aka�a si�, kiedy zobaczy�a na progu swojego domu dw�ch �yd�w w wojskowych mundurach! �miali si� w t� smutn� sobot�, pierwsz� sobot� poza domem, bo przez wzgl�d na Natana Wohla Elo opowiedzia� historyjk�, jak to na obiad do bogacza jeden biedak zabra� drugiego, niby swego zi�cia, kt�rego ma na utrzymaniu. Ciocia Sara �mia�a si� z dowcipu przez �zy, wcale si� nie gniewa�a, wprost przeciwnie, by�a bardzo rada, �e przyprowadzi� go�cia, bo nasta�y takie czasy, kiedy nale�y sobie pomaga�. Kto wyleje k�piel? Na kim si� skrupi, jak nie na nas? Ale niech kochana Mina si� nie martwi, prosi� Elo w li�cie, wszystko b�dzie dobrze. Jak mo�na za paczk� tytoniu (tu by�o par� s��w po �ydowsku, �eby cenzura nie zrozumia�a) dosta� przepustk� od samego feldfebla, to nie jest jeszcze tak �le. Z bo�� pomoc� wkr�tce zacznie si� nasza ofensywa i nasze waleczne wojsko zada foniowi takie uderzenie, �e sobie popami�ta, odechce mu si� wojowa� i nie b�dzie si� m�g� pozbiera�. Raz na zawsze. Nowy Rok sp�dz� ju� razem. To znaczy za kilka tygodni. Wojna nie mo�e d�u�ej trwa�. Na �wi�ta Sza�as�w postawi kuczk� przed domem w ogr�dku, a nie jak dot�d na podw�rzu niedaleko obory. Tylko niech kochana Mina uwa�a na siebie i na kochan� Lolk� i strze�e siebie i c�rki jak oka w g�owie. R�ne rzeczy s�yszy si� o kozakach. W jednym ma�ym miesteczku, kt�rego nazwy nie wolno mu wymieni� ze wzgl�d�w wojskowych, powieszono na rynku �yda za to, �e znaleziono u niego w kom�rce telefon. Wszystkich sp�dzono i zmuszono, �eby patrzeli na straszn� �mier� niewinnego cz�owieka. Rabin miejski poszed� do komendanta prosi�, �eby jego �o�nierze nie krzywdzili �on i c�rek �ydowskich, ale wi�cej nie wr�ci�. To nie jest plotka. Opowiadali o tym ludzie stamt�d. Niech wi�c kochany ojciec uwa�a na siebie, bo on lubi si� przepracowywa� i lubi te� wstawia� si� za innych. Je�li idzie o gospodarstwo, niech wi�cej si� nim zajmie Jewdocha, nie trzeba pozwoli�, �eby wylegiwa�a si� na bar�ogu. Poza tym w austerii mo�e by� teraz mniej roboty. Lepiej si� op�aci robi� ser i mas�o ni� sprzedawa� mleko. Bu�eczki wypieka� raz w tygodniu, we czwartek, dla siebie. Go�ci teraz b�dzie ma�o, coraz mniej. Czy kto� wynaj�� pokoik na g�rze? Czy szewc Gerszon zamiast pracowa� w warsztacie zajmuje si� cudzymi interesami? Bo on to te� lubi. Jemu dobrze, jeszcze m�ody, na razie go do wojska nie wezm�. Jak przyjdzie jego rocznik, miejmy nadziej�, wojny ju� dawno nie b�dzie. Niech ojciec si� nie martwi r�nymi sprawami. Zapomnia�, kiedy przypada rocznica �mierci matki, pami�ta tylko, �e to by�o latem, kiedy by�y deszcze i potok zerwa� faszyny starej grobli ko�o m�yna Axelrada... Przy d�ugim stole austerii by�o ju� g�o�no, gdy wszed� fotograf Wilf ze swoj� drug� �on� i c�rk� jedynaczk�, pi�kn� Asi�, w kt�rej kocha� si� do szale�stwa k�dzierzawy Bum. Macocha nazywa�a si� Blanka i by�a ma�o co starsza od pasierbicy, zaledwie o par� lat. Asia by�a wysoka, a Blanka ma�a i pulchna, w staromodnej sukni z ogonem, �ci�gni�ta w pasie. Blanka siad�a i odetchn�a, zdejmuj�c buciki. Fotograf Wilf przykl�k� i kiwaj�c g�ow� przygl�da� si� spuchni�tym palcom u n�g. - M�wi�em, �e b�d� za ciasne - powiedzia�. - Ledwo �yj� - skrzywi�a si� Blanka. - Asiu, moja droga - zwr�ci�a si� do pasierbicy - poka� mi swoje. Mo�e b�d� na mnie dobre, a ty spr�buj moje. Dobrze? Kiedy Lolka, wnuczka starego Taga, ujrza�a Asi�, kt�r� zna�a ze szko�y, Asia by�a o trzy klasy wy�ej, rozp�aka�a si�. - Mamusiu, jestem jeszcze m�oda. Ja chc� �y�. Uciekajmy te�. Wszyscy uciekaj�. Us�ysza� to szewc Gerszon i skurczy� nos. - Lolka? Co ty wyprawiasz? Co ty opowiadasz? Zupe�nie niepotrzebnie tak powiedzia�a�. Ani dziadek, ani ja nie damy ci zrobi� nic z�ego. - Co winne jest dziecko? - spyta�a synowa starego Taga. - Chod�, Lolka, niech ci� przynajmniej przebior�, bo dziadek nawet si� nie odzywa. Mina, synowa starego Taga, wzi�a c�rk� za r�k� i obie wysz�y z izby austerii do sypialni. Matka wyci�gn�a z szafy stare suknie nie tylko dla Lolki, ale te� dla siebie. Rzuci�a je na ��ko, zamkn�a drzwi i zacz�a si� przebiera�. Wszystkie �ony i c�rki w mie�cie przebiera�y si�. Blanka te� si� przebra�a, tylko biedna