541

Szczegóły
Tytuł 541
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

541 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 541 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

541 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

C. C. Mac App Zapomnij o Ziemi (brak kilku pierwszych stron) Rozdra�niony Humbert Daal umia� ciska� obelgi i s�owa bardziej k��liwe ni� najostrzejsze sztylety. Umia� jednak by� tak�e i najmilszym, najsympatyczniejszym koleg�. Teraz by� w�a�nie w swoim drugim, �agodnym wcieleniu. - Napcawd� nie wiem, jak ci� przeprasza�, Johny. Doskonale rozumiem, jak bardzo musisz gardzi� taktpa-upodleniem, jak u�ywanie narkotyku. John poczu� na swojej twarzy s�aby rumieniec, cho� zdo�a� si� ju� cz�ciowo uodporni� na takie s�owa. Zreszt� w tej chwili bardziej niepokoi�a go nieodparta ch�� spogl�dania raz po raz na par� l�ni�cych, filigranowych zwierz�t, skulonych czujnie w najdalszym k�cie pokoju. Daal nie wygl�da� �le. Uty� szokuj�co, je�li przypomnia�o si� jego tygrysi� zwinno�� i szczup�o�� sprzed o�miu lat. Jego uda, kiedy w lnianej pi�amie opad� na wielk�, pokryt� poduchami kanap�, by�y dwukrotnie grubsze od n�g Omniarcha Chelki. Brzuch wygl�da� jak rozedrgany, mi�kki balon. Mimo to sk�r� mia� g�adk� i �wie��, mia� te same co dawniej, niewinne, bladoniebieskie oczy. Bia�ka oczu nie by�y zaczerwienione, �renice'wcale nie rozszerzone, powieki nie podpuchniete. Skutki dzia�ania dronu - przynajmniej w pocz�tkowym stadium, dawa�y si� do�� �atwo neutralizowa� przez ludzki organizm. S�aby ruch w k�cie pokoju przyku� uwag� Johna. Jedna z dw�ch skulonych tam istotek odwa�y�a si� poruszy�, wyda�a mi�kki, cichy d�wi�k, przypominaj�cy miauczenie. Jej br�zowe, przejrzyste oczy byty wpatrzone w Johna i pe�ne nieopisanego strachu. Humbert u�miechn�� si� i powiedzia� �agodnie: - Podejd� tu moja droga. On - podbr�dkiem wskaza� Johna - nie zrobi d nic z�ego. Stworzonko waha�o si� par� sekund, po czym szybko podbieg�o do kanapy, przylgn�o mocno do Daala ukrywaj�c twarz i mrucz�c co� ze strachu. Chwile p�niej, jakby przera�one nag�ym osamotnieniem, drugie stworzenie do��czy�o do pierwszego. John dopiero teraz zorientowa� si�, �e zna przecie� takie istoty. To byty prawie humanoidalne ZWM-, rzeta zamieszkuj�ce lasyJessy. Zauwa�y� r�wnie�, �e obie istotki byty rodzaju �e�skiego. I naprawd� pi�kne - o niezwykle pi�knym i g�adkim futerku. Ich jasnokremowa sier�� mia�a jedynie ciemniejsze cienie wzd�u� kr�gos�upa i na czubku g�owy. Ich sk�ra - widoczna na-d�oniach i stopach - mia�a matowy r� sk�ry niemowl�cia. Ale ich kszta�ty bynajmniej nie byty kszta�tami dzieci. Braysen zastanowi� si�, czy widoczna w ich zachowaniu zmys�owo�� jest ich cech� wrodzon�/czy raczej skutkiem trafienia miedzy ludzi. Dopiero w tej chwili zda� sobie spraw� ze swojego podniecenia, co wprawi�o go w z�o�� i w zak�opotanie. Ifaal zachichota� z�o�liwie: - Zawsze by�e� zbyt �wietoszkowaty, jak na �o�nierza. Tak, Johny. To s� mofe ma�e, kochane bestyjki - i co w tym strasznego? Zdaje si�/ �e troch� mocniejsze wypaczenia trafia�y si� ludziom, kt�rymi dowodzi�e�. Jeszcze zanim w og�le mogli mie� jakiekolwiek preteksty.^Powiedz sam. Komandorze Braysen, jakie to wypaczenie sk�oni�o ludzi do powierzenia obowi�zk�w-walki tylko osobnikom jednej p�ci? Przecie� kobiety nieraz uczestniczy�y, i to czynnie, w najbardziej morderczych "wojnach na Ziemi. Czy nie by�oby ci teraz przyjemniej, gdyby w�r�d nas znalaz�o si� bodaj kilkana�cie pa� w stopniu podporucznika czy sier�anta? Daal przerwa�, spogl�daj�c na Johna swoimi niewinnie u�miechni�tymi, b��kitnymi oczkami. Podj�� po chwili; - Nie s�dzisz, �e by� to jaki� idiotyczny rodzaj pruderii? A mo�e jaki� m�ski kompleks; kt�rego tak niech�tnie si� nawet wobec siebie przyznajemy? Czy to nie za.to zostali�my ] ukarani wyrokiem zag�ady? - Ty przekl�ty, cholerny sybaryto! -John nie m�g� ju� zapanowa� nad gniewem. - Doskonal �e byty kobiety na statkach. A je�eli ju� o tym mowa, to gdyby� si� zbyt szybko nie przestrai poszuka� sobie tej zak�amanej ideologii niewalczenia, zobaczy�by�, �e w�r�d humanoid�w z J zadanie walki powierza si� osobnikom rodzaju m�skiego. To nie pruderia, ale pr�ba ochrony! ca�ego gatunku przed wyniszczeniem. Na przyk�ad Hohda�czycy... - Ach tak, John! Hohda�czycy! Ju� dawno si� zorientowa�em, �e nawet najbardziej krwio; �r�d nas, a przyznaje, �e ty do nich przecie� nie nale�ysz, mieli ju� serdecznie do�� tych morderstw i opu�cili armie Hohdanu. John nabra� w p�uca powietrza, �eby wykrzykn�� jak�� ostr� ripost�, lecz pohamowa� si�. ( sensu wdawa� si� w awantury. - Hohda�czycy - powiedzia� spokojnie - nie s� potworami. I ty o tym wiesz, Humbercie.' przyjmuj� wyzwania i przecie� udaje im si� przetrwa�. Od nas oczekiwali swego rodzaju rei cji... - Rehabilitacja - zachichota� Daal. delikatnie pog�aska� swoje zwierz�tka, kt�re od jakiego� czasu przesta�y ju� zwraca� uwag� na Johna. Teraz pieszczota Daala sprawi�a, �e poruszy�y si� zmys�owo 1 zacz�ty mrucze� �piewnie. Przysun�y si� tak, by moc liza� t�usty policzek Daala r�owymi jezyczka-1 mi. - Patrz, John. Przecie� w nich nie ma nic zwierz�cego. Mo�na je nauczy� rozumie� mow� ludzk� f nawet u�ywania kilku s��w. Moim zdaniem, ich inteligencja jest bli�sza ludzkiej ni� inteligenta ma�p. I s� tak delikatne... W przeciwie�stwie do nas. Nie ma w nich z�o�liwo�ci ani zjadliwo�ci. Patrz. Ich z�by nie s� z�bami mieso�erc�w. I s� takie czyste... Takie s�odkie, pachn�ce i czyste... Pocz�tkowe podniecenie Johna ust�pi�o md�o�ciom. Opanowa� si� jednak, mrukn��: - Dzi�kuje za wyk�ad. Ale... - zawaha� si�, czy powiedzie� Daalowi o wszystkim - ... przyby�enftu z innego powodu. - Domy�lam si�. - U�miech Humberta sta� si� kpi�co przyjacielski. - Czy s�dzi�e�, �e mo�na ca�y sektor Galaktyki przetrz�sn�� w poszukiwaniu ocala�ych ludzi a� tak dyskretnie, �eby plotki nie dotarty do mnie? Troch� mnie to dziwi, John, �e zn�w da�e� si� nabra� na te stare opowiastki. - Tym razem nie ma �adnego oszustwa, Daal - John potrz�sn�� g�ow�. M�wi� cicho. - Widzia�em dosy� dowod�w na to, aby zosta� przekonanym. -Daal westchn�� z komiczn� przesad�: - Nie za pr�dko si� starzejesz, John? - Nie martw si� o moj� staro��. Pomy�l o swojej. I po prostu porz�dnie zastan�w si� nad