6728

Szczegóły
Tytuł 6728
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

6728 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 6728 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

6728 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Anna Horowska Id�, zamykaj�c oczy... Autorka pisze o sobie: Nazywam si� Anna Horowska. Nazwisko, jak dot�d, skutecznie zast�puje jakiekolwiek ksywki, wi�c daruj� sobie przedstawianie si� japonizuj�cym nickiem. Rocznik 1982. Rocznik ten by� dobry, jak mawia pewien ��dzki ekonomista, dla win. Wi�kszo�� czasu zajmuje mi studiowanie wszystkich tych temat�w, kt�re nie wi��� si� z wybranym kierunkiem kszta�cenia. Gdyby policzy� - fantastyka wszelkiego rodzaju i literatura inna, film, komiks (z akcentem na japo�ski, ale za to z ba�wochwalczym uwielbieniem dla komiksu europejskiego), rysunek praktykowany rozpaczliwie i z desperacj�. W pisaniu - beznadziejnie pragn�ca osi�gn�� poziom i lekko�� pi�ra pani Kossakowskiej. W podej�ciu do �ycia - optysemistka - nadziej� na lepsze jutro czerpi�ca z pesymistycznej oceny rzeczywisto�ci. Tekst powsta� do�� dawno temu z pomys�u na komiks, kt�ry zreszt� nadal usi�uje si� narodzi� z kilku nieudolnych szkic�w, co udaje mu si� raczej �rednio. Pomys� na komiks narodzi� si� za� na wyk�adach dotycz�cych teorii transakcji mi�dzynarodowych, kiedy to - na wp� �pi�c i przeklinaj�c monotonny g�os wyk�adowcy - narysowa�am "bab� z mieczem". Baba by�a niska. Miecz pot�ny. Na zastrze�enia kole�anek, brzmi�ce mniej wi�cej: "ona tego nie ud�wignie" odpowiedzia�am "Ud�wignie. Ma wspomaganie w r�kach". I tym samym powo�a�am do niepe�nego i kr�tkiego �ycia bohaterk� tego tekstu, Reik�. Nie mam poj�cia, czy to si� mo�e podoba�. Je�eli jakim� cudem trafi w gust Szanownych Redaktor�w (oby Bogowie Ich b�ogos�awili za cierpliwo��), by�abym bardzo szcz�liwa. Acha... poj�cia nie mam, co oznacza imi� Reika. Pozostaje modli� si�, aby nie by� to jaki� wschodni wulgaryzm. Pozdrawiam. Szczeg�lnie czytaj�cego, za podziwu godn� wytrzyma�o��. Czerwone latarnie s�abo migota�y w zapadaj�cym niepostrze�enie zmroku. Neony �arzy�y si� toksycznym, zielonym blaskiem. T�um wype�niaj�cy ulice oddawa� si� odwiecznym rozrywkom t�umu. Handlarze narkotyk�w starali si� zarobi� jak najwi�cej na spragnionej wra�e� m�odzie�y z dobrych dom�w, kieszonkowcy patroszyli portfele przechodni�w, jaskrawo umalowane kobiety sprzedawa�y tani� rozkosz, oblane md�ym �wiat�em latar�, nadgorliwi niewolnicy wielkich korporacji szybkim krokiem zmierzali do dom�w, maj�c nadziej�, �e dotr� tam �ywi. A gdzie� wysoko ponad ich g�owami, w wie�cz�cym miasto budynku korporacji Sigma, ich �wiat zmierza� ku ko�cowi. Czer�. Jest we mnie, p�ynie przeze mnie, daje si��. Czer�. Karmi si� gniewem, karmi si� strachem. Karmi si� b�lem. Ro�nie. Czer� pulsuje doko�a, szarpie nerwy, niszczy. Czer� t�umi krzyki umieraj�cych. Jest wszystkim, jest niczym, jest mn�. Jestem czerni�. Jestem chaosem. Jestem waszym ko�cem. Zamach, ci�cie mieczem. Holo wy�wietlane przez Anio�a informuje o sile uderzenia. W powietrzu l�ni� litery, sk�adaj�ce si� w s�owa CRITICAL DAMAGE. Niewa�ne. Nast�pny. Nast�pny. Nast�pny. Krew