6478

Szczegóły
Tytuł 6478
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

6478 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 6478 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

6478 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

JONATHAN WYLDE lABIRYNT CIENI Powie�ci Jonathana Wylie'go w Wydawnictwie Amber Labirynt cieni w przygotowaniu Dream -Weaver LABIRYNT CIENI PRZEK�AD JACEK KOZERSKI AMBER Dla Sue, z wyrazami mi�o�ci "My�l�c o tobie, male�ka". W LABIRYNCIE CIENI... Ogr�d by� tutaj od zawsze. Jeszcze zanim rodzaj ludzki przyby� do tej krainy, nie ko�cz�ce si� cykle wzrostu i rozk�adu rzuci�y sw�j czar na to miejsce. Kwiaty rozchyla�y si�, z p�czk�w i wi�d�y, li�cie rozwija�y si� i sch�y, owoce dojrzewa�y i spada�y, nasiona rozsiewa�y si� i kie�kowa�y, rozpoczynaj�c ca�y proces na nowo. Halana by�a ostatni� Ze Stra�nik�w, kt�ra wci��, przestrzega�a starych zwyczaj�w. Opiekowa�a si� ogrodem od czasu, do kt�rego nie si�ga�a pami�� nikogo z. �yj�cych i teraz sama by�a cz�ci� wiecznie powtarzaj�cych si� cykli. Lec� �ycie m�czyzn i kobiet r�wnie� ma swoje pory. Halana by�a ju� stara i krucha i nie potrafi�a porusza� si� w�r�d drzew i ro�lin tak �wawo, jak niegdy�. Jednak jej czujno�� nie Zmniejszy�a si�. Niekt�rzy z. co bardziej spostrzegawczych Lord�w docenili jej warto�� i dali jej ostatnie zadanie do wykonania. Przez ca�y rok Halana tylko obserwowa�a, dzie� po dniu Zapami�tuj�c niezliczone mn�stwo istnie� ogrodu. Nic nie umkn�o jej uwadze - czy by�a to najsubtelniejsza zmiana, czy te� najokazalsze przeobra�enie. Pory roku odk�ada�y si� w jej pami�ci, w miar� jak nast�powa�y po sobie w otaczaj�cym j� �wiecie. A potem zabra�a si� do dzie�a. Stare r�ce porusza�y si� z. paj�cz� delikatno�ci� i portret, niemal niedostrzegalnie, zacz�a nabiera� kszta�tu. Praca trwa�a wiele lat; w jej umy�le pory roku nak�ada�y si� na siebie, lecz r�ce Halany nigdy nie ustawa�y. Nawet kiedy jej oczy os�ab�y i �wiat, jaki nimi ogl�da�a pociemnia�, przecie�, nie zawaha�a si�, widz�c teraz, nosem, j�zykiem i uszami. Zapachy, smaki i d�wi�ki ogrodu by�y dla niej bardziej wyraziste, ni�, obrazy s�onecznego dnia w dzieci�cych oczkach. Wreszcie dzie�o by�o niemal sko�czone, lecz, ona nie zwolni�a tempa. Jej czas nadszed� i by�a z tego zadowolona. W pewnym sensie gobelin by� histori� jej �ycia; w innym, by� jej �yciem. Kiedy ostatni w�ze�ek znalaz� si� na swoim miejscu, Halana Z, wdzi�czno�ci� po raz, ostatni wci�gn�a powietrze i wreszcie po�egna�a si� z, ogrodem i tym �wiatem. PROLOG Atak nast�pi� o �wicie. Nim wzesz�o s�o�ce, jedynymi mieszka�cami wioski, kt�rzy w niej pozostali, byli martwi. To byli ci szcz�liwi. Cztery dni wcze�niej dwaj ch�opcy opu�cili swoje domy. Wracali do nich ju� jako m�czy�ni. Wy�onili si� oddziel- nie z lasu i wkroczyli na szlak, kt�ry mia� zaprowadzi� ich z powrotem do czekaj�cych z radosnym powitaniem rodzin i przyjaci� - oraz uroczysto�ci �wi�tuj�cej ich sukces. Kiedy si� spotkali, u�miechn�li si� do siebie w nag�ym poczuciu kole�e�stwa. Cho� wci�� dzieli�y ich od domu dwie godziny marszu, czas ich pr�by ju� si� sko�czy�. Ka�dy ni�s� trofeum zdobyte podczas obrz�du przej�cia w wiek m�ski. Varo, starszy o rok, d�wiga� worek, z kt�re- go wystawa�y z�o�liwie zakrzywione szable dzika. Brostek, z otwartymi ustami, wytrzeszczy� oczy na to trofeum i gwizdn�� z podziwem. Jak wszyscy, kt�rzy wiedli �ycie w g��bokich lasach i g�rskich komyszach, wiedzia� dosko- nale, �e wyro�ni�ty odyniec jest gro�niejszy, ni� wszystkie drapie�niki zamieszkuj�ce ten dziki region. U�miech Varo zrobi� si� jeszcze szerszy i w jego ciep�ych, ciemnobr�zowych oczach rozb�ys�y weso�e iskierki. - Chcesz zobaczy�? - zapyta�. Kiedy Brostek z o�ywieniem skin�� g�ow�, Varo zsun�� z ramion sk�rzane paski worka i bezceremonialnie wy- rzuci� �eb ody�ca na wilgotny grunt. Ma�e, czerwone oczka z zastyg�ym wyrazem w�ciek�o�ci spojrza�y na nich oskar- �y cielsko z obu stron pokrytego szczecin� pyska. Po��k�e szable zagina�y si� ku g�rze, a z rozwartego ryja wystawa� z�amany koniec w��czni Varo. Krew zakrzep�a na k�ach i wargach potwornej g�owy. Brosteka przebieg� dreszcz. Nigdy przedtem nie widzia� takiego szkaradnego stwora - i mia� gor�c� nadziej�, �e nigdy niczego podobnego, a zw�aszcza �ywego, nie spotka na swej drodze. - Jest wielki - wyszepta�, nie potrafi�c wymy�le� niczego lepszego, co m�g�by powiedzie�. - Wiem. - U�miech Varo wyra�a� nieco wi�ksze zado- wolenie z siebie. Wiedzia� na pewno, �e za pami�ci mieszka�c�w wioski �aden ch�opiec nie m�g� poszczyci� si� tak� zdobycz� jak on, wi�c teraz pozwoli� sobie na wspania�omy�lno��. - To r�wnie� jest pi�kne - zauwa�y�, wskazuj�c na �eb siwo- w�osej wadery i sk�r� zwisaj�c� z ramion Brosteka. Przez chwil� m�odszy ch�opiec waha� si�, lecz potem odpowiedzia� tak pewnie, jak potrafi�. - Niez�e - rzek�. - Walczy�a ca�kiem dobrze. - A� do teraz Brostek czu� si� wcale zadowolony ze swojej zdoby- czy, lecz niespodziewanie z ca�ego polowania m�g� przypo- mnie� sobie tylko lodowate przera�enie, kt�re ogarn�o go, kiedy podkrada� si� do dziwnie nie�mia�ej ofiary, oraz wywo�uj�c� panik� furi� ostatniej podj�tej przez wilczyc� pr�by obrony. Zwyci�stwo przysz�o ch�opcu nie�atwo; �wiadczy�y o tym rozdarcia odzie�y, gro�nie wygl�daj�ce zadrapania na jego ramionach i matowe plamy krwi na g�stej sier�ci zwierz�cia. Spojrza� na wci�� wyszczerzon� paszcz� i b�yszcz�ce �mierci� oczy, i nagle jego wyczyn wyda� mu si� ju� nie tak bardzo godny uwagi. - Wilki s� najgorsze - stwierdzi� Varo. - Jak uda�o ci si� oddzieli� j� od stada? - Nie musia�em tego robi� - przyzna� Brostek. - Stado poci�gn�o dalej bez niej. - Kiedy jego towarzysz nie skomentowa� tej zaskakuj�cej informacji, doda� z zak�opo- taniem: - My�l�, �e po prostu mia�em szcz�cie. - My�liwy sam pracuje na swoje szcz�cie. - Varo zacy- towa� w odpowiedzi stare przys�owie. - Wracajmy do domu. Potrzebuj� prawdziwego posi�ku! Ja te�! - Brostek wyszczerzy� z�by w u�miechu. My�l 0 powrocie do wioski ogrza�a go bardziej ni� blade s�o�ce wczesnej jesieni i pragn�� teraz jak najszybciej znale�� si� w domu. W wieku czternastu lat, powodowany m�odzie�- cz� zuchowato�ci�, dobrowolnie