ca�� spraw�. iJUdi^uwierzy�, �e jest jaka�, nawet ma�a, szansa? Czy nie przy��czy�by� si� do nas? Nie przekona�by� swoich towarzyszy, aby poszli z tob�? , Jedna z istotek wyda�a cichy, �a�osny okrzyk b�lu -John zauwa�y�, �e t�usta d�o� zamy�lonego Daala byla mocno zaci�ni�ta na mi�kkim ciele zwierz�tka. Niewiarygodna my�l przysz�a Johnowi do g�owy, Pochylfl sfe mocno ku Daalowi, zapyta� z naciskiem: - No, jak? Zrobi�by� to? Grubas roze�mia� si� nieoczekiwanie. - Zabawne pytanie. Komandorze. Jasne, �e tak. Ale musia�bym mie� pewno��. Nigdy nie dam si� nam�wi� na pogo� za nierealnymi mrzonkami. Taak - powt�rzy� z namys�em. - Musia�by� mi pokaza� naprawd� mocne dowody. Don Cameron w swojej Mineoli polecia� nad g�rskie jezioro odleg�e o sto kilometr�w od osady Daala. Spodziewano si� tam odnale�� innych m�czyzn z grupy Humberta. Razem z Donem ^lecia� Fred Coulter, kt�ry teraz w�a�nie mowa przez radio: - Komandorze! Nigdy bym nie uwierzy�, �e kiedykolwiek zechce opu�ci� te planet�, ale teraz jestem tak podniecony... John niemal go nie s�ysza� - ca�� jego uwag� poch�ania�o ukradkowe^bserwowanie Humberta Daala i stoj�cych w pobli�u czterech m�czyzn. Daal u�miecha� si�. gaw�dz�c pogodnie o jakim� innym �wiecie, w kt�rym kiedy� przebywa�. Byt spokojny, wr�cz emanowa� �agodn� dobroci�. Ale wszystkie s�owa wymawia� odrobin� niewyra�nie, u�miech znika� i pojawia� si� na jego ustach zbyt �atwo -John pozna� te objawy. Daal najprawdopodobniej za�y� ma�� dawk� dronu, by uspokoi� swoje nerwy. M�czy�ni obok Humberta (ka�dy z nich, i to nie pod wp�ywem Daala, wy�mia� mo�liwo�� istnienia'�ywych kobiet) byli podejrzanie cisi, lecz mimo to John dostrzeg� ich starannie maskowane napi�cie. Dw�ch czy trzech z nich ukradkiem dotkn�o swoich obszernych bluz. utkanych^ jesse�skiego lnu. Braysen dyskretnie zerkn�� w stron� Councii Bluffs . By� co najmniej trzydzie�ci metr�w od statku. Daal i jego towarzysze stali nieco z boku, ate za to bli�ej, mogli wiec widzie� wn�trze kosmolotu przez otwarty luk. Luis D�miano sta� wraz z grup� m�czyzn oko�o sze��dziesi�ciu metr�w dalej. Nie by� uzbrojony, ale wygl�da�o na to, �e �aden ze stoj�cych obok niego ludzi nie ma �adnej broni. W kieszeni wewn�trznej John mia� pistolet - bro� wyrzucaj�c� cienkie pociski. Zapinany na suwak �akiet jego munduru by� do�� dopasowany, ale z rozci�gliwego materia�u, wiec John m�g� w�o�y� pod mundur r�k� i do wewn�trznej kieszeni spodni si�gn�� dosy� szybko. - To chyba g�upie - pomy�la� -podejrzewa�, �e Daal spr�buje opanowa� statek. Ale mimo to wygl�da, �e co� knuje. I dlaczego akurat tam stan�li? M�wi�cy co� do Johna Sears ucich� i patrzy� na niego z ciekawo�ci�. I nagle nowa, niejasna my�l przewin�a si� przez g�ow� Braysena - by�o to co� w rodzaju przeczucia, kt�re czyni�o z niego tak dobrego taktyka. Ze s��w Louisa D�miano, Camerona, Bunstiia i jego w�asnych, Daal m�g� sobie ju� u�o�y� jaki�, bodaj fragmentaryczny, obraz planowanej kampanii. M�g� domy�li� si�, �e Hohd zamierza podejrzenia rzuci� na Vulmot. A Vul z kolei bardzo �atwo mog� dowiedzie� si� o pobycie ludzi na Jessie. Z punktu widzenia Daala nast�pstwem m�g� by� odwet Vul. M�ciwy najazd na Jesse. W tym u�amku sekundy John zadecydowa�, co robi�. Powiedzia� cicho do Searsa: - Zachowaj spok�j i nie okazuj zdziwienia. Id� powoli w kierunku D�miano, ale kiedy krzykn�, zacznij biec. Przera�one spojrzenie Searsa zirytowa�o go. - Do diabla, cz�owieku! Opanuj si�. I r�b, co m�wi�. Pociski mog� zacz�� lata� lada chwila! Sears zamruga� oczami. Potem z niedba�ym wyrazem twarzy obr�ci� si� i nie patrz�c na Daala poszed� powoli. Ledwie Sears zdo�a� si� oddali� o kilkana�cie metr�w (Braysen zmusi� go do odej�cia, aby trudniej by�o w niego trafi�) John zrobi� na pi�cie po�ow� obrotu. Zrobi� dwa kroki i w tym momencie Daal rzuci� ostro: - St�j spokojnie, Braysen! John zwr�ci� twarz w jego stron�, udaj�c zdziwienie. Sta� w tej chwili tak, by ukry� kiesze� z broni� przed spojrzeniem Daala. Udawa� przy tym, �e ze zdumieniem i strachem patrzy na trzymany przez tamtego pistolet Pozostali czterej m�czy�ni r�wnie� si�gn�li po bro� - niezgrabne pociskowce �redniego kalibru. John omal�e si� u�miechn�� - byli oddaleni o co najmniej dwadzie�cia metr�w. Daal lekko zamroczony drenem, a tamci wyra�nie zdenerwowani - lepszych warunk�w nie m�g� sobie nawet wymarzy�. Nieznacznie si�gn�� pod bluz�, jego d�o� spocz�a na pistolecie, wyci�gni�t� bro� wycelowa� w napastnik�w. Dwaj z nich strzelili na chybi� trafi�, Daal by� wyra�nie zaskoczony. John nie strzela�, aby zabi�, ale te� nie strzela� na postrach. Daal na swoje nieszcz�cie lekko poruszy� ramieniem przygotowuj�c si� do strza�u. Na strza� zabrak�o jednak czasu. W pierwszej chwili John nie patrzy�, gdzie trafi� Daala - by� zaj�ty unieszkodliwianiem jego towarzyszy. Czterech ludzi - ka�dy trafiony w ramie - osun�o si� na ziemia wypuszczaj�c bro�. John przesta� na nich patrze�, obr�ci� si� dok�adnie w tej chwili, w kt�rej Daal pada� - ig�owa kula z pistoletu Braysena przesz�a przez pach� a� do klatki piersiowej i zatrzyma�a si� w sercu Humberta. Na g�adkiej, t�ustej twarzy Daala przez par� sekund malowa�o si� niepomierne zdziwienie. Potem jego oczy zamkn�y si�, d�onie opad�y, ci�kie cia�o g�ucho uderzy�o o ziemi�. -- John poczu�, �e robi mu si� s�abo. Zabija� ju�. Ale nie z tak bliska. I jeszcze nigdy nie musia� strzela� do ludzi. Szed� powoli w stron� le��cych. D�miano, Sears i pozostali podbiegli. - Zabezpieczcie statek -dzia� do nich matowym, martwym g�osem. - uzbr�jcie si�. --- Coundl Bluffis po wykonaniu skoku zawis�a w radarowej odleg�o�ci od Uffi^H czekaj�cych na dokonanie skoku korekcyjnego Mineoli i jej dot�cze�iedgi^l Fred Coulter siedzia� wraz zJohnem w pomieszczeniu kontroli. - Nigdy byan powiedzia� - �e Daal napadnie na was. John wzruszy� ramionami: - My�l�, �e uzna� swoj� egzystencj� za zagro�on�. - Byt mo�e - zgodzi� si� Coulter. - Nie chcieli�my tego wiedzie�, ale z jego g�ow� ostatnio i by�o co� nie w porz�dku. Po tej ostatniej du�ej dawce dronu, zanim poszed� spa�, wydawa�o na� jest na Ziemi. Chyba na chwile musia� zapomnie� o tym, co si� naprawd� sta�o. I w�a�nie wtedy n wiersz, kt�ry zrobi� na mnie wra�enie zdecydowanie dziwnego - mo�e dlatego, �e trudno nam 0588" ocenia� stopie�, w jakim Daal odszed� od rzeczywisto�ci. Zreszt� - wiedzia� nawet, ile ma lat. W�a�nie ten wiersz zatytu�owa� "Nie proszony wiersz w 37. roku �yda", jego ostami wiersz. A on pisz�c nie wiedzia� nawet, gdzie przebywa. - Mam nadzieje, �e ten wiersz zosta� gdzie� zachowany. - Tak. W swoim baga�u mam wszystko, co DaaLnapisa�. A co do tego ostatniego... -Co?