Asia nie. Macocha o ni� nie dba�a. Blanka mia�a na sobie staromodn� sukni�, ale stara�a si� wygl�da� w niej m�odo. Niepotrzebnie si� wi�c maskowa�a. So�owiejczykowa na przyk�ad lub Kramerowa i jej c�rka R�a w�o�y�y najgorsze rzeczy, g�owy obwi�za�y chusteczkami jak zwyk�e ch�opki. Niby to, �e na kurz szkoda czego� lepszego. Chcia�y ukrywa� przed najm�odszymi, o co naprawd� chodzi. A c�rki udawa�y, �e nie wiedz�. Szewc Gerszon u�miecha� si�. - Co to? Karnawa�? Bal maskowy? Purym? Nic to wprawdzie nie zaszkodzi, ale te� nie pomo�e. I kto wymy�li� taki �rodek na kozak�w? Swoj� drog�, kurzu w tym roku by�o du�o. Po d�d�ystej wio�nie nasta�o gor�ce i suche lato. Urodzajowi to, dzi�ki Bogu, nie zaszkodzi�o. Zbo�e w ca�ej okolicy, zw�aszcza w Dulibach, gdzie ziemia by�a najlepsza, wyros�o jak las. Je�li wojna ma wybuchn��, to w�a�nie w takie lato. Wr�g tylko czeka, a� ch�opi sprz�tn� z pola i wym��c�. Ziarno zabierze wojsko, s�om� dla koni i na sienniki do koszar. By� jeszcze jeden znak. Pewniejszy. Szara�cza. Szewc pokaza� wtedy, co umie. Chodzi� po ludziach w mie�cie i mieszkaj�cych przy ulicy Powszechnego Szpitala, zbiera�, wzywa� do walki. Organizowa� przede wszystkim cz�onk�w Zjednoczenia Szewc�w "Przysz�o��" i Zjednoczenia Pracownik�w Ig�y "Gwiazda", kt�re mia�y wsp�lny lokal w rynku. - Jaka tam szara�cza - w�tpi� stary Tag. - A co? - irytowa� si� szewc Gerszon. - Takie jakie� owady. - Dlaczego? Co znaczy "takie jakie� owady"? - Wprawdzie nawet w sobot� nie chodzi do b�nicy, woli swoje towarzystwo, kt�re na og�lnym zebraniu wybra�o go bibliotekarzem, woli poczyta� sobie Histori� Powszechn� w sze�ciu tomach po niemiecku, w z�otej oprawie, o sk�rzanych grzbietach, z pocz�tku nic nie rozumia�, ale czyta�, nie rozumia� i czyta�, a� nagle zacz�� rozumie� prawie wszystkie s�owa, troch� zawdzi�cza� towarzyszowi Szymonowi, ze Zjednoczenia Pracownik�w Ig�y, towarzysz Szymon sko�czy� cztery klasy normalne, umia� wi�cej ni� niejeden student, wi�c Gerszon wola� ksi��k� od b�nicy, jeszcze lubi� p�j�� w sobot� po po�udniu do kina na film z Maksem Linderem albo z Ast� Nielsen, albo Waldemarem Psylandrem, i serce mu dr�a�o, gdy ju� bileter zamyka� okiennice i gas�y �yrandole na suficie ruskiego "Domu Narodnego", i Hesio Mund zaczyna� gra� na skrzypcach, a na p��tnie przesuwa�y si� �yj�ce obrazy, tak, ale tyle jeszcze pami�ta z chumesz, kt�rego uczy� si� w chederze, �e szara�cza by�a to egipska plaga i mniej wi�cej wyobra�a� sobie, jak wygl�da�a, bo cho� od tamtego czasu min�o du�o wiek�w, ale plagi ma�o si� zmieni�y. Stary Tag zakry� d�oni� usta. - Owszem, owszem - przyzna� stary Tag - teraz masz s�uszno��! A poza tym jak chcecie mie� koniecznie szara�cz�, prosz� bardzo. Jak wam tylko tego brakuje. Szara�cza spad�a nagle. W samo po�udnie zrobi�o si� ciemno, chmura nadci�gn�a od strony Powszechnego Szpitala. Lecia�a wysoko i p�ki nie przes�oni�a s�o�ca, zdawa�o si�, �e zaraz lunie deszcz z gradem i piorunami. Ten szum to te� nie wiatr, nawet listek na drzewie nie drgn��, nawet py�ek na go�ci�cu si� nie podni�s�. Ciemno�� spada�a na ziemi� uko�nie: chmurami, jedna po drugiej. By�y tak g�ste, �e grz�z� w nich g�os byd�a rycz�cego ze strachu, ps�w i ludzi. Psy wy�y, a ludzie wo�ali: Zamyka� okna! Zamyka� stajnie! �ci�gano dzieci z ulic. Nie by�o wida�, kto krzyczy. Chmury bi�y po twarzy. Twardy szelest skrzyde� przypomina� chrab�szcze i trwa� kr�tko. Owady wirowa�y, zderza�y si�, �ama�y lot, spada�y jak upieczone ptaszki, brunatne, chrz�szcz�ce, z czerwonym podbiciem skrzyde� jak milionem podniebie�, szybowa�y tu� nad ziemi�, oci�a�e blisko�ci� ziemi, pijane blisko�ci� ziemi, szumi�ce zjadliwie, kiedy� lotne, teraz pe�zaj�ce skrzydlate robaki, kr�ci�y si�, pada�y i zn�w �azi�y po trawie, po grz�dce, po kwiatach rezedy w ogr�dku przed austeri�, na jab�oniach i gruszach w sadzie za obor�, na czarnych olchach na zakr�cie potoku, po ��ce, po go�ci�cu, na plecionym ogrodzeniu, po dachu. Wciska�y si� do sieni, do kuchni, do mieszkania, do obory, do skopk�w z mlekiem. Chrz�ci�y stawami, k�apa�y nogami o blach� dachu, o deski pod�ogi. Pi�trzy�y si� na sobie warstwami, powszechne pokrywanie