zg�osi� si� na pr�b� i tylko swemu uporowi i dumie zawdzi�cza�, �e starszyzna wioski pozwoli�a mu na to. Pro�ba Varo, starszego, silniejszego 1 ju� wy�szego ni� wielu doros�ych m�czyzn, nie wywo�a�a takich w�tpliwo�ci. Pr�ba doros�o�ci mia�a swe �r�d�o w wielopokoleniowej tradycji, si�gaj�cej swymi korzeniami czas�w pierwszych kolonizator�w tej dzikiej, wy�ynnej krainy, i w rzeczy samej by�a do�� prosta. Wszystkim, co kandydaci na my�liwych musieli zrobi�, by�o prze�ycie czterech dni we wci�� dzikim lesie, maj�c do dyspozycji jedynie w�asne umiej�tno�ci i instynkty oraz wybran� przez siebie r�czn� bro� i my�liwski n�. Zdobycz nie by�a konieczna, ale z czasem sami ch�opcy uczynili powr�t do domu z jakim� trofeum spraw� honoru, i teraz niewielu powraca�o nie wykazawszy si� niczym podczas swej pierwszej samodziel- nej wyprawy. Pr�by odbywa�y si� albo wiosn�, albo jesieni�, co z jednej strony chroni�o kandydat�w do miana my�liwych przed surowo�ci� zimowych nocy, z drugiej za� nie pozwala�o im korzysta� ze wzgl�dnej �atwo�ci nocleg�w w letnim cieple, lecz ka�dy ch�opiec dowolnie wybiera� czas w�asnej pr�by, zwracaj�c si� o zatwierdzenie tej decyzji do starszyzny wioski. Tego roku Varo i Brostek byli jedynymi ochotnika- mi i wydawa�o si� w�a�ciwe, �e powinni wraca� razem, nawet je�li przedtem nie byli sobie szczeg�lnie bliscy. Varo by� synem jednego z najlepszych my�liwych wioski, m�czyzny szanowanego zar�wno za jego pomys�owo�� i inteligencj�, jak za si�� i dzielno��, i m�odzieniec odziedziczy� te zalety, uzupe�niaj�c nimi w�asn� pewno�� siebie i niezawodne poczucie humoru. Natomiast Brostek by� sierot�, porzuco- nym jako dziecko przez grup� koczownik�w. Zosta� przyga- rni�ty przez par� starszych ludzi, kt�rych pokocha� gwa�to- wn�, opieku�cz� i wiern� mi�o�ci�, lecz kt�rym nigdy nie uda�o si� sprawi�, by zapomnia� o tym, �e go porzuco- no - bez wzgl�du na to, jak bardzo si� starali. Nawet teraz przepa�� dziel�ca obu m�odzie�c�w nie znikn�a zupe�nie, lecz wsp�lny trud i atmosfera kole�e�stwa, jak� stwarza�a pr�ba, uczyni�y z nich przyjaci� - przynajmniej na ten czas. Kiedy Varo wepchn�� �eb dzika z powrotem do worka, w zaro�lach rosn�cych przy szlaku rozleg� si� jaki� szelest. M�odzie�cy odwr�cili si�. Z g�stwiny podszycia wy�oni� si� ma�y, szary wilczek, kt�ry z takim napi�ciem wytrzeszczy� na nich oczy, �e poczuli si� wr�cz onie�mieleni. Przez par� chwil �adne z nich si� nie poruszy�o, a potem Brostek wyci�gn�� miecz i zacz�� wymachiwa� nim dziko. - Odejd�! - krzykn��. - Id� sobie! Wilczek obserwowa� go uwa�nie, lecz nie poruszy� si� nawet wtedy, kiedy m�odzieniec z wyra�n� gro�b� zrobi� krok naprz�d. - Wygl�da na to, �e dosta�e� wi�cej, ni� si� spodziewa- �e� -zauwa�y� Varo, nie mog�c powstrzyma� si� od �miechu. - O tej porze roku nie powinno by� �adnych szcze- ni�t - poskar�y� si� gorzko Brostek. - Odejd�! - krzykn�� znowu, lecz szczeni� tak jak i przedtem nie zwr�ci�o na to uwagi. - To oczywiste, dlaczego matka oddzieli�a si� od sta- da - rzek� Varo. - Nie zabi�bym jej, gdybym wiedzia� - usprawiedliwi� si� z zak�opotaniem Brostek. My�liwska tradycja, zakazuj�ca zabijania matek opiekuj�cych si� m�odymi, wed�ug niego obejmowa�a nawet wilki. - Przecie� to wilk! - zawo�a� z niedowierzaniem Varo. - Im ich mniej, tym lepiej. Zabij go i sko�cz z tym. - To ona. - Co? - To samiczka - mrukn�� cicho Brostek. - Zbli�y�e� si� na tyle, by to zobaczy�? - zapyta� ze �miechem Varo. - Zrani�a si� - odpar� tonem usprawiedliwienia jego towarzysz. - Oczy�ci�em tylko skaleczenie, to wszystko. - Zrobi�e� to?! Brostek nie odpowiedzia�, czuj�c pal�cy rumieniec na twarzy. Odejd�! b�aga� w duchu male�kie wilcz�tko. Wie- dzia�, �e nie potrafi zdoby� si� na to, by j� zabi�. A przekaza- nie tej sprawy w r�ce Varo by�oby absolutnym upokorzeniem. Szczeni� ziewn�o niespodziewanie, ods�aniaj�c dwa rz�- dy ostrych jak ig�y z�bk�w. Potem zaskomli�o pytaj�co. Varo roze�mia� si� znowu. - Jest wcale pon�tna - zauwa�y� sucho. - To wilk! - odpar� gniewnie Brostek. - Chc� si� go pozby�, ale on wci�� idzie za mn�. - Czuje zapach matczynej sk�ry - rzek� starszy ch�opiec. - Wiem - warkn�� z irytacj� jego towarzysz, w�ciek�y na siebie za to, �e wcze�niej nie u�wiadomi� sobie tej oczywis- tej prawdy. Wpatrywali si� w obserwuj�cy ich k��bek futra, wiedz�c jak zwodnicze jest to przymilne zachowanie si� szczeniaka. - Kiedy odrobin� podro�nie, nie b�dzie ju� taka przyja- cielska - rzek� Varo. - Lepiej zadecyduj, co zamierzasz z ni� zrobi�. Brostek po raz ostatni spr�bowa� odstraszy� szczeniaka. Wilcz�tko spi�o si�, ale nie poruszy�o si� i Brostek ponie- cha� dalszych pr�b w obliczu tak niedorzecznego uporu. - No dobrze - powiedzia�. - Chod�my. Na otwartym terenie �atwo zostawimy j� za sob�, a poza tym i tak nie wejdzie za nami do wioski. Varo powstrzyma� si� od komentarza i ruszy� za swoim towarzyszem, kt�ry kroczy� w milczeniu szlakiem. �aden z nich nie obejrza� si� za siebie. - Jak uda�o ci si� upolowa� tego dzika? - zapyta� w ko�cu Brostek, maj�c nadziej� przywr�ci� wcze�niejsze poczucie wsp�lnego zadowolenia. - Rozw�cieczy�em go tak bardzo, �e zabi� si� sam - od- par� m�ody my�liwy, a potem z o�ywieniem relacjonowa�, w jaki spos�b wytropi� ody�ca, doprowadzi� go do sza�u rzucaj�c w niego kamieniami i grudami ziemi, i jak nast�p- nie pozwoli� mu szar�owa� na siebie - ale tylko w takich miejscach, gdzie m�g� umkn�� wci�gaj�c si� szybko na ga��zie drzew. To post�powanie wydawa�o si� Brostekowi szale�stwem, lecz Varo powtarza� je kilka razy, a� dzik - stworzenie, kt�rego wzrok nie jest najlepszy - zaszar- �owa� po raz ostatni. Tym razem ch�opiec nie ust�pi�: ci�k� w��czni� wspar� mocno o pie� drzewa, trzymaj�c j� tak, by nie rzuca�a si� w oczy. W ostatniej chwili Varo skierowa� ostrze w stron� ody�ca a oszala�e zwierz� nabi�o si� samo na w��czni� i kwicz�c wyzion�o ducha w fontan- nie krwi. - Sam si� nadzia� jak na ro�en, od g�owy do ogona - zako�czy� rado�nie Varo. - Od razu m�g�bym go upiec. Opowie�� w r�wnym stopniu przygn�bi�a Brosteka, jak nape�ni�a go podziwem. Wiedzia�, �e nie starczy�oby mu zimnej krwi, by polowa� z tak� zuchwa�o�ci�. - Sporo czasu musia�em