tryska na �ciany. Obwody Anio�a jak szalone przeliczaj� strugi danych. CRITICAL. CRITICAL. CRITICAL. Przesta�a ju� liczy� zabitych. Nie zrezygnuj�. Musz� broni� korporacji za wszelk� cen�. Ona te� nie zrezygnuje. Przed oczyma eksploduj� snopy iskier. Miotacze impulsowe. Boj� si�. S�dz�, �e to j� zatrzyma. By� mo�e daliby jej rad� godzin�, p� godziny temu. Ale nie teraz. Bariera rozwija si� automatycznie, prawie bez dzia�u woli. Energetyczne pociski nikn� z cichym sykiem, wch�aniane przez jej pole grawitacyjne. Reika u�miecha si� zimno. Tak �atwo odbiera� �ycie. Zemsta cieszy czer�. Czer�, kt�ra spowija j� ca��, za�miewa wzrok, g�uszy uczucia. Czer�, kt�ra j� prowadzi. Wci�� dalej i dalej, ku kresowi. Kiedy ponad pi��dziesi�t lat temu po okupionym wielkimi ofiarami, ale w og�lnym rozrachunku zako�czonym sukcesem programie "Biosphere" ruszy�a pe�na kolonizacja Marsa, wszyscy chcieli tutaj przylecie�. Emigracja z Ziemi przybra�a pocz�tkowo niespodziewane rozmiary, przeludniona planeta wr�cz wymiotowa�a lud�mi, wyrzuca�a ich z siebie w nadziei na odrodzenie, kt�re nie mia�o nigdy nast�pi�. Ale nadzieja zast�powa�a logik�. Mars ka�demu wydawa� si� rajem. Do chwili l�dowania. Jednak emigranci pokochali to niego�cinne miejsce mimo niskich temperatur, obszar�w "rozrzedzonej atmosfery" i wciskaj�cego si� wsz�dzie py�u. Kochaliby je do dzi�, gdyby za pierwsz� fal� kolonizator�w nie posz�y kolejne. Jako drudzy na Marsa przybyli oszu�ci, z�odzieje, alfonsi wraz z pracownicami, niewyp�acalni d�u�nicy, mordercy - wszyscy ci, kt�rzy na Ziemi nie mieli przed sob� �adnej innej perspektywy opr�cz d�ugoletniego wi�zienia. Oni te� szukali swojej szansy. Jednak ci te� nie byli najgorsi, dop�ki nie wchodzi�o im si� w drog�. Osadnicy pozwalali im �y� obok siebie i w spokoju prowadzi� szemrane interesy, a ci w zamian dawali spok�j osadnikom. Do czasu. Jako trzecie na Marsa przyby�y korporacje. Rozpocz�a si� walka o ekonomiczn� dominacj� nad nowymi terenami. Ten, kto podporz�dkowa�by sobie gospodark� w�a�nie powstaj�cych miast, faktycznie rz�dzi�by planet�. Korporacje, jak psy nad och�apem mi�sa, zacz�y si� nawzajem k�sa� w nadziei, �e wygryz� jak najwi�cej, zanim same zostan� wygryzione. I wtedy Mars naprawd� sta� si� drug� Ziemi�. Czer� mieni si� t�cz� odcieni. �piewa rozszala�ym pulsem, szumem krwi w uszach. Czer� idzie za mn� krok w krok, koj�cym ch�odem sp�ywa po rozpalonej sk�rze. Czer� po�era ich, nienasycona i okrutna, wo�aj�c wci�� o wi�cej. �wiat tonie w szkar�acie. Niknie w zgie�ku i huku eksploduj�cych pocisk�w. Korytarzami budynku Sigma Corp. idzie dziewczyna. Idzie szybko, z zamkni�tymi oczami, z u�miechem na ustach. Powinni powstrzyma� j� bez trudu. W ostateczno�ci bez wysi�ku zabi�. Dlaczego wi�c nie mog�? Dlaczego to ona ich zabija? Pocz�tkowo finansowe giganty nie interesowa�y si� ja�ow�, pust� planet�. Do czasu odkrycia chalcedonitu. Kamie� przypomina� ziemski chalcedon. L�ni� mlecznym blaskiem i �adnie wygl�da� w towarzystwie srebra na damskich szyjach. Od ziemskiej odmiany r�ni�a go tylko jedna w�asno��. Chalcedonit, raz pobudzony impulsem elektrycznym, zaczyna� generowa� pot�ne