dokonywane mimochodem w�r�d zdobywania �eru, bez doboru, na o�lep, ruchome i g�ste. Pole, dach, go�ciniec - wszystko pe�za�o jak olbrzymi sk�rzany grzbiet. Tylko kury lata�y po podw�rzu jak zwariowane, ob�arte, z wolami ci�kimi od owad�w. Bia�y kot ukry� si� pod �cian� wym��conych snop�w �yta w oborze. W ko�ciele i cerkwi bi�y dzwony, zgodnie. W�z stra�acki p�dzi� i brz�cza� jak rozbity garnek. Puszcza� z w�a strumienie wody raz w lewo, raz w prawo, raz naprz�d, raz wstecz, jakby si� sam op�dza� na o�lep od owad�w. Zreszt� by�a to kropla w morzu. Dopiero kiedy szara�cza znik�a, ludzie mogli co� zrobi�. Szewc Gerszon biega� tam i sam. Zbiera� ch�opc�w z ulicy i doros�ych z dom�w i lokalu Zjednoczenia. Ch�opcy dali si� nam�wi�, a doro�li przypatrywali si�, jak inni kopi� do�y. Wygl�da�o, jakby sypano sza�ce. Kiedy szara�cza znik�a, patrzyli ludzie d�ugo jeszcze na wszystkie cztery strony �wiata. Kobiety z prze�cierad�ami, jak kaza� szewc Gerszon, dla odp�dzenia plagi, gdyby jeszcze raz si� ukaza�a. Rozpami�tywa�y, co im si� �ni�o tej nocy i tamtej nocy. Opowiada�y, co widzia�y. Kobiety widzia�y chore dzieci, kaleki, pogrzeby. Jedna widzia�a znarowione stado kr�w, jedna widzia�a wariatk� Pesi�, siostr� tego krawca Szymona, biega�a znowu z krzykiem, chwyta�a ch�opc�w za r�kawy i powtarza�a: "Ja ci� kocham, ja ci� kocham, ja ci� kocham", jedna widzia�a ogie� nad dworcem kolejowym, jedna nawet widzia�a gwiazd� z ogonem. Nie wierzono, ale wszystko mo�liwe, widziano miejskiego wariata Szulima, telefonuj�cego przy ka�dej rynnie do cesarza, a zaraz potem znaleziono jego cia�o na szynach zmia�d�one przez ko�a poci�gu. Wszystko mo�liwe. Choroba ma du�o znak�w: dreszcze, gor�czka, wrzody, sw�dzenie, wysypka, poty. Tak samo wojna. A po szara�czy przychodzi zaraza. Szewc Gerszon ju� pali� zdech�� szara�cz�, wrzucon� do do��w wykopanych przez ch�opc�w, kiedy pokaza� si� policjant z b�bnem przewieszonym przez rami� i z pa�eczkami w palcach. Odczytywa� z papierka nakaz, by polewa� wapnem i karbolem gnoj�wki, �cieki, kana�y i wychodki. Kto tego nie zrobi, zap�aci kar� do pi�ciu koron. Bo istnieje mo�liwo�� epidemii cholery albo tyfusu. Potem ukaza�y si� afisze podpisane przez komitet dobroczynny "Ognisko Kobiet" i jeszcze inne komitety w sprawie zbi�rki myd�a, kt�re rozdzielano mi�dzy najbiedniejszych. Wtedy w�a�nie Erna, siostra mecenasowej Henrietty Maltz, zakocha�a si� w zwyk�ym krawcu Szymonie, mieszkaj�cym w drewnianym domku przy najgorszej, mo�na powiedzie�, ulicy Krzywej, pe�nej z�odziei i pijak�w. Sam burmistrz Tralka obje�d�a� fiakrem magistrackim miasto, zachodzi� na podw�rza, zagl�da� do mieszka�. Pochwali� ofiarno�� mieszka�c�w, kt�rzy bohatersko stawili czo�o �ywio�owej kl�sce. Pochwali� szewca za pomys� palenia szara�czy. Burmistrz szybko wszed� do austerii starego Taga, nie m�g� jednak prze�kn�� kropli kwa�nego mleka, poprosi� o szklank� zimnej wody, tak go zemdli�o od dymu i sw�du trzaskaj�cych w ogniu owad�w. A tymczasem szewc Gerszon wpad� na nowy pomys�. Zaprz�gni�ty do zardzewia�ego walca, kt�rym ugniatano �wir i kamienie na szosie, par� przed siebie na o�lep, na niedobitki �ywych, leniwie pe�zaj�cych nieprzyjaci�, oci�a�ych jak brzemienne pluskwy. Gerszon zach�ca� swoich pomocnik�w do wysi�ku okrzykiem: "Naprz�d! Naprz�d! Zawsze naprz�d, nigdy, towarzysze, wstecz!" By�y to s�owa piosenki �piewanej na rynku podczas mityngu Zjednoczenia Szewc�w i Zjednoczenia Pracownik�w Ig�y, kiedy na balkonie wsp�lnego lokalu wywieszono sztandar czerwony ze z�otym napisem: "Niech �yje �ydowska Partia Socjalistyczna!" Na mityngu przemawia�, naturalnie, towarzysz Szymon. Nawet inteligentne panie przychodzi�y go s�ucha�, tak pi�knie m�wi�, czarny, wysoki, z du�� czupryn�. Nie to, co ma�y, chudy jak szyd�o szewc Gerszon. Do izby austerii wesz�a Jewdocha, dziewczyna do kr�w, i cho� nieraz widzia�a go�ci pij�cych kwa�ne mleko u starego Taga, szybko si� wycofa�a. Synowa starego Taga, Mina, zd��y�a j� jeszcze spyta�, dlaczego dzisiaj tak szybko przygna�a krowy z pastwiska. - Wony tutka zaraz budut! - Jakie "wony"? Co za "wony"? - zirytowa�a si� Mina. - Moskali. Korowy zaberut! - Jewdocha