po�wi�ci�, by odr�ba� �eb mo- im no�em - doda� z zadowoleniem Varo. - Przyda�by mi si� do tego tw�j miecz. Brostek zastanowi� si�, czy w s�owach towarzysza nie kryje si� jaki� docinek, ale nie doszuka� si� �adnego. - To zdumiewaj�ce - rzek� szczerze. - Tw�j ojciec b�- dzie z ciebie dumny. - A tw�j z ciebie - odpar� natychmiast starszy ch�o- piec. - Wilk to nie byle jaka zdobycz. Przez jaki� czas maszerowali w milczeniu, my�l�c o tym, jakie przyj�cie zostanie im zgotowane w wiosce, i o tym, jak b�d� si� che�pi�, kiedy przyb�d� m�odsi ch�opcy, by ich powita�. Poranek stawa� si� coraz cieplejszy, a ich ogarn�o jeszcze wi�ksze radosne uniesienie. Przyspieszali kroku, w miar� jak narasta�o w nich podniecenie i �miali si� niepohamowanie ze wzajemnych, niezbyt wybrednych �art�w. Wci�� jeszcze znajdowali si� w pewnej odleg�o�ci od wioski, kiedy ich nastr�j nagle si� zmieni�, cho� p�niej �aden z nich nie potrafi� sobie przypomnie�, w jaki spos�b zrozumieli, �e sta�o si� co� z�ego. Mo�e spowodowa�a to g��boka cisza kryj�ca si� pod nieustannym szumem lasu, mo�e ich nozdrza uchwyci�y s�ab� wo� cierpkiego dymu, a mo�e by�a to tylko nieokre�lona zmiana w atmosferze miejsca, kt�re znali tak dobrze. Bez wzgl�du na przyczyn�, dwaj ch�opcy przyspieszyli kroku, zapomniawszy o swoich drobnych tryumfach. Niemal biegn�c, wypadli na polan�, kt�ra otacza�a wiosk�, i natychmiast zrozumieli, �e ich najgorsze obawy by�y uzasadnione. Znieruchomieli, wtr�- ceni w pe�ne niedowierzania milczenie przez groz� tego, co zobaczyli. Zwykle o tej porze dnia wioska przedstawia�a sob� obraz o�ywionej dzia�alno�ci; pielono ogrody, naprawiano chaty, dzieci krzycza�y i bawi�y si�, m�czy�ni i kobiety zajmowali si� zwyk�ymi sprawami codziennego �ycia. Jed- nak teraz to miejsce by�o opuszczone, pogr��one w �mier- telnym bezruchu i ciszy. Nic si� nie porusza�o, nawet najmniejszy ptak. Niekt�re z drewnianych dom�w zmieni�y si� w stosy popio�u, a w stoj�cym niemal bez ruchu powietrzu wznosi�o si� kilka wst�g dymu. Lecz wiele do- m�w pozosta�o nietkni�tych, jak gdyby ich w�a�ciciele wymkn�li si� po prostu na porann� przechadzk�. Varo i Brostek wiedzieli, �e by�o inaczej, lecz wci�� nie mogli pogodzi� si� ze straszliwym nieszcz�ciem, jakie spad�o na ich domy. - Nie - j�kn�� Varo. - Nie tutaj. Nie tutaj! - W jego pe�nym m�ki, bezcelowym zaprzeczeniu s�ycha� by�o b�a- galn� nut�. Brostek pierwszy odzyska� w�adz� w nogach. Odrzuciw- szy worek i wilcz� sk�r�, pobieg� do chaty swoich rodzi- c�w, wznosz�cej si� po�rodku osady. Solidne drewniane drzwi zosta�y wyrwane z zawias�w i odrzucone na bok. - Mamo?! - krzykn��. - Tato?! Ch�opiec skoczy� do �rodka i ze wzdrygni�ciem zatrzy- ma� si� w miejscu. Pocz�tkowo w nag�ym p�mroku nie widzia� wyra�nie - lecz potem jego oczy przywyk�y i poczu� nag�e md�o�ci. Odwr�ci� si� i s�aniaj�c si� na nogach wyszed� na zewn�trz, oddychaj�c szybko, jak gdyby ca�e powietrze zosta�o wyssane z jego p�uc. Zgi�� si� wp� i zwymiotowa� gwa�townie. Stopniowo konwulsje os�ab�y, pozostawiaj�c po sobie bolesn� pustk�, i po chwili zmusi� si�, by jeszcze raz zajrze� do �rodka. Jedno spojrzenie wystarczy�o, bo potwierdzi� to, co zobaczy� wcze�niej. Wszyscy g�rale s�yszeli oczywi�- cie te opowie�ci. Lecz teraz po raz pierwszy stan�� oko w oko z prawdziw� groz� No�ownik�w Bari. Jego rodzice le�eli obok siebie na w�asnym stole, a ich obecna posta� ledwie przypomina�a ludzkie istoty. Sk�ra i �ci�gna ciasno opina�y kruche ko�ci. W wytrzeszczonych �lepych oczach zastyg� wyraz nieopisanego przera�enia; w�skie, bia�e jak kreda wargi ods�ania�y wyszczerzone groteskowo z�by. Na szyjach i ramionach widnia�o kilka cienkich, jak gdyby zrobionych brzytw� naci��, lecz wok� trup�w nie by�o wida� plam krwi. Krew z ich cia� zosta�a wys�czona co do kropli. Brostek straci� panowanie nad sob�. - Nie! - krzykn��. - Nie! Wyci�gn�wszy miecz uderzy� nim w o�cie�nic�, wr�buj�c ostrze w stare twarde drewno, a potem wyszarpn�� je gwa�townym ruchem. Uderzy� jeszcze raz, przeklinaj�c i krzycz�c, jak gdyby chcia� wy�adowa� swoj� furi� na nieobecnym wrogu. �zy w�ciek�o�ci i smutku p�yn�y z jego ob��kanych zielonych oczu, gdy przekle�stwami i niepoha- mowan� gwa�towno�ci� dawa� upust przyprawiaj�cemu go O szale�stwo �alowi. Bredzi�, skowycz�c niezrozumiale i dopiero brak tchu przerwa� potok pe�nych gryz�cego �alu s��w. Si�y opu�ci�y go i odrzuciwszy miecz osun�� si� na kolana i zap�aka�. Jaki� czas p�niej rozleg� si� za nim odg�os wolnych, miarowych krok�w i zmusi� si�, by si� odwr�ci� i spojrze� na swego towarzysza. Wyraz przystojnej twarzy Varo po- wiedzia� mu wszystko. - Widzia�e�? - zapyta� Brostek �ami�cym si� z przera�e- nia g�osem. Varo skin�� g�ow� z wyrazem martwoty na twarzy. Jego oczy pozosta�y bez wyrazu; nie pojawi� si� w nich nawet cie� emocji, najmniejszy �lad uczucia. Wygl�da�o, jak gdy- by wycofa� si� w g��b siebie, pozostawiaj�c na zewn�trz zimn�, zlodowacia�� skorup� cia�a. Niemal zaskoczy� Bros- teka, kiedy si� odezwa�. - Wszyscy, kt�rzy pozostali, wygl�daj� tak samo - po- wiedzia� oboj�tnym tonem. j - Twoi... twoi rodzice? ! - Moja matka znikn�a - poinformowa� go Varo spo- kojnym, jednostajnym g�osem. - Moje siostry r�wnie�. Ojciec nie �yje. Przynajmniej on zgin�� walcz�c. Na jego ranach jest krew. N� wbity we wn�trzno�ci Brosteka przekr�ci� si� znowu. - A jego rodzice? - wyszepta�. - Czy oni r�wnie� nie �yj�? Dziadkowie Varo nale�eli do grupy najbardziej szano- wanych starszych wioski. - Tak. - Jak oni? - Brostek skin�� r�k� w stron� swojego domu. - Tak. Brostek zakl�� szeptem i zwiesi� g�ow�. To nie tak mia�o by�! Dzisiejszy dzie� winien by� dniem rado�ci i �wi�ta. Zamiast tego... Tylko jedna rzecz si� nie zmieni�a. Teraz nie mia� wybo- ru - musia� sta� si� m�czyzn�. - Chod�my - powiedzia� Varo. - Musimy spali� cia�a. To, co si� sta�o, powoli zacz�o dociera� do Brosteka i zmusi� si�, by powsta�. Wiedzia�, �e je�eli ofiary No�ow- nik�w wkr�tce nie zostan� spalone, zaczn� gni� i stan� si� �r�d�em zarazy. M�odzie�cy pracowali przez ca�� reszt� dnia, buduj�c ogromny stos pogrzebowy z drewna wyr�bywanego z oca- la�ych dom�w. Zmarli - okropne zw�oki ofiar No�ow- nik�w oraz cia�a