pole energetyczne, co czyni�o go wr�cz idealnym �r�d�em zasilania wszelkich urz�dze�. W perspektywie wyczerpywania si� z�� konwencjonalnych �r�de� energii, chalcedonit sta� si� rozwi�zaniem. I �y�� z�ota dla tego, kto pierwszy zmonopolizuje jego wydobycie i dystrybucj�. Korporacje szybko zrozumia�y, �e Mars jest im potrzebny. Tak jak �yciodajny kamie� ukryty pod jego powierzchni�. Czer� krzyczy, �mieje si� w euforii. Anio� zach�annie ch�epcze krew zabijanych. Czerwone strumyki nie maj� czasu zaschn�� na ostrzu. Bariera poch�ania energi� wci�� lec�cych w ni� pocisk�w. Krok za krokiem g��biej w trzewia Lewiatana, dalej w ciemno��, schodami w d�, do piek�a. Reika biegnie otoczona migocz�cymi skrawkami pola grawitacyjnego. Nikt jej nie zatrzyma. Nikt. "Id�", powtarza czer�. "Nikt nie mo�e ci� zatrzyma�". Marmurowe �ciany korytarzy, kt�re za sob� zostawi�a, pokrywaj� rdzawe smugi. Posadzki, sufity, lustra, wszystko osmalone, potrzaskane, wymazane szkar�atem. I to, co niedawno jeszcze by�o prywatn� armi� korporacji. Ludzie. Krwawe strz�py rozsmarowane na bia�ym kamieniu. - Rze�nia, szefie. - Rze�nia... - Robert Owen, �owca na us�ugach Sigma Corp., kiwa g�ow�, przypalaj�c papierosa. Mimo wielokrotnie powtarzanej terapii, na��g pozosta�. Pomaga w sytuacjach takich, jak ta. Spogl�da na asystuj�cego mu m�odzika. Dzieciak mo�e mie� z osiemna�cie, dziewi�tna�cie lat, nie wi�cej. I wszystko wskazuje na to, �e zaraz b�dzie rzyga�. Owen wzdycha zrezygnowany. "Wra�liwa m�odzie�", my�li cynicznie, przypominaj�c sobie, �e dziewczyna, kt�ra urz�dzi�a im t� jatk�, jeszcze nie sko�czy�a siedemnastu. - Ale... czym? - Mieczem - �owca czuje zniecierpliwienie. Nie ma teraz czasu na wyja�nienia. Mogliby to za�atwia� w Centrum, podczas szkolenia. - Szefie? Mieczem? W dwudziestym drugim wieku? - A widzia�e� jej miecz? - Owen wsiada do windy. Ostatnie pytanie praktykanta utwierdzi�o go w przekonaniu, �e dzieciak jest mi�sem armatnim korporacji. Odci�gnie uwag� dziewczyny, �eby on m�g� j� schwyta�. Biedny smarkacz. Owen spogl�da na trz�s�cego si� obok ch�opaka. - S�uchaj, jak ty w�a�ciwie masz na imi�? - Michael... - Zapytany patrzy zdziwiony na nowo przydzielonego prze�o�onego. - Michael... jak? - O'Brien. Ale po co to panu? - Chc� wiedzie�, czyjego grobu mam jutro szuka�. - Owen gasi papierosa o bia�� scian� windy. I prawie natychmiast s�yszy g�os upominaj�cy "przest�pc�w niszcz�cych mienie firmy". Standard. Irytacja narasta. A dzieciak obok niego z trudem trzyma si� na nogach. Owen wrusza ramionami. Chyba przesadzi� z tym �artem. - Szkot? - S�ucham? - Ch�opak jest wyra�nie zaskoczony kolejnym pytaniem. - Pyta�em, czy jeste� Szkotem. - Owen nie lubi przyt�aczaj�cej ciszy. Ka�dy ma swoje demony. Jego demonem jest milczenie. Nie lubi go, chocia� z natury jest ma�om�wny. Chyba uraz ze szko�y. Zawsze musieli go pyta� wtedy, kiedy niczego nie umia�. U�miecha si� pod nosem. - To jak, jeste� tym Szkotem czy nie? - W po�owie Irlandczykiem, szefie. - A tak, racja. Irlandczyk. Wiedzia�em, �e to tamte okolice. - Ch�opak wygl�da troch� lepiej. Istnieje szansa, �e nie zemdleje ani nie dostanie ataku paniki, jak tylko