^ - Nie s�dz�, �ebym ten wiersz zapomnia� nawet wtedy, gdyby nie by� nigdzie zapisany. - Coulter zapatrzy� si� w bok, gdzie� miedzy ekrany, i zacz�� m�wi� ze smutn� zadum�: "Mi�o�� mojego �ycia ma czarne w�osy i oczy - nie! R�wnie dobrze niech b�dzie blondynk�. Rud�. Ale na pewno moja mi�o�� jest pi�kna. Nie biegn�. Trzeba zasia� owies. Wygra� wojny. Je�eli czasem wydaje si�, �e wszystko trwa za d�ugo... Nie ma po�piechu - jeszcze. Jeszcze jestem silny i niem�ody. Malowane manekiny wiruj� dooko�a coraz pr�dzej. Ich u�miechy drewniane coraz bardziej. Malowane pory roku uciekaj� coraz szybdej. Boje si�, m�j Bo�e, m�j..." John milcza� d�ugo, potem powiedzia�: - My�l�, �e ka�dy z nas mia� taki dzie�, w kt�rym chcia� odrzu-d� prawd� i realno�� tego, co nas wszystkich spotka�o. John r�wnie� mia� kilka takich wspomnie�, kt�re pragn�� wyrzuci� z my�li na zawsze. Jednym z nich by�o zdziwienie na twarzy umieraj�cego Daala. Drugim - rozdzieraj�ce, �a�osne szlochanie zwierz�tek Humberta. Coulter poruszy� si� niespokojnie na krze�le, potem niezdecydowanie spojrza� na Johna. - Komandorze, jest co�, co powinienem zrobi� natychmiast, je�eli w og�le mam to zrobi�. Prosz�... - Co to jest? - Nie umiem tego wyrzud�. Znam zreszt� wypadki, kiedy to uratowa�o paru ludzi od ca�kowitego za�amania. To r�wnie silne... - Coulter rozwija� jak�� szmatk� -... jak andyna czy morfina. Ale wola�bym nie mie� tego przy sobie. _ John poczu� gwa�town� sucho�� w ustach - na d�oni Coultera le�a� p�przejrzysty kawa�ek wydr��onej �odygi drongalskiej ro�liny. Nie musia� patrze� do �rodka, by wiedzie�, �e jest tam osiem kulek wiel-ko�d ziarnka grochu. Osiem porcji spokoju i zapomnienia, osiem niebia�skich, kolorowych sn�w. Wyci�gn�� d�o�, maj�c nadziej�, �e Coulter nie dostrze�e ledutkiego dr�enia jego palc�w. - Ja... - stara� si� jak najciszej prze�kn�� �lin� - ja zamkn� to natychmiast - schowa� pude�eczko w skrytce na bro� r�czn� pod pulpitem kontrolnym, wrzuci� do kieszeni magnetyczny klucz. Marzy� teraz o wyj�ciu Coultera - gdzie� powinno si� na statku znale�� troch� etanolu. - Zmiesza� to z niewielk� ilo�ci� wody... my�la�. - Nie zabije to pragnienia, ale chocia�by zmniejszy je troch�... --- John pochyli� si� nad g��wnym pulpitem w sterowni Luny i powiedzia� do mikrofonu: - 30 sekund do wyj�cia! Jego oczy �ledzi�y skacz�c� wskaz�wk� pok�adowego chronometru. 20 sekund. 15... R�ce mia� spocone - to zawsze by�o pewne ryzyko, kiedy grupa statk�w w okre�lonym szyku przebywa wielkie dystanse w hipersferze. Drobna niedok�adno�� wskaza� podanych na wej�cie komputera lub s�aba stabilizacja zasilania mog�y w efekcie spowodowa� wyj�cie dw�ch lub wi�cej statk�w w tym samym punkcie normalnej przestrzeni. A trzeba by�o przy tym uwzgl�dnia� tak�e drobne anomalie w nie do ko�ca poznanej naturze hipersfery. Dwa cia�a mog� zajmowa� to samo miejsce w przestrzeni przez jedn� nanosekunde, potem ulegaj� gwa�townemu rozpadowi. By�a to wprawdzie ju� czwarta wsp�lna podr� ca�ej floty i trzy poprzednie wyj�cia by�y udane, lecz wzi�wszy pod uwag� ostateczny cel... Dr�czy�a go niepewno�� - czy w jakiej� naprawd� trudnej sytuacji, w kt�rej trzeba podejmowa� decyzje zanim jeszcze oczy zd��� odczyta� wskazania przyrz�d�w, zanim zdo�a spojrzeniem ogarn�� ekrany, b�dzie umia� stan�� tak jak dawniej na wysoko�ci zadania? Czu�, �e jego umys� nie jest ju� tak sprawny, jak kiedy�. Na pocz�tku udawa�o im si� wszystko dzi�ki dobremu planowaniu i brakowi pecha. W czasie pierszego wypadu nie stracili nikogo. W drugim stracili czterech ludzi, a czterech le�a�o w ��kach na Akielu. Podczas trzeciego lotu stracili jeden z Uzbrojonych Statk�w Zwiadowczych z Donem Bunstiiem i sze�cioma innymi lud�mi. Uda�o im si� zdoby� dwa statki Bizh (klasy �redniego kr��ownika), ale teraz znajdowa�y si� one na Akielu, gdzie reperowano je i dostosowywano do potrzeb humanoid�w. Z tym, �e wszystkie prace mia�y potrwa� jeszcze co najmniej tysi�c godzin. 4 sekundy do wyj�cia... Kr�tkie, przenikliwe buczenie klaksonu. John poczu� chwilow� dezorientacje, potem pola gwiezdne wykwit�y na ekranach. Teraz rozpocznie si� przede wszystkim wymiana informacji miedzykomputerowej - trzeba ca�� flot� ustawi� we w�a�ciwym szyku. Na razie wszystko jeszcze by�o w porz�dku. Przeni�s� wzrok z ekranu na wizjer i na detektor masy, aby upewni� si�, �e manewr przebiega prawid�owo. Zn�w zawy� klakson. - Wyrzutnie w pogotowiu! - krzykn�� zanim jeszcze zd��y� zrozumie�, �e to co widzi jest nieprzyjacielsk� formacj�. Zerkn�� szybko na dwu porucznik�w po swoich bokach, kt�rzy programowali przygotowanie pocisk�w i zgrupowanie statk�w w zasi�gu kontroli Luny przez po��czenie sensor�w. Klakson �cich�. John jednym uchem chwyta� niewyra�ne rozmowy w obwodzie og�lnym: nikt nie wydawa� si� podniecony, nie by�o raport�w o z�ym przygotowaniu czy o nieprzygotowaniu. Jednocze�nie wpatrywa� si� uwa�nie w niewyra�n� plam� na ekranie radaru. To by� co najmniej tuzin du�ych statk�w! Jakim cudem uda�o im si� tak dok�adnie trafi� miedzy napastnik�w a wybrany przez nich cel? John zakl�� pod nosem - to by�a jego wina. Zbyt logiczne by�y jego poprzednie zmy�ki, uniki w jedn�, potem w drug� stron� podczas ostatnich wypad�w. A potem jeszcze ta pr�ba zaatakowania stanowiska dowodzenia Bizh... Za jakie� dwie minuty b�d� mogli ponownie uciec w hipersfere. Zwyczajnie odlecie�, nie marnuj�c nawet jednej salwy, kt�ra i tak zosta�aby z ca�� pewno�ci� przez Bizh przechwycona. Lecz John zbyt wiele pracy w�o�y� w przygotowanie tego ataku - znowu zacz�� my�le� spokojnie, zimno analizowa� szans� i mo�liwo�ci. Tymczasem formacja nieprzyjaci� powi�ksza�a si� z chwili na chwile w miar� zbli�ania si� do celu - Bazy Bizh. Mieli tak �a�o�nie ma�� si�� uderzenia... Mimo tej �wiadomo�ci John zdecydowanie nacisn�� guziki. - Hipersfera za 80 sekund - warkn�� do mikrofonu. - Najpierw przeskok na drug� stron�, potem rozej�� si� na boki jak tylko osi�gniemy gotowo�� do