5515

Szczegóły
Tytuł 5515
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

5515 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 5515 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

5515 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Henryk Sienkiewich Z PAMI�TNIKA POZNA�SKIEGO NAUCZYCIELA �wiat�o lampy, chocia� przy�mione, budzi�o mnie, i nieraz o drugiej lub trzeciej po p�nocy widzia�em Michasia pracuj�cego jeszcze. Ma�a i w�t�a jego posta�, przybrana tylko w bielizn�, schylona by�a nad ksi��k�, a w ciszy nocnej senny i zm�czony g�os powtarza� mechanicznie koniugacje �aci�skie lub greckie z t� jednostajno�ci�, z jak� w ko�ciele powtarzaj� s�owa litanii. Gdym zawo�a� na niego, by szed� spa�, ch�opiec odpowiada� mi: "Nie umiem jeszcze lekcji, panie Wawrzynkiewicz." Odrabia�em z nim przecie zadania od czwartej do �smej, a potem od dziewi�tej do dwunastej, i sam nie szed�em do ��ka, nimem si� nie przekona�, �e umie wszystko; ale doprawdy tego wszystkiego by�o za du�o. Sko�czywszy ostatni� lekcj�, ch�opiec zapomina� pierwszej, a koniugacje greckie, �aci�skie, niemieckie i nazwy rozmaitych powiat�w wprowadza�y biedn� jego g�ow� w taki zam�t, �e spa� nie m�g�. Wy�azi� tedy spod ko�dry, zapala� lamp� i zasiada� na nowo do stolika. Gdym go �aja� - prosi� si� i p�aka�. Potem tak ju� przyzwyczai�em si� do tych nocnych siedze�, do blasku lampki i do mruczenia koniugacyj, �e kiedy mi ich brak�o, sam spa� nie mog�em. Mo�e powinienem by� nie pozwoli�, by dziecko m�czy�o si� nad si�y, ale c�em mia� robi�? Musia� przecie wyuczy� si� co dzie� cho� jako tako lekcyj, bo inaczej usuni�to by go ze szk�, a B�g jeden wie, co by to by� za cios dla pani Marii, kt�ra po �mierci m�a zostawszy z dwojgiem sierot, wszystkie nadzieje z�o�y�a w Michasiu. Po�o�enie by�o prawie bez wyj�cia, bom z drugiej strony widzia�, �e nadmierne wysilenia umys�owe podkopuj� zdrowie ch�opca i mog� �yciu jego zagrozi�. Trzeba by�o przynajmniej wzmacnia� go fizycznie, gimnastykowa�, kaza� mu du�o chodzi� lub je�dzi� konno, ale nie by�o czasu na to. Dziecko tyle mia�o do roboty, tyle do wyuczenia si� na pami��, tyle do napisania co dzie�, �e z r�k� na sumieniu powiadam: nie by�o czasu. Ka�d� chwil�, potrzebn� dla weso�o�ci, zdrowia i �ycia ch�opca, zabiera�a �acina, grecki i... niemiecki. Rankiem, gdym mu pakowa� ksi��ki do tornistra i gdym widzia�, jak chude jego ramiona gi�y si� pod ci�arem tych bizantyjskich tom�w, serce mi si� po prostu �ciska�o. Czasem prosi�em dla niego o wyrozumienie i wzgl�dno��, ale niemieccy profesorowie odpowiadali mi tylko, �e dziecko psuj� i rozpieszczam, �e Micha� widocznie nie do�� pracuje, �e ma polski akcent i �e beczy z lada powodu. Chory sam jestem na piersi, samotny i zgry�liwy, wi�c te wym�wki niejedn� mi chwil� zatru�y. Ja najlepiej wiedzia�em, czy Micha� nie do�� pracuje! By�o to dziecko �rednich zdolno�ci, ale tak wytrwa�e i przy ca�ej s�odyczy, tak� obdarzone si�� charakteru, jakiej nie zdarzy�o mi si� spotka� w �adnym innym ch�opcu. Biedny Micha� nami�tnie i �lepo by� przywi�zany do matki, �e za� mu powiedziano, i� matka bardzo jest nieszcz�liwa, chora i �e gdy on b�dzie jeszcze si� �le uczy�, to mo�e j� dobi� - wi�c ch�opak dr�a� przed t� my�l� i ca�ymi nocami siadywa� nad ksi��k�, byle tylko matki nie zmartwi�. Wybucha� p�aczem, gdy dosta� z�y stopie�, ale nikomu nie przychodzi�o do g�owy, dlaczego p�aka�, do jakiej strasznej poczuwa� si� w takich chwilach odpowiedzialno�ci. Ba! co komu by�o do tego? Mia� polski akcent, i kwita! Ja go nie psu�em ani rozpieszcza�em, tylkom go rozumia� lepiej od innych; �em za� zamiast �aja� go za niepowodzenia, stara� si� pociesza�, to ju� moja rzecz. Sam napracowa�em si� w �yciu niema�o, nacierpia�em si� g�odu i biedy, nie by�em szcz�liwy, nie b�d� szcz�liwy i - niech tam diabli wezm�! nawet ju� i z�b�w nie �ciskam, gdy o tym my�l�; nie wierz�, �eby by�o warto �y�, ale mo�e dlatego w�a�nie mam prawdziwe wsp�czucie dla ka�dej biedy. Ja przynajmniej w wieku Michasia, gdym lata� za go��biami po ulicach lub grywa� w pliszki pod ratuszem, mia�em swoje czasy zdrowia i weso�o�ci. Kaszel mnie nie m�czy�; gdym w sk�r� bra�, tom p�aka�, p�ki bili; zreszt� by�em swobodny jak ptak i nie dba�em o nic. Micha� i tego nawet nie mia�. �ycie by�oby i jego po�o�y�o na kowad�o i bi�o m�otem; tyle by wi�c wygra�, ile by jako malec na�mia� si� serdecznie z tego, co dzieci bawi, nap�ata� figl�w i wylata� si� na otwartym powietrzu w promieniach s�o�ca. Ale takiej zgody pracy z dzieci�stwem nie mia�em przed