j� zobaczy. Owen w zamy�leniu trze brod�. Do tej pory smarkula musi wygl�da� jak potw�r. O'Brien wci�ni�ty w k�t pomieszczenia usi�uje zapomnie� to, co zobaczy� na dole. Mimo uprzednich wysi�k�w �owcy zn�w zalega m�cz�ca cisza. Winda bezszelestnie wznosi si� ku ostatnim pi�trom budynku. Uci��liw�, podjazdow�, trwaj�c� ponad dziesi�� lat wojn� o ekonomiczn� dominacj� wygra�a Sigma Corp. Na Ziemi nie uda�o im si� pokona� obecnej na globalnym rynku od dw�ch stuleci pot�nej keiretsu1 ZEN, sp�ki rodzinnej przypominaj�cej wewn�trznymi uk�adami bizanty�ski dw�r cesarski, ale Mars sta� przed ��dn� sukces�w Sigm� otworem. Po opanowaniu najwa�niejszych o�rodk�w wydobycia chalcedonitu w r�kach Sigmy znalaz�a si� faktycznie ca�a energetyka planety. Kamie� by� ta�szy w eksploatacji i du�o bezpieczniejszy ni� energia j�drowa, a inne surowce na Marsie praktycznie nie istnia�y. Ich transport z Ziemi mija� si� z celem. Chalcedonit pozwoli� na sta�� i post�puj�c� kolonizacj� nowych ziem, za� dobroczy�cami, kt�rzy zaopatrywali w niego ludno��, sta�a si� Sigma Corp. Pieni�dze umozliwi�y jej rozw�j, a po kilku latach okaza�y si� argumentem wystarczaj�cym do tego, aby ONZ zrezygnowa�o z kierowania kolonizacj� i odda�o firmie stanowisko Zarzadzaj�cego Obszarami Zasiedlonymi, kt�re w r�kach Sigmy szybko sta�o si� prezydentur� - do�ywotni� i ograniczon� jedynie "odpowiedzialno�ci� przed histori�". Firma ros�a w si��. A na Ziemi patrzono i czekano. ZEN czeka�a na swoj� szans�. Czeka�a, a� kolos stanie si� kolosem na glinianych nogach, a� przero�nie go biurokracja i przyt�ocz� zbyt du�e rozmiary. Cierpliwo�� si� op�aci�a. - Szefie, d�ugo jeszcze? - O'Brien patrzy niepewnie na sk�adaj�cego archaiczn� bro� Owena. - Co najmniej trzydzie�ci minut. Ona te� musi odpoczywa�. - �owca sprawdza, czy pistolet jest zabezpieczony, po czym wprawnym ruchem wk�ada go do kabury. - Po co to? - m�odzik wskazuje na bro� ukryt� pod marynark� Owena. - �eby zabija� - m�czyzna u�miecha si� kwa�no. - J�? Tym? - J�. Tym. - Twarz �owcy wykrzywia grymas zniech�cenia. - Wiesz w og�le, czym ona jest? - Dzieciak i tak ma umrze�. Nawet je�li nie mo�e wiedzie� dlaczego, to ma prawo wiedzie�, co go zabije. - Powiedzieli mi, �e wynaj�o j� ZEN... - Czyli co� ci jednak powiedzieli. Ale nie wszystko. - Nie? - dzieciak jest zdziwiony. "Tak, ma�y, korporacja k�amie", my�li gorzko Owen. - Nie. Po pierwsze, dziewczyna jest cyberem. - Bio-robot? - Nie - sarka Owen. - Cyber. Jej cia�o jest wspomagane mechanicznymi cz�ciami. Ale jest cz�owiekiem. - Rozumiem - ch�opak zwiesza g�ow�, wpatruj�c si� t�po w pod�og�. "Zabicie robota to nie morderstwo, co? Niemi�o ci s�ysze�, �e idziesz po �yw� istot�?". Owen poprawia kabur�. - Podejrzewali�my, �e ma mechaniczne ramiona, w innym wypadku nie da�aby rady pos�ugiwa� si� tak� broni�. I czujniki to wykaza�y. Poza tym ma biochipy w m�zgu. Dlatego jest nadreaktywna. - Szybka... - Tak. I jest PARANOID. - Znaczy... wariatka? - Owen nie mo�e powstrzyma� �miechu. - Nie, nie wariatka - wyci�ga papierosy i zapala jednego, powoli zaci�gaj�c si� dymem. - Pono� w czasach przedkolonialnych, trzydzie�ci lat temu, kiedy ZEN pr�bowa�o