ju� jad�a? - Eee! - Nic nie ma. Kwa�ne mleko wypili. Kawa�ek chleba Lolka przyniesie do obory. Z serem. Obiadu dzi� nie by�o. - S�yszeli�cie? - So�owiejczyk pokaza� g�ow� na drzwi, kt�re si� ju� zamkn�y za Jewdoch�. Wsta�, da� znak swojej pot�nej �onie i c�rkom, �e ju� czas w drog�. Ale nikt si� nie ruszy�. Siedzieli i gadali. Lolka ubrana ju� w taftow�, rozsypuj�c� si� sukni� babci zbiera�a ze sto�u kubki po kwa�nym mleku, skorupy od jajek, ogryzione ko�ci m�odych kurczak�w. - Nie �pieszycie si�? - spyta� stary Tag. - Mimo �e s�yszeli�cie, co powiedzia�a dziewczyna? Macie s�uszno��. Po co? Ile kilometr�w mo�na zrobi� przez jeden dzie� na w�asnych nogach? - Za to wr�g si� �pieszy - ostrzeg� So�owiejczyk - ja go znam. Stamt�d jeszcze. - To znaczy z Kiszyniowa, sk�d uciek� ze swoj� �on�. Gdy przechodzili granic�, �ona by�a w ci��y z pierwsz� c�rk�. J� jeszcze nazwali po rosyjsku Lena. Reszta ju� nazywa�a si� inaczej. Na nieszcz�cie by�y to same dziewczynki. Gdy na �wiat przysz�a czwarta c�rka, So�owiejczyk znowu ucieka�. Zostawi� winiarni�, �on�, dzieci.Tego jeszcze u �yd�w nie widziano. Mo�e tam s� takie zwyczaje. Ale po tygodniu wr�ci�. "Po co wr�ci�e�? Ju� wi�cej rodzi� nie b�d�, mo�esz by� pewny. Popsuj� sobie, nawet gdybym wiedzia�a, �e to b�dzie syn. Czego ode mnie chcesz? Ja jestem winna?" Najm�odsza sko�czy�a rok. Matka trzyma�a j� na r�ku. Po niej te� dziecko wzi�o t�usto�� i biel. - Nie rozumiem w�a�nie dlaczego - z�o�ci� si� gruby, ma�y Apfelgrn, w�a�ciciel sklepu eleganckiego obuwia. B�ysn�� jeszcze z�otym cwikierem, odwracaj�c wzrok od zamkni�tych od d�u�szej ju� chwili drzwi. Jakie ona ma czerwone nogi, ta bosa dziewczyna! Jakie� stare buciki by si� znalaz�y. - No, kto winien, �e kto� nie rozumie? - So�owiejczyk pokr�ci� g�ow�. - Ka�dy rozumie tyle, ile mo�e, albo ile musi. W�a�ciciel sklepu eleganckiego obuwia cofn�� g�ow�, �eby si� przyjrze� siedz�cemu naprzeciw So�owiejczykowi. - Co? - zatrz�s�y mu si� policzki. Po chwili odwr�ci� si� ty�em. - Ch�tnie bym si� napi� jeszcze jedn� szklaneczk� kwa�nego mleka - zacz�� po chwili milczenia Apfelgrn. - Jak ja m�wi�, �e nie rozumiem dlaczego, to wiem, co m�wi�. Dobrze, jest wojna, ale co to za wr�g? W tym samym dniu, w kt�rym zosta�a wypowiedziana wojna, fonio zajmuje Podwo�oczyska. Kto to widzia�? Kto to s�ysza�? Jak d�ugo historia histori�, to czego� podobnego nie by�o. W prawdziwej wojnie, jak ja to rozumiem, wydaje si� bitw�, m�wi si�: bitwa b�dzie tu i tu, gdzie� pod miastem, najlepiej nad rzek�. Ustawia si� armie vis vis, z armatami, z amunicj�, z konnic�, z piechot�, z muzyk�, z tr�baczami i tak dalej, i tak dalej. A na pag�rku stoj� na koniach genera�owie, te� vis vis, z lornetkami, obserwuj� pole i prowadz� bitw�, tak jak Pan B�g przykaza�, wie es im Buche steht. Jak wr�g posy�a lewe skrzyd�o, nale�y wys�a� prawe, a jak wr�g wysy�a prawe, nale�y pos�a� lewe. Ale tak? Ani Niemcy, ani Francuzi tak by nie zrobili. Ale czego ja si� irytuj�? Czego mo�na si� by�o po foniu spodziewa�? My�licie, �e nasi Rusini s� lepsi? My�l� o tych ch�opach w �apciach albo nawet chodz�cych boso. Dzi�ki Bogu, �aden z nich nie odwa�y�by si� przej�� przez pr�g mego sklepu. Ale pami�tam ich jeszcze z czas�w, kiedy handlowa� z nimi m�j ojciec, b�ogos�awionej pami�ci. I m�j ojciec, kiedy czu�, �e umiera, odm�wi� jak ka�dy pobo�ny �yd przed�miertn� spowied�: "Zawini�em, zdradzi�em..." i tak dalej, potem przywo�a� mnie, ja by�em najstarszy syn, by�em jego oczkiem w g�owie, i tak mi powiedzia� "Albo z�oto, albo b�oto". Od razu zrozumia�em. Wyrzuci�em ch�opskie czobo� ty, juchtowe buty, znaczy, nie wyrzuci�em, tylko sprzeda�em i wi�cej tego towaru nie kupi�em, a na szyldzie kaza�em napisa� "Sklep eleganckiego obuwia". I pod�ogi nie potrzeba wci�� zamiata�, i mam spok�j. - Gdyby nie by�o b�ota, nie by�oby z�ota. To raz. - By� to Pritsch. Siedzia� z boku, nieco odsuni�ty od d�ugiego sto�u austerii, nie na �awce, jak wszyscy, ale na zydelku z oparciem, jak na wsi, z wyci�tym w �rodku sercem. Tak samo jak Apfelgrn nie mia� ani �ony, ani c�rek. M�g� spokojnie zosta� w domu, ale jako w�a�ciciel koncesji na trafik� i loteri� mia� du�o