m�czyzn, kt�rzy zgin�li usi�uj�c broni� swoich dom�w - zostali u�o�eni w ciasnych rz�dach na szczycie stosu. O zmierzchu, w milcz�cej zgodzie Varo i Brostek do�o�yli do stosu swoje trofea. Pos�pny �eb dzika i szczerz�ca z�by wilcza sk�ra stanowi�y makabryczne uzupe�nienie sceny. Dwaj m�odzi m�czy�ni rozpalili ogie� i cofn�li si�, by obserwowa� jak ich ostatnie wi�zi z prze- sz�o�ci� rozp�ywaj� si� w dymie. Sp�dzili bezsenn�, wlok�- c� si� bez ko�ca noc, obserwuj�c p�omienie i iskry strzela- j�ce w niebo, i rozmy�laj�c pos�pnie o losie tych, kt�rzy w przeciwie�stwie do zmar�ych znikn�li bez �ladu. No�ow- nicy uprowadzali tylko m�odych i silnych, i �adnego z ich je�c�w - czy by� to m�czyzna, kobieta, czy dziecko - nigdy wi�cej ju� nie widziano. Nast�pnego ranka zebrali gar�� rzeczy - pami�tek po ich dawnym �yciu - uzupe�nili ekwipunek podr�ny i przygo- towali si� do drogi. Lecz zanim wyruszyli, Varo zaprowa- dzi� swego towarzysza do najwi�kszej chaty, kt�ra ocala�a i pokaza� mu znaki, najwyra�niej wypalone w drewnie o�cie�nicy. Wewn�trz du�ego kr�gu widnia�o siedem sym- boli, ale �aden z nich nic dla Brosteka nie znaczy�. Jeden z siedmiu, �rodkowy symbol w kolistym wzorze, zosta� powt�rzony ni�ej. By� to odwr�cony tr�jk�t, kt�ry zdawa� si� wskazywa� na ziemi�. - Zapami�taj te znaki - poleci� Varo swemu towarzy- szowi. Kiedy wpatrywali si� w dziwne symbole, wewn�trz zna- k�w zawirowa�y plamki nienaturalnego, zielonob��kitnego �wiat�a, jak gasn�ce iskry czarodziejskich ognik�w. Bros- tek zadr�a�, wiedz�c �e z pewno�ci� zapami�ta te znaki do ko�ca �ycia. Stanowi�y jedyne realne �wiadectwo, na kt�- rym on i Varo b�d� si� opierali szukaj�c zemsty. Bez jednego s�owa wi�cej, dwaj m�odzi m�czy�ni od- wr�cili si� i ruszyli w drog�, opuszczaj�c wiosk� i kieruj�c si� na zach�d; od g�r ku sercu Levindre. �aden z nich nie obejrza� si� za siebie. Kilkana�cie krok�w za nimi, odrobin� utykaj�c, pod��a- �o wilcze szczeni�, jak ma�y, szary cie�. Cz�� PIERWSZA TREVINE ROZDZIAL PIERWSZY Cie� unios�a wzrok z lekko powyginanych desek pod- �ogi, gdzie le�a�a z �bem z�o�onym pomi�dzy przed- nimi �apami. Zawsze czu�a si� odrobin� niepewnie w tym dziwnym domu - a jeszcze bardziej w towarzystwie jego jeszcze dziwniejszej mieszkanki. Wilczyca rzadko ro- zumia�a do ko�ca to, co robi� ludzie - jej �wiat by� o wiele prostszy - a kobieta, kt�ra mieszka�a tutaj, stanowi�a dla niej absolutn� tajemnic�. Teraz przynajmniej rozpoznawa- �a ju� ��cz�c� si� z ni� szczeg�ln� mieszanin� zapach�w - wo�, kt�ra wskazywa�a, �e jest kobiet�, st�chlizn� ksi��ek i zapach niewidocznych kwiat�w. Ten ostatni wprawia� wilczyc� w zak�opotanie, lecz ludzie zdawali si� go lubi�. A poza tym wydawa�o si�, �e kobieta wci�� co� m�wi. W por�wnaniu z ni� nawet pan Cienia sprawia� wra�enie milczka. - Czy nie dosy� ju� zrobili�cie? - zapyta�a Magara, a w jej g�osie zad�wi�cza�o rozdra�nienie. Przycina�a w�osy Varo, ostro�nie operuj�c no�yczkami; stara�a si� zaprowa- dzi� jaki� porz�dek w tym bia�oblond chaosie. - Jak dot�d usun�li�my ze �wiata tylko kilku degenera- t�w sprzymierzonych z No�ownikami - odpar� Brostek. Rozwali� si� na krze�le i z widocznym smakiem po�era� kawa�ek owocowego ciasta. - Zawsze b�d� mogli znale�� kogo� w zast�pstwie. Chcemy dosta� sam� si�demk�. - Ale pr�bujecie ju� od czterech lat... - zacz�a. - Niemal pi�ciu - mrukn�� Brostek i spochmurnia� na chwil�. - Bez powodzenia i s�owa podzi�ki od kogokolwiek - nie ust�powa�a Magara. - Nawet wie�niacy, kt�rych uratowa- li�cie, maj� kr�tk� pami��. Zas�u�yli�cie na odpoczynek. - Nie! -Tym jednym s�owem stanowczego sprzeciwu Varo w��czy� si� do przeci�gaj�cej si� i bezowocnej dyskusji; jego niespodziewany okrzyk sprawi�, �e Magara a� si� wzdrygn�a. - Nie odzywaj si�, kiedy to robi�, chyba �e chcesz straci� ucho - zaprotestowa�a. Powiedziawszy to, u�miechn�a si�, zdaj�c sobie spraw� z ironii, jak� nios�o ze sob� wydawanie przez ni� polece� Varo. Nawet kiedy siedzia�, jego g�owa znajdowa�a si� niemal na tym samym poziomie, co jej w�asna; stoj�c, g�rowa� nad ni� jak wie�a. Jednak jej uwaga nie urazi�a go. Gdyby tylko nie by� wci�� taki uprzejmy. Gdyby cho� raz na jaki� czas gniewa� si�, radowa�, smuci� - cokolwiek! - w�wczas rozumia�abym go lepiej. Magara mog�a czu� usprawiedliwion� dum� ze swego zrozumienia innych ludzi. Wielu przychodzi�o do niej po rad�, albo po prostu po to, by porozmawia�. Lecz Varo pozostawa� dla niej zamkni�t� ksi�g�. Tylko jego cia�o - doskonale proporcjonalne, oszo�amiaj�ce przystojne cia- �o - nie kry�o w sobie tajemnic. I by�o wszystkim, co kiedykolwiek komukolwiek pokaza�. Natomiast Brostek... Spojrza�a na towarzysza Varo i u�miechn�a si�. Dalej pakowa� w siebie �y�k� jedzenie, mlaszcz�c przy tym bez- wstydnie, jak gdyby nie jad� od wielu dni. - Jeszcze troch�, a staniesz si� tak t�usty jak ja - upo- mnia�a go. Brostek u�miechn�� si� i prze�kn��. S�ysza� to nie pierw- szy raz. - Nie jeste� t�usta - odpar�. - Nie mieszcz� si� w po�ow� moich rzeczy - sprzeciwi�a si�. - Musia�y skurczy� si� w praniu - zauwa�y�. - Po prostu starasz si� mnie pocieszy�. - Jeste� ma�a - odpowiedzia� powa�nie - ale doskonale zbudowana. - Rzeczywi�cie ma�a. - Nawet Brostek, kt�rego wzrost nie przekracza� przeci�tnego wzrostu m�odego m�czyzny, by� od niej wy�szy o p� g�owy. - I robisz najlepsze owocowe ciasto w kraterze - ci�- gn��. - To w�a�nie m�j problem - westchn�a Magara. - Co wi�cej - m�wi� dalej Brostek, nie zbity z panta�y- ku - twoje w�osy s� koloru dojrza�ej pszenicy, a oczy tak b��kitne jak bezchmurne niebo... - Magara wybuchn�a �miechem i musia�a od�o�y� no�yczki, lecz Brostek ci�gn�� nie zmieszany dalej. - Przeczyta�a� tyle ksi��ek, ile nie przeczyta� �aden uczony, i wiesz o �wiecie wi�cej, ni� ja zdo�am zapami�ta� przez ca�e �ycie. Ma�e dzieci i zwierz�ta kochaj� ci�. Jeste� wy�mienit� fryzjerk�, krawcow� i ku- chark�. - Przesta� bredzi� - rozkaza�a, u�miechaj�c si�. - Nie. To nie wszystko. Jeste� r�wnie� doskona�ym partnerem do kieliszka, poniewa� - z powodu pewnych ca�kowicie nieusprawiedliwionych zalet twojego organiz- mu, niedost�pnych nam, zwyk�ym �miertelnikom - nigdy nie cierpisz nast�pnego dnia z przepicia i st�d