opanowa� rz�d globalny, stworzono specjaln� grup� os�b o zdolno�ciach... paranormalnych. Tak m�wi�. Banda wyrzutk�w bez numeru identyfikacyjnego, w wi�kszo�ci agresywnych i umys�owo chorych. Te ich zdolno�ci... by�y trudne do wytrzymania. Psychokineza, telepatia, hiperreaktywno��. Ka�dy by z tym zwariowa�. ZEN wy�uska�o kilkoro takich ze �mietnik�w, da�o bro� i pos�a�o przeciw rz�dowi. Rz�d dosta� si� pod wp�yw korporacji, a o PARANOID s�uch zagin��. Prawdopodobnie ci, kt�rzy nie zgin�li podczas akcji, zostali uciszeni przez korporacj�. - Ale ona jest za m�oda! - Kriogen. Nasi agenci us�yszeli dziwne plotki... - Owen marszczy brwi. "Nasi agenci, dobre sobie, stary. Od kiedy to jeste� taki wa�ny?" - Jakie? - Cierpliwo�ci... - Owen odchyla g�ow� w ty�, przymykaj�c oczy. - Plotki doprowadzi�y nas do plotkarzy. Za� plotkarze, grzecznie pytani, twierdzili, jakoby ZEN zamrozi�o kogo�, kto prze�y� jatk� w siedzibie rz�du trzydzie�ci lat temu. Kogo�, kto jeszcze m�g�by si� im przyda�. - I nasza morderczyni mo�e by� tym zamro�onym PARANOID? - �owca otwiera oczy i twardo spogl�da na O'Briena. - Ona jest tym PARANOID, wierz mi. Reika opiera si� o �cian� ci�ko dysz�c. G�os czerni przycicha, s�abnie. Dziewczyna rozgl�da si� dooko�a. Musi sprawdzi�, gdzie jest. Anio� ci��y jej w d�oni. Jest zm�czona. Tak cholernie zm�czona. I zdezorientowana. Musi by� bardzo wysoko, na kt�rym� z ostatnich pi�ter. Czyli ju� blisko. Tylko kilka krok�w. Tylko kilka cia� bezw�adnie zderzy si� ze �cian�, tylko kilka ruch�w rw�cego t�pym b�lem ramienia, tylko kilka ci�� mieczem. I wszystko si� sko�czy. Nareszcie. Z trudem odgarnia z twarzy zlepione krwi� w�osy. Oddech wr�ci� do normy. Czer� zn�w odzywa si� nie�mia�ym szeptem. Reika wstaje powoli, �ciskaj�c w d�oni r�koje�� Anio�a. "Id�" szepcze czer�. "Zabij ich wszystkich". Reika kiwa g�ow�. "Zabij ich dla mnie". Pora i��. Zamyka oczy, aktywuj�c barier�. Iskry pojawiaj� si� w powietrzu. Reika rusza w stron� schod�w. Czujniki ruchu zaczynaj� op�ta�czo wy�. Czer� do��cza do nich, za�miewaj�c umys�. Jeszcze tylko kilka krok�w. Tylko kilka... 1 "Keiretsu" jest terminem ekonomicznym zwi�zanym z gospodark� japo�sk� - oznacza swoisty konglomerat firm powi�zanych mi�dzy sob� zale�no�ciami finansowymi, a nierzadko i tradycjami. Firmy te cz�sto wyst�puj� pod jedn� nazw�, a obejmuj� sob� dziesi�tki wyspecjalizowanych jednostek. Kr�tko m�wi�c - pa�stwo w pa�stwie. ZEN uczy�o si� na swoich sukcesach i b��dach konkurencji, za� szef korporacji od dziecka fascynowa� si� histori�. Szczeg�lnie podoba�y mu si� opowie�ci o faraonach, ka��cych u�mierca� budowniczych piramid, aby nikt nie wydar� im sekret�w budowy monumentalnych grobowc�w. Jednak by� te� cz�owiekiem interesu i potrafi� uprzedza� fakty. Wiedzia�, �e przeczucie go nie omyli�o, gdy kaza� trzydzie�ci lat temu zostawi� przy �yciu umazan� krwi�, sadz� i �zami szesnastolatk�, �kaj�c� bezsilnie nad cia�em jednej z PARANOID gdzie� w g��bi Heksagonu, do niedawna siedziby rz�du g�obalnego. Czu�, �e dziewczyna mo�e si� przyda�. Oczywi�cie, nie m�g� wtedy nawet spodziewa� si� problem�w z kolonizacj� Marsa, ale kiedy tylko pojawi�a si� Sigma