oczyma. Przeciwnie: widzia�em dziecko id�ce do szko�y i wracaj�ce z niej chmurne" zgarbione pod ci�arem ksi��ek, wysilone, ze zmarszczkami w k�tach oczu, t�umi�ce ustawicznie jakoby wybuch p�aczu - wi�cem mu wsp�czu� i chcia�em by� dla niego ucieczk�. Jestem sam nauczycielem, jakkolwiek prywatnym, i nie wiem, co bym robi� na �wiecie, gdybym jeszcze straci� wiar� w warto�� nauki i po�ytek, jaki z niej p�ynie. My�l� tylko po prostu, �e nauka nie powinna by� tragedi� dla dzieci, �e �acina nie mo�e zast�pi� powietrza i zdrowia, a dobry lub z�y akcent nie powinien stanowi� o losie i �yciu male�kich istot. My�l� tak�e, �e pedagogia lepiej spe�nia swe zadanie, gdy dziecko czuje r�k� prowadz�c� je �agodnie, nie za� nog� przygniataj�c� mu piersi i depc�c� wszystko, co go nauczono czci� i kocha� w domu... Taki ze mnie obskurant, �e pewno ju� zdania w tym wzgl�dzie nie zmieni�, bo utwierdzam si� w nim coraz bardziej, gdy sobie wspominam mojego Michasia, kt�regom kocha� tak szczerze. Od sze�ciu lat by�em jego nauczycielem, pierwej jako guwerner, potem gdy wszed� do drugiej klasy, jako korepetytor, mia�em wi�c czas przywi�za� si� do niego. Zreszt� czemu bym mia� ukrywa� przed samym sob�: by� mi drogim, bo by� synem dro�szej dla mnie nad wszystko istoty... Nigdy ona nie wiedzia�a o tym i nigdy wiedzie� nie b�dzie. Pami�tam, �e ja jestem... ot sobie - pan Wawrzynkiewicz, prywatny nauczyciel, a do tego cz�owiek chory, ona za� c�rka zamo�nego domu szlacheckiego, po prostu pani, na kt�r� bym nie �mia� oczu podnie��. Ale �e samotne serce, miotane �yciem, musi w ko�cu przyczepi� si� do czego�, jak przyczepia si� muszla miotana fal� - wi�c moje przywar�o do niej. Co ja na to poradz�? A wreszcie co jej to szkodzi? Nie chc� od niej wi�cej �wiat�a ni� od s�o�ca, kt�re wiosn� ogrzewa moje chore piersi. Od sze�ciu lat by�em w jej domu, by�em przy �mierci jej m�a, widzia�em j� nieszcz�liw�, sam�, a zawsze dobr� jak anio�, kochaj�c� dzieci, �wi�t� prawie w swym wdowie�stwie, wi�c... musia�o do tego przyj��. Ale to nie mi�o�� we mnie, to pr�dzej moja religia. Micha� bardzo przypomina� matk�. Nieraz gdy podnosi� na mnie oczy, zdawa�o mi si�, �e patrz� na ni�. By�y to te� same delikatne rysy, to� samo czo�o z cieniem padaj�cym od bujnych w�os�w, ten sam �agodny zarys brwi, a szczeg�lniej g�os prawie jednakowy. W usposobieniu matki i dziecka by�a tak�e wsp�lno��, objawiaj�ca si� w pewnej sk�onno�ci do egzaltacji uczu� i pogl�d�w. Nale�eli oboje do tego rodzaju istot nerwowych, wra�liwych, szlachetnych i kochaj�cych, kt�re zdolne s� do najwi�kszych po�wi�ce�, ale kt�re w �yciu i zetkni�ciu si� z jego rzeczywisto�ci� ma�o znajduj� szcz�cia, daj�c naprz�d wi�cej, ni� mog� otrzyma�. Ten rodzaj ludzi ginie te� teraz, i my�l�, �e jaki� dzisiejszy naturalista m�g�by powiedzie� o nich, �e z g�ry s� na �mier� skazani, bo przychodz� na �wiat z wad� serca - za du�o kochaj�. Rodzina Michasia by�a kiedy� bardzo zamo�na, ale -i za du�o kochali... wi�c rozmaite burze rozwia�y fortun�, a to, co zosta�o, nie jest wprawdzie n�dz�, nie jest nawet ub�stwem, jednak�e w por�wnaniu do dawnych czas�w - mierno�ci�. Micha� by� ostatnim z rodziny; tote� pani Maria kocha�a go nie tylko jak w�asne dziecko, ale zarazem jak wszystkie swoje nadzieje na przysz�o��. Na nieszcz�cie, z za�lepieniem, zwyk�ym matkom, widzia�a w nim niepospolite zdolno�ci. Ch�opiec wprawdzie istotnie nie by� t�py, ale. nale�a� do tego rodzaju dzieci, kt�rych zdolno�ci, z pocz�tku �rednie, rozwijaj� si� dopiero p�niej razem z si�ami fizycznymi i zdrowiem. W innych warunkach m�g�by by� sko�czy� szko�y i uniwersytet i sta� si� po�ytecznym pracownikiem na ka�dym polu. W tych, jakie istnia�y, m�czy� si� tylko i wiedz�c o wysokim wyobra�eniu, jakie matka mia�a o jego zdolno�ciach, wysila� na pr�no. Wiele na �wiecie widzia�y oczy moje, i postanowi�em si� nie dziwi� niczemu, ale wyznaj�, �e z trudno�ci� uwierzy�em, by m�g� istnie� taki zam�t, w kt�rym by dziecku na z�e wysz�a wytrwa�o��, si�a charakteru i praca. Jest co� w tym niezdrowego, i gdyby mi s�owa mog�y zap�aci� za �al i gorycz, to doprawdy powiedzia�bym razem z Hamletem, �e dziej� si� na �wiecie rzeczy, o kt�rych nie �ni�o si� filozofom... Pracowa�em z Michasiem, jakby od tych stopni, kt�re on za post�py dostawa�, moja w�asna przysz�o�� zale�a�a. Bo te� obaj z moim drogim ch�opcem mieli�my jeden cel, a to: nie zmartwi� jej, pokaza� dobr� cenzur�, wywo�a� u�miech szcz�cia na jej usta. Gdy mu si� uda�o dosta� dobry stopie�, malec przychodzi� z klasy rozpromieniony i szcz�liwy. Zdawa�o