mo�esz opowiedzie� nam wszystko, co dzia�o si� poprzedniej nocy! - Przerwa� dla nabrania tchu. - Jeste�, kr�tko m�wi�c, doskona�a. Kilka chwil min�o w ciszy. - Och, sko�czy�e� ju�? - zapyta�a w ko�cu Magara, tonem i przygn�bionym wyrazem twarzy daj�c jasno do zrozumienia, �e jest zawiedziona. - Otworzy�em przed tob� moje serce - odpar� natych- miast, szeroko rozpo�cieraj�c ramiona. - C� wi�cej mog� uczyni�? - Jeste� sam� rado�ci� - powiedzia�a. - Nigdy nikt inny nie stara si� mnie pocieszy�. Brostek odstawi� p�misek, a potem jednym p�ynnym ruchem zsun�� si� z krzes�a, l�duj�c na kolanie z r�koma przyci�ni�tymi do serca. Uda�o mu si� przybra� ura�ony i jednocze�nie uroczysty wyraz twarzy, a w jego zielonych oczach zamigota�y iskierki. - Niech Talizman przeszyje mnie swoim dziobem, je�li powiedzia�em cho� jedno s�owo nieprawdy - rzek� pompa- tycznym tonem. - Mog�abym si� w tobie zakocha� - odpowiedzia�a mu czule. - Gdyby� tylko nie by� taki brzydki. - Ach, c� za okrutny los! - zawo�a�. - Us�ysze�, jak moja u�omno�� zostaje przekl�ta ustami pi�kno�ci. Schro- ni� si� za mask� i nigdy ju� �wiat nie zobaczy mojej twa- rzy! - Opad� ci�ko na krzes�o, wype�niaj�c je niezgrabn� mieszanin� cz�onk�w, a potem u�miechn�� si� do gos- podyni. - Znajdzie si� jeszcze kawa�eczek ciasta? - zapyta� z nadziej� w g�osie. - Nie - odpar�a, odwzajemniaj�c mu u�miech. - Przy- nie� mi troch� wody, bym mog�a ogoli� ten wielki kloc, kt�ry jest twoim przyjacielem. Podczas tej wymiany zda� Varo siedzia� bez ruchu, pogr��ony w stoickim milczeniu. Brostek wsta�, by spe�ni� pro�b� Magary. Cie� natychmiast unios�a g�ow� i obser- wowa�a go, dop�ki nie wr�ci� z misk�. Magara obser- wowa�a go r�wnie�. On naprawd� nie jest brzydki, pomy�la�a, ale... Rysom Brosteka, branym z osobna, nic nie mo�na by�o zarzuci�, lecz ich po��czenie dawa�o dziwaczny efekt... Jego twarz nie by�a zniekszta�cona, lecz na pewno nie�adna i niepokoj�ca. Wygl�da�o to tak, jak gdyby by� pos�giem odlanym w kawa�kach przez mistrza, a nast�pnie z�o�onym r�koma niezdarnego, pozbawionego talentu ucznia. I cho- cia� Magara lubi�a go, to jednak nie mog�a zaprzeczy�, �e fizycznie nie poci�ga� jej wcale. Odebrawszy od niego misk� z wod�, odrzuci�a od siebie te my�li i wysz�a, by przynie�� troch� pieni�cych si� krysz- ta��w, kt�re jej przyjaciel, alchemik Iro, wyprodukowa� przez pomy�k�. Potem zacz�a wciera� mikstur� w rzadk�, jasn� brod� Varo. Ciemnobr�zowe oczy, kt�re powinny by� ciep�e i przyjacielskie - i kt�re zupe�nie nie pasowa�y do jasnoblond w�os�w - wpatrywa�y si� w ni� lodowato spokojne, w jaki� spos�b przypominaj�c jej zimny me- tal - i co dziwne, sprawia�y wra�enie niemal bezbarwnych. Na jego twarzy rzadko go�ci� inny wyraz ni� wyraz nie- ustannej czujno�ci. M�wi� ma�o i nigdy bez potrzeby. W jaki spos�b ta tak nie pasuj�ca do siebie para tworzy taki zgrany zesp�l? zastanowi�a si�, nie po raz pierwszy zreszt�. A jednak ci dwaj m�czy�ni byli nieroz��czni, zespoleni silniejsz� i g��bsz� ni� jakiekolwiek s�owa wi�zi�, kt�ra trwa�a od dnia sprzed blisko sze�ciu lat, kiedy to stracili swoje rodziny, domy i niewinno�� dzieci�stwa. Magara zna�a ich ju� niemal trzy lata; jej dom sta� si� schronieniem, do kt�rego powracali ze swych w�dr�wek. Ich nieustanna, krwawa i pozornie bezowocna zemsta by�a ju� jej a� nadto dobrze znana. Ostatnim poci�gni�ciem brzytwy M agar a sko�czy�a go lenie, ods�aniaj�c siln� szcz�k� w doskona�ej twarzy Varo Szerokie barki, zw�aj�cy si� ku biodrom tors - nagi teraz by �cinki w�os�w nie spada�y na ubranie - muskularne r�a i nogi dope�nia�y obrazu. Je�li jakikolwiek m�czyzna mo�e by� nazwany pi�knym, pomy�la�a, to jest nim Varo. Jednak wiedzia�a, �e nie by�i jedynym cz�owiekiem, kt�remu odbiera�o odwag� nieugi�ti spojrzenie tych zimnych oczu oraz pe�ne niezachwianego spokoju zachowanie m�odego m�czyzny. - Sko�czy�am z tob� - o�wiadczy�a i cisn�a mah r�cznik, mierz�c w twarz Varo. Z�apa� go, wytar� si( i wsta�, nie zawracaj�c sobie g�owy usuni�ciem �cinkom w�os�w z ramion. - Teraz ty - powiedzia�a Magara, od' wracaj�c si� do Brosteka. -Tylko najpierw zetrzyj krem z twarzy! Brostek wyprostowa� si� pos�usznie, zsun�� z krzes�a i po�o�y� na pod�odze. - Chod�, dziewczynko. Cie� podbieg�a natychmiast i zacz�a zlizywa� krem z bokobrod�w swego pana. By� to komiczny obrazek, leci Magara nie potrafi�a powstrzyma� dreszczu na widok przera�aj�cych k��w wilczycy, poruszaj�cych si� tak blisko ods�oni�tej szyi przyjaciela. Wiedzia�a, �e Cie� by�a ab- solutnie oddana Brostekowi i zwykle odznacza�a si� �agod- nym usposobieniem, tak jak dobrze wyszkolony i ukocha- ny pies. Wilczyca nosi�a nawet obro��, kt�r� jej pan za�o�y� jako uk�on w stron� cywilizacji, lecz czasami w jej oczach rozb�yskiwa�a dziko�� - a w�wczas wydawa�o si�, �e jesz- cze chwila i pop�dzi wraz ze stadem, wyj�c dziko w�r�d pokrytych �niegiem g�rskich pustkowi. Pomimo �e by�a rzekomo "oswojona", Cie� wci�� wprawia�a w nerwowj nastr�j wiele os�b. Wilczyca sko�czy�a sw�j nieoczekiwany posi�ek i Bros- tek wsta�. Zdj�� koszul� i zaj�� miejsce Varo na sto�ku. Gdy dwaj m�czy�ni si� poruszyli, dom zako�ysa� si� �agodnie. - Dzi�kuj� ci - powiedzia� spokojnie Varo. - Jeste� zawsze mile widziany, dobry panie - odpar�a, sk�adaj�c g��boki uk�on, w pr�nej nadziei wywo�ania u�miechu. Wysoki m�czyzna skin�� jej tylko uprzejmie g�ow�, a potem odwr�ci� si� i wyszed�. Na zewn�trz zatrzyma� si� i opar� o balustrad� k�adki. Letnie s�o�ce z�oci�o jego imponuj�c� posta�. Magara rozpocz�a toalet� Brosteka, pr�buj�c rozczesa� palcami jego spl�tane, czarne w�osy. - Au! Ostro�nie - zaprotestowa�. - Uwa�aj na m�j �y- wy inwentarz. Bardzo go sobie ceni�. - By� mo�e powinnam spr�bowa� wykurzy� te zwierz�- tka dymem - powiedzia�a z zamy�leniem. - Pod�o�y� ogie� pod ten g�szcz by�oby o wiele �atwiej ni� wycina� go. - My�l�, �e p�jd� si� wyk�pa� - powiedzia� szybko, pr�buj�c powsta�. - Oparzenia zagoi�yby si� wcale szybko - stwierdzi�a, przyciskaj�c go do sto�ka. - A teraz spokojnie, albo na- prawd� stracisz ucho. Zacz�a strzyc i na pod�og� spad�y pierwsze kosmyki ciemnych w�os�w. Na zewn�trz, Varo nie porusza� si� ani nie odzywa�. - Czy on kiedykolwiek