wiedzia�, �e nied�ugo nadejdzie pora wykorzystania smarkuli �pi�cej kriogenicznym snem w laboratoriach korporacji. Kiedy Sigma zacz�a d�awi� si� w�asn� pot�g�, nadszed� czas, by ZEN pos�a�o przeciw niej �yw� bro�, ostatni� z PARANOID. Prezes rozumowa� logicznie: je�eli sz�stka takich wyrzutk�w poradzi�a sobie z regularnym wojskiem rz�dowym i oddzia�em najemnik�w, to jedna psychopatka bez trudu da rad� bandzie ochroniarzy. I nie b�dzie zadawa�a zb�dnych pyta�. Kriogen zwykle powodowa� trwa�e uszkodzenia pami�ci. U�miechn�� si� szeroko. Budz�c si� rano nawet nie s�dzi�, �e b�dzie mia� tak wspania�y dzie�. Szkoda tylko, �e wtedy nie prze�y� ID 0710... Ch�opak potrafi� zabija� my�l�. System nerwowy ofiary po prostu si� gotowa�. Pi�kne wspomnienia... Nie znale�li nawet jego cia�a. Prezes odci�� ko�c�wk� cygara. Za trzy godziny us�yszy o zab�jstwie dyrektora najwi�kszej marsja�skiej sp�ki wydobywczej. Pozostaje tylko poczeka�. - Zbli�amy si� - suchy g�os Owena odbi� si� od �cian. Michael drgn��, odruchowo opieraj�c r�k� na pistolecie laserowym. - To ci si� nie przyda. - Ch�opak spojrza� pytaj�co. - Ta bariera zatrzyma laser. Poch�ania wi�kszo�� form energii. - �owca spojrza� w bok z oboj�tnym wyrazem twarzy - Niekiedy my�la�em, �e poradzi�aby sobie nawet z czarn� dziur�. - Szefie? - Tylko kule, ma�y. I ostro�no��. Ona nie wie, co robi. Winda zatrzyma�a si�. Najwy�szy poziom biur, siedziby zarz�du. Szeregowi pracownicy nie zagl�dali tu praktycznie nigdy. Michael O'Brien nerwowo prze�kn�� �lin�. Jego prze�o�ony leniwym gestem przeczesa� kr�tkie, szpakowate w�osy. - Szefie? Nie boi si� pan? - A czego? - Owen zerkn�� przez rami� na rudow�osego nastolatka usi�ujacego opanowa� narastaj�ce zdenerwowanie. - �mierci. - Nie - Owen si�gn�� do przycisku otwieraj�cego przes�on� wej�cia. - Szefie? - piskliwy ton g�osu Michaela nie wr�y� niczego dobrego. - Tak? - Owen czeka�. - Ile w�a�ciwie pan ma lat? - Pi��dziesi�t pi��. Ale to nie znaczy, �e �atwiej mi umrze� ni� tobie, rozumiesz? Michael sztywno kiwn�� g�ow�. �owca klepn�� go w plecy. - I nie zr�b niczego g�upiego. Idziemy. Przes�ona rozsun�a si� z g�uchym mla�ni�ciem. Jasne �wiat�o korytarza zak�u�o ich w oczy. Chwil� potem zgie�k wype�ni� uszy. "Id�". Id�. "Zabij ich". Zabijam. "Zabij ich dla mnie". Dla ciebie. Dla ciebie. "Dla... kogo?" Reika zatrzymuje si� nagle, zamiera w zamachu. Kilkoro ocala�ych �o�nierzy Sigmy ucieka w pop�ochu, dzi�kuj�c Bogu za wahanie krwawej diablicy, kt�ra przed chwil� wyprawi�a na tamten �wiat wi�kszo�� ich koleg�w. Bariera s�abnie, ale nadal jest aktywna, mimo �e nikt ju� nie strzela. "Gdzie ja... jestem?" Wspomnienia nap�ywaj� niepowstrzyman� fal�, zmywaj�c przes�aniaj�c� wszystko czer�. Jeden za drugim, niechciane obrazy pojawiaj� si� przed oczami. Reika dr�y. "Gdzie...?" Facet w czarnych okularach wyci�gaj�cy j� za kark z klubu, jacy� ludzie w bia�ych kitlach. M�ody m�czyzna w garniturze, pewny siebie synalek bogatych rodzic�w. "Wi�c walczysz?" "Walcz�. Lubi� walczy�." Krystaliczne ostrze u nasady oplecione przewodami, pot�na rze�biona r�koje��, wy�wietlacz holo... "A tym?" Zachwyt i niedowierzanie. Digital Angel, najnowszy, testowy