ponownej ucieczki w hiper. Pociski tylko w czasie pierwszego wyj�cia. Podczas drugiego uderza� salwami laser�w ile si� da. Zapomnijcie o celu! Potem spotkanie D. Wariant "Duch"! Wskaz�wka chronometru sun�a po tarczy w drobnych skokach. Program by� ustalony. Szyprowie ma�ych statk�w nie b�d� teraz mieli nic do roboty a� do chwili, w kt�rej dojdzie dko drugiego skoku. Potem, o ile wszystko si� powiedzie, b�d� za to mieli cholernie du�o roboty. Braysen u�miechn�� si� zaci�ni�tymi, suchymi wargami, kiedy wskaz�wka przebiega�a ostatnie sekundy. Je�li los obr�ci si� przeciw nim... Niekt�re z ich pocisk�w mog� przedosta� si� przez obronne zapory wroga i trafi� w ludzkie statki... Hipersfera! Wyj�cie! - czas tak kr�tkiego skoku nie daje si� zmierzy�. John przebieg� oczyma przyrz�dy i ekrany - flota Bizh przesta�a by� rozmazan� plam�, sta�a si� olbrzymim skupiskiem wielokolorowych b�ysk�w. Tym razem ju� w zasi�gu pocisk�w i laser�w. Gdyby Bizh zaryzykowali -John mocno wci�gn�� powietrze w p�uca - to przy zu�yciu maksimum energii mogliby ju� u�y� wyrzutni przeciw napastnikom. A przecie� mieli energii wystarczaj�co du�o! John zdo�a� ju� naliczy� 15 jasnoczerwonych punkt�w, oznaczaj�cych wielkie kr��owniki. Na d�ugie sekundy wstrzyma� oddech, kiedy jego flota zwyk�ym grav sun�a w kierunku planety-celu, a wraz z ni� p�dzi�a nieprzyjacielska formacja. Po chwili wr�g uczyni� w�a�nie to, czego John oczekiwa� - Bizh weszli do hipersfery, aby ponownie ustawi� si� miedzy napastnikami a swoj� baz�. Po kilku sekundach pojawili si� ponownie, ale tym razem poza zasi�giem wyrzutni. John wcisn�� kilka klawiszy, programuj�c kilkusekundowe zmy�ki na nap�dzie grav, aby nie pozwoli� Bizh na zbyt d�ugie my�lenie. Oczywi�cie wcale jednak nie mia� zamiaru przemyka� si� obok nich. Zdawa� sobie spraw� ze zdziwionych spojrze� porucznik�w. - Sp�jrzcie - mrukn��. - Dzi�ki ich manewrom osi�gniemy gotowo�� do przej�cia w hiperprzestrze� o 18 lub 20 sekund przed nimi. Kiedy teraz znikniemy, b�d� si� zastanawia�, czy ruszymy prosto na cel, czy te� pojawimy si� w jakim� innym miejscu. A kiedy zamiast tego zobacz� nas dooko�a siebie, dojdzie do zamieszania. B�d� musieli rozwa�y�, czy nie mamy przypadkiem drugiej floty, gotowej do uderzenia na Baz� z drugiej strony. Kiedy oni b�d� si� zastanawiali, my b�dziemy strzela�. Odpowiedz� nam, rzecz jasna, ale po czasie. Z ich strza�ami damy sobie rade a� do ponownej gotowo�ci ucieczki w hipersfere. A potem, po prostu, znikniemy, nie m�wi�c "do widzenia". Porucznicy u�miechn�li si� z pow�tpiewaniem. John czeka�, staraj�c si� zapomnie� o dr�cz�cym go pragnieniu. Najpierw na jednym z ekran�w pojawi� si� kr�ciutki b�ysk, po chwili wszystko wr�ci�o do normy. To by� jedynie pocisk Bizh wys�any w stron� Luny mo�e jako pr�ba zmy�ki, a mo�e jako wyzwanie i przechwycony przez pola ochronne. Zn�w spojrzenie na tarcze chronometru - minuta. Pot�na si�a wroga mog�a teraz ruszy� na nich z nap�dem grav, ale w takiego berka mo�na si� by�o bawi�. Obie floty osi�ga�y przecie� tak� sam� pr�dko�� maksymaln�. 30 sekund do null. Twarze porucznik�w by�y pe�ne przej�cia -John zerkn�� na nich z ukosa. Zastanawia� si�, czy oni zdaj� sobie spraw�, �e nawet w tej chwili zyskuj�, wzi�wszy pod uwag� prosty fakt, �e Bizh mogli sobie ludzk� flot� obejrze� jak na wystawie. Nawet je�li do tej pory o tym nie wiedzieli, teraz musieli zobaczy�, �e statki napastnik�w nale�� do typu produkowanego przez Vul. Cylindry szersze ni� budowane w stoczniach innych ras, wszystkie wyrzutnie i lasery umieszczone na wypuk�ych bokach, charakterystyczny dla vulmota�skich statk�w rodzaj os�on grav. Mimo to tracili wiele. Albo mogli straci� za kilka sekund. Bizh wiedzieli ju�, �e napastnicy nie ograniczaj� si� do uderzenia na bazy. Tym samym traci� jak�kolwiek szans� zdobycia wi�kszej liczby statk�w. 15 sekund do null. Czu� si� doskona�e, cudownie odpr�ony, je�li pomin�� to uczucie cholernego pragnienia. Jednak talent i szcz�cie nie opu�ci�y go! Pozwoli� swojej d�oni zawisn�� nad pulpitem, wybra� guzik z napisem "null". Hiperprzestrze�! Wyj�cie! Sekundy min�y, zanim nieprzyjaciel w og�le zareagowa�. Potem zbi�r punkt�w na ekranach radar�w rozproszy� ^ie, jakby gwa�townie eksplodowa�. Niebezpiecznie blisko Luny przemkn�a laserowa salwa. John u�miechn�� si� do przera�onych porucznik�w: - Nie mo�emy traci� mocy na przeciwdzia�anie ka�demu ma�emu wstrz�sowi. Musimy wszystko przeznaczy� na przygotowanie statku do skoku w hipersfere. Spojrza� na zegar: zosta�y jeszcze trzy minuty. Ekrany zacz�y migota�, kiedy niekt�re z ich pocisk�w dotar�y do nieprzyjacielskich okr�t�w i by�y przez Bizh przechwytywane i niszczone. Potem intensywny b�ysk, kiedy jeden z pocisk�w przedar� aie przez bariery ochrony. - Trafili�my du�y! Znowu seria mikrob�yskow na ekranach, kiedy zderza�y si� pociski ludzi z przeciwpociskami wys�anymi przez Bizh. Po chwili na ekranach zaja�nia� nowy, jasny blask! Ekrany o�lep�y na moment, lecz po chwili wszystko wr�ci�o do normy. Kt�ry� z porucznik�w kl�� prawie histerycznie, bo mikrob�yski zacz�y si� pojawia� coraz bli�ej. John poczu� zimny pot na plecach, kiedy u�wiadomi� sobie ca�e ryzyko takiego sposobu walki. W tej samej chwili ca�y statek zadr�a�, John napi�� mi�nie w oczekiwaniu -zostali trafieni9 Nie. To tylko artyleria u�y�a wyrzutni, by odeprze� salwy nieprzyjaciela. Dooko�a Luny robi�o si� coraz gor�cej, a do mo�liwo�ci ucieczki w null zosta�o jeszcze ca�e 55 sekund. I to tylko wtedy, kiedy zapotrzebowanie na moc do obrony nie zwi�kszy si� nad miar�. John spojrza� na dane, przemykaj�ce po ekranie, na zegar... 44 sekundy. 