wrog�w i ba� si� donosu. Mo�e nie tyle ze strony naszych braci �yd�w, ile Rusin�w. - Czy wojna to partia szach�w? To dwa - u�miechn�� si� w�skimi wargami w stron� Apfelgrna. - Ja robi� ci�g i czekam, a� m�j przeciwnik zrobi po mnie ci�g, potem on robi ci�g i czeka, a� ja po nim zrobi� ci�g. I tak dalej, i tak dalej... A je�li idzie o z�oto, mia�em taki wypadek... Apfelgrn prychn��: - A prawa mi�dzynarodowego gdzie s� regu�y? Po co wi�c zawraca� komu� g�ow� szachami? Ja robi� ci�g, ty robisz ci�g! Co to? Ja jestem dzieckiem? Co to ma wsp�lnego z wojn�? Trzeba mie� jaki� wstyd! Jakie� ludzkie uczucie! - Akuratnie! Trafi�! - odezwa� si� zn�w So�owiejczyk. - Oni b�d� si� liczy� z regu�ami. Prosz� mi wierzy�, znam ich lepiej, ni� mi to by�o potrzebne do szcz�cia, zreszt� nikomu tego nie �ycz�. Od kogo oczekujecie wstydu? Od kogo oczekujecie ludzkiego uczucia? Od pogromszczyk�w z Kiszyniowa czy z innych miast? �wiat zna tylko Kiszyni�w, bo tam by� wielki pogrom. A temu, kto zosta� zabity, wszystko jedno, czy to by� wielki pogrom, czy ma�y pogromek. Regu�y mi�dzynarodowe, historie? Ech, dajcie mi spok�j. Takie historie babcia opowiada ma�ym dzieciom. Ca�y �wiat mo�e, jak si� to m�wi, krzycze� "karau�!", a car sobie z tego nic nie robi. Prawda Chana? - szuka� poparcia u �ony. Nie odezwa�a si�, wzruszy�a lekko pot�nym ramieniem i dalej siedzia�a pochylona nad niemowl�ciem. Introligator Kramer zajmowa� szczyt sto�u i st�d spogl�da� na m�wi�cych, to na jednego, to na drugiego, i kiwa� wci�� g�ow�. Wreszcie opar� si� �okciem o st�. - Czemu si� dziwicie? - spyta� introligator Kramer. - Ten, kto zaczyna wojn�, chce j� od razu sko�czy� i od razu wygra�. A nasz cesarz tego nie chce? Ale, trzeba przyzna�, nie wiem, czy prawe skrzyd�o, czy lewe skrzyd�o, nie jestem Htzendorf, to niewa�ne, Apfelbaum, przepraszam, Herr Apfelgrn, ale trzeba przyzna�, �e wr�g si� �pieszy. To prawda. Ale dlaczego car si� �pieszy, mo�na spyta�. To na to jest prosta odpowied�: bo musi. Jak czego� nie wiem, to m�wi�: nie wiem. Ale jedno jest pewne, jak kto� si� �pieszy, znaczy, �e musi. By� mo�e, �e z amunicj� u niego nie jest tak r�owo, ale to nie jest najwa�niejsze... - R�owo, nier�owo - pokr�ci� g�ow� Pritsch. - Na to oni maj� swoj� odpowied�: czapkami was nakryjemy... - Pozw�lcie mi wszystko wypowiedzie� do ko�ca - poprosi� grzecznie introligator Kramer i rzuci� okiem w stron� �ony, kt�ra k�dzierzaw� g�ow� g�rowa�a nad wszystkimi przy stole. Trzyma�a j� wysoko, lekko odchylon� w ty�. Spod opuszczonych powiek rzuca�a spojrzenia w stron� syna, Buma, i siedz�cej naprzeciw Asi, c�rki fotografa Wilfa. - Czapkami nakryj�? - sk�oni� g�ow�. - Mo�e. Prosz� bardzo. Niech nakryj�. Od tego jeszcze nikt nie umar�. - Introligator sam si� roze�mia�. - Co? - Rozejrza� si� doko�a. - Mam s�uszno��? - A propos czapka - odezwa� si� Apfelgrn, w�a�ciciel sklepu eleganckiego obuwia - s�yszeli�cie ten dowcip? Swoj� drog�, kto wymy�la tak na poczekaniu te dowcipy? O rosyjskim �o�nierzu? Pytaj� go: "Kak twoja familia?" Po rosyjsku znaczy to: Jak pa�ska godno��? Na to on odpowiada, dajmy na to, Chamowski. Wtedy pytaj�: "A kak tebe na ho�owu?" Na to on odpowiada: "Czapka". To propos czapki. A w og�le, co to za j�zyk, �e "kak" to s�owo. - J�zyk jest j�zykiem - powiedzia� Pritsch. - Nas to mo�e �mieszy�, ale ich to nie �mieszy. Chcia�em panom opowiedzie� t� historyjk� ze z�otem, z kt�rej wynika, �e gdyby nie by�o b�ota, nie by�oby z�ota. Ju� nie m�wi�c o tym, �e z�oto wydobywa si� z... - Pritsch pali� grube cygaro i zakrztusi� si�. ��ta jego twarz zrobi�a si� czerwona i nabrzmia�a. Szewc Gerszon nala� wody do szklanki. Wszyscy czekali, a� kaszel minie. Apfelgrn stara� si� pom�c chrz�kaniem. - No wreszcie - odetchn�� Pritsch. - Czy pan chce jeszcze co� powiedzie� - spyta� grzecznie szewc Gerszon bo je�eli nie... W�a�ciciel koncesji na trafik� i loteri� machn�� r�k�. - No wi�c prosz� mi pozwoli�, �e ja co� wtr�c� do waszej dyskusji. - Gerszon przeczesa� palcami czarn� g�ow�. Od tych czarnych w�os�w nazywano go Gerszon - smo�a. - To, co zosta�o powiedziane dotychczas,jest, prosz� wybaczy� moj� �mia�o��, nies�uszne. - Szewc spojrza� w