przestanie? - szepn�a na wp� do siebie Magara. - Nie - odpowiedzia� cicho Brostek, przynajmniej raz powa�ny. -1 ja te� nie. ROZDZIA� DRUGI Napa�ci No�ownik�w rozpocz�y si� przed ponad dzie siecioma laty. Pocz�tkowo ich ofiarami padali samo tni w�drowcy lub pojedynczy pasterze i wiele zw�ol zosta�o odkrytych dopiero kiedy pozosta�y z nich cuch n�ce, gnij�ce resztki, ledwie rozpoznawalne jako dali ludzi. P�niej naje�d�cy stali si� zuchwalsi, atakuj�c osa motnione zagrody i my�liwskie chaty, a potem ca�e wioski Za ka�dym razem, z but� odzwierciedlaj�c� ich wzras taj�c� zuchwa�o��, zostawiali sw�j znak wypalony na bel kach napadni�tych dom�w - a czasami nawet na sk�ra swych ofiar. Strach ogarn�� g�rskie spo�eczno�ci. Cho� wielu �ud� uciek�o, by szuka� bezpiecze�stwa na zachodnich r�w ninach, wi�kszo�� przecie� pozosta�a, trwaj�c przy jedy nym sposobie �ycia, jaki by� im znany. Przypuszczano, �i krwio�erczy naje�d�cy przybywaj� z s�siedniej krainy zw� nej Bari, cho� brak by�o na to jednoznacznych dowod�w Wiarygodnych, bezpo�rednich �wiadk�w mo�na by�o poli- czy� na palcach r�ki; ci, kt�rzy nie zostali pojmani ani zabici na miejscu, cz�sto padali ofiar� p�niejszej zarazy, w wyniku kt�rej wnioski na wiele miesi�cy po napadzit pozostawa�y bezludne. Ma�a ilo�� informacji sprawia�a, �e cz�� g�rali naprawd� uwa�a�a No�ownik�w za istoty z opowie�ci, kt�rymi straszono dzieci. Uwa�ali, �e co� takiego nie mo�e im si� nigdy przydarzy�. A gdy zmieniali zdanie, by�o ju� za p�no. Regularne kontakty pomi�dzy Levindre a Bari by�y mocno ograniczone. Dwa kraje dzieli�o od siebie pot�ne g�rskie pasmo, jedno z kilku, kt�re niczym szprychy ko�a wybiega�y z niewyobra�alnie rozleg�ych, �ci�tych lodem pustkowi, tworz�cych o� ich kontynentu. Ogromne szczyty wznosz�ce si� po�rodku tej lodowej pustyni kry�y si� bez przerwy za welonami chmur; nawet graniczne pasmo two- rzy�o pot�n� barier�, onie�mielaj�c� wszystkich z wyj�t- kiem najbardziej zuchwa�ych - albo najg�upszych - podr�- �nik�w. Teraz nikt nie pr�bowa� przeby� tych wysokich prze��czy. Strach i pog�oski by�y za to odpowiedzialne. Niekt�rzy powiadali, �e siedmiu No�ownik�w, znanych jedynie ze swych znak�w umieszczanych wewn�trz z�owie- szczego symbolu, by�o z�ymi czarodziejami, kt�rzy ponow- nie odkryli stare moce; inni wierzyli, �e s� oni wampirami, kt�re wypijaj� krew swoich ofiar. Nieliczni twierdzili, �e s� to przyw�dcy kultu wojownik�w i �e czcz� nikczemnych, bezimiennych bog�w. Jeszcze wi�cej przypuszcze� wysuwa- no na temat losu ludzi, kt�rzy zostali pojmani podczas napa�ci. S�dzono, �e No�ownicy wykorzystuj� ich jako niewolnik�w lub ofiary sk�adane nieznanym bogom, albo �e poddaje si� ich tajemniczym eksperymentom. Ale nicze- go nie wiedziano na pewno - poniewa� ani jeden jeniec nigdy nie powr�ci�, by opowiedzie� swoj� histori�. Bardzo niewielu utrzymywa�o, �e widzia�o No�ownik�w w akcji i wszystkie te doniesienia okaza�y si� niewiarygod- ne. Straszliwe prze�ycie jakiego do�wiadczali wystarcza�o, by �wiadkowie wychodzili z tego na wp� ob��kani, a ich opowie�ci by�y nieprecyzyjne i sprzeczne ze sob�. Mimo wszystko, w ci�gu lat ludzie nabrali zdecydowanego prze- konania o kilku sprawach zwi�zanych z No�ownikami. M�wiono na przyk�ad, �e ka�dy z Siedmiu dzia�a sam, ujawniaj�c swoj� to�samo�� przez wypalenie w�asnego zna- ku poni�ej kolistej grupy symboli, lecz �e ka�demu towa- rzyszy spory oddzia� wojownik�w. Czy ludzie ci byli ochot- nikami; skuszonymi jak powiadano obietnicami wiecznego �ycia lub innymi, bardziej doczesnymi bogactwami; czy te� czarnoksi�skimi sposobami zostali zmuszeni do pomagania No�ownikom, by�o przedmiotem dalszych spekulacji. Varo i Brostek zebrali ma�y oddzia� oddanych zwolenni- k�w, sk�adaj�cy si� z nielicznych, kt�rzy - tak jak oni - zdo�ali prze�y� napa�� oraz z awanturnik�w tudzie� wybranej grupy ludzi maj�cych na pie�ku z dotychczaso- wym �yciem. Mieli na swoim koncie wielu zabitych, kt�rzy we wszystkim wydawali si� by� tacy jak zwykli ludzie, z wyj�tkiem jednej rzeczy. Nigdy �aden z nich si� nie podda� i zawsze walczyli do ostatniej kropli krwi. Je�li kt�ry� z nich stawa� wobec konieczno�ci poddania si�, w�wczas jego serce po prostu przestawa�o bi�. Varo przypuszcza�, �e mieli cia�a pokryte �mierteln� trucizn�, lecz inni przypisywali te tajem- nicze zgony czarom. Bez wzgl�du na pow�d, fakt, �e nigdy nie uj�to �adnych je�c�w, by� niezmiernie przygn�biaj�cy. Jednak zaw�d, jakiego doznawali w zwi�zku z tym, przestawa� mie� wi�ksze znaczenie w por�wnaniu z innym. Ich sukcesy by�y b�ahe, bowiem ani Varo ani Brostek nigdy nie ujrzeli �adnego z Siedmiu, nie m�wi�c ju� o tym, by zdarzy�a si� okazja pojmania lub zabicia jednego z tych �miertelnych wrog�w. W jaki spos�b No�ownicy przenosili si� z miejsca na miejsce albo dlaczego niekiedy decydowali si� opu�ci� swoich pomocnik�w - to by�y pytania, na kt�re nikt nie potrafi� odpowiedzie�. jednak�e sam fakt �cigania nieuchwytnych wrog�w spra- �j ze samozwa�czym stra�nikom g�rskiej krainy uda�o si� owstrzyma� nieco nap�yw z�ych si� oraz uratowa� przed unicestwieniem kilka wiosek - przynajmniej na jaki� czas. Gdy raz pokrzy�owano im szyki, No�ownicy nie wracali w to miejsce przez ca�e miesi�ce, niekiedy nawet lata. Niemniej jednak zagro�ony teren by� rozleg�y i z takimi szczup�ymi si�ami, jakimi dysponowa�, Varo nie mia� szans na obronienie "o w ca�o�ci. Razem z Brostekiem musieli polega� na nie zawsze pewnej sieci pos�a�c�w i obserwator�w. O wiele cz�ciej mogli ufa� jedynie w�asnym instynktom my�liwych. Kilka lat wcze�niej, kiedy ich oddzia� dopiero co zosta� utworzony i zaczyna� u�wiadamia� sobie ogrom wzi�tego na siebie zadania, pr�bowali zjedna� sobie pomoc w�a�- cicieli ziemskich; pot�nych ludzi, kt�rych organizacja, znana jako Kartel, faktycznie rz�dzi�a. Levindre. Lecz nie potrafili przekona� tych ludzi o gro��cym niebezpiecze�st- wie, a Kartel nie widzia� korzy�ci w finansowaniu wypraw do ma�o znacz�cych, rzadko zaludnionych teren�w na podstawie czego�, co traktowali jako wyolbrzymione po- g�oski. Nie wierzyli, by te g�rskie "utarczki" kiedykolwiek doprowadzi�y do wojny z Bari - jedynej rzeczy, kt�ra mog�a sk�oni� ich do dzia�ania - poniewa� zaopatrzenie i transport armii przez g�ry stwarza�yby niemal�e niemo�- liwe do przezwyci�enia problemy. Cho� Brostek i Varo musieli przyzna�, �e w�a�ciciele ziemscy mieli racj� pod tym wzgl�dem, wiedzieli r�wnie�, �e wojna nie jest jedynym sposobem na dokonanie najazdu na ich kraj. Wr�g, kt�remu stawiali czo�o, by� daleko bardziej nikczemny i zdradziecki. Cho� Varo przyj�� decy- zj� Kartelu spokojnie, Brostek wpad� we w�ciek�o�� na widok samozadowolenia tych, kt�rzy sp�dzali �ycie w bez- piecznym dobrobycie. Jego towarzysz musia� odci�gn�� go si��, by gwa�towna reakcja Brosteka nie �ci�gn�a na niego k�opot�w. Jedynie mieszka�cy wy�yn i cz�onkowie innych odleg- �ych spo�eczno�ci byli wdzi�czni Varo i jego ludziom, jednak, jak to podkre�li�a Magara, ich wdzi�czno�� mia�a zwykle kr�tki �ywot, wyparta szybko z pami�ci przez surowe warunki i niedostatki codziennego �ycia. Kartel nie zawsze w�ada� Levindre. Przez stulecia, od czasu, kiedy kontynent zosta� po raz pierwszy zasiedlony, jego mieszka�com przewodzili Po��czeni Lordowie - znani ca�ej reszcie ludno�ci jako czarodzieje. Ci "lordowie" nie byli szlachcicami w powszechnie przyj�tym rozumieniu tego s�owa - pionierzy odrzucali takie poj�cia - ale byli jedno- stkami o wyj�tkowych talentach, duchownymi przyw�dca- mi, kt�rzy okie�znali magi� tej krainy i wykorzystywali j� dla dobra og�u. Ich moce by�y rzekomo cudowne - lecz obecnie wyst�powa�y jedynie w ksi��kach z opowie�ciami. Pierwsi w�a�ciciele ziemscy, tak jak reszta ludno�ci, czcili Po��czonych Lord�w i pilnowali, by ich potrzeby material- ne by�y zaspokajane, tak by mogli oni bez przeszk�d koncentrowa� si� na sprawach tajemnych. Jednak stop- niowo rola czarodziei w �yciu Levindre stawa�a si� coraz mniej istotna. Podczas d�ugiego okresu pokoju i wzras- taj�cego dobrobytu ich kierownictwo powa�ano coraz mniej i mniej, odpowiednio za� wzrasta�o znaczenie \pas- cicieli ziemskich i ich pieni�dzy. Sami czarodzieje r�wnie� przyzwyczajali si� do �atwego �ycia. Gdy moc czarodziei os�ab�a, wiara ludzi w ich os�d i zaufanie do ich przyw�dztwa zachwia�y si�. Ich upadek sta� si� nieunikniony; od dziesi�cioleci ju� tak zwani Po��- czeni Lordowie trwali w swej s�abo�ci, lekcewa�eni przez wszystkich z wyj�tkiem nielicznej grupy ludzi przes�dnych. Garstka, kt�ra pozosta�a, p�dzi�a w wi�kszo�ci �ywot w�d- rowc�w, niewiele r�ni�c si� od zwyk�ych w��cz�g�w, wykonuj�c prymitywne sztuczki dla tych, kt�rych wci�� ieszcze bawi�y takie rzeczy. Pozostali stracili zainteresowa- nie dla �wiata, zamieszkuj�c w pustelniach po�o�onych w tych paru miejscach, gdzie magia wci�� jeszcze ist- nia�a - miejscach otoczonych niegdy� czci� i pe�nym sza- cunku podziwem, teraz za� unikanych lub zapomnianych. Kartel, niegdy� drugi garnitur rz�du tej krainy, by� teraz jej niekwestionowanym w�adc�. Niewiele interesowa� si� proble- mami nie przynosz�cych po�ytku dalekich rubie�y kraju. - Nadchodzi kolejna fala - stwierdzi� Varo. - Czuj� to. Troje przyjaci� siedzia�o na k�adce przed domem Maga- ry, ze stopami zanurzonymi w ch�odnej wodzie jeziora. - Ale od miesi�cy panuje spok�j - zaprotestowa�a. - Tak to zawsze wygl�da - odpowiedzia� Brostek, prze- czesuj�c palcami �wie�o przystrzy�one w�osy. - Najpierw okres ciszy, a potem nag�y atak. Wszystko, co musimy zrobi�, to przewidzie� gdzie i kiedy! - Tak jak i Varo, on r�wnie� miewa� ostatnio przeczucia zbli�aj�cego si� nie- szcz�cia. Obaj m�czy�ni nauczyli si� ich nie lekcewa�y�. - Ale�, jeste�cie wyczerpani! Ostatnie sze�� r�k* sp�dzi- li�cie niemal bez przerwy w drodze - nie ust�powa�a Ma- gara. - Jak w stanie, w jakim jeste�cie, mo�ecie my�le� o obronie nawet niewielkiej tylko cz�ci pogranicza? * R�ka -jednostka czasu w Levindre, 5 dni, st�d nazwa. (Przyp. red.) - Nie mo�emy - odpar� po prostu Brostek. - Ale musimy pr�bowa�. - Potrzebujemy pomocy - rzek� spokojnie Varo. - Czy jest to warte jeszcze jednej wyprawy do Math- ry? - zapyta� jego towarzysz po chwili przerwy. Mathry by�o zamkiem rodziny Bullen; jednej z najbar- dziej wp�ywowych rodzin baron�w ziemskich, i miejscem, gdzie cz�sto odbywa�y si� spotkania Kartelu. Varo wpatrywa� si� w jezioro i nie odpowiedzia�. Brostek spojrza� na Magar�. - Nie - powiedzia�a szybko. - Nie mog�. Brostek roze�mia� si�. - Czasami zastanawiam si�, po co mam j�zyk w ustach. Znasz moje my�li lepiej ni� ja. - To dlatego, �e wida� je jak na d�oni - odci�a si�, szczerz�c z�by w u�miechu. Nie tak jak u Faro, doda�a w my�li. - Dlaczego nie chcesz nam pom�c? - zapyta�. - Nie s�- dzisz, �e warto przynajmniej spr�bowa�? - To nic nie da. - Nie mo�esz tego wiedzie�. - Nieprawda, mog�! Odesz�am zbyt dawno. M�j ojciec nie zwr�ci�by ju� na mnie uwagi. Brostek wzruszy� ramionami. - Przynajmniej wci�� masz ojca - mrukn��. - To nie w porz�dku! - odkrzykn�a. W jej oczach b�ys- n�� gniew, kt�ry jednak nie zdo�a� przy�mi� widniej�cego w nich b�lu i przez chwil� by�a bliska �ez. - Przepraszam - rzek� cicho Brostek. Zapad�� cisz� przerwa� d�wi�k powolnych, silnych ude- rze� skrzyde�. Oswojona czapla Magary, Talizman - na- zwana tak, poniewa� by�a pierwsz� istot�, kt�ra powita�a Magar� po jej przybyciu do krateru - lecia�a ku nim nad wod�, by po chwili wyl�dowa� ci�ko na k�adce, kilka krok�w od nich. Cie�, kt�ra le�a�a tu� za swoim panem, unios�a nieco �eb i przyjrza�a si� uwa�nie przybyszowi. Wilk i czapla przygl�dali si� sobie przez chwil� z pogard�, potem w wystudiowany spos�b zlekcewa�yli nawzajem swoj� obecno��. Talizman usadowi� si� na jednej d�ugiej nodze i wydawa�o si�, �e zapad� w sen, a pysk Cienia spocz�� ponownie na drewnianych deskach. - B�dziemy potrzebni w g�rach - stwierdzi� Varo, jak edyby w�a�nie w tej chwili podj�� t� decyzj�. - Wyjedziemy za dzie� lub dwa. - Najwyra�niej odrzuci� wszelkie my�li o podr�y do Mathry. Magara zacz�a protestowa�, ale potem postanowi�a przyj�� jego s�owa spokojnie. Sp�r z Varo przyni�s�by tyle samo, co sp�r z drzewem. S�o�ce zasz�o za skraj krateru, jak zawsze pogr��aj�c miasto w przedwczesnym cieniu, cho� wschodnie �ciany wci�� by�y jasno o�wietlone. Zwykle by�a to chwila, kt�r� Magara kocha�a za jej barwy i spok�j, lecz tego dnia czu�a si� niespokojna i