41... - oddycha� coraz ci�ej. Je�li b��dnie oceni� sytuacje... Szybko pochyli� si� nad mikrofonem: - Artyleria! - Tak, sir. - Ile jeszcze mamy najci�szych pocisk�w? - 19, sir. Ale oni s� ju� tak rozproszeni, �e nie ma dobrych cel�w. - Wy�lijcie je bez g�owic w �cis�ym p�ku i powoli w kierunku tego miejsca, sk�d do nas strzelaj�. Podst�p uratowa� ich tylko na chwile - po paru sekundach nie pozosta� ani jeden z dziewi�tnastu pocisk�w. Od tej pory mogli tylko siedzie�, pr�buj�c nie kurczy� si� ze strachu, podczas gdy wskaz�wka sekundnika niemo�liwie d�ugo posuwa�a si� ku czerwonej linii. John nie musia� patrze� w ekrany, aby wiedzie�, �e ca�a furia wroga skupi si� teraz na Lunie. Pozosta�e, o wiele mniejsze statki, nie by�y ani w cz�ci tak doskona�ym celem dla zdalnych pocisk�w. 6 sekund... - wszystkie rodzaje barier uaktywnione, wszystkie sekcje obrony walcz� rozpaczliwie, by uchroni� Lun� przed salwami nieprzyjaciela... Zero! Zlany potem John nie mia� si�y wsta� z fotela. W tym piekle nuklearnych bomb i snop�w energii, w kt�re przed chwil� uciekli, ni&spos�b by�o komunikowa� si� z pozosta�ymi statkami. Wiec a� do wyj�cia na spotkanie "D" nikt na Lunie nie b�dzie wiedzia�, czy ma�e statki wydosta�y si� z matni, czy te� nadmierna wojowniczo�� Komandora kosztowa�a Za�og� jeszcze kilka ludzkich istnie�. John mocno, gwa�townie zapragn�� cho� p� �yka dronu. --- Liza Duval, Sz�sta Najstarsza (a - jak pomy�la�a ze smutkiem - by� mo�e od paru chwil ju� Pi�ta Najstarsza) dotar�a do ostatniej k�py dzwoni�cych krzew�w i pow�drowa�a w stron� obozowiska. Czu�a pod bosymi stopami mi�kk� i wilgotn� traw�. W jednej r�ce nios�a dwudziestocalowy �uk z ga��zi i dwie strza�y. W drugiej �ciska�a upolowan� zdobycz - dwufuntowe stworzenie podobne do bardzo t�ustej jaszczurki o pi�knym, puszystym, br�zowym futerku. Jedna z m�odszych dziewcz�t zobaczy�a nadchodz�c� i krzykn�a piskliwym, cienkim g�osikiem dorastaj�cej dziewczynki: - Liza wr�ci�a! Liza wr�ci�a! Kucharka - kobieta prawie o rok m�odsza od Lizy podesz�a leniwie do wyj�cia kuchennego sza�asu, �eby zobaczy�, co za zwierze Liza przynios�a. Na jej twarzy najpierw pojawi�o si� rozczarowanie, potem u�miechn�a si� i wzruszy�a ramionami. Liza, oddychaj�c ci�ko, zatrzyma�a si� i wr�czy�a krink kucharce. - Gdzie Najstarsza? -spyta�a. Kucharka zobaczywszy, �e co� dzieje si� nie tak jak trzeba, przez-ehwile mruga�a oczami na znak zmartwienia, potem odrzek�a: - My�l�, �e jest tam, w dole strumienia i pomaga zbiera� kukurydze cukrow�. A dlaczego pytasz? Co si� sta�o? - Wydaje mi si�, �e Ruby Weiss zgin�a - Liza omin�a gapi�c� si� kobiet� i pobieg�a w d� strumienia. Jane Ferris - Najstarsza od p�tora roku - us�ysza�a wo�anie i wysz�a Lizie naprzeciw, nios�c ci�k� torb� pe�n� ziaren wielko�ci �o��dzi. - Co si� sta�o, kochanie? Liza z trudem �apa�a oddech. - Spotka�am jedn� z klanu pyzatych. Tam, w g�rze strumienia. Ona m�wi�a, �e jaka� kobieta z opuszczon� g�ow� przesz�a tamt�dy ostatniej nocy. Nie mia�a torby ani �uku, ani nawet kija... Twarz Jane zmieni�a si� tak nagle, jakby si� gwa�townie postarza�a. - Obawia�am si� tego, kiedy Ruby nie pokaza�a si� przy �niadaniu. Liza powiedzia�a z niedowierzaniem: - Ale przecie� ona wcale nie jest taka stara. Wczoraj widzia�am j� ze trzy czy cztery razy i zupe�nie nie wygl�da�a na przygn�bion�. I ona nigdy... Nikt nic nie m�wi�, �e... Jane �agodnie wzi�a Liz� pod ramie, �agodno�ci przeczy� jej zdecydowany g�os: - Musimy poprowadzi� razem ca�y oddzia�! Mog�a si� gdzie� zatrzyma�, zanim dotar�a do dziury! Liza przyspieszy�a, �eby dotrzyma� Jane kroku. - Ale czy naprawd� my�lisz, �e... - zacz�a. - Tak, kochanie. My�l�. Starza�a si� o wiele szybciej ni� wi�kszo�� z nas. Widzia�am wyra�ne oznaki, ale stara�am si� nikomu o tym nie wspomina�. Kiedy kto� przeszed� przez tamto... - Ale... - Liza przerwa�a Najstarszej zdziwiona swoj� irytacj� - mnie jeszcze do tego daleko. Jeszcze 17 lub 18 lat. je�eli jestem przeci�tna. - Oczywi�cie -Jane u�miechn�a si� lekko. - A kiedy .to ju� przyjdzie, nie b�dziesz nale�e� do tych. kt�re si� za�amuj�. Bo to wcale nie znaczy, �e kobieta naprawd� staje si� stara. To tylko przej�ciowe k�opoty, kiedy chemia twojego cia�a si� zmienia, ale je�li tylko umiesz si� mocno trzyma�, bardzo szybko znowu czujesz si� tak, jak poprzednio. Bieg�y miedzy dzwoni�cymi krzewami o barwie szafranu, kt�rych kruche li�cie ocieraj�c si� o siebie na leciutkim wietrzyku wydawa�y cichy, mi�y d�wi�k. Po chwili Jane i Liza dotar�y do miejsca, sk�d ju� wida� by�o ca�y ob�z. Kobiety i dziewcz�ta me��y ziarno pod sza�asami. Na wszystkich twarzach malowa�o si� przera�enie. - No, ju�! - krzykn�a ostro Najstarsza. - Przesta�cie si� zachowywa� jak banda rozhisteryzowanych pyzatych! Musimy przyprowadzi� Ruby z powrotem, i to wszystko. Freda, Mary, Eloisa! We�cie swoje kije i d�ugie �uki. Zapakujcie zapas kukurydzy i suszonego mi�sa na kilka dni! Nancy! - zwr�ci�a si� do kucharki, kt�ra par� minut temu rozmawia�a z Liz�.,- Ty zajmiesz miejsce Fredy. Na czas naszej nieobecno�ci zaopiekujesz si� m�odszymi dziewcz�tami. Trzymajcie si� wszystkie razem i bez �adnych histerii, s�yszycie? Kilka kobiet powoli skin�o g�owami. Jedna z najm�odszych - zaledwie o�mioletnia dziewczynka -p�aka�a. Jane podesz�a do niej,^)bje�a chude ramionka. - No, kochanie, przesta� ju�. Wszystko b�dzie dobrze. B�dziesz dzielna, prawda? Dziecko stara�o si� powstrzyma� �zy. Potem, nie otwieraj�c zaci�ni�tych powiek, skin�o g��wk�. Pyzaci to raczej nocne stworzenia, ale kilku z nich zawsze biega�o po terenach ich klanu tak�e i za dnia. Liza - kiedy pojmano j� z tysi�cem kobiet przed zag�ad� Ziemi - by�a ju� podlotkiem. Sporo zapami�ta�a, dlatego pyzaci zawsze kojarzyli jej si� z rodzajem bardzo du�ych i rozwini�tych )obr�w, chocia�, oczywi�cie, z jakiej� planety odleg�ej od systemu s�onecznego. Bardzo t�ustych bobr�w. Doros�y pyzaty m�skiego rodzaju mo�e wa�y� oko�o sze��dziesi�ciu funt�w w tym regionie, w kt�rym przyci�ganie byto mniej wi�cej r�wne ziemskiemu. Ka�dy pyzaty mia� szare futro i wystaj�ce z�by typowe dla ziemskich gryzoni. Inteligencja pyzatych niemal dor�wnywa�a swym poziomem ludzkiej, cho�, oczywi�cie, by�y to r�ne typy inteligencji. Klan zajmowa� niskie wzg�rze na lewym brzegu W�asnego Dop�ywu. Wloty wszystkich jam przykryte by�y baldachimami ze splecionych pn�czy, maj�cymi os�ania� wn�trza przed deszczem. Pod kilkoma okapami siedzieli pyzaci, w milczeniu przygl�daj�c si� kobietom biegn�cym szlakiem wzd�u� rzeki. Po chwili na skraju du�ej k�py dzwoni�cych krzew�w spotka�y star� pyzat�, najlepiej m�wi�c� po angielsku. Zbli�y�a si� nie�mia�o, kiedy wszystkie na moment przystan�y. - Prosz�, kobiety. Czy ja da� prawd�? Jane szepn�a, �e w�a�ciwie mog� chwile odpocz��, wiec Liza z rozkosz� osun�a si� na ch�odn� traw�. R�ka Jane i �apka pyzatej spotka�y si� w ceremonii przyja�ni. E - Dzi�kuje ci, dobra s�siadko - powiedzia�a Jane. Pyzat� samica