mi si� �e w takich razach ur�s� nagle, �e si� rozkurcza�; jego chmurne zwykle oczy �mia�y si� w�wczas t� szczer�, dziecinn� weso�o�ci� i �wieci�y jak dwa w�gielki. Zrzuca� natychmiast ze swoich w�skich plec�w tornister prze�adowany ksi��kami i mrugaj�c na mnie, m�wi� jeszcze w progu: - Panie Wawrzynkiewicz, mama b�dzie kontenta! Dosta�em dzi� z geografii... niech pan zgadnie ile? A gdym udawa�, �e nie zgaduj�, przybiega� do mnie z pyszn� mink� i zarzuciwszy mi r�ce na szyj�, m�wi� niby do ucha, ale bardzo g�o�no: - Pi�tk�! naprawd� pi�tk�! By�y to dla nas obydw�ch szcz�liwe chwile. Wieczorami w takie dni Micha� rozmarza� si� i wyobra�aj�c sobie, co to b�dzie, je�li dostanie wszystkie stopnie celuj�ce, gwarzy� na wp� do mnie, na wp� do siebie samego: - Na Bo�e Narodzenie pojedziemy do Zalesina: �nieg b�dzie pada� - zwyczajnie jak w zimie - wi�c pojedziemy sankami. Przyjedziemy w nocy, ale o! mama b�dzie na mnie czeka�a, u�ciska mnie, uca�uje, a potem spyta o cenzur�. Ja zrobi� smutn� min� naumy�lnie, a tu mama czyta: Z religii: celuj�cy; z niemieckiego: celuj�cy; z �aciny: celuj�cy... same celuj�ce! O! panie Wawrzynkiewicz! I biednemu ch�opcu �zy stawa�y w oczach, a ja, zamiast go powstrzymywa�, sam bieg�em za nim zm�czon� wyobra�ni� i przypomina�em sobie dom w Zalesinie, jego powag�, spok�j, t� wy�sz�, szlachetn� istot�, kt�ra tam by�a pani�, i szcz�cie, jakie jej sprawi powr�t ch�opca z celuj�cymi w cenzurze. Korzysta�em z takich chwil i dawa�em Michasiowi nauki, t�umacz�c mu, �e mamie chodzi bardzo o jego nauk�, ale tak�e o zdrowie, �e wi�c nie powinien p�aka�, gdy go wyprowadzam na przechadzk�, sypia� tyle, ile mu ka��, i nie upiera� si� przy nocnym siedzeniu. Rozrzewniony malec �ciska� mnie za szyj� i powtarza�: - Dobrze, m�j z�oty panie, b�d� zdr�w, �e a� strach, i Stan� si� taki du�y, �e ani mama, ani ma�a Lola mnie nie poznaj�. Odbiera�em te� cz�sto listy od pani Marii polecaj�ce mi, bym czuwa� nad zdrowiem dziecka, ale z rozpacz� przekonywa�em si� co dzie�, �e pogodzi� nauk� ze zdrowiem by�o prawie niepodobie�stwem. Gdyby przedmioty wyk�adane by�y za trudne, by�bym sobie poradzi�, cofn�wszy Michasia z klasy drugiej do pierwszej; ale on te przedmioty, jakkolwiek ja�owe, doskonale pojmowa�; nie o nauk� wi�c chodzi�o, tylko o czas i ten nieszcz�sny niemiecki j�zyk, kt�rym dziecko nie w�ada�o dostatecznie. Na to ju� nic nie mog�em poradzi� i liczy�em jedynie, �e gdy �wi�ta nadejd� odpoczynek wype�ni te szczerby w zdrowiu ch�opca, kt�re czyni�a nadmierna praca. Gdyby Micha� by� dzieckiem oboj�tniejszym, mniej bym si� troszczy� o niego; ale on prawie �ywiej jeszcze odczuwa� ka�de niepowodzenie ni� pomy�lno��. Chwile rado�ci i owych pi�tek, o kt�rych wspomnia�em, rzadkie by�y na nieszcz�cie. Tak nauczy�em si� czyta� w jego twarzy, �e skoro tylko wszed�, od pierwszego rzutu oka poznawa�em, gdy mu si� nie powiod�o. - Dosta�e� z�y stopie�? - pyta�em. - Tak jest! - Nie umia�e�? Czasem odpowiedzia�: - Nie umia�em - cz�ciej jednak: - Umia�em, alem nie m�g� powiedzie�. Jako� ma�y Owicki, prymus z klasy drugiej, kt�rego naumy�lnie sprowadzi�em, aby si� Micha� z nim uczy�, m�wi�, �e Micha� g��wnie dlatego dostaje z�e stopnie, �e si� nie umie... wyj�zyczy�. W miar� jak dziecko czu�o si� coraz wi�cej zm�czone umys�owo i fizycznie, takie niepowodzenia powtarza�y si� cz�ciej. Zauwa�y�em, �e gdy wyp�akawszy si�, siada� nast�pnie do lekcji, cichy bywa� i niby spokojny, ale w tej zdwojonej energii, z jak� zabiera� si� do zada�, by�o co� rozpaczliwego i gor�czkowego zarazem. Czasem te� szed� w k�t, �ciska� g�ow� obu r�koma i milcza�: egzaltowany ch�opiec wyobra�a� sobie, �e kopie gr�b pod nogami ukochanej matki, a nie wiedzia�, jak zaradzi� temu, i czu� si� po prostu w kole b��dnym, z kt�rego nie by�o wyj�cia. Jego nocne siedzenia stawa�y si� coraz cz�stsze. Boj�c si�, �e gdy si� obudz�, ka�� mu i�� spa�, wstawa� cicho, po ciemku wynosi� lamp� do przedpokoju, tam j� zapala� i zasiada� do roboty. Zanim go na tym z�apa�em, kilka nocy przep�dzi� w ten spos�b mi�dzy nieopalanymi �cianami. Nie mia�em innej rady, jak wsta�, zawo�a� go do pokoju i przerobi� z nim raz jeszcze wszystkie lekcje, by go przekona�, �e je umia� i �e niepotrzebnie nara�a� si� na przezi�bienie. Ale on ju� sam w ko�cu nie wiedzia�, co umia�, czego nie umia�. Dziecko traci�o si�y, chud�o, ��k�o i zas�pia�o si� coraz bardziej. Czasem trafi�o si� co� takiego, co przekonywa�o mnie, �e nie sama jednak praca wyczerpywa�a jego si�y. Raz, gdym wyk�ada� mu histori�, kt�r� "Stryj synowcom opowiedzia�", co