egzemplarz, jedyny, jaki istnieje. I ma by� jej. "Co w zamian?" nieufno�� ka�e jej zada� to pytanie. "Zabijesz kogo�" Dziewczyna stoi zdezorientowana, oddychaj�c z wyra�nym wysi�kiem, walczy z wracaj�c� do niej przesz�o�ci�. Zielone oczy siedz�cej przy stole kobiety. Ch�opak, m�odszy od niej, oparty o �cian� nonszalancko �uje gum�. Czterdziestolatek o czerwonych oczach, z r�kami splecionymi na piersi, nieruchomy jak pos�g. Przy brudnym oknie dziewczyna z cybernetycznym wszczepem na czole oboj�tnie patrzy na wchodz�cych. Druga, podobna do tamtej, tyle, �e bez implantu, czy�ci japo�ski kr�tki miecz. Oni. I ona. PARANOID. Owen przywiera p�asko do muru, staraj�c si� dostrzec, co dzieje si� za zakr�tem korytarza. Nagle zza za�omu �ciany wybiega kobieta w pokrwawionym mundurze jednostek Sigma. Owen �apie j� w pasie i zatrzymuje. Kobieta krzyczy. Jest w szoku. �owca uderza j� w twarz. Krzyk cichnie. Kobieta patrzy na nich nieprzytomnym wzrokiem. - Co tam si� sta�o? - Wybi�a wszystkich... i stoi... - Nie idzie dalej? - upewnia si� Owen. - Ni... nie. - kobieta trz�sie si� coraz bardziej, trudno jej m�wi�. Owen wzdycha z rezygnacj�. - Zosta� tutaj. - Co jest, szefie? - Michael niepewnie zerka w g��b korytarza. - Szok po kriogenie. Odzyskuje wspomnienia. - Ona? - Przecie� nie ja. - I co teraz? - m�ody "w po�owie Irlandczyk" wydaje si� by� przera�ony nie mniej ni� najemniczka le��ca pod �cian�. - To j� zdekoncentrowa�o i os�abi�o. Idziemy po ni�. Kolejne migawki uk�adaj� si� w niewyra�n� jeszcze ca�o��. Czer� znika zupe�nie. Jest tylko o�lepiaj�co jasny korytarz i zachlapane krwi� �ciany. I cia�a. Mn�stwo martwych cia� dooko�a. Kiedy� ju� to widzia�a. Zaraz, to si� zdarzy�o mo�e p� godziny temu... Zaatakowali Hexagon. Ale to nie jest budynek rz�dowy. Kiedy�, dawno temu, na jasnym, zalanym krwi� marmurze, kto� umar�... na jej r�kach. "Nie umieraj..." "Id�" "Nie. Wsta�, p�jdziemy razem, prosz�." "Nie p�acz. Id�. Zabij ich" "June... wsta�, ja nie p�jd� sama!" "P�jdziesz. Zabij ich dla mnie" "June, nie umieraj! Nie tutaj!" "Id�, Reika..." "June!" - JUNE! JUNE!!! - Reika zrywa si� z pod�ogi, chwytaj�c za miecz. G�os. Zimny, spokojny, budz�cy echo roztrzaskuj�ce si� o kamienn� powierzchni� �cian. - June nie �yje. Od dawna. - Dziewczyna odwraca si�, zaskoczona. Zna ten g�os. Kiedy� ju� go s�ysza�a. - Robert? - m�czyzna kiwa g�ow�. - Mi�o ci� zn�w widzie�, Reika. - Ale... co ci si� sta�o? - Czas p�ynie. Rozejrzyj si�. Jak my�lisz, gdzie jeste�? - W Hexa... nie. Nie te mundury. To ju� wszystko by�o, prawda? - By�o. - Owen u�miecha si� smutno, si�gaj�c po bro�. - Zn�w ci� wykorzystali - �owca stara si� m�wi� spokojnie. Dziewczyna zaczyna si� �mia�. Zbyt g�o�no i zbyt ostro. Nienaturalnie. - I m�wisz, �e June nie �yje? Nikt nie �yje? - Nikt, kogo pami�tasz. - Dlaczego tu jestem? - ZEN. - Oni. Pami�tam... Teraz pami�tam. Mia�am tu urz�dzi� rze�. - I uda�o ci si�. - Zostaw t� bro�, Robert. Ja zrobi� to, po co przysz�am. - MICHAEL! - Owen rzuca si� na ziemi�, unikaj�c wystrzelonego przez ch�opaka pocisku impulsowego. Reika podnosi g�ow�, natychmiast rozwijaj�c barier�. Zanim �adunek osi�ga jej pole