przykucn�a, zmieniaj�c si� w futrzan� kulk� i jednocze�nie m�wi�c do�� p�ynnie: - By� mo�e przykro, wysokie s�siadki, �e jedna z was odesz�a. M�� m�j widzia� j� ma�o czasu przed dniem. On wys�a� dw�ch m�odych samc�w dla dania jej pomocy, je�li Wielkie Zwierz�ta poka�� k�y. Ale ona im powiedzia�a: "id�cie do domu". - Jak daleko za ni� doszli? - P�l drogi do Wielkiej �ciany. - Wzd�u� brzegu rzeki? - Przez ma�� drog�, nie wi�cej. Ona przesz�a rzek� i wybra�a i�� p� do strony za zakr�tem, a p� do Wielkiej �ciany. M�� m�j my�le�: "Ona idzie do dziury jak chodzi� inne chore kobiety". Jane westchn�a i wsta�a. - Dzi�kuje, dobra s�siadko. Czy widziano Wielkie Zwierz�ta w okolicy rzeki ostatnio? - Jeden widzie� Wielkie Zwierz�ta mniej ni� dwana�cie dni z ty�u. Ale my nie chodz� wi�cej nad p� drogi do Wielkiej �ciany. - Dzi�kuje - powt�rzy�a Jane i ca�a grupa ruszy�a znowu lekkiem, zwinnym truchtem wytrwa�ych �owczy�. Wkr�tce odnalaz�y �lad Ruby, przesz�y przez rzek� i skr�ci�y w bok biegn�c ca�y czas tropem. �adna nie m�wi�a nic a� do nast�pnego odpoczynku. Dopiero wtedy Mary mrukn�a ponuro: - A wi�c ju� siedem z nas odesz�o. Jane zmarszczy�a brwi. -Jeszcze nie. Dogonimy Ruby! Freda, kt�ra do tej pory nie powiedzia�a ani s�owa, wybuchn�a prawie histerycznie: - Czy kto� wr�ci� kiedy� z okolic otworu? Cztery tam posz�y. Cztery! Znalaz�y�my jedynie ich cia�a na wp� z�arte przez zwierz�ta. Powinny�my zapcha� czym� t� piekieln� dziur�! - Mo�e kiedy� uda nam si� to uczyni� - powiedzia�a Jane. - Ale nie krzycz tak. Przyznam, �e kiedy Jenny posz�a, my�la�am, i� ona b�dzie ostatnia. - Milcza�a przez chwile. - A co b�dzie, kiedy zatkamy dziur�? Te z nas, kt�re si� za�ami�, mog�yby wtedy po prostu odej�� na dzikie tereny. Dlatego powinny�my wymy�li� co� innego. Musimy prowadzi� takie rozmowy, kt�re pomog� wszystkim czuj�cym si� �le. - Spojrza�a na Liz�. Na jedyn� w�r�d �owczy� jeszcze zdoln� do rodzenia dzieci. Mary powiedzia�a pos�pnie: -1 jakie to ma znaczenie? Dlaczego wszystkie po prostu nie przejdziemy przez otw�r albo nie umrzemy w jaki� inny spos�b. Byle tylko mie� to ju� za sob�. Jakie b�dzie �ycie m�odszych dziewcz�t, kiedy my jedna po drugiej odejdziemy i nikt ju� nie b�dzie pami�ta� ziemskiego nieba czy chocia�by tego, �e niekt�re drzewa na Ziemi mia�y do trzystu st�p wysoko�ci. I... I tego, jak wygl�da� m�czyzna. A kiedy zostan� tylko najm�odsze? One te� si� kiedy� zestarzej�. Wyobra�cie sobie cztery czy pi�� staruszek usi�uj�cych zdoby� jedzenie i obroni� si� przed drapie�nikami prze�a��cymi przez dziuro. Wyobra�cie sobie te ostatni�. Zupe�nie sam�! Jane powiedzia�a z pogard�: - My�l�, Mary, �e w�a�ciwie mog�yby�my teraz spokojnie zje�� kolacje. Jedzenie zawsze poprawia�o tw�j humor. Kiedy ju� siedzia�y przy ognisku, Jane mimo wszystko podj�a przerwan� rozmow�: - Widzisz, Mary, te ostatnie maj� prawo same podj�� odpowiedni� ich zdaniem decyzje. Ale do tego zosta�o jeszcze du�o czasu. Jeszcze stanowimy siln� grup�. I umiemy by� szcz�liwe prawie ca�y czas, prawda? Chyba widzia�y�cie dzi� rano dziewczynki bawi�ce si� w berka na brzegu rzeki. Roze�miane i weso�e jak zwyk�e dzieci na Ziemi. Czy to �wiat�o nie jest r�wnie przyjemne jak �wiat�o prawdziwego s�o�ca? Czy jedzenie smakuje tutaj gorzej? Mary roze�mia�a si� g�o�no, oczy jest napotka�y pe�ne pot�pienia spojrzenie Lizy. Wybuchne�a: -Patrzcie, ona jest jeszcze dziewic�! - zwr�ci�a si� wprost do Lizy: - Ty jeszcze mo�esz wierzyr, w jaki� cud sprawi twoje zaj�cie w ci��e, �e jeszcze b�dziesz mog�a zrobi� w�a�ciwy u�ytek z tych twoich wdzi�cznych, twardych piersi. Ale kiedy przejdziesz zmiany, kiedy piersi sflaczej� ci tak samo jak moje, wtedy przestaniesz marzy�. Bo nawet je�eli jaki� m�czyzna... Eloiza i Freda zacz�y szlocha� rozpaczliwie. Jane zerwa�a si�, pochyli�a nad Fred�, uderzy�a j� w twarz raz i drugi. - Zamknij si�! - krzykn�a. Kiedy kobiety uspokoi�y si� troch�, Jane powiedzia�a szorstko: - Lepiej byc-p� �ywym ni� ca�kiem umar�ym. A m�czy�ni byli czasem zbyt denerwuj�cy. I czy to, co nazywano mi�o�ci�, nie by�o w dziewi��dziesi�ciu procentach iluzj�? Par� moment�w rozkoszy od czasu do czasu, a za to d�ugie godziny bezsilnej z�o�ci z powodu bezmy�lno�ci czy okrucie�stwa jakiego� gbura. My�l�, �e dop�ki �yjemy, powinny�my zachowa� resztki godno�ci. I tak ;'u� pyzaci musz� my�le�, �e jeste�my band� wariatek snuj�cych si� gdzie oczy ponios� i lamentuj�cych z byle powodu. I jeszcze od czasu do czasu kt�ra� z nas lezie umiera� jak... jak jaki� chory gryzo�! - gestem r�ki kaza�a im wsta�. - Przejdziemy jeszcze ze dwie mile przed odpoczynkiem. Liza le�a�a na plecach, wpatruj�c si� w przeciwleg�y �uk segmentu. Po tej stronie by�o teraz dosy� ciemno, ale kr�g ognisk trzyma� drapie�ne zwierz�ta z daleka.#Za godzin� grupa kobiet zn�w zacznie w�dr�wk�, nios�c latarki, by, uchroni� si� przed napa�ci�., Jak�e ma�o wiedzia�y o tym ca�kowicie obcym miejscu, w kt�rym mieszka�y. Kszta�t i rozmiar tego segmentu �atwo by�o obj�� spojrzeniem. By� to po prostu fragment cylindra. Jego rozmiary wymierzy�y krokami (ju� w pierwszym roku pobytu czy niewoli kilka starszych kobiet wyznaczy�o szlaki). Od �ciany do �ciany by�o troch� ponad trzydzie�ci siedem mil. Te �ciany by�y p�askie i r�wnoleg�e. Natomiast przekr�j cylindra od jednego �uku do drugiego wynosi� oko�o osiemdziesi�ciu pi�ciu mil. �r�d�em dziennego �wiat�a i ciep�a by�o ko�o, wygl�daj�ce z poziomu jak cienki, roz�arzony pr�t. Rozpostarte by�o od �ciany do �ciany wzd�u� osi cylindra. �wiat�o �wieci�o po kolei z ka�dej strony, zmieniaj�c si� powoli, jakby ko�o obraca�o si� na tej osi w ci�gu oko�o dziewi�tnastu godzin. Dawa�o to z�udzenie dnia i nocy, cho� ta ostatnia nigdy nie by�a tak naprawd� czarna ze wzgl�du na odblask dziennego o�wietlenia padaj�cy od przeciwleg�ego �uku. Pory roku zmienia�y si� przez przechodzenie najja�niejszej cz�ci ko�a od ko�ca do ko�ca. Niekt�re kobiety, wychowane i wykszta�cone jeszcze na Ziemi, s�dzi�y, �e grawitacja wywo�ana by�a gwa�townym, cho� niewykrywalnym obraceniem si� ca�ego segmentu. Lecz je�li to mia�o by� prawd�, to dlaczego g�ry zgrupowane by�y wzd�u� obydwu �cian, z nizinnymi dolinami i miniaturowym "oceanem" po�rodku, do kt�rego sp�ywa�y rzeki z obydwu ko�c�w? Bez w�tpienia - my�la�a Liza - by�a to