na ��danie pani Marii robi�em codziennie, Micha� zerwa� si� z zaiskrzonymi oczyma, ja za� przestraszy�em si� prawie, ujrzawszy badawczy i surowy wyraz jego twarzy, z jakim zawo�a�: - Panie, wi�c to naprawd� nie bajka? bo... - Bo co, Michasiu? - pyta�em ze zdziwieniem. Zamiast odpowiedzi zacisn�� z�by, a w ko�cu wybuchn�� p�aczem tak nami�tnym, �e d�ugo nie mog�em go uspokoi�. Bada�em Owickiego o przyczyn� tego wybuchu: nie umia� lub nie chcia� powiedzie�; domy�li�em si� jednak sam. Nie by�o �adnej w�tpliwo�ci, �e polskiemu dziecku trafia�o si� s�ysze� w niemieckiej szkole wiele rzeczy, kt�re rani�y jego najg��bsze uczucia i kt�re by�y wprost zaprzeczeniem albo pogard� i wydrwiwaniem z kraju, j�zyka, ojczystych tradycji, s�owem - ze wszystkiego, co w domu nauczano je czci� i kocha�. Zdania takie ze�lizgiwa�y si� po innych ch�opcach, nie zostawiaj�c nic pr�cz g��bokiej nienawi�ci do nauczycieli i ca�ej ich rasy; ale ch�opczyna tak uczciwy, jak Micha�, odczuwa� je bole�nie; nie �mia� zaprzeczy�, cho� mo�e nieraz mia� ochot� krzycze� z b�lu, ale burzy� si�, zacina� z�by, gryz� i martwi�. I tak do zmartwie�, kt�rymi karmi�y go niepowodzenia i z�e stopnie, przyrzuca�a nieopisanej goryczy rozterka moralna, w jakiej �y� ci�gle. Dwie si�y, dwa g�osy, kt�rych s�ucha� jest obowi�zkiem dziecka, ale kt�re te� w�a�nie dlatego winny by� zgodne, szarpa�y Michasia w dwie przeciwne strony. Co jedna powaga nazywa�a bia�ym, cnym, ukochanym, druga naznacza�a pi�tnem strupieszenia i �mieszno�ci; co jedna zwa�a cnot�, druga wyst�pkiem. Wi�c w tym rozdwojeniu ch�opiec szed� za t� powag�, do kt�rej rwa�o mu si� serce, ale musia� udawa�, �e s�ucha i bierze do serca s�owa przeciwne; musia� udawa� od .rana do wieczora i �y� w tym m�cz�cym przymusie dni, tygodnie, miesi�ce... Co za po�o�enie... dziecka! Dziwny by� los Michasia. Dramaty �yciowe zaczynaj� si� zwykle p�niej, gdy pierwsze li�cie spadaj� z drzewa m�odo�ci; dla niego wszystko to, co sk�ada si� na nieszcz�cie: przymus moralny, tajona zgryzota, niepok�j, daremne wysi�ki, szamotanie si� z trudno�ciami, stopniowa utrata nadziei, wszystko to pocz�o si� w jedenastym roku �ycia. Ani jego w�t�a posta�, ani w�t�e si�y nie by�y w stanie sprosta� temu ci�arowi. Up�ywa�y dni, tygodnie; biedak podwaja� wysilenia, a skutek coraz by� mniejszy, coraz bardziej op�akany. Listy pani Marii, jakkolwiek s�odkie, przyrzuca�y jeszcze wagi do brzemienia. "B�g Ci� obdarzy�, Michasiu, niezwyk�ymi zdolno�ciami - pisa�a matka - ufam wi�c, �e nie zawiedziesz nadziei, jakie w tobie z�o�y�am, i �e staniesz si� krajowi i mnie pociech�." Gdy ch�opiec odebra� pierwszy raz taki list, chwyci� mnie za r�ce spazmatycznie i zanosz�c si� od p�aczu, zacz�� powtarza�: - Co ja poradz�, panie Wawrzynkiewicz, co ja mog� poradzi�? Istotnie, c� m�g� zrobi�? c� m�g� poradzi� na to, �e nie przyszed� na �wiat z wrodzon� �atwo�ci� do j�zyk�w i �e nie umia� si� po niemiecku wyj�zyczy�? Nadesz�y czasy rekreacji na Wszystkich �wi�tych; cenzura kwartalna wcale by�a nieszczeg�lna: z trzech najwa�niejszych przedmiot�w mia� mierne. Na jego najsilniejsze pro�by i zakl�cia nie pos�a�em jej pani Marii. - Drogi panie! - wo�a� z�o�ywszy r�ce - mama nie wie, �e na Wszystkich �wi�tych daj� stopnie, a do Bo�ego Narodzenia mo�e Pan B�g zmi�uje si� nade mn�. Biedne dziecko �udzi�o si� nadziej�, �e jeszcze te z�e stopnie poprawi, a co prawda, �udzi�em si� i ja. S�dzi�em, �e wdro�y si� w rutyn� szkoln�, �e przywyknie do wszystkiego, �e wprawi si� w j�zyk i nabierze akcentu, a przede wszystkim, �e coraz mniej czasu b�dzie potrzebowa� do nauki. Gdyby nie to, dawno bym by� pisa� do pani Marii i przedstawi� jej stan rzeczy. Jako� nadzieje zdawa�y si� nie by� pr�ne. Zaraz po Wszystkich �wi�tych Micha� dosta� trzy stopnie celuj�ce, z kt�rych jeden z �aciny. Ze wszystkich uczni�w w klasie sam tylko wiedzia�, �e od gaudeo czas przesz�y jest gavisus sum, a wiedzia� dlatego, �e dostawszy poprzednio dwa celuj�ce, pyta� si� mnie, jak po �acinie: "ciesz� si�". My�la�em, �e ch�opak zwariuje ze szcz�cia. Napisa� do matki list zaczynaj�cy si� od s��w: "Mamusiu najdro�sza! Czy ukochana moja wie, jak jest perfectum od gaudeo? pewno nie wie ani mama, ani ma�a Lola, bo w ca�ej klasie ja tylko jeden wiedzia�em." Micha� po prostu ub�stwia� matk�. Od tego czasu co chwila wypytywa� mnie o r�ne perfecta i participia. Utrzyma� te celuj�ce sta�o si� teraz zadaniem jego �ycia. Ale .to by� kr�tki blask szcz�cia. Wkr�tce fatalny akcent polski zburzy� to, co wybudowa�a usilno��, a nadmierna ilo�� przedmiot�w