rozdra�niona. - Ale najpierw mam zamiar si� tutaj zabawi�. - Brostek u�miechn�� si� szeroko, najwyra�niej nie podzielaj�c jej nastroju. - Poczynaj�c od dzisiejszej nocy. Mam nadziej�, �e Newberry oczekuje nas. - Oczywi�cie - uspokoi�a go Magara, rozchmurzaj�c si� nieco. - Tej nocy gwiazdy b�d� l�ni�y w naszych oczach - zade- klamowa�, �miej�c si�. By� to zwrot, kt�rego cz�sto u�ywa�, lecz nikt, nawet sam Brostek, nie wiedzia� dok�adnie, co on oznacza. Dobrze by�o jednak wiedzie�, �e wieczorem czeka go obfito�� �miechu, muzyki i wina, i �e noc, nim si� sko�czy, pochwyci w swe radosne sid�a jeszcze wielu innych. Po�o�one w kraterze miasto Trevine wyj�tkowo nadawa- �o si� do takich cel�w. ROZDZIA� TRZECI Miejscowa legenda g�osi�a, �e miasto Trevine zosta�o nazwane od imienia pierwszego cz�owieka, kt�ry zszed� na dno krateru. W rzeczywisto�ci, by�a to chyba historyczna nie�cis�o��, poniewa� w�r�d rzeczy, jakie znalaz� na dnie krateru znajdowa�y si� r�wnie� ko�ci - tak zwierz�- ce, jak i ludzkie. Nie ulega�o jednak w�tpliwo�ci, �e Trevine by� pierwszym cz�owiekiem, kt�ry zszed� na d� i wr�ci�. Ta jego przedsi�wzi�ta przed wiekami wyprawa musia�a by� ogromnie niebezpieczna - jak zreszt� wszystkie na- st�pne, odbywane do odkrytego przeze� miejsca, nim �cia- noskoczkowie nie zmienili sztuki wspinania si� po �cianach krateru w nauk�. Urwiska, kt�re tworzy�y wewn�trzne �ciany krateru wznosi�y si� niemal pionowo; nawet w naj- ni�szym miejscu stercza�y pe�ne sto �okci nad skalnym pod�o�em. Nikt nie wiedzia�, co sk�oni�o Trevine'a do tego szale�czego zej�cia, lecz jego odkrycia rozpocz�y �a�cuch wydarze�, kt�re ostatecznie doprowadzi�y do powstania kwitn�cej obecnie spo�eczno�ci, nosz�cej jego imi�. Wi�k- szo�� mieszka�c�w miasta s�dzi�a, �e by�by zadowolony z tego miejsca, gdyby mia� okazj� je zobaczy�, i nieustannie pito zdrowie ojca za�o�yciela. ; Obywatele Trevine z dum� my�leli o sobie jako o od- mie�cach; odszczepie�cach i renegatach, odci�tych od ze- wn�trznego �wiata masywnymi urwiskami, kt�re ich ota- cza�y - i uwa�ali, �e dawny podr�nik stworzony by� z ta- kiego samego - wyj�tkowego - materia�u. Pierwsz� rzecz�, jak� zauwa�ali go�cie odwiedzaj�cy krater, by�a barwa urwisk - stonowana, zakurzona, poma- ra�czowa czerwie�, kt�ra wielu osobom przypomina�a pokryte rdz� �elazo. I rzeczywi�cie, ska�y zawiera�y wiele minera��w; kamieniarze Trevine odcinali co jaki� czas fragment skalnej powierzchni, by wytopi� znajduj�ce si� w skale kruszce. Czyni�c to, wydobywali na �wiat�o dzien- ne warstw� le��c� pod spodem, kt�ra mia�a barw� od ciemnego b��kitu po smolist� czer�. �wie�o odkryta ska�a przez kilka dni kontrastowa�a wyra�nie z otoczeniem, lecz skutki dzia�ania powietrza i wilgoci stopniowo upodab- nia�y j� do otoczenia i w przeci�gu czterech czy pi�ciu r�k nowy fragment stawa� si� identyczny z reszt� urwiska. Ogromn� wi�kszo�� powierzchni kolistego krateru wy- pe�nia�o wielkie jezioro, st�d ka�da pi�d� ziemi stawa�a si� niezmiernie cenna. Na czterech pi�tych swego obwodu urwiska zanurza�y si� bezpo�rednio w spokojnej wodzie, spadaj�c pionowymi �cianami od kraw�dzi krateru do powierzchni jeziora. Tylko po zachodniej stronie �ciana opada�a do sta�ego gruntu. U podstawy urwiska ci�gn�� si� ruchomy wa� piargu, a poni�ej niego w�ski pasek ziemi, na kt�rym cz�ciowo zbudowano Trevine. Tutaj grunt sk�ada� si� z mieszaniny kamieni i ma�o urodzajnej gleby. Ten skrawek ziemi ornej w wyniku dziesi�cioleci troskliwej uprawy zosta� dobrze zagospodarowany i zaopatrywa� miasto w gar�� naprawd� �wie�ych p�od�w rolnych. Z po- rodu tak wielkiej warto�ci tej gleby dawniej wi�kszo�� budynk�w w kraterze wznoszono na zarzuconym g�azami brzegu jeziora, lecz budowy na sta�ym gruncie zaprzestano na ca�e dziesi�ciolecia przed przybyciem Magary. Wi�kszo�� budynk�w mieszkalnych oraz cz�� gmach�w publicznych zosta�a wzniesiona nad wod�, na specjalnie konserwowa- nych drewnianych palach, a obecnie o wiele wi�cej budowli unosi�o si� na wodzie jeszcze dalej od linii brzegowej. Te tratwy po��czone by�y k�adkami, zako�czonymi stopniami i por�czami. Ma�y domek Magary by� jednym z ostatnio zbudowanych i wznosi� si� na ko�cu d�ugiego przej�cia, kt�re wybiega�o w jezioro od po�udniowego kra�ca miasta. Kiedy Magara przyby�a do Trevine, kilka nocy le�a�a nie �pi�c, dop�ki nie przywyk�a do uczucia �agodnego ko�ysa- nia, kiedy dom porusza� si� pod ni�. Jej nowi s�siedzi poinformowali j�, �e ciemna woda pod jej pod�og� ma prawdopodobnie g��boko�� od dziesi�ciu do dwudziestu �okci - co nie przyczyni�o si� do rozproszenia jej pocz�tko- wego niepokoju, a co teraz traktowa�a jako naturalne. Samo jezioro by�o po�rodku niezmiernie g��bokie, lecz nigdy nie zosta�o dok�adnie zmierzone. Poziom wody si� nie zmienia� i wydawa�o si�, �e ani p�ywy, ani opady deszczu nie maj� na to �adnego wp�ywu. Jedynymi falami, jakie kiedykolwiek widziano, by�y te wywo�ywane przez chy�e wiatry, wiruj�ce w kraterze. By�o ich jednak niewiele i w niekt�re dni powietrze sta�o zupe�nie bez ruchu, pozo- stawiaj�c jezioro tak g�adkim jak szk�o. Mieszka�cy miasta nazywali takie dnie "lustrzanymi" i na mocy u�wi�conej tradycji �adna ��d� ani p�ywak ni� zak��cali magii takich chwil, kiedy g��bie jeziora odbija�y urwiska i niebo nad nimi. Zbyt d�ugie wpatrywanie si� w tak� powierzchni� wywo�ywa�o zawroty g�owy i oszo�omienie w umys�ach wszystkich, z wyj�tkiem najbardziej opanowanych. Jednak pomimo bezruchu, woda w jeziorze nie by�a zasta�a; zawsze by�a przejrzysta i czysta. W s�oneczne dni w niekt�rych miejscach wida� by�o g��bokie �o�e jeziora. Nurkowie wykryli kilka nie daj�cych si� zidentyfikowa� pr�d�w, na podstawie czego wysuni�to teori�, �e by� mo�e podziemne rzeki wp�ywaj� i wyp�ywaj� z jeziora, a ich wloty i wyloty ukryte s� w niedost�pnych g��biach. Inni twierdzili, �e dziwne ska�y krateru zawieraj� jaki� rodzaj oczyszczaj�cych sk�adnik�w, zabezpieczaj�cych wod� przed ska�eniem. Kolejna teoria g�osi�a, �e to ryby jezio- ra - od powszechnie znanych gatunk�w po dziwne, rzadko dostrzegane stworzenia zamieszkuj�ce najwi�ksze g��- bie - s� odpowiedzialne za utrzymywanie wody w czysto- �ci. A jednak nikt nie potrafi� przedstawi