stron� sztywno siedz�cej �ony introligatora Kramera. Kiedy podnios�a powieki i podchwyci�a jego wzrok, opu�ci�a k�ciki ust i jeszcze bardziej wyprostowa�a ramiona. - My�l�, �e panowie nie macie w swych pogl�dach s�uszno�ci. Moim zdaniem, tak ja to my�l�, nie powiedziano tutaj nic o jednej bardzo wa�nej rzeczy, a mianowicie o Francji. Bo jak m�wi�, �e car si� �pieszy, trzeba na to nieco inaczej spojrze�. Z jakiego punktu? A wi�c przede wszystkim, kto to jest Francja. Ka�dy wie. Czy we Francji mo�e si� podoba� car jako wsp�lnik do interesu? Ka�dy wie, �e nie. Dla ka�dego musi by� jasne jak dzie�, �e francuski sztab generalny powiedzia�: M�j kochany wsp�lniku, b�d� taki dobry i zajmij mi miasto Wiede� w ci�gu, powiedzmy, dwu miesi�cy. Najwy�ej. Ani dnia wi�cej! Weksel wystawiony z terminem dwu miesi�cy. M�wi� po kupiecku. Ale co si� dzieje dalej? Wiadomo, �e za dwa miesi�ce b�dziemy mieli pa�dziernik, zaczn� si� nasze �wi�ta, zaczn� si�, jak wiadomo, deszcze, chlapa, b�oto, s�ota i te "wszystkie siedem rzeczy", jak to si� po �ydowsku m�wi, i niech teraz rosyjska infanteria przejdzie przez karpackie b�oto. Niech zajmie Wiede�. Na razie nieprzyjaciel cieszy si�, �e zaj�� Podwo�oczyska i inne miasta, o kt�rych nikt by nic nie wiedzia�, gdyby nie wojna. Niech si� cieszy. Ale do Wiednia jeszcze daleko. I naturalnie wsp�lnik weksla nie wykupi. Co wtedy robi francuski sztab generalny? Nadaje depesz�: Koniec sp�ki. Sko�czy�a si� narzeczona, zn�w panna. I my przychodzimy jak na gotowe i wygrywamy wojn�. Chcia�em jeszcze co� powiedzie�, ale... �ona introligatora Kramera wyrzuci�a przed siebie ramiona. - Maks - powiedzia�a g�o�no - na co czekamy? Albo wracamy do domu, albo idziemy dalej. Albo - albo... Nie mam zamiaru wys�uchiwa� tutaj tych wszystkich przem�wie�! - Mama ma racj� - podskoczy� m�ody Kramer, Bum z k�dzierzaw� g�ow�. Spojrza� rozszerzonymi oczami na Asi�, c�rk� fotografa Wilfa. Introligator Kramer uspokoi� syna ruchem r�ki. - Ty si� nie mieszaj. - A do �ony: - Zaraz p�jdziemy. No! No! - kiwn�� r�k� w stron� szewca Gerszona. - Daj Bo�e, �eby tak by�o. Wcale nie takie g�upie, wcale nie takie g�upie! M�w dalej. M�w dalej. Ale Gerszon usiad� sobie na ko�cu �awki i milcza�. Apfelgrn westchn��: - No tak? Francja! Francja! Przychodzi kto� i gada, jakby by� z Francj� za pan brat. By� tam? �y� tam? Tak sobie lekko m�wi�! - Herr Apfelgrn - przerwa� mu w�a�ciciel koncesji na trafik� i loteri� - to jest zupe�nie inny rozdzia� historii. Co to kogo obchodzi, czy dany cz�owiek by�, czy nie by� i gdzie by� czy nie by�. To nie jest �adne stanowisko. - Bardzo s�usznie - kiwa� g�ow� introligator Kramer. - Bo to, co powiedzia� ten m�ody kawaler, nie by�o takie g�upie. - Maks - szepn�a zduszonym szeptem �ona Kramera nie podnosz�c oczu - wracajmy do domu. Siedzie� tutaj nie ma sensu. Kramer ci�gle przygl�da� si� szewcowi Gerszonowi. - Tak, tak, zaraz p�jdziemy. Czym kawaler jest z zawodu? - Eee, co za r�nica. - Gerszon spojrza� na Kramera z ukosa i opu�ci� oczy. - To wcale nie takie g�upie - rozpami�tywa� introligator Kramer. - A dlaczego mia�oby by� g�upie? - spyta� stary Tag. - Przypominam sobie - introligator Kramer �ci�gn�� wargi - m�wi�em przedtem o amunicji. Rosja ma czy nie ma amunicji? Ja mam wiadomo�ci z pewnego �r�d�a. Ta wojna nie b�dzie na kule, ale na bagnety. To nie jest m�j wymys�. Ja nie jestem taki m�dry. Jeszcze Sarajewo nikomu si� nie �ni�o ani nikt jeszcze nie my�la� o mobilizacji, kiedy jeden wysoki oficer powiedzia� to mojemu synowi Leonowi, mojemu doktorowi, kt�ry, jak wszyscy wiecie, jest lekarzem regimentu, to znaczy ma rang� kapitana, kiedy wyjecha� do Abacji w podr� po�lubn�. By�o to dwa lata temu. Nie kule, tylko bagnety. - Introligator Kramer opar� si� d�o�mi o blat sto�u, obj�� wszystkich wzrokiem, d�wign�� si� lekko, jakby ju� gotowa� si� do odej�cia. Czeka� jeszcze, czy nikt mu nie przyzna s�uszno�ci lub zapyta o co�. Ale nikt si� nie odezwa�, wszyscy jakby si� zamy�lili. Introligator Kramer powoli znowu opad� na krzes�o. Tylko k�dzierzawy Bum wsta� od sto�u i podszed� do okna. K�dzierzawy Bum kiwn�� na Asi�, �eby wysz�a. Asia siedzia�a w bia�ej markizetowej