nie pozwala�a dziecku po�wi�ca� ka�demu z nich tyle czasu, ile wymaga�a jego wysilona pami��. Wypadek przyczyni� si� jeszcze do powi�kszenia niepowodze�. I Micha�, i Owicki zapomnieli mi powiedzie� o jednym zadaniu pi�miennym i nie odrobili go. Owickiemu to usz�o, bo, jako prymusa, nawet nie spytano o nie, ale Micha� dosta� publiczn� nagan� w szkole wraz z zagro�eniem, �e zostanie usuni�ty. Przypuszczano oczywi�cie, �e utai� umy�lnie przede mn� zadanie, by go nie odrobi�, a ch�opiec, kt�ry by� niezdolny do najmniejszego k�amstwa, nie mia� sposobu przekonania o swej niewinno�ci. M�g� wprawdzie powiedzie� w swojej obronie, �e i Owicki zapomnia� na r�wni z nim, ale na to nie pozwala� honor szkolny. Na moje zar�czenia Niemcy odpowiedzieli uwag�, �e zach�cam ch�opca do lenistwa. Kosztowa�o mnie to niema�o-zmartwienia, ale wi�cej jeszcze niepokoju przyczyni� mi widok Michasia. Wieczorem dnia tego widzia�em go, jak �cisn�wszy g�ow� obu r�koma, szepta� my�l�c, �e go nie s�ysz�: "Boli! boli! boli!" List od matki, kt�ry nadszed� nazajutrz rano i w kt�rym pani Maria obsypywa�a Michasia pieszczotami za owe celuj�ce, by� nowym dla niego ciosem. - O, sprawi� mamie �adn� pociech�! - wo�a�, zakrywszy twarz d�o�mi. Nast�pnego dnia, gdym mu zarzuci� na plecy tornister z ksi��kami, zatoczy� si� i ma�o nie upad�. Chcia�em mu nie pozwoli� i�� do szko�y, ale m�wi�, �e mu nic nie jest; prosi� tylko, by go odprowadzi�, bo si� boi zawrotu g�owy. Wr�ci� w po�udnie z nowym miernym. Dosta� go za lekcj�, kt�r� umia� doskonale, ale wedle tego, co m�wi� Owicki, zal�k� si� i nie m�g� s�owa przem�wi�. Utwierdzi�a si� o nim stanowcza opinia, �e by� to ch�opiec przesi�kni�ty "wstecznymi zasadami i instynktami", t�py i leniwy. Z dwoma ostatnimi zarzutami, o kt�rych wiedzia�, walczy�, jak ton�cy z fal� - rozpaczliwie, ale na pr�no. W ko�cu straci� wszelk� wiar� w siebie, wszelk� ufno�� we w�asne si�y; doszed� do przekonania, �e wysi�ki i praca nadaremna, �e on nigdy nie nabierze akcentu i musi si� �le uczy�, a jednocze�nie przedstawia� sobie, co na to powie matka, jaki to b�dzie dla niej b�l, jak to mo�e podkopa� jej w�t�e zdrowie. Ksi�dz z Zalesia, kt�ry czasem pisywa� do niego, cz�owiek bardzo przychylny, ale nieogl�dny, ka�dy list ko�czy� s�owami: "Micha� tedy niech pami�ta, �e nie tylko rado��, ale i zdrowie matki zale�y od jego post�p�w w nauce i moralno�ci." Pami�ta�, pami�ta� a� zanadto, bo nawet we �nie powtarza� �a�osnym g�osem: "Mamo! mamo!" - jakby jej b�aga� o przebaczenie. Ale na jawie dostawa� coraz gorsze stopnie. Tymczasem Bo�e Narodzenie zbli�a�o si� szybko, i co do cenzury nie mo�na si� by�o ju� �udzi�. Napisa�em do pani Marii, chc�c j� o tym uprzedzi�. Powiedzia�em otwarcie i stanowczo, �e dziecko jest s�abowite a przeci��one, �e mimo najwi�kszej pracy nie mo�e sobie da� rady i �e prawdopodobnie od �wi�t trzeba je b�dzie odebra� ze szk�, trzyma� na wsi i przede wszystkim wzmacnia� jego zdrowie. Lubo z odpowiedzi uczu�em, �e jej mi�o�� w�asna macierzy�ska zosta�a cokolwiek zraniona, jednak�e odpisa�a jak rozumna kobieta i kochaj�ca matka. Nie m�wi�em Michasiowi nic o tym li�cie i zamiarach odebrania go ze szk�, bom l�ka� si� dla niego ka�dego silniejszego wzruszenia; wspomnia�em tylko, �e cokolwiek wypadnie, matka wie, �e pracuje, i potrafi jego niepowodzenia wyrozumie�. Sprawi�o mu to widoczn� ulg�, bo si� wyp�aka� d�ugo i serdecznie, co mu si� od pewnego czasu ju� nie zdarza�o. P�acz�c powtarza�: "Ile ja mamie sprawiam zmartwienia!" Jednak�e na my�l, �e wkr�tce pojedzie na wie�, �e zobaczy matk� i ma�� Lol�, i Zalesin, i ksi�dza Maszy�skiego, u�miecha� si� przez �zy. Mnie tak�e by�o pilno do Zalesina, bom ju� prawie nie m�g� patrze� na stan dziecka. Tam czeka�o na niego serce matki i �yczliwo�� ludzka, i cisza, i uspokojenie. Tam nauka mia�a dla niego twarz swojsk�, �yczliw�, nie obc� i odpychaj�c�; tam ca�a atmosfera by�a swojska i czysta, kt�r� dziecinne piersi mog�y oddycha�. Wygl�da�em wi�c dla niego �wi�t jak zbawienia i liczy�em na palcach chwile, kt�re nas od nich przedziela�y, a kt�re Michasiowi coraz nowe przynosi�y zgryzoty. Zdawa�o si�, i� wszystko przeciw niemu si� sprzysi�ga. Dla "tym wi�kszej" wprawy w j�zyk wyk�adowy dzieci mia�y polecenie nie u�ywa� nigdy innego mi�dzy sob�. Micha� raz zapomnia� si� i dosta�, jako demoralizuj�cy innych, zn�w publiczn� nagan�. By�o to ju� przed samymi �wi�tami, wi�c tym wi�cej mia�o znaczenia. Jak wypadek ten odczu� dzieciak ambitny i wra�liwy - nie podejmuj� si� opisa�: co za chaos musia� wytworzy� si� w