sztuczna grawitacja, cho� nikt tutaj nie m�g� o�wiadczy�, �e wie co� o tym wi�cej ni� wiedz� pozostali. Chmury, je�li si� pojawia�y, wisia�y nie wy�ej ni� mil� czy dwie nad pofa�dowanym l�dem. To by�o oczywiste, bo kiedy po jednej stronie by�o jasno, a po drugiej pochmurno, g�rny pu�ap chmur wydawa� si� tak samo odleg�y jak powierzchnia, nad kt�r� ju� chmur nie by�o. Porz�dnie pochmurne noce bywa�y tu przera�aj�co ciemne, strachu nie �agodzi� slabiutki blask dochodz�cy z przeciwleg�ej strony. Oczywi�cie, je�eli pami�ta�o si�, �e przywioz�o je tutaj kilka ma�ych statk�w kosmicznych pilotowanych przez dziwne stworzenia zwane Chelki, wydawa�o si� najzupe�niej oczywiste, �e jest to tylko pewien rodzaj zagrody czy rezerwatu. A to z kolei nie pozwala�o zapomnie�, �e Chelki albo rz�dz�ce nimi humanoidy zwane Vulmon mog�y wr�ci� tu po kobiety w ka�dej chwili. Lecz �e Chelki jak i Vulmoti kojarzyli si� z jakim� bli�ej nieokre�lonym uczuciem parali�uj�cego przera�enia, zazwyczaj nie m�wi�o si� o nich, a w szczeg�lno�ci w obecno�ci m�odszych i najm�odszych dziewcz�t. Niekt�re z kobiet nazywa�y segment wiezieniem, ale Liza my�la�a o nim jako o miejscu w miar� zno�nym i daj�cym uczucie stosunkowo du�ej niezale�no�ci. Oczywi�cie, musia�a istnie� cyrkulacja powietrza inna ni� ta, spowodowana dniem, noc� i porami roku. Musia�y wiec istnie� gdzie� otwory -mo�e w�a�nie w tym g��wnym kole emituj�cym �wiat�o? Musi r�wnie� by� jaka� "dziura" pod oceanem, przez kt�r� odp�ywa nadmiar wody - bo przecie� samo parowanie nie mog�o poch�ania� wi�cej ni� u�amek ma�y ca�ej wody z deszcz�w i ze strumieni wybiegaj�cych spomi�dzy g�r. �adna z kobiet nie wiedzia�a jednak, kt�r�dy dosta�y si� do segmentu. W ka�dym razie by�o zupe�nie pewne, �e segment powienien by� po��czony z jakimi� innymi segmentami - przynajmniej nie poprzez �ciany. Za� dziura, ku kt�rej posz�a Ruby, musia�a powsta� przypadkowo. Co� - niewykluczone, �e by� to meteoryt - uderzy�o i przebi�o �cian� dok�adnie w najwy�szym miejscu g�ry. Wysoko�� ta zmienia�a si� wprawdzie od czasu do czasu - by�y wyra�ne objawy dzia�ania erozji - ale jednocze�nie jaka� si�a stale wypycha�a g�ry od spodu. Dziura pocz�tkowo zakryta by�a brudem - przynajmniej po tej stronie �ciany - ale stopniowo brud by� zmywany przez deszcze. �lady tego procesu widoczne by�y szczeg�lnie na �cianach w�wozu, biegn�cego od dziury w d�. A kiedy dziura zosta�a otwarta, deszcze zacz�y zmywa� resztki brudu do s�siedniego segmentu, b�d�cego jakim� dziwnym miejscem o mroczniejszych, d�u�szych i kolorystycznie odmiennych dniach. W ko�cu ca�y otw�r zosta� odkryty. By�a to niedu�a dziesie-ciostopowa wyrwa w metalowej �cianie. Niezbyt regularny owal o postrz�pionych kraw�dziach, jak gdyby metal prze�arty zosta� przez rdze na wylot, cho� �ciana by�a przecie� z nie koroduj�cego i du�o ni� stal wytrzymalszego metalu. Wielkie zwierz�ta przychodzi�y w�a�nie przez te dziur�. Na szcz�cie nie rozpanoszy�y si� w ca�ym segmencie, zamieszkiwanym przez pyzatych i kobiety - prawdopodobnie dlatego, �e powietrze pachnia�o tu inaczej. Sta�y, �agodny powiew przynosi� inne zapachy z otworu. Wygl�da�o na to, �e zwierz�ta dochodz� tylko tak daleko, jak daleko wyczuwalny by� zapach ich segmentu. Pyzaci twierdzili, �e dziura otworzy�a si� zaledwie kilka generacji temu, ale i tak by�o to na wiele lat przed odnalezieniem dziury przez kobiety. �adna z nich nie umia�aby powiedzie�, jak powsta� zwyczaj przechodzenia przez dziur� w poszukiwaniu �mierci. Ale zwyczaj przyj�� si� i teraz Ruby by�a ju� pi�t� z kolei. G�osJane wyrwa� Liz� z zadumy: - Czas rusza�, dziewcz�ta! Jar wyp�ukany przez deszcze prowadzi� w tym miejscu wprost do szczytu - mniej ni� dwadzie�cia jard�w do �ciany - a nast�pnie w d� do postrz�pionej dziury w warstwie metalu. Na szarym kurzu ledwie dostrzeg�y s�abe �lady Ruby. Zatrzyma�y si�, patrz�c przez dziur� - w drugim segmencie r�wnie� panowa�a noc, ale poniewa� nigdy tam nie by�o chmur, czerwonawy p�mrok umo�liwia� zej�cie po stoku w g��b obcego segmentu. S�aby wiatr wiej�cy w ich twarze mia� ostry, gorzki zapach i cuchn�� padlin�. Mary spyta�a cicho: - Dlaczego nie zabra�y�my latarek? - Bo nie mamy trzech r�k - odrzek�a Jane. Wszystkie trzyma�y lekko napi�te �uki, sz�y jedna za drug�. Nagi stok sk�ada� si� najwyra�niej z brudu i z ziemi, zmytej przez deszcze z ich segmentu. U g�ry by� jeszcze wilgotny, ale kilka jard�w ni�ej powietrze obcego segmentu wyssa�o z ziemi resztki wilgoci. Grunt by� sypki i nieprzyjemnie �liski. Oko�o pi��dziesi�ciu jard�w przed kobietami znajdowa� si� naturalny wierzcho�ek tych wzg�rz. Widnia�y tam w p�mroku s�kate, powykr�cane, szeroko rozpostarte drzewa. Kobiety wolno i z trudem schodzi�y po stoku - �lisko�� gruntu zmusi�a je do u�ycia kij�w jako oparcia. Na skraju lasu Jane wyszepta�a: - Pozw�lmy naszym oczom przywykn�� do tego �wiat�a. Liza spojrza�a przed siebie - daleki poblask by� niepokoj�cy i sprawia�, �e ich twarze wygl�da�y jako� dziwnie. Odruchowo sprawdzi�a �uk, upewniaj�c si�, �e strza�a le�y dobrze na ci�ciwie. Zacz�y schodzi� w d�. Liza mia�a ochot� obejrze� si� w stron� dziury, zas�oni�tej przez drzewa, lecz nie zrobi�a tego. Nagle id�ca przodem Jane zatrzyma�a si� - co� poruszy�o si� niedaleko nich, w najg��bszym mroku, potem rozleg�o si� niskie, chrapliwe gulgotanie. Od tego momentu wszystko dzia�o si� tak szybko, �e Liza p�niej nie umia�a sobie tego dok�adnie przypomnie�. Tuzin albo wi�cej czego� przypominaj�cego lataj�ce koce rzuci�o si� na kobiety. Mniejsze ni� Wielkie Zwierz�ta, bardziej p�askie i szybkie, nadlecia�y nisko olbrzymimi �egluj�cymi skokami. Liza gor�czkowo napi�a �uk, wypu�ci�a jedyn� strza�� i odrzuci�a bezu�yteczn� bro�. Rozpaczliwie machn�a kijem, aby obroni� si� przed stworem znajduj�cym si� ju� prawie nad jej g�ow�. W czerwonym p�mroku dostrzeg�a cztery nogi rozpostarte na boki i napr�aj�ce lotne b�ony, p�askie cia�o, drapie�ne szpony wyci�gni�te w jej stron�, spiczasty pysk i ma�e, ale ostre k�y w otwartej paszczy, oczy ma�e jak paciorki. Stw�r by� mniejszy ni�, na przyk�ad, owczarek alzacki, ale o wiele zwinniejszy i ruchliwszy ni� jakikolwiek pies. Nieopodal rozlega�y si� okrzyki zaatakowanych kobiet. Pr�buj�c unikn�� szpon�w Liza upad�a do ty�u, ze�lizgn�a si� ze stoku, usi�uj�c