sukience w r�owe kwiatki. Pi�a kwa�ne mleko ma�ymi �yczkami, udawa�a, �e pije, bo w kubku dawno ju� nic nie by�o. Udawa�a, �e nie widzi znak�w, jakie daje jej Bum. Udawa�a, �e w og�le nie widzi Buma. Wojna wprawdzie wybuch�a, ale macocha siedzia�a obok. Bosa, ze spuchni�tymi palcami u n�g. Mia�a �zy w oczach. Ojciec szepta� macosze co� na ucho. Macocha odwraca�a wci�� od niego g�ow�. Biedny ojciec! Biedny Bum! Ile si� przez niego nacierpia�a. Zaniedbywa� si� w nauce, by� o rok wy�ej od niej, za rok mia� zdawa� matur�, a on ucieka� z ostatnich lekcji, bieg� pod �e�skie gimnazjum "Fiat Lux" i czeka� na Asi�. Musia�a si� ukrywa� przed nauczycielkami i prze�o�on�, kt�ra mog�a wezwa� macoch� do szko�y. Ile najad�a si� przez Buma strachu! Matka Buma wiedzia�a i macocha Asi wiedzia�a. Matka Buma m�wi�a: jak sobie po�cielesz, tak si� wy�pisz. Nie zdasz matury, p�jdziesz do warsztatu ojca. Leon jest doktorem, a ty b�dziesz rzemie�lnikiem. Wtedy mo�esz si� �eni�, z kim ci si� podoba. Nawet z c�rk� szewca. Macocha Asi m�wi�a, �e wyrzuci j� z domu. By�aby dotrzyma�a s�owa, gdyby nie wybuch�a wojna. Ale przedtem jeszcze wybuch� skandal. Dyrektor Gminazjum G��wnego wyrzuci� Buma ze szko�y. Skandal mia� miejsce na przedstawieniu amatorskiego klubu dramatycznego "Nasza Scena". Miasto przepada�o za teatrem. Gdy przyje�d�a�a trupa Boritza i Glimmera albo ukrai�ski teatr (Rusini kazali si� nazywa� Ukrai�cami) Stadnyka, nie m�wi�c ju� o go�cinnych wyst�pach Ireny Trapszo czy Ludwika Solskiego, trudno by�o dosta� bilet. Ale nikt nie mia� takiego powodzenia, jak miejscowy klub dramatyczny "Nasza Scena". I by�by si� cieszy� jeszcze d�ugo powodzeniem, gdyby nie sztuka pi�ra Benedykta Horowitza, koncypienta adwokackiego, syna biednego, ale szanowanego pok�tnego pisarczyka. Benedykt Horowitz gra� sam we w�asnej sztuce. Za� w roli zakochanych wyst�pili Asia i Bum. Asia na scenie nazywa�a si� Asta, jak s�ynna aktorka filmowa Asta Nielsen, kt�ra w�a�nie gra�a w filmie "Oczy matki", a Bum nazywa� si� Alfred, jak aktor wiede�ski Alfred Gierasch. Rodzice Alfreda nale�eli do prawdziwej arystokracji i nie chcieli s�ysze� o ma��e�stwie jedynaka i jedynego spadkobiercy z ubog� panienk� z porz�dnego wprawdzie domu, ale ojciec panienki by� ma�ym urz�dnikiem na poczcie w prowincjonalnym miasteczku. Wobec tego zakochanym nie pozosta�o nic innego, jak odebra� sobie �ycie! W dzie� urodzin Asty oboje postanowili za�y� trucizn�. Bo�e, jak oni strasznie umierali! Trucizna pali�a im wn�trzno�ci. Wili si� z b�lu, dusili si�, chwytali za piersi! Trudno by�o wprost patrze� na to. Kto� ze wsp�czucia krzykn��: "Dosy�, dosy�! Ju� wystarczy!" Pani Henrietta Maltzowa, �ona mecenasa, kt�ra siedzia�a w pierwszym rz�dzie, zas�oni�a sobie wachlarzem twarz. A jej m�odsza siostra, Erna, ukry�a twarz w chusteczce. Czy�by ju� przeczuwa�a, �e przeznaczenie gotuje jej podobny prawie los? Ale na szcz�cie, dzi�ki Henrietcie, unikn�a tragedii. Kiedy wi�c oboje umierali i Asta jeszcze szepn�a: "Pali mnie, Alfred, pali mnie, ale my�l o sobie, ratuj siebie, je�li mnie naprawd� kochasz, bo dla mnie ju� jest za p�no, ja ju� czuj� poca�unek �mierci na moich ustach, kocham ci�, m�j pi�kny rycerzu, kocham twoje przepastne oczy, twoje usta, kt�re ju� nigdy nie dotkn� spragnionych mych warg, kocham twoje d�onie, kt�re ju� nigdy nie b�d� g�aska� puszystych mych w�os�w, kocham za wszystko i dlatego b�agam ci�, ratuj przede wszystkim siebie" - na sali rozleg� si� p�acz. Dramat by� zatytu�owany: "Za p�no". Rodzice nieszcz�liwego Alfreda wracaj� z jakiego� arystokratycznego przyj�cia w �wietnym humorze, nic nie przeczuwaj�c. Zapalaj� �wiat�o. Na pod�odze le�� dwa zimne trupy. Matka Alfreda wydaje przera�liwy okrzyk: "Synu m�j, jedynaku m�j! Dlaczego to zrobi�e�? Och, dlaczego? Gdyby� mi by� powiedzia�! Ptasiego mleka ci nie brakowa�o! Ach, m�u, m�j m�u! Donaldzie! Spiesz po najlepszego lekarza! Mo�e zdo�a uratowa� przynajmniej naszego syna! Wybaczymy mu, niech bierze za �on�, kogo jego serce pragnie! Tylko niech �yje! P� maj�tku za uratowanie naszego Alfreda! Spiesz si�, Donaldzie! Ka�da chwila jest na wag� z�ota! Och, ja nieszcz�sna matka! Dlaczego