jego umy�le! Rwa�o si� wszystko w tej dziecinnej piersi i przed oczyma widzia� zamiast �wiat�a - ciemno��. Gi�� si� te� jak k�os pod wiatrem. W ko�cu twarz tego jedenastoletniego dziecka przybra�a wyraz po prostu tragiczny; wygl�da� tak, jakby go za gard�o dusi� ustawicznie p�acz i jakby gwa�tem wstrzymywa� szlochanie; chwilami oczy jego patrzy�y jak oczy cierpi�cego ptaka; potem opanowa�o go dziwne zamy�lenie i senno��; ruchy jego zrobi�y si� jakby bezwiedne, a g�os dziwnie powolny. Sta� si� niezwykle cichy, spokojny i mechanicznie pos�uszny. Gdym mu m�wi�, �e czas na przechadzk�, nie opiera� si�, jak dawniej, ale bra� czapk� i szed� za mn� w milczeniu. By�bym nawet kontent, gdyby to by�o zoboj�tnienie, alem widzia�, �e pod jego pozorem kry�a si� wyegzaltowana, bolesna rezygnacja. Siadywa� przy lekcjach, odrabia� zadania, jak i dawniej, ale wi�cej ju� z przyzwyczajenia. Zna� by�o, �e powtarzaj�c mechanicznie koniugacje, my�la� o czym innym albo raczej nie my�la� o niczym. Raz, gdym si� go spyta�, czy ju� sko�czy� wszystko, odpowiedzia� mi swoim powolnym g�osem i jakby sennie: "Ja my�l�, panie, �e to si� na nic nie zda�o." Ba�em si� wspomnie� nawet przy nim o matce, by nie przepe�nia� tego kielicha goryczy, z kt�rego pi�y jego dziecinne wargi. Coraz wi�cej tak�e niepokoi�em si� o jego zdrowie, bo mizernia� ci�gle i w ko�cu sta� si� prawie przezroczysty. Siatka delikatnych �y�ek, kt�ra dawniej ukazywa�a mu si� na skroniach, gdy si� o�ywi� bardzo, uwidoczni�a si� teraz stale. Wypi�knia� tak, �e zrobi� si� prawie podobny do jakiego� obrazu. �al by�o patrze� na t� g��wk� dziecinn�, na wp� anielsk�, kt�ra sprawia�a wra�enie wi�dn�cego kwiatu. Na poz�r niby nic mu nie by�o, ale nikn�� i traci� si�y. Nie m�g� ju� ud�wign�� wszystkich ksi��ek w tornistrze, wi�c wk�ada�em mu tylko niekt�re, reszt� za� nosi�em, bom teraz codziennie prowadzi� go i odprowadza� ze szko�y. �wi�ta wreszcie nadesz�y. Konie z Zalesina czeka�y od dw�ch dni, a list pani Marii, kt�ry przyszed� wraz z nimi, zapowiada�, i� nas tam wszyscy wygl�daj� z niecierpliwo�ci�. "S�ysza�am, �e ci, Michasiu, ci�ko idzie - ko�czy�a pani Maria - nie spodziewam si� ju� celuj�cych, chcia�abym tylko, by i nauczyciele twoi my�leli tak jak ja, �e uczyni�e� wszystko, co by�o w twej mocy, i �e dobrym sprawowaniem stara�e� si� wynagrodzi� niedostateczne post�py." Ale nauczyciele my�leli inaczej pod ka�dym wzgl�dem, wi�c cenzura zawiod�a i to oczekiwanie. Ostatnia publiczna nagana tyczy�a si� wprost sprawowania ch�opca, o kt�rym pani Maria mia�a tak�e odmienne poj�cie. W opinii niemieckich profesor�w to tylko dziecko dobrze si� sprawia�o, kt�re p�aci�o �miechem za ich drwiny z "polskiego zacofania", j�zyka i tradycji. Skutkiem takich poj�� etycznych Micha�, jako nie daj�cy widok�w, by m�g� na przysz�o�� s�ucha� z korzy�ci� wyk�ad�w, a zabieraj�cy na pr�no miejsce innym, zosta� usuni�ty ze szko�y. Przyni�s� ten wyrok wieczorem. W mieszkaniu by�o ju� prawie ciemno, bo �nieg obfity pada� na dworze, wi�cem nie m�g� dojrze� twarzy dziecka. Widzia�em tylko, �e poszed� do okna, stan�� w nim i bezmy�lnie, w milczeniu patrzy� na p�atki �nie�ne, kr�c�ce si� w powietrzu. Nie zazdro�ci�em biedactwu my�li, kt�re na kszta�t tych p�atk�w musia�y mu tam kr�ci� si� po g�owie, ale wola�em z nim nie m�wi� o cenzurze i wyroku. W ten spos�b up�yn�� nam kwadrans w przykrym milczeniu, a tymczasem �ciemni�o si� prawie zupe�nie. Zabra�em si� do uk�adania rzeczy w kuferek, widz�c za�, �e Micha� stoi ci�gle przy oknie, rzek�em wreszcie: - Co tam robisz, Michasiu? - Prawda - odpar� g�osem, kt�ry dygota� i zatrzymywa� si� na ka�dej sylabie - �e mama siedzi teraz z Lol� w zielonym gabinecie przed ogniem i my�li o mnie? - By� mo�e. Czemu ci tak g�os dr�y? czy� nie chory? - Nic mi nie jest, panie, tylko mi bardzo zimno. Rozebra�em go i po�o�y�em natychmiast do ��ka, a rozbieraj�c patrzy�em z lito�ci� na jego wychudzone kolana i r�ce tak cienkie jak �d�b�a trzciny. Kaza�em mu napi� si� herbaty i okry�em, czym by�o mo�na. - Cieplej ci teraz? - O, tak! G�owa mnie troch� boli. Biedna g�owa, mia�a od czego rozbole�. Zm�czone dziecko usn�o wkr�tce i oddycha�o pracowicie przez sen swymi w�skimi piersiami, ja za� sko�czy�em pakowa� jego i swoje rzeczy; potem, �e tak�e czu�em si� niezdr�w, po�o�y�em si� zaraz. Zdmuchn�wszy �wiec�, Usn��em prawie w tej samej chwili. Ko�o trzeciej po p�nocy obudzi�o mnie �wiat�o i jednostajne, dobrze mi znane mruczenie. Otworzy�em oczy i serce mi zabi�o niespokojnie. Na stole pali�a si� lampa, przed stolikiem