wysun�� kij przed siebie. Poczu�a, �e rozp�dzona masa stworzenia nieomal�e wytr�ci�a bro� z jej r�ki, potem stw�r ci�ko opad� na ziemi�. Poderwa�a si� z rykiem b�lu i skoczy�a w d� stoku. Liza znowu us�ysza�a krzyk Fredy. Z trudem podnios�a si�, ukl�k�a i zobaczy�a Jane walcz�c� z co najmniej dwoma stworami, kt�re j� napad�y. Rzuci�a si� w tamt� stron�, mocno pchn�a jedno z nich kijem. Zwierze wrzasn�o i skoczy�o W d�. Spostrzeg�a jeszcze jedno skacz�ce na ni� z boku - ledwie zd��y�a obr�ci� si�, skierowa� koniec kija w stron� bestii i oprze� grubszy koniec o ziemi�. Zwierz� wbi�o si� na kij. Skoczy�a ku Jane le��cej na plecach, rozpaczliwie bij�cej pi�ciami i drapi�cej kilka stwor�w nad sob�. Liza chwyci�a kt�rego� zwierzaka, po prostu podnios�a i mocno rzuci�a o ziemi�. Zwierz� upad�o z g�uchym �oskotem, wrzasn�o i wij�c si� uciek�o. Liza z�apa�a jeszcze jedno, nadal przyczepione do Jane, ale ono nagle zdecydowa�o si� do��czy� si� do swych uciekaj�cych towarzyszy i wyszarpn�o si� Lizie z d�oni. Freda p�acz�c le�a�a twarz� do ziemi, ale Mary jeszcze kl�cza�a trzymaj�c mocno kij przed sob�. Dwa martwe stwory le�a�y obok niej, opr�cz tego nadzianego i ju� nieruchomego na kiju Lizy. Eloiza sta�a trzymaj�c kij w pogotowiu. Wygl�da�a na oszo�omion�. Atak bestii stanowczo by� odparty. Kobiety zebra�y si� wok� Jane. Najstarsza by�a pokryta okropnymi, g��bokimi ranami, le�a�a cicho na plecach z twarz� zwr�con� do g�ry i szeroko, otwartymi oczami. Oddycha�a ci�ko. Po chwili Liza spostrzeg�a krew tryskaj�c� z lewego uda Jane - od razu przykl�k�a, dr�c w�asn� bluzk� na banda�e. Lecz Jane s�abo poruszy�a g�ow� m�wi�c chrapliwie: - Nie, Liza. Nie dotykaj mnie. Pozw�l mi po prostu le�e� spokojnie. M�j... m�j brzuch jest tak�e rozerwany. Mary wybuchn�a szlochem: -Jane! Jane wzruszy�a ramionami, przymkn�a oczy z b�lu, otworzy�a je znowu. Wydawa�o si�, �e nic nie widzi. Szepn�a: - Liza... - Tak, kochanie. Jestem tutaj. - Liza. Jeste�... Teraz ty musisz by� Najstarsz�. W pierwszej chwili Liza nie zrozumia�a, potem krzykn�a: - Nie, Jane! Ty... Ty wyzdrowiejesz! I przecie� Mary jest starsza! Jane westchn�a i zn�w zacisn�a powieki. - Nie, Lizo. Ty masz potrzebne cechy. Chc�, �eby�... �eby�cie wszystkie trzy... I to by�y jej ostatnie s�owa. Cztery kobiety d�ugo milcza�y patrz�c na siebie. Liza z trudem powstrzymywa�a �kanie. - Ja nie... -b�kn�a cicho ' ja nie jestem dosy� doros�a. Mary mocno obj�a j� ramieniem. - Ale� tak, Lizo, jeste�! Jeste� w�a�nie taka, jak powiedzia�a Jane. To prawda, �e reszta z nas tutaj jest sporo starsza, ale z nami, rzeczywi�cie, co� jiest ju� nie w porz�dku. No, uspok�j si�. Tak w�a�nie powinno by�. Pomog� ci... Wszystkie ci pomo�emy. Spok�j! Od tej chwili �aden szloch Lizy nie m�g�by zmieni� zdania Mary, Fredy ani Eloizy. Wszystkie cztery odnios�y lekkie rany, ale �adna na szcz�cie nie mia�a powa�niejszych obra�e�. Opatrzy�y skaleczenia, a potem, u�ywaj�c kij�w, wykopa�y gr�b dla Jane. Nieco ni�ej na zboczu by�o ^ wystarczaj�co du�o kamieni do zrobienia kopca. Z pocz�tku Eloiza wprawdzie protestowa�a upieraj�c si�. �e powinny zabra� cia�o Jane do obozu, lecz Mary znalaz�a przeciw temu nieodparty argument: -Nie. Im mniej grob�w wok� nas b�d� widzia�y m�odsze dziewcz�ta, tym lepiej. Przy znoszeniu kamieni kobiety odnalaz�y tak�e cia�o Ruby pokryte chmar� po�eraj�cych je stwor�w. Freda i Eloiza zwymiotowa�y. Mary wygl�da�a tak, jakby tylko up�r powstrzymywa� j� od tego samego, Lizie r�wnie� z trudem uda�o si� zapanowa� nad w�asnym �o��dkiem. Odp�dzi�y stwory i pogrzeba�y to, co zosta�o z Ruby, w grobie obok Jane, zrobi�y dwa krzy�e z kija i luku Jane, wyszepta�y te modlitwy, kt�re wyda�y im si� najlepiej pasuj�ce do okoliczno�ci. Potem wyruszy�y do "domu". --- John przez kilka dni ponuro patrzy� na mikrofon, po czym wyci�gn�� r�k� dotykaj�c jakiego� przycisku na pulpicie. - Centrala! - dobieg�o z g�o�nika. * - Damiano! - odezwa� si� John. - Daj po��czenie radiowe ze wszystkimi statkami fal� mocn� na tyle, �eby dotrze� do nich akurat bez przej�cia zbyt daleko. Nie wiadomo kto lub co mo�e by� w zasi�gu fal. Mo�esz to zrobi�? - Oczywi�cie, Komandorze. Ale zajmie to troch� czasu, o ile na pocz�tku mamy wszystkich zlokalizowa� teleskopem. Mo�e by� nawet p� godziny. - Zaczynaj. -John westchn��. - Nie s�dz�, �e mo�emy ryzykowa� u�ywaj�c radaru. A je�li ju� przy tym jeste�my, skieruj teleskop znowu na Numer Cztery. Je�li kto� tam zosta� �ywy na pok�adzie, powinien do tej pory wymy�li� jaki� widoczny sygna�. - Ju� to zrobili�my, sir. W�a�nie mia�em do pana zadzwoni�. Nie wida� nawet najs�abszego �wiate�ka. - Taak! - John nerwowo zerwa� si� z fotela, z nieoczekiwanym rozdra�nieniem spojrza� na obu porucznik�w obserwuj�cych go w pos�pnej ciszy i opu�ci� pok�j kontroli. Wprawdzie dzia� "kontrola zniszcze�" o�wiadczy�, �e wszystkie zewn�trzne reperacje dokonywane na powierzchni Luny s� w toku, ale wola� i�� do dzia�u technicznego, �eby ca�o�� operacji zobaczy� na specjalnych, zamontowanych tam ekranach. Potem zrobi� kr�tk� rund� po statku. Porozmawia� z dzia�em artylerii (tam nie by�o problem�w poza jednym - ko�czy�y si� pociski wszystkich klas) i zaszed� do magazynu, gdzie powiedziano mu, �e nie b�dzie �adnych problem�w z wy�ywieniem za�ogi, je�eli dotr� na Akiel czy gdziekolwiek indziej przed up�ywem co najwy�ej trzystu godzin. Nast�pnie komandor wr�ci� do pokoju kontroli, �eby porozmawia� z ma�� flot�. - Tu Braysen. Obawiam si�, �e musimy za�og� numeru Czwartego uzna� za nie�yw�. Wprawdzie weszli w hipersfere, ale od tego czasu nie porozumiewali si� z nikim. W�a�nie zbli�amy si� do nich. Je�eli nie b�dzie niebezpiecznej radioaktywno�ci, wejdziemy na pok�ad. Je�eli kto� z ekipy b�dzie mia� k�opoty, niech zaczeka, a� b�dziemy w zwartej grupie i b�dziemy mogli przesy�a� szczeg�owe informacje. Na detektorach u niekt�rych z was mog� by� widoczne obiekty czy grupy obiekt�w w kierunku 28 na 31 w odleg�o�ci oko�o 1/3 miliona mil. My r�wnie� mamy taki �lad na swoich ekranach. Prawdopodobnie jest to jedynie zab��kana kometa lub niewielki r�j skalny, ale nie mo�emy ryzykowa�. Je�eli chcecie, zbli�cie si� do Luny.. - Dziesi�� godzin p�niej okaleczone zw�oki ludzi z numeru Czwartego znajdowa�y si� w szpitalu na statku flagowym, a za�oga Luny �