mi si� to nale�a�o! Czy� nie jestem podobna do Niobe?" A gdy ojciec chce wyj�� po lekarza i szuka kapelusza, ona krzyczy: "Ju� za p�no! Nie widzisz, �e ju� jest za p�no? Nie zostawiaj mnie samej z dwoma trupami na pod�odze!" Potem pada zemdlona, wo�aj�c jeszcze, jakby na przestrog�, w stron� publiczno�ci: "Za p�no!" By�y to zarazem ostatnie s�owa sztuki o tym samym tytule. Ju� opada kurtyna. A gdy zamilk�y ostatnie tony skrzypiec, kt�re gra�y za kulisami, rozleg�y si� g�osy widowni: "Hesio Mund! Hesio Mund! Brawo, brawo, bis!" I przed ramp� wyszed� ma�y ch�opczyk w d�ugich spodniach i marynarskiej bluzeczce z bia�ym ko�nierzem ozdobionym kotwicami, dziecko zwyczajnego rzemie�lnika, trzyma� przyci�ni�te do piersi skrzypce, k�ania� si� jak prawdziwy artysta raz w lewo, raz w prawo, raz na wprost. Tak samo k�ania� si� i u�miecha� autor sztuki, Benedykt Horowitz, kt�ry wyst�pi� w roli ojca Alfreda. Zawo�a� do ty�u: "Kurtyna!" i kurtyna posz�a zn�w w g�r�, a na scenie ustawili si� wszyscy aktorzy, wyszli te� Asia i Bum, oboje bardzo bladzi. Asia dosta�a pi�kny bukiet narcyz�w. Sala klaska�a i krzycza�a: "Brawo", kobiety wo�a�y: "Bis, bis!", m�czy�ni te�, ale mniej i kwa�no si� u�miechali, jakby si� czuli nieco winni. Po dw�ch tygodniach sztuka zosta�a powt�rzona. Benedykt Horowitz troch� dopisa�, mianowicie doda� jeszcze na zako�czenie rozmow� dwu grabarzy na cmentarzu. Jeden pot�pia bogatych rodzic�w, a drugi �a�uje m�odych samob�jc�w. Ale do tego miejsca przedstawienie ju� nie dosz�o. Odby�y si� dodatkowe pr�by z aktorami. Ukaza�y si� afisze z nadrukiem: "Na og�lne ��danie PT Publiczno�ci - repetycja z udzia�em m�odocianego wirtuoza Hesia Munda, kt�ry w ostatnim akcie odegra na skrzypcach Pie�� Solveigi". Repetycja sko�czy�a si� skandalem. Stawi�a si� ca�a inteligencja, kt�ra nie przysz�a na pierwsze przedstawienie. Niekt�rzy przybyli po raz wt�ry. M�czy�ni w jask�kach i spodniach w paski, kobiety z rajerami w wysokich fryzurach, w sukniach z aksamitu i at�asu, mieni�ce si� od drogich kamieni w kolcach, pier�cieniach i broszach, z r�nobarwnymi szalami na obna�onych ramionach. Gdy si� wchodzi�o na sal�, uderza�o gor�ce powietrze, pe�ne zapachu perfum. Bilety zosta�y wyprzedane na par� dni przed przedstawieniem. Jeszcze przed �sm� zamkni�to bram� ruskiego "Domu Narodnego", gdzie mie�ci� si� kinoteatr "Edison". Seanse filmowe zosta�y odwo�ane i na miejsce bia�ego p��tna opuszczono zas�on� r�cznie malowan�. By�a to olbrzymia kurtyna z grup� ruskich ch�opek w czerwono -zielonych zapaskach i fa�dzistych sp�dnicach, ruchem r�ki zapraszaj�cych do "Narodnego Domu". Inne pokazywa�y na obraz, gdzie namalowana p�yn�a rzeka, ros�y drzewa i wznosi�y si� wie�e ko�cio�a i cerkwi. Od razu mo�na by�o pozna� w�asne miasto. Pali� si� nie tylko g��wny �yrandol na �rodku sufitu, ale �wieci�y si� lampy na schodach i wszystkich korytarzach. Ja�niej by�o i g�ciej ni� pierwszym razem. Na ulicy zebrali si� te� ludzie i trzeba by�o zwi�kszy� ilo�� stra�ak�w z dw�ch do czterech, �eby powstrzyma� nap�r t�umu. Domagano si� wywo�ania autora sztuki i kierownika teatru amatorskiego, Benedykta Horowitza. ��dano bilet�w stoj�cych. Nikt nie chcia� nic za darmo. Na pr�no! Szewca Gerszona wpuszczono jako wyj�tek. Krzykn��: "Protestuj�!", gdy wprowadzono tylnym wej�ciem doktora Leona Kramera, syna introligatora. Benedykt Horowitz wysun�� g�ow� w siwej peruce, tak �e trudno go by�o pozna�, przez otw�r w bramie, poprosi� oczami doktora do �rodka i powiedzia� do Gerszona: "Niech pan te� ju� wejdzie. Ale chcia�em panu zwr�ci� uwag�, �e najbli�sza rodzina aktor�w ma prawo wst�pu na sal� bez biletu". Skandal wybuch� ju� prawie pod koniec przedstawienia, gdy zakochani zacz�li umiera�. Alfred nagle tak si� przej��, kiedy Asta prosi go, �eby si� ratowa�, poniewa� ona tak czy tak ju� umiera, �e rzuci� si� na ukochan� i zacz�� j� ca�owa� bez pami�ci, cho� to w og�le nie by�o przewidziane, w usta, wobec ca�ej publiczno�ci, w szyj�, gdzie popad�o! Z pocz�tku nikt nie chcia� wierzy� w�asnym oczom, my�lano, �e Bum tylko tak udaje, �e to nie s� prawdziwe poca�unki. Ale kto� psykn�� cicho, kto� zachichota�, potem k