za� nad ksi��k� siedzia� Micha� w jednej koszuli; policzki jego pa�a�y, oczy by�y przymkni�te, jakby dla lepszego nat�enia pami�ci, g�owa troch� w ty� pochylona, senny za� g�os powtarza�: - Coniunctivus; Amem, ames, amet, amemus, ametis... - Michasiu! - Coniunctivus: Amem, ames... Szarpn��em go za rami�: - Michasiu! Rozbudzi� si� i pocz�� mruga� oczyma ze zdziwieniem, patrz�c na mnie, jakby mnie nie pozna�. - Co ty robisz? Co tobie, dziecko? - Panie - odrzek� u�miechaj�c si� - powtarzam wszystko od pocz�tku; musz� jutro dosta� celuj�cy... Porwa�em go na r�ce i zanios�em do ��ka; cia�o jego parzy�o mnie jak ogniem. Na szcz�cie dokt�r mieszka� w tym samym domu, sprowadzi�em go wi�c natychmiast. Nie potrzebowa� si� d�ugo namy�la�. Chwil� potrzyma� puls dziecka, potem r�k� po�o�y� na czole: Micha� mia� zapalenie m�zgu. Ach! wiele rzeczy nie mog�o mu si� widocznie w g�owie pomie�ci�. Choroba przybra�a szybko zatrwa�aj�ce rozmiary. Pos�a�em depesz� do pani Marii i na drugi dzie� dzwonek, targni�ty gwa�townie w przedpokoju, zwiastowa� mi jej przybycie. Jako� otworzywszy drzwi, ujrza�em j� blad�, pod czarnym kwefem, jak p��tno; palce jej z niezwyk�� si�� wspar�y si� na moim ramieniu i ca�a dusza wybieg�a do oczu, utkwionych we mnie, gdy spyta�a kr�tko: - �yje? - Tak. Doktor m�wi�, �e jest lepiej. Odrzuci�a woal, na kt�rym osiad� szron oddechu, i wbieg�a do pokoju dziecka. K�ama�em. Micha� �y� wprawdzie, ale nie by�o mu lepiej. Nie pozna� nawet matki, gdy siad�a przy nim i wzi�a go za r�ce. Dopiero gdym mu na g�owie po�o�y� �wie�y l�d, pocz�� mru�y� powieki i usilnie wpatrywa� si� w schylon� nad nim twarz. My�l jego nat�a�a si� widocznie, walcz�c z gor�czk� i ob��dem, usta drga�y, u�miechn�� si� raz i drugi, a w ko�cu wargi jego wyszepta�y: - Mama!... Ona chwyci�a go za obie r�ce i przesiedzia�a tak przy nim kilka godzin, nie zrzuciwszy nawet podr�nego ubrania. Dopiero gdym zwr�ci� na to jej uwag�, rzek�a: - Prawda. Zapomnia�am zdj�� kapelusz. Gdy go zdj�a, serce �cisn�o mi si� dziwnym uczuciem: oto mi�dzy blond w�osami, zdobi�cymi t� m�od�, pi�kn� g�ow�, �wita�y g�sto srebrne nitki. Trzy dni temu mo�e ich tam nie by�o jeszcze. Zmienia�a teraz sama ok�ady ch�opcu i podawa�a lekarstwo. Micha� wodzi� za ni� oczyma, gdziekolwiek si� ruszy�a, ale znowu jej nie poznawa�. Wieczorem gor�czka zwi�kszy�a si�. Deklamowa� w malignie dum� o ��kiewskim ze �piew�w Niemcewicza, chwilami przemawia� w j�zyku wyk�adowym, to zn�w odmienia� rozmaite s�owa �aci�skie. Wychodzi�em co chwila z pokoju, bom nie m�g� tego s�ucha�. Gdy by� jeszcze zdr�w, uczy� si� w sekrecie ministrantury chc�c matce za przyjazdem na wie� sprawi� niespodziank� - i teraz dreszcz mnie przejmowa�, gdym w ciszy wieczornej s�ysza� to dziecko jedenastoletnie, powtarzaj�ce przed �mierci� jednostajnym, gasn�cym g�osem: Deus meus, Deus meus, quare me repulisti et quare tristis incedo, dum affligit me inimicus! Nie umiem powiedzie�, jakie tragiczne Wra�enie robi�y te s�owa. By�a to Wigilia Bo�ego Narodzenia. Z ulicy dochodzi� gwar ludzki i brz�czenie dzwonk�w przy sankach. Miasto przybiera�o powierzchowno�� �wi�teczn� i radosn�. Gdy si� �ciemni�o zupe�nie, przez okna na drugiej stronie ulicy wida� by�o choink� jarz�c� si� od �wieczek, pozawieszan� z�otymi i srebrnymi, b�yszcz�cymi orzechami, a naoko�o niej g��wki dziecinne jasne i ciemne, z lokami rozwianymi w powietrzu, skacz�ce jak na spr�ynach. Okna pa�a�y od �wiat�a, a ca�e wn�trze rozlega�o si� od krzyk�w rado�ci i zdziwienia. Mi�dzy g�osami dochodz�cymi z ulicy nie by�o innych jak weso�e i rado�� stawa�a si� og�ln�; tylko jeden nasz malec powtarza�, jakby z �a�o�ci� wielk�: Deus meus, Deus meus, quare me repulisti? Pod bram� zatrzymali si� ch�opcy z szopk�, i wkr�tce doszed� nas ich �piew: "W ��obie le�y, kt� pobie�y." Noc Narodzenia zbli�a�a si�, a my�my dr�eli, by to nie by�a noc �mierci. Przez chwil� zdawa�o nam si� jednak, �e ch�opiec oprzytomnia�, bo zacz�� wo�a� Loli i matki, ale to kr�tko trwa�o. Szybki jego oddech czasem ustawa� zupe�nie. Nie by�o si� co �udzi�! Ta ma�a dusza by�a ju� na wp� tylko mi�dzy nami. Umys� jego ju� odlecia�, a teraz on sam ju� odchodzi� w jak�� ciemn� daleko�� i niesko�czono�� i nie widzia� ju� nikogo, i nie czu� nic, nawet g�owy matki, kt�ra le�a�a, jak martwa, na jego nogach. Zoboj�tnia� i nie ogl�da� si� ju� na nas. Ka�dy oddech jego piersi oddala� go i jakby zasuwa� w mrok. Choroba gasi�a po kolei iskierk� po iskierce �ycia. R�ce dziecka, le��ce na ko�drze, rysowa�y si� ju� na niej z t� ci�k� bezw�adno�ci� rzeczy