grawitacyjne, rozlega si� strza�. Dziewczyna cofa si�, odepchni�ta si�� uderzenia, zaskoczona. Na jej piersi wykwita szybko rosn�ca, czerwona plama. Owen strzela ponownie. Powierzchnia, kt�ra uderza j� w plecy, jest twarda i zimna. Ziemia nagle tak bliska i tak odleg�a, nogi i g�ow� oddzielaj� kilometry obcego cia�a. Powidok, ostatnie wspomnienie, twarz June otoczona kasztanowymi w�osami, echo wystrza�u. Szarpni�cie gdzie� na wysoko�ci piersi, t�py b�l w skroniach. Zapada wiecz�r. Dlatego tak ciemno... Tak ciemno. - Jezu, szefie, nie wierz�, �e si� nam uda�o! - podekscytowany ch�opak skacze dooko�a �owcy jak ma�y psiak. Owen zn�w si�ga po papierosy. Z na�ogami nie ma sensu walczy�. Zapala jednego. Sigma ocala�a. Prezes ZEN po raz pierwszy w �yciu pochwali� dzie� przed noc�. Nie jest to mo�e w pe�ni satysfakcjonuj�ca zemsta, ale zawsze co�. Owen zaci�ga si� dymem. Niezale�nie od tego, czy Reika zabi�aby dyrektora czy nie, on i tak by� przegrany. Ale m�g� liczy� na ma�e prezenty od losu. Niech wi�c takim prezentem na dzi� b�dzie z�y nastr�j prezesa nie�miertelnego keiretsu ZEN. - A jednak tak jest. Michael O'Brien prze�y�. Dyrektor b�dzie zawiedziony. Dzieciak okaza� si� ca�kiem dobry, my�li Owen. Smarkacz przej�ty pierwsz� w �yciu misj�, z kt�rej w dodatku ca�o wyszed�. Uwija si� teraz, rozkazuj�c brygadzie remontowej i sanitariuszom, kt�rzy niepostrze�enie wype�nili korytarze. Na pod�odze obok �owcy spoczywa nieruchome cia�o Reiki. Przedrami� dziewczyny jest rozerwane, tkanka ods�ania z�o�ony uk�ad hydrauliczny, kt�ry pozwala� jej z tak� lekko�ci� wywija� pot�nym mieczem. Anio� le�y zapomniany na brudnej posadzce. Chalcedonit tworz�cy ostrze p�k� i zmatowia�. Miecz jest martwy, tak samo jak jego w�a�cicielka. Za plecami Owena pojawia si� starszy, siwy m�czyzna. Jego twarz jest nieruchoma i wyprana z emocji, kiedy rozgl�da si�, oceniaj�c rozmiar zniszcze�. Dyrektor. - Dzie� dobry, panie dyrektorze. - Owen zna swoje obowi�zki. Jednym z nich jest okazywanie szacunku prze�o�onym. - Podziwiasz to cybernetyczne �cierwo? - Obowi�zki s� po to, aby je �ama�. Ruchem tak szybkim, �e umyka wzrokowi, Owen przygwa�d�a dyrektora Sigma Corp. do �ciany. - Nigdy wi�cej tak o niej nie m�w - syczy przez zaci�ni�te z�by. Z satysfakcj� zauwa�a strach �cinaj�cy rysy m�czyzny. - I nie zapominaj, �e je�li zechc�, mog� usma�y� tw�j m�zg, nawet ci� nie dotykaj�c. - Nie zrobisz tego... - Za�o�ymy si�? - Moc to co�, czego si� nie zapomina. Jest jak jazda na rowerze. Uczysz si� raz na ca�e �ycie. I pami�tasz zawsze. Oczy, kt�re dla innych mia�y tylko pogard�, teraz rozszerza l�k. - ZEN mo�e jeszcze wygra� - dyrektor patrzy na niego przera�ony. Ludzie przechodz� oboj�tnie, jakby nie zauwa�ali �owcy wgniataj�cego ich prze�o�onego w marmur. - Zawsze wygrywali. - Uwalnia dyrektora, spogl�daj�c na niego z obrzydzeniem. Nie warto. Nic si� nie zmieni. Jej �mier�. Jego �mier�. Moc, wci�� pulsuj�ca pod sk�r�. Tyle lat min�o. Owen poczu�, jak bardzo jest zm�czony. - Id�. I nast�pnym razem uwa�aj, kogo zatrudniasz. - Odwr�ci� si�, rzucaj�c niedopa�ek na pod�og�. - I nie my�l, �e to koniec. Tak naprawd� nic si� jeszcze nie sko�czy�o.