martwych; nos jego zaostrza� si�, a twarz nabiera�a jakiej� ch�odnej powagi. Oddech tylko coraz by� szybszy, a w ko�cu sta� si� podobny do szeptu zegarka. Chwila jeszcze, jedno westchnienie, i ostatnie ziarnko piasku mia�o si� zsypa� z klepsydry: mia� by� koniec. Ko�o p�nocy zdawa�o si� nam stanowczo, �e ju� kona, bo zacz�� chrapa� i j�cze�, jak cz�owiek, kt�remu usta zalewa woda, a potem zamilk� nagle. Ale lusterko, kt�re przy�o�y� mu dokt�r do ust, przes�ania�o si� jeszcze mg�� oddechu. W godzin� p�niej gor�czka zmniejszy�a si� nagle: my�leli�my wszyscy, �e ju� uratowany. Sam dokt�r mia� niejak� nadziej�. Biednej pani Marii zrobi�o si� s�abo. W ci�gu dw�ch godzin coraz mu by�o lepiej. Nad ranem, �e to ju� czwart� noc sp�dza�em przy malcu bezsennie i �e kaszel dusi� mnie coraz mocniej, wyszed�em do przedpokoju i po�o�ywszy si� na sienniku, usn��em. Obudzi� mnie g�os pani Marii. My�la�em, �e mnie wo�a, ale w ciszy nocnej us�ysza�em wyra�nie: "Michasiu! Michasiu!" W�osy mi na g�owie powsta�y, gdym zrozumia� ten straszny akcent, z jakim wo�a�a na dziecko; zanim jednak si� zerwa�em, wbieg�a sama do przedpokoju, ogarniaj�c r�k� �wiec�, i dygoc�cymi wargami wyszepta�a: - Micha�... umar�! Pobieg�em co tchu do ��ka ch�opca. Tak jest. Osadzenie g�owy w poduszce, otwarte usta, oczy wbite nieruchomie w jeden punkt i st�a�o�� wszystkich rys�w nie zostawia�y najmniejszej w�tpliwo�ci: Micha� umar�. Nakry�em go ko�dr�, kt�r� matka, zrywaj�c si� z ��ka, zsun�a z jego wychud�ych zw�ok, i zamkn��em mu oczy, a potem musia�em d�ugo cuci� pani� Mari�. Pierwszy dzie� �wi�t zszed� mi na przygotowaniach do pogrzebu, kt�re by�y dla mnie straszne, bo ona nie chcia�a odst�pi� zw�ok, a ci�gle jej si� brak�o. Zemdla�a, gdy ludzie przyszli bra� miar� na trumn�, potem gdy zacz�to ubiera� cia�o, na koniec gdy ustawiano katafalk. Rozpacz jej styka�a si� co chwila z oboj�tno�ci� s�u�by pogrzebowej, przywyk�ej do takich widok�w, i przechodzi�a prawie w ob��d. Sama uk�ada�a heblowiny w trumnie pod at�asem, bredz�c jak w gor�czce, �e dziecko b�dzie mia�o g�ow� za nisko. A Micha� le�a� tymczasem na ��ku, ubrany ju� w nowy mundurek i bia�e r�kawiczki, sztywny, oboj�tny i pogodny. W�o�yli�my w ko�cu cia�o do trumny i ustawili na katafalku, a naoko�o dwa rz�dy �wiec. Pok�j, w kt�rym biedne dziecko tyle si� naodmienia�o s��w �aci�skich i naodrabia�o zada�, zmieni� si� jakby w kaplic�, bo zamkni�ta okiennica nie puszcza�a �wiat�a dziennego, a ��ty, migotliwy blask �wiec nadawa� �cianom poz�r jaki� ko�cielny i uroczysty. Nigdy te�, od czasu jak dosta� ostatnie celuj�ce, nie widzia�em u Michasia twarzy tak rozpogodzonej. Delikatny jego profil, zwr�cony do sufitu, u�miecha� si� �agodnie, jakby ch�opiec w tej wieczystej rekreacji �mierci upodoba� sobie i czu� si� szcz�liwym. Migotania �wiec nadawa�y twarzy jego i temu u�miechowi pozory �ycia i snu. Powoli ch�opcy, koledzy jego, kt�rzy nie powyje�d�ali na �wi�ta, pocz�li si� schodzi�. Oczy dzieci rozszerza�y si� ze zdziwieniem na widok �wiec, katafalku i trumny. Mo�e te ma�e mundurki dziwi�a powaga i rola kolegi. Oto niedawno by� jeszcze mi�dzy nimi, zgina� si� jak i oni pod ci�arem tornistra prze�adowanego niemieckimi ksi��kami, dostawa� z�e stopnie, odbiera� po�ajania i nagany publiczne, mia� z�y akcent; ka�dy z nich m�g� go poci�gn�� za w�osy lub za ucho; a teraz le�a� taki wy�szy od nich, uroczysty, spokojny, otoczony �wiat�em; wszyscy zbli�ali si� do niego z szacunkiem i pewn� trwog� - i nawet Owicki, cho� prymus, niewiele wobec niego znaczy�. Ch�opcy, tr�caj�c si� �okciami, szeptali sobie, �e teraz on ju� o nic nie dba, �e gdyby nawet "Herr Inspektor" przyszed�, to on by si� ju� nie zerwa�, nie przestraszy�, ale u�miecha�by si� tak samo spokojnie; �e on tam zupe�nie, zupe�nie mo�e robi�, co mu si� podoba, ha�asowa�, jak zechce, i m�wi� cho�by po polsku do ma�ych anio�k�w ze skrzyde�kami pod szyj�. Tak szepc�c zbli�ali si� do szeregu �wiate� i odmawiali "wieczny odpoczynek" Michasiowi... Nast�pnego dnia przykryto trumn� wiekiem, umocowano j� gwo�dziami i powieziono na cmentarz, gdzie grudki piasku pomieszane ze �niegiem wkr�tce j� skry�y przed mymi oczyma... na zawsze... Dzi�, gdy to pisz�, up�yn�o ju� od tego czasu blisko rok, ale pami�tam ci� i �al mi ciebie, m�j ma�y Michasiu, m�j kwiatku za wcze�nie uwi�d�y! Mia�e� z�y akcent, ale serce poczciwe. Nie wiem, gdzie jeste�, czy mnie s�yszysz, wiem tylko, �e tw�j dawny nauczyciel kaszle coraz wi�cej, �e mu coraz ci�ej, samotniej, i wkr�tce mo�e odejdzie, jak ty odszed�e�... NOWELE